Kolonizacja dzikich ciał
Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 5 (77), 7-22
Szkice
Anna WIECZORKIEWICZ
Kolonizacja dzikich ciat
Pokazy osobliwości
Wykrzywiona w grymasie twarz, ręce uniesione jakby w geście ziości lub prze-rażenia, wyschnięte, obwisłe piersi, tors przechodzący w rybi ogon - to była syre-na, którą londyńska publiczność mogia obejrzeć w kawiarni na St J a m e s ' s Street w roku 1822. To nic, że Towarzystwo Rozpowszechniania Wiedzy Użytecznej w trosce o powszechne porządkowanie umysłów wydało czterotomowe dzieło
Mengeries. L u d z i e wiedzieli, że naturaliści nie odkryli wszystkiego. Królestwo
zwierząt jest przeogromne, przedziwne i wcale nie tak regularne, jak chciałaby tego nauka. Są na to dowody - bestie gigantyczne i skarlałe, te żywe i te zasuszone lub skamieniałe.
Dziwy, nieregularności i monstra od dawna przyciągały uwagę zarówno kolek-cjonerów, jak i przygodnych widzów, jakkolwiek różne bywały powody zacieka-wienia. W gabinetach osobliwości niezwykłość decydowała o wartości okazów. Zbieracz ciekawostek szukał tego, co rzadkie i wyjątkowe. Wśród swych skarbów trzymał relikwiarz ze szczątkiem świętego, muszlę oprawną w złoto, ozdobną szkatułę z kości słoniowej, m u c h ę zatopioną w bursztynie, prawosławną ikonę, róg jednorożca i bucik wyrzeźbiony w pestce wiśni. Tu zasuszony egzotyczny owoc mógł znaleźć się obok z m u m i f i k o w a n e j „syreny" syrena była jak n a j b a r -dziej na miejscu w ówczesnym świecie dopuszczającym istnienie m o n s t r u a l n y c h stworów. W m i a r ę jak w obszarze historii n a t u r a l n e j dopracowywano układy tak-sonomiczne, coraz usilniej poszukiwano tego, co n o r m a l n e , typowe, egzempla-ryczne. Stopniowo zmieniał się też sposób rozumienia osobliwości. N a d tę wizję rzeczywistości, w której n a t u r a jawiła się jako ciąg objawień, gdzie Bóg interwe-niował, czyniąc cuda, z m i e n i a j ą c bieg zdarzeń, czy tworząc groteskowe istoty, za-częto przedkładać koncepcję świata, w którym wyjątki wskazywały na reguły rządzące uniwersalnym p o r z ą d k i e m . Był jednak obszar, w którym dziw zachował
wiele ze swej dawniejszej charakterystyki - obszar publicznych pokazów. T u nadal ekscytowano się tym, że n a t u r a potrafi tworzyć zadziwiające przypadki re-d u n re-d a c j i - kobietę o trzech piersiach, istotę o re-dwóch głowach lub też o jere-dnej głowie i dwóch parach kończyn. N a t u r a miała niesłychaną inwencję - zdarzało się jej wyposażyć jedno ciało w cechy obu pici. Niekiedy działała w przeciwnym kie-r u n k u , dając ludziom pomniejszone nakie-rządy lub w ogóle je p o m i j a j ą c , z a s t ę p u j ą c jedne d r u g i m i , wymieniając ludzkie na zwierzęce... Czasem w ciele zwierzęcia -świni, konia, psa - kryla się ludzka inteligencja. Osobliwa zdawała się zarówno umysłowa normalność istot o dziwacznych ciałach, jak i niezwykle umiejętności tych, których ciała były przeciętne. W y n a j d y w a n o zatem to, co odbiega od zwy-czajności, wyszukiwano szaleńców, dzikusów, geniuszy, m o n s t r a , by wystawić ich na pokaz ku ogólnej uciesze. Stanowili stały element w sferze widowisk, gdzie mieszało się to, co prawdziwe i to, co sztuczne, to, co żywe i to, co martwe. Lu-dziom nauki autentyczność tych stworów często wydawała się dyskusyjna, specja-liści wypowiadali się na temat szarlatanerii pokazów, d e m a s k u j ą c genealogię rze-komych syren. W s p o m n i a n ą wcześniej zasuszoną syrenę w rzeczywistości sfabry-kowano ze szczątków małpy i łososia przypuszczalnie w Japonii, światowym
cen-trum wytwarzania tego rodzaju cudów1. N i e m n i e j jednak przez cały wiek XIX
ko-n i u ko-n k t u r a wciąż była ko-niezła i ko-na sceko-nie publiczko-nych pokazów koko-nkurowały ze sobą syreny męskie (merman) i żeńskie {mermaid), gigantyczne wielorybie szkiele-ty i żywe egzoszkiele-tycznie stworzenia, półludzie i półzwierzęta. T u zacierały się wy-znaczane przez naukowców granice.
Wśród tych osobliwości snuli się medycy. Zjawiali się, by osądzić, czy dziw na-tury naprawdę jest niezwykły, wypowiadali się na temat wartości naukowej po-szczególnych okazów. Oni sami żywo interesowali się wszystkim, co mogłoby się przyczynić do lepszego zrozumienia rodzaju ludzkiego. Lusas naturae przy-ciągający żądną sensacji publiczność, dla lekarzy stawało się śladem wskazującym na pewien porządek. Wyjątek mógł być zmianą patologiczną, a m o n s t r u m - bra-kującym ogniwem ewolucji... Niekiedy, wmieszani w tłum szarlatanów i właści-cieli b u d jarmarcznych, próbowali wykupić osobliwość lub to, co z niej zostanie. Szczególnie cenili „ludzkie osobliwości" - karły, olbrzymy, okazy wyjątkowej tu-szy lub niezwykłej chudości, a także dzikich stojących jakby na granicy świata zwierzęcego. Żywych oglądali z zewnątrz, martwych poddawali dokładnym bada-niom także od wewnątrz. Specjaliści wykonywali sekcję, aby sprawdzić n a t u r ę oso-bliwości, po czym balsamowali, konserwowali w formalinie, składali szkielety. Ka-riera sceniczna żywej osobliwości toczyła się jeszcze po jej śmierci - odpowiednio spreparowana, nadal przyciągała tłumy. Czasem dziw natury przejmowała elita in-telektualna. Szkielet słynnej w swoim czasie sycylijskiej karlicy - dwunastoletniej dziewczynki występującej w Irlandii i Anglii - wystawiono w Królewskim Kole-gium Chirurgicznym, gdzie dostępny był tylko dla naukowców. Inna wersja wido-wiska stała się udziałem Julii Pastrany, znalezionej wśród Indian. Miernego
stu, ale za to z pokaźną brodą, o głowie przypominającej kształtem małpi leb, przez czas jakiś stanowiła atrakcję londyńskich pokazów. Występowała w Anglii, w Sta-nach Zjednoczonych, w Kanadzie, w Moskwie. Gdy zmarła, zabalsamowano ją i wystawiono w jednej z londyńskich galerii; zapłaciwszy szylinga można było obejrzeć Julię ubraną w sceniczny kostium, w którym występowała za życia. T a k pisał jeden z naocznych świadków:
T w a r z była w s p a n i a ł a ; d o k ł a d n i e t a k a , jak n a d z w y c z a j u d a n y p o r t r e t w o s k o w y , ale n i e była u f o r m o w a n a z w o s k u . S t w i e r d z i ł e m , że to była p r a w d z i w a s k ó r a , s p r e p a r o w a n a w j a k i ś c u d o w n y s p o s ó b . [...] N i e b y ł o w tej f i g u r z e nic o d s t r ę c z a j ą c e g o a n i p r z y k r e g o , i t r u d n o w y o b r a z i ć sobie, że owa m u m i a jest n a p r a w d ę istotą l u d z k ą , a n i e s z t u c z n y m m o -d e l e m .2
Godna podziwu okazała się nie tylko Julia, ale i kunszt, dzięki k t ó r e m u zdołano zachować jej szczątki. D z i e n n i k a r z jednej z londyńskich gazet uważał za stosowne poinformowanie czytelników:
Ten n o w o c z e s n y , n i e z n a n y d o t y c h c z a s s p o s ó b b a l s a m o w a n i a p r z e b a d a l i w k r y t y c z n y s p o s ó b w y b i t n i l o n d y ń s c y n a u k o w c y , u z n a j ą c go za n i e z w y k l e u d a n y , n a j w s p a n i a l s z y ze w s z y s t k i c h z n a n y c h p r z y k ł a d ó w b a s l a m o w a n i a .3
W pierwszej chwili można oburzyć się na tego rodzaju o p t y m i z m poznawczy, uwłaczający godności zmarłej istoty ludzkiej. Warto jednak zastanowić się nad tym, co się pod nim kryje. Może nie chodzi jedynie o to, by pokazać dziw ku ucie-sze t ł u m u , a wzbogaceniu właściciela. To prawda, publiczność lubi się ekscytować, a widok człowieka - żywego czy martwego - wzbudza szczególnie silne emocje. Wi-dok ten inicjuje grę pomiędzy współodczuwaniem a s a m o r o z p o z n a n i e m się w kon-frontacji z tym, co od nas różne. Zabalsamowana Julia nie jest żywa i nie jest wo-skowym modelem - jest jednak p r a w i e jak żywa i n i e m a l jak z wosku. Jest martwa, ale nie jest rozkładającym się t r u p e m - pozostała p r a w i e taką, jak za życia. Za życia natomiast była n i e m a l taka jak inni ludzie; więcej nawet -umiejętnościami językowymi, gracją, zamiłowaniem do tańca i śpiewu górowała nad wieloma kobietami, ale z drugiej strony była też t r o c h ę jak mężczyzna (bo niby skąd u niej broda?), t r o c h ę zaś jak zwierzę z czaszką, która, jak orzekł znawca przyrody Francis Buckland, była w t y p i e czaszek o r a n g u t a n i c h (ale nie była całkowicie orangutania). Zwano ją Baboon L a d y P a n i ą Pawian i n i e w i a d o -mo, czy została nią dlatego, że wychowała się n i e m a l razem ze zwierzętami, czy dlatego, że Meksykanie zdeformowali jej czaszkę, czy też po prostu dlatego, że taka była jej ludzko-zwierzęca natura. Istota jej bytu oscylowała gdzieś na pograni-czach - wyznaczana przez owe „prawie", „niemal" i „trochę" - i to właśnie czyniło ją ciekawą.
1 1 T a m ż e , s. 267 (podkr. autora).
O s o b l i w o ś ć dzikich
Czy tylko pusta ciekawość przyciągała tłum? Czy nie kryło się pod nią pytanie o to, jak to jest z nami naprawdę? Może na tym gruncie dokonuje się swoista eks-ploracja natury ludzkiej, ożywiana przez pytanie o to, gdzie leży granica pomiędzy człowiekiem a nie-czlowiekiem...
Gdzie kończy się normalność? Czy nie-ludzie to zwierzęta, czy jest jeszcze jakaś sfera istot pośrednich? Szukając odpowiedzi na te pytania, przyglądano się isto-tom o tożsamości nie do końca wyjaśnionej - osobnikom określanym mianem dzi-kich. Przywożeni z dalekich krajów (często razem z okazami botanicznymi, mine-rałami, egzotycznymi zwierzętami) ewokowali wyobrażenia zamorskich światów. Trafiali do menażerii, na jarmarki, niekiedy umieszczano ich w klatkach i poka-zywano za opłatą. Znajdowała tu zastosowanie ta sama topika wystawiennicza, która organizowała sposoby pokazywania zwierząt i obłąkańców. Dzicy byli jednak czymś więcej niż jedynie osobliwością. Zaciekawiali w szczególny sposób -wzbudzając ciekawość, drażnili poczucie tożsamości widzów. My jesteśmy ludźmi - a oni? Jak należy ich osądzać - czy są dobrzy, czy źli? A raczej: czy są lepsi, czy gorsi od nas? Jeśli odwrócimy to pytanie, okaże się, iż chodzi o to, czy nasza n a t u r a jest dobra, czy zła. Czy zawsze musi chodzić o nas?
Wydaje się, że tak. Ci, którzy różnią się od nas - fizycznie, mentalnie, kulturo-wo - określani mianem dzikich, dzieci natury, ludów pierkulturo-wotnych, k u l t u r prymi-tywnych, widziani jako ogniwa ewolucji gatunkowej i cywilizacyjnej, jako miesz-kańcy raju utraconego lub cząstki kulturowego kalejdoskopu świata - okazują się potrzebni. Tworzenie obrazów ich odmienności jest nie tylko przygodą intelektu-alną i estetyczną, ale i terenem, na którym dochodzi do rozpoznania własnej kultu-ry. Dwie wizje dzikości, snujące się przez wieki w różnych wariantach, skłaniały do wyciągania przeciwstawnych wniosków, świadcząc o ambiwalentnym stosunku Europejczyków do siebie samych. Wyobrażenia rajskiej niewinności dzikusów (sugerujące, że to kultura europejska jest zdegenerowana) współistniały z obraza-mi i opowieściaobraza-mi przekonującyobraza-mi o ich barbarzyństwie przyznającyobraza-mi europej-skości niezaprzeczalne wartości. Ogólnie rzecz biorąc, sposób, w jaki ich postrze-gano, uwarunkowany był przez kategorie pojęciowe, które pozwalały europejskiej świadomości uchwycić odmienność kulturową. Początkowo była to kategoria „po-gaństwa", przyznająca różnego rodzaju Innym określone miejsce w powszechnej
historii świata, zaczynającej się wraz z dniem stworzenia4.
Kiedy Inny wyraźnie różni się od nas samych, nie zawsze łatwo od razu ujrzeć człowieczeństwo w jego odmienności, która nie jest wcale oczywista. Tak było w przypadku Nowego Świata. Gra toczyła się z jednej strony o wcielenie dotyczącej go wiedzy w obowiązujący wzorzec rozumienia świata, z drugiej - o przyznanie temu, co nowe pewnej autonomii aksjologicznej i estetycznej. Chodziło też o to, kogo tak naprawdę można ujrzeć w mieszkańcach nowo odkrytych ziem. Stawką 4 / A.A. Shelton Cabinets of Transgression: Renaissance and the Incorporation of the New World,
byla tożsamość odmienności i w pierwszej rozgrywce dzicy przegrali. Jak pisai
Tzvetan Todorov, „Kolumb odkrył Amerykę, ale nie Amerykanów"5. Indianie
sta-nowili dla niego coś w rodzaju elementów krajobrazowych. „Jego postawa wobec kultury jest - w najlepszym razie - postawą kolekcjonera ciekawostek, nie
towa-rzyszy jej nigdy próba zrozumienia"6. Ta godna potępienia, ale popularna wśród
mieszkańców Starego Świata postawa umożliwiała potem wygrywanie wątków atrakcyjności w widowiskach z udziałem dzikich.
Przykłady m o r a l n e i d o w o d y n a u k o w e
Kiedy dziki traktowany zostaje jako widowisko, jego ciało staje się przestrze-nią retoryczną, pozwalającą, aby toposy wypełniły się znaczeniami. Topos, jak mówią retorzy, jest formą, którą można stosować dla dowodzenia różnych racji to właśnie d e c y d u j e o jego perswazyjnej skuteczności. Tak też działał s p e k t a k u -larny topos dzikich. Można było patrzeć na nich na różne sposoby, traktować jak żywe przykłady moralne, czyli exempla pozwalające w formie skondensowanej ukazać pewne koncepcje (prostotę życia, zepsucie itp.). W jednym miejscu, w jed-nym czasie pojawiały się exempla o bardzo różnej wymowie. Na przykład w roku 1822 w Londynie można było obejrzeć rodzinę Lapończyków. Surowy k l i m a t i nikające z niego t r u d n e w a r u n k i życia kształtowały - jak m n i e m a n o - ludzi o wy-jątkowych cnotach moralnych (tak p r z y n a j m n i e j głosił jeden z cywilizacyj-nych mitów). Pokazywana w tym samym roku Tono Maria z Brazylii przy-woływała inne sensy nieucywilizowania. Każda z widocznych na jej ciele blizn
(było ich niemal sto) u p a m i ę t n i a ł a jakoby dokonany przez nią akt zdrady małżeń-skiej. Wydaje się, że ograniczenia moralne, które nakładała na Europejczyków ich cywilizacja, znajdowały pewną kompensację w oglądaniu dowodów rozpusty u Innych.
Dzięki widowiskom mityczne miejsca w europejskiej wyobraźni wypełniały się konkretem. Dzicy mogli być niezwykli, zadziwiający, cudowni. Kiedy w roku 1853 oznajmiano przybycie azteckich liliputów, wykorzystano właśnie wątek cudowności: „ Z a d z i w i a j ą c e , z a d z i w i a j ą c e , z a d z i w i a j ą c e , z a d z i -w i a j ą c e są Drogi Opatrzności! Jak -wspaniałe są jej dzieła!"
Było ich dwoje - czternastoletni chłopiec i trzynastoletnia dziewczynka. Chłopiec miał 111,6 cm wzrostu, dziewczynka była nieco niższa (96,5 cm). Po-przednio poznała się na nich Ameryka - w jednej z gazet pisano:
W p i e r w s z e j chwili t r u d n o n i e s p o j r z e ć na n i c h jak n a c z ł o n k ó w rasy g n o m ó w , k t ó r e -w e d ł u g p r a s t a r y c h p r z e s ą d ó -w - z a l u d n i a ł y j a m y -w z i e m i ; t r a d y c j ę tę -w i ą z a n o n i e k i e d y z i s t n i e n i e m s t a r o ż y t n y c h r a s o p o m n i e j s z o n e j p o s t u r z e , z a m i e s z k u j ą c y c h p i e c z a r y i k o n -s t r u k c j e z n i e o c i o -s a n y c h k a m i e n i , a w y g i n ę ł y d a w n o t e m u .
5/1 T. Todorov Podbój Ameryki. Problem innego, Warszawa 1996, s. 59.
0 istnieniu takich ras świadczyły rzeźby z Jukatanu i peruwiańskie maski, teraz doszły do tego żywe dowody ekscytujące przez swój ambiwalentny ludzko-zwierzę-co-gnomiczny status. Okazy te - donoszono z Nowego Jorku - zdają się
c z y m ś w całkowicie n o w y m r o d z a j u t y p e m istot l u d z k i c h , jakich n i g d y d o t ą d nie w i d z i e -liśmy - z f i z j o n o m i ą z d e f o r m o w a n ą w ciągu w i e k ó w p r z e z n i e z n a n e n a m myśli i r o j e n i a , p o r u s z a j ą c y się, z a c h o w u j ą c y i g e s t y k u l u j ą c y w s p o s ó b o d m i e n n y od i n n y c h dzieci. W ich w y g l ą d z i e jest j a k a ś t r u d n a do p o j ę c i a a u t e n t y c z n o ś ć . . .7
Aztecki liliput zdawał się istotą chtoniczną i dowodem rzeczowym na słuszność dróg historii Zachodu. Przynależał do świata mitów, legend i fantazji, ale jego nie-zwykłość stanowiła też objawienie o wartości naukowej. Stal gdzieś na granicach 1 jako takiego wystawiano go na pokaz. W widowisku splatały się wątki romantycz-ne i naukowe. Biografia tej pary ekscytowała i pobudzała wyobraźnię. Rzekomych Azteków odnaleziono w roku 1849 w Iximaya w Ameryce Środkowej. Tylko jedne-mu z ich trzech hiszpańskich odkrywców udało się u m k n ą ć z rąk krwiożerczych tubylców - on właśnie przywiózł ze sobą dzieci, które stały się przedmiotem dokładnych studiów. Badano wygląd, poziom inteligencji, mierzono, obserwowa-no - i wydawaobserwowa-no sądy. Podczas odczytu w Towarzystwie Etobserwowa-nologicznym azteckie liliputy bawiły się piórem, atramentem i papierem
-z a c h o w y w a ł y się jak i n t e l i g e n t n e a n g i e l s k i e d -z i e c k o w w i e k u d w ó c h , t r -z e c h lat. U m i a ł y w y m ó w i ć j e d y n i e kilka a n g i e l s k i c h stów, k t ó r y c h o s t a t n i o ich n a u c z o n o i w i d a ć b y ł o , że n i e p o r o z u m i e w a j ą się ze sobą za p o m o c ą języka.8
Wszystko wskazywało na to, że przedstawiciele zaginionej rasy są opóźnieni w roz-woju. Nie było zresztą zgody co do tego, czy można ich nazwać ludźmi:
p o d w z g l ę d e m r o z m i a r u i k s z t a ł t u ich gtowy są i d e n t y c z n e z o d l e w a m i głów o r a n g u t a n a [...] N i e są to źle u f o r m o w a n e l u d z k i e gtowy, ale m a ł p i e gtowy n a l u d z k i c h c i a ł a c h .
Nie jest więc uzasadnione określanie ich mianem ludzi - dowodzono w jednej
z ilustrowanych londyńskich gazet9.
Aranżacja dzikości na p o t r z e b y w i d o w i s k a
Dziki niekoniecznie musiał być przywieziony z odległych krajów. Podobnie jak osobliwość czy cud natury, bywał okazem t w o r z o n y m w określonych warun-kach, a jego prezentacja wiązała się ze stosowaniem określonych technik wysta-wienniczych. Spektakl aranżowano tak, by spełniał oczekiwania publiczności. Oczywiście w różnych okresach dobrze sprzedawały się różne historie. Stąd też „dzikim" dorabiano rozmaite biografie, czyniąc z nich niby-małpie istoty p o j m a n e
7 / R . D . Altic The Shows..., s. 284.
8 / „ A t h e n a e u m " 9 VII 1853, cyt. za: R . D . Altic The Shows..., s. 284.
na Borneo, afrykańskich ziemnych ludzi bądź też piękne córy Wschodu zbiegłe z haremów.
W istocie M a x i m o i Bartola („ostatni z dawnych meksykańskich Azteków") byli opóźnieni w rozwoju. Cierpieli na maloglowie i dlatego ich czaszki były niewielkie i spiczaste, a wzrost niski. Ich egzotyczność stanowiła produkt przemysłu rozryw-kowego, a całemu przedsięwzięciu sprzyjało wzrastające zainteresowanie Amery-kanów historią naturalną i kulturową Ameryki. Maximo i Bartola przyszli na świat w wiosce Decora w St. Salwador, w rodzinie Innocente Burgos i M a r i n y Espina. Odnalazł tu je sprytny Hiszpan, Ramón Selwa, i zaproponował rodzinie, że zabie-rze dzieci tam, gdzie będzie je można leczyć, po czym odspzabie-rzedał je niejakiemu Morrisowi, który zajął się ich karierą sceniczną. Wiarygodną biografię „ostatnich Azteków" pomogło sfabrykować trzytomowe dzieło Johna Lloyda Stephensa
Przy-padki w podróży po Ameryce Centralnej, Chiapas i Jiikatanie (1841-1843), będące
zapisem podróży. Na ilustracjach przedstawiających ruiny dawnej architektury można było ujrzeć reliefy postaci o wydłużonych głowach - podobnych do tych, jakie mieli Maximo i Bartola. I n s p i r u j ą c y okazał się też opis wielkiego, niedostęp-nego dla obcych miasta otoczoniedostęp-nego m u r a m i (Stephens zaczerpnął go z relacji pewnego hiszpańskiego księdza). To właśnie w tym mieście miano odnaleźć dzieci -siedzące na ołtarzu i czczone przez mieszkańców miasta jako dziedzice pradawne-go świętepradawne-go rodu. Opisane to zostało w książeczce Losy żyjących dzieci Azteków (1860).
Sukces widowiska zależał między i n n y m i od tego, jak osądzi autentyczność owych Azteków świat nauki. W Bostonie, gdzie zaczęła się kariera Maxima i Bartoli, obserwowani byli oni przez członków Bostońskiego Towarzystwa Historii N a t u -ralnej, w Anglii - przez członków Towarzystwa Etnologicznego. Pokazywano ich rodom p a n u j ą c y m w wielu krajach Europy. Organizatorzy innych pokazów podpa-trywali sposób, w jaki prezentowano Maxima i Bartolę i korzystali z niego urządzając podobne widowiska. Pokazywanie ludzi opóźnionych w rozwoju jako osobliwości etnologiczne nie było wówczas rzadkością. Korzystano z tego, że na-ukowcy nie mieli jasności co do przyczyn i pochodzenia tego rodzaju niedomóg. Ludzie, których dziś lekarze wzięliby pod kontrolę, określając jako chorych, nie-dorozwiniętych czy obarczonych defektami fizjologicznymi, bywali Aztekami,
Eskimosami, Buszmenami, tubylcami z Borneo1 0. Czy publiczność dawała wiarę
wszystkim fantastycznym opowieściom? W niektórych z pewnością dopatrywano się fałszerstwa. Z drugiej jednak strony historie wymyślane przez organizatorów pokazów nie były całkowicie sprzeczne z teoriami naukowymi. Jeszcze w końcu XIX i na początku XX wieku niektóre formy wad umysłowych wyjaśniano jako cofnięcie się do wcześniejszych faz rozwoju gatunkowego.
W tym samym - co azteckie dzieci - roku 1853 wystawiono w Londynie dwójkę Pigmejów, czyli ziemnych ludzi (powiadano, że żyją w jamach jak niektóre
zwie-'0 / R. Bogdan Freak Shaw. Presenting Human Odities for Amusement and Profit, C h i c a g o - L o n d o n 1988.
rzęta). Mieli oni być znacznie rozumniejsi niż azteckie l i l i p u t y - tak p r z y n a j m n i e j twierdziły reklamowe teksty. Szesnastoletniego chłopca i czternastoletnią dziew-czynkę przywieziono do Anglii, gdzie podjęto pracę nad ich ucywilizowaniem. Para ta opanowała język angielski, posiadła też sztukę gry na pianinie i śpiewu -ich dzikość została opanowana. Przy okazji kultura europejska jeszcze raz wyka-zała swą sprawność w poświadczaniu własnej wartości. Niewątpliwie pokaz ucywi-lizowanych dzikich wpisywał się w mechanizm artykułowania europejskiej tożsa-mości.
Granice c z ł o w i e c z e ń s t w a
Dziki szczególnie ciekawy wydawał się wtedy, gdy t r u d n o było jednoznacznie określić jego status w porządku gatunkowym. Nie bez przyczyny sceniczne gwiaz-dy, których głównym atutem były jakieś fizyczne ułomności, przedstawiano jako mające w sobie coś ze zwierzęcia. Człowieka z niewykształconymi ramionami nazywano na przykład CzłowiekiemFoką, a kogoś, kto miał n a d m i a r włosów -Człowiekiem-Lwem. Na ogłoszeniach reklamowych można było wówczas zoba-czyć zwierzęce ciało z ludzką głową. (R. Bogdan Freak..., s. 100). W opisach egzo-tycznych zwierząt oraz mieszkańców odległych ziem odzwierciedlała się ta sama fascynacja istnieniem ludzko-zwierzęcego pogranicza. Afrykański pawian jest tak podobny do człowieka:
[to] n a j d z i w n i e j s z e i n a j b a r d z i e j z a c h w y c a j ą c e s t w o r z e n i e , n i g d y d o t ą d n i e w i d z ę w A n -glii. Jest w sześciu r ó ż n y c h k o l o r a c h , [...] p r z y p o m i n a c z ł o w i e k a , z p r z o d u jest g ł a d k i e , z tyłu w ł o c h a t e ; ma d ł u g ą o w ł o s i o n ą głowę, zęby d ł u g i e na trzy cale; j a k C h r z e ś c i j a n i n b i e -rze d o ręki s z k l a n k ę z „Ale" i p i j e . . . 11
W podobnych kategoriach opisywano mieszkańców czarnej Afryki - jawili się oni jako przynależni tej samej strefie granicznej. Podawano w jednej z reklamowych broszur dotyczących innego pokazu:
[ B u s z m e n i w y k a z u j ą ] w i ę c e j p o d o b i e ń s t w a d o m a ł p niż d o l u d z i . . . P o m i m o swej d z i -kości B u s z m e n i ci są n i e m a l ż e n i e s z k o d l i w i , i n a w e t n a j b a r d z i e j lękliwa osoba m o ż e z b l i ż y ć się do n i c h . . .u
Nie ma się zatem czego obawiać - są jak obłaskawione zwierzęta pozwalające się dotknąć. Buszmenów przedstawiano wówczas także w bardziej pozytywny sposób, czerpiący z dawniejszego XVIII-wiecznego mitu o szlachetnych dzikusach, nie-winnych, spontanicznych, żyjących w zgodzie z naturą - topos daje się bowiem
za-stosować na różne sposoby13. W obrazach dzikości akcentowano różne cechy:
Ho-n / R . D . Altick The Shaws..., s. 38.
1 2 / R. C o r b e y Ethnographies Showcases 1870-1930, „ C u l t u r a l A n t r o p h o l o g y " 8 (3) 1993,
s. 347.
Z d a r z a ł o się, że przedstawicieli l u d ó w natury, tzw. Natuwoelker, p o k a z y w a n o w ogrodach zoologicznych. W p i s y w a n o ich wówczas w ten sam obraz natury, co d z i k i e zwierzęta.
tentoci uważani byli za n a j b a r d z i e j prymitywnych, Zulusi - za najdzikszych i naj-okrutniejszych, w D a h o m e j s k i c h wojowniczych kobietach widziano afrykańskie
amazonki, a Buszmeni jawili się jako na pól-ludzkie ziemne istoty1 4.
Tajemnice czarnych kobiet
Za egzemplaryczny przypadek wystawienniczej inwencji można uznać historię Afrykanki Sartje. Jej dzieje stanowią klarowny przykład wykorzystywania cial dzi-kich w cywilizacyjnej retoryce określania tożsamości mieszkańców cywilizowane-go świata. Sartje zwano hotentocką Wenus, a Hotentoci byli l u d e m , który w euro-pejskiej wyobraźni zajmował miejsce na biegunie przeciwnym cywilizacji, stano-wiąc wyraziste tło porównawcze dla oceny wartości świata zachodniego. Przybyła do L o n d y n u w roku 1810. Wcześniej na Przylądku D o b r e j Nadziei była służącą u holenderskich osadników, którzy ułożyli plan wysiania jej do Europy, obiecując, że po zarobieniu niemałej ilości pieniędzy będzie mogła wrócić do domu. Kiedy przybyła do Europy, jej niezwykłe kształty, sprzeczne z e u r o p e j s k i m pojęciem piękna, przyciągały tłumy. Reakcje były ambiwalentne. W z r o k t ł u m u koncentro-wał się na nader wydatnych pośladkach Sartje. Ta cecha hotentockich kobiet, od dawna przykuwająca uwagę europejskich podróżników, miała świadczyć o
wybu-jałej erotyce czy raczej lubieżności, która pieniła się wśród czarnych1-"1. Karykatury
w prasie i ballady uliczne mierzyły w dwóch kierunkach. Brały za cel nieprzysta-walność wyglądu przybyszki do europejskich kanonów kobiecej urody i nad-mierną ekscytację tą osobliwością. Była i poważniejsza krytyka. W czasie pokazów w Londynie w „Morning Chronicle" i w „Morning Post" ukazywały się listy z pro-testami, że Hotentotka jest człowiekiem i należy traktować ją w sposób godziwy. Tymczasem ubiera się ją w skąpe ciemne odzienie, niemal zlewające się z czarną skórą, co stwarza wrażenie nagości. Pozwala się publiczności dotykać wydatnych pośladków, by przekonała się, iż nie są sztuczne. Czy ci, którzy t r a k t u j ą istotę ludzką jak zwierzę, zasługują na miano cywilizowanych? Towarzystwo Afrykani-styczne zajęło się zbadaniem sprawy, czy na pewno Sartje trafiła do L o n d y n u zgod-nie ze swoją wolą, czy o t r z y m u j e wynagrodzezgod-nie, które jej obiecano i co ona sama o tym sądzi - cierpi, czy jest zadowolona. Jeden z członków Towarzystwa oburzył się ujrzawszy ją w klatce:
1 4 / Jeszcze w 1922 roku w b r o s z u r z e r e k l a m u j ą c e j występy Clicka - „dzikiego tańczącego
p o ł u d n i o w o a f r y k a ń s k i e g o B u s z m e n a " - pisano: „Jest n i e m a l tak s a m o bliski m a ł p i e , jak człowiekowi. P o j m u j e rzeczywistość w p r a w i d ł o w y sposób, czyni to j e d n a k r o z u m e m r e p r e z e n t u j ą c y m p o z i o m u m y s ł o w y d w u l e t n i e g o dziecka. K i e m o ż n a oprzeć się refleksji, czy p r z y p a d k i e m k a p i t a n d u Barry' nie przywiózł D a r w i n o w s k i e g o b r a k u j ą c e g o ogniwa cywilizacji" (R. Bogdan Freak..., s. 192). Clicko, k t ó r e m u d a n e było cieszyć się b a r d z o d ł u g ą karierą sceniczną, w k r a c z a ł na scenę bosy, owinięty w skórę l e o p a r d a i tańczył w y d a j ą c „ n i e l u d z k i e dźwięki".
S.L. G i l m a n Black bodies, while bodies: toward an iconography of female sexuality in late
H o t e n t o t k a byta w y s t a w i a n a jak d z i k a b e s t i a , k a z a n o jej p r z e m i e s z c z a ć się w tę i z po-w r o t e m , po-w y c h o d z i ć i po-w c h o d z i ć do k l a t k i , j a k b y była n i e d ź po-w i e d z i e m na ł a ń c u c h u , a n i e istotą l u d z k ą .1 6
Sprawdzono, wypytano kogo trzeba, wydano odpowiednie zarządzenia - i wido-wiska mogły toczyć się dalej. W grudniu 1811 roku Hotentotkę ochrzczono - odtąd nazywać się miała Sarah Bartmann. Nie tylko Londyn miał okazję do ekscytacji -Sarah pokazywała się też na prowincji; potem zabrano ją na piętnaście miesięcy do Paryża. Wzbudziła tam podobną sensację, i n s p i r u j ą c naukowców, karykaturzy-stów i twórców piosenek. W jednym z teatrów wystawiono poświęcony jej wodewil. Pozowała też nago do ilustracji naukowych. Gdy zmarła, ciało przejęli anatomo-wie. Dostało się w ręce sławnego naturalisty, Cuviera, który w roku 1817 opubliko-wał wyniki swoich badań. Zamierzał, jak twierdził, przedstawić jedynie obiektyw-ne fakty, dezawuując fałszywe sądy dotyczące czarnych. Pozostał jednak w obsza-rze ówczesnych pobsza-rzekonań na temat prymitywności mieszkańców czarnej Afryki. Opisując Sartje, Cuvier podkreślał jej podobieństwo do małpy - nie tylko w wyglądzie zewnętrznym, ale i w zachowaniu:
J e j r u c h y m i a ł y w s o b i e coś obcesowego i k a p r y ś n e g o , p r z y p o m i n a ł y [ r u c h y ] m a ł p . P r z e d e w s z y s t k i m w y d y m a ł a ona w a r g i w t a k i s a m s p o s ó b , jaki z a o b s e r w o w a n o u o r a n g u -t a n ó w .1 7
Pozostawało to wprawdzie w pewnej sprzeczności z obserwacjami dotyczącymi jej doskonałej pamięci i zdolności lingwistycznych (Sartje mówiła dość dobrze po holendersku, trochę po angielsku, we Francji zaczęła już nieco władać francu-skim) - zgadzało się jednak z ogólną koncepcją dzikości Czarnych. Cuviera, po-dobnie jak innych współczesnych mu naturalistów, szczególnie interesowały dwie cechy Hotentotki: jej monstrualne pośladki oraz specyfika narządów płciowych. Czy wydatne pośladki stanowią wynik ukształtowania struktury tłuszczowej, mię-śniowej czy też kostnej? - zastanawiano się. Fascynacja zwierzęco seksualną na-turą Innych znalazła ujście w prawomocnych procedurach nauki - skalpel badacza pomógł wyjaśnić niejasności. Istniała jeszcze jedna intrygująca kwestia, którą na-leżało zbadać. O ile pośladki, jakkolwiek oglądane z zewnątrz, były rzeczą oczy-wistą i głównym motywem widowiskowej atrakcyjności hotentockiej Wenus, to swych części intymnych nie pozwoliła ona badać za życia. Tymczasem ciekawość europejskich badaczy natury ludzkiej już od dwóch stuleci karmiła się pogłoskami 0 tym, że narządy płciowe czarnych kobiet bywają ukryte w fałdach sinus pudoris. Jaka jest anatomia tego detalu oraz co na tej podstawie można wnioskować o dro-gach rozwoju ras ludzkich? Cuvier rozwiązał ten problem:
M a m zaszczyt p r z e d s t a w i ć a k a d e m i i n a r z ą d y p ł c i o w e o w e j kobiety, s p r e p a r o w a n e w s p o s ó b n i e p o z o s t a w i a j ą c y w ą t p l i w o ś c i co d o n a t u r y jej tablier
1 & / S.J. Gould Hottentot Venus, „ N a t u r a l H i s t o r y " vol. 91, n r 10, s. 20. 1 ' Tamże, s. 22. Por. też S.L. G i l m a n Black bodies..., s. 213.
- pisał, dowodząc, że nie chodzi tu o żadną specyficzną s t r u k t u r ę
charaktery-styczną wyłącznie dla Hotentotek1 8. Efekty badań przechowano w Królewskiej
Akademii Medycznej. Zakonserwowano też szkielet Sartje. Żywa czy martwa, dzi-ka czy ochrzczona, Hotentotdzi-ka cały czas pozostawała w sferze, gdzie umieszcza się Innych, po to, by na nich spoglądać, dziwić się ich osobliwości i osobliwość tę ba-dać. O d m i e n n o ś ć - dotyczy to oczywiście nie tylko przypadku Sartje - była przy okazji charakteryzowana pod względem moralnym. Jak dowodzi Sander Gilman, myślenie o czarnej kobiecie i o białej prostytutce przebiegało w tych samych kate-goriach. Czarne kobiety, podobnie jak prostytutki, stanowiły ucieleśnienie tego pierwiastka kobiecego, w którym widziano źródło korupcji i choroby.
Kojarzenie prymitywizmu z brakiem zdolności do panowania nad sobą, a zwłaszcza z nieokiełznaną seksualnością było żywym toposem ówczesnego myś-lenia. To prawda, że reakcją niekoniecznie musiało być bezwzględnie potępienie. W d u c h u oświeceniowych idei szlachetności nieucywilizowania można było po-chwalać spontaniczną pierwotność. Częściej jednak dzikich widziano jako tych, którzy ugrzęźli gdzieś we wcześniejszym s t a d i u m ludzkiej historii - ich widok mógł uzmysłowić, jak daleko w kulturze Z a c h o d u rozwinięta została zdolność do samokontroli. Utrata tej zdolności to cofnięcie się do prymitywnych form emocji, czasem popadnięcie w szaleństwo lub poddawanie się seksualnym instynktom. Kiedy wiktoriańskie społeczeństwo - dowodzi Gilman - patrzyło na Sarę Bart-m a n n , patrzyło spojrzenieBart-m zseksualizowanyBart-m. Zauważało wydatne pośladki, które sugerowały „anomalie" ukrywane przez Sarę pod spódniczką. Widz publicz-nych pokazów, podobnie jak naukowiec badający ciała dzikich, był zarazem poli-tykiem spoglądania.
Dzicy i Inni w snach Cywilizacji
Nierzadko wystawienniczym przedsięwzięciom starano się dodać powagi za po-mocą okazjonalnego opisywania ich pojęciami zaczerpniętymi z dziedziny etnografii, antropologii fizycznej i historii. „Wystawa antropologicznozoologiczna" -jak nazywał swoje pokazy Karol Hagenbeck - to coś więcej niż pospolite widowi-sko. Hagenbeck miał wyczucie w tych sprawach. Początkowo zajmował się dzikimi zwierzętami (kierował h a m b u r s k i m ogrodem zoologicznym i cyrkiem), by w roku 1874 skierować swoją uwagę i przedsiębiorczość ku ludom natury. N a j p i e r w poka-zywał Lapończyków razem z materialnymi wytworami ich kultury oraz renifera-mi. W roku 1876 sprowadził z Afryki Nubijczyków oraz typowe dla zamieszkiwa-nych przez nich regionów zwierzęta. Wystawiał ich potem w różzamieszkiwa-nych miastach europejskich. Potem przyszedł czas na Indian Ameryki Północnej, Inuitów, H i n d u -sów, Zulu-sów, Sudańczyków, Buszmenów. Hagenbeck, kierując swój przekaz do klasy średniej, utrzymywał ścisłe kontakty z M u s e u m f ü r Völkerkunde w H a m b u r -gu podkreślając, że w istocie działa na rzecz szerzenia wiedzy. Tego rodzaju wysta-wy etnologiczne były zjawiskiem dość powszechnym. Ich zmierzch nastał dopiero
w latach trzydziestych XX stulecia, co wiązało się z krytyką moralnych aspektów imperializmu i rasizmu. Częściowo rolę wystaw przejęły filmy - etnograficzne,
et-nografizujące i propagujące działalność misyjną1 9.
Kiedy nastała moda przekładania wielkich cywilizacyjnych narracji na język wystaw światowych, przedstawicielom innych k u l t u r przyznano szczególne role. Opanowywanie świata szło wówczas w parze z pomiarem, opisem i klasyfikacją, a wystawienie na pokaz efektów tych działań było ważne z p u n k t u widzenia cywili-zacyjnego samopotwierdzania się. W szerszej perspektywie wiązało się to z umac-nianiem ideologii państw narodowych i z rozwojem kolonializmu. Ekspozycyjny przekaz pośredniczył pomiędzy dyskursem oficjalnym, ideologicznym, politycz-nym i naukowym a kulturą o szerszym zasięgu. Tu narracje historyczne i antrologiczne, ideologie narodowe i ponad-narodowe zyskiwały walor atrakcyjnej i po-uczającej rozrywki. Żywości dodawały im komentarze prasowe i różnego rodzaju przedsięwzięcia pedagogiczne, inicjowane przez towarzystwa religijne,
filantro-pijne i naukowe2 0. Do oficjalnych terenów wystawienniczych doklejały się
przejś-ciowe strefy spontanicznych inicjatyw widowiskowo-handlowych o charakterze skłaniającym się ku rozrywce burleskowej i nieco rozpustnej, gdzie często paro-diowano to, co wystawiano na oficjalnym terenie wystawowym.
Szczególną siłę ekspresji miały wielkie wystawy światowe. Pierwsza z nich, na-zwana Wielką Wystawą Przemysłu Wszystkich Narodów, odbyła się w Londynie w roku 1851. We wzniesionym na tę okoliczność Kryształowym Pałacu - ogromnej budowli ze szkła i stali - poszczególne kraje miały przedstawić szerokiej publicz-ności swoje osiągnięcia. Brytyjski sukces wystawienniczy szybko znalazł naśla-dowców. Europejczyk, który u schyłku wieku rozsmakowałby się w takich impre-zach, a ograniczyłby się jedynie do własnego kontynentu, w Wiedniu musiałby być w roku w 1873, w Brukseli - w 1883 i w 1897, w Antwerpii w 1893, w Londynie w 1862, w Dublinie w 1853, we Florencji w 1861, w Amsterdamie w 1864. Paryż po-znałby jak własną kieszeń, jako że Francuzi prześcignęli wszystkich w swojej pasji urządzania Wielkich Sepektakli: (1855, 1867, 1878, 1889, 1900). Gdyby ów wielbi-ciel wielkich wystaw zdecydował się powędrować do Ameryki, poznałby Nowy Jork, Filadelfię, Chicago, St. Louis, Buffalo, San Francisco, Seattle, Atlantę, Nowy
Orlean, Nashville. Niektóre z organizowanych tam wystaw były wydarzeniami o charakterze lokalnym, inne aspirowały do statusu narodowych lub międzynarodo-wych. W jaki sposób ukazywały świat? Jakie miejsce przyznawały w nim członkom innych kultur?
R. C o r b e y Ethnographie...
20/ w tych „miejscach pielgrzymek do fetysza t o w a r u " , jak określi! je Walter B e n j a m i n , człowiek byt u w o d z o n y przez rzeczy. Zob. także: „Wystawy światowe p r z y d a j ą b l a s k u wartości w y m i e n n e j towarów. Tworzą ramy, dzięki k t ó r y m ich wartość użytkowa schodzi na plan dalszy. Otwierają świat zwidów, do którego człowiek w s t ę p u j e , by pozwolić się zabawiać" (W- B e n j a m i n Paryż - stolica dziewiętnastego wieku, w: Anioł Historii. Eseje,
W londyńskim Kryształowym Patacu pokazano liczne wyroby wykonane z su-rowców pochodzących z kolonii. W ten sposób Królestwo zaznaczało swoją impe-rialną pozycję. Wystawa paryska uwzględniła materiały etnologiczne i archeolo-giczne. Te dwa wątki kolonialnego spojrzenia na świat materialny i ludzki (osiągnięcia i n d u s t r i a l n e cywilizacji oraz prymitywizm na peryferiach i m p e r i u m ) na różne sposoby wplatano w kolejne ekspozycje. Ludy pozaeuropejskie ukazywa-no jako pewne podmioty zbiorowe, co pozostawało w zgodzie z ogólną koncepcją
wystawienniczego przekazu2 1. Podmiotami zbiorowymi były również państwa
na-rodowe, uczestniczące w rozwoju świata i jako ulepszające jego porządek. Na eks-pozycyjnej scenie narodowe czasy lokalne odnoszono do ogólniejszej perspektywy - do cywilizacyjnego rytmu modernizacji świata. W ten sposób historie narodowe zyskiwały korzystne tło. Czas narodowy gospodarza wystawy reprezentował czas nowoczesnych dążeń. Gra mogła toczyć się w kilku planach tym zręczniej, że
inspi-racji dostarczały różne rocznicowe preteksty2 2. Rocznicowe obchody
przypomi-nały historię n a r o d u , natomiast ogólna ideologia ekspozycji nawiązywała do mię-dzynarodowego czasu nowoczesności i dokonań ludzkości.
Przedstawiciele społeczeństw p l e m i e n n y c h , pokazywani razem z materialny-mi wytworamaterialny-mi swego rzematerialny-miosła, w zaaranżowanych na ten cel domostwach i wio-skach nie byli już kuriozalnymi dzikusami; byli to Inni u j m o w a n i jako zbioro-wość o określonym miejscu w cywilizacyjnym p o r z ą d k u . Pokaz mieszkańców z ziem, nad którymi rozciągnięto panowanie, pełnił f u n k c j e propagandowe. Jeśli jawili się jako b r u t a l n i i krwiożerczy, rola zachodniej cywilizacji zdawała się oczywista - chodziło o złagodzenie ich „nieludzkości". Wystawy nie tylko zazna-jamiały z wyrobami o charakterze rzemieślniczym i artystycznym. Aranżowano też teatralne sceny wojenne, scenki z życia codziennego i f r a g m e n t y działań rytu-alnych. Szczególnym zainteresowaniem publiczności cieszyły się przedstawienia u k a z u j ą c e czyny wojenne, akty k a n i b a l i z m u i praktyki łowców głów. Z czasem obok wiosek d a h o m e j s k i c h , senegalskich czy somalijskich zaczęły pojawiać się wioski szkockie i irlandzkie. Przestrzenna bliskość obrazów z życia prostych Eu-ropejczyków i tubylców nie oznaczała b y n a j m n i e j ich jakościowego podobień-stwa; wręcz przeciwnie, zdawała się podkreślać odmienność „pierwotnosci swis-ta zachodniego od tej kolonialnej. O ile „pierwotność" kojarzona ze
społeczno-U s t a l o n e już wówczas były dwa p o d s t a w o w e sposoby u k a z y w a n i a I n n y c h - o b j a z d w typie H a g e n b e c k o w s k i m , roszczący sobie p r e t e n s j e do e t n o g r a f i c z n e j rzetelności, oraz pokazy dziwów i osobliwości w stylu tych, w których celował słynny i m p r e s a r i o cyrkowy P h i n e a s Tylor B a r n u m . Podział ten zresztą nie był b e z w z g l ę d n y - H a g e n b e c k o w i też zdarzało się pokazywać osobliwości. Wystawy światowe czerpały i n s p i r a c j ę z o b u źródeł. Paryska Exposition Universelle u p a m i ę t n i a ł a 100-lecie rewolucji f r a n c u s k i e j , wystawa filadelfijska z 1876 100lecie a m e r y k a ń s k i e j niezależności, ta w M e l b o u r n e w 1888 -100-lecie e u r o p e j s k i e g o osadnictwa w Australii. (Za kolejne sto lat w B r i s b a n e z o k a z j i 200-lecia tegoż osadnictwa u r z ą d z o n o Expo '88). Chicagowska wystawa 1893 celebrowała 400-lecie odkrycia A m e r y k i przez K o l u m b a . N o w o j o r s k i World's Fair z 1939 odwoływał się d o 150-lecia objęcia p r e z y d e n t u r y p r z e z W a s z y n g t o n a .
ściami pozaeuropejskimi mogia być przymiotem żyjących przodków, należąc do cywilizacyjnych narracji o rozwoju ewolucyjnym i cywilizacyjnym, to ta druga wiązała się z dyskursem o ludowej tradycji własnego narodu. Reprezentacja życia w rodzimych wioskach to obraz narodowych „początków", służący konstruowa-niu wizji spójnej wewnętrznie k u l t u r y narodowej, posiadającej zakorzenioną w historii tradycję. Natomiast liczne kultury pozaeuropejskie wydawały się nie
mieć tego rodzaju historii2 3. Postulowane ujednolicenie świata, d o k o n u j ą c e się
metodycznie i zgodnie z prawami nauki, miało prowadzić do uwalniania świata od tradycji nie-scjentystycznej. N a u k a mogła uzasadnić i u p r a w o m o c n i ć najróż-niejsze działania, a mariaż dyskursu naukowego i widowiska dawał duże możli-wości perswazyjne. Na światowych ekspozycjach zwiedzający mogli zapoznać się z b a d a n i a m i nad cechami rasowymi, prowadzonymi w specjalistycznych labora-toriach antropometrycznych i psychometrycznych. .Mieszkańców Ziemi mierzo-no, studiowamierzo-no, porównywamierzo-no, a działania te współuczestniczyły w tworzeniu pewnej ogólniejszej sugestii, że możliwe jest zawarcie egzotycznej różnorodności w ramach pewnej większej całości. Całością tą miała być k u l t u r a zachodnia - pod-miot zdolny w sposób świadomy i odpowiedzialny troszczyć się o resztę świata, sprawować nad nią opiekę, nadzór, kontrolę.
Dzicy, których p o t r z e b u j e postęp
Przekonując o dostępności świata, o porządkującej mocy n a u k i i instytucji wprowadzanych przez cywilizację, ekspozycje zmierzały jednocześnie do zdobycia serc i umysłów spektatorów. Uwodziły, obiecując możliwość totalizującego oglądu. Pozwalały objąć wzrokiem pewną metonimicznie reprezentowaną „całość", otwie-rały świat dla oka i umysłu, zamykając go jednocześnie w ramach pewnej
pojęcio-wej całości o charakterze wartościującym2 4. Kompleks wystawienniczy - twierdzi
Tonny Bennett - przenosi różne podmioty z ograniczonej i nie dla wszystkich wi-docznej przestrzeni w przestrzeń bardziej otwartą. Bennett stara się stonować nie-rzadkie opinie mówiące o podobieństwach instytucji wystawienniczych do
Fou-caultowskich instytucji ograniczających, takich jak azyl, klinika czy więzienie2 5.
W kompleksie wystawienniczym publiczności przyznano prawo do chlubienia się osiągnięciami cywilizacji i prawo do świadomego oglądu własnego społeczeństwa. W tej cywilizacyjnej utopii podział nie przebiegał pomiędzy rządzącymi a rządzo-nymi obywatelami kraju. Przeniesiony został gdzie indziej - między cywilizacyjną
A.E. C o o m b e s Etnography and the formation of national and cultural identities, w: The Myth
of Primitivism. Perspectives on art, red. S. Hiller, L o n d o n - N e w York, s. 189-214.
2 4 /T . B e n n e t t Yhe Exhibitionaiy Complex, N.B. D i r k s , G. Eley, S.B. O r t n e r , (red.) Culture /
Power / Histoiy. A Reader in contemporary Social Theoty. P r i n c e t o n , N e w Yersey 1994.
Tak u k a z u j e je na przykład D o u g l a s C r i m p p o d k r e ś l a j ą c , iż w p i s a n e są one w układ relacji i n s t y t u c j o n a l n y c h i zależne od p e w n y c h formacji d y s k u r s y w n y c h ( n a u k o w y c h , estetycznych, artystycznych); i w istocie s p r a w u j ą f u n k c j e o g r a n i c z a j ą c e (D. C r i m p On
jedność inne, niecywilizowane ludy. Wizja wiążąca historię i cywilizację narodów zachodnich z innymi k u l t u r a m i była totalna. Narracje biegły w ustalonym kierun-ku, a społeczności prymitywne wypadały z porządku historycznego, dostając się gdzieś w sferę między naturą a kulturą (sfera ta pod pewnymi względami przypo-minała tę, w której niegdyś sytuowały się osobliwości anatomiczne). Historia ludz-kości jawiła się jako epifania postępu, a rozwój - jako t r a n s f o r m a c j a dziludz-kości w cy-wilizację. Europejczycy podążali w pierwszym szeregu, gotowi podać rękę bardziej zapóźnionym. Na tych, którzy pozostawali z tyłu, spoglądano jak na artefakt z od-ległych czasów, jak na „współczesnych przodków". Chociaż pokazywani na ekspo-zycjach byli autentyczni, to zdawali być się pozbawieni własnych głosów, wyzuci z własnych myśli. T a k u j m u j e to Corbey
Ich w ł a s n e glosy i w i z j e - c z ę s t o , o i r o n i o , r ó w n i e e t n o c e n t r y c z n e i w s z e c h w i e d z ą c e , j a k te z a c h o d n i e - b y t y w y c i s z a n e .2 6
Umieszczono ich za ogrodzeniem, za barierką czy choćby za rzędem ławek, a granica ta nie tylko wyznaczała terytoria przynależne widzom i aktorom, ale i de-finiowała pełną dystansu relację między widzem a p r z e d m i o t e m jego oglądu.
/łc /łś
Powyższy zarys ma c h a r a k t e r uogólnienia opisującego tendencję d o m i n u j ą c ą (choć nie jedyną) w wystawienniczym przekazie. Wizja kolonii jako dostarczycieli surowców i towarów, jako antropologicznych i etnograficznych laboratoriów czy w końcu jako klejnotów w i m p e r i a l n e j koronie to n a j b a r d z i e j widoczna, jakkolwiek nie jedyna strona ekspozycyjnych przedsięwzięć. W d u m n y c h narracjach cywili-zacji można się dopatrzyć pewnej ambiwalencji. Wiara w niezaprzeczalność war-tości nowoczesnego postępu podszyta była lękiem przed „degeneracją" świata za-chodniego. W tym ujęciu kultury kolonialne mogły być postrzegane jako enklawy naturalności lub źródłowe miejsca kulturowego i społecznego porządku. Ekspozy-cyjny przekaz nie był jednogłosowy i nie jest więc przesądzone, jak zwiedzający ekspozycję z i n t e r p r e t u j ą ten przekaz, a ponadto publiczność składała się z istot, które nie tylko „pochłaniają widoki", ale i d o k o n u j ą ich interpretacji. To jednak byłaby już druga strona działania retoryki pozwalającej wykorzystywać dzikich i Innych w szeroko r o z u m i a n e j cywilizacyjnej autoprezentacji. Totalizujące cywi-lizacyjne wizje wydawały się prawomocne jedynie do czasu. Zostały ustalone w okresie, gdy poszczególne elementy ludzkiego otoczenia wpisywano w history-zujące, ewolucjonistyczne ramy reprezentacji. Praktyki te stopniowo zaczęły być dezawuowane i krytykowane. Prezentowanie Innych jako żyjących przodków i jako obiektów poddających się działaniom dziedziców cywilizacji europejskiej umacnia nierówność nierówności między k u l t u r a m i , a przy okazji arbitralnie defi-n i u j e relacje pomiędzy preferowadefi-nymi przez defi-nie wartościami. Ta arbitraldefi-ność jest nie do przyjęcia; tak jak nie do przyjęcia jest fetyszystyczne kolekcjonowanie
nych k u l t u r2' . Krytyka wiązała się z ogólniejszymi przemianami w sposobach
uj-mowania rzeczywistości i w metodologii ich poznawania, z rozbijaniem wielkich narracji, z relatywizacją podejść badawczych, z próbami wsłuchiwania się w to, na co wskazują konstrukty poznawcze inne niż te tworzone w łonie własnej kultury. W dyskusjach tych chodziło tyle o Innych, ile i o nas samych, o nasze miejsce w narracjach, które tworzymy. Ci, którzy różnią się od nas (fizycznie, mentalnie, kulturowo czy też historycznie), określani m i a n e m dzikich, dzieci natury, ludów pierwotnych, k u l t u r prymitywnych; widziani jako ogniwa ewolucji gatunkowej i cywilizacyjnej, jako mieszkańcy raju utraconego, lub cząstki kulturowego kalej-doskopu świata - okazują się potrzebni po to, byśmy mogli pogłębiać rozumienie własnej tożsamości. Stopniowo dziki stawał się coraz mniej osobliwy, zyskiwał du-szę, osobowość, tożsamość porównywalną z naszą. T a k zmienił się w Innego. Dzi-kiemu odmówiono prawa istnienia zarówno ze względów epistemologicznych (zrodziły go dawne mity i naukowy aprioryczny dogmatyzm), jak i moralno-etycz-nych (pojęcie dzikości nosi na sobie silne piętno sądów wartościujących). Inny wi-nien być nie tylko lustrem, w którym przegląda się Europejczyk, ale i autonomicz-nym podmiotem mającym prawo mówienia własautonomicz-nym głosem. T u rodzi się myśl 0 wyznaczaniu granic wolności reprezentowania Innych: niech ich ciała i dusze pozostaną wolne, niech władza spojrzenia nie będzie przynależna tylko jednej stronie. Nadal w różnych obszarach rozrywki i rekreacji oglądamy zespoły etnicz-ne, prezentujące tradycyjne tańce i obrzędy, często odpowiednio dopracowane 1 uatrakcyjnione na użytek pokazu; od tubylców (świadomych swej etniczności) nabywamy turystyczne gadżety zwane wytworami sztuki etnicznej, rozsmakowu-jemy się w egzotycznych potrawach. Sfera publicznej rozrywki jak niegdyś stanowi żywy nerw kultury. Nadal wygrywane są tu wątki różnorodności, nadal drażniona jest ciekawość i pragnienie nowości, jakkolwiek stare wątki osobliwości i nie-zwykłości p o d e j m u j e się tu na nowe sposoby. Ale to już zupełnie inna historia...
2 7 /J . C l i f f o r d Objects and Selves-An afterward, w: Objects and Others, red. G.W.J r. Stocking,