JAN HENRYK PESTALOZZI
M A T K A
i
D Z I E C K O
PRZEŁOŻYŁ I WSTĘPEM POPRZEDZIŁ
Z. MYSŁAKOWSKI
NAKŁADEM NAUKOWEGO TOW ARZYSTW A PEDAGOGICZNEGO Z ZASIŁKU F U N D U SZ U KULTURY NARODOWEJ
IM. JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO
SKŁAD GŁÓWNY „NASZA K SIĘG ARNIA“ SP. AKC. ZW IĄZKU N A U CZYCIELSTWA POLSKIEGO, W ARSZAW A, ŚWIĘTOKRZYSKA 18
1938.
WYDAWNICTWO KLASYKÓW PEDAGOGII
JAN HENRYK PESTALOZZI
MATKA I DZIECKO
JAN HENRYK PESTALOZZI
M A T K A
i
D Z I E C K O
PRZEŁOŻYŁ I WSTĘPEM POPRZEDZIŁ
Z. MYSŁAKOWSKI
/ r T f
B I B L | p / r E
» I w o w s g o LiceuyPedsgot
W G L i w f c A e w
NAKŁADEM NAUKOWEGO TOW ARZYSTW A PEDAGOGICZNEGO Z ZASIŁKU FUNDUSZU KULTURY NARODOWEJ
IM. JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO
SKŁAD GŁÓWNY „NASZA K SIĘG ARNIA“ SP. AKC. ZWIĄZKU N A U CZYCIELSTWA POLSKIEGO, W ARSZAW A, ŚW IĘTOKRZYSKA 18
1938
Dzieje książki, k tó rą p rzed k ład am y tu ta j polskiem u czytelnikowi, są dość osobliwe.
Pestalozzi nie w idział jej w d ru k u : u k a za ła się ona około połowy r. 1827, w p arę m iesięcy po jego śm ierci, w Londynie.*) Poszła w św iat zupełnie inny, niż ten, w któ ry m żył i działał au to r. B yła przyobleczona w szatę mowy angielskiej i w szystkie jej dalsze w y dania były rów nież angielskie. P rzew ędrow ała za ocean — drugie w ydanie wyszło w Bostonie w 1830 r. — zdobyła sobie duży zasięg w pływów i publiczność tam tejsza długo z n ała idee Pesta- lozziego głów nie z tego źródła. Trzecie w ydanie p rzypada znow u na Londyn (1851), czw arte znów n a Stany Zjedno
czone.
W Szw ajcarii i-w k ra ja ch k u ltu ry niem ieckiej o niej przez cały ten czas głucho. Dopiero w sto la t od chwili, kiedy znajdujem y pierw szą w iadom ość o p r z y g o t o w y w a n e j dopiero wówczas p ra c y 1), ukazuje się w ydanie nie
mieckie, sporządzone przez W illy S c h o h a u s a i Heidi L o h n e r.!) Wobec zaginięcia w m iędzyczasie rękopisu, oraz b rak u p ierw o d ru k u w języku niem ieckim , w ydanie to jest rek o n struk cją, bardzo zresztą sta ra n n ie zrobioną.
W tej długiej, dookolnej drodze dzieło Pestalozziego pow ró
ciło wreszcie do k u ltu ry niem ieckiej, z której się zrodziło i której jest głębokim i dostojnym w yrazem .
*j Pod tyt. „L eiters on early ed u cation “.
‘) O dnaleziono n otatkę d zien n ik arsk ą, — ściślej biorąc, a n o n i
m o w y artyk uł, n a p isa n y w roku 1824, w zw iązk u ze zb liżającą się 80-tą rocznicą urodzin P estalozziego, w k tórym au tor zap ow iad a u k a zan ie się w yk ład u n a u k i P. po a n gielsk u .
s) M utter und Kind. E ine A bh and lu ng in B riefen über die E rzie
h u n g k lein er K inder. G rethlein u. Co. Zürich und Leipzig, b. d. 1924.
W y d a n ie to p osłu żyło za podstaw ę n iniejszego.
1
czego w łaśnie w języku angielskim ? A przede w szystkim kim był człowiek, do którego Pestalozzi się w nim z m a c a —
ów J. P. Greaves? U stalm y po kolei te dane.
Pod koniec swego bogatego duchow o i w ypełnionego bezpośrednim działaniem życia, Pestalozzi zdobyw a sze
roki rozgłos i uznanie, jeśli n aw et nie zawsze w parze ze zrozum ieniem idące. In te re su ją się nim i jego pom ysłam i- ludzie bardzo różnego pokroju: politycy, poszukujący now ych źródeł siły, now ych idej organizacyjnych*); tech nicy — pedagogowie, ciekaw i now ych sposobów sztuki dydaktycznej; — m arzyciele, utopiści społeczni, w ędrujący po drogach i bezdrożach k u ltu ry w poszukiw aniu jakiegoś nowego sen su życia zbiorowego. Zdaje się, że do tego w łaśnie ostatniego ty p u należał i m łody Anglik, Jam es P ierp o in t G r e a v e s , któ ry w ro k u 1817 pojaw ia się w śro dow isku Pestalozziego i jego grom adki w Yverdon. Ma la t czterdzieści i niespokojną m łodość za sobą: był n ajp ierw kupcem , potem zerw ał z tym zawodem, by się przerzucić do zgoła in nych spraw : m istyki; term in u je u Sw edenborga i Böhmego, by wreszcie, zgodnie z do b rą cechą c h arak te ru brytyjskiego, skończyć z ab strak cjam i i m arzycielstw em , zabrać się do praktycznego i konkretnego działania. P rzy ciąga go, jak tylu innych, przed nim i po nim , ten dziw ny człowiek, Pestalozzi. Niespokojny rów nież i wiecznie poszu
kujący, nigdy z siebie nie zadowolony, porzucający w ciąż form y życiowe i osiągnięcia ra z zdobyte n a rzecz jakichś doskonalszych, jak m u się zdawało, jakichś bliższych tego, co św itało niejasno, intuicyjnie, w ferm entującej w iecznie w yobraźni, pełen sprzeczności a zarazem realizujący z upo
rem jakiś konsekw entny p la n życiowy — mógł Pestalozzi w yw ierać n a tych, którzy go raz bodaj widzieli przy pracy, w rażenie fascynujące. Niejeden z nich szukał później długo i cierpliw ie klucza do zrozum ienia tego, co w łaściw ie go fascynow ało — w próbach odtw orzenia n a chłodno spraw w idzianych, w próbach pochw ycenia w pism ach i przem ó-
) Pośród in n ych , n asz T. K o ś c i u s z k o .
w ięniach, któ ry ch dużo Pestalozzi ogłaszał, isto tn y ch w ą t
ków tej w spaniałej tw órczości — i nie znajdyw ał. S tw ier
dzał, jak ty lu innych świadków , że w osobowości tego czło
w ieka, w żywym działaniu, w im prow izow anych, nieoczeki
w anych przebłyskach, w oddziaływ aniu osobistym było zawsze to, co dało się później w yrazić i coś zawsze ponad to, co przekraczało pow szechnie przyjęte kategorie, coś nie- dającego się łatw o kom unikow ać, coś co w indyw idualności się rodziło i w niej ginęło. Jego w istocie a-racjo n aln a i a-in telek tu aln a, głęboko p rak ty czn a i in tu ic y jn a tw ó r
czość nie d aw ała się nikom u, an i sam em u Pestalozziem u, an i jego uczniom zam knąć w ra m y ścisłych konstrukcyj pojęciow ych.1)
') E rn st K r i e c k , jeden z n iew ie lu , którzy dobrze zd ali sobie sp ra w ę z p ew n ych stro n typu d uchow ego P estalozziego, podaje n a stę p ujące, bardzo ciek aw e, choć n iew ą tp liw ie n a g ię te do w yobrażeń n aro
d ow ego socjalizm u , sp ostrzeżenia: „Gdyby p ed agodzy w całej olbrzy
m iej literatu rze o P estalozzim rzeczyw iście p ojm ow ali go — na pod
sta w ie t r e ś c i j e g o ż y c i a i j e g o p r a c y i n ie brali go zaw sze od stron y racjon aln ej i in te le k tu a ln ej — to m u sielib y stw ierd zić, że s iły jego w ych ow aw czej d ziałaln ości, cala tajem n ica jego pow od zenia, jak to często jeszcze w yraźniej w y stę p u je w p rzed staw ien iach jego u czn iów , n iż w jego w ła sn y ch n iezgrab n y ch teoriach i k siążk ach , w y n ik a z p o k rew ień stw a tej d ziałaln ości ze sztu k ą tego żyw iołow ego p od n iecan ia i p o ru sza n ia m as. P estalozzi odkrył m etodę w zn oszen ia sieb ie sam ego i sw ojej grom ad y dzieci do w ysoce n ap iętego i w n a jw yższym stop n iu w rażliw ego sta n u d u szy środkam i p rym ityw n ym i, przede w szy stk im m etod am i p rzem ów ień ch óralnych, którym jednak jako człow iek p ozb aw iony artyzm u , nie n a d a w a ł, jakby n ależało oczekiw ać, artystyczn ej treści, lecz racjo
n aln e form y elem en tarn e język a, liczb y i przestrzeni. T ym i środkam i n ie tylko u m a cn ia siln ie i p ogłęb ia p ierw otn e w rażen ie, lecz przez sta łe rytm iczn e u szeregow an ie n a d a w a ł zm ysłom i w rażliw ości taki kierun ek , jakiego sobie życzył i w ra żen ia te w y su b teln ia ł. W ten sposób zu p ełn ie m e c h a n i c z n i e p o w ięk sza ł a k ty w n o ść uczn ia, pobudzał jego sam od zieln ość i co n ajw ażn iejsze, jed n o czy ł dzieci w duchow o p odn iesionej i górnolotnej jed ności u czu cia, w e w s p ó 1- n o c i e , co przez p o u c z a j ą c e lek cje w ogóle nie d ałoby się osiągn ąć. B y ły to te sam e siln e środki pobudzania, a zarazem w sp ó l
nego k szta łto w a n ia i u rab iania, jak im i się p o słu g u je u m iejętn ość k iero w a n ia m a są .“ (W ych. nar.-polit., str. 72/3, przekł. p olsk i, podk re
ślen ia m oje.)
1
Irracjo n aln o ść tej s tru k tu ry nie w y rażała się jed n ak tylko w środkach, w sztuce osobistej Pestalozziego p o ru szan ia i w prow adzania niejako w tran s, ja k zbyt jedno
stro n n ie zaznacza Krieck. Było ta m jeszcze głębokie życie duchow e, m nóstw o idej aw angardow ych i prekursorskich, n o rm aty w n y ch i prospektyw nych, w ybiegających daleko poza potoczny pogląd n a k u ltu rę i człowieka — idej, o któ ry ch św iadczą owe „niezgrabne“ pozostałe pism a, idej, któ ry c h siła a tra k cy jn a pociągać będzie w sto la t później takie um ysły, jak N ato rp a łub D urkheim a, do głębokich studiów i analiz.
Do tego to człowieka przybyw a Greaves. Jest rok 1817.
Pestalozzi jest już starcem . Ma la t około 71, jego duża żywotność jed n ak — przy całej fizycznej w ątłości — pozw ala m u w dalszym ciągu nie tylko pracow ać i walczyć, ale i pisać, — pisać rzeczy świeże i pełne dojrzałości zarazem . Śm ierć dopiero — w niespełna dziesięć la t później — p rz e r
wie pasm o tego pracow itego żywota. Już kilk ak ro tn ie p rzy
stępow ał do opublikow ania zasad swej n au k i — „G e r- t r u d a “ już przed szesnastu laty w yszła z d ru k u — ale jest wciąż niezadowolony. C zternaście la t dośw iadczeń w sam ym Yverdon, m inionych od tam tego czasu — też coś znaczy!
Greaves osiada tu ta j n a czas dłuższy. N ajpierw tylko studiuje, potem staje się w spółpracow nikiem : uczy języka angielskiego w świeżo zainstalow anym zakładzie w ycho
waw czym w C 1 i n d y. Po niejakim czasie w idzim y go jed n ak znow u przy Pestalozzim — w Yverdon, gdzie pełni funkcję jak gdyby „ tu to ra “ g ru p k i uczniów — Anglików.
W bezpośrednich k o n ta k ta ch p rag n ie zgłębić m yśl Pesta- lozziego — nie przychodzi to n ajłatw iej: nie um ie dobrze po niem iecku, Pestalozzi zaś nie zna angielskiego; porozu
m iew ają się przez tłum acza. Ale jest u p a rty i doprow adza w koiicu do tego, że Pestalozzi podejm uje się tru d u spisa
nia raz jeszcze „w ykładu zasad “.
I jeszcze jeden w zgląd — może podsunięty w łaśnie przez G reavesa — w chodził w rachubę. Publiczność angiel
ska była niedostatecznie i nie zawsze w idać ściśle infor-
m ow ana o ideach re fo rm ato ra — w p u ry ta ń sk ich zw łaszcza kołach spotykały go zarzuty, z któ ry m i Pestalozzi nie mógł i nie chciał się pogodzić. I oto d la u su n ięcia nieporozum ień, d la d a n ia w reszcie au to ry taty w n eg o w ykładu, korzysta Pestalozzi z sugestii G reavesa i p o stan aw ia w ystąpić przed publicznością angielską, w jej m owie i w sposób, jaki tu będzie uw ażał za w łaściw y. Tak pow staje ta książka. N adaje jej form ę — p rzy jętą ówcześnie jako pew ien rodzaj p isa r
ski — listów. Lecz nie są to bynajm niej praw dziw e listy.
To system atycznie pom yślana, jed n o lita praca.
Z. M y s ł a k o w s k i .
SIÉ
Yverdon, 1 p aźd ziern ik a 1818.
Mój drogi Greaves!
Prosiłeś m nie, abym w szeregu listów przedstaw ił Ci swe zap atry w an ia, dotyczące rozw oju duszy dziecięcej.
Cieszy m nie w iadom ość, że uznajesz w ażność w ycho
w an ia w najw cześniejszym stad iu m życiowym, albow iem n a ogół ludzie m ałe tem u p rzy p isu ją znaczenie. W ysiłki filantropijne, zarów no daw niejsze jak i dzisiejsze, są zasad
niczo nastaw ione n a udoskonalenie szkoły, oraz jej różno
rodnych sposobów n auczania. N ikt nie może spodziewać się, abym cośkolwiek pow iedział w celu pom niejszenia w ar
tości tego rod zaju w ysiłków : w szak w iększą część mego życia w łaśnie tem u tru d n e m u pośw ięciłem celowi. Zaś w yniki i dośw iadczenia, do któ ry ch doszedłem, przekonały m nie, że p ra c a m oja nie poszła n a m arne. Lecz n a p o d sta
wie przeszło półwiekowego dośw iadczenia oraz przekona
nia, płynącego z głębi serca i opartego n a tym dośw iad
czeniu, mogę Cię, drogi przyjacielu, zapewnić, że nie u w a żałbym naszego zad an ia za rozw iązane ani w połowie, i że nie oczekiwałbym ani połowy n astęp stw dla praw dziw ego dobrobytu ludzkości, jak długo nasz system n ap raw y nie objąłby najw cześniejszego stad iu m w ychow ania: aby zaś mieć powodzenie, potrzeba n am najpotężniejszego sojusz
n ik a dla naszej spraw y, jak dalece tylko moc lu d zk a może być pom ocą w osiągnięciu celu, któ ry m iłość i m ądrość przedw ieczna dążeniom ludzkim postaw iła. N a tym o łtarzu złożymy ofiarę ze w szystkich naszych wysiłków ; zaś nasze ofiary m ogą być przyjęte jedynie za pośrednictw em m edium m i ł o ś c i m a c i e r z y ń s k i e j .
Tak, mój drogi przyjacielu, ten przedm iot najgorętszych naszych p rag n ień możem y osiągnąć jedynie i w yłącznie przy pomocy m a t e k . Do nich przeto zwrócić się m usim y z w ezw aniem ; z nim i m usim y się m odlić o błogosław ień
stw o niebios; w nich m usim y usiłow ać zbudzić głębokie uczucie d la w szelkich następstw , d la wszelkiego sam o
zap arcia i d la w szystkich nagród, jakie zw iązane są z ich w ażkim i pow innościam i.
W tym najw ażniejszym okresie wpływ ów pozwólcie każdej wziąć czynny udział. T ak a oto jest p rośba starego człowieka, k tó ry gorąco p rag n ie u trw alić to, cokolwiek dobrego m u było dane spotęgow ać lub uzyskać. Serce Twoje połączy się z jego sercem , czuję to. Ściskam Tobie dłoń, jako tem u, k tó ry żarliw ie oddaje się tej spraw ie, — k tó ra nie jest moją, an i też żadnego innego śm iertelnika, — ale Jego spraw ą, — Tego, k tó ry prag n ąłb y , aby dzieci swej tw órczej mocy i opatrzności doprow adzono do Niego ście
żynam i miłości.
Byłbym szczęśliwy, gdybym kiedyś Twoim głosem mógł przem ów ić do m atek W ielkiej B ry tan ii; jakżeż rośnie moje gorące serce n a tę myśl, k tó ra w ypełnia m oją w yobraźnię:
zobaczyć w ielki i potężny naród, któ ry od w ieków znany jest z tego, że p o trafi rów nym zrozum ieniem objąć sławę doniosłego w ysiłku, jak i ciche radości domowego zacisza, zw ażając n a powodzenie dorastającego pokolenia, u trw a lając szczęście i godność tego pokolenia, któ re kiedyś zaj
mie miejsce poprzedniego — przez przystojne w ychow anie dziatw y i zapew niając krajow i chw ałę i wolność. A czyż serce m atk i nie m iałoby radośniej zabić n a myśl, że i jej przypadnie cząstka w tym n ieśm ierteln y m dziele?
II.
3 p aźd ziern ik a 1818.
Mój drogi Greaves!
Naszym staran ie m naczelnym jest rozwój duszy dzie
cięcej — a środkiem naszym doniosłym ku tem u jest dzia
łalność m atki.
I oto, n a sam ym początku naszych badań, stoi przed n am i bardzo w ażne pytanie! Czy też m a tk a posiada potrzebne zdolności, aby w ykonać swe z ad a n ia i obowiązki, jakie chcielibyśm y n a n ią nałożyć? Czuję się w obowiązku p y tan ie to podjąć i wedle m ożności odpowiedzieć n a nie w sposób rozstrzygający. D latego proszę o Twojąr uw agę d la tego przedm iotu, bo jestem przekonany, że Ty, o ile tylko moje z ap a try w a n ia pok ry ją się z Twoimi, przyznasz rację w nioskom , które w oparciu o moje dośw iadczenie wyciągam .
Tak! m am ochotę powiedzieć! m a tk a jest uzdolniona do tego, i to z rozkazu swego Stw órcy — aby stać się n a j
w ażniejszą siłą m otoryczną rozw oju swego dziecięcia.
W szak najgorętsze p rag n ien ie pow odzenia jego jest zasa
dzone w jej sercu — i jak aż moc może być bardziej w pły
wową, bardziej pobudzającą od m i ł o ś c i m a c i e r z y ń s k i e j , k tó ra jest najłagodniejszą, a zarazem najbardziej n ieu straszo n ą potęgą w całym porządku św iata? Tak — m a tk a jest zdolna, albow iem O patrzność w yposażyła ją w potrzebne d la jej zad an ia dyspozycje. I w tym m iejscu uw ażam za potrzebne w ytłum aczyć, jak im jest to zadanie, o k tó ry m mówię, jako o zad an iu dla niej specjalnie isto t
nym . Nie chciałbym żad n ą m ia rą żądać niczego, co by w y
ra sta ło p o nad jej uzdolnienia — nie jest to an i pew ne w ykształcenie, an i pew ien rodzaj w iadom ości, an i też to, co zw yczajnie zaw iera pojęcie, pow szechnie „ogólnym w y
kształceniem “ nazyw ane, chociaż, skoro ona przypadkiem tak ie w iadom ości posiada, nadejdzie chw ila, kiedy s k a r
bonkę otworzy i obdarzy z niej swe dzieci w edług swego w yboru. W tym okresie jednak, o któ ry m m ówim y, w szel
kie przez najdoskonalsze w ykształcenie uzyskane w iado
m ości nie u łatw iły b y jej zad an ia: albow iem nie żądałbym od niej niczego innego ponad m y ś l ą c ą m i ł o ś ć . Zało
żeniem m oim oczywiście jest m iłość jako pierw szy p o stu la t i jako to, co zawsze sam o przez się n astąp i, tylko może w różny sposób się kształtu je, p rzy b ierając w ielorakie formy. W szystko, co od m atk i żądaćbym p rag n ął, jest: aby m iłości swojej pozw oliła najsiln iej działać, lecz aby ją
w w ykonaniu rozsądnie m iarkow ała. I chciałbym do m atk i zwrócić się z prośbą, aby przy całej m iłości, k tó rą do dzie
cięcia swego w sobie nosi, zechciała chw ilę spokojnego roz
w ażan ia poświęcić n a tu rz e swoich obowiązków. Nie zam ie
rzałbym jej wszakże w prow adzić w sztucznie naukow ą dyskusję, albow iem m iłość m acierzyńska m ogłaby się tylko zagubić w labiryncie filozoficznych dociekań.
Jednak w uczuciach jej tkw i coś, co w sposób bardziej bezpośredni i krótszym i drogam i zaprow adzić ją zdoła do praw dy. Do tego p rag n ę się odwołać. Nie chcę przed n ią taić, że obowiązki jej są łatw e i tru d n e zarazem — jednak m am nadzieję, że nie m a chyba m atki, k tó rab y nie znalazła najw yższej swojej n ag ro d y w pokonaniu tru d n o śc i z tą sp raw ą zw iązanych: zaś całokształt w szystkich swoich obo
wiązków ukaże jej się z czasem, jeśli tylko przyśw iecać jej będzie ta w zniosła i szlach etn a m yśl: dzieci m oje zrodzone są d la wieczności i zostały pow ierzone w łaśnie m nie, abym je n a dzieci Boże w ychow ała.
„M atko!“ — rzekłbym do niej — „m atko, obarczona odpow iedzialnością, rzuć okiem wkoło siebie! J a k a różno
rodność wysiłków, ja k a rozm aitość zawodów! Jedni, k rę
cący się w w irze niespokojnego żywota, in n i szukający spo
koju n a łonie sam otności! Czyje pow ołanie z tych w ielu działających, otaczających ciebie, w ydaje ci się najbardziej święte, najb ard ziej uroczyste, najb ard ziej dostojne? „Bez w ątp ien ia pow ołanie człow ieka“ — gotow aś powiedzieć —
„którego życie poświęcone jest duchow em u rozwojowi n a tu ry ludzkiej: jakżeż szczęśliwym m usi być człowiek, którego zaw odem jest innych ku szczęściu — k u w ieku
istem u szczęściu — prow adzić!“ A więc, szczęśliwa m atko,
— jego cel bowiem tw oim jest celem, — nie ulęknij się tej m yśli, nie drżyj przed ty m porów naniem . Nie sądź, że w yno
szę cię ponad poziom tw oich zasług — nie lękaj się, że w mej w yobraźni k ry ją się pokusy próżności, ale wznieś twoje pełne w dzięczności serce k u Tem u, k tó ry obdarzył cię tak w zniosłym posłannictw em , — s ta ra j się okazać godną zaufania, jakie ci okazał. Nie mów, że b rak ci potrzeb
nych w iadom ości — niechaj je m iłość zastąpi — ani, że
ograniczonem i rozporządzasz środkam i — O patrzność roz
szerzy je — że za słab ą m asz wolę — albow iem sam Duch Boży doda ci siły — wznieś wzrok swój k u Tem u D uchowi w prośbie o to wszystko, czego ci brak, a szczególnie o te dwie najw ażniejsze i wzniosie rzeczy: o d w a g ę i p o k o r ę .
III.
7 paźd ziern ik a 1818.
Mój drogi Greaves!
K ażda m atka, k tó ra św iadom ą jest w ażności swego zadania, odda m u się — przypuszczani — z całym zapałem . A więc przede w szystkim będzie się s ta ra ła jasno sobie określić cel, ku jak iem u dziatki swe doprow adzić pragnie.
W o statn im m oim liście cel ten określiłem . W iele jednak jeszcze powiedzieć należy o środkach, jakie należy dostoso
w ać w najw cześniejszym okresie w ychow ania. Dziecko jest isto tą w yposażoną we w szystkie uzdolnienia ludzkiej n a tu ry , ale w której żad n a z owych w łaściw ości jeszcze się nie rozw inęła: podobne jest do nierozkw itłego jeszcze pąka.
Kiedy pąk w ystrzeli, w tedy każdy listek się rozw ija, żaden nie pozostaje w tyle. Podobny w in ien być bieg w ychow ania.
W szystkim zdolnościom n a tu ry ludzkiej ró w n ą w inno się poświęcić uwagę. Albowiem tylko ich spółpraca może zapew nić powodzenie. W jakiż sposób wszakże m a tk a m a nauczyć się rozróżniać każdą z tych zdolności, i jak m a nim i kierow ać, zanim u ja w n ią się one w dostatecznie posu
niętym stad iu m rozwojowym, sam e dając znać o swym istn ien iu ?
Zaiste, nie z książek, ale n a podstaw ie rzeczyw istej obserwacji.
P rag n ąłb y m zapytać każdą m atkę, k tó ra n a dziecko swoje zw raca baczną uw agę, li tylko, aby czuwać nad jego powodzeniem , czy w łaśnie w pierw szym okresie życia nie
zauw ażyła stopniow ego rozw oju uzdolnień. W szak ju ż pierw sze sam odzielne w ysiłki dziecka, n a które nieco z troską, czekamy, sp raw iają dosyć radości, aby spowodo
wać pow tórzenia, które z czasem p rzy b ierają n a częstości i sile. A kiedy m in ą ich pierw sze u siło w an ia n a ślepo jeszcze robione, m aleń k a rączk a zaczyna odgryw ać sw oją dosko
n alszą rolę. Jak nieskończone są koleje czynności, których narzędziem się stanie, począwszy od pierwszego ru c h u tej ręki, od pierw szego chw ytu, k tó ry m zaw ładnie jak ąś zabaw ką! Z ajm uje się ona już nie tylko tym w szystkim , co m a związek z przyzw yczajeniam i lub przygodam i życia, — może zadziw i św iat arcydziełem sztuki lub uchw yci prze
lotne d rg n ie n ia geniuszu i przekaże je podziw ow i potom ności.
Tak więc pierw sza czynność tej m alu tk iej rączki otw iera niezm ierne pole uzdolnieniom , które w niej zaczy
n a ją się objawiać.
Poza tym budzi się widocznie u w ag a dziecka i zw raca się ku wielkiej różnorodności zew nętrznych w rażeń: oko i ucho zo stan ą przynęcone, gdziekolwiek żywsza barw a, weselszy dźwięk im podpadnie, a dziecko obraca się, jakoby chciało szukać przyczyny nieoczekiw anego w rażenia.
W krótce też dziecko zacznie m inam i i sw oją zdw ojoną u w ag ą zdradzać radość, ja k ą odczuw ają zm ysły d la krasnej barw y k w iatu lub wesołego dźw ięku m uzyki. W idocznie p o w stają teraz pierw sze ślady owej czynności duchow ej, k tó ra następnie w yrażać się będzie w niezliczonych spo
strzeżeniach i pow iązaniach w ydarzeń lub w w yszukiw aniu ich u k ry ty ch powodów, i będzie się łączyło z w szystkim i przyjem nym i i bolesnym i w rażeniam i, któ re życie w swych różnorodnych postaciach może w ytworzyć.
K ażda m a tk a przypom ni sobie zachw yt, jak i odczuła n a te pierw sze zjaw iające się oznaki św iadom ości i rozum u u jej dziecka, — isto tn ie — m iłość m acierzyńska nie zna większej rad o ści ponad tę, k tó ra pow stanie z tych p ierw szych pełnych znaczenia objawów, i chociaż d la obcych bez znaczenia, dla niej p rzed staw iają one nieskończoną w artość. W szak jej o d słan iają one przyszłość p e łn ą w ido
ków; jej opow iadają tę w ażną spraw ę, że isto ta duchow a, droższa n ad jej życie, otw iera jakoby oko rozum u i mówi w swym cichym ale w ym ow nym języku: „urodziłam się dla nieśm iertelności!"
Nie m ów iłem wszakże do tej pory o o statn iej i najw ięk szej radości, k tó ra stanow i triu m f m iłości m acierzyńskiej:
leży ona we w zroku, jakim dziecko p atrzy w m atczyne źre
nice, w tym w zroku tak pełnym miłości, pełnym s e r c a, a któ ry n ajg ru n to w n iej św iadczy o jego w znoszeniu się po szczeblach jestestw a. Bo oto stało się one zdolne do p rzy jęcia najw iększego d aru , jak i dano n a tu rz e ludzkiej: oto w piersi jego głos su m ien ia zacznie przem aw iać, religia podtrzym yw ać będzie chw iejne jego kroki, wznosić wzrok jego ku niebu. I w tej św iadom ości rośnie serce m atk i z radości i szczęścia, i po raz d ru g i w ita w sw ym potom ku
— już nie tylko obyw atela tego św iata. „Urodziłeś się dla nieśm iertelności" — w oła — d la nieśm iertelności szczęścia
— albow iem ta k ą jest zapowiedź tw oich z nieba pow stałych uzdolnień, albow iem w ten sposób spełni się m iłość twego Ojca Niebieskiego!"
Oto są pierw sze ślad y rozw ijającej się w dziecku n a tu ry ludzkiej. N iechaj filozof u w aża je za fakty, które uczyni przedm iotem swych dociekań, — niechaj m u służą za pod
w aliny system u; w szelako pierw otnie przeznaczone są dla m atki, są one znakiem z góry, przeznaczone, aby ją pobło
gosław ić i dodać jej otuchy.
„Za wszelkie jej troski, za w szystek jej tru d , — zap łatą
— n a d m ia r szczęścia!"
IV.
18 paźd ziern ik a 1818.
Mój drogi Greaves!
Z chw ilą, kiedy m a tk a zau w aży ła u swego dziecka pierw sze oznaki rozwoju, stoi przed now ym p y tan iem : W j a k i s p o s ó b n a l e ż y p o k i e r o w a ć t y m i r o z w i j a j ą c y m i s i ę u z d o l n i e n i a m i ? K tóre z nich
w ym agają n ajstaran n iejszej uw agi, a któ re m ogą podążyć sw ym n a tu ra ln y m biegiem, nie dom agając się jakiejkolw iek specjalnej troskliw ości? Dalej — któ re ze zdolności p o sia
d a ją najw iększą doniosłość d la przyszłej pom yślności dziecka? Przypuszczam , że rozstrzygnięcie tego ostatniego p y ta n ia zapadnie jednom yślnie na korzyść serca.
Nie mogę wierzyć, że znalazłaby się jakakolw iek m atk a do tego sto p n ia m oralnie i rozum ow o zaślepiona, żeby się św iadom ie zdecydow ała n a korzyść tro sk i o doczesne i zew nętrzne dobro swego dziecka za cenę jego w ew nętrznej i wiecznej pom yślności. N iem niej jed n ak może popaść w zakłopotanie odnośnie do w zględnej w ażności uzdolnień, stojących pod jej dozorem, i odnośnie do sto p n ia uw agi, jak i wobec tego należy przykładać do każdej z nich.
Serce bierze w istocie przedni udział w sk iero w an iu jej uw agi. Ale czyż dziecko sam o nie będzie kierow ane i up o m in an e pi’zez w ew nętrzny głos sum ienia? Czy nie jest ono w stanie rozstrzygnąć wielkiego p y tan ia, co jest dobre, a co złe — zw racając uw agę jedynie i w yłącznie na ów głos, bez czyichkolwiek w skazów ek? I czy nie nadejdzie czas, kiedy stanie się w rażliw ym n a praw d y w iary, które um ocnią ów głos su m ien ia i dadzą m u ową m o raln ą podniosłość, której w łaściw a idea p rz e ra sta jeszcze ta k bardzo jego zdolność pojm ow ania?
Nie byłoby tru d n y m odpowiedzieć n a to p y tan ie i cały ten przedm iot przedstaw ić we w łaściw ym świetle. Nie chciałbym wszakże przedstaw ić m atce szczegółowego p lan u jej postępow ania, uw ażam bow iem za rzecz niesłychanie istotną, żeby się nie u w ażała za k ręp o w an ą czymś w rodzaju system u, którego zasady — poniew aż nie są jej w łasne — m ogłyby tylko zwęzić i sprow adzić n a m anow ce jej sąd i jej środki wychowawcze, bez przek o n an ia jej o celowości i skuteczności danych środków d la w ytkniętego celu. D la
czego jej rozum m iałby być jedynie odzw ierciedleniem innego rozum u, którego z a p a tiy w a ń nie zdołałaby może an i zgłębić, an i docenić? Czyż nie jest ona m atk ą? I czyżby Stw órca, w yposażając ją w źródła n a tu ra ln eg o życia, pozo
staw ił ją niezdolną do troski i o życie duchowe, któ re jest
praw dziw ym celem i prawdziwą, isto tą bytu? Skoro za,tern jej stosunek do ludzkości tak bardzo jest odpow iedzialny, czy jej rozum i jej energia nie pow inny zogniskować się w tym jednym punkcie? Czy całym swoim jestestw em nie p o w in n a się oddać tem u w zniosłem u zadaniu, tem u nie
zm ordow anem u dążeniu, aby w ypełnić sens swego istn ie
nia? W szak i n a tu ra i relig ia i m iłosierdzie od niej tego w ym agają, i to tak jednom yślnie, że py tan ie to raz na zawsze należy uw ażać za rozstrzygnięte.
Chciałbym się zwrócić z pro śb ą do każdej m atki, aby zechciała objąć całokształt życia we w szystkich jego różno
rodnych postaciach i zatrzym ać się tam , gdziekolwiek szczęście ukaże się, nie tylko w swej pozornej, ale praw dzi- ivej postaci, i możliwie w ybadać, jakiego ro d zaju owo szczęście jest i skąd pochodzi.
Jest więcej niż praw dopodobne, że z w yników pierw szego b a d an ia będzie raczej niezadow oloną. Z tak oszała
m iającej ilości wysiłków i ch arak teró w będzie u w ażała za niem ożliw e w ybrać kilka przykładów , n a których jej oko mogłoby jakoby od poszukiw ania wypocząć i znaleźć p ra w dziwie w yjaśniające w ytłum aczenie przedm iotu. Chętnie odw róciłaby w zrok od tej w idow ni zam ętu i skierow ałaby go n a daw ne tory, aby wreszcie z niezam ąconą radością mógł spocząć n a tej istocie, k tó ra jest ta k drogą jej sercu.
Ale, kochająca m atko, im droższe ci jest twoje dziecko, tym usilniej nalegałbym n a to, ażebyś zbadała to życie, do którego wejść kiedyś będzie m u przeznaczone. Czy w ydaje ci się pełnym niebezpieczeństw? W tak im razie pow innaś uzbroić dziecię twoje w ta k ą tarczę, k tó ra jego niew inność obroni. A może w ydaje ci się życie lab iry n tem pełnym błęd
nych dróg? W tak im razie pow innaś m u podać ową nić czarodziejską, k tó ra doprow adzi je do źródła praw dy. Albo może pod jego ru ch liw ą pow ierzchnią życie w ydaje ci się m artw e i bezduszne? W tak im razie pow innaś usiłow ać w dziecku tw oim podsycać duch a przedsiębiorczości, by podtrzym yw ał jego siły i pobudzał je do doskonalenia naw et wtedy, kiedy w szystko dokoła gubiłoby się w tępej gnuśności dnia powszedniego. I dlatego znów należałoby
2
zbadać, czym może być doświadczenie, jakie życie dać ci może. Przyjrzyj się chwilę tym w szystkim , którzy po trafili wyróżnić się od reszty swego otoczenia. Z pew nością nie pragnęłabyś, by dziecko twoje m iało być jednym z wielu, 0 których niczego innego powiedzieć nie m ożna, jak tylko że żyli i pom arli, którzy przeszli przez życie bez żadnej chwały, których indyw idualność nie zaznaczyła się żadnym czynem ku większej chlubie ludzkości. W każdej klasie spo
łecznej będzie dziecko twoje mogło osiągnąć najzaszczyt- niejsze przeznaczenie. Jakkolw iek ciasną jest dolina, w k tó rej drzewo płodnie się ro zrasta, niem niej pożądanym będzie ono zdrożonem u wędrow cy; i pochw ali on jego rozkoszne owoce, jego chłodny cień. I w łaśnie w śród w arstw niższych znajdziesz w ielu, którzy w yróżniają się istotnie pracow i
tością i energią, ja k ą rozw ijają w swojej pracy. Być może, że jej w ew nętrzna w artość nie jest zbyt w ielka, niem niej jed n ak ich zręczność i w ytrw ałość zdobyła im uw agę, może naw et szacunek bliźnich i przełożonych. — In n i przykują w zrok twój, ci, którzy zajm u ją swe stanow iska w wyższych w arstw ach społecznych i których zdum iew ająca pojętność um ysłow a w ydaje ci się niem al n a d n a tu ra ln ą . Możesz zoba
czyć, jak przy sposobności osiągają nadzw yczajne cele przy pomocy najzw yklejszych, a n aw et ograniczonych środków.
Z łatw ością prow adzą oni ster potęgi n aro d u ; jednym m ocnym słowem u su w ają niejedno z tego, o czym prze
sądziła m ądrość n aro d u — niekiedy przeciw staw iają się prądow i narodow ej polityki — i w tych lub innych odm ia
n ach ich ch arak te ru oraz działalności będziesz m ogła podzi
wiać triu m f ducha.
Owi w ybitni gracze n a arenie życia sta ją się przedm io
tem trw ogi d la wielu, któ ry ch los w ich ręk ach spoczywa.
W ątpię jednak, czy znalazłabyś kogoś, któryby skłonnym był odmówić im podziwu, któ ry się należy ich w ielkiem u talentow i. I podobnie jak tacy ludzie w zbudzają szacunek, in n i zaś może obawę, ta k spotkasz gdzie indziej niejedną osobę, k tó ra w swym otoczeniu nie w zbudza innego uczu cia, jak w łaśnie miłość. W rodzona dobroć ich usposobienia 1 niew zruszona praw ość ich poglądów nigdy nie omieszka
wywołać owego szczególnego w rażenia: poniew aż tak i czło
wiek wobec każdego jest nastaw io n y życzliwie, przeto posiadł tajem nicę zdobyw ania przyjaźni swych bliźnich.
W gronie w łasnych znajdziesz wzory osób, należących do któregoś z powyższych typów.
Czy wszystkie one są szczęśliwe, czy może jedna b a r
dziej od innych?
V.
24 paźdz. 1818.
Mój drogi Greaves!
Nie chciałbym uprzedzić odpowiedzi m atki, ale jestem praw ie pewny, że po głębokim zastanow ieniu dojdzie do przekonania, iż u żadnej z owych, w poprzednim liście w ym ienionych, osobistości nie znajdzie pełni niezam ąco- nego niczym szczęścia, którego by tak z całej duszy dla dzie
cięcia swego n a przyszłość pragnęła.
I w tedy zacznie w zdychać n a d niedoskonałością n a tu ry ludzkiej, n ad sprzecznościam i dążeń ludzkich, i zawoła.
„.Także to możliwym, że przy całej płodności geniuszu — przy całej inteligencji ducha, przy całej m iłości serca, szczę
ścia uchw ycić nie m ożna?“
W tym m iejscu w łaśnie doszliśm y do p u n k tu , do któ rego zmierzam .
„ J a k t o j e s t m o ż l i w e ? “ — oto jest zwrot, któ rym tak często się posługujem y, że zapom inam y zupełnie o jego pierw otnym znaczeniu. Jest to p y tan ie — m y wszakże stale uchylam y się od odpowiedzi, k tó ra się n am nasuw a.
Jest to p y tan ie skierow ane do n as sam ych, m y jednakże cofamy się stale przed obowiązkiem jasnej i uczciwej odpo
wiedzi. P o starajm y się więc tym razem postąpić inaczej.
N iechaj m atk a zacznie rozw ażać istotę możliwości, o k tó rą chodzi, a w krótce się przekona, że zbliża się do praw dy, której szuka. M usi dojść do przekonania, że sam talent, choćby najśw ietniejszy — nie w ystarcza, że duchow e w a r
2*
tości, chociażby najw szechstronniejsze, nie są. wszystkim , że sam a życzliwość — chociażby w szystko obejm ująca — jeszcze jest za m ało: są to w szystko w artości, które niesły
chanie dalekie są od zapew nienia człowiekowi szczęścia.
I oto p ragnę podkreślić pew ną zasadniczą pomyłkę, k tó ra p an u je zarów no w w ychow aniu jak i w naszym osą
dzaniu bliźnich i rzeczy.
P y tam cię, jak i może być rzeczyw isty i isto tn y pożytek najw iększych naw et wysiłków, jeśli nie k ieru ją nim i zh ar
m onizow ane idee, ani podniosłe, pow szechne in tu icje — jeśli nie stoją one pod k o ntrolą silnej i niezłom nej woli i nie o pierają się n a najszlachetniejszych uczuciach serca?
I jeszcze raz pytam , jak i jest rzeczyw isty pożytek i w artość najgłębszych naw et i najbardziej przem yślanych planów, jeśli energia w ykonania nie idzie w parze ze śm iałością i zręcznością pom ysłu, lub jeśli naw et obie te siły są złą
czone, ale nie w spółpracują dla godnego i ludzkości poży
tek przynoszącego celu? Jest rzeczą jasną, że sam o pielęg
now anie darów naszej anim alnej i duchow ej n a tu ry pozo
stanie bez znaczenia, jeśli to m a zastąpić serce.
W tym m iejscu doszliśm y do praw dziw ego podłoża ludzkiego szczęścia, które należy rozw ijać. Lecz i tu ta j m uszę w as ostrzec przed pew nym błędem , w skazując w am cechy pew nego ch arak teru , któ ry m a wszelkie dane, aby w as w błąd w prow adzić, a k tó ry tak często n a drodze naszej spotykam y, że nik t z n as nie może pow ątpiew ać o rzeczyw istości jego istnienia. Mam n a m yśli takiego czło
w ieka, którego duch przejęty jest najlepszym i zam iaram i a serce przepełnione życzliwością i któ ry zawsze z zapałem gotów jest poprzeć wszelkie godne zam iary, m ające n a celu ochronę i szczęśliwość społeczeństwa. Nie potrzebuję chyba wyliczać w szystkich podziw u godnych cech takiego ch arak teru, gdyż niechybnie tyle życzliwości, uprzejm ości i ser
deczności m usi się spotkać z w aszym uznaniem . Niemniej jednak jest faktem , aż nazbyt często przez doświadczenie potw ierdzanym , że całe to połączenie sam ych doskonałości d arem n ie błyszczy i m am i, tak i c h arak te r bowiem, aczkol
wiek dokonale wyposażony, przecież nigdy do niczego poży
tecznego nie doprowadzi, ani też dla siebie nie zdobędzie tego szczęścia, które nieodłącznie tow arzyszy cnocie.
Powód tego jest oczywisty: serce — ow a najw ażniejsza sprężyna w ludzkiej m aszynie — mogło w praw dzie długo pracow ać, przecież, poniew aż nie połączyło się rów nocześnie z innym i siłam i ludzkiej n atu ry , których w spółpraca jest konieczna, — nie było w stanie stw orzyć owej żywotności a n i zadowolenia, które w innym w ypadku byłyby prze
niknęły wszystko. Zdolności n a tu ry ludzkiej należy przeto rów nom iernie rozw ijać, tak aby żadna nie pozostaw ała w tyle za drugą, lecz aby każdą pobudzić do jej właściw ej czynności. T e n w y r ó w n a n y s t a n o d p o w i a d a d o p i e r o w ł a ś c i w e j n a t u r z e l u d z k i e j .
Proszę m i pozwolić w tym m iejscu raz jeszcze w rócić do tych w ażnych spraw i rozważyć je pod kątem w idzenia, n a którym n am zależy.
Szczęśliwa m atko! — serce Twoje w zbiera rad o ścią na widok pierw szych w ysiłków twego dziecka, — a są one rzeczywiście rozkoszne, — zastanów się więc n ad nim i — niechaj nic nie ujdzie Twojej uw agi, — w szak w nich już tk w ią zarodki jego przyszłych poczynań — wszak i dla Ciebie i d la niego m a ją one pierw szorzędne znaczenie i d la
tego pow inny um ysł Twój n atch n ąć do owocnych w ysił
ków. Bóg w yposażył dziecinę Twoją we w szystkie zdolności naszej n a tu ry , ale głów na sp raw a nie została dotąd roz
strzygniętą. W jak i sposób należy pokierow ać tym sercem, tą głową, tym i rękam i? Jakiej służbie należy je poświęcić?
A przecież w odpowiedzi n a te p y ta n ia m ieści się cała szczę
śliw a lub nieszczęśliw a przyszłość tej, od życia Ci droższej, istotki.
Bóg obdarzył dziecko Twoje n a tu rą duchow ą, to zna
czy wszczepił w duszę jego głos sum ienia, — co więcej — uczynił je zdolnym głosu tego słuchać. Stw orzył wzrok jego w ten sposób, iż jest z n a tu ry ku niebu skierow any, a ty m sam ym w skazał Ci n a szczytność jego przeznaczenia.
O dm aw ia dziecku Tw em u jakiegokolw iek pokrew ieństw a z istotam i niższego g atu n k u , których wzrok, nisko w ziemię
utkw iony, zdaje się w skazyw ać w yraźnie n a niskość ich celów.
Twoje dziecko n ato m iast nie d la ziemi, lecz dla nieba zostało stw orzone: czy znasz drogę, k tó ra doń prow adzi?
Dziecko Twoje nigdyby jej sam o od siebie nie znalazło, ani też nie potrafiłby m u drogi tej w skazać żaden śm iertelnik, gdyby m u łask a Boska drogi tej nie objaw iła. Nie dość wszakże znać tę drogę, dziecko Twoje m usi się jeszcze nauczyć nią c h a d z a ć .
Jest w Piśm ie Św iętym ustęp, któ ry mówi, jak to Bóg otw orzył niebiosa przed jednym z p atriarch ó w i pokazał m u drabinę, k tó ra prow adzi ku Jego jasnościom . Pam iętaj, że d rab in a ta dostępna jest każdem u potom kow i A dam a, — czeka rów nież i n a twoją, dziecinę. Ale w pierw m u si ono się nauczyć po niej wspinać. Nie pozwól wszakże, aby kiedy
kolw iek m iało próbow ać w spiąć się po niej jedynie przy pom ocy chłodnych obliczeń rozum u, jak rów nież nie dopuść, aby jedynie poryw am i serca w spiąć się po niej chciało:
p o staraj się n atom iast, aby obie te siły połączyły się, a w tedy n a pew no szlachetny ten zam iar zostanie uw ieńczony pom yślnym wynikiem . P am iętaj, że dziecko Twoje posiada w zarodku w szystkie zdolności. Twojem zaś zadaniem jest pom agać m u je rozwijać. Miej ustaw icznie przed oczami ową drabinę niebieską, albow iem jest to d rab in a w i a r y, po której pragnęłabyś ujrzeć w stępujących i zstępujących aniołów N a d z i e i i M i ł o ś c i .
VI.
31 paźdz. 1818.
Mój drogi Greaves!
Gdybym w różnych okolicznościach życia bardziej był przystosow yw ał swe słowa do g u stu tych, lub gdybym był się s ta ra ł nagiąć do teo rii tam tych, byłbym może pozyskał sym patię zarówno tych wszystkich, którzy obecnie skłonni
są, odnosić się nieżyczliwie do m oich poglądów, jak i tych, którzy je w czam buł potępiają. Ja wszakże nigdy nie u m ia łem powoływać się n a jakieś system y n a poparcie tego, co zdobyłem n a podstaw ie w łasnego dośw iadczenia lub w ła
snej p raktyki. P rzy całej skrom ności m uszę stw ierdzić, że danym m i było rzucić snop św iatła n a pew ne praw dy, na które przedtem nie zw racano uw agi oraz n a pew ne zasady, które — aczkolwiek ogólnie znane — przecież rzadko kiedy w czyn byw ały w prow adzane. P rzyznam się jednak, że przy spełnieniu tego zad an ia nie n a wiele m i się przydała znajom ość różnych filozoficznych pojęć. M ogłem się jedynie oprzeć n a m oich w łasnych bogatych dośw iadczeniach, szedłem zaś przytem zawsze za głosem m ego serca. Jeśli zatem tak często apeluję do uczuć m atki, to łatw o P a n poj
mie, ż e — podczas gdy proszę usilnie o kry ty k ę m oich zasad tych w szystkich, którzy in telek tu aln ie wyżej ode m nie stoją, — to z drugiej strony zw racam się z prośbą o zrozu
m ienie do tych osób, które do tego samego, co ja, dążą celu i które k ie ru ją się tym i sam ym i uczuciam i. Proszę m i zatem pozwolić rozw inąć obszernie moje wywody. W ywody nie zaspokoiłyby może k ry ty k i kogoś obcego, b ra k im bowiem będzie gruntow nej dokładności. P rag n ę wszakże przem ówić serdecznie, aby trafić do s e r c a p r z y j a c i e l a .
Chciałbym przede w szystkim zwrócić P a ń sk ą uw agę na fakt, który bardzo wcześnie już w skazuje n a obecność pew nego duchowego czynnika, istniejącego już w duszy dziecka. Chciałbym jak najusilniej podkreślić ten fakt, że w dziecku rozw ijają się czynnie siły w iary i miłości, — dwie skłonności, — dzięki k tó ry m n a tu ra n asza może się p o dda
w ać Bożemu kierow nictw u — i uczestniczyć w najw yższym błogosławieństw ie, które n a nas czeka. T a siła zaś nie drze
mie bynajm niej w duszy dziecka, tak jak n a przykład inne właściwości. Podczas bowiem gdy w szystkie inne zdolności, czy to duchow e czy cielesne, p rzed staw iają obraz zupełnej bezradności, — słabości, k tó ra przy w szelkich pierw szych próbach prow adzi tylko do przykrości i rozczarow ania, to przeciw nie, owa siła w iary i m iłości rozw ija zadziw iającą energię, — siła, której nic nie jest w stanie prześcignąć,
żadne późniejsze naw et najow ocniejsze w ysiłki, jeśli obser
wować ją, będziem y w jej późniejszym stopniu rozwoju.
Zdaję sobie jasno spraw ę, że to, co określiłem u dziecka jako skłonność do w iary i miłości, często, a naw et pow szech
nie określają in n i jako uczucie czysto instynktow ne, względ
nie zwierzęce, a przez to św iadom ie je obniżają. J a wszakże tw ierdzę, że w insty n k to w n y ch poczynaniach dziecka w pierw szym okresie jego rozw oju widzę cudowne poddanie się dobrotliw ej i najm ędrszej O patrzności. W tym m ądrym i — raz jeszcze to po w tarzam — w tym cudow nym poddaniu się woli Opatrzności, m ożem y praw dziw ie, z uczuciam i peł
nym i uw ielbienia, podziw iać w spaniałom yślny d a r Stw órcy dla ludzkości, któ ry w pierw otnym swoim d ziałan iu jest nieocenionym dobrodziejstwem , chociaż .ludzie częstokroć go w ypaczają: a jeśli już to uczucie, o którym mówię, trzeba koniecznie nazw ać zwierzęcym , to i w tym jeszcze d o p atry wać się będę w yraźnej woli Stwórcy, a także — w jakikol
wiek sposób określalibyśm y pierw otny stan duszy ludz
kiej, — to przecież w jej najpierw otniejszych objaw ach istnieć już będą, działać i kierow ać te siły, które z czasem do późniejszego rozkw itu doprow adzą.
P ierw iastek ten, o którego istnienie tu ta j walczę, nie jest w dziecku bynajm niej całkowicie dojrzały, an i też nie
zupełnie w yraźny. Gdyby przeznaczeniem jego było rozw i
jać się n a rów ni z in n y m i pom niejszym i zdolnościam i, w tedy m inąłby się ze swoim pow ołaniem , którego celem jest u trw a la ć skarb w iary i miłości. Dlatego też pow inno ono z przyrody czerpać sw oją straw ę i swój rozwój. Pow inno się przeto pielęgnow ać m iłośnie ową św iętą siłę niew in ności i praw dy. W takiej to atm osferze pow inno dziecko żyć. Takie codzienne pielęgnow anie dziecinnej miłości i w iary spowoduje niechybnie stopniow y rozwój zarodków w szelakich najszlachetniejszych cnót. Takie dziecko stanie się cierpliwe, pilne — m iałbym ochotę rzec — i pobożne, zanim się jeszcze nauczy pojm ow ać rodzaj i w artość powyż
szych cnót.
Najw yższa i n ajsilniejsza moc duchowego wzniesienia, n a jakie dusza ludzka zdobyć się może pod w pływ em
Boskiej n au k i C hrystusa, przesiąka duszę dziecka od n a j
m łodszych la t za pośrednictw em pewnego rodzaju objaw ie
nia. W ten sposób otrzym uje ono przedsm ak tych n a j
wznioślejszych cnót, któ ry ch znaczenia jeszcze nie jest w stanie pojąć. W ten sposób możem y rzec, że praw dziw a dostojność chrześcijaństw a jest dziecku niejako wrodzona, to znaczy żyje w nim, zanim jest w stanie zrozum ieć w ła
ściwy sens w ątłych zarodków, jakie w jego duszy drzem ią.
Święte uczucie wdzięczności w zbiera w dziecku w chwili zadośćuczynienia — kiedy jego fizyczne potrzeby są zaspo
kojone i kiedy fizyczna stro n a jego życia norm alnie się może rozw ijać. Św ięta moc miłości, k tó ra silniejszą jest, niż obaw a przed niebezpieczeństw em lub śm iercią, jest rów nież w dziecku żywą: z chw ilą, kiedyby spostrzegło gro
żące m atce niebezpieczeństwo, jest ono gotowe um rzeć w jej ram ionach, aby obronić ją przed tym, co jej grozi — gotowe jest um rzeć dla niej, zanim jeszcze zrozum ie, co to jest m iłość lub śm ierć. W dziecku bowiem tkw i przeczucie spokoju i radości, które zjaw ia się w nas jako n ag ro d a za wyrzeczenie się w łasnych pragnień, za podporządkow anie w szystkich naszych nadziei i w ysiłków najw yższym i n a j
w ażniejszym zasadom m iłości i w iary.
I takie wyrzeczenie, choćby w swej treści nieznaczne, będzie pierw szym krokiem do świadom ego ćw iczenia się
w sam ozaparciu.
Już w ram io n ach m atk i znajduje dziecko w skaźniki i podnietę do w ykonyw ania tych p rak ty k , które m ogą stać się jego d ru g ą n a tu rą , chociaż rozum jego dalekim jest jeszcze od świadom ego zrozum ienia całej potęgi owego sam ozaparcia się, które w następstw ie najdoskonalsze w y
dać może plony.
8 listopada 1818.
Mój drogi Greaves!
W o statn im m oim liście dałem w yraz m em u przeko
n an iu , że w dziecku tk w ią skłonności, n a mocy których p o tra fi pod kierow nictw em Bożym — a nie dla chęci w yróż
n ien ia się od swoich bliźnich — spełnić najw yższą wolę swego Stwórcy, m ianow icie iść przez życie oświecone w iarą, z sercem przepełnionym m iłością, o której jest pow iedziane:
„znosi wszystko, w ierzy w szystkiem u i wszystkiego się spo
dziew a — nigdy nie u stając a m iłość.“
Podłoże, które objaw ia się już w najw cześniejszym okresie życia, określiłem jako podłoże m iłości i w iary.
Zdaję sobie spraw ę, że te określenia n ap o tk ają się u jednych ze sprzeciwem , a u dru g ich może z drw inam i. Istotnie byłbym wdzięczny każdem u, k tó ry by m i podał dw a inne, bardziej dokładne w yrażenia, które by lepiej i jaśniej oddały sens tego, do czego doszedłem po la ta ch najdokładniejszych i najsum ienniejszych obserwacyj. W m iędzyczasie niechaj mi wolno będzie w yrazić nadzieję, że nik t nie zaprzeczy istn ien iu tego faktu z tego tylko powodu, że niedość trafn ie go określiłem , nie znajdując, n a nieszczęście, żadnego tra f
niejszego sposobu w yrażenia tego stan u rzeczy.
P o staram się w yjaw ić moje m yśli w tak i sposób, aby nie pozostaw ić żadnej w ątpliw ości co do tych faktów , n a które p rag n ąłb y m specjalnie zwrócić uw agę osób, zajm u
jących się w ychow aniem . P a n sam z w łasnego dośw iad
czenia będzie w iedział, że z w iększą pew nością m ożna liczyć n a powodzenie tam , gdzie się do dziecka odnosi z łagod
nością, niż przy zastosow aniu jakichkolw iek innych środ
ków, — i to m i P an sam m usi przyznać. Na tym prostym i nie dającym się zaprzeczyć fakcie, p rag n ąłb y m oprzeć w szystkie zasady i teorie, w któ ry ch objaw iają się moje
z ap a try w a n ia na rozwój dziecka.
V I I .
Jeśli bowiem d o b r o c i ą więcej uzyskać możemy, niż jakiem ikolw iek innym i środkam i, w tak im razie m uszę powiedzieć, że w dziecku tkw i c o ś , co n a tę dobroć jest w rażliwe. Dobroć jest widocznie czymś dla jego n a tu ry n aj
istotniejszym : dobroć m usi wywołać oddźwięk w jego sercu. A skąd pochodzi owo coś? Nie w ah am się odpowie
dzieć: od Tego, k tó ry jest S tw órcą wszelkiego dobra. Isto t
nie do tej właściw ości ludzkiej zw racał On się najczęściej, p rzem aw iając głosem sum ienia, oraz ilekroć w różnych w iekach i n a różny sposób przem aw iał do ludzkości mocą Swej nieskończonej łaski. Gdyby bowiem było inaczej, w jak i sposób m oglibyśm y uznać sens p rzy k azan ia boskiego:
„albow iem ich jest królestw o niebieskie“ — i — „kto k ró lestw a Bożego nie pojm uje jako dziecię, ten nigdy doń nie w nijdzie“. My wszakże jeszcze większy mieć będziem y powód tak m yśleć, jeśli rozw ażym y sposoby, jak im i owa potęga dobroci oddziaływ a n a duszę dziecka.
Gdyby dziecko nie kierow ało się żadnym innym in sty n k tem prócz in sty n k tu sam ozachowawczego, gdyby jego przyw iązanie do m atk i w ypływ ało jedynie z poczucia w łasnej bezradności, oraz z potr-zeby zaspokojenia jego zw ierzęcych potrzeb, gdyby opierało się n a spostrze
żeniu, że o na była pierw szą, k tó ra je chroniła, — p o m a
g a ła m u w jego pierw szych krokach, — zaspokajała jego potrzeby — jeśliby to w yw ołało jego pierw szy uśm iech i w szystkie jego objawy czułości, tak drogie sercu m atki, — gdyby dziecko istotnie m iało być tą w yrachow aną egoi
styczną istotą, k tó ra w ykorzystuje m iłość drugich dla zaspokojenia w łasnych życzeń: wtedy, zaiste, przestałbym ra z n a zawsze mówić o potędze m iłości w jego sercu, oraz 0 ledwie w yczuw alnym przeczuciu w iary. W tedy, zaiste, przestałbym raz n a zawsze zw racać się do m atki, jako do głów nej siły, służącej spraw ie ludzkości, ta k a sp raw a bowiem nie m iałaby już po co istnieć. W tedy nie m iałbym już pow odu naw oływ ać m atki, aby zbadała swoje obowiązki 1 rozw ażyła środki, spraw ie przyszłości dziecka służące.
Gdyby tak im było zadanie m acierzyństw a, w tedyby każdy środek w ystarczył, aby wyrobić w jej dziecku ów zim ny
i n ie n a tu ra ln y egoizm, podobny tem u, jaki drzem ałby u k ry ty w jej w łasnej piersi pod zwodniczą, m ask ą m acie
rzyńskiej miłości.
Posłuchajm y wszakże, jak serce m atk i n a tego rodzaju naukę się odezwie. Odpowie zapew ne: czy nie zdaje się w am , że sam Bóg wszczepił jej owo uczucie m acierzyńskiej m iłości? Powie zapewne, że czuje się najbliższą Bogu w tych chw ilach, w któ ry ch jej m iłość najbardziej jest czynną i silną, i zap y ta się nas, czy to w łaśnie nie jest owo uczucie, które samo przez się dodaje jej siły, by n iestru d ze
nie spełniać swoje obowiązki pośw ięcenia i sam ozaparcia się? Obowiązków tych jest niezliczona ilość i może p o tra fili
byśm y naw et wyliczyć je po kolei, n ik t in n y wszakże, jak tylko m atk a, odczuwać ich nie może i n ik t inny, prócz m atki, w ykonać ich nie potrafi. Z kolei zapytam y się jej czy — dzięki tem u uczuciu — nie jest ona rów nież głęboko przekonana, że w sercu jej dziecka tkw i wdzięczność, zau fa
nie i przyw iązanie, któ re wolne są od wszelkiego egoizmu, a któ re to uczucie Ojciec niebieski ta k sam o wszczepił w serce dziecka, jak jej m iłość do niego.
Z n an ą m i jest zim n a i bezduszna n au k a, k tó ra w praw dzie istn ien iu takiego uczucia nie zaprzecza, ale jedno
cześnie uw aża je za coś w rod zaju zbaw iennego złudzenia, którego celem jest zm usić m atk ę do skru p u latn eg o w ypeł
n ia n ia swoich obowiązków. N aukę tę nazw ałem zim ną i bezduszną. Chciałbym jeszcze dodać, że nie jest m oim zam iarem rzucić kam ieniem n a tych, którzy ta k tw ierdzą, z jakichkolw iek to czynią pobudek: nie mogę tylko sam zm usić się do tego, ażeby te z ap a try w a n ia dzielić.
N iechaj in n i głoszą tę teorię, celem zw alczenia zła i w spom agania dobra. N iechaj człowiek sam spróbuje za pom ocą tej teorii zasłonić swoją w łasn ą słabość. Niechaj tylko nie ośm ieli się tę teorię w idzieć w dziełach Tego, który jest w szystką m ądrością, w szystką potęgą i w szystką m iłością.
Nie: nigdy, przenigdy nie uw ierzę, aby Bóg, przy pomocy złudzenia s ta ra ł się osłodzić jej ciężkie i częstokroć
tak tru d n e obowiązki — nie uw ierzę przenigdy, a b y O j c i e c P r a w d y w s z c z e p i ł w s e r c e m a t k i d u c h a k ł a m s t w a .
VIII.
15 listopada 1818.
Mój drogi Greaves!
Chciałbym przypom nieć m atce, że po w in n a być Bogu w dzięczna za to, że tak ogrom nie u łatw ił jej zadanie przez wszczepienie w serce jej dziecka tych zawiązków, które odtąd przy Jego pomocy pow inna rozwijać, chronić i u m ac
niać, aż do czasu kiedy dojrzeją do praw dziw ych owoców w iary i miłości.
Obowiązkiem jej bowiem będzie, w śród zepsucia św iata, czuwać n ad jego dziecięcą niew innością, aby silniej m ogła okrzepnąć. Będzie jej obowiązkiem pracow ać niezm ordo
w anie w tym świecie niestałości, nieufności i niew iary nad w yrobieniem w jej dziecięciu, — które teraz pełne niezam ą- conej beztroski w jej ram io n ach spoczywa, — owej niezłom nej w iary we wszystko dobro tu n a ziemi, oraz w świętość życia pozagrobowego. I dalej będzie jej obowiązkiem w tym świecie pełnym egoizm u tak pokierow ać żywiołowym p rzy
w iązaniem jej dziecka, że stanie się ono źródłem czynnej miłości, k tó ra d la dobrej spraw y nie cofnie się przed żad
nym sam ozaparciem się i przed żadną, naw et najcięższą, ofiarą.
Jakżeżby m ogła zatem mieć nadzieję, że osiągnie kiedy
kolwiek ostateczny cel w ychow ania, gdyby Stw órca nie obdarzył jej dziecka tym i zdolnościam i, które p o d d ają się rozum nem u prow adzeniu i rozwojowi. Główny w aru n ek w ychow ania leży nie tylko w uzdolnieniu wychowawcy, polega rów nież w tej sam ej m ierze w uzdolnieniach dziecka, w którego sam ej n atu rze tkw ić m usi coś, co głośniej od w szystkiego innego zw iastuje cel ostateczny, d la którego
m ądrość Przedw ieczna człowieka stw orzyła. To niechaj będzie rad o ścią i pociechą każdej m atk i: jak w ielka bowiem jest ułom ność n a tu ry ludzkiej, jak silne są także pokusy, przecież w dziecku jej leży siła, leży moc — której pocho
dzenie sięga dalej, niż pokusa, albo zepsucie. Niechaj się raduje, że w dziecku jej leży coś, czego:
„ni klejnotam i, ni w orkiem złota, ani p u rp u rą , ani w iedzą nie osiągniesz, jeno tą siłą tajem ną, k tó rą P an i Stw órca do duszy ludzkiej wszczepił.“
Ale czy ta n a u k a znajdzie u innych tak i sam oddźwięk, jaki znalazła u m nie, i — jak m i się zdaje — rów nież i u P an a?
Słyszałem , drogi przyjacielu, że w ielu jest ludzi w mojej ojczyźnie, jak rów nież i w Pańskiej, którzy n aukę tę całko
wicie odrzucają, poniew aż w ich pojęciu nie jest ona dosyć p raw o m y śln ą (ortodoksyjną).
C hciałbym przeto spytać, kto to są ci ludzie, którzy uw ażają, iż oni jedni p o siad ają praw o w ygłaszać praw o- m yślne n au k i i że ich n au k a, z w yłączeniem wszelkich innych, jedynie jest praw dziw ą. Żeby tak chcieli w ystąpić i przedłożyć nam swoje św iadectw a! Św iadectw a, które zaiste nie pow inny być podpisane ręk ą choćby n ajro zu m niejszego człowieka, albow iem n aw et najw ięksi m ędrcy często błądzą, a naw et najm ocniejsi w śród nich u leg ają zarozum iałości! M usieliby przynieść świadectw o, które by całkowicie tłum aczyło pew ność ich w ystąpienia, któ re by w skazyw ało niezbicie, że oni i n ik t inny, p o siad ają w y
łączne praw o w ykładać p raw d ę Bożą, a więc p raw d ę Tego, który p rag n ie aby „w szystkie jego dzieci za darm o czerpały ze źródła życia“ — aby „nie budow ali studzien, k tó re nie d ają w ody“ — oraz „którzy u g in a ją się i słan iają pod p rą dam i różnych n a u k “. Jeśli zatem p o siad ają tego rodzaju św iadectw a, w tak im razie pow inniśm y je poznać i ukorzyć się przed ich pow agą, w przeciw nym razie byłoby p rzy n aj
m niej w skazanym , aby nie w ym agali dla siebie rzeczy, do
których tak sam o nie mają. p ra w a jak my lub ktokolw iek inny, — m ianow icie w iary w nieom ylność swych sądów — oraz aby ze swej strony zechcieli n am przyznać, — czego m y im zresztą rów nież nie odm aw iam y — p r a w o d o w o l n o ś c i s u m i e n i a o r a z w ł a s n e g o s ą d u .
W ierzę święcie, że nareszcie nadszedł czas, kiedy nie będziemy się więcej pytać, czy d a n a teo ria zgadza się lub nie zgadza z in teresam i tej klasy ludzi lub z góry powzię
tym i zap atry w an iam i tam tej, ale czy opiera się n a obser
wacji, dośw iadczeniu, praw idłow ym rozum ow aniu i nie- uprzedzonym pojm ow aniu O bjawienia, z którego u su n ie się wszelkie kom entarze ludzkie, a przyjm ie się słowo Boże za jed y n ą podstaw ę.
W ten sposób załatw iłbym się z pierw szą g ru p ą zarzu tów. Podchodzę teraz do następnych w ątpliw ości, już cał
kiem innej n a tu ry , któ re nie pow stają z niejakiej skłon
ności do przecen ian ia w łasnych sądów i, co zatem idzie, do lekcew ażenia cudzych zap atry w ań , ile raczej w ynikają z prześw iadczenia o słabości w szystkich ludzkich przed
sięwzięć, oraz z niechęci w yrzeczenia się zasad, w jakich w ychow aliśm y się w naszej młodości, i któ ry ch n ad al sum iennie się trzym am y, jako św iętej spuścizny po tych, którzy odeszli; — z poglądów, które w yrosły z wysokiej oceny człowieka, do któ ry ch całym sercem jesteśm y przy
w iązani, poniew aż ci, którzy je głosili, dali n am przykłady, których żadne w ydarzenia z pam ięci nie w ym ażą i dlatego od n aślad o w an ia tych ludzi żadne tru d n o ści odwieść nie są w stanie.
A mogę sobie łatw o wyobrazić, że dla podobnych pow o
dów może rów nież m a tk a zwalczać nie tyle może słuszność mojej teorii, ile raczej zakw estionow ać, czy m am praw o przeciw staw iać się czemuś, co ona do tej pory siłą p rz y zw yczajenia u w ażała za n iezachw ianą praw dę. Czy m ożna od niej w ym agać, aby w yrzekła się zasad, któ ry m i kiero
w ali się ci ludzie, którzy z talią tro sk ą czuw ali n ad p ierw szym przebudzeniem się jej w łasnej duszy, kiedy jeszcze była dzieckiem — którzy nie u staw ali nigdy w swoich dąże-