Warszawa, 5 Czerwca. Nr. 23. Rok IV. Dnia 24 Maja (5 Czerwca) 1886 r.
PRENUMERATA WYNOSI: II W Warszawie: Rocznie rs. 6.—Pół-1 roeznie rs. 3.—Kwartalnie rs. 1 k. 50.1
W Królestwie I Cesarstwie: Rocznie rs. 8.—Półrocznie rs. 4.—Kwartal
nie rs. 2,
W W. Ks. Poznańskiem: Rocznie marek 22.—Półrocznie marek 11.
W Galicyi: Rocznie złr. 12.—Pół-1 rocznie złr. 6.
PISMO TYGODNIOWE
POD REDAKCYĄ
Jana Jeleńskiego.
O dziełach nadsyłanych do Redak
eyi, zamieszczają się recenzye.
Rękopisma nadsyłane nie zwra
cają się.
Ogłoszenia do Roli przyjmują się w Redakeyi po cenie 10 kop. za wiersz
lub za jego miejsce.
Adres Redakeyi. — Warszawa. — Nowy-Świat Nr. 4.
Od Redakeyi.
przesyłki, dołączamy do dzisiejszego numeru koperty i „listy zwrotne.“
Szanownym abonentom przypominamy o terminie od
nowienia półrocznej i kwartalnej prenumeraty.
Nie potrzebujemy nadmieniać, iż kierunek i dążności pisma, jak dotąd tak i nadal, zostaną niezmienione. Ponie
waż jednak im dłużej i wytrwałej Rola stoi na raz obranem stanowisku, tem bardziej wzmaga się nieprzyjaznanam agi- tacya licznych a nie przebierających w środkach przeciwni
ków, — przeto prosimy wszystkich nam życzliwych a znają
cych przekonania nasze, o rozpowszechnianie o piśmie na- sztm wiadomości, o prostowanieo niem sądów nieprawdzi
wych, szerzonych tendencyjnie, i o popieranie pracy naszej moralnym swoim wpływem.
Wspominaliśmy już o tem i powtarzamy jeszcze, iż pragniemy rozszerzyć ramy i objętość Roli, bez podno
szenia .ceny prenumeracyjnej, a uczynić to będziemy mogli tylko przy zwiększonej liczbie abonentów. Sądzimyzaś, iż zapracowaliśmy na dobrą wiarę u stałych czytelników na
szych, i że wolno nam powiedzieć otwarcie, iż gdyby każdy z życzliwych i sprzyjającychkierunkowi pismanaszego, zje
dnał mu jednego tylko nowego abonenta, wówczas i my, bez podnoszenia, powtarzamy,ceny,moglibyśmy tem rychlej urze
czywistnić nasz zamiar i utrwalić tem silniej dalszy rozwój pisma.
Zprac obszerniejszych, obok rozpoczętego przekładu głośnego dzieła Drumonta p. t. „Francya zżydziała“, W nad- chodzącem drugiem półroczu r. b. pomieścimy między inne- mi: „Fałszywy i prawdziwy liberalizm“ przez Wł. №. Dębic kiego.—Zteki zacofańca (dalszy ciąg listów Hreczkosięja). — Kobieta w społeczeństwie polskiem (Listy Matki do t. zw.
„pozytywistek“). — Ideały belletrystyki pozytywnej, przez T. J. Choińskiego i t. d.
Nadto, autor kończącego się już obecnie szeregu arty
kułów p. t. „Gospodarka finansistów warszawskich“ da wać nam będzie kolejno szczegółowy rozbiór działalności wszystkich poszczególe prywatnych instytucyjfinansowych w Warszawie.
Z utworów belletrystycznych, rozpoczniemy w jednym z przyszłych N-rów druk nowej powieści oryginalnej p. t.
„Romans awanturnika“, napisanej przez autora — znanej już czytelnikom Roli — „Pięknej Podołania''. Początek tej po wieści otrzymają wszyscynowo przybywający abonenci.
O wczesne nadsyłanie przedpłaty wprost do Redakeyi (Nowy-Swiat Nr. 4) najuprzejmiej prosimy, a dla ułatwienia
GOSPODARKA FINANSISTÓW WARSZAWSKICH.
XIII.
Lecz zamknijmy w końcu tę czarną księgę naszych stosunków, na której froncie powinny być wypisane godła gospodarki finansistów naszych: egoizm rasowy i podbój kapitału.
Do czegóż więc dążymy ? Jakie widnokręgi uchyla przed nami przyszłość, w obec dzisiejszego układu rzeczy ? Co się stanie z naszym dobrobytem, z naszem istnieniem spółeczno-ekonomicznem, jeźli zaślepienie nasze dopuści klikę finansistów do święcenia zwycięztwa, jakie już teraz przeczuwać można ?
Zrzućmy raz z siebie maskę wzajemnego okłamywania się, zrzućmy z oczu naszych bielmo optymizmu, co zagłusza w nas dreszcze trwogi, i trzeźwo wejrzyjmy w ubiegłe i świeże wypadki, by wysnuć z nich prawdopodobną prze
powiednię. Smutna wyrocznia!
Oto spółeczeństwo całe w zależności od kliki finanso
wej, kraj z natury bogaty, mający wszelkie dane do po
myślnego sił swoich rozwoju, zakuty w pęta przez zbo- gacone kosztem jego życia plemię. Dokoła rozlega się w tej sprawie bolesne v a e v i c t i s ! Zwycięzcy zorga
nizowani w skadrach ścisłej solidarności, z wszelkiemi or
ganami swej władzy finansowej i środkami do walki; na ich czele nieliczna, lecz potężna arystokracya pieniężna, ród bankierów, kierujących całą armią ; w ich ręku scentralizo
wana gotowizna kraju, wszystkie jego kapitały, oni są tu panami, bo bez nich nikt i nic przedsięwziąć nie zdoła.
Na usługi tych „podskarbich narodu“ oddana jest cała warstwa mniejszych i większych, ciemnych i oświeconych pośredników, wykonywających plany z góry pły
nące, cierpiących z funduszów kliki środki do dalszego pod
boju, do mocniejszego zadzierzgania węzłów zależności. Ża
dne przedsięwzięcie, żadna instytucya powstać nie może bez pomocy, bez współudziału kliki, a klika popiera, daje życie tylko takim .interesom“, na których zyskać może jej spra
wa, od których niema powodu spodziewać się własnego nie
bezpieczeństwa. A cóż się nazywa bezpieczeństwem tej dziatwy złotego cielca? — Swoboda eksploatacyi stosunków miejscowych, żydowienia ich, wysysania wszelkich źródeł zarobkowych i gromadzenia dochodów do własnego skarbca,
zamkniętego dla potrzeb kraju, otwartego dla interesów plemienia.
Pod takim sztandarem podnosi się wysoko hasło spe kulacyi i szwindlu kupieckiego, poziom moralno-iutellektu- alny obniża się, społeczeństwo, zręcznie wciągnięte w grę plemienną, traci czucie, nie domyśla się, że jest pomostem, wiodącym do utrwalenia wrogiej sobie idei. Zżydzenie pojęć, myśli i uczuć nurtuje jego organizm, przytępia głos sumienia, zwyradza, wynaradawia... Coraz więcej jednostek przechodzi w szeregi judaizmu, który w drodze walki cichej, к u 1 t u r n e j , walki kapitałem, szybko zmierza do ostatecznego kresu swych zabiegów — wytworzenia bia
łych murzynów i okrzyknięcia wszechwładztwa Izraela.
Jeszcze raz smutne — przepowiednie ! Zbliżamy się zaś do nich całą silą rozwielmożnionych kapitałów żydow
skich, a jeźli we Francyi, Niemczech i Anglii budzą się dziś obawy przed uciskiem ze strony tychże kapitałów, toż u nas chyba ucisk ten jest o tyle bliższym, o ile liczniejsze jest
„królestwo judzkie“, o ile bogatsze są jego finanse.
Zresztą, nasza niezależność już dziś niezem nie jest zagwarantowana : żydzi tak dalece potrafili skupić w swym ręku nasze kapitały, tak wysokie podatki procentowe nało
żyli na ludność, wszedłszy na hipoteki zajęli tak ogólnie w swe pośrednie posiadanie własność ziemską i miej
ską, tak opanowali przemysł i handel, że już teraz, zwła
szcza przy rozproszeniu naszych sił materyalnych, w spra
wach ekonomicznych bez ich udziału obejść się nie możemy.
My już w niewoli żydów jesteśmy — tylko że jeszcze wyjść z niej jesteśmy w stanie !
Tak, ostatnia godzina zwycięztwa gospodarki finansi
stów dotąd nie wybiła, należy więc skorzystać z chwili, ażeby zapobiedz szerzeniu się jej potęgi i wywalczyć wy
zwolenie kraju. W jaki sposób ?
Przysłowie poucza, iż niema tego złego, coby na dobre nie wyszło. Nauczeni bolesnem, ćwierćwiekowem doświad
czeniem, w ciągu którego mieliśmy chyba dość sposobności poznać przedsmak „złego“, bardziej niż każde inne spółe- czeństwo, mamy obowiązek nietylko własny, ale i cywilizacyjny, zbadać słabe strony przeciwnika i przede- wszystkiem poznać jego broń. Dla poznania właśnie tej broni, przytoczyliśmy w poprzednich artykułach szereg spo
strzeżeń nad działalnością finansistów warszawskich. Prze
konywają one, że głównym orężem żydów w walce z nami 8ą dwie sfery stosunków — handel i kredyt, nad
PANNA PERLE.
(z francuzkiego).
(Dalszy ciąg )
Twarz jej cała była szlachetna i jakby tajemnicza, je
dna z tych twarzy, które przekwitły, nie zużywszy się ani uwiądłszy od trudów i silnych wzruszeń.
Jakie piękne usta! a jakie ładne zęby! A jednak zda
wało się, że się nie śmie uśmiechnąć.
I naraz porównałem ją z panią Chantal. Zaprawdę panna Perle wyglądała lepiej, sto razy lepiej, była piękniej
sza, szlachetniejsza, dumniejsza.
Osłupiałem czyniąc te uwagi. — Nalano szampana.
Wzniosłem toast na cześć królowej. Widziałem, że miała ochotę zakryć twarz serwetą; potem, gdy umoczyła usta w winie, wszyscy krzyknęli: „Królowa pije! Królowa pije!“
Wtedy ona oblała się rumieńcem i zabłysnęła się. Śmiano się z tego, ale widziałem, że ją wszyscy kochają.
* **
Po obiadzie Chantal wziął mnie pod rękę. O tej po
rze palił zwykle cygaro. Gdy był sam, wypalał je na ulicy;
niemi też, o ile mogą być skutecznym środkiem obrony le
galnej, z naszej strony zastanowić się tu wypada.
O ile nam się zdaje, rezultat walki ochronnej nie bę
dzie dla nas niepomyślnym ; zwłaszcza na polu handlowem mamy wszelkie szanse powodzenia.
Mówiąc szczerze, żydki w handlu przebrali miarę; sza- chrajstwem, oszustwem, podstępnemi bankructwami tak się już dali we znaki mieszkańcom, iż wytrącenie z ich dłoni mo
nopolu kupieckiego może być tylko kwestyą czasu. Niedo
wierzającym, których szeregi, na szczęście, coraz maleją, przypominamy niedawne wypadki Końskowolskie, tak nie
spodziewane a tak znamienne zarazem. Kto mógł się spo
dziewać, iż spokojna osada, w której żydki, jak w reszcie miast i miasteczek naszych, swobodnie gospodarzyli, naraz wymówi im uległość swoją, zerwie wszelkie stosunki, zrzuci pęta i sama weźmie się do pracy w zawodzie, będącym do
tąd wyłącznym przywilejem żydowskim ! Jakkolwiek zaś, jest to fakt bezwątpienia wyjątkowy, któż zaprzeczy jednak że z czasem nie powtórzy się on w innych miejscowościach, że nie stanie się on zjawiskiem powszeduiem ? Przed 15-ma laty cały handel był własnością żydów, podczas gdy teraz niema już miasteczka a nawet osady, w którychbyśmy nie próbowali konkurencyi z żydami.
Otóż na tej drodze trzeba wytrwale dążyć wciąż na
przód.
Zkądże wreszcie wywodzą swoje pochodzenie nasi wielcy finansiści, nasze potęgi giełdowe, kolejowe i fabry
czne, jak nie z kupieckiego stanu?! Dla czegóżby nam mniej się miało powodzić ? Wprawdzie nie będziemy n i - gdy, przenigdy chwytać się środków, właściwych żydowstwu, ale też i nie pretendujemy odrazu na milione
rów, nie; chciejmy tylko pracować sami we własnym kraju uczciwie, a skutek pożądany uwieńczy naszą zarad
ność i zabiegliwość.
W dziedzinie handlu jednak walka musi być niezmier
nie systematyczna i wytrwała; tu bowiem nie dość jest chcieć, tu trzeba umieć współzawodniczyć. Za
pewne, łatwą rzeczą zostać kupcem, wyłożyć jaki taki ka
pitał i prowadzić sklep, ale też jeszcze łatwiej — stracić mienie skutkiem nieznajomości fachu. Celem zapobiegnięcia podobnym następstwom, mogącym nas zobojętnić do sprawy, zniechęcić do handlu, należy wykształcić młode poko
lenie kupieckie. Posyłajmy nasze dzieci do szkół fachowych, oddawajmy je na praktykę do większych przed- gdy miał kogo na obiedzie, brał go do sali bilardowej i tam palił, grając. Tego wieczora , na intencyę Trzech Króli, zapalono nawet na kominku w sali bilardowej; mój stary przyjaciel wziął kij, który nakredował starannie, i rzekł do mnie:
— No, zaczynaj!
Bo on mówił mi ,,ty‘‘, lubo miałem lat dwadzieścia pięć; ale on znał mię od małego dziecka.
Zacząłem więc partyę, zrobiłem kilka karambolów, kilka mi się nie udało ; ale że myśl o pannie Perle nie wy
chodziła mi z głowy, więc zapytałem nagle:
— Proszę pana, czy panna Perle jest pańską kuzynką?
On przestał grać i zdziwiony spojrzał na mnie.
— Jakto? więc ty nie wiesz, nie znasz historyi panny Perle ?
- Nie.
— Ojciec nie opowiedział ci jej nigdy ?
— Nie.
— A to dziwna rzecz, bardzo dziwna. To przecie cała awantura!
Zamilkł, a po chwili odezwał się.
— A gdybyś wiedział jak się to dziwnie składa, że ty pytasz mnie się o to dzisiaj w dzień Trzech Króli!
— Dla czego ?
— Ach! dlaczego! Posłuchaj. Jest temu lat czterdzie- s
ROLA 267
siębierstw handlowych ! Jak wielką jest potęga — facho
wości, dość przytoczyć fakta, ogólnie zkądinąd znane.
Tak np. w spółkach rolniczo-handlowych, które w o- statnich czasach rokowały szybki rozwój, jedną z najwię
kszych przeszkód jest brak ludzi fachowych wpośród kra
jowców ; spółki mają na celu skoncentrowanie interesu zbo
żowego w ręku samych wytwórców, są one niejako prote
stem przeciwko lichwiarskim wyzyskiwaniom producentów przez kupców-pośredników, tymczasem, mimo racyonalności zasad i pewności zysków, nie mogą się one rozpowszechniać, gdyż rolnicy nasi byli dotąd rolnikami, lecz nigdy kupcami.
To samo w innych grupach stowarzyszeń. Mamy jednę spółkę — handlu materyałami potrzeby gospodarczej, której uczestnicy zmuszeni byli szukać fachowego kierownika wpo
śród... żydów ! Słowem, w obecnych warunkach, jesteśmy uzdolnieni do^tonkurencyi z żydami jedynie w drobnym handlu kramarskim, — z bardziej wpływowych stanowisk nie możemy ich jeszcze wypierać; musimy dopiero się uczyć, ażeby przez nabytą wprawę być w stanie wyprzeć wszech
potężne pośrednictwo żydów w takich olbrzymich sferach handlowych, jak zbyt okowity, cukru, zboża, skór, chmielu, mąki i t. d., wymagających i specyalnych wiadomości i prak
tyki.
Dobrym też 'środkiem w walce mogą być wszelkie stowarzyszenia t. z. spożywcze. Mamy ich w kraju kilkanaście, a możemy posiadać kilkadziesiąt, gdyż przy istnieniu ustawy normalnej, zakładanie ich nie nastręcza wielkich trudności, a udział uczestników daje rękojmię zbytu towarów.
Lecz tu znowu potrzeba solidarności, zespolenia usiło
wań i energii, a więc zalet, w których jeszcze bynajmniej nie celujemy. Wiedzą o tem żydki i wszelkiemi sposobami usiłują zdyskredytować niebezpieczne dla nich spółki spo
żywcze. W Żyrardowie, gdzie spółka istnieje od lat dwóch, żydzi płacą „dywidendę“ tym robotnikom, którzy do stowa
rzyszenia nie należą; w Zawierciu próbowali podkupić spól- ników, w Dąbrowie górniczej rozpuszczają’niekorzystne dla spółki pogłoski i t. d., a ta ich agitacya najlepsze daje świa
dectwo użyteczności spółek.
Nie ustawajmy na tej drodze, bo ona już poważne
przyniosła nam owoce. (d. n.)
ści jeden; czterdzieści jeden akurat dzisiaj, w dzień Trzech Króli. Mieszkaliśmy wtedy u Roüy-le-Tors, na wałach; ale muszę ci naprzód opisać dom żebyś zrozumiał lepiej. Roüy zbudowane jest na stoku, a raczej na wzgórzu, panującem ponad rozległemi łąkami. Mieliśmy tam dom z pięknym ogrodem zawieszonym, podtrzymywanym w powietrzu przez stare mury forteczne. Dom więc był w mieście, w ulicy, podczas gdy ogród panował ponad płaszczyzną. Były też drzwi z tego ogrodu na pole, do których schodziło się po schodach ukrytych w grubości murów; zupełnie jak w ro
mansach. Droga przechodziła tuż około tych drzwi, zaopa
trzonych w duży dzwonek, gdyż wieśniacy, żeby sobie oszczę
dzić drogi, tędy dostarczali nam ^rozmaitych zapasów. Te
raz rozumiesz jak to było, prawda ? Otóż owego roku na Trzy Króle padał śnieg od tygodnia. Zdawało się że to już koniec świata. Gdyśmy wyszli na wały spojrzeć na równi
nę, zimno robiło nam się w duszy, na widok tej ogromnej płaszczyzny białej, zmarzniętej, błyszczącej jak kryształy.
Zdawało się że Pan Bóg kazał opakować ziemię, żeby ją odesłać do składu starych światów. Powiadam ci smutno było okrutnie
* **
Sporo tam wtedy było naszej rodziny: mój ojciec i matka, wuj i ciotka, dwóch braci moich i cztery kuzynki, ładne
Z pod szlacheckiej strzechy.
XXXIX.
ROZPRAWY KONKURSOWE.
III.
Rozprawa patia Maksymiliana Dobrskiego.
Nie opatrzona żadnym tytułem specyalnym, trzecia z kolei rozprawa p. Dobrskiego, jest względnie — bodaj czy nie najlepszą. Wprawdzie sąd konkursowy poprzestał je
dynie na „zaleceniu“ pracy tej do druku, ale to bynajmniej nie zmienia jej wartości faktycznej.
Pan Dobrski nie wynalazł także owego kamienia filo
zoficznego, na podstawie którego możnaby gospodarstwa
„prowadzić“ tak, iżby, żartując sobie z nizkich cen pszenicy,
„pokrywać niedobory“, ale zato, na ogólne położenie i ogól
ne złe, trapiące naszą własność ziemską, dał nam pogląd nadzwyczaj jasny, zdrowy i praktyczny.
„Rachuj—pracuj—oszczędzaj“, oto dewiza, jaką pan Dobrski rozprawę swoją opatrzył, i w duchu tej dewizy prowadzi rzecz od początku do końca.
Zaleciwszy rachunek, jako główną podstawę racyo- nalnego prowadzenia gospodarstwa, zaznaczywszy z naci
skiem, iż w rachunku to przedewszystkiem, — rolnik mieć powinien „ciągłego nauczyciela i najlepszego doradcę“, iż w rachunku głównie rolnik „znajduje bodźca do pójścia w pewnym kierunku, lub do cofnięcia się z drogi źle obra
nej “,— autor przechodzi do kwestyi oszczędno
ści.
Że pan D. zaleca nam, wieśniakom, oszczędność, w tem naturalnie, niema ani nic nowego, ani nic szczególnego.
Owszem, to rzecz arcy-zwyczajna. Kazań na temat osz
czędności wysłuchaliśmy tyle, że nikt się już z temi „głosa
mi publicystyki“ nie rachuje,—zwłaszcza gdy lada liberalny żydek z „Prawdy“ albo „Przeglądu“ p. Wiślickiego, dosiadł
szy szlachtożerczego pegaza, woła i wykrzykuje : szlachta zbytkuje, szlachta marnotrawi, jej zbytek i marnotrawstwo prowadzi kraj do bankructwa“ i t. d.
Ale co w rozprawie paua Dobrskiego jest rzeczą ory
ginalną, to że nie poprzestając na ogólnikach i oklepanych komunałach na temat oszczędności, daje nam budżet wydatków właściciela ziemskiego, w którym wykazuje, przy pomocy cyfr, na jakich mia
nowicie rubrykach i jakie możnaby zyskać oszczędności.
Ponieważ, wyznaję to otwarcie, z pomiędzy wszyst- dziewczęta: ożeniłem się z najmłodszą. Z całej tej gromady dziś troje nas tylko zostało przy życiu: żona moja, ja i mo
ja bratowa, mieszkająca w Marsylii. Mój Boże I jak też to te rodziny prędko marnieją; strach mnie bierze gdy o tem pomyślę! Ja miałem wówczas lat piętnaście, bo dziś mam pięćdziesiąt sześć.
Otóż mieliśmy obierać króla migdałowego i byliśmy w wybornych humorach. Wszyscy czekali na obiad w salo
nie, gdy w tem mój brat starszy Jakób odezwał się:
— Jakiś pies od dziesięciu minut wyje na łąkach; widać jakieś biedne psisko zbłąkane.
Nie skończył jeszcze mówić gdy odezwał się głos dzwonka od ogrodu. Miał on ton dzwonu kościelnego i mi
mo woli przypominał nieboszczyków. Wszystkich dreszcz przeszedł. Ojciec zawołał służącego i kazał mu iść zobaczyć co to jest. Czekaliśmy w milczeniu, myśląc o śniegu okry
wającym całą ziemię. Służący wrócił i powiedział, że niema nikogo. Pies wył ciągle i jak się zdawało w jednem miejscu.
Siedliśmy do stołu ale trochę wzruszeni, zwłaszcza młodzi. Wszystko szło dobrze aż do pieczystego; naraz dzwonek znowu odezwał się, trzy razy, raz po raz. W nas dech się zaparł; patrzyliśmy po sobie, z widelcami w po
wietrzu, nadsłuchując, zdjęci jakimś strachem nadprzyro
dzonym.
Nareszcie matka moja przemówiła:
kich trzech rozpraw konkursowych, czyli właściwie, z po
między wszystkiego, co one zawierają, budżecik ten najwię
cej mnie pociągnął prostotą, jasnością i wymową swej tre
ści, więc pozwólcie, iż wam go tutaj in extenso przy
toczę.
Etat tedy wydatków przeciętnego właściciela ziem
skiego p. Dobrski tak przedstawia :
Rozchód na ubranie, oświetlenie, mięso, cukier, wino, gazety, książki i t. p.
Na podróże...
Na kształcenie dzieci... ....
Na lokaja i kucharza (zaliczając wartość ordynaryi) ...
Na dziewkę do pomocy kucharzowi (zali
czając pensyę i całkowite utrzy
manie) ...
Na szafarkę (której koszt w połowie na conto gospodarstwa przenoszę) . . Na ogrodnika z pomocą...
Naturalia z gospodarstwa do spiżarni pobierane, jak mleko, masło, mąka, kasza, jarzyny, drzewo i procent od wartości dworu (za komorne) . . Utrzymanie na stajni 4-ch koni cugo
wych (z potrąceniem wartości na
wozu) i reparacya ekwipaży . . . Koszt utrzymania furmana...
1,400 rubli.
200 „ 800 „ 290 „
80 „ 50 „ 150 „
500 „
400 „ 130 „ Ogól wydatków 4,000 rubli.
Uwaga. O ile właściciel sam administruje mająt
kiem, to powinien potrącić z tej sumy i przenieść na rachunek gospodarstwa tyle, ileby go kosztowało utrzymanie rządcy.
Objaśniwszy, iż do powyższej skali wydatków stosują się rodziny, których dziedzictwo stanowi wieś mająca roz
ległości od 25 do 60-ciu włók, i to „prawie zarówno, czy leży w złej czy w dobrej ziemi, czy jest obciążona długami, lub nie“ — objaśniwszy dalej, iż „ludzie różnej zamożności, żyjąc z sobą, dostrajają się do jednego stopnia utrzymania domu“—i że wreszcie „fałszywy wstyd pokazania się uboż
szym od swych sąsiadów, wstrzymuje wielu od oszczędno
ści, która w ich położeniu może stanowić o kwestyi bytu“ — pan Dobrski proponuje, a właściwie przypuszcza możliwość wprowadzenia następujących ograniczeń w powyżej wymie
nionych rubrykach:
Na wydatkach domowych możnaby oszczędzić...
Na ograniczeniu się w kosztownych bar
dzo wycieczkach do miasta . . . Na ustosunkowaniu kosztów wychowania
dzieci względnie do swej możności.
Na zastąpieniu lokaja i kucharza poko
jówką i kucharką, która w dodat-
400 rubli.
100 , 200 „
— To dziwne, że ten ktoś czekał tyle czasy i teraz dopiero powrócił; Baptysto, nie chodź sam, jeden z panów pójdzie z tobą.
Mój wuj Franciszek wstał od stołu. Był to rodzaj Her
kulesa, dumny ze swojej siły i który niczego się nie lękał.
Ojciec mój rzekł:
— Weź strzelbę. Niewiadomo co to być może.
Ale wuj wziął tylko laskę i wyszedł że służącym.
My zostaliśmy drżąc ze strachu i niepokoju; przesta
liśmy jeść, nikt nie przemówił ani słowa. Ojciec usiłował nas uspokoić:
— Zobaczycie że to jakiś żebrak, albo jakiś przecho
dzeń zabłąkany w śniegu. Zadzwoniwszy pierwszy raz i wi
dząc że mu nie otwierają zaraz, próbował odszukać drogę, ale widząc że to nadaremnie, wrócił do furtki.
Zdało nam się że nieobecność wuja trwa godzinę.
Wrócił nareszcie klnąc na czem świat stoi.
— Żywego ducha niema 1 — rzekł — to ktoś figle sobie stroi. Tylko ten przeklęty pies wyje o sto metrów od murów.
Gdybym był wziął fuzyę, byłbym go zastrzelił, żeby raz przestał.
Zabraliśmy się znów do obiadu, ale jacyś nieswoi;
każdy czuł, że to nie koniec, że coś w tem jest i że dzwonek tło przed nami, lada chwilę odezwie się znowu.
ku mniej jest ekspensowną w go
towaniu, niż kucharz... 100 „ Na pomocniczej obsłudze kuchennej, któ
ra tam nie cały dzień potrzebuje
być użytą . ... 40 „ Na usunięciu szafarki, której czynność
obejmuje pani domu, lub jej córka . 50 „ Na takiej samej modyfikacyi w kiero
wnictwie ogrodu... 100 , Na zastąpieniu koni cugowych fornal-
skiemi... 200 „ Na zniesieniu oddzielnego furmana, które
go w razie potrzeby wyręczy fornal 100 „ W takim razie ogół oszczędności wy
niósłby ... 1,290 rubli.
i wydatkowanoby już tylko . . 2,710 rubli.
Naturalnie, iż cyfry tu podane mają tylko wartość przykładu ; każdy jednak, jak to słusznie nadmienia autor, może je modyfikować, stosownie do prawdziwego położenia rzeczy u siebie i przekonać się, czy powinien zaprowadzić jakieś zmiany w ustroju swego domu, czy nie.
Kto więc łaskaw, komu z mych kolegów po lemieszu, wszystkie inne sposoby—nie wyłączając sposobu zalecanego przez pana Plewako : utrzymywania w swych folwarkach
„rodzin starozakonnych“ — komu, mówię, wszystkie inne sposoby „wyrównania niedoborów, powstałych skutkiem ob
niżki cen pszenicy“, wydadzą się albo wątpliwemi, albo zbyt trudnemi do przeprowadzenia, — ten niechaj rozpatrzy się w tych cyferkach, bo—powtórzę to jeszcze—mnie przy- ' najmniej, taki system rozmyślania nad kwestyą oszczędności
podoba się bardzo.
Nie powiem też, aby i inne rozdziały pracy p. Dobr- skiego miały się mi w ogóle nie podobać. Owszem, jego , uwagi o błędach spotykanych w pracy gospodarczej, o ho- I dowli i obornikach, — o obsiewaniu roli nieodpowiedniemi
■plonami, dalej o gorzelnictwie i handlu okowitą, wreszcie
■ o zlej i niewczesnej uprawie ziemi, są godne odczytania i uwagi bacznej.
W ogóle powiedziałbym, że rozprawa p. Dobrskiego, w zestawieniu zwłaszcza z materyałem cyfrowym p. Kacz
kowskiego, ratuje choć poniekąd rezultat konkursu.
Jeżeli jednak mam być szczerym, to dodam i to jeszcze, że więcej nierównie około owego konknrsu było wrzawy, hałasu i tej... niby niewinnej, dziennikarskiej reklamy, niżli 1 spłynęło z niego dla nas rolników, rzeczywistego, realne
go pożytku. Ściśle i bezstronnie rzecz biorąc, przyznać wypadnie, że znane już czytelnikom Roli „Odpowiedzi na kwestyonaryusz rolniczy“, mimo całej ich niedokładno
ści, przy wybornem jednak ugrupowaniu, opracowaniu i uło
żeniu w pewną całość systematyczną przez p. Fr. Ol
szewskiego, rzucają na stosunki i potrzeby krajowego I odezwał się akurat w chwili, gdy krajano ciasto Trzech Króli. Wszyscy mężczyźni zerwali się naraz. Wuj Franciszek, który tymczasem napił się szampana, zaklął się że go uśmierci z taką złością, iż matka i ciotka poskoczyły ku niemu, aby go odwieść od tego. Ojciec mój, chociaż bar
dzo spokojny i trochę kaleka (powłóczył, nogą od czasu jak ją złamał spadłszy z konia), oświadczył że musi się dowie
dzieć co to jest, i że pójdzie. Bracia moi, jeden ośmnasto, drugi dwudziesto letni, pobiegli po strzelby, a ponieważ na mnie nie zwracano uwagi, pochwyciłem sztuciec ogrodowy i gotowałem się wyruszyć z wyprawą.
* * * *
Ruszyliśmy niebawem. Ojciec i wuj Franciszek szli przodem z Baptystą, który niósł latarkę. Za niemi szli bra
cia moi Jakób i Paweł, a ja postępowałem z tyłu mimo próśb mojej matki, która z siostrą i kuzynkami została w progu.
Śnieg zaczął padać od godziny. Sosny uginały się pod jego ciężarem, podobne do białych piramid albo do olbrzy
mich głów cukru. Śnieg sypał tak gęsto, że o dziesięć kro
ków nic widać nie było. Ale latarnia rzucała wielkie świa- Kiedyśmy zaczęli schodzić po kręconych schodach w murze, strach mnie zdjął. Zdało mi się, że ktoś
ROLA
2ß»rolnictwa więcej światła, niźli ta gruba i pokaźna książka jaką nam przyniósł konkurs.
Ponieważ jednak ci, co o konkursie pomyśleli, mieli z pewnością—dobre chęci, przeto, chociaż w tym razie chę
ci za uczynek nie starczą, starczyć nie mogą, — to jednakże zarówno autorom rozpraw jak i inicyatorom konkursu, godzi się—z pod szlacheckiej strzechy—przesłać słowo uznania.
Hreczkosiej.
FRANCY A ZŻYDZIAŁA.
STUDYUM Z HISTORYI WSPÓŁCZESNEJ
przez Edwarda Drumont.
(Dalszy ciąg.)
— A na czem polega ta zasada wolności ?
— Na tem: Pierwszy lepszy żyd z Hamburga, z Frank
furtu, z Wilna, zkądbądź zresztą, gromadzi pewną liczbę milionów kosztem g o i m ó w, jeździ ekwipażami; mie
szkanie jego jest nietykalne, z wyjątkiem naturalnie rożka- kazu aresztowania, którego jednak przeciw niemu ni gdy nie wydają. Przeciwnie, francuz rodowity, fran
cuz naturalny, jak mówi Saint-Simon, ogalaca się ze wszystkiego co posiada i daje to ubogim; chodzi boso, mieszka w ciasnej izdebce, pobielonej wapnem, w której nie chcialby mieszkać służący służącego Rotszylda; ten wyjęty jest z pod prawa, można go wyrzucić na ulicę, jak psa.
Aryjczyk, zbudzony ze swej drzemki, osądził, podobno słusznie, że skoro w ten sposób pojmowano ową sławną to- lerancyę, o której od stu lat tyle mówiono, to już lepiej bić, aniżeli być bitym; uznał że czas już wyrwać kraj z rąk tych panów, w takiej gorącej wodzie kąpanych. „Skoro habit zakonnika nie na rękę jest twojemu surducikowi, to ubie- rzemy cię w hałat żółty, mój stary Semie“. Taka była kon
kluzja tych rozmyślań. I od tej chwili datuje się we Fran
cyi ustanowienie pierwszego komitetu antysemickiego, a właściwie mówiąc — antyżydowskiego.
To co się działo we Francyi, działo się również w Niem
czech. Żydzi pomagali o ile mogli do kulturkampfu — kul- turkampf skończył się a zaczyna się wojna antisemicka.
Zresztą fakt ten powtarza się wszędzie w tych samych wa
runkach, we wszystkich epokach i we wszystkich krajach.
Żyd, powracając zawsze do tego samego postępowania, które bywa przyczyną jego wypędzenia, zdaje się ulegać jakiemuś nieprzepartemu popędowi. Myśi zastosowania się do zwyczajów’, do tradycyj, do religii cudzej, nie mieści się w tych mózgach. To ty powinieneś się poddać żydowi, na
giąć się do jego zwyczajów, wyprzeć się wszystkiego, co dla niego niedogodne. ______________________
idzie za mną, że mnie pochwyci za barki i porwie; miałem ochotę wrócić, ale że trzeba było przejść przez ogród, nie śmiałem.
Usłyszałem jak otwierano drzwi na łąki; potem wuj zaczął znowu kląć: Milion kroć sto tysięcy fur beczek! zno
wu go niema! Żebym dostrzegł choć cień jego, dałbym ja mu 1
Strach było spojrzeć na równinę a raczej czuć ją przed sobą, gdyż widać nic nie było; wszędzie zasłona śniegowa bez końca, w górze, w dole, nawprost, na prawo, na lewo.
Wuj odezwał się znowu: A ten pies ciągle wyje; mu
szę go nauczyć jak ja strzelam. Przynajmniej jego uspo
koję.
Ale mój ojciec, który miał dobre serce, rzekł:
— Daj pokój, lepiej chodźmy ku niemu. On wyje za
pewne z głodu, a tak żałośnie, jak gdyby wzywał pomocy.
Zobaczmy.
I poszliśmy.
(Dokończenie nastąpi)
Ze zwyczajów naszego ’spółeczeństwa przyjmują oni tylko to, co schlebia ich próżności: z śmieszną łapczywo
ścią ubiegają się za tytułami baronów i hrabiów, z któremi tak im do twarzy, jak wołom przy karecie (1). Ale na tem kończy się ich wyrozumiałość; jak tylko który z naszych zwyczajów jest im nie na rękę, zniknąć powinien z po
wierzchni ziemi (2).
Prawo żyda do uciskania drugich jest częścią składo
wą jego religii, stanowi dla niego artykuł wiary, stoi w ka
żdym wierszu Biblii i Talmudu.
Przeciwko chrześcianinowi, poganinowi, g о у m o w i (lp. g o y, 1. m. g о у m) wszelkie środki są dobre.
Talmud jest w tej mierze kategoryczny i powiada wy
raźnie :
„Można i trzeba zabić najlepszego z goymów.
„Pieniądze goymów z prawa przypadają żydowi; więc wolno ich okradać i oszukiwać.“
Nawet rozwój spółeczny u semitów innemi idzie, niż u nas, drogami. Typem rodziny aryjskiej jest g e n s rzymska, która potem przetwarza się w dom feudalny. Siła żywotna, geniusz, gromadzą się niejako z pokolenia w po
kolenie, aż wreszcie zjawia się człowiek znakomity, będący niejako streszczeniem przymiotów swego rodu.
U semitów dzieje się inaczej. Na Wschodzie monar
cha wyszczególnia nagle jakiegoś wielbłądnika, nosi wodę, cyrulika, który odrazu zostaje baszą, wezyrem, powiernikiem panującego, jak ów Mustafa ben Izmail, który dostał się do Bardo (rezydencji beja Tunisu) jako sprzedający ciastka, pasztetnik, i który za to, że panu swemu, — według malo
wniczego wyrażenia p. Dauphina, prokuratora generalnego
—oddawał usługi dzienne i nocne, uzyskał od niezbyt skru
pulatnego dzisiejszego rządu francuzkiego, wielki krzyż legii honorowej.
Tak samo dzieje się u żydów. Z wyjątkiem rodzin ka
płańskich, które są prawdziwą szlachtą, szlachectwo u nich nie istnieje; niema nawet rodzin znakomitych; w niektórych z nich kredyt przechodzi z ojca na syna; sława nigdy.
W niespełna dwadzieścia lat, jeźli okoliczności mu sprzyjają, żyd dochodzi pełnego swojego rozwoju. Rodzi się na jakiejś Judengasse, zarabia trochę grosza na pierwszej operacyi, przerzuca się do Paryża," zyskuje order za pośrednictwem jednego z Dreyfusów, kupuje sobie tytuł barona, narzuca się na członka jednego z wybitniej
szych klubów, przybiera maniery człowieka, który zawsze był bogatym. Przeobrażenie dokonywa się w nim na razie;
nic go nie zadziwia, nie trwoży.
Weźmy żyda rossyjskiego, w zatłuszczonym chałacie, z pejsami i kolczykami, wykąpmy go przez miesiąc, a pójdzie prosto do loży w Operze i zasiądzie w niej z butą Sterna lub Günzburga.
Jako przeciwstawienie, weźmy przedsiębiercę chrze- ścianina, zbogaconego uczciwie; będzie, on miał zawsze minę, jakby pożyczaną, zażenowaną, będzie unikał zbyt wytwor
nych towarzystw. Syn jego, urodzony już w warunkach lepszych, wtajemniczony w subtelności cywilizacyjne, będzie już inny. Wnuk, jeźli rodzina podnosząc się ciągle, pozo
stanie i nadal uczciwą i chrześciańską, będzie już prawdzi
wym szlachcicem, bo posiędzie szlachetność myśli i uczucia, na którą nigdy nie stać spekulanta-żyda.
Żyd o ile prędko nabywa pewności siebie, o tyle nigdy nie jest w stanie posiąść dystynkcyi. U żadnego z nich (autor robi tu wyjątek dla niektórych żydów portugalskich, którzj’ zamlodu mają ładne oczy, na starość pewną powagę wschodnią?!..) nie znajdziesz tego spokoju, tej łatwości obej
ścia, tej uprzejmości, tej godności, które cechują rody pra
wdziwie arystokratyczne, i po których poznać zaraz rodo - wego pana, choćby się ubrał w łachmany. Żyd bywa nadęty,
(1) Łapczywość żydów na ordery równa się chyba bezczelnemu ich zuchwalstwu wobec rządów, które ich niemi obdarzają. W r 1863 „Ar
chiwa izraelskie“ żalą się na przykrość, jakiej doznają izraelici, nosząc takie ordery jak Izabelli Katolickiej, Świętego Mikołaja, Świętych Mau
rycego i Łazarza, i żądają aby nazwy ich zmieniono na bardziej świeckie.
(Przypis, autora.) (2) Przewaga żydowska nie jest bynajmniej owym bezwiednym poniekąd wpływem istoty wyższej; to ucisk, wywierany przez istotę niższą na wyższą, za pomoeą pewnego, brutalnego uporu, pewnej zawziętej i głu
chej pogardy dla wolności drugich, pewnej siły woli, wytrwałej w naj
drobniejszych szczegółach. Któż nie doświadczył w życiu tej tyranii z do
łu, podobnej nieco do uporu kucharki, która, jeźli ma pana słabego, będzie go w końcu karmiła tem, czego on nieeierpi.
Goncourtowie wybornie odmalowali to stopniowe ogarnianie wszyst
kiego przez żydów, w sztuce „Manette Salomon“, gdzie przed
stawiają wielkiego artystę przywiedzionego do zupełnego upadku, do ni
cości, przez żydówkę-wszetecznieę, przyjętą przez niego do pracowni, tak, jak żydów przyjęto do Francyi — z litości.
(Przypis, autora.)
ale dumnym być nie umie; nie przekracza on nigdy tego, pierwszego stopnia, choć przyznać należy że dochodzi doń z wielką łatwością. Rotszyldowie, mimo swoich miliardów, mają zawsze minę handlarzy starzyzną. Żony ich, mimo wszystkich dyamentów Golkondy, wyglądają zawsze na tan- deciarki, nie w niedzielnym, ale w szabasowym stroju.
Żydowi w obec chrześcianina brakuje zawsze tego, co stanowi cały wrdzięk stosunków spółecznych: równości. Żyd
— proszę to zapamiętać — nie będzie nigdy równym czło
wiekowi rasy chrześciańskiej. Albo się będzie czołgał, albo cię zdepcze; będzie pod tobą, nad tobą, ale nigdy obok ciebie.
Proszę, niech inteligentny czytelnik, któremu w ręce wpadnie ta książka, do własnych tylko odwoła się wspo
mnień. Fenomen, który zaznaczyłem, zjawia się w rozmo
wie z żydem choćby dziesięć minut tylko trwającej. Jak tylko w rozmowie tej zaczniesz nastrajać się na ów ton po
ufałości, szczerości, serdeczności, który stanowi cały urok stosunków światowych, on zaraz wsiądzie na ciebie, zechce cię opanować: musisz dobrze trzymać go na wodzy. Czy rozmawiasz z milionerem czy z łapserdakiem, musisz mu co chwila przypominać kim ty jesteś a kim on...
Jest jeszcze inny powód czyniący żyda niezdatnym do wszelkich innych stosunków po za obrębem interesu, — a tym jest: jednostajność typu. Podczas gdy rasa aryjska przedstawia nieskończoną rozmaitość organizacyj i tempe
ramentów, żyd zawsze jest podobny do żyda; nie posiada on rozmaitych zdolności, tylko zdolność jednę, jedyną, która atoli starczy za wszystko ; jest to owa t h e b u n a, owa subtelna praktyczność, tak ceniona przez muzułmanów, ów dar cudowny a nie dający się rozebrać, dar ten sam u człowieka politycznego i geszefciarza, a tak wyborne jednemu jak drugiemu oddający usługi...
O zasługach artystycznych i literackich żydów nie można sądzić na wiarę tego, co oni piBzą i drukują. Oni o każdym swoim „naucznym“ radziby powiedzieć to co mó
wią o rabim Eliezerze w „Bibliotece rabinów“ Bartoloccie- go : „Gdyby firmament niebieski był welinem a woda mor
ska zamieniła się w atrament, nie starczyłaby na spisanie wszystkiego co on wie!...“ Arcydzieła chrześcian pozostają w cieniu, podczas gdy na wielki bęben idzie wszystko, co nosi markę żydowską.
Zaszczytny epitet, epitet: c h o v e r, przyznany zo- staje najnędzniejszemu pismakowi, najokropniejszemu baz- graczowi, należącemu z dalsza lub z bliższa do bractwa.
(Dalszy ciąg nastąpi).
Listy z Galicyi.
VII.
(Dokończenie).
Jeźli mnie teraz zapytacie, co słychać w mieście spa- lonem, odpowiem wam starem przysłowiem, że dyabeł nie jest nigdy taki straszny jak go malują. Kilka dni temu byłem w Stryju, drugi już raz po pożarze, i oto jakie tam spostrzeżenia poczyniłem : Śródmieście spaliło się całe, ale
— powiedzieć tak można w tym mianowicie wypadku — na szczęście, spalili się prawie sami żydzi. „Na szczęście“, powtarzam, bo gdyby nie to, że poszkodowanymi są głównie synowie Izraela — Europa nie interesowałaby się losem małej mieściny galicyjskiej. Wszak dwa lata temu stra
ciliśmy przez powódź blizko 15 milionów, lecz że wtedy klęska dotknęła samych chrześcian, t. j. włościan i obywa
teli, więc po za granicami Galicyi rzadko kto o nas mówił.
Przeciwnie dziś, Stryjem, który w nieruchomościach stracił tylko póltrzecia miliona,’ zajmuje się cała Europa, bo dzien
nikarstwo wiedeńskie, będące w rękach żydów, takiej wrza
wy narobiło, że usłyszano je nawet za Atlantykiem. Skut
kiem tego, posypały się składki z wszystkich stron; baron Hirsch (żyd) przysłał z Paryża sam jeden 100,000 franków, Rotszyldowie zbierają pieniądze w Londynie, nawet tamtej
sza ilustracya London News umieściła widok poża
ru Stryja, który, mówiąc nawiasem, tak jest tam do pra
wdziwego podobny, jak pięść do nosa.
Rozmaite assekuracye wypłaciły dotąd około 800,000 guldenów; przeszło 200,000 wpłynęło ze składek, jest więc milion ; z Wiednia donoszą, że rząd centralny da drugi mi
lion, jako pożyczkę bezprocentową. Tym sposobem straty w nieruchomościach będą prawie w zupełności pokryte.
Po dwóch latach, miasto, dawniej brudne i źle zabudo
wane, wystąpi w nowej sukience, poczem populacya nie
wątpliwie zacznie się zwiększać. Tak samo po pożarze podniósł się Stanisławów, należący dziś w Galicyi do naj - piękniejszych miast prowincyonalnych. Okazuje się z tego, że niema takiego złego, któreby na dobre nie wyszło.
Skończywszy ze Stryjem, przystępuję do drugiej spra
wy, którą w ubiegłym tygodniu zajmowało się nietylko pol
ska prasa lecz także zagraniczna, a tą były tak zwane roz • ruchy włościańskie. Dochodzenia sądowe wykazały, że prócz czczej gadaniny w niektórych okolicach, więcej nic nie było.
Lecz i tu w pierwszym rzędzie należy powiedzieć: eher- c li e z 1 e j u i f.
Tydzień temu przejeżdżałem przez obwód tarnowski, i oto co tam usłyszałem z ust osoby wiarogodnej: W Lipinkach koło Grybowa, właściciel szybu naftowego, ma kilkunastu Kanadyjczyków, którzy na swój sposób wiercą mu studnie.
Ich sposób jest szybki, niezmiernie praktyczny i pewniejszy niż wszystkie iune. Każdy robotnik kanadyjski zarabia najmniej 3 guldeny dziennie. Ktokolwiek zna robotnika kanadyjskiego a naszego żyda, ten wie, że amerykanin, przyzwyczajony do dobrego pożywienia, nie będzie jadł ani u Icka, ani u Moszka, gdyż on się takim jegomością brzy
dzi. Tak stało się i w Lipinkach.
Kanadyjczycy założyli sobie osobną „kantynę“, do której powoli zaczęli także garnąć się mazurzy, mianowicie ci, którzy uczyli się od amerykanów ich sposobu wiercenia.
Arendarz miejscowy, widząc to, rzekł raz do chłopów: „Wi
dzicie, co panowie robią ? Oni umyślnie obcych do kraju sprowadzają, a swoich ludzi gnębią. Zobaczycie, że oni niezadługo przywiozą tu całą chmarę amerykanów, którzy was wszystkich wyrżną a wasze grunta zabiorą“. „O la Bo
ga! kiej tak, toć trzeba się bronić!“ — zawołali chłopi prze
straszeni.
Tak powstały pogłoski o wymordowaniu chłopów przez panów na samą Wielkanoc, i o chłopach przygotowujących kosy na panów.
Przytoczyłem wam fakt autentyczny, którego prawdo
podobnie nie było dotąd w żadnym dzienniku,
— fakt wykazujący po milionowy raz, że ilekroć co złego u nas się dzieje, trzeba najpierw mówić : cherchez 1 e j u i f !
W dawniejszych moich listach wspominałem już o pro
jekcie zakładania w Galicyi kolonij żydowskich. Matką jego jest wszechpotężna Alliance Israelite. — Rzecz cała z dziedziny zamiarów weszła teraz na pole rze
czywistości.
Alliance zebrawszy na ten cel dwa miliony gul
denów, wprowadziła w tym roku w życie swój projekt,'któ
ry streszcza się w następujących postanowieniach : W całej Galicyi będzie rekrutowana młodzież żydowska od 16 do 24 roku życia. Po dokonanych oględzinach lekarskich, ci, któ
rych przyjęto, będą rozesłani do dóbr właścicieli ziemskich (żydów), gdzie mają się uczyć uprawy roli. Nauka będzie trwała 3 lata. Każdy praktykant otrzyma od swego Komi
tetu całe ubranie. Nauczyciele wędrowni będą ich uczyli czytać, pisać i rachować. Po ukończeniu nauki, każdy taki żyd-rolnik otrzyma od Alliance gospodarstwo wiej
skie, złożone z domu, dwóch morgów pola, narzędzi rolni
czych, żywego inwentarza i 200 guldenów gotówką na za
siew. Komitet lwowski wysłał już 80 chłopców na wieś.
Druga wysyłka nastąpi we Wrześniu r. b. Alliance ma nadzieję, że rok rocznie będzie krajowi dostarczała 400 takich agronomów.
Jak my się na tę nowość zapatrujemy i czego kraj po niej się spodziewa, o tem pomówię w następnym liście, gdyż dzisiejszy, jak widzę, zrobił się zä długi. ~
Kolarz.
NA POSTERUNKU.
Radość „liberałów“ i rozpacz „konserwatystów“.—„Policzone dni“ i moja apostrofa. — Koleżeńska poprawka. — Ofiarność dla Stryja. — Zkąd się wzięła.— „Eine jüdische Stadt“.— Poklask publicystów polskich dla pro
jektu „Alliance Israelite“.— Niegodziwość czy katarakta.— Praca kapła
nów nad ratunkiem ludu.— Sklepy polskie na prowincyi.—Zbiorowy anons kupców z ulicy Marszałkowskiej. — Kupiec-polityk. — Cieka
wa kollekcya.
„I oto w oczach naszych spełnia się ów nieunikniony proces dziejowy—dni szlachty są już policzone.“ „Opuszcza ona posterunki swoje i abdykuje ze swego stanowiska.“
Takie, mniej więcej, tyrady rozbrzmiewają dziś w or
ganach „liberalnych“ a nawet, choć w innym nieco tonie,
R O L A.
271wygłaszają je i dzienniki konserwatywne. Wyznać muszę, że jeźli niezrozumiałą jest dla mnie radość pierwszych, to tembardziej dziwne mi się wydają rozpaczliwe przepowie
dnie ostatnich. Nie należę do optymistów, a jednak powie
działbym śmiało, że jak owe wrzaski radosne, tak i jęki roz
paczy są, co najmniej, przedwczesne. Powiedziałbym przy- tem, że jeźli w uciesze na temat „policzonych dni szlachty“, niema bynajmniej „pozytywnej logiki“, to w rozpaczy niema również wiele myśli i sensn. Cieszysz się, panie „liberale“, z upadku „zacofanej“ szlachty, — ależ na litość — pomyśl tylko, coby się stało z całą waszą armią „liberalną“, gdyby tej szlachty rzeczywiście zabrakło? Ktoby — pytam —tę armię waszą przyodziewał, karmił, tuczył, bogacił ? Ktoby tuczył tego cielca złotego, przed którym ty, panie „liberale“, czcicielu wolnej myśli — schylasz kark aż do ziemi i liżesz jego stopy lśniące ? Gdy zniszczeje szlachcic, schu
dnie z pewnością i ten wasz bałwan-bożek, a wtedy schu
dniesz i ty, braciszku ! Gdy bankierzy nie będą mieli kogo ssać, nie pomyślą już wtedy o utrzymywaniu „wolnomyśl- nych“ swych pachołków w prasie. Zupełnie to chyba zro
zumiałe, a jednak, czy w wielkiej zaciekłości, czy w ogłu
pieniu naturalistycznem, cieszysz się, panie liberale !
Ale i ty, kolego konserwatywny— powiedz mi, proszę,
— co zyska stan ziemiański, gdy bezustannie, sposobem raz nakręconej pozytywki, powtarzać mu będziesz, iż ginie on, przepada, dogorywa, — iż, słowem, „niema już dla niego ra
tunku“ 1 ? Czy uratujesz przez to choćby jeduę posiadłość ? Czy, zresztą, naprawdę dni owej szlachty są już „poli
czone“ ? Ej, chyba nie 1 Zginie ten, kto nie może, lub nie chce wyzwolić się z pod wpływu i opieki szlachetnych współbraci mojżeszowych ; lecz kto tylko rozumie, dokąd go ta „jedność“, „zgoda bratnia“ i opieka wiedzie, a znajdzie w sobie jeszcze dość siły, by się z niej otrząsnąć, ten prze
trwa i żyć będzie. Tutaj, podług mnie, jest główne jądro kwestyi.
Nie wiem czy na taki pogląd zgodzi się H r e c z к o siej, pisujący „Z pod szlacheckiej strzechy“, podobnie jak nie jestem pewny, czy się nie obrazi inny mój kolega —
J e r z у n a za pewne, maleńkie sprostowanie.
Zacna to dusza ; tkliwym jest on niezmiernie na klęski i niedole ludzkie, przeto nic dziwnego, iż cieszył się, wraz z innymi, z ofiarności dla Stryja. Bo i jak tu serce miało nie rosnąć, gdy Europa cała zainteresowała się losem gali
cyjskiego miasteczka, — gdy zewsząd dał się” słyszeć od
dźwięk „sympatyi, współczucia dla Polaków“ 1 Ja sam byłem już gotów palnąć głośną reklamę licznym organom wiedeńsko-starozakonnym, tak mnie ich przemowy za Stry jem rozczuliły dziwnie. Patrzcie i — miałem zawołać —
przecież i w dziennikarstwie żydowskiem ta wielka, spotę
gowana niegodziwość może ustąpić miejsca jakimś lepszym uczuciom, przecież nawet tutaj może się obudzić sumienie ! Te same pisma, które od dziesiątków lat, w bezmiernem upodleniu swojem, szczuły jedynie na Polaków, dziś wołają o pomoc, o ratunek w nieszczęściu dla polskiego miasta!
Maluczko, słowem, a byłbym został równie gorącym judofi- lem, jak pan Jojna od „Izraelity“, jak pan Karol z „Kło
sów“, ej, kto wie czy nie gorętszym nawet niźli sam pan Prus, — aż oto dwa popchnięcia odrazu cofnęły mię z tej drogi... postępowej, w krainę przesądu, wstecznie - twa i różnych innych zbrodni. Nieszczęsny list korespon
denta galicyjskiego, który dzisiaj odczytywać będziecie, którego więc treści nie widzę potrzeby wam powtarzać, rozwiał moje judofilskie, ä la Prus, aspiracye, a list drugi, jaki mam pod ręką, dopełnił miary.
„Nawet—czytam w tym liście drugim—ostrożna w ta
kich razach Rola, stała się łatwowierną i pisząc z po
wodu tej pomocy, jakiej zewsząd doznali pogorzelcy Stryj- scy, zawołała radośnie: „Chociaż to życie idzie po grudzie,—
jak mi Bóg miły, nieźli są ludzie“ ! Tymczasem, dziwna to, zaiste, ofiarność I Gdy na prowincyę naszą spadały klęski stokroć cięższe, stokroć boleśniejsze, niż stryjska, gdy po
wódź zniszczyła ludność galicyjską i tyfus głodowy ją przy- dusił, gdy wreszcie, przed kiikoma laty, głód tępił Szląza ków,—nie znalazł się wówczas żaden baron Hirsch, a prasa wiedeńska nie wołała o składki, nie zachęcała do zbierania ofiar; owszem, szczuła, jak dawniej, obryzgując błotem wszystko co polskie. Zkądże więc dzisiaj taka zmiana gwałtowna ? Zkąd taki rumor w świecie ? Zkąd się ten świat dowiedział o jakiejś klęsce jakiegoś nieznanego Stry
ja ? Oto po pogorzeli, miejscowe biuro telegraficzne było formalnie oblężone a do wszystkich, znanych i nieznanych miast Europy, Azyi, Afryki, Ameryki i Australii szły je
dnobrzmiące telegramy z jednakowym adresem i jednakim tekstem. Adres brzmiał zawsze: „Do zarządu zbo
ru izraelskiego“, a treść powtarzała się również stereotypowo: „Stryj, in Galizien, eine j ü - disc he Stadt“ — zgorzał do szczętu. I otóż, chyba dość zrozumiały powód owej nagłej „sympatyi, współ
czucia dla Polakó w.“
.Gdyby szło naprawdę o nas, gdyby zgorzało bodaj dziesięć Stryjów, zamieszkałych przez ludność polską, chrześciańską, „prasa europejska“ milczałaby jak zawsze ; ale tu idzie o rasę uprzywilejowaną, więc setkami tysięcy sypią baronowie, a najrozmaitsze redakeye różnych w świe
cie dzienników... ogłaszają i zbierają ofiary dla... „jüdische Stadt“!
„Nieprawdaż że to charakterystyczne“ ?
Prawda, prawda, i dziś lepiej rozumiem tę ofiarność dla Stryja, niż tę wielką radość różnych polskich (?) orga
nów z powodu projektu „Alliance Israólite“ — obdarowania żydów ziemią, czyli, mówiąc wyraźniej, osta
tecznego zrujnowania i wywłaszczenia biednej, nieszczęśli
wej Galicyi na rzecz „swego plemienia“.
Żyd wyssał już galicyjskiego chłopa do ostatniej nie
mal kropelki jego potu, wyssał go i zdemoralizował, ale tego nie dosyć. Trzeba jeszcze, iżby ten chłop-rolnik stał się białym murzynem żyda niby- rolnika, trzeba żeby wszystka ziemia stała się własnością żyda, a chłop polski jego faktycznym, rzeczywistym, wyzyskiwanym już do szpi
ku kości — parobkiem.
Toć to plan tak jasny, tak wyraźny i tak dobitnie ofiarami „Wszechświatowego Związku Żydowskiego“ za
akcentowany, a jednak znaleźli się publicyści polscy (!!), co na wieść o projekcie obdarowania ziemią żydów galicyj
skich, podskoczyli z radości i huknęli brawo I
Mamże w tym objawie radości publicystów polskich widzieć nikczemność i obłudę, nie dającą się z żadną inną porównać?—mamże widzieć tę straszną, niepo
jętą nienawiść względem własnego społeczeń
stwa, nie cofającą się nawet przed przykładaniem ręki do jego ostatecznego wytępienia? Nie, w taką potworną niegodziwość wierzyć nie chcę, nie mogę, bo inaczej pęknąć- by musiało serce nawet — kamienne. W objawie tej radości wolę widzieć raczej straszną, nieuleczalną katarak
tę na oczach, w duszach pustkę, czczość, suchość, a w gło
wach — bezgraniczną głupotę.
Szczęściem o los włościanina w Królestwie można być spokojniejszym. Nie dla tego bynajmniej że czuwają nad nim ex-mistrz Aleksander i pan Adam z Wiślicy, ale że ma on tutaj prawdziwych, naturalnych opiekunów ducho
wych, co go strzegą od tej zarazy moralnej, jaką żyd szcze
pi wszędzie a na gruncie której najpewniejszym jest — wy
zysk. Kapłani nasi, mimo najohydniejszych środków, jakich interesowani używać w takich razach zwykli, mimo denuncyacyj takich, jakiej ofiarą padł naprzykład ksiądz Frankowski, za jego szlachetną pracę w Końskowoli, — kapłani, mówię, nasi nie przestają ostrzegać swego ludu przed grożącem mu moralnem i materyalnem niebezpieczeń
stwem. Cześć im, — cześć dla ich pracy po raz setny, ty
siączny ! Z wdzięcznością całowałbym ręce takich szla
chetnych pracowników, boć oni dla dobra swojego spóle ■ czeństwa robią więcej chyba, niż wszyscy zbawcy i obrońcy owych „mas ludowych“, którzy tego „biednego“, „wyzyski
wanego (!) przez księdza i szlachcica“ chłopa polskiego, ra- dziby każdej chwili oddać na pożarcie chałatowym wilkom.
A lud wierzy tym swoim rzeczywistym, przewodnikom zacnym, ufa im, i ztąd niezmiernie, zdaniem mojem, doniosła sprawa sklepów polskich, na coraz trwalszej opiera się pod
stawie. Sklepy polskie na prowincyi nietylko się mnożą, ale i prosperują lepiej, niżby to najwięksi optymiści przy
puszczać kiedyś mogli. Lud wiejski, przekonawszy się raz, jak był w sklepach żydowskich obdzieranym, garnie się do tych nowych przedsięwzięć chrześciańskich, a tego prądu nie powstrzyma już nic, nie wyłączając nawet klątw i po
drygiwań zacnego pana Jojny od „Izraelity“. Cierpliwości jeno, a takich wzorów szczególnych, jakim jest dzisiaj Końskowola, ujrzymy więcej w kraju.
Ba, nawet kupcy w Warszawie, zarażeni widocznie tym fatalnym prądem, popełnili, jak o tem powie pewnie nasz Izraelita, „dżyki wybryk antisemityzmu“.
Dzięki bowiem równie „dzikiemu“ pomysłowi p. p. G i e ł - żyńskiego, Betchera i trzeciego kolegi T r u - chlińskiego, wystąpili oni zbiorowo z ogłoszeniem, którego sens moralny jest, mniej więcej, taki:
Powiadasz, szanowna publiczności, że u żydów „wszyst
ko jest taniej“, a więc patrz! — na jednej tylko ulicy Mar
szałkowskiej znajdziesz nas około trzydziestu, gotowych każdej chwili oddawać ci swój towar po cenach najmożli-
wiej nizkich, znajdziesz tu kupców polskich, opierających swoje przedsiębierstwa nie na ciągnięciu wiel
kich zysków od razu, ale na powiększe
niu kupieckich swych obrotów. Chciej tylko, szanowna publiczności, zajrzyć do tych sklepów, fabryk i przedsięwzięć naszych — chciej zajrzyć choćby z cząstką tej wielkiej skwapliwości, z jaką biegniesz do sklepów i znkładów polaków mojżeszowych! Czy szanowna publiczność posłucha tego oświadczenia, czy też i nadal bo
gacić będzie obcych a pomijać swoich, czy tucząc dalej ten
„swój żywioł starozakonny“ dopomaoać mu będzie własną pracą i groszem do tem rychlejszego pochłonięcia jej samej, ręczyć naturalnie nie mogę. W każdym jednak razie, ten pierwszy krok samodzielności ehrześeiańskich kupców war
szawskich przejął mnie zdumieniem tak wielkiem, iż nie dzi
wię się wcale, że pewien kolonialny kupiec polski z tejże samej ulicy Marszałkowskiej, gdy mu zaproponowano udział w tym anonsie zbiorowym, odrzekł, drżąc—nie wiem, czy ze strachu, czy z wielkiego zgorzenia: Co?! ja mam należeć do wystąpienia, w którem nie widzę wcale żydów, a przynaj
mniej choć jednego żyda? Nie, ja takiej polityki nie uznaję bynajmniej i do żadnych buntów przeciw współ- dzieciom jednej ziemi należeć nigdy nie chcę. Wsadźcie mi do tego anonsu zbiorowego choć jednego żydka a zapiszę się chętnie. Inaczej nie chcę, — nie chcę, — jako żywo nie chcę. Musi to być przeto, to wystąpienie kupców chrze- ściańskich, rzeczą straszną, skoro ów jeden z ich kolegów samą propozycyą należenia do jednej, wspólnej „grupy“ tak bardzo się przeraził. To też dla możliwego „złagodzenia“ tej sprawy, proponuję, iżby pp. kupcy starozakonni, zebrawszy się w dwa razy większą grupę, ogłosili swój zbiorowy anons w różnych s w o i ch organach, poczynając od „Izraelity“
a kończąc na... „Prawdzie“. Byłaby to kollekcya i piękna i ciekawa, a na czele jej, ochłonąwszy z przestrachu, mógłby śmiało już stanąć ów pan kupiec-polityk.
Kamienny.
Z CAŁEGO ŚWIATA.
Chwalebna szczerość „Ostpreussische Zeitung“. — Szlezwik w niebezpie
czeństwie.—Biedny p. von Raeiborsky. - Złośliwa broszura .Unsinn“.—
Skargi kupców wrocławskich. — Nieprzyjemności niemieckich kolonistów w Afryce. — Konkurs na niemieckie dowcipy. — Uniwersytet wireburski i młody książę Thurn i Taxis. — Rozsądna odezwa Gustawa Freytaga. — Grzeczność Greeyi wynagrodzona — Grzmoty czarnogórskie. — Wybory w Rumelii.—Nieporządki w Jeni-Zagrze. — Ruch soeyalistyezny we Wło
szech.
Gdyby kto z nas miał jeszcze tak... no, powiedzmy:
tak .miękkie“ serce, bo inaczej powiedzieć byłoby niegrze
cznie, a grzeczność jest jednym z pierwszych obowiązków szanującego swoją godność kronikarza, — otóż, gdyby kto z nas miał jeszcze tak „miękkie“ serce, iżby nie było zupeł
nie nieczułem na tkliwe przemowy Zarządów kąpieli nie
mieckich, to go z tej słabości wyleczy mniej czuła ale szczersza apostrofa „Ostpreussische Zeitung“, organu pana Schlieckmanna, naczelnego prezesa Prus wschodnich, która brzmi w wiernym przekładzie tak : „Polacy przybywający do wód niemieckich, nie mają prawa liczyć na wyjątki w przepisach dotyczących wydalania. Rząd wobec poszcze
gólnych polaków będzie postępował tak, jak to uzna za ko
nieczne w interesie państwa, bez względu na to, czy goście polscy byliby w Landecku, czy gdziekolwiek indziej“. To przynajmniej nazywa się mówić otwarcie; jeźliby kto nie chciał korzystać z tego ostrzeżenia, sam sobie będzie musiał przypisać wszelkie przyjemności, jakie go podczas kuracyi spotkać mogą. Miałem ochotę życzyć szczęśliwej drogi tym amatorom kwaśnych jabłek, ale opatrzyłem się na czas, iż przypuszczać żeby się znalazł choć jeden taki filister, byłoby poprostu — absurdem.
Już to przyznać trzeba prusakom, że w obronie ludz
kości od spolaczenia są wytrwali i konsekwentni; nie po
przestając na Poznańskiem i Prasach zachodnich, wydalili, jak świeżo doniosła „Weser Zeitung“, kilkudziesięciu pola
ków, którzy zagrażali wynarodowieniem — Szlezwikowi!
Troskliwość w opiece nad tym krajem posunięto tak daleko, że z Flensburga kazano wyjechać guwernantce francuzce, nie umiejącej słowa po polsku, dlatego, że ma polskie na
zwisko... Już to jeżeli kiedy i gdzie, to obecnie i w Pru- siech, sprawdza się owa łacińska senteneya, że n o m i n a sunt odiosa; doświadczył tego na sobie, między in
nymi, ów pan von Raeiborsky, niemiec zabity, który, dla tego że się tak nazywa, musiał wywędrować z Rawicza na Pomeranię.
Niestety! jak każda rzecz ludzka, tak i postępowanie pruskie ma swoich Zoilów. Obecnie ukazała się w Linzu (w Austryi) broszurka p. t. „Unsinn* („Głupota“), wykazu
jąca szkody, jakie Niemcy już ponoszą i ponosić będą w skutku rozbudzenia nienawiści rasowych. Wprawdzie skargi z Wrocławia, donoszące o zachwianiu się kilku po
ważnych firm kupieckich tamtejszych, w skutku ubytku klienteli polskiej, zdają sią potwierdzać słuszność tych za
rzutów, — ale to pozory tylko; w gruncie rzeczy złość ludz
ka i nic więcej. To też słusznie polieya pruska czyni sta
ranne poszukiwania autora „Unsinn’u“, mając to przekona
nie, że nim jest niemiec rodowity, który dla zamydlenia oczu wydrukował swoją broszurę w Austryi.
Do dwóch rzeczy zresztą niemcy stanowczo nie mają szczęścia: do Afryki i do dowcipów. Koloniści niemiecko- afrykańscy uciekają na łeb na szyję do Europy, gdyż nie
tylko klimat tamtejszy ale i mieszkańcy, ordynarni murzy
ni, zaczynają być być dla nich niegrzeczni. Niedawno temu pochwycili 45 dobroczyńców, cywillzatorów swoich i w naj • wymyślniejszy sposób ich zamordowali. Więc strach pani
czny padł na kulturträgery, i od najprostszego osadnika aż do najwyższych dygnitarzy kolonialnych wszyscy radziby się wynieść czemprędzej z tej krainy, która miodem i mle
kiem, no i zlotem płynąć miała.
Co się tyczy dowcipów, to taka na nie posucha, że je
dno z pism humorystycznych niemieckich, jak wam o tem donosiłem, postanowiło za pomocą dźwięku marek rozbudzić zaspany humor niemiecki, i ogłosiło konkurs na dowcipy z trzema nagrodami: jedna 150 a dwie po 100 marek. No, i twierdzą rzeczy świadomi, iż takiemi stosami rękopisów konkursowych zasypano redakcyę, żeby nasz nieboszczyk Maciej Stryjkowski nie potrafił zmieścić ich na owe wozy, na których woził ze sobą dokumentu do swojej „Kroniki litewskiej“. Nie zazdroszczę sądowi konkursowemu, który musiał się babrać w tej kupie śmieci, ale jakich śmieci I...
Najlepiej przekonać się o tem można z trzech dowcipów na
grodzonych. Boże mój, cóż to za nędza wyjątkowa ! Po
wtarzać ich tu nawet nie myślę, takie to... niemądre, ckli
we, nieznośne. Są to koncepta z rodzaju tych, których słuchając człowiek nie śmieje się nietylko z konceptu, ale nawet z jego autora, tylko ramionami wzrusza i — buzię szeroko otwiera... Hej, hej! gdzież się to podział ów humor niemiecki, który sprawiał, że taka „Reichsbremse“ była europejskiem pismem humorystycznem; który czas jakiś tak świetnie błyszczał w „Kladderadatschu“; który w Wie
dniu miał takiego jak Safir reprezentanta!... Ha! co prawda, wtedy jeszcze nie dławiła niemców zmora słowiańskiego Drang’u nach Westen.
A jak wam się też zato spodoba koncept młodego księ
cia Thurn i Taxis, który uznał za stosowne słuchać wy
kładów uniwersyteckich w Wircburgu, ale który nie uznał za stosowne chodzić na wykłady, jak zwykły śmiertelnik, i ocierać się o motłoch — studencki, i dla uniknięcia tej nieprzyjemności wymyślił środek bardzo prosty: kazał pro
fesorom, a nawet rektorowi, przychodzić do swego mie
szkania i miewać osobne dla siebie wykłady. No, i cóż po
wiecie na to ? Rektor wraz z profesorami, czyli jednem słowem uniwersytet wireburski uczęszcza do księcia, nie on do uniwersytetu — i doprawdy, niewiadomo co bardziej po
dziwiać, 'czy efronteryą młodzika, czy też... jakby to znowu nazwać najgrzeczniej?... no, niech będzie serwilizm grona reprezentantów jednej z najwyższych naukowych insty- tucyj.
Jakoś tak się złożyło, że cała moja dzisiejsza gawęda obraca się około niemców, którzy w dodatku nie zawsze w zbyt dodatniem wychodzą świetle. Więc żeby mnie kto nie posądził o parti p r i s, żeby się komuś nie zdało, że we mnie nie ma poczucia sprawiedliwości, — właśnie w końcu oddam sprawiedliwość niemcowi, i to w osobie Gu
stawa Freytaga. Wiadomo że ten jeden z najcelniejszych powieściopisarzy niemieckich, nie jest wcale specjalnym przyjacielem polaków, a jednak nie mogę nie podziwiać je
go rozumu, jaki okazał, rozsyłając do dzienników odezwę, z prośbą aby zaniechano zamierzonych dlań owacyj z oka- zyi 50 letniego jubileuszu jego zawodu literackiego. — „Bo na co [ten humbug? “ — pisze siedmdziesięcioletni weteran armii pisarskiej. — Ja wiem doskonale, co mi mogą powie
dzieć w ten dzień tak zwany jubileuszowy, i co ja na te mo
wy mniej więcej odpowiedzieć muszę. Poco te puste, czcze frazesy, te kónwencyonalne telegramy, listy i mowy? Darów ani pieniędzy nie potrzebuję, gdyż mam ich dosyć dla siebie i swoich, a wynagrodzenie moralne odbieram ciągle, gdy dziełami swojemi sprawiam czyteluikom przyjemność“.
Czyż to nie rozsądnie?... Tylko szkoda że ten rozsądek