• Nie Znaleziono Wyników

Rodzina Chrześciańska, 1902, R. 1, nr 20

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rodzina Chrześciańska, 1902, R. 1, nr 20"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Pisemko poświęcone

Wychodzi raz na tydzień w Jfiedzielę.

♦Rodzina chrześciańska« kosztuje razem z »Górnoślązakiem « kwartalnie 1 m a r k ę 60 fe n . K to clice samą »Rodzinę chrześciańskąs abonować, może ją sobie zapisać za 50 fe n . u pp. agentów i wprost w Adm inistracyi »Górnoślązaka* w Katow icach, ul. Młyńska 12.

Na Niedzielę 21 po Ś w iątka ch

Ewangelia u Mateusza świętego

w Rozdziale X V I I I .

O n ego czasu pow iedział Jezus uczniom swoim tę przypow ieść: Przypodobane jest K ró ­ lestwo niebieskie człow iekow i królowi, który chciał kłaść liczbę z sługami swoimi. A g d y począł liczbę kłaść, przywiedziono mu jed n ego, który mu był winien dziesięć tysięcy talentów.

A g d y nie miał skąd oddać, kazał g o pan je g o zaprzedać, i żonę je g o i dzieci i w szystko co miał, i oddać. A upadłszy sługa on, pro­

sił g o m ó w ią c: Miej cierpliwość nademną, a wszystko tobie oddam. A pan zlitow aw szy się nad onym sługą, w ypuścił g o , i dług mu odpuścił. L e c z sługa on w yszedłszy, nalazł jedn ego z tow arzyszów swoich, który mu był winien sto groszy; i ująw szy dusił go, mó­

w iąc: Oddaj coś wńnien. A upadł tow arzysz je g o , prosił g o m ówiąc: Miej cierpliwość na­

demną, a oddam ci wszystko. A on nie chciał, ale szedł i wsadził g o do więzienia, ażb y oddał dług. A ujrzaw szy tow arzysze je g o co się działo, zasmucili się bardzo, i przyszli i p o­

wiedzieli panu swemu w szystko, co się było stało. T e d y zaw ołał g o pan je g o i rzekł mu:

S łu go niecnotliwy, w szystek dług odpuściłem ci, iżeś mię prosił. Iżali tedy i ty nie miałeś się zm iłować nad tow arzyszem twoim, jakom się i ja zm iłował nad tobą? I rozgniew aw szy się pan je g o , podał g o katom, ażby mu oddał w szystek dług. T akci i O jciec mój niebieski uczyni wam, jeśli nie odpuścicie każdy bratu swemu z serc w aszych.

N auka z tej E w angelii.

Dzisiejszą powieść ewangeliczną powiedział Pan Jezus, aby nas pouczył, ja k się mamy z naszymi obchodzić bliźnimi, gdy nam co zawinią. »Panie!«

zapytał się razu pewnego Zbawiciela Piotr święty:

»ilekroć brat mój zgrzeszy przeciwko mnie, a mam mu odpuścić? aż do siedmiukroć?« A Chrystus na to: »nie powiadam ci, aż do siedmiukroć, ale, aż do siedmiudziesiąt siedmiukroć®, i żeby dokładnie zrozu­

miał te słowa, następującą opowiada p rzypow ieść:

*Podobne jest krolestwo niebieskie człowiekowi kró­

lowi, który wezwał sługi swoje do siebie, aby się z nimi obrachował. I gd y się z nimi rachował, po­

kazało się, że mu jeden sługa był winien dziesięć tysięcy talentów, według n aszeg o : około piętnaście milionów talarów. Ogrom ny dług! W iedział król, że ten sługa nie był w stanie zapłacić mu tyle pie­

niędzy; ale żeby przecię coś dostał, mając prawo nawet po sobie, rozkazał go z żoną i dziećmi i z ca­

łym dobytkiem zaprzedać. Sługa ów, widząc smutne położenie swuje, udaje się w pokorę, pada królowi do nóg, błaga o cierpliwość, i wszystek dług święcie obiecuje zapłacić. Poruszony litością pan, wypuścił na wolność sługę, i cały dług mu darował. Co za dobroć niesłychana! A le ten, wracając do domu, napotyka na drodze swojego towarzysza, który mu był winien sto groszy, około trzynastu dzisiejszych talarów. Chwyta go zaraz, dusi i m ęczy i w o ła : oddaj mi moje pieniądze! Nie miał ich nieborak;

prosi go więc serdecznie, aby mu jeszcze czas nie­

jaki czekał i obiecuje z podziękowaniem oddać.

Głuchy na to wszystko sługa, kazał go wsadzić do więzienia i tak długo trzymać, dopóki mu się zupeł­

nie nie uiścił. Inni słudzy, dowiedziawszy się o tem, co się stało, bardzo się zasmucili, i poszedłszy po­

wiedzieli to królowi, panu swojemu. Król każe wo­

łać owego nielitościwego sługę i całkiem nań obu­

rzony, mówi do n ie g o : sługo złośliw y! prosiłeś mnie tylko, abym ci czekał, a ja ci darowałem dług cały, C zyliż tedy i ty nie powinieneś się był zmiłować nad towarzyszem twym tak, jakom się ja nad tobą zmiłował? I rozgniewawszy się na niego Pan, roz­

kazał pierwszy swój wyrok na nim wykonać.

sprawom religijnym, nauce i zabawie.

(2)

K ończąc tę przypowieść Pan Jezus, rzekł: »takci i O jciec mój niebieski uczyni wam, jeśli nie od­

puścicie każdy bratu swemu z serc waszych«.

Rozważajcie kochani Bracia, powyższą przypo­

wieść, któż sobie nie pomyśli: A co za okrutny, co za nielitościwy człowiek ów sługa! Pan tiu tak ogromny dług darował, a on parę talarów m chciał swemu koledze poczekać. A przecież owym niego­

dziwym sługą nie kto inny jest, jak tylko my sami!

każdy grzech jest obrazą Boga, jest wielkim, nie­

skończonym długiem. W nijdźm yż w rachunek sami ze sobą, policzmy, jeśli jeno zdołamy, cały szereg grzechów życia naszego, od kolebki aż do tej chw ili;

owe grzechy, któreśmy popełnili: mową, myślą i uczynkiem ; grzechy przeciwko Bogu, przeciwko bliźniemu, przeciwko nam samym, owe grzechy, które wypłynęły z zaniedbania obowiązków naszego stanu, z opuszczenia dobrego, z niezapobieżenia złemu;

owe grzechy cudze, owe zgorszenia z całym tysiącem opłakanych skutków! Któż się nie zatrwoży, kto nie wzdrygnie nad takim długiem grzechów ? Któż nie zawoła z Dawidem: nieprawości moje otoczyły mnie, a liczba ich przechodzi włosy na g ło w ie ! I cóż poczniemy? Jestże nadzieja, że kiedyś spłacimy Bogu ten dług tak niezmierny? albo kto za nas Bogu zaręczy? O niepojęte miłosierdzie B oga!

Byleb3rśmy, upokorzywszy się, wyznali nasze złości, a wszystko nam darowane będzie; co więcej, cała szczęśliwość wieczna nas czeka! Serca skruszonego i uniżonego ty Boże nie wzgardzisz.

Nie byłożby zaś największą z naszej strony niewdzięcznością, gdybyśm y nie chcieli postępować z bliźnimi tak, jak B ó g z nami postępuje? zwłaszcza, że nasze urazy nie mogą iść w porównanie z obrazą Boga? A wydarzają się przypadki, że gdy w trybu­

nale spowiedzi miliony grzechów się odpuszczają człowiekowi, ten małej urazy swojemu bratu darować nie ma chęci, i zemstą pała ku niemu. Nie jestże taki winniejszy od“ owego złośliwego sługi? Tam ­ temu król darowawszy cały dług, nie powiedział:

daruj i ty bliźniemu; ale do nas Chrześcian ciągle B óg się odzywa z tem przykazaniem, bo nam i mo­

dlić się do siebie każe: >i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczam y naszym winowajcom*.

A jeżeli, Chrześcianinie, koniecznie przy swo- jem obstając powiadasz, że uraza, jaką ci zadał twój bliźni, jest tak wielka, iż jej darować nie możesz, to stawszy pod wizerunkiem ukrzyżowanego Jezusa Chry­

stusa i tam wołaj o zemstę na twego brata. Lecz nim zaczniesz, przypatrz się za radą świętego A u g u ­ styna, raz jeszcze twemu Zbawicielowi, przypatrz się wiszącemu na krzyżu; a najprzód rzuć okiem na święte jeg o nogi; oto krwią zbroczone i do krzyża przybite. Czyjasz to sprawa? Oto ci, których jako zgubionych owiec tak długo szukał, za którymi idąc, góry i morza, puszcze i doliny przebiegał, byle je Ojcu niebieskiemu pozyskał; oto ci nieprzyjaciele jeg o , to uczynili. Patrz się na ręce J e g o ! podnosił je, aby chorych leczył, i drugim dobrze czynił; aby

się modlił do O jca i błogosław ił ludziom, a teraz oto przybite do krzyża. Chrześcianinie! któż to uczynił?

Przypatrz się Jego głow ie: okrwawiona, zeszpecona, cierniową obwiedziona koroną; któż tó uczynił? Po całem ciele zraniony i poszarpany, patrzy ku niebu, patrzy ku ziemi, a nigdzie pomocy, a nigdzie u lg i!

Patrz się na tego męża cierpień! powiedz: czy jest boleść, ja k je g o boleść? Patrz się na zawieszonego na krzyżu, słuchaj bluźnierstw Jego nieprzyjaciół, słuchaj szyderstw Jego oprawców! i powiedz, czy jeszcze potrzeba czego do pomnożenia Jego męki?

A le oto otwiera usta swoje, słuchaj więc w o łającego ! Będziesz klął swoich nieprzyjaciół? będziesz przed światem zaklinał się na swoją niewinność? będziesz w ołał do O jca swego o zemstę? Słuchaj, bo mówi:

»Ojcze daruj im, bo nie wiedzą co czynią* ; to mówi, tak sie modli ten Boski cierpiciel; taki nam zostawił przykład, abyśmy go naśladowali. A ty Chrześcia­

ninie, ty jeszcze chcesz nieprzyjaźń w twojem sercu zachow ać? ty nie chcesz przebaczyć? O jeszcześ tak długo nie chodził za twoim nieprzyjacielem, jeszcześ mu tyle nie wyświadczył dobrego, co Jezus swoim prześladow com : jeszcze cię twój nieprzyjaciel nie przybił do krzyża, jeszcze nie szydził z ciebie konającego, jeszcze nie naśmiewał się z twoich mąk, i ty nie możesz darować? nie? O ! to idź precz z pod krzyża, porzuć um ierającego Zbawiciela twego, m odlącego się, a modlącego i za ciebie. Idź, zmyj z czoła twego imię Chrześcianina, wymaż imie twoje z księgi ochrzconych, a idź i mścij się, albo weź twoją nieprzyjaźń na łoże śmiertelne, do grobu, weź ją na sąd B oga, weź ją — ale nie! ty przecie nie odejdziesz z pod tego krzyża niepojednany, bez szczerego i pobożnego przedsięwzięcia nie pożegnasz się ze Zbaw icielem ! Jego przykładem pouczony działać będziesz i nim zasilony zwyciężysz w walce.

Niech będzie ta walka i jeszcze raz tak trudną, dla tego nie rozpaczaj, bo łaska Boska jest z tobą;

a im trudniejsza walka, tem chwalebniejsze zwy- cięztwo, tem świetniejsza korona. A zw yciężyw szy tak samego siebie i za nienawiść przeciwnika miło­

ścią się wypłaciwszy, wtedy możesz spokojnie twe oczy podnieść do nieba, i kiedyś, jak mówi św. Ce- zaryusz z ufnością odezwać się przed Chrystusem na sądzie: Panie! przebacz mi, bo i ja przebaczyłem.

A le przebaczyć trzeba z serca! Powiada nie­

jeden: odpuszczam, ale już odtąd nie chcę z nim mieć więcej żadnej sprawy. A jestże to z serca odpuścić? Cobyś powiedział, Bracie! gdyby do cie­

bie B ó g wyrzekł: odpuszczam ci grzechy, ale o to­

bie nic wiedzieć nie chcę? Przestałbyś na tem?

Przeto, aby się nikt nie mylił, ani wykręcał, w od­

puszczaniu uraz bliźniemu, dodał Pan Jezus: że O jęiec niebieski tak postąpi z nami, jak on król ze złośliwym sługą, jeżeli nie odpuścimy każdy z nas bliźniemu z serca.

(3)

Zakony.

> . (Ciąg dalszy).

Zako n y ry c e rs k ie .

Templaryusze, Kawalerowie maltańscy, Krzyżacy.

1. W roku 1 1 1 8 zebrało się w Jerozolimie kilku rycerzy i ślubowali B ogu czystość, ubóstwo, posłu­

szeństwo i bój z niewiernymi na obronę pielgrzymów i ziemi świętej. — Król Balduin I. oddał im część swego pałacu, i plac około kościoła Salomonowego, a że kościół się po łacinie templum nazywa, przeto ci zakonnicy rycerze przybrali nazwisko Templa- rynszy.

Papież Eugeniusz III. roku 1128 potwierdził ten zakon, i przeznaczył mu za ubiór biały płasz z czer­

wonym krzyżem.

Po stracie Palestyny Tem plaryusze udali się do swych wielkich w łości w Francyi. Król fran­

cuski Filip IV. z chciwości, aby ich bogactwa zabrał, o wiele zbrodni ten zakon niesprawiedliwie oskarżył.

D ługo onych rycerzy m ęczono; mistrza ich na stosie spalono, a on stojąc w ogniu w zywał na sąd B oży Filipa prześladowcę, i tak w płomieniach skonał.

Król Filip cały majątek tego zakonu zabrał, ale sam roku nie dożył, umarł roku 1314. — I tak Tem pla­

ryusze upadli.

2. W tym samym czasie i w tym samym celu powstali także Kawalerowie św. Jana, później mal­

tańskimi zwani. Ci mieli czarne płaszcze i krzyż biały. Nazwani zostali od szpitala św. Jana, który zbudowano dla pielęgnowania ubogich i chorych pielgrzymów, i dla tego nazywają się ci zakonnicy także Braćmi szpitalnymi. C el tego zakonu był zaiste piękny i szczytny. Papież Paschal II. po­

twierdził ten zakon. I tu ślubowali czystość, posłu­

szeństwo, ubóstwo, a później i bój z niewiernymi.

Po upadku Palestyny, przenieśli się ci rycerze na wyspę M a l t ę , i od niej imie Kawalerów mal­

tańskich przybrali.

3. Nieco później powstali K r z y ż a c y , albo kawalerowie niem ieccy N. M. Panny, również ku pie­

lęgnowaniu chorych i obronie Ziemi świętej. Ich ubiorem były białe płaszcze i krzyże czarne, od czego u nas ich Krzyżakam i zwano. Ślubowali także czystość, posłuszeństwo i wojowanie z poga­

nami. Oprócz niemców, żadnego cudzoziem ca nie przyjmowali.

Papież Klemens III. potwierdził ich zakon. — Pierwszym ich mistrzem był Henryk W alpol Bassen- heim Nadreńczyk. Lecz już pod swym czwartym mistrzem Hermanem Salza osiedli we W łoszech.

Prusacy wówczas byli jeszcze poganami, i czę­

sto napadali ziemię polską. Książę mazowiecki, Konrad, wezwał przeciw Prusakom Krzyżaków, i na­

dał im ziemię Chełmińską pod tym warunkiem, aby Prusaków do W iary świętej nawracali. Papieże Ho-

noryusz i G rzegorz IX., wzięli w opiekę Krzyżaków, i dlatego K rzyżacy lekceważyli sobie Polaków, lubo tylko od Polaków byli ze wszystkiem uposażeni.

A le taka jest niewdzięczność świata.

Konrad im nadał roku 1228 ziemię Chełmińską najpierw na 20 lat, a potem na zaw sze; tudzież dał im wieś Orłowów w Kujawach i zamek Dobrzyński.

Dopiero roku 1230 z rozkazu W ielkiego mistrza przy­

był do Polski Herman de Balk, i jeszcze zamek Nie- szawski z kilku wsiami na Konradzie wytargował.

L ecz K rzyżacy byli bardzo ch ciw i; nie tak im szło o nawrócenie Prusaków do W iary św., ja k o ich podbicie pod swoję moc i panowanie. W 80 lat podbił też zakon K rzyżacki całe Prusy, wystawił Toruń, Chełmno i Malborg. Nienasyceni K rzyżacy i dumni targnęli się nawet na ziemię polską, na­

jeżdżali ją bardzo często i łupili.

W ładysław Łokietek, gd y wstąpił na tron polski, zastał ziemię Pomorską w ręku Krzyżaków. Mężny i dzielny stoczył bitwę z nimi pod Połowcam i w K u ­ jawach, gdzie 20000 Krzyżaków na placu położył.

T en siedemdziesięcioletni król tak ukrócił ową nie­

nasyconą chciwość Krzyżaków. A le chociaż ugody nastąpiły, jednak Krzyżacy, wiarołomstwa popełnia­

jąc, byli ciągle powodem do niezgód i zatargów.

Co większa, K rzyżacy na nowo za Kazimierza W iel­

kiego, syna W ładysław a Łokietka, ciągle napadali Polskę, pustoszyli wsie i miasta, palili kościoły, łu­

pili skarby; o co nawet jako świętokradzcy w eks­

komunikę popadli. T acy to byli Krzyżacy.

W ładysław Jagiełło, książę litewski, ożeniwszy się z Jadwigą, królową polską, wnuczką Kazimierza W ielkiego i przyj ąwszy chrzest, został królem pol­

skim. Z a niego to K rzyżacy znów najechali ziemię polską. A le za to rozprawił się z nimi król W ła ­ dysław. Przed bitwą W ielki mistrz Krzyżaków przy­

słał mu szyderczo, aby się król miał czem bronić, dwa m iecze; W ładysław przyjął je z pokorą, potem wysłuchał dwóch Mszy św., podczas których krzyżem leżał w zbroi, błagając B oga o zwycięztwo, wstał i dał znak do bitwy. Polacy uderzyli na Krzyżaków i 40000 ich trupem położyli. B yło to roku 1410, pod Grunwaldem czyli Dąbrową. T u legł ich W ielki mistrz, Ulryk Jungingen. L ecz W ładysław Jagiełło z zwycięztwa korzystać nie umiał, i niekorzystny po­

kój z nimi zawarł.

A leć jeszcze o tem nie koniec. Oto K rzyżacy się znów wzmogli, i znów wiarołomnie napadali kraje polskie, wsie i miasta palili i łupili. Aliści syn W ładysława, Kazimierz Jagiellończyk, naówczas król polski, kilkanaście lat wojował tych nieprzy­

jació ł wiecznych O jczyzny i Kościoła. — Polacy na poparcie tej wojny wielkie czynili ofiary. Król, du­

chowni i panowie połowę duchodów składali na ołtarz ojczyzny. Mieszczanie i kmiecie również czy­

nili co mogli, dawali także wielkie ofiary, aby tych wrogów pognębić. T ak wielkie dobrowolne dary poparły znacznie wojnę, a K rzyżacy zostali na głowę pobici i upokorzeni zupełnie. Król Kazimierz, ju ż

(4)

lepiej jak ojciec umiał korzystać z zwycięztwa. Sta­

ną! pokój w Toruniu 1466, — przez który Prusy zachodnie czyli Królewskie, (Gdańsk, Warmia i wo­

jewództwo chełmińskie) wróciły się do Korony pol­

skiej ; a reszta Prus, to jest Prusy wschodnie czyli książęce, jako lenność, pozostały się przy Krzyżakach z tym warunkiem, iż W ielki mistrz zakonu miał składać hołd wierności królowi polskiemu.

T ak więc Krzyżacy, owi dumni rycerze i chciwi zaborcy, upokorzeni zostali mocą oręża polskiego, i ju ż nigdy dawnej swojej wielkości nie odzyskali.

Ostatnim mistrzem Krzyżaków był Albert, sio­

strzeniec króla polskiego, Zygmunta I. Ten wzbra­

niał się powinnego hołdu oddać królowi; lecz Z y g ­ munt go upokorzył. Albert zaś chwycił się religii luterskiej, ztąd Zygmunt odebrał Prusy zakonowi, i dał je temuż Albertowi jako księztwo pruskie pod­

dane Polsce, na co Albert roku 1525 złożył w K ra­

kowie hołd uroczysty. — T ak więc i zakon Krzyżacki upadł, który był wielu wojen przyczyną, póki sam nie zginął.

(Ciąg dalszy nastąpi).

W kaplicy Matki Boskiej Bolesnej

w Staniątkach.*)

Jako dziś klęczę tak niejednym razem Klęczałem tutaj — przed świętym obrazem!

A T y jak gwiazdka, co świeci w obłoku

Byłaś mera światłem w pielgrzymstwa pomroku!

Dzisiaj powracam o! Matko do Ciebie, Płacząc nad ziemią — a marząc o Niebie.

Tobie me żale i smutki przedłożę, I kij pielgrzyma u stóp Twoich złożę.

Matko! T y doradź, Matko, wkaż mi drogę;

Bez Ciebie myśleć i kochać nie mogę;

Powiedz, czy w obce mam się udać strony, Gdzie mi już polskie nie zanucą dzwony?

C zy mam przeprawić mą łódkę przez morze, G dzie mi już polskie nie zaświeci zorze;

C zy też w ojczysty mam wrócić zakątek, W kraj tęsknych marzeń i łzaw ych pamiątek?

I tam wśród swoich jako na wygnaniu, Mówić o przyszłem w życiu zmartwychwstaniu?

C hoć ciało słabe, ale duch ochoczy, I nigdy z drogi, co wskażesz nie zboczy.

D la mnie rozkazem każde Tw e skinienie;

O daj pracować na kraju zbawienie, A za to wszędzie zawsze złożę dzięki, Choć mnie powiedziesz przez krzyże i męki!

0 Matko! objaw — objaw mi Tw ą wolę, Matko, przeżegnaj oschłą serca rolę,

Na której smutków porosły piołuny, Jako złowrogie pogrzebne całuny.

Matko! o przemów, przemów do mej duszy, Bo ją świat mroźnem swem tchnieniem wysuszy!

Myśli, jak wichrem pędzone obłoki, Błądzą — a z myślą błądzą wątłe kroki.

Dziś mnie przywiodły w te mury klasztorne, W ten raj pokoju. — A ch ! może pozorne Dziś szczęście moje, i w jednej godzinie I to złudzenie z innemi zaginie!

Czym na to przyszedł, by po raz ostatni Polskę powitać, posłyszeć głos bratni, Po raz ostatni ten głaz ucaławać Rzewnie zapłakać i wstecz powędrować.

1 gdzieś w obczyźnie, w tułacza odzieniu Prześnić to życie w tęskności, cierpieniu?

Matko boleści! w każdym życia razie, Gdym się pomodlił przy Twoim obrazie,

Poczułem w głębi mej duszy wzruszenie, Jakby głos matki, ja k krzyża natchnienie;

Matko i dzisiaj niechaj tak się stanie, Daj mi odpowiedź na moje pytanie!

*) W iersz O jca Karola Antoniewicza, napisany w czasie rozproszenia zakonu, gdy autor namyślał się, czy zostać w O jczyźnie, w której nie wolno mu było tak ja k chciał pra­

cować, czy udać się na m isye zagraniczne.

)(iedobre zabawy.

Każda zabawa dobrą jest wtedy, jeżeli istotnie znużonemu ciału i duchowi przynosi ulgę i rozrywkę po pracy. Skoro zaś zabawa przestaje być środkiem do godziw ego celu, do podniesienia i rozerwania umysłu, gdy ktoś bawi się tylko aby się bawić, a do tego na tej zabawie marnuje zdrowie i czas, łub gdy nawet w zabawie ma cel jakiś zły i nieuczciwy, wtedy zabawa staje się niedobrą i grzeszną.

Są pewne gry i zabawy, które z natury swojej nastręczają wiele sposobności do złego, do grzechu i obrazy Boskiej.

Karty, kostki i tym podobne gry, których w y­

grana osobliwie od szczęścia zawisła, wiele ju ż złego narobiły i dlatego koniecznie ich unikać trzeba. Są to tak zwane gry hazardowe. Hazard, z języka francuskiego, znaczy tyle co przypadek. W ygrana zależy więc nie od sprytu, ani od rozumu grających, lecz jedynie od tak zwanego szczęścia.

Najgorszą rzeczą, gdy na taki przypadek szczę­

ścia stawia się wysokie sumy pieniędzy. W tedy bo­

wiem rzeczywiście goły tylko przypadek stanowi

(5)

0 zupełnej ruinie lekkom yślnego człowieka, który cały nieraz majątek naraża na przegranie.

Powie ktoś, że to przecież niewinne zabawki, w których trzeba ulżyć pracy, w których trzeba szu­

kać zapomnienia nieskończonych trosk i kłopotów domowych! Oj ładnie to niewinne zabawy, które tyki ju ż doprowadziły do żebraczego kija, wycisnęły strumienie łez, sprowadziły tysiące procesów, kłótni, pojedynków, zabójstw i samobójstw. A te smutne 1 opłakane skutki tych niewinnych, jak mówią za­

baw, widocznie są dziś nietylko ju ż w domach b oga­

czów, ale i w domach mieszczan, rzemieślników, w chatach nawet wieśniaczych usłyszysz na nie skargi. Opowiadał mi pewien duszpasterz, że w jeg o parafii włościanie, gospodarze, przegrywali po sto i wię­

cej marek w jeden wieczór, ku wielkiej zgryzocie swojej i poczciwych żon, a ku radości drugiego wydrwi­

grosza, który ich do hazardu namówił. Ciągłe na­

rzekanie na nędzę, ubóstwo, niedostatek, tak po- wszechnemi się stały, iż zdaje się, jakoby B ó g prze­

klął ziemię, żeby ju ż skarbów swoich nie wydawała więcej, że ju ż wyschły wszystkie zarobku źródła, że drogich kruszców żyły zamieniły się w popiół, a przecież wiemy, że gospodarstwo coraz się więcej doskonali, iż przemysł przez olbrzymie wynalazki swoje do w ysokiego wzniósł się stopnia, że statki parowe, koleje żelazne, handel tak się rozprzestrze­

niły i podniosły!

L ecz gdzież szukać przyczyny tego narzekania ? W pijaństwie, używaniu, i w tych »niewinnych« za­

bawach.

W szakżeż to jednak rozrywka! Piękna to roz­

rywka mieć myśli natężone bez przestanku i pomię- szane niepokojem i chciwości. W oczach ogień ła­

komstwa na pieniądz, który zabrać ochota bierre z krzywdą drugiego. Co mi zresztą za uciecha i rozrywka, jeżeli się bliźniego po prostu okrada, albo nawet wtrąca się w przepaść nędzy i rozpaczy!?

Takich zabaw nietylko unikać należy, ale także trzeba innych od niej odciągać, w domu swoim jej nie cierpieć, a podwładnym wprost ich surowo za­

kazać. '

Czytam y w żywocie św. Ludwika, że dowie­

dziawszy się, iż hrabia Andegaweński, brat jego , i Gwalter z Nenmuru zasiedli do takiej ^niebez­

piecznej gry, wstał choć ciężko chory, z łóżka, wszedł potaczając się do pokoju, gdzie grali, wziął warcabnicę z kostkami i częścią pieniędzy i wyrzucił oknem w morze, dawszy poprzednio giaczom dobrą naukę.

Coś podobnego stało się w ostatnich czasach w pewnym domu obywatelskim. Znany obywatel miał gości w domu, których wypadało przenocować.

Kiedy gospodarz poszedł dla słabości wcześniej do łóżka, ktoś z gości pokusił, aby nagrać w hazard.

Tow arzysze się znaleźli. Na stoliku od gry leżało już kilka tysięcy marek, które lekkomyślni gracze gotowi byli przegrać. Gwar grających doszedł do uszu gospodarza. Ten wstał, wszedł do pokoju,

wyłajał ich nieźle, a nakoniec odezwał się do n ic h :

»Moi kochani! W idzę tu na stole stos złota, który chcieliście poświęcić swojej namiętności. Pozwólcie, źe te pieniądze zabiorę i zrobię z nich dobry użytek, rozdzielając je pomiędzy ubogich«. I nie czekając odpowiedzi, zgarnął złoto do k ieszen i; gracze zaś nie śmiejąc się opierać tak uprzejmej prośbie gosp o­

darza, zawstydzeni i z długiemi nosami poszli spać.

T ak powinni czynić wszyscy, którzy jakim kol­

wiek sposobem zetkną się z zawodowymi graczami.

Utrudniać im grę niegodziwą — to dobry środek.

Zaczną się najprzód kryć z swoją namiętnością, a może z czasem zupełnie ją zaprzestaną.

£ .

On i ona.

Przy drodze łączącej miasto N. z sąsiednią mu wioską, stała chata maleńka i pochylona — stara jak świat. Konary olbrzymiej sokory chroniły ją przed wzrokiem ciekawego przechodnia.

Zdołałyż one i życie rodzinne jej mieszkańców osłonić tajemnicą.

Oj nie! Pokąd on i ona świata za sobą nie widzieli, pokąd wspólnie pracowali i oboje żyli uczci­

wie w tej chacie, acz nędznej, było w esoło i nie znano co bieda. Dopiero od chwili — tak głośno mówiono — kiedy on począł grosz ciężko zapraco­

wany trwonić na karty i karczmę, w chacie tej źle i smutno, a ona i dziecię przymierają z głodu i chata spieszno chyli się ku ziemi.

— Biednaż ona, biedna — litowały się kobiety.

Póki dziecię było zdrowe, nie żałowała i ona rąk do roboty, bo też prócz chaty mają jeno to, co własnemi zarobią rękoma.

Jednego wieczora rozprawiano o nich może najwięcej. W yrobnicy, co powracali z miasteczka, przynieśli wiadomość, że między kilku szulerami (karciarzami) przyszło do bitki, a on, jej mąż, po­

ranił jedn ego z nich tak ciężko, że sprawa o sąd oprzeć się musi.

B ył to dzień wypłaty robotników.

Ona czekała znać na niego, siedziała bowiem przed chatą na przyzbie. Pozdrawiali ją w szyscy, jednak żaden z nich nie odważył się uwiadomić ją 0 zaszłym wypadku.

Czekała daremnie. I późno w noc już było 1 chat okienka wszystkie pociemniały, a jego jeszcze widać nie było.

Jakżeż ciężko, jak duszno robiło się biednej na sercu.

— A ch ! — w ybiegło z jej ust zaciśniętych, ręce mimowoli ściskały zbolałą głowę, a w duszy szeptało boleśnie:

Czem uż to teraz nie spieszno mu nigdy do domu? Czemu nie wita dawnem słowem i unika

(6)

mych pieszczot?... czemu jak z psem się obchodzi, a na dziecię nie spojrzy?

— W ięc karty mu milsze nad spokój i szczę­

ście rodziny? O ! on zapomniał, że mam serce inne od niego, serce co go kocha i cierpliwie znosi męki... męki straszliwe.

Z tą skargą na ustach wpatrzyła się w dal ciemną i bezbrzeżną, jak gdyby tam kryła się ta­

jemnica przyszłej wspólnej ich doli.

Wtem doleciał jej uszu płacz dziecięcia. Kilka kroków chwiejnych i była ju ż w chacie, uśpiła je, a wkrótce i jej strudzone powieki zmrużyły się same. Usnęła przy kolebce — na ziemi.

* *

*

— Kto mię budzi? — zawołała kobieta, gdy się nad ranem ocknęła.

Nieład na łóżku i do sionki drzwi uchylone świadczyły, że on był w domu i po krótkim spo­

czynku dopiero co wyszedł. Zgrzyt drzwi obu­

dził ją.

— W ięc był? Czy choć spojrzał na biedne swe dziecię, co niby cień niknie ze świata... O Boże!

ileż łez i bólu widzę jeszcze przed sobą!

Słowa te brzmiały spokojnie, ale chorobliwy jej rumieniec to bladszym, to ciemniejszym stawał się na przemian i zdradzał, że biedna cierpi okrutnie.

Myśl dobra, może zbawcza, nasuwa mi się

— wyszeptała po chwili i przed obrazem Bożej Ro­

dzicielki rzuciła się na kolana.

— Modliła się długo, bardzo długo i spokojnie, mężniejsza powstała z klęczek.

— Nie! Z Bożą pomocą jeszcze nie wszystko stracone — wymówiła z otuchą, okryła dziecię w najlepsze chusty i pospieszyła z niem do mia­

steczka.

On spostrzegł ją z dala — sumienie w nim drgnęło. Nie miał czasu zastanowić się... przerwał pracę i wyszedł naprzeciw.

Ciche westchnienie, słabe jak tchnienie wie­

trzyku, uleciało z piersi kobiety.

: Patrz, mężu, na biedne twe dziecię — rzekła z udanym spokojem. — Rozpacz zatruła pokarm w mych piersiach, a ono z głodu zamiera. Niech biedactwo nie męczy się dłużej... zabij je !

Spojrzał na nią z przerażeniem, gniewnemi zmarszczkami zaszło jeg o czoło.

— Jak ty śmiesz! — krzyknął i podniósł pięść zaciśniętą.

Dziecię wytrzeszczyło dziwnie oczy, wyciągnęło doń rączkę, i poruszyło ustami, jakby mówić chciało.

W tej samej chwili wstąpiła snać łaska Boża do serca jego, bo święty dreszcz przejął go wskroś, zadrżał i w kilka zaledwie sekund głośnym wy­

buchnął płaczem.

Chwilka jeszcze i oboje zawiśli w gorącym uścisku.

— Przebacz mi — wyłkała — nie wiedziałam, co począć... modliłam się i...

— I B ó g wysłuchał twoich modłów — w y ­ szeptał nawrócony — i zarzekł się karczmy i kart.

Szczęście wróciło do stareńkiej ich chaty, on zaś odtąd własne doświadczenie przedkładał do oczu wszystkim, co do kart się rwali.

— Brzydka to rozrywka — ostrzegał — i łatwo w namiętność przechodzi; jej jak ognia w ystrzegać się należy. A iluż nieszczęść była już p rzyczyn ą ; Przez nią i bogacz stanie się żebrakiem i uczciwy, oszustem.

0 najdrobniejszych żyjątkach w świecie,

mianowicie o tych, które są przyczyną wielu chorób, i o kilku środkach, jakie doświadczenie podaje ku

zapobieganiu tymże, / l, przez Dr. C hłapow skiego.

(Podług w ykładu powiedzianego w Kółku Tow arzyskiem w Królewskiej Hucie, roku 1873).

W dzisiajszym opowiadaniu chcę zwrócić uwagę W aszę na świat drobnych istót, i chciałbym, poka­

zując W am przez powiększające szkło zwierzątka i rośliny niewidzialne dla oka, przekonać W as, że i w drobności stworzenia także prawie nie ma granic, t. j. że i drobność przekracza dziedzinę dostępną naszym zmysłom, a może i naszemu rozumowi, a sama nauka pozwala człowiekowi tylko do pe­

wnego stopnia wnikać w tę nieskończoność małości i poznawać tajemnice, innym stworzeniom zupełnie zakryte.

D o wnikania w świat zakryty przez drobność swoją oku ludzkiemu służą przyrządy, tak jak i do nurtowania głębin nieba; tylko nieco odmiennej bu­

dowy, nazywają się d r o b n o w i d z a m i albo mi­

kroskopami.

1 one, tak jak i dalekowidze, nie tak dawno wynalezionemi zostały. Przed tym wynalazkiem wolno było przypuszczać, że punkt dostrzegalny jeszcze dobrem okiem jest czemś najdrobniejszem, że nie ma ju ż wcale żyjących stworzeń po za temi, których gołem okiem jeszcze można dostrzedz, a o których sądzono, że lęgą się po prostu ze śmierci, zgnilizny i kału. — A ż tu tym jednym wy­

nalazkiem odkrył się świat nowy i więcej zaludniony i więcej obejmujący, niż nowy świat odkryty przez Kolumba, bo całą powierzchnią ziemi, część po­

wietrzną atmosfery i mórz głębiny zapełniający świat nieprzystępnych dla oka żyjątek, niby to roślin i niby to zwierząt rozpadających się na nieskończone ro­

dzaje, gatunki i podgatunki, a tak gęsto zamieszkałe, że na samo je g o wspomnienie wyobraźnia się gubi.

Upuśćmy pod taki mikroskop kroplę wody mętnej, np. z bagna, a tysiące w niej żyjących istót zobaczymy, różnych rozmiarów, kształtów i kolorów

(7)

suwających w tej wodzie, żyw iących się jedne dru- giemi to znowu niezliczone kijaszki, kółka mniej lub więcej; regularne, podłużne, pojedyńcze lub złączone, jak korali sznurki. Są to rośliny malutkie, znane tylko uczonym. — Każda z nich ma swoją nazwę, jak i każde z tych zwierzątek drobniutkich ma swoje nasionka, ja k tamte swoje jajka i rozradzają się one w ten sam sposób, albo też puszczając pąkowie, jak drzew’ gałązki, lub polip morski.

Któżby myślał, że w jednej takiej kropli wody tyle jest życia!? — A ów pyłek, co w powietrzu się unosi, co lśni przy silnem świetle słonecznem, wpa- dającem przez okno, to także tylko porwane wiatrem cząstki tychże roślinek, zwierzątek ich jajka, lub całe ciałka, mniej lub więcej wyschłe, całe stada takich żyjątek lub pęczki takich roślinek najdrobniejszych i najniższych.,, a jednak oddychamy tem powietrzem, a więc wciągam y je w płuca swoje, pijemy taką pełną żyjątek wodę nawet wtedy, kiedy myślemy pić świeżą i czystą i wciągam y w żołądek nieraz miliardy tych istot naraz, nie wiedząc o tem wcale.

W eźm y szw ajcarskiego sera kawałek pod mi­

kroskop; nie potrzeba silnego powiększania, aby spostrzedz widzialne zresztą nieraz i gołem okiem zwierzątka w pancerz, ja k żółw ’ i rak zbrojne, i uzbrojone w ostro kończate rogi i kolce. Nie­

którzy lubią właśnie taki robaczywy ser, tak jak inni lubią znowu inne gatunki pleśnią pokryte i przerosłe.

T o ż samo ma się z innymi pokarmami, miano­

wicie jeżeli się ju ż psuć zaczynają.

I tak wiecie, że w mięsie łatwo, mianowicie w lecie, lęgą się ( d o ś ć d u ż e ) — robaki białe; da­

wniej myślano, że one po prostu z mięsa powsta­

wały, a jednak są one tylko wylęgłemi jajkam i mu­

chy pospolitej.

L ecz gdybyśm y kawałek takiego mięsa, zaczy­

nającego się psuć, wzięli pod mikroskop, ujrzeli­

byśm y prócz tych jajek i poczwarek, zwierzątka lub grzybki mniejsze jeszcze daleko. — Zapytacie się:

Z czego one powstały? I one także z jajek lub na­

sienia zrodzić się m usiały; ale któż mógł te ich za­

rodki nanieść? — Zarodki takie znajdujemy wszędzie w kurzawie. Niech więc tylko mają warunki do roz­

winięcie się im potrzebne, a m nożyć się będą. Lecz czyż można zaręczyć, że tylko w gnijącem i ju ż cu­

chnąć zaczynającem mięsie (na które rzadko tylko zresztą trafią się amatorowie) mieszczą się takie zwierzątka? B yłoby wtedy łatwo od nich się uchro­

nić, boć sama woń przykra zgnilizny ostrzega nas, by psujących się pokarmów nie tykać. Doświadcze­

nie nas uczy przeciwnie, że i w świeżem i na pozór zupełnie dobrem mięsie bywają robaki i to właśnie najszkodliwsze. Robaki takie nazywamy p a s o ­ ż y t a m i .

Znacie w szyscy t a s i e m c a zapewnie; długi to, na kilkanaście i więcej stóp wyrastający płaski ro­

bak, poprzecznie prążkowany, jakby na kawałki po­

cięty, a właściwie składający się z połączonych ze sobą, jak ogniwa, w łańcuchu członków pojedyń-

czych. Ten kształt i te rozmiary przyjmuje On w żo­

łądku człowieka, ale dostaje się doń w kształcie innym, kulistym, jakb y bańka. Znacie zapewne chorobę świń, nazwaną węgrami. Mięsa z takiej węgrowatej świni nikt je ść nie chce, chyba że do­

brze upieczone, lub dość wygotowane, aby b yć pe­

wnym, że m ieszczące się w niem w ęgry nie żyją;

ale czasami bańki węgrowe są tak małe, że trudno ich dostrzedz gołem okiem i że w siekanem na kieł­

basy mięsie mogą się mieścić całe. Otóż ktoby zjadł taką surową węgrowatą kiełbasę, nabawiłby się prawdopodobnie choroby tasiemcowej.

(C iąg dalszy nastąpi).

Rady gospodarskie.

O k w a sie.

Do zarobienia chleba żytniego, jako pszennego i jęczm iennego, bierze się kwasu. Ten robi chleb pulchniej szym, strawniejszym, a zatem smaczniej­

szym i pożywniejszym. Kwas więc jest przyprawą chleba.

Starać się tu o to trzeba, żeby go ani za wiele, ani za mało nie było, Do zaczynienia kwasu bierze się mąka poślednia i woda ciepła. W ielu okruchy z przeszłego pieczywa do kwasu miesza, to nie zaszkodzi. W ogólności kwas trzecią część ciasta zawiera. Kto chce prędko piec, więcej kwasu mieć m u si; podobnież i do pory roku stosować się trzeba, latem robi go się mniej, zimą więcej, chociaż do tej samej ilości ciasta. Im więcej w ody ciasto w siebie wciąga, tem mniej kwasu się bierze. Zaczyniony kwas stawia się na ciepłem i spokojnem miejscu i dobrze nakrywa. Po dwunastu godzinach jest już dobry. Dobroć jego poznaje się, gd y jest ciepły, i kiedy za dotknięciem go palca opada. Po dwóch dniach zmienia się je g o dobroć, i nabiera goryczy.

Zaś stary kwas można odświeżyć, wsypawszy mąki i nalawszy wody i również się odświeży, posypawszy go po wierzchu solą, lub płachtą w zimnej wodzie zmaczaną, nakrywszy.

Ciasto takie zaraz po wygniecieniu w piec się wsadza. Zanadto stary kwas zepsuje chleb. Jeśli się chleb pęka, pochodzi to nie z wielości, lecz ze starości kwasu.

Inny środek zakiszenia ciasta są młodzie. T e powinny być świeże i mocno pachnące. Świeżość ich i dobroć poznaje się, lejąc je kroplami na g o ­ rącą wodę, jeżeli po wierzchu, jak łój roztopiony, na zimnej wodzie pływają, są dobre; złe opadają na dół. Młodzie z kwasu robią chleb pulchniej szym, lżejszym i smaczniejszym, lecz nie tak wytrzymałem, jak sam kwas lub same młodzie. Do pięknego

(8)

ciasta więcej się zazwyczaj młodzi bierze, gdyż poślednie i bez młodzi dobrze kisieje; ale z młodziami smaczniejszy. Od wiele młodzi chleb gorzki.

C f»

W esoły kącik.

W menażeryi podziwiali w szyscy odwagę do- zorcy, który wszedł- do -klatki bardzo dzikiej ty­

grysicy.

»To nie wielka sztuka*, odezwał się naraz szewcz}'k, »żeby jeno moja majstrowa była w tej klatce, toby on z pewnością nie odważył się wejść do niej U

J * . *

*

W ieśniak idący z siannemi widłami, napasto­

wany od psa, bronił się ich ostrzem i przebił go.

W łaściciel jeg o wyrzucając mu zabójstwo psa, mówi:

»Czemu się drugim końcem wideł nie bronił?*

»Bylbym to uczymł«, odpowiedział, »gdyby pies nie zębami, ale ogonem na mnie był nacierał*.

* *

*

* Panie sekretarzu*, powiada pan pocztmistrz, kupiłem konia co się nazywa! Ma dwadzieścia lat, chodzi sześć godzin dziennie i nie potrzebuje bata*.

»To nic*, odpowiada sekretarz, »nasz listowy ma pięćdziesiąt lat, chodzi przez cały dzień, i też nie potrzebuje bata*.

* *

*

— Powiedz mi Icek — pyta Sara — jak się mam przystroić na bal maskowy, aby mnie nikt nie

poznał?

Ny — rzekł Icek — jen o się umyj i wy- czesz, a nikt cię nie pozna z pewnością.

* *

*

K u b a : »Co ty tam masz za pstrego kota?«

S t a c h : »To bardzo osobliwy kot, bo nic nie żre, jeżeli nie jest dobrze pożute*.

K u b a : >A to bieda z nim — i któż mu wszystko żuje?*

S t a c h : »No, ju żcić nie kto inny, tylko on sam*.

* *

* W szk ole .

N a u c z y c i e l : »Dokąd przychodzi dobry czło­

wiek po śmierci?*

U c z e ń : Na cmentarz.

* *

Podobieństwo.

»W szakże prawda, panie doktór, że moja córka bardzo do mnie podobna?* zapytała lekarza ży­

dówka.

»A tak — zwłaszcza gdy nie umyta! —• odrzekł lekarz.

S Z A R A D Y .

i.

Początek z końcem od początku świata Krąży po ciele i tak życie splata;

Środek jest wrogiem życia, zw łaszcza duszy, A gdy w pogańskim synu dzikość wzruszy, B y zniszczył Europę, wnet się całość zryw a,, Plac trupami a Polskę laurami okrywa.

II.

Czytaj w p r o s t , a będę przykry, Czytaj w s p a k , a dam ci ikry.

Za dobre rozwiązanie wyznaczona nagroda.

f

Rozwiązanie łamigłówki z nr. 20-go:

R D o m ż y d z i Ś 1 ą 2 a c y S t a n i s ł a w W i n c e n t y P o 1

O ś w i a t a i p r a c a W A f r y c e C h i ń c z y c y Z e b r a n i e r 6/ 1 n i c k i e R o d z i n a C h r z e ś c i a ń s k P r z y j a c i e 1 r o d z i n y

Z a k 1 a d y s a 1 e z y a n S t a g r a c Z y ń s k i

R a k o n i e w i c e S z a r a d o w o

Ś c i ń a w a R u s i n

O k o a

Rozwiązania nadesłali: panie Jadwiga Badura z Rożdzienia i Marya Bednarska z Katowic, pp. A n ­ drzej G ogolok z Król. Huty, W ojciech Twardowski i Leon Nowacki z Katowic, Jan Matuszczyk z Go- tartowic, Jan Szulc z Poznania.

Nagroda przypadła p. Jadwidze Badura z Roź- dzienia.

Nakładem i czcionkami »Gómoślązaka«, spółki wydaw niczej z ograniczoną odpowiedzialnością w Katowicach.

Redaktor odpowiedzialny: A d o lf Ligoń w Katowicack.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Trudno, a prawie niepodobno jest nie wzruszyć się na widok ludzi, którzy aby dostąpić królestwa niebieskiego, opuszczają świat, a gardząc wszyst- kiemi je g o

Przyjęcie Sakramentu małżeństwa nazywa się ślubem dla tego, że najgłówniejszym obrzędem tej świętej czynności jest wykonanie ślubu czyli przy­. sięgi

Miasto Naim leżało w dolnej Galilei, między Górami Tabor i Hermon, w pięknej bardzo okolicy. Szedł właśnie do niego z Kafernaum Zbawiciel, gdzie był uzdrowił

I na onego ślepo narodzonego ślepotę, i na Łazarza śmierć był przepuścił, nie dla żadnego grzechu jego, ani rodziców jego, ale jako sam powiedział dla

Faryzeuszowie cieszyli się, że Sadduceuszowie zawstydzeni odeszli; ale tego nie mogli znieść na sobie, że Pan Jezus ich zawstydził; zeszli się tedy pospołu i

Więc rozległy się straszne okrzyki tego ludu, domagającego się, aby chrześcian rzucano w cyrkach, w czasie publicznych igrzysk, lwom na pożarcie!. Tak się też

bierz sukienkę białą, w której nieskalanej masz się stawić przed sąd Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyś otrzymał życie wieczne. Bracia, przypatrzmy się

ścioła; goreje przy nich światło, i Kler zebrany od- prawuje tam jutrznią ku czci Świętych, których są te relikwije. Dyakon zaś w kościele będący, pyta