T R E Ś Ć Z E S Z Y T U : /■ • Do ludów anglosaskich!
L ist M atki-P olki do p. m in istra B artla. P odw aliny Nowej Polski:
S anacja m o raln a a reg u lacja urzędniczych płac. Jedynożbaw cza m echanizacja.
Śladam i ca rsk iej Rosji. Mielizny:
O ligarchiczny dem okratyzm . Bajora:
P upile i p a sie rb y S karbu K om uniści p ro testu ją! Siejem y znowu!
W św ietle re fle k to ra
(k ro n ik a w szechw yznaniow a) O przym us relig ijn y w szkołach. Z w itry n k się g a rsk ic h .
T A B L E D E S M A T I È R E S A ux p eu p les anglosaxons!
L e ttre d ’u n e m ère â Mr. le m in istre B a rtel. Les bases dcf la N ouvelle-Pologne:
La sa n a tio n m orale et la ré g u la tio n des a p p o in tem en ts La m é ca n isatio n en p an acée.
Comme aux te m p s des Tzars. Les fonds où l ’on échoue:
Le d ém ocratism e oligarchique. Les m ares:
Les faV orits e t les d é s h é rité s du Trésor. M essieurs les com m unistes p ro testen t! La n o u v elle sem ence.
Sous le faisceau du ré fle c te u r (cronique de to u s les cultes). La c o n tra in te relig ieu se dans les écoles. A ux v itrin e s dés libraires.
I N H A L T S V E R Z E I C H N I S : An die A nglosachse Völker!
O ffener Brief ein er M utter an H errn M inister B artel. Die G rundlagen N eu-P olen’s:
Die Morale S an atio n und die R egulierung der Beam-[ten g eh älter. Die allein selig m achende M echanisation.
W ie in den Z eiten des Tsar. Auf se ic h te r F luth:
Der O ligarchischer D em okratism us. E n te n stin k p fü h l:
B evorzugte un d S tiefk in d er des S chatzam tes. Die K om m unisten pro testiren !
Mit n e u e r Saat.
Im L ic h tk re ise des R eflectors (allgem eine G laubenskronik).
Der Zwang religiöser P ra k tik e n in den Schulen. Aus dem B ü ch erei-S ch au fen ster.
C O N T E N T S :
To E n g lish -sp e ak in g Peoples!
A le tte r of a P olish M other to M inister B artel. The F o n d atio n s of New -Poland:
The Moral S an atio n and th e R egulation of th e W a ges of Civil S erv an ts. The O m n isalu tary M echanisation.
Follow ing C zarist R ussia. The Shallow Places:
The O ligarchic D em ocracy. In th e m arsh:
The F a v o rits qf th e T re asu ry and its S tep-children. The C om m unists P rotest!
Saw ing again!
In th e L ig h t of a R eflector. From B ooksellers Shop.
C ena n u m eru — 60 g r o sz y .
G
łos
PRAWDY
/Największy, najpoczytniejszy
radykalny
DZIENNIK POLITYCZNY
Działy:
polityczny,
gospodarczy,
literacki,
- ,
filmowy
i sportowy.
Pierwszorzędne źródło
reklamy.
Redakcja i Administracja:
Warszawa, Nowy-Świat JSfe 22.
Teief. Red. 282-24, Adm. 283-62.
Najlepsze i najtańsze
Akumulatory Katodowe i Anodowe są marki
„E R G S”
P ie r w sz a K rajow a F a b ry k a A k u m u la to ró w „ERGS“ W arszaw a, E le k to r a ln a 10. T e le fo n 193-59.
To E n g lish -sp eak in g P eoples!
DO LUDÓW ANGLOSASKICH
W ięc tak?...
Dla inn y ch ty lk o m acie m o raln y n ak az
ro zb ro je n ia , aby tern sn ad n iej u trzy m y
w ać sw e b e z k o n tro ln e z b ro jn e w ład ztw o
n ad św iatem ?
Od innych ty lk o
w y m ag acie ró w n o
u p ra w n ie ń dla m niejszości in n ojęzycznych
i obco p lem ien n y ch , a sobie p rzy zn ajecie
p raw o gnębić olbrzym ie ludy, o k u ltu ra c h
o całe
ty siąclecia od w aszej k u ltu ry
starszy ch ?
Dla in n y ch m acie k a zaln ice z w n io słe-
m i C h ry stu sa słow y, a zaś dla siebie
w ciąż o łta rze bogów M olocha i Mam-
m o n a?
Irla n d ja .
M eksyk.
N ikaragua...
M urzyni. B urow ie...
In d je.
Chiny...
I sp ra w a b u rm is trz a m ia sta Cork...
I p ro ces św ięteg o p o lity k a Indyj, Ma-
h átm y G andhiego...
I nie w sty d w am , p o tężn e ludy?
I nie żal w am tej szczytnej ro li W iel
kiego A rb itra Ś w iata, ja k ą w am d ała
k rw a w a w o jn a?
0 , Anglo-Sasi!...
H ow now ?...
F o r th e o th ers only You h av e th e m o
ra l com m and of d isa rm e m e n t, in o rd er
to be ab le to keep e asie r Y our u n co n
tro lle d a rm e d d o m in an ce o v er th e w o rld ?
F rom th e o th ers only You req u ire to
give full rig h ts to ra c ia l - an d sp each -
m in o rities, and for Y ourself You g ard th e
rig h t of o p ressin g en o rm o u s peoples,
w hose cu ltu re is by m an y m illen ia o ld er
th a n Y our ow n?
F or o th ers You h av e p u lp its to p rea ch
th e sublim e w o rd s of C hrist, b u t for
Y ourself You p re se rv e th e M olochs and
M am m ons a ltars?
Irela n d . M exico. N icaragua...
The N egros. The B oers...
India. China...
And th e affair of th e M ayor of Cork...
A nd th e p ro cess of M ahatm a G andhi...
Still, You are n o t ash am ed , You, m ighty
p o w ers?
Still, do You n o t re g re t th is sublim e
ro le of a G reat A rb iter of th e W orld,
th a t th e cru el W ar h as a w a rd e d to You?
2 Ż Y C I E W O L N E 2
List Matki - Polki do Pana Ministra Bartla.
Pocóżeś, Panie M inistrze, dzieło całego życiamego: praw ość m oich dw uch chłopaków, niebacz- nem pióra pociągnięciem zn iw ec zył i w błoto wdeptał?
Zacoś czułe serce M atki p r z e s z y ł takim bólem? Chowałam sama ich — ja k im w ysiłkiem , ja kim trudem ? tylko ja jedna wiem... Chowałam ich w praw ości i szczerości, w brzydzeniu się obłu dą i w szelakim fa łszem , w czynieniu tak, ja k czuje się i m yśli.
Chowałam w szlachetności żyw ej, w dzielności uczynnej, w tężyźnie charakteru, w sum ienia je dnolitości, w odporności czynnej na św iństw o i płaszczenie się, na g w ałt i p r zy m u s i niewolę.
Albow iem chciałam dać L u d zko ści dwuch lu d zi godnych tego miana. D ać chciałam R zecz pospolitej obywateli praw ych, zw artych w sobie i niedających się ujarzm ić. Chciałam dać O jczy źnie synów hartow nych ja ko stal i ja ko k r y s z ta ł czystych. Dać chciałam Polsce Z m a rtw ychw sta łe j m ężów, do Życia Wolnego zdolnych, nie zaś zahukane raby, nie sobków dwulicowych. Chcia łam dać Polsce ludzi, idących w P rzy szło ść w pełnem słońcu z j as nem podniesionem czołem, a nie kryjące się po norach i pełzające w błocie gady.
Pocóżeś, Panie M inistrze, zn iw ec zył tru d m o jego życia tym stra szn ym Twoim okólnikiem ?
Nie posyłałam chłopców m oich dotąd do spo wiedzi, bom nie dostrzegła w nich skłonności do grzechu. N ie posyłałam ich p rze d konfesjonał, bo nie m ogę uznać obcego pośrednictw a m ięd zy duszą ich a Bogiem . N ie posyłałam ich do spo wiednika, bom narażać ich nie chciała na dra styczn e zapytania, budzące dreszcz w niew innych sercach.
W yjęłam ich z p o d obowiązku chodzenia na rekolekcje, od nudy któ rych inni chłopcy ra tu ją się ukrytą grą w stalów ki lub i w karty, drwiąc
sobie później z całej spraw y i naśmiewając się otwarcie. W yjęłam ich z po d obowiązku t. zw. p r a k ty k religijnych, g d yż w ychow ałam ich w bez
w yznaniow ej czystej moralności, nieliczącej na nagrodę na ta m tym świecie, lecz czyniącej do brze dla radości czynienia dobrze, dla potrzeby serca pragnącego w sp ó łżyć z braćm i we w za jem n o ści usług.
A teraz co?... Mam chłopcom m oim kazać k rzy w ić duszę? Mam nakazać im udawać wie rzących? lecz w co? w ja kie dogm aty? w edług jakiego rytua łu ? w edług jakich w yznań? skoro ja sama zdawna żadnego nie m am wyznania i do
żadnego nie należę?
M am że im kazać okłam yw ać księdza? o kła m y wać szkołę? okłam yw ać współkolegów?
M am że im kazać udawać wiarę w obce im do gm aty, budzące li niepokój m y śli i bunt ducha? M am że im kazać zm yśla ć grzechy, któ rych nie mają, byle uzyska ć rozgrzeszenie i ka rtkę od p refekta?
To m a być budowanie Polski? To ma być tw orzenie wielkich charakterów, o które woła wciąż W ielki M arszałek?
To m a być Polskie Oświecenie?
Mówią, jako b y Pan M inister b ył także p r o fe sorem na W yższych Uczelniach. Czy praw da to, Panie M in istrze?!
Takąż to pieczą „kom petentną“ oto czył Pan p r zy sz ło ś ć Narodu, to nasze polskie młodolecie, o któ rym M arszałek P iłsu d ski m ów i tak serdecz nie, iż młodolecia tego je s t wielkim przyjacielem ? Nie! nie chcę i nie mogę wierzyć, byś Pan, p ro feso r i m inister polski, rzeczn ik Sanacji Mo ralnej, po dpisał w p ełn i świadom ości ten stra szliw y akt, urągający w szelkim n o w o żytn ym pojęciom m oralności i nauki psychologiczno-peda gogicznej.
N ie chcę w ierzyć, byś Pan z pełną świado m ością chciał d usze pokolenia, co zaledwie oczy otw ierać ję ło na blask Wolnego Życia Polski, w trącić w kajdany niewoli ducha, w bagno obłud nych okłam yw ań, w paczenie charakterów, w za tracanie w łasnej woli, w p iekło ro zterek w yzna niowych.
A je śli naprawdę się nie m ylę, je śli to było przeoczenie w nawale m inisterskich prac, jeśli to było pośliźnięcie, grożące każdem u w życiu, to w ierzyć chcę, Panie M inistrze, że będąc w R zą dzie Odrodzenia zn a jd ziesz Pan w sobie tyle mocy, szlachetności i prawości, iż nie p o w styd zisz się cofnąć chybiony akt, g roźn y dla P rzyszło ści Polski.
Jadwiga Cichińska.
P o d w a l i n y N o w e j P o l s k i
„Nie chciałbym m ieć w yrzutów , że nie doprow adziłem do końca rozpoczę
tej roboty“. J ó z e f P iłsud ski
(do sta rsz y z n y Sejm ow ej i S enackiej w dniu 19 m aja 1926)
I. SANACJA MORALNA A REGULACJA PŁAC URZĘDNICZYCH.
1. N ieświetny, zaprawdę, w ystaw iła sobie dy plom m oralny inteligencja w arszaw ska, waląc — z takim ogłuszającym i ogłupiającym w rzaskiem — pięściam i w drzwi „sanacji m oralnej“, oścież przecież rozw arte przez Czyn Majowy Komen danta. Najgłośniej, oczywista, krzyczeli i jeszcze
krzyczą ci, co do Maja siedzieli cichutko, jak myszy pod miotłą, zapominając, że milczenie o łajdactw ach wtedy, gdy łajdactwo u władzy, jest podłem tchórzostwem , a udaw anie rycerzy „praw dy" wtedy, gdy za „praw dą“ stoi zbrojne ram ię Piłsudskiego, jest czynem bardzo w ątpli wej odwagi i jeszcze mniejszej w artości etycznej, raczej budzącym odrazę.
(Pomijam um yślnie ton i słownictwo niektó rych pomajowych ulotek, artykułów i przem ó wień „sanacyjnych“, niewiele różniących się od rynsztokow ych paszkwili imć p.p. Nowaczyńskich, bowiem zapraw dę wówczas zatracała się granica 'pom iędzy pojęciami: „odrodzenie m oralne“ a „o-
brzydzenie m oralne“).
Gdzieżeście byli łaskaw cy wtedy, gdyśmy w sierpniu roku 1922 wznieśli w „Myśli W olnej“ wielkie, sam otne — niestety! — w ołanie p. t. „W ezwanie do szlachetnych“ (pow tórzone dopie ro po przew rocie majowym, w zaktualizowanej nieco formie, przez „Przegląd W ieczorny“)?... Aleśmy w tern „W ezwaniu do szlachetnych“ — w obu jego w ydaniach — w o ł a j ą c d o o t w a r t e j i m ę ż n e j , d o c o d z i e n n e j i n i e u s t ę p l i w e j w a l k i z c h a m s t w e m wszędzie i zawsze, o każdej dobie i na każdem miejscu, nie w ytykali palcem łajdactw li tylko w o b o z i e w r o g a , tylko w stronnictw ach t. zw. praw icy, lecz rów nocześnie i w mierze wzmożo nej nakazyw aliśm y w e j r z e ć w s i e b i e n i e - k ł a m n i e , zali nie nasza tu przew aża wina...
Bo widzieć belkę w oku w roga ta k haniebnie łatwo... Łatwo naw et dojrzeć źdźbło, jak wiemy od czasów Chrystusa. Ale nie nadejdzie nigdy upragniony czas Sanacji Moralnej Polski, skoro będzie się tępiło cham stwo tylko w pośród w ro gów, z a m y k a j ą c w z r o k u m y ś l n i e n a c h a m s t w o w s w o i m o b o z i e , na odruchy cham stw a w sobie.
Boć postępow anie takie, to odwieczne fary- zejstwo w szystkich dobrze się mających, w szyst kich będących u władzy, u pełnego żłobu, tak jak wy dziś — sanatorzy!
Myślicie, że płytkarstw o i sobkostwo „piłsud- czyków “ jest mniej cham skie niż te same cechy „korfanciarzy“?... Myślicie, że karjerow iczostw o i dem agogja kliki, nadużyw ającej wielkiego im ie nia K om endanta, wyższej są m arki moralnej ni- źli dem agogja i karjerow iczostw o kliki naduży wającej od wieków im ienia Chrystusa?... Myśli cie, że oligarchiczny nepotyzm „szczeniaków ” (w y raz Komendanta!) ekslegjonowych mniej jest oburzający i w strętny, niż osław iony nepotyzm i oligarchja Dmowszczyzny i Grabszczyzny?
Aliści, tak czyniąc, „oczyszczacie tylko co zzewnątrz jest, a w ew nątrz pełni jesteście ro bactw a i wszelakiego plug astw a“ — w ołał Chry stus.
Łatwo je st wyszydzać, kopać i poniżać pow a lonego w roga, stojąc u pełnego żłobu i mając za sobą zbrojne ram ię K om endanta i policję S ła woja i aparat śledczo-dekretow y wielbiciela wdzięków K atarzyny.
Tylko, że jest to u r o c z y s t y p o g r z e b O d r o d z e n i a M o r a l n e g o P o l s k i , w tak t rozgłośnych fanfarw ojskow o-narodow ych orkiestr.
A w waszym ręku, Piłsudczycy! klucz od W iel kich W rót, wiodących ku Odrodzeniu Polski.
Nie tajcież go w kieszeni frenczów!
Szkolnictwo wciąż zaryglowane. I do potw or nych, cham skich rygli, którem i je był okajdanił G rabski, dodaje nowy, straszny rygiel — kto?... „piłsudczyk” Bartel.
Czyż lepiej w Reformie Rolnej? w wymiarze „spraw iedliw ości“, gdzie działa kat i kodeks car
ski i podsłuch telefonów, a dekretuje pan Mey sztowicz?
Czyż jest cokolwiek lepiej w stosunkach k re sowych? w rów noupraw nieniu gw ar? w szkol nictwie rusińskiem ?
A lepiejż jest w stosunkach wyznaniowych? gdzież ta sław etna rów nopraw ność? a Polski Ko ściół Narodowy zali uzyskał już legalność? a p ra wa wolnomyślicieli do chowania w łasnych dzieci we w łasnej etyce bezwyznaniowej?
I w ielkie Imię K omendanta maż być przykryw ką dla starych zeszm aciałych treści? dla carsko- niewolniczych form? dla braku waszej odwagi? dla zera inicjatyw y czynnej? dla anachronicznych dekretow ań?
Zaparte wciąż te W ielkie W rota, wiodące w Odrodzenie Polski.
Utonął klucz w kieszeni frenczów.
Nie dla kry tyk i to piszę, wierzajcie! jeno iż mię serce boli, jeno iż myśl w Przyszłość sięga, jeno iż odłogiem leży K ulturalny Polski Czyn, własny, nieprzem ałpow any z kiepskich szablo nów zagranicznych. W t y l u d z i e d z i n a c h ż y c i a .
2. D z i e d z i n a u r z ę d n i c z y c h p ł a c . To jednem z pierw szych musi być! Skromne ale własne.
Regulacja uposażeń: polska i dem okratyczna. I napraw dę r a d y k a l n a . N aprawdę o d r o - d z e ń c z a. Nie w słowach tylko, lecz w po zytywnym czynie. Nie w formie li dem okra tyczna, lecz w najgłębszej treści ludzkiej: e t y c z n e j i g o s p o d a r c z e j .
W śród licznej rzeszy urzędniczej wszak każdy w miarę sił i w m iarę swych um iejętności służy Rzeczypospolitej, jak może najlepiej. Boć Rzecz pospolita każdemu jest jednako miła, jak Matka- Żywicielka. I Matce-Żywicielce porów nu miły każdy syn. (Jeśli nie w yrodny. Jeśli nie pa- sorzyt).
H ańbą jest — od czasów już C hrystusa — p ła wić się w dostatku, gdy b rat rodzony cierpi n ę dzę. Jak może spać spokojnie p. M inister Oświecenia, wiedząc, że najliczniejsza rzesza je go ludzi, nauczyciele szkół powszechnych żyć muszą z rodzinam i za złotych polskich dwieście, jak przed trzem a laty, gdy tym czasem złoty spadł o 100°/0, a koszta utrzym ania o 200 z górą procent w zrosły? A pan M inister wie, na jak mu długo starczą dwie setki złotych polskich.
I także samo w każdej sferze urzędników. Czyż p. dyrektor Banku P aństw a musi więcej jeść i pić, niż jego naczelnicy działów, niż jego buchalterzy? Czyż musi lepiej kształcić dzieci swoje, niźli tamci swoje? iżby na to b rał k ilk a krotnie większą płacę?... Iżby brał s t o r a z y i d w i e ś c i e r a z y w i ę k s z ą g a ż ę , niż niżsi urzędnicy banku, dający cały dzień Bankowi i też mający swoje dzieci do wyżywienia i w y kształcenia?
Dajmy Światu przykład bezinteresow nej szla chetności, jak daw ał niegdyś go Sobieski, jak da wał go przez całe życie Tadeusz Kościuszko, jak daw ał go Komendant, rozdzielający m arszałkow ską pensję pomiędzy inwalidów lub między żołnierską dziatwę!
4 Ż Y C I E W O L N E 2 Sięgnijm y w Polskie Wyże!
W nieśm y do Skabca K ultury ludzkiej p o l s k i w k ł a d d e m o k r a t y c z n y : now y ton — z b l i ż e n i e w y ż y n u r z ę d n i c z y c h d o u r z ę d n i c z y c h n i z i n p r z e z z b l i ż e n i e u p o s a ż e ń . Przez podniesienie płac najniższych do możności jakiej-takiej ludz kiej egzystencji. Przez zm niejszenie stopnio wania. Przez obniżenie skali różnic. Przez zm niejszenie rozpięcia płac. Przez redukcję płac najwyższych. I przez zrów nanie uposażeń w ro zm aitych dykasterjach.
Niech żaden urzędnik polski w służbie Rze czypospolitej niem a mniej nad t r z y s t a b o - d a j z ł o t y c h , bo za mniej niesposób dzisiaj żyć. (Powiedziałbym c z t e r y s t a, gdybym nie b ał się osłabić skarb). I niech żaden też, na n aj niższych szczeblach i w żadnej dziedzinie, oprócz Prezydenta, n i e b i e r z e w i ę c e j p o n a d t y s i ą c .
Czyż d y rek to r Monopolu umie więcej i więcej czyni dla Rzeczypospolitej i ciężej pracuje nad, powiedzmy, rek to ra uniw ersytetu? czyż rektor szkoły wyższej więcej potrzebny społeczeństw u od dyrektora szkoły średniej? A od obu zali po trzebniejszy p. d y rekto r Monopolu, iżby b rał kilka i kilkanaście razy wyższe od nich upo sażenie?
I jakaż to konieczność państw ow a każe, by d yrektor Banku Państw a, czy d y rek to r Monopo lów, m iał na rozległy, o ośmiu salach ap a rta ment, gdy rek to r U niw ersytetu musi mieszkać w trzech, a nauczyciel ma na jedną nędzną izbę?
D o p ł a t a z a w y k s z t a ł c e n i e , za dyplom doktorski jest głupiem nieporozum ie niem, etycznem i społecznenf. Dlaczegóż do w y sokiego szczęścia szerszych horyzontów dokła dać jeszcze garść trojaków ? Poco do krzyw dy straszliwej, że komuś kształcić się nie było dane, dorzucać now ą krzyw dę i to z ram ienia Rzeczy pospolitej: poniżenie m aterjalne, z niemożnością dania w ykształcenia dzieciom?
Zresztą, zasada: wyższe w ykształcenie — wyż sze uposażenie, jest obłudnem kłam stw em tylko, skoro d yrektor Badawczego In sty tutu bierze d z i e s i ę ć r a z y m n i e j (a naw et i dwadzie ścia!), niźli dyrektor Monopolów, niźli dyrektor Banku.
Niedopuszczalną jest nierów ność płac w od m iennych dykasterjach. Rzeczypospolitej jed nako są potrzebne w szystkie dziedziny pracjr, w szystkie działy urzędow ań. Niema mniej i w ię cej ważnych. Bez nauki badawczej, twórczej Polska tak samo jest nie do pom yślenia, jak bez rolnictw a czy bez skarbu. Bez szkoły pow sze chnej i bez nauczycielskiej pracy zginie tak ry chło, jak bez wojska i bez adm inistracji. N i e w o l n o s t w a r z a ć w e w n ę t r z n y c h r o z d a r ć , z a w i ś c i i n i e u f n o ś c i m i ę d z y r ó ż n e m i s ł u ż b y p u b l i c z n e j d z i a ł a m i i p o d d z i a ł a m i .
M atką musi być Rzeczpospolita D em okratycz na Polska, nie macochą! (Mówiłż to Komen dant ongiś na Legjonowym Zjeździe, tu w W ar szawie). M atką dobrą, równą.
W ytężona praca wyższych urzędników?! i w y soce odpowiedzialna!? Tak jest. Lecz komu cię ży, niech idzie precz, bo po nim w tedy nic!
A kto ma coś do zrobienia ważkiego napraw dę, kto tw órcą jest społecznym i państw ow ym , ten rozkosz ma w w ysiłku twórczym. Tern w iększą, im w ysiłek w iększy, w poczuciu odpow iedzial ności przed Obliczem Dziejów.
Czyż za tę jego rozkosz twórczą, za szczęście wyżycia się na w ielką dziejową skalę, mamy mu dopłacać nędzną garść trojaków ? mamy go w y żej uposażyć z krzyw dą dla mniej szczęśliwych, dla m niejszych urzędników ?
Posłuch i poszanow anie urzędników niższych dla wyższych i najw yższych nie na różnicy płac, nie na różnicy apartam entów ma się opierać w D em okratycznej W olnej Polsce, jeno na wię- kszem doświadczeniu wyższych, na sZerszem uj m owaniu spraw , na głębszem w ejrzeniu w rze czy, słowem, n a w a r t o ś c i l u d z k i e j : umysłowej i urzędniczej, na im ponderabiliach (nieprawdaż, Komendancie?). Jak to było w Pol sce ongiś względem m ałego króla, Łokietkiem zwanego, i względem biednego bakałarza, Adama Mickiewicza, i względem szlachetki ubogiego, Tadeusza Kościuszki, i w reszcie względem Ko m endanta, nie śmierdzącego również groszem.
„Elekt musi posiadać honor ponad chęć zaro bienia paru g ro szy “ — w yrzekł K om endant po przewrocie, w dniu 29 Maja.
Elektem przecie każdy jest m inister. Każdy urzędnik wyższy, do rządów Rzeczypospolitą w ybrany i powołany.
Nie jestem utopistą. Więc n i e d ą ż ę d z i s i a j do zrów nania zupełnego płac i uposażeń, acz wiem, że to Przyszłości droga, nie tylko etycz ny nakaz. Dziś nie dorośliśm y do tego. Niech będzie więc gradacja płac, lecz nie o ta- kiem znów rozpięciu różnic, nie tak krzywdząca, nie tak nieludzka.
Musi być zregulow ana w myśl etyki dem okra tycznej, w myśl polskich szczytowych wzorów.
Skarb musi znaleźć na to możność, skoro to nakazem dziejów. Nie myśleć o podniesieniu gaż tylko wojskowym. Nie myśleć o podw yż szeniu poselskich i m inisterjalnych płac. Nie m y śleć o podwojeniu reprezentacyjnych sum. Nie myśleć o „gratyfikacjach” najwyższych urzędni ków w pew nych tylko dykasterjach, dochodzą cych tu i owdzie do oburzających kw ot — po tw orna niesprawiedliwość!
Jakiem praw em przyw ileje „rem uneracyjne“ dla urzędników skarbu, dla dyrektorów mono polów? Czy jako gw arancja by nie kradli? To zawsze chybia celu. Czy jako gw arancja wy- silnej pracy? Sądzę, że niemniej w ysilną jest praca nauczyciela. A zresztą, kto w ysilnie nie pracuje w ciężkich dla Rzeczypospolitej okresach dziejów, w inien być zwolniony, nie zaś płacony wyżej — niem oralnie, dla „zachęty“.
I jeszcze jedna w ażna rzecz. Znieść k u m u l a c j ę p o s a d p ł a t n y c h .
Podwójnie to niem oralne. O dbiera bowiem możność zarobkow ą innym, w tak strasznym kryzysow ym czasie. I stw arza fikcje urzędo wań, pozór w ypełniania pracy, kłam stw o czyn ności byle zbyć, ze szkodą danych dziedzin, ze szkodą społeczeństw a, z ujm ą dla Rzeczypo spolitej.
Nadzorczych, w Zarządach wielu nieraz in sty tu cji, bankow ych, rolnych i t. d., gdzie nieraz po bierane sumy przenoszą płace profesorskie a cza sem i m inisterjalne!
Pracow ać z oddaniem siebie, wysilnie, a z w iel ką dla pracy korzyścią, można li w dziedzinie jednej, W innych już się raczej f i g u r u j e . Więc niem oralnie za to płacić, z uszczerbkiem dla spraw y samej i dla Skarbu państw a. A kto tak pełen jest inicjatywy, że może być napraw dę użytecznym w dziedzinach wręcz rozbieżnych, ten w rozlewności swego czynu, w wyżyciu swej energji twórczej, zaprawdę, stokroć w iększą ma nagrodę i stokroć szlachetniejszą, niż w dopłacie w złotych polskich, tak nielicznych w Polskim Skarbcu.
Zaś wysoce nieetyczną i w prost cham sko-nie- smaczną by ła uchw ała panów posłów będących profesoram i, p r z y s ą d z a j ą c y c h s o b i e s a m y m p r a w o d o d w u c h n a r a z p e n s y j : poselskiej i profesorskiej.
Być profesorem szkoły wyższej, o ile ma się b y ć s u m i e n n y m p r o f e s o r e m , to na
J e d y n o z b a w c z a
Nasi prawicowi reform atorzy polityczno - spo łeczni i nałogow i zbawiacze ojczyzny bardzo żywo przypom inają sław etnych muzykusów z „K w artetu“ Kryłowa. Zdaje im się tak samo jak tam tym , że dość usadowić się odpowiednio, aby oczarować cały św iat pięknem harm onji i melodji. Pierw szy skrzypek tu, b asetlista tu, drugi skrzypek tam, alt naprzeciw ko i basta. Nikomu nie chce się myśleć, że trzeba naprzód wychować artystów-, a potem dopiero zabrać się do muzyki, ale chce się naukę ominąć sprytnem rozmieszczeniem partaczy. Obóz wielkiej Polski staw ia sobie za zadanie stw orzenie wielkiej k u l tu ry w ielkiego narodu, ale zdaniem jego tw ór ców naprzód trzeba naród sklerykalizow ać i zszo-
winizować, aby następnie można było w ynajdo wać zdum iewające mechanizmy, w ykryw ać nowe pierw iastki chemiczne, zakładać muzea i bibljo- teki, jednem słowem czynić to wszystko, co de cyduje o wielkości k u ltury danego narodu. I jakoś tym zbawiaczom ojczyzny nie przyjdzie na myśl, że ostatecznie możnaby mniejszości wyznaniowe pozostawić w spokoju, mniejszości narodow e ditto i zabrać się do uśw ietnienia w ła snego narodu bez uprzedniego gnębienia m niej szych w yznań i mniejszych grup etnicznych. W szak poza granicam i Polski pozostanie jeszcze dużo innych narodów i innych wyznań i jeśli one będą Polskę w yprzedzały kulturalnie, to na mechaniczne załatw ienie się z niemi nie sta r czyłoby sił najw iększego liczebnie narodu. Zre sztą wyobraźm y sobie konsekw encje wszelkich marzeń szowinistycznych i pomyślmy, co byłoby dalej, gdyby się jednem u z narodów udało wy tępić albo zgnębić zupełnie naród inny czy inne w yznanie. Czy mógłby wówczas położyć się wygodnie i spać do samego sądnego dnia? By najmniej, bo gdyby m iał choć jednego konku renta, który dokonyw ałby nowych w ynalazków i odkryć, to m usiałby dotrzym ywać mu kroku,
jednego człeka dość. Bowiem to znaczy dawać z siebie młodzieży akademickiej i Kulturze Pol skiej tyle, na ile go tylko stać w dziedzinie um y słowej. To znaczy być nie tylko pedagogiem, lecz rów nocześnie i badaczem, na poziomie współczesności naukow ej, któ ra zastoju nie zna i mknie wciąż w dal Przyszłości.
I posłem wówczas być nie można. Ani sen a torem nawet. Ani m inistrem tembardziej. Bo każ da z dziedzin tych, sum iennie i głęboko brana, w ymaga tyle czasu, tyle specjalnych studjów, tyle przem yśleń i ogarnięć, że musi być w yłącz nie traktow ana. <. .
A niesum iennym profesorom , czy niesum ien nym posłom, Rzeczpospolita nie może płacić. I płacić niem a prawa.
Bo Rzeczpospolitej potrzebna jest wysil ua i sum ienna praca. Zwłaszcza w dziedzinach tak wysokich.
A więc i tu nastąpić musi e t y c z n a r e g u l a c j a p ł a c . Sanacja uposażeń.
Rom uald M inkiew icz
m e c h a n i z a c j a
lub też zabrać się do mechanicznego w ytępienia tego narodu.
Są takie natu ry prostolinijne, iż walki o is t nienie nie w yobrażają sobie inaczej, jak przy pomocy takich środków zgoła mechanicznych. Do swojej prostolinijności psychicznej dobierają sobie odpowiednią religję i m oralność i zaczy nają na obcych w ytw orach ducha pasorzytow ać, nie w yobrażając sobie naw et, że ani jednostce ani narodow i nie wolno przyjm ować cokolwiek od kogokolw iek darmo. Nieraz już rzucono p y tanie, co katolicyzm zrobił z Polski, przyczem zwracano uw agę szczególniej na fatalne czasy saskie, ale niedość często odwracano pytanie, aby zdać sobie spraw ę, co Polska zrobiła z k a tolicyzmu. Nikt nie próbow ał rzetelnie u sto su n kować się do O stroroga, M odrzewskiego, P relek cji Mickiewicza, filozofji Trentow skiego, rozpraw Brzozowskiego i W itkiewicza, bo każdy uważa, że gdzieś tam, w Rzymie, czy w Krymie już wiedzą o wszystkiem, że już żadnych praw d szukać nie trzeba, bo można się najwyżej do szukać jakichś brzydkich herezji. I poczciwy prym ityw polski, pyszniący się swoją praw o- w iernością i mądrością, rad jest ogromnie, że może nie kłopotać się o jakieś tam filozof je i hi- storjozofje, bo kłopocze się o tó ksiądz, który codziennie odpraw ia mszę. Ta straszliw a iro- nja Brzozowskiego nie została jeszcze zrozu m iana i j.eszcze ciągle najw iększą tro sk ą ateu- szowskich, klerykalnych wyzyskiwaczy cudzej myśli i cudzej pracy fizycznej jest troska, aby po kościołach dzwoniono.
M ordercza logika tego typu pierw otnego za łatw ia wszystko mechanicznie. Istnieje dajmy na to kw estja szkolnictwa mniejszościowego, więc usuw a się tę kw estję z pow ierzchni życia przez zamknięcie kilkuset mniejszościowych szkół; ja kieś w yznanie w ciągu wielu lat powołuje się na konstytucję polską i domaga się legalizacji,
6 Ż*Y C I E W O L N E 2 ale to sekta niesym patyczna Rzymowi, więc się
legalizacji nie daje, istnieje sierociniec heretycki, rozpędza się go na cztery w iatry kijami, tak samo tłum y praw ow ierne „dy sku tują“ z herety- tykam i przy pomocy pałek. Niedawno tem u w K rakowie sąd skonfiskow ał rozpraw ę poli tyczną Sew eryna Goszczyńskiego za jego k ry ty k ę klerykalizm u, za to samo tenże sam sąd skonfiskow ał A ndrzeja Towiańskiego, a może doszło już do konfiskaty w ypisów z Prelekcji Mickiewicza. O cóż chodzi? Można dyskutow ać naw et z Mickiewiczem, ale zam ykanie ust, przy pomocy kagańca pozostałego po zaborcach, w iel kim Polakom, których ci zaborcy uszanować umieli, to najstraszliw szy objaw mechanizacji życia i degradacji kultury ojczystej.
Bardzo pow ikłane i złożone zagadnienie po bożności, k tó re wielcy prorocy żydowscy, Chry stus i jego apostołow ie rozstrzygali w ysiłkiem dusz i um ysłów swoich, u nas rozstrzyga się m echanicznie rozporządzeniem m inisterjalnem . Trzy razy w ciągu roku musi uczeń szkoły p u blicznej iść do spowiedzi, musi brać udział w ta kich a takich ćwiczeniach religijnych i chodzić w niedziele i św ięta na msze z całą szkołą i pod tej szkoły kontrolą. I jakoś nikt nie zastanaw ia się, co w arta ta k a pobożność w ym uszona i nikt nie pam ięta, że mechaniczna pobożność rozw ie wa się jak mgła, gdy znika przym us i groźba złego stopnia. Ale w pism ach poświęconych życiu religijnem u znajdujem y uzasadnienie des potyczne, że naw et ludzie niew ierzący winni być zm uszani do bran ia ślubu w kościele, bo tak ma być rzekom o lepiej. Niech sobie drw ią w duchu z w iary i niech nie w ierzą w Boga, w którego im ieniu przysięgają dozgonną miłość i wiarę, ale niech zasada m echaniczna trium fuje na całej linji,
Co ma kultura w spółczesna najcennieszego? W olność badania, bez której św iat byłby n iesły chanie ubogi i nie posiadałby ani setnej części tego w szystkiego, z czego jest słusznie taki du mny. Ale cóż pocznie z tak ą wolnością badania typ, k tóry w ierząc w księdza uważa, że już w szystko raz na zawsze wiadomo, że porządek św iata jest na wieki wieków ustalony i że nie trzeba niczego szukać i nic poprawiać. Jak ma się taki typ ustosunkow ać do zagadnienia wol ności sum ienia, gdy potrzebne mu jest nie su mienie i nie jego wolność, ale rozgrzeszenie od kogoś, kto w olność sum ienia uw aża razem z p a pieżem Piusem IX za najbardziej m orow ą zarazę naszych czasów. Mówiono już tyle razy, że w „K u rjerk u “ zachw alają w iarę, ale jakoś nikt nie zadaje sobie pytania: W co wierzyć? Komu wierzyć? Dlaczego wierzyć? Jeśli od tej w iary zależny jest mój los w iekuisty, jakże mógłbym być obojętny wobec zagadnień jej źródła? P rze cież całego życia byłoby za mało na badanie jej, dochodzenie skąd się wzięła, jak się do niej ustosunkow ać i jak zabezpieczyć przed jej u tratą? A tym czasem z obojętności czyni się cnotę i za gadnienie w iekuistej doli lub niedoli sprow adza się do osobistego zaufania jednego człowieka do człowieka drugiego. B runetiere mógł sobie powiedzieć, żeby o przedm iot jego w iary poszli zapytać do Rzymu; jego to rzecz mieć bezwzlęd- ną w iarę w nieomylność człowieka, gdy inni
chcą wierzyć w Boga, spojrzeć praw dzie w oczy bezpośrednio i nie opierać się na w ierze‘®w cu dzą wiarę.
Jeśli gdziekolwiek mogą istnieć w arunki do mechanicznego załatw iania spraw ducha, to u nas zakazuje tego historja. W w ieku szesnastym myśl w olna i wolne sumienie pow ołały do życia to^ w szystko, co złożyło się na wiek złoty k u l tury polskiej. Skarga dostrzegł niebezpieczeń stwo dla rzymskiej w iary i zaczął wywodzić, że „pierwej dusz ludzkich i Kościoła bronić, niżeli ojczyzriy, bo jeśli ziem ska ojczyzna zginie, przy wiecznej się ostoim ”. Nie usłuchano m ądrych Ostrorogów i M odrzewskich, ale poddano się Skardze. P rzyszła reakcja polska, zapanow ał na obszarze całej Rzeczypospolitej katolicyzm rzymski, a każde skinienie jezuity było rozka zem. I o to po w ieku złotym przyszedł wiek bezprzykładnego zdziczenia moralnego, a cho ciaż koronow ano cudowne obrazy i odpraw iano pielgrzym ki, k w itła w Polsce rozpusta i pijań stwo, a myśl polityczno-społeczna wzniosła się na szczyty maksym y, że Polska nierządem stoi. Czasy heretyckiego w ieku złotego i czasy p ra w ow iernego w ieku saskiego mówią zbyt w y mownie o różnicy postaw y duchowej jednego i drugiego typu, aby człowiek uczciwy mógł się do tej rzeczywistości nie ustosunkow ać rzetelnie.
Chwila obecna także daje dużo do myślenia. Od roku 1918 reakcja klery kalna rośnie u nas stale, a razem z jej w zrostem upada stopniowo k u ltu ra duchowa i kultura m oralna. Ruch w y dawniczy jest u nas ta k nikły w porów naniu z tem, co być powinno, że rozpacz ogarnia; u p a dają w ielkie firm y wydawnicze, likw idują się miesięczniki, k tóre na naszem duchowem b ezry biu rep rezen tują jaką ta k ą myśl i ideę. W za mian za to mamy mechanizację życia duchowego, krzew ioną przez Kościół. Oczywiście, że dok try n a katolicka może nie być gorszą od każdej innej doktryny religijnej, ale w Polsce jest n ie stety gorsze ustosunkow anie się do niej, niż gdzieindziej. Brzozowski powiedział, że Polska na katolicyzm ie pasorzytuje, że go w sobie nie uzasadnia, lecz że sam ą m echaniczną przynależ nością do Kościoła uważa spraw ę za w yczerpaną. Mamy tu do czynienia ze zjawiskiem wyma- gającem koniecznie gruntow nej analizy i do kładnego poznania. Katolicyzm przyszedł do Polski jako politicum i jako takie politicum is t nieje dotychczas. Nie mamy literaln ie nic, co moglibyśm y postaw ić obok katolicyzm u angiel skiego, takiego Newmana czy Tyrrela, ogromnie nam też daleko do katolicyzm u „bezbożnej“ Francji, czy katolickich Niemiec. U nas n aśla dowano tylko zew nętrzne strony katolicyzmu. Dość przypom nieć siedem nasty w iek z jego tro skami o to, aby i Polska posiadała św iętych Pańskich. I posiadała ich, ale ani jeden z nich nie jest podobny do św. Franciszka z Asyżu, czy Tomasza z Kempis; n a s i ś w i ę c i t o w y ł ą c z n i e n i e m a l ś w i ę c i p o l i t y c z n i . Stanisław (Szczepanowski) to pogromca m onarchji Bolesława, a Józefat (Kuncewicz) to grabarz je dności Polski z U krainą, k tó rą katoliczył środ kami zaiste nieludzkiemi. Dość przeczytać sobie rozpraw y historyczne z XI wieku, znakom itego
historyka W ojciechowskiego, albo list mądrego Lwa Sapiehy kanclerza ks. Litew skiego do arcy biskupa Kuncewicza, aby przekonać się o tem, że w Polsce sentym ent bezw zględnie góruje nad rozsądkiem. N aśladow anie innych krajów w po siadaniu świętych znalazło między innemi swój dobitny w yraz w kanonizacji Jana z Kęt (Jana K antego), w tej kanonizacji zgoła osobliwej, specjalnie opisanej przez K o łłątaja w jego p a m iętnikach.
Naśladownictwo idzie jeszcze dalej, bo od przyjęcia chrześcijaństw a poprzez odrodzenie, humanizm i reform ację, a następnie reakcję k a tolicką, oświecenie, romantyzm, pozytywizm i wielkie mnóstwo pomniejszych prądów lite rackich i filozoficznych, w szystko idzie ku nam z zachodu, p o d c z a s g d y o d n a s n a z a c h ó d n i e i d z i e p r a w i e ni c . Ostatniemi czasy skutkiem obcych wpływów politycznych, społecznych, aż do sportow ych włącznie, w ytw a rza się w prost atm osfera plagjatorów! Jak aś nonszalancja m oralna i umysłowa, rozgrzeszająca się od m yślenia i rozm yślania, idzie sobie bez ceremonji i podrabia w nieudolny sposób wzory cudzego samodzierżawia. Trzeba bowiem zw ró cić uw agę na fakt, że w Polsce istnieje typ nie w olnika bardzo licznie reprezentow any, który absolutnie nie wie, co zrobić z wolnością i p ra gnie za w szelką cenę stw orzyć sobie przynaj mniej miły surogat dawnej niewoli. W olna Pol ska jest dla tego typu dosłownem tłumaczeniem z rosyjskiego i pruskiego z zastąpieniem języka obcego językiem polskim i z zastąpieniem re a k cjonisty obcego reakcjonistą swojskim. Bezwstyd idzie tak daleko, że do pewnych spraw używa się w prost term inologji włoskiej, podobnie, jak w popraw nym im portow anym sporcie obow ią zuje term inologja angielska.
W szędzie i zawsze ten typ zachłanny, narzu- tliwy, grubijański i prostacki usiłuje załatw iać najsubtelniejsze spraw y i zagadnienia w sposób zgoła mechaniczny, bo innego sposobu w yobra zić sobie nie jest w stanie. Ideałem jego jest w iekuista stagnacja i autokracja jednostki. N ie c h c e w i d z i e ć f a k t u , ż e p r z y n a j w i ę k s z e j m o ż l i w e j i n d y w i d u a l i z a c j i i s t n i e j ą c e j w A n g l j i i w A m e r y c e o b a t e s p o ł e c z e ń s t w a p r z e d s t a w i a j ą d w a n a j s i l n i e j s z e o r g a n i z m y p o l i t y c z n o - s p o ł e c z n e , i ciągle patrzy w stronę panow ania kajdan i knuta, bo nie mogąc zrozumieć rzeczy innych, to jedno rozumie, iż człowiek spętany musi cicho leżeć i nie może zakłócać spokojnej drzem ki tym, którzy w drzemce widzą ideał i szczęście.
Ten typ m echanizatora jest także wrogiem nie przejednanym wszelkiej ewolucji i dostosow yw a nia ustaw do potrzeb życia. Przeciwnie, uważa, że życie powinno dostosowywać się do przepi sów i dekretów różnych samodzierżawi. Daleko poza zdolnością jego rozum ienia znajduje się fakt, że ewolucja jest rew olucją rozłożoną na długie i powolne etapy, podczas gdy rew olucja jest ew olucją w olbrzymim skrócie, podobną do h u ra g a n u i odpowiednio niszczycielską, choć n ieu n ik n io n ą wszędzie tam, gdzie ewolucja jest h a
mowana i gdzie twórcze siły akum uluje się h a mulcami i przem ienia się je w siły niszczyciel skie.
Oczywiście, że bezustanne próby ostatecznego zm echanizowania życia muszą doprowadzić do w yjałow ienia tego życia z wszelkiej wartości. Niektórym politykom wydaje się ideałem Sparta, która uzbrojona po zęby stała na straży swojej jałowości, podczas gdy stanem norm alnym spo łeczeństw a jest jego organizowanie się dla re a lizowania pewnego celu. Państw o w tym wy padku nie jest celem samemu sobie, ale n arzę dziem, a wolność nie jest uw ażana za ostateczny cel, ale za środek mogący i mający służyć ku czemuś.
W dzisiejszej Polsce rzuca się w oczy zupełny b rak idei przewodniej. Mówi się tak dużo o narodzie, iż rzeczownik ten wraz ze swo im przym iotnikiem w obu liczbach i w szystkich przypadkach stał się wyrazem zupełnie w ytartym i pozbawionym jakiegoś obrazu, jak dawne tro jaki, ale nikt nie spróbow ał określić ściśle po jęcia narodu, bo dopiero przy takiej próbie po- strzeżonoby wreszcie jak dalece nie w ystarczają tu w yśw iechtane i zużyte k ry terja rasy , języka, obyczaju i t. p. Zmienia się język z biegiem cza su i w chłania w siebie tyle pierw iastków obcych, ile ciało narodu w chłania w siebie obcej krw i i traci jej na rzecz innych narodów. Naród jest ideą, i tylko dzięki temu Korzeniowski Conrad może być Anglikiem a T raugutt Polakiem. Ale idea to forma, czyli naczynie dla pewnej tre ś ci. Jakąż treścią jest polskość sam a w so
bie? *,
Nasi m echanizatorzy w pojęciu narodu widzą przedew szystkiem negację. Naród polski to dla nich przedew szystkiem nie — Moskwa i nie — Niemcy, a katolicyzm to zaprzecznie masonów i Żydów. Z takiej definicji narodu w ypływ a m e chanizacja życia i m yślenia. Pogłębienia pojęć nauczyliby się może dopiero wówczas, gdyby im zabrakło tła, na którem widnieje ich naród, to znaczy Moskwy od wschodu, Niemiec od zacho du a Żydów i masonów wszędzie, gdzie potrzeba. Ta straszliw a większość narodow a, k tó ra ezujfc się tylko większością, nigdy nie czuła się warĘńt- cią absolutną, bo jej nie reprezentuje, usiłuje narM - cić narodow i swoją wolę i swoją niewolę. Na pierw szy ogień wysuwa m iędzynarodow e w ypróbow a ne czarne legjony klerykalne, dekretujące, ro zk a zujące, mechanizujące całe życie, aby je tem ła t wiej wtłoczyć w pęta reakcji. Jeśli demokraci polsce nie w ytw orzą demokracji i zasadzie m a rt wej mechanizacji nie przeciw staw ią żywego i tw ó r czego czynu, to Polska s ta n ie się krajem poza- historycznym , jakim była za Sasów.
Z a p o b i e d z t e m u i t e g o s k u t k o m m o ż e j e d y n i e z w a r t a i s i l n a o r g a n i z a c j a ż y w i o ł ó w r o z u m i e j ą c y c h , ż e P o l s k a t o n i e p r z y w i l e j j e d y n i e , a l e z a r a z e m w i e l k i w o b e c l u d z k o ś c i o b o w i ą z e k.
P. H ulka — Laskow ski. dla:- "'."A
8 Ż Y C I E W O L N E 2
Ś l a d a m i R o s j i c a r s k i e j .
Od czasów starożytności rzym skiej pow tarza my autom atycznie „ h i s t o r i a m a g i s t r a v i t a e “ (historja jest m istrzynią życia), ale w rzeczywistości widzimy co innego. Pomimo jasnych dowodów szkodliwości pew nych sposo bów postępow ania ulegam y tak zwanej sile bez w ładności i zarówno w życiu pryw atnem , jak i publicznem pow tarzam y ganione i potępiane przez nas błędy. I tutaj istotnie pasuje inna sentencja łacińska: a p p r o b o m e l i o r a , d e - t e r i o r a s e q u o r (uznaję to co lepsze, ale naśladuję to co gorsze).
W ydziwialiśm y i wydziwiam y nad głupotą i niespraw iedliw ością zarządzeń w ś. p. Rosji przedw ojennej i w innych państw ach, zarówno ze strony krótkowzrocznego rządu, jako też ze strony zidjociałego i zdem oralizowanego społe czeństwa, i twierdzim y, że ta nieopatrzna poli tyka doprow adziła te państw a do zguby lub, co najmniej, do klęski.
W praw dzie tylko partyjn e zacietrzew ienie może np. w Rosji przew rót społeczny i tryum f komunizmu i bolszewizmu wiązać bezpośrednio z błędam i i zbrodniami przedw ojennej Rosji car skiej. Gdyby nie wojna, k tó ra zresztą ukoro now ała bezeceństw a przedw ojenne, nie byłoby ani przew rotu, ani „dy k tatury p ro le ta rja tu ”, po łączonej z tępieniem „burżuazjatu“ i znienaw i dzonej, poniekąd słusznie z powodu jej zapałów wojowniczych, inteligencji. Ale nie da się za przeczyć, że zajadłe upraw ianie wszelkiego ro dzaju prześladow ań, przem ocy i obłudy było do skonaleni „przedszkolem “ najprzód do zbrod niczej wojny, a następnie do jej ohydnego pomiotu, t. zw. rew olucji i dążenia do wzniece nia „pożaru w szechśw iatow ego“.
P raktykow ane przez Rosję carską prześlado w ania i szczucia, jeżeli nie w prost doprowadziły, to w każdym razie prow adziły do zguby to po tw orne państw o. Dziś w ydeptanem i przez Rosję ścieżkami nie w aha się kroczyć jej częściowy potom ek, Polska now opow stała, i to zarówno w polityce narodowościowej, jako też w stoso w aniu przemocy i obłudy w dziedzinie wyznań religijnych i wolności sumienia. Przytoczm y parę konkretnych przykładów.
I.
Oto przykład z dziedziny polityki narodo wościowej.
Niedawno, między 14 a 21 listopada r. 1926, odbył się w M ińsku zjazd naukowy, urządzony przez In sty tu t K ultury B iałoruskiej czyli przez B iałoruską „Akademję n a u k “. Zjazd ten czyli ta „konferencja akadem icka“ m iała na celu przede- w szystkiem ustalenie pisow ni białoruskiej, w róż nicy od rosyjskiej, ą prócz tego niektóre inne spraw y językowe, filologiczne i literackie.
Dla nadania zjazdowi większej powagi i zna czenia zaproszono na niego nietylko uczonych i literatów białoruskich, ale także przedstaw i cieli nauki, z jednej strony, z innych republik „związku sow iecko-socjalistycznego“, z drugiej
zaś strony, z innych państw sąsiednich: z Litwy, z Łotwy, z Niemiec i z Polski. Z Polski zapro szono kilku Polaków oraz Białorusinów , obyw a teli Rzeczypospolitej, zw iązanych z ogólno-naro- dową działalnością naukow ą i literacką b ia łoruską.
Z Polaków mógł wziąć udział w zjeździe je dynie prof. dr. Gołąbek, któ ry doznał tam b a r dzo życzliwego przyjęcia. Wzięciu udziału przez innych Polaków stanęło to lub owo na p rze szkodzie. Co zaś do Białorusinów polskich, to w ładze polskie udzieliły pozwolenia jednem u tylko księdzu Stankiewiczowi, w szystkim zaś in nym odmówiły. Odmówiły p. Taraszkiewiczowi, autorow i jednej z najlepszych gram atyk biało ruskich; odmówiły innym uczonym i literatom , którym poczucie w spólności narodow ej n akazy wało nie usuwać się od wzięcia udziału w tak doniosłym objawie ogólnonarodow ej solidarności kulturalnej w szystkich Białorusinów. Podobnie dawniej, za czasów miłościwie nam panujących m onarchów rosyjskich, pruskich i austryjackich, Polacy jednego zaboru uw ażali za swe praw o i obowiązek m anifestow ać swą łączność n aro dową z Polakam i z innych zaborów.
W prawdzie opiekuńcze władze rosyjskie s ta rały się przeszkadzać Polakom, poddanym ro syjskim, w braniu udziału w zjazdach ogólno- polskkich na teren ie austryjackiej Galicji, ale podobne szykany naw et w Rosji carskiej rzadko się zdarzały. Zwykle nie staw iano przeszkód.
Kiedy na jednem z posiedzeń w zm iankow a nego zjazdu białoruskiego odczytano telegram Taraszkiew icza i innych zaproszonych z Polski Białorusinów o tern, że władze polskie nie poz w alają im pojechać do Mińska, rozległy się okrzyki „hańba! hańba!” i n astąp iły różne inne w rogie dla Polski dem onstracje. I nie można się tem u dziwić. Zjazd nosił na sobie ch arak te r czysto k ulturalny i nie miał zam iaru bawić się w politykę. A tu tymczasem, jak piorun z jasnego nieba, uderzyła w eń wiadom ość o tym mocno rozumnym kroku władz polskich, przy pominającym najlepsze tradycje „sojuza russkaw o n a ro d a “ (związku ludu rosyjskiego), tylko że teraz „sojusz russkaw o n aro d a” u stąp ił miejsca „sojuzowi polskaw o n aro d a“.
O ile w liczbie uczestników zjazdu byli w ro gowie państw a polskiego i narodu polskiego, o tyle, w ykrzykując „hańba!“ musieli cichaczem zacierać ręce z radości, boć ten nieoględny po stępek władz polskich daw ał zarówno im, jako też Białorusinom w Polsce now y powód do oskarżania Polski o „prześladow anie mniejszości narodow ych“ .
Okrzyk „hańba!“ pow inien pow tórzyć każdy obyw atel Polski, którem u drogie są interesy państw a polskiego, który pragnie zjednywać sobie ludzi, a nie odpychać ich od siebie.
Takie nierozum ne, niepoczytalne czyny, jak zabronienie Białorusinom polskim wzięcia udziału w czysto kulturalnym zjeździe ogólno-biało- ruskim , są, objektyw nie biorąc, działaniem na szkodę państw a polskiego i narodu polskiego,
naturalnie jeżeli ten naród chce żyć w zgodzie z innem i narodam i, z którem i losy go związały na w spólną dolę i niedolę.
Ja osobiście uw ażałem za obowiązek obyw a telski, za obowiązek wobec państw a i sp ołe czeństw a polskiego wzięcie udziału w k o n feren cji naukow ej białoruskiej, na któ rą do Polaków rozsyłano uprzejm e zaproszenia w języku pol skim, i mocno żałowałem, że okoliczności u n ie możliwiły mi zadosyćuczynienie tem u poglądowi na w zajemny stosunek narodów sąsiadujących ze sobą i skazanych na współżycie i wspołmie- szkanie na wspólnem terytorjum po obu stro nach granicy m iędzypaństwowej.
Można sobie mieć różne poglądy na objektyw - ną odrębność języka i narodu białoruskiego; można powątpiewać o korzyści ze stw arzania no wego piśm iennictw a naukow ego białoruskiego we w szystkich specjalnościach, obok piśm ienni ctwa rosyjskiego i polskiego; można uważać po dobne dążenia za nieprodukcyjne m arnow anie sił um ysłowych. Ale realnem u politykow i, liczą cemu się ze zbiorow ą psychologją, nie wolno zamykać oczu na fakt przeczulenia narodow o ściowego i przez swój upór prow okować „prze śladow anych“ i wyzywać ich do walki przeciw „gnębiącem u“ ich państw u. Dobrze zrozum iany in teres państw a i ogółu społeczeństw a w ym aga trzym ania się zasady „ l e b e n u n d l e b e n l a s - s e n ” (żyć samemu i pozwalać innym żyć). Niechaj przeczulenie narodow ościow e rozrasta się bez przeszkody, niechaj dochodzi do k ra ń ców (oczywiście bez posiłkow ania się przem ocą lub zdradą), a w tedy samo życie w ykaże ab su r dalność czyli niedorzeczność wielu mrzonek, a sami przewodnicy takich ruchów przestaną się buńczuczyć i uznają, że szkoda czasu i atłasu.
W roku 1925 rząd polski nie pozwolił uczonym polskim, zaproszonym przez rosyjską Akademję Nauk, pojechać na obchód jubileuszow y tej in stytucji oświatowej i kulturalnej. Ale w tedy miano jakieś, jak się później okazało, nie uza sadnione skrupuły i wymówki. A prócz tego na czele M inisterstw a Oświaty i chwilowo na czele M inisterstw a Spraw Zagranicznych stał wówczas osław iony i przysłow iow y p. Stanisław G rabski. Tymczasem dziś mamy przecież rząd „sanacji m o ralnej“ i „po n adpartyjnej” solidarno ści ogólno-państw ow ej. Takiem u rządowi jakoś nie do tw arzy kierow anie się względami niechęci zaściankow ej i traktow anie zgóry narodow ości niższego rzędu, narodow ości chłopskich. Okazuje się, że najskrajniejsza „lew izna“ nie przeszkadza rdzennem u Polakow i opierać budow y społecznej na tradycyjnej trójcy szlachcica, chłopa i żyda pachciarza.
Rząd carski swemi prześladow aniam i w szyst kich narodowości nierosyjskich wzbudzał i wzma cniał w tych narodow ościach w stręt i nienawiść do prześladowcy. Podczas pierwszej „rew olucji“ r. 1904 — 1906 pow stał w P etersburgu Związek w szystkich narodowości nierosyjskich, k tó ry prze dzierzgnął się następnie w Związek autonomi- stów -federalistów . Tendencje tego związku w y zyskał obecny rząd rew olucyjny Związku rep u blik Sowiecko-socjalistycznych, zyskując sobie w ten sposób sym patje narodowców. Jestto nad zwyczaj zręczny krok ze strony tego rządu.
W takiej np. republice białoruskiej rów no upraw nione są cztery języki: białoruski, ro sy j ski, polski i żydowski. Na zjeździe naukow ym białoruskim przem aw iano po białorusku, po ro syjsku i po polsku. Przy Instytucie kultury białoruskiej istnieją osobne sekcje polska i ży dowska. Nikt się nie gorszy używ aniem tego lub owego języka. Nikomu nie przyjdzie do głowy w ynaradaw iać szkoły, sądownictwo, ad m inistrację.
A jakże to u nas?
Zam iast współzawodniczyć z „bolszew ikam i“ w uznaniu i w cielaniu w życie rów noupraw nie nia narodow ego i w ten sposób odciągać od nich patryjotów narodow ościow ych, wolnych od tendencji komunistycznych, staram y się, w imię „egoizmu narodow ego“, prześladować „m niejszo ści narodow e”, szykanow ać i zamykać ich szkoły, okazywać im pogardę i lekceważenie. Godni spadkobiercy Rosji carskiej!
Ta gorliwość patryjotyczna może w głowach niekrytycznych w ytw arzać mniemanie, że rów no upraw nienie narodowości możliwe jest tylko przy rządzie komunistycznym , a co najmniej robotni- czo-włościańskim, i że dla osiągnięcia rów no upraw nienia konieczny jest przew rót społeczny. M niemanie błędne, ale psychologcznie zro zumiałe.
Czyż mamy czekać w Polsce związku narodo wości niepolskich i polskiego związku autonomis- tów -federalistów ? Czyż mamy oczekiwać w cie lania w życie tak prostych i elem entarnych podstaw wspóżycia społecznego dopiero drogą przew rotu?
Miejmy nadzieję, że wobec zm ienionych po wojnie w arunków życia do przew rotu nie dojdzie. Miejmy też nadzieję, że głos rozsądku i zrozum ie nie interesów wspólnych wezmą górę.
W ypuszczamy od czasu do czasu słodko brzm ią ce okólniki, obiecujące złote góry krzyw dzonym „mniejszościom narodow ym “. Ale okólniki te pozostają w górnych sferach ogólników, nie zstę pując na padół ziemski, na którym po dawnemu gospodarzy spadkobierca ideowy dzierżymordy carskiego.
Pocieszajm y się tern, że Polska nie stanow i w yjątku, że wszędzie na Zachodzie mniej więcej to samo, a na Wschodzie przygniata w szystko swą sam odzierżaw no-proletarjacką łap ą dzierży- m orda w /z-tej potędze.
II.
A teraz od spraw narodow ościow ych przejdźmy do spraw ogólnie obyw atelskich bez różnicy w y znania i narodowości, do spraw wolności słowa i prasy, do spraw wolności sum ienia i przy musu wyznaniowego.
Pomijam sław etny dekret prasow y, który może zawdzięczał swoje urodziny najlepszym pobud kom, ale pomimo to zalatyw ał w spom nieniam i 0 starych dobrych czasach, kiedy to kneblow a nie ust i krępow anie rąk było stale na porząd ku dziennym,
Najbardziej im ponującą próbą w cielania w ży cie słodkich wspom nień o m usztrow aniu dusz ludzkich przez duszpasterzy przy pomocy policji 1 żandarm erji jest okólnik o przymusowein
speł-10 Ż Y C I E W O L N E 2 nianiu p rak ty k religijnych przez uczniów szkół liśmy zbyt poważnie. Przeciwnie, pod wpływem średnich: obowiązkowe uczęszczanie na mszę przym usu i konw enansu rodził się indyferen- świętą, obowiązkowa spowiedź trzy razy do tyzm, a naw et cynizm. Była to fab ry k a obłud- roku, obowiązkowe rekolekcje i t. d. Aż się ników, kłamców i fałszerzy,
dusza raduje i w spom ina te błogosław ione czasy, Tego rodzaju policyjno - form alne traktow a- kiedy w pew nych określonych term inach każdy nie obrządków i obowiązków w yznaniowych np. sołdat m usiał pokazywać naczalstw u kartk ę w Rosji przygotow yw ało gru n t pod policyjno- z zaświadczeniem o odbytej spowiedzi. Ale nie form alne krzew ienie bezbożnictwa, o którem tylko sołdat; takiej kontroli policyjnej ulegał mówię m. i. w artykule „M a s o w e n a w r a- rów nież urzędnik, a przedew szystkiem każdy c a n i e n a „ b e z b o ż n o ś ć “ (Myśl W olna uczeń i uczenica, uczęszczający do szkoły, czy 1925 N« 2). Czy do tego dążą autorow ie okól- to rządowej, czy też pryw atnej, o ile byli za- ników, reglam entujących „religijność“ i wyzna- pisani jako praw osław ni lub katolicy. niow ą „m oralność“ uczniów i uczenie?
Uczęszczając przed pow staniem r. 1863 w la- A nic tu nie pomogą żadne późniejsze wy- tach 1857—1861 do gimnazjum realnego w W ar- kręty, żadne zagadyw ania i obłudne kom entarze, szawie, m usiałem codzień przed lekcjam i o wpół w ypisyw ane dla przeciw działania ujem nem u wra- do ósmej zrana w stępow ać na nabożeństw o do żeniu, jakie m usiał wywrzeć podobny okólnik, W izytek; musiałem brać udział we wszelkich uro- wypuszczony oczy wiście dla zyskania sobie czystościach kościelnych; m usiałem przymusowo względów k leru i idący znącznie dalej, aniżeli spowiadać się i komunikować; m usiałem około zobowiązania, narzucone państw u świeckiemu W ielkiejnocy chodzić na trzydniow e rekolekcje, przez konkordat. Był to poprostu objaw prze- na którycheśm y się strasznie nudzili i nastra- mocy i obłudy tych, co chwilowo czują władzę jali hum orystycznie. Ponieważ ksiądz p refek t w ręku. Ale przemoc i obłuda rodzą tylko nazyw ał rekolekcje zabaw ą duchową, więc jego przemoc i obłudę. Przemoc i obłuda jednego przym usow i słuchacze traw estow ali to na „kin- obozu mogą się stać przyw ilejem obozu prze- derbal duchow y“. Nudy rekolekcyjne urozmai- ciwnego.
cano grą w k arty lub choćby tylko w stalówki _ Unikajmy ohydnych wzorów Rosji carskiej i guziki. W ogóle całej spraw y religijności sta- i jei ideowych krew niaków .
dowej o policyjnem zabarw ieniu nie traktow a- J. Baadouin de Courtenay.
M i e l
OLIGARCHICZNY DEMOKRATYZM Nie tyczy to endeków. Wiem nadto dobrze, że niem a tam szczerego, głębszego dem okra- tyzmu. Je st tylko pozór haseł, obłuda nazw, danina duchowi czasu, ze strachu przed ludową pięścią. I jest w archolska żyłka, możność w y krzyczenia się i mącenia narodowej kadzi.
Nie o nich mówić chcę. I nie o „piłsudczy- kacłi“. Wiem nazbyt dobrze, że ich dem okra- tyczność nie sięga w spraw y głąb i nie jest samodzielna. I gdyby Piłsudski jutro, dla tych czy innych względów, zadecydował zerwać z de m okracją i Polskę m onarchją zrobić, nie mieliby ci „rad yk alni“ dem okraci zbyt ciężko-tragicznych przeżyć, zwijając dotychczasow y sztandar i w y w ieszając górnie królew ski czy im peratorski.
Więc i nie o nich myślę tu. Jeno o tych, co w dobrej wierze, z własnej woli, z n atu ry umiłowań, z przem yślenia dziejów ludzkich, z w glądu w przyszłość są dem okratam i, co służyć chcą d ź w i g n i ę c i u m a s l u d o w y c h i z r ó w n a n i u p u n k t ó w w y j ś c i a d l a w s z y s t k i c h w a r s t w i w s z e c h j e d n o s t e k l u d z k i c h .
Niestety! A tm osfera życia w stosunkach nie dem okratycznych i zachłanne partyjnictw o za bijające pracę partyj, spaczyły tak doszczętnie dusze, m yślenie i odczuwanie, że oto napróżno się rozglądam, by znaleźć stronnictw o, któreby napraw dę było do głębi dem okratycznem . Któ reby napraw dę przestrzegało w swem życiu, w swojej działalności, zasad istotnych
ludowładz-i z n y
twa, zasad tak bardzo kardynalnych, że bez nich dem okracja ginie, stając się złudą nierealną lub przykrem nieporozumieniem.
Cóż tedy treścią dem okracji, w najgłębszem pojm owaniu?
Jedna i jedyna rzecz: w o l n a , p e ł n o p r a w n a i r ó w n o p r a w n a w s z y s t k i m i n n y m , j e d n o s t k a c z ł o w i e c z a , co w zbiorowości—jako masowy, politycz ny w yraz—jest p ełnią ludowładztwa.
Czy jest takie stronnictw o w Polsce (czy jest w Europie takie?), któ reb y się nie lękało znijść w swem w ew nętrznem życiu — a nieraz też i w walce politycznej—clo tych istotnych głębin dem okracji?
Niedarmo tow. Vliegen, przywódca potężnej partji socjalistycznej holenderskiej, uderzając się w pierś na świeżo odbytej konferencji Egzeku tyw y M iędzynarodówki, stw ierdził dobitnie, że obóz socjalno-dem okratyczny św iata też w du żej mierze ponosi odpowiedzialność za osłabie nie demokracji. Bowiem obóz ten — mówił tow. Vliegen — sam, z e w z g l ę d ó w t a k t y c z n y c h , nieraz godził w zasady demokracji. P i sałem to dwadzieścia tem u lat.*)
Tak jest, ze źle zrozumianego interesu chwili, dla złudnych chwilowych zwycięstw, dem okra tyczne partje same nieraz tną korzenie demo kracji.
*) K a z i m i e r z R o m i n . I d e a ł a ż y c i e s o c j a l i s t y . K raków . K siążeczki „Ż ycia“, 1908 (w yczerpane).
U łatw ia te zabójcze cięcia p o s z u f l a d k o w a n i e p o j ę ć n a t r z y c z y w i ę c e j d e m o k r a c y j : na dem okrację parlam entarną, na dem okrację polityczną i na społeczną de m okrację. Lecz co się łacno da w pojęciach ro zumowych dzielić, nie znaczy to, że da się dzielić w życiu. Że da się w życiu szufladkować bez szkody dla całości, bez odsunięcia w dal zwy cięstw a spraw y dem okracji.
Tak, wielkim podcięciem spraw y, u głównego jej korzenia, była przed dwudziestu laty nieo patrzna w alka belgijskiej socjalnej dem okracji z praw em wyborczem kobiet, z krótkow zrocz nego lęku przed klerykalizm em niewiast. Ale to się mści. I strasznie.
Bo jeśli czołowy zastęp demokracji: socjaliści będą dla doraźnych zysków godzili w żywe jądro sprawy: w r ó w n o w p r a w n o ś ć w s z y st k i c h l u d z i,—to biada Sprawie!
I dlatego muszę mówić. Ostrzegać. Wołać o niezm ijanie się z zasadą. O poszanow anie podstaw, wbrew złudnym nakazom chwili, płytko wyrozumowanym. O baczniejszą styczność z ży wą treścią dem okracji, nie tylko o służenie for mom parlam entarnym , politycznym.
I ze sm utkiem patrzę w okół szukając dem o kratycznej partji, któraby napraw dę przestrze gała dem okratyzm u w całej działalności swojej. W w ew nętrznem życiu. W codziennem funkcjo nowaniu.
K tórażby się dziś zgodziła na bezpośrednią inicjatyw ę mas w w yborach? w staw ianiu k an dydatur? w układaniu list?
K tórażby się nie w ahała dziś oddać jakąś ważną spraw ę, pow szechną lub partyjn ą, na re ferendum ? na plebiscyt?
K tóraż urządza wiece napraw dę dem okratycz ne, bez zam kniętej zgóry listy mówców, dając głos każdem u człowiekowi?
K tórejż to dem okratycznej partji k ongresy nie kneblują ust większości uczestników przez up rzy
wilejowanie Zarządów, Rad Naczelnych i t. p. sfer rządzących, poza kolejką zwykłych mówców?
Gdzież jest dem okratyczne pismo, organ partji, dające praw o dyskutow ać otwarcie i publicznie uchw ały zarządu? lub bodaj klubu poselskiego, w spraw ach nieraz tak poważnych, że grożą cych rozwojowi dem okracji?
Gdzie jest dem okratyczna partja, gdzieby nie zawieszano bez sądu uczciwego tych lub owych członków, zarządom niemiłych (bądź w centrum, bądź na peryferji, w okręgach, w dzielnicach)?
Czy rozłam ując partję nagle na kilka pom niej szych grup, odtąd zżerających się nawzajem jak najw ścieklejsze wrogi, pytają „dem okratycz n e “ zarządy o wolę mas ludowych, k tó rą niby wyrażają? p y tają wyborców?
Czy zaw ierając doraźne sojusze, nieraz po- prostu horendalne, czy w stępując do obcych ideowo a społecznie w rogich rządów liczą się m enerzy partji z wolą rzesz ludowych? czy liczą się z tą wolą, odmawiając swej w spółpracy rzą dom może ludowi bliższym, dla niepojętych zmian nastroju, dla ubocznych spraw ie w zglę dów?
Ze smutkiem głębokim stwierdzam, że w szę dzie, kędy okiem sięgnę, w Polsce i na całym świecie, z tak niepraw dopodobną w prost łatw o ścią rządzące grupy ludzi, mających się za demo kratów (i za socjalnych naw et dem okratów ) s t a c z a j ą s i ę w o d w i e c z n y o l i g a r c h i z m w chwilę po dojściu do władzy.
W chwilę po dojściu do władzy, w stro n n i ctwie czy w partji, w Sejmie czy też w Rządzie, zapom inają w net ci dem okraci o tej jedynej a niezbędnej, o wielkiej i rozstrzygającej rzeczy, że t r e ś c i ą ż y w ą d e m o k r a c j i j e s t w o l n a i p e ł n o p r a w n a , i r ó w n o - w p r a w n a w s z y s t k i m i n n y m , j e d n o s t k a c z ł o w i e c z a .
K a zim ierz Romin.
Bajora (zwierciadło chamstwa)
PUPILE I PASIERBY SKARBU.
Są instytucje żyjące i tyjące z subwencji m ie sięcznych Skarbu, a są inne z tychże subwencji stale niedom agające lub poprostu konające na suchoty. Na tam te Skarb ma zawsze dość, w n aj- krytyczniejszych naw et chwilach, a na te drugie i w dobrych chwilach zawsze brak, więc ciska im li nędzny ochłap.
Zapewne, powiecie mi, te pierwsze są w aż niejsze dla życia i kultu ry Polski, więcej w ydaj ne, więcej spraw ne, lub jedyne i niedające się zastąpić. Lecz jak porównać, co ważniejsza: c z y n p . C e n t r a l a K ó ł e k R o l n y c h c z y c e n t r a l n y I n s t y t u t B a d a w c z y ? jak porów nać ich spraw ność oraz ich wydajność? jak ocenić, co się da, a co nie da się zastąpić przez jakieś pokrew ne instytucje?
W najcięższych w arunkach, z nędznych gro szy, niem al z niczego, szalonym entuzjazmem małej garstki polskich badaczy życia, pow stał po odejściu niemców I n s t y t u t B i o l o g j i
D o ś w i a d c z a l n e j o kilku pracowniach w ar szawskich i o jedynej w kraju (gdy niemcy mają kilkadziesiąt!) S t a c j i H y d r o b i o l o g i c z n e j na W igrach, najgłębszem i największem z n a szych jezior. Mimo paroletnich przerw w ydaw niczych, gdy na to brakło funduszu, mimo p rzy długiego okresu organizacyjnego (znów z po wodu różnych braków ), w ydał już w ciągu p ię ciu lat (1922—1926) s i e d e m d z i e s i ą t k ó w p r a c s p e c j a l n y c h , w Instytucie w ykona nych, a ma gotowych jeszcze sporo.
Chyba, jak na możności m aterjalne, dość! ale nań braknie często w Skarbie tych nędznych naw et k i l k u t y s i ę c y miesięcznych, podczas gdy konkurujące z sobą dwa obozy polityczne Kółek Rolnych, kupiące się jeden przy Central- nem Tow arzystw ie Rolniczem, drugi w C entral nym Związku Kółek, każdy otrzym uje stale po k i l k a d z i e s i ą t t y s i ę c y .
Ale tam są politycy. Za nimi stoją wielkie partje: za jednymi A grarjusze i cała Endecja, za