• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 35 (29 sierpnia 1943)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 35 (29 sierpnia 1943)"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

Niemiecki posterunek strzeże umoc­

nionego wejścia do jednej z zatok na wybrzeżu Atlantyckim.

Niemieckie czołgi stoją gotowe na froncie wschodnim do odparcia ataku sowiec­

kiego.

IGODNIK WOJENNY

N i e m ie c k a ł ó d ź podwodna przy po­

mocy g u m o w e g o węża przyjm uje na A tlantyku materiał pędny od specjal­

nej łodzi podwod­

nej „cysterny". Ten sowiecki dół przeciwpancerny nie stanowi

żadnej przeszkody dla niemieckich „Tygrysów"

i dział bojowych.

Ciężkie działo nie­

mieckie nad w y­

brzeżem kanału La Manćhe. Jest ono tak wielkiego k ali­

bru, że dorosły męż­

czyzna może cał­

kiem wygodnie po­

mieścić się w jego lufie.

.Rumuńska obrona prze a. ciwlotnicza na wy K brzeżu Morza Czar

, \ nego.

Niemiecki śdgacz bierze torpedy na pokład przed nową

w yprawą na morze. Niemiecki samo­

lot wywiadow­

czy unosi się nad k o n w o je m an­

gielskim.

otniskowiec „Formi- Sdawno . uszkodzony amerykańskich W- okrętów, musiał P w tu w Gibraltarze.

S n Jeden z konwoi niemieckłĄ.

Czarnym Morzu, K o n w < ^ $ | ? ,'.ś;hiśtanme,^zaopatr!ij4 w a f f l f t wdjgka jwafczące g& gU jjfcggnB

owyżej: y

iechota rumuńska przeprawia się przez rzekę na froncie wschodnim.

F ó łi P t Róder-Sch, D wnm -Atl, W einkauf, Bichlcr, P«ust, Rip- ken-TO, W egn«r, J«nk, © rón»rt,

Haserl-PBZ, A lU n lic I . ,

(3)

MINIONE WIEKI ZAKLĄŁ CZAS W MURY A N T IC O L I- C Ó R R A D O

„Żyjąca przeszłość" — oto określenie dla „raju malarzy". Nowo- j czesność nie zmieniła nic w wyglądzie starego osiedla słynnych

„modelów malarskich". *' A r

NIBY W G Ł Ę B O K IM ŚREDNIOWIECZU..

Spokojnym i cichym nurtem płynie życie mieszkańców zagubionej w górach wioski, ,;raju malarzy", Anticoli-Corrado. Przy ko­

minku spędza się wieczory na domowych zajęciach i pogwarce o minionych czasach.

S Ł A W N Y C Z Ł O N E K R O D Z IN Y T O P P I CH Z A N T IC O L I- C O R R A D O

Mario Toppi, którego „Madonny" ugruntowały sławę „ ra ju m a la r z y " i tamtejszych pięknych

dziewcząt-modelek.

H ł V W M | J V ■■ l --- --- — --- —--- ---Ł --- I --- . . :

niewiasty z Trastevere z królewską postawą i granatowo-czarnymi spiotanu niałych włosów, owe „M adonny" i bohaterki arcydzieł historycznej treści.tu dług obrodzi pasterze z Campanii, typy „bandytów" czy patriarchów w y g l ą ' ^ ? ^ notem ze złotvch ram obrazów. Przyciągają wzrok dziewczęta o ciałach syren

JAKŻE MIŁO O D ^ i0 f l!

C H W I Ł f P O Ł U P 1H

$8$t iJB

Oto czterech Pr* M cieli gminy Corr»°~yw jących się w nam*?

obiadowej sjeici®’ tffi kłerystycznym łe jjifll w ie",; noszone * stronach, podóbn® J

do łapciów lub 14 Ms

(4)

£ » » u < 5 S 5S S S g ś niestyłazonJW T zw um yni j@fptrw,atYm locie, przeszyw ają w ażki powietrze w ciągu

w całego lata nawet ! ( •

w ietrzu, na swych przeźroczystych skrzydełkach, nad strum ieniam i i łąkam i. W szędzie m ożna je napotkać. Żadna zdobycz żite ujdzie ich w ielkich w ystających, kulistych oczu.

W ysunąw szjp4taprzód kolczasto zakończone i n a kształt w ięcierza złożone nogi, p o lu ją w ażki na ow ady ch w y ta ^c je w locie, unoszą je w zarośla i tam pożerają żarłocznie, a po krótkim w y p o c z y iiu zrtów w yruszają po now ą zdobycz. Lecz choć w ażki la ta ją nad polam i i. łąkam i, zawsze jednak najw ięcej pociąga je ich rodzim y element, woda.

Unosząc się nad w odą w zaw rotnym locie odbyw ają swe weselne gody. R ów nież w-wodę sk ładają ja jk a w szystkie gatunki w ażek. W wodzie z ja jk a rozw ija się larw a. Pow oli k rą żą larw y w ażek w m rocznej p lątan in ie podw odnych roślin, a ich w ielkie ocźy roz­

g lą d a ją się uw ażnie na wszystkie strony

śledząc za zdobyczą. Skoro tylko zn aj­

dzie się w ich po bliżu jakieś m ałe zw ie­

rzę, w y ciąg ają niespodzianie swe chw yt­

ne ramią,- zakończone cęgam i a utw o­

rzone z dolnej szczęki, chw ytają ofiarę nie przeczuw ającą - niebezpieczeństwa i rozryw ają ją szczękam i. Larwa k ilk a ­ k rotnie z m i e n i a s k ó r ę podczas swego życia w wodzie. Po 7 ostatniej zm ianie m ożna ju ż w yraźnie zauw ażyć zaw iązki skrzydeł na je j plecach. Praw ie rok ży je larw a w w odzie zanim prze­

obrazi się w w a i k ę. W ostatnich dniach swego pobytu w w odzie w yszu­

k uje sobie larw a źdźbło traw y i w yłazi na nie. Tuż przed „przepoczwarczeniem "

się, które następuje zw ykle pod wieczór, w ystaw ia larw a głow ę nad pow ierzchnię w ody i siedzi cicho, uw ażnie nadsłuchu­

jąc i rozglądając się na wszystkie strony,

U góry:

Prawie rok cały żyły larwy ważki w wodzie i polowały w niej na wszystkie słabsze ży­

jątka wodne; teraz już dorosły do ^prze­

poczwarzenia się".

Głowa ważki w powiększeniu. Widoczne jej olbrzymie oczy złożone, którym nie

może ujść tak łatwo żadna zdobycz.

' pomocy t. żw. „maski" zdo- a la rw a pożywienie. Jest to przekształcona warga dolna, skła-.

jąca się z szerokiej płytki chiły-

»j zakończonej cęgami oraz jlpługiej łodyżki, która na podo­

bieństwo ręki może się zginać i rozginać. Gdy larwa upatrzy sobie zdobycz łodyżka się roz­

gina, a cęgi chwytają łup.

Teraz już wisi owad na swojej własnej skórze, z ’ larwy. Ma barwę jeszcze blado-zieloną,

a skrzydła są małymi płatkami.

Wysuszona skóra pęka na grzbiecie i z niepo­

zornej larwy wychodzi piękna ważka. Jeszcze chwiłę zwisa zę „skóry"

larwy w dó ł głowa zu- p e ł n i e osłabionego o wadu, następnie pro­

stuje się ważka, przy­

trzymuje się mocno skó­

ry larwy i wyciąga szyb­

ko resztę ciała ze skóry. -

Wreszcie Osiągają skrzydła naturalną i tułów nabrzmiały dotąd jeszcze w f i U karmu, osiąga normalną smukłość. Ala • są jeszcze zbyt wiotkie i złożone na I W miarę wysychania, przyjmuje niejsze barwy i wyraźnie zaznacza **4

terystyczny deseń na skrzydl*c"‘

Dopiero pod koniec krótkiej jP^Bgj niej, tak dalece wzmocni się * * * ( może rozprostować swe skrzy d ła 1 kuje nadejścia brzasku, by ,ot^utP I życie w powietrzu i słońcu, P °

spędzonym w wodzie.

Na kitka godzin przed „przepoczwarczeniem*' siedzi larwa na źdźble trawy i jedynie głowa jej wystaje nad powierzchnię wody. Z na­

staniem mroku wychodzi larwa nad wodę.

Przemiana larwy na ważkę dokonuje się w nocy, by ptaki nie mogły pożreć bezrad­

nego jeszcze owadu.

by za najlżejszym szmerem skryć się znów w w odę. G dy wreszcie ow ad nabierze przekonania, że nie grozi ittu żadne niebezpieczeństwo w ychodzi z zapadnięciem m roku pow oli drapiąc się po źdźble nad po­

w ierzchnię w ody i w ciąga w siebie powietrze. Skutkiem tego pęka zeschnięta skóra larw y na środku grzbietu i z tej szczeliny w ysuw a się* w ażka. Skrzydła je j nie są jeszcze całkow icie rozw inięte, cały oyrad jeszcze bardzo w iotki, a w spaniałe pstre barw y skrzydeł za­

ledw ie zaznaczone. Dopiero po k ilk u godzinach ow ad tak się ju ż w zm ocni i wysuszy, że m oże rozprostować swe skrzydła. Rów no­

cześnie w zm acnia się rów nież chitynow y pancerz w ażki i w ystępuje | w yraźnie' deseń skrzydeł. Teraz czeka w ażka tylko n a koniec krót­

k ie j nocy letniej, b y z nastaniem brzasku w ylecieć w powietrze

i słońce, w nieznaną dal. Pot. Or Schmidt-Schauml* " 9

(5)

TADEUSZ

K o m o r o w sk i

na h Na “ romneJ nalepie płonęła potężna watra. Po ścia­

ny h P°rozwieszane święte obrazy, patrzyły oczami minio- czasów na Hanusię. W ysokie wyrko, własnoręcznie Pod u 6 P0 ®2 gazdę. nakryte było kilimem domowej roboty;

: B W ® 4 ława, a przy niej stół prosty po bokach rzeźbiony;

„ Y Wejściu zawieszona duża drewniana rama, za którą za-

^ Sie bieliły się talerze, m iski i kubki fajansowe.

jjj° ^ Y s usiadł ciężko na ławie, zapraszając Hanusię, by sia­

ni- °k niego. W yciągnął fajeczkę i napychając ją tytu- zapytał:

^ Gadaj, po co haw przysłaś?

I ”a la tego zapisu, wicie, co ociec zrobił la Jantosia.

^ff^a ląc h ino rzec, co Jantoś haw nie powróci; kiesi mi opo- pir na tar8u w mieście, co go ktoś widział, jako by skre- 0(j . we świecie. Dzisiok pada haw, co ma zapis, kieli ma I abyście go pilnowali.

ci* — Przym knął oczy i długo rozważał rozmaite koncep- J_az wreszcie rzekł:

Sy~T Pokiel stary chory, nika nie wylizie — ta cego sie stra-

* Popatrzył przy tym bystro w Hanusine oczy.

pr^~ Mnie haw chodzi -— odrzekła — abyście jemu mogli

*l>e P?w*edzieć, co by zapis na mnie zro b ił. . . przeciech mu a * ziemi w harende nikom u nie dam, wólałabych s* 7®P,rować.

s'e toUma* s'^ sołtys poważnie. Nie chciał bowiem mieszać Hje , przykrą sprawę. W iedział dokładnie, że stary Berda

* J ^ z t e chciał słuchać, aby Hanusi dać zapis; wiedział

!'enłilei, Że ^ znów nie da, to i tak po jego śmierci wezmą Pią n*kY w opiekę, a gdy Jantoś nie wróci, to — rozdra- Ora-~~T P ^e dstaw ił więc dziewczynie swoje projekty i myśli

^ u t k i, wynikłe z tego wszystkiego.

'dzę — rzekła Hanusia z wyrzutem po tych wywodach

~ co n’e radzi jesteście m i . . . jacyż z was ociec i ®ajtki gadas! K a ci żech nie rad, ka?l Stary żech jest Oj P f * ® 1' to m iarkuje haw więcy i przemyślniejszy jestem

^ y .^ b ie . Nie póde hań do Berdy pśkować bele co, ino se Pt*roderuje jak te sprawę przedstawić.

^ la oświadczeniu sołtysa, Hanka nabrała wiary w do- pr? Ułatw ienie sprawy, bo uśmiechnęła się do wymarzonej i 'ilo ś c i, jaką przed oczyma duszy malowała chciwość

zawołała Hanka, ziemi.

OrtT, załatwicie, to powiedźcie mnie r^b o d ząc .

cjJ? Przybyciu do chałupy zastała Tereskę przy starym oj- któremu obcierała obfity pot z czoła i zganiała ką- muchy.

Bedzie deszcz, bo muchy tną, kieby sie wściekły — R W ia Tereska do wchodzącej Hanusi.

To lepiej; ziemia jaże stęko, kie to bydle żyjące, za

°* ł - preydą urodzaje po tym.

!>o atl*ca pobiegła do obory, by poszukać jaj. O glądała się Podwórku za kogutkiem z najwcześniejszych tegorocz- : p6 kurcząt, aby zarżnąć dla chorej m atki Tereski.

, jj® ' chwili przyniosła mendel ja j oraz trzepoczącego się ł . C2e ptaka i, pakując to wszystko do koszyczka, rzekia:

i j , ^ e ż to wszystko la matki, niech ji bedzie na zdrowie, B|?*bede m iała kiełi czas, to hań do was wlaze.

ęk °w ał° uradowane dziewczę i wybiegło z tymi skar- B s l y P Tosi do swej chałupy, gwarząc sobie po drodze:

Vk. " edzi sie matula c ie s z y ła ... zawdy bele co nawydzi- K j J l N ikany hańtelo nie dostałach.

wreszcie do swej chałupy, przed którą jedyna wa-

“ się kura, a na progu siedział kot, wypatrujący pitnie

Po bl I

| -C. t e za kręcącymi się wróblami.

ł-egas haw i ptasków ci sie zachciewa!

i.1®*' zawołała

tOi

czyna i pacnęła kota po łbie, który czmychnął z za- ogonem do sąsiada, bo słychać było, jak kłopotliwie

7

ty tam kury i wojowniczo bulgotał indor.

Iw " ? M atulu! M atulu! — zawołało dziewczę od proga — ' * C iesłach c* kog • • • — • nie dokończyła. Spostrzegła bo- w j? ’ źe m atuli nie ma na wyrku -1- leżała na ziemi obok a na wznak rozciągnięta; koszula się podgięła, ukazu- i ęjjtychudłe uda; usta otwarte, jakby wołające ratunku do zamglone, zapatrzone w wiekuistą oddal. Dopadła i odskoczyła nagle, drżąc na całym ciele. M atka

j. znana i sztywna . . .

liw r®ska wybiegła na drogę i podniosła straszny, rozpacz­

a ł > yk- tłukąc sobie głowę o drzewa w wybuchu ogrom-

°^C*‘się ludzie, podnieśli trupa i ułożyli na wyrku. Te- leżała na barłogu drugiego wyrka i wyła wprost z roz- tV|up' Ja biedna sirota, każ ja póde, każ! Mocny Boże, o. Ma- I (j 0 Częstochowska! Ratunecku! Ratunecku!

Y*ali W jak mogli:

k re sk o ! Teresko! — m ów ili — nie płac ze, wóla Bo- Snuerzć bez przyzwolenia Boskiego haw nie przydziel , dż bań do nas, siroto, a m y haw sie m atką zajm iem y, zajęły się nieboszczką: obm yły, uczesały, oblekły bieliznę i nowe suknie. A kiedy z a p a lili świece pręy IS J/T — w yglądała, ja k pierw sza gazdzina, otoczona obra-

“ fląc* w kw iatach.

m rok rozpełzł się po św iecie; zlo- ittiWl w kw iatach.

K f *ię cichy w ieczór:

tylko, a potem jak b y krw ią ociekały dalekie góry,

\ fjfe tak od w ieków na przem ijające czasy. N iebo seledy- IH ę ;żowe z krwawymi, pręgami u spodu, tajem nie się na­

chylało n.id spracowaną i smętną ziemią, całując ją ostat­

nim i blaskami w ugorne usta. Gdy mroki zgęstniały, nie*

śmiałe drżące1 gwiazdy pootwierały swoje brylantowe oczy, a wielki wóz potoczył się bezszelestnie po mlecznej drodze, niby w wieczystym pościgu za uciekającym czasem, który swym niezniszczalnym prawem zabija i wskrzesza, by znów zabić.

III.

Zbliżały się Zielonfe Świątki. W ieś z pośpiechem przygo­

towywała się do tych świąt. W ynoszono na pole wszelkie graty i bielono w chałupach, a niektórzy gładkie tarcicowe obmywali ściany. Wesołe niosły się pogwary:, dalekie gęgoty gęsi, zberczenie dzwonków, zawieszonych u krowich i owczych karków oraz krzyki małej dziatwy, goniącej po łąkach.

Dziewczyny gziły się, przedrzeźniając chłopaków, którzy pomagali ojcom. U Berdy tylko było smutno i cicho — jakby tam trup leżał. N ikt nie brał się do porządków, bo i też nie było nikogo co by się zajął. Franek był w szpitalu, koń mu nogę przetrącił, Jędrzej ;skrzat jeszcze i głupi, bo mu się psie zbyry tylko trzymały, tyle tylko zrobił, co bydło na łąki po­

prowadził i owiec przypilnował.

Zmuszona więc była „napytać" fornala, wybrała się w tym celu do sąsiedniej osady Dudkówki. Została w domu Tereska wzięta przez Hanusię po śmierci jej matki. Pilnowała cho­

rego gazdy, który leżał na wyrku, podobny do trupa: wy­

schnięte ręce m iał złożone, jakby w modlitewnym skupie­

niu; piersi podnosiły się ciężko w rzężącym oddechu. Ko- jz u lę m iał rozpiętą na piersiach, na których duży drewniany spoczywa! krzyż. Chw ilami przecykał i wodził bladymi, za­

padłymi oczami po izbie, a potem, jakby uspokojony .czuwa­

niem Tereski, znużone przymykał powieki — obojętny na wszystko. Okno było otwarte. Duszno było w izbie i na polu.

Słońce rozsierdziło się mocno na biedną ziemię, przypieka­

jąc ją w spragnioną pierś. Dygotała z bólu, jak czujące stwo­

rzenie. Spozierali tęskliwie gazdowie po niebie, czy ka nie zobaczą chmurki, łaskawej dawczyni złotodajnego deszczu.

A le ka tam! Niebo wisiało sobie ciche, błękitne, pod którym śmigały szybkie jaskółki. Poza tym — cisza. Czasem gdzieś na kamienistej drodze zastukały nogi, obute w drewniaki i pokrzykiwanie dzieci, bawiących się na przerwie przy szko­

le; w pobliżu zaryczała samotna krowa biednego chałup­

nika, a na kalenicy i przy korycie kłóciły się zajadle wró­

ble; w gęstwie drzew pytały się ciągle o coś m iłe wilgi.

Tereska, znużona tą jednostajnością w izbie i widokiem chorego, wyszła na drogę. Popatrzyła hen daleko na sine góry, wyglądające teraz, jak groźne, spiętrzone wody potopu, wstrzymane nagle i skamieniałe wszechmocnym rozkazem t u ż . . . tuż przed osadami, w których rozsiadły się pracowite pokolenia gazdów.

Westchnęła żałośnie, wspominając nagle swą matulę, ciche, chociaż ubogie dzieciństwo. Oddal i cichość w abiły Tereskę do siebie. Poszła więc drogą, widna, jak kwiat w swej kolo­

rowej krasie stroju.

Po drodze zrywała kwiaty polne, to podskoczyła do wyso­

kiej gałęzi, by zerwać najpiękniejszy liść. I szła tak w górę, coraz wolniej i senniej. Skręciła nagle na drogę do kościółka.

Po przejściu kilkunastu kroków zatrzymała się nagle: usły­

szała czyjeś głosy, wydobywające się zza gęstwy krzaków.

Cichutko, by nie wzbudzić podejrzeń i nasycić swą niewie­

ścią ciekawość, podeszła pod krzaki, za którym i zobaczyła gruchającą sobie parę ludzi. W pierwszej chw ili nie mogła rozpoznać kto oni są. Słyszała tylko zduszone rozmowy i trwożliwe szepty, z których nic zrozumieć nie mogła. W i­

działa tylko, jak się co chwilę całowali, patrząc sobie kocha- jąco w oczy. Lecz w jednej chw ili siedząca na trawie kobieta, zwróciła swą twarz w stronę ukrytej Tereski, która rozpo­

znała w kochliwej niewieście — Hanusię. Byłoby dziewczę krzyknęło z podziwu. Przypomniały się jej zasłyszane kie­

dyś opowiadania kobiet. W iedziała ju ż kto jest tym kochli­

wym adoratorem — nikt inny, tylko W icek.

Po chw ili jej uwaga była znów na co innego .odwrócona:

Hanusia zaczęła zupełnie głośno i wyraźnie mówić: — W icuś!

Zebych tu na miejscu skrepirowała, co ci gadam, co Berda musi mnie wszystko zapisać. G łupi! Czeka na Jantosia, a on hań przepadł gdzieś we świecie, kieby ten kamień, praśnięty na dno przepaści.

— Hanuś! Hanuś! Mitrężys sie, narobis, a la k o g o . . . la kogo? — rzekł W icek. —

— Harna jesteś stuka i talant do wsystkiego mas, to la czego nie ma być naska ziemia, kie się pobierzemy?!

— Tych kilkoro morgów ziemi, co po twej matce ostało, to hańteli jest, coby można skrepirować do znaku, a nie do żeńby się brać! Gazdziną mysis być!

O b jął Hanusię w pół i mocno do siebie przyciskał, łako­

mie szukając jej koralowych ust.

Odepchnęła go lekko od siebie, mówiąc: —- Obertni sie, czy ka ktoś nie stoi i patrzy.

Puścił ją zaraz i p iln ie się rozglądał po krzakach, lecz n i­

kogo nie zobaczywszy, chciał do am orów pow rócić. N ie po­

zw oliła się ju ż zbliżać.

— Ba stan ij se i pozierej hań, cy k aż nie stoi kto i słucha — dosyć m nie na ozorach nosą.

W icek podniósł się niechętnie. Tymczasem Tereska, bojąc się, że będzie spostrzeżoną, um knęła chyłkiem za kościółek.

S tał W icek i p iln ie patrzył na pustą drogę.

Był on zgrabnym , przystojnym góralem : w ysoki, szczupły brunet o tw arzy pociągłej z oczam i piw nym i, patrzącym i

hardo i nieustępliwie na wszystkich, którzy mu w drogę wchodzili.

Popatrzył jeszcze chwilę, a nie w idząc nic podejrzanego, wrócił do Hanki. Tereska wróciła pospiesznie do domu. To, co usłyszała nie dawało je j spokoju. Chociaż zaraz zabrała się do pracy przy inwentarzu skrzydlatym, uporczywa myśl 0 Hanusi i o jej rozmowie wracała natrętną falą, że chw ilam i . stawała w zamyśleniu. M łodem u dziewczęciu nie mogło

w głowie się pomieścić, żeby pasierbica tak mocno obsta­

wała przy zagrabieniu cudzego mienia.

— Dyć leży gazda jesce żyw y — myślała — a oni se me- ilytują, coby jego krwaw icą zgarnowany m ajątek la siebie zabrać.

_ — Dyć gazdzina z nie dobra — szeptało jej coś w duszy — wziena m nie haw, kie siostrę i nie pśkuje, nie wytłuce-nic!

( Dalszy tok myśli przerwała je j sygnaturka kościelna, k tó­

rej lękliwy, falujący głosik, wiosce i wszemu stworzeniu czas w ytchnienia głosił. Toteż co bliżej pasące się bydło 1 owce schodziły do domów, porykując, pobekując i zbercząc dzwonkami, że zrobiło się nagle, jak na jarmarku. Jędrzej li;ż wpędzał swe krowy i owce na podwórko. Rozlazły się zaraz po kątach, czochając się zawzięcie o węgły chałupy i o płoty, stękając z zadowolenia.

Nadeszła wkrótce Hanusia i szybko zabrała się do zdoje- nia krów. Tereska zaś nawarzyła smacznego obiadu: były dziś gniecione ziemniaki, obficie omaszczone słoniną i barszcz buraczany.

Zasiedli przy długiej ławie, którą wynieśli na pole. Tereska przysiadywała tylko na boku, bo co chw ilę biegała do izby, gdzie na polepie tęga paliła się watra i gotowała się strawa, by stamtąd nowe przynieść porcje i dołożyć na m ichy zgłod­

niałym.

Jed li szybko, nic do siebie nie mówiąc.

Dopiero kiedy m ieli od misek pustych wstawać, Tereska się zapytała:

— Bedzie fornal, gazdzino, bo chodziliście hań do D ud­

ków ki . . .

— Bedzie, bedzie! W yzdajałam chłopa mockiego — przy- dzie jutro, abo i pojutrze, coby chałupę na święta wyporzą- dzić — odrzekła szybko, nie patrząc w oczy Teresce.

Lecz piątek nadszedł, a nowego fornala nie było widać.

Zato codziennie prawie zaglądał W icek, przesiadując całymi godzinami. Raz nawet zajrzał do chorego gazdy, gdzie zbyt długo przesiedział. W ybiegł później stamtąd dziwicie zmie­

szany. Poszeptał jeszcze coś z Hanką, po czym wyszedł na drogę i przepadł za budynkami.

Patrzyła na to spod oka Tereska, która przystrajała cha­

łupę bzami i jaśminen, jak to w zwyczaju jest czynić na Zie­

lone Świątki.

— W icie — myślała sobie — jakosi mi się ten W icek nię podoba, bo za często haw zaziera. Prawda, co żeńba sie szy­

kuje, ale to płony chłopak i nie starostował mu nikt jesce.

Tereska m iała rację, tak rozmyślając; w tej miłości, łączą­

cej tych dwoje ludzi dopatrzeć się było można również in ­ nych celów. Insynuacje jakie się po wsi za ich osobami wlo­

kły, nie odbiegały wiele od prawdy.

W iedzieli bowiem ludzie, że Hanka gorącej krwi jest, to i chłopaków za blisko do siebie dopuszcza, a przez to jakie głupstwo palnąć może.

Tereska, chociaż skrzat m łody jeszcze, któremu na sze­

snasty rok szło, nie głupia była i wiedziała, co w trawie piszczy.

Dziś natomiast, oprócz zwykłych amorów dopatrywała się w W iekowych odwiedzinach głębszych celów.

— Skąd on takiego sumienia nabrał, co by na takiego ok- piśnisia sie rychtować — myślała Tereska.

Ale co ją to wszystko mogło wreszcie obchodzić. Machnęła ręką na nie swoje sprawy i oglądnęła się za robotą, bo to już sobota, a tu pieczywa trza napiec, izbę przystroić i wiele innych prac pokończyć.

Pod wieczór wszystko było gotowe. Kilka bab i placków pięknie wypieczonych uśmiechało się ze stołów. W garnku dogotowywała się ogromna łopatka cielęca, a w dużej bryt- wannie, w obfitym tłuszczu piekła się baranina. Jędrzej zno­

sił drwa, łakomie spoglądając na nalepę, od której smaczne buchały zapachy. Żałośnie skomlał Bacuś i nie chciał nawet z izby wyleźć, bo te specjały za mocno go nęciły. M usiał go Jędrzej za kark ułapić i na pole wyprowadzić, bo ju ż nie było rady. Rzucił się nagle Bacuś do płotu, silnie ujadając.

W ne t też za sztachetami ukazała się ostrożna głowa, w której tkwiło jedno jedyne widzące oko, a ogromny nochal silnie wystawał, jak trąba, nad płotem. Jędrzej poznał dziada pro- szalnego, więc prędko Bacusia przy budzie uwiązał. Dziad, widząc, że jest bezpieczny, wtoczył się na podwórze na swych pokurczonych nóżkach.

— Niech będzie pochw alony!— zawołał od progu— widzę, co dobrze trafiłech, gazdzina sielne placki popiekła... ho, ho...

Roześmiała się na te przymówki Hanusia i zapraszała grzecznie dziada, aby usiadł sobie na ławie.

— W icie —■: zaczął dziad — poszedłech wtedy z pełnym brzuchem do światu, ale' sie wnet jeść na nowo zachciało.

W stąpiłech do jednego gazdy, do inszego i jeszcze do insze­

go, a hań ilic. Gadam wam, wicie, że nic nie dali, te sknyryl — Do Berdy — rzekło mi „coś" i dyć przyleciałech. — I zaczął dziad nagle rechotać, trzęsąc ^dość sporym brzuchem i m ru­

gając przy tym figlarnie jednym swym okiem.

Buchnęli śmiechem w izbie, aż Hanka musiała ich uci­

szać: — Cicho! Cit! Gazda haw lezy na wyrku i ledwie żyje, a oni śpasy robią. — Uciszyli się, bo i Tereska podała wie­

czerzę, do której zasiedli w milczeniu. W ieczór zapadł był ju ż zupełnie. Jeszcze tylko po grapach fioletowe wałęsały się cienie, srebrnymi przetykane mgłami, które podniosły się z dolin, niby kadzidlane dym y przed ołtarzem natury. Zwierz wszelaki zaryczał lub zabeczał tu i ówdzie, zbercząc uw ią­

zanym u karku dzwonkiem.

Dzwoniły jeszcze nad polam i m elodyjną pieśnią skowronki, jakby różańcem swych srebrnych tonów chciały złożyć cześć swemu Bogu-Stwórcy. A w gęstwie drzew, w okiściach pachnących bzów i jaśm inów k w iliły przez sen inne ptaszęta.

N a niebo wychynęły gwiazdy jedna po drugiej, jakby po­

siane niew idzialną ręką diamenty, topazy, ametysty, rubiny i szmaragdy. W dole zberczał sobie swoje owieczne pacierze potok Bystre, a z oddali niósł się żałosny poszum lasu ga- wrońskiego. Świat swą znużoną głowę kładł na zrębach wszechświata, wsłuchany w symfoniczną kołysankę podha­

lańskiej nocy.

IV.

Św iąteczny ranek przecierał swe oczy błękitne pucham i chm urek, któte, płynąc po niebiosach, zdaw ały się być m a­

łym i kłębuszkam i w aty. C iepły w ietrzyk kołysał lekko smu­

k łe kib icie drzew, skołtuniał w ąsiaste ow siane kłosy i dzw o­

n ił po żytnich łanach.

Po chałupach jeszcze spali. K ażdy chciał w św iąteczny dzień sw oje spracowane w yprostow ać kości. G dzieniegdzie zberczało też zębam i bydło o koryta po próżnicy, porykując

(6)

cicho, lub gęgot gęsi zrywał się ostrym akordem, rzekłbyś, iż ktoś skrzypiec próbuje i wnet buchnie siarczysta muzyka.

W niektórych chałupach otwierali już okna. W yglądała tu i ówdzie rozczochrana i zaspana głowa. Tam znów troskliwszy gazda, mamrocąc po drodze paci,erze, w lókł się sennie do stajni, gdzie pracowite drzemały konie. A le gdy słońce wy­

płynęło ju ż całe i oparło swe okrągłe, złote kształty o piersi ziemi, podniosły się ze wsi silniejsze odgłosy pośpiesznej krzątaniny. Trzaskano drzwiami i rozlegał się stuk biegną­

cych nóg, obutych w kerpce. To dziewczyny lub chłopaki biegli na przegony do studzien. Chlustali na siebie wodą, śmiejąc się wesoło. W ieś ożyw iła się zupełnie. Nie było cha­

łupy, w której by jakiś nie wszczynał się ruch. Tu sypali obroki koniom, tam krowy pośpiesznie doili, a tam jeszcze ktoś pieszczotliwie zwoływał kury i hojną garścią rzucał trzepoczącym i bijącym się ptakom złote ziarna owsa.

U Berdy też ju ż zaczęli się ruszać. Dziad wylazł był już ze stajni i siadłszy sobie pod okapem dachu, gmerał w sakwach, czyniąc zapewne porządek i miejsce na nowe zdobycze, ja ­ kie się spodziewał zebrać przy podkościęlnej robocie.

Hanusia, wyspana i rozkosznie różowa na buzi, wyszła na próg chałupy i patrzyła swymi błękitnym i i zamglonymi oczyma na wschodzące słońce, które swe złote blaski Tamało w j ej głębokich, jak przepaść źrenicach. Błękitna koszula, przepasana jedwabną różową wstążką, przylegała ściśle do jej jędrnych i zgrabnych kształtów, podkreślając każdy ich szczegół. Zobaczywszy dziada, który łypał swym jednym okiem na piękne to ranne zjawisko, uciekła zesręmana do izby, w której po chwili powstał ruch. W ypędziła ze sieni piszczące kurczęta, otw orzyła'chlew ik, z którego wysypały

się gęsi, po czym wróciła do izby, gdzie ju ż Tereska na na­

lepie składała watrę.

Hanka poszła do chorego ojczyma. N ie spał. Patrzył przy­

tomnymi oczyma na widniejące przez otwarte okno szczyty gór, które płonęły barwami fioletu i złota. Zobaczył Hanusię.

Uśmiechnął się do niej blado, a potem jak człowiek nie chory,

• zapytał: — Hanuś, święto to dzisiaj, tę?

— Juści, co święto, ociec — odrzekła uradowana, że to ojciec tak przyjaźnie z n ią rozmawia.

— Dyć-ech nie ogolony, niech haw przydzie Franek.

— Ociec! Franek nie zdole, koń mu nogę przetrącił — we śpitalu leży.

Stary wiadomość tę przyjął zupełnie spokojnie.

Po chwili rzekł: — Napytałaś jakiego fornala?

— Pytałach się w Ligasówce, Dudkówce, w Kulach i nic.—

I tu kobieca przebiegłość kazała jej korzystać z chwili h u­

moru starego.

— Ociec — rzekła po chwili, nie patrząc w oczy jego — a co byście rzekli, kie bych się wydała za W icka Łojasa?

W izbie zaległa zupełna cisza. Stary leżał teraz z przy­

mkniętymi oczami. Twarz drgała mu, a niecierpliwą dłonią skubał pierzynę, znać było, że coś rozważa. Dopiero po dłu­

giej chwili rzekł: r- Zahaczyłaś żech jest chory i z wyrka wyleźć nie mogę! Kto bedzi haw pilnow ał mego gazdostwa?

__Kie nie stało gazdy — odparła Hanusia rezolutnie, k u ­ jąc żelazo póki gorące — musi haw przyść młody i w swoje harne ręce wziąć wszystko.

— W harendę? — przerwał.

— Kaby w harendę! Gazdą chce być na tym, ćo zgarno- waliście . . . zawdy ostać i pilnować.

Stary nagle otworzył oczy, uniósł się nieco na i, wskazując na widniejące w oddali grapy i

wie, ociec;

w zieffli rzekł: -T- Tam, w tetim świecie jest gazda mój,

i pociecha m oja — Jantoś jedyny.

Padają, co nika go znaleźć nie mogli i kto w r ó c i... — wtrąciła nieśmiało. — Namitrężycie sie, namedytujecie, wicie, a on nieboracek może ka .

S© Ś p i . . . _

Stary jekby niedosłyszał ostatnich słów dziewczyny. £ , przywołać Jaśka Rybkę, aby go ogolił, je j samej saś roz*^|jja czystą podać bieliznę i izbę czysto wymieść. , .

Ogolonego gazdę i czysto ubranego położono na sw*®|||

posłanym łóżku. Zapatrzył się w dalekie wirchy, widnieją 1 jak płonące żagwie, które wicher rozdmucha.

Dzwonili już na sumę. Na drogę wylegli ludzie i szli w ^ ' gich, barwnych szeregach, rzekłbyś, że tęcza upadła na , cichy zakątek: szły kobiety w kwiaciastych spódnic opięte barwnymi, naszywanymi koralikami gorsami; na jach czerwieniły się całe sznury'korali. Zgrabne nogi, o w kerpce, migały szybko po drodze. Za nimi sunęli gaz“® • ! poważni i chłopaki płonę. Silni, przystojni w białych suK nych, cechowanych portkach z opaskami szerokimi, naio i nymi mosiężnymi gwoździkami, w koszulach barwnych, które zarzucone bieliły się misternie cyfrowane cuchy, SP * czerwoną wstęgą.

Inni zaś jeszcze" w serdaki odziani byli. I szli tak zwa | gibcy i ufni w siebie.

Ciąg dalszy nasląpi

r o ś l i n n ą ś r o d e k p r z e c z y s z c z a j ą c ą o n i e - z a w o d n t f t n t b e z b o l e s n t j n t

Do

n a b y c i a w a p t e k a c h i d r o g e r i a c h

N r. re j. 1873 Cena 10 draż. ZŁ U #

F A B R Y K A C H E M I C Z N O - F A R M A C E U T Y C Z N A

Dr. A. WANDER A.G. KRAKAU

Ir. nd. LopU G U T O W S K I SUmiwutrjan Wmun. lmwii 35

godz. 2—5

3-mies. Korespondencyjne Kursa Nowoczesnej Księgowości z szczególnym uwzględnieniem księgowości przebitkow e) w g. obow . je d n o li­

tego plena k o iit, księgowości ro lniczej, ad*

m lnłstracyjnej prow adzi Publ. Kupiecka . Szko­

ła Zawodowa w Reichshof (Rzeszów). Z g ło ­ szenia: Sekretariat Szkoły, u l. H off manno­

w ej 3, le i. 16—43. Dla absolwentów iw ia de c- ' twa. Na i ą d a n i e bezpłatnie szczegółowe

prospekty.

.W S C H Ó D SŁOŃCA*'

O B R A Z Z O F I I S T R Y J E N S K I E J

rc u u r u rtic y &

jest świadkiem powtarzającego sie codziennie, a wciąż odmiennego w swym pięknie, obrazu budzącej sie przyrody. Rozlegają sie odgłosy , życia i radości; pokrzepione snem pęcznieją świeże siły w ludziach i zwierzętach; mięśnie czują potrzebą wyładowania energii w robocie i pełni wigoru spieszymy do naszych zajęć.

Jeżeli wypijemy przed tym filiżankę A kawy Enrilo, tym milej rozpocznie sie dzień pracy. Bo tak jak zawsze sma-

kuje i służy kawa *

D e l i k a t n a b i e l i z n a n i e lu b i g o r ą c e j w o d y !

Jak należy prać K lu k i delikatne i wrażliwe poucza broszura; „ABC prania", zawiera*

jąca wiele cennydi i będących na czaiie rad.

Przechyla) |<j uważnie I postępuj według jej wskazówek.

A k u s z e r k a M. W Ó J C I K W a r s z a w a Złota 8 m 6

tel. 64-824 Dr. Zofia Kołsuł (hor. kob. akira.

WA R S Z A WA , Koszykowa 19-#

M. §61-U gafa. 5-7 Dr.łt. ZIELIŃSKI weneryczne i skór.

W a rsza w a , Namiftcwski ł t i m. i

telefon 8-15-11 jodi. 9-12 i 4-7

* r. Ł TCHÓBZNICKI weneryune I skir.

Warszawa Manuikinlu 15 n 22

Wifon ?4-555

■ fc 12-14 30 i H - li

Obrazy, dywany, ani

kupuje spzaedejeffP l l i y B — , ‘ K r a k ó w , S ł a w k o w s ko ^

Dr. Proch®**;

Czytajcie

L K . P .

Wener. * 6" * ' W * r * *5^40 Krak. P rzo du j

godz. ł Dr. nwd.

NOWAKOWSKI Weneryczni, skóra*

W a r s z a w a , Wspólrta 3 m. 3.

MEBLE

K U C H E N N E I POKOJOWE

p o le ca : M a g a z y n

KRA K ÓW Starowiślna 79 Znana wróżka

„ M A R Y ' pnyjm'ije obecni*

L W Ó W łoMołkleoolOmt

Dr.JERZY Kob. ttuM- W a r s x * Skorupki * m. u M i pfcn A Chirurg Df.

HENBYK MOJCB*1 W a r i* * * 1 J?

K o szyko w o 9-11 i ® DrJt.

[hot. !tó . ***■

Warszawy Elekłoraino * 2

w. m'\\

Dr. II * * * £ " # chor. tok

Warszaw* 4 Chmielna 33*1

tel. 5 » •» i a . 10—

Ci za to wdzięczna!

^Dlu każdej rP a n i

najlepsza na obecne czasy książka ku­

charska znanej aułorki Fr. Gensówny"-

„Zdrowa kuchnia" wyszła już z druku w drugim wydaniu. Kolorowa okladw»

bardzo czylelny druk, 20 ilusłracyj. Cena 15 zł. Do nabycia w każdej księgarni- Skład główny: Księgarnia M. Kowal*kł>

Lwów, Legionów 19.

NOWOCZESNE PAROWE

Z A K Ł A D Y W U L K A N I Z A C Y J N E . G W A R A N C J A "

wł. FR. K O Ś C l A N E K Warszawa, ul. Książęca 19

te l. 9 -3 1 -6 4 -

Pospiesz się, kup jeszcze dziś los w Loftokolekturze, gdzie Cię może szczęście czekał Ciągnienia odbywają się dwa razy w tygodniu. Za 1 Zł. można wygrać 3.600 Zł.!

Im w i ę k s z a s ł a w k a , ł y m w y ż s z a w y g r a n a !

%

Informacje i przyjmowanie stawek w każdej LOTTOKOLEKTUR^

Lołłokolekfury znajdują sięwewszysłkich większych miejscowościach Gen. Gubemało^I

Cytaty

Powiązane dokumenty

Botezat przez chwilę bawił się gałązką, wreszcie zapytał, czy świadkowie zgłosili się już na przesłuchanie.. Posterunkowy

jom i orzekli, że Hala wypiękniała. Ja tego nie zauważyłem. W prost przeciwnie -— kiedy wracaliśmy z żoną do domu, wydawała mi się coraz to brzydsza, starsza,

Sekundy upływ ały wolno — ukazała się następnić podłużna, brunatna głowa, dało się słyszeć sykliwe bulgotanie i w powietrze wzbił się bicz rozpylonej

Hanusia stała obok i przyglądała się dziadowi, k tóry teraz, chcąc pokazać swój kunszt znachorski, jakim się zawsze chwalił, zaczął nad chorym

d0 .otc°nania obdukcji. W ałęsałem się przeto, całymi dniami koło 'willi, chcąc go koniecznie spotkać. Udało mi się, gdyż jeszcze raz przyszedł on i

stycyzmu, dnia tego czuł się -wyjątkowo

N ajpierw nie pojm owała znaczenia dziwnego zadania um ierającej matki, lecz gdy skończyła la t szesnaście i pokochała po raz pierwszy, tam te słowa stały się

N ie zważał na smutne, lub złe spojrzenie d ołki, nie starał się nawet usprawiedliwiać, nie: stał się podobnym do głazu, którego zły los jednym kopnięciem