Hans Georg Gadamer
Człowiek i język
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 6 (30), 9-21
Szkice
Hans Georg Gadamer
Człowiek i język*
K lasyczna, pochodząca od A r y stotelesa defin icja isto ty człow ieka głosi, że człow iek je st żyw ą istotą, k tó ra posiada logos. D efinicja ta stała się k anonem w tra d y c ji Zachodu w postaci takiej oto fo rm uły : człow iek to anim al rationale, rozum na żyw a istota, tzn. isto ta w yróżniająca się spośród in n y ch zw ierząt zdolnością do m yślenia. G reckie słowo logos oddaw ano więc przez „ro zu m ”
lub „m y ślen ie” . W istocie słowo to oznacza jed n a k Logos — język
rów nież — a n a w e t przede w szy stk im — język. A rystoteles ta k pisze gdzieś o różnicy m iędzy czło w iekiem a zw ierzęciem : Z w ierzęta m ogą porozum ie wać się m iędzy sobą. Dążąc do czegoś, w skazują sobie naw zajem , co sp raw ia im przyjem ność, u n i k ając czegoś — w skazują, co sp ra w ia im ból. N a tu ra nie poszła dalej w ich w y p ad ku . T ylko człowiekowi
* Pierwodruk w: O rbis Scriptus. D m itrij T sch izew sk ij zu m
70 G eburstag. Hrsg vor Dietrich Guherdt, Viktor Weinbrenb
und Hans Jürgen W inkel. M ünchen 1966 W ilhelm Fink Verlag, s. 237-243.
dodany został logos, by m ógł u jaw n iać innym , co je s t k orzystne, a co szkodliw e i przez to zarazem co słuszne, a co niesłuszne. G łęboka to m yśl. K orzystne lu b szkodliw e je s t coś, czego pożąda się nie dla niego samego, lecz dla czegoś innego — coś, co służy do dostarczenia czegoś, czego nie m a. Za osobowość czło w ieka u zn aje się w ięc tu górow anie n a d tym , co za każdym raz e m obecne, poczucie przyszłości. I jed nym tchem dodaje A ry sto teles, że ty m sam ym dane je s t człow iekow i poczucie słuszności i niesłuszności — w szystko to zaś dlatego, że człow iek jako je d y n y po siada logos. Człowiek m oże m yśleć i m oże mówić. Może m ówić, tzn. może ujaw nić, m ów iąc coś, czego nie m a w obecnej chw ili — tak, że rów nież ktoś in n y m a to p rzed oczyma. W szystkie sw oje m yśli człow iek m oże w ten sposób przekazać innym , b a — w ięcej jeszcze: tylk o dzięki tej m ożliw ości przekazu istn ieje w ogóle m iędzy ludźm i w spólnota m yśli, pew ne w spólne pojęcia. P rzed e w szystkim te, k tó re pozw alają ludziom żyć razem bez m o rd u i zabójstw , dzięki k tó ry m m ożliw e je s t życie społeczne, życie u norm ow ane politycznie, o p arta na podziale p rac y
istota m ówiąca w spólnota gospodarcza. W szystko to zaw iera się w prostej form u le: człow iek je s t żyw ą istotą, k tó ra m ówi.
Z daw ałoby się, że tak u d erzające i p rzek o n y w ające stw ierd zen ie pow inno od d aw na zapew nić zjaw isku język a w yróżnione m iejsce w re fle k sji n a d isto tą człow ieka. Cóż bardziej przekonyw ającego niż to, że języ k zw ierząt — o ile chce się tak nazw ać ich sposób porozum iew ania się — je s t czym ś zu p ełnie in n y m od języka ludzkiego, przedstaw iająceg o i ko m unik ująceg o in n y św iat przedm iotow y? I to za pom ocą zm iennych, a nie raz na zaw sze u stalo n y ch znaków , jak im i po słu g ują się zw ierzęta; „zm ien n y c h ” nie ty lk o w ty m sensie, że istn ieją ró żn e ję zyki, lecz także w tym , że w je d n y m jęz y k u te sam e
11 C Z Ł O W IE K I J Ę Z Y K
w yrażen ia m ogą oznaczać coś innego, różne w y raże nia zaś — to sam o.
W rzeczyw istości jed n a k istota języ k a nie stała się by n a jm n ie j ośrodkiem zain teresow an ia filozofii za chodniej. R zucającą się w oczy w skazów kę daw ał w praw dzie zawsze S ta ry T esta m en t: w edle h istorii stw orzenia Bóg dał człow iekow i w ładzę n a d św iatem , pozw alając m u nazyw ać w szelki b y t w edług w łasne go uznania. Także h istoria w ieży babilońskiej św iad czy o fu n d am e n ta ln y m znaczeniu języ k a dla lud z kiego życia. A jed n a k to w łaśnie re lig ijn a tra d y c ja chrześcijańskiego Z achodu obezw ładniła w pew nej m ierze m yślenie o języku, tak że dopiero epoka ośw iecenia postaw iła na nowo pro b lem jego pocho dzenia. P rzestan o wów czas poszukiw ać odpowiedzi na p y tan ie o pochodzenie języ k a w P iśm ie św ię ty m , zaczęto go szukać w n a tu rz e człow ieka. B ył to w ielki k ro k naprzód. T eraz trzeb a było bow iem pójść dalej; skoro języ k należy do n a tu r y człowieka, nie m a sensu p y tać o sy tu a c ję człow ieka przed po jaw ien iem się języka, a w konsekw encji także i o pochodzenie języ ka w ogóle. H e rd e r i W ilhelm von H um boldt spostrzegli, że p ierw o tn ie ludzki ch a r a k te r języka to p ierw o tn ie językow y c h a ra k te r człow ieka i w skazali n a podstaw ow e znaczenie tego zjaw iska dla ludzkiego obrazu św iata. W ilhelm von H um boldt, b yły m in iste r k u ltu ry , po w ycofaniu się z życia publicznego pośw ięcił się b adaniom n a d róż norodnością s tru k tu ry ludzkiego języka. Dzieło s ta rości tego m ędrca z Tegel stało się fu n d am en tem nowożytnego języ k ozn aw stw a.
Jedn akże stw o rzenie filozofii i n a u k i o języ k u przez W ilhelm a von H um boldta nie oznaczało jeszcze w żadnym w y p ad k u , że udało się ponow nie osiągnąć tę sam ą głębię zrozum ienia co A ry sto teles. B adania nad językam i poszczególnych ludów rzu c iły z pew nością nowe św iatło n a różnorodność lu d ó w i epok
Tradycja
Ograniczające przekonanie
oraz leżącą u jej p odstaw w spólną isto tę człowieka. Ale h o ry zo n t p y tan ia o człow ieka i języ k ograni czało tu przekonanie, że język je s t p e w n ą zdolnością, w ja k ą człow iek je s t w yposażony — chodzi zaś o to, by w yjaśnić jego s tru k tu ra ln e praw idłow ości (takie jak g ram aty k a, sy n tak sa, słow nictw o). W zw ierciadle języka m ożna zobaczyć poglądy n a św ia t poszcze gólnych ludów , ba — n a w e t s tr u k tu rę ich k u ltu ry aż do n ajd ro b n iejszy ch szczegółów. T ak i w łaśnie w gląd w sta n k u ltu ro w y in d o g erm ań sk iej rodziny ludów zaw dzięczam y n a p rz y k ła d św ietn y m b ad a niom V ik tora H ohnsa n ad ro ślin am i u p raw n y m i i zw ierzętam i dom owym i. N au k a o jęz y k u je s t jak b y in n ą preh isto rią, p reh isto rią ludzkiego ducha. J e d nakże zjaw isko języ k a u ję te od tej stro n y oznacza jedy n ie pew ne w yróżnione pole w y razu, na k tó ry m m ożna badać istotę człow ieka i jego rozw ój h isto ryczny. To jed n a k za m ało, b y w n ikn ąć w głąb m yśli filozoficznej. Nie pozw alała na to leżąca u pod łoża całej m yśli now ożytnej K a rte z ja ń sk a c h a ra k te ry sty k a świadom ości jako sam ośw iadom ości, ó w niew zruszony fu n d a m e n t w szelkiej pew ności, ów n ajp ew n iejszy z w szystkich fak tó w — fa k t sam o- w iedzy — stał się w czasach now ożytnych m ie rn i kiem naukow ego poznania w ogóle. N aukow a a n a liza języ k a o pierała się ostatecznie n a ty m sam ym fundam encie. E nerg ia językotw órcza b y ła je d n ą z form , w jak ich p o tw ierdzała się spontaniczność podm iotu. O czywiście także z tego p u n k tu w idzenia m ożna było płodnie in te rp re to w a ć z a w a rty w po szczególnych językach pogląd n a św iat — ale za gadka, jak ą jest dla m yśli zjaw isko języka, pozo staw ała w u kry ciu . Do isto ty języ k a należy bow iem jego w ręcz p rzep astn a nieśw iadom ość. D latego nie p rzyp ad k iem sam o pojęcie „ję z y k ” je s t tw o rem późnym . Słowo logos oznacza n ie tylko m yśl i język, lecz także pojęcie i praw o. U tw orzenie pojęcia „ ję
-13 C Z Ł O W IE K I J Ę Z Y K
z y k ” zakłada uśw iadom ienie sobie fak tu , że się m ó w i. J e s t to jed n ak dopiero re z u lta t pew nego ru c h u refleksyjn eg o , w w y n ik u k tóreg o człow iek już nie tylko m ówi, lecz i n a b ie ra dy stan su do tego, że m ówi. W łaściw a zagadka języ k a polega zaś na tym , że w rzeczyw istości nig d y nie p o tra fim y tego zrobić do końca. M yślenie o języ k u nie je s t nigdy w stan ie w yprzedzić języka. M ożem y m yśleć tylko w jakim ś jęz y k u i w łaśnie to zadom ow ienie naszej m yśli w języ k u je s t tą głęboką zagadką, k tó rą język s ta w ia m yśleniu.
Ję zy k nie je s t je d n y m ze środków , za pom ocą k tó ry c h świadom ość k om u n ik u je się ze św iatem . Nie je s t trzecim (obok znak u i narzędzia, k tó re zresztą także ok reślają isto tę człowieka) in stru m e n te m , słu
żącym do tego. Ję zy k w ogóle nie je s t in stru m e n - jęz y k nie jest
tem , nie je st narzędziem . N arzędzie je s t bow iem — narzędziem
z isto ty — czymś, czego użycie m ożna opanow ać: narzędzie m ożem y wziąć do rę k i i odłożyć, gdy ju ż spełniło sw oje zadanie. W ydaw ałoby się, że podob nie je s t z językiem : bierzem y w u sta leżące w p o gotow iu słow a jakiegoś języka i pozw alam y, by po użyciu zn ik n ęły z pow rotem w ogólnym zapasie słów, k tó ry m rozporządzam y. Ale to nie to samo. Analogia ta je s t fałszyw a, poniew aż świadom ość n ig dy nie stoi n ap rzeciw św iata, sięgając — w stanie jak b y bezjęzykow ym — po narzędzie porozum ienia. We w szelkiej naszej w iedzy o nas sam ych i o św ie- cie jesteśm y ju ż raczej ogarnięci przez język, przez nasz w łasny język. W ychow ujem y się, poznajem y św iat, p oznajem y lu d zi i w końcu p oznajem y nas sam ych, ucząc się m ówić. N auka m ów ienia nie po lega na zazn ajam ianiu się z użyciem gotowego ju ż narzędzia, w celu oznaczenia sw ojskiego i znanego nam ju ż świajta. N au k a m ów ienia to osw ajanie i po znaw anie św iata sam ego i św iata takiego, jak im go napotykam y.
Zagadkow y, głęboko u ta jo n y proces! Ja k im uroje niem je s t przekonanie, że dziecko w ypow iada jedno, pierw sze słowo! Ja k im szaleństw em była chęć odkry cia p rajęzy k a ludzkości przez w ychow yw anie dzieci w h erm ety czn y m zam knięciu w obec w szelkich ludz kich dźw ięków , by n astęp n ie n a podstaw ie ich pierw szego arty k u ło w an eg o b ełk otu przyznać istnie jącem u ludzkiem u językow i p rzy w ilej pra języka stw orzenia! Szaleństw o tak ich pom ysłów leży w tym , że chcą one w jak iś sztuczny sposób p rzerw ać nasze praw dziw e zw iązki ze św iatem języ ka, w który m żyjem y. W rzeczyw istości jesteśm y zawsze już za-
W języku jak dom owieni w języ k u tak ja k w świecie. N ajgłębszy
w św iecie opis procesu n a u k i m ów ienia z n a jd u ję znów u A ry stotelesa. M iejsce to tra k tu je w praw dzie nie o nauce m ów ienia, lecz o m yśleniu, tzn. o zdobyw aniu pojęć ogólnych. J a k to się dzieje, że w potoku n astęp u jących po sobie zjaw isk, w ciągłym przepływ ie zm iennych w ra ż eń w ogóle coś pozostaje? P rzede w szystkim je st to n iew ątpliw ie dzieło zdolności do zachow yw ania pam ięci. To ona pozw ala n am rozpo znać coś jako to sam o — i je st to pierw sze w ielkie dokonanie ab strak cji. W śród uciekających, zm ien nych zjaw isk tu i tam rozpoznaje się coś w spólne go — i ta k z coraz to w iększej liczby tak ich aktów rozpoznania (nazyw am y je dośw iadczeniam i) pow s ta je z w olna jedność dośw iadczenia. Dzięki niej zaś m ożem y w y raźn ie rozporządzać tym , co tak doświadczone: m ożem y posiadać w iedzę ogólną. J a k w łaściw ie pow staje ta w iedza ogólna? — py ta A ry stoteles. Na pew no przecież nie nagle, z okazji ja kiegoś pojedynczego zjaw iska, k tó re pojaw ia się zno w u w szeregu innych zjaw isk i zostaje rozpoznane jako to samo. To pojedyncze zjaw isko jak o takie nie w yróżnia się przecież spośród in nych tajem niczą zdolnością do p rez e n ta c ji tego, co ogólne. J e s t po dobne do w szystkich in n y ch zjaw isk. A jed n a k w
ie-15
C Z Ł O W IE K I J Ę Z Y Kdza ogólna kied yś pow stała. Gdzie to się rozpoczęło? A rystoteles z n a jd u je na to id ealn y obraz 1: w jak i sposób — p y ta — z a trz y m u je się uciek ające wojsko? W k tórym m om encie znow u stoi? Z pew nością p rze cież nie w ted y , gdy s ta je pierw szy, d ru g i czy trzeci żołnierz. Na pew no nie m ożna powiedzieć, że w ojsko stoi, gdy o kreślona liczba uciek ający ch żołnierzy zaniechała ucieczki — ani też, że w tedy, gdy o statn i żołnierz p rze stał uciekać. W ty m m om encie bow iem w ojsko nie zaczyna, lecz od d aw na ju ż zaczęło się zatrzym yw ać. J a k to się zaczyna, ja k rozszerza się i ja k to się dzieje, że w p ew n y m m om encie w ojsko znów stoi, tzn.: znów słucha kom endy? N ik t nie wie tego do końca, n ik t nie p o tra fi zaplanow ać, nik t nie je st w stan ie tego stw ierdzić. A jed n ak bez w ątpien ia coś takiego m a m iejsce. D okładnie tak sam o m a się sp raw a z w iedzą ogólną i dokładnie ta k samo — poniew aż je st to w istocie to sam o — z w kraczan iem w język.
Językow a w y k ła d n ia św iata poprzedza zawsze w szel ką m yśl i w szelkie poznanie. Ucząc się jej, w ycho w u jem y się w św iecie zarazem . D latego to w łaśnie język je s t w łaściw ym śladem naszej skończoności. Języ k m a nas zawsze już za sobą. M iernikiem w łaściw ego m u sposobu bycia nie może być św ia domość jed n ostk i. Ba, język, k tó ry m m ów im y, nie je st n a p raw d ę obecny w żadnej św iadom ości jed no stkow ej. W ja k i zatem sposób języ k jest obecny? N a pewno nie je s t to m ożliw e bez świadomości jednostkow ej. A le także nie w zespole w ielu tak ich świadomości.
N ikt, kto m ów i, nie m a przecież w łaściw ej św iado m ości swego m ów ienia. Tylko w w y jątk o w y ch w y padkach m ów iący św iadom je s t języka, k tó ry m m
ó-1 A n a lityk i w tó re: ó-100 a. Tłum. K. Leśniak. Warszawa ó-1973 PWN, s. 298 (przyp. tłum .).
W ojskowy przykład
wi. N a p rzy k ła d w ted y, gdy kom uś, k to chce coś powiedzieć, przychodzi na jęz y k słowo, które go dziwi, k tó re w y d a je m u się obce lu b komiczne, ta k że sam zad aje sobie wów czas p y ta n ie : „czy m ożna w łaściw ie tak pow iedzieć?” . S ta je m y się wtedy na m o m ent św iadom i języka, k tó ry m m ów im y, ponie-
Zadania języka w aż nie ro b i on tego, co do niego należy. Jakie je s t w ięc w łaściw e zadanie język a? Sądzę, że można tu w yró żn ić trz y ró żn e m om enty.
Po pierw sze m ów ienie z isto ty zapom ina o sobie. Żyw y języ k nie je s t św iadom y sw ej stru k tu ry , gram aty k i, sy n ta k sy itd. — a w ięc w szystkiego te go, co je s t tem atem językoznaw stw a. W spółczesna szkoła zm uszona do tłu m aczenia g ra m a ty k i i sy n taksy n a w łasn y m języ k u o jczy stym zam iast na j ę zyku m artw y m , tak im ja k łacina, w ypacza więc z konieczności n a tu ra ln y sta n rzeczy. Ż ądając w y raźnego uśw iadom ienia sobie g ra m a ty k i języka od kogoś, kto m ów i ty m języ k iem od dzieciństw a, żąda się dop raw d y ogrom nego w y siłku ab strak cji.
W rzeczyw istym procesie m ów ienia sam język z n i ka całkow icie za tym , co za każd ym razem je s t w nim pow iedziane. J e s t tak ie całkiem ładne do św iadczenie, k tó re każdy z nas przeżył, ucząc się języków obcych. Chodzi o zdania służące jako p rz y k ład y w podręcznikach czy na k u rsa c h językow ych. Ich zadaniem je s t uśw iadom ienie w a b stra k c y jn y sposób określonego zjaw isk a językow ego. D aw niej, gdy jeszcze przyznaw ano się do tego zadania a b s tra k cji, jak im je st nauczenie się g ra m a ty k i i sy n ta k sy jakiegoś języka, b y ły to zdania w y raźn ie bezsen sowne, m ów iące coś o Cezarze czy w u ju K arolu . Nowsza tendencja, zgodnie z k tó rą u siłu je się zaw rzeć dodatkow o w takich p rzy k ład ach sp o rą ilość in te resu jąc e j w iedzy o zagranicy, m a nie zam ierzone s k u tk i uboczne: im bardziej in te resu jąc a treść p rz y k ładu, ty m bardziej zaciera się jego p ierw o tn a fu n k
-17 C Z Ł O W IE K I J Ę Z Y K
cja. Im bardziej żyw y język, ty m m niej je s t się go św iadom ym . Niepam ięć języ k a o sobie sam ym św iadczy więc o tym , że jego p raw d ziw y b y t polega na tym , co w nim pow iedziane, na tym , co tw orzy w spólny św iat naszego życia w raz z należącym do niego całym w ielkim łańcuchem tra d y c ji w ycho dzącej nam naprzeciw z lite ra tu ry obcej, lite ra tu ry żyw ych i m artw y ch języków . P raw d ziw y m bytem języ k a jest to, co ab so rbu je nas, gdy go słyszym y — to, co powiedziane.
B y t języka c h a ra k te ry z u je -się po drug ie tym , że J a nie jest jego podm iotem . K to m ów i językiem
niezrozum iałym dla nikogo poza nim , nie m ów i Ja nie jest
w ogóle. Mówić — to m ówić do kogoś. Słowo chce podmiotem
być słow em celnym — to zaś znaczy, że słowo to nie tylko przedstaw ia m nie sam em u rzecz, o k tó rej m ówi, lecz staw ia ją przed oczyma rów nież tem u, do kogo mówię.
M ówienie należy więc nie do sfe ry jednostki, lecz do sfe ry w spólnoty. D latego słusznie postąpił F e r din and E bner, dając niegdyś sw em u w ażnem u dzie łu Das W ert und die geistigen R ea litä ten p o d ty tu ł
P neum atologische Fragm ente. D uchow a realność ję
zyka je s t bow iem realnością pneum a, ducha łączą cego J a i My. Języ k je st rzeczy w isty w rozm ow ie — na co ju ż daw no zwrócono uw agę. W każdej rozm o wie zaś p an u je duch, d obry lu b zły, duch z a tw a r działości i zaham ow ania lu b duch otw arcia się k u sobie i płynnej w ym iany m iędzy J a a Ty.
Nicią przew odnią opisu form y, w jak iej dokonuje Rozmowa i gra
się wszelka rozm ow a, może być pojęcie g ry (por. 3 część W ahrheit u n d M ethode). M usim y się jednak przede w szystkim odzw yczaić od w idzenia istoty g ry z p ersp ek ty w y św iadom ości grającego. Z tej p ersp ekty w y m ożna dostrzec s tru k tu rę g ry jedy n ie od stro n y jej subiektyw nego p rzejaw ien ia się. T aki w łaśnie opis grającego człow ieka s ta ł się p o p u larn y
Wszechobejmu- jący język
głów nie dzięki Schillerow i. J e d n a k ż e w rzeczyw i stości gra je st ru ch em o g arn iający m tego lub to, co gra. „G ra fa l” , „ig rające k o m a ry ” , „sw obodna gra członów” — to na pew no nie ty lk o przenośnie. F a scynacja g rą polega raczej w łaśn ie na zniknięciu w łasnego ja w pew nym ru c h u , ro zw ijający m swą w łasną dynam ikę. G ra toczy się, g dy gracz uczestni czy w niej z całą powagą, gdy nie je s t ona dla niego „tylko g rą ” , czym ś niepow ażnym . Ludzi, któ rzy tego nie po trafią, nazyw am y ludźm i niezdolnym i do gry. Otóż sądzę, że g ra i rozm ow a, k tó ra je s t rzeczyw i stością języka, są z sobą s tru k tu ra ln ie pokrew ne. To nie w ola jednostki, p rzy ch y ln a lu b w strzem ięźli wa, d ecyduje o tym , że zaczynam y n a p ra w d ę rozm a w iać i że rozm ow a unosi nas ja k b y dalej — d ecy d u je o ty m praw o rzeczy, o k tó rą w rozm ow ie cho dzi — rzeczy, w yw ołującej każde T ak i Nie i w k o ń cu godzącej je z sobą. D latego m ów im y czasem, że po u danej rozm ow ie jesteśm y nią w ypełnieni. G ra Tak i N ie rozgryw a się dalej w m yśli, czyli — w edle słów P lato n a — w w e w n ętrzn ej rozm ow ie duszy z sam ą sobą.
W iąże się z ty m trzeci m om ent, k tó ry chciałb ym nazw ać uniw ersalnością języka. Języ k nie je s t zam k n ięty m obszarem tego, co da się powiedzieć, obok którego leżałby obszar niew ypow iedzianego. Ję zy k je s t w szechobejm ujący. W szystko, co dom niem ane, da się zasadniczo powiedzieć. Ję z y k je st ró w nie u n iw ersaln y ja k rozum . D latego każda rozm ow a ce c h u je się rów nież w ew n ętrzn ą nieskończonością i nie m a końca. P rz ery w a m y ją — bo w y d aje się nam , że dość ju ż pow iedzieliśm y, albo że nie m a już nic do pow iedzenia. Ale p rzerw anie takie n ig d y nie je s t ostateczne — rozm ow a zawsze daje się podjąć na nowo.
D ośw iadczam y tego, często n a w e t boleśnie, w te d y , gdy żąda się od nas jak ie jś w ypow iedzi. P y ta n ie , na
19
C Z Ł O W IE K I J Ę Z Y Kk tó re trzeba w tedy odpowiedzieć — pom yślm y choć b y o krańcow ych p rzy kład ach tak iej sytu acji: o p rze słu ch an iu czy zeznaniach p rzed sądem — je s t jak b y przeszkodą dla ducha języ k a, ducha, k tó ry chce w ypow iedzieć się w rozm ow ie. („T eraz ja m ów ię” lu b „niech pan odpowie na m oje p y tan ie!”) W szyst ko, co powiedziane, nie zaw iera swej p raw d y po p ro stu w sobie, lecz odsyła w ty ł i w przód, do tego, co niepow iedziane. K ażda w ypow iedź m a jak ieś m o ty w y , tzn. o w szystko, co pow iedziane, m ożna sen sow nie zapytać: „dlaczego to m ów isz?” . I dopiero wów czas, gdy to niepow iedziane rozum iane jest w es pół z tym , co pow iedziane, w ypow iedź je st w ogóle zrozum iała. W idać to szczególnie w w y p ad k u p y tan ia. P y tan ie, któ re w y d aje nam się nie um o ty w o w ane, nie m a odpowiedzi. M otyw y p y tan ia otw ie r a ją bow iem dopiero dziedzinę, z k tó re j odpowiedź m oże być zaczerpnięta, a n astęp n ie udzielona. W istocie zatem , tak w py tan iu , jak i w odpowiedzi k ry je się nieskończona rozm ow a — p rzestrzeń dla słow a i odpowiedzi na nie. W szystko, co pow iedzia ne, m ieści się w tej p rzestrzeni.
M ożem y to w yjaśnić na p rzy k ład zie w spólnego nam w szystkim dośw iadczenia. Chodzi m i o tłum aczenie i czytanie przekładów z obcych języków . Tłum acz zasta je pew ien językow y te k st — tzn. coś, co ustnie lub na piśm ie pow iedziane — k tó ry pow inien p rze łożyć n a w łasny język. J e s t oczywiście zw iązany tym , co zastaje, a przecież nie może tego po prostu sform ułow ać w now ym m ate ria le językow ym , już nie obcym , lecz w łasnym — nie m ów iąc nic sam em u. To zaś znaczy, że tłum acz m usi w sobie sam ym zdo być nieskończoną p rzestrzeń m ów ienia, odpow iada jącą tem u, co pow iedziane w obcym języku. K ażdy wie, ja k ie to tru d n e. K ażd y wie, ja k p rzek ład spłasz cza to, co pow iedziane w oryginale. O dw zorow uje je ja k b y na płaszczyźnie, tak że sen sy słów i fo r
Nieskończona rozm owa
Zadanie tłumacza
m y zdaniow e p rzek ład u k o p iu ją o ry g in a ł — ale p rzekładow i b ra k p rzestrzen i. B ra k u je m u trzeciego w y m iaru , w łaściw ego tem u, co pow iedziane p ier w otnie, tzn. w orygin ale. J e s t to nie d ające się u n ik nąć ograniczenie w szelkich przekładów . Ż aden nie może zastąpić oryg inału . To tylk o złudzenie, że rzucona w p rzekładzie n a płaszczyznę w ypow iedź o ryginału m usi być łatw iej zrozum iała, bowiem p rzek ład pom ija z konieczności to, co w oryginale drugorzędne, co z a w a rte m iędzy w ierszam i. P rz e konanie, że tak a re d u k c ja do jednolitego sensu ułatw ia rozum ienie, je s t iluzją. Ż aden p rzek ład nie je st tak zrozum iały ja k oryginał. W ieloznaczny sens tego, co pow iedziane — a sens w skazu je zawsze j a kiś k ieru n e k — w ychodzi na ja w tylko wówczas, gdy coś m ów im y: nie pow tarzam y, lecz m ów im y po prostu. Zawsze w tedy, gdy tylko po w tarzam y za kim ś, ów sens w y m y k a się nam z rąk . Z adaniem t łu m acza nie je s t w ięc odtw orzenie tego, co pow iedzia ne. M usi on raczej zw rócić się w k ie ru n k u przez nie w skazanym , tzn. k u jego sensow i — by p rz e nieść to, co jest do pow iedzenia, w p e rsp e k ty w ę sw e go w łasnego m ówienia.
N ajlepiej w idać to w tedy , gdy tłum acz m a um ożli wić bezpośrednią rozm ow ę m iędzy ludźm i m ów ią cym i różnym i językam i. Tłum acz o d tw arzający ty l ko, czym są słow a i zdania w ypow iedziane przez jednego z rozm ów ców w język u drugiego, w ypacza rozm owę, czyniąc ją niezrozum iałą. Nie m u si on bow iem odtw arzać dosłow nie tego, co pow iedziane, lecz jed y n ie to, co ktoś in n y chciał pow iedzieć i po w iedział, w ielu rzeczy nie dopow iadając. T akże ogra niczoność jego odtw orzenia m usi zdobyć sobie p rze strzeń , k tó ra je st w aru n k ie m koniecznym rozm ow y, tzn. w ew n ętrzn ej nieskończoności w łaściw ej w szel kiem u porozum ieniu.
21
C Z Ł O W IE K I J Ę Z Y Kbytow ania — jeżeli w idzi się go w jego tylko w łaści w ej dziedzinie; w dziedzinie ludzkiego w spółbycia, w dziedzinie porozum ienia, stale na nowo n a ra s ta jącej zgody, niezbędnej dla ludzkiego życia ta k b a r dzo ja k pow ietrze, k tó ry m oddycham y. Człowiek je s t rzeczyw iście, tak ja k to pow iedział A rystoteles, istotą m ówiącą. A lbow iem w szystko, co ludzkie, pow inniśm y dać sobie powiedzieć.
Centrum bytowania człowieka