1
i
i
W A R S Z A W S K A PARA I A N E C Z N A i
BARBARA BITTNERÓWNA i J E R Z Y K A P L I Ń S K I
W OBRAZKU „PASTERECZKA"
(W NIEDZIELE WrSTĄPIĄ GOŚCINNIE W KRAKOWIE)
J 1
N I E W I D Z I A L N Y K O N W O J Fol: FIC. Bluma-FBZ Z, M o w o All. ?, Zwimar, Woll-TO.
il^ Hóra opadajęc i wołga na > •
Powyżej:
Tuż nad powierzchnię wody kręzę samoloty i oslaniaję konwój gęstym
pierścieniem mgły.
oKręl Ko- znjka jui lfl '• u "* z mgły, która niby
niewidka" zakrywa go przed obserwatorów nieprzyjaciel- :h okrętów wojennych.
Poniżaj:
NA WYBRZEŻU A T L A N T Y K U Potężny d a l m i e r z , ulatwiajęcy c e l o w a n i e ciężkim działom
niemieckim.
Poniżej:
N A J E D N Y M Z L O T N I S K N A W S C H O D Z I E Na p ó łn o c n y m odcinku Irontu wschodniego żołnierze oczyszczają nurkowce przysposabiając je do lotu
na nieprzyjacielskie pozycje.
Argentyn* jest krajem kontrastów. Rozcięga się ona w kierunku połud
nikowym na 3600 km od okolic zwrotnikowych na północy kraju, do zim
nej Ziemi Ognistej na południu. Ale nie tylko pod wzglądem geogra
ficznym, lecz także kul
turalnym spotykaj* się tutaj dwa światy W iel
kie, szerokie ulice stoli
cy Buenos-Airei tprawia- ję wrażanie na wskrói nowoczesnego m i a s t a, którego wyględ w ni
czym nie różni się od wielkich miast europej
skich (zdjęcie powyżej).
Olbrzymie zai pampasy z licznymi stadami by
dła i koni zachwycaj*
E u r o p e j c z y k a swym wyględem.
erystyke życie gospodarczego Argentyny można sać w dwóch stowech: r o l n i c t w o i h o d o w la . Ścisłym zwięiku z rolnictwem i hodowlę zostaja pomyilnie i doSż wszechstronnie rozwijający się przemysł argentyński, ludnoić jesł przeważnie pochodzenia hiszpańskiego i włoskiego. Ty
powym przedstawicielem ludnoScl Argen
tyny jest geucho, pasterz koni i bydła (zdjęcie powyżej na lewo). Niektóny
l
gauchos dochodzę do mistrzostwa
1. w rzucaniu sznura z uwięźanymi na nim trzema kulami, tak
zwanego boles, przy po- mocy którego mogę s c h w y t a ć k
ai d ę
sztukę byd ła ze' ' ' ' B R Sk.
Stada, nie ra-
nięc jej wcale.
Sieć kolejowa najgęicie) pokrywa najbliższe okolica Buenos-Aires, rzednęc w miarę oddalania się od miasta i służy przoda wszystkim gospodarczym
potrzebomkraju. Stolica Argentyny posiada nawat kolaj podziamnę wypoiażonę
w 'najbardziej nowoczesna urzędtania.
Szezególnie „mocne1, w trucizną nikł zosłają powierzone trosce oglądającego na swój sposób i»
stłukę po stluce . . .
/ | rozlicznych rodzajach farm c zyli zagród hodow lanych słyszeliśm y już ' ' przecie w szyscy. Znamy z opisów czy opowiadań, a m oże sami oglą
daliśm y farmy bydła, trzody chlew nej, zwierząt futerkow ych czy ptactwa.
Zapoznajm y się tym razem z farmą w ężów.
C zy nie ładnie prezentują się na zgrabnej kobiecej nóżce lśniące pan
tofelki z . . . w ężow ej skórki alb o takaż torebka pięknej pani?
Grymas — pow ie ten i ów.
Hm. zależy jak kto na to patrzy. Zapewne, bucik to delikatny, i nie przeznaczony do codzien nego użytku. Takich atoli „grymasów" jest na św ie cie m nóstw o . . .
A poza tym, nie hoduje się na w ężow ych farmach sp ecjalnie tylko dla
tego te gady, by zdzierać z nich skóry na obuw ie dam skie i torebki, ale by m ieć z nich daleko w ażn iejszy użytek, będący w łaśnie celem hodowli.
Chodzi tu o jad w ężow y, używ any do w yrobu szczepionek, chroniących przed śm iertelnym działaniem ukąszeń czołgających się bestyj.
Znana na całym św ie cie „w ężowa farma" Butantan obok Sao-Paulo w Brazylii dostarcza też rok rocznie różnym instytutom i szpitalom w ę
żow ego serum, w yprodukow anego w sw ych laboratoriach a jakże poszu-
Na lewo:
Cały dzień O, lak źle opieka rot slychanie j rą wziąć w
kiw an ego i cen ionego na w agę złota w krajach zwłaszcza tropikal
nych, gdzie plaga jadow itych w ężów tak bardzo daje się we znaki m ieszkańcom. W kopulastych budowlach przypom inających ol
brzymie kretow iska z bramami w ejściow ym i „mieszkają" sobie węże, by po w yeksploatow aniu z nich jadu ustąpić m iejsca św ie żym transportom syczącego towaru. W ęży nie karmi się, ale giną pow oli z głodu, bo jest ic h aż nadto w Brazylii chyba, a byłoby nonsensem ż yw ić jeszcze zdradziecki ród gadzi. By w ydostać jad z gruczołów szczęk ow ych w ijącego się pupila, „opiekun" znanym sobie a błyskaw icznym chw ytem poniżej łba gadu ma go „do dysp ozycji”, zmuszając węża na- slępn ie do ugryzienia . - grubego na- czynią szklanego, trzymanego w dru.
giej do którego s p ł y w a ń w kółko z wężami —
za obrzydliwe zajęcie!
e nie jest. Na odmianę szciąga się le ż na nie- jadowiłą ropuchę, kłó- w rękę dla otrzymania trucizny, leż trzeba
Obok w kole:
Co tydzień z różnych slron Brazylii nadcho-
\ i kolejowe przesyłki zawierające jado- jfy \ Skrzynki takie
■ ć \ kierowane na
Paulo
Powyżej:
Naczynie szklane poddane słało wlasniwę-ykąszeniu"-,w Jad spływa d o^ SąW ła, by s nić w k r ó t c e rolę zbawci
W całym iw iecia słynie „hodowla" wężów na larmie lej specjalności poświęconej w Brazylii. Dozorca
„faworytów" na oczach obserwatorów zabierze się za chwilę do pobierania lądu.
Powyżej i na l»wo:
Wśród wielu sprzętów, kjóre służą do obse zaćmienia słońca do najważniejszych nalał;
i przyrząd <Jo mierzenia wpływu zaćmienia s wyładowania ełektryctne.
ASTRONOMICZNA fK SPfD. NAUKOWA W KUSHieO Zaćmienie słońca, zwłaszcza całkowite jest zew- sie jedną z sensacji Świata, i ze wszystkich zjawisk niebieskich wywiera ono na ludzi największe, niezapom
niane na życie całe wrażenia. Dla astronomów stanowi ono okres gorączkowych przygotowań i wytężającej pracy nauko
wej. Juz na kilka tygodni, a nawet miesięcy przed zapowie
dzianym zaćmieniem słońca wyruszają całe ekspedycje naukowe, wyposażone w ostatnie zdobycze techniki, na miejsca najlepiej nadaięce się do obserwacji ciekawego zjawiska, by przeprowa
dzić różne pomiary astronomiczne, dokonać całego szeregu zdjęć filmowych i fotograficznych. Ostatnie całkowite za
ćmienie słońca było widoczne jedynie w krajach azjatyc
kich. Japończycy nie omieszkali wykorzystać pod względem naukowym tego zjawiska natury, wyprawiając na Obetsu J kolo Kushiro ekspedycję naukowę, w skład której wchodzili uczeni różnych fakultetów, a przede wszystkim estrono- mowie, operatorzy filmowi i fotografowie Prace tych uczonych przyczyniły sie w znacznej mierze do wyświetle
nia fizycznej budowy słońca. 2e«główne zadanie posta
wiła sobie bowiem ekspedycja zbadanie protuberancji widocznych w czasie zaćmienia, oraz odchylenia pro
mieni świetlnych w p o b l i ż u s ł o ń c a . M ałe miasteczko japońskie Kushiro przeżyto w czasie za
ćmienia słońca swe wielkie dni. W szkołach wydarzenie to obserwowano przez lunety i omawiano na lekcjach wśród dużego zainteresowania uczniów. Na ulicach zbierały się gromady łudzi (zdjęcie na prawo), by obserwować przez okopcone szkła spotkanie Heliosa z panią Lunę; a gdy na
stała nagła noc wśród białego dnia, umilkło strwożone ptactwo śpiewające^ a kruki zaskoczone nagłą ciemnością trzepotały się bezradne w powietrzu (zdjęcie na lewo)
Na zdjęciu zamieszczonym u gó
ry możemy obserwować kolejno od ręki prawej ku lewej cał
kowity przebieg zaćmienia słoń
ca. W świetlany krąg słońca wrzyna się czarna jak węgiel łarcza księżyca, posuwa się ona wyraźnie coraz bardziej, zasła
niając naszą gwiazdę dzienną, aż ją wreszcie całkowicie po
chłonie. Dokoła czarnej tarczy księżyca zauważyć się daje jasna perlowo-biala aureola, na której tle wysłrzeleją długie snopy płom ieni niby jakieś olbrzymie łe je w e rii. Świetlana owa aureola nosi nazwę korony. Powstanie jej i istota do dziś jeszcze nie są całkowicie wyjaśnione. Sta
nowi ona jakby olbrzymią atmo
sferę nadzwyczaj rozrzedzoną.
3 riąg dalszy
Rzucił okiem na skrypt. Roiło się od facho
wych, ściśle naukowych wyrażeń: „reakcja pośrednia", „kom pleks...", „u raz" .,. Zo
rientował się, że autor, czy autorka stara się przedstawić niejednolitość i nieprzecięt- ność umysłów ludzi utalentowanych w rea
gowaniu na rozmaite sytuacje, okoliczności życia codziennego; rodzinnego i towarzy
skiego — a wszystko opierając się na szcze
gółowych obserwacjach własnych.
lwonka . .. ? Więc nie były szczere i bez
pośrednie jej spojrzenia — były badawczymi, szpiegującymi go . . l o nie był kaprys, ani żart z jej strony, to było właśnie — mówiąc naukowym językiem skryptu „zainscenizo- wanie sytuacji, w której umysł nieprzeciętny sławnego pisarza mógł wykazać bezpośrednią reakcję na czynniki na nią się składające..."
Był więc przedmiotem drobiazgowych stu
diów psychologicznych. Dokładna analiza jego psyche, jej odczuć i wrażeń, będzie ba
wiła szerokie grono czytelników, lub tema
tem będzie naukowego odczytu . . . Oto — co absorbowało młodą kobietę, gdy wprowa
dzała go za fałszywym pretekstem do swego mieszkania, gdy „robiła nastrój" rozpalając kominek! Oto lwonka — oto jej dziecinne, łobuzerskie uśmiechy! . .'.
Przejrzał ją. Dowody miał w ręku . . . 1 ucieszył się, że znaleziony rękopis nigdy nie wróci do jej rąk, ze będzie musiala pisać od początku, raz jeszcze, wiekopomne swe dzieło o psychice sławnych ludzi. Zacisnął zęby w bezsilnej pasji przypominając sobie, że materiał o nowym przedmiocie swoich ob
serwacji, o Brunonie, nosi przy sobie w ma
leńkiej swojej złotej główce i nie omieszka sięgnąć tam po garść ciekawych spostrzeżeń -do swojej rozprawki . . .
Uprzytomnił sobie, że mija właśnie czas spotkania się z detektywem Wiolińskim w „Esplanadzie". Ach! Prawda? Co miały znaczyć te jego bezowocne czaty przy w ej
ściu do jednej z kamienic przy Alejach? Ten osobnik nie był potrzebny w farsie, którą tam zainscenizowano . .. Jakaż była jego rola? Skąd wziął się tam w ogóle?
Wioliński siedział już na stoiku przy ba- rze, wyświeżony i wypoczęty po nieprzespa
nej nocy. Zapomnienia o niekorzystnych po
czynaniach tej nocy szukał właśnie w głębo
kich i pełnych kieliszkach alkoholu — na rachunek oczywiście inicjatora dzisiejszego śniadanka.
— Nie chcę zbyt przemęczać pana — po
wiedział Bruno gdy potrawy zostały już za
mówione -- interesuje mnie tylko z czyjego to polecenia działał pan, a raczej: czuwał przed mieszkaniem państwa Wichertów i co spodziewał się pan tam zauważyć?
---- Właściwie, to nie działałem z niczy
jego polecenia, tylko z własnej, żywiołowej inicjatywy, proszę pana . ..
— Więc to nie Karol Wichert? To nie on Zaangażował pana na to nocne czuwanie?
— Nie! Bezpośrednio, nie. Może przed kwartałem, zjawił się rzeczywiście u nasze
go inspektora Wichert. Był wzburzony, zwie
rzył się inspektorowi, jakie ma podejrzenia względem swej małżonki, że tym razem ma tego dość a żona udaje krzywdzone niewi
niątko, tuszuje wszystko zgrabnie i ładnie.
Wichert kategorycznie chce rozwodu i to z winy żony . . .
— Co pan mówi?!? On chce teraz rozwo
du?! Przecież tyle czasu wszystko tolero
wał! . ..
— Wicher! chce rozwodu. Mówił także, ze nie zdaje sobie jeszcze jasno sprawy, o kogo chodzi tym razem, ale ma już pewne poszlaki. Upewnił się, czy w danym wypadku inspektor miałby dla niego kogoś z nas, inte
ligentnego. pewnego, który by dyskretnie i zręcznie sprawę pokierował na korzyść klienta — to znaczy: dostarczył mężowi w y
starczających dnwodow wiarołomności pięk
nej żony. Wie pan, śmieliśmy się z niego, gdy wyszedł: Po co mu jeszcze dowodów, jak całe miasto o tym mówi: Przedtem byl ma
larz, potem ta cała historia z włoskim teno
rem Sabasti, który stoczył się na dno, zmar
nował zupełnie dla tej kobiety i jej przelot
nego kaprysu . . . Wtedy tez jednocześnie mówiono o Brunonie i właściwie nie przesta
no jeszcze mówić o obydwóch. Podobno je
den o drugim nawzajem niedużo wiedzą i, że dojdzie do okropnej historii, gdy poznacie się jako r y w a le ... Proszę p a n a ? ...
— Co? Słucham? . . . — Bruno ocknąlfcsię z zamyślenia.
— Niech pan powie, przecież to prawda, co mówili? I pan także zachodził tak bardzo, bardzo często do pani Eweliny Wichertowej?
— Jest pan za mało dyskretny i delikatny jak na detektywa. Gdyby tak było naprawdę, złapałby mnie pan wczoraj na pierwszym piętrze a nie wyżej. Powinienem teraz w y
zwać pana na pojedynek, za zniesławienie kobiety: Bo to co tłumaczy słabość pięknej pani do sławnego malarza, czy cudzoziem
skiego tenora, nie wyjaśniałoby zupełnie jej flirtu z podrzędnym pisarzem i szarym czło
wiekiem, jakim ja je ste m ? ...
— Pan żartuje!... Pan jest strasznie skrom
ny .. Przecież nie ustępuje pan w niczym tamtym panom . . . A tyle na mieście słyszało się o was . . . Łączono wasze nazwiska . . .
— Nic podobnego. Powtarzam, że robili krzywdę pani Wichertowej tymi podejrze
niami. To wszystko dlatego, że dość często zaglądałem piętro wyżej do jednej pięknej o só b k i... Panie W io liń sk i... a o tym śpie
w a k u ... jak pan m ó w ił... to prawda? — zmarszczył się. Urażona ambicja nie mogła dać wiary i nie mogła zrozumieć, że Ewelina
go zdradza, a on tego nie zdemaskował od razu.
— Pewnie, że prawda. To jest tenor miej
scowej opery. Zaczęło się od bankietu po premierze na który zaproszono również Wi
chertów. Od tego czasu śpiewak cz.ęsto by
wał u nich, jakieś spacery . . . Dużo zresztą, może nawet więcej niż jest, rozgaduje Sa
basti sam po mieście wśród aktorów, znajo
mych. Mówią, jakoby miał być zazdrosny i to o pana, panie Bruno, w pierwszym rzę
dzie o pana, którego Wichertowa nie pozba
wiła wszystkich jeszcze łask .. . Nie znam go osobiście, ale mówią także, że .. .
— Panie Wioliński — przerwał Bruno dość mając drażniących go plotek i bezmyślnej paplaniny towarzysza — siedzimy tu już pól godziny a nie dowiedziałem się jeszcze, skąd pan się wziął wczoraj przed drzwiami Wi
chertów i czego pan tam szukał?
— • Widzi p a n ... Jak Wichert wtedy po
szedł, inspektor zaczął się zastanawiać, któ
rego z nas w razie czego polecić zdradzane
mu mężowi. Wiedzieliśmy, że za szczęśliwe załatwienie drażliwej kwestii, klient ten nie będzie skąpił lorsy. Ma przecież na to, znany bankier, bogacz . . . a taki rozwód z winy żony, gdy się ma na tę wolność ochotę z in
nych względów jeszcze, to przecież czysty interes, no nie? Inspektor na razie nie w y
brał żadnego z nas, ale polecił wszystkim szperać na własną rękę w wolnej chwili, żeby, gdy okaże się potrzeba, materiał obciążający był gotow i klient prędko i zręcznie obsłużo
ny. I ja też kręciłem się blisko pani Wicher
towej. Szedłem za nią na ulicach, czekałem, gdy była u modystki, albo składała wizyiy.
I ciekawe, ze ostatnio ten Włoch Sabasti cał
kiem inusiał widać być w niełaskach, bo go nawet nie poznałem ... Natomiast doszedłem do wniosku, że jednak pan . . .
— Ach! Cóż za krótkowzroczność („Boże, wypieram się, jak sztubak niemądrego i nie
WIOSNA I TYL.
... i p rzyszła ś ku innie ciszą w yniosłych o łta rzy , rozm odlon ym sku pien iem . drew nianych kościołów , pastelo w ą kaskadą łączow ych w itra ży,
polichrom ią su fitó w uśm iechem aniołów .
I wziąłaś w posiadanie m ój sm u tek i żale, cały ciążar lą sk n o ty, co n ie ma swych granic, w zlo ty b u jn e j m łodości, ukochań korale, w szy stk ie m ąki serd eczn e, zaw iłych tajem nic.
Jak królew na otw arłaś uczuć moich w rota, b y nu kanw ie p o ryw ó w , błysnąć silą grom ów , i p rzą d iie sz nić za nicią skarbów p ro ste wot/i, złożyłem w rące tw o je , jak d o tą d nikom u.
I wiem , że tru d tw ych m arzeń nie p ó jd zie na m arne, k w ia ty w iosny nie zw iądną tąskn otą rozstania, pozbieram Izy jak p e rły , do serca przygarną, bo ty jesteś kochaniem , m ojego kochania.
. Michał Wojciech Nalepka
o
udanego fig la !. . .") jestem przyjacielem do
mu, towarzyszem zabaw dzieciństwa pani Eweliny, nic poza t y m i... Ale wracając do rzeczy: jak to było wczoraj?
— To znowu inna historia. W' ten dzień zadzwonił Wichert i powiedział, że w najbliż
szym czasie będzie znów ii inspektora z osta
tecznymi poleceniami we wiadomej sprawie.
Czuliśmy się wszyscy, jak konie na starcie:
Tylko nas spytać . . . a dostarczymy na żer sensacji moc ciekawostek o życiu pięknej pani i moglibyśmy się przelicytowywać, kto dostarczy więcej i to dowodów w solidnym gatunku . . . A po południu przyszła do mnie znajoma . .. Raczej dziewczyna, w której bez
nadziejnie się kocham . . .
— Czy to należy do tematu?
— N a t u r a l n i e , Przede wszystkim to.
Wszystko przez tę dziewczynę. To ona za
kpiła ze mnie. Ona wiedziała, że nie do Wi
chertowej idzie pan na Aleje, a mnie zapew
niała, że właśnie złapię was oboje . ..
— Skądże, na Boga, mogła mieć pewność, że ja nie idę do W ichertow ej. . . ? — chciał dodać: ... jeżeli ja sam wchodząc do bra
my przy Alejach tego nie przypuszczałem, przewidzieć nawet nie m ogłem ?..."
— Nie wiem. Musiała coś wyśledzić. Ona ma większe ode mnie zdolności detektywi
styczne, choć swego czasu uczyła się u mnie logicznego wyprowadzania prawidłowego wniosku z najprostszych wydarzeń . . . Może znała tę panią, którą pan odwiedzał? Może jakoś sama pokierowała całą tą sprawą?
Bruno nadstawił uszu:
— Nie rozumiem!? . . .
- Ja też nie rozumiałem. Wiem tylko, że bvla to zemsta z jej strony. Za to, że zadrę
czałem ją swoja miłością, narzucałemsię obec
nością, krzywdziłem zazdrością. I wszystko było na nic, proszę pana, bo jak kobieta nie kocha naprawdę i raz powie: „nie", to już przepadło i nic nie pomoże. Ona miała mnie dość, kpiła z mojej pewności siehie i zarozu
miałości. Mówiła, że mi jeszcze dowiedzie, że jestem bezgranicznie głupi i, że żadnej kariery w zawodzie szpicla (tak się wyraziła) nie zrobię. No i pokierowała tak wszystko, żeby innie ośmieszyć, dać nauczkę, że nie należy być pyszałkiem i zanadto ulnym w swoje siły . . . Bo, proszę pana, ja byłem niepoprawny. Wykorzystywałem swoje zdol
ności agenta policyjnego, gdy chodziło o ta
ką rzecz, jak wyśledzenie, gdzie mieszka, do.
kąd i kiedy wychodzi . . . Z kim wraca i kogo przyjmuje. Węszyłem, jak pies . .. awantu
rowałem się, jak bandyta. Ojiętala mnie myśl o zdobyciu jej . . . bo zapomniałem, że cza
sem kobiety mogą być nie dp zdobycia . . Wie pan, uciekała przede mną, gdy mnie wi
działa, ale i tak dokładnie wiedziałem o każ
dym jej kroku. Kilka razy zmieniała mieszka
nie, bym zgubił jej ślad. Nieraz płakała prze
ze mnie, bo robiłem burdy przed jej drzwia
mi, gdy ktoś dyskretnie chciał tam się do
stać . . . Tak! Niemiłą i ze wszech miar nie
wygodną jest miłość detektywa i sposoby ja
kich się ima, gdy jest zazdrosny . . . I oto jej zemsta! Wyralinowana, z premedytacją . .
Bruno spojrzał na opowiadającego z na
pięciem uwagi. — Jakto, czyżby to byl istot
ny powod wczorajszych w ydarzeń?... On miałby być tylko podrzędnym w nich akto
rem, a głównie dziewczynie chodziło o w y
platanie pensjonarskiego ligla odrzuconemu i znienawidzonemu adoratorowi? . . .
. . . C z y ż b y n o w e o b lic z e m a le j, s ło d k ie j
Iwonki? Nowe rozwikłanie zagadki? .. . Więc nie wyrachowanie — bo pieniądze zwróciła, nie mania obserwacji i naukowych analiz (maszynopis mógł być nie jej, albo przypad
kowo dostała go do rąk) a l e ---po pro
stu psota, za b a w a ... Tylko to?
Przypomniał sobie: przecież sama mu to powiedziała wtedy wieczorem. Wyraźnie za
akcentowała: — „mnie to b a w i. .. ten detek
tyw jest moim znajomym .. ."
Nie może być wątpliwości co do tego!
— Jakże wygląda ten pana ideał, panie Wioliński? — Bruno opanowywał się, by roz
mownego detektywa nie chwycić za kołnierz i nie wytrzepać z niego formalnie wszystkich interesujących go szczegółów o dziewczynie, o nierozwiązulnej dla niego zagadce, ^ilił się udawać obojętnego, pełnego towarzyskiego czaru — może blondynka?
— Ach blondynka, cudowna złota blon
dynka, A o c z y ... panie, a c h ! .,, nie mów
my o tym . ..
— Niech pan przestanie wzdychać, bo zdmuchniesz pan mi te sardynki... Ale jakiż właściwie był udział dziewczyny w tej hi
storii?
— Ach! Dałem się złapać, jak jakiś pierw
szy lepszy . . . A powinienem był wiedzieć, że ona zechce się zemścić .. . Okpiła mnie . . .
— Więc, co? Niechże pan się streszcza!.. .
•— Przyszła do mnie, gdy miałem służbę.
Uśmiechnięta, śliczna, łaskawa jakaś dla mnie. Pyta mnie wręcz: — „Chcesz mieć do
wód dla Wicher,a? Ale taki żelazo-beton,
pierwszorzędny, ciężkiej wagi? Opłaci ci się.
Wichert zapłaci i ułatwi awans na pbwnol—"
Czyż mogłem się oprzeć . . . i nęcącej propo
zycji i jej oczom? — „Dziś Bruno będzie u Wichertowej, przychodzi zawsze o ósmej, ma swój klucz" — To nie było do pogardze
nia! To już znaczyło coś! W każdym razie dla mnie okrągłą sumkę na papierosy i kilka nowych krawatów a także i coś ze sławy z chwilą, gdyby sprawę rozhazgrały dzien
niki. Nazwisko Brunona w procesie rozwodo
wym Wichertów byłoby wielką sensacją.
Ale coś mi się to wydawało jednak od razu niewyraźne: Pytam, skąd pomysł przyjścia z tym właśnie do mnie? „Nie chcę prze
cież, byś do końca życia byl dziadem i zw y
czajnym. nieznanym detektywem!" Jej oczy w tej c h w ili!...
Panie — pytanie to czaiło się w pod
świadomości Brunona już dawno, jako naj
ważniejsze, rzecz najbardziej istotna, jakiej chciał dowiedzieć się od Wiolińskiego czy pan zna adres tej swojej damy?
— Jakże mógłbym nie znać? . . .
— A inóglby pan mnie go podać?
W żadnym wypadku!!! I tak za dużo ludzi go zna! Szalona dziewczyna! Przede mną się kryje a innym adres p o d a je!... Nie powiem ani jej nazwiska, ani . . . Po co to pa
nu? Pan jej przecież nie zna!? Ma |>an chyba dość znajomości i obiektów zainteresowania nie wyliczając głośno nazwisk i imion ..
Ale panie— Bruno naprawdę zląkł się zmienionej, wścieklej twarzy Wiolińskie
go pańska miłość i zazdrość przeradza się w jakąś anomalię! Niechże się pan uspokoił Nie myślę poznawać ani uwodzić pańskiej znajomej! Rzuciłem tylko, ot tak, to pytanie o jej adres . . . Znałem kiedyś podobnie dow
cipną panienkę i myślalem, ze może to ta sa ma . . ,
Ale i ten wybieg niewiele pomógł. Wio
liński postanowił widać święcie pod żadnym pozorem nie wyjawić adresu swojej ubó
stwianej i nawet mowie juz. nie chciał na ten temat. Udobruchał się trochę, gdy Bruno za
czął opowiadać dowcipy i zamówił nową „ko.
lejkę" w barze.
Dał za wygraną.’ Trudno. Żadna siła, ani tym mniej żadna dyplomacja, nie wyciągnie z detektywa sekretu. Więi nadzieja ponow
nego ujrzenia Iwonki, spotkania się z. nią kiedykolwiek przemija niewyzyskana Czyż jednak na pewno o niej opowiadał de
tektyw? Kwestię rozstrzygnęłoby po prostu pytanie Brunona, czy tamta nosi iinię Iwon
ki ale jeżeli tak jest rzeczyw iście.. . spro
wokuje nieświadomie Wiolińskiego do ja
kichś może niepoczytalnych już reakcyj, in- synuacyj, których nie będzie miał czym zwalczyć. Co powie Wiollńsklemu na pyta
nie, skąd Brunon zna lo unię i jego właści
cielkę? Opisać całą historię, to znaczy przy znać się agentowi policji do winy względem Wlcherta. poza tym samo odmalowanie nie
zaprzeczalnego „sam na sam" z ową dziew
czyną, mogłoby wrażliwego detektywa przy
prowadzić do ostrzejszych wybuchów!, . .
— Miałem szczery zamiar wziąć Wicher,a na te Iowy i o przypuszczalnym ich korzyst
nym rezultacie uprzedzić, ale było późno, tuż przed ósmą i w biurze dano mi znać, że w domu także go nie ma, bo siedzi w Myśle
nicach na jakiejś konferencji, czy inspekcji...
Myślałem, że byłoby o wiele efektowniej po
kazać mu to, co przypuszczał zaledwie i po
wiedzieć: „voila” i szczerze żałowałem... Ale dziś, gdy sobie wyobrażam, że mógłby być świadkiem mojego blamażu, że widziałby pana wychodzącego z drzwi piętro wyżej, gdy on sobie umyślił złapać pana, gdy będziesz wy
chodzić z jego własnych... gratuluję sobie, że tak właśnie si^ stało. .. I to słanie przed ka
mienicą było przykre. Stałem w kompletnej ciemności, na przenikliwym wietrze, coś ze trzy godziny. Wszedłem potem do sieni za jakimś spóźnionym lokatorem. Nie miałem klucza do kamienicy, a stróżowi nie chclałem przecież opowiadać całej historii . , .
Myśli Brunona były w tej chwili daleko.
Podziwiał zapał i niestrudzoność kobiet, które dla tak błahej, nieważnej sprawy, tyle są zdulne wywołać ruchu, zmian, komplikacji Dla zatriumfowania nad niemiłym konkuren
tem, zadała sobie tyle trudu, by podrabiać list Eweliny (skąd wiedziała? . ..), zwodzić go pozorami konieczności sytuacji, którą sa
ma stworzyła, wynajmować specjalnie na tych kilka godzin mieszkanie, stawiać kola
cję, przymuszać się, by być wesołą i miłą dla osoby obcej i nic jej nieobchodzącej . . .
I jego, Brunona rola w jej całej dziecina
dzie? Rola pionka potrącanego, w takim kie
runku, by dogadzała wyskokom rozbawionej panienki. . .
lwonka wydała mu się jeszcze mniej sym
patyczna . . . Jako kobieta pozwalająca się emablować i prześladować przez takiego detektywa o minie nosorożca, a oczach ry
by — wzbudzałaby litość przez sam komizm okoliczności. Ale, gdy wysila się na doku
czanie temu zakochanemu młodzieńcowi i do tych figlów miesza Rrunona, nie spytawszy o zgodę na współdziałanie, — godna jest bez.
apelacyjnego potępienia . . .
, . . Więc nic szczerego nie było w jej do niego uśm iechu---bo w tej samej chwili zacierała ręce, wyobrażając -sobie zawiedzio
ną twarz detektywa, myśląc z uciechą o tym.
jak bezcelowo marznie na wichrze, o tym, że tak sprytnie, piekielnie go podeszła . ..
— Widzi pan tego bladego faceta, tam przy oknie? Ale pije nieborak bez opamięta
nia. Wczoraj też musiał mieć dobrze w czu
bie . . . Od razu mnie teraz tknęło, że to zna
joma twarz. Pokazuję ją panu dlatego, że ta
mój kompan wczorajszy. Razem chodziliśmy
przed dom em , g d zie m ieszkają W ich er to w ie.
Jd nd praw y róg . . . on na lew y . . . spotyka-*
liśm y się akurat w środku, przy brdmie, o cie raliśm y się o siebie i spode Ibd p a t r z y l i ...
Byłem zly , że to m oże ja k iś inny d etektyw chleb mi odbiera . . . A le potem było mi na
wet raźniej, że nie jestem sam i pocieszałem się, źe jeżeli on m oże na tej n iesam ow itej w ichurze w ytrzym ać, to w ytrw am i ja . . . J a zadzierałem g łow ę w górę do okien k am ie
n ic y , on leż podnosił g łow ę i cos tam w y p a t r u j e . . . J a przystaję baczn ie, bo ktoś w y chodzi ze strzeżonej bram y, i on przystaję uw ażnie patrząc . . .
C o ? Ten m iody czło w iek ż W y g lą d a na artystę, śp iew ak a, poetę . .
M y śta lc m , że raczej aktor d ra m a tyczn y . C h o d ził po A le ja c h , jak błęd ny, o czy w pa
trzone w g w ia zd y , czy też św iatła w o k n a ch ...
I pow tarzał w ciąż w kółko załam u jąc ręce, aż trzeszczały sta w y : „ O n a m nie z d r a d z a ! ...
O n jest u niej! . , . Zn o w u ! . . . Ten d ru g i." — Śm ieszn y typ, co?
.... Tak, śm ieszn y! Ś m ie szn y, jak my w szy scy wm ieszani w tą całą naiw ną historię:
Pani W ich e rlo w a śpiąca sp o ko jn ie u siebie w m ieszkaniu, a posądzona Bóg w ie o co, ja b aw iący się w esoło (pobłażliw ie uśm iechnął się przy tych stów ach sam do siebie) na g ó rze, nieśw iado m y, jak ie to na m nie rozsta
w iono sieci, W ich e rt o cze k u ją c y k o rzy stn y ch dla sienie poszlak i pan m arzn ący na dw orze
dla p rzyszłej, w ym arzo n ej k ariery i ten duch a rty sty czn y w zd y ch a ją c y i złam any . . .
— Byłem na n ieg o w p ew n ej chw ili zły, jak pies: O k a za ło się, że i on, lak jak ja, c z a tow ał na ja k ieś p rzypad k ow e, o patrzn ościow e otw arcie bram y, by się do niej d ostać. Ktoś w ych o d ził z dom u, o tw orzyły się drzw i, le c i
my do nich o b y d w a j z p rze ciw le g ły ch rogów cho dn ik a. I. proszę pana, on był p ierw szy.
Pow iedział do w y c h o d zą ce g o : „ — och ! d zię k u ję . . . w łaśnie szukałem k lu cza, żeby o tw o rzyć . . . — " i bezcerem on ialnie w epchnął się do środka. Trudno. N ie m ogłem pchać się za nim i z kolei w m aw iać w o tw ierają ce go , że na przykład, zgubiłem w łaśnie klucz i nie m ogę się dostać do w łasnego dom u. M u sia-
łem go dzin ę dłużej tkw ić na zim nie, zanim brama drugi raz się o tw orzyła i m ogłem , b ąk nąw szy coś tam n iew yraźn ie w y c h o d zą cem u, w edrzeć się w reszcie do zaciszn ego wnętrza dom u. I wie pan? Spotk ałem się tam znow u z tym d ia m a ty czn y m typ em . Sied ział na schod ach i plakat. N a p ra w d ę. W y p ła k iw a ł ze siebie przepastne ilości w y p ite g o alkoholu i w szystk ie k rzyw d y ca łe g o sw ego życia , w łą czy w szy naturalnie i tę ostatnią, która dopiero co w łaśnie go spotkała i dopełniła kielicha g o r y c z y : — „w y r zu ciła jak psa!" — w yk rzyk iw ał przez Izy „k a za ła iść precz . . za m oją w ielką miłość . .
* "•!! tlnlsz\ nnsiifpi
£&ZEK z KRZYŻY,
W ? > N E U T R O P H E N < >
B O L E G i O W Y * /
DRAWANDER-SAKRAKĆW
DO N A B Y C IA W A P T E K A C H l DRO
N R -R E J-1469- CENA Z A PROSZEK R l A C H GROSZY
ZWALCZA SKUTECZNIE
D r , J l t n U U t l Z ( o b Akutia Chlr.
W a r I l « w « , S k o r u p k i ■ n i. 4
tri 1M-6J ) k
Dr m ed. W. Wójcik Oarakr tu r W a ru a w a M a ie w ie c k a H m 5
«u4i <2 1.1 ) t w.
Dr Jen r łurkonl mor. t.s t « tu i.
W t a i a w i
iu r.ai. )i « . I lal.
*>T?-y»<iodi, no 19
Narzędzia acztfścić,
p o te m u p o r z ą d k o w a n e o d ło ż y ć ! W te n s p o s ó b o c h r a n i a s ię je i oszczędza wartościowy surowiec.—
Czyż nasze własne, dane nam przez n a tu rę i z n a c z n ie w a rto ś c io w s z e
„n a rzę d zia ", n ie n a le ż y tak sam o oszczędzać?
Nawet małe skaleczenie może spo
w o d o w a ć p rz y k re skutki. D la te g o też na takie rany n ało ży ć
T r a u m a P la s t
C arl B lank, fabryka plastrów opatrunkowych
B onn/R h.
orz y staj
Dr. P. ZALESKI Wen«i»tu«, skórne
WARS7AWM. Alberta I (yny yl Teatralnym >
ł o i . 241 -7 4 g o d z . 5 7
3 A Z A 1 MEBLOWY' W a n z a w a FI. G rzyk e w ik l 10 lal. 317-43 Najwłą kszc składy eka zytaych mebli Sgrtidaż Kopia Zaottu
A k u s i e r k d ANTOSZEWSKA
przyjmuje <«ły dzieh
W a f i n w i , Z ło t a «0 m . W
1»l 6 7 2 * 0
P O Ł O Ż N A
R. P ru sin o w s ka , W a rs z a w a , N o - w o g ro d z k a 51, m . 20, (ro n t, ró g M a r s ia lk o w s k ie i, te le fo n T50-75.
P rz y jm u ją o b e c n ie c a ły d z ie ń .
Z I O Ł A
u m ie ję tn ie d o b ra n e tę g łó w n y m ś ro d k ie m le c z n ic z y m X - l u s u w a ją łu p ie ż , p o w o d u ją
b u jn y p o ro s t w ło s ó w X - ll u s uw ają p ry s z c z e , p la m y ,
d a ją p ię k n ą cerę X - llł le c z ą c h o ro b y p ie rs io w e X - f V ’ łe ć r ą c ie r p ie n ia n e rw o w e X -V le c z ą c h o ro b y ż o łą d k a i
k iszek
X - V I le c z ą c ie r p ie n ia w ą lro b y X - V łl le c z ą h e m o ro id y X - V II I le c z ą c h o ro b y d r ó g m o
c z o w y c h
X -IX tę c zą c ie r p ie n ie re u m a ty c zne
X -X le c z ą c h o ro b y ro b e c z e X -X I le c z ą o ty ło ś ć
X - X II le c z ą c h o ro b y k o b ie c e . P ra c o w n ie a n a lity c z n a na m i e j scu. — ln 'o r m a c je w y s y ła m y . S p rz e d a ż ty lk o na z a m ó w ie n ie
p o 120.—
G A B IN E T Z IE L A R S K I
r » o r .
a.
k a m i h s k i i g oC i . i l . c ś . w . , K r.fc.w tk. Mr. SI.
„ABC FILATELISTY"
W s z y s tk ie c ie k a w e sp raw y f i l a te lis ty k i o m a w ia to c e n n e d z i e ł k o , k tó re w raz ze s z c z e g ó ło w y m i o b s z e rn y m k a t a lo g ie m ' zn a c z
k ó w C e n . C u b . i P o ls k ic h o p u ś c iło p ra sę ja k o
KATM06.PIONI I I ’ I9V|
i je s l d o n a b y c ia łą c z n ie z m ia ro d a jn y m c e n n ik ie m w c e n ie
z ł 25.— .
S p e c ja ln e w y d a n ie na k re d o w y m p a p ie r z e , c a la o p ra w a p łó c ie n na — ty lk o k ilk a d z ie s ią t e g z e m p la rz y n u m e ro w a n y c h z a u to g ra fe m p r o ł. M ik s le in a z ł 7 5 .— .
F irm a . , P io n ie r " O d d z ia ł F ila te lis ty c z n y , K ra k ó w , S to lars k a 0,
te l. 220-42, 165-85.
Ogłaszaj się w I.K P.
tw. ł . l l H Ó a iN K II w o nerycin e i skór.
W a r u a w a
RnriuAtwsU9$m
Ulefcfon 74-555 f»4i 12 14 36 116-11
NOWAKOWSKI
W i n n n i ę ikorar W a r s i a w a , W t p o lir .s 1 m „ i .
D m w d -IŁ M d k lc k l O r ir , ż y la k i, be
moro-idy W a r s z a w a K o i z y w o 49 g o d z - 4 -1 1 i 4 -7
Dr. med
I. EHDENKDEUI2
skór, i w rn c ry c ia e
W a r s z a w a how* 5wiai ) ] n . II
PORTRET KOLOROWY
w ra m a c h z k a ż d e , f o t o g r a f ii N a d c s ltj r d j ę o e , o p is z m ia n , 10 zl , o trzy m a s z p o rtre t p ró b n y (b ro n z o w y -s e p ta ) ro z m ia ró w : 24 30 cm — 50 z ł., 30— 40 cm — 60 z ł., 40— 50 cm — 70 z ł p o b r a n ie m p o c z to w y m w 10 d n ia c h . P o p ie rs ia , c a łe p o s ła ć .e , p o rtre ty ro d z in n e , d z ie c ię c e , ś lu b n e , p a m ią tk o w e . Z łą c z e n ia k ilk u fo ło q ra 1 i|, ż ą d a n e z m i a n y n ie w p ty w a je na c e n ę .-—
Z. w r o t f o t o g r a f ii