J D o d u r ę k i e ^ i U ^ y m : E lly N ty , profesorku Mozarteurn w Salzburgu
w czasie lekcji gry na fortepianie.
Do naszego re p o rta ż u na ostatniej stronie Fot. Eurotot
Kraków, dnia 7 lislopada 1943.
Dowódca niemieckiego oddziału czołgów ob
serwuje przed atakiem pozycje sowieckie.
Start ciężkiego niemieckiego samolotu bojowego. Na p i e r w s z y m planie widzimy bomby lotnicze.
L o t n ik n ie m ie c k i z d a j e s p r a w o z d a n i e z lo t u w y w ia d o w c z e g o g o t o w e m u j u ż d o w a lk i o d d z i a
ł o w i c z o ł g ó w .
Kurier niemiecki jedzie na motocyklu przez płonące ulice jednego z miast sowieckich.
Podczas gdy niemieckie działa pancerne obrzucają p o c i s k a m i wieś zajętą przez bolszewików, piechota oczekuje na rozkaz do ataku.
Scigacz niemiecki na Morzu Śródziemnym. Otwarte luty torped w każdej chwili są gotowe do strzału.
.aVtow ai ‘0W' e
, c i o ' 9 ’ n ,e 0 * a CI° *
tatą *’* t i bo>«e'"
J \ o W e' P°
“ * t\ , w -
ć * » » # n’cm'CC so*ie<*'e -
r - ‘ ° '
m e ld u n e k ' s z t a b u .
P o w y ż e j :
Ł o d z i e ż a g lo w e i p a r o w c e o ż y w ia ją m a lo w n i
c z o lic z n e w o d y w p o b liż u s t o lic y T o k i o
B u d d a z K a m a k u ry je st m a g n e s e m ś c ią g a ją c y m l ic z n e p ie lg r z y m k i j a p o ń s k ie . O d s t u le c i s p o g lą d a o n n ie w z r u s z o n y m , p e ł n y m b o s k ie g o s p o k o j u w z r o k ie m n a ż y c i e p u ls u ją c e u je g o
s tó p .
P o w y ż e j :
K o b ie t y ja p o ń s k ie n a m o ś c ie p r z e d p a ł a c e m c e s a r
s k im w T o k io .
N a p r a w o :
P la c z a b a w d la d z ie c i w T o k io . U r z ą d z o n o g o n a d a c h u j e d n e g o z d o m ó w t o w a r o w y c h , b y u c h r o n i ć d z ie c i p r z e d n i e b e z p i e c z e ń s tw a m i r u c h u u lic z n e g o .
N a p r a w o :
W p a r k a c h s p o t y k a s ię c z ę s t o , s w o b o d n ie s p a c e r u ją c e , o s w o jo n e s a r n y i je l e n i e , k t ó r e p u b l ic z n o ś ć k a rm i z r ę k i.
Na prawo: Podczas gdy w Japonii życie to
czy się zwykłym torem według dawnych tradycyj, na placach boju wałczę ż o ł n i e r z e wyposażeni ' w n a j b a r d z i e j
. nowoczesną
broń.
fot: Eurofoł 7 Transocaan 3
: Prawo: Nauczyciele głow ie jednej z wyż- i uczelni pochylają
| w Pełnym czci ukło- P przed symbolem
®nna, w czasie poran-
"*9 0 nabożeństwa na
: dziedzińcu jednej t ze i w i ą I y A.
Japońska kawaleria w marszu w Chinach.
Na prawo:
J a p o ń s c y w ie ś n ia c y p r a c u ję p i ln ie n a p o łu r y ż o w y m .
U dołu:
Żołnierze japońscy w czasie parady przed wymarszem na plac boju.
POD .WIECHĄ* WŚRÓD ROBOTNIKÓW NA ZAMKU KRAKOWSKI^
Na dziedzińcu Zamku krakowskiego ponad 400 robotników obchodziło uroczyście tradycyjną „wietM1 I zakończenie prac renowacyjnych na zachodnim skrzydle Z a m k u . * b.
U góry: Generalny Gubernator Dr. Frank rozmawia z robotnikami. Na prawo:
Długie stoły przybrane odświętnie na dziedzińcu zamkowym. Przy stole na lewo (w jasnym płaszczu) Generalny Gubernator.
P Ą M I Ą T K I P O C H O P I N I E W B I B L I O T E C E P A Ń S T W O W E J W K R A K O W I E
Podczas gdy pamiątki po wielkich mistrzach tonu w Niemczech cieszyły się od- dawna troskliwą opieką, pamiątki po Fryderyku Chopinie były dotychczas roz
proszone po całej Europie. Nie utworzono nigdy jakiegoś większego muzeum poświęconego lemu wielkiemu kompozytorowi. Obecnie dzięki osobistej inicja
tywie Generalnego Gubernatora i jego wielkodusznemu poparciu, słało się możliwym uzupełnienie tej luki, istniejącej w życiu kulturalnym Europy. Odku
piono bowiem zbiór pamiątek po Chopinie od Edwarda Ganche'a z Lionu, zna
nego biografa Chopina, i wraz z darami wypożyczonymi przez Bibliotekę Pań
stwową w Warszawie, oraz Muzeum Czartoryskich w Krakowie utworzono muzeum pamiątek po Chopinie w gmachu Biblioteki Państwowej w Krakowie.
Zbiór zawiera cały szereg portretów wielkiego kompozytora, dziel znanych ówczesnych artystów malarzy i rzeźbiarzy. Jednym z najbar
dziej godnych uwagi jest rysunek ołówkiem wykonany w roku 1847 przez malarza Franciszka Ksawerego Winterhaltera, portrecistę wszyst
kich prawie ówczesnych dworów europejskich.
Odlew ręki Chopina, której delikatny piękny kształt świadczy, że kom
pozytor był również wielkim muzykiem wirtuozem.
Witryna z popiersiami, medalionami, wazami i książkami będącymi niegdyś własnością Chopina, a dziś jakże żywo przywodzących nam
na pamięć wielkiego kompozytora.
Popiersie poetki George Sandi P^fti nim własnoręcznie przez nią Vf*°
projekt haftu.
rffefeoiicsenie
1, 2T Ależ w uszach wierci! Gdzież , Jest pon dziedzic . . .
FWaUWU— drynn, d ry n n — g® Przerwy ni w ytchnienia, więc
■ W * szukać pana Ja n a po całym Znalazła go w końcu, Zdrzemnął
^ n^ aPaPie w salonie.
Panie dziedzicu, panie dzie- fdzicu _
'Skaw szarpała go dziewczyna za m arynarki — niech no pon
?5®Wa- Dyć telefon mało się nie tak h a ł a s u j e ...
" Od kogo telefon?
~~ Ą bo ja tam wiem . . . l ^°gł_aś się spytać.
jaT A juści! J a tam nie lubię ga- ,a5 w powietrze.
ET^eszedł do kancelarii. _________ )
| ~~ Halo! Jestem ! Kto mówi?
Mówi portier hotelowy.
L " Cóż tam takiego? Czy się co złego stało? — zaniepokoił
■ °Wec poważnie,
fc?" Nifay nic złego, ale guw ernantka pańskich dzieci kazała r telefonow ać się z panem i powiedzieć . . .
f T Dlaczego sama nie mówi?
I Powiada, że się boi.
Więc cóż się tam stało do stu p ar diabłów?
ija7 'A no mam panu powiedzieć, że ta pani, u k tórej dzieci la s k ie były dzisiaj na podwieczorku, w yjechała nagle
w telu.
~~ A cóż mnie to może obchodzić!
Ale nie w yjechała sama. Zabrała ze sobą pańską có- Którą?
l Starszą, a guw ernantka nie wie co ma /o b ić. Czy wracać
■ p ity m i dziećmi do domu, tak. ja k m iała przykazane, czy F Pozostać w W arszawie? Czeka tu ta j w hallu na pańską Vzję, Płacze i mówi, że nic nie je st winna. N ie domyślała isWczego, a tak zrobiła ja k je j kazano,
f |n No mniejsza. A dokąd ta pani w yjechała?
RM ^ ie wiem- Pojęcia nie mam. Kazała rzeczy poznosić, m 8c^ a hotelow y rachunek, kazała sprowadzić sobie do-
i pojechała.
I A czy dziew czynka z nią była?
^ Do cholery.
' v Więc cóż mam guw ernantce powiedzieć?
| ^ Niech czeka na mnie. Za trzy godziny będę w War*
jpzasnęła słuchaw ka o widełki, a kosz na papiery, kopnięty M ą , w yleciał w pow ietrze ja k z procy,
g ^ esło się przewróciło,
tupa fotograficzna — m atka z dziećmi — opraw iona za roztrzaskała się o piec kaflowy.
[^Z azę, Zazę mi porwała. N a złość Zazę, gdyż wie, że naj- kocham to dziecko.
Dlaczego nie Golę, albo Zbyszka? Chciała mi dopiec do P ^ o . ale płazem je j to nie ujdzie. Dziecko odszukam, od-
rS choćbym miał niebo i ziemię poruszyć.
J" Tak, tak. Cała państw owa policja zajmie się tą sprawą, f *9czął szukać Tuni.
Gdzież ona? To ta Tunia wszystkiem u winna. N ie chcia- dzieci do W arszaw y posyłać. Przeczuwałem jakieś łaj- P*Wo. ale uparła się, a ja głupi ustąpiłem .
ł*" Te baby! Te baby! Te przeklęte baby! Zawsze ze sobą .y®*ają. Kto wie czy ta Tunia nie była z nią w zmowie,
huknął na W alerkę.
*" Biegaj co tchu do stajni i każ konie zakładać.
^ Tera będę podaw ała kolację.
“p Rób ja k ci mówię. Niech założy siwki. Kolacji jeść nie Jadę natychm iast do W arszawy.
Czy się co dzieckom przytrafiło?
Głupia idiotko! N ie pytaj, a idź.
Pędzę, lecę, nogi łamię . . . P R Z Y J A Z D
■j^ Do hotelu — huknął pan Ja n na dorożkarza.
L^Ysiadł przed chwilą z pociągu. Był zdenerwowany. Ręce
® *ię trzęsły.
Zaza! Zaza! Moja najukochańsza prześliczna córeczka.
. '''et nie wiedziałem jak bardzo ją kocham.
p-*uł się upokorzonym i zawzinal się.
r O tak, tak! Odbiorę dziecko. Muszę je odebrać. N a dud*
JMe dam się w ystrychnąć,
r^y p o m n iał sobie daw ne sceny z żoną.
Podstępna, chytra, obłudna. N igdy n ie było. wiadomo Y®t>myśli, z czym wystrzeli.
SfYchylał się z dorożki.
' Prędzej, prędzej — przynaglał woźnicę. Pilno mu było.
f o t e l u zobaczy pannę Liii i w ypyta się szczegółowo K Fystko. Portier i służba hotelowa będą też coś wiedzieli, p w o n i na policję. Zorganizuje pościg.
P Już ona gorzko tego pożałuje! Pożałuje. Pożałuje *—
Rtażał się w myślach. — Straciła praw a do dzieci z chwilą 9 dom opuściła. A w yjechała nie sama, nie sama. W iado- 6 jest wszystkim, że w yjechała z t y m . . . z t y m . . . z tym
Prawdzie nie znał swego rywala, nigdy go nie widział, t® ie wątpił, że je st durniem i że ani się um ywał do niego.
P końcu w padł do hotelu, zatrzym ał się przy drzwiach jł«ciowych i uważnie rozglądał się po hallu. Szukał ocza- pośród kręcących się tam gości i służby — swych dwoj-
®*łodszych dzieci i bony.
I Przecież mieli tu na mnie czekać.
W e r o po dłuższej chwili dostrzegł w kącie, opodal windy, Prony berecik Zbyszka i drzem iącą w łozinowym fotelu ,**eci t>yły same.
ji Wyglądały takie maleńkie, takie bezradne, takie opu- r°ne od Boga i ludzi.
T***ył do nich.
v Tatuś! Tatuś! — ucieszył się Zbyszek, rzucając się ojcu
**yję.
| A gdzież panna Liii?
| Poszła do restauracji.
Kiedy?
I O dawno już. bardzo dawno. Płakała, że Zazę zgubiła, powiedziała, że je st bardzo głodna, więc nam przy- siedzieć tutaj grzecznie i czekać na tatusia.
^ A w y nie głodne?
Głodne.
No to chodźcie ze mną do restauracji. Poszukamy tam K
Liii i zjem y w szyscy razem jakąś dobrą kolację, y Kiedy ona już je z panem generałem!
| ‘ jakim panem generałem ? Co ty pleciesz?
—' A z tym samym, co był rano z nami w cukierni i pannę Liii strasznie po rękach c a ło w a ł. . .
N ieprzyjem na wiadomość.
f p M ałpa — m ruknął pan Ja n przez zęby. — Ledwie się plecy odwróci.
W ięc gdy po chwili ujrzał ją — roześmianą i rozflirtowa- ną — w tow arzystw ie piegowatego, młodzieńca krew rzuciła
mu się do głowy. r
Zaszedł ją od pleców, szarpnął ciężką dłonią za ramię i wrzasnął:
— M arsz do dzieci.
Młody telegrafista zbladł jak ściana i zerwał się na nogi.
— Zabraniam panu traktow ać w taki sposób tę panią wybełkotał.
— A panu co do tego?
__ A w łaśnie do tego. Panna Liii je st m oją narzeczoną.
— Czy tak — zaśm iał się drwiąco pan. — A więc składam powinszowania.
__Nie chcę pana powinszowań, a chcę wiedzieć jakim praw em odzywa śię pan do niej w tak grubiański sposób?
— Nie panu będę się tłumaczył. Kto wie, może mam praw a.
Z aw ahał się i dodał po chwili:
__No mniejsza. Co o tym mówić, ale oznajmiam panu, że dopóki panna Liii je st boną moich dzieci, to ja — jako chlebodawca — mam do niej praw a.
Bona. przerażona tym zajściem, wybuchnęła płaczem i z błagalnie splecionym i dłońmi rzuciła się do piegowatego młodzieńca.
— N a miły Bóg nie rób aw antur — szlochała. — Napiszę, wytłumaczę, a teraz muszę iść.
Ruszyła od stołu, u jęła małą Golę za rączkę i zalew ając się łzami skierow ała się do hallu.
Z A Z A
Ja k tylko bona wyszła, z dwojgiem młodszych dzieciaków, Zaza natychm iast podbiegła do okna, odsunęła firankę i z no
skiem rozgniecionym na szybie próbowała dojrzeć w ycho
dzące z hotelu rodzeństwo.
— I kogóż tam tak wypatrujesz?
—■ Pannę Liii.
Mamusia z niecierpliw ością wzruszyła ramionami.
— Czyżbyś ją aż tak bardzo kochała?
— Nie tak znów bardzo, ale chciałam z nią wyjść.
<— Już mi to mówiłaś, więc nie bądźżeż taka uparta. Po
żegnaj się z m yślą o spacerze, a chodź do mnie. Popieścimy się tak jak za daw nych czasów. Wezmę cię na kolana.
— Nie chcę na kolana. J a już jestem za duża na takie głupstwa.
— Cóż to za jakieś dziwne gadanie. Dla mamusi, k tóra cię kocha nad w szystko jesteś i będziesz zawsze je j m aleńką najdroższą córeczką. A tak się stęskniłam za twymi pocałun
kami, więc rusz się od okna.
— Kiedy mnie tu dobrze. Ja się tu bawię sznurem od ro
lety. Taki właśnie jedw abny sznur, tylko różowy, ma panna Liii przy swoim szlafroku. A ja k była kiedyś niegrzeczna, to tatuś ją przewrócił i dał je j w skórę tym sznurem. A le na żarty, tak z figlów, bo panna Liii w cale nie płakała i razem z nam i pękała ze śmiechu.
Strojna pani żachnęła się.
— Widzę, że wam tam w esoło beze mnie.
— Rozmaicie. Czasami wesoło, a czasami smutno. Ja k tatuś w nocy siedzi za długo u panny U li, to nieraz zbiera mi się na płacz. f
Ach! Niechżeż ona milczy. M amusia zam yśliła się:
— Nie, nie) Nie mogę pozwolić by dzieci u Ja sia zostały.
Już m niejsza o tamte. Tam te jeszcze za głupie i nic nie rozu
mieją, ale Zaza. Tę muszę zabrać, tak jak planowałam, tę muszę ratow ać ja k najprędzej. W pływ ojca-. . .
W zięła dziecko za rękę i podprowadziła do kanapy.
— Siadaj tu na poduszce. O tu bliziutko p rzy mnie, a po
rozmawiamy poważnie. W łaśnie chciałam ci powiedzieć, że m amusia ma zam iar zaprowadzić cię najpierw do kilku po
rządnych sklepów i spraw ić ci jakąś prześliczną jedw abną sukienkę, nowe ja sn e pantofelki i szykowny m odny k a
pelusik.
— N ie chcę kapelusika. A do sklepów z m amusią nie pójdę.
Nie zdążyłabym na kolej.
— N a kolej już dzisiaj nie pójdziesz. Panna Liii pb ciebie nie przyjdzie, a m amusia weźmie cię wieczorem do cyrku.
Zobaczysz tam bardzo zabawnego „głupiego A ugusta", a tak
że pełną klatkę tresow anych m ałpek . . .
— Co mi tam po małpkach. Chcę wrócić jak najprędzej d o domu.
M amusia wzruszyła ramionami. Cóż za nieznośna dziew
czynka.
— A cóż tam masz takiego zabawnego i przyjem nego, że ci tak pilno do domu?
— Mam tam tatusia.
— No, a tutaj masz m a m u się. . .
— To co innego. Tatuś je st zawsze taki dobry dla m n ie . . .
— A chyba nie zaprzeczysz, że i m am usia też zaw sze była dobra dla ciebie, a teraz będzie jeszcze lepsza. Z m am usią będzie ci ja k w raju. Lalek będziesz miała ile tylk o za
pragniesz, cukierków pełne pudełka, po kinach i po teatrach będziesz ciągle chodziła.
— W olę do tatusia.
— O Bożel Cóż za uparte dziecko. Ciągle, w kółko to samo powtarzasz, ale ja k zobaczysz, że w szyscy na ulicy będą się za tobą oglądać.
— Dlaczego będą się oglądać? — zainteresow ała się dziew
czynka.
*— Bo będziesz zawsze w ystrojona, szykowna, ufryzowana, prześliczna.
— A czy będę wymalowana?
M amusia uśm iechnęła Się i po
klepała Zazę po buzi. Droga, ko
chana nieodrodna córeczka.
— No, n a m alow anie je ste ś jesz
cze trochę za młoda, ale poczekaj p arę lat.
— N ie chcę czekać. Ja ' bardzo bym chciała już być' w ym alowana tak ja k m amusia, albo panna LilL T atuś mówił, że takie czerw one policzki i usta bardzo m u się po
dobają.
W ŚWIAT NIEZNANY, W ŚWIAT DALEKI
— A czy m y do dom u jedzie-
| my? — dopytyw ała się Zaza ma- 4 . j musi może po raz dziesiąty.
— Do domu, do domu — odpo
w iadała je j strojna pani z roz
targnieniem .
Jech ały dorożką na sta cję ko lejową.
W obaw ie płaczów, protestów i krzyków m atka uw ażała, że lepiej je st okłam yw ać dziecko do ostatniej chwili.
Na stacji kolejow ej jakiś gruby p an w nieprzem akalnym piaskow ym płaszczu zbliżył się do pojazdu, uśm iechnął się i w ykrzyknął:
— Cóż za prześliczną m ałą dziew czynkę tu widzęl A w ła
śnie mam dla niej c z ek o lad k i. . .
I w ręczył Zazie duże okrągłe pudło ow inięte w bibułkę.
Skrzywiła się.
— N ie chcę — burknęła — nie lubię czekoladek.
Kłam ała bezczelnie. Przepadała za czekoladkam i, lecz dzieci niby nic nie wiedzą, a dużo w yczuw ają.
Ten gruby , pan w piaskow ym płaszczu nie podobał się Zazie od pierw szego w ejrzenia. W ydał się je j antypatycz
nym.
M amusia zaperzyła się.
— Zaza! Cóż to za jakieś dziwne m aniery! Zawsze byłaś uprzejm a, grzeczna i lubiłaś czekoladki.
'— Ale teraz nie lubię.
— W szystko jedno. Lubisz, czynnie lubisz, a trzeba brać to co ci d ają i podziękować!
— Kiedy w łaśnie ja n ie chcę dziękować.
M amusia poczerw ieniała z iry ta cji i chciała coś jeszcze powiedzieć, a le gruby pan położył dłoń na je j ram ieniu i rzekł:
— M niejsza. Zostaw ją w spokoju. Trudno. T akie m ałe dziewczynki m a ją sw oje grym asy. J a k nie, to nie
I zakrzątnął się. Zapłacił dorożkę. Dopomógł m am usi wy
siąść. Przywołał tragarza. Ruszył do k asy po bilety.
N a peronie było bardzo ładnie. Pozapalane lam py jarzy ły się wszędzie. K onduktorzy daw ali objaśnienia. Pasażerowie w siadali do wagonów.
— A gdzież panna Liii i dzieci 1 — rozglądała się Zaza wokoło.
— N ie ma ich. Oni n ie pojadą tym pociągiem.
—A jakim?
— Innym.
—- Ja też wolałabym innym.
A le nie było już czasu na dyskusje. G ruby pan ujął Zazę pod pachę i wsadził do wagonu.
Ja k tylko pociąg ruszył Zaza podbiegła do okna i od
w rócona plecam i od reszty tow arzystw a stała tam uparcie.
— Siadaj t Zmęczysz się. Przecież po ciemku i tak nic nie zobaczysz.
— Zobaczę. Zobaczę isk ry co będą fruwać za oknem.
A także zobaczę ja k będziem y dojeżdżać do naszej stacji.
Pod chwili odwróciła się od okna i w skazując paluszkiem n a grubego pana, spytała się matki:
— A czy ten obrzydliwiec też z nam i do domu pojedzie?
Dostała klapsa.
— O pam iętaj się Zaza! N ie wolno ci być taką grubiańską.
Ten pan w cale nie jest obrzydliwcem, a bardzo miłym i do
brym przyjacielem mamusi.
— A łe n ie moim.
— I twoim też. Zobaczysz ja k on ci będzie dogadzał.
P rzepada za dziećmi.
Będzie się z tobą bawił, będzie ci znosił po kieszeniach rozm aite cacka.
— Bardzo w ątpię.
— Dlaczego wątpisz?
— Bo wiem, że tatuś naw et przez pięć m inut nie będzie go trzym ał w domu, a weźmie go za k ark i wyrzuci za drzwi.
— To też on w cale nie ma zam iaru widzieć się z twoim ojcem.
Na te słow a dziecko wytrzeszczyło szeroko oczy.
— W ięc nie do domu jedziemy? jęknęło.
— Jeszcze n ie do domu. W pierw pojedziem y do takiej ładnej willi nad wodą. Tam będziesz miała swój w łasny pokój cały różowy.
Dziewczynka w ybuchnęła gwałtownym płaczem.
— N ie chcę pokoju — szlochała. — J a tam nie pojadę.
J a chcę d o tatusia.
I ja k oszalała rzuciła się do drzwiczek przedziału, lecz gruby pan przytrzym ał ją za sukienkę.
— C o ona w yrabia — zaniepokoił się. — Jeszcze gotowa w yskoczyć z pociągu.
A Zaza padła na kolana przed m atką i w yciągając ku niej błagalnie splecione rączki, jęczała:
— Chcę do tatusia*! Do tatusia ( Do tatusia.
— O Boże! Jakież to przykre — w estchnął gruby pan.
I dłonią przysłonił sobie oczy.
BIEDNA PANNA ULI
W hotelowym num erze dzieci, ułożone do snu, spały już w najlepsze, a panna U li ciągle była wzburzona.
Scena w restauracji n ie schodziła je j z myśli.
Rozebrała się i odziana w now iuteńką jedw abną pydżamę haftow aną W czarne m otyle i złote lotosy — ranny spra
w unek — p ętała się w tę i w tam tą stronę po pokoju.
W yglądała w tym kostium ie ja k urocza sm utna gejsza z Szanghaju.
Chwilami przystaw ała przed lustrem. Próbowała nowego sposobu układania loków nad czołem.
N a odgłos kroków pana Jana, k tóry nie zasypiał sprawy i rozm awiał w hallu z jakimś obskurnym pryw atnym d»>
tektywem , schw yciła chusteczkę ze stołu i wybuchnę gwałtownym płaczem.
— Co jeszcze w e łzach — zdziwił się, wchodząc do po
koju.
Pochylił się nad śpiącym Zbyszkiem.
— Ależ śpi! A rm ata by go nie zb u d z iła..
Pomyślał ze szczerym żalem \o Zazie.
—• Biedactwo! Gdzież ona je st teraz? — w estnął — m oże płacze, może -d esp eru je. . . Egzaltow ane dziecko i do m nie tak bardzo przywiązane.
Po chwili podszedł do rozełkanej bony i poklepał ją po ram ieniu.
— No i czegóż, głupia, płaczesz? Uśmiechnij się lepiej, gdyż mam dla ciebie przyjem ną 'wiadom ość. Cały hotel, je st tobą zajęty. Mówią o tobie z zachwytem, ani się do
m yślając, że jesteś boną. Może myślą, że jesteś jakąś gwiazdą filmową, albo osobą z arystokracji. Przed chwilą jeden z moich znajom ych sp y ta ł mi się: — Któż to jest ta pikantna młoda osóbka, z któ rą widziałem cię w w in
dzie? — Zrobiłem tajem niczą minę, w ięc zrozumiał, że mu
szę być dyskretnym , ale widziałem, że mi zazdrości.
Mówiąc te słowa w idać było, że zdanie przyjaciela uspo
sobiło go łaskaw ie do panny Liii. Ale ona jakby w cale nie słyszała tego co mówił. P łakała i płakała.
— Na dosyć już tych fochów — mruknął. — W łaśnie chcę cię rozerwać. Dzieci mogą pozostać same w numerze, w ięc zam iast płakać ubierz się śpiesznie, a zaprowadzę cię do jakiego dancingu.
Ale panna Liii przecząco potrząsnęła głową.
— Nie, nie. N ie pójdę — wyszlochała — co mi ta m , dancing. Chciałabym umrzeć. Życie mi już całkiem obrzy
dło.
I załam ując tragicznie ręce w ybuchnęła jeszcze gwał
tow niejszym płaczem.
— Nieznośna histeryczka — pom yślał pan Jan, ale cóż poradzić? Łzy kobiece zawsze go trochę rozczulały, w zru
szały, w ięc pochylił się nad nią.
— Nq dajże spokój. Dosyć, dosyć. O trzyj już te łezki — głaskał ją po włosach. — Cóż za jak aś desperacja? Aż trudno mi uw ierzyć że ci tak bardzo chodzi o tego... jakżeż ta... no o te g o 1 niew ypierzonego rudzielca.
— Bo też w cale mi o niego nie chodzi — w y łk a la .,—
A le jakiż będzie mój los? N iańczyć cudze bachory nie chcę przez całe życie. N akoniec złapałam sobie narzeczo
nego, to ty aw antury z n im . w yrabiasz. Zazdrośnik jesteś.
W strętny zazdrośnik. N ie długo to już z nikim nie będzie mi w olno porozmawiać. Zagradzasz mi życie! Ten rudzie
lec jak go nazywasz — pom iarkował już nasz stosunek i nie zechce się ze m ną ożenić, a ty sam też nie masz tego zamiaru.
Żachnął się.
__ A w ięc do tego idzie t w ybuchnął gniewem. — Przecież mnie zapew niałaś, że żadnych pretensji m ieć do m nie nie będziesz. A le wam, babom, nigdy w ierzyć m e można... Do cholery! Przecież wiedziałaś, że nie jestem wolny.
— Ale będziesz wolnym.
__ No nie wiem. W cale mi nie pilno. G dyby mi była Zazy nie poryw ała chętnie byłbym dał je j swobodę.
A le panna Liii już nie słuchała. Oczy w słup. Zesztyw
niała i jak kłoda drzewa opadła na kanapę. Zemdlała.
A w yglądała tak a bezradna, tak a zdesperow ana, taka szczuplutka, taka ponętna w tej eleganckiej haftow anej w ;'o te lotosy pidżamie...
— pikantna młoda osóbka — przypom inał sobie pan Jan słow a przyjaciela.
Jego próżność była pogłaskana, a nieraz jedna kropla w ystarcza do przepełnienia naczynia.
No i stało się.
Gdy na koniec biedna panna Liii pow róciła do przytom ności była z panem Janem po słowie.
— A le sw oje w arunki muszę postaw ić — uśm iechała się przez łzy. — Przede w szystkim w yforujesz z domu tę tw oją kuzynkę, Tunię. Nie cierpię jej. O na zawsze chciała się mną rozrządzać, w ięc niech w ie kto teraz będzie panią w domu.
— A także muszę ci się przyznać, że ja w ogóle dzieci nie znoszę, w ięc Zbyszka odda się do jakiego internatu.
Dwie dziewczynki w ystarczą mi w zupełności.
NIESPODZIEWANY PKEZENT
W alerka, podkasana pow yżej kolan, spocona i brudna, szorow ała podłogę w kredensie i m ówiła do Tuni:
— Jo bo rada jezdem jak nie ma w domu bachorów.
M niej harow ania, m niej dreptania, m niej krzyku, ale pani, to tak czegoś te ra sm utno w ygląda i pęta się po tym wy- pustoszałym dworze jak dusza pokutująca.
— Bo ja przeciwnie. Ja się już bardzo za dziećmi stę
skniłam.
— Nie bądź za mądra.
Czyżby to była prawda?
Nie, nie! Tunia nigdy by się nie .przyznała do takiej- słabości. Skąd znowu! Potępiała pana Jana. K rytykowała go w myślach, A jednak, jednak ten jego uśmiech, ten jego czarujący uśmiech rozbrajał ją zawsze.
A tu dnie po dniach m ijały bez wiadom ości z W arszawy.
W prawdzie już kilkakrotnie próbow ała stelefonować się ż kuzynem, w ypytać, dowiedzieć, lecz jakoś tak się skła
dało, że nigdy nie można go było złapać w hotelu.
A może — kto w ie — może poprostu unikał rozmowy z Tunią. Nie czuł się w porządku, więc tak jak struś wo
lał zamknąć oczy, a głowę w piasku zagrzebać.
Co będzie, to będzie.
Z ajęty był też bardzo. N a trop porw anej córeczki dotąd nie wpadnięto, w ięc biegał całymi dniami po mieście, w pa
dał na policję, konferow ał z detektywam i, radził się ad
wokatów, zaś wieczoram i włóczył się z panną Liii po k i
nach, po dancingach.
Ekspensowne zabawy. „Pikantna młoda osóbka" w ym a
gała teraz ciągle nowych toalet.
Chrysalida staw ała się motylem.
— Szczęśliwiec — poklepywali go znajomi po łopatkach.
Czegóż w ięcej potrzeba?
— Hallo, hallo...
— Jestem . Czy to ty Tuniu?
— Tak. No mam cię na koniec. Dlaczego tak zaniedbu-.
jesz gospodarstwo? Dlaczego tak się zasiadujesz w W ar
szawie?
— Bo ciągle szukam Zazy bez rezultatu. C hytra baba.
Długo to może potrwać.
— W ięc odeślij Zbyszka i Golę z boną do domu. Teraz taka piękna pogoda.
— Kiedy widzisz — tego — są pewne kom plikacje. Zwle
kałem z poinform owaniem cię, ale...
Zawahał się. Zamilkł.
— No i cóż tam takiego — zaśmiała się Tunia. — Znam cię kochanie. Po głosie poznaję, że coś tam przeskrobałeś...
■— Jakbyś zgadła. Chwilami zły jestem na siebie, ale stało się...
— No w ięc mów!
— Zaręczyłem się.
— Z kim n a Boga!
— Z panną Liii... No tak. Cóż poradzić, nie w ypadało inaczej. Rozumiesz — tego — skrzywdziłem ją. Biedna, nieszczęśliwa,, pracująca panienka...
— J a s iu !
Zachwiała się na nogach, lecz opanow ała się szybko i już nieco spokojniejszym głosem rzekła:
— A czyś pom yślał o dzieciach? Jakąż ty im m atkę dajesz?
— Postaram się, żeby mało z nią przebywały. Zbyszka już chcę umieścić w jakim ś porządnym internacie...
— W prost pojąć ciebie nie mogę, ale m niejsza. O sobie będę ci mówić. Chyba rozumiesz, że i ja również będę m usiała w yjechać. Zostać nadal u ciebie byłoby mi bar
dzo przykro.
_— I ja tak sądzę. Ale na razie, błagam cię, nie gw ałtuj, n ie zawzinaj się. Co się tu z góry m artwić. Zaręczyny — pajęczyny. M amy m asę czasu przed sobą.
— Ja k mam to rozumieć?
— Ano zw yczajnie. Przecież wolnym jeszcze nie jestem i może nigdy wolnym nie będę.
— Ej Jasiu! Poznaję cię w tym powiedzeniu.
Zam knęła telefon i długo, długo stała w zam yśleniu przy biurku w kancelarii.
Ściemniło się. Nowy cieniutki sierp księżyca wzbił się nad topolą. W patrzyła się weń.
Ja k iś niew yraźny szmer w sieni oprzytom nił ją. Ruszyła do drzwi.
— Kto tam? — spytała.
Milczenie, a tylko tupot uciekających bosych stóp dał się słyszeć. Równocześnie Tunia potknęła się w m rokach sieni o kupę gałganów.
— Cóż to takiego? — schyliła się.
W kupie gałganów, ze smoczkiem w buzi, spało w n a j
lepsze m ałe różowe dzieciątko.
A potem... potem jak aś bieganina w ciemnościach.
I krzyk nad staw em : — Tereska się utopiła!
ZNOWU KROKODYLE
A w hotelu goście dopytyw ali się num erowego:
— Czyjeż to dzieciaki kręcą się bez żadnego nadzoru po w szystkich num erach hotelu? Zgroza dopraw dy, żeby ta kie m aleństw a pozostaw iano bez opieki.
kiem i opiekował się Golą, ale istotnie dzieci miały i niczem nieograniczoną swobodę, w ięc używ ały na iC.?. Jjje
Tatuś biegał za interesam i po mieście, a panna -Łi*1 m iała czasu, ani ochoty zajm ować się nimi.
— Ciszej tam, nieznośne bachory — stękała rano niewysp na panna Liii. — Spijcie, nie gadajcie, nie hałasujcie. jMM
Lecz te napom nienia nie na długo pomagały, więc w »■ , ću zniecierpliw iona i zdenerw ow ana kazała im w staw i na .wpół odziane, nie um yte, nie uczesane wypycha*® ^]
za drzwi.
— W ynoście się. Możecie się bawić na korytarzu.
Bawiły się.
Służba hotelowa cackała się z dziećmi. Gola — idflB nica personelu żeńskiego — opychaną karmelkami -i w arzankam i włóczyła się za posługaczkam i po wszy numerach. Pomagała przy słaniu łóżek, przy wylewa®?
brudnej wody, przy zam iataniu, a Zbyszek z rozkoszą pom agał num erowym w znoszeniu i czyszczeniu butów. ,
Zaprzyjaźniły się także z windziarzem. Miły, dobry niew iele od nich starszy, w ięc nieraz woził dzieci. p°
kanaście razy z góry na dół i ż dołu do góry. I tak W * ko bez przerwy.
— Dodzwonić się windy nie można — skarżyli się g04** ’ Dzieci ścigały się po korytarzach, baw iły się w L'h0*
nego po ubikacjach, wpadały do łazienki. Odkręcały » ny, zalewały posadzki i ochlapywały się wodą ot* I do głowy.
Czasami jakaś starsza pani z gości zabierała dzieci swego num eru i tam pieściła się z nimi i in d ag o w ała- ' kawa, jak w szystkie kobiety, dopytyw ała się Zbyszka je st tatuś, gdzie je st mamusia, dlaczego są w Warszai ' kiedy wyjadą, kto je st panna Liii... No i plotkom nie W
końca. ... j a
Zabawki też otrzym ywały dzieci o d p rz y g o d n y c h 10iL, mych. N adym ane świnki, sam oloty z te k tu ry ,, bało®
bębenki, czapki ułańskie...
Raj na ziemi. Dzieci były uszczęśliwione.
Pan J a n m iał swój pokój o piętro w yżej, więc (a.
bardzo często zabiegały do niego. A tatuś, tak jak . . :e tuś — czasami baw ił się z nimi, a czasami wyrzuca za drzwi.
— N ie przeszkadzajcie. Mam u siebie interesanta.
Gdy wychodził na m iasto nieraz pozostaw iał dzieci jjjL bie w pokoju, a w tedy baw iły się wyśm ienicie. Przeb*®
się w tatusiow e pidżamy, w jego koszule, w jego S tury.
Grzebały się w jego w alizkach, śmieciły, robiły rządki. N um erow y irytow ał się.
dzie0 to
oieP<r
—t N o dosyć już — gderał. — Muszę w ysprzątać i c pokój zamknąć.
A le dzieci tak go usilnie prosiły by im pozwolił „ieS: ' troszeczkę" pobawić się tutaj, że ulegał w końcu.
M ała Gola; w tatusiow ej m arynarce, w m eloriłkP^
g ło w ie. i z wym alowanym i palonym korkiem wąsj*S|
wzbudzała w nim zachwyt. \ . a j
Zbyszek plądrow ał po w szystkich szufladach i 1 coś ciekawego znalazł. To jak ąś dziwaczną f o to g ra f ja k ąś pachnącą pomadę do włosów, to pendzel do dlania tw arzy.
— P atrzaj no, patrzaj w rzasnął dzisiaj na Golę:
n ^ '
* “ »* »»W| J/UM d u j --- >r J łu J11VJ 1 UiiiOiaj u n j mi zapomniał w yjąć z szuflady przy łóżku swój rew oł'*w J
I niepokoił się. ^
■— O mój Boże! A czemżeż będzie się bronił °<*
kodyli.
Schwycił broń do ręki. ^
— A teraz — rozkazał siostrzyczce — ty nałóż mt bie kołdrę i wleź pod łóżko. Pam iętaj, że będziesz ^ ! dylam i i że musisz mnie straszyć.
— U, u, u...
W ięc z udanym przerażeniem odskoczył od łóżka 1 i
m rotał pod nosem: ;jl
— S to zębów w paśzczękach, płetw y ro zczap ierzo n y w ronie skrzydła, brzuchy ogromne, wzdęte, więc r - jednego „pif" do drugiego „paf".
H uknął strzał. M,
Mała Gola — jak złam any pajac — rozłożyła rączki i nóżki i zalana krw ią poturlała się po podl°® .
A na korytarzu hotelowym drzwi num erów o W Jj?
się jedne po drugich i pobladłe zaniepokojone twarz6 zyw ały się w uchyleniu.
KONIEC
ł fej
5*
*0) Ri
Czytelnicy I. K. P. wyrażają się cyfrą setek tysięcy. Dlatego też jest on najskutecz
niejszym organem o g ło s z e n io w y m .
DrJemSurkont
chor. kok. i a k ra . W a rsza w * Żurawia iS m. 1
• •I 977 30
aodi. io-u Dr. Zofia Kohut
(hor. kot. a k ra , W A R S 2 A W A , K o u y k o w a I M W. M M I 9Mb. 5-7
MEBLE
K U C H E N N E I P O K O J O W E
po leca :
M a g a z y n
K I A K Ó W Starow iślna 7*
Obrazy, dywany, antyki
kupafa ip o M la ia ^ h r y D B "
K r a k ó w , S ł a w k o w s k a 4
• r . j f t n j z u i t z Kok A ten . Chłr.
W a r u a w a , Skorupki 8 m . 4 W. MM3 p b . 3—i
I r . KRA JEW SKI mmr. sUr. 4r. asa.
W a r s z a w a , C h m l o l n a S i łoi. 247-52 godz. »—1 14—4
Pr. ANIELA RATAJ Wener. skór. pic.
spec. u kobiet W A R S Z A W A
Chm lolna 25 t l- 1 I 3—4 Pr. H. BIERNACKA choroby włosów, skóry, kosmetyka
tokarska.
W a r s z a w a , S ia p ta a l. g. 1—4
3-mies. Korespondencyjne Kursa N o w o c * « ^
Księgowości s szczególnym u w z g l ę d n i a j * jj, księgowości przebitkowe) wg. obow.
•ago planu koaf, księgowości rolnicza!' ^ młnłsfracy|na| prowadzi Publ. Kupiecka la Zawodowa w Reichshol (Rzeszów). <rcr szenia: Sekretariat Szk,oly, ul.
waj 3, lal. 14—43. Dla absolwentów lwa. Na i ą d a n i a bezpłatnie szczegó’
prospekty.
Pospiesz się, kup je szcze dziś los w Lofłokolekturze, gdzie Cię może szczęście czeka! Ciągnienia odbywają się dwa razy w tygodniu. Za 1 Zł. można wygrać 3.600 Zł.!
Im w i ę k s z a s t a w k a , ł y m w y ż s z a w y g r a n a !
Informacje i przyjmowanie sławek w każdej L O T T O K O L E K T U R 4
Lollokolekłury znajdują się we wszystkich większych miejscowościach G en. Gubernator*