Ryszard Handke
Literatura a tradycja : na przykładzie
szkolnej lektury "Siłaczki" Stefana
Żeromskiego
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce
literatury polskiej 74/2, 51-60
P a m i ę t n i k L i t e r a c k i L X X I V , 1983, z. 2 P L I S S N 0031-0514
R YSZ A R D HA NDK E
LEKTURA A TRADYCJA
N A PRZY K ŁAD ZIE SZKOLNEJ LEK TUR Y „SIŁA C ZK I” S T E F A N A ŻEROMSKIEGO
P u n k tem w yjścia, a po części także i przyczyną podjęcia ty ch rozw a żań jest fak t, że utw ory, których przysw ojen ie w yd aje się niezbędne do pełnego u czestn ictw a w dziedzictw ie k ulturalnym , często w cale n ie cieszą się w zięciem . P oten cjaln i czyteln icy nie są prześw iadczeni o po trzebie ich lek tu ry — ci, którzy zaznajom ili się z n im i w szkole, czę sto u tw orów tych po prostu n ie lubią i jeszcze po latach w spom inają z żyw ą niechęcią. Jeżeli przyjąć, że zgodnie z ustalonym sądem o ich sp ołeczn ym znaczeniu są utw oram i w yb itn y m i — św iad czy to o n ie sk u teczn ym działaniu in sty tu cji pow ołanych do prom ocji d zieł literac kich, która b y im zapew niła szeroki odbiór, a przede w szystk im o po rażce dydaktyki szkolnej. N eg a ty w n y stosu nek jest b ow iem n iek ied y re zu ltatem n ie braku inform acji, lecz sw oistej antyrekom endacji, jaką dla czyteln ik ów już n ie podlegających obowiązkom szk olnym sta je się sp o sób, a n a w et sam fak t stykania się z literaturą w szkole.
D zieje się tak — podkreślam y z całym naciskiem — pom im o n ajlep szy ch chęci i u siln ych starań n auczycieli. N ie jest to w ięc spraw ą za niedbań z ich stro n y czy błędów w sztuce nauczania, ale raczej w y n ik a z tego, że do roli przew odników w lekturze m ogli oni w n ieść sw o je n ie gd ysiejsze czyteln icze znudzenia i fobie. P ostaw ien i w obec a ltern atyw y, cz y dać w yraz szczerej niechęci, czy skłam anem u zachw ytow i, p rzypusz czalnie b yli na lekcjach po prostu bez w yrazu. Poza tym bardzo rzadko celem ich w ysiłk ó w d ydaktycznych byw a um iejętność lek tu ry, p rzyn aj m n iej odkąd u czniow ie opanow ali technikę rozpoznaw ania liter i sk ła dania ich w w yrazy.
P osłużę się przykładem S iłaczki S tefana Żerom skiego. Z biegiem oko liczności przed kilkom a laty trafił do m oich rąk d uży pakiet w yp ra- cow ań na jej tem at uczniów z bardzo różnych zresztą środowisk, a ostat nio w y słu ch ałem reflek sji kilkudziesięciu stu d en tó w w arszaw skiej polo n isty k i. Jako p rzyszli egzegeci m. in. tekstu także tego utw oru n ie w sz y sc y
5 2 R Y S Z A R D H A N D K E
się opow iadania Ż erom skiego z czyteln ikam i, gdyż ich w łasn e z n im rozm inięcie zapow iada raczej p ogłębienie i u trw alen ie tego stan u rzeczy.
Jak doskonale w iem y, podobny los sta je się u działem coraz w ięk szej liczb y k lasyczn ych dzieł naszej literatu ry i k lęsk i te skłaniają do sz u kania przyczyn. Przypadki jednostkow e w y jaśn ić jeszcze dość łatw o. Z aw sze przecież autor i dzieło — n aw et jeśli k ied y indziej dow iedli sw ej arcydzielności — w zm ienion ych okolicznościach m ogą zaw ieść. Inny czas i spraw y, inn a hierarchia ich w ażności, odm ienione zain teresow a nia, upodobania i potrzeby publiczności literack iej — w szystk o to m oże przesądzić o utracen iu popularności przez utw ór, choćby k iedyś w y w o ły w a ł siln e i p o zytyw n e reakcje.
Istniejąca d okum entacja odbioru S iłac zki w p ierw szym pokoleniu czy teln ik ów św iad czy, że ich odzew b ył zrazu bardzo żyw y. D ruk opow ia dania w „G łosie” m ięd zy 13 a 27 czerw ca 1891 (nry 24— 26) w zbu d ził zain teresow an ie tak w ielk ie, że m ilczący zazw yczaj odbiorcy tym ra zem przem ów ili. A ntoni P otocki w spom inał:
W krótce po ukazan iu się S ił a c z k i w ty m sam ym „G łosie” w szczęła się p olem ik a o jej bohatera, dr. O bareckiego z O brzydłow ka. R edakcja o trzy m ała m n óstw o listó w z zap ad łych k ą tó w p row in cji, w k tórych czy teln icy , sta li i przygod n i, już to n ap ad ali n a O bareckiego, już to w y m y śla li na sw ój w ła sn y „O b rzyd łów ek ”, tj. K ozien ice, G rójec, K utno lu b in n y P a ca n ó w . „O b rzyd łów ek ” sta ł się w sferze m łod ej, rozjeżdżającej się z u n iw ersy tetu in te lig e n c ji syn on im em zap ad łej, p ro w in cjo n a ln ej dziury, a dr O barecki p rze zw isk iem p rzeciętn eg o „pioniera c y w iliz a c ji”, w yru szającego z id ea m i i zam ia ra m i na posad ę do O brzydłów ka I.
Także polem ika w okół artyku łu Z ygm unta W asilew skiego, który w num erze 32 „G łosu” p isał o m arazm ie prow incjonalnej in telig en cji po w ołu jąc się na postać O bareckiego, św iad czy o dostrzeganiu w tej n o w e li k rytyczn ego obrazu sytu a cji, zach ęty do reflek sji nad sp ołeczn ym ak tyw izm em i altruizm em , nad etosem społecznika — słow em : w sz y st kiego, tylko nie m oralizatorstw a i dydak tyzm u u siłu jącego za pomocą p ry m ity w n y ch w sw ej jaskraw ości p rzeciw staw ień po prostu lansow ać sp o- łecznik ostw o w ed łu g form u ły pracy organicznej i pracy u podstaw.
W początku lat d ziew ięćd ziesiątych program y w ych ow aw cze w czesn ej litera tu ry p o zy tyw istyczn ej n ie p otrzeb ow ały już popularyzacji — zdą ż y ły przejść przez próbę zastosow ania i nadszedł czas obrachunków. Z dzisiejszej p ersp ek tyw y m ożem y ocenić, że w n iezw y k le trudnych w a runkach p okolenie „niepokornych” zdziałało znacznie w ięcej, niż w oln o b yło oczekiw ać. D lą nich sam ych istotna jednak m usiała być cena ow ych dokonań, proporcja nadludzkich w y siłk ó w do rezultatów .
*A. P o t o c k i , K a r t k i z w s p ó łc z e s n e g o d zie n n ik a . „T yd zień ” 1895, nr 28. C yt. za: S t e f a n Ż e r o m s k i. K a l e n d a r z ż y c i a i tw ó rc z o śc i. O p racow ali S. K a s z t e l o w i с z i S. E i l e . K rak ów 1961, s. 95.
LEKTURA A TRADYCJA 5 3
O okresie poprzedzającym pow stanie Siłaczki donosi K a len d a rz życia
i tw ó rc zo ści Stefana Żerom skiego:
Ż erom ski m im o ciężkiego stan u zdrow ia b ierze udział w życiu tow a rzy skim i społecznym . S tyk a się z m łodym i w arszaw sk im i d ziałaczam i-sp ołecz- n ik am i u L eona W asilk ow sk iego, który się św ieżo o żen ił z m łodą em a n cy pan tk ą. Jego m ieszk an ie stało się m iejscem spotkań dla w szelk ieg o rodzaju „zap aleń ców ”, którzy przy szk lan ce h erbaty d y sk u to w a li o różnych p rob le m ach. Środow isko to zostało op isan e w pow stałej n ieco później Sila czce (m ieszkanie tzw . „Ruchu w p rzestrzen i”) 2.
Trudno doprawdy przypuszczać, aby w b rew dośw iadczeniom w łasn y m i bliskich sobie pisarz m ozolił się nad dychotom icznie zbudow anym ob razkiem um oralniającym , który b y pozw alał z łatw y m oburzeniem , ale bez zrozum ienia, przejść do porządku nad „straszną m ęczarnią O barec- k ieg o ”, skoro pisał o niej Żerom ski — jak w yznaje w D ziennikach — „w bólu, trw odze i u cisk u ” 3.
D ok u m en ty w czesn ego okresu recepcji utw oru św iadczą ponadto o bar dzo znam iennym przesunięciu akcentów . Oto n ie tytu łow a „Siłaczka”, lecz P a w e ł Obarecki skupia na sobie uw agę odbiorców. Sam autor, k w i tując w Dzien n ikach pod datą 9 w rześnia 1891 reakcję na artyku ł Wa silew sk iego , stw ierd za n ie bez satysfakcji:
W ychodzi na to, że O barecki jest typem , i jest n im rzeczyw iście. Jako tak i m oże m ię p ostaw ić na nogi. Trzeba by tylk o dodać do n iego kilka innych... 4
O p ozytyw n ej pannie Stasi dziw nie głucho. W iadomo, że jej pierw o w zorem „była d o p e w n e g o s t o p n i a F austyna M orzycka” 5, dzia łaczka ośw iatow a i autorka książek dla ludu, którą pisarz poznał w N a łęczow ie i — jak to w yn ika z D zien n ików — darzył szacunkiem i sym patią 6. Czy jednak postać ta w utw orze jest czym ś w ięcej niż tylk o przy jacielsk im serw itu tem , czy dźw iga zasadniczą fu n kcję ideow ą dzieła, czy dla niej zbudowano św iat przedstaw iony, dla jej w yeksponow ania doda no n ega tyw n ego komparsa? Ba! Może n ależałoby jeszcze sprawdzić, kto w ob ec kogo gra niem ą, statystu jącą rolę. Znam ienne, że ostrożnie sfor m u łow an y dom ysł w k w estii pierw ow zoru Siłaczki w przypisie do D z ien
n ik ó w Żerom skiego — na gruncie szkolnym zam ienia się w pew nik, jak
św iadczą w sk azów k i m etodyczne Marii K nothe. Siłaczka, która dawno sta ła się sym b olem określonej postaw y, ma realny pierw ow zór, i to jak że odpow iedni 7.
2 S te f a n Ż e r o m s k i, s. 86.
3 S. Ż erom ski, D zie nniki. T. 3. [...] do druku p rzygotow ał z au tografu i p rzy p isa m i op atrzył J. K ą d z i e l a . W arszaw a 1956, s. 503.
4 Ib i d e m , s. 481.
5 K ą d z i e l a , ed. cit., s. 643, p rzypis 43. 6 Zob. Ż e r o m s k i , Dzien niki, t. 3, s. 482.
7 M. K n o t h e , J. T o k a r s k i , N auczanie j ę z y k a pols kie go w k la s ie VIII. W yd. 2. W arszaw a 1975, s. 221.
54 RYSZARD HANDKE
S zk oln y program odbioru S iłaczki — w praktyce k ształtu jący sp o sób lek tu ry i jej efek ty , a w ięc w ied zę o sen sie utw oru w śród ogółu czytających — jest arbitralny i, jak się okaże, n ieb ezin teresow n y. Z gó ry b ow iem w iadom o, po co się utw ór w szkole „przerabia”. W prze znaczonym dla sieb ie przew odniku n au czyciel znajduje przypom nienie celu w prow adzenia utw oru, hasła, jakie ma on obsługiw ać, m ów i się także dokładnie, jaki m ianow icie problem autor podejm uje, n ie uprze dza się natom iast, że w szystk o to m usi być starannie zw ery fik ow a n ym w yn ik iem lek tu ry, a nie jej w stęp n y m założeniem . Brak w skazów ek, jak uczyć się odnajdyw ać elem en ty przypuszczalnego przesłania, które utw ór przekazuje, gdy go potraktow ać ze znajom ością reguł kom unikow ania. N ie n ależy w obec tego dziw ić się, że n ied o szły czyteln ik, świadom , co ma m u p rzynieść lektura, w ied ząc z góry, o czym p ow inien się w jej trakcie przekonać, aż n azb yt często sam o obcow anie z tek stem uważa za sp raw ę drugorzędną i czynność w gruncie rzeczy niepotrzebnie fa ty g u jącą, skoro ma ona być tylk o p otw ierdzen iem w ied zy uzyskanej a priori i znacznie „ek on om iczn iej”.
O czyw iście n au czyciel p ow inien znać „punkt dojścia” zaplanow anych godzin lek cyjn ych , ale n ależałob y go przestrzec, by przynajm niej dla u czn iów nie było jasne, że w y n ik i ich lek tu row ych dociekań ma od po czątku gotow e w form ie n ie znoszącej od ch yleń ani sprzeciw u. D la w ięk szości jedyna szansa, by pod fach ow ym k ierunkiem dow iedzieć się, j а к c z y t a ć , łatw o ulega zaprzepaszczeniu. P o c o b ow iem zagłębiać się w tekst, podejm ow ać trud i ryzyko interpretacji, a w nagrodę rozszerzać d oznaw any św ia t i doskonalić w łasn ą w nim orientację, skoro chodzi w ła ściw ie o p rzysw ojen ie tych lub in n ych gotow ych form u ł i zapam ię tanie ich w zestaw ien iu z fa k tem literackim , by m óc dać poprawną odpo w iedź, gdy się zostanie w ła śn ie o to zapytanym .
S ugerow an e w e w sk azów k ach i — jak praktyka w yk azu je — rzeczy w iście przeprow adzane w szk ole program ow anie uczniow skich lek tu r S i
łaczki opiera się na kilku założeniach, które p ow inn y w yn ik ać z tekstu
i egzem p lifikow ać określone hasła w ych ow aw cze. T ym czasem n aw et jeśli egzem p lifik u ją one ow e hasła, to trudno uważać, że pom agają je reali zować, skoro ostateczn ym efek tem jest n astaw ien ie przew ażnie n ie ch ęt ne. N atom iast ich w y w ied zen ie z tekstu w cale n ie jest bezsporne.
Z ałożenie I: w łaściw ą bohaterką utw oru jest S tan isław a Bozowska, a postać P aw ła O bareckiego stan ow i tylk o rodzaj tła, które praw em k on trastu pozw ala w ięk szym b laskiem jaśnieć cnotom Siłaczki.
Z ałożenie II (będące rozw inięciem i u zu p ełn ien iem założenia I): opo w iad anie Ż erom skiego tendencją sw ą n aw iązu je do p ozy ty w istyczn ej d y d ak tyk i sp ołeczn ej, chodzi w nim po prostu o lansow anie p ostaw y sp o- łeczn ictw a reprezentow anej przez ty tu ło w ą postać — n ie przypadkiem n a u czycielk ę i do tego „d arw in istkę”.
LEKTURA A TRADYCJA 5 5
chodzi o w yw oła n ie k rytyczn ych ocen na tem at Obareckiego. B y łab y to w ięc n egatyw n a w ersja założenia I, a zarazem potw ierdzenie m orali- styczn ej w izji celu p rzyśw iecającego autorowi, będącego założeniem II.
Trzeba przyznać, że w szystk o się tu doskonale z sobą zazębia i n a w zajem w spiera, a jak ma się do tekstu?
I. Jako podm iot działań bezpośrednio przedstaw ionych w ciągu zda rzen iow ym objętym narracją i rozw ijającym się chronologicznie od m o m entu podjęcia opowiadania, k ied y to doktór w nie n ajlep szym hum orze p ow rócił do domu — Siłaczka w łaściw ie w ogóle nie w ystęp u je. Dopiero dokładnie w połow ie opow iadania Obarecki rozpoznaje ją w chorej nau czycielce, do której został w ezw an y. Bohaterka „len iw ie i z w ysiłk iem d źw ign ęła p o w iek i” (95) 8, nieco później:
G dy po raz szósty m ierzył tem peraturę [...] otw arła z w o ln a oczy, które w m roku rzęs w y d a w a ły się p raw ie czarnym i, patrzyła w niego z uporem i w y szep ta ła jak im ś skrzeczącym głosem :
— K to to? [103]
Jeśli n ie liczyć listu -testam en tu , jest to jedyne przytoczenie jej słów w całym utworze! Skąpe inform acje, jakie o niej uzysk uje czyteln ik, m a ją zaw sze charakter fragm en taryczn y lub pośredni. N a w et opis z pozycji narratora ukazuje ją nam tylko w chorobie i w reszcie jako nagie zw łoki (zob. 94 i 104). Poza tym charakteryzuje ją otoczenie:
p ow iód ł oczam i po n agich w a p n em w y b ielo n y ch ścian ach izby, dostrzegł okno źle opatrzone, przem okłe i zesch n ięte trzew ik i chorej — stosy książek leżące w szęd zie [...]. [95]
i charakteryzują ludzie, w śród których żyła: przygarnięta przez nią li tościw ie babina, chłopiec przyw iązaniem odpłacający za pożyczane mu książki.
Zam iast ob iek tyw n ie prezentującej narracji panna B ozow ska dana jest czyteln ik ow i przede w szystk im w e w spom nieniach drugiego z bohate rów , do tego przez pryzm at egzaltacji zakochanego odżyw ającej w św ia dom ości m oralnego bankruta jako szansa w yd źw ign ięcia się z ducho w ego marazm u. I w ów czas jednak, po praw dzie, w yobraźni odbiorcy da- row yw an e są tylk o drobne elem en ty — niejako punkty zaczepienia fa scy nacji Obareckiego: „ciężki, długi, jasnopopielaty [...] w arkocz”, „brwi po dobne do prostych a w ąskich sk rzyd ełek jakiegoś p tak a”, sied em n aście la t i w y g lą d „starego panniska” „w baszłyku zarzuconym n iedbale na futrzaną czapkę, w kaloszach za dużych trochę na jej m ałe nogi, w n ie zgrabnej i niem odnej salop ce” (99), w reszcie „kryniczne, m ądre o czy ” (100), „jej oczy przedziw ne, posępne a m iłosierne, łagodne a tajem niczo m yślące, w których przerażała jakaś głęb ina” (101). N iem al b
ezcieles-8 L iczby w naw iasach w sk azu ją stronice tek stu S iłaczki w : S. Ż e r o m s k i ,
5 6 RYSZARD HANDKE
ność w izji, w rażen ie, jakie w yw ierała, bardziej niż osoba — słow em : nie postać, lecz sm uga św iatła i ciepła, a z drugiej strony w ieczn ie k ajety i k siążki pod pachą albo „pod salopką fu n t cukru, jakiś zim n y k o tlet w papierze, kilka b u łek ” (101). Istotn ym sk ładnikiem ch arak terystyk i jest także szacunek, jakim Bozow ską otaczał k olega o przezw isku „Ruch w p rzestrzen i”, jego p rzyjaciele i goście; na koniec — serd eczn y śm iech i u ścisk dłoni k w itu ją cy ośw iad czyn y przed w yjazd em na posadę n a u czycielk i. Jaki jest bilans jej dokonań? N apisana i n igd y n ie w yd an a
F izy k a dla ludu, zaciągn ięty u księgarza dług, k tóry trzeba opłacić sp en
cerem , w dzięczna pam ięć u ludzi, z pasją (początkow o niezrozum iałą) zalecone przez kochającego i zrozpaczonego lekarza cztery deski na trum nę, „w p ływ n iejak i na [jego] u sp osob ien ie” (107), który w yw arła sw ą śm iercią przypadkow ą i bezsensow ną.
Sposób u kształtow an ia m ateriału opow iadania sta w ia nas w obec pa radoksalnej alternatyw y: albo Siłaczka jest w praw dzie głów n ą postacią, ale d ziejów O bareckiego, albo jest nią O barecki w h istorii p ośw ięco nej Siłaczce. Chyba że u znam y, iż chodzi tu o epizod Siłaczk i w d zie jach upadku człow ieka śm iałego, szlach etn ego i energicznego (zob. 84), k tórego „pęd odśrodkow y n ied ostatk u ” (82) w yrzu cił na p row incję — z „u m ysłem rozw idn ionym zorzą n ie w ielu w praw dzie, ale n adzw yczajnie p ożyteczn ych m y śli” (84), i k tóry „z u p ływ em czasu, w sk u tek dżdżów jesien n ych , braku kom unikacji i absolutnej niem ożności m ów ienia w cią gu sezon ów ca ły ch ” (82) u traciw szy w iarę, a z nią energię, porzucił sw e szczy tn e posłannictw o. O tym w końcu u tw ór w ła śn ie opowiada i tylk o ze w zględ u na P a w ła O bareckiego pozn ajem y S ta n isła w ę B o zow ską 9.
II. Jeśli n ow elk a isto tn ie m iała propagow ać p ełn e p ośw ięcenia sp o- łecznikostw o, to realizuje sw ą m isję w dość o sob liw y sposób. M oralnie jedno z bohaterów w p raw d zie w yraźn ie góruje nad drugim , ale b ezstron n y i nade w szystk o u w ażn y obserw ator z danych sobie fa k tó w m usi w y snuć w niosek, że trud o b o j g a n ie p rzyniósł efektów , które choć w przyb liżen iu b y ły b y w sp ółm iern e do p oniesion ych ofiar. Co w ażn iej sze jedn ak — k lęska ich z p ersp ek ty w y rzeczyw istości przedstaw ionej była koniecznością nieuchronną. Żadne z bohaterów n ie m iało środków m aterialnych, b y zm ienić w arun k i egzysten cji ludzi m ielących „na przed n ów ku korę olszow ą na m ą k ę” (86). D la ilu starczyłab y apteczka Oba reckiego, gd yb y jej n aw et n ie zam knął do szafy? N ajtańsza m edycyna była dla nędzarzy luksusem . Jaka p ersp ek tyw a otw ierała się przed pa- robczakiem „w k ożu szyn ie p rzedartej” (96), k tóry dzięki dobrej p anien ce poznał beznadziejność w łasn ej egzysten cji? „P ań stw o”, sam i żyjący
8 N a fak t, że u tw ór p rzed m iotem a n a lizy czy n i n ie S iła czk ę, le c z O bareckiego, zw raca u w agę H. M a r k i e w i c z (P ru s i Ż e r o m s k i. R o z p r a w y i sz k ic e li ter ackie. W yd. 2, p op raw ion e i rozszerzone. W arszaw a 1964, s. 189).
LEKTUBA A TRADYCJA 5 7
su ch ym i bułkam i, m ogli go, potrzebującego ich pomocy, obdarzyć jed y n ie m ęką św iadom ości, lecząc in n ych — oddalać m iłosierną śm ierć.
Otóż to w łaśnie. G dyby doktór zaraził się tyfu sem od któregoś ze sw y ch pacjentów -nędzarzy przed u p ływ em roku, zanim w y p a lił się w n im entuzjazm dla spraw y, on b yłb y p ozytyw n ym bohaterem . G dyby n ato m iast n auczycielce w ypadło dwa razy dłużej szarpać się z biedą i w łasn ą bezsilnością, m oże w szóstym roku to ona zajęłaby się „w ym yślan iem n ajsm aczniejszego jadła” sobie i jeszcze prędzej komuś, kto pożerając np. prosię z kaszą (por. 83— 84) — i ją sam ą pożerałby oczami, jak k ie dyś, gdy b yła jeszcze tak szalona i głupia, że tego nie doceniała.
S zlach etn i ofiarnicy — czy b yli bardziej w ytrw ali, czy nieco m niej — n iestety , jedn ym m ogli w ięc dać stosunkow o n iew iele, choć dzięki n im przecież naród ocalił sw ą opartą na kulturze odrębność, drudzy n ie ch cie li od nich niczego poza tym , by przestali m ącić spokój u ładzonych eg z y sten cji. Co zysk iw ali sam i ofiarnicy? Rów nie zniechęcający jest profit oportunizm u, jak n iezb yt przekonyw ająca celow ość najw yższej ofiary, przypadkow ej zresztą i, przynajm niej w bezpośrednim obrachunku, tak m ało ow ocnej. G orycz i beznadziejność jako w n iosek w y p ły w a ją cy z u tw o
ru, który m iałb y zachęcać do w stępow ania w ślady Siłaczki? Z dru giej strony n ie jest to jednak bynajm niej apel o poniechanie słu żb y społecznej czy choćby tylk o u spraw ied liw ienie czegoś takiego okolicz nościam i. Po prostu n ie jest to recepta, lecz analiza — bezw zględna, w n ik liw a, bolesna, szydercza w obec haseł szczytnych, ale nie liczących się z rzeczyw istością, m ów iąca o konieczności poszukiw ania m etod dzia łania i stw orzen ia w arunków , by dobrych chęci słabym starczało na d łu żej, by szczodrość m ocnych w ięcej przynosiła ogółow i p o ż y tk u 10.
III. Na p ierw szy rzut oka m oże się w ydaw ać, że P a w e ł Obarecki jest doskonałym kandydatem na oskarżonego przed trybunałem czytelników . To, że zrazu „Robił, co tylk o m ó g ł” (86), że w jego upadku czy też od stę p stw ie tak w ielk ą rolę odegrały n ieprzych yln e okoliczności i wrogość lub obojętność — tylk o dodaje sm aku całej spraw ie i pozw ala obsadzić rów nież rolę obrońcy. K uszące są także p ersp ek tyw y aktualizacji. Moż na oskarżać czasy m inione, szukać krzepiących porównań albo też u sta lać, jak się m ają ob rzyd łow scy troglodyci i optym aci do sw ych aktual n ych odpow iedników .
D ow odem w reszcie, że fu n kcję czarnego charakteru p rzew idział dla O bareckiego rów nież sam autor, m iałaby być ironia, która tow arzyszy doktorow i nieprzerw anie. Stan kom pletnej prostracji, w jakim go po znajem y, istotn ie n ie nastaw ia do niego zbyt przychylnie, zw łaszcza że
10 M a r k i e w i c z (op. cit., s. 191) stw ierdzając, że d ziałaln ość O bareckiego b y ła skazana na n iep o w o d zen ie n ieza leżn ie od cech bohatera, a S iłaczk i — m ało sk uteczna, d ostrzega zarazem afirm ację sam ej zasady w a lk i i w niej w id zi n a j głęb szą w a rto ść ideow ą u tw oru.
5 8 RYSZARD HANDKE
0 jego przeszłych bojach, a n aw et o jego k w alifikacjach na zbawcę oto czenia m ów i się zaw sze żartobliw ie, deprecjonująco, a w każdym razie bez tonu pow agi i p ietyzm u, z jakim traktow ane są sp raw y Stasi. Jego szlach etn e p o ry w y nie są b ohaterstw em , lecz niepow ażną bohaterszczyz- ną. D opóki poczyna sob ie w sposób budzący sym p atię, jest śm ieszny, k ie d y działa już w zgodzie z realiam i rzeczyw istości, staje się bardziej serio i zapew ne nie razi już np. aptekarzow ej, tępej „jak siek ierk a do rąbania cukru” (88), c z y jej n iezb y t u czciw ego m ałżonka — m oże li czyć n ajw yżej na nasze w spółczucie, bo ten „leniuch, m arzyciel, re- flek sjo n ista ” (89— 90), choć zasadą jego stało się „daw ajcie pieniądze 1 w yn oście s ię ” (89), jednak ogrom nie przekonyw ająco dręczy się w łasn ą degrengoladą.
K ied y w sp om in a się o apostołach, którym zaw ierzył, k ied y ironicz n ie każe m u się poszukiw ać „żelaznych o g n iw ”, „jakie człow ieka zespa lają z przyrodą” (87), k ie d y żałosne i śm ieszne są rezu lta ty p o zy ty w i sty c zn y ch zaleceń, z taką w iarą i gorliw ością w p row ad zan ych przez n ie go w czyn — czyteln ik m oże już pom yśleć, że n ie tylk o słabość cha rakteru, lecz także znikom a jakość praktyczna rynsztunku, z jakim w y r u szy ł zbaw iać św iat, p rzesądziły o k lęsce bohatera. Ironia zm ienia w ięc cel, godzi w głębsze, istotn iejsze p rzy czy n y n iż to, że chęci jakiegoś bardzo zw yk łego, przeciętnego człow ieka n ie zn alazły pokrycia w m oż liw ościach, że okazał się zb yt słaby. Z u w ielb ien ia dla Siłaczk i i z po gard y dla doktora napraw dę nic n ie w yn ika, pouczające jest natom iast p rzedstaw ien ie w ty m utw orze, jak człow iek sta je się „psow aczem w ła s n ych m yśli, karykaturą w strętn ego sam ego sieb ie” (90). Bardziej cen ne m oże jednak jest podsu n ięcie pytań: czem u tak się dzieje, czy i jak m ożna tem u przeciw działać, czy przeciw działać należy, dlaczego należy? W szystko p ozostaw ia się czyteln ik o w i — zach ęciw szy go jeszcze cz y w ręcz sp row ok ow aw szy do rozstrzygnięcia. W alory w ych ow aw cze tak iej sy tu a cji są z pew n ością n ie do pogardzenia.
Ironia ponadto nie m u si w iązać się w sposób bezpośredni z k w a lifi kacją ujem ną. S tan ow i in stru m en t o w iele bardziej skom plikow any, zw łaszcza gd y — jak w S iłaczce — przybiera charakter autoironii zn a m ionującej d ystan s pisarza w obec sam ego sieb ie albo rozbraja k ry ty c z ne odruchy czyteln ik a w ob ec dążeń u w zn ioślających i gloryfik u jących . Dość uprzytom nić sobie, jak bardzo sym p atię do bohaterki um ocniło to, że ostatnie, co m iała do przekazania na tej ziem i, przekazała w łaśn ie w taki żartob liw y sposób.
U tw ór Ż erom skiego m ów i o p iękn ie s iły m oralnej, każe w ierzyć w jej zdolność oczyszczania i ulepszania, jak w ier zy ł O barecki, ale nade w sz y s t ko je st głęboko m ądrym i gorzkim w sw ej m ądrości stu d iu m czło w ie ka zarów no w jego w ym iarze sp ołeczn ym , jak i najbardziej osobistym . M ówi o jego potrzebie id eałów i o gotow ości borykania się z zadaniam i ponad w łasn ą m iarę, b yle n ie n azb yt ponad m iarę. O egoizm ie, który n a
LEKTURA A TRADYCJA 5 9
w e t w zniosłość cierpienia m iarkując w edle sił duszy, pozw ala czło w ie k ow i przetrw ać także najgorsze, po to, by czasem i na krótko m ógł on przekraczać sw ą pow szednią ograniczoność, staw ać się w ielk im , heroicz nym .
N iew iele w iem y, j a k a b y ł a S i ł a c z k a , bo w św iecie siłą sło w a stw orzon ym przez Żerom skiego funkcjonow ała ona tylk o jako ideał, w y zw an ie i na koniec miara w stosunku do człow ieka, z którym m ogliśm y napraw dę obcować jak z bliźnim i jak ze zw ierciadłem odbijającym nas sam ych. Może to za trudne i zbyt przykre dośw iadczenie dla k ilk u n asto letn ich czyteln ików , ale przerabiać utwór, który rzeczyw iście ma coś do pow iedzenia, na czytankę o s ile p ersw azyjnej kom unału — po prostu szkoda.
O kazuje się przy tym , jak dalece prześw iadczenia o zaw artości i se n sie literackiego przekazu, tradycja odczytyw ania go w określony sp o sób, zdolne są przesłonić to, co istotn ie można znaleźć w jego tek ście i co
znajdzie się bez w ięk szego w ysiłk u , jeśli tylk o z góry n ie zostanie się przekonanym , że jest tam zgoła co innego.
P rzy w y k liśm y w tradycji dostrzegać czynnik u m ożliw iający docho dzenie do sk u tk u literackiej kom unikacji. Jest to rów nie mocno ugrun tow an e w św iadom ości m etodologicznej b a d a c z y 11, jak w praktyce od biorców, k tórzy sk łon n i są — przynajm niej ilekroć m ają po tem u w arun ki — w łasn e odczytania konfrontow ać z cudzym i, w cześn iej już w y p ró bow anym i sposobam i dekodow ania tego sam ego tekstu. U trw alaniu się k onk retn ych odczytań w tradycji i w iększej ich zdolności do k ształto w an ia przebiegu i w yn ik ów coraz to n ow ych lektur sprzyja prestiż uzna nej kom petencji i m oc zniew alająca w yb itn ej indyw idualności, lecz ta k że siła nacisku społeczn o-in stytu cjonaln ego — zasięg i sk uteczność egze k ucyjn a system u , w którym lek tu ry w zorcow e mogą określać in d y w i dualne ak ty odczytań utw orów .
Funkcja m ediacyjna tradycji jest doskonale znana i doceniana. Rzecz w tym , aby rów nie jasno zdawać sobie spraw ę, że funkcja ta w ystęp u je zaw sze i że w żadnym akcie lek tu ry bynajm niej n ie stan ow i czynnika n iezm ien n ie stym u lu jącego sam proces i zw iększającego jego efe k ty w ność. T radycja od czytyw ania utw oru może być także przeszkodą. Może su gerow ać p rzysw ajanie go w sposób n ie dający się uzasadnić, m oże podsuw ać interpretacje błędne, ubogie lub choćby tylko anachroniczne. C zytać tak, jak to jest przyjęte, oznacza w szak tyleż sięgn ięcie do w y p róbow anych konkretyzacji, ew en tualn ie bliższych odbiorow i p om yśla n em u i chcianem u przez nadaw cę, co w tłaczanie sieb ie w tryby d eterm i
11 Zob. J. S ł a w i ń s k i : S yn ch ro n ia i diachronia w p rocesie h is to r y c z n o li te
r a c k i m . W: Dzieło — j ę z y k — tr a d y c ja . W arszaw a 1974, zw łaszcza s. 18 n.; S o c jo logia li t e r a t u r y i p o e t y k a his to ryczna. W zbiorze: P r o b l e m y socjologii li te r a tu r y .
6 0 R Y S Z A R D H A N D K E
n acji działających w in n ym czasie i m iejscu na czyteln ik ó w zapew ne bar dzo od nas różnych. J eżeli przypadkiem będzie to zespół determ inacji zu p ełn ie już obum arły — taka naśladow cza lek tu ra n ie stan ie się fa k tyczn ie aktualizacją, ożyw ien iem sem antyczn ego m echanizm u tekstu utw oru, lecz zw odn iczym dow odem jego dezaktualizacji. Tradycja odczy tyw a n ia oparta na nieporozum ieniu przeszkodą jest tym bardziej, że fa ł szu jąc sam obiekt lek tu ry, w ła ściw ie u suw a go ze sfe r y czyteln iczej egzegezy.