• Nie Znaleziono Wyników

Z serca Wielkiej Brytanii

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Z serca Wielkiej Brytanii"

Copied!
2
0
0

Pełen tekst

(1)

Czarny parasol jak tysiące innych

Eda. Edi. Dla niektórych Edi Kowiec. Na zębach nosi aparat korekcyjny. Jest ciemną szatynką średniego wzrostu. W pracy często mówią: wariatka. Lubi wygłupy, zawsze wesoła i pomocna. Lubi zwiedzać świat. Jest głodna przygód, poznawania nowych rze- czy. Jak książka jest naprawdę interesująca, potrafi ją

„połknąć” w jeden wieczór. Edzie nie szkoda na to czasu, ale nie stroni też od przyjaciół. Z Michałem, swoim partnerem, jeździ na wakacje. W tym roku Hiszpania i Rodos, a może coś jeszcze? Nie zamyka się na propozycje. Jest szeregowym pracownikiem w fabryce z żywnością, dostarczaną do sieci hiper- marketów, m.in. „Sainsbury’s” i „Morissons”, a tak- że największej nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale i na świecie, wielobranżowej spółdzielni konsumenckiej

„The Co-operative”. Przez 8 godzin dziennie, ubrana w biały fartuch zakrywający wymyślne tuniki, które uwielbia, oraz w czepku na głowie pakuje do pude- łek mealsy – tak nazywa się tu gotowe do spożycia po drobnej obróbce termicznej posiłki. Anglicy – po- noć jak większość społeczeństw wysoko rozwinię- tych – kochają się w półproduktach.

Edi, gdy umawia się na transport do pracy z kimś nowym, często żartuje: „A rozpoznasz mnie bez czepka?”. Bez niego wszyscy wyglądają inaczej, bar- dziej jak ludzie, a nie jednakowe trybiki kosmicznej maszyny produkcyjnej. Taśma pędzi, ludzie-agrega- ty uwijają się jak mrówki ustawione według dobrze przemyślanej i zsynchronizowanej hierarchii. Co jakiś czas huk urządzeń przerywa głos człowieka:

changeover – zmiana. Linia zatrzymuje się. Linear lider – człowiek odpowiedzialny za sprawną pra- cę poszczególnych linii produkcyjnych – ustawia w komputerze nową datę i wszystko rusza od po-

czątku. Aż do kolejnego, zdecydowanego change over – przełączenia na nową datę lub inny produkt.

Rzadko kto potrafi odgadnąć, ile Eda ma w rze- czywistości lat. Trudno powiedzieć, czy w ogóle kogokolwiek to obchodzi. Czasem pada pytanie, ale to z grzeczności. Tak żeby „zagadać” – dużo tu Po- laków. Tylko najbliżsi znają wcale niewesołą historię Edy. Pierwszy raz do Wielkiej Brytanii przyjechała siedem lat temu. Była świeżo po studiach. W Lon- dynie pracował wówczas jej mąż – Andrzej. Był budowlańcem. Dojechała do niego po pół roku, aby nazbierać trochę pieniędzy na lepszy start. Byli na dorobku.

– Nie zapomnę tego czasu – opowiada. Z twarzy Edyty znika frywolność, z której znają ją w fabryce.

– W tamtą niedzielę jechałam jak zwykle do pracy autobusem, takim czerwonym dwupiętrowym, jakie jeżdżą po Londynie czy tam w ogóle po większych miastach. Red double-dacker bus – mówią na nie.

Andrzej do swojej pracy wyjechał trochę przede

mną. Chmurzyło się. Miasto było zakorkowane. Ale to nic szczególnego w Londynie. Andrzej lubił, gdy jeździł do pracy, siedzieć z przodu na górnym pię- trze autobusu. Mówił, że z tej perspektywy dobrze widać miasto. Naprawdę to lubił. Okazało się, że wyjątkowy, nawet jak na londyńskie warunki traffic jam [uliczny korek], tamtego dnia spowodowany był przez wypadek. Widziałam z daleka roztrzaskany double-dacker bus i jakiś samochód osobowy. Gdy mijaliśmy go, z okna mojego autobusu zauważyłam, że górna szyba jest wybita, a wśród potrzaskanych szkieł leży czarny parasol. Tego ranka wcisnęłam Andrzejowi podobny. Nie chciał brać, ale nalegałam.

Pogoda była przecież niepewna. Jak przejeżdżałam obok kraksy, pomyślałam: „O, parasol, taki jak An- drzeja” – ale takich parasoli są przecież tysiące.

W tym wypadku, do którego doszło w 2008 roku w centrum Croydon w południowej części Londynu, miejski autobus zderzył się z nadjeżdżającym z na- przeciwka tramwajem. Odbił się i wjechał w witryny sklepowe, zatrzymał się dopiero na srebrnym bmw.

W wyniku silnego zderzenia z górnego pokładu piętrusa wypadł człowiek. Zginął na miejscu. Sześć osób trafiło do szpitala. Kierowca autobusu – który według późniejszych ustaleń policji zbyt brawuro- wo prowadził pojazd – zbiegł z miejsca wypadku.

Apelowali do niego na łamach prasy i telewizji, aby oddał się w ręce policji, zanim skrzywdzi kolejnych

ludzi i przyniesie sobie oraz całej swoje rodzinie jeszcze więcej wstydu. Brytyjska policja odnalazła go we Francji. Skonfiskowali mu francuski paszport podczas procesu, ale jako posiadacz brytyjskiego dowodu osobistego wciąż mógł swobodnie poruszać się po Unii Europejskiej. Kierowca double-dacker bus był pochodzącym z Tunezji muslimem. Swoją uciecz- kę tłumaczył tym, że widząc zmasakrowane ciało ofiary, wystraszył się. Pomyślał, że gdy ludzie do- wiedzą się, że jest muzułmaninem, zostanie potrak- towany jak zamachowiec-terrorysta i za to osądzony.

Uciekł, bo bał się ponieść odpowiedzialność za coś, czego nie zrobił. To był nieszczęśliwy wypadek – za który przeprasza rodzinę ofiary. Został skazany na 4 lata.

Edyta kontynuuje swoją opowieść, wracając do czasu, gdy do Wielkiej Brytanii przyjechała pierw- szy raz.

– Nie mogłam uwierzyć, że ten czarny parasol należał do Andrzeja. To była pierwsza myśl. Byłam w szoku, po prostu w szoku. Andrzej miał 28 lat. Jego ciało zidentyfikowali na podstawie karty bankomatowej.

To było straszne. Do Polski z trumną Andrzeja wró- ciłam po kilku tygodniach. Tyle trwały formalności związane z przewiezieniem go do domu.

Próbowałam przez te wszystkie lata ułożyć sobie życie, ale nie wychodziło. W Polsce nie umiałam znaleźć sobie miejsca. Do Wolverhampton ściągnę-

Z serca Wielkiej Brytanii

(Cz. II)

Changeover

Taśma pędzi nieubłaganie. Albo dajesz radę, albo nie. Ludzie-agregaty uwijają się jak mrówki ustawione według dobrze przemyślanej i zsynchronizowanej hierarchii. Co jakiś czas huk urządzeń przerywa głos człowieka: changeover – zmiana. Linia zatrzymuje się. W komputerze linear lider – człowiek odpowiedzialny za sprawną pracę poszczególnych linii produkcyjnych – ustawia nową datę i wszystko rusza od początku. Aż do kolejnego, zdecydowanego change over – przełączenia…

4

ZKK Nr 3 (124) 2015

5

REPORTAŻE Z TERENU REPORTAŻE Z TERENU

Zdjęcie z wypadku Andrzeja Karcza, źródło:

http://www.standard.co.uk/news/wife-saw-tram-crash-that-

killed-her-husband-6822449.html Aleja z kłódkami zakochanych, Liverpool 2015, fot. J. Solecki

(2)

li mnie we wrześniu 2014 roku znajomi. Paweł był przyjacielem Andrzeja. Obydwoje z żoną przygarnę- li mnie i pomogli znaleźć pracę w fabryce, w której teraz pracuję. Tutaj, w Black Country, był już mój brat ze swoją narzeczoną. Przyjechali nazbierać pieniędzy na wesele. Planują piękny ślub w Polsce.

A Michała poznałam przez ludzi z pracy. Na począt- ku byłam bardzo niepewna i ostrożna. Tak, ostrożna – to chyba będzie dobre słowo. Otwierałam się na niego powoli. Zresztą nie lubię dużo o tym mówić, mieszkamy razem – to mówi za siebie. Kocham.

O powrocie nie myślę.

Eda uśmiecha się zalotnie, kończąc rozmowę. Jej aparat ortodontyczny odbija drobinki rozproszone- go światła.

Wszyscy jesteśmy odpadami

– Chcesz wiedzieć, od czego my uciekamy? – pyta zaczepnie Magda. – Powiem ci. Od jego „dziar” na twarzy i przeszłości. Ok. Siedział. Ale teraz jestem ja i mamy dziecko. Chcieliśmy żyć normalnie. Ale się w Polsce nie da. Nikt mu, z taką twarzą, nie chciał dać pracy. Co mieliśmy zrobić?

Magda ma kasztanoworude włosy do ramion i piegi, które migoczą na jej 27-letniej twarzy, wy- łuskując resztki przygaszonego słońca. Czarne jak węgiel oczy zapalają się łapczywie od iskier zamglo- nego światła. Nie wygląda na swój wiek. Wydaje się młodsza o dobrych parę lat. W Polsce pracowała jako ekspedientka w „Tesco”, potem przy kredytach w „Providencie”, ale sama nie dawała rady utrzymać rodziny. Zadłużali się tylko coraz bardziej.

– Nie powiem, ludzie podpytują o niego – kontynu- uje Magda o figurze porcelanowej lalki. Dwa razy w tygodniu dojeżdża do pracy na obrzeża Sandwell – miasteczka, wchodzącego w skład terytorium Back Country. Sprząta tam miejskie toalety.

„Za co siedział?” – zapytałam kiedyś, na samym początku. Odpowiedział krótko: „Za kolegów”. Ni- gdy więcej do tego nie wracaliśmy. Zapytałam też, co znaczy ten napis na piersi: „Homo” [człowiek], o inne nie pytałam.

Wiem, jak na nas patrzą. Nawet moja mama, gdy jej o nas powiedziałam, zapytała mnie: „Madzia, ale czy ty jesteś pewna? Czy jesteś pewna na sto pro- cent? Zastanów się. To nie są żarty. To twoje życie”.

W sumie po miesiącu, od czasu jak się poznaliśmy, zamieszkaliśmy już razem. Wiedziałam, że jestem jego szansą.

Piotr – 40-letni, mocno zbudowany, o krępej posturze – milczy. Uważnie słucha, ale wzroku nie podnosi. W kącikach skroni tuż przy oczach atra- mentowe „przedłużki” – tatuaże w kształcie ma-

tematycznych znaków większości, a na dole, pod lewym okiem – łezki. Nawet nie drgną, gdy Magda o nim opowiada. Piotr siedzi w wygodnym fotelu.

Jest bez koszulki, widać każdy rysunek na jego grubej skórze: wydrapane napisy, gwiazdy, belki, nieskładne cyfry – dla osób niewtajemniczonych niewiele znaczące. Niosą jedynie komunikat o peni- tencjarnej przeszłości tego mężczyzny i ostrzegają, że jest zdolny do wielu rzeczy, na które nie zdobyłby się przeciętny śmiertelnik.

– Siedział 13 lat.

– 12. Zawsze mi dodajesz – poprawia żonę Piotr. Dla niego, który zna więzienia od podszewki, każdy rok znaczy więcej niż dla niej. Pięcioletnia Gabi w bla- doróżowej sukience w różyczki gramoli się na jego kolana.

– Tatuś, a dasz dziubka? – pyta słodko. Jest spokoj- na, ułożona. Nie grymasi, lubi się przytulać. Piotr trochę martwi się o nią. Dziewczynka wącha niemal wszystko, co wpadnie jej do rąk, nawet swoje własne stopy.

– Gabi, co tam masz? – pyta stanowczo, ale łagod- nie. – Pokaż. Blondyneczka posłusznie uchyla dłoń, w której ściskała szary kamyk. Wącha go i unosi nie- winnie oczy, patrzy na ojca.

– Oddaj to proszę – mówi zakłopotany Piotr – prze- cież wiesz, że tak nie wolno. Przytula ją, całuje i pro- si, żeby poszła pooglądać bajki.

– Byłem głupi. Mam tylko podstawówkę – wyzna- je. Nie spuszcza więcej oczu, jakby świdrującym spojrzeniem próbował ustalić swoją pozycję w ota- czającym go aktualnie świecie. Jest czujny, w pełnej gotowości jak lew. Ale nie szuka zwierzyny, raczej sprawdza, czy wytrzymasz napór jego wzroku okre- ślający wasz wzajemny status.

– Wykształcenie nie jest ważne – szybko koryguje go Magda. – Ważne, żeby być dobrym człowiekiem.

– Nie, ale nie o to chodzi, nie rozumiesz. Wykształ-

cenie jest ważne. Wtedy widzisz więcej i możesz więcej. Chcę, żeby Gabi je miała. Ale wolałbym, żeby w Polsce, nie tu. Tu wszyscy Polacy, emigranci zna- czy, są odpadami z naszego kraju.

– To nie my jesteśmy odpadami, tylko nasze pań- stwo jest niewydolne – kontruje rudowłosa. Po jej słowach Piotr marszczy czoło zamyślony, trochę jakby w zdziwieniu. Ale zaraz idzie za ciosem:

– No ale tutaj też to, że ludzie mają tatuaże jest nor- malne. Tutaj wszyscy je mają. Na „indukcję” [przyję- cie do pracy] w fabryce, czekałem trzy tygodnie. Nikt o nic nie pytał, dla nich ważne są ręce do roboty. Tu, gdzie pracuję, widziałem, że nawet stare babki mają jakieś „dziary”. Ja swoje zrobiłem, jak byłem młody, jeszcze w poprawczaku, kiedy wydawało mi się, że więzienie to dla mnie jedyna opcja. Wychowywała mnie matka z babcią, ojca nie miałem.

Próbowałem jeszcze „we więźniu” usunąć ten z czoła kwaskiem cytrynowym –wskazuje na tatuaż wyglądający na serię tajemniczych, nieco już roz- mazanych cyfr – nie poszło. Usunąłbym resztę, te z twarzy, ale nie stać mnie.

Piotr zapala papierosa, wzrokiem wybiega gdzieś przed siebie, w niewidzialną dla innych przestrzeń.

– Teraz muszę coś zrobić, żeby Gabi nie odzie- dziczyła moich długów. Chcę, żeby miała szanse żyć spokojnie – milknie na chwilę. – Myślę, żeby ogłosić bankructwo, czy tam upadłość. Słyszałem, że jak tu to zrobię, to będzie działało też w Polsce. Inaczej ni- gdy nie wystartuję.

Komornik w Polsce zabrał mu za długi miesz- kanie odziedziczone po babci. Ale to nie pokryło wszystkich zobowiązań, zostało mu jeszcze do spła- cenia ponad 100 tys. zł.

– Wiesz, w Polsce nie ma resocjalizacji. Młodzi stu- diują te różne tam takie, podobnie brzmiące. Ale nic nie robią. Nikt nic nie robi. Gdy wychodzisz na wol- ność to się okazuje, że jedyne wsparcie jakie masz, to od kolegów, takich jak ty, „z więźnia”, i kółeczko

się zamyka – Piotr wykrzywia usta, jego głos nabiera tonu jak z dowcipów o „żabie szerokoustnej”. Jest melodyjny, rubaszny, trochę karczmiany.

– A człowiek musi pracować. A jak nie, to stanie się szybciusieńko multikryminalistą – dodaje śpiewnie, ale jego tembr jest gorzki.

– Mnie w Polsce zabrali prawo jazdy za jazdę na ro- werze „pod wpływem”. Tak straciłem pracę kierow- cy i potem to już z górki… – dodaje siedzący obok Zbyszek, kolega Piotra z fabryki. To on ściągnął Pio- tra pierwszy raz do Anglii osiem lat temu. Ale Piotr potem wrócił do kraju, jak sam mówi „na dłuższe wakacje”. Z Magdą i Gabi mieszkają w Sandwell od dwóch lat.

– A mój młodszy brat (bo bieda była, rodzice alko- holicy) – kontynuuje Zbyszek – wypalał muzykę na CD-ikach, no i złapali go. Dostał dwa lata w zawie- szeniu. Potem wdał się w jakąś głupią bójkę na dys- kotece i odwiesili mu wyrok. Teraz siedzi i też będzie kryminał, i ja się pytam za co? Czy rzeczywiście ta kara była dobra? Jak potem, po wyjściu „z więźnia”, po takim czasie wrócić do normalnego życia? Tutaj alkoholizm to choroba i się ją leczy, marihuanę też można mieć na własny użytek. Jak się zgłosisz na po- licję i lekarz uzna, że masz z tym problem, to jesteś w kartotece, ale się ciebie nie czepiają. Handlować tylko nie możesz. Bo tutaj jesteś człowiekiem i mo- żesz mieć problemy, możesz być słaby.

Piotr i Zbyszek sami siebie nazywają „odpada- mi” z Polski, jednak dopiero tu, w Wielkiej Brytanii, poczuli się prawdziwym ludźmi. Mogą pracować, zakładać rodziny, są potrzebni społeczeństwu, czę- ścią którego stali się stosunkowo niedawno. Bez osądzania. Bez wykluczenia. Żyją.

Justyna Gorzkowicz

– ur. w 1977 roku, z wykształcenia plastyk i krytyk literacki, nie wyobraża sobie życia bez opisywania rzeczywistości, z którą mierzy się każdego dnia. Zakorzeniona w interdyscyplinarności.

Zakochana w pisarstwie i myśli filozoficznej Stanisława Vicenza oraz Jego Huculszczyźnie. Poszukiwaczka tropów filozofii egzystencjalnej w prozie Kornela Filipowicza, a także żywo zainteresowana drogami, jakimi podąża współczesna kultura i sztuka w kontekście antropologicznym, jak też popkulturowym.

Zaangażowana w sprawy Polaków na emigracji. Pozostaje na pograniczu nauk humanistycznych i prozy życia, szukając w nich wszystkiego, co piękne, nieprzemijające i mające znaczenie.

6

ZKK Nr 3 (124) 2015

7

REPORTAŻE Z TERENU REPORTAŻE Z TERENU

Ulica w Sandwell, fot. Lubic Klos z kolekcji PhotoLub 2015

Rodzina na dorobku, Sandwell 2015, fot. J. Solecki

Cytaty

Powiązane dokumenty

Choć projekt już po raz drugi wyszedł z inicjatywy ośrodka „Brama Grodzka - Teatr NN" w Lublinie, a jego przedmiotem jest symboliczny wagon wywodzący się właściwie tylko

Bezspornym jest zatem, że zarówno w tym postępowaniu jak i postępowaniu sądowym nie zostało wyjaśnione o jakie organizacje tu chodzi (por. Przetarg przeprowadzono

Integracja regionu nie jest zakończona, niemniej uwidocznia się już pewna wspólnota zachowań w wyborach prezydenckich i europejskich.. Główne pojęcia: socjologia polityki,

gration (Regularisation Period for O�erstayers) Regulations 2000 No. levinSon, The Regularisation of Unauthorized Migrants..., op.. sów możliwe było zalegalizowanie pobytu także

Bo Polacy w Wielkiej Brytanii nie tylko pracują, chcą także się rozwijać i tworzyć kulturę.. Chcą żyć „jak

TBCHNISGHE HOGESCHOOL.

Bakteriofagi czyli “zjadacze bakterii” (z dosłownego tłumaczenia greckich słów phagein i baktērion) to wi- rusy, które atakują komórki bakteryjne, aby następnie się w

Jest ju ż czas, by uwolnić teologiczne stawianie problemów od okupacji przez nowożytnie traktowane dane zmysłowe, teologię, która powstała w wyniku zapatrzenia