• Nie Znaleziono Wyników

Filozofia spotkania niemożliwego : perspektywy dialogu w "Pornografii" i "Kosmosie" Witolda Gombrowicza

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Filozofia spotkania niemożliwego : perspektywy dialogu w "Pornografii" i "Kosmosie" Witolda Gombrowicza"

Copied!
21
0
0

Pełen tekst

(1)

Małgorzata Kacik

Filozofia spotkania niemożliwego :

perspektywy dialogu w "Pornografii"

i "Kosmosie" Witolda Gombrowicza

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 95/4, 37-56

2004

(2)

MAŁGORZATA KĄCIK

F ILO ZO FIA SPO TK A N IA N IE M O ŻLIW EG O

PERSPEKTYW Y DIALOGU W „PORNOGRAFII” I „K OSM O SIE”

WITOLDA GOM BROW ICZA

Spośród piszących o G om brow iczu bodajże jed yn ie C zesław M iłosz nazwał po im ieniu to, co w pisarstw ie autora K osm osu uderzające:

Otóż G om brow icz, podając w wątpliw ość istnienie czegok olw iek poza danymi naszej św iad om ości, nie wątpił o jednym: o bólu, i ten c u d z y ból przywracał światu realność. Cóż jednak, jaką pociechę, m oże m ieć człow iek zamknięty w sw oim bólu, jeżeli jeg o bliźni albo go dominuje, albo jest przez niego dominowany, a s p o t k a n i e s i ę nigdy nie następuje? Ani pom iędzy postaciam i w obrębie pow ieści czy dramatu, ani pom iędzy postaciam i i autorem1.

Brak kontaktu człow ieka z człow iekiem , poza aktem dom inacji, je st rzeczy­

wiście cechą charakterystyczną w szystkich stw orzonych przez G om brow icza fa­

buł. Pisarz szukał w spornika filozoficznego dla swej tw órczości, z nadzieją przy­

ją ł książkę M artina B ubera Problem człow ieka; tak entuzjastycznie w ypow iadał się w liście do Jarosław a Iw aszkiew icza o podobieństw ie filozofii żydow skiego m yśliciela do w łasnych przekonań i intuicji:

Otóż to jest bardzo podobne do tego, co ja m ów ię (np. w komentarzu do dramatu), a nawet sform ułowania są prawie takie same (pomijając, rzecz jasna, nieuniknione rozbieżności). Lek­

tura tej książki (nie znam innych) nieco mnie pociesza, gdyż je żelib y moja literatura uzyskała jakieś zaplecze, i to jeszcze tak pow ażne, m oże łatwiej by się przyjęła2.

G om brow icz, zafascynow any ideami Buberow skiej filozofii dialogu, był je d ­ nak w gruncie rzeczy w ciąż zajęty sw oją nieustannie rozw ijającą się m yślą, j ą to nakładał na B uberow skie koncepcje i zasadniczego sensu i w arunku filozofii Bu­

bera nie dojrzał. Przesłał Buberowi Ślub, pełen nadziei na zaakceptow anie przez filozofa wizji św iata ukazanej w dramacie. O trzym ał odpow iedź:

Eksperyment nadzwyczaj śmiały, prawie karkołomny [...]. A le właśnie: eksperyment - paradoks - czy także dramat? [...] N ie ma dramatu tam, gdzie opór Innego nie jest realny.

„Psychodrama” nie jest dramatem dlatego, że Inny, który znajduje się na dnie duszy, jako obraz lub urojenie, nie jest i nie m oże być osobą3.

1 Cz. M i ł o s z , Kim j e s t G om brow icz? W zb.: G om brow icz i krytycy. Wybór i oprać. Z. Ł a- p i ń s k i . Kraków 1984, s. 193.

2 W. G o m b r o w i c z , Korespondencja. Układ, przemowy, przypisy J. J a r z ę b s к i. T. 1 : Walka o sław ę. Cz. 1. Kraków 1996, s. 154.

3 Ibidem , s. 15 4 -1 5 5 .

(3)

Porozum ienie filozoficzne m iędzy polskim pisarzem a jedn ym z tw órców fi­

lozofii spotkania nie pow iodło się, po próbach czynionych przez G om brow icza pozostała tylko krótka w ym iana listów m iędzy nimi. G om brow icz przeoczył bo­

wiem fundam ent Buberow skiej myśli: etykę w yprow adzoną w prost z ju d aisty cz­

nej religii - zupełnie zakw estionow aną przecież w św iecie przedstaw ionym jego utworów. N ikt z nikim nie m oże spotkać się tam, gdzie główni bohaterow ie prag­

ną zgw ałcić Innego, podporządkow ać sobie cudzą podm iotow ość, gdzie sam o­

dzielność i rów now ażność Innego jako osoby nie istnieje. G om brow iczow skie m achiny literackie re alizu jąjak b y odw rotność Buberow skiej m yśli - ich w sporni­

kiem m ogłaby być, gdyby taka istniała, filozofia spotkania niem ożliw ego.

Zaskakujące to, zw ażyw szy na liczne w ypow iedzi G om brow icza w D zienni­

ku , które akcentują w agę tego, co tworzy się m iędzy ludźm i. Janusz Pawłowski w eseju Erotyka G ombrowicza pisze:

G om brow iczow ska koncepcja zbudowana jest w okół fenom enu intensyw nego doznania drugiej osoby, powstała ona w kręgu sw oistego „nastawienia” na cudzą „ludzkość” . Otóż to permanentne w ychylenie ku „człow iek ow i”, uwikłanie w człow iek a, z konieczności wyartyku­

łow ać się m oże w całym sw ym bogactw ie głów nie poprzez w ykształcony przez erotykę kod w rażliw ości. W kulturze bow iem jedynie erotyka stworzyła odpow iednio bogaty język dający się w ykorzystać do artystycznego w ypow iedzenia tej realności, którą G om brow icz określa mianem „m ięd zylud zk iego”4.

R óżnią się jed n ak m iędzy sobą - dom inujące w D zienniku m anifesty „m ię- dzyludzkości” i praktyczna, w powieściow ej tkance ujęta, ich realizacja. O statnie powieści G om brow icza po brzegi w ypełnia narratorskie „ja” odcięte od zw iąz­

ków i jakichkolw iek w artościow ych, bezpośrednich kontaktów z innym i. „Ja”

narratorskie, które w św iecie przedstaw ionym od pierw szych aż po ostatnie karty powieści jest praktykantem m iędzyludzkich konw encji, jak o letnik, pensjonariusz czy daleki krewny, w żadnym m om encie nie przekracza w o b e c i n n y c h swej konw encjonalnej roli. B ohater-narrator zaskakuje natom iast czytelnika tym , co czyni p o z a i n n y m i, w ukryciu, w sobie: absurdalnym tokiem m yślenia, inten­

sywnym w ew nętrznym przeżyw aniem , nieprzew idyw alnością w ynikłych z w e­

wnętrznych poszukiwań czynów, których praw dziw ą naturę starannie ukrywa przed innymi, jak spenetrow anie pokoiku Katasi czy w ędrów ka przez ogród do patyka.

Przyw ołajm y refleksję Pawłowskiego:

Niejednokrotnie też dochodzi do głosu, głów nie w rozm aitego typu zw ierzeniach G om ­ browicza, dziwaczna obsesja tajności, osobności, konspiracji w łasn ego istnienia. Ma to na ogół m iejsce w kontekście tęsknot i poszukiwań erotycznych. [...] Warto dodać, że w szystkie w y ­ m ienione wyżej m otyw y istnieją także, w specyficzny sposób, w pow ieściach , stanowiąc ich bardzo subtelny, w ew nętrzny ję zy k 5.

Ten trud życiowej m istyfikacji, jaki wciąż podejm uje narrator G om brow iczow - skich pow ieści, Pawłowski tłum aczy m istycznym charakterem erotyki G om bro­

wicza - ujm uje j ą w term inologii zaczerpniętej z pracy Denisa de R ougem onta, określając jak o „nam iętność, która oddziela od św iata i innych istnień”6. To tylko częściow e w yjaśnienie przyczyn życiowej dw oistości G om brow iczow skiego nar­

4 J. P a w ł o w s к i, E rotyka G om brow icza. W zb.: G om brow icz i krytycy, s. 533.

5 Ibidem, s. 5 5 0 -5 5 1 . ń Ibidem , s. 550.

(4)

ratora. Poczucie odrębności, inności, a nawet m iłosnej choroby nie pociąga za sobą jeszcze w żaden sposób poczucia patologicznej nienorm alności, jak ie odkry­

wa w sobie narrator K osm osu. M istyczna „nam iętność, która oddziela od świata i innych istnień”, u przeżyw ającego j ą nie im plikuje podw ójnego życia, prowadzi raczej do w yobcow ania jaw nego, do sam otniczego trybu życia, do podkreślania wobec innych swej odrębności, do sam otniczej, ale jaw nej celebracji swojej inno­

ści i w yłączności, opartej na przeżywaniu miłosnych związków, bądź choćby skłon­

ności ku wybranem u Absolutowi. Gombrowiczowski narrator zaś stara się o to, by niczym się nie wyróżniać w tej społeczności ludzkiej, w którą wchodzi, dba nie­

zmiernie o zachowanie pozorów współtożsamości, pilnuje swego m iejsca w m ię­

dzyludzkiej konwencji. Ta kurczowo utajniana świadom ość osobności, to m aniac­

kie ukrywanie własnego wnętrza przed innymi, będące stałym rysem osobowości bohatera-narratora, a przy tym prowadzona przez niego z ukrycia dew astacja spo­

łeczności, w jakich się znajduje - każą inaczej spojrzeć na zapatrywania bohatera- -narratora tyczące innych ludzi, jak również skonfrontować pow ieściow ą praktykę z apologetycznym i tezami G om brow icza na tem at m iędzyludzkości dom inującym i w jego D zienniku. Jakie je st napraw dę G om brow iczow skie „nastaw ienie na in­

nych” , jakie m iędzyludzkie perspektywy osiągają bohaterowie jego ostatnich ksią­

żek, jakie ponoszą konsekwencje obranych przez siebie dróg do prawdy w zbliżeniu z drugim człowiekiem ?

Teza o dialogicznym charakterze i intencjach Gom browiczowskiej prozy, lan­

sowana głównie przez Jerzego Jarzębskiego i Zdzisława Łapińskiego, zyskała po­

w szechną akceptację wśród krytyków; podzielają oni przekonanie Łapińskiego:

interakcja [społeczna] znalazła sią w centrum tematycznych zainteresowań Gom browicza, ale można ją także odkryć u podłoża jego przemyśleń zw iązanych ze sposobem istnienia dzieła literackiego oraz ze stosunkiem do czytelnika7.

A kcje i interakcje m iędzy postaciam i, nieustanny proces kom unikacyjny, dia- logiczna gra autora z czytelnikiem w przestrzeni formy pow ieściow ej to tem aty licznych w nikliw ych analiz krytycznych. Ich efektem jest, proponow ane przez wielu krytyków, ukazyw anie przemocy, którą główni bohaterow ie potajem nie sto­

sują w obec innych, jako m etody konstruow ania przez nich praw dziw ych, auten­

tycznych w artości, odbudow yw ania sensu życia w św iecie niepow rotnie podw a­

żonych prawd, jako sposobu na osiągnięcie międzyludzkiej autentyczności i prawdy.

Tak o tym pisze Łapiński:

Wśród rozchw ianego - nie bez ich [tj. głów nych bohaterów] udziału - porządku sp ołecz­

nego lub na gruzach takiego porządku poruszają sią postaci G om brow iczow skie po omacku, na oślep, próbując m etodą prób i błędów różnych technik sp ołeczn ego obcowania. Niektóre z nich obdarzone zostały geniuszem interakcyjnym, inne są tylko w spólnikam i, dobrowolnymi lub m im ow olnym i uczestnikami zajść, czasem , choć rzadko, biernymi obserwatorami, zw ykle zaś ofiarami. [...] W trakcie tych działań wyłania się, spazm atycznie, na moment, by zaraz zapaść się w niebyt - kontur now ych porządków społecznych. [...] W gruncie rzeczy nie chodzi im, o czy w iście, o trwałe system y i podsystem y społeczne, lecz jedynie o jednorazow e spięcie m iędzy ludźmi, zdolne w yw ołać na ułamek sekundy przedsmak wartości absolutnych. Wizja tych wartości pozw oli odrealnionym zjawiskom zaczerpnąć substancji, zaś luźnym dotąd fak­

tom ułożyć się w pewien wzór, w okół oczekiwanej ekstazy8.

7 Z. Ł a p i ń s к i, Ja, Ferdydurke. G om brow icza św ia t interakcji. Lublin 1985, s. 24.

8 Ibidem , s. 3 9 -4 0 .

(5)

Główni G om brow iczow scy bohaterow ie dążą niestrudzenie do osiągnięcia chwili m i ę d z y l u d z k i e j p r a w d y , nieustannie ukryw ają swe praw dziw e za­

miary, są konsekw entni w kłam stw ie i m anipulacji... Tak k ł a m s t w o serw ow a­

ne innym r o d z i p r a w d ę w zajem nego zbliżenia! N iepokoi zagubienie w tej interakcyjnej m echanice spraw y tak istotnej, jak etyczne w artościow anie czynów, co zubaża psychikę narratora, upraszcza problem atykę jeg o zw iązków z ludźmi oraz świat przez niego przedstawiony. B ehaw ioralna, „interakcyjna” determ inacja czynów postaci w ykreow anych przez G om brow icza i „strukturalna” determ inacja literackich posunięć konstruktora utworu to ujęcia, które sym plifikują tem atykę powieści. Pojęcie gry wydaje się wystarczające, bohaterowie w niej w yrażają siebie i wszystko w yraża gra - pole działań i droga upragnionych osiągnięć. Takiemu pozaetycznem u spojrzeniu na poczynania bohaterów rozgryw ające się w prze­

strzeni G om brow iczow skich powieści pragnę się tutaj przeciw staw ić. C hciała­

bym uporządkow ać swoje wrażenia, by odsłonić głęboko w pisany w P ornografię i K osm os problem etyczny oraz ujawnić jego złożoną naturę.

W itold

„Oto następna próba zasadnej konstrukcji autentycznej osob ow o ści” - tak W ojciech K arpiński charakteryzuje K osm os9. Przyw oływ ane przez w ielu kryty­

ków pojęcie „autentycznej osobow ości” postrzegane je st przez nich jak o wartość nadrzędna dla głów nych bohaterów pow ieści G om brow icza, którzy ze w szech sił starają się ocalić j ą od w szelkich zagrażających jej niebezpieczeństw , tkw iących w m iędzyludzkiej codzienności. Za obserw ow aną u bohaterów -narratorów dbało­

ścią o w łasną osobow ość idzie konieczność sam orealizacji, a także pierw szeń­

stwo zachow ania suw erenności w kontakcie z drugim czło w iek iem 10. Tu chcę się na chw ilę zatrzym ać. D ostrzegam bowiem w takim m yśleniu pew ne nieścisłości interpretacyjne u sam ych podstaw - w charakterystyce głów nych bohaterów, co prowadzi, moim zdaniem, do zbyt jednostronnych wniosków interpretacyjnych. Czy m istyfikatorskie działania bohatera są jego w alką o w łasną autentyczną osobowość, obroną jej przed panującą schematyczpością, represyjnym stereotypem , czy też kry­

ją prawdę inną, bolesną? Taką jak świadomość tego, iż w łasną osobowość „karmi się” nie dającą się opanować agresją, iż narratorskie , j a ” w samej głębi napiętnow a­

ne jest tkwiącym w nim pragnieniem destrukcji innych i świata. W przedfabular- nych m rokach powieści G om browicza jak widmo m ajaczy dom rodzinny. Narrator w wypowiedziach nie do końca jasnych dla czytelnika nieustannie powraca do cza­

sów, gdy miały m iejsce rzeczy dla niego zasadnicze: gdy stał się on sam na całą swą przyszłość. Bliżej nie określony przez niego rodzinny konflikt dom inuje nad jeg o życiem. N ie wiemy, co zaszło w W arszawie, nie wiemy, ja k ą tajem nicę kryje n ar­

rator, o czym próbuje zapom nieć, od czego próbuje uciec - ju ż jak o student - do Zakopanego. W iemy natom iast jedno - i podczas gdy Jarzębski analizuje rozm ai­

te sensy G om brow iczow skiej udanej ucieczki z d om u 11, zauw ażam rzecz tem u

9 W. K a r p i ń s k i , G om brow iczow ska przestrzeń . W zb.: G om brow icz i k rytycy, s. 178.

10 Zob. J. J a r z ę b s k i , G ra w G om brow icza. Warszawa 1982, s. 443.

" J. J a r z ę b s k i , Gom browicz. Ucieczka z rodzinnego domu. W: W P olsce, czyli wszędzie.

Szkice o p o lsk iej p ro z ie w spó łc zesn ej. Warszawa 1992.

(6)

przeciw ną: iż narratorow i nigdy nie udaje się z dom u rodzinnego uciec. Zm ienia m iejsca: Zakopane, dw orek w Sandom ierskiem , Ruda; zm ienia środow iska: stu­

denckie, m ieszczańskie, artystyczne, szlacheckie. Nie zm ienia serca, nie zmienia siebie samego. Nie w alczy też o autentyczną osobowość, raczej odgryw a w rozmai­

tych wariantach to, co przez innych, najbliższych, zostało mu zadane. Kieruje nim nieodparty, wewnętrzny impuls, by znów oto znaleźć się w rodzinie, by dom rodzin­

ny, który nieustannie nosi w sobie, na moment przyoblekł się w ciało, nabrał cech realnych osób i miejsc. Nie po to, by weń wprowadzić sw oją cząstkę miłości, dobra, lecz by go zniszczyć - po raz kolejny i teraz już na dobre. Po rozlicznych swych męczeńskich przygodach, gdy porzucony dom rzeczywisty odradzał się ponownie w nim samym, w samej jego istocie, w W itoldzie wraz z każdą następną przygodą- -utw orem dojrzewa pozbawiająca nadziei świadomość: „Ja oczywiście ju ż od dłuż­

szego czasu zaglądałem sobie do takiej myśli, takiej hipotezy, że ewentualnie będę m usiał powiesić... albo siebie, albo ją ” (K 141 ) 12, „i j ą trzeba będzie zadusić - pow iesić... Sobie” (K 102), by nie musieć pow iesić siebie. W itold jeszcze próbuje zniszczyć Lenę, m ieszkankę domu, jeszcze próbuje wyzwolić się, kierując sw ą agre­

sję na zewnątrz, ale to nie przyda się na nic. Wie już, że zbyt daleko posunął się w m aniackich zm aganiach z rodzinnym problem em, że jego wnętrze przepełnione jest destrukcją, na zawsze odosobnione. Wolność dla siebie, rozcięcie pętającego go problem u mógłby uzyskać ju ż tylko poprzez samounicestwienie. Wybiera jednak kontynuację swojego losu, znamienne są jego słowa: „przecież i syfilityk chce być sobą, syfilitykiem [...]” (K 143), dlatego w finale znów dopada go niezniszczalna rodzinna atmosfera. A utor przedstawia osobowość zniew oloną przez przymus, po­

naw ianych w każdym utworze, błędnych prób w yzwolenia się spod władzy prze­

szłości poprzez zbrodnię, osobow ość zatrzym aną u swych zatrutych źródeł, po­

w ielającą schem at destrukcyjnego działania - osobow ość zm ierzającą z całym swym psychicznym balastem w prost do drugiego człow ieka. P ragnącą coś z nim zrobić... zacząć...

Jedną z absorbujących W itolda, m aniackich jego czynności je st praca nad taj­

nym , „kinetycznym ” porozum ieniem z L eną przy stole. W ypracow uje on w ten sposób, ja k pisze Jarzęb sk i13, intymny język, a dzięki niem u ziścić się m a żyw ione przez W itolda pragnienie porozum ienia. To ważki argum ent na to, iż na kartach pow ieści rzeczyw iście toczy się dialog pom iędzy postaciam i. W interpretacji Ja- rzębskiego je st języ k W itolda wyrazem jego własnej drogi prow adzącej do m ię­

dzyludzkiego zbliżenia, obranej przez niego taktyki gry. Gra pozw ala mu tak żyć, by naw iązując interpersonalne układy, zachow ać rów nocześnie w łasną suw eren­

ność. W idzę to inaczej. Już sama dbałość W itolda o sw ą suw erenność w kontak­

tach z ludźm i to w edług m nie próba zachow ania w okół siebie tajnej przestrzeni życiow ej, pozw alającej mu na upraw ianie swego chorobliw ego procederu. O so­

bowość W itolda jest naznaczona nieodpartą potrzebą destrukcji. Żywiący pragnienie niszczenia narrator zostaje „skazany na siebie”, w ukryciu bow iem , tylko w zupeł­

nej izolacji bezpiecznie m oże całkow icie pośw ięcić się sw ym poczynaniom m a­

niackim i zbrodniczym . Tym zajęty, o to dbający nade w szystko, ow szem , w ypra­

12 W ten sp osób odsyłam do: W. G o m b r o w i c z , K o sm o s. W: D z ie ła . Red. naukowa J. B ł o ń s k i . Wyd. 2. T. 5. Kraków 1988. Liczba po skrócie wskazuje stronicę.

13 J a r z ę b s k i , Gra w G om brow icza, s. 475.

(7)

cow uje w łasny język. Jakiż je st jednak zw iązek tych życzeniow ych prześw iad­

czeń o podobieństw ie ułożenia rąk jego i Leny z realnym m iędzy nimi porozum ie­

niem? Aby tw orzony przez W itolda język rzeczyw iście służył naw iązaniu m ię­

dzyludzkiej w ięzi, m usiałby być językiem znanym obu stronom . Jak Lena m oże porozum ieć się z Witoldem językiem , którego zasad nie poznała, którego istnienia, chyba, nie dom yśla się, którego nawet nie zauważa? To przecież język wyłącznie Witolda, istniejący w jego wyobraźni, który miast um acniać porozum ienie, buduje między nim a drugą osobą nieprzekraczalny, językow y dystans. Cóż m oże odczytać drugi człow iek z pełnych skupienia zachowań Witolda, jego nieznacznych, niezau­

ważalnych gestów? M oże żywić wobec niego bliżej nie określone podejrzenie, może też go przejrzeć, jak uczynił to Leon, m ówiąc o „w pluciu się w usta” . Nie m oże jednak w tym , ginącym w zam ęcie codzienności, językow ym rytuale dać W itoldo­

wi odpow iedzi - nie m oże wyrazić w łasnych zamiarów, przeżyć, pragnień. O dpo­

w iedź je st przecież w arunkiem intymnej obopólnej więzi.

Dążąc do porozum ienia z Leną w tw orzonym przez siebie sw oistym system ie znaków, pow inien był W itold w prow adzić j ą w tajniki ow ego językow ego tworu, by Lena, rów norzędna partnerka dialogu, m ogła odpow iedzi udzielić w języ ku już w spólnym im obojgu. Konieczne byłoby w ykreow anie takiej przestrzeni kom uni­

kacyjnej, gdzie każda ze stron m ogłaby z rów ną sw obodą i z rów ną św iadom ością językow ą wyrażać własne treści, zabierać głos. Witold jednak postępuje inaczej.

Wypracowuje język sekretny, kryjąc się z tym przed nie wiedzącym i niczego osoba­

mi postronnymi, tymi właśnie, które są obiektem jego m yślowych i językow ych manipulacji. Język ów służy Witoldowi do coraz śm ielszych poczynań z ludźmi w sobie samym, w nim koduje bohater najbardziej szalone pom ysły dotyczące życia innych. Obawia się tylko, czy ktoś aby nie zdaje sobie sprawy z jeg o praktyk ję z y ­ kowych, cieszą go natom iast oznaki nieśw iadom ego, bezw iednego udziału innych w jeg o duchow ym przedsięw zięciu. Tak oto zanika dialogiczna funkcja języka.

Język staje się w ybujałą w um yśle bohatera-narratora przestrzenią jeg o narrator- skiej sam owładzy.

Choć języ k ten pow stał z pragnienia porozum ienia z drugim człow iekiem , został jed nak stw orzony przez bohatera „skazanego na siebie” . Obie te tendencje w spółw ystępują w osobow ości narratora i w równym stopniu oddziałują na jeg o językotw órcze wysiłki. W itold nie m oże więc zaprzestać językow ej działalności kom unikacyjnej, nie m oże jednak z owym intym nym językiem -św iatem w yjść ku drugiem u człow iekow i, odsłonić się przed nim, otw arcie prosić go o odpow iedź na sw oje propozycje. „Skazany na siebie” nie m oże naw iązać dialogu. Trw a w ciąż niekończący się rozwój W itoldowego języka. Język ten, m im o iż poczęty z prag­

nienia dialogu, prow adzi bohatera nie ku drugiem u człow iekow i, lecz w głąb nie­

go sam ego, w nieskończoność jego sam otności i pow oduje rozrośnięcie i zogrom - nienie jego osoby w narratorskim m entalnym w szechśw iecie.

Tym sam ym , rozrastającym się system em znaków, który w prow adza W itolda w stan zupełnego odosobnienia, posługuje się on, gdy próbuje scalić rozproszony świat. Przyszło mu bow iem żyć w rzeczyw istości chw iejnej, chaotycznej, w świe- cie, jaki nastał po odrzuceniu transcendencji, po odrzuceniu sankcji Boga. K ryzys wartości i wysiłki bohatera w celu przezw yciężenia go - to skrót św iatopoglą­

dowej płaszczyzny Pornografii i Kosm osu. Krytycy różne w ybierają drogi inter­

pretow ania „antykryzysow ej” działalności narratora. D om inuje przekonanie, iż

(8)

zw ieńczył W itold swe wysiłki chw ilow ym , lecz w ystarczającym , interakcyjnym sukcesem 14. Część krytyków jed nak uważa, że św iatopoglądow ą intencją ostat­

nich pow ieści G om brow icza jest ukazanie uniwersalnej, ponadczasowej sytuacji egzystencjalnej i towarzyszącej jej niemożności metafizycznego spełnienia. N ajw y­

raźniej pisze o tym Antoni Libera15, który w onanistycznych działaniach główne­

go bohatera odkrywa przesłanie autora o onanistycznym charakterze ludzkiej dzia­

łalności metafizycznej. To, iż bohater, kreujący nowy system wartości, działa w zu­

pełnym odosobnieniu, jest tu traktowane jako naturalne. Widzi się bowiem w zm a­

ganiach Witolda z rzeczyw istością sytuację twórcy, sprawdzian m ożliwości tw ór­

czej jednostki. Witold osiąga jakby ostateczny horyzont, dostępny borykającemu się w swym dziele z życiem i światem człowiekowi. Izolację bohatera-narratora odczytuję jako stan niepokojący i przesłankę podstaw ow ą dla oceny jego działań twórczych.

Zdaw ałoby się, iż W itold rozum uje całkiem poprawnie. Świat, w którym żyje, został dotknięty kryzysem w artości - tylko on jest tego całkow icie świadomy, inni, pełni inercji, z przyzw yczajenia jeszcze poddają się martwej konwencji. Msza

„gadała jak w ariat” ; do kościoła w targnęła kosm iczna próżnia i ciem ność; zako­

piański pensjonat pogrążony je st w dowolności chaosu - W itold więc, zagrożony duchow ym unicestw ieniem , dom aga się now ego system u, now ego katalizatora ludzkich działań. C zerpiąc z nowego źródła, tw orzy system w artości, czyni to, by żyć sensow nie, by działać w zgodzie z nowym porządkiem aksjologicznym . Dla­

czego neguję jego wysiłki, dlaczego przekreślił je sam autor, pozw alając, by m o­

zolnie konstruow ane przez narratorów jeg o powieści porządki zgasły bądź roz­

padły się pod naporem rzeczyw istości? Odpow iedzi należy poszukiw ać na sty­

ku dwóch funkcjonujących w G om brow iczow skich pow ieściach światów: tam, gdzie są Inni, i tam, gdzie nie bierze ich pod uwagę skupiony na w ypracow yw a­

niu system u człow iek. Błędem bowiem W itolda jest to, iż podczas pracy nad syste­

mem wartości, m ającym wyrwać, co ludzkie, co sensowne, z rozpętanego chaosu, zupełnie zapom ina on o podstawowym fundamencie etycznym , jakim jest stosunek do postawionego obok niego żywego innego człowieka. Sam kryzys wartości ludz­

kich, nieodłączny od czasów zagłady (w P ornografii trw a w ojna), nieodłączny w rozmaitym stopniu od każdej epoki i kultury (w K osm osie dotknięty nim został świat Witoldowej m łodości), nie jest jeszcze pow odem katastrofy. Pokazuje dopie­

ro, co dzieje się w głębszych w arstw ach tego, co m iędzyludzkie. W łaśnie w chw i­

lach kulturow ego zam ętu sama istota m iędzyludzkiego w spółżycia w ym aga m ię­

dzyludzkiej solidarności.

Zatarcie w yrazistości oraz wiarygodności filozoficznych i religijnych św iato­

poglądów, zaw irow anie dotąd spójnych i trwałych paradygm atów odsłania przed człow iekiem drugiego człow ieka w jego kulturowej nagości i bezbronności. Oto czasy śm ierci bądź odradzania się wartości bezpośrednio w żyw ym człow ieku poprzez jeg o działania za człow iekiem lub przeciw niem u, jaw ne w swych następ­

stw ach, odarte ze św iatopoglądow ych osłonek. P rzytrafiło się W itoldow i żyć w takich czasach, jedn ak jego „w sobna” perspektyw a życiow a spraw iła, że nie mógł sprostać w ym ogom kulturowej sytuacji, w jakiej się znalazł. Jego postaw a

14 Zob. Ł a p i ń s к i, op. cit.

15 A. L i b e r a , ,, K osm os " (w izja życia - w izja w szech św ia ta ). W zb.: G om brow icz i krytycy.

(9)

przypom ina inną - z Cam usow skiej D żum y, gdzie jed en z bphaterów , skazany na w ięzienie, w ygryw ał epidem ię jak o szansę dla siebie. W pąhoram icznej powieści C am usa był to przypadek marginalny, patologiczny, odosobniony. U G om brow i­

cza oczam i podobnie sytuującego się w zględem społeczności człow ieka w idzim y cały świat przedstaw iony. G om brow icz pokazuje ten casus w ogrom nym , w ypeł­

niającym ram y całych pow ieści zbliżeniu, jeg o bohater pragnie jed n ak znacznie więcej - urucham ia całą sw ą destruktyw ną moc, licząc jedn ocześnie na zbliżenie z drugim człow iekiem .

Tu przypom nieć chcę pow ażny interpretacyjny w niosek, sform ułow any przez A ndrzeja Kijowskiego:

Etyka G om browicza nie odpowiada na pytanie: co jest dobre, lecz jak osiągnąć to, co dla człow ieka dobre, czyli to, co służąc jego rozw ojow i, zapewnia mu niew yczerpane źródła ener­

gii i daje dynam ikę istnienia16.

Przekonanie to pow ziął krytyk dokonaw szy charakterystyki G om brow iczow - skiego bohatera: to osoba, „która z natury jest anorm alna, odrębna, stanow iąca sam a dla siebie układ zam knięty, herm etyczny oraz je g o działań: „snuje plan stw orzenia Antynatury, Antyświata, w którym w szystkie dotychczasow e ukła­

dy zostałyby zreform ow ane w myśl jego »odrębnych«, a w ięc »w yuzdanych« za­

sad”, a te, jak zauw ażył Kijowski, sięgają „sfery etycznej, czyli samej istoty m ię­

dzyludzkich związków, czyli wyboru postępowania i jego kryteriów ” 17. Nic bardziej błędnego niż wyprow adzanie wniosku o przesłaniu etycznym Gom brow iczow skich powieści tylko z intencji głównych bohaterów, z pom inięciem charakteru ich osią­

gnięć oraz całego fabularnego tła i strukturalnych, konstrukcyjnych poziom ów utw o­

rów. Zauważmy, iż autor Pornografii nie jest apologetą działań Witolda. N ie zam ie­

rza literackim czarem w erbow ać czytelników do jego kościoła, nie zatraca w swych pow ieściach poza-W itoldow ej, m iędzyludzkiej perspektyw y ani szeroko pojętej perspektyw y społecznej. Pozw ala tylko sw em u bohaterow i działać i do końca w yczerpać pokłady życiow ych m ożliw ości, tkw iące w ideach w prow adzanych przez niego w czyn. Pozwala również, by w finałach św iat zniw elow ał narrator­

skie prace, by natura w yrów nała i w yciszyła pow stałe m iędzyludzkie napięcia, by zm inim alizow ała skutki szaleńczych działań narratora.

B ohater z całym oddaniem reaguje na ujaw niający się w atm osferze pow ieści kryzys kultury, nie czyni jednak nic, by przeciw działać brakom sw ego człow ie­

czeństwa. Zajęty odbudow yw aniem świata wartości, całkow icie pom ija najpier­

w otniejsze tego św iata podstaw y - pom ija rzeczyw istość, ja k ą je s t drugi czło­

wiek, nie liczy się z nią zupełnie. Pochłonięty sam otniczą pracą, każe tej rzeczy­

w istości w najlepszym w ypadku czekać. Nie dziwi więc, iż w ypracow ane układy i system y nie dają mu satysfakcji, iż każdorazow o odrzuca skleconą efem erydę sensu, gdyż ta nie czyni cudu przem iany jeg o życia. P ow ierzchow na reakcja bo­

hatera na odczuw any duchow y kryzys, idące za nią pozory budującego sens dzia­

łania jeszcze bardziej przesłaniają mu praw dziw ą naturę jeg o problem u, przyczy­

nę zaprogram ow anych w tym jego działaniu niepow odzeń. Zdążając drog ą łatwo osiągalnych i składnych kom binacji, W itold w pada w finalny potrzask jałow ości,

16 A. K i j o w s k i , S trategia G om brow icza. W zb.: jw., s. 451.

17 Ibidem , s. 431, 432, 435.

(10)

pustki swych onanistycznych rojeń. Tak jest destruktyw nie „zaprogram ow any”, iż niezdolny staje się do rzetelnej oceny sytuacji, do w ypracow ania człow ieczych filarów budowli własnych pragnień. Kryzys zaś wartości ludzkich w ym aga b ez­

sprzecznie przebudzenia ludzkich odruchów wobec drugiego człow ieka, wym aga szczególnej pracy w tej właśnie, podstawowej sferze człow ieczeństw a. I nic tu nie m a do rzeczy panujące w naszych czasach przekonanie, podzielane przez G om ­ browicza, w ielokrotnie też odczytyw ane z jego dzieła, przekonanie, którym zdaje się kierow ać W itold, a które przytoczę tu w ujęciu Kijow skiego:

porządek nadrzędny stworzyć można tylko burząc układy istniejące - stwarzając inne, w yższe, których nieskończoną ilość zdolna jest stworzyć inteligencja ludzka. B óg nie istnieje [...] - ale istnieć m oże, gdy go stworzy ten, kto silniejszy w rozgrywce. [...] wszystko jest gotow e w pow ie­

trzu jak w pneumie plotyńskiej, poza człowiekiem: w słowach, w rytuałach, w znaczeniach. Wszyst­

ko jest do stworzenia i do narzucenia innym. Dawne wartości i jakości są do dyspozycji każdego układu osobnego, otwartego, niedojrzałego, a dobrem jedynym , ostatecznym jest ruch, rozwój, dynamika18.

W szystko je st m ożliw e - nie wszystko jednak jest w dalszej perspektyw ie dla kierującego się tą kulturotwórczą zasadą pożyteczne, n i e w s z y s t k o , c o m o ż ­ l i w e , j e s t d l a n i e g o d o z n i e s i e n i a - t o , konstruując katastrofalną jało- wość finałów, mówi ju ż sam autor. W końcu rzeczyw istość m iędzyludzka um iała się obronić przed „now inkam i” św iatopoglądow ym i antyczłow ieczego umysłu.

W końcu rzeczyw istość uniew ażniła W itoldowy konstrukt, w końcu dla świata ocaliła W itolda. Będzie on m usiał tylko w iele jeszcze przem yśleć, nim podejm ie kolejne sensotw órcze wysiłki. I wolno nam żyw ić nadzieję, że zaznaw szy dom i­

nującej, bolesnej jałow ości, wynikłej z kreow ania duchow ej m ozaiki sensów, nie będzie tkw ił dalej w tym filozoficznym błędzie, że jeg o sensotw órcza pom ysło­

wość spotka się „w pow ietrzu” z wszelkim i innymi, a W itold zstąpi na ziemię.

Inny

Witold w sposób raczej nieskom plikow any postrzega Innych: bohaterów swych opow ieści-życia. M ają oni ciała - niektóre z tych ciał pragnie posiąść, dotyczy to Leny, Heńki, Karola; widzi rów nież to, co niejako dopełnia ich ciała: społecz­

ne norm y zachow ania, konw encje m iędzyludzkie, kulturę ich stanu. Inni pozba­

wieni są dążeń i kom plikacji duchow ych: nie tylko G om brow iczow skie kobiety- -m atki, istoty bezw iedne, bezmyślne, jak pani M aria z Pornografii czy w Kosmosie Kulka, ale również osoby tak duchow o wyrobione, tak ludzkie, ja k A m elia i Wa­

cław w Pornografii czy Ludwik w Kosm osie. Ich ogłada tow arzyska, wyczulenie na drugiego człow ieka, respektow anie jego potrzeb w ynikają tylko z głębszego, bardziej konsekw entnego uw ew nętrznienia wspólnej w szystkim kultury. Są bar­

dziej pojętni, a dzięki temu, że głębiej w kulturę w nikają - bardziej ludzcy. M imo że narrator pow ieści G om brow icza obcuje z tak św ietlanym i, pozytyw nym i po­

staciam i, ja k A m elia, W acław, Ludw ik, nie zm ienia się jeg o sposób p atrzenia na ludzi - tam , gdzie Inni m ają m ieć duszę, W itold nie w idzi nic w ięcej poza ich kulturow ym przystosow aniem . S kładają się w ięc istoty W itoldow ego pożądania z ciała i z m niej lub bardziej w yszukanej konw encjonalnej kultury. Ciała te, za­

18 Ibidem , s. 4 5 0 -4 5 1 .

(11)

m knięte w kulturow ych schem atach, unorm ow ane, są dostępne dla każdego, kto respektuje te sam e kulturow e normy. Tak kojarzą się m ałżeńskie pary: Heńka z W acławem, Lena z Ludwikiem , Jadeczka z Tolem, Lulusia z Lulusiem . Tak po­

w stają rody - pani M aria i Hipolit, rodziny - Kulka i Leon, tak było zaw sze. Dla wszystkich przystosow anych, w pełni respektujących zasady społeczne, m iędzy­

ludzka intym ność jest łatw o dostępna, gładka, zbliżenie nie stanow i problem u. Tu ju ż od osobistego tem peram entu zależy uatrakcyjnienie kulturow ego w zorca, jak czynią to dokazujący Lulusiow ie czy nastaw iony na pozam ałżeńskie erotyczne kontakty Leon. A kceptacja i w ypełnianie kulturow ego schem atu, niezm iennego w swej podstaw ie, bardzo zaś plastycznego w m ożliw ych szczegółach, przew idu­

jącego cnotę Heńki i jej rozw iązłość czy „pieprzne” gierki m ałżeńskie L u lu s ió w - daje dostęp do intym ności z Innym. W świat seksualnych doborów, jak ie dokony­

w ane są tylko w kręgu ludzi pew nych społecznie, o w yrobionych reakcjach i po­

glądach, dobrze czujących się w swych pozach i rolach społecznych, nie m oże wejść W itold, który definityw nie, jeszcze w przedfabularnych m rokach swych powieści tenże św iat odrzucił. Choć nadszedł odpow iedni czas, by W itold-student jasno się określił, jak zrobili to już inni, nie uczynił on tego. Stąd rodzinne konflik­

ty, stąd panująca w okół niego aura odosobnienia, choroby społecznej.

Przecież W itold, bohater-narrator K osm osu przyjechał do Z akopanego m.in.

po to, by odpocząć od natarczyw ości rodziców, od zalecanego mu przez nich nor­

m alnego w ejścia w życie. Jest to dla niego czas, by przerw ać rodzinny konflikt, by przezw yciężyć go w sobie. O d m ia n a -o to czego, jak m ówi, potrzebuje. A w dom - ku W ojtysowym czeka na niego całkiem now a, św ieża sytuacja: zauroczenie Leną

„jak jezio ro ”, która „nadaw ała się do m iłości, do niczego w ięcej” (K 62). Jednak­

że świeża ta fascynacja m ocniej tylko uw ypukla w yw iezione z W arszawy konflik­

ty, całe bow iem zachow anie i życiow a sytuacja Leny m ów ią o jej zupełnym przy­

stosow aniu społecznym , o je j konw encjonalnej norm alności, co W itoldowi zam y­

ka zupełnie dostęp do niej. Czy to tylko w ym uszona na słabej Lenie przez presję społeczną pow ierzchnia jej , j a ”, czy też jednolita, konw encjonalna w yłącznie głę­

bia, w ypełniająca j ą bez reszty schem atycznym gustem i upodobaniem - to prag­

nąłby w iedzieć W itold. Na ile Lena jest „ich”, ju ż definityw nie ułożona, na ile zaś otw arta na treści w ykraczające poza znany jej świat, na człow ieczeństw o takie ja k Witolda, oparte na innych wewnętrznych zasadach niż te, które w yznają ludzie z jej najbliższego kręgu? Czy jest w ogóle otwarta na W itoldową inność? W itold obaw ia się najgorszego, czasam i tylko, mając tego pełną świadom ość, łudzi się beznadziej­

nie, że sytuacja je s t korzystna dla niego. W arszawski problem W itolda ujaw nia się tu z całą drastycznością, teraz napraw dę żywo go obchodzi, ceną bow iem nieprzy­

stosow ania sw ego życia do m atczyno-ciotczynych w yobrażeń na tem at św iata je st niem ożność zbliżenia się do Leny.

Zbliżenie z nią uw arunkow ane jest akceptacją obow iązujących w jej codzien­

nym, prow incjonalnym , m ieszczańskim życiu norm zachow ania, zaakceptow a­

niem jej życiow ych perspektyw. A nalogicznie w ygląda sytuacja w Pornografii, gdzie Heńka łączy się z dużo starszym od niej W acławem , człow iekiem swojej kultury, Fryderyk i W itold zaś, równi mu w iekiem , lecz przybyw ający spoza jej świata, nie m ogliby tego dostąpić w zw yczajow y sposób. W itold znajduje jedn ak drogę do Leny, w ym ijającą przym us przystosow ania społecznego. Choć obcy je s t mu kulturow y rytuał codzienności kontaktów m iędzyludzkich, jasn o jed n ak w i­

(12)

dzi, iż to w łaśnie kultura jest drogą do ciała drugiego człow ieka. R ozum uje więc pozornie praw idłow o: chce zaproponow ać upragnionym przez siebie bohaterom swoje w łasne norm y zachow ania, w prow adzić ich w św iat zachow ań innych niż konw encjonalne, gdy tak bow iem będzie działał, pożądane przez niego osoby, spętane ju ż jeg o „kulturą”, będą otw arte na jego intym ne propozycje. G dy bohate­

rowie przyjm ą nowe sposoby zachowania, wtedy pozw olą W itoldowi zbliżyć się do siebie i nastanie m iędzy nimi czas pełnego, w zajem nego obcowania. Witold wytwarza więc sw oją „kulturę” i przemyca j ą do grona osób upragnionych. Próbuje wyprowadzić Innego z koleiny utartych schematów, chce włączyć go w świat w ła­

snej „kultury”, nikogo nie zobowiązującej, gdyż wymyślonej ad hoc na potrzeby konkretnej sytuacji. W Pornografii zamiast szlachecko-ziem iańskich rytuałów ro­

dzinnych i religijnych ma Witold dla upragnionych bohaterów model zachowań perwersyjnych, daje im teatr z „uw olnionym i” elementami religijnym i, wprowadza ich w świat sztuki. W Kosmosie zamiast modelu mieszczańskiej rodziny, dającej poczucie bezpieczeństwa, ma Witold filozofię - wprow adza bohaterów w świat re­

latywizmu, chaosu, w stan zupełnej względności: „każdy m ógł to zrobić” ; m nożą się podejrzenia i w ieloznaczne sytuacje. Bohaterow ie chętnie go dzą się na propo­

nowane przez W itolda zachow ania, zaczynają uczestniczyć w pełnej napięć grze (nawet cichutka Lena zataja dobijanie się W itolda do jej drzw i), w chodzą w now ą dla nich, przyzw yczajonych do banału codzienności, przestrzeń św iatopoglądo­

wą. Rozum owanie narratora aż dotąd nie zawodzi - bohaterow ie zaczynając uczest­

niczyć w nowej, W itoldowej „kulturze”, dają mu dostęp do siebie: m łodzi w Por­

nografii lgną do niebezpiecznych zabaw ze starym i, aż w końcu łączą się z nimi poprzez w spólnie popełnioną zbrodnię, w K osm osie Lena gotow a je st naw iązać rom ans z W itoldem.

Dalej dzieje się jedn ak inaczej, niż przew iduje to W itoldow a recepta. Gdy, w ydaw ałoby się, Witold m ógłby już święcić triumfy, wtedy w łaśnie fiaskiem koń­

czą się jego plany, zaw odzą nadzieje. Odsłania się bowiem przed Gom browiczow- skim bohaterem Inny w pustej pełni swojej świadomości. Inny bowiem , wyrwany z letargu bezwolnego naśladowania wzorców społecznych, z banału m iędzyludz­

kich zachowań, przystaje na W itoldowe propozycje, wchodzi w przestrzeń sztuki i filozofii tylko z ciekawości i tylko małpia ciekawość wiedzie go w świat tworzącej się wzajemności. Stojąc w otwartych drzwiach spełnienia, nie m oże Witold rzeczy­

wiście, całkowicie i satysfakcjonująco złączyć się z Innym, ten bowiem jest w prze­

ważającej swej części nieświadomy, nadal bezwolny, w łaściw ie śpi, tak naprawdę nie ma Innego. To tylko ktoś, kto choć m ógłby być, jed nak nie jest, nie staje się sobą w pełni, nie potrafi. Jest tylko Inny śpiący, zaw ieszony m iędzy schem atem społecznym a W itoldow ą propozycją nowego świata. C hociaż więc W itold docie­

ra do ciała Innego, złączenie z nim nie m ogłoby mu przynieść satysfakcji, byłoby jedynie połączeniem się z kukłą, ze śpiącym , który m im o że chętnie poddaje się prow adzeniu w tę czy w inną stronę (bo w łaściw ie to obojętne, co zaproponow ał­

by mu W itold, Inny pragnie po prostu czegoś now ego), nie je st jed n ak zdolny do odpow iedzialnego, sam odzielnie podjętego kroku w przestrzeni zainicjowanego przez W itolda dialogu. Inny nie jest sobą, Inny jest taki sam jak inni. Inny jest tyl­

ko postulatem, w Gom browiczowskiej rzeczywistości nie m a prawdziwego Innego.

Jest on tu fragm entem społecznej masy, jego egzystencja wyczerpuje się w nie­

skomplikowanej psychologii. I Witold, mimo że uzyskał dostęp do upragnionego

(13)

Innego, stoi teraz zupełnie rozczarowany. N auczony przykrym , niesatysfakcjonu- jącym finałem swej przygody opisanej w P ornografii, nie sięga ju ż w K osm osie po Lenę, po spełnienie. A lbow iem podczas całej tej przygody W itold bardzo szyb­

ko zm ienia się, dojrzew a. Gdy na początku historii problem em było dla niego, odrzuconego, w ejście w zażyłość z upragnionym ciałem , teraz, w finałach, pro­

blem em staje się jaw n a ju ż duchow a pustka p o t a m t e j s t r o n i e .

Tu oto otw iera się przepaść zawrotna, ja k ą jest bezw olność, schem atyczność drugiego człow ieka. Czy m ożliw e je st pokonanie tej przepaści? Przecież W itold tak je st ju ż zniechęcony, tak wyczerpany. Jak obudzić śpiącego? Jak obudzić In­

nego? C hociaż zachodzi podejrzenie, iż taka społeczna, m iędzyludzka fasadow ość, konw enans gustów, pragnień, myśli i zachow ań, jak i Inny sobą reprezentuje, to m aksym alny stopień jeg o duchow ych m ożliw ości, W itold ciągle w ierzy w „ty”, które je st „ja” p o t a m t e j s t r o n i e , w ierzy w m ożliw ą odpow iedź. Lub posta­

naw ia w ierzyć w brew oczyw istym faktom, ukazującym m arionetkow ość św iado­

m ości drugiego człow ieka; mówi: „bo m y ju ż byliśm y w sobie zakochani, ona też m nie kochała, któż m ógł w ątpić [...]” (K 144), „za w szystkim kryje się Lena, dą­

żąca do m nie [...]” (K 49). A lbow iem tam gdzie nie m a Innego, gdzie praw dziw y Inny śpi - rodzi się pow ażny kryzys W itoldowego , j a ” .

W itold z ostatnich pow ieści G om brow icza zdaje się ju ż w iedzieć, iż w szelkie jeg o w cześniejsze problemy, począw szy od tych z F erdydurke aż po te w Ś lu bie, dotyczące zniekształcającego go, fałszyw ego odbioru jeg o osoby przez Innych, problem y spod znaku „gęby” i „pupy” - nie dadzą się w dotychczasow ym trybie rozwiązać. U cieczka, destrukcja zniew alających go ładów czy w idoczne w p ó ź­

niejszych utw orach w ykorzystanie w iedzy o funkcjonow aniu m iędzyludzkiej m achiny do przejęcia w ładzy i w zm ożenia sztucznych nacisków pro w ad zą boh a­

tera w głąb ju ż niepodzielnej sam otności. Trzydziestoletni Józio, bohater Ferdy­

durke, zaprzątnięty w yzw alaniem swego oblicza spod jarzm a „gęby” , ja k ą narzu­

cali mu Inni, doszedł obraną drogą poprzez kolejne swe przygody do sytuacji uka­

zanej w Ślubie - do stanu, w którym swoim obliczem społecznym tylko on sam zawiaduje. N arrator Gom browiczowskich powieści, tak wyczulony na swe istnienie w oczach Innych, zdaje ju ż sobie sprawę, iż nie w ystarczą w yłącznie jeg o wysiłki, by być sobą, by w oczach drugiego człowieka odnaleźć o sobie prawdę. M usi zostać wezwany po imieniu, zagadnięty przez inną, pełną podm iotowość. Choć otaczający go świat nie dorasta do tej potrzeby, jest ona ju ż dla bohatera oczyw ista i jak że pilna.

Ileż to ju ż przygód przem inęło, w których W itold, skazany na deform ację w oczach Innych, sam straceńczo, odosobniony, deform ował. Lecz jedy ni zdolni do działa­

nia, wolni od stereotypu ludzie, z jakim i się w tedy stykał, byli nim sam ym - jeg o sobow tóram i, m aniakam i prostą drogą zmierzającymi do przegranej, i patrząc na nich w idział na w łasne oczy osobistą klęskę. W K osm osie dojrzew a W itold do pod­

sumowania swej duchowej wędrówki. Pozostaje mu zaniechanie kombinacji, po czym to jedno: wiara. Bo musi być Inny, aby móc dalej żyć, aby być sobą - więc trzeba obudzić Innego, trzeb a w ierzyć, że to m ożliw e, że to realne. T oczy się gra 0 prawdę w łasnego oblicza w międzyludzkim świecie, toczy się gra o w łasną tożsa­

mość. To ju ż nie gra jednak - lecz oczekiw anie, poszukiw anie, które je s t i w iarą, 1 tęsknotą.

W ostatnich pow ieściach G om brow icza nadszedł czas na objaw ienie się klę­

ski od początku wpisanej w W itoldow ą drogę. G om brow iczow ska koncepcja m ię­

(14)

dzyludzkiego kościoła, tylko pow ierzchow nie podobna do dialogicznej myśli M artina Bubera - na co żydow ski filozof w korespondencji z G om brow iczem delikatnie zw rócił uw agę - prow adzi jej zdeklarow anego w yznaw cę, jakim jest narrator Kosm osu, w objęcia duchow ego onanizm u. Przekonanie G om brow icza o determ inującym jednostkę i kulturę stwarzaniu człow ieka przez człow ieka spraw­

dza się tylko w granicach wytyczonych życiem narratorów jeg o powieści. A oni sami postrzegają swe życie jako klęskę i w idzą potrzebę odrzucenia w łasnych

„stw órczych” koncepcji. H oryzonty ich pragnień w ybiegają poza ich finalne osią­

gnięcia. W iedzeni głęboką potrzebą dotarcia do Innego, nurtow ani tajem nicą tego, co kryje się p o t a m t e j s t r o n i e , nieopatrznie w ybrali św iatopogląd czynnie likw idujący Inność, w spom agający proces sobowtórowej formacji ludzkiej w spól­

noty. Zdobyli w iedzę o tym, dokąd sięgają m oce kreacji społecznej człow ieka, zdają sobie sprawę, że św iadom a jednostka może św iat złożony z ludzi uśpio­

nych, instynktow nie łaknących nowych wrażeń dow olnie, naw et perw ersyjnie, jak w P ornografii, czy opętańczo, jak w Kosm osie, przekształcać i tworzyć nie­

kończący się ciąg tych przekształceń (po Pornografii następuje K osm os). N arra­

tor, zanurzony w obm yślonej przez G om brow icza m echanice w yższości i niższo­

ści, nie m oże jedn ak z niej się wyrw ać przed oblicze kogoś jem u rów nego - nie w łasnego sobow tóra, lecz człow ieka nie określonego z góry, praw dziw ie Innego po prostu. W yczerpaw szy właśnie błędne drogi m iędzyludzkiej chem ii - dom i­

nacji i stw arzania, oraz porzuciw szy nadzieję na m iędzypokoleniow ą wym ianę egzystencji, narrator G om brow icza orientuje się, iż pozostaje jeszc ze ostatnia z dróg: m iędzyludzkie partnerstwo. Droga nietknięta i niem ożliw a na razie do osiągnięcia. D ośw iadczenia Pornografii i K osm osu pokazują, że spraw y m iędzy ludźm i dzieją się wciąż tak samo: m iędzy św iadom ościam i uśpionym i, zaw ężony­

mi, bezw olnym i. Żadne działania W itolda nie przełam ią ju ż nieobecności Innego w Innym , jego uśpienia. Idea m iędzyludzkiego kościoła, idea stw arzania człow ie­

ka przez człow ieka staje się bezużyteczna wobec tej potrzeby m iędzyludzkiego partnerstw a żyw ionej przez narratora, posługujący się nią bow iem w życiu G om ­ brow iczow ski bohater, stwarzając z uśpionych rozm aite m iędzyludzkie konfigu­

racje, nie m oże stw orzyć Innego, równego mu stopniem duchow ego w tajem nicze­

nia i autentycznej aktywności życiowej. Nie może stworzyć sobie G om brow iczow ­ ski bohater partnera, Innego, nie m oże spow odow ać, by drugi człow iek przebudził się do pełnego człow ieczeństw a. M oże tylko, i to mu jed y n ie pozostaje, wierzyć, iż za fasadow ością bezw olnego oblicza życiow ego drugiego człow ieka jest scho­

wany głęboko zalążek jeg o praw dziw ego, autentycznego, odpow iedzialnego za dialog i dojrzałego do niego człow ieczeństw a. M oże tylko W itold w ierzyć, że doj­

dzie kiedyś do rozłam ania jeg o narracyjnego m onologu na dialog, że uczyni to Inny, cudow nie powstały ze swej bezwolności. Pozostaje W itoldowi wierzyć w ist­

nienie Innego, prawdziwie wierzyć, nigdy go bow iem nie w idział, nigdy nie doznał jego obecności.

Bóg

W szystkim bohaterom ostatnich powieści G om brow icza brakuje czegoś, by św iadom ie m óc stanąć w przestrzeni dialogu. W itoldow i - m inim alnej ch oć­

by akceptacji świata, Innym - autentyczności, św iadom ości. B ohater m a jednak

(15)

w perspektyw ie przekroczenie owych negatyw nych granic i tej perspektyw ie na końcu się przyjrzyjm y.

Kosmos pokazuje dzieje pewnej nieuleczalnej choroby narratora i jego wysiłki w walce z nią. N arrator mówi o sobie niewiele, poza tym, iż wielokrotnie podkreśla swój psychiczny status pacjenta. Przedstawiając siebie, poprzestaje na udzieleniu informacji o swoim trudnym położeniu, odrzuceniu i pragnieniu przełam ania złej duchowej passy - i to wystarczyć ma czytelnikowi, by zrozum iał podejm owane przez głów nego bohatera kroki. Stanow isko bohatera w obec jeg o choroby jest najzupełniej zw yczajne, oczywiste: jego przyjazd do Z akopanego to zaaplikow a­

na sobie kuracja, chce bow iem być zdrowy, chce uzyskać stan jako ściow o całkiem odm ienny od przeżyw anego. Plan ma bardzo prosty: przyjeżdża do Zakopanego, by się w ew nętrznie poskładać, aby w jakiś porządek scalić chaos swego życia.

Chce być zdrowy, a ze zdrow iem w iąże odnalezienie jakieg oś sensu, ukształtow a­

nie życia w edług jakiegoś ładu. W itold pełni w szakże w K osm osie jednocześnie dwie rów noległe funkcje, zw iązane z jego chorobą. Będąc człow iekiem chorym , pacjentem św iadom ym swojej choroby i pragnącym w yzdrow ienia, jest też leka­

rzem sam ego siebie, poddaje się tylko w łasnym m etodom leczenia, a sw oją choro­

bę trzym a w ścisłej tajem nicy przed wszystkimi. Pragnie w ysw obodzić się ze swej duchowej niem ocy i w zakopiańskim pensjonacie podejm uje w tym celu szereg zaprojektowanych przez siebie działań. D z ia ła - w sobie, z siebie, nie posiłkując się żadną zew nętrzną konsultacją i pomocą. Działa, choć do głębi jest chory i z tak fatalnego, godnego w spółczucia stanu w ysnuw a ład będący uzew nętrznieniem i jednocześnie uwewnętrznieniem jego choroby, ład, który je st tej choroby dal­

szym ogniw em i znam ionuje ostateczne popadnięcie w chorobę. Choroba rodzi chorobę, choroba duchow a W itolda jest powodem stw orzenia przez niego ułom ­ nych porządków.

Witoldowi gorąco zależy na poczuciu sensu, zamiast chaosu chce ujrzeć kos­

mos i usilnie próbuje scalić w system rozproszone i rozpraszające go elementy świata.

Odczuwa także konieczność obiektywizacji stworzonego przez siebie ładu, pragnie być pewny, iż prawa, które na świat projektuje jego umysłowość, obow iązują wszyst­

kich. Chce bowiem żyć w „kosm osie”, w duchowej przestrzeni uniwersalnej, a nie karmić się rojeniami własnego, jednostkow ego umysłu. Stąd wynika dbałość narra­

tora o to, „by eksperym ent wypadł obiektywnie”. Witold wypatruje dowodów obiek­

tywności powiązań m iędzy ustami a powieszeniam i, są one jednak tak nikłe, tak śladowe i nieistotne, iż sam przeczuwanym powiązaniom musi w ich „obiektywiza­

cji” dopomóc. Pragnie sensu obiektywnego, rzetelnego, chce oprzeć się na tym, co w idzą też inni, co jest na pewno prawdziwe, realne, i tym pragnieniem wiedziony, nadaje, jak potrafi, tej co najmniej wątpliwej obiektywności status niekw estionow a­

nej prawdy. Tak narzuca św iatu siatkę swoich rojeń, by zniw elow ać rozległe ob­

szary w ątpliw ości, jak ie w ysunąć m ożna wobec przedstaw ionych przez niego pro­

pozycji uporządkow ania. I tak musi być niezłom ny w absurdzie, by jeg o dzieło sprostało w ym ogom niepodw ażalnej obiektyw ności. W ten sposób działa na rzecz absurdu, co nie je st jeg o św iadom ym zam ierzeniem , ale zostało spow odow ane chorobliw ym stanem , w jakim się znajduje. Nic tu nie p om agają dobre chęci do ­ głębnie jedn ak chorego narratora - pow staje chory kosm os, absurd zatacza coraz szersze kręgi, sam ouzdrow ieńcza kuracja okazuje się na dobre godzić bohatera z jeg o chorobą, w pisyw ać j ą w jego tożsam ość. N a szczęście zabiera głos rzeczy­

(16)

w istość, która choć osaczona przez W itolda jego system em , nie przestała przecież istnieć. Tak więc w finale czujnie wyw iedziony przez W itolda ład, pow stały na pożyw ce jego duchow ej choroby, okazuje się niekw estionow aną fikcją.

Na początku swej tatrzańskiej przygody W itold z nadzieją podejm ow ał w ysił­

ki w celu duchow ego w yzdrow ienia i konstruow ał rytuały, systemy. Pod koniec m ów i, zw iązany ju ż doświadczeniem :

Ja byłem w ieszaniem . Przystanąłem nawet, żeby pom yśleć, że przecież każdy chce być sobą, w ięc i ja chcę być sobą, któż by, na przykład, lubił syfilis, o czy w iście nikt nie lubi sy fili­

su, ale przecież i syfilityk chce być sobą, syfilitykiem , łatwo się m ówi „chcę w yzdrow ieć”, a jednak to brzmi obco, to jakby się pow iedziało „nie chcę być, kim jestem ”. [K 143]

Znam ienne to słowa: Witold ma już świadomość tego, iż w szelkie jego wysiłki tylko pogłębiły jego chorobę, że były tylko em anacją choroby jego duszy i uprag­

nione duchow e zdrowie zupełnie uleciało z horyzontu jego życia. A tego, by być zdrowym , pragnął naprawdę i tym wymowniejsza jest jego ostateczna życiowa kon­

kluzja: pogodzenie się ze sw ą chorobą, definitywne skazanie się na siebie, na swą chorobliw ą wsobność. Aby uwiarygodnić tę decyzję, ostatecznie stwarza on model ludzkiej osoby, gdzie choroba jest konstytutyw ną osobow ościow ą cechą i stanowi granice, których jednostka przekroczyć nie może, działałaby bowiem wbrew w ła­

snej tożsamości. Witold zaczynał swą wyzw oleńczą pracę pełen nadziei, skończył, stając na gruncie paradoksalnego twierdzenia: „i syfilityk chce być sobą, syfility­

kiem [...]” . Dalej ju ż w duchowych wysiłkach nie pójdzie, nie potrafi, nie może.

Co skłoniło Witolda do utożsamienia się ze swą duchow ą niem ocą? Dlaczego nie będzie ju ż dalej szukał dróg wyzdrowienia? Podkreślam tu znów, iż w ciągu całej swej przygody chory Witold nie wyciąga ręki po pomoc, ściśle trzyma się sam ouzdrow ieńczych koncepcji. Wyczerpał jednak swoje jednostkow e m ożliwo­

ści, jeg o wysiłki okazały się nieskuteczne. Więcej ju ż nie znajduje w sobie samym.

M ógłby w końcu udać się do kogoś po pomoc w rozwiązaniu dręczących go proble­

mów, sięgnąć po ratunek z zewnątrz, jak chory sięga po lekarstwo. Ci wszyscy je d ­ nak, wśród których się znajduje, są równie chorzy jak on. W czasie całej opowieści Witold notuje niepokojące symptomy w zachowaniach otaczających go ludzi i wraz z nim widzim y, iż nie są oni zdolni pom óc nikom u, a sobie sam ym pom agają w sposób równie chory jak Witold. Poznajem y pochłoniętego dziw nym śledztwem Fuksa, robiącego w szystko po to, by zapom nieć o Drozdow skim , nieprzerw anie onanizującego się Leona, w alącą w pień drzew a Kulkę, poczciw ą K atasię skryw a­

ją c ą m anię w bijania, niedobrane m ałżeńskie pary, pokrywające pustkę dokazyw a­

niem, a galerię tych postaci naznaczonych skazą wsobności zam yka przyzwoity, lecz znienacka popełniający samobójstwo Ludwik. M ożliwość uzyskania pomocy z zew nątrz znika. To równie nie do wyobrażenia, jak wykrzesać jeszcze coś z same­

go siebie. Stąd zgoda Witolda na tożsamość zbudow aną na własnej ułomności. Nie chce być chory, ale nie m ożna chorobie zaradzić. A bardziej niż samej choroby, obaw ia się własnej nicości. Chce istnieć, choćby chory, chce legitym ow ać się czymś na poparcie swego istnienia, choćby w łasnym duchow ym kalectw em . W ewnętrz­

na nicość i dozgonna w tym stanie stagnacja życiow a nastałyby niechybnie, gdyby bohater zrezygnow ał z kontynuacji i efektów swych sam ouzdrow ieńczo-chorobo- tw órczych praktyk, będąc w sytuacji, gdy z zew nątrz nie m oże liczyć na żadnego lekarza.

W szyscy są tu chorzy, nikt nie byłby zdolny do udzielenia pomocy, nie odbie­

(17)

ga od tej zasady także pojaw iający się w powieści ksiądz. Pow ołany z ram ienia w spólnoty K ościoła do niesienia duchowej pomocy, nie je st w stanie wypełnić swego zadania. Postać księdza, kryjącego, ja k i w szyscy w okół, sw oje wsobne tajem nice, całkiem ju ż przekreśla jakiekolw iek m ożliw ości uzyskania pom ocy z zewnątrz. Nie m oże „podejrzanie gm erający palucham i specjalista od B oga”

budzić w W itoldzie zaufania. Łaknący zdrow ia W itold nie m ógłby go uznać za solidnego pośrednika Transcendencji, źródła, z którego dałoby się zaczerpnąć praw ­ dy i sensu. Przykra, chora, a przy tym karykaturalnie przerysow ana przez narrato­

ra postać księdza w yraża więc retoryczne pytanie W itolda o jeg o ostatnią nadzieję - o Boga, o Tego z zew nątrz, do którego najpew niej m ożna by się uciec z sobą, gdy duchow e cierpienie i pustka przynaglają, by uciec od siebie sam ego. N iepo­

radna osoba księdza przekreśla nadzieje W itolda na ludzką czy ludzko-B oską po­

moc, nie przekreśla jed n ak sam ego Boga. Głębiej tylko objaw ia, iż je st On nie­

zbyw alną życiow ą potrzebą W itolda, iż całe życie narratora przebiega w nadrzęd­

nej perspektyw ie nadarem nego, jak dotąd, w yczekiw ania na B oską ingerencję.

W D zienniku G om brow icz pisze: „M nie Bóg, w życiu m oim , nigdy nie był potrzebny - od najw cześniejszego dzieciństw a, ani przez pięć m inut - byłem za­

wsze sam ow ystarczalny” 19. I złudzenie własnej sam owystarczalności nieustannie żyw ią też bohaterowie jego powieści. Nie m ogą oni jednak ju ż w większym być błędzie - widzimy, jak ułomnie, kaleko, żałośnie, tragicznie i nieopanow anie zara­

zem bohaterowie w Pornografii i w Kosm osie dążą do siebie, poszukują się - by się niszczyć. Stając bowiem wobec drugiego człowieka jako w pełni sam owystarczalni, nie m ogą go dopuścić do siebie, nie są w stanie znaleźć w sobie m iejsca na potrzebę Inności i ta stała cecha ich osobowości, samowystarczalność, przem ienia kurczowe pragnienie kontaktów z ludźmi w bezpieczne dla bohaterów użycie ich poza sobą.

Widzimy, jak p ragną Transcendencji - sam ow ystarczalni, tw orzą j ą więc. O gląda­

my ich klęskę, w ynikłą z ich pierwotnego założenia własnej sam owystarczalności.

Już nie da się ukryć, iż podstawowym stanem narratorów ostatnich powieści G om ­ browicza jest nędza bezm iernego głodu Inności, pokryta zanikającym stopniowo, jakże jednak długo niesionym przez życie, fałszywym ich przekonaniem o sam ow y­

starczalności. Szukając zaspokojenia, uważnie baczą na to, by wydawać się sobie sam owystarczalnym i, i tak tw orzą z Innych horrendalne konfiguracje, jak ta z P or­

nografii, gdzie „H eńka z Karolem na W acławie” . W ten sposób narrator, jak że przecież ludzki, gdyby pozostał w prawdzie swej nędzy, w świadom ości swego stanu, wypierając się swej złaknionej Innych kondycji, staje się nietykalnym reży­

serem , odstręczającym voyeurem . Tak, kolejnym i zam kniętym i narracjam i, to­

czy się koło jego przygód. Aż dopiero w Kosmosie Leon, jego sobowtór, w yśpiew u­

je mu jego w łasną melodię: „swój do swego po sw oje”. Sam owystarczalność żyją­

cego wśród ludzi W itolda ma bowiem swoje prawdziwe imię: duchow y onanizm, onanizm m iędzyludzki, gdy satysfakcjonuje bohatera przedm iotow e traktow anie Innych.

Spotykają się w W itoldzie stracone nadzieje na pom oc z W ysoka wraz z uśw ia­

dom ioną koniecznością istnienia instancji wyższej niż ludzka, naznaczona choro­

bą podm iotow ość i m iędzyludzka m echanika. Musi dojść do now ego spojrzenia narratora na jeg o w łasny duchow y problem i na klęskę, ja k ą zgotow ały mu znale-

14 W. G o m b r o w i c z , D zienn ik 1 9 5 3 -1 9 5 6 . Kraków 1988, s. 274.

(18)

zionę przez niego rozw iązania. Załam ały się podw aliny starego świata, a Bóg ju ż w P ornografii został, bez szczególnego przyglądania M u się, odrzucony i oto czło­

wiek znalazł się w zupełnie relatywnej przestrzeni kulturow ej, gdzie tw orzyć może dow olnie w szelkie now e światy. Cóż jednak z tej odkrytej w czasach kulturow ego zm ierzchu ludzkiej mocy, gdy wykreow ane porządki gasną, nikną, pozostaw iają po sobie nieusuw alne krzyw dy ludzkie. C złow iecze kreatorskie usiłow ania nie dlatego przecież nie zostają zw ieńczone sukcesem , że człow iek nie jest w stanie podołać całem u kosm osow i. W cześniej, w Pornografii, W itold podołał przecież całem u najbliższem u światu, a jednak m imo zew nętrznego pow odzenia przyszło mu przeżyw ać dojm ującą katastrofę. Po doświadczeniach „pornograficznej” przy­

gody na kartach K osmosu rodzi się nowy problem współczesności. Teraz chodzi już 0 to, by przetrwał tworzony przez człowieka świat, by przetrwali inni, a i w kon­

sekwencji sam budowniczy rozmaitych struktur i systemów. Aby nie ugrzązł on w horrendalnym pankosmicznym onanizmie. Rzeczywistość, która ponownie prze- maga w finale chory W itoldowy wysiłek, wskazuje w ciąż drogę. Zdaje się mieć bliski zw iązek z m iędzyludzką równow agą, gdyż bezbłędnie reaguje w chwilach, gdy jednostk a dokonuje aneksji m iędzyludzkiego świata. R zeczyw istość znosi wykreow ane przez narratora porządki, osadzone na dokonanych przez niego kon­

kretnych, niepodw ażalnie złych czynach. Porządki, w których n o rm ą je st zupełny brak dobra.

Aby w kolejnym finale rzeczywistość zaakceptowała stworzony przez narratora ład życiowy, powinien on dostosować sw ą pracę do prostych zasad etycznych. Już wie narrator, iż ze swej kulturotwórczej działalności nie będzie m ógł wyelim inować uważnego względu na dobro drugiego, bezbronnego człowieka. Ale nie przedstawi nam swojej nowej pracy, kończy tylko tę, złą i chorą, a ostatecznie jej zaniecha. Nie ma bowiem dokąd uciec się z sobą, ze swym chorym, wsobnym istnieniem, nie ma skąd zaczerpnąć podstawowej nauki etycznej. Potrzebuje Boga, by jego świat prze­

trwał, ale nie znajduje godnego zaufania świadectwa Bożego na ziemi. Potrzebuje Boga, by poprowadził go ku ludzkiemu światu.

W tym miejscu spotykam y się z konkluzjami przem yśleń Andrzeja Falkiewicza 1 Jerzego Jarzębskiego. Obaj krytycy zauważyli w światopoglądzie pisarza poczucie konieczności istnienia Transcendencji, dostrzegli, że jest w nim m iejsce na obec­

ność Boga. Są przekonani, że Bóg, „obecny” w utworach G om browicza, to Bóg wyrozumowany, niezbędny element intelektualnej konstrukcji jego powieści:

Skłaniał się [Gom browicz] ku dow odom , ku przewodom m yślow ym q u a si-m a tem a ty cz­

nym , technicystycznym , opartym na widzeniu techniki m iędzyludzkich kontaktów. Bóg, które­

go odnalazł, ma w łaśnie taką naturę20.

Obaj krytycy podają różniące się od siebie szczegółow e uw arunkow ania za­

uważanej w tw órczości G om brow icza „afirm acji Boga jak o fundam entu struktury św iata”21:

Wydaje się, że hipoteza transcendencji jest w system ie G om browicza hipotezą konieczną, poniew aż wynika ona z przyjętej konwencji „literackości”, która przenika tw órczość i biogra­

fię pisarza. Przy czym „B ogiem ” byłby w tym system ie jakiś hipotetyczny, ostateczny „autor”,

20 A. F a l k i e w i c z , P olski kosmos. 10 esejó w p r z y G om brow iczu. W rocław 1996, s. 198.

21 J. J a r z ę b s k i , B óg ateistó w : Schulz, G om brow icz, Lem. W: P o żeg n a n ie z em igracją.

O pow ojen n ej p ro z ie p o lsk iej. Kraków 1998, s. 60.

Cytaty

Powiązane dokumenty