• Nie Znaleziono Wyników

Rocznica koła chemików widziana z Australii

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rocznica koła chemików widziana z Australii"

Copied!
5
0
0

Pełen tekst

(1)

Andrzej Kózek

Absolwent z roku akademickiego 1967/1968

ROCZNICA KOŁA CHEMIKÓW WIDZIANA Z AUSTRALII

Gdy dostałem list od Jurka Zubka i Staszka Cęckiewicza - przyjaciół z czasów stu­

diów - z zaproszeniem do napisania wspomnień z okazji dziewięćdziesiątej rocznicy istnienia Koła Chemików, byłem miło zaskoczony samą rocznicą oraz pamięcią o mnie.

Wprawdzie nie lubię oglądać się do tyłu, wciąż wydaje mi się, że jeszcze nie zdążyłem z najważniejszymi sprawami w mym życiu, jednak dziewięćdziesięciolecie koła na po­

nad sześćsetletnim uniwersytecie, o jakże wspaniałych tradycjach, to rocznica szczególna i czuję się wyróżniony, że było mi dane studiować w tych szacownych murach.

Urodzony i wychowany w Krakowie, w czasie studiów nie zwracałem większej uwa­

gi na wiek uczelni i miasta. Kraków oraz Uniwersytet Jagielloński posiadają wiele wspa­

niałych zabytków oraz bogatą historię. Jednak codzienne z nimi obcowanie sprawiły, że nadzwyczajności te wydawały się oczywiste. Na co dzień wszyscy jesteśmy raczej zaan­

gażowani w bieżącą pracę i bieżące problemy i dopiero perspektywa czasowa, a w mym przypadku również przestrzenna, pozwalają na zdanie sobie sprawy z wartości tradycji oraz kronikarstwa dokonań.

Piękno i historyczną wagę Krakowa doceniłem już wkrótce po studiach, po przeniesieniu się do Wrocławia1. Wartość i wyjątkowość Uniwersytetu Jagiellońskiego w pełni dotarła do mnie w Stanach, gdzie lokalnym tradycjom uniwersytetów czy też stowarzyszeń mogłem przeciwstawić ponad sześćset lat naszej Almae Mater. Wobec tego, że w Stanach najstarsze uczelnie liczą około dwustu, a w Australii około stu pięćdziesięciu lat, sześćset lat Uniwersy­

tetu Jagiellońskiego ulokowanego w Krakowie zwraca na siebie uwagę. Ostatnio, w czasie prezentacji przed mym referatem na Macquarie University w Sydney, profesor Solo uznał za interesujące również wspomnieć, że jestem absolwentem ponad sześćsetletniego Uniwersy­

tetu Jagiellońskiego, na którym niegdyś studiował Mikołaj Kopernik.

1 Mogętymstwierdzeniem urazić mych wrocławskichprzyjaciółzakochanych w tym pięknym mieście, gdyż z Wrocławiem związałem się swą pracą zawodową. Chociaż bezostentacji, jednak krakowianinem pozostałem na całe życic bez względu na to,gdziewędrowałem i wciąż nadal jeszcze wędruję po świecie.

2 W latach 1963-1968 studiowałem chemię, a wlatach 1965-1970 matematykę na UJ.

W kulturze anglosaskiej tradycja odgrywa dużą rolę. Pielęgnowane są tradycje nie tylko uniwersytetów, ale także stowarzyszeń akademickich i studenckich związanych z uczelniami. Absolwenci zyskują prawo noszenia tóg we wzorach i kolorach odpowia­

dających osiągniętemu tytułowi akademickiemu oraz obowiązujących w nadającej go uczelni. Nie jestem pewien szczegółów tradycji obecnie kultywowanych w kraju, jednak w czasie moich studiów2 widziałem togi tylko na ramionach członków Senatu Uczelni.

Stowarzyszenia studenckie podtrzymują więzy nie tylko między absolwentami pozo-

(2)

stającymi w kraju. Kluby amerykańskich oraz brytyjskich stowarzyszeń istnieją również w Australii.

Może jak dotąd są to refleksje niezwiązane bezpośrednio z Kołem Chemików.

Podsuwają mi one jednak pomysł stworzenia Klubu Absolwentów Uniwersytetu Jagiellońskiego, chociaż podejrzewam, że taki od dawna istnieje, a tylko ja o tym nie wiem. Jeśli tak jest, to z pewnością nie robi wokół siebie tyle reklamy, co amerykańskie stowarzyszenia, takie jak Kappa-Beta-Gamma, które mają swe oddziały rozsiane po ca­

łym świecie3. Sądzę jednak, że dotąd nie ma klubu sympatyków Koła Chemików, który zrzeszałby byłych członków Koła Chemików, również tych rozproszonych po różnych krajach. Klub mógłby pomagać w ramach realnych możliwości w eksporcie naszej kul­

tury i nauki, w szerzeniu międzynarodowej współpracy oraz w szerzeniu wartości aka­

demickich. Można też pomyśleć o odznakach, np. w postaci gemmy lub kamei, które stanowią popularne symbole przynależności w przypadkach podobnych stowarzyszeń.

Z pewnością takie imponderabilia są jakąś przeciwwagą dla materialnych wartości, które można nabyć bez konieczności odwoływania się do wartości kulturowych.

3Na pewno przekręcam nazwę, byłyto trzylitery greckiegoalfabetu widoczne w tak wielu miejscach na kampusie w Fayetteville,Arkansas. Majątakże klub w Sydney, októrym nic tak dawno czytałemw lokalnej prasie uniwersyteckiej na Macquarie.

Warto jednak przy okazji rocznicy podzielić się wspomnieniami związanymi bez­

pośrednio z Kołem Chemików. O ile dobrze pamiętam, prezesowałem kołu w latach 1966/1967. W tym czasie przyjaźnie studenckie rozbudowywały się raczej poziomo, w ramach jednego roku, czemu u chemików sprzyjały liczne pracownie. Jednak rok, na którym studiowałem, miał wielu przyjaciół wśród kolegów o rok starszych, a zwłaszcza wśród kolegów o rok młodszych. Na ówczesną, w moim przekonaniu bardzo sympa­

tyczną, atmosferę w kole wpłynęło zapewne to, że stanowiliśmy grupę znającą się wcześ­

niej z rajdów studenckich oraz z tzw. hufców pracy, na które jeździliśmy, aby zarobić na obozy wędrowne po Mazurach i Kaszubach. Gdy nasz rok przejął w swoje ręce losy koła, staraliśmy się, aby było ono otwarte i dostępne dla wszystkich studentów. W moim prze­

konaniu przede wszystkim tą otwartością różniliśmy się od lat poprzednich, gdy koło swą działalność ograniczało do grupy kilku osób skupionych wokół zarządu.

W czasie roku akademickiego staraliśmy się organizować regularnie odczyty, na któ­

rych sami referowaliśmy atrakcyjne problemy chemii, wychodzące poza ramy formalnych studiów. W czasie wakacji zorganizowaliśmy obóz naukowy w Dolinie Chochołowskiej z udziałem pracowników Katedry Krystalochemii, na który część funduszy zdobyliśmy, or­

ganizując andrzejkowy bal chemików. Pamiętam, że pieniędzy wystarczyło wtedy także na dofinansowanie Ogólnopolskiego Seminarium Studenckiego, które zorganizowaliśmy w ko­

lejnym roku. Jego losy zawisły w ostatniej chwili na przysłowiowym włosku wobec kłopotów z uzyskaniem dofinansowania obiecanego wcześniej przez Komisję Nauki ówczesnego ZSP (Zrzeszenia Studentów Polskich). ZSP było organizacją studencką mocno kontrolowaną na szczeblach wydziałów i uczelni przez instytucje polityczne, jednak na poziomie naszego koła byliśmy autonomiczni i dalecy od jakichkolwiek wpływów politycznych. Nie wiem, co zdecydowało o obcięciu i tak bardzo skąpych fiinduszy na organizację seminarium.

Tematem seminarium były zjawiska powierzchniowe i uzyskaliśmy opiekę nauko­

wą z Zakładu Chemii Fizycznej. O patronat poprosiliśmy nestora chemików, profesora Bogdana Kamieńskiego, kierującego od lat zakładem. W przygotowaniu referatów uzy­

skaliśmy opiekę naukową wielu ówczesnych pracowników zakładu. Nie szczędzili nam

(3)

oni czasu na konsultowanie tematyki i kierowali przygotowaniem referatów przez na­

szych studentów. Szczególnie wiele czasu poświęcili nam obecni profesorowie, a wów­

czas doktorzy: Andrzej Pomianowski, J. Czarnecki oraz (wówczas) magister J. Najbar.

Przypomina mi się gafa popełniona przez nas w czasie organizowania seminarium.

Chcieliśmy się wtedy zwrócić do Zakładu Chemii Fizycznej i do profesora Kamieńskiego z prośbą o patronat i o pomoc merytoryczną przy organizacji sesji naukowej. Forma, w jakiej należało się o taką pomoc zwrócić do samego profesora, stanowiła dla nas problem. Po dyskusji zdecydowaliśmy, że powinniśmy to zrobić w możliwie oficjalny i uroczysty sposób, a więc na piśmie. Kolejnym problemem było, czy takie zaprosze­

nie i prośbę o pomoc należy wręczyć osobiście, czy też wysłać pocztą. Dziś można się uśmiechnąć wobec tych „problemów” i na wspomnienie tego, że wybraliśmy pocztę. Po dwóch tygodniach, gdy list do profesora dotarł, dowiedzieliśmy się od pracowników zakładu, jak wielki nietakt popełniliśmy. Dotyczy to jednak tylko zakulisowej atmosfery i pokazuje dystans, jaki niegdyś istniał między profesorem a studentem. Pomimo gafy, profesor Kamieński oraz jego współpracownicy z uniwersytetu i z PAN bardzo nam w organizacji pomogli. Bez ich pomocy i opieki nie moglibyśmy nawet marzyć o do­

prowadzeniu seminarium do szczęśliwego końca. Wielu z naszych kolegów i koleżanek później specjalizowało się w chemii zjawisk powierzchniowych. Nie potrafię jednak od­

powiedzieć na pytanie, czy to nasze seminarium studenckie miało jakiś wpływ na wybór ich zainteresowań.

Kłopotów z organizowaniem seminarium było bez liku. Pamiętam, że w tym okresie na studiowanie i przygotowanie do zajęć pozostawały mi tylko noce. Dla mnie osobiście było to doświadczenie pokazujące różne aspekty - również zakulisowe - „organizowania nauki”, chociaż tylko na poziomie studenckim. W rezultacie, w późniejszej pracy nauko­

wej starałem się unikać spraw organizacyjnych, gdzie to tylko było możliwe.

Niemniej jednak wydaje mi się, że dostarczyliśmy mnóstwa doświadczeń młodszym kolegom, którzy po nas przejęli organizowanie i rozwijanie działalności koła. Kolejnym prezesem został Mirek Flandke, obecnie profesor i rektor Akademii Górniczo-Hutniczej, a po nim prezesował Ludwik Komorowski, który później przeniósł się na Politechnikę Wrocławską i - o ile dobrze pamiętam - jest specjalistą w zakresie biochemii. Nie pamię­

tam nazwisk następnych prezesów, jednak wiem, że koło pozostało w dobrych rękach i jeszcze w czasie mego pobytu w Krakowie młodsi koledzy zorganizowali wspaniałe Ogólnopolskie Seminarium, bez porównania bardziej udane niż to, na którego organiza­

cję miałem w swoim czasie wpływ. Nie śledziłem dalszej działalności koła po przeniesie­

niu się do Wrocławia. Jednak fakt, że dziewięćdziesiąta rocznica nie została zapomniana, że została wspaniale uczczona, świadczy, że praca koleżanek i kolegów z naszych czasów nie poszła na marne i wraz z podobnym wysiłkiem wielu następnych pokoleń studentów stanowiła drobny przyczynek do stworzenia tradycji.

Dostąpiłem zaszczytu prezesowania kołu, jednak jego działalność była oczywiście opar­

ta nie na mojej aktywności, lecz na codziennej i często niewidocznej na zewnątrz pracy wielu moich koleżanek i kolegów. Pod koniec studiów pamiętam szczególnie wspaniałą Jasię Rodakiewicz. Z mojego roku oczywiście muszę wymienić Jurka Zubka i Marysię Pasternak - bez których zdolności organizacyjnych i pracy niewiele rzeczy by nam się udało, Staszka Cęckiewicza, Krzyśka Kosińskiego, Marka Wójcika i Andrzeja Wojtowicza.

Wśród kolegów z roku młodszego dominowali Mirek Handke, Franek Dubert, Janusz Sepioł, Ewa Nowak, Joasia Garbacik, Jacek Banaś, Kama Charciarek i Małgosia Muiyn.

Z roku o dwa lata młodszego pamiętam Ludwika Komorowskiego. Gorąco przepraszam

(4)

kilkudziesięciu pozostałych wspaniałych koleżanek i kolegów, że nie wymieniam ich na­

zwisk. Często, wstyd przyznać, pamięć do nazwisk zawodzi, nawet do nazwisk kiedyś tak bliskich przyjaciół, których twarze wciąż mam przed oczami.

Pozostaje też zapytać, co pozostało z tych lat oprócz wspomnień. Niektórzy spośród naszych kolegów i koleżanek są obecnie profesorami, Mirek Handke został Rektorem AGH, jest kilku doktorów habilitowanych, doktorów, są wynalazcy, są przedsiębiorcy i producenci. Jednak kariery naukowe i przemysłowe zrobili nie tylko ci aktywni w kole, również wielu kolegów i wiele koleżanek działających indywidualnie odniosło sukces.

Spojrzenie w przeszłość pokazuje, że działalność w takich organizacjach jak nasze koło może pomóc w późniejszej drodze życiowej, ale oczywiście nie jest to warunkiem ani koniecznym, ani wystarczającym. Czasem przeciwnie, spora ilość czasu poświęcona na sprawy organizacyjne w okresie studiów może przyhamować późniejszą aktywność w okresie pracy zawodowej. To jest po prostu życie. Do tego mogą i dochodzą inne uwarunkowania. Mam tutaj na myśli Krzyśka Kosińskiego, najlepszego studenta na na­

szym roku, którego wspaniałe zdolności zostały zmarnowane po Marcu 1968 przez głu­

potę i podłość donosiciela4. Krzysiek za noszenie plakatu

4 Jaksiępo latachdowiedziałem, byłto, niestety, jedenzestudentów z naszegoroku.

5 Nasze krajowemagisterium, jeśli jest uznawane wkrajach zachodnich,to z reguły jesttraktowane jako odpowiednik tytułuBachelor,a nic Master.

NIE LUBIĘ RUSKICH PIEROGÓW

nie został nigdy dopuszczony do pracy naukowej. Powód dzisiaj wydaje się śmieszny i niepoważny. Zapewne trudno obecnym studentom w niego uwierzyć. „Mądry i wszech­

władny system” potraktował demonstrację na serio, a mimo że - chociaż dopiero około dwadzieścia lat po Marcu - „przestał funkcjonować”, straconego czasu nikt nie zwróci.

Zdarzyło się, że przebywałem dłużej w kilku krajach zachodnich. Na zakończenie chciałbym więc dodać parę uwag o zagranicznych tradycjach i przyczynić się do dyskusji o tym, jakie cechy koła należałoby w przyszłości rozwijać, a jakie pominąć. Rocznica z pewnością jest dobrą okazją do zastanowienia się, jakie mechanizmy w obecnej rze­

czywistości pozwalają zbliżyć studentów do pracy naukowej i zawodowej i które z nich byłyby dzisiaj najwłaściwsze.

W krajach zachodnich (mam na myśli Niemcy, Stany Zjednoczone i Australię, w których przebywałem po ponad dwa lata w każdym) istnieją różne stowarzyszenia studenckie i ab- solwenckie, jednak główny ciężar inicjacji naukowej i zawodowej nie pozostaje w ich gestii.

Zasadnicze studia trwają w Stanach i Australii trzy lata. Absolwent otrzymuje wówczas tytuł Bachelor, a odpowiedni dyplom jest wręczany na centralnej uroczystości zwanej Graduation.

Na tym kończą się podstawowe na Zachodzie studia. Nieliczni kontynuują studia jeszcze przez kolejne dwa lata i - na ogół po obronie pracy dyplomowej - otrzymują tytuł Master.

Na Graduation zarówno honorowani dyplomami studenci i doktoranci, jak i obecni repre­

zentanci kadry akademickiej występują w togach stosownych do zajmowanej pozycji. Po­

ziom Master Thesis, odpowiednika naszej pracy magisterskiej5, może być różny w zależności od uczelni, a nawet departamentu. Często, a na wiodących uniwersytetach z reguł}' są to już prace naukowe, powstałe wprawdzie pod opieką uniwersyteckich opiekunów, lecz zawiera­

jące sporą ilość własnych pomysłów.

(5)

Do wczesnego kontaktu studentów z pracą naukową przyczynia się tymczasowe za­

trudnianie najlepszych studentów w charakterze pomocników technicznych podczas pro­

wadzenia prac naukowych i przy nauczaniu. Łatwy, wręcz wspaniały dostęp do literatury i informacji z całego świata poprzez skomputeryzowane ogólnokrajowe i międzynarodo­

we bazy danych dostępne poprzez sieci komputerowe FTP, ARCHIE, Gopher oraz World Wide Web (WWW) sprzyjają szybkiej inicjacji naukowej najzdolniejszych. Podstawowe trzy lata studiów dają znacznie szerszy niż u nas przegląd istotnych dla danej dziedziny technik i problemów. Wtedy też studenci zdobywają podstawowe przygotowanie do wykonywania zawodu. Dopiero na poziomie Honors {Master, czyli na IV i V roku, studia nabierają spe­

cjalistycznego charakteru. W szczególności osoby podejmujące później pracę twórczą mają już spore wyobrażenie o aktualnym poziomie danej dyscypliny. Opiekę nad najzdolniejszymi studentami dość szybko przejmują pracownicy naukowi.

W krajach angielskojęzycznych presja i wymagania studentów są ogromne i nieraz nawet powodują zmianę programów nauczania. Brak dystansu pomiędzy uczniem a nauczycielem powoduje również zmniejszenie progu psychologicznego u studentów, którego pokonanie jest niezbędne przy atakowaniu i rozwiązywaniu problemów naukowych. Student do pro­

fesora mówi po imieniu oraz może mieć i często ma pretensje o to, czego i jak go ów John (tzn. profesor) uczy. Student nie odczuwa bariery dzielącej go od nauczyciela. Jest naturalne, że często to student robi lepiej to, na czym wcześniej John zbudował swoją karierę. W tym zakresie kontrast - zwłaszcza z czasami, gdy studiowało moje pokolenie - jest ogromny Na­

uka należy do ludzi młodych, a uhonorowane wiekiem autorytety naukowe nie odgrywają takiej sztywnej roli, jak niegdyś było to (czy już rzeczywiście należy do przeszłości?) u nas6.

W rezultacie nie ma tam potrzeby, aby organizacje studenckie zajmowały się sprawami na­

ukowymi nawet na popularnym poziomie. Stowarzyszenia typu naszego koła spełniają rolę socjalną i integrującą środowisko, lecz nie zajmują się pobudzaniem zainteresowań zawo­

dowych. Jaki styl koła byłby najwłaściwszy w dzisiejszych czasach? W dużej mierze zależy to od organizacji nauczania i pracy naukowej na samej uczelni. Czy przejęcie któregoś ze zwyczajów lub metod organizacyjnych wspomnianych wyżej byłoby w Polsce atrakcyjne?

Oczywiście na te pytania odpowiedzą nasi młodsi koledzy i samo życie. A chemikom i Kołu Chemików chciałbym życzyć, abyśmy się przed jego stuleciem doczekali członka koła, który otrzyma Nagrodę Nobla.

6W Australii podobnie sztywnajest administracja uczelni,będąca pod silnym wpływem administracji państwowej.

Andrzej KÓZEK, dr hab. nauk matematycznych; ur. 18 grudnia 1945 r. w Krakowie; żonaty, 1 syn. Mgr chemii 1968, mgr matematyki 1970, dr 1973, dr hab. 1983. Studiował chemię na Wydziale Matematyki, Fizyki i Chemii UJ w latach 1963-1968 oraz matematykę na tym samym wydziale w latach 1965-1970. Asystent w Zakładzie Chemii Fizycznej UJ (1968-1970). Studia doktoranckie w Instytucie Matematycznym PAN we Wrocławiu (1970-1973). Starszy asystent w Zakładzie Statystyki Matematycznej w Instytucie Matematyki PAN we Wrocławiu (1972-1984).

Kierownik Zakładu Metod Programowania Instytutu Informatyki Uniwersytetu Wrocławskiego (1984—1991). Doktor habilitowany w Zakładzie Metod Numerycznych Instytutu Informatyki Uniwersytetu Wrocławskiego (1992-1993). Senior Lecturer w Department of Statistics Macquarie University, Sydney, Australia (1993-dziś). Staże zagraniczne: Stypendium im. Humboldta, Uniwersytet w Kolonii, Niemcy; Visiting Associate Professor - University of Arkansas, Fayetteville, USA (1991-1992). Prace naukowe z dziedziny statystyki matematycznej, a obecnie z zagadnień dotyczących lokalnych parametrycznych metod estymacji krzywych i powierzchni. Prezes Koła Chemików SUJ w latach 1966-1967. Członek Zarządu Koła w latach 1965-1967.

Cytaty

Powiązane dokumenty