Niemiecki posterunek strzeże umoc
nionego wejścia do jednej z zatok na wybrzeżu Atlantyckim.
Niemieckie czołgi stoją gotowe na froncie wschodnim do odparcia ataku sowiec
kiego.
IGODNIK WOJENNY
N i e m ie c k a ł ó d ź podwodna przy po
mocy g u m o w e g o węża przyjm uje na A tlantyku materiał pędny od specjal
nej łodzi podwod
nej „cysterny". Ten sowiecki dół przeciwpancerny nie stanowi
żadnej przeszkody dla niemieckich „Tygrysów"
i dział bojowych.
Ciężkie działo nie
mieckie nad w y
brzeżem kanału La Manćhe. Jest ono tak wielkiego k ali
bru, że dorosły męż
czyzna może cał
kiem wygodnie po
mieścić się w jego lufie.
.Rumuńska obrona prze a. ciwlotnicza na wy K brzeżu Morza Czar
, \ nego.
Niemiecki śdgacz bierze torpedy na pokład przed nową
w yprawą na morze. Niemiecki samo
lot wywiadow
czy unosi się nad k o n w o je m an
gielskim.
otniskowiec „Formi- Sdawno . uszkodzony amerykańskich W- okrętów, musiał P w tu w Gibraltarze.
S n Jeden z konwoi niemieckłĄ.
Czarnym Morzu, K o n w < ^ $ | ? ,'.ś;hiśtanme,^zaopatr!ij4 w a f f l f t wdjgka jwafczące g& gU jjfcggnB
owyżej: y
iechota rumuńska przeprawia się przez rzekę na froncie wschodnim.
F ó łi P t Róder-Sch, D wnm -Atl, W einkauf, Bichlcr, P«ust, Rip- ken-TO, W egn«r, J«nk, © rón»rt,
Haserl-PBZ, A lU n lic I . ,
MINIONE WIEKI ZAKLĄŁ CZAS W MURY A N T IC O L I- C Ó R R A D O
„Żyjąca przeszłość" — oto określenie dla „raju malarzy". Nowo- j czesność nie zmieniła nic w wyglądzie starego osiedla słynnych
„modelów malarskich". *' A r
NIBY W G Ł Ę B O K IM ŚREDNIOWIECZU..
Spokojnym i cichym nurtem płynie życie mieszkańców zagubionej w górach wioski, ,;raju malarzy", Anticoli-Corrado. Przy ko
minku spędza się wieczory na domowych zajęciach i pogwarce o minionych czasach.
S Ł A W N Y C Z Ł O N E K R O D Z IN Y T O P P I CH Z A N T IC O L I- C O R R A D O
Mario Toppi, którego „Madonny" ugruntowały sławę „ ra ju m a la r z y " i tamtejszych pięknych
dziewcząt-modelek.
H ł V W M | J V ■■ l --- --- — --- —--- ---Ł --- I --- . . :
niewiasty z Trastevere z królewską postawą i granatowo-czarnymi spiotanu niałych włosów, owe „M adonny" i bohaterki arcydzieł historycznej treści.tu dług obrodzi pasterze z Campanii, typy „bandytów" czy patriarchów w y g l ą ' ^ ? ^ notem ze złotvch ram obrazów. Przyciągają wzrok dziewczęta o ciałach syren
JAKŻE MIŁO O D ^ i0 f l!
C H W I Ł f P O Ł U P 1H
$8$t iJB
Oto czterech Pr* ■M cieli gminy Corr»°~yw jących się w nam*?
obiadowej sjeici®’ tffi kłerystycznym łe jjifll w ie",; noszone * stronach, podóbn® J
do łapciów lub 14 Ms
£ » » u < 5 S 5S S S g ś niestyłazonJW T zw um yni j@fptrw,atYm locie, przeszyw ają w ażki powietrze w ciągu
w całego lata nawet ! ( •
w ietrzu, na swych przeźroczystych skrzydełkach, nad strum ieniam i i łąkam i. W szędzie m ożna je napotkać. Żadna zdobycz żite ujdzie ich w ielkich w ystających, kulistych oczu.
W ysunąw szjp4taprzód kolczasto zakończone i n a kształt w ięcierza złożone nogi, p o lu ją w ażki na ow ady ch w y ta ^c je w locie, unoszą je w zarośla i tam pożerają żarłocznie, a po krótkim w y p o c z y iiu zrtów w yruszają po now ą zdobycz. Lecz choć w ażki la ta ją nad polam i i. łąkam i, zawsze jednak najw ięcej pociąga je ich rodzim y element, woda.
Unosząc się nad w odą w zaw rotnym locie odbyw ają swe weselne gody. R ów nież w-wodę sk ładają ja jk a w szystkie gatunki w ażek. W wodzie z ja jk a rozw ija się larw a. Pow oli k rą żą larw y w ażek w m rocznej p lątan in ie podw odnych roślin, a ich w ielkie ocźy roz
g lą d a ją się uw ażnie na wszystkie strony ■
śledząc za zdobyczą. Skoro tylko zn aj
dzie się w ich po bliżu jakieś m ałe zw ie
rzę, w y ciąg ają niespodzianie swe chw yt
ne ramią,- zakończone cęgam i a utw o
rzone z dolnej szczęki, chw ytają ofiarę nie przeczuw ającą - niebezpieczeństwa i rozryw ają ją szczękam i. Larwa k ilk a k rotnie z m i e n i a s k ó r ę podczas swego życia w wodzie. Po 7 ostatniej zm ianie m ożna ju ż w yraźnie zauw ażyć zaw iązki skrzydeł na je j plecach. Praw ie rok ży je larw a w w odzie zanim prze
obrazi się w w a i k ę. W ostatnich dniach swego pobytu w w odzie w yszu
k uje sobie larw a źdźbło traw y i w yłazi na nie. Tuż przed „przepoczwarczeniem "
się, które następuje zw ykle pod wieczór, w ystaw ia larw a głow ę nad pow ierzchnię w ody i siedzi cicho, uw ażnie nadsłuchu
jąc i rozglądając się na wszystkie strony,
U góry:
Prawie rok cały żyły larwy ważki w wodzie i polowały w niej na wszystkie słabsze ży
jątka wodne; teraz już dorosły do ^prze
poczwarzenia się".
Głowa ważki w powiększeniu. Widoczne jej olbrzymie oczy złożone, którym nie
może ujść tak łatwo żadna zdobycz.
' pomocy t. żw. „maski" zdo- a la rw a pożywienie. Jest to przekształcona warga dolna, skła-.
jąca się z szerokiej płytki chiły-
»j zakończonej cęgami oraz jlpługiej łodyżki, która na podo
bieństwo ręki może się zginać i rozginać. Gdy larwa upatrzy sobie zdobycz łodyżka się roz
gina, a cęgi chwytają łup.
Teraz już wisi owad na swojej własnej skórze, z ’ larwy. Ma barwę jeszcze blado-zieloną,
a skrzydła są małymi płatkami.
Wysuszona skóra pęka na grzbiecie i z niepo
zornej larwy wychodzi piękna ważka. Jeszcze chwiłę zwisa zę „skóry"
larwy w dó ł głowa zu- p e ł n i e osłabionego o wadu, następnie pro
stuje się ważka, przy
trzymuje się mocno skó
ry larwy i wyciąga szyb
ko resztę ciała ze skóry. -
Wreszcie Osiągają skrzydła naturalną i tułów nabrzmiały dotąd jeszcze w f i U karmu, osiąga normalną smukłość. Ala • są jeszcze zbyt wiotkie i złożone na I W miarę wysychania, przyjmuje niejsze barwy i wyraźnie zaznacza **4
terystyczny deseń na skrzydl*c"‘
Dopiero pod koniec krótkiej jP^Bgj niej, tak dalece wzmocni się * * * ( może rozprostować swe skrzy d ła 1 kuje nadejścia brzasku, by ,ot^utP I życie w powietrzu i słońcu, P °
spędzonym w wodzie.
Na kitka godzin przed „przepoczwarczeniem*' siedzi larwa na źdźble trawy i jedynie głowa jej wystaje nad powierzchnię wody. Z na
staniem mroku wychodzi larwa nad wodę.
Przemiana larwy na ważkę dokonuje się w nocy, by ptaki nie mogły pożreć bezrad
nego jeszcze owadu.
by za najlżejszym szmerem skryć się znów w w odę. G dy wreszcie ow ad nabierze przekonania, że nie grozi ittu żadne niebezpieczeństwo w ychodzi z zapadnięciem m roku pow oli drapiąc się po źdźble nad po
w ierzchnię w ody i w ciąga w siebie powietrze. Skutkiem tego pęka zeschnięta skóra larw y na środku grzbietu i z tej szczeliny w ysuw a się* w ażka. Skrzydła je j nie są jeszcze całkow icie rozw inięte, cały oyrad jeszcze bardzo w iotki, a w spaniałe pstre barw y skrzydeł za
ledw ie zaznaczone. Dopiero po k ilk u godzinach ow ad tak się ju ż w zm ocni i wysuszy, że m oże rozprostować swe skrzydła. Rów no
cześnie w zm acnia się rów nież chitynow y pancerz w ażki i w ystępuje | w yraźnie' deseń skrzydeł. Teraz czeka w ażka tylko n a koniec krót
k ie j nocy letniej, b y z nastaniem brzasku w ylecieć w powietrze
i słońce, w nieznaną dal. Pot. Or Schmidt-Schauml* " 9
TADEUSZ
K o m o r o w sk i
na h Na “ romneJ nalepie płonęła potężna watra. Po ścia
ny h P°rozwieszane święte obrazy, patrzyły oczami minio- czasów na Hanusię. W ysokie wyrko, własnoręcznie Pod u 6 P0 ®2 gazdę. nakryte było kilimem domowej roboty;
: B W ® 4 ława, a przy niej stół prosty po bokach rzeźbiony;
„ Y Wejściu zawieszona duża drewniana rama, za którą za-
^ Sie bieliły się talerze, m iski i kubki fajansowe.
jjj° ^ Y s usiadł ciężko na ławie, zapraszając Hanusię, by sia
ni- °k niego. W yciągnął fajeczkę i napychając ją tytu- zapytał:
^ Gadaj, po co haw przysłaś?
I ”a la tego zapisu, wicie, co ociec zrobił la Jantosia.
^ff^a ląc h ino rzec, co Jantoś haw nie powróci; kiesi mi opo- pir na tar8u w mieście, co go ktoś widział, jako by skre- 0(j . we świecie. Dzisiok pada haw, co ma zapis, kieli ma I abyście go pilnowali.
ci* — Przym knął oczy i długo rozważał rozmaite koncep- J_az wreszcie rzekł:
Sy~T Pokiel stary chory, nika nie wylizie — ta cego sie stra-
* Popatrzył przy tym bystro w Hanusine oczy.
pr^~ Mnie haw chodzi -— odrzekła — abyście jemu mogli
*l>e P?w*edzieć, co by zapis na mnie zro b ił. . . przeciech mu a * ziemi w harende nikom u nie dam, wólałabych s* 7®P,rować.
s'e toUma* s'^ sołtys poważnie. Nie chciał bowiem mieszać Hje , przykrą sprawę. W iedział dokładnie, że stary Berda
* J ^ z t e chciał słuchać, aby Hanusi dać zapis; wiedział
!'enłilei, Że ^ znów nie da, to i tak po jego śmierci wezmą Pią n*kY w opiekę, a gdy Jantoś nie wróci, to — rozdra- Ora-~~T P ^e dstaw ił więc dziewczynie swoje projekty i myśli
^ u t k i, wynikłe z tego wszystkiego.
'dzę — rzekła Hanusia z wyrzutem po tych wywodach
~ co n’e radzi jesteście m i . . . jacyż z was ociec i ®ajtki gadas! K a ci żech nie rad, ka?l Stary żech jest Oj P f * ® 1' to m iarkuje haw więcy i przemyślniejszy jestem
^ y .^ b ie . Nie póde hań do Berdy pśkować bele co, ino se Pt*roderuje jak te sprawę przedstawić.
^ la oświadczeniu sołtysa, Hanka nabrała wiary w do- pr? Ułatw ienie sprawy, bo uśmiechnęła się do wymarzonej i 'ilo ś c i, jaką przed oczyma duszy malowała chciwość
zawołała Hanka, ziemi.
OrtT, załatwicie, to powiedźcie mnie r^b o d ząc .
cjJ? Przybyciu do chałupy zastała Tereskę przy starym oj- któremu obcierała obfity pot z czoła i zganiała ką- muchy.
Bedzie deszcz, bo muchy tną, kieby sie wściekły — R W ia Tereska do wchodzącej Hanusi.
To lepiej; ziemia jaże stęko, kie to bydle żyjące, za
°* ł - preydą urodzaje po tym.
!>o atl*ca pobiegła do obory, by poszukać jaj. O glądała się Podwórku za kogutkiem z najwcześniejszych tegorocz- : p6 kurcząt, aby zarżnąć dla chorej m atki Tereski.
, jj® ' chwili przyniosła mendel ja j oraz trzepoczącego się ł . C2e ptaka i, pakując to wszystko do koszyczka, rzekia:
i j , ^ e ż to wszystko la matki, niech ji bedzie na zdrowie, B|?*bede m iała kiełi czas, to hań do was wlaze.
ęk °w ał° uradowane dziewczę i wybiegło z tymi skar- B s l y P Tosi do swej chałupy, gwarząc sobie po drodze:
Vk. " edzi sie matula c ie s z y ła ... zawdy bele co nawydzi- K j J l N ikany hańtelo nie dostałach.
wreszcie do swej chałupy, przed którą jedyna wa-
“ się kura, a na progu siedział kot, wypatrujący pitnie
Po bl I
| -C. t e za kręcącymi się wróblami.
ł-egas haw i ptasków ci sie zachciewa!
i.1®*' zawołała
tOi
czyna i pacnęła kota po łbie, który czmychnął z za- ogonem do sąsiada, bo słychać było, jak kłopotliwie
7
ty tam kury i wojowniczo bulgotał indor.
Iw " ? M atulu! M atulu! — zawołało dziewczę od proga — ' * C iesłach c* kog • • • — • nie dokończyła. Spostrzegła bo- w j? ’ źe m atuli nie ma na wyrku -1- leżała na ziemi obok a na wznak rozciągnięta; koszula się podgięła, ukazu- i ęjjtychudłe uda; usta otwarte, jakby wołające ratunku do zamglone, zapatrzone w wiekuistą oddal. Dopadła i odskoczyła nagle, drżąc na całym ciele. M atka
■j. znana i sztywna . . .
liw r®ska wybiegła na drogę i podniosła straszny, rozpacz
a ł > yk- tłukąc sobie głowę o drzewa w wybuchu ogrom-
°^C*‘się ludzie, podnieśli trupa i ułożyli na wyrku. Te- leżała na barłogu drugiego wyrka i wyła wprost z roz- tV|up' Ja biedna sirota, każ ja póde, każ! Mocny Boże, o. Ma- I (j 0 Częstochowska! Ratunecku! Ratunecku!
Y*ali W jak mogli:
k re sk o ! Teresko! — m ów ili — nie płac ze, wóla Bo- Snuerzć bez przyzwolenia Boskiego haw nie przydziel , dż bań do nas, siroto, a m y haw sie m atką zajm iem y, zajęły się nieboszczką: obm yły, uczesały, oblekły bieliznę i nowe suknie. A kiedy z a p a lili świece pręy IS J/T — w yglądała, ja k pierw sza gazdzina, otoczona obra-
“ fląc* w kw iatach.
m rok rozpełzł się po św iecie; zlo- ittiWl w kw iatach.
K f *ię cichy w ieczór:
tylko, a potem jak b y krw ią ociekały dalekie góry,
\ fjfe tak od w ieków na przem ijające czasy. N iebo seledy- IH ę ;żowe z krwawymi, pręgami u spodu, tajem nie się na
chylało n.id spracowaną i smętną ziemią, całując ją ostat
nim i blaskami w ugorne usta. Gdy mroki zgęstniały, nie*
śmiałe drżące1 gwiazdy pootwierały swoje brylantowe oczy, a wielki wóz potoczył się bezszelestnie po mlecznej drodze, niby w wieczystym pościgu za uciekającym czasem, który swym niezniszczalnym prawem zabija i wskrzesza, by znów zabić.
III.
Zbliżały się Zielonfe Świątki. W ieś z pośpiechem przygo
towywała się do tych świąt. W ynoszono na pole wszelkie graty i bielono w chałupach, a niektórzy gładkie tarcicowe obmywali ściany. Wesołe niosły się pogwary:, dalekie gęgoty gęsi, zberczenie dzwonków, zawieszonych u krowich i owczych karków oraz krzyki małej dziatwy, goniącej po łąkach.
Dziewczyny gziły się, przedrzeźniając chłopaków, którzy pomagali ojcom. U Berdy tylko było smutno i cicho — jakby tam trup leżał. N ikt nie brał się do porządków, bo i też nie było nikogo co by się zajął. Franek był w szpitalu, koń mu nogę przetrącił, Jędrzej ;skrzat jeszcze i głupi, bo mu się psie zbyry tylko trzymały, tyle tylko zrobił, co bydło na łąki po
prowadził i owiec przypilnował.
Zmuszona więc była „napytać" fornala, wybrała się w tym celu do sąsiedniej osady Dudkówki. Została w domu Tereska wzięta przez Hanusię po śmierci jej matki. Pilnowała cho
rego gazdy, który leżał na wyrku, podobny do trupa: wy
schnięte ręce m iał złożone, jakby w modlitewnym skupie
niu; piersi podnosiły się ciężko w rzężącym oddechu. Ko- jz u lę m iał rozpiętą na piersiach, na których duży drewniany spoczywa! krzyż. Chw ilami przecykał i wodził bladymi, za
padłymi oczami po izbie, a potem, jakby uspokojony .czuwa
niem Tereski, znużone przymykał powieki — obojętny na wszystko. Okno było otwarte. Duszno było w izbie i na polu.
Słońce rozsierdziło się mocno na biedną ziemię, przypieka
jąc ją w spragnioną pierś. Dygotała z bólu, jak czujące stwo
rzenie. Spozierali tęskliwie gazdowie po niebie, czy ka nie zobaczą chmurki, łaskawej dawczyni złotodajnego deszczu.
A le ka tam! Niebo wisiało sobie ciche, błękitne, pod którym śmigały szybkie jaskółki. Poza tym — cisza. Czasem gdzieś na kamienistej drodze zastukały nogi, obute w drewniaki i pokrzykiwanie dzieci, bawiących się na przerwie przy szko
le; w pobliżu zaryczała samotna krowa biednego chałup
nika, a na kalenicy i przy korycie kłóciły się zajadle wró
ble; w gęstwie drzew pytały się ciągle o coś m iłe wilgi.
Tereska, znużona tą jednostajnością w izbie i widokiem chorego, wyszła na drogę. Popatrzyła hen daleko na sine góry, wyglądające teraz, jak groźne, spiętrzone wody potopu, wstrzymane nagle i skamieniałe wszechmocnym rozkazem t u ż . . . tuż przed osadami, w których rozsiadły się pracowite pokolenia gazdów.
Westchnęła żałośnie, wspominając nagle swą matulę, ciche, chociaż ubogie dzieciństwo. Oddal i cichość w abiły Tereskę do siebie. Poszła więc drogą, widna, jak kwiat w swej kolo
rowej krasie stroju.
Po drodze zrywała kwiaty polne, to podskoczyła do wyso
kiej gałęzi, by zerwać najpiękniejszy liść. I szła tak w górę, coraz wolniej i senniej. Skręciła nagle na drogę do kościółka.
Po przejściu kilkunastu kroków zatrzymała się nagle: usły
szała czyjeś głosy, wydobywające się zza gęstwy krzaków.
Cichutko, by nie wzbudzić podejrzeń i nasycić swą niewie
ścią ciekawość, podeszła pod krzaki, za którym i zobaczyła gruchającą sobie parę ludzi. W pierwszej chw ili nie mogła rozpoznać kto oni są. Słyszała tylko zduszone rozmowy i trwożliwe szepty, z których nic zrozumieć nie mogła. W i
działa tylko, jak się co chwilę całowali, patrząc sobie kocha- jąco w oczy. Lecz w jednej chw ili siedząca na trawie kobieta, zwróciła swą twarz w stronę ukrytej Tereski, która rozpo
znała w kochliwej niewieście — Hanusię. Byłoby dziewczę krzyknęło z podziwu. Przypomniały się jej zasłyszane kie
dyś opowiadania kobiet. W iedziała ju ż kto jest tym kochli
wym adoratorem — nikt inny, tylko W icek.
Po chw ili jej uwaga była znów na co innego .odwrócona:
Hanusia zaczęła zupełnie głośno i wyraźnie mówić: — W icuś!
Zebych tu na miejscu skrepirowała, co ci gadam, co Berda musi mnie wszystko zapisać. G łupi! Czeka na Jantosia, a on hań przepadł gdzieś we świecie, kieby ten kamień, praśnięty na dno przepaści.
— Hanuś! Hanuś! Mitrężys sie, narobis, a la k o g o . . . la kogo? — rzekł W icek. —
— Harna jesteś stuka i talant do wsystkiego mas, to la czego nie ma być naska ziemia, kie się pobierzemy?!
— Tych kilkoro morgów ziemi, co po twej matce ostało, to hańteli jest, coby można skrepirować do znaku, a nie do żeńby się brać! Gazdziną mysis być!
O b jął Hanusię w pół i mocno do siebie przyciskał, łako
mie szukając jej koralowych ust.
Odepchnęła go lekko od siebie, mówiąc: —- Obertni sie, czy ka ktoś nie stoi i patrzy.
Puścił ją zaraz i p iln ie się rozglądał po krzakach, lecz n i
kogo nie zobaczywszy, chciał do am orów pow rócić. N ie po
zw oliła się ju ż zbliżać.
— Ba stan ij se i pozierej hań, cy k aż nie stoi kto i słucha — dosyć m nie na ozorach nosą.
W icek podniósł się niechętnie. Tymczasem Tereska, bojąc się, że będzie spostrzeżoną, um knęła chyłkiem za kościółek.
S tał W icek i p iln ie patrzył na pustą drogę.
Był on zgrabnym , przystojnym góralem : w ysoki, szczupły brunet o tw arzy pociągłej z oczam i piw nym i, patrzącym i
hardo i nieustępliwie na wszystkich, którzy mu w drogę wchodzili.
Popatrzył jeszcze chwilę, a nie w idząc nic podejrzanego, wrócił do Hanki. Tereska wróciła pospiesznie do domu. To, co usłyszała nie dawało je j spokoju. Chociaż zaraz zabrała się do pracy przy inwentarzu skrzydlatym, uporczywa myśl 0 Hanusi i o jej rozmowie wracała natrętną falą, że chw ilam i . stawała w zamyśleniu. M łodem u dziewczęciu nie mogło
w głowie się pomieścić, żeby pasierbica tak mocno obsta
wała przy zagrabieniu cudzego mienia.
— Dyć leży gazda jesce żyw y — myślała — a oni se me- ilytują, coby jego krwaw icą zgarnowany m ajątek la siebie zabrać.
_ — Dyć gazdzina z nie dobra — szeptało jej coś w duszy — wziena m nie haw, kie siostrę i nie pśkuje, nie wytłuce-nic!
( Dalszy tok myśli przerwała je j sygnaturka kościelna, k tó
rej lękliwy, falujący głosik, wiosce i wszemu stworzeniu czas w ytchnienia głosił. Toteż co bliżej pasące się bydło 1 owce schodziły do domów, porykując, pobekując i zbercząc dzwonkami, że zrobiło się nagle, jak na jarmarku. Jędrzej li;ż wpędzał swe krowy i owce na podwórko. Rozlazły się zaraz po kątach, czochając się zawzięcie o węgły chałupy i o płoty, stękając z zadowolenia.
Nadeszła wkrótce Hanusia i szybko zabrała się do zdoje- nia krów. Tereska zaś nawarzyła smacznego obiadu: były dziś gniecione ziemniaki, obficie omaszczone słoniną i barszcz buraczany.
Zasiedli przy długiej ławie, którą wynieśli na pole. Tereska przysiadywała tylko na boku, bo co chw ilę biegała do izby, gdzie na polepie tęga paliła się watra i gotowała się strawa, by stamtąd nowe przynieść porcje i dołożyć na m ichy zgłod
niałym.
Jed li szybko, nic do siebie nie mówiąc.
Dopiero kiedy m ieli od misek pustych wstawać, Tereska się zapytała:
— Bedzie fornal, gazdzino, bo chodziliście hań do D ud
ków ki . . .
— Bedzie, bedzie! W yzdajałam chłopa mockiego — przy- dzie jutro, abo i pojutrze, coby chałupę na święta wyporzą- dzić — odrzekła szybko, nie patrząc w oczy Teresce.
Lecz piątek nadszedł, a nowego fornala nie było widać.
Zato codziennie prawie zaglądał W icek, przesiadując całymi godzinami. Raz nawet zajrzał do chorego gazdy, gdzie zbyt długo przesiedział. W ybiegł później stamtąd dziwicie zmie
szany. Poszeptał jeszcze coś z Hanką, po czym wyszedł na drogę i przepadł za budynkami.
Patrzyła na to spod oka Tereska, która przystrajała cha
łupę bzami i jaśminen, jak to w zwyczaju jest czynić na Zie
lone Świątki.
— W icie — myślała sobie — jakosi mi się ten W icek nię podoba, bo za często haw zaziera. Prawda, co żeńba sie szy
kuje, ale to płony chłopak i nie starostował mu nikt jesce.
Tereska m iała rację, tak rozmyślając; w tej miłości, łączą
cej tych dwoje ludzi dopatrzeć się było można również in nych celów. Insynuacje jakie się po wsi za ich osobami wlo
kły, nie odbiegały wiele od prawdy.
W iedzieli bowiem ludzie, że Hanka gorącej krwi jest, to i chłopaków za blisko do siebie dopuszcza, a przez to jakie głupstwo palnąć może.
Tereska, chociaż skrzat m łody jeszcze, któremu na sze
snasty rok szło, nie głupia była i wiedziała, co w trawie piszczy.
Dziś natomiast, oprócz zwykłych amorów dopatrywała się w W iekowych odwiedzinach głębszych celów.
— Skąd on takiego sumienia nabrał, co by na takiego ok- piśnisia sie rychtować — myślała Tereska.
Ale co ją to wszystko mogło wreszcie obchodzić. Machnęła ręką na nie swoje sprawy i oglądnęła się za robotą, bo to już sobota, a tu pieczywa trza napiec, izbę przystroić i wiele innych prac pokończyć.
Pod wieczór wszystko było gotowe. Kilka bab i placków pięknie wypieczonych uśmiechało się ze stołów. W garnku dogotowywała się ogromna łopatka cielęca, a w dużej bryt- wannie, w obfitym tłuszczu piekła się baranina. Jędrzej zno
sił drwa, łakomie spoglądając na nalepę, od której smaczne buchały zapachy. Żałośnie skomlał Bacuś i nie chciał nawet z izby wyleźć, bo te specjały za mocno go nęciły. M usiał go Jędrzej za kark ułapić i na pole wyprowadzić, bo ju ż nie było rady. Rzucił się nagle Bacuś do płotu, silnie ujadając.
W ne t też za sztachetami ukazała się ostrożna głowa, w której tkwiło jedno jedyne widzące oko, a ogromny nochal silnie wystawał, jak trąba, nad płotem. Jędrzej poznał dziada pro- szalnego, więc prędko Bacusia przy budzie uwiązał. Dziad, widząc, że jest bezpieczny, wtoczył się na podwórze na swych pokurczonych nóżkach.
— Niech będzie pochw alony!— zawołał od progu— widzę, co dobrze trafiłech, gazdzina sielne placki popiekła... ho, ho...
Roześmiała się na te przymówki Hanusia i zapraszała grzecznie dziada, aby usiadł sobie na ławie.
— W icie —■: zaczął dziad — poszedłech wtedy z pełnym brzuchem do światu, ale' sie wnet jeść na nowo zachciało.
W stąpiłech do jednego gazdy, do inszego i jeszcze do insze
go, a hań ilic. Gadam wam, wicie, że nic nie dali, te sknyryl — Do Berdy — rzekło mi „coś" i dyć przyleciałech. — I zaczął dziad nagle rechotać, trzęsąc ^dość sporym brzuchem i m ru
gając przy tym figlarnie jednym swym okiem.
Buchnęli śmiechem w izbie, aż Hanka musiała ich uci
szać: — Cicho! Cit! Gazda haw lezy na wyrku i ledwie żyje, a oni śpasy robią. — Uciszyli się, bo i Tereska podała wie
czerzę, do której zasiedli w milczeniu. W ieczór zapadł był ju ż zupełnie. Jeszcze tylko po grapach fioletowe wałęsały się cienie, srebrnymi przetykane mgłami, które podniosły się z dolin, niby kadzidlane dym y przed ołtarzem natury. Zwierz wszelaki zaryczał lub zabeczał tu i ówdzie, zbercząc uw ią
zanym u karku dzwonkiem.
Dzwoniły jeszcze nad polam i m elodyjną pieśnią skowronki, jakby różańcem swych srebrnych tonów chciały złożyć cześć swemu Bogu-Stwórcy. A w gęstwie drzew, w okiściach pachnących bzów i jaśm inów k w iliły przez sen inne ptaszęta.
N a niebo wychynęły gwiazdy jedna po drugiej, jakby po
siane niew idzialną ręką diamenty, topazy, ametysty, rubiny i szmaragdy. W dole zberczał sobie swoje owieczne pacierze potok Bystre, a z oddali niósł się żałosny poszum lasu ga- wrońskiego. Świat swą znużoną głowę kładł na zrębach wszechświata, wsłuchany w symfoniczną kołysankę podha
lańskiej nocy.
IV.
Św iąteczny ranek przecierał swe oczy błękitne pucham i chm urek, któte, płynąc po niebiosach, zdaw ały się być m a
łym i kłębuszkam i w aty. C iepły w ietrzyk kołysał lekko smu
k łe kib icie drzew, skołtuniał w ąsiaste ow siane kłosy i dzw o
n ił po żytnich łanach.
Po chałupach jeszcze spali. K ażdy chciał w św iąteczny dzień sw oje spracowane w yprostow ać kości. G dzieniegdzie zberczało też zębam i bydło o koryta po próżnicy, porykując
cicho, lub gęgot gęsi zrywał się ostrym akordem, rzekłbyś, iż ktoś skrzypiec próbuje i wnet buchnie siarczysta muzyka.
W niektórych chałupach otwierali już okna. W yglądała tu i ówdzie rozczochrana i zaspana głowa. Tam znów troskliwszy gazda, mamrocąc po drodze paci,erze, w lókł się sennie do stajni, gdzie pracowite drzemały konie. A le gdy słońce wy
płynęło ju ż całe i oparło swe okrągłe, złote kształty o piersi ziemi, podniosły się ze wsi silniejsze odgłosy pośpiesznej krzątaniny. Trzaskano drzwiami i rozlegał się stuk biegną
cych nóg, obutych w kerpce. To dziewczyny lub chłopaki biegli na przegony do studzien. Chlustali na siebie wodą, śmiejąc się wesoło. W ieś ożyw iła się zupełnie. Nie było cha
łupy, w której by jakiś nie wszczynał się ruch. Tu sypali obroki koniom, tam krowy pośpiesznie doili, a tam jeszcze ktoś pieszczotliwie zwoływał kury i hojną garścią rzucał trzepoczącym i bijącym się ptakom złote ziarna owsa.
U Berdy też ju ż zaczęli się ruszać. Dziad wylazł był już ze stajni i siadłszy sobie pod okapem dachu, gmerał w sakwach, czyniąc zapewne porządek i miejsce na nowe zdobycze, ja kie się spodziewał zebrać przy podkościęlnej robocie.
Hanusia, wyspana i rozkosznie różowa na buzi, wyszła na próg chałupy i patrzyła swymi błękitnym i i zamglonymi oczyma na wschodzące słońce, które swe złote blaski Tamało w j ej głębokich, jak przepaść źrenicach. Błękitna koszula, przepasana jedwabną różową wstążką, przylegała ściśle do jej jędrnych i zgrabnych kształtów, podkreślając każdy ich szczegół. Zobaczywszy dziada, który łypał swym jednym okiem na piękne to ranne zjawisko, uciekła zesręmana do izby, w której po chwili powstał ruch. W ypędziła ze sieni piszczące kurczęta, otw orzyła'chlew ik, z którego wysypały
się gęsi, po czym wróciła do izby, gdzie ju ż Tereska na na
lepie składała watrę.
Hanka poszła do chorego ojczyma. N ie spał. Patrzył przy
tomnymi oczyma na widniejące przez otwarte okno szczyty gór, które płonęły barwami fioletu i złota. Zobaczył Hanusię.
Uśmiechnął się do niej blado, a potem jak człowiek nie chory,
• zapytał: — Hanuś, święto to dzisiaj, tę?
— Juści, co święto, ociec — odrzekła uradowana, że to ojciec tak przyjaźnie z n ią rozmawia.
— Dyć-ech nie ogolony, niech haw przydzie Franek.
— Ociec! Franek nie zdole, koń mu nogę przetrącił — we śpitalu leży.
Stary wiadomość tę przyjął zupełnie spokojnie.
Po chwili rzekł: — Napytałaś jakiego fornala?
— Pytałach się w Ligasówce, Dudkówce, w Kulach i nic.—
I tu kobieca przebiegłość kazała jej korzystać z chwili h u
moru starego.
— Ociec — rzekła po chwili, nie patrząc w oczy jego — a co byście rzekli, kie bych się wydała za W icka Łojasa?
W izbie zaległa zupełna cisza. Stary leżał teraz z przy
mkniętymi oczami. Twarz drgała mu, a niecierpliwą dłonią skubał pierzynę, znać było, że coś rozważa. Dopiero po dłu
giej chwili rzekł: r- Zahaczyłaś żech jest chory i z wyrka wyleźć nie mogę! Kto bedzi haw pilnow ał mego gazdostwa?
__Kie nie stało gazdy — odparła Hanusia rezolutnie, k u jąc żelazo póki gorące — musi haw przyść młody i w swoje harne ręce wziąć wszystko.
— W harendę? — przerwał.
— Kaby w harendę! Gazdą chce być na tym, ćo zgarno- waliście . . . zawdy ostać i pilnować.
Stary nagle otworzył oczy, uniósł się nieco na i, wskazując na widniejące w oddali grapy i
wie, ociec;
w zieffli rzekł: -T- Tam, w tetim świecie jest gazda mój,
i pociecha m oja — Jantoś jedyny.
— Padają, co nika go znaleźć nie mogli i kto w r ó c i... — wtrąciła nieśmiało. — Namitrężycie sie, namedytujecie, wicie, a on nieboracek może ka .
S© Ś p i . . . _
Stary jekby niedosłyszał ostatnich słów dziewczyny. £ , przywołać Jaśka Rybkę, aby go ogolił, je j samej saś roz*^|jja czystą podać bieliznę i izbę czysto wymieść. , .
Ogolonego gazdę i czysto ubranego położono na sw*®|||
posłanym łóżku. Zapatrzył się w dalekie wirchy, widnieją 1 jak płonące żagwie, które wicher rozdmucha.
Dzwonili już na sumę. Na drogę wylegli ludzie i szli w ^ ' gich, barwnych szeregach, rzekłbyś, że tęcza upadła na , cichy zakątek: szły kobiety w kwiaciastych spódnic • opięte barwnymi, naszywanymi koralikami gorsami; na jach czerwieniły się całe sznury'korali. Zgrabne nogi, o w kerpce, migały szybko po drodze. Za nimi sunęli gaz“® • ! poważni i chłopaki płonę. Silni, przystojni w białych suK nych, cechowanych portkach z opaskami szerokimi, naio i nymi mosiężnymi gwoździkami, w koszulach barwnych, które zarzucone bieliły się misternie cyfrowane cuchy, SP * czerwoną wstęgą.
Inni zaś jeszcze" w serdaki odziani byli. I szli tak zwa | gibcy i ufni w siebie.
Ciąg dalszy nasląpi
r o ś l i n n ą ś r o d e k p r z e c z y s z c z a j ą c ą o n i e - z a w o d n t f t n t b e z b o l e s n t j n t
Do
n a b y c i a w a p t e k a c h i d r o g e r i a c hN r. re j. 1873 Cena 10 draż. ZŁ U #
F A B R Y K A C H E M I C Z N O - F A R M A C E U T Y C Z N A
Dr. A. WANDER A.G. KRAKAU
Ir. nd. LopU G U T O W S K I SUmiwutrjan Wmun. lmwii 35
godz. 2—5
3-mies. Korespondencyjne Kursa Nowoczesnej Księgowości z szczególnym uwzględnieniem księgowości przebitkow e) w g. obow . je d n o li
tego plena k o iit, księgowości ro lniczej, ad*
m lnłstracyjnej prow adzi Publ. Kupiecka . Szko
ła Zawodowa w Reichshof (Rzeszów). Z g ło szenia: Sekretariat Szkoły, u l. H off manno
w ej 3, le i. 16—43. Dla absolwentów iw ia de c- ' twa. Na i ą d a n i e bezpłatnie szczegółowe
prospekty.
.W S C H Ó D SŁOŃCA*'
O B R A Z Z O F I I S T R Y J E N S K I E J
rc u u r u rtic y &
jest świadkiem powtarzającego sie codziennie, a wciąż odmiennego w swym pięknie, obrazu budzącej sie przyrody. Rozlegają sie odgłosy , życia i radości; pokrzepione snem pęcznieją świeże siły w ludziach i zwierzętach; mięśnie czują potrzebą wyładowania energii w robocie i pełni wigoru spieszymy do naszych zajęć.
Jeżeli wypijemy przed tym filiżankę A kawy Enrilo, tym milej rozpocznie sie dzień pracy. Bo tak jak zawsze sma-
kuje i służy kawa *
D e l i k a t n a b i e l i z n a n i e lu b i g o r ą c e j w o d y !
Jak należy prać K lu k i delikatne i wrażliwe poucza broszura; „ABC prania", zawiera*
jąca wiele cennydi i będących na czaiie rad.
Przechyla) |<j uważnie I postępuj według jej wskazówek.
A k u s z e r k a M. W Ó J C I K W a r s z a w a Złota 8 m 6
tel. 64-824 Dr. Zofia Kołsuł (hor. kob. akira.
WA R S Z A WA , Koszykowa 19-#
M. §61-U gafa. 5-7 Dr.łt. ZIELIŃSKI weneryczne i skór.
W a rsza w a , Namiftcwski ł t i m. i
telefon 8-15-11 jodi. 9-12 i 4-7
* r. Ł TCHÓBZNICKI weneryune I skir.
Warszawa Manuikinlu 15 n 22
Wifon ?4-555
■ fc 12-14 30 i H - li
Obrazy, dywany, ani
kupuje spzaedejeffP l l i y B — , ‘ K r a k ó w , S ł a w k o w s ko ^
Dr. Proch®**;
Czytajcie
L K . P .
Wener. * 6" * ' W * r * *5^40 Krak. P rzo du j
godz. ł Dr. nwd.
NOWAKOWSKI Weneryczni, skóra*
W a r s z a w a , Wspólrta 3 m. 3.
MEBLE
K U C H E N N E I POKOJOWE
p o le ca : M a g a z y n
KRA K ÓW Starowiślna 79 Znana wróżka
„ M A R Y ' pnyjm'ije obecni*
L W Ó W łoMołkleoolOmt
Dr.JERZY Kob. ttuM- W a r s x * Skorupki * m. u M i pfcn A Chirurg Df.
HENBYK MOJCB*1 W a r i* * * 1 J?
K o szyko w o 9-11 i ® DrJt.
[hot. !tó . ***■
Warszawy Elekłoraino * 2
w. m'\\
Dr. II * * * £ " # chor. tok
Warszaw* 4 Chmielna 33*1
tel. 5 » •» i a . 10—
Ci za to wdzięczna!
^Dlu każdej rP a n i
najlepsza na obecne czasy książka ku
charska znanej aułorki Fr. Gensówny"-
„Zdrowa kuchnia" wyszła już z druku w drugim wydaniu. Kolorowa okladw»
bardzo czylelny druk, 20 ilusłracyj. Cena 15 zł. Do nabycia w każdej księgarni- Skład główny: Księgarnia M. Kowal*kł>
Lwów, Legionów 19.
NOWOCZESNE PAROWE
Z A K Ł A D Y W U L K A N I Z A C Y J N E . G W A R A N C J A "
wł. FR. K O Ś C l A N E K Warszawa, ul. Książęca 19
te l. 9 -3 1 -6 4 -
Pospiesz się, kup jeszcze dziś los w Loftokolekturze, gdzie Cię może szczęście czekał Ciągnienia odbywają się dwa razy w tygodniu. Za 1 Zł. można wygrać 3.600 Zł.!
Im w i ę k s z a s ł a w k a , ł y m w y ż s z a w y g r a n a !
%
Informacje i przyjmowanie stawek w każdej LOTTOKOLEKTUR^
Lołłokolekfury znajdują sięwewszysłkich większych miejscowościach Gen. Gubemało^I