• Nie Znaleziono Wyników

Szkice i obrazki. Ser. 1, Z. 1

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Szkice i obrazki. Ser. 1, Z. 1"

Copied!
282
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

S E R Y A P I E R W S Z A .

Z eszyt I .

W A R S Z A W A .

NAKŁADEM I DRUKIEM JÓZEFA UNGER.

Okładka tymczasowa.

(6)
(7)

O B Y W A T E L S T A R E J D A T Y W Z f M I E

(8)
(9)

OBYWATEL WARSZAWSKI.

N azw a istnieje, clioć rzeczy samej niema. W ogólnćm teraźniejszem znaczeniu tego w yrazu, obyw atelem w arszaw skim zowie się ten, k tó ry m ie­ szk a w W arszaw ie, ta k ja k oby w atelem wiejskim je st ten, k tó ry m ieszka na wsi; innego określenia niem a. Ściśle je d n a k biorąc, w łaściw ym i obyw ate­ lam i są następcy daw nych m ieszczan, i pom iędzy tymi ich szukać należy.

O byw atele w arszaw scy ro zdzielają się n a dwie części: je d n a k tó ra gi­ nie, drug a k tó ra nadchodzi. P ierw sza traci pow oli swoje w łaściw e cechy, druga nie n a b y ła ich jeszcze, ale z koniecznej kolei rzeczy przeszłość ustępu­ ją c m iejsca przyszłości, coraz się w ciaśniejszem k ó łk u zam yka. D latego

tez i my rozdzielim y obyw ateli w arszaw skich na dwie kategorje: n a o byw a­ teli starej d aty i nowćj daty:

O bywatel w a r sz a w sk i starej «laty.

Stare-M iasto i w szystkie ulice sąsiadujące z tą najdaw niejszą częścią W arszaw y, są najulubieńszem i jego strefam i; tam on m ieszka i ra d przesia­ duje. Lubi on te w ązkie uliczki, tę w oń skór świeżych i korzeni zatęchłych, w łaściw ą owym częściom m iasta, te sionki ciemne i w schody ciemniejsze j e ­ szcze, po których on jeden tylko potrafi się bezpiecznie k ierow ać w rodzonym

(10)

sobie instynktem , te p o d w ó rk a tak ciasne a okolone ta k w ysokiem i m uram i, że naw et słonce zdjęte najw yższą ciekaw ością zajrzenia co się w głębi nich dzieje, niezdolne tam najm niejszego swojego prom ienia przecisnąć, lubi odgłos dzw onów z wież kościelnych, gęściej tam niż w k tó rejbądź innej dzielnicy m iasta zaprow adzonych, i nareszcie g w ar i ruch starom iejski odbijający od zw ykłego w arszaw skiego życia, ja k staro św ieck a k a p o ta od now om odnego fraka. W ięc też rzadko kiedy i chyba z koniecznej potrzeby, zachodzi on w świeżo p o w stałe ulice, bo d la niego p la c przedzam kow y je st ostatnim k ra ń ­ cem m iasta, ja k gdyby b ram a K rak o w sk a zaw sze jeszcze istn iała, reszta to już tylko przedm ieścia. N a flizy n arze k a, że w zimie utrzym ać się n a nich nie m ożna, a w lecie nogi o nie trzeba sobie pozbijać, now o u rządzane drogi n azy w a topielam i, a żałuje ow ych błogich czasów , kiedy ścieki szły śro d ­ kiem ulic, bo to, p ow iada, i d la pieszych było wygodniej i dla m iasta czyściej. S ą pom iędzy nimi tacy, k tóry ch nigdy ciekaw ość nie w zięła ząjrzyć do d w o r­ ca kolei żelaznćj, i którzy n a w zór Rossiniego, w oleliby d ać się p o rą b a ć w sztuki raczej, niźli w siąść do w agonu.

Obywatel starej daty je st nabożnym i nieprzezw yciężony m a w strę t do farm azoństw a przedm ieściow ych ancychrystów . W szystkie przepisy ko ściel­ ne w ypełnia święcie, w szystkie staro d aw n e śpiew y nabożne n a pam ięć um ie, i nie potrzebuje sobie k u p o w ać książeczki z gorzkiem i żalam i, bo choć je m a w kantyczkow ćj książce z k w ad rato w em i nutam i przy każdej pieśni, d la for­ my tylko zag ląd a do nich. Nie opuści żadnćj uroczystości kościelnej, żad n e­ go n abożeństw a czy rannego czy w ieczornego, n a p ro cessjach w ystępuje w św iątecznym stroju, chociaż z boleścią serca, że już processje nie odby­ w ają się w rynku starom iejskim . K ażdy w ażniejszy święty, k ażd y zaufańszy p atron, każdy dzień imienin lub urodzin znajom ych, je st u niego czerw ona lub ryk ą podkreślony w kalen d arzu , a k alen d arz ów wisi n a gwoździu przy o- knie ponad starośw ieckiem biórkiem ; je st on pod łu g daw nej form y k w a d ra ­ towy, ze świętam i czerw onym drukiem , w różbam i pogody, sekretam i gospo- darskiem i i koniecznem i anegdotkam i. D latego obyw atel starej d aty n a j­ więcej przyczynia się do odbytu w ydania R odzyna, k tó ry chociaż staroza- konny, trzym a się daw nych tradycyj. Z pism perjodycznych utrzym uje on

(11)

K urjerka tylko, i to często n a w spó łk ę z jednym lub dw om a sąsiadam i, cho­ ciaż i K urjerek psuje się już i coraz więcej z ara ża cudzoziem ską m ądrością; ale cóż czynić, trzeb a coś czytać przecie. W polityce niebardzo obyty i czasem się tylko nią zajmuje, najwięcej się boi P o rty O ttom ańskiej, bo to straszna potęga, a dom R akuski ta k że wr niewielkich u niego łask ach . R esz­ tę biblioteki jego stanow ią z książek nabożnych, oprócz praw dziw ie zn ak o ­ mitych dzieł treści religijnej, Starego i nowego testamentu, Żywotów świętych

P ańskich, K azań księdza S k a rg i, Kompletny zbiór kantyczków , Śpiew nik ko­ ścielny, a przy tem niektóre jezuickie lukubracje, ja k o to: Strzeliste affekty gorącego serca, W ojsko affektów zarekrutowanych p o d sztandar w iary, nadziei i miłości, Pistolet z odwiedzionym kurkiem na zabicie grzechu śmiertelnego i Ścierka na zatkanie gęby heretykom . Ze św ieckich zaś

Iiisto rya o Magielonie królewnie Neapolitańskiej i o Piotrze rycerzu zło­ tych kluczów, czyli miłość sm utną dolą tłuczona p o lądzie i po m orzu, a potem szczęśliwie uwieńczona w Neapolu; Koloander i Leonilda, książka o dwojgu kochankach związanych serdecznym a fe k te m w trop końcowego uszczęśliwienia.

i nakoniec ja k o dzieło wiele zdrow ych m o rałó w zaw ierające: Nieszczęśliwy

i w różne boleści wpadający, a potem nagłym trefunkiem uszczęśliwiony człowiek, przetłum aczony z fra n cu zkieg o i ozdobiony dwiema rycinam i rzniętemi na miedzi.

Strój ob yw atela starśj daty w yróżnia go o d razu zpom iędzy now ocze­ snego tłum u. Jest to coś środkującego pom iędzy kostium em staropolskim , a dzisiejszem kosm opolitycznem ubraniem . Jest to zw ykle niby surdut, niby k apota, koloru granatow ego albo zielonego, z wielkim zaokrąglonym ko łn ie­ rzem i ręk aw am i bufującemi się u ram ion. C hustka na szyję w ja sk ra w e k o ­ lory, pom iędzy którem i czerw ony dominuje, toż i kam izelka w tęczow e p asy upstrzona. Spodnie szerokie, buty czy zimą czy latem z w ysokiem i ch o le­ wami, bo za nic w św iecie ciżeinków by nie u b rał. W lecie czap k a sukienna z szerokim rydelkiem , albo zw y k ła ro g aty w k a, w zimie tak że rogatyw ka, ale w atow ana, w yższa, polaxam itna, stercząca do góry i obszyta czarnym barankiem . W m rozy, zw ierzchnie jego ubranie stanow i płaszcz w atow any z k ró tk ą peleryną, albo rodzaj to łu b a podszytego barankiem . F u ter nie zna, bo to rzecz żydow ska i p ań ska, do kap elusza m a w stręt niezwyciężony.

(12)

Młodsi zpom iędzy nich noszą także i fraki oddzielnego kroju, je st to zw yk ła k a p o ta tylko z podciętem i połam i. Starsi je d n a k uw ażają użycie fra k a za h e­ rezję, przyw dziew ając w św ięta i dnie uroczyste rodzaj czam ary, z w iszącem i taśm am i i wielkiemi guzami okrągłem i. W pogodę noszą lask ę z rodzim ego drzew a z toporkiem stalow ym lub drew nianym czarnym kulaskiem , n a słotę paraso l płócienny, czerw ony, fundam entalny, k tó ry k ied y deszcz ustaje p a ­ dać, starannie zwijają i zaw iązują tasiem ką, bo taki p araso l c ałe życie trw ać winien. W szystkie spraw unki co do ubioru i innych potrzeb, zakupują u zna­ jom ych sobie rzemieślników i kupców starom iejskich, k tó rzy jed y n i tylko u- m ieją im ‘wygodzie. Żydom rzad k o kiedy p ow ierzą robotę, a francuzów i niemców boją się ja k ognia, bo to tak zaraz zaszw argocą i om anią człow ie­ k a, że nie wie n a którym je st świecie.

M ieszkanie obyw atela starej daty sk ła d a się z jednego, dw óch, najwię- cćj trzech szczupłych pokoików bez względu n a w ysokość, owszem , im w y­ żej tem lepiej. N a progu przybita p o d k o w a d la szczęścia, n a drzw iach w chodow ych św ięconą k re d ą w ypisane początkow e litery trzech królów : K asp ra, M aichra i B altazara, bo to broni od u ro k u i złego oka. M ahoń u nich jest rzad k o ścią, farby n a posad zk ę nie znają, ale w szystko świeci się od czystości i porządku. Meble z d rzew a olszow ego lub jesionu. Najo- zdobniejszym sprzętem postaw ionym w najpokaźniejszem miejscu b y w a k o ­ m oda, n a której sym etrycznie ustaw ione filiżanki p orcelanow e, a często i sre­ brne starośw ieckie porządki. Biurko w ysokie, stojące, ze spuszczającą się k la p ą i kilkom a szufladami, a n a niem biblioteka dom ow a, o której wyżej. Meble pok ry te m erynosem albo w łosiennicą, o d k ry w ają się tylko od św ięta, zwykle zaś ow e zbytkow ne obicie zachow ane je st od zniszczenia p erk alo w e- mi pokrow cam i w czerw one albo niebieskie prążki. U zam ożniejszych oprócz k an ap y i k rzesełek o nizkich poręczach, w ychyla dumnie swój grzbiet w ygię­ ty starośw iecki fotel, p o kryty b ru n atn ą sk ó rą i obity gwoździkami. W b a ­ w ialnym n a ścianach sztychy z w yobrażeniem p ó r ro k u , albo też elekcji pod W o lą i śmierci księcia Poniatow skiego, n ad k a n a p ą m a łe w złoconych r a ­ m ach zw ierciadło, poza ram y którego w etknięte bilety, z pow inszow aniem i girlandy na papierze z w ierszam i we środku. Z w ierciadło to od k ry w a się

(13)

O B Y W A T E L S T A R E J D A T Y W L E C I E

(14)
(15)

tylko w dni św iąteczne, zw ykle zaś zasunięte je st szczelnie zasło n ą muślino­ w ą. W sypialni n ad łóżkiem N ajśw iętsza P an n a M arya Częstochow ska k u ­ p o w an a i p o św ięcan a w Jasnćj G órze i o braz patron a. P od niemi n a czer­ w onej lub niebieskiej m aterjalnej poduszeczce wisi zegarek srebrny w dw óch k o p ertach , n a taśm ie sztucznie z pacio rkó w w yrobionćj, a pod spodem k rw a­ w nikow a p ieczątk a z kluczykiem . N a k redens szafa czarna podw ójna, a w k ażd e drzw iczki w praw ione m ałe p ó łk o le blaszane z dziurkam i d la prze­ w ietrzenia. P rzy kazdem oknie je d n a albo dw ie klatki z ptaszkam i, które лѵ lecie um ajają się i w ystaw iają za okno. Nie m niejszą tak że ozdobę okien stano w ią w zimie doniczki z kw iatam i, któ re w lecie p rzesadzając się w szu­ fladki napełnione ziemią i w ysadzone za oknem , stan o w ią now y rodzaj w i­ szących ogrodów Sem iram idy. Te ogrody są najm ilszą ozdobą m ieszkania i ro zryw ką, z w ielkiem też by w ają upraw iane staraniem . - D rzw i w chodow e od cugu zasłonione zw ykle p araw anem , n a którym przyklejone starannie c a ­ łe muzeum rycin ztąd i zow ąd w ycinanych. D ziw na tam mieszanina: ko zak przebija p ik ą N apoleona, a F ry d ery k W ielki częstuje ta k a k ą elegantkę z Jo urn al des Modes.

O byw atel starej d aty żyje skrom nie, w staje bardzo ran o zw ykle ze świ­ tem, k ład zie się spać w cześnie. Z ra n a pija kaw ę, k tó ra pow oli zastępuje piwo grzane, h erb aty rzad ko kiedy używ a, chyba od św ięta. J a d a sporo, ale bez nadużycia i to pożyw ne staropolskie potraw y: bigos, zrazy, groch ze szperką, pierogi tatarskie, k ie łb asa n a kw aśno albo kiszka p o d g ard lan a, to jego ulubione przysm aki. Lubi czasem pociągnąć ale tylko w tow arzy­ stwie i to w dobrej komitywie. W ęgrzyn je st jego faw orytalnym napojem , bo m iodu trudno już gdzie dostać, win francuzkich, reriskich, hiszpańskich nie zna. N alew ki d la konkokcji ż o łą d k a sam sobie sporządza, i arte n aj­ przedniejsze ingredjeneje dobierać do nich umie. T akie nalew ki byw ają najczęściej dlań lekarstw em , bo tylko w ostateczności do d o k to ra się udaje. W szafie kredensow ej istnieje kom partym ent nazw any ap teczk ą i tam owe l e ­ k arstw a i posiłki m ają naznaczone sobie miejsce.

%O prócz uczciwej i rozw ażnej rozm ow y, k tó ra ulubioną je st jego ro zry ­ w ką. nie odbiega on i od innych zabaw , a temi są najczęściej gra w w arcaby

(16)

о

lub w karty, czasem w domino. G ryw a zw ykle o zdrow aśki, czasem o pie­ niądze, ale to n a bardzo m a łą stopę. Ulubionem i jego gram i są taro k , druz- b art, m arjasz, czasem kix, chociaż ten ostatni je st mniej niż inne w użyciu, bo zabardzo podbudza nam iętności. M iałem sposobność poznać bliżej je ­ dnego z tych ludzi, i opiszę go w am pokrótce:

Z darzyło mi się raz, a będzie już temu la t z dziesiątek, że w przecho- dzie przez jedn e z ulic do Starego-M iasta n ależący ch , zw rócił m oję uw agę p o sąg M atki Boskiej z Dziecięciem Jezus n a ręk u , stojący w niszy u rz ą d z o ­ nej n a froncie jednej z kam ienic, pom iędzy dw om a oknam i pierw szego p ię­ tra. W idocznie posążek ten b y ł ro b o ty dobrego rzeźbiarza, ale zbytnia chęć przydania mu ozdób, p o p su ła go. Suknia N ajśw iętszej P an n y M aryi p o m a­ lo w an a b yła niebiesko w kw iaty złote, n a tw arzy i w ło sach tak że nie szczę­ dzono farby, a jak iś dobroduszny a rty sta w ło ży ł n a gło w ę N ajśw iętszej P a n ­ ny koronę te k tu ro w ą czy drew nianą, ze złoceniem , k tó re w wielu już m iej­ scach uległo zniszczeniu. P o sążek D zieciątka Jezus b y ł rów nież ja sk raw e- ini pom alow any farbam i, w jednej rę c e trzym ało Ono palm ę zieloną, w d ru ­ giej książkę, kióre to dw a przedm ioty w y d ały mi się ta k sam o ja k k o ro n a N ajśw ietszśj P a n n y późniejszym dodatkiem . M atka B oska m ia ła n a szyi p erły n a w stążeczce, D zieciątko zaś Boże k o ra le n a szyt i n a rączk ach . P o d spodem w ypukłem i literam i b y ł napis:

K rólow o n asza chroń od złego Ten dom i m ieszkańców jego.

P atrzałem się n a tę oznakę pobożności ta k często u nas w daw nych czasach, tak rzad ko p o jaw iając ą się teraz, i nie m iałem serca przyganiać u- czciwej prostocie, k tó ra przez nieśw iadom ość p o p su ła dzieło sztuki, bo p o ­ sążek ten mniej piękny artystycznie, niż gdyby b y ł zach o w ał pierw otny k ształt swój, zy sk ał natom iast jak iś u ro k dziw nej, tęsknej poezyi, której ź r ó ­ d ło bije ze w szystkich krzyżów pochylonych, ta k często n ap o ty k ający ch się przy drogach naszych, z obrazów C zęstochow skiej w szczepionych w drzew a, ze śpiew ów i m odłów głośnych serdecznego ludu naszego, co to B oga za Ojca uw aża i dziecięcą m iłością kocha Go. G dy mi te w szystkie myśli p rze­ suw ały się przez głow ę, usłyszałem nagle głos za sobą:

(17)

— A cóż to jegom ościulku owo panie, czemu to tak pilnie się przy­ patrujesz?

O dw róciłem się i ujrzałem za sob ą po stać, k tó ra zd ała mi się w ciele­ niem m ojego ów czesnego m arzenia.

B ył to staru szek siw iuteńki ja k g o łąb ek , z białym w ąsem sum iasto na d ó ł się spuszczającym , a siw izna ta dziwnie od b ijała od tw arzy dość rum ia- nćj jeszcze i czerstw ej, pomimo licznych zm arszczek, k tó re więcej ślady lat niżeli tro sk, niepokojów , chorób, znam ionow ały. Dzieje przeszłości jego m u siały być ja sn e i pogodne, ja k to słońce co n ad nam i świeciło, nie dzi­ w o ta w ięc że c a ła tw arz, ubranie, w yraz fizjonomii, w ierny obraz tej prze­ szłości zacho w ały n a sobie, bo i pocóż mu było ku now ym czasom iść, kie­ dy staruszkow i dobrze b y ło z minionemi latam i, a w spom nienia starczyły za czas obecny, p o k ry w ając go jasnem i barw y m łodych jego lat. Z daw ałoby się że czas zatrzym ał d la niego szybki bieg swój, że teraźniejszość nie ist­

nieje dlań. «

U brany b y ł w k ró tk ą ciem ną k ap o tę, z wysokim płaskim a odwiniętym kołnierzem , spinaną n a haftki, a p rzep a san ą zielonym pasem w centki sre­ brne i złote. Zpod k a p o ty w y g ląd ało coś n ak ształt p ó ł żupanika z m aterji ko loru m orderow ego, spiętego pod szyją sporym guzem z alm antyną o p ra ­ w ną w złoto.

S ta ł on w sp ierając się obiem a ręk am i n a grubej sękatej lasce ze stalo­ wym toporkiem , św iecącym od częstego użycia, ze skó w k ą żelazną, do k tó ­ rej przym ocow any b y ł d rążek rów nież żelazny ostro zakończony, tak że la ­ ska silnie w etk nieta w ziemię, m o g ła stanow ić w cale bezpieczny punkt p o d ­ pory. G łow ę pomimo palącego sło ń ca (było to w po czątkach lipca), m iał o d k ry tą, a w ręk u trzym ał czapkę zieloną axam itna, ro g atą, obszytą b a ra n ­ kiem , k tó ra ja k n a ow ą p o rę w y d a ła mi się trochę przeciepłą.

P o patrzyw szy trochę n a tę, naw et w tam tych stronach nie często n ap o ­ ty k ającą się postać, uchyliłem k ap elu sza i odpow iedziałem że się p rzypatru­ ję w izerunkow i N ajśw iętszej M aryi P anny, k tó ry pierw szy raz uderzył w zrok mój, chociaż niejednokrotnie zdarzyło mi się tam tędy przechodzić.

(18)

— Ot co, młodzi teraźniejsi,— rz e k i niby sam do siebie, — to ty lk o przez ciekaw ość się spojrzy, i nie pom yśli n aw et że taki konterfekt w y sta ­ wiony tu d la m odlitw y, a nie dla ciekaw ości.

A o d w racając się do mnie:

— Nie dziw ota jegom ościulu ow o p a n ie ,— rzek ł m i,— żeś tego k o n te r­ fektu nie dostrzegł jeszcze, bo w am teraźniejszym nie w głow ie n a święte figury patrzyć, a tylko do okien zaglądać, czy się ja k i u d atny pyziak nie p o ­ k aże. Ale oto dziw ota jegom ościulu ow o panie, że k iedy już spostrzegłeś ten obraz i zacząłeś n a niego patrzyć, to nie uchyliłeś n aw et k ap elu sza, tyl­ ko ta k stoisz sobie ja k b y przed spectaculum jakiem , chociaż to pew no c z a p ­ kujesz przed la d a św istakiem lub d am u lk ą co ich sp o tkasz n a ulicy, a p rzed M atką B oską orędow niczką n aszą nie ła s k a k ap elu sza uchylić.

Z aw stydziły mnie te sło w a poczciw ego staru szk a, i pospieszyłem głow ę odk ry ć, a on ta k dalej m ów ił:

— No widzę jegom ościulu owo panie żeś* jeszcze nie ta k zepsuty ja k mi się z początku zdaw ało , kiedy się srom asz swojego uczynku, i oddajesz winny resp ek t Matce Zbaw iciela. Ale pow iedzno mnie acp an jegom ościulu ow o panie co to po rab iasz w tych stronach, bo to tam tak ie jak w y halegan- ciki (Bóg widzi że nie zasługuję n a ten ty tu ł) rzad ko tu zag lądają, bo i cóż mieliby tu szukać dla siebie? a widno żadnćj pilnej spraw y nie m asz, bobyś nie m arn o w ał ta k czasu, p iekąc się n a słońcu przed o b ra z e m —a pew no o m odlitw ie nie m yślałeś.

— R zeczyw iście,— odpow iedziałem ,— żadnego interesu nie m am , ale lubię tu zachodzić czasam i, bo mi się ta część m iasta w ydaje b ard zo m alo ­ w niczą i zdaje mi się kiedy tu jestem , że się przeniosłem gdzieś d aleko od jed n o stajneg o naszego ruchu i życia.

Staruszek p o k iw ał głow ą.

— Bo też takie w asze i życie jegom ościulku owo panie, — r z e k ł.—K rę­ cicie się w k ółko i szumicie ja k m uchy w O leśnicy, huku i p u k u wiele, a z tego w szystkiego nic, ta k że gdyby człow iek nie b a ł się o b razy P a n a B o­ ga, toby pow iedział że się teraz n a tym św iecie jak ieś k lepk i popsuły. J a tam jegom ościulku ow o panie, teraźniejsze w asze życie niebardzo i znam ,

(19)

O B Y W A T E L N O W E J D A T Y W Z I M I E

(20)
(21)

bo nie lubię stąd w ychodzić za K rak o w sk ą bram ę (już ona ja k w iadom o od kilkudziesięciu la t nie istniała), czasem tylko zajdę tam do jakiego z tam e­ cznych kościołów , a i ta k uciekam spieszno napow rót, bo mi się w głowie kręci od tych w szystkich pow ozów , krzyków i tego ciągłego hurdu burdu, że aż w uszach szumi.

— To jegom ość tu zapew nie mieszka?

— A zgadłeś ja k raz jegom ościulu owo panie, ja z dziada p rad ziad a tu­ tejszy obyw atel, i posiadacz tej oto kam ienicy, przed k tó rą jegom ościulu owo panie stoisz. A jeżeli m am y tu rozp raw iać pod gołem niebem, gdzie słońce dopieka, to proszę do mnie, je st bo tam chłód przynajmniej i znajdzie się na czem usiąść. A tylko jegom ościulu owo panie n a w schodach trzym aj się krzepko mojej kapoty, żebyś nie zleciał, ja k tu jeden letkiewicz, co to przeszłego ro k u chciał w moim domu nająć m ieszkanie, bo w sieni ciemno, a do mnie sa­ mi tylko znajomi chodzą.

Poszedłem chętnie za staruszkiem .

T ak się zaczęła znajom ość m oja z panem Maciejem Bruzdą, potem od- w idzałem go często i nie żałuję owych długich chwil, które nieraz z nim spę­ dzałem .

B ył to jed en z łych ludzi którzy naw et pom iędzy tamtejszymi m ieszkań­ cami stanow ią już w yjątek, w ięc też m ało z kim żył, bo ja k sam m ów ił, tru ­ dno już było do b rać mu stosow nego dla siebie tow arzystw a. D aw ne czasy lepiej p am iętał niż now e, i ra d ro zp o w iad ał o nich, ale wspomnienia jeg o nie sięgały poza dzieje samejże W arszaw y; o tem co w reszcie kraju się działo, w iedział tylko z opow iadań, bo rz ad k o kiedy zdarzyło mu się w ydalić z m ia­ sta. Dumnym b y ł ze swojej godności m ieszczanina w arszaw skiego i um iał na pam ięć w szelkie przyw ileje, ja k ie m ieszczaństw u głów nych m iast naszych w różnych czasach b y ły nadane. W k ształt genealogji szlacheckich, utw o­ rzył on sobie także drzew o rodu przodków , począw szy od Ja n a Bruzdy który za czasów Jan a Sobieskiego, zakupił kam ienicę, której obecnie Maciej b y ł w ła­ ścicielem. B ył to spory arku sz papieru, zapisany od góry do dołu, a wiszą­ cy w wielkiem poszanow aniu na ścianie w najpokaźniejszem miejscu, w

(22)

kacli za szkłem . Tam w adnotacjach i c a ła historja kam ienicy owej spisana była, wszelkie jej rep eracje i przem iany, podw yższenie daw nych o p ła t i po­ stanowienie now ych, a naw et i o dom y okoliczne zatrącono tam nieraz coś. R eszta dokom pletow ana w kalendarzach, k tórych dok ładn y zbiór od la t kil­ kudziesięciu, w spom ożony licznemi dopiskam i i uw agam i, każdego praw ie dnia spisywanemi, spoczyw ał w kantorku p an a Macieja.

Maciej Bruzda by ł w dowcem . Żona po kilkoletniem pożyciu o d u m arła go jeszcze przed rokiem 18IG. Od tego czasu prow adził życie sam otne, nie pom yślawszy nigdy o zaw arciu pow tórnych ślubów.

Byw ało kiedy wychodzi n a m iasto, a zw łaszcza w św ięta, zaw sze m a pełno лѵ kieszeni groszaków i trzygroszniaków . D robne te pieniądze do­ starczał mu kupiec korzenny, k tó ry n a sklep i m ieszkanie najm ow ał cały dół w jego kam ienicy, a m iał sobie w ym ów ione w kontrakcie, że panu Ma­ ciejowi musi codziennie w edle potrzeby drobnych pieniędzy dostarczać. W ięc też, żadnego ubogiego nie opuścił, ale p rzed każdym się zatrzym yw ał, udzie­ lając jałm użny, jeżeli m łody, grosz, jeżeli stary albo k alek a, trzy grosze, i po­ lecając ja k ą ś duszę jego m odłom . W św ięta oraz w dnie imienin i urodzin, tak M acieja ja k i nieboszczki żony, ubodzy podw ójną p ła cę dostaw ali. Toż całe żebractw o ze Starego-M iasta znało go doskonale, i k roku bez licznej świty nie mógł się ruszyć. N ajw iększy to b y ł w ydatek, gdyż zresztą b y ł to człowiek n a podziw skromnie i oszczędnie żyjący. N ieraz zdarzyło mi sie zrobić m u uw agę, że ten i ów udaje kalectw o albo defekt jakiś, żeby w yłu­ dzić grosz, że pom iędzy praw dziw ie ubogimi znajduje się wielu leniwców, którzy nie chcąc pracow ać, w o lą w yciągać ręce po ulicach, a potem pienią­

dze w yłudzone łatw ym sposobem od dobrodusznych, o b racają na dogodzenie nagannym nałogom . Ale n a to moje p rzek ład an ie p an Maciej trząsł tylko głow ą mówiąc:

— Może jegom ościulku owo panie je st w tern co asindziej mówisz i tro ­ cka praw dy. Ale nie pocieszyłbym się nigdy, żebym lęk ając się w yrzucać grosz darm o, opuścił praw dziw ie ubogiego. A zresztą w szystko u dać m o­ żna, ale biedy nikt nie uda, a temu co ręk ę w yciąga, m usiała już jegom

(23)

o-eciulu ow o panie nieźle bieda doskw ierzyć. Bo dlaczegóżby znowu wszyscy ludzie mieli być kom edjantam i?

P rzez cały czas com go znał, n a teatrze b y ł tylko dw a razy i to z mojej nam owy. Raz z w ielka b ie d ą zaciągnąłem go do te atru rozm aitości n a Zemstę F red ry , bo m iał p rzesąd do tego ja k go zw ał gm achu m arywilskiego, p a ­ m iętając i w ychw alając daw ne B ogusław skiego czasy. Zem sta p o d o b ała mu się dość, chociaż żadnym sposobem nie m ogłem mu wbić w głowę, że R ychter je st m łody człowiek. „G dzieby tam , mówił, w asze m łokosy p o tra ­ fili ta k chodzić z p o w ag ą i w ąsa zakręcać? To już darm o jegom ościulu owo panie, tego się nie nauczy od w aszych belferów, co to z niem iecka świat stro ją .“ Ale drugi ra z trafiliśmy nieszczęściem n a jakieś tłum aczenie francu­

skiej sztuki. W yszedł w p ó ł w idow iska, i długo mi daro w ać nie m ógł, żem go do takiego zbereżnictw a nam ów ił. A nie chciał mi naw et pow iedzieć co go ta k obraziło, chociaż widocznie ja k iś ekiwok mu się nie podobał, i splu­ w ał tylko w spom inając o nim.

Chodził do spowiedzi co m iesiąc, bo m aw iał kiedy bielizna się zbruka, trzeb a j ą często prać, bo inaczej nie dom yje się jej do czysta, a cóż dopiero z duszą człow ieka, k tó ra gorzej się b ru k a od bielizny. A w dziew ał n a się w ó­ w czas co m iał najlepszego, bo to, p raw ił, w odwidziny do la d a kogo człek się w y świeża, więc tem bardziej kiedy m a do sto łu Pańskiego przystąpić, trze b a d ać dow ód resp ek tu i konsyderacji. Ł atw o zaś było poznać dzień w którym się spow iadał. M iał bow iem sta rą gospodynię pan ią Szymonowę, od kilkudziesięciu la t u niego zostającą, z k tó rą ciągle b y ł w sprzeczce i nie szczędził jej w ym ów ek. A łacn o o la d a co w ybuchał. Ale w dzień w k tó ­ rym w rócił od spowiedzi, jeżeli mu się jedzenie albo ja k i szczegół w gospo­ darstw ie nie p od ob ał, i zaczynał swoję zw y k łą reprym andę:

— A to jegom ościulu owo panie je c h a ł w asan ią sęk z takiem gospo­ darstw em , to psu na budę się nie zdało...

Z atrzym yw ał się nagle i d o d aw ał zaraz:

— P rzep raszam w as m oja Szym onow a, to tylko tak się w ypsnęło z prędkości, ra d a gęba że m a co pleść, ale nie uw ażaj w asani na to, ja wiem

(24)

dobrze z przekonania jegom ościulu owo panie, ze jesteście bardzo do lwa k o ­ bieciną.

P o dwóch albo trzech dniach je d n a k zapom inał o napom nieniach księ­ dza i g d erał w najlepsze.

Raz pam iętam w wielki w p a d ł gniew. Jakiś jegom ość chciał nająć n a kaw iarnię ów sklep, gdzie się odd aw n a handel korzenny utrzym yw ał, i ofia­ ro w a ł mu kilkaset złotych n a ro k więcćj. P an Maciej ani chciał słyszyć o t a ­ kiej zamianie, ale w łaścicielow i kaw iarni znać miejsce w y daw ało sie dogo- dnem, bo się u p ie ra ł przy swojem, ciągle podw yższając cenę. Aż nareszcie stary nie m ogąc już dłużej w ytrzym ać ofuknął:

— Ucz w aspan szydłem dzieci kaszę jeść; ja się jegom ościulu ow o p a ­ nie obejdę bez pieniędzy w aspana, a zdrożności w mojej kam ienicy tolerow ać nie myślę. Kiedyś owo w aspan d a ł już sw oją duszę czartu n a zatracenie, to nie wódź n a pokuszenie drugich.

I dopraw dy tak się zapalił, że gdyby ów jegom ość nie b y ł sam zrejtero- w a ł z placu, to myślę żeby go za drzwi w ypchnął.

K iedy siad ał do stołu, ro b ił n a sobie znak krzyża i żegnał jedzenie, toż sam o kiedy w staw ał. P osty o d p raw iał regularnie, chociaż w tak podeszłym w ieku m ógłby być od nich wolnym , ale m aw iał że mu służą n a zdrowie- Jeżeli ubogi przyszedł do dom u prosić o jałm użnę, to nigdy nie p o d aw ał mu jej w sieni, tylko m usiał próg przestąpić, bo m aw iał ze czyniąc inaczej, od p iera się błogosław ieństw o Boże, i m ożna się n a u ro k narazić. Z k ażd e, go chleba odk raw at krom kę i chow ał d la ubogich, a nigdy nie zdarzyło mu sie odstąpić od tej zasad y , bo tym tylko sposobem chleb się szczęści. M iał zawsze w domu kupow ane przy różnych uroczystościach kościelnych w ode i kredę święconą, mirrę, palm y i gromnicę. Ulepiwszy sam m isternie opraw ę do obrazu Matki Boskiej w kształcie ołtarzyka, utrzym yw ał przed nim zaw sze p alącą się lampę, i tam odm aw iał ranne i w ieczorne modlitwy. M iałzaw sze przy sobie kilka szpilek, i kiedy sp o tk ał pogrzeb, jed n e z nich rzu ca ł n a ziemię. Nie pozw olił nigdy pod żadnym pozorem , żeby się trzy św iece w pokoju u niego paliły, a naw et kiedy gdzie b y ł w gościnie i to się w ydarzyło, zaraz

(25)

O B Y W A T E L N O W E J D A T Y W L E C I E

(26)
(27)

jedne zdm uchiw ał. W przepow iednie snów w ierzył, bo kiedy, m aw iał, p ro ­ ro cy je w piśmie świętćm tłum aczyli, to musi w nich być coś. Jeżeli słom ­ k a le żała n a progu, za nic w świecie nie przeszedł żeby jćj nie zdjął, bo tam złe zagnieździć się może. P odczas pełni księżyca nosił w kieszeni kasztany, a przy now iu strzygł w ąsy i p rzesad zał kw iaty w doniczkach. A choć sam m ów ił że go ksiądz często za różne przesądy strofuje, nie m ógł się z nich wyleczyć. D ziw na też w nim d a w a ła się widzić m ieszanina prawdziwej i szczerej nabożności, i dziecinnych zabobonów , nigdy jed nak nie k lął, strzegł się n aw et w ym ów ić im ienia złego ducha, i często unosząc się gniewem, ż a ło ­ w a ł potem swojej popędliw ości. Zresztą dużo z tych sprzeczności, które w nim w ybitniały, u wielu ludzi ta k zw anych starej daty, najw ięcej widzić się dają.

S ą to ludzie pobożni, uczynni, miłosierni, sumienni, dopełniający świę­ cie rodzinnych obow iązków , szczerze przyw iązani do ziemi, k tó ra im b y ła m a tk ą i w której kości swoje kiedyś złożą. Zw yczajów przodków i trąd y - cyj daw nych pilnują święcie i boleją nad tern, że w iększość coraz bardziej od nich odbiega. P racu jąc uczciwie przez c ałe życie, i w podeszłym nieraz w ieku odm aw iając sobie spoczynku, starają się w Bogu i cnocie w ychow ać dzieci, i z żalem w idzą je hołdujące nowym zw yczajom i w ym aganiom te ra ­ źniejszego św iata. Ale liczba ich zmniejsza się coraz bardziej, i teraz rzadko już kiedy d a się n apo tk ać czysty typ tych szczątków daw nego w arszaw skie­

go m ieszczaństw a. Jeszcze kilk a lat, a znikną może zupełnie, ustępując tćj kosmopolitycznej barw ie, k tó ra coraz więcej łączy m iasto nasze z w ielką ro ­ dziną europejskich stolic. W Paryżu niszczą już ślad dom ów i ulic daw nych, bo ci co je zam ieszkiwali, daw no zniknęli; u nas domy i ulice istnieją je ­ szcze, ale daw nych m ieszkańców zaczyna braknąć. Tam gdzie biło serce, te­ raz nerw y drgają tylko.

Obywatel w a rsz a w sk i nowej daty.

Są to powiększej części w szystko ludzie nowocześni i tego wieczni, którym nie b rakło na sposobności przekonania się ja k w ysokie znaczenie w tera- źniejszem społeczeństw ie po siad a kapitał, i którzy hołdują temu bożkowi.

(28)

uw ażając go, słusznie poniekąd za dźwignię do w szystkiego. W iec rozdzie­ lili życie n a dwie połow y, jed n a służy do skrzętnego zbierania m ajątku, lub zw iększania wszelkiem i sposobam i spuścizny po rodzicach, druga do korzystania z darów Bożych, i zrów nania się o ile możności z najbogat­ szymi, z najmożniejszymi, z najszlachetniejszym i (w znaczeniu herbow nem ) jeżeli nie w sobie, to przynajmniej w dzieciach. Ale w tem w łaśnie leży nie­

szczęście. Owe dzieci, w ychow ane ja k p an iątk a, przyuczane, n a k ła ­ niane, przyzw yczajane do pańskiego życia, zazbyt dobrze, zazbyt gorliwie k o ­ rzy stają z nauk udzielanych sobie, i zoczywszy się n a czele w ielkich nieraz m ajątków , nie m yśląc w cale o p racy, o życiu użytecznem i przydatnem dla społeczeństw a, w nierozsądnej ryw alizacyi z możniejszymi i wyżej położony­ mi od siebie, tra c ą szybko krw aw o zarobione fortuny, i po kilku latach w racają do punktu, z którego ich rodzice w yszli — P ulvis es et in p u lve­

rem reverteris (Proch jesteś i w p roch się obrócisz).— P ierw szą cechą w y ró ­

żniającą z tłum u obyw atela nowej daty, je st to że się o trzą sn ą ł z daw nych przesądów , jak ieb y one nie były. Obecnie nie je st on już takim W olte- rjanistą i filozofem, ja k przed kilkunastu, przed kilku raw et latam i, bo re- ligja stan ęła jak o ś a Vordre du jo u r u tych, z k tó ry ch on w zór czerpie i którym dorów nać najgorętszem je st jego ży czen iem . Ale za to czuje jakiś pociąg do w yobrażeń i obyczajów zachodnich, dyskuruje o nich, i chciał­

by sam w siebie i w drugich wmówić, że p rzy b rał je, chociaż tyle są one mu znane ile księgi H erm esa Trysm egisty uczonym niemieckim, którzy piszą o nich traktaty. Z tychże sam ych pow odów w ypływ a, że najgorliwiej ściera z siebie starodaw ne cechy i rdzę zaściankow ą, o tyle więcej zadow olony, o ile z jego fizjonomji i sposobu życia trudno poznać do ja k ie ­ go naro d u należy.

O bywatel nowej daty nie rzadko m ów i po francuzku, chociaż najczę­ ściej źle, ale lubi popisyw ać się z tym językiem , bo to w dobrym tonie. Ci którym szczęście nie posłużyło w tym w zględzie, i którzy chcąc nie chcąc m uszą w yrażać swoje myśli rodzinnym językiem , w y nagradzają ten b ra k dy­ stynkcji, pilnem czytaniem zbieraniny rom ansów tłum aczonych z francuzkie- go na polskie, i uczą się na pam ięć Montechristów, żydów wiecznych

(29)

tuła-czów i t. р., n ab ierając z nich w yobrażenia o literaturze francuzkiej. Z a to niemiecki język więcej pom iędzy nimi upow szechniony, bo to je st m ow a w której ob rabiają się in teresa, ale nie popisują się z nim chętnie. Czyta­ jąc pilnie K u rjera od deski do deski, kryty ku ją go n a głos, ze nie je st E u ro ­ pejskim; ja k o w łaściciele dom ów prenum erują gazetę policyjną, a czasem

dla formy inne jeszcze ja k ie pismo perjodyczne, czytając w niem jedynie p o ­ wieść zam ieszczaną w feljetonie. O polityce radzi rozpraw iają, i z w ielką pewnością siebie p o rządkują in teresa europejskie, chociaż trudnoby im było powiedzieć kto przed Ludw ikiem Filipem p an o w ał w e Francji, albo w Anglji przed k rólow ą W iktorją. Obecnie przy kupow aniu herb aty zbierają bliż- sze wiadomości o Chinach, bo to je st kw estja dzienna. Zresztą w y k ształ­ cenie ich naukow e kończy się po większej części n a w iadom ości, że teraz można koleją zelazn ą dojechać do P ary ża, i że k o rty i sukna najtańsze sa w Niemczech, ser najlepszy w Szw ajcarji, a brzytw y najostrzejsze w Anglii.

Ten stan ich um ysłow y rozw iązuje nam pytanie dlaczego w kraju n a . szym w którym sam a W arszaw a liczy przeszło 180,000 ludności, ta k m ało jest czytających; oprócz bow iem K urjera który ja k m ów iłem stanow i w yjątek, i czytelni niedzielnej, k tó ra w abna tan io ścią zasto sow an a je s t do wszystkich pojęć, prenum erujących inne pism a perjodyczne zbierze się hurtem zaledwie 3000, a kupujących książki nie wiem czy do czterechset należy. Toż samo można pow iedzieć o dziełach sztuki i pracach artystów naszych, zaledw ie kilkudziesięciu się znajdzie, którzy je kupują z praw dziw ego am atorstw a, reszta żywi się po tandetach i licytacjach kopjam i za liche pieniądze na- bywanemi. Za to handle mebli, sklepy z tow aram i galanteryjnem i, w a r­ sztaty k raw ców i m odniarek, sło\Vem w szystkie przedm ioty służące do p o ­ wierzchownego błyszczenia i urządzania dom ów n a przyzwoitą stopę, p ro sp e­ rują, i obaw iają się tylko w spółzaw odnictw a z przem ysłow cam i zagranicz- nemi, bo u wielu obyw ateli nowej daty, okazuje się ro k rocznie gw ałtow na potrzeba w ód, i zmusza ich do jechania za granicę d la rato w an ia drogiego zdrowia.

O byw atel now śj daty uczęszcza do te a tru i na koncerta, ale najw ięk­ szym je st lubow nikiem sztuk gim nastycznych, akrobatycznych, hecarskich,

(30)

czarodziejskich i t. d. W ogóle co się tyczy w idow isk publicznych z a ­ s ad ą jego je st iż lepiej śmiać się niż p łak ać, bo życie ludzkie mieści i ta k tro sk i sm utków niem ało, po cóż w ięc jeszcze p rzysparzać je sztucznemi sposobam i. A w śmiechu nie w ybredny, zadow olni go kom pletnie la d a far­ sa, byleby tam pobłaznow ano trochę, o resztę mu nie idzie. Do salonów m uzykalnych uczęszcza, bo tam byw a cały św iat, nie m ożna się więc o d ró ­ żniać. W zimie byw a na w ieczorach i w ydaje je u siebie, starając się za- v'sze o przyzwoity dobór towarzystwa. W tym względzie stanow ią tylko w y­ ją te k tancerze, bo tych trzeb a b ra ć zk ąd można. M ieszkanie m a urządzone n a w ielką skalę, ekw ipaż je st u mego błogiem uwieńczeniem m arzeń, a służ­ bę i niższych z góry traktuje. W lecie, jeżeli niem a dóbr w łasnych, albo nie w yjeżdża za granicę, w y sy ła żonę i dzieci pod W arszaw ę n a letnie m ie­ szkanie, których się w ostatnich czasach wiele nam nożyło, a sam dojeżdża do nich o ile mu pozw alają interesa i sp raw y sercow e, bo i tćm nie gardzi.

Do dzieci trzym a m etrów pryw atnych, guw ernerów i guw ernantki, i najw iększem je st dlań szczęściem, jeżeli syn albo có rk a potrafią m ów ić ję ­ zykiem którego on sam nie rozumie. B ędąc obeznany z interesam i i sposobem robienia i utrzym ania m ajątku, mniej dba o w zw yczajenie dzieci do p racy i potrzebnych zajęć, byleby tylko nauczyły się dobrego tonu i z n a ­ lezienia się w świecie. To też ja k pow iedziałem n a p ło d n y grunt sp ad a to ziarno i zw ykle nadspodziew anie bujne w ydaje ow oce.

O byw atel nowej d aty jest zbiorem sprzeczności, zachodzi w nim ciąg ła w alk a pom iędzy tem czem jest, czem go P an Bóg stw orzył, a tćm czem chce być albo przynajmniej w ydaw ać się. W gruncie może dobry i uczciwy, ja k w iększa część tych co w naszym kraju się rodzą, albo zam ieszkaw szy tu sta ­ le przyjęli choć w części szczerą p olską naturę, sam w sobie psuje to zba­ wienne usposobienie i dobre instynkta, sta ra ją c się ucyw ilizow ać i u kształcić światowo. A złe to szkodliwe sam o w sobie, gorsze daleko w skutkach, bo następujące po nim pokolenia, silne przykładem i zachętą, coraz bardzićj od­ ry w ają się od świętych tradycji, przygłuszając zdrow e zboże na tej ziemi w y­ ro słe, plewam i i kąkolem , k tó re nam w iatr zachodni przynosi. Bo dobre trze­ b a z trudem w yszukiw ać, a złe samo się przyczepia.

(31)

P rz ed m ie ście W arszaw y.

W W arszaw ie istnieje osobna zupełnie część m iasta pod nazw aniem Solec. Jestto w łaściw ie ulica ciągnąca się w zdłuż brzegów W isły od Tam ­ ki, a łą c z ą c a się z C zerniakow ską, poniżej dolnej drogi wiodącej do Ł azie­ n ek K rólew skich, zw ykle jed n ak oznaczają tem m ianem c a łą p o łać brzegów W isły, ciągnącą się naprzeciw ko Saskiej K ępy aż do Belwederskich rogatek.

P oło żo ny u stóp w zgórza, n a którćm szeroko ro zsiad ła się stolica M a­ zowsza, oddzielony od reszty m iasta po w iększśj części ogrodam i albo p la ­ cami pustem i, żyjąc w sobie i z siebie, i rzadko kom unikując się z arysto- kratycznem sąsiedztw em swojem, Solec zachow ał oddzielną zupełnie fizjo nomję, k tó ra pośród tych w szystkich zmian i przeobrażeń jak im W arszaw a uległa, po zo stała z a w s z e ja ż sam a i nieodm ienna. Jest on niejako częścią p o rto w ą W arszaw y, tam m ieszka i żyje w szystko co m a styczność z W isłą, tam je st głów ny punkt zborny ta k zwanej czeladzi N adw iślańskiej, sk ład ają­ cej się z przew oźników , orylów , w yrobników , drw alów , posługaczy szlach- tuzowych, todreśników , fajeryków , i całej tej gawiedzi o silnych barkach, krzepkiem zdrowiu, a niezm ordow anej pracy, k tó ra żyje z dnia n a dzień, nie

" 1

3

ff?v

1

(32)

oglądając się n a jutro, nie troszcząc się o lepsze czasy, ani tćż rachując n a nie.

D om ów m urow anych niewiele tam znajdziesz, tem bardziój kilkupię­ trow ych kam ienic. S ą tam w praw dzie niektóre w iększe gm achy, bo nie li­ cząc tylnych zabudow ań M łyna parow ego, M agazynu solnego, k o ścio ła KK. Trynitarzy, gdzie dawniej naw et b y ła przez la t k ilk a tam eczna parafia, i świeżo w ystaw ionych budowl należących do zakładów Żeglugi parow ej, w y chylają tam jeszcze dumnie świeżo otynkow ane swoje gzymsy, m ieszkania w zboga­ conych handlarzy drzew a i kilku fabrykantów , którzy tam obrali siedzibę swo- jćj działalności; ale oprócz tych świetnych w yjątków , ciągną się tam sznurem domki bez piętra, po większej części drew niane, albo z ta k zwanego m uru pruskiego, z dachem om szałym , dziurawym i przeciekającym , ze ścianam i z których tynk w yleciał, a trzcina w ydzierająca się n a w olność w ieczną w a l­ kę toczy z w iążącem ją w apnem , z izbami ciemneini, wilgotnemi i zapadłem i w ziemię, pochylone n ad W isłę i spoglądające na nią z zadum aniem , ja k gdyby bad ając czy prędko w y w ie się z brzegów , by podm yć ich fundam en­ ta, zamulić piaskiem rzecznym izby, pow yryw ać deski ze ścian i futryny z okien, i zmusić ich m ieszkańców do szukania schronienia n a dachu, ja k to

się rokrocznie praw ie zdarza.

Tam to zam ieszkuje ow a ludność, m ieszcząc się często po k ilk a rodzin w jednej izdebce, chociaż wielu je st takich co się w cale bez pom ieszkania obyw ają, zak ład ając sobie siedziby w lecie pomiędzy szychtami drzew a albo nad brzegiem W isły, w zimie zaś p o d lasami (tak się zw ą suszarnie gdzie słód w ypalają w bro w arach ), albo przy fabrykach lub sk ład ach drzewca, ja k kto może, w budzie, w sieni, pod strychem . O przeprow adzanie niem a k ło ­ potów, bo każden z nich trzym ając się zasady T alesa, c a łą swoję w łasność na sobie nosi, jeżeli zaś się obfitszy ja k i zarobek nastręczy, to tylko pójdzie n a korzyść uczciwego szynkarza a zarazem garkuchniarza, k tóry w złych czasach i pokredytuje nieraz. Bo ja k pow iedziałem , Solec to oddzielne m ia­ steczko, niezależne zupełnie od W arszaw y, posiada ono swój w łasny h an­ del, przem ysł i sposoby utrzym ania, co się tam n a miejscu zarobi, to się

(33)

i skonsum uje na miejscu, a wszystko zastosow ane je st do zwyczajów i po­ trzeb tamecznćj ludności.

W ielkie m iasta europejskie po siad ają swoje p o ry rok u (saison), w któ­ rych życie ich więcćj ożywione, silniejszćm bije tętnem. D la m ieszkańców solcow ych ta k ą p o rą je st lato. W lecie i łatw iejszy zarobek i troska o u- trzym anie życia mniejsza i ro b o ta znośniejsza. Bo ileż to się n ad arz a spo­ sobów zarobienia grosza, tylko w ybierać trzeba. Już to przew óz n a W iśle nie ustaje ani n:t chwilę, bo W arszaw a częste m iew a kom unikacje z S aską K ępą, a i do mostu zdarzy się ro b o ta i n a P rag ę się nieraz zaw ita, przytśm w yładow yw anie i zw ózka drzew a, układanie i rychtow anie szycht, w y ład o ­ w yw anie berlinek i galarów , koło których je d n ak od czasu zaprow adzenia żeglugi parow ej, daleko mniej je st roboty ja k dawnićj, staw ianie i n ap raw a budynków , nadbrzeżna obsługa, rąbanie drzew a i u kład an ie go w sążnie, i tysiączne inne sposobności. Ale w zimie c a ła ta czynność po większój części ustaje. W takim razie zamożniejsi którzy p o siad ają za k ap itał piłę i siekierę, najm ują się za drw ali, i id ą w górne ulice szukać roboty, biedniej­ si zaś szukają zajęcia w fabrykach, najm ują się do brow arów , gdzie za kubeł cieńkuszu (rodzaj podpiw ka pow stałego z p łu k an ia naczyń gdzie piwo było) i kilka groszy dziennie pom agają w robotach. D aw nićj m iew ali oni zysko­ wne rzem iosło, najm ując się żydom defraudantom gęsto rozsiadłym w tam ­ tych stronach, do przenoszenia lub przew ożenia n a łó d k ach todresu (gorzał­ k a defraudow ana). T eraz je d n ak ze zm ianą przepisów propinacyjnych, ustało to już.

A rystokrację pom iędzy nimi stanow ią ry b acy i przewoźnicy. S ą to lu­ dzie po większej części z ojców i dziadów Solca m ieszkańcy, a różniący się od flisów i orylów przybyw ających z galaram i i tratw am i, c a łą w arstw ą od­ dzielającą sta łą ludność stołecznego m iasta od przybyszów z prowincyi. T ra­ ktują ich zawsze z góry, nazyw ając cham ami, chociaż przy gorzałeczce po- dochoceni, zapom inają swojej wyższości, b ra ta ją się z nimi jak o ś, bez uwagi n a przywileje, ja k ie im wyższa m iejska cyw ilizacja nadaje. P rzew oźnik w ar. szaw ski zna tę część k o ry ta W isły, k tó ra nasze m iasto oblew a, tak dobrze

(34)

ja k swoję kieszeń, a czasem i lepićj może, bo nieraz w kieszeni nic ciekaw e­ go- się nie dopatrzy, a n ad W isłą coraz now e czyni spostrzeżenia. P rzybór i opadnięcie w ody odgadnie n a k ilk a dni naprzód, i nie potrzebuje żadnych sztafet ani doniesień urzędow ych, żeby w iedzieć czego się trzym ać w tym względzie. Śm iały jest i odw ażny do nieuw ierzenia praw ie, bo przepraw ia się na W iśle, nieraz w p a rę dni po puszczeniu lodów , kiedy całe koryto za­ leg ają p ły nące w szybkim rozpędzie ogrom ne k aw ały kry, a jedno uderzenie takiego k a w a ła zdolne je st słab e jego czółenko przew rócić lub roztrzaskać? a w tenczas ratunek bardzo trudny, bo w lodow atej w odzie członki prędko kostnieją, a k ra pływ aniu przeszkadza. Ci przew oźnicy trudnią się zw ykle przepraw ianiem n a S aską K ępę, lub n a tam ten brzeg W isły udających się tam osób albo dążących napow rót, a czółna ich byw ają p łaskie, najczęściej bez żagli, szerokie żeby o ile m ożności najwięcćj gości pom ieścić, z ustaw io- nemi w poprzek deskam i, k tó re służą za siedzenie. P rzew oźnik sam siedząc u steru, posługuje się w łasnym i robotnikam i, a najczęściej przysposabia do tego synów, jeżeli mu niebo udzieliło tego błogosław ieństw a. Zna on do­ skonale kontyngens ludności odw idzającej S ask ą K ępę, i nie omieszkuje za ­ chęcać do przepraw y wszelkiego rodzaju sposobam i, których skutecz­ ność zna.

— Panow ie, mówi 011 do m łodych ludzi, jeżeli ja cy przech ad zają się nad brzegiem, niech panow ie siadają do mojego czółna, polecim y ja k p tak , a śliczne panny już pojechały. J a sam przew iozłem ich trzy przed godziną, takie w yalagantow ane że choćby ły ż k ą jeść, a do Antkowej krypy w sia­ dło tego aż pięć, co jeszcze kw iczały ja k prosięta, kiedy się k ry p a n a b ok przechyliła, bo ten A ntek n iezd ara nie umie naw et porządnie od ląd u odbijać.

— Niechno panienka w siada n a mój statek, tu bezpieczniej ja k n a m o­ ście, ani chybnie się naw et, i deski są n a dole żeby sobie nóg nie zam aczać. A ta k a tam siarczysta m uzyka i b ęd ą tańce, bo F ajw el ze skrzypcam i i rudy Icek z tołum basem pojechali już naprzód. I hecarze są tam także co to bu­ telkę trzym ają n a nosie. No niech się tylko imość nie w zdraga, trzeb a dać dziecku się- zabaw ić, w szak to lato, a gdzież ja k nie na S ask ą Kępę, tam p o ­ rządne tow arzystw o, i huśtaw ki w szystkie odnowione.

(35)

— Fajw lu, chodźta no, pełno już, ale jeszcze n a ży d a dość miejsca, bo to niechrzczony, to mnićj zaw aży.

— 0! a z jegom ościem już tak daw no nie jechałem , a to w styd nie d ać biednemu człow iekow i zarobić n a ta k ciężkie czasy. A żeby to jegom ość w iedział jakiego tam w ybornego świeżego b a w a ra w staw ili do Starej Fuch- sowej, a to tam m iejsca nie m ożna znaleść tak się roi ludu. Bo to teraz z b a ­ w a ra to w W arszaw ie sam e w ybiorki, a co najlepszego to n a S ask ą Kępę.

N ajprzebieglejsi z nich u rząd zają w swoich czółnach tak zwane wabiki Są to postrojone dziewczęta, k tó re oni w ynajm ują żeby z nimi podróż odby ­ w ały. Czasem są to ich w łasne córki albo krew ne, które starają się galan- to wysztafirować. Jeden i drugi znęcony w idokiem pięknćj tow arzyszki, m yśląc zrobić ła tw ą znajom ość i znaleść tow arzystw o i rozryw kę, siada n a czółno, i zajechaw szy n a S ask ą K ępę widzi ze zdziwieniem, ja k panienki o d ­ bijają od brzegu nap ow rót do W arszaw y razem z przewoźnikami.

Podczas przyboru w ody, albo zaraz po puszczeniu lodów , zarobek d a ­ leko obfitszy, chociaż p rzepraw a staje się nieraz niebezpieczną. Ale przew o­ źnik dodaje ducha i ręczy za w szystko. P o dług niego w ypadki zatonięcia są to bajki, k tó re sobie wymyślili ludzie, żeby mieć o czem drukow ać. N a W iśle nikt nie zato n ął, chyba ten co chce koniecznie, a i ta k m usiałby chy­ b a iść n a odludne miejsce, żeby nie było żadnćj k rypy u brzegu. Ale za to w szynczku w ieczorem , kiedy się przychodzi ły k n ą ć n a odpoczynek po p ra ­ cy dziennej, co to tam dziwnych historji o zatonięciach, topielcach, topieli­ cach, załam aniu się lodu i t. p. Jest tam i wiele praw dy, ale przewoźnik m a trochę natu ry strzeleckiej, łże ja k najęty, a ja k jeszcze podpije, to mu to idzie ta k g ładko, ja k b y nigdy w życiu nic innego nie robił.

P rzew oźnik nie cierpi statków parow ych, d o p atrując w nich jakiegoś w spółzaw odnictw a, chociaż statki p aro w e nigdy się przew ożeniem od je d n e­ go do drugiego brzegu nie trudnią.

— To niem ieckie w ym ysły, mówi on, sprowadzili je tylko tu na to, że­ by biednym ludziom chleb odebrać. Albo to się zda n a co? K iedy w oda

(36)

ma-luja, m alują a szorują, niby to n a m alunku świat stoi. A moje czółno choć nie pom alow ane, to tak sunie w iatrem , że tylko im się w oczach mignie. A więcśj dymu ja k czego; ja k się tego ta ła ła jstw a nam noży, to tak nam za­ kopcą W isłę, że Bożego św iata nie ujrzy n a w odzie, i w szystkie ryby pozdy­ chają.

W ięc też ja k się ja k a szkoda w yrządzi statkow i, to nie ta ją swojej ży- wćj radości.

— No, okulaw iał bestyjnik, niechże teraz p o sy łają po niemieckiego fel­ czera, żeby mu te jego trajkotki porychtow ał.

Przew oźnicy noszą zw ykle długie juchtow e buty n a parcianych spo­ dniach, kam izelkę sukienną granatow ą, k u rtk ę zdjętą z ręk aw ó w , a zwieszo­ n ą n a ramieniu, k tó rą k ła d ą w krypę kiedy trzeb a w iosłem robić, rękaw y od koszuli zakasane, i nizki słom kow y kapelusz z okrggłem rondem . S ą to lu ­ dzie zwykle samsonowskiej postaw y, śm iałego wzroku, rozm ow ni i poufali do każdego* P am iętają swoich gości, i kogo już raz przew ozili poznają od- razu. Nie lubią pom iędzy sobą przybyszów , i w ym yślają z p o g ard ą n a m a - . łe czółenka, które stają z nimi do w spółzaw odnictw a. Poczciw y to jed n ak lud, bo w przypadku ratu n ek z nich pew ny, i nieraz n a najw iększe się nie­ bezpieczeństwo n arażają żeby ocalić tonącego, i to najczęściej bezinteresow ­ nie. Z pow odu ciągłego praw ie przebyw ania n a w odzie, i n arażan ia się na niewygody i zmiany pow ietrza, w ódka sta ła się dla nich konieczną potrzebą, w ątpię w ięc czyby tow arzystw o wstrzemięźliwości m iało pom iędzy nimi w iel­ kie pow odzenie. Ale przew oźnik choćby się nie wiem ja k zataczał n a lądzie, kiedy stanie nogą n a łó d ce już je st pew nym swego i m ożna mu śm iało ufać, że nie pokpi spraw y. Znałem jednego z nich, który często ze m ną jeździł, a u którego pijaństwo stało się stanem norm alnym . Nigdy go inaczej nie w i­ działem , a zawsze pow oził ja k najdoskonalej. Raz tylko pam iętam chcąc użyć przejażdżki wodnej, zastałem go trzeźw ym i w y d aw ał mi się zak ło p o ­ tanym , ja k gdyby się w stydził, że od stąp ił od zwyczajnego trybu życia, a ja w siadłem n a inne czółno, bo się lękałem n ap raw d ę przypadku. P rzew o­ źnikowi trzeźwemu niem a co dowierzać, bo może mu się bardzo łatw o z a ­ w rócić w głowie.

(37)

Nie w spom inając o ry b ak u którego typ bardzo je st podobnym do prze­ woźnika, często bowiem te dw ie godności byw ają połączone z sobą, tak ja k

obyw atel i urzędnik, przechodzę odrazu do nadw iślaóskićj czeladzi, w któ- rćj jak pow iedziałem przew oźnicy stanow ią arystokrację.

T a czeladź niem a swojego w yłącznego zatrudnienia, sąto najemnicy dzienni, którzy każdej podejm ują się roboty. Żydów pom iędzy nimi je st nie m ało, a naw et dow iedziona rzecz, że żyd skorszy do roboty i więcej cięża­ rów zniesie i więcej zarobić potrafi. A trudno uw ierzyć naw et, ja k ta cią­ g ła p ra c a fizyczna pomimo lichego pożyw ienia w zm acnia siły, a na­ w et krzepi zdrowie. Pom iędzy tymi najem nikam i znałem ludzi, którzy dw a korcow e w o rk i zboża nieśli n a plecach i to po w schodach n a piętro, beczkę p ełn ą piw a z najw iększą łatw o ścią ująw szy j ą palcam i za w ązkie brzegi pod­ nosili n a wóz, a naw et spore czółna w yjęte n a brzeg d la napraw y podejm o­ w ali z ziemi, i przew racali bez żadnej pomocy. T rzeba widzić ja k kilku z nich za pom ocą drągów o b racają i to czą ogrom ny kloc drzew a w ażący nieraz kilkadziesiąt centnarów , ja k te kloce u k ła d ają w w ysokie szychty, bez pośrednictw a żadnych m achin, a tylko za pom ocą drągów i krzepkich r a ­ mion.

Jeden zpom iędzy nich nazwiskiem Ja n F al, p ro b o w ał się przed kilku­ nastu laty n a scenie teatru w arszaw skiego z herkulesem D upuis’em, k tó ry o- głosił nagrodę dla tego co go pow ali n a ziemię. I F al byłby niewątpliw ie otrzym ał zwycięztwo, gdyby Dupuis nie w ziął się n a sposób, i nie ż ą d a ł żeby nadw iślanin u b ra ł się w trzew iki teatraln e, zam iast grubych butów ju chto ­ wych, w których zw ykle chodził. F a l żadną m iarą zgodzić się n a to nie chciał, w o lał odbyć p ró bę siły boso, a z tego powTodu niepew nie trzym ając się n a nogach, obalony zo stał podstępem , chociaż sam Dupuis przyznał się potćm poufnie, że F a l silniejszy od niego.

U brania tych ludzi opisać trudno, bo m alow niczy w niem panuje nieład. Najczęściej czy zimą czy latem niem a odm iany w ich stroju, bo n a kożuch barani ow ą ochronę od m rozów klass niższych rzadko którego stać, a choć­ by i zarobił tyle, to woli przepić, bo g o rzałk a lepiej grzeje od kożucha.

(38)

Sąto po największej części szczątki wszelkiego rodzaju ubiorów , z ostatniej już ręki, w których trudno kształt pierw otny rozpoznać. Podziuraw ione sukm any, stare płaszcze żołnierskie, czapki z naderw anym daszkiem , buty po zatykane słom ą żeby w o da do nich nie dochodziła, koszule obrukane tak, że daw niejsi Z aporożce z zaw iściąby na nie spoglądali, stanow ią tam tło głów ne, n a którem mnóstwo ubocznych rozw ija się epizodów. N iektórzy z nich, i ci stanow ią pom iędzy nimi klassę najbardziej dem okratyczną, u- brani są w stare w orki od zboża i chmielu, sporządzone z rodzaju bardzo grubego p łó tn a zwanego pospolicie weretą, i dlatego tow arzysze ich n ad ają im pogardliw e miano wereciarzy. A kraw iec do tych ubrań niewiele k osz­ tuje. Pospolicie za pom ocą kozika dziuraw i się spód, po b okach w yci­ nają się dw a otw ory n a ręce, a sznurek zw iązany koło szyi i w pasie, d o peł­ nia sym etrycznie ubrania. T aki w orek służy zarazem za koszulę, surdut i płaszcz, nieraz naw et za spodnie i za buty, ku czem u w ielkie przysługi od­ daje szpagat, obw iązujący go naokoło ciała. Zbytnicy n a zimę p rzy ­ w dziew ają dw a w orki, zam iast jednego, a wykwintnisie doszyw ają sobie r ę ­ kaw y z tegoż sam ego m aterjału, zw ykle bowiem ręk aw y odłączan e byw ają od całości, gdyż je st to daleko wygodniej i prościej.

Sposób pożyw ienia najem nika nadw iślańskiego je st bardzo uproszczo­ nym, byleby było k ilk a groszy n a w ódkę, o jedzenie nie dba, wszystko mu jedno co pod ząb weźmie. B łogą dla niego ep o k ą je st panow anie chole­

ry, bo w tenczas n aw p ó ł darm o m ożna d ostać ogórków kw aszonych, któ re stanow ią bardzo delikatny dlań przysm ak, a i gruszek także się coś ochapi; ciepłe mięso jest dlań bajecznym przysm akiem , obyw a się bowiem zw ykle pewnym rodzajem bardzo tanich kiełb asek, sporządzonych ze krw i i tłusto- ści, a ser i k a w a łe k śledzia służą mu za deser. N iektórzy z nich m ają żo­ ny i dzieci, chociaż o m ałżeńskich i rodzicielskich stosunkach bardzo słabe m ają w yobrażenie. W takich stad łach każd e ze swojej strony musi zarobić, a żywi się ja k Bóg da, najczęściej schodzą się tylko n a nocleg, do ciasnej izdebki jakiego dw orka, gdzie dwie lub trzy rodziny leżą pokotem . K obie­ ty najm ują się do różnych robót, dzieci najczęściej chodzą n a żebraninę, albo

(39)

żywią się opatrznością B oską. To tez wiele z nich w ym iera, a wiele na wierutnych w ychodzi łotrów . N ajw iększa jed n ak część czeladzi nadw iślań­ skiej żyje w stanie kaw alerskim , bo w takim razie nie potrzebują się trosz­ czyć o mieszkanie, wszędzie im dobrze.

Będzie temu ze dw a dziesiątki lat, sły n ął tam pomiędzy innymi Józiek

K ołtun, tak nazw any z pow odu dziwnie postrzępionćj i skudlow anćj czu­

pryny, której się nigdy nożyczki, tem bardziej grzebień ani szczotka nie do­ tknęły. T a czupryna nąjwygodniejszem b y ła dlań nakryciem głow y w le- cie, bo go och raniała od słońca, w zimie zaś, bo deszcz i śnieg spływ ały po nićj, nie m ogąc przem oczyć gęsto pokręconych i zbitych w łosów. Nigdy też praw ie nie używ ał czapki, chyba na bardzo wielkie mrozy, a w ówczas ta czapka k tó rą sam zw ykł był sobie sporządzać, s k ła d a ła się z k a w a ła starego kożucha baraniego, sk ó rą do śró d k a a w ełn ą do wierzchu o d w ró ­ conego, tatc że podw ójnie uspraw iedliw iając jego przydom ek, w y d aw ała się ona jak b y kołtun n a kołtunie obsadzony. Jego w yznanie w iary ta k było znane pod tym względem, że czapk a Józka stanow iła jak b y rodzaj term o ­ m etru dla nadw iślańskich okolic, i w idząc go z daleka, m ieszkańcy tam e­ czni prawili:

— Oj źle, zima będzie ostra, bo Józiek w futro się ubrał.

B ył on w zrostu niewielkiego, ale zsiadły i barczysty, co uspraw iedli­ w iało siłę jego olbrzym ią; ręce m iał niezwykle długie a dłonie i palce o- grornne, jakb y usposobione do dźw igania ciężarów.

Tw arz jego b y ła summum brzydoty, całkiem zarośnięta, chociaż się g o ­ lił dw a razy n a miesiąc, o g o rzała od słońca i w iatru, czyniła go podobnym raczój do jakiego m ulata, niźli do m ieszkańca naszej strefy; oczy m iał m ałe i czerwone, skutkiem przesiadyw ania zimą w miejscach zadym ionych, a li­ sta dziwnie wykrzywione, co się najbardziej kiedy m ów ił uczuć daw ało. W ięc też kiedy przechodził, m ali wisusi uliczni których ja k pow iedziałem mnóstwo się tam uwija, śpiewali mu zwykle:

Józiek K ołtun z krzyw ą gębą Jego dzieci takie będą.

(40)

Ale Józiek stoicznie znosił przy mówki, naprzód dlatego ze ktoby się mścił nad takiern tam robactw em , po w tóre że o dzieci swoje najzupełniej był bezpiecznym, ja k m aw iał, w olno tylko się żenić przew oźnikom i żydom, bo ci starcza n a utrzym anie żony i dzieci: przew oźnik zarobi a żyd wysza- chruje, ale człowiek ubogi co mu tam potem , i ta k ciężko w lec n a świecie własną, biedę, jeszcze żeby się żona i dzieci m iały przy p lątać.

A jed nak Józiek jak o przem ytnik todresu, dopóki now e urządzenia gorzelane nie wyszły, m iał swoje świetne czasy, a naw et b y ł raz bogatym , a stało się to w następujący sposób:

Pew nego dnia a było to w lutym, w ybrali się obaj z Jankiem N ochala po todres dla Jankla, co go to m iał im dostarczyć karczm arz z drugiej stro ­ ny W isły. A byli ubrani obaj w dostatnie stare szynie! e żołnierskie z w y- prutym kołnierzem , co im je Jankiel n a podróż dostarczał, a potem sam zdejm ow ał z nich i chow ał do skrzynki, aż się druga podróż n ad arzy ła. P o d płaszczam i temi m ożna kilka pęcherzy pochow ać, i niewiele ich naw et znać było.

A istniała wówczas n a Saskiej Kępie karczm a, ta k zw ana karczm ą todreśników , bo tam b y ła ich g łów na schadzka, i ztam tąd to najw ięcej w ódki defraudow anym sposobem przepraw iało się do W arszaw y. To- dreśnicy chodzili zw ykle bandam i w kilku lub kilkunastu dla dania oporu strażakom , ale Kołtun i N ochal obaj tęgie chłopy, a tacy zuchwali, żeby się samego' d jab ła nie ulękli, puszczali się we dwóch albo w pojedynkę, i z a ­ wsze jak oś daw ali sobie rady.

Obaj todreśnicy przebawili cały dzień w karczm ie, gdzie im darm o jeść i pić daw ano. K iedy noc już zap a d ła n a dobre, a było ciemno że choć oko wykól, Mosiek R udy w łaściciel owej karczm y w której bawili, w yniósł z piwnicy dwadzieścia pęcherzów przysposobionych do drogi, to je st n a ­ pełnionych w ódką i obw iązanych krzepko szpagatem. K ażden z to d re ­ śników obw iązał sobie cztery tak ie pęcherze około p asa pod płaszczem , po sześć zaś związanych razem przewiesili sobie przez plecy n a m ocnych rze­ mieniach. W ręku trzym ali grube laski okute w żelazo dla podpory i o- brony, a naw et n atarcia w razie potrzeby.

(41)

Rudy Mosiek przeprow adziw szy ich za karczm ę, polecił im ostatecz­ nie pośpiech i ostrożność.

— A pewny tam dziś lód?— z a p y ta ł—bo to od kilku dni odwilż, a już wczoraj nie pozw alano przejeżdżać furom.

— Lichać tam pewny— odpow iedział N ochal— jakeśm y szli dziś z ra ­ na, to czyste góry pow znosiło u spodu, i takie szpary że nie przym ierzając cały tuzin w aszych bachorów zatopićby można, trzeba było przeskakiw ać.

— A od brzegu— d o d ał K o łtu n ,— to czysta w oda nad lodem, i naw et zdaje mi się, że trochę k ry już o d erw ało od lądu.

— No to idźta ostrożnie— d o d a ł Mosiek— żebyśta się nie zatopili z tow arem , bo jest go sporo, a w ó d k a teraz droga.

— E!— p rzerw ał K ołtun,— m ybyśw a i w as panie Mosiek przenieśli je ­ szcze bez ryzyka, choć tożydostw o tańsze teraz, bo coraz go przybyw a, a tak się nam nożyło, że już zabroniono tego tow aru przewozić do W arszaw y, go­ rzej od wódki.

Rudy Mosiek pom ruczał coś pod nosem, i w rócił do karczm y starannie drzwi za sobą zam ykając, a todreśnik zadow olony ze swojego konceptu, ru ­ szył w podróż z tow arzyszem .

A czas b y ł n apraw d ę szkaradny, w iatr d ą ł przeraźliw ie, w aląc w oczy gęstym a drobnym deszczem, któ ry k łó ł nieznośnie po tw arzy i po rękach, a na dw orze ta k ściem niało, że drogi trzeba było chyba szukać instynktem.

Jed n ak todreśnicy szli prosto przed siebie pewnym krokiem , bo obaj ty ­ le już razy odbyli tę podróż, że trafiliby z zawiązanem i oczami.

Gdy wysunęli się z za drzew, k tó re im dotąd rzekę zakryw ały, za- w idniało trochę i rozsunął się przed nimi cały obszar W isły, poza k tó ­ rym n a przeciw nym brzegu m igały rzad k o rozsiane św iatełka Solca i Tam ­ ki. Ale nie pocieszający to był widok. Śnieg k tó ry z ra n a jeszcze m iej­ scami lód na środku rzeki po kryw ał, znikł już zupełnie, nierów na p łasz­ czyzna czerniała przed nimi, miejscami tylko odbłyskując m ałem i jezio rk a­ mi w ody tu i owdzie, a plusk deszczu i świst wichru, przery w ał od chwili do chwili głuchy ło sko t podziemny, jak b y grzm ot odzyw ający się gdzieś o sto sążni w głębi. W praw ne ucho todreśników poznało odrazu że to lód tak

Cytaty

Powiązane dokumenty

Średniowiecze na pewno było epoką głębokich przemian religijnych, to w tym okresie narodziła się idea „współcier- pienia z Chrystusem” i emocjonalnego rozważania

Przewodniczący Rady Państwa – głowa państwa i szef rządu (art. 74 konstytucji), jest wybierany przez Zgromadzenie Narodowe Władzy Ludowej.. Kadencja przewodni- czącego oraz

Priami Helenanamurach Troi.—Grecyprzypuszcz szturmdo murów.... III przed

Również sekw encje tRNA archebakterii za sa ­ dniczo różnią się od sekw encji tRNA z innych organizm ów (np. trójka iJnpCm, zam iast trójki TtyC* w ramieniu

serw acji w odniesieniu do K siężyca daje jego terminator (linia, gdzie przylegają do siebie oświetlona przez Słońce i nie ośw ietlona część tarczy). Istnienie

Opiekuj się pan mym chłopcem, daj mu możność pójść w życiu naprzód, jeżeli rząd nie zechce tego uczynić... Zaremba przedstaw ia rozprawę

Celem tego zakładu naukowego było, jak się ustaw a wyraża: „dać młodym dobrą edukacyją i onych formować na godnych Kościołowi i Ojczyźnie ludzi...“ „Nie