• Nie Znaleziono Wyników

Myślenie wśród cyfrowych nie-ludzi

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2023

Share "Myślenie wśród cyfrowych nie-ludzi"

Copied!
5
0
0

Pełen tekst

(1)

Strona

1

Warszawa, 10 września 2021

dr hab. Mirosław Filiciak, prof. SWPS

Katedra Kultury i Mediów / Instytut Nauk Humanistycznych Uniwersytet Humanistycznospołeczny SWPS

RECENZJA

rozprawy doktorskiej pana mgra Jarosława Kopecia

pt. Myślenie wśród cyfrowych nie-ludzi. Kolonizacja analogowego przez cyfrowe

Przedstawiona do recenzji praca wpisuje się w krytyczny zwrot w badaniach przemian internetu, będący swoistą korektą może nie tyle „technooptymizmu” (mam spory dystans wobec tej upraszczającej etykiety), co refleksji opartej na założeniu o plastyczności i otwartości technologii komunikacyjnych na współkształtowanie ich przez użytkowniczki i użytkowników. W swojej dysertacji pan Jarosław Kopeć pochyla się nad problemem wpływu niezwykle złożonych narzędzi cyfrowych na praktyki ich wykorzystywania, czy wręcz – myślenia. Obficie czerpiąc z języka Teorii Aktora-Sieci, czyni z nich sprawcze podmioty: „cyfrowych nie-ludzi”, będących też Latourowskimi „brakującymi masami”

– ważnym i powszechnymi elementami naszego codziennego funkcjonowania, które choć wpływają na przestrzeń wokół siebie, w refleksji badawczej przeważnie są pomijane, bo nie są ludźmi. „Ambicją niniejszej pracy jest wprowadzenie tego postulatu w działanie, a więc zastosowania teorii aktora-sieci do badania zjawiska cyfryzacji rozumianego jako wchodzenie cyfrowych nie-ludzi do kolektywów dotychczas zdominowanych przez ludzi” – pisze Doktorant (s. 8). Cel, który stawia sobie Autor to intrygujące wyzwanie badawcze – zwłaszcza, że analizowani aktorzy są nie tylko nieludzcy, ale też w dużej mierze niematerialni, opierają się wszak najczęściej na oprogramowaniu i niewidocznej infrastrukturze, jak sieci Wi-Fi (uprzedzając wybiórczą relację z kolejnych części pracy: Autor radzi sobie z tym problemem za pomocą koncepcji ideomorfów, które działają, choć nie mają ciała).

Główna ze stawianych w pracy tez – przy okazji której warto docenić precyzyjne artykułowanie problemów badawczych – dotyczy zmiany sposobów rozwiązywania problemów przez ludzi wchodzących relacje z kolektywami cyfrowych nie-ludzi. Hipotezy Autora zostają zweryfikowane – i to wydaje mi się ogromnym atutem pracy, nawet jeśli poziom studiów przypadków jest w mojej opinii nieco nierówny – na podstawie serii studiów empirycznych. To zmiany w funkcjonowaniu pracowników redakcji, którzy korzystają z danych na temat popularności materiałów, dostarczanych im przez usługi

(2)

Strona

2

cyfrowe. Drugi przykład to archeolodzy, skanujący i rekonstruujący historyczne artefakty. Trzeci i ostatni – literaturoznawcy korzystający z narzędzi cyfrowych do analizy tekstów. A zwrot w kierunku kultury cyfrowej, na jakimś poziomie oczywisty, ale przecież równocześnie trudny do precyzyjnego uchwycenia, jest analizowany m.in. przez refleksję o „sposobach ujmowania własnych ról społecznych, sposobach oceny owoców swojej pracy czy poczuciu położenia samego siebie w świecie” (s. 8).

Towarzyszyć temu ma zmiana perspektywy użytkowniczek i użytkowników. Odwołując się do istotnych dla badań kultury kategorii, Autor tropi w opisywanych zjawiskach elementy władzy i przymusu - bo przecież pomimo potocznych mądrości o tym, że trzeba zachowywać umiar w korzystaniu z nowych technologii, przeważnie nie mamy takiej swobody.

Podoba mi się nieoczywisty, ale z mojej perspektywy właściwy wybór konwencji i struktury pracy: Autor ominął trasę w pracach „na stopień” najczęściej uczęszczaną i zamiast zasypywać czytelników od pierwszych stron erudycyjnym popisem mającym dowieść, że przeczytał wszystko, co należało przeczytać, a nawet więcej, przechodzi do konkretnych analiz dość szybko, po zaledwie zakreśleniu słownika wykorzystywanych w pracy pojęć, włączając do tekstu nowe terminy tam, gdzie okazuje się to przydatne. Nie mam poczucia, że praca na tym ucierpiała, choć oczywiście – to być może rytualna część recenzji – szkoda, że koncentrując się na ANT, pan Kopeć nie sięgnął do bogatej biblioteki tekstów medioznawczych przyjmujących perspektywę posthumanistyczną, od Kittlera do Parikki. W kontekście swojej wcześniejszej uwagi mam jednak świadomość, że mogłoby to pomniejszyć spójność wywodu, a przecież im więcej odwołań do prac zasłużonych badaczek i badaczy, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że będą one realnie przydatne w trakcie prowadzonych analiz.

Podkreślę to raz jeszcze: bardzo podoba mi się podejście stawiające nie tyle na abstrakcyjne refleksje, co na badanie empirycznie, prowadzone metodami etnograficznymi. Nawet jeśli prowadzi ono do wyimkowego tylko przyjrzenia się problemom z innej strony, takiej jak projektowanie rozwiązań i intencje dostawców wykorzystywanych przez badanych usług – do czego jeszcze wrócę w zakończeniu recenzji. Podyskutować można za to o doborze próby, bo wśród tych trzech studiów chciałoby się poczytać też o przykładzie mniej „profesjonalnym”, o cyfrowych technologiach penetrujących codzienność inną, niż zawodowa. Mam jednak świadomość, zresztą Autor otwarcie o tym pisze, że w wypadku badań realizowanych samodzielnie, te trzy próby to i tak dużo. Ponadto przyglądanie się zmianie praktyk zawodowych uwypukla to, czego uchwycenie w wypadku znacznie słabiej urefleksyjnianych, a przede wszystkim znacznie bardziej licznych praktyk codziennych, byłoby trudne.

Mam jednak inną uwagę krytyczną: brakuje mi w tym tekście informacji o tym, jak Autor wszedł w badane środowiska, według jakich zasad prowadził ich obserwacje, o co i jak pytał. Oczywiście, część odpowiedzi na te pytania można wydobyć z kontekstu, na pewno jednak rozprawie dobrze zrobiłoby proste – może i nawet nudne – opisanie metodologii i metod badawczych, podobnie jak opis drogi, która zaprowadziła Autora do tych akurat, a nie innych miejsc.

Za najmocniejszą część dysertacji uważam rozdział poświęcony pracy redakcji dziennika, przywodzący na myśl klasyczne badania, choćby laboratoriów badawczych, opartych na analizie aranżacji przestrzennej, badaniu procedur i zwyczajów. W tle majaczy kontekst kryzysu prasy papierowej (inna sprawa, że zabrakło mi trochę krytycznego dystansu, wypracowanego np. w obrębie

(3)

Strona

3

studiów produkcyjnych, wobec kombatanckich opowieści starszej kadry). W redakcji uznanie zdobywa to, co lepiej się „klika”, a ważnym elementem pracy jest aplikacja wspomagająca pisanie pod SEO.

Autor wydobywa bardzo ciekawy wątek standardów wewnętrznych, „właściwych” i „chamskich” użyć wsparcia technologicznego, choć przede wszystkim pokazuje bardzo istotne przesunięcie, zgodnie z którym modelowym odbiorcą treści staje się maszyna, a nie człowiek. Doktorant omawia też Google Analytics, zasady działania i założenia na których oparte jest funkcjonowanie tej usługi. Jak możemy przeczytać: „Google Analytics odgrywa istotną rolę w pracy internetu w <<Dzienniku>>. Podczas każdego kolegium redakcyjnego przedstawiciel tego działu redakcji omawia wyniki zgromadzone w aplikacji, wskazując odsłonowe sukcesy i porażki. Te wyniki są komunikowane regularnie, codziennie, w odróżnieniu od wyników sprzedaży drukowanej gazety czy wyników innych badań odbioru

<<Dziennika>>. Stąd dane z Google Analytics są głównym źródłem, z którego swoją wiedzę na temat poczytności poszczególnych artykułów czerpią dziennikarze. Redaktorka naczelna wspominała o tym, że prowadzone były badania odbioru ich gazety. Ich wyniki są jednak bardziej ukryte, w mniejszym stopniu obecne w codzienności dziennikarzy pracujących w <<Dzienniku>>. Jedno z pracowników internetu mówiło wprost, że <<dopóki statystyki [z Google Analytics – przyp. J.K.] się zgadzają, nikt się nas nie czepia>>” (s. 49). Jest jednak oczywiste, że nie wszystko tak prosto da się zmierzyć, że to bardzo redukcjonistyczny model, który nie mówi nam wszystkiego o reakcjach, pozbawia też znacznej części wiedzy o kontekście. Statystyki okazują się – Autor korzysta tu z Callona z klasycznego tekstu o przegrzebkach – fałszywym rzecznikiem, pewnie z perspektywy czytelników nienajlepszym.

Równocześnie jednak obiecujące proste odpowiedzi dane wygrywają z trudnymi do skwantyfikowania przekonaniami redakcji. Więcej: modelują je, bo jak się okazuje dziennikarze nie kwestionują modelu pomiaru, raczej skłonni są wyrażać rozczarowanie czytelnikami, jeśli ci klikają to, co według fachowców jest najsłabsze. Interesujący też, choć poboczny, jest pojawiający się w analizie wątek zmiany charakteru pracy – pewnie analogiczny choćby do sfery nauki, gdzie coraz więcej zadań umieszczonych zostaje po stronie jednostki. Na tym tle intryguje stosunek redakcji do Facebooka, który jest traktowany jako źródło ruchu na stronie, a już nie narzędzie zbierania informacji od czytelników i czytelniczek – znów raczej w duchu gry z algorytmem, niż zdobywania jakościowej informacji zwrotnej.

Jest to więc kolejny nie-ludzki aktant, który podobnie jak Google, zmusza redakcję do działania w określony sposób.

Kolejny rozdział to badanie archeologów digitalizujących kompleks budynków w 3D.

Bohaterowie tej części, którzy w swej pracy koncentrują się na dokumentacji aktualnego stanu i rekonstrukcji stanu z przeszłości, zafascynowani są wysoką rozdzielczością. W wyniku ich pracy powstają chmury punktów, które są nieciągłe, pełne niedoskonałości – badani odmawiają sobie jednak prawa do ich poprawiania. To przykład zupełnie inny, niż ten dziennikarski – nie tylko z powodu innej specyfiki pracy, ale też zupełnie odmiennego dyskursu niż ten obowiązujący w redakcji. Zastanawiam się jednak, na ile ten gładki wywód, trochę opowieść o doświadczonych rzemieślnikach, którzy wykorzystują świetne narzędzie, nie jest jednak efektem ograniczonych kompetencji profesjonalnych obserwatora i innego niż w humanistycznej refleksji horyzontu samych archeologów. Bo chyba są tam jakieś wybory, konfiguracje, ale też inne kwestie – jakieś interesy, zlecenia, kryteria sukcesu. O ile w studium redakcyjnym te sprawy były dla mnie jasne, to tutaj już mniej. Rozumiem zamysł pokazania odwrotności prezentowanej wcześniej redukcji poprzez zbieranie danych, które przekraczają możliwość ludzkiej percepcji. Chciałbym jednak zobaczyć, jak ten proces można interpretować bardziej

(4)

Strona

4

„pod włos”– może jakichś danych brakuje, może np. dla emocji odbiorców ważniejszy jest kolor budynku, a nie odkształcenie o kilka milimetrów?

Ostatnia z analiz dotyczy makroliteraturoznawstwa, zwłaszcza zagadnień stylometrii i rozpoznawania autorstwa tekstów. Według Doktoranta to przykład z obszaru, „kiedy cyfrowi nie-ludzie pozwalają wyciągać wnioski na podstawie kryteriów, które niemal samodzielnie formułują” (s. 109).

Związane z tym problemy zaadresowane zostają przez odwołanie m.in. do tekstu Macieja Edera Metody ścisłe w literaturoznawstwie i pułapki pozornego obiektywizmu – przykład stylometrii oraz teksty innych badaczy pracujących z tą metodą, która choć skuteczna w wielu użyciach (także dla oceny jakości przekładu), także w ich ujęciu ma swoje ograniczenia, uwidaczniane choćby przez twórczość Gombrowicza. Przyznaję, że w tej części, choć wywód zanurzony jest przecież w ANT, brakuje mi odwołań do korzystających z podobnych narzędzi studiów nad nauką i technologią albo do współczesnej krytyki algorytmów, wskazania skrzywień stojących za wyborami zintegrowanymi w oprogramowaniu. Choć nie jest to zastrzeżenie poważne: wiem, że Autor stawia sobie inne cele i brak tu miejsca na refleksje nad takimi czynnikami, jak choćby kontekst kryzysu humanistyki i próby wpisania się w paradygmaty ilościowe bliższe naukom przyrodniczym, czy tzw. naukom normalnym, jak za Kuhnem klasyfikuje je pan Kopeć. Wróćmy więc do wywodu – ten fragment ma różnić się od poprzednich, bo „[w]raz z zacieśnianiem sojuszy z cyfrowymi nie-ludźmi, cyfryzacji podlegają zarówno dane, jak i procedury analityczne, ale dokładny sposób, w jaki formułują swoje wyroki, jest już zamazany. Analizujący nie wie, które słowa i ich częstości finalnie okażą się rozstrzygające podczas porównywania różnych tekstów” (s. 149). Nie jestem o tym w stu procentach przekonany, bo np.

dziennikarze zmagają się z narzędziami Google czy Facebooka także w oparciu o nietransparentne, konktekstowe algorytmy. Doceniam jednak próbę nakreślenia podziału.

W podsumowującym całość rozdziale piątym Autor odwołuje się do Edwina Hutchinsa, piszącego o kulturze jako narzędziu dostarczającym ludziom cząstkowych rozwiązań powtarzających się problemów, często w oparciu o artefakty. Kultura cyfrowa to „kultura, w której rozwiązywanie coraz większej ilości problemów codziennego życia wymaga nawiązywania relacji z cyfrowymi nie-ludźmi. To więc taka kultura, w której coraz więcej współdzielonych sposobów rozwiązywania problemów zawiera element sojuszu z cyfrowym nie-człowiekiem. Cyfrowi nie-ludzie nie muszą odpowiadać za całość rozwiązań, ale muszą odgrywać w nich istotną rolę” (s. 153). I nawet jeśli nie jest to zaskakująca konkluzja, to Autor wykazał dużą badawczą i teoretyczną sprawność, by dojść do niej w przekonujący sposób.

Całość dysertacji oceniam zdecydowanie pozytywnie. Pomimo wzmiankowanych drobnych zastrzeżeń jestem pod wrażeniem tego, jak sprawnie Doktorant czerpie z niełatwego przecież języka pojęć ANT. Gdybym miał sformułować ogólniejszą uwagę muszę jednak nadmienić, że ten atut jest też źródłem odejścia tego tekstu od wątków, które we współczesnej krytyce mediów zyskują coraz większe znaczenie. Mam tu na myśli refleksję, że przywoływani w tekście nie-ludzie są bardzo często projektowani przez ludzi, co w wyniku przyjętej metodologii, krytykowanej często za pewne rozmywanie politycznych aspektów funkcjonowania złożonych sieci, jest w tekście obecne w stopniu niewielkim. A niematerialność i nie-ludzkość nie zmieniają przecież faktu, że choćby w mediach, których częścią jest opisywana redakcja, ktoś realizuje swoje interesy kosztem innych podmiotów -

(5)

Strona

5

Google i Facebook modelują praktyki dziennikarzy, ale też wymodelowały już historyczną zmianę, za sprawą której na rynku prasy jest po prostu mniej środków, a znaczny kawałek „tortu” pochłaniają wspomniane firmy, które nie kreują swoich treści, pośredniczą jedynie w dostępie do nich, przy okazji wyświetlając obok reklamy, za które same pobierają pieniądze. Pod koniec tekstu Autor sam pisze zresztą choćby o kompresji czasu jako kluczowym elemencie cyfryzacji, a przecież to mogłoby nas prowadzić też do Marksa i uznania, że cyfryzacja jest po prostu narzędziem kapitalizmu.

Czy sam nie Autor nie dokonał więc w swym wywodzie zbyt dużej redukcji? Odpowiem krótko:

nie. Wszak sieci są potencjalnie nieskończone, a na krytykę z innych perspektyw znajdzie się zapewne miejsce w innych pracach. Pan Jarosław Kopeć w swoim tekście skoncentrował się na poszukiwaniu władzy na poziomie mikro, marginalizacja szerszej perspektywy jest nieuniknioną konsekwencją podjętych wyborów metodologicznych, które nigdy nie są pozbawione kompromisów. Bez wątpienia jednak zaprezentował znajomość kontekstów teoretycznych, a zaczerpnięte z nich narzędzia przyłożył do dużej pracy empirycznej, której efekty sprawnie przeanalizował. Dowiódł tym samym swojej dojrzałości badawczej, wobec czego wnoszę o dopuszczenie Doktoranta do kolejnych etapów przewodu.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nie można powiedzieć, żeby to było przyjmowane jakoś specjalnie przychylnie przez tych wszystkich dookoła z naszego roku, ale ponieważ byłem nie tylko wyszczekany,

Trudności z „zo- baczeniem”, co się dzieje na trasie, i próbą przekazania tego obrazu kibicom na różne sposoby towarzyszyły Wyścigowi praktycznie przez cały czas jego trwa-

Diagnostyka tych chorych jest niezwykle trudna i kosztowna, a leczenie nie jest schematyczne. Każdy pacjent

Nie zawsze leczenie chirurgiczne jest w stanie zniwelować szkody powstałe w wyniku zastosowania innych metod, odwrócić ich nie­..

Nie ma zatem zbyt wiele miejsca dla pacjentów pierwszorazowych i spora ich część wraca do lekarza rodzinnego, który stara się prowadzić leczenie.. W to wszystko należy

Zdarza się również, że dzieło literackie jest podwójnie uwikłane w kontekst kulturowy (macierzysty i przywołany), a jego przekład uaktywnia dodatkowo kulturę trzecią

Pół biedy poznać losy samego Korca (choć miasto jest dziś na Ukrainie, a w czasach dzieciństwa Wojciecha Przybyszewskiego znajdowało się w obrębie niesławnego ZSRR).. Gorzej,

Przenoszenie zakażenia COVID-19 z matki na dziecko rzadkie Wieczna zmarzlina może zacząć uwalniać cieplarniane gazy Ćwiczenia fizyczne pomocne w leczeniu efektów długiego