Znany
138
M a r s x a ł k o w « k a138.
V IT O G R R E “ A. Mianowskiego
r
Ryszard jCornsby & Sons £ -
w GRANTHAM (Anglja)
Reprezentant Adolf Richter
Warszwa, Leszno Jfe 6. Łódź, Przejazd N° 4,
M, Bieńkowski
Senatorska 10,
RÓ G D A N IŁ O W IC Z O W S K IE J
w Warszawie.
Poleca w wielkim wyborze i po róż
nych cenach
w y r o b y s t a l o w e UWAGA: Każdy przedmiot sprzedany wyregulowany wyostrzony przez fachowca,firma przyjmuje ostrzenie noży, nożyczek, brzytew, scyzoryków, łyżew i t. p.
Pierwsze Rossyjskie towarzystwo Ubezpieczeń
założone w roku 1827
UBEZPIECZENIA OD OGNIA, NA ZYCIE I OD N1ESZCZĘŚLI-
— — WYCH WYPADKÓW. ...
AJENTURA JENERALNA
DOM HANDLOWY D . R O S G N ę f e U / W H ar.zatk ow .k a 14#.
Agenci apecy&lni w większych miastach fabrycznych, gubernialn. 1 powiatów
HURTOWY I D ETALIC ZN Y S K Ł A D SU KNA I KORTÓW
Leona Messinga
M io d o w a 7
poleca modne materyały krajowe i angielskie. Na prowincyę wy
syła za zaliczeniem pocztowem.
Najlepszą Tekturę Smołowcową, Lak asfaltowy, Smołę gazową, Krycie dachów z długoletnią gwarancyą i Roboty asfaltowe poleca.
Smołowcowej i Asfaltu STEFAN SOROEIEWICZ i S=
w W a r s z a w i e , Kantor: S z p i t a l n a . JMs 1 2 t e l . 6 9 -8 7 , Fabryka: O lc r ą g ’ JVś 6 t e l . 7 0 -8 7 .
Próby, kosztorysy i cenniki na żądanie wysyłamy bezzwłocznie.
Warsz. Tow, Akcyjne
„MOTOR U
C o p i ą t e k
zmiana programu. Obrazy świeżo otrzymane z
z a g r a n i c ybez współzawodnictwa.
Szczegóły w programach.
♦ DYWANY
M a te r y e M e b lo w e .
= F IR A N K I,=
H M a zo w ie c k a
-16
wprost ErywańskieJ.
K o m u
na sercu leży bezpieczeństwo dobytku przed żywiołem ognia, posiadać powinien ręczny aparat
I ł t T T I I I i
którym od 1904 roku ugaszono
1 2 ,1 2 6 p o ż a r ł w .MAGAZYN FINLANDZKI
F. BIERNAT
W arszawa, Senatorska JVa 32.
P Ł Ó T N A — S T O L O W ! Z N f i
A R T Y K U Ł Y gospodarstwa domowego P Ł Ó T N f i kostjumowe — Z E F I RY
P Ł Ó C I E N K f i — M A D A P O L L A M
i t. p. wyroby lniane i bawełniane finlandzkie w wyborowymgatunku po cenach fabrycznych stałych.
ju CD en tn o ' O
A u to -G a ra g e
KOMECKI & PERRAUDIN
L e s z n o 2 5 , t e l e p h o n 4 0 - 1 6 .
* Sprzedaż, reparacye i wynajem samochodóWa Reparacya kiszek i opon za pomocą parowego wulkanizatora.
Ż ą d a j c i e
Stalówek krajowych
fa b ry k i K- WRSIUEWSKI i S-ka
C h ło d n a 2 9 , t e l e f . 17-91.
DO
jintoni Krysiński
W a p n o
na wagony,
c e m e n t , gips, p ł y t y p i e k a r s k i e , c e g ł y o g n i o t r w a ł ei glinki dla wszelkich celi i temperatur,
c a r b o l i n e u m
przeciwko grzybowi drzewnemu jako najtańszy środek dla utrwalenia powierzchni drzewa i t. p. materyały poleca
W WARSZAWIE
J e r o z o lim s k a 109.
P. S. Tamże oddział sprzedaży: A ntracytu, kok su , w ęgli angiel
sk ich , k o w a lsk ich i w ęgli kam iennych.
fa
Sole do kąpieli Nauheimskich z kwasem węglowym.
Sole do kąpieli balsamicznych z kwasem węglowym.
Sole do kąpieli jodowo-bromowych z kwasem węglowym.
Sole do kąpieli s i a r c z a n y c h z kwasem węglowym.
Sole do kąpieli ż e l a z i s t y c h z kwasem węglowym.
t=>
en
i
3 n
■ 01 i * <3\
CMi
i
W
i C o
ó a
te
*
K a z im ie rz T re n e ro w s k i F a b ry k a i m a g a z y n m e b li
Z A K ŁA DY OGRODNICZE
= J. M I S Z C Z A K A ;
B ie la ń s k a Nfl 9 . (H otel Paryski).
M a rs z a łk o w s k a Ne 131, telef. 47-66.
M o n iu szki Ne 12, róg M arszałkow skiej.
Id e a ln y p o k a r m
dla n ie m o w lą t i dla dorosłych, d o tk n ię ty c h cho ro b ą żołąd ka.
D l a B i u r a
P r o s im y s ię p rz e fc o n a ć l
KStTKfi: J- Z ió ł k o w s k i i Sb;
W Warszawie, Skład główny Marszałkowska 135 róg Świętokrzyskiej, Tli. 70-49- Filja: N o w y - S w in t 26
p olecają ja k o n o w o ś ć :
C zekoladą „CREME d e MOCCA". C zekoladę „THAIS“ gatunek na ^zwyczajny.
C zekoladę „ORANGE". C zek olad ę „LILLA W EN EDA “
SAMOCHODY
Królewska 23, tei. 107-95.
GARAGE,
Wars dały mechaniczne
= lf a r s o v ie — A u to m o b ile =
Reprezentacya: Tow. LORRAINE de DIETRICH, HOTCHKISS & C°
V o itu re tte s (m ałe sam ochody) „L lo n .“ Les fils de Peugeot fróres P neum atyki MICHELIN & C-o
A k c e s o r y a .K u p n o S p r z e d a ż . K a r a s s e r y a W y n a je m . O d d z ia ł Reparacyi op on i kiszek za pom ocą p a row eg o w u lkan izatora.
Fabryka
powozów X. Starzyński W. Romanowski
K r ó le w s k a Ns 2 3 , t e le f o n 187=95
P O L E C A :
Znane ze swej dobroci e k w ip a ż e oraz k a r o s e r j ę do s a m o c h o d ó w w s z e lk ic h ty p ó w .
D l a d o m u
Złote Pióra Kieszonkowe “ S ?
są n a jle p sz e p rzy p isa n iu w b iu r z e i w domu sp raw iają praw dziw ą p rzy
je m n o ść , są n ieza w o d n y m p om ocn ik iem każd ego, z a w sz e g o to w e do użytku.
— - —■ • C ena R b. 5.25 i w yżej. --- - : Skład
fab ryczn y
E rn e s t N e u m a n n
Warszawa, MAZOWIECKA 6.T e le fo n 54-96.
BIURO i SKŁAD: Wid łk A Sarage W o k 3, tel.135-36, i
P osiada m y na s kła d zie :
Gł S A M O C H O D Y * )
BELGIJSKICH FABRYK„Usines Pipe“ ,
Przybory do Samochodów
L A T A R N IE S A M O C H O D O W E I P O W O Z O W E „ R U B IS **
•c
Dr Jan Kiełkicwicz
C h o r o b y d r ó g m o c z o w y c h . O św ie
tlanie pęcherza i cew k i dla celów dya- gaostyczu ych i leczniczych.
Nowogrodzka 37. D o 10 r. i od 5 —7 pp.
B iu r o n a u c z y c ie ls k ie
W arszawa, Mazowiecka 1, p oleca n a uczycieli, nauczycielki, bony
i cudzoziem ki.
Królowa wirówek do m le k a ^ ^
MĆL0TT61
Opony i Gumy Samochodowe fa b r y k i „ J e n a t z y ”
w BRUK SEL LI.
Uniwersalne ostrzegacze
od pożaru i złoczyńców
Dostawcy wszelkich Belgijskich Technicznych Towarów.
*) Firm a nasza d ostarczyła Sam ochody, kursujące p om ięd zy W arszaw ą i Pułtuskiem jako też p om ięd zy K ielcam i i Buskiem .
uznana zag ra n icą za n a jle p szą 1 u nas p rz e z szereg oby
w a te li ziem skich oce n io n a n a d e r p o c h le b n ie : 1. P o z o s ta w ia w m le k u chudem ty lk o 0.05— 0.08% tłuszczu . 2. O d zn a cza się cho dem o 40% lżejszym niż in n e system y.
3. P o sia d a bęben s a m o b a la n su ją cy się a w ię c niep odle - gają cy częstym uszko dzenio m .
4. P ra c u je dług o bez p rz e rw i na p ra w . 5. Z u żyw a nader m a ło o liw y .
W y ł ą c z n y P r z e d s t a w i c i e l T O W A R Z Y ST W O AKCYJNE
Cadeusz Kowalski i fi. Zrylski
W a r s z a w a , M io d o w a AA 4 . Oddział w W ilnie prospekt 8 w . Jerzego 32.
W in o S z a m p a ń s k i e ||
HEIDSIECIC & C° — R e i m s
Monopole
Reprezeotant na Król. PolskieMonopole Sec EDMUND STARKMAN
' Gout Americain
. W arszaw a, Tręb acka 15,Fabryka wszelkich wyrobów stalowych
W . B IE Ń K O W S K I i S2S2K?
w s b b w w w Składy w tasaei. s s s a s s s .
1. Hurtrowyprzy fabryce, .2 Miodowa 1, róg Senstorśkiej. 3. Marazal- kowska 129, 4. Nowy-Świat 31, 5. Elektoralna 31. '
IJRUn/ISK Nakład wodoleczniczy i Sanatorium
U l l U U b l U l l
-— = cały rok otwarty. ■ — 40 minut od W arszaw y koleją W iedeńską. Ładny park. K analizacya.O św ietlen ie e l e k t r y c z n e . N ajnow sze urządzenia leczn icze. Kuchnia w ł a s n a dyetetyczna. Z akład gruntow nie odnow iony. Choroby n erw ow e, przem iany m ateryi, narządów krą2enią, przew odu pokarm ow ego, alkoholicy i m .r fin iśc i. Cena 3.50 do 4.50 rb. d ziennie. K ierow n ik Z akłada D r. Bro
n is ła w M alew sk i. Z akład w yrabia znany z dobroci ekstrakt igliw ia sosnow.
Woda naturalna mineralna
,,V ic h y K a u k a s k i e "
U ła tw ia t r a w ie n ie .
Jest do na bycia w e w s z y s tk ic h aptekach i s kła dach aptecznych w b u te lk a c h i p ó łb u te lk a c h .
II
HKMUMKRATA: w W a r e s a w l* kwartalnie Rh t. F M r + c r t * RK A t*<xatoR b.a. W K r ó l e s t w ie l C * s « r s t w l * r K w a r t » t a * e Rb. 2 ^ 6 rOJrocrałe PT» R e t--Hr f** ° Z a g r a a l c t : Kwaitaiola Rb. * Fótroctnle Rb. Ó. Ro ciałe Rb. 12. M le e lę c « n le : w W arszawie. K r*
lestwle I Cesarstwie kop. 76.
PRENUMERATA w Austryl: Kwartalnie 6 Kor. Półrocznie 12 K o t, Rocznie 24 Kor. Na przesyłką „Albumu Sztuki** dołącza się 60 h a l Numer 60 h a l Adresować: Wydawnictwo „ŚW IATA” K r a k ó w , uL
Zyblikiewlcza Ne 8
CENA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonparelowy lub Jego miejsce na 1-ej stro
nie przy tekście Rb.1, n a l-e j stronie okładki kop. 60. Na 2-ej i 4-eJ stronie okładki oraz na stronicach przed tekstem kop. 30. 3-cia stro
na o k ła d k ll stronice poza okładką kop. 20. Za tekstem na białe) stronie kop. 30. Zaślubiny i zaręczyny, Nekrologi, Nadesłane (w te
kście) kop. 76.
Adres Redakcyl I Administracyi: WARSZAWA, Al.Jerozolim ska 49.
T e le fo n y : Redakcyl 80-76, redaktora 68-75, Administracyi 73-22.
POJE AOMINISTRACYI: Sienna Nfi 2 tel. 114-30 1 Trębacka No 10*
KANTOR „ŚW IATA" W ŁODZI: ul. Z.cKodnia N2 28.
Rok IV. Nś 24 z dnia 12 czerwca 1909 roku.
P ATHŚFONY I GRAMOFONY S. Grudziński i T. Berger.
Kraków, Szewska, 10. UTARTE POGLĄDY.
Dom bankowy
KAZIMIERZ JASIŃSKI Warszawa, PI. Zielony, dom W-go Herse.
Załatwia wszelkie czynności bankierskie na najdogodniejszych warunkach.
ęT E F A N PORĘBSKI Kraków, Rynek O Gł. 32. poleca korale prawdziwe.
R ĘKAWICZKI, wyrób własny „Krój bez zarzutu dobry", w wielkim wyborze poleca, powróciwszy z długoletniej prak
tyki z zagranicy Józef Jurczykowski, syn.
Warszawa, Mazowiecka, 2, tel. 150-28.
K RAKÓW—Planty. Punkt zborny prze
jezdnych. Mleczarnia Dobrzyńskiej.
OŻAROWSKI I DOBRSKI, I
WARSZAWA, NOWY ŚWIAT 31 .
D T I D V WODOCIĄGOWE I
l\ . U I \ I KANALIZACYJNE. | PA TEN TY NA WYNALAZKI
Włodarkiewicz i Sieklucki Włodzimierska 16.
T~)olecamy wódkę „WSZYSTKO JE-
1 DNO- dystylarni ST. GENELEGO.
w Warszawie.
K MICHALSKA. Sklep świeżych . kwiatów. KRAKÓW, Szewska, 20.
K AWA słodowa zdrowia. Sternicki i Branicki, Sosnowiec. Żądać wszędzie.
ATAJLEPSZE KAKAOICZEKOLADA
IN J. FRUZIŃSKI. Sklepy: Marszał
kowska 133, Wierzbowa 8, Senatorska 6.
W IELKA KAWIARNIA Marszałkow
ska róg Złotej. Codziennie koncert od 8-ej w., 12 bilardów. Śniadania i po
dwieczorki po 40 kop.
E WARYST FRYZYER Warszawa, Mar- szałkowska 114, tel. 30.17. Poleca wielki wybór grzebieni szyldkretowych, ozdobnych i gładkich Latouche’a.
HOTEL KRAKOWSKI w Krakowie.
W najpiękniejszej części Krakowa, poło
żony przy plantach, wzorowa czystość, usługa grźeczna i szjbka elektryczne o- Świetlenie. — Kuchnia domowa, smaczna.
Kąpiele w wannach i łaźnia parowa z tu
szami w hotelu, jako też stajnia i wozo
wnia, poleca ZARZĄD HOTELU.
P IJCIE PIW O WALDSZLESCHEN.
2506
Islamizm a Polska.
stnieją zapatrywa
nia, przechodzą
ce z wieku na wiek, z pokole
nia na pokolenie, w s ą c z a ją c e się w społeczeństwa, jak krew obiegowa, jak niespożyty kanon wiary, chociaż są budową bez fundamentu, dębem bez korze
ni. Poezya przytula je do swoich skrzydeł, okrywa tęczą czarujących blasków i wynosi na kwietne pola nieśmiertelnej wyobraźni. W kró
lewskiej szacie podań, w kryszta
łowej bajce fantaizyi, ogarniają umy
sły, panują nad życiem, przetwa
rzają się w czyn — w ulubioną okrasę narodów. I sunie tak ko
rowód rozmaitych duchów, rozma
itych wypadków, spowity bluszczem pieśniarskim, wartką ludową wra
żliwością, w mgłę czasu i przestrze
ni, wyłania się z świętych gontyn średniowiecza, mglisty opar z mro
ków, wyrywa z nowszych czasów, zasilając się niby wspaniała rzeka, świeżemi nabytkami. Daremnie roz
bija ogniwa złudnego pochodu spo
strzegawcza nauka historyczna, da
remnie kosi i gasi przesądy,—wła
dza przyzwyczajenia, upojenia się wonią podań i zapachem Olimpu igra z jej powagą i zfiglarnością psot- liwego chochlika przypatruje się namaszczonym gestom i udrapowa- nej todze. Wytwarzają się, rozwi
jają i obok siebie kroczą ha trzę
sawisku bytu ludzkiego dwa ogni
ki, złudny i rzeczywisty, wydobyty z nurtu odwiecznego prometeizmu i z głębokich szycht badawczości.
Obłok poezyi, górnych lotów, prze
słania w zupełności zimną wiedzę i zostaje dla szerokiego ogółu je- dynem, wyłącznem widziadłem. Mą
drość staje bezwładnie wobec jego rozwiewności, zamyka się w swoich pracowitych warsztatach i chowa w nich stal krytycyzmu, wyszczer
bioną na puchach, na tkancei paję
czej... Są i będą dwie Marye Stu
art, dwaj Wallensteini, dwaj bisku
pi Szczepanowscy, nie zniknie li
ryczna baśń o Annie i Stanisławie Oświęcimach — zbłąkane echo we
rońskiej tragedyi Romea i Julii...
Podobnie i z tradycyą...
Rzeczpospolita nie wkładała niemal miecza do pochwy, przesu
nąwszy całą wagę swej polityki od rozbrzasku XV wieku na wschód.
Błyskotliwość wypraw krzyżowych, ich epiczny, rycerski charakter, od
działały podniecająco i pobudzają
co na wojownicze społeczeństwo, wychowywane w szczerej ascezie, uważające się za palladyna i urzę
dowego obrońcę spraw kuryi apo
stolskiej. Odkąd Warneńczyk na bułgarskich rubieżach zrosił krwią królewską ideę walki z ottom ani- zmem, poszła polska myśl politycz
na na wytknięte przez bohaterskie
go młodzieńca szlaki i nie zboczyła z nich następnie, mimo przeobra
żonych warunków i racyi stanu.
Z upływem czasu zmienił się bój.
z islamizmem w zasadnicze, pod
stawowe pojęcie narodu, w jego pasyę, pożądliwość, nie słabnącą namiętność, w pewien rodzaj kultu i swojskiego honoru. Jagiellono
wie pielęgnowali go, jak cieplar
nianą roślinę, a obcy elekci stawia
li na froncie swoich programów.
Trzeźwy Batory śnił o zgromieniu Moskwy, aby z jej pomocą runąć wichrem nad Bosfor, zagarnąć Kon
stantynopol i na meczecie Zofii za
tknąć usunięte godło chrześcijaństwa.
Dzielnego i wytrwałego miał su
flera w osobie jezuity Possewina ..
Nielitościwa śmierć przecięła pasmo bujnych marzeń Stefana i wycisnę
ła łzy z oczu papieża Sykstusa V, który przecież do Tybru strącać ka
zał przestępców... Po tym, przez
Watykan obrońcą wiary— defensor
1
Dolina Szwajcarska
W OGRODZIE: codziennie koncerty Fil
harmonii Praskiej po koncercie od g io 1^
w SAALHC: Teatr Liter. Artystyczny
„Chochlik”. Teatr „Fata-Morgana“, Kine
matograf z obrazami żywymi w sali Kon
certowej od godz. 4-ej po południu.
fidei, nazwanym monarsze, dzie
dziczyli myśl Wazowie; kulminowa ła ona w planach Władysława IV i ściągnęła pożogę, nieszczęście, potop, istny grom Boży, za Jana Kazimierza... Jeszcze raz żywioło
wo odezwała się za Sobieskiego i przybrała formę i rozmiary potę
żnych, stylowych zapasów, oświetla
jących stygnące słońce państwowo
ści polskiej wielkiemi promieniami sławy i rozgłosu. Poza purpurą za
sług i czysto teoretycznego uznania nie zyskała rzeczpospolita nic w tych wysiłkach. W chwilach ogromnych przewrotów na zachodzie za Lud
wika XIV, gdy kamień nie ostał się na kamieniu, a cała Europa trzę
sła się w posadach — zaprzepaścił Jan III, gwoli tradycyi, stanowisko monarchii swojej ńa kresach wschod
nich, przelewał krew turecką, zamiast w łączności, z Francyą zdusić Bran
denburgię i nie dopuścić do wyro
śnięcia pod bokiem ojczyzny no
wej, niebezpiecznej potęgi.. Działał- już potrosze pod przymusem nie
odpornym, wziąwszy po poprzed
nikach ciężką antiturecką spuściznę, jątrzoną ustawicznie i niepotrzebnie wzdętą do znaczenia obowiązku n a rodowego.
Bilans pomylonych zapatry
wań okazał się przerażająco smut
nym: utrata Zaporoża,—wysunięcie się Wielkiego Księstwa moskiew
skiego na szeroką widownię przez interwencyę w zawikłaniach kozac
kich,— wzmożenie się i szybki roz
wój Brandenburgii, macierzy Prus,—
abdykacya dobrowolna z odegrania znaczącej roli w środku Europy, utrata sił ekonomicznych, wreszcie wytęże
nie i wyprężenie ducha społeczeń
stwa w jednym kierunku, sfanaty- zowanie go—i opóźnienie przez to dz’eła postępu... Nie raz, nie dwa, pragnęli Turcy dochować zaprzy
siężonych układów i żyć w sąsiedz
kiej zgodzie, mając wytknięte dla planów zaborczych inne, nie pol
skie dzierżawy. Klątwa dziejowa, pewne składniki psychiczne i mo
ralne ludzi rządzących, nie pozwo
liły wcześnie zatrzymać się zawrot
nej polityce, hołdującej przeszłości, nie przyszłości. A gdy ostatecznie pod Wiedniem ukrócono na zawsze ekspansyę mahometańską i poder
wano podstawy mocarstwowe kali
fów, gdy ich cesarstwo staczało się potem już po równi pochyłej
i w coraz ciaśniejsze wciskało ra
my,—zaczynało w momentach roz
kładu dziwnie przypominać los kra
ju, który mu zadał cios stanowczy.
I jak Warszawa miała swoich Bu- cholzów, Lucchesinich, Saldernów, tak Konstantynopol pogodzić się musiał z Knobe'sdorfami i Repnina- mi. Ten sam oręż, który na rze- czypospolitej zaciężył, — obkrajał rozległe dzierżawy osmańskie.
W chwilach rozbioru, ujęła się je
dyna Turcya szczerze za Polską,—
przelała za nią krew, a pokonana i złamana —nie położyła sygnatu
ry na akcie podziałowym,— nigdy go nie uznała. Na jej terytoryum schroniła się pierwsza emigracya barszczan z Radziwiłłem, regimen- tarzem Potockim i sztabem zmar
nowanej ruchawki, — a potem, po lat dziesiątkach, szukali u Wysokiej Porty zbawienia wychodźcy z pod znaku ks. Czartoryskiego i hotelu Lambert.. W czasie wojny krymskiej powstała brygada polskich ko
zaków, Bem, Czaykowski i Krzy
żanowski zdobyli w służbie sułtari- skiej generalskie szlify, niefortunny dyktator styczniowego powstania, Langiewicz, uzyskał posadę w stad
ninach padyszacha, Karol Brzozowski został gubernatorem jednej z wysp archipelagu, cała plejada tułaczów otrzymała stanowiska i opiekę...
Zdawałoby się, że po podob
nych wynikach dziejowych, sympa- tye naszego narodu pomkną w wła
ściwą stronę. Nie! Dualizm poezyi, tradycyi i rzeczywistości okazał się władniejszym, tęższym i logiczniej
szym, niż rzeczywistość. Staliśmy przed faktami, a składaliśmy pokłon urojeniu i nabytym nawykom W cza
sie ostatniej wojny grecko-tureckiej roniła prasa polska łzy nad losem nieszczęsnych neo hellenów, rozdzie
rała szaty z żalu i okadzała ich los myrrą wspomnień o bohaterskich atericzykach i przecudnym świecie Aischylosa i Sofoklesa... Od sło
necznej ziemi Achai czy Elidy, od pełnej pszczół Tessalii lub bogatej w pola Beocyi — jakżeż daleko do dzisiejszej krainy greckiej!.. To przeskok od posągów do... grudy.
Któż się zastanawiał, że w obec
nych mieszkańcach słowiańsko-illi- ryjskich, pokrywających się świetną nazwą, płynie tysiączna kropla krwi dawnych panów tej przestrzeni?..
Kto pomyślał, że między artystą, potężnym bojownikiem wolności helleńskiej a neo-grekiem, nierze
telnym kupcem, mataczem, przesiąk
niętym oryentalną perfidyą, leży otchłań nieskończona i niezmierzo
na? Kto rozważył, że Byron, który za ich sprawę dał życie pod Mis- solungi, nie miał dość błota do obrzucenia kramarzy?.. Pokazały
się w istocie na polu walki bomby, wypchane kurzem, nie prochem, ka
rabiny nie strzelające, całe pułki umykające, gnane owczym pędem.
Nie było Termopilów, ani nawet Leuktry... Ale Turcy pozostali bar
barzyńcami, potworami z dziecin
nych skazek, pohańcami, wrogami cywilizacyi... istnym konikiem zwie rzynieckim, straszącym dzieci i wy
wijającym buńczukiem .. Na rachu
nek społeczeństwa szły grzechy rządu i reakcyi rozmaitych muftów, obrońców starego regime... Ostat
nie wypadki nasunęły konieczność przeprowadzenia korrektury błęd
nych zapatrywań, utartych poglą
dów, choćby one dalej żyć miały w bezkrytycznej powszechności...
Ernest Łuniński.
Salon paryski 1909.
Ile razy zwiedzam paryskie „salo
ny”, poświęcone sztuce, tyle razy do- znaję uczucia przykrej niepewności, azali i tu nie stoimy wobec faktu nadprodukcyi?!
Co za masa obrazów, rzeźb, lito
grafii, sztychów, akwarel, miniatur, ca
cek dekoracyjnych!
Liczy się to na tysiące w jednym, na tysiące w drugim salonie, na setki w różnych klubach i u handlarzy obra
zów. A oprócz tego jest salon „nie
podległych” i jeszcze „Salonjesienny”.
Jan S ala. Carmen.
2
Salon paryski 1909.
Stanisław Czarnowski „Precz z drogi” . Bro^s. Stanisław Czarnowski. Kleopatra. Od/ew gipsowy.
Tadeusz Styka. Portret.
3
Czy ludzkość współczesna potrze
buje istotnie tyle sztuki?..
Malarze znajomi mówią wam, że jedynie szczęśliwi i wybrani sprzedają swoje obrazy.
Jan Chełmiński zapewniał mnie wczoraj, że, oprócz portrecistów, tylko dwaj malarze francuscy sprzedają swo
je obrazy:
- To Lhermite i Harpignies...
Cóż, u licha, robi reszta?..
Niektórzy czynią zabiegi, nic wspól
nego nie mające ze sztuką, aby otrzy
mać zamówienia od rządu na dekora- cyę sal w gmachach publicznych. Inni intrygują i płaszczą się, aby mini- steryum kupiło ich obraz do muzeów narodowych.
Ale i ci stanowią malusią garstkę...
A reszta?..
Czeka, ma nadzieję, martwi się, gryzie, rozpacza, zużywa, łamie...
Wszystko to przychodzi mi na myśl mimowoli, w sposób natarczywy i uprzykrzony, w wędrówce mojej po nieskończonych salach Pałacu Sztuki, gdzie dwa rywalizujące towarzystwa artystów francuskich zgromadziły takie masy pracy, zdolności, energii i ta
lentów...
A wrażenia moje są właśnie tern smutniejsze, że istotnie, tak tu dużo doskonałych płócien, wyborowych rzeźb, świetnych sztychów, znakomitych de- koracyi...
Jak zwykle, w Towarzystwie arty
stów francuskich (tem starem, „oficyal- nem“ , które rozdaje medale i odzna
czenia) rzeźba przedstawia się na ogół
Salon paryski 1909.
A.-J. Chantron. Motyl. Levequo. Pocałunek.
R. Sieffert. Salon poetów.
BMMK1 ajs M -
wspaniale. Starzy mistrzowie jak G6- rome, Rodin, Frćmiet, Falguićre zosta
wili następców, którym umieli wpoić miłość doskonałości i uczciwość rze
miosła. Sporo w tern pomników, a większość z nich posiada pewien rozpęd dekoracyjny, wyprowadzający właściwie rzeźbę z jej dziedziny i się
gający raczej dekoracyjnego malarstwa.
Ciekawe to, jako doświadczenie. Ale rozkosz artystyczną prawdziwą ma się przed temi tylko bronzami i marmura
mi, które do klasycyzmu się zbliżają.
Tych jest sporo.
Ciekawość publiczna pociągana jest zresztą w inną stronę. Widzę, iż naj
więcej osób stoi przed ogromnym „Mu
rem" p. Moreau-Vauthier, u którego magistrat paryzki zamówił rodzaj pom
nika „Dla ofiar rewolucyi*. Artysta naszkicował na swoim murze, ułożo
nym z kamiennych ciosów, mnóstwo mniej albo więcej wyraźnych sylwetek tych, co zostali „collis au m ur“— mz-
strzelani. A pod tern napis z Victora Hugo: „Od przyszłości żądamy spra
wiedliwości, nie pomsty*. Aforyzm jest piękny, pomysł artystyczny „Muru*
dość świeży,—wykonanie pod psem.
Do dwóch rzeźb p. Stanisława Czarnowskiego przechodzi się z roz
koszą od tej krzykliwej a nieudanej
„maszyny*.
Miody ten rzeźbiarz sprawia nie
spodziankę zadziwiającą.
Kiedym przed laty czterema czy pięcioma oglądał jego „Biust Gąsio- rowskiego", nie mogłem się powstrzy
mać od wykrzyknika:
— Co za knociarz!
Śladu talentu tam nie było.
Dziś jest to jeden z najpoważniej- niejszych artystów. W zeszłorocznym Salonie otrzymał „mention honorable"', w tym ma dwa dzieła, które dłużej zatrzymują przechodnia. Nadnatural
nej wielkości bronz p. t. „Z drogi!"
jest znakomitą wprost kompozycyą,
pełną siły i brawury. Naga kobieta ta,
„Kleopatra* nie jest ani trochę Kleopa
trą, ale wątpię, aby jaki inny polski rzeźbiarz (oprócz może Wittiga) umiał stworzyć ciało kobiece tak żywe, mięk
kie, sprężyste, słodkie i czyste.
Mówią mi, że Czarnowski pracuje od 8-ej rano do 10-ej wieczorem, jak nigdy żaden polak nie pracował. To wiele tłómaczy w rezultatach niespo
dziewanych, do jakich doszedł.
Inny rzeźbiarz, który szybko wstę
puje tu do góry i który pewnego pięk
nego poranku obudzi się „mistrzem*, to Wittig. Ten „nie leci na medale*
i wystawia w „ Sociiti nationale*. Tym razem ma tu piękne i poważne dzieło, wykończone, jak zwykle, w sposób lekki a wyrafinowany, p. t. „Le pofete*;
ale najpiękniejszą swoją pracę wysta
wił Wittig w Salonie jesiennym. Jest to para: młoda naga kobieta, usiłująca się wyzwolić gestem znużonym z objęć mężczyzny, klęczącego obok niej i obejmującego ją gestem pełnym mi
łości głębokiej, poetyckiej i tragicznej.
Widziałem jeden odlew tej rzeźby u wspólnego przyjaciela naszego, pana Savarit’a z ,V E c h o de Pari$“, który o Wittigu powiada:
— C’esł plus qu'un talent...
Wogóle polacy reprezentowani są w salonach tegorocznych nielicznie, ale bardzo poważnie.
W dziale rzeźby widzimy tu jesz
cze dwa dobrze opracowane dzieła Ga- bowicza „Chleb* i „Pragnienie*, któ
ry technikę i rzemiosło umiał dopro
wadzić do niemałego stopnia wj koń
czenia.
W malarstwie zaś mamy: Andry- chiewicza, O. Boznańską, Jana Stykę, Tadeusza Stykę, Hulewicza, Peskego, Mirtona Michalskiego, Pieńkowskiego, Radwana, Muttermilchową, Kaufmana.
Andrychiewicz należy również do rzadkich śród nas artystów, którzy na prawdę pracują. Jego wielki dekora
cyjny obraz „La N uit s’e n v a “ to owoc kilkoletnich studyów. W kłębiących się chmurach rozświetlonych już miej
scami ranną zorzą widać dwa łańcuchy
4
duchów, upostaciowanych przez nagie postaci; duchy nocy, rozsypane luźno, odpływają w pozach zmęczonych, pod
czas gdy duchy dnia i światła, świeże i radosne, skupione w rodzaj girlandy, wstępują na firmament. Rysowane są te mnogie akty wybornie, w skrótach niezwykłych i trudnych. Rzecz pracy i talentu.
Toż samo należy powiedzieć o obu obrazach młodego Styki, do których liczne szkice oglądałem niedawno w sa
lonie George’a Petit. Portret ojca przez syna należy do wybornych obrazów.
Co powiedzieć teraz o dziesięciu tysiącach „numerów" katalogów dwóch salonów?
Nie sposób zrobić wyboru nawet, że chyba byłby on zupełnie fantazyjny i mówił wam o kaprysach sprawozdawcy—
i o niczem więcej. Na to jednak zbyt szanuję moich czytelników. Wolę po
kusić się więc o pewien rys synte
tyczny nowoczesnego malarstwa i pod
kreślić brak śród tych mas zamalowa
nego płótna—kompozycyi w szerszym stylu. Rzecz dziwna: rzeźba w spół
czesna, zwłaszcza francuska, staje się coraz to więcej po malarsku kompo
zycyjną sztuką, podczas gdy malar
stwo ogranicza się i zacieśnia do
„studyum". Prawie że odw ykliśm y już od szerokiego gestu w malarstwie; na
wet i mniejszy, ale pełny gest, jakim było malarstwo rodzajowe, staje się nader rzadkim.
Śród rzeźb np. mamy „Wypadek na ulicy": jakiś robotnik upadł twarzą na trotuar i otacza go jakieś trzydzie
ści osób, w rozmaity sposób uwydat
niających swoje współczucie, ciekawość albo obojętność. Całkowicie malarski temat. Otóż takich tematów rzeźbia
rze teraz imają się coraz częściej.
Tymczasem malarze dają fragmen
ty, urywki, studya, szkice,— najuczciw
si i najpracowitsi—portrety.
Wprawdzie nie brakuje w salo
nach kompozycyi malarskich zupełnie.
Ale, niestety, te należą do rzeczy słabszych...
Jest tu np. „Uczta u Heliogabala", w której lwy, wolno puszczone po
między pijanymi gośćmi, depcą po ró
żach... Jest tu np. jakaś anegdota na
poleońska, przedstawiająca kantynierkę, skazaną przez Bonapartego na spacer przez obóz nago na ośle... Jakaś or
dynarna reminiscencya poetyckiej Go- divy... Jest trochę malarstwa „socya- listycznego", gdzie artyści dali ilustra- cye do „Czerwonego sztandaru".
Wszystko to jest raczej mniej, aniżeli więcej udolne...
Ma się wrażenie, że gdy artysta nie umie ani rysować, ani malować, wtedy rzuca na płótno kompozycyę, skomplikowaną i pomyślaną, gdzie się coś dzieje. A gdy artysta owładnął środkami swojego kunsztu, wtedy nie fatyguje wcale mózgu, aby coś wyna
leźć, wymyślić, złożyć, scałkować,—
lecz chwyta pierwszy lepszy uryw ko
wy temat, „interesujące oświetlenie",
„ciekawą głowę", „niezwykłą pozę", i ponad to się nie posuwa.
A szkoda...
Są wprawdzie w salonach wielkie
Salon paryski 1909.
Delahaye. Kantynierka, skazana przez Bonapartego na przejazd nago na ośle.
kompozycyę, namalowane na chwałę trzeciej Rzeczypospolitej.
To owe upragnione les comnian-
des d'ótał...Na jednem płótnie umieszczono p. Fallićresa, przyjmującego bukiet od córki mera w jakiemś mieście prowin- cyonalnem; jest tu sto portretów na jednym obrazie. Na innem płótnie uwieczniono połączenie się U niwersy
tetu paryskiego z Wyższą szkołą nor
malną. Na innem odmalowano jakieś stulecie czegoś, gdzie są wszystkie republikańskie i socyalistyczne znako
mitości francuskiej Kiernozi...
Płaskie jest to wszystko, bez tchnienia, nawet bez ambicyi...
Z rozkoszą się myśli, że Luwr stąd—o paręset kroków wszystkiego...
Paryż.
W. Kosiakiewics.Na sztukę.
Sztuka co dnia nie strzela, jak korek z butelki, Sztuka bogów dar zacny,
sztuka zbytek wielki.
Można skarby posiadać,
w dworcach białe kruki, Księgi pisać, a zacnej
nie skosztować sztuki.
Wacław Rolicz—Lieder.
Skała.
O, ciemne bory, u moich stóp Z wichrem wiodące bojel
Nie skarżcie losom, że skalny grób Piersi porasta moje.
Nie mówcie górom, siostrzycom mym, Gdy mgła z nich spłynie lotna, Że czoło moje chmur skrywa dym, Że zawsze trwam samotna.
Znam szczęścia czary, marzenia moc, Wspomnień znam cud-mamidła — Na sercu mojem raz w burzy noc Orle spoczęły skrzydła...
Nad rankiem orzeł uleciał—hen, W szlaków niewrotnych strony...
Lecz ja śnię sercem wciąż orli sen, Na piersi mej prześniony...
Stanisława Szadurska.
5
Zę zbiorów ordynacyi Krasińskich.
Kapa na k o tły od trą b „p ło m ie n ie ’ ' z pułku szw oleżerów .
Z nieznanych źródeł dziejowych.
„Livre d ordre generała Wincentego Krasińskiego.
W posiadaniu pewnej rodziny zie
miańskiej w Królestwie (adres jej znany jest redakcyi „Świata") znajduje się cenna pamiątka historyczna, która jest zarazem niewyzyskanem jeszcze źródłem do dziejów bohaterskiego pułku lekkokonnego gwardyi Napoleona, okrytego nieśmiertelną chwałą w wą
wozie Somo-Sierry, oraz do dziejów po
wrotu wojsk polskich po pogromie napoleońskim do kraju. Jest to obo
zowy notatnik generała Wincentego Krasińskiego, dowódcy tego pułku, a następnie naczelnego wodza powra
cających szczątków armii p o lskie j/ No
tatnik rozmiarów 13X19 cm., zawiera
jący kilkaset zapisanych, żółtych od starości kartek, doskonale zachowany, oprawny w czerwoną safianową skórę, posiada wytłoczony złotemi literami napis: „L.ivre dlordre du g&nćral comte Krasiński, comdł. łe 1 regim ent des chevaux Iżgers lańciers de la Gard lm ple“.
Zawartość jego obejmuje schyłek istnienia pułku i schyłek potęgi Napo
leona — okres półtoraroczny od 1 sty
cznia 1813 do 18 kwietnia 1814 r.
Zapisany przeważnie w języku francu
skim, w mniejszej części po polsku, prawie wyłącznie ręką samego gene
rała - Krasińskiego, zawiera rozkazy dzienne do wojska, rachunki i' nomi- nacye pułkowe, raporty, prokląmacye i listy w sprawach służbowych (około 170), datowane z różnych krańców Europy, a adresowane do wybitnych ówczesnych osobistości wojskowych polskich i francuskich: do ks. Józefa, do Dąbrowskiego, generała Skarżyń
skiego, majora Radziwiłła, majora K o
zietulskiego, do ministrów: Mostow
skiego i Wielhorskiego, do generałów:
Lefćvre’a, Drouofa, Payeur’a, Valther’a, do księcia de Neuchatel, ks. Bassano, ks. Vicenzy, Istryi, Friulu, Dalmacyi i Ł_ d., wreszcie listy w sprawie powro
tu do ojczyzny, pisane do ks. Adama Czartoryskiego i do cesarza Aleksan
dra I, oraz kilka listów do Napoleona.
Nie mogąc ocenić naukowej war
tości tego obfitego zbioru dokumen
tów, których znaczna część musiała bez wątpienia zaginąć, a zachowała się tylko w brulionie notatnika generała Krasińskiego, poprzestajemy na przy
toczeniu niektórych. Oto list ze sty- cznia 1813 r. do ks. Józefa Poniatow
skiego, „naczelnego dowódcy wojsk polsko-litewskich", w sprawie uzupeł
nienia sławnego pułku szwoleżerów:
„Mości Książę!
„Jego Cesarska Mość nowym de
kretem powiększywszy regiment, któ rym mani honor komenderować, do liczby 1500 ludzi i własnoręcznym l i stem zaleciwszy mnie użycie wszelkich sposobów do- skompletowania tegoż w jak najkrótszym czasie, nie mogę innego śposobu znaleźć wypełnienia woli Jego Ces. Mości, jak udanie się do Waszej Ks. Mości, któren uzbraja
jąc siłę całą narodową, nie zechcesz przepomnieć o tym pułku, któren rów nie, jak inne, przeznaczony bronić kraju i razem do osobistej służby Monarchy. Chciej W. Ks. Mość być tak łaskawym pozwolić,, by major re
gimentu, ks. Radziwiłł, z szefem Ros
tworowskim m ogli odebrać ośmset młodzieży. Zostało mi się czterysta kilkadziesiąt ludzi,— ośmset mając od W. Kś. Mości, mam nadzieję, że 300 mogę mieć ochotnika. Nie odmawiaj mi tedy W. Ks. Mość łaski i racz być przekonanym o winnej wdzięczno
ści, jako i o tern uszanowaniu, z któ- rem mam honor być
W. Ks. Mości najniższym sługą"...
Wślad za tem idzie proklamacya do ochotników, którą przytaczamy, ja ko typowy dokument ówczesnej lite
ratury obozowej:
„M łodzi polska! Współrodacy!
„Jego Cesarska Mość, chcąc dać dowód ukontentowania swego Regi
mentowi swej gwardyi, którym mam ho
nor dowodzić, rozkazał go podwoić.
Teraz, gdy każdego obywatela powin
ność jest broń w rękę brać na obronę własnych siedzib, ( na kraju utrzy
manie nadziei, podaję wam miłą spo
sobność wnijścia do tego p u łk u ,. k tó -.
ren razem przeznaczony jest na co
raz nowe w boju zasługiwać; wa
w rzyny i do osobistej Bohatyra Świata służby. M iłą się tuszę nadzieją, że nie opuścicie momentu, w którym po- lacy mogą dać dowód swej Wdzięczno
ści Wielkiemu Napoleonowi. Oficero
wie są rozesłani po stołecznych mia
stach departamentowych do przyjmo
wania tych, którzy, napełnieni honorem i przywiązaniem do Ojczyzny, chcą jej swe życie poświęcić..."
Chlubnym dokumentem przestrze
gania, by żołnierz polski nie splamił swego honoru rabunkiem w kraju obcym, jest rozkaz dzienny z 7 lipca 1813, który brzmi:
„Żołnierze!
„Chęć rabusiostwa i niedopełnie
nie rozkazów było przyczyną pogorze
liska wczorajszego. Żołnierze! do was należy utrzymać szacunek regimentu, sami pomiędzy sobą wyszydzać i ka
rać powinniście tych, których postępo
wanie jakąkolwiek plamę może kłaść.
Niemasz nic sromotniejszego dla żoł
nierza, jak być tchórzem w wojnie, a rabusiem w nieprzyjacielskim kraju, Ohyda wasza okryć powinna tych, którzy depcząc pierwsze prawidła ho
noru, po domach plądrują i kradną rzeczy, które do nich nigdy należeć nie powinny. Dwóch żołnierzy wczo
raj ściągnęło na siebie kary u nas nie
używane nieposłuszeństwem swojem.
Pierwszą powinnością żołnierza jest subordynacya: głos oficera jego jest głosem boskim— wszystko wryłem po
winno stanąć na je g o zawołanie i krok przeciwko woli jego zrobiony jest zbro
dnią. Mam nadzieję, że dzisiejsza noc będzie nauką dla tych, którzyby śmie
li moje rozkazy przełamać.
Wasz P ułkow nik".
Po upadku Napoleona, który ró
wnocześnie z podpisaniem abdykacyi złożył w ręce Krasińskiego naczelńe dowództwo nad niedobitkami armii polskiej, czytamy w notatniku następu
jący list do ks. Adama Czartoryskiego:
6
Mundur, sztandarek, zbroja, uzda i napiersłnica szwoleżerskie.
(Ze zbiorów Ordynacyi Krasińskich.)
„Mości Książę!
.Najlepiej wiesz Wasza Książęca Mość, jakie były pobudki służenia ce
sarzowi Napoleonowi, Wierni do ostat- ką, dzieliliśmy zmienne jego losy.
Dzisiaj, gdy złożeniem korony uwolnił nas od powinności, które honor na nas Wkładał, polacy, udajem się do polaka, nie żądając niczego, prócz powrotu do kraju i uniknienia przykrości, które nie powinny być udziałem tych, co, myląc się nawet może, wszystko krajowi i honorowi poświęcili. Zebrane szczątki korpusu polskiego wkładają na W. Ks.
Mość obowiązek, byś rozproszonych Współrodaków nazad oddał krajowi"-
Następują listy w tej samej sprawie do cesarza Aleksandra, poczem, po uzyskaniu amnestyi, zapisuje notatnik następujący rozkaz dzienny:
.Współrodacy!
.Kiedy błysnęła nadzieja powsta
nia ojczyzny, wszyscy polacy się rzu
cili służyć Bohatyrowi Świata, który chciał ją postawić. Męstwo w boju, wierność w najnieszczęśliwszych cza
sach były waszym udziałem. Honor, pierwszy nasz przymiot, który piasto
wać umieliśmy, na nieprzyjacielu sa
mym wymógł szacunek dla cnotliwych.
Cesarz rosyjski dał nam zupełną amne- styę. Polacy bez złożenia broni wrócą do kraju. Złożenie korony przez ce
sarza uwolniło nas od wszystkich obowiązków. Dziś na czele polaków—
Polsce <'ddać ich jest moją powinno
ścią. Kiedyś nadzieja śmiała nam się, że, jako zwycięzcy, wrócimy. Dzisiaj, gdy losy inaczej przeznaczyły, honor nienaruszony, wierność monarsze, któ- remuśmy służyli, zyskała nam w oczach
Europy szacunek i w o jc z y ź n ie wdzięcz
ność. Polacy! Miej- cie ufność w swym wodzu, który was ni
gdy nie zdradzi.
Naczelny Dowódca".
Równocześnie roz
kaz dzienny komuni
kuje żołnierzom pol
skim list generał-ma- jora ks. Wołkońskie- go, adjutanta cesarza Aleksandra 1, zawiera
jący zapewnienie am
nestyi i wolnego po
wrotu do kraju. List, datowany z Paryża 9 kwietnia, brzmi:
„Jego Cesarska Mość, Imperator Ro
syjski, pełen chęci i szacunku dla korpusu polskiego, który był częścią armii francu
skiej, chcąc, by dzie
lił razem z wszystki
mi w spółrodakam i swoimi też samą łas
kę, którą im zaręczył zapomnieniem zupeł- nem przeszłości, wkła
da na mnie obowią
zek ofiarowania mu powrotu z bronią i wszystkiemi honorami wojskowemi do kraju; na granicach Ks. Warszawskiego wolno będzie każdemu wrócić się do swojego domu, lub, jeżeli mu się podoba, służyć w Księstwie Warszawskiem, lub też gdzie zechce. Jego Ces. Mość, dając ten dowód korpusowi polskiemu swojej ufności, chciał oświadczyć przed wszystkimi opinię, którą ma o jego postępowaniu i męstwie.
Podpisano: Książę Wolkoński adjutant cesarski i major generalny".
I wreszcie ostatni „rozkaz dzien
ny", zawierający pożegnanie Napo
leona:
„Polacy!
„Cesarz Napoleon przed zstąpie
niem z swojego tronu chciał nam dać dowód, że umiał cenić nasze zasługi;
nie pozwalam sobie nic więcej dodać, list Jego do waszej wiadomości po
dając:
„Mospanie Generale Hr. Krasiński!
„Odbierzesz Waćpan dekret, któ
rym łączę pod WPana komendę wszystkich jego współrodaków, którzy się w mojej armii znajdują. Żądam, byś W Pan oświadczył mem imie
niem tym mężnym polakom moje ukon
tentowanie za tak dobre i wierne ich usługi. Boga proszę, by ciebie miał zawsze w swojej świętej i godnej pieczy.
Podpisano: Napoleon.
Fontainebleau 4 aprila 1814."
Koniec notatnika—i koniec epopei.
O wartości tiw e d’ordre generała Krasińskiego, jako źródła do dziejów
„legendy napoleońskiej", a raczej o stopniu tej wartości, mógłby tylko
historyk tych czasów wyrokować. Nie
zawodnie znajdą się wśród setek li
stów, raportów, rozkazów —rzeczy, które zaginęły w właściwym swym oryginale, a notowane skrupulatnie ręką Krasiń
skiego, posłużyć mogą do oświetlenia i uzupełnienia niejednego rysu owych walk niezapomnianych. Że wysoką war
tość pamiątkową posiada ta mała obo
zowa książka, której karty zapisywane były niejednokrotnie przy huku dział i która wślad za orłami wielkiego wo
dza okrążyła pół Europy, to nie ulega wątpliwości. Jej miejsce byłoby też nie w biblioteczce szlacheckiego dworu, lecz w księgozbiorze publicznym; wśród tych zaś nasuwa się z natury rzeczy instytucya najbardziej powołana do przechowania i zabezpieczenia tej. po
dwójnej, narodowej i rodzinnej pamiątki:
biblioteka Krasińskich w Warszawie.
Kruków.
CA.
Przed kanonizacyą polaka.
Błogosławiony Jakób Strepa, arcybiskup lwowski f 1409 r.
Lwów gotuje się do pięknego obchodu.
Arcybiskup lwowski, ks. dr. Jó
zef Bilczewski, w prześlicznym, peł
nym głębokich religijnych i narodowych myśli liście pasterskim, wezwał wier
nych do uczczenia pamięci jednego z najpierwszych, a zarazem najznako
mitszych rządców tej dyecezyi. Był nim trzeci metropolita halicko-lwow- ski, Jakób Strepa.
Wnet po śmierci głos powszechny obwołał go świętym, a Pius VI, po przeprowadzeniu długich i ścisłych ba
dań, kult ten potwierdził dekretem z dnia 11 września 1790 r. Uroczy
stości lwowskie kościelne, które trwać będą od 17 do 26 b. m., a których
Błogosławiony Jakób Strepa,
Rok IV. N? 24 z dnia 12 czerwca 1909 r. 7
i
l
<
r >
...P umierać’ tak mi bardzo trudno...
Na myśl, źe wkrótce umrę, że umierać muszę, Jakiś mnie lęk ogarnia dziki i nieznany:
A nuż tam po za grobem są łzy i katusze, Jest przemoc i są wiecznie brzęczące kajdany?...
A żyć nie mogęl Nie chcę! Żyć nie pragnę dłużej!
Bo i pocóż się łamać i giąć nadaremno, Wszystkie gwiazdy i tęcze zagasły nademną, Wszystkie miody wypite z życiodajnej kruży!
Żyć nie chcę — a umierać tak mi bardzo trudno W zaraniu mej młodości, gdym jeszcze ni razu Nie wydobył płomienia z nieczułego głazu,
I wszystkich ludzkich myśli w baśń nie przelśnił cudną, I żadnej duszy nie wzniósł do niebieskich pował, Nawet samemu sobie serca nie wykował!
1
Echa.
Jeżeli kiedy zagnają cię losy
Nad brzeg tej rzeki, w te kochane strony, Gdzie bory świerków rozplotły swe kosy I szumią w okół pieściwemi tony,
To pomyśl o mnie, — pomyśl, żem stęskniony Nieraz tu błądził i na kroplach rosy, t Idąc pod zachód, w złocie roztopiony.
Szukał twych śladów, a zbóż drżące kłosy Jakąś mi wielką, przecudną pieśń grały, Niby srebrzyste cherubów organy,
Żem jest szczęśliwy i żem jest kochany — I spójrz na niebo, na ten obłok mały, Który nam codzień służył za wezgłowie, Może on jeszcze coś ci o mnie powie...
Zygmunt Różycki. .
A
kulminacyjnym momentem będzie zło
żenie szczątków Błogosławionego do nowego, pięknego relikwiarza, są wstę
pem do kanonizacyi.
Do niedawna mało tylko wiedzia
no o tej pięknej postaci, w tern zaś, co było powszechnie znanem, było wiele dat nieścisłych lub wprost uro
jonych; teraz dopiero znalazł bł. Ja- kób historyka w osobie profesora uni
wersytetu lwowskiego, znakomitego znawcy dziejów Kościoła polskiego i jego pierwotnej organizacyi, zwłasz
cza na Rusi, d-ra Władysława Abraha
ma, którego dzieło jest niewątpliwie najpiękniejszem uczczeniem 500 rocz
nicy *). Na podstawie tej pracy po
damy kilka szczegółów ciekawszych.
*
Smutnym był stan Kościoła na Rusi pod koniec XIV w. Świeżo utworzona dyecezya halicka była wi
downią ciągłych zmian politycznych, a dwaj pierwsi jej kierownicy, Maciej i Bernard, nie byli ludźmi, jakich ów- fczesna poważna doba wymagała.
Od chwili śmierci Kazimierza Wielkiego zmieniała ziemia ta nieustan
nie panów; w ciągu lat kilkunastu rzą
dzili tu osobiście lub przez swych urzędników: Ludwik Węgierski, Wła
dysław Opolski i znów Ludwik, póź
niej siostra Jadwigi, Marya, i znów Opolczyk—aż póki nie zajęła Rusi Czerwonej Jadwiga. Przez cały ten czas ważyły się, ścierały i krzyżo
wały ze sobą ciągle wpływy polskie z węgierskiemi, ważyła się ciągle spra
wa, kto będzie panem tej ziemi i na
dal kierować będzie jej cywilizacyj
nym rozwojem. Rzecz naturalna, że niepewność ta odbiła się i na stosun
kach Kościoła. Po śmierci Kazimierza W. wybuchła nadto, chociaż chwilowa tylko, niemniej przecież gwałtowna reakcya ze strony ruskiej przeciw ko-
*, Jakób Strepa, arcybiskup halicki 1391—1409. Napisał prof. Wł. Abraham.
Z 7-iu tablicami. W Krakowie, nakładem Akademii Umiejętności, 1908,
ściołowi katolickiemu, a objawiła się tak silnie, że scjiizmatycy grabili ko
ścielne majątki, a nawet (jak w Prze
myślu) zabierali kościoły katedralne.
W łonie Kościołą powstało rozprzęże
nie, zapanowały gorszące walki między duchowieństwem r świeckiem a zakon- nem co do sprawowania duszpaster
stwa, tern przykrzejsze, że na tle wy
łącznie materyalnęm. Wszystko to wy
woływało zobojętnienie wiernych, a od
stręczało innowierców. Dla odrodze
nia od podstaw wypaczonego dzieła potrzeba było męża niezwykle silnej woli i charakteru, człowieka idei, zdol
nego poświęcić siebie dla upragnio
nego celu.
W tak ważnej chwili, rozstrzyga
jącej na całe wieki o rozwoju kultu
ralnym Rusi halickiej, zjawił się mąż opatrznościowy w osobie Jakóba Strepy.
*
Dzięki szczęśliwie dochowanym i wcale licznym dokumentom, znamy dość dokładnie jego działalność; nato
miast o osobie, pochodzeniu, naukach i wychowaniu żadne niemal nie dochowały się dane. Użytkując krytycznie i z nad
zwyczajną bystrością wszystkie znane źródła, dochodzi prof. Abraham do następujących konkluzyi:
Jakób-Strepa pochodził z Mało
polski, ze szlacheckiego, najprawdo
podobniej Strzemieńczyków rodu, stąd nazwa, która się powszechnie przyjęła,
„Strepa*. Jakób, który był synem osiadłego na Rusi we Włodzimierzu szlachcica, wstąpił do zakonu oo. Fran
ciszkanów. Poświęciwszy się miśyo- narstwu, bez środków, a często z na
rażeniem życia własnego szerzył wia
rę na Rusi i Wołoszczyźnie. Przymio
tami swemi i wydatną w skutkach działalnością zwrócił na siebie oczy braci,’ tak, że mu powierzano najważ
niejsze i najbardziej odpowiedzialne w zakonie stanowiska. Zasługi jego i talent organizacyjny, znane dokład
nie opiekunowi Franciszkanów na Ru
si, pobożnemu Jagielle, wyniosły go po śmierci Bernarda, który był jeszcze
kreaturą węgierską, na stolicę arcy
biskupią w r. 1391. Był on wówczas w pełni wieku męskiego, licząc 50 lub najwyżej 51 lat życia.
Na stanowisku tem, jak świadczą dokumenty, działalność jego była praw
dziwie apostolską; rządził nie grozą, lecz miłością, nie panem był, lecz oj
cem, troszczył się nie tylko o ducho
we potrzeby, ale głęboko wglądał w kwestye życiowe, hojnym był dla wszystkich, sam chętnie wszystkiego się wyrzekając. Świetny i niezmordo
wany organizator, przebiegał wszerz i wzdłuż całą dyecezyę, wglądając w każdy szczegół osobiście. Dobrocią i wyrozumiałością zjednywał innowier
ców, fundował kościoły, tworzył para
fie, umiał porwać przykładem ziemian i natchnąć ich przekonaniem, że to, co na Rusi uczynią dla Kościoła, czynią i dla utrwalenia myśli polskiej. I ta strona działalności jego zasługuje dziś zwłaszcza na uwagę, — świadczy ona, że ten skromny mnich franciszkański był nie tylko świątobliwym pasterzem, ale znakomitym obywatelem i- statystą, godnym kontynuatorem pracy Wiel
kiego Kazimierza.
Ryciną, którą równocześnie za
mieszczamy, wykonaną została podług sztychu Rakowieckiego z r. 1771. Od
bicie tego sztychu na jedwabiu z pod
pisem artysty znajduje się w konwen
cie oo. Franciszkanów lwowskich.
Sztych zaś jest reprodukcyą starego obrazu, który kiedyś wisiał na ścianie kościoła św. Krzyża nad grobem bł.
Jakóba. W chwili, gdy komisya dla celów kanonizacyi obraz ten oglądała (15 maja 1778 r.), był on w 150 miej
scach przedziurawiony, niewątpliwie wskutek przywieszanych wotów. Ów
cześni malarze znawcy, Stanisław Strań- ski i Józef Chojnicki, orzekli, że obraz ten pochodził z XVI-go wieku; czy istnieje jeszcze—nie wiadomo.
Lw6w.
K . Ostaszewski-Barański.
Niazi-bej.
Niazi-bej, największa postać w rewo- lucyi tureckiej, ten sam, który w zeszłym roku z małą garstką wiernych w imieniu mlodo-turków stanął do walki z absolu
tyzmem; teraz znowu, gdy sułtan w d.
13-go kwietnia zrobił zamach na konsty- tucyę i miał zamiar, za pomocą rozdmu
chanego fanatyzmu prostego ludu i prze
kupionej prasy, wprowadzić powoli daw
niejszy porządek rzeczy, zjawił się pod murami Iłdizu na czele wojska, mającego rozkaz, w razie stawiania oporu ze strony sułtana, wziąć szturmem Mabein-kiosk.
Jeden z wybitniejszych współczesnych historyków w ten sposób szkicuje ży
ciorys naszego bohatera:
Niazi-bej, waleczny ten oficer, już w młodocianym swym wieku żyw ił b y ł za
sady liberalizmu. Pierw
szą swą edukacyę otrzy
mał w rodzinnem mieście Resna. Stamtąd udał się do Monastyru, gdzie jego na
uczyciel—pewien oficer — wykładał historyę rewolu- cyi francuskiej. Wielki za
pał ogarnął ducha młodego Niazi, gdy czytał historyę Mirabeau i Dantona i „Dro- its de Vhomme“ .
Otrzymawszy pierwszą edukacyę, pragnął gorąco poświęcić się karyerze w o j
skowej. W 15-ym roku ży
cia wstąpił do szkoły w oj
skowej w Konstantynopo
lu — Pancaldi, po ukoń
czeniu której b ył posłany
do Tessalii i, jako podporucznik, brał udział w wojnie przeciw Grecyi. Odznaczył się walecznością w bitwie pod Besz-Binar nie
daleko Volo, za co feldmarszałek Edhem- pasza, generalissimus armii tureckiej, posłał go do Konstantynopola z konwojem wię
źniów wojskowych, których miał przedsta
wić sułtanowi.
Tu miał sposobność przyjrzeć się zbliz- ka życiu pałacowemu. Widział faworytów sułtańskich, admirałów lub generałów, ma
jących zaledwie po lat 25. Przyglądał się służalcom dworskim, którzy pędzili życie
Niazi-bej, bohater narodowy.
Major Niazi-bej w górach Resny w otoczeniu swych wiernych przyjaciół, którzy dzielili z nim wszystkie trudy w zeszłym i w tym roku ruchów rewolucyjnych (1908—1909 r.) Na lewo sarna,przezwana „Hurriet", która się przybłąkała do obozu i wiernie towarzyszyła
bojownikom za swobodę.
pośród intryg wszelkiego rodzaju. W krót
ce też zapłonął pogardą dla nich.
Marszałek dworu sułtańskiego ofiaro
wał Niazi-bejowi 250 franków, jako remu- neracyę za Jego fatygę... podczas gdy pe
wien 13-letni dzieciak otrzymał nominacyę na i fligel-adiutanta sułtańskiego z graty- fikacyą 5000 franków...
Pobyt jego na dworze sułtańskim w II- dizie pozostał w jego pamięci, jak zmo
ra straszna.
Wkrótce Niazi-bej otrzymał dowództwo nad batalionem strzelców w swem rodzin
nem mieście Resna, gdzie miał polecenie obserwować bandy bułgarskie. Potem, bę
dąc przy sztabie 3-go korpusu w Mona
styrze, widział nędzę żołnie
rzy i nikczemności zwierzch
ników, będących w spółce z dostawcami wojskowymi.
Wtedy właśnie zapałało w nim wielkie oburzenie i zrodziła się myśl w jego głowie przedsięwzięcia stanowczych kroków do walki z absolutyz
mem.
Na początku czerwca r.
z., gdy powstały komitety działania, stanął na czele 200 ochotników, oddanych mu duszą i ciałem, wystosował depeszę do sułtana, żądając natychmiastowego przywró
cenia konstytucyi.
Gdy dnia 13 kwietnia za- inscenizowana była kontr-re- wolucya, mająca na celu przy
wrócenie dawniejszych rzą
dów, Niazi-bej pierwszy sta
nął do apelu na czele 2000 ochotników, gotowych po
święcić swe życie i mienie, by ratować zagrożoną kon- stytucyę. Dnia 24 kwietnia o świcie wojska macedońskie—jak wiadomo—wkroczyły do Konstantynopola i dowódcą kolumny, któ
ra stoczyła walną bitwę na Taximie z suł- tańskiemi wojskami, b ył Niazi-bej. On też zatamował w rurach dopływ wody do pa
łacu, jak również zburzył zbiorniki elektry
czności, znajdujące się poza murami pałacu.
On też pierwszy w d. 25 kwietnia parlamen- tował z Abdul-Hamidem, już nie jako skromny podporucznik, lecz jako komendant blokady.
Konstantynopol. -D-r F ruziński-B ej.
Dramaturdzy polscy pod sądem.
Jeden z lwowskich krytyków tea
tralnych, p. Henryk Cepnik, wystąpił z ciężkiem oskarżeniem. W broszurze, zatytułowanej. „Nieco o najnowszym dramacie polskim" obwinia w czambuł wszystkich młodszych pisarzy drama
tycznych, iż „destrukcyjność" jest ich cechą, zaś „anarchia" dogmatem. Cóż bowiem czyni dzisiejsza twórczość sceniczna polska?
— Wywleka przed światło kinkie
tów najohydniejsze obrazy, odsłania najwstętniejsze rany i wrzody, ale na- próżno szukać w tem wszystkiem ja
kiejś konkluzyi ideowej, jakiegoś mo
rału, jakiejś myśli krytycznej. Z bez
przykładną lekkomyślnością dzisiejsi autorowie— i to ci najmłodsi—trują du
szę zbiorową jadem deprawacyi, nie siląc się na zaznaczenie bodaj mimo
chodem, że to, co pokazują, ma być tylko groźnem memento, przestrogą, przykładem odstraszającym; ale prze
ciwnie—jeżeli nie apoteozują lub re
habilitują występku, to przedstawiają go w formie tak rozbrajającej, że bu
dzi on raczej śmiech i wesołość, niż ból i wstyd. Wogóle nie obchodzi ich zupełnie, co sądzą lub sądzić mo
gą o tych wszystkich wynaturzeniach natury ludzkiej ci, którzy patrzą na nie z widowni, jak je przyjmą i ja k ocenią. W czasach, kiedy w literatu
rze obywatelskość myślenia obowią
zywała tak samo, jak w życiu, działo się inaczej; dziś żyjemy pod znakiem
„czystej sztuki", a ta zasadniczo w y
klucza wszystko, co się nazywa ten- dencyą czy moralizatorstwem.
Tej „czystej" sztuki pan Cepnik nienawidzi bardzo stanowczo. Rzuca gromy na Przybyszewskiego, który rozpętał „orgie nagich i półnagich dusz", który nadał dramatowi polskie
mu kierunek negatywny, „usiłujący—
zmieść z powierzchni życia całą pra
cą wieków zdobyty dorobek kultural
ny polski". I pan Cepnik wzdycha pobożnie do tych lepszych czasów,
„kie d y scenę stawiano na równi ze szkolą, kiedy rozumiano całą donio
słość oddziaływania żywego słowa, ze sceny głoszonego, na dusze, serca i umysły".
W tem zestawieniu zdaje się tkwić cały system krytyczny p. Cepnika. Pra
gnąłby, aby teatr b ył szkołą nauk etycznych i uczuć obywatelskich, aby każda sztuka miała wyraźny sens mo
ralny, jak go posiadają bajki Jachowi
cza. Nie chce nic zostawić domyślno
ści widzów. W ostatnim akcie zawsze występek powinien być ukarany, cnota winna zostać nagrodzoną. Obywatel, wracający z teatru do rodzinnego ogni
ska, nie powinien mieć najmniejszej wątpliwości, że wszystko dzieje się najlepiej na tym najlepszym ze świa
tów, bo jeśli zdarzą się nawet „złe ludzie", to sprawiedliwy los porachuje się z nimi. I zresztą pocóż wywlekać
„przed światło kinkietów " brzydkie oby
czaje, występki, rozpustę, obłudę i kłam
stwo? Czyż nie lepiej pokrzepić du-
9