• Nie Znaleziono Wyników

Świat : [pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 4 (1909), nr 24 (12 czerwca)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Świat : [pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 4 (1909), nr 24 (12 czerwca)"

Copied!
32
0
0

Pełen tekst

(1)

Znany

138

M a r s x a ł k o w « k a

138.

V IT O G R R E “ A. Mianowskiego

r

Ryszard jCornsby & Sons £ -

w GRANTHAM (Anglja)

Reprezentant Adolf Richter

Warszwa, Leszno Jfe 6. Łódź, Przejazd N° 4,

M, Bieńkowski

Senatorska 10,

RÓ G D A N IŁ O W IC Z O W S K IE J

w Warszawie.

Poleca w wielkim wyborze i po róż­

nych cenach

w y r o b y s t a l o w e UWAGA: Każdy przedmiot sprzedany wyregulowany wyostrzony przez fachowca,

firma przyjmuje ostrzenie noży, nożyczek, brzytew, scyzoryków, łyżew i t. p.

Pierwsze Rossyjskie towarzystwo Ubezpieczeń

założone w roku 1827

UBEZPIECZENIA OD OGNIA, NA ZYCIE I OD N1ESZCZĘŚLI-

— — WYCH WYPADKÓW. ...

AJENTURA JENERALNA

DOM HANDLOWY D . R O S G N ę f e U / W H ar.zatk ow .k a 14#.

Agenci apecy&lni w większych miastach fabrycznych, gubernialn. 1 powiatów

HURTOWY I D ETALIC ZN Y S K Ł A D SU KNA I KORTÓW

Leona Messinga

M io d o w a 7

poleca modne materyały krajowe i angielskie. Na prowincyę wy­

syła za zaliczeniem pocztowem.

Najlepszą Tekturę Smołowcową, Lak asfaltowy, Smołę gazową, Krycie dachów z długoletnią gwarancyą i Roboty asfaltowe poleca.

Smołowcowej i Asfaltu STEFAN SOROEIEWICZ i S=

w W a r s z a w i e , Kantor: S z p i t a l n a . JMs 1 2 t e l . 6 9 -8 7 , Fabryka: O lc r ą g ’ JVś 6 t e l . 7 0 -8 7 .

Próby, kosztorysy i cenniki na żądanie wysyłamy bezzwłocznie.

Warsz. Tow, Akcyjne

„MOTOR U

C o p i ą t e k

zmiana programu. Obrazy świeżo otrzymane z

z a g r a n i c y

bez współzawodnictwa.

Szczegóły w programach.

♦ DYWANY

M a te r y e M e b lo w e .

= F IR A N K I,=

H M a zo w ie c k a

-

16

wprost ErywańskieJ.

K o m u

na sercu leży bezpieczeństwo dobytku przed żywiołem ognia, posiadać powinien ręczny aparat

I ł t T T I I I i

którym od 1904 roku ugaszono

1 2 ,1 2 6 p o ż a r ł w .

MAGAZYN FINLANDZKI

F. BIERNAT

W arszawa, Senatorska JVa 32.

P Ł Ó T N A — S T O L O W ! Z N f i

A R T Y K U Ł Y gospodarstwa domowego P Ł Ó T N f i kostjumowe — Z E F I RY

P Ł Ó C I E N K f i — M A D A P O L L A M

i t. p. wyroby lniane i bawełniane finlandzkie w wyborowym

gatunku po cenach fabrycznych stałych.

ju CD en tn o ' O

A u to -G a ra g e

KOMECKI & PERRAUDIN

L e s z n o 2 5 , t e l e p h o n 4 0 - 1 6 .

* Sprzedaż, reparacye i wynajem samochodóWa Reparacya kiszek i opon za pomocą parowego wulkanizatora.

Ż ą d a j c i e

Stalówek krajowych

fa b ry k i K- WRSIUEWSKI i S-ka

C h ło d n a 2 9 , t e l e f . 17-91.

DO

jintoni Krysiński

W a p n o

na wagony,

c e m e n t , gips, p ł y t y p i e k a r s k i e , c e ­ g ł y o g n i o t r w a ł e

i glinki dla wszelkich celi i temperatur,

c a r b o l i n e u m

przeciwko grzybowi drzewnemu jako najtańszy środek dla utrwalenia powierzchni drzewa i t. p. materyały poleca

W WARSZAWIE

J e r o z o lim s k a 109.

P. S. Tamże oddział sprzedaży: A ntracytu, kok su , w ęgli angiel­

sk ich , k o w a lsk ich i w ęgli kam iennych.

fa

Sole do kąpieli Nauheimskich z kwasem węglowym.

Sole do kąpieli balsamicznych z kwasem węglowym.

Sole do kąpieli jodowo-bromowych z kwasem węglowym.

Sole do kąpieli s i a r c z a n y c h z kwasem węglowym.

Sole do kąpieli ż e l a z i s t y c h z kwasem węglowym.

t=>

en

i

(2)

3 n

■ 01 i * <3\

CMi

i

W

i C o

ó a

te

*

K a z im ie rz T re n e ro w s k i F a b ry k a i m a g a z y n m e b li

Z A K ŁA DY OGRODNICZE

= J. M I S Z C Z A K A ;

B ie la ń s k a Nfl 9 . (H otel Paryski).

M a rs z a łk o w s k a Ne 131, telef. 47-66.

M o n iu szki Ne 12, róg M arszałkow skiej.

Id e a ln y p o k a r m

dla n ie m o w lą t i dla dorosłych, d o tk n ię ty c h cho ro b ą żołąd ka.

D l a B i u r a

P r o s im y s ię p rz e fc o n a ć l

KStTKfi: J- Z ió ł k o w s k i i Sb;

W Warszawie, Skład główny Marszałkowska 135 róg Świętokrzyskiej, Tli. 70-49- Filja: N o w y - S w in t 26

p olecają ja k o n o w o ś ć :

C zekoladą „CREME d e MOCCA". C zekoladę „THAIS“ gatunek na ^zwyczajny.

C zekoladę „ORANGE". C zek olad ę „LILLA W EN EDA “

SAMOCHODY

Królewska 23, tei. 107-95.

GARAGE,

Wars dały mechaniczne

= lf a r s o v ie — A u to m o b ile =

Reprezentacya: Tow. LORRAINE de DIETRICH, HOTCHKISS & C°

V o itu re tte s (m ałe sam ochody) „L lo n .“ Les fils de Peugeot fróres P neum atyki MICHELIN & C-o

A k c e s o r y a .K u p n o S p r z e d a ż . K a r a s s e r y a W y n a je m . O d d z ia ł Reparacyi op on i kiszek za pom ocą p a row eg o w u lkan izatora.

Fabryka

powozów X. Starzyński W. Romanowski

K r ó le w s k a Ns 2 3 , t e le f o n 187=95

P O L E C A :

Znane ze swej dobroci e k w ip a ż e oraz k a r o s e r j ę do s a m o c h o d ó w w s z e lk ic h ty p ó w .

D l a d o m u

Złote Pióra Kieszonkowe “ S ?

są n a jle p sz e p rzy p isa n iu w b iu r z e i w domu sp raw iają praw dziw ą p rzy­

je m n o ść , są n ieza w o d n y m p om ocn ik iem każd ego, z a w sz e g o to w e do użytku.

- —■ • C ena R b. 5.25 i w yżej. --- - : Skład

fab ryczn y

E rn e s t N e u m a n n

Warszawa, MAZOWIECKA 6.

T e le fo n 54-96.

BIURO i SKŁAD: Wid łk A Sarage W o k 3, tel.135-36, i

P osiada m y na s kła d zie :

Gł S A M O C H O D Y * )

BELGIJSKICH FABRYK

„Usines Pipe“ ,

Przybory do Samochodów

L A T A R N IE S A M O C H O D O W E I P O W O Z O W E „ R U B IS **

•c

Dr Jan Kiełkicwicz

C h o r o b y d r ó g m o c z o w y c h . O św ie­

tlanie pęcherza i cew k i dla celów dya- gaostyczu ych i leczniczych.

Nowogrodzka 37. D o 10 r. i od 5 —7 pp.

B iu r o n a u c z y c ie ls k ie

W arszawa, Mazowiecka 1, p oleca n a uczycieli, nauczycielki, bony

i cudzoziem ki.

Królowa wirówek do m le k a ^ ^

MĆL0TT61

Opony i Gumy Samochodowe fa b r y k i „ J e n a t z y ”

w BRUK SEL LI.

Uniwersalne ostrzegacze

od pożaru i złoczyńców

Dostawcy wszelkich Belgijskich Technicznych Towarów.

*) Firm a nasza d ostarczyła Sam ochody, kursujące p om ięd zy W arszaw ą i Pułtuskiem jako też p om ięd zy K ielcam i i Buskiem .

uznana zag ra n icą za n a jle p szą 1 u nas p rz e z szereg oby­

w a te li ziem skich oce n io n a n a d e r p o c h le b n ie : 1. P o z o s ta w ia w m le k u chudem ty lk o 0.05— 0.08% tłuszczu . 2. O d zn a cza się cho dem o 40% lżejszym niż in n e system y.

3. P o sia d a bęben s a m o b a la n su ją cy się a w ię c niep odle - gają cy częstym uszko dzenio m .

4. P ra c u je dług o bez p rz e rw i na p ra w . 5. Z u żyw a nader m a ło o liw y .

W y ł ą c z n y P r z e d s t a w i c i e l T O W A R Z Y ST W O AKCYJNE

Cadeusz Kowalski i fi. Zrylski

W a r s z a w a , M io d o w a AA 4 . Oddział w W ilnie prospekt 8 w . Jerzego 32.

W in o S z a m p a ń s k i e ||

HEIDSIECIC & C° — R e i m s

Monopole

Reprezeotant na Król. Polskie

Monopole Sec EDMUND STARKMAN

' Gout Americain

. W arszaw a, Tręb acka 15,

Fabryka wszelkich wyrobów stalowych

W . B IE Ń K O W S K I i S2S2K?

w s b b w w w Składy w tasaei. s s s a s s s .

1. Hurtrowyprzy fabryce, .2 Miodowa 1, róg Senstorśkiej. 3. Marazal- kowska 129, 4. Nowy-Świat 31, 5. Elektoralna 31. '

IJRUn/ISK Nakład wodoleczniczy i Sanatorium

U l l U U b l U l l

-— = cały rok otwarty. ■ — 40 minut od W arszaw y koleją W iedeńską. Ładny park. K analizacya.

O św ietlen ie e l e k t r y c z n e . N ajnow sze urządzenia leczn icze. Kuchnia w ł a s n a dyetetyczna. Z akład gruntow nie odnow iony. Choroby n erw ow e, przem iany m ateryi, narządów krą2enią, przew odu pokarm ow ego, alkoholicy i m .r fin iśc i. Cena 3.50 do 4.50 rb. d ziennie. K ierow n ik Z akłada D r. Bro­

n is ła w M alew sk i. Z akład w yrabia znany z dobroci ekstrakt igliw ia sosnow.

Woda naturalna mineralna

,,V ic h y K a u k a s k i e "

U ła tw ia t r a w ie n ie .

Jest do na bycia w e w s z y s tk ic h aptekach i s kła ­ dach aptecznych w b u te lk a c h i p ó łb u te lk a c h .

II

(3)

HKMUMKRATA: w W a r e s a w l* kwartalnie Rh t. F M r + c r t * RK A t*<xatoR b.a. W K r ó l e s t w ie l C * s « r s t w l * r K w a r t » t a * e Rb. 2 ^ 6 rOJrocrałe PT» R e t--Hr f** ° Z a g r a a l c t : Kwaitaiola Rb. * Fótroctnle Rb. Ó. Ro ciałe Rb. 12. M le e lę c « n le : w W arszawie. K r*

lestwle I Cesarstwie kop. 76.

PRENUMERATA w Austryl: Kwartalnie 6 Kor. Półrocznie 12 K o t, Rocznie 24 Kor. Na przesyłką „Albumu Sztuki** dołącza się 60 h a l Numer 60 h a l Adresować: Wydawnictwo „ŚW IATA” K r a k ó w , uL

Zyblikiewlcza Ne 8

CENA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonparelowy lub Jego miejsce na 1-ej stro­

nie przy tekście Rb.1, n a l-e j stronie okładki kop. 60. Na 2-ej i 4-eJ stronie okładki oraz na stronicach przed tekstem kop. 30. 3-cia stro­

na o k ła d k ll stronice poza okładką kop. 20. Za tekstem na białe) stronie kop. 30. Zaślubiny i zaręczyny, Nekrologi, Nadesłane (w te ­

kście) kop. 76.

Adres Redakcyl I Administracyi: WARSZAWA, Al.Jerozolim ska 49.

T e le fo n y : Redakcyl 80-76, redaktora 68-75, Administracyi 73-22.

POJE AOMINISTRACYI: Sienna Nfi 2 tel. 114-30 1 Trębacka No 10*

KANTOR „ŚW IATA" W ŁODZI: ul. Z.cKodnia N2 28.

Rok IV. Nś 24 z dnia 12 czerwca 1909 roku.

P ATHŚFONY I GRAMOFONY S. Grudziński i T. Berger.

Kraków, Szewska, 10. UTARTE POGLĄDY.

Dom bankowy

KAZIMIERZ JASIŃSKI Warszawa, PI. Zielony, dom W-go Herse.

Załatwia wszelkie czynności bankierskie na najdogodniejszych warunkach.

ęT E F A N PORĘBSKI Kraków, Rynek O Gł. 32. poleca korale prawdziwe.

R ĘKAWICZKI, wyrób własny „Krój bez zarzutu dobry", w wielkim wyborze poleca, powróciwszy z długoletniej prak­

tyki z zagranicy Józef Jurczykowski, syn.

Warszawa, Mazowiecka, 2, tel. 150-28.

K RAKÓW—Planty. Punkt zborny prze­

jezdnych. Mleczarnia Dobrzyńskiej.

OŻAROWSKI I DOBRSKI, I

WARSZAWA, NOWY ŚWIAT 31 .

D T I D V WODOCIĄGOWE I

l\ . U I \ I KANALIZACYJNE. | PA TEN TY NA WYNALAZKI

Włodarkiewicz i Sieklucki Włodzimierska 16.

T~)olecamy wódkę „WSZYSTKO JE-

1 DNO- dystylarni ST. GENELEGO.

w Warszawie.

K MICHALSKA. Sklep świeżych . kwiatów. KRAKÓW, Szewska, 20.

K AWA słodowa zdrowia. Sternicki i Branicki, Sosnowiec. Żądać wszędzie.

ATAJLEPSZE KAKAOICZEKOLADA

IN J. FRUZIŃSKI. Sklepy: Marszał­

kowska 133, Wierzbowa 8, Senatorska 6.

W IELKA KAWIARNIA Marszałkow­

ska róg Złotej. Codziennie koncert od 8-ej w., 12 bilardów. Śniadania i po­

dwieczorki po 40 kop.

E WARYST FRYZYER Warszawa, Mar- szałkowska 114, tel. 30.17. Poleca wielki wybór grzebieni szyldkretowych, ozdobnych i gładkich Latouche’a.

HOTEL KRAKOWSKI w Krakowie.

W najpiękniejszej części Krakowa, poło­

żony przy plantach, wzorowa czystość, usługa grźeczna i szjbka elektryczne o- Świetlenie. — Kuchnia domowa, smaczna.

Kąpiele w wannach i łaźnia parowa z tu­

szami w hotelu, jako też stajnia i wozo­

wnia, poleca ZARZĄD HOTELU.

P IJCIE PIW O WALDSZLESCHEN.

2506

Islamizm a Polska.

stnieją zapatrywa­

nia, przechodzą­

ce z wieku na wiek, z pokole­

nia na pokolenie, w s ą c z a ją c e się w społeczeństwa, jak krew obiegowa, jak niespożyty kanon wiary, chociaż są budową bez fundamentu, dębem bez korze­

ni. Poezya przytula je do swoich skrzydeł, okrywa tęczą czarujących blasków i wynosi na kwietne pola nieśmiertelnej wyobraźni. W kró­

lewskiej szacie podań, w kryszta­

łowej bajce fantaizyi, ogarniają umy­

sły, panują nad życiem, przetwa­

rzają się w czyn — w ulubioną okrasę narodów. I sunie tak ko­

rowód rozmaitych duchów, rozma­

itych wypadków, spowity bluszczem pieśniarskim, wartką ludową wra­

żliwością, w mgłę czasu i przestrze­

ni, wyłania się z świętych gontyn średniowiecza, mglisty opar z mro­

ków, wyrywa z nowszych czasów, zasilając się niby wspaniała rzeka, świeżemi nabytkami. Daremnie roz­

bija ogniwa złudnego pochodu spo­

strzegawcza nauka historyczna, da­

remnie kosi i gasi przesądy,—wła­

dza przyzwyczajenia, upojenia się wonią podań i zapachem Olimpu igra z jej powagą i zfiglarnością psot- liwego chochlika przypatruje się namaszczonym gestom i udrapowa- nej todze. Wytwarzają się, rozwi­

jają i obok siebie kroczą ha trzę­

sawisku bytu ludzkiego dwa ogni­

ki, złudny i rzeczywisty, wydobyty z nurtu odwiecznego prometeizmu i z głębokich szycht badawczości.

Obłok poezyi, górnych lotów, prze­

słania w zupełności zimną wiedzę i zostaje dla szerokiego ogółu je- dynem, wyłącznem widziadłem. Mą­

drość staje bezwładnie wobec jego rozwiewności, zamyka się w swoich pracowitych warsztatach i chowa w nich stal krytycyzmu, wyszczer­

bioną na puchach, na tkancei paję­

czej... Są i będą dwie Marye Stu­

art, dwaj Wallensteini, dwaj bisku­

pi Szczepanowscy, nie zniknie li­

ryczna baśń o Annie i Stanisławie Oświęcimach — zbłąkane echo we­

rońskiej tragedyi Romea i Julii...

Podobnie i z tradycyą...

Rzeczpospolita nie wkładała niemal miecza do pochwy, przesu­

nąwszy całą wagę swej polityki od rozbrzasku XV wieku na wschód.

Błyskotliwość wypraw krzyżowych, ich epiczny, rycerski charakter, od­

działały podniecająco i pobudzają­

co na wojownicze społeczeństwo, wychowywane w szczerej ascezie, uważające się za palladyna i urzę­

dowego obrońcę spraw kuryi apo­

stolskiej. Odkąd Warneńczyk na bułgarskich rubieżach zrosił krwią królewską ideę walki z ottom ani- zmem, poszła polska myśl politycz­

na na wytknięte przez bohaterskie­

go młodzieńca szlaki i nie zboczyła z nich następnie, mimo przeobra­

żonych warunków i racyi stanu.

Z upływem czasu zmienił się bój.

z islamizmem w zasadnicze, pod­

stawowe pojęcie narodu, w jego pasyę, pożądliwość, nie słabnącą namiętność, w pewien rodzaj kultu i swojskiego honoru. Jagiellono­

wie pielęgnowali go, jak cieplar­

nianą roślinę, a obcy elekci stawia­

li na froncie swoich programów.

Trzeźwy Batory śnił o zgromieniu Moskwy, aby z jej pomocą runąć wichrem nad Bosfor, zagarnąć Kon­

stantynopol i na meczecie Zofii za­

tknąć usunięte godło chrześcijaństwa.

Dzielnego i wytrwałego miał su­

flera w osobie jezuity Possewina ..

Nielitościwa śmierć przecięła pasmo bujnych marzeń Stefana i wycisnę­

ła łzy z oczu papieża Sykstusa V, który przecież do Tybru strącać ka­

zał przestępców... Po tym, przez

Watykan obrońcą wiary— defensor

1

(4)

Dolina Szwajcarska

W OGRODZIE: codziennie koncerty Fil­

harmonii Praskiej po koncercie od g io 1^

w SAALHC: Teatr Liter. Artystyczny

„Chochlik”. Teatr „Fata-Morgana“, Kine­

matograf z obrazami żywymi w sali Kon­

certowej od godz. 4-ej po południu.

fidei, nazwanym monarsze, dzie­

dziczyli myśl Wazowie; kulminowa ła ona w planach Władysława IV i ściągnęła pożogę, nieszczęście, potop, istny grom Boży, za Jana Kazimierza... Jeszcze raz żywioło­

wo odezwała się za Sobieskiego i przybrała formę i rozmiary potę­

żnych, stylowych zapasów, oświetla­

jących stygnące słońce państwowo­

ści polskiej wielkiemi promieniami sławy i rozgłosu. Poza purpurą za­

sług i czysto teoretycznego uznania nie zyskała rzeczpospolita nic w tych wysiłkach. W chwilach ogromnych przewrotów na zachodzie za Lud­

wika XIV, gdy kamień nie ostał się na kamieniu, a cała Europa trzę­

sła się w posadach — zaprzepaścił Jan III, gwoli tradycyi, stanowisko monarchii swojej ńa kresach wschod­

nich, przelewał krew turecką, zamiast w łączności, z Francyą zdusić Bran­

denburgię i nie dopuścić do wyro­

śnięcia pod bokiem ojczyzny no­

wej, niebezpiecznej potęgi.. Działał- już potrosze pod przymusem nie­

odpornym, wziąwszy po poprzed­

nikach ciężką antiturecką spuściznę, jątrzoną ustawicznie i niepotrzebnie wzdętą do znaczenia obowiązku n a ­ rodowego.

Bilans pomylonych zapatry­

wań okazał się przerażająco smut­

nym: utrata Zaporoża,—wysunięcie się Wielkiego Księstwa moskiew­

skiego na szeroką widownię przez interwencyę w zawikłaniach kozac­

kich,— wzmożenie się i szybki roz­

wój Brandenburgii, macierzy Prus,—

abdykacya dobrowolna z odegrania znaczącej roli w środku Europy, utrata sił ekonomicznych, wreszcie wytęże­

nie i wyprężenie ducha społeczeń­

stwa w jednym kierunku, sfanaty- zowanie go—i opóźnienie przez to dz’eła postępu... Nie raz, nie dwa, pragnęli Turcy dochować zaprzy­

siężonych układów i żyć w sąsiedz­

kiej zgodzie, mając wytknięte dla planów zaborczych inne, nie pol­

skie dzierżawy. Klątwa dziejowa, pewne składniki psychiczne i mo­

ralne ludzi rządzących, nie pozwo­

liły wcześnie zatrzymać się zawrot­

nej polityce, hołdującej przeszłości, nie przyszłości. A gdy ostatecznie pod Wiedniem ukrócono na zawsze ekspansyę mahometańską i poder­

wano podstawy mocarstwowe kali­

fów, gdy ich cesarstwo staczało się potem już po równi pochyłej

i w coraz ciaśniejsze wciskało ra­

my,—zaczynało w momentach roz­

kładu dziwnie przypominać los kra­

ju, który mu zadał cios stanowczy.

I jak Warszawa miała swoich Bu- cholzów, Lucchesinich, Saldernów, tak Konstantynopol pogodzić się musiał z Knobe'sdorfami i Repnina- mi. Ten sam oręż, który na rze- czypospolitej zaciężył, — obkrajał rozległe dzierżawy osmańskie.

W chwilach rozbioru, ujęła się je­

dyna Turcya szczerze za Polską,—

przelała za nią krew, a pokonana i złamana —nie położyła sygnatu­

ry na akcie podziałowym,— nigdy go nie uznała. Na jej terytoryum schroniła się pierwsza emigracya barszczan z Radziwiłłem, regimen- tarzem Potockim i sztabem zmar­

nowanej ruchawki, — a potem, po lat dziesiątkach, szukali u Wysokiej Porty zbawienia wychodźcy z pod znaku ks. Czartoryskiego i hotelu Lambert.. W czasie wojny krymskiej powstała brygada polskich ko­

zaków, Bem, Czaykowski i Krzy­

żanowski zdobyli w służbie sułtari- skiej generalskie szlify, niefortunny dyktator styczniowego powstania, Langiewicz, uzyskał posadę w stad­

ninach padyszacha, Karol Brzozowski został gubernatorem jednej z wysp archipelagu, cała plejada tułaczów otrzymała stanowiska i opiekę...

Zdawałoby się, że po podob­

nych wynikach dziejowych, sympa- tye naszego narodu pomkną w wła­

ściwą stronę. Nie! Dualizm poezyi, tradycyi i rzeczywistości okazał się władniejszym, tęższym i logiczniej­

szym, niż rzeczywistość. Staliśmy przed faktami, a składaliśmy pokłon urojeniu i nabytym nawykom W cza­

sie ostatniej wojny grecko-tureckiej roniła prasa polska łzy nad losem nieszczęsnych neo hellenów, rozdzie­

rała szaty z żalu i okadzała ich los myrrą wspomnień o bohaterskich atericzykach i przecudnym świecie Aischylosa i Sofoklesa... Od sło­

necznej ziemi Achai czy Elidy, od pełnej pszczół Tessalii lub bogatej w pola Beocyi — jakżeż daleko do dzisiejszej krainy greckiej!.. To przeskok od posągów do... grudy.

Któż się zastanawiał, że w obec­

nych mieszkańcach słowiańsko-illi- ryjskich, pokrywających się świetną nazwą, płynie tysiączna kropla krwi dawnych panów tej przestrzeni?..

Kto pomyślał, że między artystą, potężnym bojownikiem wolności helleńskiej a neo-grekiem, nierze­

telnym kupcem, mataczem, przesiąk­

niętym oryentalną perfidyą, leży otchłań nieskończona i niezmierzo­

na? Kto rozważył, że Byron, który za ich sprawę dał życie pod Mis- solungi, nie miał dość błota do obrzucenia kramarzy?.. Pokazały

się w istocie na polu walki bomby, wypchane kurzem, nie prochem, ka­

rabiny nie strzelające, całe pułki umykające, gnane owczym pędem.

Nie było Termopilów, ani nawet Leuktry... Ale Turcy pozostali bar­

barzyńcami, potworami z dziecin­

nych skazek, pohańcami, wrogami cywilizacyi... istnym konikiem zwie rzynieckim, straszącym dzieci i wy­

wijającym buńczukiem .. Na rachu­

nek społeczeństwa szły grzechy rządu i reakcyi rozmaitych muftów, obrońców starego regime... Ostat­

nie wypadki nasunęły konieczność przeprowadzenia korrektury błęd­

nych zapatrywań, utartych poglą­

dów, choćby one dalej żyć miały w bezkrytycznej powszechności...

Ernest Łuniński.

Salon paryski 1909.

Ile razy zwiedzam paryskie „salo­

ny”, poświęcone sztuce, tyle razy do- znaję uczucia przykrej niepewności, azali i tu nie stoimy wobec faktu nadprodukcyi?!

Co za masa obrazów, rzeźb, lito­

grafii, sztychów, akwarel, miniatur, ca­

cek dekoracyjnych!

Liczy się to na tysiące w jednym, na tysiące w drugim salonie, na setki w różnych klubach i u handlarzy obra­

zów. A oprócz tego jest salon „nie­

podległych” i jeszcze „Salonjesienny”.

Jan S ala. Carmen.

2

(5)

Salon paryski 1909.

Stanisław Czarnowski „Precz z drogi” . Bro^s. Stanisław Czarnowski. Kleopatra. Od/ew gipsowy.

Tadeusz Styka. Portret.

3

Czy ludzkość współczesna potrze­

buje istotnie tyle sztuki?..

Malarze znajomi mówią wam, że jedynie szczęśliwi i wybrani sprzedają swoje obrazy.

Jan Chełmiński zapewniał mnie wczoraj, że, oprócz portrecistów, tylko dwaj malarze francuscy sprzedają swo­

je obrazy:

- To Lhermite i Harpignies...

Cóż, u licha, robi reszta?..

Niektórzy czynią zabiegi, nic wspól­

nego nie mające ze sztuką, aby otrzy­

mać zamówienia od rządu na dekora- cyę sal w gmachach publicznych. Inni intrygują i płaszczą się, aby mini- steryum kupiło ich obraz do muzeów narodowych.

Ale i ci stanowią malusią garstkę...

A reszta?..

Czeka, ma nadzieję, martwi się, gryzie, rozpacza, zużywa, łamie...

Wszystko to przychodzi mi na myśl mimowoli, w sposób natarczywy i uprzykrzony, w wędrówce mojej po nieskończonych salach Pałacu Sztuki, gdzie dwa rywalizujące towarzystwa artystów francuskich zgromadziły takie masy pracy, zdolności, energii i ta­

lentów...

A wrażenia moje są właśnie tern smutniejsze, że istotnie, tak tu dużo doskonałych płócien, wyborowych rzeźb, świetnych sztychów, znakomitych de- koracyi...

Jak zwykle, w Towarzystwie arty­

stów francuskich (tem starem, „oficyal- nem“ , które rozdaje medale i odzna­

czenia) rzeźba przedstawia się na ogół

(6)

Salon paryski 1909.

A.-J. Chantron. Motyl. Levequo. Pocałunek.

R. Sieffert. Salon poetów.

BMMK1 ajs M -

wspaniale. Starzy mistrzowie jak G6- rome, Rodin, Frćmiet, Falguićre zosta­

wili następców, którym umieli wpoić miłość doskonałości i uczciwość rze­

miosła. Sporo w tern pomników, a większość z nich posiada pewien rozpęd dekoracyjny, wyprowadzający właściwie rzeźbę z jej dziedziny i się­

gający raczej dekoracyjnego malarstwa.

Ciekawe to, jako doświadczenie. Ale rozkosz artystyczną prawdziwą ma się przed temi tylko bronzami i marmura­

mi, które do klasycyzmu się zbliżają.

Tych jest sporo.

Ciekawość publiczna pociągana jest zresztą w inną stronę. Widzę, iż naj­

więcej osób stoi przed ogromnym „Mu­

rem" p. Moreau-Vauthier, u którego magistrat paryzki zamówił rodzaj pom­

nika „Dla ofiar rewolucyi*. Artysta naszkicował na swoim murze, ułożo­

nym z kamiennych ciosów, mnóstwo mniej albo więcej wyraźnych sylwetek tych, co zostali „collis au m ur“— mz-

strzelani. A pod tern napis z Victora Hugo: „Od przyszłości żądamy spra­

wiedliwości, nie pomsty*. Aforyzm jest piękny, pomysł artystyczny „Muru*

dość świeży,—wykonanie pod psem.

Do dwóch rzeźb p. Stanisława Czarnowskiego przechodzi się z roz­

koszą od tej krzykliwej a nieudanej

„maszyny*.

Miody ten rzeźbiarz sprawia nie­

spodziankę zadziwiającą.

Kiedym przed laty czterema czy pięcioma oglądał jego „Biust Gąsio- rowskiego", nie mogłem się powstrzy­

mać od wykrzyknika:

— Co za knociarz!

Śladu talentu tam nie było.

Dziś jest to jeden z najpoważniej- niejszych artystów. W zeszłorocznym Salonie otrzymał „mention honorable"', w tym ma dwa dzieła, które dłużej zatrzymują przechodnia. Nadnatural­

nej wielkości bronz p. t. „Z drogi!"

jest znakomitą wprost kompozycyą,

pełną siły i brawury. Naga kobieta ta,

„Kleopatra* nie jest ani trochę Kleopa­

trą, ale wątpię, aby jaki inny polski rzeźbiarz (oprócz może Wittiga) umiał stworzyć ciało kobiece tak żywe, mięk­

kie, sprężyste, słodkie i czyste.

Mówią mi, że Czarnowski pracuje od 8-ej rano do 10-ej wieczorem, jak nigdy żaden polak nie pracował. To wiele tłómaczy w rezultatach niespo­

dziewanych, do jakich doszedł.

Inny rzeźbiarz, który szybko wstę­

puje tu do góry i który pewnego pięk­

nego poranku obudzi się „mistrzem*, to Wittig. Ten „nie leci na medale*

i wystawia w „ Sociiti nationale*. Tym razem ma tu piękne i poważne dzieło, wykończone, jak zwykle, w sposób lekki a wyrafinowany, p. t. „Le pofete*;

ale najpiękniejszą swoją pracę wysta­

wił Wittig w Salonie jesiennym. Jest to para: młoda naga kobieta, usiłująca się wyzwolić gestem znużonym z objęć mężczyzny, klęczącego obok niej i obejmującego ją gestem pełnym mi­

łości głębokiej, poetyckiej i tragicznej.

Widziałem jeden odlew tej rzeźby u wspólnego przyjaciela naszego, pana Savarit’a z ,V E c h o de Pari$“, który o Wittigu powiada:

— C’esł plus qu'un talent...

Wogóle polacy reprezentowani są w salonach tegorocznych nielicznie, ale bardzo poważnie.

W dziale rzeźby widzimy tu jesz­

cze dwa dobrze opracowane dzieła Ga- bowicza „Chleb* i „Pragnienie*, któ­

ry technikę i rzemiosło umiał dopro­

wadzić do niemałego stopnia wj koń­

czenia.

W malarstwie zaś mamy: Andry- chiewicza, O. Boznańską, Jana Stykę, Tadeusza Stykę, Hulewicza, Peskego, Mirtona Michalskiego, Pieńkowskiego, Radwana, Muttermilchową, Kaufmana.

Andrychiewicz należy również do rzadkich śród nas artystów, którzy na prawdę pracują. Jego wielki dekora­

cyjny obraz „La N uit s’e n v a “ to owoc kilkoletnich studyów. W kłębiących się chmurach rozświetlonych już miej­

scami ranną zorzą widać dwa łańcuchy

4

(7)

duchów, upostaciowanych przez nagie postaci; duchy nocy, rozsypane luźno, odpływają w pozach zmęczonych, pod­

czas gdy duchy dnia i światła, świeże i radosne, skupione w rodzaj girlandy, wstępują na firmament. Rysowane są te mnogie akty wybornie, w skrótach niezwykłych i trudnych. Rzecz pracy i talentu.

Toż samo należy powiedzieć o obu obrazach młodego Styki, do których liczne szkice oglądałem niedawno w sa­

lonie George’a Petit. Portret ojca przez syna należy do wybornych obrazów.

Co powiedzieć teraz o dziesięciu tysiącach „numerów" katalogów dwóch salonów?

Nie sposób zrobić wyboru nawet, że chyba byłby on zupełnie fantazyjny i mówił wam o kaprysach sprawozdawcy—

i o niczem więcej. Na to jednak zbyt szanuję moich czytelników. Wolę po­

kusić się więc o pewien rys synte­

tyczny nowoczesnego malarstwa i pod­

kreślić brak śród tych mas zamalowa­

nego płótna—kompozycyi w szerszym stylu. Rzecz dziwna: rzeźba w spół­

czesna, zwłaszcza francuska, staje się coraz to więcej po malarsku kompo­

zycyjną sztuką, podczas gdy malar­

stwo ogranicza się i zacieśnia do

„studyum". Prawie że odw ykliśm y już od szerokiego gestu w malarstwie; na­

wet i mniejszy, ale pełny gest, jakim było malarstwo rodzajowe, staje się nader rzadkim.

Śród rzeźb np. mamy „Wypadek na ulicy": jakiś robotnik upadł twarzą na trotuar i otacza go jakieś trzydzie­

ści osób, w rozmaity sposób uwydat­

niających swoje współczucie, ciekawość albo obojętność. Całkowicie malarski temat. Otóż takich tematów rzeźbia­

rze teraz imają się coraz częściej.

Tymczasem malarze dają fragmen­

ty, urywki, studya, szkice,— najuczciw­

si i najpracowitsi—portrety.

Wprawdzie nie brakuje w salo­

nach kompozycyi malarskich zupełnie.

Ale, niestety, te należą do rzeczy słabszych...

Jest tu np. „Uczta u Heliogabala", w której lwy, wolno puszczone po­

między pijanymi gośćmi, depcą po ró­

żach... Jest tu np. jakaś anegdota na­

poleońska, przedstawiająca kantynierkę, skazaną przez Bonapartego na spacer przez obóz nago na ośle... Jakaś or­

dynarna reminiscencya poetyckiej Go- divy... Jest trochę malarstwa „socya- listycznego", gdzie artyści dali ilustra- cye do „Czerwonego sztandaru".

Wszystko to jest raczej mniej, aniżeli więcej udolne...

Ma się wrażenie, że gdy artysta nie umie ani rysować, ani malować, wtedy rzuca na płótno kompozycyę, skomplikowaną i pomyślaną, gdzie się coś dzieje. A gdy artysta owładnął środkami swojego kunsztu, wtedy nie fatyguje wcale mózgu, aby coś wyna­

leźć, wymyślić, złożyć, scałkować,—

lecz chwyta pierwszy lepszy uryw ko­

wy temat, „interesujące oświetlenie",

„ciekawą głowę", „niezwykłą pozę", i ponad to się nie posuwa.

A szkoda...

Są wprawdzie w salonach wielkie

Salon paryski 1909.

Delahaye. Kantynierka, skazana przez Bonapartego na przejazd nago na ośle.

kompozycyę, namalowane na chwałę trzeciej Rzeczypospolitej.

To owe upragnione les comnian-

des d'ótał...

Na jednem płótnie umieszczono p. Fallićresa, przyjmującego bukiet od córki mera w jakiemś mieście prowin- cyonalnem; jest tu sto portretów na jednym obrazie. Na innem płótnie uwieczniono połączenie się U niwersy­

tetu paryskiego z Wyższą szkołą nor­

malną. Na innem odmalowano jakieś stulecie czegoś, gdzie są wszystkie republikańskie i socyalistyczne znako­

mitości francuskiej Kiernozi...

Płaskie jest to wszystko, bez tchnienia, nawet bez ambicyi...

Z rozkoszą się myśli, że Luwr stąd—o paręset kroków wszystkiego...

Paryż.

W. Kosiakiewics.

Na sztukę.

Sztuka co dnia nie strzela, jak korek z butelki, Sztuka bogów dar zacny,

sztuka zbytek wielki.

Można skarby posiadać,

w dworcach białe kruki, Księgi pisać, a zacnej

nie skosztować sztuki.

Wacław Rolicz—Lieder.

Skała.

O, ciemne bory, u moich stóp Z wichrem wiodące bojel

Nie skarżcie losom, że skalny grób Piersi porasta moje.

Nie mówcie górom, siostrzycom mym, Gdy mgła z nich spłynie lotna, Że czoło moje chmur skrywa dym, Że zawsze trwam samotna.

Znam szczęścia czary, marzenia moc, Wspomnień znam cud-mamidła — Na sercu mojem raz w burzy noc Orle spoczęły skrzydła...

Nad rankiem orzeł uleciał—hen, W szlaków niewrotnych strony...

Lecz ja śnię sercem wciąż orli sen, Na piersi mej prześniony...

Stanisława Szadurska.

5

(8)

Zę zbiorów ordynacyi Krasińskich.

Kapa na k o tły od trą b „p ło m ie n ie ’ ' z pułku szw oleżerów .

Z nieznanych źródeł dziejowych.

„Livre d ordre generała Wincentego Krasińskiego.

W posiadaniu pewnej rodziny zie­

miańskiej w Królestwie (adres jej znany jest redakcyi „Świata") znajduje się cenna pamiątka historyczna, która jest zarazem niewyzyskanem jeszcze źródłem do dziejów bohaterskiego pułku lekkokonnego gwardyi Napoleona, okrytego nieśmiertelną chwałą w wą­

wozie Somo-Sierry, oraz do dziejów po­

wrotu wojsk polskich po pogromie napoleońskim do kraju. Jest to obo­

zowy notatnik generała Wincentego Krasińskiego, dowódcy tego pułku, a następnie naczelnego wodza powra­

cających szczątków armii p o lskie j/ No­

tatnik rozmiarów 13X19 cm., zawiera­

jący kilkaset zapisanych, żółtych od starości kartek, doskonale zachowany, oprawny w czerwoną safianową skórę, posiada wytłoczony złotemi literami napis: „L.ivre dlordre du g&nćral comte Krasiński, comdł. łe 1 regim ent des chevaux Iżgers lańciers de la Gard lm ple“.

Zawartość jego obejmuje schyłek istnienia pułku i schyłek potęgi Napo­

leona — okres półtoraroczny od 1 sty­

cznia 1813 do 18 kwietnia 1814 r.

Zapisany przeważnie w języku francu­

skim, w mniejszej części po polsku, prawie wyłącznie ręką samego gene­

rała - Krasińskiego, zawiera rozkazy dzienne do wojska, rachunki i' nomi- nacye pułkowe, raporty, prokląmacye i listy w sprawach służbowych (około 170), datowane z różnych krańców Europy, a adresowane do wybitnych ówczesnych osobistości wojskowych polskich i francuskich: do ks. Józefa, do Dąbrowskiego, generała Skarżyń­

skiego, majora Radziwiłła, majora K o­

zietulskiego, do ministrów: Mostow­

skiego i Wielhorskiego, do generałów:

Lefćvre’a, Drouofa, Payeur’a, Valther’a, do księcia de Neuchatel, ks. Bassano, ks. Vicenzy, Istryi, Friulu, Dalmacyi i Ł_ d., wreszcie listy w sprawie powro­

tu do ojczyzny, pisane do ks. Adama Czartoryskiego i do cesarza Aleksan­

dra I, oraz kilka listów do Napoleona.

Nie mogąc ocenić naukowej war­

tości tego obfitego zbioru dokumen­

tów, których znaczna część musiała bez wątpienia zaginąć, a zachowała się tylko w brulionie notatnika generała Krasińskiego, poprzestajemy na przy­

toczeniu niektórych. Oto list ze sty- cznia 1813 r. do ks. Józefa Poniatow­

skiego, „naczelnego dowódcy wojsk polsko-litewskich", w sprawie uzupeł­

nienia sławnego pułku szwoleżerów:

„Mości Książę!

„Jego Cesarska Mość nowym de­

kretem powiększywszy regiment, któ ­ rym mani honor komenderować, do liczby 1500 ludzi i własnoręcznym l i ­ stem zaleciwszy mnie użycie wszelkich sposobów do- skompletowania tegoż w jak najkrótszym czasie, nie mogę innego śposobu znaleźć wypełnienia woli Jego Ces. Mości, jak udanie się do Waszej Ks. Mości, któren uzbraja­

jąc siłę całą narodową, nie zechcesz przepomnieć o tym pułku, któren rów ­ nie, jak inne, przeznaczony bronić kraju i razem do osobistej służby Monarchy. Chciej W. Ks. Mość być tak łaskawym pozwolić,, by major re­

gimentu, ks. Radziwiłł, z szefem Ros­

tworowskim m ogli odebrać ośmset młodzieży. Zostało mi się czterysta kilkadziesiąt ludzi,— ośmset mając od W. Kś. Mości, mam nadzieję, że 300 mogę mieć ochotnika. Nie odmawiaj mi tedy W. Ks. Mość łaski i racz być przekonanym o winnej wdzięczno­

ści, jako i o tern uszanowaniu, z któ- rem mam honor być

W. Ks. Mości najniższym sługą"...

Wślad za tem idzie proklamacya do ochotników, którą przytaczamy, ja ko typowy dokument ówczesnej lite­

ratury obozowej:

„M łodzi polska! Współrodacy!

„Jego Cesarska Mość, chcąc dać dowód ukontentowania swego Regi­

mentowi swej gwardyi, którym mam ho­

nor dowodzić, rozkazał go podwoić.

Teraz, gdy każdego obywatela powin­

ność jest broń w rękę brać na obronę własnych siedzib, ( na kraju utrzy­

manie nadziei, podaję wam miłą spo­

sobność wnijścia do tego p u łk u ,. k tó -.

ren razem przeznaczony jest na co­

raz nowe w boju zasługiwać; wa­

w rzyny i do osobistej Bohatyra Świata służby. M iłą się tuszę nadzieją, że nie opuścicie momentu, w którym po- lacy mogą dać dowód swej Wdzięczno­

ści Wielkiemu Napoleonowi. Oficero­

wie są rozesłani po stołecznych mia­

stach departamentowych do przyjmo­

wania tych, którzy, napełnieni honorem i przywiązaniem do Ojczyzny, chcą jej swe życie poświęcić..."

Chlubnym dokumentem przestrze­

gania, by żołnierz polski nie splamił swego honoru rabunkiem w kraju obcym, jest rozkaz dzienny z 7 lipca 1813, który brzmi:

„Żołnierze!

„Chęć rabusiostwa i niedopełnie­

nie rozkazów było przyczyną pogorze­

liska wczorajszego. Żołnierze! do was należy utrzymać szacunek regimentu, sami pomiędzy sobą wyszydzać i ka­

rać powinniście tych, których postępo­

wanie jakąkolwiek plamę może kłaść.

Niemasz nic sromotniejszego dla żoł­

nierza, jak być tchórzem w wojnie, a rabusiem w nieprzyjacielskim kraju, Ohyda wasza okryć powinna tych, którzy depcząc pierwsze prawidła ho­

noru, po domach plądrują i kradną rzeczy, które do nich nigdy należeć nie powinny. Dwóch żołnierzy wczo­

raj ściągnęło na siebie kary u nas nie­

używane nieposłuszeństwem swojem.

Pierwszą powinnością żołnierza jest subordynacya: głos oficera jego jest głosem boskim— wszystko wryłem po­

winno stanąć na je g o zawołanie i krok przeciwko woli jego zrobiony jest zbro­

dnią. Mam nadzieję, że dzisiejsza noc będzie nauką dla tych, którzyby śmie­

li moje rozkazy przełamać.

Wasz P ułkow nik".

Po upadku Napoleona, który ró­

wnocześnie z podpisaniem abdykacyi złożył w ręce Krasińskiego naczelńe dowództwo nad niedobitkami armii polskiej, czytamy w notatniku następu­

jący list do ks. Adama Czartoryskiego:

6

(9)

Mundur, sztandarek, zbroja, uzda i napiersłnica szwoleżerskie.

(Ze zbiorów Ordynacyi Krasińskich.)

„Mości Książę!

.Najlepiej wiesz Wasza Książęca Mość, jakie były pobudki służenia ce­

sarzowi Napoleonowi, Wierni do ostat- ką, dzieliliśmy zmienne jego losy.

Dzisiaj, gdy złożeniem korony uwolnił nas od powinności, które honor na nas Wkładał, polacy, udajem się do polaka, nie żądając niczego, prócz powrotu do kraju i uniknienia przykrości, które nie powinny być udziałem tych, co, myląc się nawet może, wszystko krajowi i honorowi poświęcili. Zebrane szczątki korpusu polskiego wkładają na W. Ks.

Mość obowiązek, byś rozproszonych Współrodaków nazad oddał krajowi"-

Następują listy w tej samej sprawie do cesarza Aleksandra, poczem, po uzyskaniu amnestyi, zapisuje notatnik następujący rozkaz dzienny:

.Współrodacy!

.Kiedy błysnęła nadzieja powsta­

nia ojczyzny, wszyscy polacy się rzu­

cili służyć Bohatyrowi Świata, który chciał ją postawić. Męstwo w boju, wierność w najnieszczęśliwszych cza­

sach były waszym udziałem. Honor, pierwszy nasz przymiot, który piasto­

wać umieliśmy, na nieprzyjacielu sa­

mym wymógł szacunek dla cnotliwych.

Cesarz rosyjski dał nam zupełną amne- styę. Polacy bez złożenia broni wrócą do kraju. Złożenie korony przez ce­

sarza uwolniło nas od wszystkich obowiązków. Dziś na czele polaków—

Polsce <'ddać ich jest moją powinno­

ścią. Kiedyś nadzieja śmiała nam się, że, jako zwycięzcy, wrócimy. Dzisiaj, gdy losy inaczej przeznaczyły, honor nienaruszony, wierność monarsze, któ- remuśmy służyli, zyskała nam w oczach

Europy szacunek i w o jc z y ź n ie wdzięcz­

ność. Polacy! Miej- cie ufność w swym wodzu, który was ni­

gdy nie zdradzi.

Naczelny Dowódca".

Równocześnie roz­

kaz dzienny komuni­

kuje żołnierzom pol­

skim list generał-ma- jora ks. Wołkońskie- go, adjutanta cesarza Aleksandra 1, zawiera­

jący zapewnienie am­

nestyi i wolnego po­

wrotu do kraju. List, datowany z Paryża 9 kwietnia, brzmi:

„Jego Cesarska Mość, Imperator Ro­

syjski, pełen chęci i szacunku dla korpusu polskiego, który był częścią armii francu­

skiej, chcąc, by dzie­

lił razem z wszystki­

mi w spółrodakam i swoimi też samą łas­

kę, którą im zaręczył zapomnieniem zupeł- nem przeszłości, wkła­

da na mnie obowią­

zek ofiarowania mu powrotu z bronią i wszystkiemi honorami wojskowemi do kraju; na granicach Ks. Warszawskiego wolno będzie każdemu wrócić się do swojego domu, lub, jeżeli mu się podoba, służyć w Księstwie Warszawskiem, lub też gdzie zechce. Jego Ces. Mość, dając ten dowód korpusowi polskiemu swojej ufności, chciał oświadczyć przed wszystkimi opinię, którą ma o jego postępowaniu i męstwie.

Podpisano: Książę Wolkoński adjutant cesarski i major generalny".

I wreszcie ostatni „rozkaz dzien­

ny", zawierający pożegnanie Napo­

leona:

„Polacy!

„Cesarz Napoleon przed zstąpie­

niem z swojego tronu chciał nam dać dowód, że umiał cenić nasze zasługi;

nie pozwalam sobie nic więcej dodać, list Jego do waszej wiadomości po­

dając:

„Mospanie Generale Hr. Krasiński!

„Odbierzesz Waćpan dekret, któ­

rym łączę pod WPana komendę wszystkich jego współrodaków, którzy się w mojej armii znajdują. Żądam, byś W Pan oświadczył mem imie­

niem tym mężnym polakom moje ukon­

tentowanie za tak dobre i wierne ich usługi. Boga proszę, by ciebie miał zawsze w swojej świętej i godnej pieczy.

Podpisano: Napoleon.

Fontainebleau 4 aprila 1814."

Koniec notatnika—i koniec epopei.

O wartości tiw e d’ordre generała Krasińskiego, jako źródła do dziejów

„legendy napoleońskiej", a raczej o stopniu tej wartości, mógłby tylko

historyk tych czasów wyrokować. Nie­

zawodnie znajdą się wśród setek li­

stów, raportów, rozkazów —rzeczy, które zaginęły w właściwym swym oryginale, a notowane skrupulatnie ręką Krasiń­

skiego, posłużyć mogą do oświetlenia i uzupełnienia niejednego rysu owych walk niezapomnianych. Że wysoką war­

tość pamiątkową posiada ta mała obo­

zowa książka, której karty zapisywane były niejednokrotnie przy huku dział i która wślad za orłami wielkiego wo­

dza okrążyła pół Europy, to nie ulega wątpliwości. Jej miejsce byłoby też nie w biblioteczce szlacheckiego dworu, lecz w księgozbiorze publicznym; wśród tych zaś nasuwa się z natury rzeczy instytucya najbardziej powołana do przechowania i zabezpieczenia tej. po­

dwójnej, narodowej i rodzinnej pamiątki:

biblioteka Krasińskich w Warszawie.

Kruków.

CA.

Przed kanonizacyą polaka.

Błogosławiony Jakób Strepa, arcybiskup lwowski f 1409 r.

Lwów gotuje się do pięknego obchodu.

Arcybiskup lwowski, ks. dr. Jó­

zef Bilczewski, w prześlicznym, peł­

nym głębokich religijnych i narodowych myśli liście pasterskim, wezwał wier­

nych do uczczenia pamięci jednego z najpierwszych, a zarazem najznako­

mitszych rządców tej dyecezyi. Był nim trzeci metropolita halicko-lwow- ski, Jakób Strepa.

Wnet po śmierci głos powszechny obwołał go świętym, a Pius VI, po przeprowadzeniu długich i ścisłych ba­

dań, kult ten potwierdził dekretem z dnia 11 września 1790 r. Uroczy­

stości lwowskie kościelne, które trwać będą od 17 do 26 b. m., a których

Błogosławiony Jakób Strepa,

Rok IV. N? 24 z dnia 12 czerwca 1909 r. 7

(10)

i

l

<

r >

...P umierać’ tak mi bardzo trudno...

Na myśl, źe wkrótce umrę, że umierać muszę, Jakiś mnie lęk ogarnia dziki i nieznany:

A nuż tam po za grobem są łzy i katusze, Jest przemoc i są wiecznie brzęczące kajdany?...

A żyć nie mogęl Nie chcę! Żyć nie pragnę dłużej!

Bo i pocóż się łamać i giąć nadaremno, Wszystkie gwiazdy i tęcze zagasły nademną, Wszystkie miody wypite z życiodajnej kruży!

Żyć nie chcę — a umierać tak mi bardzo trudno W zaraniu mej młodości, gdym jeszcze ni razu Nie wydobył płomienia z nieczułego głazu,

I wszystkich ludzkich myśli w baśń nie przelśnił cudną, I żadnej duszy nie wzniósł do niebieskich pował, Nawet samemu sobie serca nie wykował!

1

Echa.

Jeżeli kiedy zagnają cię losy

Nad brzeg tej rzeki, w te kochane strony, Gdzie bory świerków rozplotły swe kosy I szumią w okół pieściwemi tony,

To pomyśl o mnie, — pomyśl, żem stęskniony Nieraz tu błądził i na kroplach rosy, t Idąc pod zachód, w złocie roztopiony.

Szukał twych śladów, a zbóż drżące kłosy Jakąś mi wielką, przecudną pieśń grały, Niby srebrzyste cherubów organy,

Żem jest szczęśliwy i żem jest kochany — I spójrz na niebo, na ten obłok mały, Który nam codzień służył za wezgłowie, Może on jeszcze coś ci o mnie powie...

Zygmunt Różycki. .

A

kulminacyjnym momentem będzie zło­

żenie szczątków Błogosławionego do nowego, pięknego relikwiarza, są wstę­

pem do kanonizacyi.

Do niedawna mało tylko wiedzia­

no o tej pięknej postaci, w tern zaś, co było powszechnie znanem, było wiele dat nieścisłych lub wprost uro­

jonych; teraz dopiero znalazł bł. Ja- kób historyka w osobie profesora uni­

wersytetu lwowskiego, znakomitego znawcy dziejów Kościoła polskiego i jego pierwotnej organizacyi, zwłasz­

cza na Rusi, d-ra Władysława Abraha­

ma, którego dzieło jest niewątpliwie najpiękniejszem uczczeniem 500 rocz­

nicy *). Na podstawie tej pracy po­

damy kilka szczegółów ciekawszych.

*

Smutnym był stan Kościoła na Rusi pod koniec XIV w. Świeżo utworzona dyecezya halicka była wi­

downią ciągłych zmian politycznych, a dwaj pierwsi jej kierownicy, Maciej i Bernard, nie byli ludźmi, jakich ów- fczesna poważna doba wymagała.

Od chwili śmierci Kazimierza Wielkiego zmieniała ziemia ta nieustan­

nie panów; w ciągu lat kilkunastu rzą­

dzili tu osobiście lub przez swych urzędników: Ludwik Węgierski, Wła­

dysław Opolski i znów Ludwik, póź­

niej siostra Jadwigi, Marya, i znów Opolczyk—aż póki nie zajęła Rusi Czerwonej Jadwiga. Przez cały ten czas ważyły się, ścierały i krzyżo­

wały ze sobą ciągle wpływy polskie z węgierskiemi, ważyła się ciągle spra­

wa, kto będzie panem tej ziemi i na­

dal kierować będzie jej cywilizacyj­

nym rozwojem. Rzecz naturalna, że niepewność ta odbiła się i na stosun­

kach Kościoła. Po śmierci Kazimierza W. wybuchła nadto, chociaż chwilowa tylko, niemniej przecież gwałtowna reakcya ze strony ruskiej przeciw ko-

*, Jakób Strepa, arcybiskup halicki 1391—1409. Napisał prof. Wł. Abraham.

Z 7-iu tablicami. W Krakowie, nakładem Akademii Umiejętności, 1908,

ściołowi katolickiemu, a objawiła się tak silnie, że scjiizmatycy grabili ko­

ścielne majątki, a nawet (jak w Prze­

myślu) zabierali kościoły katedralne.

W łonie Kościołą powstało rozprzęże­

nie, zapanowały gorszące walki między duchowieństwem r świeckiem a zakon- nem co do sprawowania duszpaster­

stwa, tern przykrzejsze, że na tle wy­

łącznie materyalnęm. Wszystko to wy­

woływało zobojętnienie wiernych, a od­

stręczało innowierców. Dla odrodze­

nia od podstaw wypaczonego dzieła potrzeba było męża niezwykle silnej woli i charakteru, człowieka idei, zdol­

nego poświęcić siebie dla upragnio­

nego celu.

W tak ważnej chwili, rozstrzyga­

jącej na całe wieki o rozwoju kultu­

ralnym Rusi halickiej, zjawił się mąż opatrznościowy w osobie Jakóba Strepy.

*

Dzięki szczęśliwie dochowanym i wcale licznym dokumentom, znamy dość dokładnie jego działalność; nato­

miast o osobie, pochodzeniu, naukach i wychowaniu żadne niemal nie dochowały się dane. Użytkując krytycznie i z nad­

zwyczajną bystrością wszystkie znane źródła, dochodzi prof. Abraham do następujących konkluzyi:

Jakób-Strepa pochodził z Mało­

polski, ze szlacheckiego, najprawdo­

podobniej Strzemieńczyków rodu, stąd nazwa, która się powszechnie przyjęła,

„Strepa*. Jakób, który był synem osiadłego na Rusi we Włodzimierzu szlachcica, wstąpił do zakonu oo. Fran­

ciszkanów. Poświęciwszy się miśyo- narstwu, bez środków, a często z na­

rażeniem życia własnego szerzył wia­

rę na Rusi i Wołoszczyźnie. Przymio­

tami swemi i wydatną w skutkach działalnością zwrócił na siebie oczy braci,’ tak, że mu powierzano najważ­

niejsze i najbardziej odpowiedzialne w zakonie stanowiska. Zasługi jego i talent organizacyjny, znane dokład­

nie opiekunowi Franciszkanów na Ru­

si, pobożnemu Jagielle, wyniosły go po śmierci Bernarda, który był jeszcze

kreaturą węgierską, na stolicę arcy­

biskupią w r. 1391. Był on wówczas w pełni wieku męskiego, licząc 50 lub najwyżej 51 lat życia.

Na stanowisku tem, jak świadczą dokumenty, działalność jego była praw­

dziwie apostolską; rządził nie grozą, lecz miłością, nie panem był, lecz oj­

cem, troszczył się nie tylko o ducho­

we potrzeby, ale głęboko wglądał w kwestye życiowe, hojnym był dla wszystkich, sam chętnie wszystkiego się wyrzekając. Świetny i niezmordo­

wany organizator, przebiegał wszerz i wzdłuż całą dyecezyę, wglądając w każdy szczegół osobiście. Dobrocią i wyrozumiałością zjednywał innowier­

ców, fundował kościoły, tworzył para­

fie, umiał porwać przykładem ziemian i natchnąć ich przekonaniem, że to, co na Rusi uczynią dla Kościoła, czynią i dla utrwalenia myśli polskiej. I ta strona działalności jego zasługuje dziś zwłaszcza na uwagę, — świadczy ona, że ten skromny mnich franciszkański był nie tylko świątobliwym pasterzem, ale znakomitym obywatelem i- statystą, godnym kontynuatorem pracy Wiel­

kiego Kazimierza.

Ryciną, którą równocześnie za­

mieszczamy, wykonaną została podług sztychu Rakowieckiego z r. 1771. Od­

bicie tego sztychu na jedwabiu z pod­

pisem artysty znajduje się w konwen­

cie oo. Franciszkanów lwowskich.

Sztych zaś jest reprodukcyą starego obrazu, który kiedyś wisiał na ścianie kościoła św. Krzyża nad grobem bł.

Jakóba. W chwili, gdy komisya dla celów kanonizacyi obraz ten oglądała (15 maja 1778 r.), był on w 150 miej­

scach przedziurawiony, niewątpliwie wskutek przywieszanych wotów. Ów­

cześni malarze znawcy, Stanisław Strań- ski i Józef Chojnicki, orzekli, że obraz ten pochodził z XVI-go wieku; czy istnieje jeszcze—nie wiadomo.

Lw6w.

K . Ostaszewski-Barański.

(11)

Niazi-bej.

Niazi-bej, największa postać w rewo- lucyi tureckiej, ten sam, który w zeszłym roku z małą garstką wiernych w imieniu mlodo-turków stanął do walki z absolu­

tyzmem; teraz znowu, gdy sułtan w d.

13-go kwietnia zrobił zamach na konsty- tucyę i miał zamiar, za pomocą rozdmu­

chanego fanatyzmu prostego ludu i prze­

kupionej prasy, wprowadzić powoli daw­

niejszy porządek rzeczy, zjawił się pod murami Iłdizu na czele wojska, mającego rozkaz, w razie stawiania oporu ze strony sułtana, wziąć szturmem Mabein-kiosk.

Jeden z wybitniejszych współczesnych historyków w ten sposób szkicuje ży­

ciorys naszego bohatera:

Niazi-bej, waleczny ten oficer, już w młodocianym swym wieku żyw ił b y ł za­

sady liberalizmu. Pierw­

szą swą edukacyę otrzy­

mał w rodzinnem mieście Resna. Stamtąd udał się do Monastyru, gdzie jego na­

uczyciel—pewien oficer — wykładał historyę rewolu- cyi francuskiej. Wielki za­

pał ogarnął ducha młodego Niazi, gdy czytał historyę Mirabeau i Dantona i „Dro- its de Vhomme“ .

Otrzymawszy pierwszą edukacyę, pragnął gorąco poświęcić się karyerze w o j­

skowej. W 15-ym roku ży­

cia wstąpił do szkoły w oj­

skowej w Konstantynopo­

lu — Pancaldi, po ukoń­

czeniu której b ył posłany

do Tessalii i, jako podporucznik, brał udział w wojnie przeciw Grecyi. Odznaczył się walecznością w bitwie pod Besz-Binar nie­

daleko Volo, za co feldmarszałek Edhem- pasza, generalissimus armii tureckiej, posłał go do Konstantynopola z konwojem wię­

źniów wojskowych, których miał przedsta­

wić sułtanowi.

Tu miał sposobność przyjrzeć się zbliz- ka życiu pałacowemu. Widział faworytów sułtańskich, admirałów lub generałów, ma­

jących zaledwie po lat 25. Przyglądał się służalcom dworskim, którzy pędzili życie

Niazi-bej, bohater narodowy.

Major Niazi-bej w górach Resny w otoczeniu swych wiernych przyjaciół, którzy dzielili z nim wszystkie trudy w zeszłym i w tym roku ruchów rewolucyjnych (1908—1909 r.) Na lewo sarna,przezwana „Hurriet", która się przybłąkała do obozu i wiernie towarzyszyła

bojownikom za swobodę.

pośród intryg wszelkiego rodzaju. W krót­

ce też zapłonął pogardą dla nich.

Marszałek dworu sułtańskiego ofiaro­

wał Niazi-bejowi 250 franków, jako remu- neracyę za Jego fatygę... podczas gdy pe­

wien 13-letni dzieciak otrzymał nominacyę na i fligel-adiutanta sułtańskiego z graty- fikacyą 5000 franków...

Pobyt jego na dworze sułtańskim w II- dizie pozostał w jego pamięci, jak zmo­

ra straszna.

Wkrótce Niazi-bej otrzymał dowództwo nad batalionem strzelców w swem rodzin­

nem mieście Resna, gdzie miał polecenie obserwować bandy bułgarskie. Potem, bę­

dąc przy sztabie 3-go korpusu w Mona­

styrze, widział nędzę żołnie­

rzy i nikczemności zwierzch­

ników, będących w spółce z dostawcami wojskowymi.

Wtedy właśnie zapałało w nim wielkie oburzenie i zrodziła się myśl w jego głowie przedsięwzięcia stanowczych kroków do walki z absolutyz­

mem.

Na początku czerwca r.

z., gdy powstały komitety działania, stanął na czele 200 ochotników, oddanych mu duszą i ciałem, wystosował depeszę do sułtana, żądając natychmiastowego przywró­

cenia konstytucyi.

Gdy dnia 13 kwietnia za- inscenizowana była kontr-re- wolucya, mająca na celu przy­

wrócenie dawniejszych rzą­

dów, Niazi-bej pierwszy sta­

nął do apelu na czele 2000 ochotników, gotowych po­

święcić swe życie i mienie, by ratować zagrożoną kon- stytucyę. Dnia 24 kwietnia o świcie wojska macedońskie—jak wiadomo—wkroczyły do Konstantynopola i dowódcą kolumny, któ­

ra stoczyła walną bitwę na Taximie z suł- tańskiemi wojskami, b ył Niazi-bej. On też zatamował w rurach dopływ wody do pa­

łacu, jak również zburzył zbiorniki elektry­

czności, znajdujące się poza murami pałacu.

On też pierwszy w d. 25 kwietnia parlamen- tował z Abdul-Hamidem, już nie jako skromny podporucznik, lecz jako komendant blokady.

Konstantynopol. -D-r F ruziński-B ej.

Dramaturdzy polscy pod sądem.

Jeden z lwowskich krytyków tea­

tralnych, p. Henryk Cepnik, wystąpił z ciężkiem oskarżeniem. W broszurze, zatytułowanej. „Nieco o najnowszym dramacie polskim" obwinia w czambuł wszystkich młodszych pisarzy drama­

tycznych, iż „destrukcyjność" jest ich cechą, zaś „anarchia" dogmatem. Cóż bowiem czyni dzisiejsza twórczość sceniczna polska?

— Wywleka przed światło kinkie­

tów najohydniejsze obrazy, odsłania najwstętniejsze rany i wrzody, ale na- próżno szukać w tem wszystkiem ja­

kiejś konkluzyi ideowej, jakiegoś mo­

rału, jakiejś myśli krytycznej. Z bez­

przykładną lekkomyślnością dzisiejsi autorowie— i to ci najmłodsi—trują du­

szę zbiorową jadem deprawacyi, nie siląc się na zaznaczenie bodaj mimo­

chodem, że to, co pokazują, ma być tylko groźnem memento, przestrogą, przykładem odstraszającym; ale prze­

ciwnie—jeżeli nie apoteozują lub re­

habilitują występku, to przedstawiają go w formie tak rozbrajającej, że bu­

dzi on raczej śmiech i wesołość, niż ból i wstyd. Wogóle nie obchodzi ich zupełnie, co sądzą lub sądzić mo­

gą o tych wszystkich wynaturzeniach natury ludzkiej ci, którzy patrzą na nie z widowni, jak je przyjmą i ja k ocenią. W czasach, kiedy w literatu­

rze obywatelskość myślenia obowią­

zywała tak samo, jak w życiu, działo się inaczej; dziś żyjemy pod znakiem

„czystej sztuki", a ta zasadniczo w y­

klucza wszystko, co się nazywa ten- dencyą czy moralizatorstwem.

Tej „czystej" sztuki pan Cepnik nienawidzi bardzo stanowczo. Rzuca gromy na Przybyszewskiego, który rozpętał „orgie nagich i półnagich dusz", który nadał dramatowi polskie­

mu kierunek negatywny, „usiłujący—

zmieść z powierzchni życia całą pra­

cą wieków zdobyty dorobek kultural­

ny polski". I pan Cepnik wzdycha pobożnie do tych lepszych czasów,

„kie d y scenę stawiano na równi ze szkolą, kiedy rozumiano całą donio­

słość oddziaływania żywego słowa, ze sceny głoszonego, na dusze, serca i umysły".

W tem zestawieniu zdaje się tkwić cały system krytyczny p. Cepnika. Pra­

gnąłby, aby teatr b ył szkołą nauk etycznych i uczuć obywatelskich, aby każda sztuka miała wyraźny sens mo­

ralny, jak go posiadają bajki Jachowi­

cza. Nie chce nic zostawić domyślno­

ści widzów. W ostatnim akcie zawsze występek powinien być ukarany, cnota winna zostać nagrodzoną. Obywatel, wracający z teatru do rodzinnego ogni­

ska, nie powinien mieć najmniejszej wątpliwości, że wszystko dzieje się najlepiej na tym najlepszym ze świa­

tów, bo jeśli zdarzą się nawet „złe ludzie", to sprawiedliwy los porachuje się z nimi. I zresztą pocóż wywlekać

„przed światło kinkietów " brzydkie oby­

czaje, występki, rozpustę, obłudę i kłam­

stwo? Czyż nie lepiej pokrzepić du-

9

Cytaty

Powiązane dokumenty

wadzą do celu—najmniej zaś te, które obracają się w dziedzinie czystej teo- ryi, lub jednostronnie uwzględniają pewne tylko rodzaje wrażeń, których dostarcza

A b y stać się scoutem, wystarczy zapisać się do oddziału jakiego, których jest już pełno w A nglii.. Gdy

Stan taki b ył bardzo na rękę mocarstwom sąsiednim, które przemyśliwa- ły już nad rozbiorem i tylko troszczyły się, jakich spólników i w jakim stopniu do

— Tego nie można powiedzieć. Był on raczej stwierdzeniem, że w gmachu wiedzy przybywają coraz to nowe cegiełki. Byli wprawdzie i tacy, którzy próbowali

Z żalem myślę, że już w życiu takiego teatru nie zobaczę, gdyż kwiat jego czysty i czuły, jaki mi dano było jeszcze oglądać, przez zetknięcie z

Poczucie świadomości narodo ■ wej, rozbudzone w Polsce już za Łokietka, zdaje się być w Czechach późniejsze i łączy się niemal z na­.. rodzinami

zbędnej, w całości na prywatnej opiece leżącej,—jak to się stało, że ten kraj, właściwie nawet jeden nieduży jego zakątek, znalazł w so­.. bie tyle

rzenie po świecie Sztuki byłoby ko- rzystnem i dla naszego artysty, co nie jest wcale niemożliwem, tern bardziej, że doświadczony ćwierćwiekową pracą jubilat