• Nie Znaleziono Wyników

Mój wuj i mój proboszcz

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Mój wuj i mój proboszcz"

Copied!
200
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

J a r ] d s la B r e f e .

’'O <y^ »S>

I 0 J WUJ I MÓJ PROBOSZCZ.

Powieść uwieńczona przez Akademię Francuska,

W A R S Z A W A .

DąUKAF^NlA

}łB i b l i o t e k i D z i e ł W y b o r o w y c l ) ”

4 7 . N o w y -Ś w ia t 47.

w n i Seminarium

i"7 Bromskiego w Kielcach

u \ r y Nr. przekład 3 cho ria. w irV isj rN

http://dlibra.ujk.edu.pl

(6)

til

303

^oauojre iio ile naypoK). B apm aiîa, 23 H o iio p a 1 8 9 9 ro ^a .

http://dlibra.ujk.edu.pl

(7)

PRZEDMOWA.

D ajem y czytelnikom „B iblioteki” próbkę p ow ie­ ści, n ag rad zan y ch przez A kadem ię paryzką.

S tanow ią one niejako odrębny dział w e w spól- czesnem pow ieściopisarstw ie, rozstrzelonem na tyle różnych kierunków .

Dział ten, odbiegający zarów no od z m y sło w o -' m istycznych, ja k i od o rd y n arn ie-n atu ralisty czn y ch produkcyj dzisiejszej doby, zaw iera u tw o ry różnej w artości: niekiedy zb y t blado za ry so w an e, n a t !e m ałom ieszczańskiego życia i filisterskich ideałów , ale n e k ie d y też pełne dow cipu i św ieżości u c z u ć ,-ta k pożądanej w epoce przeżycia i b an k ru c tw a specyficz­ nie francuskiej pow ieści, z jej nieśrnierteinem w ia- ro ło m stw em , z jej płytkiem ślizganiem się po z a g a ­ dnieniach m ałżeńskiej psychologii, lub niezdrow ym przeżuw aniem k ry m in aln y ch przygód i okropności.

Pow ieść B re te a w y b raliśm y ja k o najlepszą z n a ­ grodzonych w ostatnich latach.

Z aleca ją nietylko w sp o m n ia n a św ieżość i czy ­ sto ść uczuć, nietylko głębsza, niż zazw y c zaj, p sy ch o ­ logia, ale i ow a, niew ątpliw ie dodatnia, a n iew ątp li­ w ie fran cu sk a cecha pow iesciopisarskiego talentu: lek­ kość, zręczność i ja sn a w y tw o rn o ść stylu.

..Mój wuj i mój proboszcz" ę tts c a s;ę tez Wśród

http://dlibra.ujk.edu.pl

(8)

publiczności czytającej po francusku niezw yklem po w odzeniem , w ciągu bow iem lat dziesięciu, powieść, ta m iała ośm dziesiąt w ydań!

A utor jej, Jan de la B réte, n ależy do m łodych lał je d n a k ju ż cały szereg u tw o ró w , a miano- ■ ie:

V i m agination fa it le reste (8 w yd.). V e s p r it souffle où il veu t (7 w yd.). M o n o n d e et mon curé (80 w yd.). B a d in a g e (11 w y d ań ).

TJn v a in c u (12 w yd.)

L e comte de Polen (11 w y d .) R o m a n d 'u n e croyante (14 w yd.),

e, ja k w idzim y, w szy stk ie m iały w iększą liczbc w ydań.

Je st to au to r w y k w in tn y , a z arazem pow ażniej od w ielu innych. Nie stw o rz y ł on now ego ro­ ju pow ieści, ale d a w n y reprezentuje zaszczytnie

Z resztą, co się ty czy ow y ch prób stworzenia ^zcgoś now ego, to w dzisiejszym ru ch u „m odernisty­ c z n y m “ nie znaleźliśm y jeszcze nic takiego, coby istotną św ieżością pom ysłu o kupyw ało d ziw a ctw a for­ m y i treści.

Z anim te d y now e p rąd y sk ry stalizu ją się w ja ldm ś istotnie w yb itn y m i dojrzałym utw orze, który m oglibyśm y przedstaw ić czytelnikom „B iblioteki“, bei'. o b a w y posądzenia, że go n im y z a sztu czn ie i nieoglę- dnie w y m u szo n y m efektem — rad zim y przeczyta'.

„ W u ja i P ro b o szcza.“

Jestto a n ty te z a dzisiejszych w ich ro w aty ch sym - bolizm ów i rozanielonych zm ysłow ości, ale antytez, tak a, która p rzetrw a nie jeden n o w y kierunetc. Czło w iek bow iem zaw sze będzie potrzebow ał, obok pc drażnienia im aginacyi, także w y tch n ie n ia dla m yś i spokoju dla serca.

Julian jYiohort,

http://dlibra.ujk.edu.pl

(9)

I.

Jestem tak m ałą, że m o żn ab y m nie u w aża ć za karlicę, g d y b y nie d oskonała p ro p o rcy a głow y, nóg i rąk do całości mej postaci. T w a rz m oja a n i jest w yd łu żo n ą nadm iernie, ani też śm iesznie szeroką, jak to b y w a zazw y czaj u k arłów i w ogółe u w sz y ­ stkich istot b ezk ształtnych, a zgrabności m oich koń­ czyn pozazdrościłaby mi niejedna z pięknych pań.

A jed n ak ten brak w zro stu n ieraz ju ż pblałam pokryjom u gorącem i łzarn-i!

P o k ry jcm u , pow iadam , bo lilipucie m oje ciało mieściło duszę dum ną, am bitną, niezdolną do o k a z y ­ w an ia w łasnej słabości pierw szem u lepszem u... a n a- dew szy stk o mojej ciotce. T akiem i prz3m ajm niej były moje poglądy w piętnastym roku życia.

W y p ad k i w szakże, zm artw ien ia, troski, d o św ia d ­ czenia życia jednern słow em , p o konały i złagodziły niejeden c h a rak ter tw ard szy i oporniejszy zn aczn ie od mojego.

Ciotka m oja była osobą n ajnieprzyjem niejszą, ja k ą znałam kiedykolw iek. U w ażałam ją za n a d ­

zw y czaj b rzydką, o ile um ysł m ój, k tó ry nic nie w i­ dział jeszcze i nie m iał sp o so b n o ści p o ró w n y w a n ia , m ógł o tern sądzić. T w a rz jej była kanciasta i p o ­ spolita, glos w rzaskliw y, chód ciężki, a po staw a śm iesznie w ysoka.

P rzy niej w y g ląd ałam ja k m rów ka, ilekroć

http://dlibra.ujk.edu.pl

(10)

• niej m ów ić mi przyszło, m usiałam podnosić glo- ę tak w ysoko, ja k g d y b y m chciała przypatrzeć się erzcholkow i topoli. Pochodzenie jej było plebe- ¡zowskie, a n a w z ó r w ielu ludzi jej rasy ceniła nadi

zystko siłę fizyczną, dla w ątłej zaś mojej osóbl czuwała w zgardę, p rzy g n iatają cą m nie doszczętnie

O rganizm duch o w y był w iernem odbiciem iizy ego. Nie było w nim nic, oprócz ostrych kar, i r, o które nieszczęśliw i, zm uszeni ż y ć .z nią, roz

li sobie n o sy codziennie.

Mój w uj, szlachcic w iejski, którego głupota sta ■się p rzysłow iow ą w całej okolicy, poślubił ją dzię-

;wej słabości u m y słu i ch a ra k te ru . W k ró tce po aieniu się u m arł i nie poznałam go nigdy. Kie

ju ż um iała się za sta n a w ia ć , p rzy p isy w ałam tę śm ierć przedw czesną mej ciotce, która, ja k m. zdaw ało, zdolną była doprow adzić do grobu nie go jednego m arnego szlachcica, ale co najm niej

pułk m ężów .

M iałam d w a lata, kiedy rodzice moi opuścili a:, p o zo staw iw szy m nie n a łasce losu, życia i r a ­ dy fam ilijnej. Z pięknego m ajątk u pozostaw ili mi dość ładne jeszcze szczątki, coś około czterechkroć stu tysięcy fran k ó w w posiadłościach ziem skich, które przynosiły dochód p rzyzw oity.

C iotka podjęła się w y ch o w ać m nie. Nie lubiła w p raw d zie dzieci, ale pon iew aż m ąż jej nieosobliw ie z a rz ą d za ł m ajątkiem , sku tk iem czego by ła ubogą, z p rzyjem nością m yślała o tern, że dostatek razem ze m ną w dom jej zaw ita.

Jak iż to był dom szk arad n y ! wielki, z ru jn o w a­ n y , źle u trzy m an y ; z b u d o w an y pośrodku dziedzińca, pełnego ste rt gnoju, błota, k u r i królików . Po za nim rozciągał się o b szern y ogród, w k tó ry m bezładnie ro zra stały się w szelkie rośliny, o które nie tro szczy ł się zgoła nikt w św iecie. Z daje mi się, że jak z a ­ sięgnie pam ięć ludzka, n ikt nie w idział ogrodnika, obcinającego w nim gałęzie, lub w y ry w ają ceg o ziel­

(11)

ska, rozrastające się sw obodnie; ani z aś ciotce mojej, ani mnie nie przychodziło na m yśl nim się zająć.

T e n las dziew iczy nosił n azw ę B uisson. Leżał w głębi wioski, o pół mili od kościoła i w si, zło ż o ­ nej z jakich dw udziestu chat. N a pięć mil dokoła nie było ni pałacu, ni zam ku, ni dw oru. Żyliśm y w najzupełniejsi em odosobnieniu.

Ciotka m oja w yjeżdżała czasam i do C., m iaste­ czka najbliżej położonego od n aszego folw arku. G o ­ rąco życzyłam sobie nieraz, że b y m nie kiedy tam z sobą w zięła, ale życzenie to nie ziściło się nigdy.

Jedynem i w ydarzeniam i n aszego życia były p rzy jazd y dzierżaw ców , p rzyw ożących należności, lub pieniądze za czynsz i— w izyty proboszcza.

O! jakiż to zacn y człow iek był ten n asz pro­ boszcz!

P rzychodził trzy razy n a tydzień do nas, pod- ją w sz y się któregoś dnia w przystępie gorliw ości, n a - p ychania w m oją m ózgow nicę w szelkiego rodzaju zn a n y ch jem u um iejętności.

I spełniał też przyjęte n a siebie zadanie z w y ­ trw ało ścią, aczkolw iek ja um iałam cierpliw ość jego na nielada w y staw iać próby. Nie dlatego, żebym m iała głow ę zakutą, przeciw nie, uczyłam się w sz y st­ kiego z łatw ością, ale dlatego, że próżniactw o było n ajulubieńszym z m ych grzechów ; kochałam je, k u lty ­ w ow ałam , pieściłam . n ap rzek ó r w ym ow ie proboszcza i jego niezm ęczonym usiłow aniom , p o d ejm o w an y m w celu w y rw an ia z mojej duszy tego posiew u s z a ­ tana.

A przytem — i kto wie, czy to nie był punkt n ajw ażn iejszy — zdolność rozum ow ania rozw inęła się u m nie niezm iernie szybko. Z apuszczałam się z a ­

zw yczaj w d y sk u sy e, które w y p ro w ad zały probo­ sz c z a z rów now agi; p o zw alałam sobie n a uw agi i o ce­ ny', k tó re częstokroć d rażniły, a n a w e t raniły n a j­ dro ższe jego p rzek o n an ia.

P ra w d z iw ą p rzy jem n o ścią było dla m nie sp rze ­

http://dlibra.ujk.edu.pl

(12)

ciw iać m u się, p rzeczyć, drażnić, tw ierdzić coś w p ro st przeciw nego jego poglądom , upodobaniom , m niem a­ niom . T o podniecało mi krew , u trzy m y w ało um ysł w stanie podbudzenia, tak, że i on doznaw ał tego s a ­ m ego uczucia i byłby głęboko zm artw io n y , gdybym nagle w y rzek ła się m oich n a w y k n ie ń przek o rn y ch i niezależności z a p atry w a ń .

Ale nie m iałam ku tem u najm niejszego zam ia­ ru; ilekroć bow iem zobaczyłam , że się kręci na krze­ śle, w ichrzy w łosy n a głow ie w rozpaczy, m aże so­ bie nos tabaką, zapom inając o w szy stk ich regułach porządku, co zdarzało się tylko w w ypadkach n a j­ pow ażniejszych, w ó w czas uciecha m oja nie m iała granic.

G dyby w szak że chodziło tu był.o o niego s a ­ m ego tylko, zdaje mi się, że czasam i zdołałabym by­ ła oprzeć się dem onow i kusicielskiem u. C iotka m o­ ja pow zięła sm u tn y zw yczaj asy sto w an ia przy lek­ cy ach, jakkolw iek n ic a nic z nich nie rozum iała i poziew ała przynajm niej z dziesięć razy w ciągu go­ dziny.

Otóż w szelki opór, w ó w czas naw et, kiedy w strę ­ tn a jej osoba nie w chodziła w grę, dop io w ad zał ją do w ściekłości, w ściekłości tern większej, że nie śm ia ­ ła nic m ówić w obec proboszcza. A ten, sam fakt, że ja podejm uję rozpraw ę, w y d ał jej się p o tw o rn o ­ ścią, obalającą w szelki p orządek fizyczny i m oralny. Nigdy, co praw da, nie n ap adałam w p ro st n a <nią, bo była g ru b iań sk ą i lękałam się bicia. Ale ju ż s^m głos mój, jak k o lw iek łag o d n y i h a r m o n i j n y , ^ ile sobie pochlebiam , w yw ierał n a jej n erw y słuchow e w p ły w dziw nie nieszczęśliw y.

Z w aży w szy te okoliczności, łatw o zrozum ieć, że niepodobieństw em było dla mnie, absolutnem nie­ podobieństw em , w yrzec się złośliw ych u w ag , dopro­ w ad za jący ch do w ściekłości m oją ciotkę i u d ręczają­ cych proboszcza.

A jed n ak kochałam serd eczn ie tego biedne­

http://dlibra.ujk.edu.pl

(13)

go proboszcza i w iedziałam , że mimo w szy stk ie m o­ je dow odzenia cudaczne, dochodzące ozęstokroć do z u ch w alstw a, był on do m nie najszczerzej p rzy w ią­ z an y m , N ietylko byłam dla niego w y b ra n ą o w ie ­ czką jego ow czarni, ale jeszcze dziecięciem ukocha- nem , jeg o dziełem , dzieckiem jego serca i um ysłu. W tej miłości iście ojcow skiej by ła p ew n a dom ieszka uw ielbienia dla moich zdolności, moich słów i c z y ­ n ó w w ogóle.

W ziął on przyjęte n a siebie zadanie p raw d zi­ w ie do serca; poprzysiągł sobie, że m nie w ykształci, że czuw ać będzie nad em n ą ja k anioł opiekuńczy, m im o tej głow y upornej, m im o mej logiki i moich k ap ry só w . Z resztą zadanie to w krótce stało się n a j­ m ilszą dla niego sp ra w ą w życiu, najw ięcej w artą, ieśli nie je d y n ą ro zry w k ą w jed n o stajn em jego

stnieniu.

C zy to w śród deszczu, czy w śród w ichru, śnie­ gu. gradu, upału, zim na, burzy, pojaw iał się pro- >oszcz z su ta n n ą podk asan ą do kolan i z kapeluszem >od pachą. Nie wiem , czy w ciągu całego życia wi- izialam bodaj ra z jeden kapelusz n a jego głow ie. Miał 5tną m anię chodzenia z o d k ry tą głow ą, uśm iechając ię do przechodniów , do ptaków , do drzew , do ka- dego niem al źdźbła traw y . O tyły i p ękaty, zdał się brm alnie odskakiw ać od ziem i, po której dążył rze- <iemi kroki i do której zdał się przem aw iać: „ D o ­ rą jesteś i kocham cię!” Z adow olony był z tego, 2 żyje, zadow olony z siebie sam ego, ze w szystkich a świecie. Poczciwra tw a rz jego różow a i św ieża, oczona białem i w łosam i, przypom inała mi zaw sze te iże spóźnione, co kw itn ą jeszcze w tedy, gdy je pierw - ly śnieg p rzypruszy.

Kiedy w chodził n a dziedziniec, k u ry i króliki egły n a głos jego, rzucając się n a o k ru szy n y chle- u, którego nie zapom inał nigdy w sunąć do kieszeni,

'zed w yjściem z probostw a.

Piotrusia, dziew ka folw arczna, dążyła n a ieeo

http://dlibra.ujk.edu.pl

(14)

pow itanie z ukłonem , potem Z u zanna, k u c h a rk a , śpieszyła otw orzyć m u drzw i i w prow adzić do s a ­ lonu, gdzie o d b y w ały się n asze Iekcye.

Ciotka, u sadow iona w fotelu z w dziękiem pio­ ru n o ch ro n u cokolw iek grubego, podnosiła się za jego nadejściem , w itając i co prędzej p rzy stęp o w ała do lita­ nii moich niecn y ch postępków . Poczem , siadłszy za jednym zam achem , brała w rękę pończochę, kota fa­ w o ry ta n a ko lan a i czekała, albo i nie czekała na sposobność pow iedzenia mi czegoś nieprzyjem nego.

Z acny pleban słuchał cierpliwie tego głosu prze­ nikliw ego, od którego, zda się, pękały w uszach bę­ benki. K urczył się, ja k g d y b y reprym -anda p rz e z n a ­ czona by ła dla niego i groził mi palcem z półuśm ie­ chem. Bogu dzięki, znał on moją ciotkę oddaw na.

M y siadaliśm y przy m ałym stoliku, któ ry u sta ­ w iliśm y sobie niedaleko okna. P ozycya ta m iała tę dw oistą korzyść, że trzy m ała n a s w pewnerti o dda­ leniu od ciotki, tronującej w pobliżu kom inka, w głę­ bi pokoju, a prócz tego p o zw alała mi śledzić w zro­ kiem lot jaskółek i m uch, a zim ą grę św iatła n a śnie­ gu i szronie, pokryw ającym d rze w a ogrodu.

P roboszcz kładł p rzy sobie na stole tabakierkę, kraciastą chustkę n a poręczy fotelu i lekcya ro zp o ­ czy n ała się.

S koro lenistw o m oje nie było z b y t wielkiem , rzeczy szły jak o tako, dopóki chodziło o popraw ie­ nie zadań; jakkolw iek bow iem były one o ile mo-ności n ajkrótsze, niem niej zaw sze b y w ały staran n ie odrobione. P ism o m iałam p o rz ą d n e ,, a styl gładki. P roboszcz p otrząsał g ło w ą z m iną zadow olenia, raz po raz zaży w a ł tabaki z zapałem i pow tarzał n a w szystkie tony: „Dobrze, bardzo dobrze!”

Przez ten czas ja liczyłam plam y, p okryw ające jego su ta n n ę , i rozm yślałam n ad tern, ja k b y on też w yglądał, ■ g d y b y m u w łożyć n a głow ę czarną p e ru ­ ką, obcisłe spodnie do kolan i czerw one aksam itne u b ran ie, jak ie m iał dziad mój n a portrecie.

(15)

My Al o proboszczu w obcisłych spodniach i p e­ ruce była dła mnie tak zabaw ną, że w ybuchałam g ło ­ ś n y m śm iechem . W ó w czas ciotka w olała:

— Głuptas! w aryatka!

I inne kom plem enty tego rodzaju, które m iały ten przyw ilej, że były parlam entarnem u i dobitnem i zarazem .

P roboszcz pa trzy ł na m nie z uśm iechem i p o ­ w tarz ał dw a lub trzy razy:

— Aj, m łodość! ta piękna młodość!

Snaćw spom nienie w łasnej, a tak daw n o m inio­ nej m iodości w ydzierało m u lekkie w estchnienie z piersi.

N astępnie przechodziliśm y do w y d a w a n ia zada­ nych lekcyj, a w ó w czas rzeczy nie szły ta k dobrze. Była to godzina k ry ty czn a, czas pogadanki, osobi­ sty ch opinij, d y sk u sy j, a czasem n a w e t i sporów

Proboszcz lubił niezm iernie postacie sta ro ż y tn e ­ go św iata, b o haterów , czy n y niem al bajeczne, w któ­ rych o d w ag a fizyczna o d g ry w ała w a ż n ą rolę.

D ziw na to była predylekcya, bo nie był on b y ­ najm niej ulepiony z gliny, z której się tw o rzą boha­ terow ie.

Z autyażyfam , że straszn ie nie lubił w racać n o ­ cą do dom u, a odkrycie to, jakkolw iek uczyniło mi go jeszcze droższym , bo sam a byłam porządnym tchórzem , nie pozostaw iło mi żadnego złudzenia na punkcie jego odw agi.

A potem dusza jego spokojna, lubiąca odpoczy­ nek, rutynę, sw e ow ieczki i ciało, które było jej sie­ dliskiem , nigdy, przenigdy nie m arzy ła o m ęczeń­ stw ie. W idziałam ja k bladł, o tyle przynajm niej, o ile p o zw alały n a to rum iane jego policzki, c zy ta­ ją c opisy m ąk, zad aw a n y ch p ierw szym chrześcianom . U znaw ał, że to rzecz niesłychanie piękna w ta r­ gnąć do nieba je d n y m skokiem bohaterskim , ale s ą ­ dził, źe ró w n ie dobrze m ożn a było dążyć spokojnie ku w ieczności bez zm ęczenia i pośpiechu.

(16)

Nie m iew ał on tych p o ry w ó w egzaltacyi, które przejm ują pragnieniem śm ierci, byle tylko m ódz uj­ rzeć w cześniej P ana św ia tó w i czasów . O, bynajm niej! Z decydow any był odejść bez szem rania, kiedy jego godzina nadejdzie, ale ży czył sobie serdecznie, aby godzina ta nadeszła o ile m ożna ja k najpóźniej.

W y zn aję, że mój tem peram ent, który nie od­ zn acz a się bynajm niej bohaterstw em , godził się w zupełności z tą m oralnością łatw ą i słodką.

Niemniej przeto mój proboszcz w ielką w agę p rzy w ią zy w ał do sw oich bohaterów ; uw ielbiał ich, podnosił, kochał o tyle więcej niezaw odnie, o ile czuł, że w dan y m w y p ad k u absolutnie nie byłby zdolnym ich n aśladow ać.

Co do m nie, nie podzielałam ani jego u p odo­ bań, ani zach w y tó w . C zułam stan o w czą an ty p aty ę do G reków i R zym ian. Jak ąś niedocieczoną drogą pracy fantazyi doszłam do przekonania, że ci ostatni m usieli być podobnym i do mojej ciotki... czy też, że ciotka była do nich podobną, ja k kto woli — i od dnia, w którym zrobiłam to zestaw ienie, Rzym iani zostali osądzeni, skazani i straceni w moim umyśle P roboszcz jed n ak upierał się w ciąż brodzić z m ną po n iw ach historyi rzym skiej, ja zaś upierałam się z mojej stro n y , żeby najm niejszego nie budziła o n a w e m nie zajęcia. Postacie republiki p o zo staw ia­ ły m nie całkiem chłodną, a cesarze mącili się dzi­ w nie w mojej głow ie. D arem nie proboszcz w y rażał zac h w y t sw ój okrzykam i, darem nie gniew ał się, do­ w odził, nic nie w zruszyło mojej obojętności i osobi­ sty ch moich zap atry w ań .

T a k nap rzy k ład , o p ow iadając dzieje M ucyusza Scevoli, zakończyłam tak;

„Spalił sobie p raw ą rękę, ab y ją u k a ra ć za to, że się om yliła, co dowrodzi, że był g łupcem !“

P roboszcz, któr}' poprzednio słuchał m nie z m i­ n ą zadow oloną, aż zerw ał się oburzony.

— G łupcem , m oja panno!... A to dlaczego?

http://dlibra.ujk.edu.pl

(17)

— P o n ie w aż u tra ta ręki nie n a p ra w iła jego om yłki— odpow iedziałam — poniew aż P orsena niem niej przeto był ż y w y m , a se k re ta rz jego przez to nie był zdrow szym .

— Dobrze, m oja m ała; ale P orsena uląkł się o tyle, że odstąpił od oblężenia natychm iast.

— T o dow odziłoby tyłko, księże proboszczu, że P orsena był tchórzem .

— Niech i tak będzie! Ale Rzym był o sw obo­ dzony, a dzięki komu? dzięki Scevoli, dzięki jego czynow i bohaterskiem u!

I proboszcz, któ ry drżał n a m yśl, że m ógłby sp arzy ć sobie koniec m ałego palca, tern więcej p o ­ dziw iał M ucyusza Scevolę, unosił się, usiłując znaglić m nie do uznania ow ego bohatera.

— Ja obstaję przy tern, com p o w ie d ziała— od­ pow iadałam spokojnie— że to był poprostu tylko g łu ­ piec i to wielki głupiec.

Proboszczow i aż tchu zabrakło, g d y wołał: — Ju ż to kiedy dzieci zaczną rozum ow ać, przychodzi ludziom niem ało nasłuchać się niedorze­ czności!

— Księże proboszczu, uczyłeś mnie przed kilku dniam i zaledw ie, że rozum jest najcenniejszą z w ładz człow ieka.

— B ezw ątpienia, bezw ątpienia, ale w takim tylko razie, jeśli się um ie nim posługiw ać. A przy- tem m ów iłem o człow ieku dojrzałym , a nie o m ałych dziew czynkach.

— Księże proboszczu, m ały ptaszek próbuje sw y c h sił n a kraw ędzi gniazdka.

Poczciw iec, cokolw iek zbity z tro p u , w ichrzył n a głow ie zaciekle w łosy, co m u n ad aw ało podo­ bieństw o do wilczej głow y, p rzy sy p an ej białym p u ­ drem .

— Źle robisz, m oja m ała, że się tak bardzo w dajesz w ro z p ra w y — m aw iał mi czasam i — to grzech p y ch y . Mnie, co ci daję odpow iedź na tw e

(18)

14

ro zum ow ania, nie będziesz m iała zaw sze, a kiedy b ę ­ dziesz zm u szo n a ro zp raw iać się z życiem , n au ­ czy sz się, że z niem nie m a d yskusyi, źe m u ułedz trzeba.

Ale co m nie tam obchodziło życie! M iałam proboszcza ku ćw iczeniu logiczności moich poglądów i to mi w ystarczało.

Skoro ju ż bardzo go n ad rażn iłam , nanudziłam , n ap rzekom arzałam się z nim, starał się przybrać w y ­ raz tw a rz y su ro w y , ale w krótce w yrzec się m usiał tego zam iaru, u sta jego bow iem , w iecznie uśm iechnię­ te, nie chciały ża d n ą m iarą być posłuszne.

W ó w c zas m aw iał mi:

— P an n o de Lavalle, przejdziesz sobie raz je sz ­ cze dzieje rzym skich cesarzów i postarasz się o to, a b y nie brać w przyszłości T y b e ry u sz a za W esp a-< zy a n a .

— D ajm y ty m panom pokój, księże probo­ szczu — odpow iadałam m u — oni mnie tak nudzą! Czy wiesz, księże dobrodzieju, że g d y b y ś był żył za ich czasów , upiekliby cię żyw cem n a kracie albo w y rw a li ję z y k i paznogcie, lub poćw iertow ali na d robne kaw ałeczki, ja k m ięso n a pasztet.

T e n obraz p o n u ry przejm ow ał lekkim dreszczem proboszcza, k tó ry odchodził drobnem i kroczkam i, nie ra ­ cząc ju ż zniżać się n a w e t do odpow iedzi.

W iedziałam , że niezadow olenie jego doszło do szczy tu , ilekroć zaczy n ał ty tu ło w ać m nie p anną de Lavalle. C erem onialna ta [n azw a była najżyw szym i tego objaw em i w ów czas m iew ałem w y rzu ty su m ie ­ nia aż do chw ili, w której go zobaczyłam zjaw iają­ cego się ponow nie z ro zw ian y m w łosem i uśm ie­ chem na ustach.

(19)

C iotka p astw u a się nadem ną, gd y byłam dzie­ ckiem , i doszłam do takiej o b a w y bicia, że spełnia­ łam posłusznie jej rozkazy.

Biła m nie jeszcze w dniu, w któ ry m doszłam lat cztern astu , ale było to po ra z ostatni.

Z acząw szy od dnia tego, obfitującego dla m nie w e w rażenia, m ające w agę w y p ad k ó w , bunt, co głu­ cho w rzał w umyśl© moim od kilku m iesięcy, w y ­ b u ch n ął nagle i zm ienił z g ru n tu m oje p ostępow anie z ciotką.

W tym czasie proboszcz przechodził ze m ną historyę F ran cy i, którą, ja k sobie pochlebiałam , z n a ­ łam doskonale. T o pew na, że pom inąw szy luki i restrykcye m ego podręcznika, w iedza m oja w tym k ierunku posunięta była do m ożliw ych granic.

Proboszcz otaczał królów sw oich m iłością p o ­ suniętą do czci, a je d n a k nie lubił F ra n c isz k a I-go. s A n ty p a ty a ta była tern osobliw szą, że F ran ciszek I-y

był przecież m ężnym i pozostał popularnym . Ale proboszczow i nie p rzy p ad ał on do serca, to też nie om ijał nigdy sposobności k ry ty k o w an ia go; ja zn ó w , pow o d o w an a duchem przekory, w y b rałam go sobie za ulubieńca.

W dniu, o którym w spom niałam pow yżej, m ia ­ łam w y d aw ać lekcyę, odnoszącą się do tak miłego mi króla. R ozm yślałam poprzedniego dnia ju ż nad sposobem , w jak i m ogłabym postać jego otoczyć b la ­ skiem w oczach księdza. Na nieszczęście, m ogłam tylko p o w tarzać w y raż en ia mojej historyi, o p u sz c z a ­ ją c poglądy, oparte raczej n a w raż en iu niż n a ro zu ­ m ow aniu.

Od godziny ju ż łam ałam sobie głow ę n ad tern, g d y n a ra z św ietn a m yśl m i zabłysła:

— A biblioteka! — zaw ołałam .

N aty ch m iast pędem przebiegłam długi k u ry tarż

II.

(20)

i w ta rg n ę ła m , po ra z pierw szy, do pokoju dość d u ­ żego, całkow icie obstaw ionego regałam i, na których m ieściły się książki, połączone z sobą gęstą tk a n k ą nagrom adzonej pajęczyny. Ł ączył się on z pokojam i, które zam knięto po śm ierci m ego w u ja n a to, a b y już nigdy do nich nie w chodzić; czuć tu było stę- chliznę i brak pow ietrza tak bardzo, że om al tchu mi nie zabrakło. O tw orzyłam coprędzej okno, b ar­ dzo m ałe, w ychodzące n a n ajdzikszy zakątek ogrodu, nie m ające ani źaluzyi, ani okienic; n astępnie p rzy ­ stąpiłam do poszukiw ań. Ale ja k tu o dkryć F ra n ­ ciszka I pośród tak* długich szeregów książek?

Ju ż m iałam dać za w y g ra n ą , kiedy n a w idok jednej m ałej książeczki w ydałam o krzyk radości. B yły to biografie królów francuskich aż do H e n ry ­ ka IV. R ycina dosyć dobra, p rzedstaw iająca F ra n ­ ciszka I-go w e w spaniałym kostyum ie W alezyuszów , dołączona była do jego biografii. P rzy p a try w ałam się jej ze zdum ieniem .

— C zy to podobna — m ów iłam sobie zadzi­ w iona — żeby istnieli na św iecie tak piękni ludzie'

Biograf, nie podzielający bynajm niej a n ty p a ty i proboszcza dla m ego bohatera, w y ch w alał go bez­ w zględnie. M ówił z pełnem zapału przekonaniem o jego piękności, o jeg o m ęztw ie, jego d u ch u ry ce r­ skim , o św iatłej protekcyi, ja k ą otaczał n au k i i s z tu ­ ki. K ończyła się kilku w ierszam i, dotyczącem i jego życia p ry w atn eg o , i z nich to dow iedziałam się tego, o czem nie w iedziałam dotąd, a m ianow icie, że:

„F ran ciszek I-y prow adził życie w esołe i lubił niezm iernie kobiety. Nad inne przenosił on jed n a k głów nie i szczerze piękną panią A nnę de Pisseleu, nadał jej h ra b stw o d ’E tam per, które podniósł n a stę ­ pn ie do godności księztw a, a b y jej się stać wielce p rz y je m n y m “ .

Z tych kilku słów w yciągnęłam w nioski n a s tę ­ pujące: Po pierw sze, o d k ry w sz y przed m iesiącem , że istnienie m oje było z b y t m onotonnem , że brak mi

(21)

było w ielu r z e c z y , że posiadanie proboszcza, ciotki, k u r i królików nie w y sta rcza ło bynajm niej do szczę­ ścia, doszłam do przekonania, że F ra n c isz e k I, obie­ ra jąc sobie życie w esołe, będące oczyw iście przeci­ w ień stw em m ojego, d ał n ajlep szy dow ód zd ro w e ­ go sądu.

Pow tóre, że niezaw odnie w y z n a w a ł on i w y k o ­ n y w a ł św iętą cnotę miłości bliźniego, głoszoną przez m ego proboszcza, skoro kochał tak bardzo kobiety.

Po trzecie, że A n n a de Pisseleu była osobą szczęśliw ą i że ja chciałabym bardzo, a b y ja k i król n a d a ł mi hrab stw o , podniesione później do godności księztw a, dla stan ia mi się „w ielce p rz y je m n y m “ .

— Brawo! — zaw ołałam , rzucając książkę aż pod sufit i ch w y tając ją n aty ch m iast w p o w ietrzu .— Oto dow ody, które pobiją proboszcza i n a w ró cą go n a m oje przekonania.

W ieczorem odczytałam w łóżku całą biografię. — Co to za zacn y człow iek ten F ran ciszek I-y!— m ów iłam sobie. — Ale dlaczego a u to r w spom ina tyl­ ko o jego uczuciach dla kobiet? D laczego nie dodat, że kochał on także m ężczyzn? Z resztą, szczerze m ów iąc, każdy m a sw oje upodobania; gdybym jed n a k n iała sądzić o kobietach w edług mojej ciotki, zdaje nńi się, że zaw sze dałabym pierw szeń stw o m ężczy ­ z n o m .

Potem p rzy szło mi n a m yśl, że b io g raf n ależał d o płci męzkiej i pom yślałam , że niezaw odnie u w a ­ ża ł, iż grzeczniej będzie, uprzejm iej i skrom niej, p o ­ m in ą ć m ilczeniem siebie i sw ój rodzaj.

I z tą m yślą, w zupełności rozśw iecającą sy- tu a c y ę , usnęłam .

N azajutrz w stałam n ad z w y c zaj zadow olona. l!a p rz ó d bow iem m iałam ju ż lat szesnaście; pow tóre, r lałe stw o rzo n k o , przeglądające się w lustrze, p rz y ­ p a try w a ło się tw a rzy , k tó ra nie budziła w niem by- J"1 ajmniej odrazy; potem dw a, czy trz y ra z y w

ykręci-BjbJiofceką. — T- 113 g*

(22)

łam się n a pięcie n a m yśl o zdum ieniu proboszcza w obec n o w y ch n a b y tk ó w m ojej w iedzy.

W niecierpliw ości takiej siedziałam ju ż od dość długiego czasu przy stoliku, kiedy w szedł ró żo w y i uśm iechnięty.

N a jeg o w id o k serce trochę silniej m i zabiło, ja k bije serce w o d za w wigilię bitw y.

— T a k to, m oja m ała — pow iedział, kiedy ju ż popraw ił w y p ra co w an ia i sk rzy w ił się cokolw iek na ich lakoniczność— przejdźm y teraz do F ran ciszk a I-go i z b ad ajm y go w szechstronnie.

R ozsiadł się w ygodnie n a fotelu, ujął tabakierkę w je d n ą rękę, chustkę w d ru g ą i p atrząc n a runie z pod oka, p rzy sp o sab iał się do po d trzy m an ia dy- sk u sy i, którą p rzeczuw ał ju ż z góry.

Prz}'stą piłam o d razu do tem atu; ro z ru s z a ­ łam się, ożyw iłam , zaczęłam unosić zapałem ; z a- znaczałam m ocno zalety, p o dnoszone w mojej hi.t o- ryi, poczem p rzeszłam do m oich sp ecy aln y ch wia>* o- m ości.

— A jak i to był z a c h w y c ają c y m ężczyzn a, księże proboszczu! P o staw ę m iał m ajestatyczną, tw a r z szlach etn ą i piękną; brodę tak ład n ą, w klin p rz y c ię ­ tą, i takie piękne oczy!

Z atrzym ałam się n a chw ilę, żeby o d e tc h n ą ć , proboszcz zaś, przestraszo n y , prostując się sztV * w nie, ja k te dyabliki n a sp ręży n k ach , um ieszczoi l.t w p udełkach z tek tu ry , zaw ołał:

— Z kąd zaczerpnęłaś, m oja panno, w szystkich tych błazeństw ?

— T o ju ż m ój se k ret — odpow iedziałam z lek- .<im uśm ieszkiem tajem niczym .

I paląc za so b ą okręty, p raw iłam dalej:

— Nie w iem , księże proboszczu, co ci -zrobił :en biedny F ran cisze k I-y! C zy w iesz, księże, że miał o n zd ro w y niezm iernie sąd o rzeczy? P ro w a • i ził życie w esołe i lubił n a d z w y c z a jn ie kobiety... ;

W ied y już oczy p roboszcza ro z w a rły się tali

http://dlibra.ujk.edu.pl

(23)

szeroko, że a ż zlękłam się, cz y m u nie w y jd ą z orbit. K rzyknął tylko:

— P rzen ajśw iętsza M atko, św ię ty Michale! i upuścił tabakierkę z takim łoskotem , że kot, drze­ m iący n a fotelu, skoczył n a ziem ię z rozp aczliw em m iauczeniem .

C iotka m oja, d rzem iąca dotąd, z e rw a ła się zb u ­ dzona, w ołając:

— S z k a rad n y bydlaku!

A postrofa ta sk iero w an a by ła do m nie, nie do kota, jakkolw iek nie w iedziała zupełnie, o co chodzi. E pitet ten w szakże stan o w ił nieodm iennie w stęp i z a ­ kończenie w szelkiej przem ow y.

W p raw d zie spodziew ałam się, że w ia d o m o ­ ści m oje w yw ołają w ielki efekt, jed n ak że w obec n a d ­ zw yczajnej istotnie fizyognom ii pro b o szcza czułam się form alnie oszołom ioną.

W krótce w szakże podjęłam w dalszym ciągu z niezm ąconym spokojem :

— O sobliw ie zaś kochał p e w n ą piękną panię, której n ad ał n a w łasność księztw o. P rzy zn aj, księże proboszczu, że był on bard zo d obrym i że być n a m iejscu A n n y de Pisseleu byłoby w ielką p rz y je m n o ­ ścią.

— M atko Boska! — w y sz e p ta ł ksiądz g a sn ą ­ cym głosem — to dziecko je st ch y b a opętane!

— Co to się stało? — w rz asn ęła m oja ciotka, przek łu w ając w ark o cz jed n y m z d ru tó w p o ń czo ch y .—• W y rzu ć ją ksiądz za drzw i, sk o ro sobie p o zw ala n a nieprzyzw oitości.

— Moje dziecko— odezw ał się k siądz — zkądże to dow iedziałaś się tego w szystkiego, coś mi tu przed chw ilą powiedziała?

— Z książki — od p arłam lakonicznie, nie w sp o ­ m inając nic zgoła o bibliotece.

— I jakim sposobem m ożesz p o w ta rz a ć takie bezeceństw a?

B ezeceństw a! —- zaw ołałam zg o rszo n ą, — Co

http://dlibra.ujk.edu.pl

(24)

księże proboszczu, w ięc u w aż asz za rzecz bezecną to, że F ran ciszek I*y był w sp an iało m y śln y m , hojnym i lubił kobiety? W ięc ksiądz ich sam nie lubi?

— Co o n a mówi? — ry k n ęła ciotka, która słu­ chając m nie uw ażnie od chw il kilku, w y ciąg n ęła z m ego p y tan ia n ajokropniejsze w nioski. — T y bez- w stydnicol... czy...

— Cicho, k o ch an a pani, cicho! — przerw ał p ro ­ boszcz, który, ja k się zdaw ało, poczuł teraz w ielką ulgę. — P ozw ól m i rozm ów ić się z Reginą. Z o ­ baczm y, co w idzisz tak ch w alebnego w p ostępow a­ niu F ra n c iszk a I-go?

— D opraw dy, tó przecież bardzo proste — od­ pow iedziałam tonem cekolw iek w zgardliw ym n a m yśl, że p roboszcz zaczy n a w idocznie się starzeć i tru ­ dniej ju ż pojm uje. —■ W szak że c o d zien n ie. uczy m nie ksiądz proboszcz miłości bliźniego, a zdaje mi się, że F ran ciszek I-y w czyn w p ro w ad zał ulubioną księ­ dza zasadę: kochaj bliźniego ja k siebie sam ego, dla m iłości Boga.

Z aledw ie sko ń czy łam to zdanie, kiedy proboszcz» o tarłszy sobie tw arz, po której pot sp ły w ał grubem i kroplam i, ro zp arł się w fotelu i zło ży w szy ręce na b rzu ch u , w y b u ch n ął h o m ery czn y m śm iechem , który trw ał tak długo, że aż ze złości i oburzenia łzy n a ­ p łynęły mi do oczu.

— D o p raw d y — zaw o łałam głosem drżącym — głupia byłam , że sobie z ad aw ałam tyle tru d u , żeby się dobrze przysposobić n a lekcyę i zm usić księdza do podziw iania zalet F ra n c iszk a I-go.

— Moja p o czciw a, k o ch a n a dziecin o — odezw ał się w reszcie, przybierając n a p o w ró t pow agę i u ż y ­ w a ją c n a z w y ulubionej w tedy gdy był zad o ­ w o lo n y ze m nie, co m nie zdziw iło bardzo — m oja d o b ra dziecino, nie w iedziałem , że ż y w isz takie u w ie l­ bienie dla ludzi, k tó rzy w p ro w a d z a ją w czy n cnotę m uości bliźniego.

(25)

21

— W każdym razie nie m a w tern przecież nic śm iesznego — odpow iedziałam n a d ą sa n a .

— D ajm y pokój, dajm y tem u pokój, nie gnie­ w ajm y się już.

I proboszcz, zlekka uderzając m nie palcem po tw arzy , skrócił n a ten raz lekcyę, pow iedział mi, że przyjdzie znów ju tro i poszedł skonfiskow ać klucz od biblioteki, którą znał dobrze, choć ja się tego nie dom yślałam .

Jeszcze nie w yszedł z podw órza, kiedy ciotka rzuciła się na m nie i w strzą sa jąc m n ą tak, że om al nie w y rw a ła mi ram ienia ze sta w u , w rzasnęła:

— S zk arad n a sroko! coś ty pow iedziała, coś zrobiła takiego, że aż proboszcz m usiał w yjść ztąd tak wcześnie?

— Po co się g n iew ać — zap y tałam — skoro ciocia nie w ie naw et, o czem była mowa?

— A! ja nie wiem! alboż to nie słyszałam , coś m ów iła do proboszcza, ty bezw stydnico?

O sądziw szy, że sło w a nie w y starczały n a w y ­ lanie gniew u, dała m i policzek, zaczęła okładać z c a ­ łej siły i w yrzuciła za drzw i, ja k psiaka.

Uciekłam do sw ojego pokoju i z ab ary k ad o w ałam drzw i za sobą. Pierw szem staraniem m ojem było zdjąć suknię i stw ierdzić naocznie w zw ierciadle, że suche i chude palce ciotki p ozostaw iły ślady sińców n a moich ram ionach.

„N ikczem na niew olnico — m ów iłam , pięść zaci­ śn iętą ukazując mej podobiźnie, odbitej w zw iercia­ d le — długoż jeszcze znosić będziesz podobne rzeczy? Jakiegoż trzeba na to tchórzostw a, żeby dotąd jeszcze nie śm ieć podnieść b u n tu !”

G rom iłam się tak su ro w o przez kilka m inut, potem , skoro nastąpiła n a tu ra ln a reakcya, upadłam n a krzesło, płacząc gorzko.

„C zem zaw in iłam — m yślałam w d u sz y — aby się ze m n ą w ten sposób obchodzono? W strę tn a kobie­ ta! A potem , dlaczego proboszcz miał dziś taką p o ­

(26)

22

cieszną ja k ą ś m inę, kiedy w y d aw ałam przed nim lekcy ę?

I m im ow olnie zaczęłam śm iać się, choć łzy sp ły w a ły mi jeszcze po tw a rz y . D arem nie jed n ak zgłębiałam tę zagadkę, niepodobna m i było znaleźć ża d n ą m iarą jej rozw iązania.

Z bliży w szy się do o tw artego okna, spoglądałam , sm utnie n astro jo n a, w ogród i zaczynałam ju ż o d zy ­ sk iw ać k rew zim ną, kiedy w ydało mi się, że p o zn a­ ję głos ciotki, rozm aw iającej w ogrodzie z Z u zanną. W y ch y liłam się cokolw iek, ażeb y m ódz lepiej p rz y ­ słuchać się ich rozm ow ie.

— Źle pani robi— m ów iła Z u z a n n a — m ała ju ż nie je st przecież dzieckiem . Jeśli się pani będzie tak p a stw ić n ad nią, g o to w a p oskarżyć się p an u de Pa- vol, k tó ry ją zabierze do siebie.

— C hciałabym to widzieć! Z kądźe zn ó w p rzy ­ szed łb y jej do g ło w y wuj? T o ć ledw ie w ie o jego istnieniu.

— Ba! m ała je s t przebiegła! w y sta rc z y jej chw ilka zastanow ienia, ażeb y p a n ią porzucić skoro się jej d asz w e znaki, a razem z nią p rzep ad n ą p an i i jej piękne d ochody.

— H a , zo b a c z y m y ... nie będę jej ju ż biła n i­ g d y , ale...

O ddaliły się i nie d o słyszałam ju ż k o ń ca tego frazesu.

Po obiedzie, p rz y k tó ry m się nie pojaw iłam , poszłam po szu k iw ać Z u za n n y .

Z u z an n a b y ła p rzyjaciółką m ojej ciotki, zanim została jej k u ch ark ą. Kłóciły się obie dziesięć razy n a dzień, ale je d n a nie m ogła się obejść bez drugiej. T ru d n o u w ierzy ć tem u, co pow iem , choć to szczera praw d a, ale Z u z an n a kochała szczerze sw o ją panią.

Jeśli je d n a k p rz eb ac za ła ciotce osobiście jej w zniesienie się n a drabinie społecznej, niem niej prze­ to m iała o fakt te n w idocznie p retensyę do re szty bliźnich, do okoliczności i życia, bo sa rk a ła ustaw

(27)

Cznie. Miała ona fizyognom ię o d rażającą rozbójnika i nosiła stale spódniczki sam odziałow e, krótkie i p ły t­ kie trzew iki, jakkolw iek nie chodziła nigdy do m ia ­ sta sp rzed aw ać m leka, a w y o b ra źn ia jej nie w y b ie ­ g ała nigdy n aprzód, ja k u ow ej Piotrusi z bajki La- 1’o n tain e’a.

— Z u z a n n o — rzekłam , sta jąc przed nią z m iną zd ecy d o w an ą— więc ja jestem bogata?

— Kto panience pow iedział takie głupstw o? — T o ju ż do ciebie nie należy, m oja kochana; żądam tylko, ab y ś mi odpow iedziała n a to pytanie, oraz pow iedziała, gdzie m ieszka wój mój de Pavol.

— „Żądam , ż ą d a m ,“ słow o daję, że dziś ju ż nie m a n a św iecie dzieci! Daj sobie p an n a lepiej z tern spokój, bo ja nic nie w iem .

— K łam iesz, Z uzanno, i zabraniam ci tak o d ­ pow iadać. S łyszałam w szystko, coś dziś m ów iła do m ojej ciotki.

— A no, to pocóź m nie pytać?

Z u z a n n a odw róciła się odem nie i nie chciała na nic ju ż odpow iadać.

Pow róciłam do sw ego pokoju, okropnie ro zd ra­ żniona, i długo jeszcze siedząc o p arta u okna, brałam księżyc, g w iazd y i d rzew a n a św iadki niew zruszone­ go m ego postanow ienia, źe odtąd bić się ju ż nie dam , że nie będę się bała ciotki i użyję w szystkich w ład z m ego u m y słu n a to, ab y się stać dla niej nie­ przyjem ną.

I rzucając listki o b ry w an eg o k w iatk a, ró w n o ­ cześnie rzucałam z w iatrem m oją trw ożłiw ość, m ało­ duszność i nieśm iałość d o tychczasow ą. C zułam , że nie jestem ju ż tą sam ą istotą i zasnęłam p o cie­ szona.

W nocy śniło mi się, źe ciotka m oja, przeobra­ żo n a w sm oka, w alczyła z F ranciszkiem I-ym , który ro z rą b y w a ł ją w ielkim sw y m m ieczem . B rał on m nie w objęcia i u la ty w a ł ze m n ą w obłoki; w dola stał proboszcz, ścigający n as zrozpaczonem

(28)

niem , i ocierał sobie tw a rz chustką w k raty. Potem w yciskał ją ze w szystkich sił, a pot w yciekał z niej strum ieniam i, ja k g d y b y ją był proboszcz poprzednio ' u m a cza ł w rzece.

III.

N azajutrz, zaledw ie zasiedliśm y przed stolikiem , proboszcz i ja , kiedy drzw i o tw arły się z łoskotem i w padła Piotrusia z czepeczkiem osuniętym n a kark i w y p ch an em i słom ą d rew niakam i w ręce.

— Cóż to, dom się pali, czy co? — sp y tała ciotka.

— Nie, proszę pani, ale ja k iś dyabeł u n a s broi, to pew ne! K row a w lazła w jęczm ień, co rósł tak ślicznie, tratuje w szystko i nie m ogę ani raz jej zagnać, k ap ło n y pouciekały n a dach, a króliki są w ogrodzie w arzy w n y m .

— W ogrodzie w arz y w n y m !— krzy k n ęła ciotka, rzucając n a m nie pełne zjadliw ego gniew u spojrzenie, w yżej w ym ien io n y ogród bow iem był miejscem św ię­ tem dla niej i jed y n y m przedm iotem jej miłości.

— Moje śliczne kap ło n y — zrzędziła Z uzanna, k tó ra u zn ała za w łaściw e pojaw ić się i dołączyć sw ój głos m rukliw y do w rzask liw y ch to n ó w sw ej pani.

— A! sm ark aczu !— w rzeszczała m oja ciotka. I puściła się wr ślad za służbą, trza sn ą w szy za so b ą drzw iam i z gniew em .

— K siężę proboszczu — odezw ałam się n a ty c h ­ m ia st— czy sądzisz, że n a św iecie całym istnieje ko­ bieta rów nie w strętn a , ja k m oja ciotka?

— No, no, m oja m ała, cóż to m a zn ó w z n a ­ czyć?

— C zy w ie ksiądz, co o n a zrobiła w czoraj? Bi­ ła mnie?

— Biła!— p o w tó rzy ł pleban niedow ierzająco

http://dlibra.ujk.edu.pl

(29)

25

w y d aw ało mu się niem ożliw em , ab y ktoś bodaj k o ń ­ cem palca dotknął istoty tak w ątłej, ja k ja.

— T ak , biła! a jeśli ksiądz tem u nie w ierzy, to m ogę pokazać znaki tych razów .

I m ów iąc to, zaczęłam rozpinać suknię. P ro­ boszcz patrzy ł przed siebie, zm ieszany.

— T o niepotrzebne, moje dziecko, niepotrze­ bne! w ierzę ci n a sło w o — zaw ołał spiesznie z tw arzą zarum ienioną, spuszczając skrom nie oczy n a końce sw y ch butów .

— Bić m nie w dzień urodzin, i to kiedy s k o ń ­ czyłam lat szesnaście!— m ów iłam , zapinając n ap o w ró t stanik. — W iesz, księże proboszczu, że ja jej n ien a­ widzę!

I uderzyłam w stół zaciśniętą pięścią, co mnie zabolało porządnie.

— Patrzcie, patrzcie— m ów ił proboszcz szczerze w zru szo n y — uspokój się, kochana m oja dziecinko, i opow iedz mi, co to takiego zrobiłaś.

— Nic nie zrobiłam ! Skoro ksiądz w yszedł, ona n azw ała mnie bezw stydnicą i rzuciła się n a m nie ja k furya. O hydna kobieta!

— Daj pokój, Reginko, daj pokój, w iesz prze­ cie, że trzeba w y b aczać urazy.

— A! jeszcze czego! — zaw ołałam , odsu w ając g w ałto w n ie krzesło i przechadzając się w ielkiem i k ro ­ kam i po salonie — nie przebaczę jej nigdy, p rz e­ nigdy!

I proboszcz w stał rów nież i zaczął przechadzać się w przeciw nym kierunku, tak, że dalej p ro w ad zi­ liśm y rozm ow ę, m ijając się z sobą bezustannie, ja k ludożerca i m aleńki P aluszkiew icz, kiedy tenże ukradł jeden z siedm iom ilow ych butów i kiedy to p o tw ó r ów go ściga.

— T rzeb a upam iętać się, Reginko, i przyjąć to upokorzenie, jak o pokutę za popełnione grzechy.

- T". '■* ! zaw ołałam , zatrzy m u jąc .mionami; — dobrze w iesz,

http://dlibra.ujk.edu.pl

(30)

księźę proboszczu, że są one ta k m ałe, tak m ałe, Ż9 i m ów ić o nich nie w arto.

— D opraw dy! — m ów ił proboszcz, k tó ry nie m ógł p o w strzy m ać się od u śm iechu.— W takim razie, skoro je steś tak św iętą, znieś te w szy stk ie p rz y k ro ­ ści z p o k o rą dla miłości Boga.

— O! co nie, to nie! — odpow iedziałam tonem b ardzo sta n o w c zy m .— P ragnę kochać P a n a B oga co­ kolw iek... nie zbytecznie — nie m arszcz brw i, księże proboszczu — ale w y o b ra żam sobie, że z b y t on m nie k ocha, a b y m ógł być zadow olony, kiedy widzi, ja k jestem nieszczęśliw ą.

— Co to za g ło w a!—zaw o łał płeban. — I to ja ta k ją w ykształciłem !

— K oniec końców — ciągnęłam , puszczając się

w ruch n a p o w ró t — p rag n ę się zem ścić i ze­ m szczę się.

— Reginko, to bardzo źle. Milcz tera z i po­ słuchaj m nie.

— Z em sta je s t rozkoszą bogów — odpow iedzia­ łam , sk o czy w szy , a b y pochw ycić w ielką m uchę, k tó ­ ra u nosiła się n ad m oją głow ą.

— M ów m y pow ażnie, m oja m ała.

— Ależ ja m ów ię całkiem p o w ażn ie — rzekłam , zatrzy m u jąc się n a chw ilę przed lustrem , a b y stw ier­ dzić z pew nem zadow oleniem , że z takiem oży w ie­ niem jest mi bardzo do tw a rz y . — Z obaczysz, księżę proboszczu! w ezm ę szab lę i zetnę głow ę ciotce, ja k Ju d y ta H olofernesow i!

— T o dziecko jest szalone!— zaw ołał proboszcz

z m iną zro z p a c zo n ą .— S tójże przez chw ilę spokojnie,

m oja panno, i nie gadaj g łu p stw .

— Niech i tak będzie, księże dobrodzieju, ale p rzy zn aj, że Ju d y ta nie w a r ta b y ła i złam anego szeląga?

P leban oparł się o gzem s kom inka i delikatnie w c iąg n ął w dziurki n o so w e niuch tabaki.

(31)

— Pozw ól, m oja m ała; to zależy od punktu w idzenia, z jakiego się n a to będziem y zap atry w ali.

— Jak ż e w tem zdaniu m ało logiki! — odrze­ k ła m .— Podziw ia ksiądz czyn Ju d y ty dlatego, że nim w ysw o b o d ziła kilku przew ro tn y ch izraelitów , którzy z pew nością nie byli tyle, co ja w arci, i k tórzy nie p o w inniby ch y b a zajm ow ać księdza, boć o d daw na ju ż pom arli i zostali pogrzebani!... a u w ażałb y ksiądz czy n taki za coś bardzo złego, gdybym go spełniła dla m ego w łasnego w ysw obodzenia! A przecież, Bóg widzi, że ja jestem ży w a, żyw iuteńka! — dodałam , w y k ręca jąc się kilka razy n a pięcie dokoła.

— D obre m asz w yobrażenie o sobie sam ej — odparł proboszcz, sta ra ją c się p rzy b rać su ro w ą m inę.

— Ach! doskonałe!

— No, a czy nie zechciałabyś m nie teraz po­ słuchać?

— Jestem p ew n a — m ów iłam dalej, prow adząc m e dow odzenie — że H olofernes był nieskończenie przyjem niejszy od mojej ciotki i że byłabym z nim porozum ieć się m ogła w ybornie. Z tego w ynika, ża nie pojm uję, coby mi m iało przeszkadzać w n aślado­ w an iu Ju d y ty .

— Regino!— k rzy k n ął ksiądz, tupiąc nogą. — K ochany mój proboszczu, nie gniew aj się* proszę; m ożesz się uspokoić, ciotki mojej nie zabiję, m am in n y sposób pom szczenia się n a niej.

— O pow iedz mi to — rzekł z a c n y ksiądz, ju ż ułagodzony, siadając n a kanapie.

S iadłam obok niego.

— O to tak! S ły sz ał ksiądz za p ew n e nieraz o m oim w uju, de Pavol?

— O czyw iście; m ieszka o n w pobliżu V ... — B ardzo dobrze. Ja k się n a z y w a jego p o ­ siadłość?

— Pavol.

— W takim razie gdybym zaadresowała JH

http://dlibra.ujk.edu.pl

(32)

28

mój do zam ku P avol pod m iastem V... list ten do­ szedłby na pewno?

— R ezw ątpienia.

— A zatem , księże proboszczu, znalazłam s o ­ bie zem stę. W iadom o księdzu zapew ne, że skoro cio­ tka m oja m nie nie lubi, to lubi natom iast tern więcej moje pieniądze.

— Ależ, m oje dziecko, zkądże się o tem do­ w iedziałaś?— spytał m nie proboszcz zdum iały.

— S łyszałam , ja k to m ów iła sam a, zatem p e­ w ną jestem tego, co tu tw ierdzę. L ęka się ona na- dew szystko, abym się nie po sk arży ła panu de Pavol na jej postępow anie i abym nie poprosiła go, ażeby mnie zab rał do siebie Z am ierzam więc pogrozić jej, że napiszę do w uja; a nie m ówię przez to jeszcze — ciągnęłam dalej po chw ili za sta n o w ie n ia — abym tego nie m iała zrobić teraz lub później.

— No, to dosyć niew inna zem sta — odrzekł z a ­ c n y proboszcz, uśm iechając się.

— A widzi ksiądz!— zaw ołałam k lask ając w rę­ c e —że i ksiądz przyznaje mi racyę!

— T ak , do pew nego w szak że stopnia, m oja m ała, bo ja sn a rzecz, że bić cię tu nie pow inni, ale nie należy ci być zuchw ałą. Nie używ aj sw ej broni inaczej, ja k tylko w razie obrony słusznej, i pam ię­ taj o tem , że jeśli ciotka tw oja nie je st bez w ad. niem niej przeto należy ci ją szan o w ać i nie należy być w zględem niej w y zy w ającą.

Zrobiłam m inkę znaczącą.

— Nie przyrzekam ci, księże proboszczu, nie... albo raczej, jeśli m am być szczerą, p rzyrzekam , że postępow ać będę zupełnie w b rew tem u, czego ode- m nie żądasz.

— Ależ to p raw d ziw y bunt!... N areszcie p o ­ gniew am się n a ciebie, Reginko.

— T o więcej niż b unt — odparłam całkiem po­ w ażn ie— to rew olucya.

— Przyjdzie mi stracić przez nią cierpliw ość

http://dlibra.ujk.edu.pl

(33)

i życie — m ru k n ął proboszcz. — P anno de Lavalle, zrób mi tę przyjem ność i racz się poddać mojej w ład zy .

— Posłuchaj, księże dobrodzieju— podjęłam pie­ szczotliw ym to n em — kocham cię z całego serca, w ię­ cej n a w et, w całym świecie ty jesteś jed y n ą osobą, którą kocham .

T w a r z proboszcza zajaśniała zadow oleniem . — Ale nienaw idzę, brzydzę się m oją ciotką; uczucia m oje nie zm ienią się nigdy pod tym w zg lę­ dem. Jestem bez porów nania rozum niejszą od niej... T u proboszcz, któręgo tw a rz sposępniała znów , przerw ał mi ży w y m okrzykiem .

— Nie protestuj, księże — ciągnęłam dalej, pa­ trząc n ań z pod oka — dobrze w iesz, że jesteś tego sam ego, co ja zdania.

— Co to za w ychow anie, co za w y chow anie!— m ruczał ksiądz z ubolew aniem .

— Księże proboszczu, zbaw ienie m oje nie je st w niebezpieczeństw ie, bądź spokojny; sp o tk a m y się z sobą z pew nością kiedyś w niebie. M ówię zatem dalej: będąc nieskończenie rozum niejszą od ciotki, nie będę potrzebow ała żadnego w y siłk u n a to, ab y ją dręczyć słow am i. W czo raj w ieczorem przyrzekłam sam ej sobie, że stan ę się bardzo nieprzyjem ną. W zię­ łam księżyc i g w iazdy na św iad k ó w tej mojej p rz y ­ sięgi.

— Moje dziecko — przem ów ił do m nie p ro ­ boszcz p o w ażn ie— nie chcesz m nie słuchać i będziesz tego żałow ała.

— No, to zobaczym y dopiero!... Słyszę ciotkę, w ściekła jest, bo to ja w ypuściłam krow ę, króliki i kapłony, a w ypuściłam dlatego, ażebym m ogła zo­ stać tu sam a z księdzem . Daj jej porząd n ą burę, księże proboszczu; zapew niam , że biła m nie bardzo m ocno, m am czarne znaki po ty ch razach n a ra­ m ionach.

C iotka w padła jak h u rag an , a proboszcz, oszolo*

http://dlibra.ujk.edu.pl

(34)

m iony kom pletnie, nie m iał ju ż czasu mi odpó- wiedzieć.

— Regino, chodź tu!— k rzy czała z tw a rz ą pu r­ p u ro w ą od g n iew u i długiej zap ew n e bieganiny za królikam i.

Z łożyłam jej ukłon wielce cerem onialny* — Pozostaw iam p anią z księdzem probo­ szczem — rzekłam , zw racając ku m em u sojusznikow i porozum iew ające spojrzenie.

N a szczęście, okno było otw arte.

Skoczyłam n a krzesło, ztam tąd n a parapet okna i zsunęłam się do ogrodu, ku w ielkiem u z d u ­ m ieniu ciotki, k tó ra ustaw iła się przed drzw iam i, ab y mi odciąć o dw rót.

W y zn aję, że udałam , iż uciekam , w rz eczy w i­ stości zaś u kryłam się za krzakiem lau ru i z p raw ­ dziw y m n ap ad em uciechy nieporów nanej w y słu c h a ­ łam w y m ó w ek pro b o szcza i w y b u ch ó w w ściekłych

W ieczorem , p rz y obiedzie, m iała o n a pełną w dzięku m inę doga, którem u odebrano kość.

B urczała na Z u zan n ę, k tó ra da w ała jej ze sw ojej s tro n y p orządną znów o dpraw ę, d ręczy ła ulubionego kota, rzucała srebrem o stół, w y p raw iając o g ro m n y hałas; nakoniec, ro z ją trz o n a do najw y ższeg o stopnia m oją m iną n iew zru szo n ą i drw iącą, w zięła karafkę ze stołu i w y rzu ciła ją za okno.

N aty ch m iast pochw yciłam półm isek ryżu, któ­ rego nie sp ró b o w ała jeszcze, i rzuciłam go w ślad za k a ra fk ą.

— N ędzny bydlaku! — ry k n ę ła ciotka, rzucając się n a m nie.

— P roszę się nie zb liżać— rzekłam cofając się — jeśli m nie p an i dotkniesz, dziś jeszcze napiszę do m eso w u ia P avol.

ciotki.

(35)

ju tro lub za dni kilka, bo nie zniosę tego, żeb y m nie bito.

—- W u j nie uw ierzy ci!— k rz y k n ę ła ciotka. — O! dlaczegóżby nie! u w ierzy z pew nością! P alce cioci p ozostaw iły ślad y n a moich ram ionach. W iem z re sz tą , że je st on bardzo dobry, i odjadę z nim .

Nie m iałam , to pew na, najm niejszego pojęcia o ch arakterze m ego w uja, kiedy go bow iem w idzia­ łam po ra z p ierw szy i ostatni w życiu, m iałam zale­ dw ie sześć lat. Ale zdaw ało mi się, że pow innam u d aw ać, że wiem o nim bardzo w iele i że ty m sp o ­ sobem daję dow ód wielkiej dyplom acyi.

W y szłam m ajestatycznie, pozostaw iając ciotkę, w ylew a jącą sw e u czucia n a łono Z u zan n y .

IV.

W o jn a b y ła w y p o w ied zian ą i odtąd spędzałam czas n a podjazdow ej w alce z panią de Lavalle. D a­ wniej zaledw ie śm iałam otw orzyć w obec niej usta, ch y b a .w ów czas, g d y prob o szcz był z nam i; kazała mi bow iem zaw sze milczeć, zanim jeszcze sk o ń c z y ­ łam rozpoczęte zdanie.

P rzy zn aję się, że ten rodzaj p o stęp o w an ia był dla m nie szczególniej p rzy k ry m , bo z n a tu ry jestem n ad zw y czajn ie g a d a tliw a . B rak ten m ożności w y g a ­ dania się w p raw d zie m ogłam sobie po w eto w ać z p ro ­ boszczem , była ta jed n a k b ezw aru n k o w o nied o state­ czna sposobność; to też nabrałam zw y czaju m ów ienia g łośno z sobą sam ą. C zęstokroć, s ta n ą w sz y przed zw ierciadłem , prow adziłam całem i godzinam i rozm o­ w y z odbiciem w łasnej mej postaci...

K ochane lu stro moje! w ie m y przyjacielu! p o ­ w ierniku n a jsk ry tsz y c h m oich myśli!

Nie w iem , czy ludzie zastanaw iali się kiedykol­ wiek pow ażnie nad w pływ em niezm iernym , jak i

(36)

b n y ten sp rzęt w y w iera ć m oże na u m y sł człow ieka. P roszę zw rócić uw agę, że nie określam płci tego u m y słu , będąc p rzekonaną, źe in d y w id u a brodate niem niej zam iłow ane są w przyjem ności stu d y o w a- nia sw y ch zew n ętrzn y ch zalet.

G dybym pisała filozoficzne dzieła, k w esty ę tę z a w arłab y m w osobnym traktacie: „O w pływ ie lu stra n a inteligencyę i serce człow ieka.“

Nie przeczę, że tra k ta t ten b y łb y m oże je d y ­ ny m w sw oim rodzaju, że nie byłby podobnym w ni- czem do tej filozofii, w której K ant, Fichte, Schelling etc.... brodzili przez cale życie ku w iększej sw ej sła ­ w ie i szczęściu potom ności, co ich c zy ta z tern żyw - szem zadow oleniem , im m niej ich zrozum ieć jest zdolną, Nie, mój trak tat nie w stąpiłby w ślady prac ty ch p a n ó w byłby ja sn y , zw ięzły, prak ty czn y , z p ew n ą przym ieszką uszczypliw ości i trzebaby chy­ ba zb y t daleko p o su w ać ducha ko n tro w an ia, by nie p rzy zn ać, że w łasności te nie są bynajm niej z a ­ letam i w yżej w spom nianych filozofów. Czując w szakże, iż inteligencya m oja nie je st dostatecznie d ojrzałą do tego dzieła, poprzestaję na zach o w an iu dla m ego zw ierciadła serdecznej życzliw ości i prze­ g lądaniu się w niem codziennie bardzo długo przez szczerą, m a się rozum ieć, w dzięczność.

W iem dobrze, że w obec tej rew elacyi, niektóre u m y sły zgryźliwie, co w idzą w szy stk o w czarn y ch b arw ach , gotow e są u trzy m y w ać, źe kokieterya g ra niem ałą rolę w uczuciu, którego, ja k tw ierdzę, do­ znaję w zględem m ego zw ierciadła.

Boże mój! Nikt przecież nie je st d o skonało­ ścią! I zw aż, piękny czytelniku, źe jeśli jesteś czło­ w iekiem dobrej w iary , co znów nie je st tak absolu­ tnie p ew ną rzeczą, p rzy zn a ć m usisz, iż in te res o so ­ bisty, że nie użyję tutaj dobitniejszego sło ­ w a, zajm uje pierw sze m iejsce w w iększej części w ła ­ snych tw y ch uczuć.

W ra c a ją c do poprzednio podjętego przedm iotu,

http://dlibra.ujk.edu.pl

(37)

33

pow iem , że z e rw a w sz y zupełnie z d a w n ą m oją lękli- w ością, nie starałam się ju ż bynajm niej poskram iać w rodzonej g ad a tliw o ści w obec ciotki. Nie przeszedł ani jeden obiad lub kolacya, żeb y śm y nie m iały z so­ bą dyskusyi, grożącej przerodzeniem się w burzę.

Jakkolw iek nie w iedziałam nic jeszcze o jej po­ chodzeniu, w krótce o d k ry ła m , że nie posiada n a j­ m niejszego w ykształcenia i że drażni ją to n iesły ch a­ nie, ilekroć tw ierdzenia moje opieram na w łasnej m o­ jej nau ce lub nauce proboszcza. Z resztą nie w a­ hałam się nigdy, skoro zachodziła potrzeba popierania cytatam i faktów h istorycznych i poglądów , poczerpnię- ty ch z w łasnego m óżgu. Na nieszczęście, niepodobień­ stw em było dla m nie w alczyć z dośw iadczeniem osobistem mojej ciotki, a ilekroć zaczęła tw ierdzić w obec m nie, że to lub ow o tak lub inaczej działo się n a świecie, że m ężczyźni byli w szy scy sa m o ­ chw alcam i, narzędziam i sz a ta n a i t. p*., dusiła m nie w ściekłość, bo nie m ogłam nic odpow iedzieć. M iałam n a ty le zdrow ego rozsądku, ażeb y zrozum ieć, że oso­ by, z którem i żyłam , m ogły zaledw ie bardzo niedo­ kładne dać m i o rodzaju ludzkim w yobrażenie.

Proboszcz co niedzielę przychodził do nas na obiad. Miał on zapew ne u tajo n e pow ody, dla któ­ rych n ig d y w obec m nie nie chw alił króla w szech- stw o rzen ia— z w yjątkiem chyba, gdy chodziło o u lu ­ bionych dlań bohaterów staro ży tn y ch , których przed­ siębiorczego ducha nie potrzebow ał się ju ż obaw iać T o też bardzo słabą zaledw ie staw iał opozycyę tw ier­ dzeniu mej ciotki.

Obiad niedzielny składał się nieodm iennie z k a­ płona lub kurcząt, z sałaty z jajam i n a tw ardo i m le­ ka zsiadłego, skoro b y ła po tem u pora. Proboszcz, któ ry w dom u ja d a ł dość licho i którego podniebie­ nie um iało ocenić kuchnię Zuzann}/, przybyw a! z w y ­ kle zacierając ręce i w ołając ju ż z g óry, że je st zgło­ dniały.

fiiblioteka. — T. 112. 3

(38)

S iadaliśm y n aty c h m ia st do stołu, a początek ro zm o w y b y ł niem niej niezm iennym , ja k skład obiadu,

— Ł ad n ą dziś m am y pogodę — m ów iła ciotka, której sa k ra m e n ta ln y frazes, w razie d eszczu, zm ie­ niał ty lk o przym iotnik.

— Prześliczna pogoda! — odpow iadał proboszcz w esoło.— A ź miło sp acero w ać w tern słońcu!

G dyby był padał deszcz, śnieg, grad , kam ienie lub siarka, p ro b o szcz byłby rów nież w y ra ził sw e za­ dow olenie, bądź to rozw odząc się n ad przyjem no­ ściam i zacisznego pokoju, bądź śp iew ając h y m n y po­ ch w a ln e n a cześć jasn eg o ognia n a kom inku.

— Ale m im o to nie je st w cale g o r ą c o — podej­ m o w ała z n ó w cio tk a.— Z dum iew ające, dopraw dy! Z a m oich czasó w n a W ielk an o c nosiło się ju ż białe s u ­ knie.

— C zyżby cioci było do tw a rz y w białej s u ­ kni?— p ytałam ży w o .

M oja ciotka, k tó ra p rzeczu w ała ja k ą ś im perty- nencyę, pio ru n o w ała m nie w przód spojrzeniem zapo- biegaw czem , zanim odpow iedziała:

— O czyw iście, było mi do tw a rz y .

— O! — w ołałam tonem , któ ry nie pozostaw iał już żadnej w ątp liw o ści co do m ego w ew n ętrzn eg o przekonania.

— Z a m oich c z a s ó w — u trz y m y w a ła dalej ciot­ k a — m łode p anienki o d z y w ały się w ów czas tylko, kiedy je o co p y tano.

— W ięc ciocia nie m ów iła w cale za czasów sw ej młodości?

— K iedy m nie sp y tan o , po za tern nie.

— C zy w szystkie młode d ziew czy n y podobne b y ły do cioci?

— Z pew nością, m oja siostrzenico.

— Jakież o k ro p n e to m usiały być czasy! — w zd y ch ałam , w zn o sząc w niebo oczy.

Proboszcz spoglądaj p ą m nie ¡5 w y rzu te'

http://dlibra.ujk.edu.pl

(39)

a oczy pani de Lavalle z acz y n aiy błąkać się kolejno po ró żn y ch przedm iotach, na stole u staw io n y ch , z w i­ doczną pokusą rzucenia którego z nich n a m oją głow ę.

Rozm ow a, doszedłszy do tego p u n k tu ... z a o ­ strzonego, u ry w a ła się nagłe, aż do chw ili, w której gorzkie uczucia ciotki mojej, tłum ione w ysiłkiem woli, w y b u ch ały odrazu ja k m aszy n a, poddana zb y t silnej presyi. W y lew ała w ó w czas gniew sw ój na św iat cały. M ężczyźni, kobiety, dzieci, w szy stk o przejść m usiało przez jej chłostę, w szystkiem u się dostało. Z tych biednych m ężczyzn, pod koniec obiadu, po­ z o staw ała istna m ieszanina, nie kości i ciała, ale po ­ tw o ró w wszelkiego rodzaju.

— M ężczyźni nie w arci są złam anego g ro sz a — m ów iła m oja ciotka w łaściw ym sobie h arm o n ij­ n y m tonem .

Proboszcz, k tó ry m iał p rz y k rą przyjem ność, że nie był bynajm niej kobietą, schylał głow ę i zd aw ał się być pełnym skruchy.

— Co to za łotry! fanfarony! sam o ch w alcy — m ów iła dalej, rzucając na m nie w ściekłe spojrzenia, ja k g d y b y m to ja należała do w spom nianego ro ­ dzaju.

— H m !— odpow iadał proboszcz.

— T o istoty, które nie m yślą o niczem więcej, tylko o u ż y w a n iu i jed zen iu !—ciągnęła dalej ciotka, której serce d ręczyło w ciąż ubóstw o, pozostaw ione jej w spadku przez m ęża.— T o praw dziw i służalcy sza­ tana!

— Hm! hm! — m ruczał zn ó w proboszcz, w strzą­ sając głow ą.

— K sięże p ro b o szc zu — w olałam zniecierpliw io­ n a — przy zn asz, że „h m !“ nie je s t z b y t silnym a rg u ­ m entem .

— Pozw ól, p o z w ó l— odpow iadał zac n y księży- na, którem u p rz e ry w a n o spokojne sp o ż y w an ie obia- (jUJ — zdaje mi się, że pani dę f,ąvąllę m im ow oltiię

Cytaty

Powiązane dokumenty

Humanistyka jest właściwie jed- na, ale żeby się w jej obrębie znaleźć, trzeba w którejś z jej dziedzin odbyć trochę pogłębione studia materiałowe.. Język dobrze się do

Ojcze Przedwieczny, spójrz okiem miłosierdzia na dusze oziębłe, a które są zamknięte w najlitościwszym Sercu Jezusa. Ojcze miłosierdzia, błagam Cię przez gorzkość męki

5.) W polskiej polityce wschodniej uwzględnianie interesu polskiej ludności wysiedlonej po wojnie z Kresów Wschodnich II RP (tzw. Polaków – Zabużan, Polaków – Kresowian) i

nie udała się na wiec, który – jak się okazało – był organizowany przez Ko−.. misję Zakładową

Dziadek, jako chasyd, wcale nie był zadowolony z tego, że jego dzieci mają świeckie wykształcenie, ale to był wpływ mojej babci, osoby

 Zastanów się, czy mierzenie za pomocą zapałki

spotykać się z kolegami grać na komputerze trenować karate jeździć na rowerze pływać grać na gitarze jeździć na nartach.. Jak wygląda

zwolonej&#34; ilości, aby spowodować przerażające straty. Skutkom działania broni nuklearnej poświęcono już bardzo wiele publikacji. Przypomnę tu tylko kilka