• Nie Znaleziono Wyników

Lotos : miesięcznik poświęcony rozwojowi i kulturze życia wewnętrznego, 1935, R. 2, z. 3

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Lotos : miesięcznik poświęcony rozwojowi i kulturze życia wewnętrznego, 1935, R. 2, z. 3"

Copied!
36
0
0

Pełen tekst

(1)

LOTOI M I E S I Ę C Z N I K

(2)

T R E Ś Ć :

O s u g e s tji m y ś l o w e j ...

A n a to m ja e tery cz n eg o c ia ła czło w iek a św ia d o m o ść a to m u

W s tę p w ś w ia ty n a d z m y sło w e S tra ż n ik p ro g u (now ela) c. d.

R e in k a rn a c ja d u sz w św ie tle filozofji m o ra ln e j

N o w o ś c i n a u k o w e : Jeszcze je d e n dow ód n a u k o w y , s tw ie rd z a ją c y istn ie n ie A tla n ty d y ; m ik ro sk o p tonów .

P r z e g l ą d m e t a p s y c h i c z n y : E k s p e rty z y ja s n o w id z e n ia w W a rsz a w ie ; s p ra w o z d a n ie Tow. M etap s. w e L w ow ie i W a rsz a w ie .

P r z e g l ą d a s t r o l o g i c z n y : Z ie m ia p o d w p ły w e m g w iaz d K ro n ik a ,

Dr. J u lja n O chorow icz K. C hodkiew icz A. B ailey J. A. S.

M a rja F lo rk o w a Dr. H. B re y e r

w r. 1935.

Ja k o d o d a te k : „ E w o l u c j a L u d z k o ś c i “ K. C hodkiew icza, a m . d o k o ń cze­

n ie rozdz. o Z a g ła d z ie L e m u rji i p o c z ą te k Części I II (A tla n ty d a ).

W ARUNKI PRENUM ERATY:

B e z d o d a t k u : ro cz n ie 10.— zl w Ameryce pótn. — 3 dolary p ó łro c z n ie 5.50 „

k w a r ta ln ie 3.— „

miesięcznie 1.— „

z d o d a t k i e m : (w ychodzi k a ż d y m ie sią c 1 a rk u sz , tj. 16 str.) ro c z n ie 15,— zl w Ameryce półn. — 4 dolary p ó łro cz n ie 8.— „

k w a r ta ln ie 4.25 „

miesięcznie 1.45 „

K onto P. K. O. 4 0 9 .9 4 0 .

(W ażne są ró w n ież s ta r e b la n k ie ty W . D. n a N r. P. K. O. 304.961.)

Adres red akcji: J. K. Hadyna, Kraków, ul. Grodzka 58, m. 5.

Kom unikaty Redakcji.

W obec n a p ły w u a k tu a ln y c h p ra c i sp ra w o z d a ń do te k i re d a k c y jn e j, z m u sz e ­ n i b y liś m y n ie k tó re z a p o w ie d z ia n e a r ty k u ły , ja k np. o S ed irze — p o zo sta w ić do n a s tę p n y c h n u m e ró w . W s trz y m a liś m y ró w n ież z tego p o w o d u d r u k b ard z o o ry ­ g in a ln e g o a r ty k u ł u p. t. „M ane, T hek el, F a r e s “, — „ C i a ł o a s t r a l n e w p a r a ­ p s y c h o l o g i i ; P o t ę g a m y ś l i " i w iele in n y c h , bo sz cz u p łe r a m y 32 s tr o ­ n ic „L o to su n ie s ą w s ta n ie p o m ie śc ić a n i części n a d s y ła n y c h p ra c , k tó re d la ­ tego c ie rp liw ie czek ać m u s z ą sw o jej kolei. A p e lu je m y g o rąc o ra z jeszcze do n a ­ sz y ch D rogich C z y teln ik ó w , by zech cieli n a d s y ła ć n a m a d re s y zn a jo m y c h , in te ­ re s u ją c y c h się z a g a d n ie n ia m i, p o ru s z a n e m i w n a s z e m p iśm ie . Je śli w y d a tn ie p o w ięk szy się lic zb a p r e n u m e ra to ró w , to — n ie z w ię k sz a ją c k o sz tó w a b o n a m e n ­

tu — b ęd z ie m y m o g li p o w ięk szy ć „L o to s“ o d a lsz y a r k u s z (16 stro n ) i daw a ć co m ie sią c n a s z y m s p ra g n io n y m C z y te ln ik o m w ięcej m a te r ja łu , k tó r y n a p ły w a do n a s b o g a tą s tr u g ą z n a jd a ls z y c h k ra ń c ó w P o lsk i, ą n a w e t z za g ra n ic y . G rono n a s z y c h w sp ó łp ra c o w n ik ó w p o w ię k s z a się u sta w ic z n ie , n a to m ia s t ro z m ia r p ism a m u s i n a ra z ie p o zo stać te n sa m . D la w ła s n e j z a te m k o rzy śc i — k o c h a n i n a s i P rz y ja c ie le — s ta ra jc ie się z je d n y w a ć n o w y ch cz y te ln ik ó w , a „Lotos" r o z ra s ta ł się będzie i b o g acił w ia d o m o śc ia m i, k tó r y c h ta k n ie sk o ń c z e n ie w iele jest w n ie ­ w y c z e rp a n e j k się d ze P rz y ro d y i Życia.

(3)

MIESIĘCZNIK POŚWIĘCONY ROZWOJOWI I KULTURZE ŻYCIA WEWNĘTRZNEGO

O rgan T o w a r z y s t w a P a r a p s y c h i c z n e g o im . J u l j a n a O c h o r o w i c z a w e L w o w i e

R ozpoczynając d ru k d zieła Ju l. O chorow icza: „ D e l a s u g g e s t i o n m e n t a l e “, s p e łn ia m y obow iązek, k tó ry w n ie z ro z u m ia ły sposób z o s ta ł przeoczony przez czołow ych p o lsk ic h m e ta p s y c h ik ó w . Dzieło to z o stało ju ż p rze tłu m a cz o n e zgoła n a w szy stk ie ję zy k i e u ro p e jsk ie , n ie ste ty , ty lk o w P o l­

sce zignorow ano je zupełnie... Może n a w e t n ie ty le zig n o ro w a n o , a ty lk o uznano, że bezczynność w d zied zin ie z a g a d n ie ń e z o te ry c z n y c h je s t b ez p ie cz­

n ie jsz ą od gorliw ości z a p a la n ia n o w y ch św ia te ł. B ow iem bezczy n n o ść n o si czasem p o w aż n ą togę godności i pow agi, g d y n a to m ia s t p ro p a g o w a n ie n o ­ w ych h a s e ł sta je się jeszcze d z isia j „ k a m ie n ie m o b ra z y “ d la ty c h , k tó rz y m a rz ą o — k a r jerze i d o c e n tu ra c h . N eo fo b ja k a m ie n o w a ła zaw sze uczo­

n y ch i w ynalazców , i n ig d y jeszcze w ie lk a re fo rm a , czy też w a ż n e o d k ry c ie n au k o w e nie w yszło z ło n a ja k ie jk o lw ie k A k a d e m ji i ic h w ielce z a słu ż o ­ nych szeregów . D latego n ie m ożem y się dziw ić o p ie sza ło śc i ty ch , n a k tó ­ ry ch sk o n c e n tro w a n a je s t u w a g a sp o łe cz eń stw a , — a ra c z e j n a p r a w ia ć należy błędy i w y ró w n y w ać b ra k i, by n a jsz e rs z e w a r s tw y z a in te re s o w a n y c h nie były pozbaw ione c e n n y ch p r a c w ie lk ic h u czonych, k tó rz y p o s ia d a li dość odwagi, by toro w ać sobie d rogę p o śró d d żu n g li m a ło stk o w y c h u p rz e d z e ń , zaw iści i szyderstw , rz u c a n y c h przez k o s tn ie ją c e ju ż m ózgi s ta r y c h w e te ­ ran ó w n a u k i, k tó r a nie zaw sze b y ła is to tn ą w iedzą...

O graniczeni w ś ro d k a c h m a te rja ln y c h , — ty lk o o fia rn e j i b e z in te re ­ sownej p rac y tłu m a c z k i, p. J a n i n y D u n i n o w e j — z a w d zię cz am y

Schoppenhauer mówi w którym ś m iejscu, że „każde zagadnienie p rze­

biega — aż do jego uznania — trzy stad ja : n ajp ierw w y d aje się śm ieszne, następnie jest zwalczane, aż wreszcie uw aża się je za oczywiste...“

Że zdanie to nie straciło nic ze swej aktualności, o tern m ogliśm y się przekonać my, którzy w czasie w ojny św iatow ej w idzieliśm y tyle z a sad n i­

czych i daleko sięgających przeobrażeń w dziedzinie społeczno-gospodarczej, w literaturze, w sztuce i nauce.

F akt tych przem ian nie pozostał oczywiście bez w pływ u n a n asz ą p sy­

chikę zbiorową, n a współczesną umysłowość. W dogm atyzm ie n aukow ym

LDTÜ5

P R Z E G L Ą D M E T A P S Y C H I C Z N Y

ORAZ

Rocznik II MARZEC 1935 Zeszyt 3

„Porw ać ogień strzeżon y, zan ieść w o jc zy ste strony to c e l . . . “

St. Wyspiański

Dr. Juljan Ochorowicz

O sugestji myślowej

(DE LA SUG G ESTION M EN TALE)

możność d ru k o w a n ia tego w y b itn eg o d zieła.

PRZEDMOWA DO W YDANIA POLSKIEGO.

N a p is a ł M. W ik to r.

R e d a k c ja .

(4)

staliśm y się m niej aprioryczni, spokojniejsi wobec now ych faktów , które stara m y się n a jp ie rw g runtow nie zbadać, zan im iwyrzeczemy o nich o sta­

teczny sąd i zdanie. W obec pew nych objaw ów duszy ludzkiej, wobec w ie­

rzeń i religij, wobec uniesień m istycznych, zabobonów i cudów w szelakich, psycholog ja obecna z a jm u je stanow isko chłodnego, krytycznego obserw atora, podchodzi do nich bez uprzedzeń, a z chęcią w ytłum aczenia i zanalizow ania odnośnych fenom enów , nie orzekając zgóry o m ożności lub niemożności ich za istn ien ia „w im ię nauki". N au k a nigdy nie b y ła i nie jest czemś niew zru- sżonem, oblicze je j ulega ciągłym zm ianom , stałym przeobrażeniom , w m ia ­ rę u d oskonalenia m etod naukow ych, w m ia rę zapo zn aw an ia się z nowemi zjaw iskam i, n a k tóre dotąd nie zw racano uw agi.

Inaczej było praw dopodobnie w r. 1887, w którym u k azała się książka O chorow icza: „De la suggestion m entale“. W chodziła ona iw zakres tak zw.

m etapsychiki, przynosiła b a d a n ia n ad pew nem i faktam i, graniozącem i z tern, co pospolicie n az y w a się „cudem ", a o czem sfery naukow e w yrażały się z pogardą, jako o „zabobonie"; n aw iązy w ała do poglądów w yśm iew anych m agnetyzerów i zw olenników osław ionego „szarlatan a" M esm era; przeciw ­ staw iała się zbyt kategorycznie obow iązującym wówczas teorjom i naw ykom m yślow ym . M etapsychika — jak o pierw szy zw iastu n owych daleko sięg ają­

cych pow ojennych przeobrażeń naukow ego św iatopoglądu, nosiła jeszcze na sobie pew ne cechy „śm ieszności", k o jarz y ła się w um ysłach współczesnych z osław ionym spirytyzm em ,ze stolikam i w irującem i, z k o m unikatam i za- św iatow em i, by w reszcie doczekać się rzeczowej oceny i spraw iedliw ego sądu.

Pow tórzyło się jeszcze raz w szystko, co tak dobrze zna h isto rja wiedzy ścisłej: w im ię tej w łaśnie „w iedzy" fakty, które nie zgadzały się z poziomem ówczesnej nau k i, zniekształcano i w yśm iew ano, zam iast podjąć się tru d u ich zbadania. To też ciężkie i jakże niew dzięczne było stanow isko tych w szyst­

kich, którzy śm iało i bez oglądania się n a niep rzy jem n e następstw a, podjęli się obrony now ych faktów i ich sum iennego zbadania. A były to um ysły niezw ykłe i niepospolite, byli to niejed n o k ro tn ie ludzie, których nazw iska chlubnie zapisane zostały n a k a rta c h h isto rji nauki, którzy w znacznej m ie­

rze przyczynili się do postępu w iedzy ludzkiej. W ystarczy w ym ienić nazw i­

ska takie, ja k Zöllner, Lom broso, S chiaparelli, Lodge, E ichet, F lam m ario n , Myers, Crookes, by uśw iadom ić sobie, ja k w ybitne um ysły czynne były nad w zniesieniem fun d am en tó w i podstaw tej now ej dziedziny n au k i i n a d w y­

p raco w an iem dla n iej odpow iednich m etod badań.

Oczywiście, że nie b ra k było i fantastów , którzy zbyt pochopnie zabrali się do tw orzenia teoryj i spekulacyj, a dla których m etap sy ch ik a była zaspo­

kojeniem głodu m etafizycznego. Leżało to zresztą ju ż w sam ej natu rze fak ­ tów, które w yw odziły się bezpośrednio z różnych kółek spirytystycznych, z dziedziny zabobonów i cudow ności. Z asługą spirytystów było, że pierw si zwrócili uw agę szerszego ogółu n a te zjaw iska. W n ieśli oni ów twórczy z a ­ m ęt, z którego w y łan ia się k ażda now ok ształtu jąca się idea. M etapsychika dow iodła n a m jeszcze raz, że w dziedzinach d u ch a ludzkiego, pry m ity w n y i nie d a ją c y się nagiąć do teoryj n au k ow ych um ysł laika posiada n ie m n ie j- szą wagę, niż w szelaka m ądrość i nau k a, i że n aw et ten, kto przesadza, a m oże w łaśnie ten — sw o ją ek stra w a g a n c ją popycha św iat naprzód.

O w a w alka o u zn a n ie now ych faktów m etapsychicznych, ów spór za

68

(5)

i przeciw realności ty ch zjaw isk — d o tarł oczywiście i do Polski. T rzeba było wielkiego za p arc ia się siebie, aby iść naprzeciw tej w rogiej fali, k tóra niosła z sobą najb o leśn iejszy d a r zacofania i złośliwości ludzk iej: ośm ie­

szenie! A m im o to znalazł się człowiek, który całą sw oją niepospolitą z n a jo ­ mość psychologji, fizyki i m edycyny rzucił n a szalę now ej wiedzy, ja k ą była m etafizyka, któ ry całe życie pośw ięcił b ad an io m je j zjaw isk, opracow aniu m etody b a d a ń i je j teorji. B ył to dr. J u ljan Ochorowicz, uczony n a m iarę europejską. P osiadał um y sł jasn y , krytyczny, doskonale przygotow any do pracy naukow ej, rzetelny poszukiw acz now ej praw dy, now ych dróg, które stoją ponad osobistem i interesam i, p o n ad obiegow ą m o n etą obow iązujących pojęć, w y m ien ian ą „ n a d ro b n e“ d la codziennego użytku. B y n ajm n ie j nie łatw ow ierny, ale dość odw ażny n a to, aby w ypow iedzieć bez cofania się, co zbadał i doświadczył, o czem sam się przekonał. F a n a ty k n a u k i — pośw ię­

cający je j w szystko: sławę, zaszczyty, m a te rja ln e korzyści, — ale n auki istotnej, k tó ra nie u zn a je żadnych gran ic teoretycznych w w yborze faktów , poddaw anych sw oim żm udnym i sk ru p u latn y m badaniom , k tó ra w ierzy w swój w łasny, ciągły postęp, k tó ra n ie p rz y b ie ra pozorów nieom ylności i dogm atu, przeb ran y ch w urzędow ą togę profesorskiej doskonałości i po­

wagi.

Baw iąc n a stu d jach w L ipsku, zapoznał się ta m z now ym n a owe czasy kierunkiem filozoficznym , t. zrw. pozytyw izm em . P rzysw oiw szy go sobie — z gruntow nością, cechującą n au k ę niem iecką — stał się u n as gorliw ym jego propagatorem . Jego stru k tu ra um ysłow a p re dysponow ała go n a p io n iera n o ­ wych prądów , i to w znaczeniu n ajszlachetniejszem , najw yższem . To też nic dziwnego, że głów ne jego za in tereso w an ia skierow ały się ku psychologji eksperym entalnej, k u tej w ow ych czasach n a jm n ie j em pirycznie opracow a­

nej nauki, do n ied aw n a n a jb a rd z ie j opanow anej przez jało w ą teo rję filozo­

ficzną. Ochorowicz nie zrażał się śm iesznostkam i, ja k ie łączono z p ra cam i spirytystów . P o p ro stu pow iedział sobie: „Jeżeli bodaj część p ra w d y jest w tern, co oni głoszą, tedy o tw ie ra ją się przed n a u k ą nowe, p oprostu oszała­

m iające horyzonty. T rzeba więc spraw ę tę g ru n to w n ie zbadać i przekonać się, czy zjaw iska te są praw dziw e i stara ć się w ytłum aczyć je przy jętem i już teorjam i. Jeżeliby te nie w ystarczyły, trzeb a je rozszerzyć i uzupełnić.“

Zabrał się więc do poszu k iw an ia i zb a d an ia ty ch zjaw isk i to z g ru n to w ­ nością zgoła w yjątkow ą, z całym m ożliw ym a p a ra te m krytycznym , z su m ien ­ nością i ostrożnością, k tó ra m u sia ła m u zapew nić u z n a n ie w całym ów ­ czesnym świecie naukow ym , k tó ra spraw iła, iż sta n ą ł on w je d n y m rzędzie z najw iększem i pow agam i n au k i zachodniej, stw arzającem i fu n d a m e n t dla w szelkich przyszłych p rac z dziedziny m etapsychiki.

I tego u znania doczekał się, ale — u obcych. N atom iast w Polsce zw al­

czany, w yśm iew any i niedoceniany, został zepchnięty w szeregi ty ch m ęczen­

ników , którzy m ieli dość en tuzjazm u i b o haterstw a, by stać się p ro p a g ato ram i now ych idej. P o sześcioletniej p ra cy jak o docent n a uniw ersytecie lw ow skim , nie m ogąc z w iny w łasnych rodaków uzyskać odpow iednio p łatn ej posady, zapew niającej m u byt i m ożność pracy, był zm uszony opuścić ojczyznę i udać się d o P ary ża, który był od daw ien d aw n a ow ą M ekką w szelkich

„kacerzy“ religijnych, politycznych, czy naukow ych, zm uszonych chronić n a n eu tra ln y m teren ie swe „burzycielskie“ teo rje i przekonania.

Po dziesięciu latach, spędzonych n a pracy, k tó ra zyskała u zn a n ie n a j­

(6)

w iększych pow ag naukow ych, w ra ca d o Polski. Lecz tu ta j nieprzejednana, zaciekła niechęć do w szelkich now ych p rą d ó w i ich propagatorów w niczem nie osłabła. S tan ten trw a aż do jego śm ierci i — zaiste — niew iele p o p ra ­ w iło się aż do naszych czasów. W ielki ten uczony, znany zaledw ie kilku specjalistom , obeznanym z lite ra tu rą m etapsychiczną, pozostał dla szerszego ogółu obcym i niedostępnym .

Dowód chociażby w tern, że jego podstaw ow e dzieło, które spraw iło, iż nazw isko O chorow icza jest dotąd w y m ien ian e n a rów ni z nazw iskam i n a j ­ znam ienitszych przedstaw icieli w spółczesnej psychologji, jego „Suggestion m en tale“, o któ rem w y ra z ił się H. T aine, że „jest to n ajw y b itn iejsza praca psychologiczna lat o statn ich “, a Myers, że „k siążka ta jest najlepszą, ja k ą posiadam y w ty m przedm iocie“, książka, k tó ra doczekała się przekładów p raw ie n a w szystkie języki europejskie, n ie została dotąd jeszcze p rzetłu ­ m aczona n a język ojczysty Ochorowicza! S am egzem plarz tej książki stan o ­ w i u n as rzadkość bibljograficzną, dla naszej publiczności p ra w ie że n ie­

dostępną. A dzieło to, nagrodzone w r. 1911 przez p ary sk ą A kadem ję N auk, jest ze wszech m ia r godne uw agi i zainteresow ania. Z agadnienie, które p o d ejm u je tu Ochorowicz, n ie straciło n ic ze sw ej aktualności, jest rów nie ciekaw e d la laika, ja k d la specjalisty m etapsychika, czy psychologa. A utor um iał pogodzić płynność i łatw ość w y k ład u z najw ięk szą ścisłością naukow ą, co sp raw ia, że dzieło to nie nuży, ow szem czyta się je z rosnącem zain te­

resow aniem .

K siążkę tę we fran cu sk im o ryginale zaopatrzył słow em w stępnem prof. K arol Richet, g en jaln y p rzyrodnik, la u re a t w ielu n agród i honorow y członek w szystkich u g ru p o w ań naukow ych, którego pow aga przyczyniła się głów nie do u z n a n ia m etap sy ch ik i za naukę, a który b ad a n ia n ad sugestją m yślow ą, zapoczątkow ane przez Ochorowicza, u zupełnił sw ojem i w łasnem i dociekaniam i w kilka lat później. W przedm ow ie tej podkreśla on przede- w szystkiem krytyczność autora, zarów no co do faktów zaobserw ow anych przez niego samego, ja k i tych, k tó re zaczerpnął od in n y ch autorów . A dalej pisze: „To, co przedew szystkiem cechuje to dzieło, to stała i zdecydow ana dążność uw zględnienia zarzutów , odrzucenia w szystkich czynników św iado­

m ych, czy nieśw iadom ych, m ogących być pow odem pom yłek i dążność do u św iad o m ien ia sobie — n iejednokrotnie n aw et z p rzesad ą — w szystkich tru d n o ści zagad n ien ia.“ W reszcie stw ierdza: „C zuje się, że au to r kocha n a ­ m iętn ie praw dę. A jest to n ajw ięk sz a chyba pochw ała d la każdego dzieła naukow ego."

P rzy sw o jen ie polskiej publiczności tego cennego dzieła należy pow itać z radością. P rzyczyni się to do w ynagrodzenia — b odaj w m ały m stopniu — tej krzyw dy, ja k ą o ficja ln a w iedza w yrządziła w ielkiem u naszem u uczonemu, przem ilczając go i lekceważąc.

Kończąc w stęp do polskiego tłum aczenia „S ugestji m yślow ej“ O choro­

wicza, chciałbym jeszcze podkreślić zasługę re d ak to ra „Lotosu“, który — w alcząc z trudnościam i, ja k ie pokonyw ać m usi k ażdy pionier wiedzy ducho­

w ej w Polsce, s ta ra się, m im o wszystko, w ynagrodzić polskiem u społeczeń­

stw u b ra k dobrej woli ty ch „ugru p o w ań tow arzyskich", które m ając w sw em p o siad an iu nieznane jeszcze rękopisy i prace D ra Ochorowicza. p rz y sy p u ją je popiołem niepam ięci. A szkoda! N asza rodzim a lite ra tu ra posiada bardzo ograniczoną liczbę p ra c w artościow ych z dziedziny m etapsychiki. Jesteśm y

(7)

pod tym w zględem n a szary m końcu, a jed n ak n ie czynim y nic zgoła, aby popraw ić sw ą o pinję wobec zagranicznych uczonych, k tórych dorobek je st bardzo bogaty.

Może je d n a k i dla m etapsychiki w Polsce w ybije kiedyś godzina zbudze­

n ia i rozkw itu. „Lotos" sw ym w ysiłkiem czyni krok naprzó d — „viv an t

sequentes". M. W iktor.

K . Chodkiewicz (Lwów)

Anatom ja eterycznego ciała człowieka

W artykule p. t. „C iało eteryczne w parapsychologii“1) zajął się J. Ś w it- kowski kw estią eterycznego ciała człow ieka z punktu w idzenia medjumizmu, udowadniając konieczność przyjęcia faktycznego istnienia tego ciała na pod­

staw ie jego działalności w fenomenach m edjum icznych, k tó ry ch w inny sposób nie można wyjaśnić. Nawiązując do tego artykułu, chciałbym tu dorzucić jeszcze garść szczegółów, które przyczynią się do um ocnienia hipotezy istnienia tego niewidzialnego ciała, jako najniższego i najbardziej m aterialnego z trzech niewidzialnych ciał człow ieka. Szczegółów poruszanych przeh J. Ś w itkow - skiego nie będę już pow tarzał, przejdę odrazu do ciekaw ych dalszych faktów , które w naszej literaturze m etapsychicznej nie zostały dotąd dostatecznie uwydatnione.

P ierw szą zasadniczą kw estią będzie sam a nazw a. Na słow o „e tery czn e“

jeszcze się nauka oficjalna od biedy zgodzi, bo pojęcie „ e te r“ oznacza w nauce coś niematerialnego, nieuchw ytnego, jakieś drganie czy falow anie, k tó re jest innem u chemika, innem u przyrodnika, a czem ś całkiem odmiennem u m ate­

m atyka czy astronom a. Je st to wogóle takie — jak m ów ią Niemcy — „M ädchen für Alles“, które się uznaje tam , gdzie trze b a w yjaśnić istotę jakiegoś zjaw iska, którego normalnemi zasadam i nauki w ytłum aczyć nie m ożna. Je st w ięc ten eter raz przenośnikiem św iatła, to znów elektryczności, pom aga teorji graw i­

tacji, wysługuje się chemji i t. d„ chociaż w łaściw ie nikt o nim nic dokładnie nie wie, nikt go nie stw ierdził doświadczalnie, a najbardziej skom binow ane doświadczenia, zm ierzające do nam acalnego udow odnienia istnienia tego eteru, pozostały dotychczas bez wyniku. M ożemy w ięc spokojnie m ów ić o stanie eterycznym w parapsychologii. Ale jak m ożna ten zbiornik żyw otności czło­

w ieka nazw ać c i a ł e m ? W szak ciałem n azyw am y tylko m aterję w trzech znanych dotychczas stanach skupienia, t. j. stałym , płynnym i lotnym (gazo­

w ym ), w których to stanach m aterja podpada pod zm ysłow e spostrzeganie, może być mierzoną, ważoną, oglądaną i t. d„ no a eter w y m y k a się w zupeł­

ności tem u zm ysłowem u spostrzeganiu?! S p raw a nie przed staw ia się jednak dla parapsychologii tak źle, jakby to na p ierw szy rzu t oka w yglądało. Naj­

now sze badania w tej dziedzinie w ykazały, że i eter podpada pod zm ysłow ą obserw ację i należy do materji, tylko jest w stanie w yższeg o rozrzedzenia, niż m aterja fizyczna. T w ierdzi tu okultyzm, że następnym stanem skupienia

l ) Lotos, zesz. 1, str. 6— 10 (rok 1935).

(8)

m aterji, k tó ry następuje po stanie lotnym , jest stan eteryczny i stan ten m a dalsze cz te ry stadja rozrzedzenia, o k tórych później jeszcze będziem y mówić.

Jeśli chodzi o nasze zm ysły, to one i tak nie obejmują w szystkich 3 stanów skupienia m aterji. W zrok obejmuje tylko stan sta ły i płynny, w rzadkich w y ­ padkach gazow y, słuch obejmuje tylko stan iotny, dotyk reaguje tylko na ciała stałe i płynne tak, że już stan lotny w y m y k a się przew ażnej ilości n arzą­

dów zm ysłow ych, a gaz m ożem y dotykiem stw ierdzić tylko jako opór, jaki staw ia ruchow i naszego ciała w przestrzeni. E ter jako m aterja tysiące razy rzadsza od gazu, w y m y k a się w zupełności naszem u zm ysłow em u spo­

strzeganiu.

Zatem cała nasza fizyczna m aterja da się podzielić na 7 stanów skupienia.

Z aczynając od najgęstszego, t. j. stałego, przez p łynny i lotny, dochodzi do czterech stan ó w eterycznych, któ ry ch gęstość m a się tak do stanu lotnego m aterji, jak w odór do platyny. N iektórzy okultyści identyfikują jeden z tych 4 stanów skupienia eterycznego ze znanym już nauce, ale jeszcze nie przez w szystkich uczonych przyjętym stanem prom ieniującym m aterji, t. j. stanem , w którym m aterja trac i sw e m aterialne cechy, rozpręża się, ulatnia i poczyna świecić. O definicje nie będziem y się tu spierać, chodzi nam o rzecz sam ą.

T w ierdzim y zatem , że ciało eteryczne człow ieka jest m aterją, należy do naszej rów ni fizycznej i jako takie m usi m ieć sw oją w a g ę , tak zresztą, jak i każda m aterja w jakim kolw iek stanie skupienia się znajduje.

O kultyzm tw ierdzi, że ciało eteryczne jest m otorem ciała fizycznego, jego budow niczym i formą, tym czynnikiem, k tó ry atom y poszczególnych drobin w ciele ludzkiem utrzym uje w organicznym zw iązku. Je st zatem ciało ete­

ryczne przez całe życie ściśle zw iązane z ciałem fizycznem, w yrw an ie ciała eterycznego z ram ciała fizycznego pow oduje śm ierć organizmu, drobiny tracą spoistość, tkanki rozpadają się, zam ierają funkcje życiow e. Moment tego oder­

w an ia się jest m om entem w łaściw ej śm ierci. To, że niektóre tkanki żyją jeszcze czas jakiś, że np. w ło sy i paznokcie nieboszczyka rosną jeszcze przez kilka­

naście godzin, nie sprzeciw ia się naszym tezom , bo poszczególne tkanki mają sw ą w łasną sw oistą energję eteryczną, k tórą się jakiś czas mogą posługiw ać.

Z darzają się w praw dzie za życia chw ilow e w ysunięcia ciała eterycznego z ram ciała fizycznego (medjumizm, omdlenie, ścierpnięcie kończyn, tran s hipnotyczny, katalepsja), ale są t o . tylko c z ę ś c i o w e i c h w i l o w e odchylenia; p rzy zupełnem w ysunięciu się tego ciała na czas dłuższy, następuje w norm alnych w arunkach nieuchronnie śm ierć organizmu.

Na fakcie tym oparł sw e dośw iadczenia dr. Mc. Dougall w Szpitalu P o w ­ szechnym w M assachusetts, k tó ry w r. 1906 przeprow adził tam szereg cieka­

w ych dośw iadczeń.1) P ostanow ił on przekonać się, czy coś niewidzialnego dla oczu oddziela się w chwili śm ierci od ciała fizycznego um ierającego. W tym celu skonstruow ał w agę ogrom nie czułą, reagującą n a minimalne zmiany cię­

żaru. U m ierający został w ra z ze sw em łóżkiem ustaw iony na w adze po jednej stronie, po drugiej ułożono ciężarki odpow iadające w adze ciała umierającego i łóżka. Obie stro n y b y ły dokładnie w yrów nane. P rzeprow adzono s z e r e g takich dośw iadczeń i przekonano się, że w momencie, gdy chory w y d aw ał ostatnie tchnienie, strona w agi, na której leżały odważniki, nagle opadała

') M ax H ein d e l, Die W e lta n s c h a u u n g d e r R o s e n k re u z e r, s tr. 99.

(9)

a ramię z um ierającym podnosiło się w górę. B yło to dowodem, że w tym momencie c o ś n i e w i d z i a l n e g o opuszczało ciało fizyczne, coś, co posia­

dało jednak pewien konkretny ciężar, było zatem czem ś m aterjalnem . G azety ogłosiły w ted y pom patycznie, że dr. Dougall „zw ażył duszę ludzką“.

Parapsychologia z radością przyjm uje każde odkrycie naukow e, p o tw ie r­

dzające jej tezy ; w tym w ypadku nie może się zgodzić, by ow o niew idzialne coś, co z chwilą śmierci opuszczało ciało fizyczne, było duszą ludzką. E k sp ery ­ m enty dr. Dougalla udowodniły, że z chwilą śm ierci c i a ł o e t e r y c z n e odryw ało się od ciała fizycznego, jak to zresztą niejednokrotnie już stw ierdzali jasnowidzący, obserwując moment śmierci i jak to od 70-ciu lat tw ierdzi now o­

czesna literatura okultystyczna a od tysięcy lat ezoteryzm wschodni. Nie była to więc dusza, bo ta należy do innych płaszczyzn i nie da się uchw ycić p rz y ­ rządami fizycznemi, był to tylko ów człon pośredni, k tó ry stanow i najniższy, fizyczny człon duszy, jest niejako miejscem w plotu duszy w m aterję fizyczną.

E k s p e r y m e n t a t o r z w a ż y ł t u z a t e m c i a ł o e t e r y c z n e u m i e ­ r a j ą c e g o , stąd wniosek, że ciało to ma pew ien określony ciężar, zatem eter, z którego to ciało jest zbudow ane, należy do sfery fizycznej.

M aterja eteryczna, przenikająca ciała fizyczne roślin, zw ierząt i ludzi, jest ściśle z niemi zw iązana i pow iększa ciężar ich fizycznego ciała. S tąd nagły ubytek wagi w ciele um ierającego. Dr. Dougall robił sw e dośw iadczenia także na ginących zw ierzętach, tu jednak nie zauw ażył ubytku w agi, chociaż jednem ze zw ierząt był duży pies bernard. T rochę później przeprow adził podobne doświadczenia prof. L a V. Twinigg, rek to r Politechniki w Los Angelos. E kspe­

rym entow ał on na m yszach i kurczętach, które n ak ry w ał herm etycznie zamkniętemi kloszami. W aga, k tórą się posługiw ał, b y ła najczulszą, jaką można było skonstruow ać, a cały p rz y rzą d zam knięty by ł pod kloszem , z pod którego oddalono w szelką wilgoć. D ośw iadczenia w y k a zały u tratę w agi u w szystkich zw ierząt. Dość duża m ysz, w a żąca 12,886 g, utraciła w chwili śm ierci 3,1 mili­

gram a sw ej wagi. W jednem dośw iadczeniu straciło kurczątko 100 miligramów, a potem jeszcze raptow nie 60. P otem następow ała dalsza pow olna i stopniow a utrata w agi w skutek w y sychania ciała.

Widzimy, że i tu teza istnienia ciała eterycznego zdała swój egzamin, bo odpowiednio czułe instrum enty w y k a zały i u zw ierząt u b y tek w agi w chwili śmierci. C iało eteryczne m a sw ój ciężar, jest zatem m aterją i m ożem y ze spo- kojnem sumieniem na jego określenie używ ać słow a „ciało“, zw łaszcza że nie m am y w naszym języku żadnego odpow iedniejszego w yrażenia. P róbow ano u nas*) użyć term inu „przew odnik“, idąc za niem ieckim „T rä g e r“, uw ażam jednak ten term in za nienaturalny i niezgodny z istotą rzeczy.

Jak a ż jest tera z budow a tego św iata eterycznego, którego elem enty sk ła­

dają się na nasze ciało etery czn e ? P ozw olę tu sobie postaw ić najpierw odnośną tezę a potem dopiero przystąpim y do jej udow adniania i w yjaśnienia. Tezę przyjm iem y gotow ą z dociekań prac ezoteryzm u zachodniego. M. Heindel w cytow anem już dziele (str. 34) dzieli nasz plan fizyczny na 7 kolejnych sta ­ nów skupienia.

*) Jogi R. C z a ra k i, Filozofia jo g ó w i ok u lty zm w schodni. T łu m a c z y ł A. L ange.

(10)

Są to:

1. m aterja stała (kamień, lód),

2. m aterja płynna (w oda, rtęć, skroplone pow ietrze), 3. m aterja lotna (gazy),

4. eter chemiczny, 5. eter rozrodczy,

6. eter św ietlny (nerw ow y), 7. eter pam ięciow y.

S tan y te, jak w idzim y, idą co do sw ej gęstości od dołu do góry. Najlotniej- szym i najprężniejszym są stan y 6 i 7-my, gdzie m aterja etery czn a w ykazuje już sze reg w p ro st cudow nych w łaściw ości.

Zatem nasze ciało eteryczne jest złożone z czterech elem entów e tery cz­

nych i każd y z nich spełnia w organizm ie pew ne w yznaczone mu funkcje. Dla ułatw ienia będziem y te cz te ry stan y eteru nazyw ali kolejnemi cyfram i od 1—4.

E ter c h e m i c z n y jest elem entem regulującym odbudow ę i w ym ianę tkanek. E ter ten nie pracuje na ślepo i bez w yboru, ale celowo i inteligentnie.

P rz y sw a ja on organizm ow i m aterje potrzebne do odbudow y zniszczonych kom órek a w ydziela m aterjały zużyte i szkodliw e dla organizmu. Są to w szystko pro cesy organiczne, nie podlegające woli człow ieka, a jednak regu­

low ane centralnie, działające inteligentnie i jakby świadom ie, z m atem atyczną dokładnością. I dopiero gdy człow iek, łam iąc m ądre p ra w a przyrody, w pro­

w ad za przez nadużycia rozstrój w swój w łasn y organizm — eter chemiczny, nie m ogąc usunąć nagrom adzonego zła i napraw ić szkód, przestaje działać.

Z tą chwilą organizm zapada w stan chorobw y. E ter Nr. 1 jest zatem zbior­

nikiem sił budujących ciało ludzkie, m otorem w szystkich centrów układu sym ­ patycznego, asym ilatorem energji życiow ej i regeneratorem tkanek, k tórych atom y utrzym uje w o rg nicznym związku. Je st on tą formą, w edług której buduje się k ształt fizyczny. W niższych, p rostszych organizm ach jest on tak żyw otny, że odbudowuje stracone form y, np. u ow adów , skorupiaków członek straco n y o d rasta na now o. To w łaśnie eter chem iczny do gotow ej form y ściąga atom y fizyczne i odbudow uje rakow i oderw ane szczypce. U gatunków w yższych, gdzie form y są bardziej zróżnicow ane, energja ta nie w y starcza już do całkow itej odbudow y.

P rom ieniow anie eteru chemicznego jest tym fluidem, którym m agnetyzer nasy ca organizm chorego. W zm ożona daw ka tego cudow nego eliksiru pow o­

duje regenerację tkanek i w yrów nanie prądów żyw otnych, co w konsekw encji usuw a chorobę z organizm u. M agnetyzer jest zatem osobnikiem, którego orga­

nizm produkuje sam, albo ściąga z rów ni eterycznej duże ilości eteru chemicz­

nego i w yprom ieniow uje je nazew nątrz, kierując te prom ienie do eterycznego ciała chorego. K onkretność i realność tego prom ieniow ania została już dziś naukow o stw ierdzoną. Zam iłow ana w definicjach nasza nauka daje temu pro­

m ieniowaniu różnorakie nazw y. S łyszym y w ięc o term inach: promienie zdro­

w ia, fluid m agnetyczny, „ o d", p r a n a , m agnetyzm zw ie rzę cy 1), prąd m esm e-

ry czn y i ostatnio a n t r o p o f l u x . ,

*) J e s t to b łę d n e p o lsk ie tłu m a c z e n ie z fra n c u sk ie g o , bo ta m o znacza to słow o ty le , co „ a n im a ln y “, t. j. p sy c h ic z n y , p o w in n o b y u n a s z a te m brzm ieć „ m a g n e ty z m

p s y c h ic z n y “. > .' M 1 1

(11)

#

Prom ieniow anie to skonstatow ał ostatnio dośw iadczalnie E. Müller w Zu­

rychu. Do elektrycznego obwodu2), którego źródłem była baterja akum ulato­

rów, w łączał Müller elektroskop lub galw anom ierz, niekiedy zaś cew kę Rum- korfa. O bw ód nie był zam knięty, obie elektrody nie d o tykały się, przedzielone w a rstw ą pow ietrza. W obec niezam kniętego obw odu ani elektroskop ani gal­

w anom ierz nie w y k azy w ały obecności prądu. Jeśli jednak zbliżono rękę do końców elektrod, wcale ich nie dotykając — listek stanjolu w elektroskopie odchylał się, strzałka galw anom etra poruszała się, a cew ka Rum korfa sypała iskry. Pod w pływ em zatem czegoś niewidzialnego, co prom ieniow ało z ręki, pow ietrze przedzielające elektrody, p rzestaw ało być izolatorem i staw ało się przewodnikiem. Tak samo zresztą działały prom ienie pozafiołkowe, R oent­

gena oraz ciał radioaktyw nych.

Ten now oodkryty prąd, w y p ły w a ją cy z ciała ludzkiego, n azw ał E. Müller

„ a n t r o p o f l u k s e m R.“

Dalsze bardzo szczegółow e badania E. M üllera nad istotą antropofluksu w ykazały następujące jego w łaściw ości:

1. Fluid ten jest ogromnie przenikliw y. Z w iększą lub m niejszą łatw o ­ ścią przenika szereg ciał, jak miedź, cynę, mikę, szkło, skórę, kolodium, żelatynę; działanie jego było praw ie takie sam e, gdy ekraniki z tych m a­

teriałów umieszczano m iędzy ręką a elektrodam i.

2. Drzewo, w oda, stearyna, papier i płótno w chłaniają ten fluid, n asy ­ cają się nim i nabierają p rzez to podobnych mu w łaściw ości. T ak n asy ­ cone drzew o, zbliżone do elektrod, w yw ołuje skutek identyczny jak ręka do tychże elektrod zbliżona.

3. Fluid ten promieniuje w p rzestrzeń na m niejszą lub w iększą odleg­

łość, zależnie od człow ieka, k tó ry go w ydziela, najdalej na 50 cm, jak w ykazały dośw iadczenia. P rzypuszczalnie sięga dalej, tylko nasze p rz y ­ rządy rejestracyjne nie w y starcza ją już do jego uchw ycenia na dalszych odległościach.

4. W ydziela się z całej pow ierzchni ciała, najsilniej jednak z zew n ętrz­

nej strony palców lew ej ręki. O ile z ranki na ręce płynie krew , w y p ły w fluidu w zm aga się*); zależnym jest rów nież od oddechu, w ysiłku mięśni a naw et od s k u p i e n i a w o l i .

5. P ew ne pokarm y oddziaływ ują nań sw oiście, jedne działają nań dodatnio, inne ujemnie. Do ty ch ostatnich należy kaw a.

Tyle m ateriału dały dośw iadczenia E. Müllera. Czytelnik, obznajom iony z zasadniczemi pojęciami parapsychologii przedm iotow ej, zrozum ie łatw o, że ów antropofluks jest żyw otnem prom ienow aniem ciała eterycznego, k tóre p rz e ­ nika cały nasz organizm fizyczny i to eteru Nr. 1, eteru chemicznego, bo z czte­

rech rodzajów eteru jest on najgęstszym i prom ieniow anie jego, tak zresztą jak i promienowanie ciał radioaktyw nych, m ożna zarejestro w ać przyrządam i, o których wspomnieliśmy. Ten to antropofluks R. jest ow ym fluidem m agne­

tycznym, Reichenbachowskim „o d e m", którym prom ieniują m agnetyzerzy.

2) P or. opis w Z a g a d n ie n ia c h M e ta p sy c h ic z n y c h 11/28, s tr . 2, P ro s p e r S z m u rło :

„E m anacje i ra d ja c je c ia ła lu d z k ieg o a m e ta p s y c h ik a “.

*) W y jaśn im y to p rz y e te rz e 3.

(12)

Z w łasnych moich dośw iadczeń p rzy m agnetyzow aniu mogę tu dorzucić jeszcze parę szczegółów . O tóż E. Müller dobrze przypuszcza, na podstaw ie sw ych dośw iadczeń, że fluid ów podlega woli i da się rzucać rów nież na w iększe odległości. Robiłem następujące próby. C horego, którego miałem pierw szy raz m agnetyzow ać, k tó ry zatem niem iał jeszcze nigdy ze mną m agnetycznego kontaktu i nie znał objaw ów działania fluidu m agnetycznego — sadzałem w odległości 2—3 m etrów od siebie, kazałem mu złożyć ręce na kolanach, zam knąć oczy i pow iadam iać mię o objaw ach, jakie uczuje. T ło suggestyw ne było w yłączone, bo dany osobnik nie m iał pojęcia o działaniu fluidu m agne­

tycznego na organizm , ani nie znal momentu, kiedy się to działanie rozpocznie, a pozatem nie posiadam zdolności telepatycznego czysto m yślow ego w pływ a­

nia na inne osoby, by im potrafić coś m yślow o narzucić w stanie ich pełnej św iadom ości dziennej. Następnie w pew nym m omencie koncentrow ałem wolę i w y sy łałem fluid m agnetyczny z m ych rąk w stronę chorego. Zw ykle po 5—6 minutach, czasem o w iele prędzej, dany osobnik oznajmiał, że czuje drętw ienie palców i jakby m rów ki chodzące po palcach i ręce. B ył to dowód, że „od"

działa pod w pływ em woli m ag n ety zera i to na odległość 2—3 m etrów . Jeśli chodzi o „nasycanie" pew nych przedm iotów antropofluksem , to każdy intere­

sujący się m esm eryzm em w ie, że w łaśnie przedm ioty, w ym ienione przez E. M ullera, jak w oda, papier i t. d. stanow ią podręczną „rekw izytornię"

apteczną m agnetyzera. W oda, n asycona o d e m m agnetyzera, działa n a cho­

rego tak, jakby nań oddziaływ ał sam m agnetyzer, C hory, k tó ry jest w kon­

takcie z m agnetyzerem , rozpozna m iędzy kilku szklankam i w ody natychm iast szklankę z w odą nam agnetyzow aną przez tegoż m agnetyzera. M agnetyzer, nie m ogąc osobiście częściej b y w ać u chorego, zostaw ia mu nam agnetyzow ane papiery czy w odę i te działają w jego zastępstw ie. P ozatem stw ierdziłem , że w oda, nasycona odem faktycznie zmienia swój sm ak, staje się, chociaż bardzo nieznacznie, kw aśną, co w y c zu w ały osoby, k tóre z m agnetyzow aniem nie m iały nic w spólnego: jest tu zatem rów nież działanie fizyczne, zmieniające strukturę m aterji.

Z dalszych moich dośw iadczeń w ynika, że fluid ten trw a m iesiącami w przedm iocie nam agnetyzow anym , a znosi go dopiero w p ły w fluidu innego człow ieka. Jeśli np. na nam agnetyzow aną dla chorego w odę s p o j r z y inna osoba, w oda trac i sw e lecznicze w łaściw ości. To sam o jest z dotknięciem . Na­

stępuje tu takie w yładow anie jak p rzy butelce lejdejskiej. P o za uw agam i E. M ullera mogę jeszcze dodać, że najsilniej prom ieniują dłonie, palce rąk, usta, oczy i w łosy. U m agnetyzerów prom ienie te są czasem n aw et w idoczne jako seledynow e smugi, w ychodzące z palców u rąk. Zw ą te prom ienie rów nież p r o m i e n i a m i z d r o w i a . W yglądają one jak p ro ste d ru ty czy smugi w ychodzące z całej pow ierzchni ciała i jak długo organizm jest zdrow y, pro­

mienie te są całkiem proste. Z chwilą gdy jakiś organ jest chory, końce pro­

mieni zaginają się a p rz y cięższem schorzeniu całe te prom ienie m ierzwią się i skręcają — w ten sposób osoby sensytyw ne, k tóre w idzą te promienie, odrazu potrafią zlokalizow ać źródło choroby w organizm ie. W idzim y jak w spaniałe horyzo n ty otw ierają się tu przed m edycyną przyszłości, o ile tylko zechce się ona trochę zrew olucjonizow ać i w stąpić na now e drogi, jakie jej już tera z torujem y.

74

(13)

Alice A. B a iley

a u toryzow an y p rzek ła d T o m lry Zorl

Świadomość atom u

R ozdział I.

PO LE EW OLU CY JN E.

(Ciąg dalszy.)

Rozważmy przez chwilę, co rozum iem y przez słow a: „proces ew o lucyjny“.

Używam y ich nieustannie i człowiek przeciętny wie dobrze, iż słowo „ew olu­

c ja “ nasuw a pojęcie „odw ijania się“ od w n ę trza n a zew nątrz, od w ew n ętrzn e­

go ośrodka; należy wszakże ściślej określić tę ideę, a tern sam em zyskać jaśniejsze wyobrażenie. Najlepsze określenie, z k tó rem się kiedykolw iek spot­

kałam , to: „rozwój n ieustannie w zrastającej zdolności re ag o w an ia“. Je st to określenie niezm iernie m ąd re w odniesieniu do m a te rji. Z aw iera bow iem koncepcję o istnieniu w ibracyj i oddźw ięku n a nie; i chociażbyśm y w p rz y ­ szłości odrzucili określenie „m a ter j a “ i p rzy jęli inne, np.: „ośrodek siły “, defi­

nicja powyższa zawsze będzie słuszną, m ów i bow iem o reagow aniu ośrodka na podniety zewnętrzne. W odniesieniu do św iadom ości ludzkiej określenie to posiada (wartość bardzo dużą. Z aw iera bow iem ideę stopniow o rosnącej zdolności reagow ania, sięgając aż do ideału jednolitości Istnienia, ż y c ia Cen­

tralnego, w którem się m ieszczą w szystkie ew olujące jednostki, czy to je d ­ nostki m aterji, ja k atom , czy jednostki św iadom ości, ja k istoty ludzkie.

W łaśnie to jest ewolucją, — proces ro z w ija jący życie w każdej form ie, łączą­

cy wszystkie form y i grupy, zanim n ie po w stan ie całokształt p rz e ja w ie n ia się, który nazw iem y N a tu rą lub Bogiem, a który jest agregatem w szystkich stanów świadomości. Jest to ten Bóg, o którym C hrześcijanie m ów ią: „w N im żyje- my, poruszam y się i istn ie je m y “; jest to ta siła czy en erg ja, o której m ów i nauka i „Dusza ś w ia ta “ filozofów. Je st to wola św iadom a, k tó ra b u d u je, tw o ­ rzy, łączy i wiedzie k u doskonałości ostatecznej; doskonałości, będącej p rz y ro ­ dzoną właściwością sam ej energji i siłą potencjalną, u k ry tą w atom ie, czło­

wieku i wszystldem istniejącem . T akie rozum ienie procesu ew olucyjnego nie umieszcza Bóstwa gdzieś, poza św iatem , na któ ry spływ a Jego en e rg ja i m ą ­ drość, lecz uw aża Je za ośrodek św iata, za potęgę, u k ry tą w głębi atom u che­

micznego, w głębi człowieczego serca, w p lan etach i system ach słonecznych.

Jest Ono tern, co wiedzie wszystko ku określonem u celowi i co ład w y tw arza z chaosu, doskonałość ostateczną z ułom ności i dobro z dom niem anego zła;

z ciemności i cierpień, które rozpoznam y kiedyś, jak o piękno i nieodzow ność i sprawiedliwość. Jest Ono tern, co w najlepszych i n ajw znioślejszych chw i­

lach u kazują nam wizje i n atchnienia.

E w olucja została rów nież określoną jako „rozw ój cykliczny“, określenie to n asu w a m i pew ną myśl, n a d k tó rą prag n ęłab y m zastanow ić się. N a tu ra pow tarza się ciągle, dopóki nie osiągnie określonego celu, określonych i kon­

kretnych wyników, określonego oddźw ięku n a w ibracje. M ądrość W ielkiej Istoty w tym w łaśnie fakcie może być dostrzeżona. Metody przez N ią u żyw a­

ne, to rozróżnianie i m ąd ry wybór. W podręcznikach ro zm aitych szkół u ży ­ w a się mnogości w ielkiej słów n a określenie tej idei p o d staw o w e j: „dobór

75

(14)

n a tu ra ln y “, „przyciąganie się w z ajem n e“ i „odpychanie“ i t. d. P rag n ę w m ia ­ rę m ożliwości odrzucić w szelkie techniczne term iny, bow iem rozm aite szkoły n a d a ją im rozm aite znaczenie. G dybyśm y znaleźli słow a odpow iadające tre ś ­ cią, lecz nie połączone z ja k ą ś sp ecjaln ą lin ją m yśli, rzucilibyśm y now e św iatło n a całe zagadnienie. S iła p rz y ciąg an ia i o dpychania w system ie sło­

necznym jest tern sam em , co w łaściw ości selekcyjne atom u i istoty ludzkiej, odbita w życiu p lan ety lu b słońca. Możemy nazw ać w łaściw ość tę zdolnością p rzystosow ania się jednostki do otoczenia przez odrzucenie jednych czynni­

ków i p rzyjęcie innych; zdolnością w zrostu, p rz e ja w ia ją c ą się w człowieku, jak o iwolna wola. W jednostce bard ziej uduchow ionej w yraża się jak o skłon­

ność do ofiar, do o b ra n ia pew nej określonej lin ji postępow ania, m ającej na celu dobro zespołu, i odrzucenie wszystkiego, co sam olubne.

Możemy rów nież określić ewolucję, jako sk o ordynow aną przem ianę, prze­

ja w ia ją c ą w n ie u sta n n e j działalności jednostki czy atom u, w zajem nego od­

d ziały w an ia zespołów oraz przechodzenia jednego ro d z aju en erg ji w inny.

E w o lu cja więc, czy to m a te rji czy inteligencji, św iadom ości czy ducha, je st w ciąż w z ra sta ją c ą zdolnością reagow ania n a w ibracje, zdolnością zw ięk­

sza ją cą się przez ciągłą p rzem ianę i stosow anie m etody w yboru, ja k rów nież przez system rozw oju psychicznego p rzez p o w tarzan ie dośw iadczeń. P roces ew olucyjny m ożem y rozdzielić n a 3 etapy, odpow iadające trzem etapom lu d z­

kiego życia: dzieciństw u, epoce d o jrze w an ia i dojrzałości. W odniesieniu do grom ady ludzkiej, do p o w stających i u p ad a ją c y c h cyw ilizacyj z łatw ością zastosow ać m ożem y tro isty u k ład ; stu d jo w ać m ożem y pracę m yśli Boskiej w je j odbiciu się — w C Z Ł O W I E K U . T rzy te etap y m ożem y określić term in em bardziej naukow ym , w iążąc je z trzem a w yżej w spom nianem i kie­

ru n k a m i m yśli:

a) E ta p energji atom icznej, b) E ta p łączności zespołow ej,

c) E ta p istn ie n ia zjednoczonego czyli syntetycznego.

P rze k o n ajm y się, czy pojęcie to je st dostatecznie jasne. E tap m a te rji atom icznej dotyczy m a te rji okresow i d zieciństw a w życiu człow ieka lub n a ­ rodu. Jest to czas realizm u, czas w zm ożonej działalności i rozw oju przez czyn i skupienie zainteresow ań n a sobie. S tan ten w y tw arza p u n k t w idzenia m aterja listy cz n y i prow adzi nieodzow nie do intensyw nego egoizm u. W y tw a ­ rz a pojęcie całkow itego odosobnienia atom u czyli jednostki ludzkiej, pojęcie je j odosobnienia życiowego i niezależności od in n y ch atom ów . E tap taki w idzim y w życiu m ało rozw iniętych ras ludzkich, w śród dzieci i u jednostek stojących n a n isk im szczeblu kultury. Myśli ich i zain tereso w an ia sk u p iają się n a n ich sam y ch zazw yczaj, w szystkie w ysiłki i sta ra n ia dotyczą ich w ła­

snego życia tylko, w ierzą w to, co jest w idzialne i dotykalne. C harakterystycz­

n ą ich cechą je st egoizm. Je st to sta d ju m konieczne dla w zrostu i rozm naża­

n ia się ras.

Z tego sam olubnego sta d ju m atom icznego ro z w ija się inne: łączności zespołow ej. C echuje je b udow a form za n im n ie osiągnie się w ynik całości zindyw idualizow anej i całokształtnej, sk ład ają cej się z poszczególnych in d y ­ w idualności i form . O dpow iada ono burzącej się w ludzkiej istocie odpow ie­

dzialności i zrozum ienia sw ojej roli w zespole. S iłą konieczności pow staje 76

(15)

uznanie życia większego, niż życie jednostki, czy nazw iem y to życie Bogiem, czy Życiem N atury, którego czujem y się cząstką. Je st to analogiczne do tego kierunku m yśli, k tó ry nazw aliśm y „N ad n atu ralizm em “. Z biegiem ew olucji m usi on ustąp ić m iejsca koncepcji szerszej i bliższej praw dy. P ierw sze sta ­ ti j um atom iczne pow stało więc n a podstaw ie egoizmu, sta d ju m drugie — przez pośw ięcenie interesów jednostki interesom zespołu; o sta d ju m tern w ie­

m y n arazie niew iele, trw a ono w dziedzinie naszych m arzeń i nadziei.

S ta d ju m trzecie jest jeszcze tak wysoko ponad nam i, że może być przez w ielu uw ażane za jak ąś chim erę. Aczkolwiek jest to stopień nieosiągalny obecnie, n asuw a się logiczna konieczność jego istnienia, jeśli przesłanki nasze są słuszne. Mam na myśli jednię istnienia. Nie będą się n a n ią sk ład ały oddziel­

ne jednostki świadomości, zróżniczkow ane atom y, an i zespoły, utw orzone z różnorodnych jednostek — będzie to nato m iast całokształt w szelakich form , zespołów i stanów świadomości, zjednoczonych, połączonych, zlanych w sy n ­ tezę doskonałej całości. Całość tę m ożem y nazw ać słonecznym system em , N aturą, lub Bogiem. N azw a m ałe po siad a znaczenie. S ta d ju m to odpow iada epoce dojrzałości w człowieku, gdy się w idzi przed sobą cel i m a p ew n ą p racę do wykonania, gdy się m a jasn o określony plan, który się urzeczyw istnia w życiu. Zadaniem m ojem będzie u kazanie istn ie n ia tego p la n u w życiu sy­

stem u słontcznego, planety, człow ieka i atom u. W ierzę, iż m ożliw em jest do­

wieść istnienia inteligencji u krytej w każdej form ie; jedności podstaw ow ej, ku której dąży wszystko, jedności, k tóra po w stan ie pośród rozdzielności, z mil jardów istnień, ożyw ionych jed n y m celem i je d n ą wolą. Jak iż jest n a ­ stępny krok dla tych, co w idzą przyszłe dosiężenia? W ja k i sposób m ożem y zastosować te wzniosłe ideały w życiu naszem codziennem ? ja k rozpoznać swój obowiązek i m iejsce w W ielkim P lanie? W procesie kosm icznym w y­

pełniam y drobną naszą wolę codziennie — w y p ełn iajm y j ą ze zrozum ieniem i roziwagą.

Naszem zadaniem najp ierw szem w inno być sam ourzeczyw istnianie się przez rozróżnianie; m usim y nauczyć się m yśleć sam odzielnie, form ułow ać nasze m yśli i rządzić procesam i um ysłow em i; m u sim y zaw sze w iedzieć do­

kładnie, c o m yślim y i dlaczego tak w łaśnie m yślim y; m u sim y poznać znacze­

nie świadomości zespołu, stu d ju ją c praw o ofiary. P ozostaw iw szy okres dzie­

ciństwa za sobą, w inniśm y nietylko rozróżniać m iędzy istotnem i nieistotnem , lecz winniśm y dążyć ku czemuś wyższem u jeszcze. Celem naszym bezpośred­

nim jest o d n a l e z i e n i e tego z e s p o ł u , do którego w nętrznie należym y.

Nie możemy należeć do w szystkich zespołów, ani też określić naszego m iejsca w W ielkim Organizmie, w inniśm y wszakże odnaleźć zespół, k tó ry nas p o ­ ciąga, zespół składający się z ludzi, z którym i m ożem y w spółpracow ać. W y ­ m aga to świadomego zetknięcia się z ideałem B raterstw a, zanim zaś pojęcia nasze nie nabiorą kolorytu uniw ersalności — znajdziem y zrzeszenie ludzi, których możemy kochać i dopom agać praw em ofiary, przeistaczając egoizm w m iłujące służenie. W ten sposób m ożem y w spółdziałać z W ielkim Celem i urzeczyw istniać posłannictw o zespołu. C. d. n.

(16)

J . A. S. FN .Q til SEAYTON

W stęp w światy nadzmysłowe

V III. A sana.

(P ostaw a życio w a .)

N iem ow lę d la te g o uczy się n a p rz ó d siedzieć, późn iej stać, a na końcu chodzić, bo do ty ch po zy cy j ciała d o sto so w u je sw e ciała niew idzialne. T aki p o rz ą d e k k o le jn y w u k ła d a n iu ciała p rz y ćw iczeniach będziesz m usiał zach o ­ w ać i ty, aby ćw iczenia odbyw ały się p raw idłow o. Dla Indów p o z y c ja ciała podczas ćw iczeń b y ła w arunkiem b ard zo szczeg ó ło w o opraco w an y m , bo ciała te w dziew ali na siebie d o p iero od niedaw na. P rze p isy n a jb a rd z ie j d ro ­ biazgow e o p ra c o w a ła m a te rja listy c z n a h a th a jo g a i np. dla p ra n a ja m y stw o ­ rzy ła aż 66 różn y ch po zy cy j ciała, a to 32 asan, 24 m u d r i 10 kum bhak.

R adża jo g a nie przy w iązy w ała ta k ie j w agi do ciała fizycznego, przepisyw ała zatem p o z y c ję ciała s w o b o d n ą o tyle, aby m o żn a j ą było zachow ać bez zm iany p rz e z czas dłuższy. W aru n k iem jed y n y m b y ło ułożenie ciała, tak ie, aby głow a, sz y ja i g rz b ie t tw o rz y ły lin ję p ro stą , p o trz e b n ą dla n iezam ąco n eg o p rz ep ły w u p rą d ó w eterycznych. Tę lin ję p ro stą zachow aj i ty w u k ład zie ciała p odczas p ra tja h a ry , d h aran y , d h ja n y i sam adhi. P o c z ą t­

k ow o u p ra w iaj te ćw iczenia w p o z y c ji p o zio m ej, ułożyw szy się ja k n a j­

w y g o d n ie j; p ó źn iej m ożesz p rz e jść do p o z y c ji p io n o w ej, siedząc p ro sto , lub sto jąc.

N a układ zie ciała nie o g ra n ic z a ją się je d n a k w aru n k i asany. N azw a ta ozn acza w sansk ry cie „ p o sta w ę ", a to p o staw ę m ietylko cielesną, lecz ta k ż e psychiczną lub duchow ą. N aw et p o staw a cielesna, to nie sam ty lk o u k ła d ciała, lecz sta n je g o zdrow ia, je g o n a s tró j, je g o spraw ność, w reszcie w a ru n k i je g o o toczenia. Na nic ci się nie p rz y d a p o z y c ja u ło żo n a n a js ta ­ ra n n ie j, je ż e li m asz żo łą d e k obciążo n y p o traw am i tru d n o straw nem i, lub je ż e li cię w łaśnie naw iedziła ch o ro b a, choćby ta k niew inna, ja k k a ta r, lub w reszcie, je ż e li je s te ś w y czerp an y p ra c ą nadm iern ą. P o d o b n ie nie p o p ra w i sy tu a c ji u k ła d ciała, je ż e li je s te ś ro z d raż n io n y , p rz y g n ęb io n y lub za n ie­

p o k o jo n y . B ezw artościow em będzie ta k ż e u k ład an ie ciała, jeże li nie je ste ś pew ien, czy za m inutę nie p rz eszk o d z i ci k to ś lub coś p iln eg o . Do ćwiczeń te d y p o trz e b n y je s t p ró c z w a ru n k ó w cielesnych ta k ż e n a s tró j odpow iedni i otoczenie.

W iesz ju ż , że w h a th a jo d z e „ ja m a " zaw iera oczyszczanie się nie w e­

w nętrzn e, lecz cielesne, i o b e jm u je p rz ep isy ta k d la nas p ro ste , ja k mycie się codzienne, p łu k an ie g a rd ła i nosa, czyszczenie zębów , spraw ność kiszek i t . p. T o w szystko w ykonyw asz i bez zn a jo m o śc i jo g i, ty lk o na podstaw ie p rz y zw y czajeń , n ab y ty ch ju ż w dzieciństw ie. P rz y p o m n ę ci tu zatem ty lk o , że ta k a h ig je n a ciała nie je s t czem ś, n ad co m ó g łb y ś się czuć „w yższym “ , b o zaniedbyw ać ci je j ani niedoceniać nie w ołno. M oże n iek tó re z tych w skazań zarzuciłeś ja k o zbyteczne, ale p rz y w ró ć je n a p o w ró t do w y k o ­ nyw ania codzien n eg o , a sp o strzeżesz, j a k są p ożyteczne. W skażę ci ty lk o dw a, m oże lekcew ażone p rz ez ciebie. M y jąc się rano, nabierz na dłoń w ody

78

(17)

i w ciągnij ją w oba n o zd rza, ja k ty lk o m ożesz n a jg łę b ie j, aby w n ętrze jam y nosow ej opłukać. U chroni cię to od k a ta ru , a głosow i n ad a dźw ięcz­

ność i czystość. P o d o b n ie ż sz k la n k a w ody z w y cza jn e j, staw ian a codzień wieczorem przy łóżku, a w y p ija n a ra n o nie o d razu , lecz p o jed y n cz y m i łykami co m inutę, podw yższy sp raw n o ść tw ych kiszek tak, że śro d k i apteczne będą ci n iep o trz eb n e. O m yciu cow ieczornem — p rz y n a jm n ie j rąk , jeżeli nie ciała całeg o — w iesz zapew ne, ja k je s t w skazane, ju ż nie dla niebrudzenia pościeli, lecz przedew szystkiem dla u w olnienia ciała od n a c z e ­ pionych na nie cząsteczek etery czn y ch tych ludzi i p rzedm iotów , z k tó ry m i się przez dzień styk ałeś.

W iesz ju ż, że p raw dziw y „ ty " , to tw o ja ja ź ń w yższa; nie są zatem to b ą twe ciała, ani eteryczne, ani a s tra ln e , ani n aw et m yślow e, a tern m niej ciało fizyczne. M usisz zatem w o b e c t w y c h c i a ł z a ją ć po staw ę, o d p o ­ w iadającą uczniow i ta jem n em u . C iało fizyczne, to ty lk o m echanizm , silnik, którem u siły p o p ęd o w ej użycza ciało eteryczne. C iało astra ln e , to stw o ­ rzenie żywe, m ając e w łasn y o rg a n iz m i w łasne p o p ęd y , ale to rów nież jeszcze nie ty. N aw et ciało m yślow e, to ta k ż e nie ty, ty lk o tw o ja m aszyna do m yślenia, a więc do poró w n y w an ia, w nio sk o w an ia i sądzenia. Te ciała nadzmyslowe, to tw o je zw ierzęta, k tó re — g d y chcesz — za p rz ę g a sz do twego w ozu (ciała fizycznego), aby p o ru sz ać się i d ziałać na rów ni ziem skiej.

U stosunkow uj się zatem ta k do tw ych ciał, j a k w łaściciel do sw ych zwierząt. Nie m ów — i nie m yśl — nig d y : „b o li m n ie“, lub „ je ste m zm ę­

czony, zły, sm u tn y “, bo to n i e t y cz u jesz ból, zm ęczenie, sm utek. To o n e je czują, tw o je ciała, tw o je zw ierzęta. D baj o nie ty lk o tyle, ile dba o swe konie rozum ny w łaściciel: d aj im żyw ność, spoczynek, s ta ra j się o utrzym anie ich w czystości i w silach, ale nie w ypuszczaj n ig d y z rą k cugli w ładzy nad niemi, śm iałb y ś się z ta k ie g o jeźd źca, k tó ry m im o cugli w rękach jed zie nie tam , gdzie o n chce, lecz tam , d o k ą d g o k o ń ponosi.

Ciała twe m uszą być ta k „ u je ż d ż o n e “, aby nig d y nie p o n io sły cię w k ie ­ runku przez ciebie niezam ierzonym . A nie p o n io są cię, g d y w to b ie będą miały p a n a n a d s o b ą . M ów iąc lub m yśląc o nich, m ów zaw sze: „o n o jest g ło d n e“, lub „o n o się cieszy“ . T y zaś, p raw dziw y ty, nie czu jesz nigdy ani głodu, ani uciechy; je s te ś zaw sze ty lk o b ez stro n n y m ś w i a d k i e m tego, że one g ło d u ją lub się cieszą. Z achow ując ta k ą p o staw ę w obec tw ych ciał, zdołasz o w iele łatw iej znieść ich dolegliw ości; bo w szakże m niej dolega to, co boli k o g o ś d ru g ie g o , niż to, co boli ciebie osobiście. A ciebie

— twą jaźń w yższą — nie m oże p rzecie boleć ząb, ani nie m oże cieszyć zarobek pieniężny w przedsiębiorstw ie.

W arunki o t o c z e n i a niezaw sze są o d ciebie zależne. Jeż eli je d n a k możesz niemi ro z p o rzą d zać do p e w n eg o sto p n ia, to w ybierz sobie do ćw i­

czeń m iejsce o ch ro n io n e o d g w a ru i ruchu, nie w ystaw ione na ciągle zm iany oświetlenia i w m iarę m ożności w olne od p rz ed m io tó w obcych. N a jlep sz a jest do teg o p rz estrze ń m ała, nie w y p e łn io n a niczem p ró c z sofy lub leżaka.

Dobrze jest, jeże li da się przyciem nić; w y strz e g a j się je d n a k — p r z y n a j­

mniej w początk ach — ciem ności zu p e łn e j, bo lubią ją ty lk o duchy ciem ne;

a przedew szystkiem zw ażaj, aby do niej nie w chodził n ik t p ró c z ciebie.

Idzie bowiem o stw o rzen ie w tern zam knięciu a u r y j a k n a j c z y s t ­ s z e j i n a jsp o k o jn ie jsz e j. N aw et ty sam tam nie w chodź, je ż e li je s te ś 79

(18)

w zburzony, p rzy g n ęb io n y , lub chory. U w ażaj to m iejsce za sw o je sanctuarium .

Nie w ynika z teg o , ja k o b y niem ożebne były tobie ćw iczenia ta je m n e , je ż e li w a ru n k i nie p o z w a la ją ci na w ydzielenie ta k ie g o sanctuarium dla siebie. J e s t o n o t y l k o d o g o d n e , ale nie niezbędne.*) N aw et we w a ­ runkach n a jsk ro m n ie jsz y c h m ożesz z pow odzeniem upraw iać ćwiczenia, jeże li ty lk o będziesz szczerze chciał, a nie k o rz y sta ł z k ażd ej n ie d o g o d ­ ności, aby się od nich w ym aw iać. C odzień w ieczorem p rz ed zaśnięciem , lub ra n o tuż p o obudzeniu, zn ajd ziesz chw ilkę sw o b o d n ą na ćwiczenia. W y sta r­

czy tu 5 m inut dziennie; a tych k ilk a m inut zdołasz pośw ięcić bez uszczerbku d la obow iązków , choćby n ajliczn iejszy ch . P o n a d to zd arzą ci się i w śród z a ję ć dziennych chw ile czy to odpoczy n k u , czy czek an ia na coś, k tó re m ożesz rów nież sp o ży tk o w a ć n a ćw iczenia. Je ń e li używ asz przechadzki, sk ieru j się o p o d al od g w a ru i ruchu p rzechodniów , n a jle p ie j w o g ró d lub w p o la, a tam zn a jd z iesz sp o k ó j i ciszę n iety lk o na w ytchnienie, lecz z a r a ­ zem i na skupienie się do ćwiczeń. C iało fizyczne i m ózg nie b io rą udziału w ćw iczeniach szczebli w yższych, b ęd ą to zatem dla nich o k re sy w y p o ­ czynku całk o w iteg o .

P o sta w ę duchow ą p rz y g o to w u je sz sobie u p ra w ą ja m y i nijam y. P sułbyś sobie je d n a k tę po staw ę, g d y b y ś to, co w iesz z n au k i ta je m n e j, zachow yw ał sobie ty lk o n a czas ćwiczeń, a podczas z a ję ć dziennych posługiw ał się tym i sam ym i to ra m i m yślow ym i, k tó re m iałeś daw niej w spólne z ludźm i p rz e ­ ciętnym i. J a k o uczeń ta je m n y p ow inieneś w obec w szystkiego, co ci życie codzienne p rzy n o si, zachow ać p o staw ę całkiem inną, niż ją m a człow iek zw yczajny. S posób, w ja k i tw o rzy sz sobie p o j ę c i a , naw et o rzeczach n aj- p ow szedniejszych, m a być całkiem inny od d o tychczasow ego. Każde p o ję ­ cie, ja k ie sobie tw o rzy sz o rzeczy, m usi ci o niej m ów ić coś o k re ślo n e g o , coś, co m a znaczenie, z czego m ó g łb y ś w ysnuw ać w nioski logiczne. T y m ­ czasem tw o rz y łe ś często p o jęcia , k tó re nie m ów iły ci nic, były pustem i nazw am i. T eraz w y strz e g a j się p rz y sw a ja n ia sobie takich nazw pustych, nie za w iera ją cy ch ża d n ej t r e ś c i dla ciebie, bo nie zb adałeś ich isto ty ; nie sza fu j niem i w m yślach ani w słow ach. Zauw ażysz, ja k często ludzie rz u c a ją na p ra w o i na lew o takiem i słow am i, ja k h iste rja , lin o ty p , m o d e r­

nizm , ra d io g ra f, p o p u larn o ść , b a ła g a n i t. p., nie m ając p o jęcia , czy i ja k a je s t tre ść ty ch słów . W y strz e g a j się ta k ż e p rz y p a try w a n ia się różnym rz e ­ czom bezm yślnie, ty lk o dla nasycenia w z ro k u lub z a sp o k o je n ia ciekaw ości.

N a nic sie r.v» zda p a trz e ć ty lk o na to, aby „w idzieć“ : p a trz n a to, aby „w ie­

dzieć“ , ab y w zbogacić swe p o jęcia.

P o sta w ę odp o w ied n ią zachow uj rów nież w chw ilach czynienia p o s ta ­ now ień. N aw et w rzeczach m ałej w agi nie b ierz się do d ziałania bez ro zw a­

żenia p rz ed tem p o trz e b y i celu te g o działania. Do czego cię nie skłania żaden m otyw w y rozum ow any, te g o zan ie ch aj. Nie d aj się rów nież uwieść do działan ia p o d w pływ em w ra żeń lub n a s tro jó w c h w i l o w y c h . Nie zn aczy to je d n a k , ja k o b y m ci zalecał w ahanie i nam yślanie się bez koń ca S zybkość decyzji nie sto i w sto su n k u o d w ro tn y m do je j um otyw ow ania.

B ędziesz n aw et co raz częściej zn a jd o w a ł się w sy tu acja ch , k tó ry c h ro z w ią­

*) „Kto um ie p o stęp o w ać w edług w e w n ętrzn y ch natch n ień , a na zew n ętrzn e rz e c z y m ało u w aża, tem u w szelkie m iejsce i w szelki c zas d o b re są do ćw iczeń.“ (E. 141.)

<90

Cytaty

Powiązane dokumenty

necznego, przejaw iające się przez układ słoneczny. Je st on częścią cyklu życiow ego Ducha planetarnego, przejaw iającego się przez ciało planety, jak

sim y w ięc poszukać określenia ściślejszego. Sądzę, że pojęcie przejaw iania się subiektyw nego przez form ę obiektyw ną o w iele jaśniej tłum aczy Plutarch,

Zajęty studjam i terapeutycznem i, zaw iesiłem moje dociekania przejaw ów sugestii myślowej. Jednakże chorzy pobudzali niekiedy moją uw agę w tym kierunku. P

P ozatem oko nasze nie p ostrzega całej skali tych refleksów w ibracyjnych, poniew aż dostosow ane jest tylko do odbioru określonej ich częstotliw ości.. W

pierw, że w tern stadjum ewolucji, w jakiem są obecnie zwierzęta, duch, nie m ając do dyspozycji poszczególnych ciał m entalnych p rzy formach fizycznych, nie

trzeby dydaktyczne, lecz nie jest nauką pogłębioną, ani skończoną. Zupełnie szczerze w yznaję, że opierając się na dzisiejszych pojęciach o asocjacji, nie

Jeżeli bowiem losy n asze zależą od czynników charakterologicznych, oraz psycho-fizycznych, to jednakże są to czynniki p lastyczne, k tó re w pew nych granicach

szym rzędzie u kobiet: czas pojawienia się pierwszej menstruacji. Wystąpienie jej przed 13 rokiem życia uważa się w naszym klimacie i dla naszej rasy za