• Nie Znaleziono Wyników

Życie Wolne : miesięcznik pod kierownictwem Romualda Minkiewicza. R. 1, 1927, nr 2, luty

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Życie Wolne : miesięcznik pod kierownictwem Romualda Minkiewicza. R. 1, 1927, nr 2, luty"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

T R E Ś Ć Z E S Z Y T U : /■ • Do ludów anglosaskich!

L ist M atki-P olki do p. m in istra B artla. P odw aliny Nowej Polski:

S anacja m o raln a a reg u lacja urzędniczych płac. Jedynożbaw cza m echanizacja.

Śladam i ca rsk iej Rosji. Mielizny:

O ligarchiczny dem okratyzm . Bajora:

P upile i p a sie rb y S karbu K om uniści p ro testu ją! Siejem y znowu!

W św ietle re fle k to ra

(k ro n ik a w szechw yznaniow a) O przym us relig ijn y w szkołach. Z w itry n k się g a rsk ic h .

T A B L E D E S M A T I È R E S A ux p eu p les anglosaxons!

L e ttre d ’u n e m ère â Mr. le m in istre B a rtel. Les bases dcf la N ouvelle-Pologne:

La sa n a tio n m orale et la ré g u la tio n des a p p o in tem en ts La m é ca n isatio n en p an acée.

Comme aux te m p s des Tzars. Les fonds où l ’on échoue:

Le d ém ocratism e oligarchique. Les m ares:

Les faV orits e t les d é s h é rité s du Trésor. M essieurs les com m unistes p ro testen t! La n o u v elle sem ence.

Sous le faisceau du ré fle c te u r (cronique de to u s les cultes). La c o n tra in te relig ieu se dans les écoles. A ux v itrin e s dés libraires.

I N H A L T S V E R Z E I C H N I S : An die A nglosachse Völker!

O ffener Brief ein er M utter an H errn M inister B artel. Die G rundlagen N eu-P olen’s:

Die Morale S an atio n und die R egulierung der Beam-[ten g eh älter. Die allein selig m achende M echanisation.

W ie in den Z eiten des Tsar. Auf se ic h te r F luth:

Der O ligarchischer D em okratism us. E n te n stin k p fü h l:

B evorzugte un d S tiefk in d er des S chatzam tes. Die K om m unisten pro testiren !

Mit n e u e r Saat.

Im L ic h tk re ise des R eflectors (allgem eine G laubenskronik).

Der Zwang religiöser P ra k tik e n in den Schulen. Aus dem B ü ch erei-S ch au fen ster.

C O N T E N T S :

To E n g lish -sp e ak in g Peoples!

A le tte r of a P olish M other to M inister B artel. The F o n d atio n s of New -Poland:

The Moral S an atio n and th e R egulation of th e W a­ ges of Civil S erv an ts. The O m n isalu tary M echanisation.

Follow ing C zarist R ussia. The Shallow Places:

The O ligarchic D em ocracy. In th e m arsh:

The F a v o rits qf th e T re asu ry and its S tep-children. The C om m unists P rotest!

Saw ing again!

In th e L ig h t of a R eflector. From B ooksellers Shop.

C ena n u m eru — 60 g r o sz y .

(2)

G

łos

PRAWDY

/

Największy, najpoczytniejszy

radykalny

DZIENNIK POLITYCZNY

Działy:

polityczny,

gospodarczy,

literacki,

- ,

filmowy

i sportowy.

Pierwszorzędne źródło

reklamy.

Redakcja i Administracja:

Warszawa, Nowy-Świat JSfe 22.

Teief. Red. 282-24, Adm. 283-62.

Najlepsze i najtańsze

Akumulatory Katodowe i Anodowe są marki

„E R G S”

P ie r w sz a K rajow a F a b ry k a A k u m u la to ró w „ERGS“ W arszaw a, E le k to r a ln a 10. T e le fo n 193-59.

(3)

To E n g lish -sp eak in g P eoples!

DO LUDÓW ANGLOSASKICH

W ięc tak?...

Dla inn y ch ty lk o m acie m o raln y n ak az

ro zb ro je n ia , aby tern sn ad n iej u trzy m y ­

w ać sw e b e z k o n tro ln e z b ro jn e w ład ztw o

n ad św iatem ?

Od innych ty lk o

w y m ag acie ró w n o ­

u p ra w n ie ń dla m niejszości in n ojęzycznych

i obco p lem ien n y ch , a sobie p rzy zn ajecie

p raw o gnębić olbrzym ie ludy, o k u ltu ra c h

o całe

ty siąclecia od w aszej k u ltu ry

starszy ch ?

Dla in n y ch m acie k a zaln ice z w n io słe-

m i C h ry stu sa słow y, a zaś dla siebie

w ciąż o łta rze bogów M olocha i Mam-

m o n a?

Irla n d ja .

M eksyk.

N ikaragua...

M urzyni. B urow ie...

In d je.

Chiny...

I sp ra w a b u rm is trz a m ia sta Cork...

I p ro ces św ięteg o p o lity k a Indyj, Ma-

h átm y G andhiego...

I nie w sty d w am , p o tężn e ludy?

I nie żal w am tej szczytnej ro li W iel­

kiego A rb itra Ś w iata, ja k ą w am d ała

k rw a w a w o jn a?

0 , Anglo-Sasi!...

H ow now ?...

F o r th e o th ers only You h av e th e m o­

ra l com m and of d isa rm e m e n t, in o rd er

to be ab le to keep e asie r Y our u n co n ­

tro lle d a rm e d d o m in an ce o v er th e w o rld ?

F rom th e o th ers only You req u ire to

give full rig h ts to ra c ia l - an d sp each -

m in o rities, and for Y ourself You g ard th e

rig h t of o p ressin g en o rm o u s peoples,

w hose cu ltu re is by m an y m illen ia o ld er

th a n Y our ow n?

F or o th ers You h av e p u lp its to p rea ch

th e sublim e w o rd s of C hrist, b u t for

Y ourself You p re se rv e th e M olochs and

M am m ons a ltars?

Irela n d . M exico. N icaragua...

The N egros. The B oers...

India. China...

And th e affair of th e M ayor of Cork...

A nd th e p ro cess of M ahatm a G andhi...

Still, You are n o t ash am ed , You, m ighty

p o w ers?

Still, do You n o t re g re t th is sublim e

ro le of a G reat A rb iter of th e W orld,

th a t th e cru el W ar h as a w a rd e d to You?

(4)

2 Ż Y C I E W O L N E 2

List Matki - Polki do Pana Ministra Bartla.

Pocóżeś, Panie M inistrze, dzieło całego życia

mego: praw ość m oich dw uch chłopaków, niebacz- nem pióra pociągnięciem zn iw ec zył i w błoto wdeptał?

Zacoś czułe serce M atki p r z e s z y ł takim bólem? Chowałam sama ich — ja k im w ysiłkiem , ja kim trudem ? tylko ja jedna wiem... Chowałam ich w praw ości i szczerości, w brzydzeniu się obłu­ dą i w szelakim fa łszem , w czynieniu tak, ja k czuje się i m yśli.

Chowałam w szlachetności żyw ej, w dzielności uczynnej, w tężyźnie charakteru, w sum ienia je ­ dnolitości, w odporności czynnej na św iństw o i płaszczenie się, na g w ałt i p r zy m u s i niewolę.

Albow iem chciałam dać L u d zko ści dwuch lu­ d zi godnych tego miana. D ać chciałam R zecz­ pospolitej obywateli praw ych, zw artych w sobie i niedających się ujarzm ić. Chciałam dać O jczy­ źnie synów hartow nych ja ko stal i ja ko k r y s z ta ł czystych. Dać chciałam Polsce Z m a rtw ychw sta­ łe j m ężów, do Życia Wolnego zdolnych, nie zaś zahukane raby, nie sobków dwulicowych. Chcia­ łam dać Polsce ludzi, idących w P rzy szło ść w pełnem słońcu z j as nem podniesionem czołem, a nie kryjące się po norach i pełzające w błocie gady.

Pocóżeś, Panie M inistrze, zn iw ec zył tru d m o ­ jego życia tym stra szn ym Twoim okólnikiem ?

Nie posyłałam chłopców m oich dotąd do spo­ wiedzi, bom nie dostrzegła w nich skłonności do grzechu. N ie posyłałam ich p rze d konfesjonał, bo nie m ogę uznać obcego pośrednictw a m ięd zy duszą ich a Bogiem . N ie posyłałam ich do spo­ wiednika, bom narażać ich nie chciała na dra­ styczn e zapytania, budzące dreszcz w niew innych sercach.

W yjęłam ich z p o d obowiązku chodzenia na rekolekcje, od nudy któ rych inni chłopcy ra tu ­ ją się ukrytą grą w stalów ki lub i w karty, drwiąc

sobie później z całej spraw y i naśmiewając się otwarcie. W yjęłam ich z po d obowiązku t. zw. p r a k ty k religijnych, g d yż w ychow ałam ich w bez­

w yznaniow ej czystej moralności, nieliczącej na nagrodę na ta m tym świecie, lecz czyniącej do­ brze dla radości czynienia dobrze, dla potrzeby serca pragnącego w sp ó łżyć z braćm i we w za­ jem n o ści usług.

A teraz co?... Mam chłopcom m oim kazać k rzy w ić duszę? Mam nakazać im udawać wie­ rzących? lecz w co? w ja kie dogm aty? w edług jakiego rytua łu ? w edług jakich w yznań? skoro ja sama zdawna żadnego nie m am wyznania i do

żadnego nie należę?

M am że im kazać okłam yw ać księdza? o kła m y­ wać szkołę? okłam yw ać współkolegów?

M am że im kazać udawać wiarę w obce im do­ gm aty, budzące li niepokój m y śli i bunt ducha? M am że im kazać zm yśla ć grzechy, któ rych nie mają, byle uzyska ć rozgrzeszenie i ka rtkę od p refekta?

To m a być budowanie Polski? To ma być tw orzenie wielkich charakterów, o które woła wciąż W ielki M arszałek?

To m a być Polskie Oświecenie?

Mówią, jako b y Pan M inister b ył także p r o fe ­ sorem na W yższych Uczelniach. Czy praw da to, Panie M in istrze?!

Takąż to pieczą „kom petentną“ oto czył Pan p r zy sz ło ś ć Narodu, to nasze polskie młodolecie, o któ rym M arszałek P iłsu d ski m ów i tak serdecz­ nie, iż młodolecia tego je s t wielkim przyjacielem ? Nie! nie chcę i nie mogę wierzyć, byś Pan, p ro feso r i m inister polski, rzeczn ik Sanacji Mo­ ralnej, po dpisał w p ełn i świadom ości ten stra ­ szliw y akt, urągający w szelkim n o w o żytn ym pojęciom m oralności i nauki psychologiczno-peda­ gogicznej.

N ie chcę w ierzyć, byś Pan z pełną świado­ m ością chciał d usze pokolenia, co zaledwie oczy otw ierać ję ło na blask Wolnego Życia Polski, w trącić w kajdany niewoli ducha, w bagno obłud­ nych okłam yw ań, w paczenie charakterów, w za­ tracanie w łasnej woli, w p iekło ro zterek w yzna­ niowych.

A je śli naprawdę się nie m ylę, je śli to było przeoczenie w nawale m inisterskich prac, jeśli to było pośliźnięcie, grożące każdem u w życiu, to w ierzyć chcę, Panie M inistrze, że będąc w R zą ­ dzie Odrodzenia zn a jd ziesz Pan w sobie tyle mocy, szlachetności i prawości, iż nie p o w styd zisz się cofnąć chybiony akt, g roźn y dla P rzyszło ści Polski.

Jadwiga Cichińska.

P o d w a l i n y N o w e j P o l s k i

„Nie chciałbym m ieć w yrzutów , że nie doprow adziłem do końca rozpoczę­

tej roboty“. J ó z e f P iłsud ski

(do sta rsz y z n y Sejm ow ej i S enackiej w dniu 19 m aja 1926)

I. SANACJA MORALNA A REGULACJA PŁAC URZĘDNICZYCH.

1. N ieświetny, zaprawdę, w ystaw iła sobie dy­ plom m oralny inteligencja w arszaw ska, waląc — z takim ogłuszającym i ogłupiającym w rzaskiem — pięściam i w drzwi „sanacji m oralnej“, oścież przecież rozw arte przez Czyn Majowy Komen­ danta. Najgłośniej, oczywista, krzyczeli i jeszcze

krzyczą ci, co do Maja siedzieli cichutko, jak myszy pod miotłą, zapominając, że milczenie o łajdactw ach wtedy, gdy łajdactwo u władzy, jest podłem tchórzostwem , a udaw anie rycerzy „praw dy" wtedy, gdy za „praw dą“ stoi zbrojne ram ię Piłsudskiego, jest czynem bardzo w ątpli­ wej odwagi i jeszcze mniejszej w artości etycznej, raczej budzącym odrazę.

(5)

(Pomijam um yślnie ton i słownictwo niektó­ rych pomajowych ulotek, artykułów i przem ó­ wień „sanacyjnych“, niewiele różniących się od rynsztokow ych paszkwili imć p.p. Nowaczyńskich, bowiem zapraw dę wówczas zatracała się granica 'pom iędzy pojęciami: „odrodzenie m oralne“ a „o-

brzydzenie m oralne“).

Gdzieżeście byli łaskaw cy wtedy, gdyśmy w sierpniu roku 1922 wznieśli w „Myśli W olnej“ wielkie, sam otne — niestety! — w ołanie p. t. „W ezwanie do szlachetnych“ (pow tórzone dopie­ ro po przew rocie majowym, w zaktualizowanej nieco formie, przez „Przegląd W ieczorny“)?... Aleśmy w tern „W ezwaniu do szlachetnych“ — w obu jego w ydaniach — w o ł a j ą c d o o t w a r t e j i m ę ż n e j , d o c o d z i e n n e j i n i e u s t ę p l i w e j w a l k i z c h a m s t w e m wszędzie i zawsze, o każdej dobie i na każdem miejscu, nie w ytykali palcem łajdactw li tylko w o b o z i e w r o g a , tylko w stronnictw ach t. zw. praw icy, lecz rów nocześnie i w mierze wzmożo­ nej nakazyw aliśm y w e j r z e ć w s i e b i e n i e - k ł a m n i e , zali nie nasza tu przew aża wina...

Bo widzieć belkę w oku w roga ta k haniebnie łatwo... Łatwo naw et dojrzeć źdźbło, jak wiemy od czasów Chrystusa. Ale nie nadejdzie nigdy upragniony czas Sanacji Moralnej Polski, skoro będzie się tępiło cham stwo tylko w pośród w ro­ gów, z a m y k a j ą c w z r o k u m y ś l n i e n a c h a m s t w o w s w o i m o b o z i e , na odruchy cham stw a w sobie.

Boć postępow anie takie, to odwieczne fary- zejstwo w szystkich dobrze się mających, w szyst­ kich będących u władzy, u pełnego żłobu, tak jak wy dziś — sanatorzy!

Myślicie, że płytkarstw o i sobkostwo „piłsud- czyków “ jest mniej cham skie niż te same cechy „korfanciarzy“?... Myślicie, że karjerow iczostw o i dem agogja kliki, nadużyw ającej wielkiego im ie­ nia K om endanta, wyższej są m arki moralnej ni- źli dem agogja i karjerow iczostw o kliki naduży­ wającej od wieków im ienia Chrystusa?... Myśli­ cie, że oligarchiczny nepotyzm „szczeniaków ” (w y­ raz Komendanta!) ekslegjonowych mniej jest oburzający i w strętny, niż osław iony nepotyzm i oligarchja Dmowszczyzny i Grabszczyzny?

Aliści, tak czyniąc, „oczyszczacie tylko co zzewnątrz jest, a w ew nątrz pełni jesteście ro ­ bactw a i wszelakiego plug astw a“ — w ołał Chry­ stus.

Łatwo je st wyszydzać, kopać i poniżać pow a­ lonego w roga, stojąc u pełnego żłobu i mając za sobą zbrojne ram ię K om endanta i policję S ła­ woja i aparat śledczo-dekretow y wielbiciela wdzięków K atarzyny.

Tylko, że jest to u r o c z y s t y p o g r z e b O d r o d z e n i a M o r a l n e g o P o l s k i , w tak t rozgłośnych fanfarw ojskow o-narodow ych orkiestr.

A w waszym ręku, Piłsudczycy! klucz od W iel­ kich W rót, wiodących ku Odrodzeniu Polski.

Nie tajcież go w kieszeni frenczów!

Szkolnictwo wciąż zaryglowane. I do potw or­ nych, cham skich rygli, którem i je był okajdanił G rabski, dodaje nowy, straszny rygiel — kto?... „piłsudczyk” Bartel.

Czyż lepiej w Reformie Rolnej? w wymiarze „spraw iedliw ości“, gdzie działa kat i kodeks car­

ski i podsłuch telefonów, a dekretuje pan Mey­ sztowicz?

Czyż jest cokolwiek lepiej w stosunkach k re ­ sowych? w rów noupraw nieniu gw ar? w szkol­ nictwie rusińskiem ?

A lepiejż jest w stosunkach wyznaniowych? gdzież ta sław etna rów nopraw ność? a Polski Ko­ ściół Narodowy zali uzyskał już legalność? a p ra­ wa wolnomyślicieli do chowania w łasnych dzieci we w łasnej etyce bezwyznaniowej?

I w ielkie Imię K omendanta maż być przykryw ­ ką dla starych zeszm aciałych treści? dla carsko- niewolniczych form? dla braku waszej odwagi? dla zera inicjatyw y czynnej? dla anachronicznych dekretow ań?

Zaparte wciąż te W ielkie W rota, wiodące w Odrodzenie Polski.

Utonął klucz w kieszeni frenczów.

Nie dla kry tyk i to piszę, wierzajcie! jeno iż mię serce boli, jeno iż myśl w Przyszłość sięga, jeno iż odłogiem leży K ulturalny Polski Czyn, własny, nieprzem ałpow any z kiepskich szablo­ nów zagranicznych. W t y l u d z i e d z i n a c h ż y c i a .

2. D z i e d z i n a u r z ę d n i c z y c h p ł a c . To jednem z pierw szych musi być! Skromne ale własne.

Regulacja uposażeń: polska i dem okratyczna. I napraw dę r a d y k a l n a . N aprawdę o d r o - d z e ń c z a. Nie w słowach tylko, lecz w po­ zytywnym czynie. Nie w formie li dem okra­ tyczna, lecz w najgłębszej treści ludzkiej: e t y c z ­ n e j i g o s p o d a r c z e j .

W śród licznej rzeszy urzędniczej wszak każdy w miarę sił i w m iarę swych um iejętności służy Rzeczypospolitej, jak może najlepiej. Boć Rzecz­ pospolita każdemu jest jednako miła, jak Matka- Żywicielka. I Matce-Żywicielce porów nu miły każdy syn. (Jeśli nie w yrodny. Jeśli nie pa- sorzyt).

H ańbą jest — od czasów już C hrystusa — p ła­ wić się w dostatku, gdy b rat rodzony cierpi n ę­ dzę. Jak może spać spokojnie p. M inister Oświecenia, wiedząc, że najliczniejsza rzesza je­ go ludzi, nauczyciele szkół powszechnych żyć muszą z rodzinam i za złotych polskich dwieście, jak przed trzem a laty, gdy tym czasem złoty spadł o 100°/0, a koszta utrzym ania o 200 z górą procent w zrosły? A pan M inister wie, na jak mu długo starczą dwie setki złotych polskich.

I także samo w każdej sferze urzędników. Czyż p. dyrektor Banku P aństw a musi więcej jeść i pić, niż jego naczelnicy działów, niż jego buchalterzy? Czyż musi lepiej kształcić dzieci swoje, niźli tamci swoje? iżby na to b rał k ilk a­ krotnie większą płacę?... Iżby brał s t o r a z y i d w i e ś c i e r a z y w i ę k s z ą g a ż ę , niż niżsi urzędnicy banku, dający cały dzień Bankowi i też mający swoje dzieci do wyżywienia i w y­ kształcenia?

Dajmy Światu przykład bezinteresow nej szla­ chetności, jak daw ał niegdyś go Sobieski, jak da­ wał go przez całe życie Tadeusz Kościuszko, jak daw ał go Komendant, rozdzielający m arszałkow ­ ską pensję pomiędzy inwalidów lub między żołnierską dziatwę!

(6)

4 Ż Y C I E W O L N E 2 Sięgnijm y w Polskie Wyże!

W nieśm y do Skabca K ultury ludzkiej p o l s k i w k ł a d d e m o k r a t y c z n y : now y ton — z b l i ż e n i e w y ż y n u r z ę d n i c z y c h d o u r z ę d n i c z y c h n i z i n p r z e z z b l i ż e ­ n i e u p o s a ż e ń . Przez podniesienie płac najniższych do możności jakiej-takiej ludz­ kiej egzystencji. Przez zm niejszenie stopnio­ wania. Przez obniżenie skali różnic. Przez zm niejszenie rozpięcia płac. Przez redukcję płac najwyższych. I przez zrów nanie uposażeń w ro ­ zm aitych dykasterjach.

Niech żaden urzędnik polski w służbie Rze­ czypospolitej niem a mniej nad t r z y s t a b o - d a j z ł o t y c h , bo za mniej niesposób dzisiaj żyć. (Powiedziałbym c z t e r y s t a, gdybym nie b ał się osłabić skarb). I niech żaden też, na n aj­ niższych szczeblach i w żadnej dziedzinie, oprócz Prezydenta, n i e b i e r z e w i ę c e j p o n a d t y s i ą c .

Czyż d y rek to r Monopolu umie więcej i więcej czyni dla Rzeczypospolitej i ciężej pracuje nad, powiedzmy, rek to ra uniw ersytetu? czyż rektor szkoły wyższej więcej potrzebny społeczeństw u od dyrektora szkoły średniej? A od obu zali po­ trzebniejszy p. d y rekto r Monopolu, iżby b rał kilka i kilkanaście razy wyższe od nich upo­ sażenie?

I jakaż to konieczność państw ow a każe, by d yrektor Banku Państw a, czy d y rek to r Monopo­ lów, m iał na rozległy, o ośmiu salach ap a rta ­ ment, gdy rek to r U niw ersytetu musi mieszkać w trzech, a nauczyciel ma na jedną nędzną izbę?

D o p ł a t a z a w y k s z t a ł c e n i e , za dyplom doktorski jest głupiem nieporozum ie­ niem, etycznem i społecznenf. Dlaczegóż do w y­ sokiego szczęścia szerszych horyzontów dokła­ dać jeszcze garść trojaków ? Poco do krzyw dy straszliwej, że komuś kształcić się nie było dane, dorzucać now ą krzyw dę i to z ram ienia Rzeczy­ pospolitej: poniżenie m aterjalne, z niemożnością dania w ykształcenia dzieciom?

Zresztą, zasada: wyższe w ykształcenie — wyż­ sze uposażenie, jest obłudnem kłam stw em tylko, skoro d yrektor Badawczego In sty tutu bierze d z i e s i ę ć r a z y m n i e j (a naw et i dwadzie­ ścia!), niźli dyrektor Monopolów, niźli dyrektor Banku.

Niedopuszczalną jest nierów ność płac w od­ m iennych dykasterjach. Rzeczypospolitej jed­ nako są potrzebne w szystkie dziedziny pracjr, w szystkie działy urzędow ań. Niema mniej i w ię­ cej ważnych. Bez nauki badawczej, twórczej Polska tak samo jest nie do pom yślenia, jak bez rolnictw a czy bez skarbu. Bez szkoły pow sze­ chnej i bez nauczycielskiej pracy zginie tak ry ­ chło, jak bez wojska i bez adm inistracji. N i e w o l n o s t w a r z a ć w e w n ę t r z n y c h r o z d a r ć , z a w i ś c i i n i e u f n o ś c i m i ę ­ d z y r ó ż n e m i s ł u ż b y p u b l i c z n e j d z i a ł a m i i p o d d z i a ł a m i .

M atką musi być Rzeczpospolita D em okratycz­ na Polska, nie macochą! (Mówiłż to Komen­ dant ongiś na Legjonowym Zjeździe, tu w W ar­ szawie). M atką dobrą, równą.

W ytężona praca wyższych urzędników?! i w y­ soce odpowiedzialna!? Tak jest. Lecz komu cię­ ży, niech idzie precz, bo po nim w tedy nic!

A kto ma coś do zrobienia ważkiego napraw dę, kto tw órcą jest społecznym i państw ow ym , ten rozkosz ma w w ysiłku twórczym. Tern w iększą, im w ysiłek w iększy, w poczuciu odpow iedzial­ ności przed Obliczem Dziejów.

Czyż za tę jego rozkosz twórczą, za szczęście wyżycia się na w ielką dziejową skalę, mamy mu dopłacać nędzną garść trojaków ? mamy go w y­ żej uposażyć z krzyw dą dla mniej szczęśliwych, dla m niejszych urzędników ?

Posłuch i poszanow anie urzędników niższych dla wyższych i najw yższych nie na różnicy płac, nie na różnicy apartam entów ma się opierać w D em okratycznej W olnej Polsce, jeno na wię- kszem doświadczeniu wyższych, na sZerszem uj­ m owaniu spraw , na głębszem w ejrzeniu w rze­ czy, słowem, n a w a r t o ś c i l u d z k i e j : umysłowej i urzędniczej, na im ponderabiliach (nieprawdaż, Komendancie?). Jak to było w Pol­ sce ongiś względem m ałego króla, Łokietkiem zwanego, i względem biednego bakałarza, Adama Mickiewicza, i względem szlachetki ubogiego, Tadeusza Kościuszki, i w reszcie względem Ko­ m endanta, nie śmierdzącego również groszem.

„Elekt musi posiadać honor ponad chęć zaro­ bienia paru g ro szy “ — w yrzekł K om endant po przewrocie, w dniu 29 Maja.

Elektem przecie każdy jest m inister. Każdy urzędnik wyższy, do rządów Rzeczypospolitą w ybrany i powołany.

Nie jestem utopistą. Więc n i e d ą ż ę d z i s i a j do zrów nania zupełnego płac i uposażeń, acz wiem, że to Przyszłości droga, nie tylko etycz­ ny nakaz. Dziś nie dorośliśm y do tego. Niech będzie więc gradacja płac, lecz nie o ta- kiem znów rozpięciu różnic, nie tak krzywdząca, nie tak nieludzka.

Musi być zregulow ana w myśl etyki dem okra­ tycznej, w myśl polskich szczytowych wzorów.

Skarb musi znaleźć na to możność, skoro to nakazem dziejów. Nie myśleć o podniesieniu gaż tylko wojskowym. Nie myśleć o podw yż­ szeniu poselskich i m inisterjalnych płac. Nie m y­ śleć o podwojeniu reprezentacyjnych sum. Nie myśleć o „gratyfikacjach” najwyższych urzędni­ ków w pew nych tylko dykasterjach, dochodzą­ cych tu i owdzie do oburzających kw ot — po­ tw orna niesprawiedliwość!

Jakiem praw em przyw ileje „rem uneracyjne“ dla urzędników skarbu, dla dyrektorów mono­ polów? Czy jako gw arancja by nie kradli? To zawsze chybia celu. Czy jako gw arancja wy- silnej pracy? Sądzę, że niemniej w ysilną jest praca nauczyciela. A zresztą, kto w ysilnie nie pracuje w ciężkich dla Rzeczypospolitej okresach dziejów, w inien być zwolniony, nie zaś płacony wyżej — niem oralnie, dla „zachęty“.

I jeszcze jedna w ażna rzecz. Znieść k u m u ­ l a c j ę p o s a d p ł a t n y c h .

Podwójnie to niem oralne. O dbiera bowiem możność zarobkow ą innym, w tak strasznym kryzysow ym czasie. I stw arza fikcje urzędo­ wań, pozór w ypełniania pracy, kłam stw o czyn­ ności byle zbyć, ze szkodą danych dziedzin, ze szkodą społeczeństw a, z ujm ą dla Rzeczypo­ spolitej.

(7)

Nadzorczych, w Zarządach wielu nieraz in sty tu ­ cji, bankow ych, rolnych i t. d., gdzie nieraz po­ bierane sumy przenoszą płace profesorskie a cza­ sem i m inisterjalne!

Pracow ać z oddaniem siebie, wysilnie, a z w iel­ ką dla pracy korzyścią, można li w dziedzinie jednej, W innych już się raczej f i g u r u j e . Więc niem oralnie za to płacić, z uszczerbkiem dla spraw y samej i dla Skarbu państw a. A kto tak pełen jest inicjatywy, że może być napraw ­ dę użytecznym w dziedzinach wręcz rozbieżnych, ten w rozlewności swego czynu, w wyżyciu swej energji twórczej, zaprawdę, stokroć w iększą ma nagrodę i stokroć szlachetniejszą, niż w dopłacie w złotych polskich, tak nielicznych w Polskim Skarbcu.

Zaś wysoce nieetyczną i w prost cham sko-nie- smaczną by ła uchw ała panów posłów będących profesoram i, p r z y s ą d z a j ą c y c h s o b i e s a m y m p r a w o d o d w u c h n a r a z p e n s y j : poselskiej i profesorskiej.

Być profesorem szkoły wyższej, o ile ma się b y ć s u m i e n n y m p r o f e s o r e m , to na

J e d y n o z b a w c z a

Nasi prawicowi reform atorzy polityczno - spo­ łeczni i nałogow i zbawiacze ojczyzny bardzo żywo przypom inają sław etnych muzykusów z „K w artetu“ Kryłowa. Zdaje im się tak samo jak tam tym , że dość usadowić się odpowiednio, aby oczarować cały św iat pięknem harm onji i melodji. Pierw szy skrzypek tu, b asetlista tu, drugi skrzypek tam, alt naprzeciw ko i basta. Nikomu nie chce się myśleć, że trzeba naprzód wychować artystów-, a potem dopiero zabrać się do muzyki, ale chce się naukę ominąć sprytnem rozmieszczeniem partaczy. Obóz wielkiej Polski staw ia sobie za zadanie stw orzenie wielkiej k u l­ tu ry w ielkiego narodu, ale zdaniem jego tw ór­ ców naprzód trzeba naród sklerykalizow ać i zszo-

winizować, aby następnie można było w ynajdo­ wać zdum iewające mechanizmy, w ykryw ać nowe pierw iastki chemiczne, zakładać muzea i bibljo- teki, jednem słowem czynić to wszystko, co de­ cyduje o wielkości k u ltury danego narodu. I jakoś tym zbawiaczom ojczyzny nie przyjdzie na myśl, że ostatecznie możnaby mniejszości wyznaniowe pozostawić w spokoju, mniejszości narodow e ditto i zabrać się do uśw ietnienia w ła­ snego narodu bez uprzedniego gnębienia m niej­ szych w yznań i mniejszych grup etnicznych. W szak poza granicam i Polski pozostanie jeszcze dużo innych narodów i innych wyznań i jeśli one będą Polskę w yprzedzały kulturalnie, to na mechaniczne załatw ienie się z niemi nie sta r­ czyłoby sił najw iększego liczebnie narodu. Zre­ sztą wyobraźm y sobie konsekw encje wszelkich marzeń szowinistycznych i pomyślmy, co byłoby dalej, gdyby się jednem u z narodów udało wy­ tępić albo zgnębić zupełnie naród inny czy inne w yznanie. Czy mógłby wówczas położyć się wygodnie i spać do samego sądnego dnia? By­ najmniej, bo gdyby m iał choć jednego konku­ renta, który dokonyw ałby nowych w ynalazków i odkryć, to m usiałby dotrzym ywać mu kroku,

jednego człeka dość. Bowiem to znaczy dawać z siebie młodzieży akademickiej i Kulturze Pol­ skiej tyle, na ile go tylko stać w dziedzinie um y­ słowej. To znaczy być nie tylko pedagogiem, lecz rów nocześnie i badaczem, na poziomie współczesności naukow ej, któ ra zastoju nie zna i mknie wciąż w dal Przyszłości.

I posłem wówczas być nie można. Ani sen a­ torem nawet. Ani m inistrem tembardziej. Bo każ­ da z dziedzin tych, sum iennie i głęboko brana, w ymaga tyle czasu, tyle specjalnych studjów, tyle przem yśleń i ogarnięć, że musi być w yłącz­ nie traktow ana. <. .

A niesum iennym profesorom , czy niesum ien­ nym posłom, Rzeczpospolita nie może płacić. I płacić niem a prawa.

Bo Rzeczpospolitej potrzebna jest wysil ua i sum ienna praca. Zwłaszcza w dziedzinach tak wysokich.

A więc i tu nastąpić musi e t y c z n a r e g u ­ l a c j a p ł a c . Sanacja uposażeń.

Rom uald M inkiew icz

m e c h a n i z a c j a

lub też zabrać się do mechanicznego w ytępienia tego narodu.

Są takie natu ry prostolinijne, iż walki o is t­ nienie nie w yobrażają sobie inaczej, jak przy pomocy takich środków zgoła mechanicznych. Do swojej prostolinijności psychicznej dobierają sobie odpowiednią religję i m oralność i zaczy­ nają na obcych w ytw orach ducha pasorzytow ać, nie w yobrażając sobie naw et, że ani jednostce ani narodow i nie wolno przyjm ować cokolwiek od kogokolw iek darmo. Nieraz już rzucono p y ­ tanie, co katolicyzm zrobił z Polski, przyczem zwracano uw agę szczególniej na fatalne czasy saskie, ale niedość często odwracano pytanie, aby zdać sobie spraw ę, co Polska zrobiła z k a ­ tolicyzmu. Nikt nie próbow ał rzetelnie u sto su n ­ kować się do O stroroga, M odrzewskiego, P relek ­ cji Mickiewicza, filozofji Trentow skiego, rozpraw Brzozowskiego i W itkiewicza, bo każdy uważa, że gdzieś tam, w Rzymie, czy w Krymie już wiedzą o wszystkiem, że już żadnych praw d szukać nie trzeba, bo można się najwyżej do­ szukać jakichś brzydkich herezji. I poczciwy prym ityw polski, pyszniący się swoją praw o- w iernością i mądrością, rad jest ogromnie, że może nie kłopotać się o jakieś tam filozof je i hi- storjozofje, bo kłopocze się o tó ksiądz, który codziennie odpraw ia mszę. Ta straszliw a iro- nja Brzozowskiego nie została jeszcze zrozu­ m iana i j.eszcze ciągle najw iększą tro sk ą ateu- szowskich, klerykalnych wyzyskiwaczy cudzej myśli i cudzej pracy fizycznej jest troska, aby po kościołach dzwoniono.

M ordercza logika tego typu pierw otnego za­ łatw ia wszystko mechanicznie. Istnieje dajmy na to kw estja szkolnictwa mniejszościowego, więc usuw a się tę kw estję z pow ierzchni życia przez zamknięcie kilkuset mniejszościowych szkół; ja­ kieś w yznanie w ciągu wielu lat powołuje się na konstytucję polską i domaga się legalizacji,

(8)

6 Ż*Y C I E W O L N E 2 ale to sekta niesym patyczna Rzymowi, więc się

legalizacji nie daje, istnieje sierociniec heretycki, rozpędza się go na cztery w iatry kijami, tak samo tłum y praw ow ierne „dy sku tują“ z herety- tykam i przy pomocy pałek. Niedawno tem u w K rakowie sąd skonfiskow ał rozpraw ę poli­ tyczną Sew eryna Goszczyńskiego za jego k ry ­ ty k ę klerykalizm u, za to samo tenże sam sąd skonfiskow ał A ndrzeja Towiańskiego, a może doszło już do konfiskaty w ypisów z Prelekcji Mickiewicza. O cóż chodzi? Można dyskutow ać naw et z Mickiewiczem, ale zam ykanie ust, przy pomocy kagańca pozostałego po zaborcach, w iel­ kim Polakom, których ci zaborcy uszanować umieli, to najstraszliw szy objaw mechanizacji życia i degradacji kultury ojczystej.

Bardzo pow ikłane i złożone zagadnienie po­ bożności, k tó re wielcy prorocy żydowscy, Chry­ stus i jego apostołow ie rozstrzygali w ysiłkiem dusz i um ysłów swoich, u nas rozstrzyga się m echanicznie rozporządzeniem m inisterjalnem . Trzy razy w ciągu roku musi uczeń szkoły p u ­ blicznej iść do spowiedzi, musi brać udział w ta ­ kich a takich ćwiczeniach religijnych i chodzić w niedziele i św ięta na msze z całą szkołą i pod tej szkoły kontrolą. I jakoś nikt nie zastanaw ia się, co w arta ta k a pobożność w ym uszona i nikt nie pam ięta, że mechaniczna pobożność rozw ie­ wa się jak mgła, gdy znika przym us i groźba złego stopnia. Ale w pism ach poświęconych życiu religijnem u znajdujem y uzasadnienie des­ potyczne, że naw et ludzie niew ierzący winni być zm uszani do bran ia ślubu w kościele, bo tak ma być rzekom o lepiej. Niech sobie drw ią w duchu z w iary i niech nie w ierzą w Boga, w którego im ieniu przysięgają dozgonną miłość i wiarę, ale niech zasada m echaniczna trium fuje na całej linji,

Co ma kultura w spółczesna najcennieszego? W olność badania, bez której św iat byłby n iesły­ chanie ubogi i nie posiadałby ani setnej części tego w szystkiego, z czego jest słusznie taki du­ mny. Ale cóż pocznie z tak ą wolnością badania typ, k tóry w ierząc w księdza uważa, że już w szystko raz na zawsze wiadomo, że porządek św iata jest na wieki wieków ustalony i że nie trzeba niczego szukać i nic poprawiać. Jak ma się taki typ ustosunkow ać do zagadnienia wol­ ności sum ienia, gdy potrzebne mu jest nie su­ mienie i nie jego wolność, ale rozgrzeszenie od kogoś, kto w olność sum ienia uw aża razem z p a ­ pieżem Piusem IX za najbardziej m orow ą zarazę naszych czasów. Mówiono już tyle razy, że w „K u rjerk u “ zachw alają w iarę, ale jakoś nikt nie zadaje sobie pytania: W co wierzyć? Komu wierzyć? Dlaczego wierzyć? Jeśli od tej w iary zależny jest mój los w iekuisty, jakże mógłbym być obojętny wobec zagadnień jej źródła? P rze­ cież całego życia byłoby za mało na badanie jej, dochodzenie skąd się wzięła, jak się do niej ustosunkow ać i jak zabezpieczyć przed jej u tratą? A tym czasem z obojętności czyni się cnotę i za­ gadnienie w iekuistej doli lub niedoli sprow adza się do osobistego zaufania jednego człowieka do człowieka drugiego. B runetiere mógł sobie powiedzieć, żeby o przedm iot jego w iary poszli zapytać do Rzymu; jego to rzecz mieć bezwzlęd- ną w iarę w nieomylność człowieka, gdy inni

chcą wierzyć w Boga, spojrzeć praw dzie w oczy bezpośrednio i nie opierać się na w ierze‘®w cu­ dzą wiarę.

Jeśli gdziekolwiek mogą istnieć w arunki do mechanicznego załatw iania spraw ducha, to u nas zakazuje tego historja. W w ieku szesnastym myśl w olna i wolne sumienie pow ołały do życia to^ w szystko, co złożyło się na wiek złoty k u l­ tury polskiej. Skarga dostrzegł niebezpieczeń­ stwo dla rzymskiej w iary i zaczął wywodzić, że „pierwej dusz ludzkich i Kościoła bronić, niżeli ojczyzriy, bo jeśli ziem ska ojczyzna zginie, przy wiecznej się ostoim ”. Nie usłuchano m ądrych Ostrorogów i M odrzewskich, ale poddano się Skardze. P rzyszła reakcja polska, zapanow ał na obszarze całej Rzeczypospolitej katolicyzm rzymski, a każde skinienie jezuity było rozka­ zem. I o to po w ieku złotym przyszedł wiek bezprzykładnego zdziczenia moralnego, a cho­ ciaż koronow ano cudowne obrazy i odpraw iano pielgrzym ki, k w itła w Polsce rozpusta i pijań­ stwo, a myśl polityczno-społeczna wzniosła się na szczyty maksym y, że Polska nierządem stoi. Czasy heretyckiego w ieku złotego i czasy p ra ­ w ow iernego w ieku saskiego mówią zbyt w y­ mownie o różnicy postaw y duchowej jednego i drugiego typu, aby człowiek uczciwy mógł się do tej rzeczywistości nie ustosunkow ać rzetelnie.

Chwila obecna także daje dużo do myślenia. Od roku 1918 reakcja klery kalna rośnie u nas stale, a razem z jej w zrostem upada stopniowo k u ltu ra duchowa i kultura m oralna. Ruch w y­ dawniczy jest u nas ta k nikły w porów naniu z tem, co być powinno, że rozpacz ogarnia; u p a­ dają w ielkie firm y wydawnicze, likw idują się miesięczniki, k tóre na naszem duchowem b ezry­ biu rep rezen tują jaką ta k ą myśl i ideę. W za­ mian za to mamy mechanizację życia duchowego, krzew ioną przez Kościół. Oczywiście, że dok­ try n a katolicka może nie być gorszą od każdej innej doktryny religijnej, ale w Polsce jest n ie­ stety gorsze ustosunkow anie się do niej, niż gdzieindziej. Brzozowski powiedział, że Polska na katolicyzm ie pasorzytuje, że go w sobie nie uzasadnia, lecz że sam ą m echaniczną przynależ­ nością do Kościoła uważa spraw ę za w yczerpaną. Mamy tu do czynienia ze zjawiskiem wyma- gającem koniecznie gruntow nej analizy i do­ kładnego poznania. Katolicyzm przyszedł do Polski jako politicum i jako takie politicum is t­ nieje dotychczas. Nie mamy literaln ie nic, co moglibyśm y postaw ić obok katolicyzm u angiel­ skiego, takiego Newmana czy Tyrrela, ogromnie nam też daleko do katolicyzm u „bezbożnej“ Francji, czy katolickich Niemiec. U nas n aśla­ dowano tylko zew nętrzne strony katolicyzmu. Dość przypom nieć siedem nasty w iek z jego tro ­ skami o to, aby i Polska posiadała św iętych Pańskich. I posiadała ich, ale ani jeden z nich nie jest podobny do św. Franciszka z Asyżu, czy Tomasza z Kempis; n a s i ś w i ę c i t o w y ­ ł ą c z n i e n i e m a l ś w i ę c i p o l i t y c z n i . Stanisław (Szczepanowski) to pogromca m onarchji Bolesława, a Józefat (Kuncewicz) to grabarz je ­ dności Polski z U krainą, k tó rą katoliczył środ­ kami zaiste nieludzkiemi. Dość przeczytać sobie rozpraw y historyczne z XI wieku, znakom itego

(9)

historyka W ojciechowskiego, albo list mądrego Lwa Sapiehy kanclerza ks. Litew skiego do arcy­ biskupa Kuncewicza, aby przekonać się o tem, że w Polsce sentym ent bezw zględnie góruje nad rozsądkiem. N aśladow anie innych krajów w po­ siadaniu świętych znalazło między innemi swój dobitny w yraz w kanonizacji Jana z Kęt (Jana K antego), w tej kanonizacji zgoła osobliwej, specjalnie opisanej przez K o łłątaja w jego p a­ m iętnikach.

Naśladownictwo idzie jeszcze dalej, bo od przyjęcia chrześcijaństw a poprzez odrodzenie, humanizm i reform ację, a następnie reakcję k a­ tolicką, oświecenie, romantyzm, pozytywizm i wielkie mnóstwo pomniejszych prądów lite­ rackich i filozoficznych, w szystko idzie ku nam z zachodu, p o d c z a s g d y o d n a s n a z a ­ c h ó d n i e i d z i e p r a w i e ni c . Ostatniemi czasy skutkiem obcych wpływów politycznych, społecznych, aż do sportow ych włącznie, w ytw a­ rza się w prost atm osfera plagjatorów! Jak aś nonszalancja m oralna i umysłowa, rozgrzeszająca się od m yślenia i rozm yślania, idzie sobie bez ceremonji i podrabia w nieudolny sposób wzory cudzego samodzierżawia. Trzeba bowiem zw ró­ cić uw agę na fakt, że w Polsce istnieje typ nie­ w olnika bardzo licznie reprezentow any, który absolutnie nie wie, co zrobić z wolnością i p ra­ gnie za w szelką cenę stw orzyć sobie przynaj­ mniej miły surogat dawnej niewoli. W olna Pol­ ska jest dla tego typu dosłownem tłumaczeniem z rosyjskiego i pruskiego z zastąpieniem języka obcego językiem polskim i z zastąpieniem re a k ­ cjonisty obcego reakcjonistą swojskim. Bezwstyd idzie tak daleko, że do pewnych spraw używa się w prost term inologji włoskiej, podobnie, jak w popraw nym im portow anym sporcie obow ią­ zuje term inologja angielska.

W szędzie i zawsze ten typ zachłanny, narzu- tliwy, grubijański i prostacki usiłuje załatw iać najsubtelniejsze spraw y i zagadnienia w sposób zgoła mechaniczny, bo innego sposobu w yobra­ zić sobie nie jest w stanie. Ideałem jego jest w iekuista stagnacja i autokracja jednostki. N ie c h c e w i d z i e ć f a k t u , ż e p r z y n a j w i ę ­ k s z e j m o ż l i w e j i n d y w i d u a l i z a c j i i s t ­ n i e j ą c e j w A n g l j i i w A m e r y c e o b a t e s p o ł e c z e ń s t w a p r z e d s t a w i a j ą d w a n a j ­ s i l n i e j s z e o r g a n i z m y p o l i t y c z n o - s p o ­ ł e c z n e , i ciągle patrzy w stronę panow ania kajdan i knuta, bo nie mogąc zrozumieć rzeczy innych, to jedno rozumie, iż człowiek spętany musi cicho leżeć i nie może zakłócać spokojnej drzem ki tym, którzy w drzemce widzą ideał i szczęście.

Ten typ m echanizatora jest także wrogiem nie­ przejednanym wszelkiej ewolucji i dostosow yw a­ nia ustaw do potrzeb życia. Przeciwnie, uważa, że życie powinno dostosowywać się do przepi­ sów i dekretów różnych samodzierżawi. Daleko poza zdolnością jego rozum ienia znajduje się fakt, że ewolucja jest rew olucją rozłożoną na długie i powolne etapy, podczas gdy rew olucja jest ew olucją w olbrzymim skrócie, podobną do h u ­ ra g a n u i odpowiednio niszczycielską, choć n ieu­ n ik n io n ą wszędzie tam, gdzie ewolucja jest h a ­

mowana i gdzie twórcze siły akum uluje się h a ­ mulcami i przem ienia się je w siły niszczyciel­ skie.

Oczywiście, że bezustanne próby ostatecznego zm echanizowania życia muszą doprowadzić do w yjałow ienia tego życia z wszelkiej wartości. Niektórym politykom wydaje się ideałem Sparta, która uzbrojona po zęby stała na straży swojej jałowości, podczas gdy stanem norm alnym spo­ łeczeństw a jest jego organizowanie się dla re a ­ lizowania pewnego celu. Państw o w tym wy­ padku nie jest celem samemu sobie, ale n arzę­ dziem, a wolność nie jest uw ażana za ostateczny cel, ale za środek mogący i mający służyć ku czemuś.

W dzisiejszej Polsce rzuca się w oczy zupełny b rak idei przewodniej. Mówi się tak dużo o narodzie, iż rzeczownik ten wraz ze swo­ im przym iotnikiem w obu liczbach i w szystkich przypadkach stał się wyrazem zupełnie w ytartym i pozbawionym jakiegoś obrazu, jak dawne tro ­ jaki, ale nikt nie spróbow ał określić ściśle po­ jęcia narodu, bo dopiero przy takiej próbie po- strzeżonoby wreszcie jak dalece nie w ystarczają tu w yśw iechtane i zużyte k ry terja rasy , języka, obyczaju i t. p. Zmienia się język z biegiem cza­ su i w chłania w siebie tyle pierw iastków obcych, ile ciało narodu w chłania w siebie obcej krw i i traci jej na rzecz innych narodów. Naród jest ideą, i tylko dzięki temu Korzeniowski Conrad może być Anglikiem a T raugutt Polakiem. Ale idea to forma, czyli naczynie dla pewnej tre ś ­ ci. Jakąż treścią jest polskość sam a w so­

bie? *,

Nasi m echanizatorzy w pojęciu narodu widzą przedew szystkiem negację. Naród polski to dla nich przedew szystkiem nie — Moskwa i nie — Niemcy, a katolicyzm to zaprzecznie masonów i Żydów. Z takiej definicji narodu w ypływ a m e­ chanizacja życia i m yślenia. Pogłębienia pojęć nauczyliby się może dopiero wówczas, gdyby im zabrakło tła, na którem widnieje ich naród, to znaczy Moskwy od wschodu, Niemiec od zacho­ du a Żydów i masonów wszędzie, gdzie potrzeba. Ta straszliw a większość narodow a, k tó ra ezujfc się tylko większością, nigdy nie czuła się warĘńt- cią absolutną, bo jej nie reprezentuje, usiłuje narM - cić narodow i swoją wolę i swoją niewolę. Na pierw ­ szy ogień wysuwa m iędzynarodow e w ypróbow a­ ne czarne legjony klerykalne, dekretujące, ro zk a­ zujące, mechanizujące całe życie, aby je tem ła t­ wiej wtłoczyć w pęta reakcji. Jeśli demokraci polsce nie w ytw orzą demokracji i zasadzie m a rt­ wej mechanizacji nie przeciw staw ią żywego i tw ó r­ czego czynu, to Polska s ta n ie się krajem poza- historycznym , jakim była za Sasów.

Z a p o b i e d z t e m u i t e g o s k u t ­ k o m m o ż e j e d y n i e z w a r t a i s i l n a o r g a n i z a c j a ż y w i o ł ó w r o z u m i e j ą ­ c y c h , ż e P o l s k a t o n i e p r z y w i l e j j e d y n i e , a l e z a r a z e m w i e l k i w o ­ b e c l u d z k o ś c i o b o w i ą z e k.

P. H ulka — Laskow ski. dla:- "'."A

(10)

8 Ż Y C I E W O L N E 2

Ś l a d a m i R o s j i c a r s k i e j .

Od czasów starożytności rzym skiej pow tarza­ my autom atycznie „ h i s t o r i a m a g i s t r a v i t a e “ (historja jest m istrzynią życia), ale w rzeczywistości widzimy co innego. Pomimo jasnych dowodów szkodliwości pew nych sposo­ bów postępow ania ulegam y tak zwanej sile bez­ w ładności i zarówno w życiu pryw atnem , jak i publicznem pow tarzam y ganione i potępiane przez nas błędy. I tutaj istotnie pasuje inna sentencja łacińska: a p p r o b o m e l i o r a , d e - t e r i o r a s e q u o r (uznaję to co lepsze, ale naśladuję to co gorsze).

W ydziwialiśm y i wydziwiam y nad głupotą i niespraw iedliw ością zarządzeń w ś. p. Rosji przedw ojennej i w innych państw ach, zarówno ze strony krótkowzrocznego rządu, jako też ze strony zidjociałego i zdem oralizowanego społe­ czeństwa, i twierdzim y, że ta nieopatrzna poli­ tyka doprow adziła te państw a do zguby lub, co najmniej, do klęski.

W praw dzie tylko partyjn e zacietrzew ienie może np. w Rosji przew rót społeczny i tryum f komunizmu i bolszewizmu wiązać bezpośrednio z błędam i i zbrodniami przedw ojennej Rosji car­ skiej. Gdyby nie wojna, k tó ra zresztą ukoro­ now ała bezeceństw a przedw ojenne, nie byłoby ani przew rotu, ani „dy k tatury p ro le ta rja tu ”, po­ łączonej z tępieniem „burżuazjatu“ i znienaw i­ dzonej, poniekąd słusznie z powodu jej zapałów wojowniczych, inteligencji. Ale nie da się za­ przeczyć, że zajadłe upraw ianie wszelkiego ro ­ dzaju prześladow ań, przem ocy i obłudy było do­ skonaleni „przedszkolem “ najprzód do zbrod­ niczej wojny, a następnie do jej ohydnego pomiotu, t. zw. rew olucji i dążenia do wzniece­ nia „pożaru w szechśw iatow ego“.

P raktykow ane przez Rosję carską prześlado­ w ania i szczucia, jeżeli nie w prost doprowadziły, to w każdym razie prow adziły do zguby to po­ tw orne państw o. Dziś w ydeptanem i przez Rosję ścieżkami nie w aha się kroczyć jej częściowy potom ek, Polska now opow stała, i to zarówno w polityce narodowościowej, jako też w stoso­ w aniu przemocy i obłudy w dziedzinie wyznań religijnych i wolności sumienia. Przytoczm y parę konkretnych przykładów.

I.

Oto przykład z dziedziny polityki narodo­ wościowej.

Niedawno, między 14 a 21 listopada r. 1926, odbył się w M ińsku zjazd naukowy, urządzony przez In sty tu t K ultury B iałoruskiej czyli przez B iałoruską „Akademję n a u k “. Zjazd ten czyli ta „konferencja akadem icka“ m iała na celu przede- w szystkiem ustalenie pisow ni białoruskiej, w róż­ nicy od rosyjskiej, ą prócz tego niektóre inne spraw y językowe, filologiczne i literackie.

Dla nadania zjazdowi większej powagi i zna­ czenia zaproszono na niego nietylko uczonych i literatów białoruskich, ale także przedstaw i­ cieli nauki, z jednej strony, z innych republik „związku sow iecko-socjalistycznego“, z drugiej

zaś strony, z innych państw sąsiednich: z Litwy, z Łotwy, z Niemiec i z Polski. Z Polski zapro­ szono kilku Polaków oraz Białorusinów , obyw a­ teli Rzeczypospolitej, zw iązanych z ogólno-naro- dową działalnością naukow ą i literacką b ia­ łoruską.

Z Polaków mógł wziąć udział w zjeździe je ­ dynie prof. dr. Gołąbek, któ ry doznał tam b a r­ dzo życzliwego przyjęcia. Wzięciu udziału przez innych Polaków stanęło to lub owo na p rze­ szkodzie. Co zaś do Białorusinów polskich, to w ładze polskie udzieliły pozwolenia jednem u tylko księdzu Stankiewiczowi, w szystkim zaś in ­ nym odmówiły. Odmówiły p. Taraszkiewiczowi, autorow i jednej z najlepszych gram atyk biało­ ruskich; odmówiły innym uczonym i literatom , którym poczucie w spólności narodow ej n akazy­ wało nie usuwać się od wzięcia udziału w tak doniosłym objawie ogólnonarodow ej solidarności kulturalnej w szystkich Białorusinów. Podobnie dawniej, za czasów miłościwie nam panujących m onarchów rosyjskich, pruskich i austryjackich, Polacy jednego zaboru uw ażali za swe praw o i obowiązek m anifestow ać swą łączność n aro ­ dową z Polakam i z innych zaborów.

W prawdzie opiekuńcze władze rosyjskie s ta ­ rały się przeszkadzać Polakom, poddanym ro ­ syjskim, w braniu udziału w zjazdach ogólno- polskkich na teren ie austryjackiej Galicji, ale podobne szykany naw et w Rosji carskiej rzadko się zdarzały. Zwykle nie staw iano przeszkód.

Kiedy na jednem z posiedzeń w zm iankow a­ nego zjazdu białoruskiego odczytano telegram Taraszkiew icza i innych zaproszonych z Polski Białorusinów o tern, że władze polskie nie poz­ w alają im pojechać do Mińska, rozległy się okrzyki „hańba! hańba!” i n astąp iły różne inne w rogie dla Polski dem onstracje. I nie można się tem u dziwić. Zjazd nosił na sobie ch arak ­ te r czysto k ulturalny i nie miał zam iaru bawić się w politykę. A tu tymczasem, jak piorun z jasnego nieba, uderzyła w eń wiadom ość o tym mocno rozumnym kroku władz polskich, przy­ pominającym najlepsze tradycje „sojuza russkaw o n a ro d a “ (związku ludu rosyjskiego), tylko że teraz „sojusz russkaw o n aro d a” u stąp ił miejsca „sojuzowi polskaw o n aro d a“.

O ile w liczbie uczestników zjazdu byli w ro­ gowie państw a polskiego i narodu polskiego, o tyle, w ykrzykując „hańba!“ musieli cichaczem zacierać ręce z radości, boć ten nieoględny po­ stępek władz polskich daw ał zarówno im, jako też Białorusinom w Polsce now y powód do oskarżania Polski o „prześladow anie mniejszości narodow ych“ .

Okrzyk „hańba!“ pow inien pow tórzyć każdy obyw atel Polski, którem u drogie są interesy państw a polskiego, który pragnie zjednywać sobie ludzi, a nie odpychać ich od siebie.

Takie nierozum ne, niepoczytalne czyny, jak zabronienie Białorusinom polskim wzięcia udziału w czysto kulturalnym zjeździe ogólno-biało- ruskim , są, objektyw nie biorąc, działaniem na szkodę państw a polskiego i narodu polskiego,

(11)

naturalnie jeżeli ten naród chce żyć w zgodzie z innem i narodam i, z którem i losy go związały na w spólną dolę i niedolę.

Ja osobiście uw ażałem za obowiązek obyw a­ telski, za obowiązek wobec państw a i sp ołe­ czeństw a polskiego wzięcie udziału w k o n feren ­ cji naukow ej białoruskiej, na któ rą do Polaków rozsyłano uprzejm e zaproszenia w języku pol­ skim, i mocno żałowałem, że okoliczności u n ie­ możliwiły mi zadosyćuczynienie tem u poglądowi na w zajemny stosunek narodów sąsiadujących ze sobą i skazanych na współżycie i wspołmie- szkanie na wspólnem terytorjum po obu stro ­ nach granicy m iędzypaństwowej.

Można sobie mieć różne poglądy na objektyw - ną odrębność języka i narodu białoruskiego; można powątpiewać o korzyści ze stw arzania no­ wego piśm iennictw a naukow ego białoruskiego we w szystkich specjalnościach, obok piśm ienni­ ctwa rosyjskiego i polskiego; można uważać po­ dobne dążenia za nieprodukcyjne m arnow anie sił um ysłowych. Ale realnem u politykow i, liczą­ cemu się ze zbiorow ą psychologją, nie wolno zamykać oczu na fakt przeczulenia narodow o­ ściowego i przez swój upór prow okować „prze­ śladow anych“ i wyzywać ich do walki przeciw „gnębiącem u“ ich państw u. Dobrze zrozum iany in teres państw a i ogółu społeczeństw a w ym aga trzym ania się zasady „ l e b e n u n d l e b e n l a s - s e n ” (żyć samemu i pozwalać innym żyć). Niechaj przeczulenie narodow ościow e rozrasta się bez przeszkody, niechaj dochodzi do k ra ń ­ ców (oczywiście bez posiłkow ania się przem ocą lub zdradą), a w tedy samo życie w ykaże ab su r­ dalność czyli niedorzeczność wielu mrzonek, a sami przewodnicy takich ruchów przestaną się buńczuczyć i uznają, że szkoda czasu i atłasu.

W roku 1925 rząd polski nie pozwolił uczonym polskim, zaproszonym przez rosyjską Akademję Nauk, pojechać na obchód jubileuszow y tej in­ stytucji oświatowej i kulturalnej. Ale w tedy miano jakieś, jak się później okazało, nie uza­ sadnione skrupuły i wymówki. A prócz tego na czele M inisterstw a Oświaty i chwilowo na czele M inisterstw a Spraw Zagranicznych stał wówczas osław iony i przysłow iow y p. Stanisław G rabski. Tymczasem dziś mamy przecież rząd „sanacji m o ralnej“ i „po n adpartyjnej” solidarno­ ści ogólno-państw ow ej. Takiem u rządowi jakoś nie do tw arzy kierow anie się względami niechęci zaściankow ej i traktow anie zgóry narodow ości niższego rzędu, narodow ości chłopskich. Okazuje się, że najskrajniejsza „lew izna“ nie przeszkadza rdzennem u Polakow i opierać budow y społecznej na tradycyjnej trójcy szlachcica, chłopa i żyda pachciarza.

Rząd carski swemi prześladow aniam i w szyst­ kich narodowości nierosyjskich wzbudzał i wzma­ cniał w tych narodow ościach w stręt i nienawiść do prześladowcy. Podczas pierwszej „rew olucji“ r. 1904 — 1906 pow stał w P etersburgu Związek w szystkich narodowości nierosyjskich, k tó ry prze­ dzierzgnął się następnie w Związek autonomi- stów -federalistów . Tendencje tego związku w y­ zyskał obecny rząd rew olucyjny Związku rep u ­ blik Sowiecko-socjalistycznych, zyskując sobie w ten sposób sym patje narodowców. Jestto nad­ zwyczaj zręczny krok ze strony tego rządu.

W takiej np. republice białoruskiej rów no­ upraw nione są cztery języki: białoruski, ro sy j­ ski, polski i żydowski. Na zjeździe naukow ym białoruskim przem aw iano po białorusku, po ro ­ syjsku i po polsku. Przy Instytucie kultury białoruskiej istnieją osobne sekcje polska i ży­ dowska. Nikt się nie gorszy używ aniem tego lub owego języka. Nikomu nie przyjdzie do głowy w ynaradaw iać szkoły, sądownictwo, ad­ m inistrację.

A jakże to u nas?

Zam iast współzawodniczyć z „bolszew ikam i“ w uznaniu i w cielaniu w życie rów noupraw nie­ nia narodow ego i w ten sposób odciągać od nich patryjotów narodow ościow ych, wolnych od tendencji komunistycznych, staram y się, w imię „egoizmu narodow ego“, prześladować „m niejszo­ ści narodow e”, szykanow ać i zamykać ich szkoły, okazywać im pogardę i lekceważenie. Godni spadkobiercy Rosji carskiej!

Ta gorliwość patryjotyczna może w głowach niekrytycznych w ytw arzać mniemanie, że rów no­ upraw nienie narodowości możliwe jest tylko przy rządzie komunistycznym , a co najmniej robotni- czo-włościańskim, i że dla osiągnięcia rów no­ upraw nienia konieczny jest przew rót społeczny. M niemanie błędne, ale psychologcznie zro­ zumiałe.

Czyż mamy czekać w Polsce związku narodo­ wości niepolskich i polskiego związku autonomis- tów -federalistów ? Czyż mamy oczekiwać w cie­ lania w życie tak prostych i elem entarnych podstaw wspóżycia społecznego dopiero drogą przew rotu?

Miejmy nadzieję, że wobec zm ienionych po wojnie w arunków życia do przew rotu nie dojdzie. Miejmy też nadzieję, że głos rozsądku i zrozum ie­ nie interesów wspólnych wezmą górę.

W ypuszczamy od czasu do czasu słodko brzm ią­ ce okólniki, obiecujące złote góry krzyw dzonym „mniejszościom narodow ym “. Ale okólniki te pozostają w górnych sferach ogólników, nie zstę­ pując na padół ziemski, na którym po dawnemu gospodarzy spadkobierca ideowy dzierżymordy carskiego.

Pocieszajm y się tern, że Polska nie stanow i w yjątku, że wszędzie na Zachodzie mniej więcej to samo, a na Wschodzie przygniata w szystko swą sam odzierżaw no-proletarjacką łap ą dzierży- m orda w /z-tej potędze.

II.

A teraz od spraw narodow ościow ych przejdźmy do spraw ogólnie obyw atelskich bez różnicy w y­ znania i narodowości, do spraw wolności słowa i prasy, do spraw wolności sum ienia i przy­ musu wyznaniowego.

Pomijam sław etny dekret prasow y, który może zawdzięczał swoje urodziny najlepszym pobud­ kom, ale pomimo to zalatyw ał w spom nieniam i 0 starych dobrych czasach, kiedy to kneblow a­ nie ust i krępow anie rąk było stale na porząd­ ku dziennym,

Najbardziej im ponującą próbą w cielania w ży­ cie słodkich wspom nień o m usztrow aniu dusz ludzkich przez duszpasterzy przy pomocy policji 1 żandarm erji jest okólnik o przymusowein

(12)

speł-10 Ż Y C I E W O L N E 2 nianiu p rak ty k religijnych przez uczniów szkół liśmy zbyt poważnie. Przeciwnie, pod wpływem średnich: obowiązkowe uczęszczanie na mszę przym usu i konw enansu rodził się indyferen- świętą, obowiązkowa spowiedź trzy razy do tyzm, a naw et cynizm. Była to fab ry k a obłud- roku, obowiązkowe rekolekcje i t. d. Aż się ników, kłamców i fałszerzy,

dusza raduje i w spom ina te błogosław ione czasy, Tego rodzaju policyjno - form alne traktow a- kiedy w pew nych określonych term inach każdy nie obrządków i obowiązków w yznaniowych np. sołdat m usiał pokazywać naczalstw u kartk ę w Rosji przygotow yw ało gru n t pod policyjno- z zaświadczeniem o odbytej spowiedzi. Ale nie form alne krzew ienie bezbożnictwa, o którem tylko sołdat; takiej kontroli policyjnej ulegał mówię m. i. w artykule „M a s o w e n a w r a- rów nież urzędnik, a przedew szystkiem każdy c a n i e n a „ b e z b o ż n o ś ć “ (Myśl W olna uczeń i uczenica, uczęszczający do szkoły, czy 1925 N« 2). Czy do tego dążą autorow ie okól- to rządowej, czy też pryw atnej, o ile byli za- ników, reglam entujących „religijność“ i wyzna- pisani jako praw osław ni lub katolicy. niow ą „m oralność“ uczniów i uczenie?

Uczęszczając przed pow staniem r. 1863 w la- A nic tu nie pomogą żadne późniejsze wy- tach 1857—1861 do gimnazjum realnego w W ar- kręty, żadne zagadyw ania i obłudne kom entarze, szawie, m usiałem codzień przed lekcjam i o wpół w ypisyw ane dla przeciw działania ujem nem u wra- do ósmej zrana w stępow ać na nabożeństw o do żeniu, jakie m usiał wywrzeć podobny okólnik, W izytek; musiałem brać udział we wszelkich uro- wypuszczony oczy wiście dla zyskania sobie czystościach kościelnych; m usiałem przymusowo względów k leru i idący znącznie dalej, aniżeli spowiadać się i komunikować; m usiałem około zobowiązania, narzucone państw u świeckiemu W ielkiejnocy chodzić na trzydniow e rekolekcje, przez konkordat. Był to poprostu objaw prze- na którycheśm y się strasznie nudzili i nastra- mocy i obłudy tych, co chwilowo czują władzę jali hum orystycznie. Ponieważ ksiądz p refek t w ręku. Ale przemoc i obłuda rodzą tylko nazyw ał rekolekcje zabaw ą duchową, więc jego przemoc i obłudę. Przemoc i obłuda jednego przym usow i słuchacze traw estow ali to na „kin- obozu mogą się stać przyw ilejem obozu prze- derbal duchow y“. Nudy rekolekcyjne urozmai- ciwnego.

cano grą w k arty lub choćby tylko w stalówki _ Unikajmy ohydnych wzorów Rosji carskiej i guziki. W ogóle całej spraw y religijności sta- i jei ideowych krew niaków .

dowej o policyjnem zabarw ieniu nie traktow a- J. Baadouin de Courtenay.

M i e l

OLIGARCHICZNY DEMOKRATYZM Nie tyczy to endeków. Wiem nadto dobrze, że niem a tam szczerego, głębszego dem okra- tyzmu. Je st tylko pozór haseł, obłuda nazw, danina duchowi czasu, ze strachu przed ludową pięścią. I jest w archolska żyłka, możność w y­ krzyczenia się i mącenia narodowej kadzi.

Nie o nich mówić chcę. I nie o „piłsudczy- kacłi“. Wiem nazbyt dobrze, że ich dem okra- tyczność nie sięga w spraw y głąb i nie jest samodzielna. I gdyby Piłsudski jutro, dla tych czy innych względów, zadecydował zerwać z de­ m okracją i Polskę m onarchją zrobić, nie mieliby ci „rad yk alni“ dem okraci zbyt ciężko-tragicznych przeżyć, zwijając dotychczasow y sztandar i w y­ w ieszając górnie królew ski czy im peratorski.

Więc i nie o nich myślę tu. Jeno o tych, co w dobrej wierze, z własnej woli, z n atu ry umiłowań, z przem yślenia dziejów ludzkich, z w glądu w przyszłość są dem okratam i, co służyć chcą d ź w i g n i ę c i u m a s l u d o w y c h i z r ó w n a n i u p u n k t ó w w y j ś c i a d l a w s z y s t k i c h w a r s t w i w s z e c h j e d n o s t e k l u d z k i c h .

Niestety! A tm osfera życia w stosunkach nie­ dem okratycznych i zachłanne partyjnictw o za­ bijające pracę partyj, spaczyły tak doszczętnie dusze, m yślenie i odczuwanie, że oto napróżno się rozglądam, by znaleźć stronnictw o, któreby napraw dę było do głębi dem okratycznem . Któ­ reby napraw dę przestrzegało w swem życiu, w swojej działalności, zasad istotnych

ludowładz-i z n y

twa, zasad tak bardzo kardynalnych, że bez nich dem okracja ginie, stając się złudą nierealną lub przykrem nieporozumieniem.

Cóż tedy treścią dem okracji, w najgłębszem pojm owaniu?

Jedna i jedyna rzecz: w o l n a , p e ł n o ­ p r a w n a i r ó w n o p r a w n a w s z y s t ­ k i m i n n y m , j e d n o s t k a c z ł o w i e ­ c z a , co w zbiorowości—jako masowy, politycz­ ny w yraz—jest p ełnią ludowładztwa.

Czy jest takie stronnictw o w Polsce (czy jest w Europie takie?), któ reb y się nie lękało znijść w swem w ew nętrznem życiu — a nieraz też i w walce politycznej—clo tych istotnych głębin dem okracji?

Niedarmo tow. Vliegen, przywódca potężnej partji socjalistycznej holenderskiej, uderzając się w pierś na świeżo odbytej konferencji Egzeku­ tyw y M iędzynarodówki, stw ierdził dobitnie, że obóz socjalno-dem okratyczny św iata też w du­ żej mierze ponosi odpowiedzialność za osłabie­ nie demokracji. Bowiem obóz ten — mówił tow. Vliegen — sam, z e w z g l ę d ó w t a k t y c z ­ n y c h , nieraz godził w zasady demokracji. P i­ sałem to dwadzieścia tem u lat.*)

Tak jest, ze źle zrozumianego interesu chwili, dla złudnych chwilowych zwycięstw, dem okra­ tyczne partje same nieraz tną korzenie demo­ kracji.

*) K a z i m i e r z R o m i n . I d e a ł a ż y c i e s o c j a ­ l i s t y . K raków . K siążeczki „Ż ycia“, 1908 (w yczerpane).

(13)

U łatw ia te zabójcze cięcia p o s z u f l a d k o ­ w a n i e p o j ę ć n a t r z y c z y w i ę c e j d e m o k r a c y j : na dem okrację parlam entarną, na dem okrację polityczną i na społeczną de­ m okrację. Lecz co się łacno da w pojęciach ro­ zumowych dzielić, nie znaczy to, że da się dzielić w życiu. Że da się w życiu szufladkować bez szkody dla całości, bez odsunięcia w dal zwy­ cięstw a spraw y dem okracji.

Tak, wielkim podcięciem spraw y, u głównego jej korzenia, była przed dwudziestu laty nieo­ patrzna w alka belgijskiej socjalnej dem okracji z praw em wyborczem kobiet, z krótkow zrocz­ nego lęku przed klerykalizm em niewiast. Ale to się mści. I strasznie.

Bo jeśli czołowy zastęp demokracji: socjaliści będą dla doraźnych zysków godzili w żywe jądro sprawy: w r ó w n o w p r a w n o ś ć w s z y st k i c h l u d z i,—to biada Sprawie!

I dlatego muszę mówić. Ostrzegać. Wołać o niezm ijanie się z zasadą. O poszanow anie podstaw, wbrew złudnym nakazom chwili, płytko wyrozumowanym. O baczniejszą styczność z ży­ wą treścią dem okracji, nie tylko o służenie for­ mom parlam entarnym , politycznym.

I ze sm utkiem patrzę w okół szukając dem o­ kratycznej partji, któraby napraw dę przestrze­ gała dem okratyzm u w całej działalności swojej. W w ew nętrznem życiu. W codziennem funkcjo­ nowaniu.

K tórażby się dziś zgodziła na bezpośrednią inicjatyw ę mas w w yborach? w staw ianiu k an ­ dydatur? w układaniu list?

K tórażby się nie w ahała dziś oddać jakąś ważną spraw ę, pow szechną lub partyjn ą, na re ­ ferendum ? na plebiscyt?

K tóraż urządza wiece napraw dę dem okratycz­ ne, bez zam kniętej zgóry listy mówców, dając głos każdem u człowiekowi?

K tórejż to dem okratycznej partji k ongresy nie kneblują ust większości uczestników przez up rzy­

wilejowanie Zarządów, Rad Naczelnych i t. p. sfer rządzących, poza kolejką zwykłych mówców?

Gdzież jest dem okratyczne pismo, organ partji, dające praw o dyskutow ać otwarcie i publicznie uchw ały zarządu? lub bodaj klubu poselskiego, w spraw ach nieraz tak poważnych, że grożą­ cych rozwojowi dem okracji?

Gdzie jest dem okratyczna partja, gdzieby nie zawieszano bez sądu uczciwego tych lub owych członków, zarządom niemiłych (bądź w centrum, bądź na peryferji, w okręgach, w dzielnicach)?

Czy rozłam ując partję nagle na kilka pom niej­ szych grup, odtąd zżerających się nawzajem jak najw ścieklejsze wrogi, pytają „dem okratycz­ n e “ zarządy o wolę mas ludowych, k tó rą niby wyrażają? p y tają wyborców?

Czy zaw ierając doraźne sojusze, nieraz po- prostu horendalne, czy w stępując do obcych ideowo a społecznie w rogich rządów liczą się m enerzy partji z wolą rzesz ludowych? czy liczą się z tą wolą, odmawiając swej w spółpracy rzą­ dom może ludowi bliższym, dla niepojętych zmian nastroju, dla ubocznych spraw ie w zglę­ dów?

Ze smutkiem głębokim stwierdzam, że w szę­ dzie, kędy okiem sięgnę, w Polsce i na całym świecie, z tak niepraw dopodobną w prost łatw o ­ ścią rządzące grupy ludzi, mających się za demo­ kratów (i za socjalnych naw et dem okratów ) s t a ­ c z a j ą s i ę w o d w i e c z n y o l i g a r c h i z m w chwilę po dojściu do władzy.

W chwilę po dojściu do władzy, w stro n n i­ ctwie czy w partji, w Sejmie czy też w Rządzie, zapom inają w net ci dem okraci o tej jedynej a niezbędnej, o wielkiej i rozstrzygającej rzeczy, że t r e ś c i ą ż y w ą d e m o k r a c j i j e s t w o l n a i p e ł n o p r a w n a , i r ó w n o - w p r a w n a w s z y s t k i m i n n y m , j e d n o ­ s t k a c z ł o w i e c z a .

K a zim ierz Romin.

Bajora (zwierciadło chamstwa)

PUPILE I PASIERBY SKARBU.

Są instytucje żyjące i tyjące z subwencji m ie­ sięcznych Skarbu, a są inne z tychże subwencji stale niedom agające lub poprostu konające na suchoty. Na tam te Skarb ma zawsze dość, w n aj- krytyczniejszych naw et chwilach, a na te drugie i w dobrych chwilach zawsze brak, więc ciska im li nędzny ochłap.

Zapewne, powiecie mi, te pierwsze są w aż­ niejsze dla życia i kultu ry Polski, więcej w ydaj­ ne, więcej spraw ne, lub jedyne i niedające się zastąpić. Lecz jak porównać, co ważniejsza: c z y n p . C e n t r a l a K ó ł e k R o l n y c h c z y c e n t r a l n y I n s t y t u t B a d a w c z y ? jak porów nać ich spraw ność oraz ich wydajność? jak ocenić, co się da, a co nie da się zastąpić przez jakieś pokrew ne instytucje?

W najcięższych w arunkach, z nędznych gro­ szy, niem al z niczego, szalonym entuzjazmem małej garstki polskich badaczy życia, pow stał po odejściu niemców I n s t y t u t B i o l o g j i

D o ś w i a d c z a l n e j o kilku pracowniach w ar­ szawskich i o jedynej w kraju (gdy niemcy mają kilkadziesiąt!) S t a c j i H y d r o b i o l o g i c z n e j na W igrach, najgłębszem i największem z n a ­ szych jezior. Mimo paroletnich przerw w ydaw ­ niczych, gdy na to brakło funduszu, mimo p rzy ­ długiego okresu organizacyjnego (znów z po­ wodu różnych braków ), w ydał już w ciągu p ię­ ciu lat (1922—1926) s i e d e m d z i e s i ą t k ó w p r a c s p e c j a l n y c h , w Instytucie w ykona­ nych, a ma gotowych jeszcze sporo.

Chyba, jak na możności m aterjalne, dość! ale nań braknie często w Skarbie tych nędznych naw et k i l k u t y s i ę c y miesięcznych, podczas gdy konkurujące z sobą dwa obozy polityczne Kółek Rolnych, kupiące się jeden przy Central- nem Tow arzystw ie Rolniczem, drugi w C entral­ nym Związku Kółek, każdy otrzym uje stale po k i l k a d z i e s i ą t t y s i ę c y .

Ale tam są politycy. Za nimi stoją wielkie partje: za jednymi A grarjusze i cała Endecja, za

Cytaty

Powiązane dokumenty

II Wypelnic jedynie w przypadku. gdy oferta zostala zloiona w zwiCjzku z ogloszonym przez organ otwartym konkursem ofert. Naleiy wskazac rodzaj zadania, 0 kt 6rym mowa

Uwzględniając wyniki analizy rynku w postaci wag wpływu cech rynkowych na zróżnicowanie cen transakcyjnych w postaci udziału procentowego w różnicy pomiędzy ceną maksymalną

Nabycie przez Emitenta udziałów w spółce Master OOO pozwoliło na rozszerzenie obszaru działalności gospodarczej Broad Gate S.A.; Spółka będzie nie tylko uprawniona do dywidendy

włączając baterie i akumulatory itp.) 05.02 Inny, niewymieniony lub nieokreślony czynnik w tej grupie 05.99 Narzędzia ręczne bez napędu. Narzędzia ręczne bez napędu -

Pożyczki i należności to niezaliczane do instrumentów pochodnych aktywa finansowe o ustalonych lub możliwych do ustalenia płatnościach, nienotowane na aktywnym rynku. Należności

kwartale 2020 roku wyniosła 5 570 mieszkań, co jest bardzo dobrym wynikiem, choć niższym od rezultatu z 4.. kwartału

(*) W przypadku ogrzewaczy pomieszczeń z pompą ciepła i wielofunkcyjnych ogrzewaczy z pompą ciepła znamionowa moc cieplna Prated jest równa obciążeniu obliczeniowemu dla

(*) W przypadku ogrzewaczy pomieszczeń z pompą ciepła i wielofunkcyjnych ogrzewaczy z pompą ciepła znamionowa moc cieplna Prated jest równa obciążeniu obliczeniowemu dla