• Nie Znaleziono Wyników

Mąż i żona ; List ; Nowy Don Kiszot ; Pierwsza lepsza ; Odludki i poeta

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Mąż i żona ; List ; Nowy Don Kiszot ; Pierwsza lepsza ; Odludki i poeta"

Copied!
336
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)

. . .

<

:r

"

(5)

-ARCv l)ZIEiA

dramatyczne

m i m b i d m i m m i m m m i ł

----

(•<*<*<«---T O M

I L

31

ą i

i Ż o n a . - N ow y D o n k isz o t.— L is t.— P ie rw sza lepsza. Od lud ki i P o eta .

Ł W Ó W ,

Na k ł a d i d r u k E. W i n i a r z a.

(6)
(7)

K O M E D I J E

ZAWARTE W DRUGIM TOMIE:

M Ą Ż I Ż O N A ,

K O M E D IJ A W E T R Z E C H A K T A C H , W I E R S Z E M .

N O W Y D O N K I S Z O T ,

K R O T O C H W I L A W E T R Z E C H A K T A C H , W I E R S Z E M .

L I S T ,

K O M E D IJA W J E D N Y M A K C IE , W I E R ­ S Z E M .

P I E R W S Z A L E P S Z A ,

K O M E D IJ A W J E ­ D N Y M A K C I E , W I E R S Z E M .

O D L U D K I I P O E T A ,

K O M E D IJ A W J E D N Y M A K C IE , W IE R S Z E M .

(8)

:3IMOT

i i ; / .

t, i ■

,

ff-JSSJ* • /..ultt& i . . . j h " ’- : ...i

-. u z ■

a

‘ , - -\

j

=••:

jt-u y

ą

/ o * - i s •

•K

3

ttiil W .. ..

ISHT

i r ? r , w • o .*• • • . -,-K w A :.li ':u c .O /i ;

a .

a

y v : ■

m

K fU C S ? V ■ . ■ [1*0 . .i w fS k *

fi

(9)

K O I E I H J A

we trze cli Aktach, wierszem.

Cudzego nabywając, swoje często tracim; kto po cudzą stawkę id zie, trzeba żeby swoję stawił, czasem i zapłacił.

(10)

O S O B Y .

H R A B IA W A C Ł A W . E L W I R A , jego żona. A L F R E D .

J U S T Y S I A .

(11)

A

Z

I

Z

O

N

A

.

A K T Ł

Pokdj • z jednej strony kanapa, z drugiej sto'i okrągły, na nim lampa

umbrelą, w głębi fortepian-l

S #

1

1

4

IŁ.

Elw ira, A lfred ,

siedzą przy sobie na kanapie.

Alfred

trzymając rękę Elwiry.

L u b a E lw iro, kochanko mej duszy, Z łez,, oko tw oje, kiedyż się osuszy?

Czemuż rzadkie, drogie chwile, Które możem spędzić z sobą,

Lubisz roniąc żalów ty le , Smutną pokrywać żałobą? Czy już miłości tak słaba je st siła , Ż e szczęście m oje, któreś ty sprawiła, Nie może zatrzeć błahego wspomnienia

I myśli próżnych nie zmienia?

E lw ira.

Alfredzie, kocham, kocham cię nad życie, Lecz i to wyraz zbyt słaby;

(12)

8

Gdybym go z tobą nie dzieliła skrycie? M y śl; że stając się miłości nagrodą,

Uczyniłam szczęście tw o je , W ięcej jest może jak zgryzot osłodą, Jest . . .

czego

nawet wymówić się boję: A le czyż mogę bez skrytej tęsknoty Puszczać w niepamięć obowiązki, cnoty, Które za młodu w duszę mi wpoili, Którem w niesczęsnej przepomniała chwili Nareszcie ciągła obawa . . .

A lfred .

Obawa ?

Elwira.

A lfredzie, miłość nasza nie jest praw a: Świat ma oczy przenikliwe . . .

A lfred .

M iłość nieprawa, marzenie prawdziwe! Jeśli natura zaród jej płomieni

W

każdą istotę w ło ży ła , Płomieni, których czarująca siła

Byt nieczuły w życie mieni, Tem samem, ja k się w ydaje, Każdą miłość uprawniła.

Czyliż ja przeto występnym zostaję, Ż e moje serce zamknięte zbyt mało,

Lubiące piękność, rozum, dobroć, wdzięki, Elwirę kochać musiało?

(13)

AKT PIERWSZY.

W szakżeto z świętej przyrodzenia reki Ona powaby, ja mam miłość stałą, I jeśli kogo, nie mnie winić trzeba: Czemuż Elwirę wskazały mi nieba ?

Elwira.

Ach i ta miłość, dla której niestety, Dnszy niewinnej zrzuciłam za le ty , D la której widząc zawsze tylko ciebie,

Zapomniałam sama siebie, Zapomniałam i świat c a ły , A ch, jeśli kiedy strawi sw e zapały! Jeśli twe serce oziebłem zostanie.« ;

Jakież ty o mnie mieć będziesz mniemanie? Może dowody dziś dane . . .

A lfred .

Jakto! coś rzekła, gdy kochać przestanę? Ach nie E lw iro , serc naszych złączenie, To z twojem m ego, równe uderzenie, Ten pociąg luby i ognisty razem, Co się tajemnym tłumacząc wyrazem

Spoił czułe nasze dusze, I ta mgła na świat rzucona, Gdy cię przyciskam do łon a, A ch, czyż ci powtarzać muszę W ięcej jak zwykłej miłości zapałem ? To czucie boskie, którego nie znałem. Którego niegdyś szukałem daremnie ,

(14)

10

Już się z życiem spletło w e mnie; Ich w ęzła nieba nie Avzrusza: Trwać i ginąć razem musza.w 4 c

Elwira.

O ! jakże lubię słuchać twego głosu! Upojona tym urokiem

Tracę pamięć mego losu, Ciebie tylko mam przed okiem; Słow a z mych piersi wydobyć nie m ogę, Czuję i rozkosz, i żałość, i trwogę,

Pożar mnie przenika m iły, Pałam i pałać się boje, I ledwie dosyć mam siły Rzucić się w objęcie tw oje; Czemuż przeznaczenia w ła d za , Która nas złączyć umiała, Która serca nasze zgadza, Ciebie za męża Elwirze nie dała ? I W a cła w m oże, z inną żyjąc żoną, B yłby szczęśliwszy i ona szczęśliwą, I jabym ja k dziś nie była zmuszoną

Być z nim chytrą i fałszywą. Miłość ku tobie jedynie

Mój wrodzony wstręt zw ycięża, Ż e w każdej życia godzinie Zwodzić muszę mego męża.c o i

(15)

11

Alfreda

Twojego żalu nie słuszna przyczyna; Nie jegożto własna w in a, Ż e ci się ciągle podobać nie umiał,

Gdy już z razrfbył lubiony, I że szalenie rozumiał Powinnością miłość żon y?

W a cła w przystojny, bogaty, rozumny, W młodości najpierwszym kw iecie, Z tylu miłostek i sławny i dumny,

W szystkiem kazał wróżyć w świecie, Ż e jego żona, w jakimkolwiek względzie,

Jedną z najszczęśliwszych będzie; Alić ledwie cię zaślubił,

Gdy mu wszędzie zazdroszczono, On oziębły z swoją żoną,

Domu swego już nie lubił.

Ile gdzie indziej pośród zgromadzenia

Rzadką swą przyjemnością jest celem wielbienia, Tyle nieznośny sam na sam u siebie

Zostaw ił żonę, że powiem, w potrzebie Gorętszej duszy szukania,

Szukania uczuć podziału I ulegnienia pomału

W ła d z y , pod którą natura nas skłania.

Elwira.

Gdybym nie była zawsze opuszczoną, Ach inną byłabym żoną!

(16)

Alfreda

Spędziłażeś z nim, powiedz, choć chwilę przyjemny

Elwira.

Ach nie, nigdy niestety! tak mało żył zemną.

Alfred.

Jeśli przyjdzie do ciebie, to siędzie i zie'wa.

Elwira.

!' za to, że się nudzi, na żonę się gniewa.

Alfred.

Coraz przykrzejszym się staje,

Elwira.

Zaw sze zrzędzi, gdyra, łaje. Albo ileż mi zawsze nie czynią zgryzoty

Jego fałszywe pieszczoty, Któremi zwykle obdarza, Gdy nas kto trzeci u w aża : R ozkosz, szczęście rozpowiada, Których dozna kto się żeni, Ściska, pieści, do nóg pada, Żonę bóstwem swojem mieni;

Lecz ten, co patrzał, drzwi ledwie zatrzaśuie, Zaraz miłość, grzeczność gaśnie,

1 jakby chciał okupić przyjemność tej chwili, Na tysiąc niegrzeczności natychmiast się sili.

Alfred.

1>

M 4Ż I ŻONA.

(17)

Elwira.

Przykry.

Alfred.

Bez duszy,

Elwira.

Nic go nie ujmie.

Alfred.

Nie wzruszy.

Elwira.

Nie wiedzieć czem mu dogodzić.

Alfred.

I takiego przykro zw odzić? N ie , nie, on zasłużył na to, Niech za nieczułość to będzie zapłatą.

Elwira

żartując.

Lubisz widzę mężów karać.

Alfred.

0 dobro wszystkich potrzeba się starać,

Elwira.

1 czasem to staranie jeszcze niechęć wzbudzi!

Alfred.

Ach, któż w świecienie doznał niewdzięczności ludzi!

Elwira.

Jednak choć tyle przykrości z nim znoszę, Ż a l mi go.

(18)

14

Alfred

z długiem westchnieniem.

Biedny!

Elwira

śmiejąc się.

Nie żałuj g o , proszę.

Alfred.

Jak nie żałować i nie westchnąć szczerze, Kiedy mój W a cła w w opiekę mnie bierze, B y mnie nauczał, jakie są sposoby

Zyskania względów kochanej osoby; K iedy, jak długo, trzeba skrycie kochać, Kiedy oświadczyć, kiedy ję c zy ć , szlochać,

Jakiemi drogami chodzić, Jak ospałych mężów zw odzić,

Słow em , miłostek naucza mnie sztuki.

Elwira

śmiejąc się.

Ciebie?

Alfred.

Mnie.

Elwira.

A ty ?

Alfred.

Ja słucham nauki.

Elwira

śmiejąc się.

A wybornie, doskonale!

Prawda, że biedny; nie pojmuję wcale . . .

(19)

AKT PIERW SZY.

15

© ©

m

i ? a a a *

Elwira, A lfred, Justysia.

Jnstysia

wbiegając.

P an, P an, dla Boga! Pan Hrabia już idzie.

Elwira

zrywając się.

Tak wcześnie w raca, któżby się spodziew ał!

Jnstysia

otwierając okno.

Ach prędzej, prędzej, bo będziemy w biedzie.

A lfre d .

Nieznośny czło wiek . . .

Ju stysia.

Jutro będziesz Pan się g n ie w a ł...

Alfred

stając w oknie.

Nie dać komu spokojnie Avieczora przepędzić! Po to w raca, żeby zrzędzić.

Jnstysia*

D alej, bo na honor zrzucę.

Elwira

do Alfreda.

K ie d y ? . . .

Alfred*

Z a chwilę powrócę.

Elwira siada przy okrągłym stole, bierze robdtkę i szyje j Justysia wybiega.

(20)

16

MĄŻ I ŻONA.

§

<s

m

» a i m a ,

Elw ira, W acław .

W a cła w w ch odzi, spogląda na Elw irę i wzrusza ramionami, r kapelusz i chodzi czas jakiś po pokoju.

W acław

stając przed Elw irą.

Czemu też raz w rok nie wyjedziesz przecie? Możnaby się czasami pokazać na świecie.

Z a w sze cię w domu, zawsze same widzę.

Elwira.

Lubię samotność.

<

W acław .

Ja jej nie nawidzę.

Chodzi'; po krdtkićm milczeniu.

Gust osobliwszy, siedzieć zawsze w domu!

Elwira.

Gust nieszkodzący nikomu.

W acław .

O , zapewne, zapewne, nikomu nie szkodzi; A le że nudny, mówić mi się godzi.

Chodzi; po krdtkiem milczeniu.

Czy także lubisz tę smutną ciemnotę ?

Dzw on! mocno i do kamerdynera. S w i e C ! przynoszą dw oje świec. Siada i zii^wa.

Porzuć też te robotę, Z a w sze te igły i nitki; Ż e u kobićt miary niema! Albo b a le, uczty, zbytki,

(21)

AKT PIERWSZY.

17

Jakby w krzesła powrastałe Szyją i dłubią dni całe.

Długie milcz,enie; Elwira siada do fortepiana. cicho zacząwszy gra coraz mocniej.

W acław

do siebie.

A six,

cztery honory, A s , Dama karowa, I dać im skończyć R obra! To gra całkiem now a!

Rzecz niesłychana! i jemu grać W isk a ? I jeszcze łaje i kartami ciska.

W ygrywam A s a , bo się gracza b o j ę .. , A ch , kochana E lw iro, uszy, uszy moje! Daruj im to

Allegro,

daruj im te trele; Tego harmonicznego hałasu za w iele,

Niemiłosiernie uderzasz w klaw isze, Myśleć nie można, sam siebie nie słyszę.

Elwira wstaje i siada przy stole, otwićra książkę; po fcrdtkidm milczeniu.

Nie wiem co znaczy, wszędzie pełno ludzi, U nas rzadko kto, i każdy się nudzi; H a ! każdy smutku stroni, wesołości szuka. O , zrobić dom przyjemnym, jest to wielka sztuka.

Po krcftkićm milczeniu.

Jakieżto ważne i zabawne dzieło? Tak mocno twoje uwagę zajęło?

Blwira.

Pamiętnik,(

W a c l a w o

A h a ! Pamiętnik, nie żarty; Ód dwóch tygodni leżał też otwarty,

(22)

18

A ż się nareszcie doczekał czytania,

Nie wiem czy z nudów, czy też z powołania

Elw ira odsuwa książkę; długie milczenie,

E l w i r a * W cześnieś dziś wrócił.

"Wacław*

A gdzież siedzieć miałem

Elwira

po krótkićm milczeniu.

Nie było W iskaY

W acław .

Owszem

Elwira

po krótkićm milczeniu.

Grałeś ?

W acław .

Grałem.

E lw ira

po krófkićm milczeniu.

Szczęśliwie?

W a c ła w

Nie. Ziewając.

Był tu kto?

Elwira.

Nie było nikogo

Po krdtkićm m ilczeniu, ziewając.

Drogo grywacie?

W acław .

Nie drogo

(23)

AKT PIERWSZY.

Elwira

po krdtkićm milczeniu.

Pewnie duży mróz dzisiaj ?

Wacława

Duży.

Elwira ziewając.

Bardzo duży

W acław

wstając.

A le z tym mrozem nie nudź też mnie dłużej Cóż mróz, czy upał obchodzić mnie może!

Chodzi; długie milczenie.

A le wszakże dziś teatr, mamy pono loże?

Mamy.

Elwira,

W acław .

Trzeba wiec jechać, bo moda minęła, Z piątego aktu sądzić o dobroci dzieła.

Elwira odchodzi.

© <8

m w

a

Wacław,.

A c h , nim się człowiek niestety ożeni. O , jakże mało swoje wolność ceni! A ż zakosztuje tćj kwaśnej słodyczy, Dopiero sobie co miał niegdyś życzy.

(24)

W acław 9 Ju stysia.

Justysia wbiega wziąść rob tftki Pani.

W a cła w .

Dobrze żeś przyszła, Justysiu kochana. Dybię na chwilkę od samego rana, Którąby można przepędzić ze sobą: Chciałbym cię widzieć i pomówić z tobą,

A mam mówić tyle. J u s t y s i a .

E h , gdybyś Pan chciał, to nie tylko chw ilę, Znalazłbyś pewnie i całą godzinę.

W acław .

Jakże mnie możesz przypisywać w in ę?

W s z a k w ie sz, że proszę, błagam czy się srożę, Nic mojćj żony z tąd ruszyć nie m oże,

W domu siedzi całe życie,

I chcąc cię kochać, muszę kochać skrycie; A le gdy jutro pójdzie do k o ś c i o ła ...

Justysia.

Ju ż, już rozumiem, puść P an, Pani woła.

W acław .

Tak ci się zdaje.

Justysia.

Nadejdzie dla Boga!

(25)

W acław .

M e zapominaj o mniej lubeiu droga, Siaraj się wszystkich od siebie wyprawić. Tak będziem mogli z sobą godzinkę zabawić.

Pamiętaj o mnie, bo ja w każdej dobie Lubię pamiętać o tobie.

Patrz, pierścionek'dla ciebie od dawna już noszę; Chciej go przyjąć, bardzo proszę,

M ech go twoja rączka zdobi.

Justysia się kłania.

Tak mi dziękujesz?

Justysia

z kokieterya.

A jakże dziękować?

W acław .

Jak Justysiu? Pocałować. Chce ja całować.

Justysia

nastawiając się.

Proszę Pana, co Pan robi.

Elwira w ch odzi, Justysia odtrąca W a cła w a , który stał tyłem do Elwiry.

m

i

i

m

Elw ira, W acław , Justysia.

J u S t y S i a chwytając się za głow ę.

A ch , ach! głow a!

Płacze.

Prawdziwie, powiedzieć się godzi. Pan Hrabia zawsze tak chodzi,

Jakby tylko sam był w domu:

(26)

22

MĄŻt I ŻONA.

Tak niesłychanie rozbić głowę komu! A j , a j, co za ból! oka nie mogę otworzyć.

Elwira.

W o d y zimnej czemprędzej najlepiej przyłożyć,

D zw oni i ku drzwiom idąc, do kamerdynera.

W o d y ! wody daj prędko!

Do Justysi.

To sposób jed yny, Będziesz zdrowa w pół godziny.

«Jwstysia.

Zdrow a^ a siniec?

Elwira.

Nie wiele zaszkodzi.

Przynoszą wodę.

Jnstysia.

A fe !

Elwira.

Justysi o jej piękność chodzi.

Justysia.

Jużci, trzy dni pościć w o lę, Jak nosić siniec na czole.

Elwira sadza Justysię i zawiązuje chustką głowę,

Elwira.

Gdzieto ?

-Justysia.

T u , tu, ach jak boli!

(27)

A K T P I E R W S Z Y

23

Justysia.

T

h

, ach,

tylko

powoli!

Elwira.

I znaku niema, jednak chustka może zostać.

Justysia

grożąc Hrabiemu po za Elw irę.

Na honor, że dobrego mogłam guza dostać.

Elwira.

Poślij tam, z zaprzęganiem niech się jeszcże wstrzyma.

Justysia całuje rękę Elwiry i idzie z spuszczoną głową pomału ku d rzw iom ; spogląda z pod oka; w idząc, że E lw ira tyłem stoi, uśmiecha się,

Hrabiemu grozi i wybiega,

m

Elw ira, W acław .

Elwira.

Na teatr jeszcze nie cza s, wszakże szóstej niema. W a c ł a w

który od wejścia E lw iry stał nieporuszony, jakby nagle przebudzony.

A , niema, niema szóstej; tak siódma dopiero, Czy piąta, pół do szóstej. Niech konie rozbiera Albo zaprzęgną, jak chcesz.

Na stronie.

Ten rozum dziewczyny. -

Elw

(28)

24

MĄ.Ż I ŻONA,

W acław.

N ic , żal mi że z mojej przyczyny Cierpi tyle,

Elwira.

Nie bardzo, za nadto się pieści.

W acław .

P raw da, lubi się pieścić.

Elwira.

Nie wiele boleści, W iecćj strachu doznała.

W acław .

Tak i mnie się zdaje,

Elwira.

Czasem taki przypadek przestrogą się staje. Będzie już uważniejszą.

W acław .

Ja także w tćj mierze Będę patrzał przed siebie. A le powiem szczerze, Trzpiot z ,niej wielki.

Elwira.

Z Justysi? Rozsądna jak mało.

W acław .

Ciekawa.

Elwira.

Ciekawego cóżby się tu działo?

W acław .

(29)

AKT PIERWSZY.

25

Elwira.

Zwyczajnie wesoła.

Wacław*

Chce zabaw.

Elwira*

Nic ja z domu wywabić nie zdoła,

Wacław*

I kokietka.

Elwira*

Bynajmniej, mam zawsze na oku I bezemnie bądź pew ny, nie zrobi i kroku.

Kamerdyner

anonsując.

Pan Hrabia Alfred,

Wacław*

Prosić. — Tak rzadko tu bywa.

Elwira*

A ż nadto często.

W acław .

Nie w łaskach u Pani.

Elwira*

Co to , to prawda.

Wacław*

Chymera prawdziwa; Co wszyscy chwalą, moja żona gani: Grzeczny, dowcipny i pełen honoru, Cóż mu zarzucić nawet i z pozoru?

(30)

Elwira.

Chytry, fałszyw y, zwłaszcza z kobietami.

W acław .

Przepraszam, szczery aż nadto czasami.

Elwira.

Sobą tylko zatrudniony.

W acław .

Tak się zdaje, bo nieśmiały.

Elwira.

B ez stałości. . .

W acław

śmiejąc się.

. A ! z tej strony. . .

Elwira.

Jakto doprawdy niestały ? . . . W ię c widzisz że się nie m ylę, I czyż wad jego ma być tylko ty le? Gracz.

W acław .

O n ? kart nie zna.

Elwira.

Z ły .

W acław .

Najlepszy w świecie. Niech będzie jak chce a ja proszę przecie

Dobrze przyjmować mego przyjaciela.

(31)

Elwira.

Mniemanie moje wszak was nie rozdziela, Żadnej sprzeczności nie postrzeżesz we mnie, Niech tu wciąż baw i, gdy ci to przyjemnie.

W acław .

Prawdziwie, dziś gdy przyjaźń nieznaną się staje, On rzadkie mi dowody przychylności daje.

AKT PIERWSZY.

27

© <8

m

a w a i L

Elw ira, W acław , Alfred.

W aoław.

Zapomniałeś nas całkiem kochany Alfredzie, Przecie dziś jakieś bóstwo łaskawe cię wiedzie; Trzy dni się niewidzenia, to wieczność prawdziwa.

Elwira.

Pewnie w tej części miasta rzadko kiedy b y w a , Inaczej swych przyjaciół nie mijałby zawsze.

A lfre d .

Nie mogą być prawdziwie wymówki łaskawsze, Lecz przytem niezasłużone.

W acław .

Będziem więc słyszeć obronę.

A lfred .

Naszej szkody, że Pani dość samotność lubi, Jestem, rzadko bywając, dotychczas pamiętny;

(32)

28

MĄŻ I ŻONA.

Lecz w miłern towarzystwie, gdy się pamięć gubi, Byłbym wkrótce rad sobie a Pani natrętny.

W acław .

Z ł a , zła obrona.

Alfred.

Ciebie zaś mój Panie,

Sam przyznasz, rzadko kto w domu zastanie.

W acław .

I ow szem , bardzo często, dziś cały dzień prawie Nie chcąc słabą zostawić, przy Elwirze bawię.

Alfred

do Elwiry.

Czy Pani słaba?

Elwira

z pomieszaniem.

T a k . . .

W acław

zbliżając się.

Słaba nieboga.

Pieszcząc się.

Moja kochanka, moja Pani droga.

Alfred.

Pewnie ból g ło w y , widać to z wejrzenia.

'Wacław.

T a k . . . kat ar. , . katar zaraz oczy zmienia.

Alfred.

Katary teraz mocne, nie trzeba wychodzić.

W acław

z pospiechem.

O , i owszem , i owszem , nie może zaszkodzić:

(33)

AKT PIERWSZY.

D o Elwiry.

Jakże najdroższe życie, jakże z twoją głow ą?

Elwira.

Nie wiem, czy będę . . .

W acław

niesłuchając odpowiedni, do Alfreda.

W i e s z , dostałem charta

5

Co za skład, w ielkość! rzecz widzenia warta. Zmartwię Henryka, bo takiego niema;

Żaden z nim porównania pewnie nie wytrzyma, O , i twój Sokoł za nic, tą rażą w y b a czy sz: T y li, czarny jak gałka, a kita . . . zobaczysz. A le teraz powiedz m i, co się z tobą działo?

Tak cie w świecie widać m ało, Zw łaszcza wieczorem unikasz zabawy. Cóż dziś robiłeś? żądam ścisłej sprawy.

Elwira.

Może w tern tajemnica, nie wypada śledzić.

W acław .

Pewnie nie dla mnie.

Alfred.

O , wszystkim powiedzieć I ścisłą sprawę zdać m ogę,

Jaką odbyłem dziś drogę:

Byłem u Stolnikowej; po co ? nie wiem prawie.

W acław .

Cóż tam słyszałeś? udziel nam łaskawie.

(34)

30 MĄ.Ż I Ż O N A .

Alfredo

Kaszlu dużo.

W acław .

To nie wiele.

Alfred.

I plotek trochę.

Elwira.

A to nadto dużo.

Alfred.

Jednak powtórzyć możnaby je śmiele, Bo chyba tylko za przestrogę słu żą: W szystko od dawna zapomniane dzieje; Sama rozprawia, sama się i śmieje.

Elwira.

T a k , ale dobrze mówi.

W acław .

O , bardzo wymowna.

Elwira.

Bardzo godna osoba.

W acław .

Najlepsza.

Alfred.

Szanowna.

W acław .

A le ż nudna! Jak zacznie i gadać i gadać, T rzeba , żeby nie zasnąć, rzadką moc posiadać.

(35)

31

AKT PIERWSZY.

Alfreda

W krotce przytyła Aniela w żałobie.

Elwira*

Po kim?

Alfred.

Po mężu.c

W acław .

Um arł?

Alfred.

Ż y je sobie. Lecz dziś na wieś wyjechał a jutro powróci.

W acław .

Cóż za czułość! Lecz czemuż w domu się nie smuci?

Alfred.

W domu? dobre pytanie: któżby o tern wiedział? Ledwie mi jej brat rzecz tę rozpowiedział, W e s z ła Julija do naszego grona.

Elwira.

W złym humorze ?

W acław .

.Tak zwykle.

Alfred.

Ściśnięta, upstrzona.

W acław .

Gipsem pruszaca.

Alfred.

(36)

Elwira*

Co przy tej trudno zasnąć.

W acław .

Bo budzi tabaka. E l w i r a .

I słówka ostre.

Alfred.

Bardzo ostre z bliska.

W acław .

Czego ona się stroi, zło ci, bieli, ściska? N a co jej walczyć z naturą?

Alfred

kończąc.

Była niegdyś jaszczurką, teraz jest jaszczura.

W acław .

W szędzie coś gani, coś śmiesznego widzi, Z a w sz e się dąsa, zawsze z kogoś s z y d z i. . A le mów o kim innym, nie lubię tej baby.

Alfred.

Był więc E razm : rumiany, chociaż niby słaby, Zaw sze słodko mówiący, choć półgłosu chował. Najczulej Stolnikowej urodzin w inszow ał,

Mnie zaś imienin w dziesiątej oktaw ie, Panu Janowi, że mieszka w W a rsza w ie, X ięciu , że w domu dwoje dzieci zastał, I tak się mocno rozmachał, rozszastał,

Ż e i Staroście w inszow ał, Ż e żonę pochował.

(37)

AKT PIERWSZY.

33

W a c ł a w .

Gdy do mnie idzie albo przy mnie staje. Żem solenizant, zaraz mi się zdaje, I wprawdzie ta figura zaw sze winszująca, Śmiejąca, kochająca, jest bardzo nudząca.

E l w i r a . Dobre ma serce.

A l f r e d .

Jak gdyby baranek. W a c ł a w .

Słodki jak lukrecya, dobry jak rumianek. A l f r e d .

Byłbym w uwagach czas dłuższy tam straw ił, Gdyby Kasztelan strachem nie nabawił. Postrzegłszy, że już ku mnie rozpuścił swe żagle, Nie chcąc słuchać procesów, wymknąłem się nagle.

W a c ł a w . Dokąd? A l f r e d . Do Baronostwa. W a c ł a w . Cóż

dobra Barona ?

A l f r e d .

Dobra Barona

kontent, kocha

swego żona

.

W adaw .

Zastałeś Półkownika?

(38)

34

Alfred.

A cóż za pytanie! To sięrozum ić, któż go nie zastanie ?

t

Elwira.

N a bardzo piękną napadliście drogę, Obmawiacie od godziny.

Alfred.

Co wszyscy w iedzą, czyż mówić nie mogę Jestże tn co mojej winy . . .

W acław .

Ż e Baronowa wojskowości sprzyja. Nareszcie czyżto dzisiejsze odkrycie?

Elwira.

Zap ew n e, wina jej sam ćj, nie czy ja; Lecz któż bez

ale

, mówią pospolicie.

W acław .

A le ż bo Baronowej za grube jest

ale

I bardzo proszę nie bronić ją wcale.

Elwira.

Sam ją chwaliłeś.

Alfred.

Trzeba też mieć względy N a słabość kobiet, ich tak miłe błędy.

W a d a W do Alfreda.

Żarty.

MĄŻ I ŻONA.

(39)

AKT PIERWSZY.

35

Chwaliłem rozum, milcząc o honorze: Bo jeżeli szacunku taka pragnąć m oże,

Która zdeptawszy skromność, obowiązki, cnotę, W yrzekła się już wstydu, lubi swą sromotę, Co z tajemnych miłostek w jawny nierząd leci, Którą gardzą uczciwi, gardzić będą dzieci,

Jeżeli taka chlubne zyska zdanie, Cóż się więc dla tej zostanie, Co szczęście w koło siebie ustalając sobą

Jest wzorem cnoty, płci pięknej ozdobą?

A lfreda

Co za rozprawa grzmiąco wyłuszczona!

'Wacława

W róćm y więc do w eselszej, wróćmy do Barona: Ż e mu się żona . . . tam . . . te . . . wiemy co się dzieje . . .

N o , cóż ma robić? Lecz z czego się śmieję, T o , że tak kocha tego Półkownika,

Który sumiennie czasami unika; A le ten gwałtem przy sobie go mieści, Zaprasza, trzyma, ledwie że nie pieści: Z nim musi zaw sze, z nim musi być wszędzie, Słow em , że jak odjedzie, Baron żyć nie będzie.

Śmiejąc się.

A , to rzecz śmieszna!

Alfreda

P raw da, że zabawna.

Wacława

Tak się zaślepić i to od tak dawna! 3 #

(40)

36

I spokojnie żyją z sobą, Ż y ją , jak ja z tobą. Ś m ieje się.

A co najbardziej śmieszności pomnaża, Ż e cudze kroki dowcipnie uw aża, Umie postrzegać, umie i w yszyd zić, I wszystko m oże, oprócz siebie widzieć.

A lf r e d a Poczciwa dusza!

Wacława

A , to gap praw dziwy!

Alfreda

O ! to za ostro; za cóż tak niegrzecznie?

Wacława

G ap, g a p , mąż taki, to wyraz właściwy.

Alfred.

Niech i tak będzie, kiedy chcesz koniecznie. W a c ł a w .

Jego ta pewność, na której spoczyw a, Czasem mnie śm ićszy; lecz czasem i gniewa,

I nieraz chętka mnie bierzet

W szystko powiedzieć mu szczerze.

Śmieje się.

Toby się zdziw ił!

Alfred.

I miałby przyczynę. W a c ł a w .

W ystaw go sobie, jaką miałby minę.

(41)

87

Alfred.

Nie chciałby wierzyć. ■ W a c ła w .

Dowodybym złożył.

Alfred.

Toby się gnić wał.

W a c ł a w .

N ie , stałby ja k wryty,

udając minę Barona.

Oczy wytrzyszczył i gębę otworzył.

Alfred

śmiejąc się.

Niech Pani spojrzy, jaki wyśmienity: Baron prawdziwy!

Dotychczas Elwira z spuszczoną głową przeglądając książkę, śmiała się skrycie; teraz głośno się śmieje spojrzawszy na męża.

Po krdtkićm czasie.

N a zegarek patrzę, Bo jeżeli będziecie Państwo na teatrze:

Siódma minęła.c

W a c ł a w

lU woni, potćm m ów i do kamerdynera.

Pojazd.

K a m e r d y n e r . Zaprzężony. W a c l a w o

Do naszej loży jesteś zaproszony, Jutro zaś przyjedź, do dziesiątej z rana

Z

konną jazdą zaczekam na mojego Pana,

(42)

Potem u nas na objedzie; D obrze, kochany Alfredzie?

A l f r e d podając ręltę Elwirze.

Chętnie przyjmuję wszystkie zaproszenia, Opro'cz do lo ż y : mam co do czynienia . . ,

W a c ł a w . Zatem do jutra.

Alfred

idąc ku drzwiom.

T a k , jutro W a c ła w ie , N a twoje miłe rozkazy się stawię,

© <b

m

» a a a *

Kamerdynery wynoszą kandelabry ze świecam i, lampa zostaje. d T i J s t y g i a sama.

W y g lą d a ; potćm wybiega; patrzy za d rzw i, kttfrćmi w yszli; za­ myka i wraca.

W ie m , wiem kto wróci, przysięgłabym prawie, W krótce usłyszę do okna pukanie.

Ach mądry, kto na dole wymyślił mieszkanie!

Palec u palcem spotykając.

Otworzyć, nie otworzyć, otworzyć, otworzyć, Otworzyć! aha, tak z losu wypadło. Muszę też i panicza trochę upokorzyć:

Niech choć raz własne zobaczy źwierciadło. Justysia nie trzpiot, pomyśli o sobie,

W a ż y ć wszystkiego nie chce w każdej dobie; Jutro więc całkiem postać rzeczy zmienię,

wyniosło.

(43)

AKT PIERWSZY.

39

Bo tak lui każe honor i sumienie.

Siada przy stole 3 po krdtkiem myśleniu*

A le cóż znaczy, że go dotąd niema? Jednak podobnoś dał mi znak oczyma.

Gdyby . . . h a ! . . . ciszej . . . jakiś szmer w ogrodzie. Tak . . . on . . . niemylnie: poznaję po chodzie.

Obraca się tyłem do okna i zaczyna czytać; słychać pukanie w okno. Odskakując na środek. Ach! ach!

Alfred

za oknem* Justysiu! to j a , otwórz.

<Justysia«

Ja się boję. A l f r e d .

Otwórzże prędzej; bo na zimnie stoję. Justysiu! puka.

dTastysia

cicho.

Będę krzyczeć, Franciszku, Stefanie! Gwałtu krzyczę, Janie! Janie!

Alfred.

A le Justysiu, co robisz dla B oga!

To j a , j a ; na cóż ten h a ła s, ta trwoga?

Jusfysia

otwierając okno.

(44)

40

MĄŻ I ŻONA.

au

♦Justysia 1 Alfreda

Alfred

w oknie.

A któżby też inny, Tak odważny i tak czynny?

«Tustysia»

Takem się zlę k ła , że ledwie co żyję; Jak serce bije!

Alfred

kładąc rękę.

Czy doprawdy b ije ?

Justysia.

Dotąd jeszeze przyjść do siebie nie mogę. Jak można komu taką sprawić trwogę?

Alfreda

Przepraszam cię, przepraszam.

dustysia.

T a k ! Rzecz niesłychana. To okno, to drzwi dla Pana.

Alfred.

Praw da, wygodne.

Justysia.

O , wiem że nie trudzi Przez okno ła zić, ale straszyć ludzi . . .

A l f r e d klękając, żartem.

(45)

AKT PIERWSZY.

41

Jnstysia

tym samym tonem.

Przebaczam.

Alfred.

Justysia

stając przed siedzącym na kanapie.

Co ja się Panu zawsze nie nagadam, Poco tu przychodzić,

Mnie i Panią zwodzić ?

Alfred

biorąc ją za rękę.

Brawo Justysiu, m orały!

dfustysia.

Zdałyby się Panu, zdały,

Alfred.

Tak sądzisz?

Justysia.

Zap ew n e, bo . . .

Alfred

sadzając koło siebie.

W ie c siadam.

Tylko gadaj z bliska, Z daleka nic nie słyszę,

Justysia.

Niechże Pan nie ściska.

Alfred.

Inaczej być nie może: chcąc pojąć morały, Trzeba, aby do serca bliski przechód miały.

dustysia.

(46)

42 M Ą Ż i Ż O N A

A l f r e d .

Początek wspaniały.

Justysia.

lło czy też może na świecie uchodzić, Żeby tak brzydko moje Panią zwodzie?

A l f r e d . A któż ją zwodzi?

Justysia.

Piękne zapytanie!

W szakże jej Pan przysięgasz do śmierci kochanie I dziś słyszałam , stojąc pode drzwiami, Jak ją Pan łudzisz pięknemi słówkami:

udając Alfreda.

„Chciałbym zapomnieć daremnie; „M iłość ze życiem spletła sic już we innie ,

„Ic h węzła nieba nie wzruszą, „T rw a ć i ginąć razem muszą.

A l f r e d śmiejąc się.

N o , i cóż dalej?

Justysia.

Alboż jeszcze mało? A l f r e d .

Cóż tak dziwnego w tem ci się w ydało! Mówię że kocham, ona zostaje w tej wierze,

Bo też ja ją kocham szczćrze.

Justysia.

(47)

AKT PIERWSZY.

43

Alfred.

Z a tobą szaleję!

tJustysia.

Lecz moja Pani inną ma nadzieję; Jedynie kochając Pana

Chce tylko sama jedna być kochana.

Alfred.

Sama jedna? co o tern to nie było m ow y,

Tegom nie przyrzekł, to artykuł now y; A le słuchaj Justyniu, rok już blisko mija,

R ok , jak kocham Elwirę i ona mi sprzyja, Rok Justysiu, to nie doba!

Cóż więc dziwnego, że mi się podoba Twarzyczka luba, dowcipne wejrzenie, Co raz zgon w róży, raz ciska płomienie, Uśmiech, co z marsem pomieszać się lubi, Uśmiech zdradziecki, co każdego zgubi, Usteczka małe, całuskom stworzone,

Obięcie pieszczone,

Przyjemność boska, boska postać cała ; Słow em , że się Justysia sercu podobała,

-J u s t y s ia .

Słówek nie braknie i choć im nie w ierze,

Nie wiem, dla czego dotąd kocham szczerze, Lecz gdy Pan nad ro k , już nie kochasz więcej, To mnie tylko zostaje pono sześć miesięcy?

Alfred.

(48)

44

Póki będę mógł kochać, póki życia stanie, Przysięgam! . . .

Justysia.

H ola! stój P an, nie przysięgaj proszę Gdzie przysiąg trzeba, tam nikną rozkosze.

Alfreda

W

jakimże dzisiaj Justysia humorze? Łajesz mnie ciągle, ja słucham w pokorze.

Justysia.

Jeszcze raz tylko połaję,

Alfred.

Jeszcze raz jeden, przystaję, A le potem . . .

Justysia.

Naco też pisać listów ty le?

Mogą nas wydać, przykre sprawić chwile, Dawnićj je Pani przy sobie nosiła,

Lecz teraz taka plika się zrobiła,

Ż e trudno unieść; więc je wszędzie kładzie: Pełno ich w łóżku i w każdej szufladzie . . . Ja umiem po francuzku,

Alfred.

A w ićm , doskonale,

Justysia.

W zięłam więc kilka.

Alfred.

Niepotrzebnie wcale.

(49)

AKT PIERWSZY.

45

Justysia.

Zda się wiedzieć o wszystkiem wiecem je czytała: Jakieżto nudne! Nigdybym nie chciała, Żeby kto do mnie pisywał podobnie.

Nie jestże bardziej sposobnie, Gdy sam przyjdzie i zabawi. I lepićj wszystko wystawi.

Alfred.

Justysia ma rozsądek i woli rozprawiać, Jak się listkami zabaw iać; Lecz twoja Pani inne ma żądania I do tych moja powolność się skłania.

Justysia.

A leż listy mogą zdradzić

I Panią, mnie i Pana w nieszczęście wprowadzić.

Alfred.

Nie mnie, bo ja ich nie piszę.

Justysia.

Któż taki? nie P a n ? co sły szę!

Alfred.

Gdzież byłbym w stanie pisać te arkusze ? A le gdy co dzień jeden list dać muszę, Siedzi tam przy mnie jakiś Francuz stary, Co gada dużo i pisze bez miary:

Jemu więc czasem dyktuję, Czasem bezemnie przepisuje,

(50)

46

M^Ż I ŻONA.

Czasem co doda, ja potem poprawię, I tak co doba jeden list wystawie.

Justysia.

Lecz i takie wydać mogą.

Alfred.

Nie wymieniam tam nikogo I pismo nie moje, W ie c się niczego nie boję.

Justysia.

W ie ż to Pani?

Alfred.

Broń B oże!

Justysia.

I to się tak godzi? I to niby Pan nie zwodzi ?

Alfred.

A , już gdyrania dziś przybierasz miarę, W ię c pocałuj mnie za karę.

Justysia sife odsuwa.

C o , nie chcesz? więc ja ciebie za wszystkie urazy Pocałuję cztery razy.

Justysia.

Nic z tego. Ucieka.

Alfred.

Bliżej.

Justysia.

(51)

47

Alfred*

Zmuszę,

Justysia.

Wzbronię.

Ucieka zasłaniając się krzesłami,

Alfred*

Proszę.

Justysia.

Nie.

Alfred.

N ie?

Justysia*

Nie.

Alfred*

A le jak dogonię!

Alfred goni za Justysia pomiędzy krzesła; zasłona spada,

(52)

A K T II

a @

s a

a

a.

Justysia.

Ciągle się lękać, być ciągle na straży, Gdy inna miłość bezpieczna się darzy, Niema co m yśleć, już wybór zrobiony: W a cła w zostaje, Alfred oddalony. T a k . . . lecz od Pani jakże go oddalić? J a k ? żeby siebie w e wszystkiem ocalić. Trzeba dowodów. . . mamże służyć za nie I wydać przeszłe nasze zachowanie ? N ie . . . lis ty . . . zazdrość. . . bajeczkę u łożę, Pani uw ierzy. . . on się wplątać może.

T a k , dobrze. . . przy tem, gdy wiedzieć nie będzie Kto zdradził, a ja utrzymam go w błędzie

Przez łz y , przysięgi, rozpacz i szlochanie, Co b y ło , skrytćm na zawsze zostanie.

§ <

b

22 ir

a

mu

Justysia

i

W acław .

W acław

wyglądaj i»c.

(53)

AKT DRUGI.

49

Justysia.

N iem a, już w kościele.

W acław .

0 , jakżem teraz polubił niedzielę!

W nićj tylko chwilkę mogę żyć przy tobie

\

Lecz nadal muszę myśleć o sposobie, Jakbyśmy mogli bez ciągłej przeszkody Wzajemnych uczuć udzielać dowody.

Lecz cóż, gdy do ciebie śpieszę Z czułej miłości zapałem, Kiedy naprzód się już cieszę Szczęścia mojego podziałem, W id zę cię smutną, oziębłą, nieśmiałą,

I ł z y . . . cóżto . . . cóż się stało ?

Jnstysia.

Kochany Panie, nie badaj przyczyny,

Nie troszcz się losem nieszczęsnej dziewczyny.

W acław .

Jakto, twój smutek niema mnie obchodzić? Takąż miłość widzisz w e mnie?

tTustysia.

Nic mego żalu nie może osłodzić, Na cóż wyjawiać daremnie?

W acław .

Zwierzyć swój smutek, to ulga jedyna: Powiedz w ięc, jakaż łez twoich przyczyna? Jeśli mnie kochasz!

(54)

50

Jastysia.

Ach jakież żądanie!

W acław

prosząc.

Luba Justysiu!

Justysia.

Luby^ drogi Panie! P ozw ól, niech milczę.

W acław .

N ie , to być nie może.

tFustysia.

Później się dowiesz.

W acław .

N ie , teraz chcę wiedzieć.

Justysia.

Smutku nie cofniesz.

W acław .

Koniec mu położę.

Justysia.

Nie mogę.

W acław .

Dobrze, możesz nie powiedzieć, W iero, te łzy tw oje, w iem , co mogło sprawić, P łaczesz, bo nie śmiesz w oczy mi w yjaw ić, Ż e ś mnie już kochać tak prędko przestała ; Otóż to twoja tajemnica cała.

(55)

AKT DRUGI.

51

Jnstysiai

Cóżeś Pan w yrzek ł! Ach takie mniemanie W yryw a przykre z ust moich wyznanie, Ż e się na zawsze z Panem rozstać m usze, Ż e to jest tajemnica, co dręczy mą duszę.

W acław .

Rozstać się ze mną?

Jnstysia.

T a k , i to w tej dobie.

W acław .

Justysia żartuje sobie.

Jnstysia.

Nie Panie, nie żartuje: wole miejsce stracić, Niźli za dobrodziejstwa niewdzięcznością płacić. N ie, nigdy mojej Pani zmartwienia nie sprawię, Tej z którąm wychowana od kolebki prawie, Która mnie nieustannie łaskami obdarza I we mnie przyjaciółkę, nie sługę uważa.

W acław .

Bąd'A więc jej przyjaciółką, ale bądź i moją.

Justysia.

N ie , takie związki dla nas całkiem nie przystoją: Zbłądziłam już zbyt w iele, lecz błędy poznaję; A ponieważ żal szczery każdemu zostaje,

W stąpię dziś do klasztoru: tam w ostrej pokucie Odkupię przeszłe grzechy, zgaszę błędne czucie. Ach dawniej tak uczynić potrzeba rai b y ło !

(56)

52

Lecz nie znałam coto je s t, że mi z Panem miło, Nie znałam co się dzieje, gdym Pana kochała, Bom niestety, okropnej miłości nie znała.

Wacław*

Lecz dla czegóż okropnej Justysiu kochana? Okropność tylko przy tych, którym jest nieznana: Stare tylko matrony miłością was straszą,

Niech mówią co chcą: miłość jest uciechą naszą! Cóż tak strasznego w pieszczot niewinnej słodyczy? Pewnie nic, kiedy każdy pieszczot sobie życzy. A co zaś do klasztoru, powiem że w tej mierze Jestem trochę niewierny, rzadko kiedy w ierzę:

Takie zamiary często się odmienia, Są to zwyczajne panieńskie marzenia, I ta , co do klasztoru śpiesznie się w ybiera, Pewnie za ślubnym wieńcem ż pragnienia umiera.

Justysia*

Jakto zw odzę?

Wacław*

Nie mówię, żebyś miała zwodzić, Lecz m ówię, że się mylisz, z resztą pocóż wchodzić, Szczere czyli nie szczere twoje powołanie,

Dość że spełnionem nigdy nie zostanie.

Kocham cię, ty mnie kochasz, niech będzie dość na tern, Bo cię na wszelki sposób pogodzę ze światem.

Jnstysia*

Nareszcie choćbym nie szła do klasztoru,

(57)

AKT DRUGI.

53

Muszę się z tąd oddalić dla mego honoru.

Jakaż mnie przyszłość czeka, jakaż mieć nadzieję! Ż e biedną, opuszczoną. . . Acli, cała truchleję! . •.

W a c ł a w .

A , miej lepsze mniemanie o moim honorze. Ż e się kiedyś rozłączym, to wszystko być może;

Lecz opuszczoną Justysia nie będzie:

Jej los przed wszystkiem mieć będę na względzie. Posag panieńskie zw ykł pomnażać wdzięki; Gdy go Justysia do swoich przyłączy, Nie jeden pewnie zapragnie jej reki, Tak nie klasztorem wszystko się ukończy, I jeśli słowom nie dowierzasz może, Dziś jeszcze pismo w twoje ręce zło ż ę ; Bo szkoda tę twarzyczkę kratami zasłaniać.

No ja k że ? Słówko. M yślisz... zdajesz się nakłaniać... J u s t y s i a .

Ach łatwo Pan zwycięztwo nademną odnosisz, Bo nie mogę odmówić, kiedy o co prosisz,

W a c ł a w * W ię c zostajesz?

J u s t y s i a . Zostaje.

W acław .

Bardzo mnie to cieszy, A le kto prawdę kryje, ten najwięcej grzeszy;

(58)

54

Czy w rzeczy klasztor był w twoim zamiarze ? Lub też czyś może chciała w mniej ostrym sposobie , Do swej pokuty przybrać towarzysza sobie?

Justysia*

Oto piękne zapytanie! plącząc.

Otóż nagroda za moje kochanie!

Wacław*

Kiedyż bo zaraz płaczesz.

Jastysia.

Powinnabym szlochać, Ż e na moje nieszczęście muszę Pana kochać;

Mogłam pójść za m ąż, być Panią bogatą, Jednak dla Pana nie zważałam na to.

Płacząc.

A le kiedy t a k ...k ie d y tak Pan mniemasz, Kiedy ufności w mojej cnocie nićmasz, Dostanę sobie m ęża, będę swój dóm miała I będę sobie innych, grzeczniejszych kochała.

Wacław*

A leż Justysiu, cóżto za myśl płocha? Kto za mąż idzie, ten innych nie kocha.

Jastysia*

A kto się żeni?

Wacław*

Kto sie mówisz żeni?< Kto już żon aty?. . . to je s t , kto ma ż o n ę ? . . .

(59)

AKT DRUGI.

65

To co innego. . . bo choć stan odmieni.. . Mężezyznie wszystko pozwolono.

•Justysia

do okna biegnąc.

Ktoś w jeżdża. . . Pani!

l^ y b ieg a z, pokoju.

W acław

sam.

J e st, w raca, no proszę. Co ja z tą żoną utrapienia zn oszę!

To rzecz nieznośna a nawet i zdrożna, Ż e w swoim domu nic robić nie można.

§ @

n ®?

a

mm*

W acław , Elwira.

W acław .

W ierz iniE lw iro, złą obierasz drogę, Spokojnie patrzeć i milczeć nie mogę;

Czy moda, czy cudza rada, Obie zarzucić wypada: W eso ło ść, zabaw y, stroje, W szystkoto ma miejsce sw oje:

Lecz obowiązki, zwłaszcza względem nieba, Zaw sze naprzód kłaść potrzeba,

Mieszać ich z sobą nigdy nie przystoi I kto nagany się boi,

Ten swe czynności z każdą porą zgodzi.

Elwira.

(60)

W acław .

W szakże powiadam, że wcale nieładnie, Kiedy która jak wicher do kościoła wpadnie, Dziesięć razy się ruszy i wstanie i siędzie, A zabawiwszy kwadrans wylatuje w pędzie,

Rzuca się do karety z równym szmerem, trzaskiem, I próżniackiej gawiedzi cieszy się oklaskiem,

Która podobnież w niedzielnej oprawie W publicznych miejscach stoi na wystawie,

Elwira.

Czy to do mnie?

W acław .

Trzech minut nie byłaś w kościele A le nie będę rozprawiał zbyt w iele,

Powiem ci tylko, żęto śmiesznie bardzo, Kiedy kobiety pożorami gardzą.

Nie dość być w duszy nabożną, cnotliwą, Nie dość, uważną i tkliwą

Na najdrobniejszy uszczerbek honoru: Potrzeba być tern wszystkiem, także i z pozoru.

Elwira.

T ę bardzo słuszną przestrogę

Z dawna mam w duszy, więc przyjąć nie m ogę: W idząc szczęście w cichej cnocie,

0 wrzasku świata nie myślę, Ale nabożna w istocie

1 na pozór zważam ściśle.

(61)

AKT DRUGI,

57

W acław .

Czemuż tak prędko wracać?

Elwira.

Z ja k najlepszćj chęci: Nie mogłam być spokojną i wyrwać z pamięci, Ż e stangret na mróz taki stać musi na dworze, Ż e cierpi dla mnie tylko, gdy nie cierpieć może.

W acław .

Mróz? dzisiaj mróz? gorąco! tak pięknych dni mało,

Elwira.

Czy doprawdy nie zimno ? więc mi się tak zdało. Jestem szczerze nabożna i bywam w kościele, Na rzecz jak i na pozór zważam bardzo w iele, Lecz czuję, że nad wszelkie nasze powinności Jest najświętsza, nieść ulgę cierpiącej ludzkości,

W acław .

Choć bardzo pięknie m ówisz, rozprawiasz gorąco, Gdzież tu przyłatać ludzkość i ludzkość cierpiącą, Ż e stangret w dobrem futrze godzinę zaczeka?

Jakże się prędko wasz umysł zacieka! Litość z rozsądkiem piękna, lubię ją i cenię;

Lecz przesadzona, w śmieszne zmienia się marzenie.

Elwira.

W

śmieszne marzenie, przyznaję; Lecz choć zamiar sie nie z -iś c i, To chęć dobra się zostaje W niezawodnej nam korzyści.

(62)

58

O , jak słodko i przyjemnie, Gdy pomyśleć mogę sobie, Ż e ktoś pomoc znalazł we mnie, Ż e cierpieniom ulgę robię;

Ach mój mężu! mów co chcesz, licz między przywary, Litość i dobroczynność nigdy niema miary;

A ch, ludzkość bóstwem mojem! jej powab, jej s i ł a ...

W a cła w przed ostatnim wierszem wzruszył ramionami i odszedł, tak, że Elwira nie postrzegła jego niebytności.

i <b

m

s i a

E l w i r a , J u s t y s i a *

Justysia.

Tak prędko Pani wróciła ?

Elwira.

Ach jakżem wrócić nie miała, Kiedym list do Alfreda oddać zapomniała,

W e ź i wręcz zaraz, jak tylko przyjedzie, A tak mieć będę odpis przy obiedzie.

Justysia

biorąc list, kiwa głową.

List do Pana Alfreda ?

Elwira*

Cóż znaczą te miny?

Justysia*

Boję się mówić.

Elwira*

Tylko bez przemowy.

(63)

AKT DRUGI.

59

Justysia.

Lepiej nie oddać.

Elwira.

Nie oddać? z przyczyny?

Justysia.

Uwierzysz Pani ? . . .

Elwira.

Nie kłóćże mi głow y, Mów co masz mówić bez tego zachodu: Wszystkiemu w ierzę, lecz trzeba dowodu.

Justysia.

A le wprzód Pani przyrzekniesz milczenie, I że jakiebądź wypadnie zdarzenie,

Nie wydasz z kąd w ie sz, co ci chce wyjawić, Gdyż to na zemstę może mnie w ystaw ić, A często dobra sława niewinnej dziewczyny Może przez tych paniczów zginąć w pół godziny,

Elwira.

W szystko ci obiecuję, zaręczam, przyrzekam, Tylko niech dłużej nie czekam.

Justysia*

Wyznam więc szczerze. . . ale ktoś nadchodzi, Idźmy do siebie, nikt nam nie przeszkodzi.

Elwira.

W ielkie nieba! cóż się dzieje! Cóż będę słyszeć! ach, cała truchleję!

(64)

60

M4-Ż I ŻONA.

O <S IB ST

A

Alfred

do kamerdynera pierwszy wiersz.

Proszę powiedzieć Panu, że go czekam.

Po krdtkićpn milczeniu.

Długo wprawdzie z Elwiry zerwanie odwlekam, A leż bo ta Justysia to luba dziewczyna,

Rzadka jakąś nademną władzę brać zaczyna, Jej wesołość i jej wdzięki,

Okraszają Elwiry nieustanne ję k i;

I tak mnie kocha to niewinne dziócię, Tak tylko mnie jednego widzi na tym świecie,

Ż e się jćj duszy i mym czuciom dziwię; Nareszcie i myśl przyjemna prawdziwie, Żem był jej mistrzem w nauce kochania, W szystko mnie ku niej mimowolnie skłania

i <g

m

w

a

Alfredy W acław .

Alfred.

A , cóżto za m ars? cóż ci to W a cła w ie?

W acław .

Ból głow y.

Alfred.

Mnie się nie zdaje, Raczej przeszkoda w jakiej czułej sprawie

(65)

AKT DRUGI.

.

-sr,

Wacław*

C ó ż! mówisz do mnie jak przed dwoma laty, Czyś zapomniał żem żonaty?

Alfred*

Bynajmniej, tego zapomnieć nie m ogę, Lecz choć w tę ciężką, puściłeś się drogę, W iem że się tzymasz twoich zasad wiernie: Rwiesz same kwiaty a omijasz ciernie; Ż e nie chcesz bitym postępując torem, Stać się małżonków sielankowych wzorem I ślubnym prawom nie kładąc granicy, Kądziel w ujęciu, u nóg połow icy, Nie zechcesz ołowianej używać swobody;

Nadtoś żył w świecie, nadtoś jeszcze młody. Jakto, ów W a c ła w , cel tylu zazdrości, Dziecko popsute szczęścia i miłości, Trzecia osoba przy każdem małżeństwie, Nigdy nie syty odmiany w zw ycieztw ie, Co trwogą m ężów , zdradą żón się w sław ił, Co tyle rozkosz a potem łez spraw ił,

Miałżeby przestać na dawniejszych czynach I już spoczywać na swoich wawrzynach ?

Wacław*

T a k , na wawrzynach spoczywam Alfredzie. Pókiśmy wolni lepiej nam się wiedzie: Tytuł małżonka powagi dodawa,

(66)

62

I do ufności nabyte już prawa Nie są rzeczą nam pochlebną. W o le ja zawsze kiedy mi się boją, W tedy przyjaźnią nie zwodzą się moją, W swojem znaczeniu biorą każde słow o, I zwykłą drogę skracają połową.

Alfreda

Jakżeś mnie zdziwił to nauką nową! O mój mistrzu doskonały,

Czemuż twe dla mnie przykłady ustały!

W acław.

O mój uczniu najmilszy! poznasz w swojej porze, Ż e inaczej być nie może.

Niech się żonaty gdziekolwiek udaje, Ileż przeszkód nie zastaje! I jego żona, i mąż z drugiej strony, Spokój domowy, familijne rady, A co najgorsza nad wszelkie zawady, T e , jak bijące na krogulca wrony, Co swe grzechy przeżyły, stugębne matrony.

Jeśli zaś ujdę ich sowiemu oku

I skrytym będę w każdym moim kroku, Jeśli nieznany zwiedę i oddalę

Tak opiekuny, jak jawne ryw ale,

Choć szczęśliwym zostanę w jak najwyższym wzglę­ dzie,

C óż? kiedy o tem nikt wiedzieć nie będzie.

(67)

AKT DRUGI.

Alfred.

Tak wiec mężowie spokojni być mogę,?

Wacław.

Najspokojniejsi, nie tylko przeżeranie: Nikt ich już teraz nie nabawi trwogą

Albo nabawi daremnie.

Dzisiejsza młodzież zakochana w sobie, Myśląca tylko o swojej ozdobie,

Co wszystkie kobiet śmićszności przejęła I której jeszcze do całości dzieła

Spazmów i muszek tylko nie dostaje,

Mniema, że dosyć, kiedy w szrankach staje, Raz się pokazać i raz się pochwalić,

By wszystkie serca miłością zapalić. Któryż dziś umie w miłośnej potrzebie Nie znać, zapomnićć i poświęcić siebie? W yrzec się zdania swojćj duszy prawie, Być w szczęściu, smutku, nadziei, obawie, Przez tę jedynie, dla której wzdychamy. . .

ciszćj

Póki ją jeszcze o co prosić mamy.

Alfred.

A kiedy już nie mamy? cóż wtedy W acław ie?

Wacław.

Trzeba nagle zmienić postać, I z węża lwem zostać.

Cytaty

Powiązane dokumenty

A chociaż doktryna Starego i Nowego Testamentu jest jedna, to nie bez racji nazwana jest w liczbie mnogiej strumieniami, ponieważ ze względu na jedność wiary nazywana jest jedną,

Krakowskie Przedmieście, mająca charakter pryncypalnej, oraz dzielnica przemysłowa (ul. Zamojska i jej okolice), gdzie ogniskuje się życie przemysłowe miasta, oraz ruch od dworca

Szarpie się koń, lecz tylko ledwie krok postąpi;.. A rycerz niepoymuiąc, co

W tę konkretną działalność księdza Tadeusza wpisuje się także - jako jego szczególne świadectwo - odmową i przyjęcia przyznanego mu w roku 2000 przez

23 Vilfredo Pareto (1848-1939) – włoski ekonomista i socjolog. Autor teorii krążenia elit opisującej zasady rządzące elitami w społeczeństwach ludzkich.. na

Należą one do frakcji komórek multipotencjalnych, to znaczy, że mogą się różnicować w wiele typów dojrzałych komórek tej samej klasy: osteocyty i chondrocyty (w hodowli in

• Przedstawiciel odwiedzających powinien bardzo dobrze znać teorie uczenia się, w tym opracowaną przez Kolba teorię typów uczenia się, a ponadto powinien mieć doświadczenie

następnie ukazują się Pan Geldhab, Mąż i żona, Cudzoziemszczyzna, Nowy Don Kiszot, czyli sto szaleństw – wodewil; w międzyczasie pojawia się zakazana miłość do mężatki