• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 45 (7 listopada 1943)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 45 (7 listopada 1943)"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

J D o d u r ę k i e ^ i U ^ y m : E lly N ty , profesorku Mozarteurn w Salzburgu

w czasie lekcji gry na fortepianie.

Do naszego re p o rta ż u na ostatniej stronie Fot. Eurotot

Kraków, dnia 7 lislopada 1943.

(2)

Dowódca niemieckiego oddziału czołgów ob­

serwuje przed atakiem pozycje sowieckie.

Start ciężkiego niemieckiego samolotu bojowego. Na p i e r w s z y m planie widzimy bomby lotnicze.

L o t n ik n ie m ie c k i z d a j e s p r a w o ­ z d a n i e z lo t u w y w ia d o w c z e g o g o t o w e m u j u ż d o w a lk i o d d z i a ­

ł o w i c z o ł g ó w .

Kurier niemiecki jedzie na motocyklu przez płonące ulice jednego z miast sowieckich.

Podczas gdy niemieckie działa pancerne obrzucają p o c i s k a m i wieś zajętą przez bolszewików, piechota oczekuje na rozkaz do ataku.

Scigacz niemiecki na Morzu Śródziemnym. Otwarte luty torped w każdej chwili są gotowe do strzału.

.aVtow ai ‘0W' e

, c i o ' 9 ’ n ,e 0 * a CI° *

tatą *’* t i bo>«e'"

J \ o W e'

“ * t\ , w -

ć * » » # n’cm'CC so*ie<*'e -

r - ‘ ° '

m e ld u n e k ' s z t a b u .

(3)

P o w y ż e j :

Ł o d z i e ż a g lo w e i p a r o w c e o ż y w ia ją m a lo w n i­

c z o lic z n e w o d y w p o b liż u s t o lic y T o k i o

B u d d a z K a m a k u ry je st m a g n e s e m ś c ią g a ją c y m l ic z n e p ie lg r z y m k i j a ­ p o ń s k ie . O d s t u le c i s p o ­ g lą d a o n n ie w z r u s z o ­ n y m , p e ł n y m b o s k ie g o s p o k o j u w z r o k ie m n a ż y c i e p u ls u ją c e u je g o

s tó p .

P o w y ż e j :

K o b ie t y ja p o ń s k ie n a m o ­ ś c ie p r z e d p a ł a c e m c e s a r ­

s k im w T o k io .

N a p r a w o :

P la c z a b a w d la d z ie c i w T o ­ k io . U r z ą d z o n o g o n a d a ­ c h u j e d n e g o z d o m ó w t o ­ w a r o w y c h , b y u c h r o n i ć d z ie c i p r z e d n i e b e z p i e c z e ń ­ s tw a m i r u c h u u lic z n e g o .

N a p r a w o :

W p a r k a c h s p o t y k a s ię c z ę s t o , s w o b o d n ie s p a ­ c e r u ją c e , o s w o jo n e s a r ­ n y i je l e n i e , k t ó r e p u ­ b l ic z n o ś ć k a rm i z r ę k i.

Na prawo: Podczas gdy w Japonii życie to­

czy się zwykłym torem według dawnych tradycyj, na placach boju wałczę ż o ł n i e r z e wyposażeni ' w n a j b a r d z i e j

. nowoczesną

broń.

fot: Eurofoł 7 Transocaan 3

: Prawo: Nauczyciele głow ie jednej z wyż- i uczelni pochylają

| w Pełnym czci ukło- P przed symbolem

®nna, w czasie poran-

"*9 0 nabożeństwa na

: dziedzińcu jednej t ze i w i ą I y A.

Japońska kawaleria w marszu w Chinach.

Na prawo:

J a p o ń s c y w ie ś n ia c y p r a c u ję p i ln ie n a p o łu r y ż o w y m .

U dołu:

Żołnierze japońscy w czasie parady przed wymarszem na plac boju.

(4)

POD .WIECHĄ* WŚRÓD ROBOTNIKÓW NA ZAMKU KRAKOWSKI^

Na dziedzińcu Zamku krakowskiego ponad 400 robotników obchodziło uroczyście tradycyjną „wietM1 I zakończenie prac renowacyjnych na zachodnim skrzydle Z a m k u . * b.

U góry: Generalny Gubernator Dr. Frank rozmawia z robotnikami. Na prawo:

Długie stoły przybrane odświętnie na dziedzińcu zamkowym. Przy stole na lewo (w jasnym płaszczu) Generalny Gubernator.

P Ą M I Ą T K I P O C H O P I N I E W B I B L I O T E C E P A Ń S T W O W E J W K R A K O W I E

Podczas gdy pamiątki po wielkich mistrzach tonu w Niemczech cieszyły się od- dawna troskliwą opieką, pamiątki po Fryderyku Chopinie były dotychczas roz­

proszone po całej Europie. Nie utworzono nigdy jakiegoś większego muzeum poświęconego lemu wielkiemu kompozytorowi. Obecnie dzięki osobistej inicja­

tywie Generalnego Gubernatora i jego wielkodusznemu poparciu, słało się możliwym uzupełnienie tej luki, istniejącej w życiu kulturalnym Europy. Odku­

piono bowiem zbiór pamiątek po Chopinie od Edwarda Ganche'a z Lionu, zna­

nego biografa Chopina, i wraz z darami wypożyczonymi przez Bibliotekę Pań­

stwową w Warszawie, oraz Muzeum Czartoryskich w Krakowie utworzono muzeum pamiątek po Chopinie w gmachu Biblioteki Państwowej w Krakowie.

Zbiór zawiera cały szereg portretów wielkiego kompozytora, dziel znanych ówczesnych artystów malarzy i rzeźbiarzy. Jednym z najbar­

dziej godnych uwagi jest rysunek ołówkiem wykonany w roku 1847 przez malarza Franciszka Ksawerego Winterhaltera, portrecistę wszyst­

kich prawie ówczesnych dworów europejskich.

Odlew ręki Chopina, której delikatny piękny kształt świadczy, że kom­

pozytor był również wielkim muzykiem wirtuozem.

Witryna z popiersiami, medalionami, wazami i książkami będącymi niegdyś własnością Chopina, a dziś jakże żywo przywodzących nam

na pamięć wielkiego kompozytora.

Popiersie poetki George Sandi P^fti nim własnoręcznie przez nią Vf*°

projekt haftu.

(5)

rffefeoiicsenie

1, 2T Ależ w uszach wierci! Gdzież , Jest pon dziedzic . . .

FWaUWU— drynn, d ry n n — g® Przerwy ni w ytchnienia, więc

■ W * szukać pana Ja n a po całym Znalazła go w końcu, Zdrzemnął

^ n^ aPaPie w salonie.

Panie dziedzicu, panie dzie- fdzicu _

'Skaw szarpała go dziewczyna za m arynarki — niech no pon

?5®Wa- Dyć telefon mało się nie tak h a ł a s u j e ...

" Od kogo telefon?

~~ Ą bo ja tam wiem . . . l ^°gł_aś się spytać.

jaT A juści! J a tam nie lubię ga- ,a5 w powietrze.

ET^eszedł do kancelarii. _________ )

| ~~ Halo! Jestem ! Kto mówi?

Mówi portier hotelowy.

L " Cóż tam takiego? Czy się co złego stało? — zaniepokoił

°Wec poważnie,

fc?" Nifay nic złego, ale guw ernantka pańskich dzieci kazała r telefonow ać się z panem i powiedzieć . . .

f T Dlaczego sama nie mówi?

I Powiada, że się boi.

Więc cóż się tam stało do stu p ar diabłów?

ija7 'A no mam panu powiedzieć, że ta pani, u k tórej dzieci la s k ie były dzisiaj na podwieczorku, w yjechała nagle

w telu.

~~ A cóż mnie to może obchodzić!

Ale nie w yjechała sama. Zabrała ze sobą pańską có- Którą?

l Starszą, a guw ernantka nie wie co ma /o b ić. Czy wracać

■ p ity m i dziećmi do domu, tak. ja k m iała przykazane, czy F Pozostać w W arszawie? Czeka tu ta j w hallu na pańską Vzję, Płacze i mówi, że nic nie je st winna. N ie domyślała isWczego, a tak zrobiła ja k je j kazano,

f |n No mniejsza. A dokąd ta pani w yjechała?

RM ^ ie wiem- Pojęcia nie mam. Kazała rzeczy poznosić, m 8c^ a hotelow y rachunek, kazała sprowadzić sobie do-

i pojechała.

I A czy dziew czynka z nią była?

^ Do cholery.

' v Więc cóż mam guw ernantce powiedzieć?

| ^ Niech czeka na mnie. Za trzy godziny będę w War*

jpzasnęła słuchaw ka o widełki, a kosz na papiery, kopnięty M ą , w yleciał w pow ietrze ja k z procy,

g ^ esło się przewróciło,

tupa fotograficzna — m atka z dziećmi — opraw iona za roztrzaskała się o piec kaflowy.

[^Z azę, Zazę mi porwała. N a złość Zazę, gdyż wie, że naj- kocham to dziecko.

Dlaczego nie Golę, albo Zbyszka? Chciała mi dopiec do P ^ o . ale płazem je j to nie ujdzie. Dziecko odszukam, od-

rS choćbym miał niebo i ziemię poruszyć.

J" Tak, tak. Cała państw owa policja zajmie się tą sprawą, f *9czął szukać Tuni.

Gdzież ona? To ta Tunia wszystkiem u winna. N ie chcia- dzieci do W arszaw y posyłać. Przeczuwałem jakieś łaj- P*Wo. ale uparła się, a ja głupi ustąpiłem .

ł*" Te baby! Te baby! Te przeklęte baby! Zawsze ze sobą .y®*ają. Kto wie czy ta Tunia nie była z nią w zmowie,

huknął na W alerkę.

*" Biegaj co tchu do stajni i każ konie zakładać.

^ Tera będę podaw ała kolację.

“p Rób ja k ci mówię. Niech założy siwki. Kolacji jeść nie Jadę natychm iast do W arszawy.

Czy się co dzieckom przytrafiło?

Głupia idiotko! N ie pytaj, a idź.

Pędzę, lecę, nogi łamię . . . P R Z Y J A Z D

■j^ Do hotelu — huknął pan Ja n na dorożkarza.

L^Ysiadł przed chwilą z pociągu. Był zdenerwowany. Ręce

® *ię trzęsły.

Zaza! Zaza! Moja najukochańsza prześliczna córeczka.

. '''et nie wiedziałem jak bardzo ją kocham.

p-*uł się upokorzonym i zawzinal się.

r O tak, tak! Odbiorę dziecko. Muszę je odebrać. N a dud*

JMe dam się w ystrychnąć,

r^y p o m n iał sobie daw ne sceny z żoną.

Podstępna, chytra, obłudna. N igdy n ie było. wiadomo Y®t>myśli, z czym wystrzeli.

SfYchylał się z dorożki.

' Prędzej, prędzej — przynaglał woźnicę. Pilno mu było.

f o t e l u zobaczy pannę Liii i w ypyta się szczegółowo K Fystko. Portier i służba hotelowa będą też coś wiedzieli, p w o n i na policję. Zorganizuje pościg.

P Już ona gorzko tego pożałuje! Pożałuje. Pożałuje *—

Rtażał się w myślach. — Straciła praw a do dzieci z chwilą 9 dom opuściła. A w yjechała nie sama, nie sama. W iado- 6 jest wszystkim, że w yjechała z t y m . . . z t y m . . . z tym

Prawdzie nie znał swego rywala, nigdy go nie widział, t® ie wątpił, że je st durniem i że ani się um ywał do niego.

P końcu w padł do hotelu, zatrzym ał się przy drzwiach jł«ciowych i uważnie rozglądał się po hallu. Szukał ocza- pośród kręcących się tam gości i służby — swych dwoj-

®*łodszych dzieci i bony.

I Przecież mieli tu na mnie czekać.

W e r o po dłuższej chwili dostrzegł w kącie, opodal windy, Prony berecik Zbyszka i drzem iącą w łozinowym fotelu ,**eci t>yły same.

ji Wyglądały takie maleńkie, takie bezradne, takie opu- r°ne od Boga i ludzi.

T***ył do nich.

v Tatuś! Tatuś! — ucieszył się Zbyszek, rzucając się ojcu

**yję.

| A gdzież panna Liii?

| Poszła do restauracji.

Kiedy?

I O dawno już. bardzo dawno. Płakała, że Zazę zgubiła, powiedziała, że je st bardzo głodna, więc nam przy- siedzieć tutaj grzecznie i czekać na tatusia.

^ A w y nie głodne?

Głodne.

No to chodźcie ze mną do restauracji. Poszukamy tam K

Liii i zjem y w szyscy razem jakąś dobrą kolację, y Kiedy ona już je z panem generałem!

| ‘ jakim panem generałem ? Co ty pleciesz?

—' A z tym samym, co był rano z nami w cukierni i pannę Liii strasznie po rękach c a ło w a ł. . .

N ieprzyjem na wiadomość.

f p M ałpa — m ruknął pan Ja n przez zęby. — Ledwie się plecy odwróci.

W ięc gdy po chwili ujrzał ją — roześmianą i rozflirtowa- ną — w tow arzystw ie piegowatego, młodzieńca krew rzuciła

mu się do głowy. r

Zaszedł ją od pleców, szarpnął ciężką dłonią za ramię i wrzasnął:

— M arsz do dzieci.

Młody telegrafista zbladł jak ściana i zerwał się na nogi.

— Zabraniam panu traktow ać w taki sposób tę panią wybełkotał.

— A panu co do tego?

__ A w łaśnie do tego. Panna Liii je st m oją narzeczoną.

— Czy tak — zaśm iał się drwiąco pan. — A więc składam powinszowania.

__Nie chcę pana powinszowań, a chcę wiedzieć jakim praw em odzywa śię pan do niej w tak grubiański sposób?

— Nie panu będę się tłumaczył. Kto wie, może mam praw a.

Z aw ahał się i dodał po chwili:

__No mniejsza. Co o tym mówić, ale oznajmiam panu, że dopóki panna Liii je st boną moich dzieci, to ja — jako chlebodawca — mam do niej praw a.

Bona. przerażona tym zajściem, wybuchnęła płaczem i z błagalnie splecionym i dłońmi rzuciła się do piegowatego młodzieńca.

— N a miły Bóg nie rób aw antur — szlochała. — Napiszę, wytłumaczę, a teraz muszę iść.

Ruszyła od stołu, u jęła małą Golę za rączkę i zalew ając się łzami skierow ała się do hallu.

Z A Z A

Ja k tylko bona wyszła, z dwojgiem młodszych dzieciaków, Zaza natychm iast podbiegła do okna, odsunęła firankę i z no­

skiem rozgniecionym na szybie próbowała dojrzeć w ycho­

dzące z hotelu rodzeństwo.

— I kogóż tam tak wypatrujesz?

—■ Pannę Liii.

Mamusia z niecierpliw ością wzruszyła ramionami.

— Czyżbyś ją aż tak bardzo kochała?

— Nie tak znów bardzo, ale chciałam z nią wyjść.

<— Już mi to mówiłaś, więc nie bądźżeż taka uparta. Po­

żegnaj się z m yślą o spacerze, a chodź do mnie. Popieścimy się tak jak za daw nych czasów. Wezmę cię na kolana.

— Nie chcę na kolana. J a już jestem za duża na takie głupstwa.

— Cóż to za jakieś dziwne gadanie. Dla mamusi, k tóra cię kocha nad w szystko jesteś i będziesz zawsze je j m aleńką najdroższą córeczką. A tak się stęskniłam za twymi pocałun­

kami, więc rusz się od okna.

— Kiedy mnie tu dobrze. Ja się tu bawię sznurem od ro­

lety. Taki właśnie jedw abny sznur, tylko różowy, ma panna Liii przy swoim szlafroku. A ja k była kiedyś niegrzeczna, to tatuś ją przewrócił i dał je j w skórę tym sznurem. A le na żarty, tak z figlów, bo panna Liii w cale nie płakała i razem z nam i pękała ze śmiechu.

Strojna pani żachnęła się.

— Widzę, że wam tam w esoło beze mnie.

— Rozmaicie. Czasami wesoło, a czasami smutno. Ja k tatuś w nocy siedzi za długo u panny U li, to nieraz zbiera mi się na płacz. f

Ach! Niechżeż ona milczy. M amusia zam yśliła się:

— Nie, nie) Nie mogę pozwolić by dzieci u Ja sia zostały.

Już m niejsza o tamte. Tam te jeszcze za głupie i nic nie rozu­

mieją, ale Zaza. Tę muszę zabrać, tak jak planowałam, tę muszę ratow ać ja k najprędzej. W pływ ojca-. . .

W zięła dziecko za rękę i podprowadziła do kanapy.

— Siadaj tu na poduszce. O tu bliziutko p rzy mnie, a po­

rozmawiamy poważnie. W łaśnie chciałam ci powiedzieć, że m amusia ma zam iar zaprowadzić cię najpierw do kilku po­

rządnych sklepów i spraw ić ci jakąś prześliczną jedw abną sukienkę, nowe ja sn e pantofelki i szykowny m odny k a­

pelusik.

— N ie chcę kapelusika. A do sklepów z m amusią nie pójdę.

Nie zdążyłabym na kolej.

— N a kolej już dzisiaj nie pójdziesz. Panna Liii pb ciebie nie przyjdzie, a m amusia weźmie cię wieczorem do cyrku.

Zobaczysz tam bardzo zabawnego „głupiego A ugusta", a tak­

że pełną klatkę tresow anych m ałpek . . .

— Co mi tam po małpkach. Chcę wrócić jak najprędzej d o domu.

M amusia wzruszyła ramionami. Cóż za nieznośna dziew­

czynka.

— A cóż tam masz takiego zabawnego i przyjem nego, że ci tak pilno do domu?

— Mam tam tatusia.

— No, a tutaj masz m a m u się. . .

— To co innego. Tatuś je st zawsze taki dobry dla m n ie . . .

— A chyba nie zaprzeczysz, że i m am usia też zaw sze była dobra dla ciebie, a teraz będzie jeszcze lepsza. Z m am usią będzie ci ja k w raju. Lalek będziesz miała ile tylk o za­

pragniesz, cukierków pełne pudełka, po kinach i po teatrach będziesz ciągle chodziła.

— W olę do tatusia.

— O Bożel Cóż za uparte dziecko. Ciągle, w kółko to samo powtarzasz, ale ja k zobaczysz, że w szyscy na ulicy będą się za tobą oglądać.

— Dlaczego będą się oglądać? — zainteresow ała się dziew­

czynka.

*— Bo będziesz zawsze w ystrojona, szykowna, ufryzowana, prześliczna.

— A czy będę wymalowana?

M amusia uśm iechnęła Się i po­

klepała Zazę po buzi. Droga, ko­

chana nieodrodna córeczka.

— No, n a m alow anie je ste ś jesz­

cze trochę za młoda, ale poczekaj p arę lat.

— N ie chcę czekać. Ja ' bardzo bym chciała już być' w ym alowana tak ja k m amusia, albo panna LilL T atuś mówił, że takie czerw one policzki i usta bardzo m u się po­

dobają.

W ŚWIAT NIEZNANY, W ŚWIAT DALEKI

— A czy m y do dom u jedzie-

| my? — dopytyw ała się Zaza ma- 4 . j musi może po raz dziesiąty.

— Do domu, do domu — odpo­

w iadała je j strojna pani z roz­

targnieniem .

Jech ały dorożką na sta cję ko ­ lejową.

W obaw ie płaczów, protestów i krzyków m atka uw ażała, że lepiej je st okłam yw ać dziecko do ostatniej chwili.

Na stacji kolejow ej jakiś gruby p an w nieprzem akalnym piaskow ym płaszczu zbliżył się do pojazdu, uśm iechnął się i w ykrzyknął:

— Cóż za prześliczną m ałą dziew czynkę tu widzęl A w ła­

śnie mam dla niej c z ek o lad k i. . .

I w ręczył Zazie duże okrągłe pudło ow inięte w bibułkę.

Skrzywiła się.

— N ie chcę — burknęła — nie lubię czekoladek.

Kłam ała bezczelnie. Przepadała za czekoladkam i, lecz dzieci niby nic nie wiedzą, a dużo w yczuw ają.

Ten gruby , pan w piaskow ym płaszczu nie podobał się Zazie od pierw szego w ejrzenia. W ydał się je j antypatycz­

nym.

M amusia zaperzyła się.

— Zaza! Cóż to za jakieś dziwne m aniery! Zawsze byłaś uprzejm a, grzeczna i lubiłaś czekoladki.

'— Ale teraz nie lubię.

— W szystko jedno. Lubisz, czynnie lubisz, a trzeba brać to co ci d ają i podziękować!

— Kiedy w łaśnie ja n ie chcę dziękować.

M amusia poczerw ieniała z iry ta cji i chciała coś jeszcze powiedzieć, a le gruby pan położył dłoń na je j ram ieniu i rzekł:

— M niejsza. Zostaw ją w spokoju. Trudno. T akie m ałe dziewczynki m a ją sw oje grym asy. J a k nie, to nie

I zakrzątnął się. Zapłacił dorożkę. Dopomógł m am usi wy­

siąść. Przywołał tragarza. Ruszył do k asy po bilety.

N a peronie było bardzo ładnie. Pozapalane lam py jarzy ły się wszędzie. K onduktorzy daw ali objaśnienia. Pasażerowie w siadali do wagonów.

— A gdzież panna Liii i dzieci 1 — rozglądała się Zaza wokoło.

— N ie ma ich. Oni n ie pojadą tym pociągiem.

—A jakim?

— Innym.

—- Ja też wolałabym innym.

A le nie było już czasu na dyskusje. G ruby pan ujął Zazę pod pachę i wsadził do wagonu.

Ja k tylko pociąg ruszył Zaza podbiegła do okna i od­

w rócona plecam i od reszty tow arzystw a stała tam uparcie.

— Siadaj t Zmęczysz się. Przecież po ciemku i tak nic nie zobaczysz.

— Zobaczę. Zobaczę isk ry co będą fruwać za oknem.

A także zobaczę ja k będziem y dojeżdżać do naszej stacji.

Pod chwili odwróciła się od okna i w skazując paluszkiem n a grubego pana, spytała się matki:

— A czy ten obrzydliwiec też z nam i do domu pojedzie?

Dostała klapsa.

— O pam iętaj się Zaza! N ie wolno ci być taką grubiańską.

Ten pan w cale nie jest obrzydliwcem, a bardzo miłym i do­

brym przyjacielem mamusi.

— A łe n ie moim.

— I twoim też. Zobaczysz ja k on ci będzie dogadzał.

P rzepada za dziećmi.

Będzie się z tobą bawił, będzie ci znosił po kieszeniach rozm aite cacka.

— Bardzo w ątpię.

— Dlaczego wątpisz?

— Bo wiem, że tatuś naw et przez pięć m inut nie będzie go trzym ał w domu, a weźmie go za k ark i wyrzuci za drzwi.

— To też on w cale nie ma zam iaru widzieć się z twoim ojcem.

Na te słow a dziecko wytrzeszczyło szeroko oczy.

— W ięc nie do domu jedziemy? jęknęło.

— Jeszcze n ie do domu. W pierw pojedziem y do takiej ładnej willi nad wodą. Tam będziesz miała swój w łasny pokój cały różowy.

Dziewczynka w ybuchnęła gwałtownym płaczem.

— N ie chcę pokoju — szlochała. — J a tam nie pojadę.

J a chcę d o tatusia.

I ja k oszalała rzuciła się do drzwiczek przedziału, lecz gruby pan przytrzym ał ją za sukienkę.

— C o ona w yrabia — zaniepokoił się. — Jeszcze gotowa w yskoczyć z pociągu.

A Zaza padła na kolana przed m atką i w yciągając ku niej błagalnie splecione rączki, jęczała:

— Chcę do tatusia*! Do tatusia ( Do tatusia.

— O Boże! Jakież to przykre — w estchnął gruby pan.

I dłonią przysłonił sobie oczy.

BIEDNA PANNA ULI

W hotelowym num erze dzieci, ułożone do snu, spały już w najlepsze, a panna U li ciągle była wzburzona.

Scena w restauracji n ie schodziła je j z myśli.

Rozebrała się i odziana w now iuteńką jedw abną pydżamę haftow aną W czarne m otyle i złote lotosy — ranny spra­

w unek — p ętała się w tę i w tam tą stronę po pokoju.

W yglądała w tym kostium ie ja k urocza sm utna gejsza z Szanghaju.

Chwilami przystaw ała przed lustrem. Próbowała nowego sposobu układania loków nad czołem.

N a odgłos kroków pana Jana, k tóry nie zasypiał sprawy i rozm awiał w hallu z jakimś obskurnym pryw atnym d»>

tektywem , schw yciła chusteczkę ze stołu i wybuchnę gwałtownym płaczem.

— Co jeszcze w e łzach — zdziwił się, wchodząc do po­

koju.

Pochylił się nad śpiącym Zbyszkiem.

— Ależ śpi! A rm ata by go nie zb u d z iła..

Pomyślał ze szczerym żalem \o Zazie.

(6)

—• Biedactwo! Gdzież ona je st teraz? — w estnął — m oże płacze, może -d esp eru je. . . Egzaltow ane dziecko i do m nie tak bardzo przywiązane.

Po chwili podszedł do rozełkanej bony i poklepał ją po ram ieniu.

— No i czegóż, głupia, płaczesz? Uśmiechnij się lepiej, gdyż mam dla ciebie przyjem ną 'wiadom ość. Cały hotel, je st tobą zajęty. Mówią o tobie z zachwytem, ani się do­

m yślając, że jesteś boną. Może myślą, że jesteś jakąś gwiazdą filmową, albo osobą z arystokracji. Przed chwilą jeden z moich znajom ych sp y ta ł mi się: — Któż to jest ta pikantna młoda osóbka, z któ rą widziałem cię w w in­

dzie? — Zrobiłem tajem niczą minę, w ięc zrozumiał, że mu­

szę być dyskretnym , ale widziałem, że mi zazdrości.

Mówiąc te słowa w idać było, że zdanie przyjaciela uspo­

sobiło go łaskaw ie do panny Liii. Ale ona jakby w cale nie słyszała tego co mówił. P łakała i płakała.

— Na dosyć już tych fochów — mruknął. — W łaśnie chcę cię rozerwać. Dzieci mogą pozostać same w numerze, w ięc zam iast płakać ubierz się śpiesznie, a zaprowadzę cię do jakiego dancingu.

Ale panna Liii przecząco potrząsnęła głową.

— Nie, nie. N ie pójdę — wyszlochała — co mi ta m , dancing. Chciałabym umrzeć. Życie mi już całkiem obrzy­

dło.

I załam ując tragicznie ręce w ybuchnęła jeszcze gwał­

tow niejszym płaczem.

— Nieznośna histeryczka — pom yślał pan Jan, ale cóż poradzić? Łzy kobiece zawsze go trochę rozczulały, w zru­

szały, w ięc pochylił się nad nią.

— Nq dajże spokój. Dosyć, dosyć. O trzyj już te łezki — głaskał ją po włosach. — Cóż za jak aś desperacja? Aż trudno mi uw ierzyć że ci tak bardzo chodzi o tego... jakżeż ta... no o te g o 1 niew ypierzonego rudzielca.

— Bo też w cale mi o niego nie chodzi — w y łk a la .,—

A le jakiż będzie mój los? N iańczyć cudze bachory nie chcę przez całe życie. N akoniec złapałam sobie narzeczo­

nego, to ty aw antury z n im . w yrabiasz. Zazdrośnik jesteś.

W strętny zazdrośnik. N ie długo to już z nikim nie będzie mi w olno porozmawiać. Zagradzasz mi życie! Ten rudzie­

lec jak go nazywasz — pom iarkował już nasz stosunek i nie zechce się ze m ną ożenić, a ty sam też nie masz tego zamiaru.

Żachnął się.

__ A w ięc do tego idzie t w ybuchnął gniewem. — Przecież mnie zapew niałaś, że żadnych pretensji m ieć do m nie nie będziesz. A le wam, babom, nigdy w ierzyć m e można... Do cholery! Przecież wiedziałaś, że nie jestem wolny.

— Ale będziesz wolnym.

__ No nie wiem. W cale mi nie pilno. G dyby mi była Zazy nie poryw ała chętnie byłbym dał je j swobodę.

A le panna Liii już nie słuchała. Oczy w słup. Zesztyw­

niała i jak kłoda drzewa opadła na kanapę. Zemdlała.

A w yglądała tak a bezradna, tak a zdesperow ana, taka szczuplutka, taka ponętna w tej eleganckiej haftow anej w ;'o te lotosy pidżamie...

— pikantna młoda osóbka — przypom inał sobie pan Jan słow a przyjaciela.

Jego próżność była pogłaskana, a nieraz jedna kropla w ystarcza do przepełnienia naczynia.

No i stało się.

Gdy na koniec biedna panna Liii pow róciła do przytom ­ ności była z panem Janem po słowie.

— A le sw oje w arunki muszę postaw ić — uśm iechała się przez łzy. — Przede w szystkim w yforujesz z domu tę tw oją kuzynkę, Tunię. Nie cierpię jej. O na zawsze chciała się mną rozrządzać, w ięc niech w ie kto teraz będzie panią w domu.

— A także muszę ci się przyznać, że ja w ogóle dzieci nie znoszę, w ięc Zbyszka odda się do jakiego internatu.

Dwie dziewczynki w ystarczą mi w zupełności.

NIESPODZIEWANY PKEZENT

W alerka, podkasana pow yżej kolan, spocona i brudna, szorow ała podłogę w kredensie i m ówiła do Tuni:

— Jo bo rada jezdem jak nie ma w domu bachorów.

M niej harow ania, m niej dreptania, m niej krzyku, ale pani, to tak czegoś te ra sm utno w ygląda i pęta się po tym wy- pustoszałym dworze jak dusza pokutująca.

— Bo ja przeciwnie. Ja się już bardzo za dziećmi stę­

skniłam.

— Nie bądź za mądra.

Czyżby to była prawda?

Nie, nie! Tunia nigdy by się nie .przyznała do takiej- słabości. Skąd znowu! Potępiała pana Jana. K rytykowała go w myślach, A jednak, jednak ten jego uśmiech, ten jego czarujący uśmiech rozbrajał ją zawsze.

A tu dnie po dniach m ijały bez wiadom ości z W arszawy.

W prawdzie już kilkakrotnie próbow ała stelefonować się ż kuzynem, w ypytać, dowiedzieć, lecz jakoś tak się skła­

dało, że nigdy nie można go było złapać w hotelu.

A może — kto w ie — może poprostu unikał rozmowy z Tunią. Nie czuł się w porządku, więc tak jak struś wo­

lał zamknąć oczy, a głowę w piasku zagrzebać.

Co będzie, to będzie.

Z ajęty był też bardzo. N a trop porw anej córeczki dotąd nie wpadnięto, w ięc biegał całymi dniami po mieście, w pa­

dał na policję, konferow ał z detektywam i, radził się ad­

wokatów, zaś wieczoram i włóczył się z panną Liii po k i­

nach, po dancingach.

Ekspensowne zabawy. „Pikantna młoda osóbka" w ym a­

gała teraz ciągle nowych toalet.

Chrysalida staw ała się motylem.

— Szczęśliwiec — poklepywali go znajomi po łopatkach.

Czegóż w ięcej potrzeba?

— Hallo, hallo...

— Jestem . Czy to ty Tuniu?

— Tak. No mam cię na koniec. Dlaczego tak zaniedbu-.

jesz gospodarstwo? Dlaczego tak się zasiadujesz w W ar­

szawie?

— Bo ciągle szukam Zazy bez rezultatu. C hytra baba.

Długo to może potrwać.

— W ięc odeślij Zbyszka i Golę z boną do domu. Teraz taka piękna pogoda.

— Kiedy widzisz — tego — są pewne kom plikacje. Zwle­

kałem z poinform owaniem cię, ale...

Zawahał się. Zamilkł.

— No i cóż tam takiego — zaśmiała się Tunia. — Znam cię kochanie. Po głosie poznaję, że coś tam przeskrobałeś...

■— Jakbyś zgadła. Chwilami zły jestem na siebie, ale stało się...

— No w ięc mów!

— Zaręczyłem się.

— Z kim n a Boga!

— Z panną Liii... No tak. Cóż poradzić, nie w ypadało inaczej. Rozumiesz — tego — skrzywdziłem ją. Biedna, nieszczęśliwa,, pracująca panienka...

— J a s iu !

Zachwiała się na nogach, lecz opanow ała się szybko i już nieco spokojniejszym głosem rzekła:

— A czyś pom yślał o dzieciach? Jakąż ty im m atkę dajesz?

— Postaram się, żeby mało z nią przebywały. Zbyszka już chcę umieścić w jakim ś porządnym internacie...

— W prost pojąć ciebie nie mogę, ale m niejsza. O sobie będę ci mówić. Chyba rozumiesz, że i ja również będę m usiała w yjechać. Zostać nadal u ciebie byłoby mi bar­

dzo przykro.

_— I ja tak sądzę. Ale na razie, błagam cię, nie gw ałtuj, n ie zawzinaj się. Co się tu z góry m artwić. Zaręczyny — pajęczyny. M amy m asę czasu przed sobą.

— Ja k mam to rozumieć?

— Ano zw yczajnie. Przecież wolnym jeszcze nie jestem i może nigdy wolnym nie będę.

— Ej Jasiu! Poznaję cię w tym powiedzeniu.

Zam knęła telefon i długo, długo stała w zam yśleniu przy biurku w kancelarii.

Ściemniło się. Nowy cieniutki sierp księżyca wzbił się nad topolą. W patrzyła się weń.

Ja k iś niew yraźny szmer w sieni oprzytom nił ją. Ruszyła do drzwi.

— Kto tam? — spytała.

Milczenie, a tylko tupot uciekających bosych stóp dał się słyszeć. Równocześnie Tunia potknęła się w m rokach sieni o kupę gałganów.

— Cóż to takiego? — schyliła się.

W kupie gałganów, ze smoczkiem w buzi, spało w n a j­

lepsze m ałe różowe dzieciątko.

A potem... potem jak aś bieganina w ciemnościach.

I krzyk nad staw em : — Tereska się utopiła!

ZNOWU KROKODYLE

A w hotelu goście dopytyw ali się num erowego:

— Czyjeż to dzieciaki kręcą się bez żadnego nadzoru po w szystkich num erach hotelu? Zgroza dopraw dy, żeby ta ­ kie m aleństw a pozostaw iano bez opieki.

kiem i opiekował się Golą, ale istotnie dzieci miały i niczem nieograniczoną swobodę, w ięc używ ały na iC.?. Jjje

Tatuś biegał za interesam i po mieście, a panna -Łi*1 m iała czasu, ani ochoty zajm ować się nimi.

— Ciszej tam, nieznośne bachory — stękała rano niewysp na panna Liii. — Spijcie, nie gadajcie, nie hałasujcie. jMM

Lecz te napom nienia nie na długo pomagały, więc w »■ , ću zniecierpliw iona i zdenerw ow ana kazała im w staw i na .wpół odziane, nie um yte, nie uczesane wypycha*® ^]

za drzwi.

— W ynoście się. Możecie się bawić na korytarzu.

Bawiły się.

Służba hotelowa cackała się z dziećmi. Gola — idflB nica personelu żeńskiego — opychaną karmelkami -i w arzankam i włóczyła się za posługaczkam i po wszy numerach. Pomagała przy słaniu łóżek, przy wylewa®?

brudnej wody, przy zam iataniu, a Zbyszek z rozkoszą pom agał num erowym w znoszeniu i czyszczeniu butów. ,

Zaprzyjaźniły się także z windziarzem. Miły, dobry niew iele od nich starszy, w ięc nieraz woził dzieci. p°

kanaście razy z góry na dół i ż dołu do góry. I tak W * ko bez przerwy.

— Dodzwonić się windy nie można — skarżyli się g04** ’ Dzieci ścigały się po korytarzach, baw iły się w L'h0*

nego po ubikacjach, wpadały do łazienki. Odkręcały » ny, zalewały posadzki i ochlapywały się wodą ot* I do głowy.

Czasami jakaś starsza pani z gości zabierała dzieci swego num eru i tam pieściła się z nimi i in d ag o w ała- ' kawa, jak w szystkie kobiety, dopytyw ała się Zbyszka je st tatuś, gdzie je st mamusia, dlaczego są w Warszai ' kiedy wyjadą, kto je st panna Liii... No i plotkom nie W

końca. ... j a

Zabawki też otrzym ywały dzieci o d p rz y g o d n y c h 10iL, mych. N adym ane świnki, sam oloty z te k tu ry ,, bało®

bębenki, czapki ułańskie...

Raj na ziemi. Dzieci były uszczęśliwione.

Pan J a n m iał swój pokój o piętro w yżej, więc (a.

bardzo często zabiegały do niego. A tatuś, tak jak . . :e tuś — czasami baw ił się z nimi, a czasami wyrzuca za drzwi.

— N ie przeszkadzajcie. Mam u siebie interesanta.

Gdy wychodził na m iasto nieraz pozostaw iał dzieci jjjL bie w pokoju, a w tedy baw iły się wyśm ienicie. Przeb*®

się w tatusiow e pidżamy, w jego koszule, w jego S tury.

Grzebały się w jego w alizkach, śmieciły, robiły rządki. N um erow y irytow ał się.

dzie0 to

oieP<r

—t N o dosyć już — gderał. — Muszę w ysprzątać i c pokój zamknąć.

A le dzieci tak go usilnie prosiły by im pozwolił „ieS: ' troszeczkę" pobawić się tutaj, że ulegał w końcu.

M ała Gola; w tatusiow ej m arynarce, w m eloriłkP^

g ło w ie. i z wym alowanym i palonym korkiem wąsj*S|

wzbudzała w nim zachwyt. \ . a j

Zbyszek plądrow ał po w szystkich szufladach i 1 coś ciekawego znalazł. To jak ąś dziwaczną f o to g ra f ja k ąś pachnącą pomadę do włosów, to pendzel do dlania tw arzy.

— P atrzaj no, patrzaj w rzasnął dzisiaj na Golę:

n ^ '

* “ »* »»W| J/UM d u j --- >r J łu J11VJ 1 UiiiOiaj u n j mi zapomniał w yjąć z szuflady przy łóżku swój rew oł'*w J

I niepokoił się. ^

— O mój Boże! A czemżeż będzie się bronił °<*

kodyli.

Schwycił broń do ręki. ^

— A teraz — rozkazał siostrzyczce — ty nałóż mt bie kołdrę i wleź pod łóżko. Pam iętaj, że będziesz ^ ! dylam i i że musisz mnie straszyć.

— U, u, u...

W ięc z udanym przerażeniem odskoczył od łóżka 1 i

m rotał pod nosem: ;jl

— S to zębów w paśzczękach, płetw y ro zczap ierzo n y w ronie skrzydła, brzuchy ogromne, wzdęte, więc r - jednego „pif" do drugiego „paf".

H uknął strzał. M,

Mała Gola — jak złam any pajac — rozłożyła rączki i nóżki i zalana krw ią poturlała się po podl°® .

A na korytarzu hotelowym drzwi num erów o W Jj?

się jedne po drugich i pobladłe zaniepokojone twarz6 zyw ały się w uchyleniu.

KONIEC

ł fej

5*

*0) Ri

Czytelnicy I. K. P. wyrażają się cyfrą setek tysięcy. Dlatego też jest on najskutecz­

niejszym organem o g ło s z e n io w y m .

DrJemSurkont

chor. kok. i a k ra . W a rsza w * Żurawia iS m. 1

• •I 977 30

aodi. io-u Dr. Zofia Kohut

(hor. kot. a k ra , W A R S 2 A W A , K o u y k o w a I M W. M M I 9Mb. 5-7

MEBLE

K U C H E N N E I P O K O J O W E

po leca :

M a g a z y n

K I A K Ó W Starow iślna 7*

Obrazy, dywany, antyki

kupafa ip o M la ia ^ h r y D B "

K r a k ó w , S ł a w k o w s k a 4

• r . j f t n j z u i t z Kok A ten . Chłr.

W a r u a w a , Skorupki 8 m . 4 W. MM3 p b . 3—i

I r . KRA JEW SKI mmr. sUr. 4r. asa.

W a r s z a w a , C h m l o l n a S i łoi. 247-52 godz. »—1 14—4

Pr. ANIELA RATAJ Wener. skór. pic.

spec. u kobiet W A R S Z A W A

Chm lolna 25 t l- 1 I 3—4 Pr. H. BIERNACKA choroby włosów, skóry, kosmetyka

tokarska.

W a r s z a w a , S ia p ta a l. g. 1—4

3-mies. Korespondencyjne Kursa N o w o c * « ^

Księgowości s szczególnym u w z g l ę d n i a j * jj, księgowości przebitkowe) wg. obow.

•ago planu koaf, księgowości rolnicza!' ^ młnłsfracy|na| prowadzi Publ. Kupiecka la Zawodowa w Reichshol (Rzeszów). <rcr szenia: Sekretariat Szk,oly, ul.

waj 3, lal. 14—43. Dla absolwentów lwa. Na i ą d a n i a bezpłatnie szczegó’

prospekty.

Pospiesz się, kup je szcze dziś los w Lofłokolekturze, gdzie Cię może szczęście czeka! Ciągnienia odbywają się dwa razy w tygodniu. Za 1 Zł. można wygrać 3.600 Zł.!

Im w i ę k s z a s t a w k a , ł y m w y ż s z a w y g r a n a !

Informacje i przyjmowanie sławek w każdej L O T T O K O L E K T U R 4

Lollokolekłury znajdują się we wszystkich większych miejscowościach G en. Gubernator*

Cytaty

Powiązane dokumenty

uczynienia pretensji, niesłusznych zarzutów. po to, by nazajutrz i każdego następnego dnia wychodzić, jak zwykle, jeszcze przed świtem na ledwo budzące się ze

Gdyby Uguisu No zalała się w tedy łzami, gdyby wy- Ukośnie rozcięte oczy patrzyły przed siebie z charaktery- buchła żałością, związała go ramionami —

Śmiałem się jak opętaniec a najw ięcej śmiać mi się chciało z jego głupiej mirty.. Tu na w ypełnionej po brzegi

Botezat przez chwilę bawił się gałązką, wreszcie zapytał, czy świadkowie zgłosili się już na przesłuchanie.. Posterunkowy

jom i orzekli, że Hala wypiękniała. Ja tego nie zauważyłem. W prost przeciwnie -— kiedy wracaliśmy z żoną do domu, wydawała mi się coraz to brzydsza, starsza,

Sekundy upływ ały wolno — ukazała się następnić podłużna, brunatna głowa, dało się słyszeć sykliwe bulgotanie i w powietrze wzbił się bicz rozpylonej

tuje z wielką umiejętnością technikę. Odnosi się złudzenie, jakby tą właśnie techniką przede wszystkim chciał się popisać. A ma się czym istotnie popisywać. W

Hanusia stała obok i przyglądała się dziadowi, k tóry teraz, chcąc pokazać swój kunszt znachorski, jakim się zawsze chwalił, zaczął nad chorym