• Nie Znaleziono Wyników

Lotos : miesięcznik poświęcony rozwojowi i kulturze życia wewnętrznego, 1935, R. 2, z. 4

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Lotos : miesięcznik poświęcony rozwojowi i kulturze życia wewnętrznego, 1935, R. 2, z. 4"

Copied!
36
0
0

Pełen tekst

(1)

LOTO I MI E S I Ę C Z NI K

(2)

T R E Ś Ć

Z ł u d z e n i e ... R. J. M oczulski A n a to m ja e tery cz n eg o c ia ła cz ło w ie k a (c. d.) . . . K. C hodkiew icz Ś w iad o m o ść a t o m u ... A. B ailey Życie ś w i a d o m e ... W a y a n g

O s u g e s tji m y ś l o w e j ... ... Dr. J. O chorow icz W s tę p w ś w ia ty n a d z m y s ł o w e ... J. A. S.

S tra ż n ik p ro g u — n o w e la (c. d . ) ... M. P. F ło rk o w a P rz e g lą d b i b l i o g r a f i c z n y ...

W ia d o m o śc i a s t r o l o g i c z n e ... . F r. P re n g e l

K r o n i k a : In te r w e n c ja z za g ro b u ; T a je m n ic a m u m ij; Dziecko m ą d rz e jsz e n iż E in s te in ; P rz ec zu cie śm ie rc i.

J a k o d o d a t e k : C. d. » E w o l u c j i L u d z k o ś c i “ K. C hodkiew icza, a m.

ciąg d a lsz y I r o z d z ia łu o A tla n ty d z ie ; F lo ra i f a u n a A tla n ty d y ; dow ody etno lo g iczn e.

WARUNKI PRENUMERATY:

B e z d o d a t k u : ro czn ie 10.— zł w Ameryce pótn. — 3 dolary p ó łro c z n ie 5.50 „

k w a r ta ln ie 3.— „

miesięcznie I.— ,,

z d o d a t k i e m : (w ychodzi k a ż d y m ie sią c 1 a rk u s z , tj. 16 str.) ro cz n ie 15.— zł w Ameryce półn. — 4 dolary p ó łro cz n ie 8.— „

k w a r ta ln ie 4.25 „ miesięcznie 1.45 ,,

Konto P. K. O. 409.940.

(W ażne s ą ró w n ież s ta re b la n k ie ty W. D. n a N r. P. K. O. 304.961.)

Adres red ak cji: J. K. Hadyna, Kraków, ul. G rodzka 58, m.

5 .

Komunikaty Redakcji.

N asz a p e l o z y s k iw a n ie coraz lic zn iejsz y ch p re n u m e ra to ró w — w celu ro z ­ s z e rz e n ia o b ję to śc i L otosu, — p rz y n ió s ł n a r a z ić now e, nieco in n e ro z w ią z a n ie te j d la n a s p a lą c e j k w e stji. Oto je d e n z n a s z y c h P rz y ja c ió ł p ro p o n u je od siebie je d n o ra z o w ą o fia rę n a p o k ry c ie k o sz tó w jed n eg o a r k u s z a (16 stro n ), k tó re m ożna- b y dołączy ć do L o to su , a b y nieco szerzej w y c z e rp a ć b a rd z o a k tu a ln e , a z a le g a ­ ją c e w tece m a te r ja ly . M yśl p ię k n a , o fia rn o ść g o d n a n a ś la d o w a n ia .

B io rą c je d n a k po d u w ag ę , że o fia ru ją c y czy n i to z p o w a ż n y m u sz cz erb k iem sw ego s k ro m n e g o b u d ż e tu — id e ję jego ch c em y nieco z m ie n ić i p o d ać szero k im sfe ro m n a s z y c h d ro g ic h P rz y ja c ió ł, u fa ją c , że z o s ta n ie p r z y ję ta i zre alizo w an a.

P ra g n ie m y oto d ro g ą d o b ro w o ln y c h s k ła d e k z e b ra ć p o trz e b n ą kw otę, aby od 1 m a ja w y d a w a ć L otos zw ię k sz o n y o 16 s tro n . Do fu n d u szó w , ja k ie m i rozpo­

rz ą d z a m y , p o trz e b a jeszcze ja k ic h ś 110 zł m ie się cz n ie.

Z a te m p ro śb a : czy p o śró d C z y te ln ik ó w n a s z y c h z n a jd z ie się g ru p a osób, k tó re — n a p rz e c ią g t r z e c h m i e s i ę c y , z d e k la r u ją się w p ła c a ć m i e s i ę c z ­ n i e — poza w ła s n ą p r e n u m e r a tą — d o b ro w o ln y d a te k n a cel ro zsz erze n ia L o to su o ow e 16 s tr o n ? B ędzie to o f ia r a C z y te ln ik ó w — d la C zytelników , o fia ra se rc a i a k t d o b rej w oli, a b y ja k n a jw ię c e j ś w ia tła i ra d o śc i nieść w s m u tn y , z g o rz k n ia ły od n a d m ia r u m a te r ja liz m u d z isie jsz y św ia t.

C ią g d alszy n a s tr . 3-ciej o k ła d k i.

(3)

LOTCE

MIESIĘCZNIK POŚWIĘCONA ROZWOJOWI I KULTURZE ŻYCIA W EWNĘTRZNEGO

ORAZ

P R Z E G L Ą D M E T A P S Y C H I C Z N Y O rgan T o w a r z y s t w a P a r a p s y c h ic z n e g o im . J u l j a n a O c h o r o w i c z a we L w o w i e

Rocznik II KWIECIEŃ 1935 Zeszyt 4

/?. J. M oczulski (W arszaw a)

„Porwać ogień strzeżony, zanieść w ojczyste strony to c e l . . ."

St. Wyspiański

Z łudzenie

Na m a rg in e s ie o s ta tn ic h b a d a ń z d z ied z in y b u d o w y m a te r ji.

Przenieśm y się duchem na jakąkolw iek salę sądow ą, gdzie urzęduje dostojny skład uczonych, w togach sędziow skich i biretach. P rzysłuchajm y się rozpraw ie. Zanim udow odnioną zostanie w ina oskarżonego, sąd musi uzgodnić pew ne szczegóły, jak np. b a r w ę u b r a n i a rzekom ego w inow aj­

cy w tragicznym momencie popełnienia zbrodni. Sąd niew ątpliw ie przyjm ie zapewnienie w iarogodnego św iadka, że w idział on obwinionego w ubraniu koloru niebieskiego. O rzeczenie tak pow ażnego ciała, jakiem jest Sąd, p o k ry ­ w a się zresztą całkow icie z ogólnie przy jętą w iarą, że zm ysł w zroku jest naj­

bardziej m iarodajnym środkiem dla oceny zjaw isk otaczającego nas św iata.

Nie od rzeczy będzie jednak zastanow ić się nad logiką tej w iary, szcze­

gólnie, gdy uw zględnim y ostatnie badania i hipotezy naukow e. P o d sta w ą „w i­

dzenia" ludzkiego są w ibracje, działające na siatków kę oka i w yw ołujące następnie w rażenie w um yśle człow ieka obrazu danego przedm iotu. Nauka oficjalna nie m oże określić narazie charak teru tych w ibracyj, stw ierdza tylko, że istnieją i są p rzyczyną naszego postrzegania zm ysłow ego.

Różnorodność tych w ibracyj jest tak wielka, jak rozm aita jest skala p rze­

jaw ów św iata m aterialnego. Prom ienie X, ultrafioletow e, infraczerw one, pro­

mienie widzialnego dla oka w idm a, fale ciepła, radjow e oraz w iele innych są tylko różnemi przejaw am i tych uniw ersalnych w ibracyj. P ęd zą one w atm o­

sferze ziemi ze straszliw ą szybkością 186.000 mil angielskich n a sekundę (ostatnio stwierdzono pew ne nieznaczne zresztą odchylenia od tej cyfry). Te cudowne w swej różnorodności w ibracje nauka ochrzciła nazw ą prom ieniow ań elektro-,magnetycznych. W edług hipotezy naukow ej tw orzą one pola elek­

tryczne i m agnetyczne, jak rów nież dają efekty elektryczne i m agnetyczne.

T e w łaściw ości zapew ne p rzyczyniły się do ich n azw y. Nauka oficjalna nie przyznaje jednak, aby prom ieniow ania te sk ład ały się z elektronów , choć trudno sobie w yobrazić, aby pola elektryczne b y ły ich pozbawione. Sprzeczne jest to rów nież z teorją okultystyczną, k tó ra widzi w elektronach uniw ersalny czynnik składow y wszelkich znanych nam przejaw ów energetycznych.

Jedyna różnica, jaka w ystępuje np. pom iędzy prom ieniam i X a prom ienia­

mi widma słonecznego, sprow adza się do różnicy w częstotliw ościach drgań

(4)

tych w ibracyj na sekundę. Z tego m ożem y w yciągnąć dalszy w niosek, że szybkość w ibracyj (drgań na sekundę) decyduje o ch a rak terze ich przejaw ów . Zmieniając częstotliw ość w ibracyj m ożem y p rzetw o rzy ć fale ciepła na fale radjow e i odw rotnie. W szelka zm iana ilości drgań na sekundę daje w rezul­

tacie radykalną zm ianę przejaw ó w w ibracyj, jednak podstaw a tych różnych form będzie zaw sze jedna i ta sam a.

Spektrum prom ieni w idzialnych, w granicach którego leży zjawisko w idze­

nia, jest tylko m ałą cząstką znanych nam w ibracyj, poza którem i istnieją ogrom ne skale w ib racy j nieznanych zupełnie. N auka oficjalna daleka jest jeszcze od w ypełnienia wielkich luk, jakie istnieją w skali możliwych częstotli­

w ości. Nie w głębiając się jednak narazie w zaw ro tn e możliwości przejaw ów ty ch nieznanych w ibracyj, m usim y stw ierdzić fakt bardzo w ażny, że oko ludz­

kie dostosow ane jest do odbioru tylko pew nej ściśle określonej skali w ibracyj.

N atom iast nie reaguje zupełnie na ich znakom itą w iększość.

M ając w pamięci ten fakt, przejdziem y do dalszego badania isto ty proce­

su „w idzenia“ ludzkiego. P rzedew szystkiem m usim y stw ierdzić, że zależne jest ono w pierw szym rzędzie od istnienia św iatła. O ptyka przedstaw ia nam św iatło pod postacią fal św ietlnych, w ypływ ających z określonego ogniska św iatła. O statnie jednak odkry cia z dziedziny fotoelektryczności skłaniają nas do przypuszczenia, że św iatło nie jest falą a składa się raczej z niezliczonej ilości drobinek św ietlnych, zw anych fotonami. T ę rozbieżność poglądów stw ierdzam y dla porządku, gdyż nie posiada ona znaczenia dla naszych badań.*)

Zjawisko w idzenia rozpoczyna się w tym momencie, gdy fala św ietlna (lub też foton) sty k a się z atom em przedm iotu m aterialnego, k tó ry m am y spostrzec w zrokiem . G dy to nastąpi, pow stają w ów czas dw ie możliwości, mianowicie: albo jednostka prom ieniow ania św ietlnego zostanie w chłonięta przez atom, albo te ż zostanie od niego odrzucona. Hipoteza ta jest obecnie przy jęta przez naukę oficjalną i oparta na dostatecznie stw ierdzonych w yni­

kach dośw iadczalnych.

W chłonięcie prom ieni św ietlnych p rzez m aterję stw arza ciepło, nie w y ­ w iera jednak żadnego w pływ u na zm ysł w zroku. O dw rotnie: refleks prom ie­

niow ań św ietlnych, niew chłoniętych p rzez atom y m aterjalne i odrzuconych, dostaje się do źrenicy oka ludzkiego, skąd następnie skierow any jest do odpo­

w iednich ośrodków m ózgow ych i p rzez ich podrażnienie w yw ołuje w naszej św iadom ości w sposób dla nas nieznany obraz um ysłow y danego przedm iotu.

Zjawisko w idzenia nie jest w ięc niczem innem, jak zetknięciem się określo­

nych prom ieniow ań św ietlnych z otaczającem i nas przedm iotam i m aterjalne- mi. Zetknięcie to pow oduje odrzucenie części tych prom ieniow ań i skierow o- nie ich do naszego oka. P o w rac ając do naszego przykładu sądow ego, musimy w yw nioskow ać z pow yższego, że m aterial ubrania oskarżonego był tego ro ­

dzaju, iż nie absorbow ał pew nych częstotliw ości w ibracyj świetlnych, które następnie odrzucone do naszego oka w y w o ła ły w um yśle w r a ż e n i e , k tóre i n t e r p r e t o w a l i ś m y jako kolor niebieski. W rzeczyw istości jednak nasz św iadek nie w idział „koloru“ niebieskiego a ty lk o o trzym ał impuls ze­

w n ętrzn y pod postacią w ibracyj. Impuls ten p rz esłan y następnie do jego

*) D zięki p ra c o m s ły n n e g o fiz y k a fra n c u s k ie g o k s. L. de B roglie s tw ie rd z o ­ n o o s ta tn io , że p ro m ie ń ś w ia tła je s t ze sp o łe m fo to n ó w i z a ra z e m f a lą e le k tr o ­ m a g n e ty c z n ą .

98

(5)

mózgu w y w o łał nieznaną nam reakcję, k tó rą na podstaw ie ubiegłego dośw iad­

czenia in terp reto w ał jako kolor niebieski. M usimy w ięc stw ierdzić, że kolor przedm iotu „w idzianego“ nie jest rzeczyw istością, a tylko o b r a z e m m e n ­ t a l n y m , stw orzonym w e w n ątrz nas przez n asz w ła sn y um ysł. Kolor jako taki, w swej istocie przez nas „w idzianej“, nie istnieje poza naszym um ysłem .

Jak widzim y, naw et tak p ro sta sp ra w a jak ustalenie koloru ubrania o sk ar­

żonego nasunęłaby Sądow i szereg w ątpliw ości, jeśliby tylko zechciał przyjąć pod uw agę ostatnie odkrycia naukow e. Tem bardziej, że należy przypuścić, iż adw okat oskarżonego uchw yciłby się bardzo silnie tego argum entu, że kolor w łaściw ie nie istnieje i na jego poparcie p rz y to c zy ł następujący przykład z dziedziny zjaw isk dźw iękow ych:

Dźw ięk rów nież jest w ibracją o częstotliw ości od ty siąca do dw udziestu tysięcy drgań na sekundę. W ibracje te w p ły w ają do ucha w ew nętrznego i w yw ołują w niem drgania o podobnej częstotliw ości. D rgania m em brany usznej zostają następnie przeniesione do mózgu i w rezultacie um ysł nasz interpretuje je pod postacią dźwięku. Pojęcie jednak dźw ięku, podobnie jak i koloru, pow staje w ew n ątrz nas sam ych i jest w rażeniem czysto m entalnem a nieistniejącem w rzeczyw istości.

Aby zrozum ieć to dość tru d n e założenie, uprzytom nijm y sobie, że z g ra ­ jącego głośnika radjow ego nie w ychodzi w rzeczyw istości żaden dźwięk.

M em brana głośnika stw arza tylko pew ne w ibracje, które, przechodząc przez otaczającą nas atm osferę, dochodzą do ucha, w yw ołując w rezultacie opisany uprzednio proces. Ja k długo nie istnieje ucho ludzkie dla odebrania tych w ibracyj, tak długo nie w ystępuje zjaw isko dźwięku, gdyż b ra k jest narzędzia, któreby mogło 11 u m a c zy ć n apływ ające w ibracje dźw iękow e na w r a ż e ­ n i e dźw ięku, k tó ry de facto istnieje tylko w interpretacji naszego um ysłu.

innemi słow y, w przestrzeni zaw artej pom iędzy m em braną głośnika a na- szem uchem, dźw ięk jako taki nie istnieje. Z jaw ia się on dopiero w e w n ątrz nas jako tłom aczenie um ysłow e impulsu zew nętrznego. W konsekw encji takie­

go rozum ow ania dojdziem y do wniosku, że de facto św iatło rów nież nie istnie­

je, jeśli niema oka, k tó reb y m ogło w yodrębnić w łaściw ą skalę napływ ających wibracyj, oraz mózgu, k tó ry b y mógł stw o rz y ć koncepcję um ysłow ą św iatła na podstaw ie impulsu, stw orzonego p rzez te w ibracje.

Te rew olucyjne wnioski siłą rzeczy w prow adzają pew ien zam ęt do p rz y ­ jętych ogólnie pojęć o otaczającym nas św iecie fizycznym . P rzyzw yczailiśm y się bowiem sądzić go na podstaw ie w rażeń otrzym anych za pośrednictw em pięciu zm ysłów. W idzim y obecnie, jak złudne i niem iarodajne są te w rażenia i do jak fałszyw ych w niosków mogą nas doprow adzić. O drzucając w szystko, czego nie możemy spostrzec naszem i zm ysłam i, stw arzam y sobie złudny św iat w rażeń, ograniczony do bardzo niewielkiej skali naszej percepcji. Nie jesteśm y rów nież w zgodzie z najnowszem i odkryciam i nauki, która, rujnując „m ate­

rialny“ św iat naszych w rażeń, odk ry w a jednocześnie coraz to now e rejony św iata dla nas niewidzialnego.

F otografia infraczerw ona daje nam dziw ne obrazy ciepła w ychodzącego z ciała ludzkiego w formie chmur. Na fotografii takiej w idzim y rów nież gaz ulatniający się z butelki napełnionej w odą sodow ą. O bydw a zjaw iska są „nie­

w idzialne“ dla ludzkiego oka, choć p ły ta fotograficzna dokładnie je rejestruje.

Jesteśm y obecnie św iadkam i niesłychanie ciekawego procesu. Nauka ofi­

cjalna, mimowolna tw órczyni m aterjalistycznego poglądu na św iat, zaczyna

99

(6)

bu rzy ć teorje, które b y ły pod staw ą tego św iatopoglądu. P od naporem badań laboratoryjnych solidna dotychczas m aterja zam ienia sie w nieuchw ytne dla nas zbiorow isko elektronów będących energią. Ś w iat m aterialny — tw ard a dotychczas opoka m aterializm u — ro z p ły w a się w energię uniw ersalną i staje się raczej złudą naszego um ysłu.

W róćm y jednak na chwilę do rozpraw y sądow ej, k tó ra naprow adziła nas na tak śm iałe wnioski. „W iarogodny“ św iadek może bow iem twierdzić, że jeśli naw et kolor jest złudzeniem , to jednak w idział on n a w łasne oczy sam ą osobę obwinionego. Idąc po linji naszego dotychczasow ego rozumow ania, m usielibyśm y to sp ro sto w ać w ten sposób, że dany św iadek tylko myślał, że w idział, podobnie jak m yślał, że w idział niebieski kolor ubrania.

Nie zapom inajm y bowiem , że nasze pojęcia o formie m aterialnej k ształ­

tują się w yłącznie tylko na podstaw ie w ibracyj, odrzucanych n a siatków kę naszego oka. P ozatem oko nasze nie p ostrzega całej skali tych refleksów w ibracyjnych, poniew aż dostosow ane jest tylko do odbioru określonej ich częstotliw ości. D latego też „w idząc" pew ną formę m aterialną spostrzegam y w łaściw ie tylko jeden z jej przejaw ów , dostępny dla naszego zm ysłu w zroku.

W yo b raźm y sobie teraz, coby się stało, gdybyśm y — zam iast obecnej bu­

dow y naszego oka, odbierającego w ibracje w skali częstotliw ości od 4 do 8.000 jednostek A m stronga — w yposażeni byli w zm ysł w zroku, dostosow any do spostrzegania w ibracyj o skali od 50 do 100 jednostek A m stronga. W granicach takiej skali leżą znane nam prom ienie X. G dyby w ięc św iadek z ro zp raw y sądow ej zaopatrzony by ł w tego rodzaju narząd w idzenia, w ów czas przy siąg ł­

b y solennie, że w idział obwinionego pod po stacią szkieletu obwieszonego kilkoma przedm iotam i m etalow em i. N atom iast ciało tego człow ieka stałoby się dla naszego św iadka niewidzialne lub robiłoby najw yżej w rażenie cienia.

G dyby skala percepcji oka tego św iadka zm ieniła się w dalszym ciągu i doszła do postrzegania częstotliw ości w ibracyj w granicach od 2 do 5 jednostek Am­

stronga, to w ów czas n aw et szkielet w idzialny uprzednio zniknąłby z pola jego w idzenia i m ógłby on zobaczyć tylko stru k tu rę kry staliczn ą części m etalo­

w ych ubrania.

F ak ta pow yższe naprow adzają nas w konsekw encji do wniosku, że w szechśw iat p rz ez nas odczuw any nie jest w rzeczyw istości takim, jakim go p o strzegam y naszem i pięciom a zm ysłam i. Bowiem zm y sły nasze, b ędąc dosto­

sow ane tylko do przyjęcia określonej ilości częstotliw ości w ibracyj, nie mogą objąć innych form tego św iata. P oniew aż c a ła ludzkość w yposażona jest w jednakow o „dostrojony" a p a ra t odbiorczy pięciu zm ysłów , w rezultacie w ięc w szy sc y odczuw am y jednakow e im pulsy zew nętrzne i w szy sc y jesteśm y nieczuli na inną skalę w ibracyj dla nas niedostępnych.

Nic dziwnego, że w takich w arunkach w szy sc y jednakow o odczuw am y n apływ ające do nas im pulsy zew nętrzne. W ciągu stuleci w ym iany naszych dośw iadczeń ustaliliśm y na podstaw ie w zajem nego porozum ienia jednakow ą dla w szystkich interpretację tych impulsów. Interpretację tę przyjęliśm y jako pew nik i w ybudow aliśm y na nim n asz św iatopogląd m aterjalistyczny. Zapo­

m inam y jednak, że pew nik ten o p arty jest na bardzo kruchych podstaw ach, gdyż nie m ożem y spostrzec w szystkich form otaczającego nas św iata, a w ięc nie w iem y, jaki on jest w rzeczyw istości.

P ozatem odczuwanie nasze jest tylko in terpretacją umysłu, a me o bra­

zem rzeczyw istości. T o samo, co dla nas jest „rzeczyw istością", przestaje 100

(7)

nią być dla istot, obdarzonych inną skalą percepcji zm ysłow ej. Logicznie więc dochodzim y do wniosku, że m oże istnieć szereg św iatów najzupełniej

„m aterialnych“, niezależnych od siebie, choć m ogących zajm ow ać to sam o miejsce w przestrzeni. Istoty, zam ieszkujące te św iaty, będą m iały w łasną, zupełnie dla nich „nam acalną“ rzeczyw istość; choć w istocie będzie to tylko w y tw ó r ich w łasnej percepcji „zm ysłow ej", oraz interpretacji um ysłow ej, a w ięc raczej złudzenie niż rzeczyw istość.

Dla człow ieka pogrążonego w odczuwaniu, tego ta k dla niego nam acalnego złudzenia, w szystko to, co napisaliśm y, będzie tylko fantazją. Ż yjem y bowiem w świecie przepojonym realnym dla n as gw arem życia i tonami muzyki.

W szystko w okół nas jest dźw iękiem i staw ianie w takich w arunkach tw ie r­

dzenia, że jest on złudzeniem, godzi w rzeczyw istość, budow aną dośw iadcze­

niem wieków. Równie niepojętem w ydaje się tw ierdzenie, że kolor jest tylko w ytw orem naszego um ysłu. Dla człow ieka, k tó ry rozkoszow ał się bogactw em kolorów zachodu słońca, tego rodzaju teorje nie zaw sze przem aw iają do p rz e ­ konania. A jednak, gdy odrzucim y n a chwilę te im presje zew nętrzne i z a sta ­ nowimy się spokojnie nad tą spraw ą, to niewątpliwie dojdziem y do tego samego wniosku, do jakiego zaczyna już dziś zbliżać się nauka oficjalna.

Nauka nie staw ia jeszcze wniosków. O dkrycia jej są jeszcze zb y t „św ie­

że“, aby ostrożny um ysł naukow ca mógł zdobyć się n a ich syntezę. Jednak już dziś widocznem jest, że badania przeprow adzone nad budow ą m aterji, rozbiciem atom ów i prom ieniowaniem m aterji, potw ierdzają w całej rozcią­

głości staw iane przez nas wnioski, k tóre zresztą są tylko w yrazem poglądów, głoszonych od wieku przez p ra sta re religje W schodu i w iedzę okultystyczną.

D aw na nauka o przyrodzie była w ybitnie m aterjalistyczna i k ształto w a ła się pod w pływ em w ielkiego rozw oju nauk przyrodniczych i m atem atycznych, sięgającego czasów Kopernika i Galileusza. T en wielki rozw ój oszołom ił nieco ów czesnych badaczy, k tó rzy trium falnie głosili, że dla nauki niem a już ta ­ jemnic. N aw et tej m iary uczeni jak B ertholet i H aeckel dali się unieść temu prądowi gloryfikującem u niew zruszalność i w ielkość p ra w naukow ych.

Doprow adziło to w rezultacie do zbytniego w yolbrzym ienia znaczenia nauki i zaprzeczenia w szystkiego, czego nie m ożna zw ażyć i zm ierzyć. D aw ny bowiem m aterializm opierał się na przekonaniu, że głów ną cechą m aterji jest posiadanie przez nią m asy (Newton), k tó rą m ożna zw aży ć. Istnienie zaś tej m asy można stw ierdzić zapom ocą naszych zm ysłów . W konsekw encji w sz y st­

ko, co nie jest „dotykalne“, jest tylko jakby przem ijającą cechą niezniszczalnej materji.

Tym czasem w ciągu ostatnich trzydziestu lat odkryto takie zjaw iska ze św iata atom ów, które całkow icie zaprzeczyły praw om daw nej fizyki. M asa p rzestała być uw ażana za ch arak tery sty czn ą cechę m aterji, która dziś staje się raczej energją, nabojem elektrycznym a nie daw ną solidną m asą.

R ew olucja pojęć naukow ych, której punkt kulm inacyjny przy p ad a na lata 1925/26 rozw iała daw ną w iarę w nieom ylność nauki i ostateczne poznanie i opanow anie p ra w przyrody. P od w pływ em tych rew olucyjnych o d k ry ć dawne pojęcia o niew zruszalności p ra w naukow ych przechodzą, a um ysł ludzki zaczy n a sobie zdaw ać spraw ę, że będzie zm uszony co pew ien czas przerabiać d o gruntu podstaw y nauki w celu przystosow ania ich do now ych odkryć.

(8)

C iekaw em będzie w tern miejscu zacy to w ać dosłownie zdanie p rz ed sta­

w iciela nauki oficjalnej, p. Cz. Białobrzeskiego, profesora U niw ersytetu W a r­

szaw skiego: „Niezależnie od m aterjalistycznych tendencyj podporządkow ania ducha dotykalnej rzeczyw istości, w nauce ścisłej do końca XIX wieku posia­

dał duże w p ły w y krań co w y pozytyw izm , k tó ry naukę ograniczał do tego, co jest zm ysłom dostępne i potępiał pojęcia atom istyczne, jako nieuzasadnio­

ne spekulacje. N auka XX w ieku rozw inęła się w kierunku, nie liczącym się zupełnie z ty m nakazem p o zytyw istycznym . Polem jej badania jest nieomal w yłącznie niedostępny zm ysłom św iat atom ów i prom ieniowań niewidzial­

nych. Z nadzm ysłow ości zdjęto „tabu“, zabraniające dostępu doń każdemu m yślącem u naukow o“.

Rozbicie m aterialnego atom u na części składow e elektronów będących energją, stw ierdziło, że m aterja nie jest niczem innem, jak jednym z przeja­

w ó w uniw ersalnej energji w szechśw iata. Zmiana częstotliw ości w ibracyjnej tej energji m oże zam ienić pom arańczę w żelazo lub zrobić ją niewidzialną dla oka ludzkiego. D aw ne fantazje alchemików stają się obecnie praw dą, a teo rja okultystyczna o istnieniu tylko jednego uniw ersalnego pierw iastka będącego „m ateriałem “, z którego zbudow any jest ca ły w szechśw iat — rzeczyw istością naukow ą. S ły n n y fizyk francuski de Broglie (laureat Nobla) w ypow iedział m yśl, że z każdą cząsteczką m aterialną jest zw iązana fala, w y ra ­ żająca jakby w e w n ętrzn y ry tm m aterji. Myśl tę stwierdzili doświadczalnie (rok 1925) dwaj fizycy am erykańscy. A nie jest to nic innego, jak potw ierdze­

nie teorji okultystycznej o uniw ersalnych w ibracjach i ich rytm ie, k tó ry decy­

duje o tej lub innej formie m aterialnej. Jesteśm y obecnie św iadkam i zapocząt­

kow ania ogrom nego ruchu ideow ego w fizyce, któ ry naukę tę zdołał już w ciągu ostatnich kilku lat przebudow ać i postaw ić na zupełnie now ych podsta­

w ach. Ideje tej nowej fizyki posiadają niezaw odnie głębokie znaczenie filozo­

ficzne i dziwnie się zgadzają z „fantazjam i“ okultyzmu. Zaczynam y jakby postrzegać na horyzoncie punkt, w jakim zetkną się kiedyś te dwie wielkie potęgi życia ludzkiego, jakiem i są: nauka i religja. G dy się to stanie, w ów czas ludzie nauki zainteresują się głębiej filozofją i m istycyzm em , jak wielu z nich robi to już obecnie. Zmusi ich do tego w łasn a praca, w prow adzając w rejony niewidzialnego.

G dy ta w ielka zm iana poglądów dotrze rów nież do mas i w płynie na sposób ich m yślenia, w ó w czas pow stanie zupełnie nowe ustosunkow anie się do obecnych w artości. T rudno jest obecnie przew idzieć re z u lta ty takiej re w o ­ lucji ogólnych pojęć, ku której jednak niew ątpliw ie zm ierzam y. Jedno jest pew ne, że ożyw i ona stare zagadnienia, drzem iące w duszy każdego człowie­

k a: „kim jest człow iek, jak doszedł do obecnego stopnia ewolucji i jaki jest jego stosunek do rzeczyw istości i p rz y szło ści?“ G dy ludzie zaczną się zagłębiać w te zagadnienia, w ów czas m ałe przykre spraw y, jakie ich obecnie pochłaniają, znikną z tej prostej przyczyny, że ludzkość przestanie je sam a tw orzyć.

Zdaje się jednak, że naszą dyskrecję rozszerzyliśm y zb y t daleko i za­

pom nieliśmy, że w m iędzyczasie odbyw a się ro z p raw a sądow a, która dała impuls naszym dociekaniom. M am y jednak w rażenie, iż nie w płynęło to na przedłużenie jej, gdyż ta polem ika sądow a nieprędko się zakończy, a m oże n aw et przeniesie się na forum publiczne, bo ostatecznie opinja publiczna jest zw ykle n ajw yższą instancją. I napew no tak się stanie. M oże nie za naszych 102

(9)

czasów i może nie ograniczy się do sp ra w y koloru ubrania a rozszerzy się na zagadnienie, kim w rzeczyw istości jest sam obwiniony. A gdy na pytanie to ludzkość znajdzie odpowiedź, w ów czas autom atycznie znajdzie odpow iedź na w szystkie inne dręczące ją obecnie zagadnienia.

K . Chodkiewicz (Lwów)

A natom ja eterycznego ciała człowieka

(C iąg dalszy.)

Zapoznaliśmy się już dość dokładnie z w łaściw ościam i eteru 1, przejdziem y teraz do eteru Nr. 2, k tó ry nazw aliśm y eterem r o z r o d c z y m . Je st to już subtelniejszy gatunek eteru, przenika on cały organizm ludzki i jest w nim konstruktorem i przew odnikiem ty ch w szy stk ich fluidów i sił, k tó re dążą do rozradzania się organizm u danego indyw iduum i do utrzym ania gatunku. Ma on dw a swoje bieguny. W ciele kobiecem działają siły pozy ty w n e tego eteru, które rozw ijają płód w now ego osobnika, w ciele m ężczyzn działa p rąd nega­

tyw ny, budujący sperm ę, jako p odstaw ę rozm nażania gatunku. O straszliw ych siłach tego eteru m oże nam dać pojęcie rozw ój osobnika z mikroskopijnej komórki, gdzie z niew idzialnego zalążka rozw ija się organizm człow ieka w y ­ sokości 1‘70 m lub z takiegoż zalążka w y ra sta drzew o w ysokości kilkudziesię­

ciu m etrów . O tym eterze 2 nie będę dalej m ów ił,.bo dla sch arak tery zo w an ia jego działalności m usielibyśm y w k ro czy ć w dziedziny kosmogonji i antro- pogenezy, w odległe epoki, gdzie się dopiero form ow ały pierw sze zaczątki eterycznego ciała człow ieka, zw ierząt i roślin i gdzie ten e te r zaczynał dopiero sw ą pracę. K w estje te b y ły b y dziś jeszcze dla w iększości czytelników niezro­

zumiałe.

P rzechodzim y do eteru 3. N azw aliśm y go eterem ś w i e t l n y m . J e st to nieważki fluid, bardziej rozrzedzony niż e te r 2, przenikający w szy stk ie nerw y i będący w łaściw ym przew odnikiem impulsów, idących od św iata zew n ętrz­

nego do ducha i od ducha do organizmu.

Działa on te ż na 2 biegunach. P rą d dodatni utrzym uje w w yżej zorganizo­

w anych istotach żyjących ciepłotę k rw i1), zaś działający w zdłuż bieguna n eg a­

tyw nego jest wspom nianym przew odnikiem w rażeń nerw ow ych. U roślin pozytyw ne prądy tego eteru w yw ołują krążenie soków i dlatego w zimie, gdy tego eteru jest mniej w ładunkach energji słonecznej, p rz estają w roślinach k rą ż y ć soki i dopiero z w iosną krążenie to zaczyna się na nowo. N egatyw ne p rą d y tego eteru działają rów nież na w y tw arzan ie się barw ika, a poniew aż prom ienie słońca zaw ierają dość dużo eteru 3 (stąd nazw a e te r św ietlny), w szy stk o w przyrodzie, co jest zw rócone ku słońcu i przez to słońce ośw ie­

cane — ma głębszą i intensyw niejszą barw ę. R ośliny i liście m ają najgłębszą zieleń po stronie zw róconej do słońca, zw ierzęta ma grzbiecie są zaw sze ciem ­

') W s p o m n ie liśm y p rz y d o św ia d c z e n ia c h z a n tro p o flu k s e m , że g d y z p alca , k tó ry zb liża n o do e le k tro d , są c z y ła się k rew , d z ia ła n ie p ro m ie n i b yło s iln ie js z e — otóż do p r o m ie n io w a n ia e te ru 1 d o łą c z a ły się t u jeszcze e m a n a c je e te ru 3 z p ły ­ n ącej k rw i i d la te g o w z r a s ta ła in te n sy w n o ść d z ia ła n ia a n tro p o flu k s u .

(10)

niej zabarw ione jak na brzuchu, w okolicach polarnych, gdzie prom ienie słoń­

ca są skąpo w ten eter uposażone, kolory blaknieją a zw ierzęta stają się p ra ­ w ie białe. T ak sam o na staro ść ,gdy organizm traci powoli zdolność asym ilo- w ania tego eteru, w ło sy trac ą barw ik i siwieją.

Najw-ażniejszem jednak jest działanie tego eteru jako przew odnika w rażeń zm ysłow ych. I tu znów medjumizm dostarcza nam niezbitych na to dow odów . Parapsychologow ie, obserw ując tysiące m aterjalizacyj na seansach, stw ier­

dzili niezbicie realność tych zjaw isk. S tw ierdzono je pozatem drogą czysto techniczną, t. j. fotografią, stereoskopią i ostatnio n aw et kinem atografią.2) W eźm y k o n k retn y w ypadek. W oddaleniu kilku m etrów od siebie medium m aterjalizuje np. rękę dobrze w idoczną, całe ram ię lub naw et całą postać ludzką. Otóż każde dotknięcie tej ręki czy zjaw y, dotknięcie nagłe, bez zgody medjum, t. j. gdy medjum nie jest na to dotknięcie przygotow ane, tak sarno najdrobniejszy prom yk białego św iatła, padający na tę ektoplazmę, powoduje nieznośny ból medjum. Jak to się dzieje? Medjum jest uśpione, widom ego pośrednika m iędzy m edjum a zjaw ą niema, a jednak medjum każdą manipulację na tej zjaw ie w tejże chwili boleśnie odczuwa! Otóż widzialnego łącznika tu niema, jest zato łącznik niew idzialny, k tó ry m jest eter 3, pośrednik w przeno­

szeniu w rażeń zm ysłow ych. Nie m ogą tu w chodzić w rachubę jakieś nerw y ektoplastyczne“, bo te m ogłyby fungow ać tylko w ram ach sam ej zjaw y, w ektoplaźmie, a m iędzy medjum a zjaw ą zw yczajnie ow ej ektoplazm y o stru k ­ tu rze organicznej nie spotykam y, o ile „zjaw a" oddala się od medjum na w ięk­

sz ą odległość — zatem łącznikiem przenoszącym te w rażen ia jest ciało ete­

ryczne.

Drugim ma to dow odem jest p rz y k re uczucie, jakie nas ogarnia p rz y ścierpnięciu jakiejś kończyny. Jeśli mi np. ścierpnie noga, to mam w rażenie jakbym w ogóle nie miał nogi, nie czuję jej poprostu, nie mogę tą nogą ruszyć, choćbym chciał, zatem mój n ak az woli, jaki w y sy łam p rzez n erw y do mięśni nogi, nie dochodzi tam. Noga pozostaje bezw ładna i nie słucha mego rozkazu.

Ja k to w y tłu m aczy ć? Otóż ścierpnięcie polega w łaśnie na oddzieleniu się ciała eterycznego od c iała fizycznego. W tym w ypadku „noga" eteryczna od­

dziela się od nogi fizycznej, a jasnow idz widzi w tedy, jak ta noga eteryczna, jakby nogaw ka, odchyla się w bok od nogi fizycznej. B rak w te d y w nodze fizycznej eteru 3, k tó ry jest przew odnikiem im pulsów czuciow ych i ruchow ych, n e rw y w nodze, chociaż egzystują, są bezw ładne, ustają w pracy i dlatego nie czuję tej nogi i nie m ogę nią ruszać. Mój nakaz w oli nie dochodzi do odpo­

w iednich mięśni i ruch nie następuje.

To sam o dzieje się p rzy maglem uderzeniu fali strachu. G w ałtow ne ściśnię­

cie ciała astralnego8), jakie w ted y następuje, może dużą część ciała ete ry c z ­ nego w ypchnąć poza ciało fizyczne. Jeśli w ypchnięta zo stała dolna część ciała eterycznego, nogi „w rastają" nam w ziemię, jeśli górna — płuca przestają funkcjonow ać4) i „dech nam zapiera ze zg ro zy “. C zasem n a m om ent całe ciało

!) Z m a rły 12/11 1929 dr. m ed . A lb e rt h r. S c h re n k -N o tz in g p ie rw sz y u zy sk a!

z m e d ju m P o p ie ls k ą k in o w e zd jęcie p rz e b ie g u m a te ria liz a c ji.

3) Ja sn o w id ze , w g lą d a ją c y w stre fę a s tr a ln ą , o p isu ją , że w s tra c h u ciało a s tr a ln e k u rc z y się m ocno i w y g lą d a ja k b y było z a m k n ię te w k la tc e lu b o p a s a ­ ne, k tó re g o s iła w a r u n k u je w sz y s tk ie ru c h y m im o w o ln e.

*) P łu c a p r z e s ta ją d z ia ła ć , bo w y ję to z n ic h ic h m o t o r , t. j. ciało e te ry c z ­ ne, k tó re g o s iła w a r u n k u je w sz y s tk ie ru c h y m im o w o ln e.

104

(11)

eteryczne zostanie w ypchnięte poza ram y fizycznego ciała, a w ted y człowiek drętw ieje cały, nie m ogąc ruszyć ani ręką ani nogą.5) Nd tern polega też lokalne znieczulanie pew nych m iejsc na ciele p rzy operacjach. To sam o ma m iejsce w letargu, gdzie całe ciało eteryczne jest w ypchnięte, a p rzy ciele fizycznem pozostaje tylko część eteru chemicznego do podtrzym ania niezbęd­

nych w egetacyjnych funkcyj. N arkotyki i pew ne trucizny oddziaływ ują fa ta l­

nie na ciało eteryczne, jak to już w spom nieliśm y p rz y dośw iadczeniach z antropofluksem. Dośw iadczenia H indusa Bose z roślinam i w y k azały , że w roślinie zachloroformowanej przestają k rą ży ć soki — zatem eter 3 został w ted y z niej w ypchnięty i funkcje życiow e zostały przytłum ione. Na tern pole­

ga też działanie niektórych trucizn (np. jad w ężow y pew nych egzotycznych wężów), że paraliżują nerw y -ruchowe, podczas gdy człow iek zachow uje świadomość.6) W tym w ypadku i w e w szystkich poprzednio podanych oddzie­

la się tylko ciało eteryczne, a ciało astralne pozostaje na sw em miejscu.

Gdyby równocześnie -oddzieliło się i ciało astralne, następ-uje u tra ta św iado­

mości, co ma miejsce p rzy omdleniu, uśpieniu p rzy pom ocy chloroform u i t. d.

Głownem siedliskiem eteru 3 jest s p l o t s ł o n e c z n y . Nie jest to, jak uw ażają fizjologowie, pogm atw ana sieć nerw ó w sym patycznych, ale jest to jedna z najw ażniejszych części system u nerw ow ego w łaśnie jako akum ulator eteru 3, bez którego n e rw y nie m ogą działać. Stąd rozchodzi się ten eter do innych ośrodków nerw ow ych (m am y ich ra z e m 7) rozłożonych po całym organizmie. Splot słoneczny leży z tyłu dolnej części żołądka po obu stronach rdzenia grzbietowego. S kłada on się z białej i szarej mate-rji mózgowej, po­

dobnie jak mózg głow y i rdzeń przedłużony a g ra daleko w ażniejszą rolę w życiu człow ieka, niż się to zazw yczaj przypuszcza. U derzenie w to miej­

sce może sparaliżow ać chw ilow o człow ieka a zapaśnicy i b o k serzy znają dobrze w łaściw ości tego splotu. Splot ten słusznie nosi nazw ę słonecznego, bo jest zbiornikiem eteru św ietlnego i z tego zbiornika, jak ze słońca, prom ie­

niuje ene-rgja nerw ow a do w szystkich części ciała a n a w e t wielki mózg w p rz e­

ważnej m ierze zależy od dostarczonej mu przez -ten splot eterycznej energji.

Dzisiejsze tłum aczenie akcji chemicznej kom órek nerw ow ych, jako p rz e­

nośników w rażeń zm ysłow ych c z y nak azó w woli, nie w ytrzym uje krytyki.

W rażenie np. ukłócia w palec u nogi przek ształca się w nerw ach na reakcję chemiczną i teraz na -drodze, w ynoszącej przeciętnie 1,70 m etra, jedna kom ór­

ka nerw ow a przekazuje tę reakcję drugiej kom órce sąsiedniej i ta reakcja dochodzi tą drogą do odpowiedniej grupy kom órek m ózgow ych, gdzie zam ienia się na wrażenie ukłócia. W ięc pew ien ucisk zam ienia się na energję chem iczną a ta znów na czucie (w rażenie). A -teraz w nerw ie długości 170 cm, ileż m am y tych kom órek nerw ow ych, z k tó ry ch każda o trzym any impuls oddaje kom ór­

s) N a froncie, gdym ra z u c ie k a ł p rz e d w zięciem m ię do n iew oli, sk o c zy łe m z k ilk u m e tro w e j s k a ły i s p a d łe m n a k ilk a le ż ą c y c h tru p ó w . Z o b rz y d z e n ia z d rę tw ia łe m w te d y ta k , że przez k ilk a n a ś c ie m in u t n ie m o g łe m się ru sz y ć a n i sło w a w ydobyć i n a w e t, gd y o d rę tw ie n ie zaczęło p rzech o d zić, d łu ż sz y czas n ie b y łe m z d o ln y do ru c h u . T k a n k i w m e m ciele zaczęły ju ż z a m ie ra ć .

6) P a m ię ta m w y p ad e k , gd y n a fro n c ie p o d o fic e r s a n ita r n y z a s tr z y k n ą ł je d n e m u z o fice ró w zbyt d u ż ą d a w k ę m o rfin y . O ficer te n p a r ę g o d zin le ż a ł ja k nieżyw y, a g d y p rz y sz e d ł do siebie, b ie g a ł z re w o lw e re m za ow y m s a n ita rju s z e m , by go z a strz e lić , bo p rzez te p a rę g o d zin w szy stk o sły sz a ł, co się n ao k o ło d ziało a nie m ógł o tw o rzy ć oczu i dać znać, że żyje i o b a w ia ł się, że go ży w cem p o ch o ­ w am y. S tą d jego p a s ja !

(12)

ce następnej? I te miljony kom órek w y k o n ały b y sw ą pracę w czasie np.

V» sekundy? Musi zatem przew odnikiem b y ć jakiś fluid elastyczny o olbrzy­

miej energji, podobny do elektryczności, tylko o w iele żyw otniejszy, i on mo­

m entalnie przenosi to w rażenie w odpow iednie ośrodki mózgowe, gdzie się ono uśw iadam ia. J e s t to w łaśnie e te r 3. Indusi zw ą go „zutratm a“, t. j. duszą n itk o w atą i pow iadają, że w ola nasza kieruje ten fluid do tych nerw ów i na­

rządów zm ysłow ych, z k tórych chcem y w danym w ypadku korzystać. W idzi­

m y, że E. M üller m iał rację, tw ierdząc, że p rąd ete ry c z n y podlega woli. Ludzie, k tó rzy opanowali sw e ciało eteryczne, potrafią zam ykać zm ysły przed uderza- jącem i o nie impulsami, pochodzącem i ze św iata zew nętrznego. To samo dzieje się i autom atycznie, gdy n a s coś bardzo zajm uje tak, że nie widzim y ani nie słyszym y, co się w około nas dzieje. C złow iek taki odłącza poprostu zutratm ę od n arząd ó w zm ysłow ych i nie uśw iadam ia sobie impulsów, biją­

cych w eń od stro n y zew nętrznej organizm u. Kto chce się oddaw ać koncen­

tracji, m edytacji i kontem placji, musi w ten w łaśnie sposób opanow ać swe zm ysły, bez teg o p raca ta będzie bezow ocna, bo uderzające od zew nątrz w rażenia zm ysłow e będą ustaw icznie p rzeszkadzały i m ąciły te czysto p sy ­ chiczne funkcje.

D alszym dowodem, że w łaściw ym przew odnikiem impulsów zm ysłow ych jest eter 3, a nie n erw y , jest fakt, że w stanach som nam bulicznych lub w tra n ­ sie hipnotycznym som nam bulik taki „przestaw ia" sw e n arząd y zm ysłow e, np. w idzi uchem a sły szy pewnem miejscem na skórze. P olega to na odpo- w iedniem skierow aniu prądu eteru 3. Norm alnie idzie on nerw am i, tak jak elektryczność drutam i, może iść jednak i bez tych drutów a naw et po zam ia­

nie ap aratu nadaw czego.1). To sam o zresztą m am y p rz y falach radiow ych, k tóre pracują bez widom ego pośrednika.

D. n.

Alice A. B ailey

autoryzowany przekład Tomiry Zort

Świadomość atom u

(C iąg dalszy.) R o z d z i a ł l l . E W O L U C JA SUBSTANCJI.

W rozdziale poprzednim naszkicow aliśm y w zarysach ogólnych trzy k ie ru n k i m y śli naukow ej. P oniew aż całkow ita bezosobowość jest niem ożliw a do osiągnięcia, p ra g n ę zaznaczyć, iż zam ierzam podać pew ne opracow anie tej trzeciej lin ji m yśli w m ojem pojęciu, bow iem jest o n a syntezą dw óch p ierw ­ szych i w połączeniu z niem i p rzedstaw ia pew ien całokształt. Do czytelnika należy decyzja, czy ten p u n k t w idzenia jest logiczny, rozsądny i jasny.

*) A m e ry k a ń s k i p ro fe s o r m u z y k i F red e ric B red ell z b u d o w a ł a p a r a t, m a ją c y n a c e lu u m o ż liw ić g łu c h y m o n ie z u p e łn ie zn isz c z o n y m n e rw ie słu c h o w y m — d o z n a w a n ie m u z y k i. A p a r a t p o s ia d a m e m b r a n ę z ig łą d re w n ia n ą , k tó r ą g łu c h y w k ła d a m ię d z y zęby a d r u g i k o n ie c m e m b r a n y łą cz y się za p o m o c ą d r u tu z g r a m o ­ fo n em . M u z y k a o d b ie ra n a z a p o ś re d n ic tw e m zębów m a być p odobno b a rd z ie j w y ra z is ta , niż b e z p o śre d n io s ły s z a n a u c h e m . (Nowe C zasy, lu ty 1935.)

106

(13)

F ak tem n ajb ard ziej dostępnym rozum ieniu każdego z n a s — jest istnienie św iata m aterjalnego, św iata dostępnego postrzeganiu pięciu zm ysłam i, przez m etafizyków zw anego „nie j a “, odrębnego od nas, uzew nętrznionego. W iem y, W zadaniem chemji, jest sprow adzenie w szystkiej znanej substancji do p o d ­

staw ow ych i najprostszych elem entów ; do n ied aw n a jeszcze sądzono1, że cel ten został osiągnięty. Chem icy obliczali ilość istniejących elem entów n a 70—80.

Około 30 la t tem u wszakże odkryto now y elem ent — Rad, i odkrycie to zrew o­

lucjonizow ało całkowicie pojęcie o m a te rji i substancji.

G dybyśm y chcieli znaleźć określenie atom u w podręcznikach i encyklo- pedjach ubiegłego stulecia, spotkalibyśm y się przedew szystkiem z d efinicją Newtona: „Cząsteczka ścisła, niepodzielna, ostateczna“, coś więc, co nie p o d ­ lega dalszem u podziałowi. Był to „ostateczny ato m “ w szechśw iata, przez uczonych epoki w iktorjańskiej zw any „kam ieniem w ęgielnym w szechśw iata“ ; sądzono, iż dalej posunąć się nie podobna i że odkryto to, co je st osnową św iata przejawionego. W ra z z odkryciem ra d u ii innych substancyj ra d jo - aktyw nych, oczom uczonych u k azał się całkiem now y aspekt zagadnienia.

Jasnem się stało, iż to, co uw ażano d otąd za jednostkę niepodzielną — nie było nią wcale. Nowoczesne określenie atom u jest następujące:

„Atom jest ośrodkiem siły, rodzajem zjaw isk a elektrycznego, ośrodkiem energji, czynnym przez w łasn ą siłę w nętrzną i w ydzielającym energję, ciepło, prom ieniow anie“.

Stąd w ięc atom (ja k u trzy m y w ał lord K elw in jeszcze w r. 1867) jest pierścieniem w iru jący m , ośrodkiem siły, n ie zaś cząsteczką tego, co postrze­

gam y jak o substancję dotykalną. T a ostateczna jed n o stk a m aterji, ja k obec­

nie dowiedziono, składa się z ośrodka energji d odatniej, otoczonego, ja k słońce planetam i, jednostkam i energji u jem nej, czyli elektronam i; w ten sposób n ie­

podzielny atom ubiegłego stulecia rozpadł się n a m nóstw o m niejszych jeszcze cząstek. Jed y n ą różnicą m iędzy elem entam i stanow i ilość i układ elektronów negatyw nych, krążących w okół ją d ra dodatniego; poru szają się one, czy też krążą wokół tego ośrodka energji dodatniej w ten sam sposób, co ciała system u słonecznego wokół słońca. P rofesor Soddy w jed n ej ze sw ych najnow szych książek podkreśla, iż w atom ie odbija się cały system słoneczny: słońce cen­

tralne i obiegające w okół sw ych orbit p lan ety — elektrony. Jasn e m jest, że rozm yślania i stu d ja nad tern now em określeniem atom u w y tw a rzają c a łk o ­ wicie now ą koncepcję substancji. W szelkiego ro d z aju tw ierdzenia d o g m a­

tyczne są obecnie całkiem n ie n a m iejscu, następne now e odkrycie bow iem może wskazać n a fakt, że sam e elektrony są św iatam i w św iatach. Niezwykle zajm u jące spekulacje w zdłuż tych lin ij znajdziem y w książce jednego z n a j ­ w iększych m yślicieli nowoczesnych, tw ierdzącego, iż w przyszłości elektrony będą dzielone na cząsteczki — „psychony“, co pozw oli n am b adać dziedziny nadfizyczne. Być może, jest to m arzeniem jedynie, przykładem tym p ra g n ę­

łam podkreślić tylko, że niepew nym jest obecnie g ru n t m yśli naukow ej, podob­

nie ja k religijnej czy ekonomicznej. W szystko przechodzi przez okres p rz e­

m iany; zm ienia się stary porządek rzeczy; d aw ne poglądy o kazują się n ie ­ odpow iednie i błędne. W szystko, co m ożem y uczynić obecnie — to zaw iesić sąd i usiłow ać przeprow adzić pew ną syntezę pojęć i poglądów.

A więc atom m oże zostać rozłożony n a elektrony i w yrażony jak o siła czy energja. W raz z pojęciem ośrodka siły i działalności pow staje koncepcja

(14)

dw oista: przyczyna ruchu, czy energji, oraz; substancja poddana ruchow i, energetyzow ana. P rzenosi n as to jed n y m zam achem w dziedzinę psychologji, bow iem energja i siła są zazw yczaj uw ażan e za jakość, za charakter. T am zaś, gdzie w chodzi w grę c h a rak ter — otw iera się pole fenomenów psychicz­

nych.

Istn ie ją pew ne określenia dotyczące substancji, określenia, które się wciąż u k a z u ją i w ciąż się różnią. S tu d ju ją c dzieła naukow e, w i­

dzim y, że atom chem ji, fizyki, m atem aty k i i m etafizyki — to ja k gdyby cztery n ajzu p ełn iej odrębne pojęcia. N ależy dodać, iż istn ie ją przyczyny w y ­ kluczające w szelki dogm atyzm w tej m aterji. Tern nie m niej wszakże p ra ­ gnęłabym w ysunąć pew ną hipotezę. Gdy m ów im y o radzie, w kraczam y n a j­

praw dopodobniej w dziedzinę eteru, sub stan cji eterycznej, czyli p r o t y l u . Słowo „protyl" puścił w obieg Sir W illia m Crookes, określając go tak: „Protyl je st słowem analogicznem do protoplazm y i w yraża pojęcie m a te rji p ierw ot­

nej, istniejącej przed pow staniem ew olucji elem entów chem icznych. Słowo, którego użyłem d la określenia owego pojęcia składa się z dw óch greckich słów: „przedtem niż" i „substancja, z której w szystko się składa".

A w ięc pojęcie m a te rji zstępuje d o koncepcji szkół orjentalnych — do substancji pierw otnej, czyli „eteru pierw otnego". M usim y wszakże pam iętać, iż eter naukow ców je st w bardzo, bardzo dalekiem przeciw ieństw ie z eterem okultystów W schodu. Z stępujem y do tego „czegoś" nadzmysłowego, co jest w łaściw ie podstaw ą w szystkiego istniejącego — tych rzeczy, które w idzim y i k tórych dotykam y. Słowo s u b s t a n c j a oznacza to, co „stoi pod". A więc wszystko, co m ożem y pow iedzieć w zw iązku z; eterem przestrzeni, to uznanie go za czynnik, w k tó ry m fu n k c jo n u je energja lu b siła. Gdy m ów im y o energji i sile, lub m a te rji i substancji, m ożem y je w ten sposób rozróżnić: m ów iąc o energji m a m y n a m yśli to, co jest d otąd jeszcze nadzm ysłow e; używ ając zas określenia „siła" w odniesieniu do m aterji, stosujem y je do tego asp ek tu św iata przejaw ianego, k tó ry w łaśnie b a d a ją uczeni. S ubstancja jest eterem w jednym z jego przejaw ów , jest tern, co stanow i podłoże m aterji.

Lecz gdy m ów im y o energji — czyż n ie pow staje m yśl o tern, że m usi ist­

nieć źródło tej energji i siły przejaw iającej się w m aterji? P ragnęłabym zaakcentow ać ten fa k t w łaśnie. J a k ą jest geneza energji i czem jest właściwie?

Uczeni u z n a ją istn ien ie pew nych właściw ości, pew nego charakteru w a to ­ m ach. C iekaw e je st w ynotow anie z rozm aitych dzieł naukow ych, trak tu jąc y ch 0 m a te rji atom icznej, określeń tych cech atom ów, jakie m ogą być zastosow ane 1 do isto ty ludzkiej. P róbow ałam to uczynić. — O św ietliło m i to w iele z a ­ gadnień.

P rzedew szystkiem , ja k wszyscy to w iem y, atom ow i przypisyw ane jest po siad an ie energji oraz zdolność przechodzenia od jednej fo rm y działalności do d rugiej. Jed en z uczonych zauw ażył, że „poprzez każd y atom m aterji prze­

ja w ia się abso lu tn a inteligencja". W zw iązku z tern pow tórzę to, co pow ie­

dział E dison w rozm ow ie z korespondentem; „H an p er's M agazine“ w lutym ro k u 1890, i co pow tórzył w r. 1920, w październiku:

„N ie w ierzę w to — m ów ił on — b y m a te rja b y ła bezw ładna i by działały n a n ią jed y n ie siły zew nętrzne. Sądzę, iż każdy ato m po siad a pew ną dozę in te ­ ligencji pierw otnej. Zw róćcie jen o uw agę n a te tysiączne sposoby, w jakie atom w odoru łączy się z atom am i in n y ch elem entów , tw orząc n a jró ż n o ro d n ie j­

sze substancje. Czy możecie tw ierdzić, iż zachodzi to bez pom ocy inteligencji?

70 »

(15)

Atomy, w połączeniach pożytecznych i h arm o n ijn y ch , p rz y jm u ją niezw ykłe i piękne k ształty i barw y, lub em an u ją prześliczne zapachy, ja k gdyby w ten sposób w yrażały swe zadowolenie. Atomy, połączone w pew ien kształt, tw orzą niższego g atu n k u zw ierzęta. I nakoniec — w y tw a rz a ją ciało człow ieka, któ ry jest sum ą inteligencji zbiorow ej atom ów.

— J a k ie jest źródło i pochodzenie tej inteligencji? — p y ta korespondent.

— Ź ródło leży w Istocie potężniejszej od nas — odpow iedział Edison.

— A więc w ierzy P an w istnienie Stw órcy, czy też Boga osobowego?

— B e z w ą t p ie n i a. I s t n i e n i e B o g a , w e d l e m o j e g o z d a ­ n i a , m o ż e b y ć d o w i e d z i o n e z a p o m o c ą c h e m j i."

W ciągu tego drugiego w yw iadu E dison skonkretyzow ał szereg n iezm ier­

nie ciekaw ych tw ierdzeń, które tu podajem y:

1. Życie, zarów no ja k m aterja , je st niezniszczalne.

2. Ciała nasze sk ła d a ją się z m ilja rd ó w m ik ro sk o p ijn y c h istności, z któ ­ rych każda jest jednostką życiową. Zachodzi tu ścisła analo g ja z atom em utw orzonym z mnogości elektronów.

3. Istota ludzka działa raczej ja k o jednostka zespołowa, aniżeli jednostka indyw idualna: i ciało i um ysł są zbiorow ym w yrazem życia ty ch istności.

4. Owe d ro b n e ośrodki życia fu n k c jo n u ją i b u d u ją zgodnie z ja k im ś p la ­ nem . Gdy k tó raś z części organizm u zostanie uszkodzoną, odbudow ują ją według pierw otnego w zoru.

5. N auka u zn aje całą trudność w n ak reślen iu lin ji d em ark acy jn ej m iędzy m aterją ożywioną i m artw ą. Nie jest w ykluczone, iż ośrodki życia czynne są w kryształach i chem ikaljach.

6. O środki te p o siad ają życie wieczne, i w ty m w ięc w ypadku, życie w iecz­

ne, będące nadzieją w ielu z nas, je st rzeczywistością.

W przem ow ie, wygłoszonej przez S ir Clif forda Allbut, prezesa B ry ty jsk ie­

go Zrzeszenia Medyków o selekcyjnych w łaściw ościach m ikrobów , spotykam y zw rot taki.

...,,W chwili, gdy m ik ro b zn a jd z ie się w ciele obcem, m oże być w stanie całkow itej h a rm o n ji lub całkow itej d y sh arm o n ji z d a n ą kom órką lub zespo­

łem kom órek, do których się zbliża. M ikrob stanie się chorobotw órczym w ów ­ czas dopiero, gdy kom órki, w zakresie jego w pływ u, z n a jd u ją się w d y sh a r­

m onji z nim . Możemy przypuszczać, iż m ikrob, zbliżając się d o zespołu ko­

mórek, u siłu je opanow ać je; wówczas staje się szkodliw ym . K om órki często­

kroć usiłu ją dostosować w ibracje swe d o w ib racy j m ikrobu; m oże rów nież zajść w zajem ne przystosow anie się i zam iana. W ty m w y padku m ielibyśm y przed sobą zaiste cudow ną i dalekoidącą zdolność — zdolność w yboru i tą

— od podw alin biologji aż do jej szczytów sięgającą — cechę „sam ookreślenia się“ lub, niech m i w olno będzie pow iedzieć — rozum u.“

Jeszcze w r. 1895 jeden z najw iększych uczonych angielskich;, S ir W illiam Crookes, w odczycie, w ygłoszonym przed W ielk o b ry ty jsk ą A sosjacją C hem i­

ków, m ó w ił o zdolnościach atom u w ybierania w łasnych sw ych dróg odrzucania lub przyciągania, przejaw iającej się jak o „dobór n a tu ra ln y “, n a w szystkich płaszczyznach życia — od atom u do ciał n a jb ard ziej złożonych.

Jeden z now szych uczonych m ów i o tern, iż ato m posiada w łaściw ości od ­ czuw ania:

„O statnie b a d a n ia co do n a tu ry atom ów, k tóre m usim y uw ażać za

— w tej lub innej form ie — ostateczne czynniki w szelakich fizycznych i che­

/09

(16)

m icznych procesów, sk ła n ia ją się ku koncepcji, iż te m ikroskopijne ciała, jako ośrodki siły, p o siad ają niezniszczalną duszę, że każdy atom obdarzony jest czuciem i zdolnością ru c h u .“

W podobny sposób w y raża opinję sw ą T yndall, stw ierdzając, iż atom y obdarzone są „pragnieniem życia“.

I jeśli w eźm iem y pod uw agę te n ajrozm aitsze w łaściw ości atom u, jako to:

energję, inteligencję, zdolność przyciągania, o dpychania i w yboru, wrażliwość, ru ch i pragnienia, czyż nie m am y do czynienia z czemś, co bardzo przypom ina psychologję istot ludzkich, być m oże w bard ziej w ąskim prom ieniu i bardziej ograniczonej sferze? I czyż w istocie nie d o ty k am y tego, co m oże być nazw ane

„duszą a to m u “? P rzekonaliśm y się, że atom jest istnością żyjącą, m ałym , w ib ru jący m św iatem i że w sferze jego w pływ ów z n a jd u ją się inne, m in ja tu - row e życia i to w szystko w tern sam em znaczeniu, w jak iem każdy z nas jest istnością — d odatniem ją d re m siły, czy życia, za m y k a jąc w sw ojej sferze inne, m niejsze życia, ja k np. kom órki. To, co m ożem y pow iedzieć o sobie, możemy, do pew nego stopnia, pow iedzieć o atom ie. (G. d. n .)

Ż ycie św iadom e

Ż y ć św iadom ie zn a c zy w prostej linji, bez zboczeń, bez za trzym yw a ń dążyć do doskonałości. Ile ra zy zbaczam y, lub przerw o w dążeniu czyn im y , tyle ra zy przestajem y ż y ć świadomie. Ż ycie świadom e — to sam okontrola, opanowanie w m yślach, słowach i czynach.

Ż y ć św iadom ie m oże człow iek ka żd y, niezależnie od tego, na jakim szczebla rozw oju stanął, i we w szystkich dziedzinach: w m yślach, słowach, czynach.

Ż ycie św iadom e — to wprowadzenie indywidualnego ry tm u do swego życia, stop­

niowe, coraz to w ieksze uniezależnianie sie od podmuchów z zew nątrz, nasłuchiwanie wśród ciszy — głosu swego w yższeg o JA.

B udow niczy r y s u je plany budowli, które w znosić zam ierza, budowniczy życia szkicuje plany sw ej pracy, tw o rzy rozkład pracy na dzień każdy. To bardzo w a żn y m om ent w zdobyw aniu św iadom ego życia. Ułożenie planu zająć na dzień cały, od wschodu do zachodu słońca, odróżniając w ażniejsze od mniej ważnego.

O słońca zachodzie budow niczy w ynagradza pracow ników swoich, oceniw szy w ykonaną pracą; u sch yłku dnia człow iek św iadom ie ży ją c y czyni przegląd spędzone­

go dnia, porów nyw a z zakreślonym sobie planem, ocenia m o ty w y , charakter i skutki sw ych m yśli, powiedzień, czynów . Bardzo Wskazanem ćwiczeniem m yślow em jest c z y ­ nienie przeglądu dnia od wieczora ku porankow i, w stecz, ta k ja k operator kinow y w yśw ietla taśmą filmową, zaczynając od końca.

Ż ycie jest szkolą każdego z nas, ży cie świadome stanow i kurs przyśpieszony.

C zyni nas ono coraz to bardziej wolnymi, g d y ż u c zy jednoczenia naszej woli z Wolą naszego w yższe g o JA , która w s za k jednem je s t z W olą N ajw yższego. Na tern, i tylko na tern polega problem w yzw alania sią z pod w pływ ów planetarnych, o których mówi sią w astrologii. M ówi sią. „iż gw iazdy nie zniewalają, lecz ty lko czynią s k ło n n y m i I to jest slusznem . Im człow iek ży je bardziej świadomie, im w w y ż s z y m stopniu nauczył sią sztuki przetw arzania, tej królew skiej sztu ki alchemji w ewnątrznej, tern wolniejszym jest, tern bliżej widnieje przed nim cel — C ZŁO W IEK DO SKO NAŁY.

J a k powiedziano, urzeczyw istnianie życia świadomego d o ty c zy w szelkich dziedzin życia ludzkiego. A wiąc d o ty c zy także i dziedziny odżyw iania. M yśl ta p rzyszła mi

110

(17)

w zw iązku z bieżącym okresem „wielkiego postu". Obserwując przyrodę, w idzim y, iż zmienia sie. je j ry tm w ty m okresie przejściow ym . Budząc sie z letargu zim ow ego, cala przyroda idzie ku św ieżem u życiu, soki w roślinach poczynają krą żyć, ży c ie regeneruje sie. Człowiek, którego współczesna pseudokultura całkowicie nie w ypa czyła , odczuwa również w sw oim organizmie potrzebą regeneracji. Idąc za tą potrzebą, zmienia całko­

wicie dietą, zastosuje u siebie, oczyw iście ściśle według sw ych w łasnych, indyw idual­

nych w arunków i potrzeb ów „wielki post", b y potem, po wielotygodniow em crescendo,

spotkać „ekstazą roku“ — W ielkanoc. W ayang.

Dr. Juljan Ochorowicz

przekład J . Duninjwej

O sugestji myślowej

(C iąg dalszy.)

T en, k to p o za m a te m a ty k a ś c is łą w y ­ p ow ie słow o — „ n ie m o ż liw e “ — n ie je s t ro z ­

tr o p n y m . Arago.

C z ę ś ć I.

W poszukiwaniu fenomenu.

Granice m ożliwości ro zszerzają się...

M etoda dośw iadczalna, po ugruntow aniu psychologii pozytyw nej, w p ro ­ w adza nas w krainę cudowności!

Hipnotyzm jest już w łasnością nauki, a sugestia, której p rzejaw y n ajb ar­

dziej nas zdum iew ają, codzień znajduje now ych obrońców , starający ch się w ytłum aczyć coraz trudniejsze do zrozum ienia zjaw iska.

Zagadnienie sugestji m yślow ej jest jednak bardzo skom plikow ane. Ocena z 1784 roku „I m a g i n a c j i i i m i t a c j i “ nie znajduje już zw olenników , lecz nie m ogąc znaleźć w yjścia, zarzuca się nauce, że p o g rąży ła się w okul­

tyzmie.

Gdy się raz p rzekroczy tę granicę i uzna sugestię m yślow ą za fakt — cóż pozostaje jeszcze bardziej niezw ykłego do b adania?

Ale, niech tam! P ra w d a nie istnieje poto, ab y stra sz y ć naukę. P ra w d a może być absolutnie niezgodna z utartem i przekonaniam i, co nie powinno czynić ją niegodną gorliw ego studiow ania — nic bow iem nie p rzyczynia się ta k do postępu, jak odkrycie niezgodne z królującem i teoriam i.

Lecz tu jest problem... C zy to jest napraw dę odkryciem ? C zy jest to p ra w d ą ?

W tern się zagadnienie całe mieści.

Spróbujm y usunąć skrupuły i z a o strzy ć kontrolę, podw ajając środki ostrożności i ściśle badając fakty. Każda próba jest pouczającą, choćby oka­

za ła się jedynie złudą. W ysiłek podjęty dla w ytłum aczenia jakiegoś zjaw iska doprow adzić musi do zrozum ienia złudy, o ile ta istnieje — i to jest już dużym rezultatem .

A teraz, kochany czytelniku, jeśli jesteśmy zasadniczo w zgodzie, udajmy sie w podróż na Doszukiwanie fenomenu.

(18)

R o z d z i a ł I.

Pozorna sugestja myślowa.

W yznać m uszę, że jeszcze rok tem u nie w ierzyłem w m yślową sugestię.

Nietylko nie w ierzyłem , ale sam o zagadnienie nie w yd aw ało mi się dość po­

w ażne, b y je trak to w a ć jako studjum naukow e. Mimo to kilkakrotnie poczy­

nałem robić próby, k tóre d o starc zy ły mi ciekaw ego m ateriału.

W roku 1867*) po ra z pierw szy zrobiłem w Lublinie doświadczenie na młodym 17-letnim człowieku, dość trudnym do uśpienia, k tó ry jednak po zapadnięciu w sen somnambuliczny okazał się bardzo czułem medjum. Np. rozpoznaw ał wszystkie osoby, które bodaj jednym palcem dotknęły jego pleców. Pew nego razu rozpoznał 15 osób zrzędu i dodać muszę, że większość tych osób p rz y sz ła już po jego zaśnięciu.

W ahał się pewien czas p rzy rozpoznaw aniu o ile dana osoba nie należała do jego zwykłego tow arzystw a — chociaż jedną panią poznał odrazu, pomimo, iż widział ją raz jedyny przed kilku dniami. Mnie rozpoznaw ał zaw sze bez nam ysłu.

Jak a ż jest tego p rz y czy n a ?

Na zasadzie tw ierd zeń m agnetyzerów zachodzi w ielka różnica m iędzy do­

tykiem m agnetyzera, a osoby postronnej, bow iem dotknięcie m agnetyzera jest dla som nam bulika przyjem ne, bądź obojętne — dotyk osoby obcej jest zw ykle przykry...

P rz y c z y n ą tego jest naw iązanie kontaktu z osobą uśpioną. T w ierdzenie to jednak nie w yczerpuje zagadnienia, bo czem jest w łaściw ie owo naw iązanie kontaktu?

Zagadnienie to komplikuje się jeszcze ciekaw ym objawem , że naw iązanie kontaktu nie odg ry w a żadnej roli w hipnotyźm ie.

Z ahipnotyzow any albo odczuw a p rz y k ro ść przy dotknięciu każdego, albo nie odczuw a jej w cale. Słuchać m oże każdego lub nikogo i obudzony być może przez kogokolwiek.

Zgoła inaczej rzecz się przed staw ia w t. zw. śnie m agnetycznym , w y w o ­ łanym nie przez nieożyw iony przedm iot, jak św iecąca kula, brylant... lecz przez sam ego m agnetyzera, a zw łaszcza przez passy m esm eryczne.

P ozatem każda osoba m a indyw idualny sposób dotknięcia, a dotyk, ciepło, uścisk ręki, m oże być łatw o rozróżniane.

Są zw ierzęta, zw łaszcza koty, k tóre nie znoszą pieszczoty obcej ręki.

Ł atw o to zaobserw o w ać można, g d y ktoś pogłaszcze śpiącego kota. Jeśli będzie to ręk a jego pana, kot przeciągać się zacznie rozkosznie — jeśli dotknie go ktoś obcy, kot zerw ie się niezadow olony i ucieknie.

W rażliw ość w y czu w an ia potęguje się przez pew ne odosobnienie eksp ery ­ m entalnego objektu; koncentrację uwagi, ćw iczenia i przyzw yczajenie. Zcza- sem takie naw iązanie kontaktu staje się potrzebą, niezbędną koniecznością.

O dw rotnie, każde nieoczekiw ane, nieprzew idziane zetknięcie w yw ołuje w y ­ ra źn y niepokój.

Ale czem w ytłu m aczy ć rozróżnianie osób zupełnie obcych?

Rozpoznać kogoś — znaczy odczuć przedew szystkiem jego osobowość psychiczną, tę ży w ą organizację, działająoą w ew nętrznie, której namacalne, zew nętrzne p rz ejaw y są tylko słabem jej odbiciem. Jeżeli stw ierdzim y żyw e oddziaływ anie jednej osobow ości na drugą, to znajdujem y w tern odpowiedź

*) W tym sam ym roku w yszła m oja pierw sza praca p. t. „M agnetyzm “ (W arsza­

wa — G azeta P olska 1867 r.).

112

Cytaty

Powiązane dokumenty

W koloniach afrykańskich rośnie drzew o „w ailaba“ silnie żyw iczne... N ajbardziej stan ten je st zbliżony do katalepsji, znam ionującej

Są to przew ażn ie rzeczy z z ak resu historii religji, jako budzące może najmniej zastrzeżeń, a będące zarazem p ierw szą i zasadniczą podw aliną

trzeby dydaktyczne, lecz nie jest nauką pogłębioną, ani skończoną. Zupełnie szczerze w yznaję, że opierając się na dzisiejszych pojęciach o asocjacji, nie

Dzięki w łaśnie symbolom, przedstaw ionym na ty ch tablicach, udało się ustalić jeg o p rzynależność do różokrzyżow ców.. Nie od rzeczy więc będzie

Stwierdzenie więc przejawów Bractwa (symbole, nazwy, idee itp.) przed tym okresem, jest jednoczesnym stwierdzeniem, że obydwie te daty nie odnoszą się do

Jeżeli bowiem losy n asze zależą od czynników charakterologicznych, oraz psycho-fizycznych, to jednakże są to czynniki p lastyczne, k tó re w pew nych granicach

mieni na cerę stw ierdziła, że działanie to rzeczyw iście istnieje. O tóż uczeni postanow ili zap y tać się tu kwiatów, jak d ziałają różne prom ienie św

Nie znać także zajęcia się francuską m yślą.. Piszę to poprostu, obrazow o, może dziecinnie i niedołężnie, ale to nie frazesy, tylko w yrażenie elem