• Nie Znaleziono Wyników

W WYSOKIM KRASIE OPODAL ADRYATYKU.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "W WYSOKIM KRASIE OPODAL ADRYATYKU."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

.Nb. 30 (1468). W arszawa, dnia 24 lipca 1910 r. T o m X X I X .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".

W Warszawie.' r o c z n ie r b . 8, k w a r ta ln ie rb . 2.

Z przesyłką pocztową r o c z n ie r b . 10, p ó łr . r b . 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W R e d a k c y i „ W s z e c h ś w ia ta " i w e w s z y s tk ic h k się g a r ­ n ia ch w k raju i za g ra n icą .

R e d a k to r „ W s z e c h ś w ia ta '4 p r z y jm u je ze sp ra w a m i r ed a k c y jn e m i c o d z ie n n ie od g o d z in y 6 d o 8 w ie c z o r e m w lo k a lu r e d a k c y i.

A d r e s R e d a k c y i : W S P Ó L N A JSTg. 3 7 . T e le f o n u 8 3 -1 4 .

W W Y S O K I M K R A S I E O P O D A L A D R Y A T Y K U .

I.

J e s t e ś m y w Hruszycy. D ro g a z Gar- czarowiec w ije się powoli pod gó rę przez g ę s te lasy m ieszane. Rano jeszcze b y ­ liśm y w Lublanie, stolicy Słoweńców, a te m u godzinę zaledwie w y sie d liśm y z pociągu, k t ó r y gn ał do T r y e stu . Z la­

sów podn oszą się m g ły p rzy a k o m p a n ia ­ m encie całej o r k ie s tr y ptakó w . T u i ó w ­ dzie w y d o b y w a się s k a ła z pod m chów i paproci. W y s o k ie św ie rk i o pierają się o nią, a na ś w ie rk a c h rośliny pną się n a k s z ta ł lja n i o p adają szeregiem g i r ­ land. S k a ła p r zy p o m in a ta t r z a ń s k ie do ­ lom ity. J e s t podobnie s p ę k a n a i s t r z a s ­ k a n a n a g ru z k a n c ia s ty . W ielk ie Mega- lo d o n ty w postaci k u lis ty c h ośrodków , zlek ka s e rc o w a ty c h , w sk a z u ją , że dolomi­

ty, po k tó r y c h przeb iegam y , są osadem m orza górn o-tryaso w ego .

Małże te ży ły k ied y ś n a dnie wód sło­

nych, sk u p ia ją c się w istn e ław ice na- k s z ta łt o stry g , b u d u ją c z ro zk ru sz o n y ch

skorup m iał w apienny, przem ieniony dziś na s k u te k procesu d y a g e n ez y w dolom i­

ty. W a r s t w y odsłaniają się wyraźnie;

pochylone są zlekka ku zachodowi. Żół­

te m arg low e w k ła d k i p rze g ra d z a ją ła w i­

ce szarej, tw ardej skały.

Sa m a drog a podnosi się coraz wyżej;

j e s t b r a m o w a n a n a brzeg ach kę p a m i p u r p u ro w y ch c y klam enów . G en cyan y fioł­

kowe n a długich ło d y g ac h r o z r a s ta ją się opodal j a k j e s ie n ią w T a tra c h . Zapom i­

namy, że j e s t e ś m y w pobliżu A d r y a ty - ku. T a k ż e b u k i czerw one n a tle c ie m n e ­ go igliwia św ierkow ego przypo m in ają r e ­ gle n a d Zakopanem.

Ale dolom ity kończą się wkrótce. P o ­ j a w ia ją się zbite wapienie ju ra js k ie . W y ­ glądają z pośród zieleni podszycia l e ś n e ­ go w postaci żeber w ylizanych i obtoczo­

n ych przez wodę. W apienie te s ta n o w ią dalszy ciąg osadów morza try a so w e g o .

D rog a wije się zy g z ak o w a to pośród flory, k tó ra zaczyna żółknąć. Z w ilg o t- nej ziemi dym ią zlekka op ary , a słońce ozłaca w górze orgią ś w ia tła posępne wieżyce św ierkow e i palące się głow y buków.

Zejść z drogi, to znaleść się co ch w ila

nad kraw ę d zią głęb okich rozżarć k r a s o ­

(2)

466 WSZECHSWIAT JSIe 30

(Kg. 1).

Mapa geologiczna H rnszycy (w edług F. Kossm ata). T D olom it górnotryasów y. 1 Jura, Co D olom it graniczny. C, D olna kreda. C2 Górna kreda. L inia punktow ana zaznacza

przebieg drogi opisanej.

w y ch. Roślinność s ta c z a się p o p ro stu n a ciem ne dno lejk ów , s t a r a się p r z e p a ­ ś c iste czeluści z a b ru k o w a ć zielonym p o ­ m ostem . T y p o w y k r a s u k r y t y pod l a ­ sem z d ra d z a się co chwila.

N igdzie p o to k u , r o z ig ra n e j s tr u g i le ­ śnej, s z m e ru w ód j a k w T a tr a c h . Ś p ie ­ w a ty lk o las, to g łosem p rzy ciszo ny m , to znow u p rz e w a la ją c e m się w e z b ra n ie m g łośniejszego szum u.

W o d a , k t ó r a s p a d ła w po sta c i deszczu n a p o w ie rz c h n ię ziem i, w s i ą k n ę ł a w k r a ­ sową w y ż y n ę . W a p ie n ie są co ch w ila sp ę k an e , n a jm n ie j s z ą s z cz e lin ą p o ły k a ją k a ż d ą s t r u g ę sp ad łej w ody. W g łę b o k o ­ ściach ziem i w oda ginie, łą c z y się, r o z ­ w idla, z n o w u łą c z y n ie w id z ia ln e m i n i t ­ k a m i, n a p o w ie rz c h n i zaś p a n u j e spokój, k t ó r y nie z d ra d z a u k r y te g o , b o g a te g o życia.

A j e d n a k życie p o d z ie m n e istnieje!

N ieznane, u k r y t e k r u ż g a n k i wiodą w nie- forem n e j a s k i n ie , k t ó r y c h św ia tło s ło n e ­

czne n ig d y jeszcze nie pieściło. Galerye podziem ne zw ężają się, rozszerzają, p rz e ­ p la ta ją się w zajem nie, aby u tw o rz y ć l a ­ b i r y n t zawiły i taje m n ic zy . T am g łęb o ­ ko (500, 600, może 700 m pod nam i) wo­

da spoczyw a n a dnie kom ór i szczelin nieru chom o j a k w stud n i, stano w iąc po­

ziom w ody k ras o w ej, w a h a j ą c y się za­

leżnie od b o g a c tw a s p a d ły c h wód. Ku te m u poziomowi ta je m n ic z e m u s k ie r o ­ w u ją się wody deszczowe, w ody z to p ią ­ cych się n a wiosnę śniegów , a n a w e t kropie rosy p o ran n e j, s p a d ają ce gęsto z drzew je s i e n n ą porą, j a k w tej chwili.

0 je s ie n i w Hruszycy! J e sie n i po lsk a na k r a s o w y c h skałach! Tylko w p a t r y ­ w a ć się w bogactw o kolorów, k tó re roz­

taczasz n a chwilę przed u b ra n ie m się w m o n o to n n y płaszcz śniego w y i tylko w słu c h iw a ć się go dzinam i w św isty, t r e ­ le i k a n c o n y p tak ó w le ś n y c h na tle p ie ­ śni zeusow ego p o szum u tw o ich drzew!

Z w aln iam y nieco k ro k u . W a p ie n ie po­

(3)

JM ® 30 WSZECHSWIAT 467

śród m ch u c z ern ie ją j a k żałobne m a r m u ­ ry. P o chylone ławice r y s u ją się pod s k le ­ p ien ie m drzew n a k s z ta łt ru m o w isk . C z a r ­ ne, m ięk k ie łu pko w e p a rty e p rze g ra d z a ją tw a rd s z e w a r s tw y . Rozbijam y m łotkiem skałę, a b y znaleść ślady u b ieg łe g o życia.

P rzecież życie ty lk o opowie, czy s k a ła j e s t m ułem m orskim , czy osadem zani- kłego lądu i opowie, jak ie g o j e s t wieku.

Opłaca się tru d. Z ro zbity ch w a pie n i w y g lą d a ją nieforem ne ośrodki dolnokre- d o w y c h m ałży, Rekw ienii. A więc c ią ­ gle m o rsk ie osady.

Od szereg u godzin wędrow iec n a p o ty ­ k a wciąż m onotonne wapienie. Raz cie­

mne, to znow u ja s n e , raz bardziej wa- pniste, to mniej, czasem przeobrażone w dolom ity zbite lub cukrow e. Znale­

ziona fa u n a n ależy zawsze do grubosko- r u p o w y c h m ałży, czy to będą Megalo- donty, czy R ekw ienie. W a r u n k i n a dnie m o rs k iem m usiały być podobne przez długie o kresy. W H ru szy cy nie zm ie­

n iały się osady, j a k w in n y c h m iejscach , g dzie obok w apieni w y s tę p u je b a rw n y s z e r e g in n y ch skał, uro zm a ic a ją c k sięg ę d o k u m en tó w litologicznych.

Je szcze ra z rzu c a m y okiem n a ciem ne g rze b ien io w e form y, k tó re w oda p r e p a ­ r u je z wapieni. M a te ry ał łatw iej ro z ­ pu szczan y wzdłuż linii uław icenia rodzi rów no leg le w y k r a w a n e żebra.

L a s rzednieje. Jeszcze p arę m in u t a s ta n ie m y na przełęczy św. G e rtru d y . Szeroko o dsłania się w idok n a morze l a ­ sów H ruszycy. W oddali sin ieją g r z b i e ­ ty Ś n ieżk i i J a w o r n ik a , bliżej zaś r o z ­ piera się ciem na m as a n a jw y ż sz y c h w z n ie sie ń H ru s z y cy , sta n o w ią c a m iazgę Nanosu.

Słońce r z u c a oślepiające blaski. P o ł u ­ dniow y s k w a r try u m fu je . Gwizd p ta k ó w zlek ka ucichł, n a w e t szelest liści s p a d ­ łych i szum lasu s ta j ą się ledw ie d o sły ­ szane. N a w ysokości 870 m k ilk a g o ­ s p o d a rs tw zniszczonych, bardziej p o d o b ­ n y c h do ru in , niż do ż y w y c h siedzib, stoi na s tr a ż y przy gościńcu. A z a te m tu kiedyś, n a przełęczy, „ad p i r u m “, bi­

w a k o w a ły rzy m sk ie stra ż e pograniczne, a później arm ie L o n gobardów s ta c z ały się przez tę przełęcz nad A d ry a ty k .

D ro g a zaczy na schodzić w dół przez lasy bukowe. C ała g a m a czerw onych kolorów sp rz ę g a się ze złotością. Za g łę ­ bokim wąw ozem podnosi się S tre lisk i W ierch j a k b y góra w bajce. Czub u b r a ­ ny w z łoty las świeci na tle tu rk u s o w e ­ go n ieb a niepokalanej czystości koloru, fiołkowego gd y z m ru ż y m y oczy.

Olśniewające, białe w apienie w y z ie ra ją zew sząd z pośród złota i p u r p u ry , a zie ­ lony pas, n a k s z ta łt szm aragdow ej w s t ą ż ­ ki, ro zg ra d z a bukow y las n a górze od z w artego morza bu ków n a dole.

P r z y drodze z ja w ia ją się tak ż e w a p ie ­ nie białe j a k papier. Pełno skam ieniało­

ści w skale. Małże gruboskorupow e, nie k uliste i nie serco w ate, ale podłużne, n a k s z ta łt gład k ic h lub sk rę c o n y c h r o ­ gów, stanow ią H ip u r y ty górnokredow e.

W a p ie n ie są niezm iernie czyste, bez dom ieszek praw ie iłu, woda deszczowa rozżera j e więc n a najdziksze form y k r a ­ sowe. Cały chaos żeber, wśród m n ie j­

szych lub w iększych lejków wije się pod rzadkim lasem. Cynobrow e plam y t e r r a rossa w y z ie ra ją pośród olśniewającej skały i jad o w ic ie o d b ija ją się od zieleni mchów i zżółciałych leszczyn. Słońce p raż y j a k b y n iew id z ialn y m deszczem p ie ­ ką c y ch strzał. Biała s k a la razi w oczy, w y g lą d a j a k śn ie g w słońcu, przy b ie ra fiołkowy odcień w cieniu. J e s t e ś m y po­

śród p raw dz iw ych m o rsk ich r a f hip u ry - towych.

W w y o b ra ź n i zjaw ia się d a w n e morze!

Sinieje po w ido kręg i, a tuż pod po­

w ierzchnią n ie s tru d z e n ie żywej fali p a ­ noszy się n iez ró w n a n y ogród kolorów:

w śró d p odm orskich k rza k ó w h ipu ryto - w ych p s tr z y się od a k ty n ij j a k od k w ia ­ tów, od zielonych wodorostów i ry b c e n tk o w a n y c h i n a k ra p ian y c h to m a la ­ chitem , to cynobrem , to tu rk u s e m .

O życie p rz e b o g a te m orskie, z k tó re g o szczątków n a t u r a b u d u je m a r tw e s k a ły , w postaci c m e n ta rz y s k ze s tr z a s k a n y c h i z d ru z g o ta n y c h skorup, kolców i s z k ie ­ letów!

Od r a n a kroczy m y po o s adach s ta r y c h

mórz, po s z cz ą tk a c h niezliczonych m i ­

liardów istnień, k tó re ż erow ały kiedyś

w bujnej fali, cieszyły się ze słońca,

(4)

468 WSZECHSWIAT M 30 a w d n iac h u r o c z y s t y c h ż y w o ta p r z y ­

w dziew ały k o lo ry i b a rw y pyszne. Ale c m e n ta r z y s k p i e r w o t n y c h nie zostaw iła n a t u r a w spokoju. W o d y , k rążące po szczelinach i p r z e p a ja ją c e k a ż d ą cząstkę m u łu w a p ien nego , łu g o w a ły i r o z p u s z ­ czały cieńsze szkielety, z osta w ia ją c n a j ­ g ru b sz e ty lk o s k o r u p y n ie t k n ię t e . S tą d M egalodonty, D ic e ra sy , C h a m id y i Rudy- s ty w H ru s z y c o w y c h w a r s tw a c h . S tą d b r a k m is te rn ie j szych s tw o ró w , od k t ó ­ r y c h się j e d n a k w o d y m o rsk ie ongi r o ­ iły, a k t ó r y c h życie w z b o g a c a ło falę n i e ­ m niej j a k ciężkie m ałże rafotw ó rcze. Mo­

rza śred n io w ie cz n e ziemi p a n o w a ły w Hru- szycy k ied y ś n ie p rz e rw a n ie . Gdzieindziej zieleniły się lądy , p r a c o w a ły ogniem w u l ­ k a n y , k olebały fale r w ą c y c h rz e k i po­

toków; w H r u s z y c y p o c z ą w s z y od g ó r n e ­ go t r y a s u , p rzez cały o k res j u r a j s k i i k re d o w y szu m ia ła , b e łk o ta ła i ś p ie w ała w o da m o rska. Od te g o cz asu m in ę ły m i ­ liony lat. Morza z nikły, a o sa d y p r z e ­ obrażon e n a w a p ie n ie lu b dolomity, w y j ­ rz a ły n a p o w ietrze. Zaledw ie słabo k u zachodow i poch ylo ne, z d a ją się być s p o ­ k o jn e i n i e tk n ię te przez siły g ó ro tw ó r­

cze. Zaledw ie t u i owdzie p r z e d s ta w ia ją spęknięcia. Z re sz tą z w y g ię ć , sk ręceń, sUoczeń, p r a s o w a ń a n i ślad u .

W y c h o d z im y z lasów. W id o k zm ienia się j a k b y za u d e rz e n ie m la s k i c z a ro d z ie ­ ja! F a n ta s ty c z n a , śre d n io w ie c z n a p an o­

ram a . Biały, n ie b o t y c z n y p r a w ie m ur, s tra s z liw ie ro z ż a rty i ro zk ru sz o n y , ocię­

żale sa d o w i się n a d zieloną, r o zś p ie w a n ą doliną. Mały kościo łek w P o d k r a ju w y ­ c h y la się trw o żn ie z p ośró d z c z e rn ia ły ch dom o stw , a w y so k o p o n a d n im p o śró d c z erw o n e g o p o ż a ru b u k ó w , a pod tu rk u - sow em n ie b e m św ie ci się upiornie aż do białości k a p lic a św. D u cha.

B y liśm y c a ły d zień p o ś ró d drzew , wśród ś p ie w u p ta k ó w i r o z g w a r u sz u m u leśnego, a oto w y c h o d z im y w z a c z a ro w a ­ n y ś w i a t alpejski. A j e d n a k ła g o d n e od­

d e c h y pełne b a ls a m u p ł y n ą z południa.

S z m a r a g d łą k w y p e łn ia pejzaż c ic h u tk im ro z g w a re m m u c h i żuków .

I cóż m o g ą z aznaczać t r a w i a s te g ł a d ­ kie zbocza, je ś li nie m a t e r y a ł m ięk ki, łatw o n isz c z o n y ?

Koło kościoła w P o d k r a ju źródła w o ­ dy. N a w a p ie n ia c h biały ch hipuryto- w ych leżą piaskowrce i m a rg le w raz z ł a ­ w icam i brekcyj i zlepieńców. Małe nu- m u lity w s k a z u ją w iek skały.

Flisz zatem eoceński, m o rs k i u tw ó r z początków n o w o ż y tn y c h czasów ziemi leży n a górnej k redzie w P o d k r a ju ja k o dalszy ciąg kom pleksów Hruszycy. W a ­ pienie j e d n a k nie przech o dzą powoli we flisz. Ten o s ta tn i n a jw y ra ź n ie j tra n s g re - duje n a h ip u ry to w y m m ate ry a le. Snać pó epoce k redo w e j H ru s z y c a w y s ta w a ła p rzez pewien czas z wody.

Ląd p o k ry ł się florą tropikalną. Fale eoceńskie zalały p o w tó rn ie w ynurzone dno m orsk ie i p o k ry ły j e b rek c y a m i i zlepieńcami. Zatopione ro ślin y p o g rz e ­ bane w m ułach i p iask a c h c z ern ie ją dziś j a k o zwęglałe ło d y g i i liście.

U d erza niepokój w a r s tw fliszowych.

M argle i p iask o w ce u k a z u ją się w z e r­

w a c h pogięte n a k s z ta łt w ijąc y c h się taśm, są spękane, s k ito w a n e ś nieżną siecią ży­

łek k a lc y tu . W s z y s tk ie w a r s tw y z apa­

d a ją się pod w ysok i m u r w apienny, k tó ­ r y biegnie ponad gościńcem od P o d k r a ju do Col i z a m y k a głęb o k ą dolinę. Czyż­

b y te w apienie były jeszcze młodsze od fliszu? A je d n a k t a k ba rd z o są podobne do kredy!

Zatem flisz w y p e łn ia zieloną dolinę P o d k ra ju . Podnosi się k u S tre lis k ie m u W ie rc h o w i j a k o szerok i gościniec t r a ­ w i a s ty pośród z ru d z ia ły c h buków , opa­

su je o brączką szm a rag d o w ą kredo w y czub tego w ierchu.

Od P o d k r a ju w dół potok Beli płynie j a k b y w rozp ad linie głęboko pod g o ś c iń ­ cem. Snać w oda w ż e r a ła się łatw o w piaszczyste, ila ste m a te ry a ły . Soczy­

ste zielone łą k i s p ły w a ją aż n a d sam potok, z drugiej zaś s t r o n y w o d y podno­

si się z w a r ty las i p o k r y w a n i e p r z e r w a ­ n ą g ę s tw in ą o b szary w ie rc h u D ebelego i S tefanó w h riba . Bieleje pośród drzew leśniczów ka Fo rm a n c e .

Zbliżam y się do Col. J u ż w id ać s t r z e ­

lis ty kościół pośród domów, rozłożonych

n a d p rzepaścią. J e s z c z e j e d e n z a k rę t

drogi. Now y t e r a z w idok. W oddali na

h oryzoncie bły sz c z y się m is t e r n a sm uga.

(5)

JSIa 30 WSZECHSWIAT 469 Poza g ó ram i bliższemi i dalszemi, j a k b y

we m gie złocista płaszczyzna p ro sto lin ij­

nie ścięta. Morze! A d r y a ty k w słońcu!

Błyszczy się przed nam i w odległości około 30 kilom etrów . W p a tr u je m y się długo z t ę s k n o t ą w te n rą b e k morza, w y g lą d a ją c y j a k tk a n i n a u tk a n a ze zło­

t y ch p a jęczy ch nici. Słońce stacza się powoli za czarne w ie rc h y k ra s u Tryes- t y ń sk ie g o .

Od Col s e rp e n ty n a m i schodzi gościniec do W e rc h polja . Jeszcze przez pew ien czas w apienie j a s n e H ruszycy zaznaczają po dru giej stro nie doliny potężne ła w i­

ce mocno nachylone. Powoli j e d n a k ś c ia ­ na prze d nami s ta je się ciem na, n ie w y ­ r a ź n a w szczegółach.

G w iazdy w ychodzą na niebo. Noc o tula św iat. Gościniec ledwie m aja cz y wśród ciemności. Zmęczeni do o s ta tk a d ob ieg a m y do W ipaw y.

J e s t e ś m y przy źródłach W ipaw y. R a­

n e k j e s t chłodny. C ała m asa w ody w y ­ p ły w a spokojnie z pod w ysok ic h w a p ie n ­ n y c h ścian, popod k tó re m i stłoczone są zczerniałe zab u dow ania m ałego m ia ste c z ­ ka. K larow na w oda w y d ob y w a się n a św iatło dzienne z podziem nych la b ir y n ­ tów i k ru ż g a n k ó w H ruszycow ego k ras u . D ro g a n a sza wiedzie dziś n a w yżyn ę N anosu. Pod niesiem y się do góry m ię ­ dzy w apienie krasow e, w s tro n ę W r a t (W r a tn ik ) nad Łozicami i kaplicy św.

H ieronim a. N a zboczu tuż ponad m ia ­ ste c z k ie m W ip a w y s terczą ru in y s ta r e j wieży czy zam ku. W szędzie g ó rn a k r e ­ da w postaci j a s n y c h wapieni opada ku zachodowi pod flisz doliny, po k tó ry m toczą się wody W ip a w y do Iwuczo.

P o ja w ia się słońce je s ie n n e , zrazu n ie ­ co zam glone. Górski krajob raz n a d Aj- du s in ą przy po m ina w ybrzeża d a lm a ty ń - skie, posiada te n sam s ty l co W elebit K roack i lub Obrucz. K am ienne, wysokie ściany, poszarpane i nagie, r y s u j ą się ozłocone w tej chwili ponad zieloną do­

liną, w k tórej roi się od sa d y b ludzkich.

Są to m a s y Kovka, Otlicy, Modrasovecza, k tó re sta n o w ią brzeżną k raw ę d ź wielkiej

w y ż y n y Lasu T ernow ań sk ieg o, g ęsty m , leśny m płaszczem p okry te j.

N ajpraw dziw szy k ra s otacza n a s w tej chwili. Nagi stok bieleje ro zż a rty na że­

b r a i grzebienie. S k rz y n k o w a te w k l ę ś ­ nięcia w skale w y g lą d a ją j a k gro b y r o z ­ w a rte .

W ia t r zryw a się i dmie zaciekle. So­

sny, k tó re zasadzono n a s to k u opodal od ruin z g inają się i p r o s tu ją j a k b y w osza­

lałym tańcu. W ia t r dmie z północy, j e s t to bora. Kłęby p a ry wodnej p rzepęd zo ­ ne ze środkow ej p a g ó rk o w a te j k r a i n y w y p ły w a ją na wyżyny L a s u T e rn o w a ń ­ skiego, s k u p ia ją się w g ę ste ciem ne chm u ry, to znowu ro zw ie w ają się n a p a ­ jęcze sm ugi, k tó re k r y ją się po lasach.

Kto nie przeżył, nie może mieć poję­

cia czem j e s t w ic h e r w krasie.

Dmie i skowycze, ro zpędza się j a k b y szaleniec i w iru ją c w yd a je ostre, zim ne św isty , znowu n a g le staje. Zdaje się że w sz y stk o zakończone, k ie d y nagle z ry w a się b łysk a w ic z n ie i z s y k ie m p rze latu je j a k pocisk szrapnela.

Stok cały p o k r y ty j e s t kolącemi k r z a ­ kami. Chwilami zalatuje zapach m ac ie ­ rz a n k i i m ięty. Coraz więcej w alczym y z w iatrem . Każdy k ro k naprzód m usi być z tru d e m zdobyty. B oryk an ie c h w i­

lam i j e s t nie do zniesienia. Zmęczeni, rz u c a m y się n a dyw an w rzosu, k tó ry pło­

ży się pośród o stry c h j a k noże żeber.

Kilka jałow ców sk u rc z o n y c h z a s ła n ia wrzosy od w iatru .

Słońce pali.

Co za m ęki p rzecho dzą rośliny w k r a ­ sie!

Długie dnie m ija ją bez deszczu. Żar słońca podw ojony j e s t rozg rzaną skałą.

Z nikąd n ajm niejszej kropelki wody. N a ­ w e t rosa p o r a n n a j e s t skąpa, p r a w ie n i ­ kła. W ia tr s u c h y szaleje ćałemi dniam i.

W y p ę d z a bezlitośnie ze szczelin i dziupli s k a ln y c h n a js ła b sz ą n a w e t wilgoć, je ś li ta k a zdołała się tylko u k ry ć .

Cóż pozostaje roślinom, j e ś li nie p r z y ­ stosow ać się do su szy i w iatru?

P o k ry w a ją się więc k u t n e r e m j a k a k s a ­ m item , aby u t r u d n ić p a ro w a n ie wody z t k a n e k . O b r a s ta ją kolcami, k tó re cze­

piają się ziemi i nie d a ją n a jg w a łto w ­

(6)

470 WSZECHŚWIAT Ma 30 niejszej w ic h u rz e od ed rz e ć od skały.

W y r z u c a j ą olejki e te r y c z n e n a sk w arze, aby p o g rą ż y ć się w g ę s ty m tu m a n ie par, przez k t ó r y słońce p rz e d z ie r a ć się może t y lk o z tru d n o ś c ią .

O m ię ty k ra s o w e n a ło d y g a c h z d r e w ­ niałych, o liściach p r z y p ró s z o n y c h g ę s ty m kurzem ! Jałow ce, o ig ła c h p o k r y ty c h n a jd e lik a tn ie js z y m k u t n e r e m , j a k b y p ro ­ chem z gościńca, k t ó r y osiad ł wzdłuż dw u d e l i k a tn y c h ro w ków . E ufo rb ie n a c ienkich pniach, p rz y p o m in a ją c e p o k r o ­ j e m d rze w a spalonej A fry k i. Roje n ie ­ przeliczonych k o lc z a s ty c h krze w ó w , p ło ­ żące się c haoty czn ie pośród s k a ł n a g ic h i rozgryzionych!

Ale tr z e b a ruszać. P r z e d z i e r a m y się przez ja ło w c e , g d y b y przez kosodrzew y.

W i a t r nie u s ta j e n a chwilę, leni się po ziemi, giełza.

S ta je m y pod D z iw iń sk im W ierchem . Sam e kam ienie, m a r tw y , s tr a s z liw y kras.

W i a t r rzu ca się n a k s z t a ł t sa lw k a r a b i n o ­ wych; sk o ro uc isz y się, sło ń ce p ra ż y n ie ­ z no śny m spiekiem.

K ras j e s t z b u d o w a n y dok o ła z w a p ie n i h ip u ry to w y c h . Ale p od D z iw iń sk im W ie r­

c hem w y s t ę p u ją c iem n e w a p ie n ie i c z a r ­ ne łupki, mocno b itu m ic z n e . R ek w ien ie dowodzą, że te s k a ły n a le ż ą do k r e d y dolnej.

M ijam y o sa m o tn io n e g o s p o d a rs tw a Ra- wnika; s n a ć m ie s z k a ń c y zeszli do W ipa- w y w obec zbliżającej się zim y. Skąd j e d n a k ludzie czerpią tu n a w yżyn ie z a ­ p a s y p o trz e b n e j w ody? Czyżby z c y ­ s te rn , ze s k u p io n y c h k ro p li deszczo w y ch ?

Nie m o że m y p raw ie ro zm y śla ć , t a k szarp ie w i a t r i skow ycze. U s t a w ic z n y s y k do r e s z t y p rz y g n ę b ia , m ę c z y i z nóg zwala.

Co za rozkosz s ta n o w i m a ły las b u k o ­ wy n a p o tk a n y n a drodze! C h r o n im y się pośród d rz e w n a m u ra w ę ze s k ą p ej t r a ­ wy. Słońce p r z y g r z e w a d ob ro tliw ie , a szum w i a tr u ty lk o zdała c h y b oce, ż e ru ­ j ą c i c z a tu ją c n a k r a j u lasu. N e r w y w y ­ poczy w ają, siły w r a c a j ą i c h ę ć p o n o w n e ­ go b o r y k a n i a się z w ic h u rą .

Z d e p re s y i R a w n ik a d r o g a p ro w a d z i k u z a b u d o w a n io m P iz e n ti. W szęd zie k a ­ m ienie ty lk o i k a m ie n ie i ro z s z a la ła bo­

ra. Niebo j a k b y zbladło od refleksu b ia ­ łego k ra s u . Po lewej w znoszą się ciche c zuby N a n o su p o k r y te ozłoconym lasem , po p raw ej ciągnie się k ra s o w y ro z ż a r ty stok, ś w ia t śmierci.

K tóżby przypuszczał, że za t y m s to ­ kiem s ta n ie m y n a g le na k ra w ę d z i s p a ­ dzistej ściany, staczającej się se tk i m e­

trów w dół k u wsiom zielonej, wesołej doliny Moczylnika? A j e d n a k t a k j e s t istotnie. W ę d r u j e m y w tej chw ili p arę s e t k ro k ó w od k ra w ę d z i w y ż y n y wzdłuż szeroko w yżłobionej, suchej doliny, k t ó ­ rej wcięcie po śród j a s n y c h w a p ie n i gór- n o k re d o w y c h o dpow iada linii, n a k tórej u k a z u ją się do lnokredow e w tr ą c e n ia ł u p ­ kowe. W ą z k i pas m ię k k ie g o m a te ry a łu u łatw ił z a te m p rac ę wodzie. D e p re sy a p rz e b ie g a w s tro n ę Se m b ijsk ie j P a jty , ta m obniża się n a jg łę bie j. Odtąd ciągnie się aż pod zalesiony sz cz y t Pleśy, k tó ry s te r c z y opodal od taje m n ic ze j kaplicy św. Hieronim a, rozłożonej na zielonem zboczu.

W s z y s tk ie w a r s tw y koło S em bijskiej P a j ty są p ra w ie pionowe. C iągną się wzdłuż drogi j a k o p ły ty p ro sto p a d le u s ta ­ wione. S n a ć n a t u r a pochyliła poziome k ied y ś w a r s tw y aż do 90 stopni.

Zbliżamy się do W ra t.

Mieczysław Limanowski.

(Dok. nast.)

AUGUST W EISM ANN.

O Z A C Z E P N E J P O S T A W I E P A W I K A N O C N E G O .

Nie tylko entom ologow ie, lecz rów nież wielu badaczów i m iłośników p r z y r o d y zna p a w ik a nocnego, S m e rin th u s ocella- ta, i niejeden z pośród n ich zapew ne zadaw ał sobie przy sposobności p ytan ie, czy owo duże czarne i niebiesk ie oczko, z n a jd u jąc e się n a j a s k r a w o czerw onem tle tyln ego s k rz y d ła tego m o ty la n o cn e­

go, nie m a zn aczen ia dla życia tego g a ­

t u n k u , np. znaczenia ś ro d k a o d s tr a s z a ją ­

(7)

JSIó 30 WSZECHSWIAT 471 cego wrogów; czy też może widzieć m a ­

m y w niem t a k ą cechę, która, p o z o s ta ­ ją c bez znaczenia dla zwierzęcia, w inna być r o z p a try w a n ą j a k o j e d n a z owych cech „obojętnych*1 prze m aw ia ją cy c h za działaniem w ew nętrznej siły rozwojowej, k tó r a pow ołuje do życia k s z ta łty i b a r ­ w y niezależnie od wpływów z e w n ę tr z ­ nych.

I m nie p y ta n ie to nasunęło się j u ż d a ­ wno, wówrczas, g d y m po raz pierwszy — w o s ta tn im d ziesiątku la t wieku przesz­

łe g o —s k o rz y s tał z n a d a rz a ją c e j się p r z y ­ padkow o sposobności, a b y przeprow adzić b a d a n ia n a ż y w ym okazie p aw ik a n o c n e ­ go. M otyla, pozostającego w zw y k łem sw e m położeniu spoczynku, sch w yciłem z boku d w o m a p a lc a m i i n a ty c h m ia s t go znowu puściłem; zareag ow ał on n a to przez szy bk ie przesunięcie skrzydeł, s k u t ­ kiem k tó re g o oczka sta ły się n a p a rę chw il widoczne. Motyl u k a z y w a ł przeto oczka wówczas, g d y był niepokojony, i, po uprzednio ju ż przeze m nie do k o n a­

n y c h d o św iadczeniach 1) z oczkami g ą ­ sienicy p azika (C h aero cam p a elpenor), znaczenie plam nie mogło dla mnie ża­

d n y m ju ż podlegać wątpliwościom: były one i t u ta j środkiem odstraszający m . Nie b a d a łe m wówczas rzeczy dalej, poniew aż nie posiadałem żywego m a te ry a łu w do­

s ta te c z n e j ilości, ani też czasu n a to nie m iałem , nie zrobiłem też żadnej n o tatk i, dotyczącej obserw acyi, ani r y s u n k u p o ­ łożenia m o tyla w chwili obrony, czego później żałowałem. Albowiem, g d y po kilk u l a t a c h opraco w yw ałem swe „ W y ­ k ła d y o teoryi d e s c e n d e n c y i“, rad b y ł­

b y m przecież dołączyć te n n o w y p r z y p a ­ d e k o d s tra sza jąc e g o r y s u n k u do z na ny ch j u ż przyp adk ó w , i oto m u sia łe m obraz je g o n a k re ś lić z pamięci. W te n sposób stało się, że w iz e ru n e k (fig. 5 książki), p r z e d s ta w ia ją c y o d s tra s z a ją c ą p o sta w ę m o ty la nie odpow iada ściśle na tu rz e. Mo­

ty l n a w iz e ru n k u ro zpościera przednie s k rz y d ła k u górze, gd y tym c z ase m w rz e ­

3) „Stud.ya z dziedziny teoryi descendencyi‘!, II. „Pow staw anie rysunku u gąsienic m o ty li1'.

Lipsk, 1876.

czywistości ku dołowi j e s kierow uje i t. d . - s ł o w e m , obraz nie j e s t tak i, j a ­ kim być powinien; pam ięć zawiodła mnie;

z obserw ow aneg o p r z y p a d k u to tylko zostało mi w yraźn ie w pamięci, co s t a ­ nowiło wówczas d la m nie rzecz główną, to mianowicie, że zwierzę wobec g ro ż ą ­ cego niebezpieczeń stw a w y s u w a n agle oczka, co — p rzynajm n iej dla m n ie —j e s t dowodem, że oczka te m a ją znaczenie r y s u n k u odstręczającego.

W książce mej p. t. „ W y k ła d y o te o ry i descendencyi*, k tó r a w 1902 r. u ka z ała się w pierwszem , w 1904 r. w d ru giem w ydaniu, p rzy pa de k ten j e s t k ró tk o opi­

san y w sposób n a stę p u jąc y : „Skoro zw ie­

rzę (paw ik nocny) zostaje zaniepokojone, rozpościera w te d y w sz y stk ie c z te ry s k r z y ­ dła i oto j a s k r a w o w y s tę p u ją obadw a oczka i stra s z ą n a p a s tn ik a , w yw ołu jąc w nim złudzenie głow y znacznie w ię k sze ­ go zw ierzęcia11. T a k też j e s t w istocie rzeczy, i ustaliło to po ra z p ierw sz y — jeżeli się nie m ylę — biologiczne znacze­

nie ty c h oczek; n ie odpowiada zaś r z e ­ czyw istości położenie, j a k i e w e d łu g fig.

5 ksią ż ki (str. 58) m otyl p rzy jm u je , g d y zostaje n a pad nięty . Dopiero w 1908 r.

zwrócił mi n a to u w a g ę prof. S ta n d fu s s , k tó ry w skazał m i zarazem swój odczyt, w ygłoszony w 1905 r. w m. S t a n s s t a d t n a dorocznem zebraniu entom ologów sz w a jc a rsk ic h , a n a stę p n ie w 1906 roku w y d r u k o w a n y w sp raw ozd aniu to w a rz y ­ s tw a entom ologicznego s z w a jc a rsk ie g o . P o d a w a ł on ta m do wiadom ości sw e do­

świadczenia, dotyczące p ostaw y zaczep­

nej p a w ik a nocnego, obserw acye, j a k i e poczynił z okazyi s w y c h z n a k o m ity c h p rób k rz y ż o w a n ia motyli, podczas k t ó ­ r y c h to prób liczne ty siące żyw ych Sme- r in t h u s ocellata w ciągu wielu la t p r z e ­ chodziły przez je g o ręce. Mówi on w tej kw e styi: „Gdy p a w ik nocn y zostanie po­

trą c o n y w k i e r u n k u p ro sty m , wów czas

nie s p a d a (ja k to czyni n a s tro s z topolo-

wiec), lecz, przeciwnie, wczepia się b a r ­

dzo mocno w sw ą podstawę. N astępn ie

ściąga s k rz y d ła n a dół i w ty ł k u ciału

i zarazem ty ln e s k rz y d ła zręcznie w y s u ­

w a do góry p om iędzy p rze d n iem i w ta k i

sposób, że r y s u n e k oczek, będąc daleko

(8)

472 W SZECHSW IAT . j Y o 30 w y s u n ię ty m , s k ie r o w a n y j e s t p ro sto ku

górze, a o ta c z a ją c a j e b ły sz c z ąc a czer­

w ie ń ró w n ież u j a w n ia się swobodnie.

Je d n o c z e ś n ie m o ty l w y k o n y w a szczeg ó l­

ne w a h a d ło w e ru c h y , ta k , że g ro źn y r y ­ s u n e k oczek z o sta je coraz to w y s u w a n y przeciw ko p ra w d z iw e m u lu b też d o m n ie ­ m a n e m u w rogo w i".

Obecnie m ogę w zu p e łn o śc i opis ten po tw ierdzić, po te m g d y w k w i e tn i u r o ­ ku zeszłego (1909) o b se rw o w a łe m p rze­

bieg t e n u w ielu ż y w y c h ok azó w g a t u n ­ ku, o k t ó r y m m o w a i śp ie s z ę możliw ie n a jr y c h le j s p ro s to w a ć b łąd popełniony.

W o b e c tego, że nie wiem, czy s ta rc z y mi jesz c ze życia i zdrow ia, b y d o p r o w a ­ dzić do s k u t k u trz e c ie w y d a n ie m y ch

„ W y k ła d ó w " — g d y b y w ogóle ono okazało się p o trz e b n e m — p rz e to podaję tu ta j n a ł a m a c h te g o t y g o d n i k a *) opis z a cz e p n e ­ go i n s t y n k t u p a w i k a nocnego, a z a in t e ­ r e s u je on, j a k p rz y p u s z c z a m , w iele osób, poniew aż, w k r a c z a ją c w w ie lk ą k w e s t y ę p o w s ta w a n ia in s t y n k t ó w , n ie posiada w y­

łącznie s p e cy a ln eg o , lecz ta k ż e i ogólne znaczenie.

Z aczepna p o s ta w a i g ro ź n e p o r u s z e n ia teg o m o ty la są w istocie t a k dziw ne i n a d z w y c z ajn e , że b y ł y b y z p e w n o śc ią w w y s o k im s to p n iu z w ró c iły m oję u w a ­ gę, g d y b y wogóle w y r a ź n ie w y s tą p iły podczas owej p ierw sz e j o b se rw ac y i. D la ­ teg o s k ło n n y j e s t e m do p rz y p u s z c z e n ia , że p o d raż n iłe m w ów c za s z w ierzę nie we w ła ś c iw y sposób; s c h w y c ił e m j e d w o m a p a lc a m i t a k m niej w ięcej, j a k s ta r a łb y się, w e d ł u g m ego p rzy p u sz c z en ia , p o ­ c h w ycić j e p t a k zapom ocą dzioba. W n o ­ w y c h d ośw ia d cz e n ia c h , p rz e p ro w a d z o n y c h w ro k u u b ie g ły m , p o trą c a łe m go p a lc e m z przodu w sposób, k t ó r y b y mniej w ię ­ cej od po w iad ał p ierw szem u, o s tro ż n e m u j esz c ze c h w y t a n iu przez p ta k a . W t e d y r e a g o w a n ie w y s tę p o w a ło w pełni tak , j a k to z a ra z bliżej opiszę.

Gdy z a b ie ra łe m się w ła śn ie do p isa n ia n in ie jsz e g o a r t y k u ł u , o trz y m a łe m n o w ą ro zp ra w ę A. J a p h a , z a ty tu ło w a n ą : „Za­

czepna p o s ta w a p a w ik a nocnego" '), w k tó re j przebieg j e s t rów nież dobrze i p raw d z iw ie opisany i zapomocą tab lic y objaśnio ny , w sposób zupełnie zg o d n y z d a n e m i S t a n d f u s s a i z m ojem i w łasn e- mi nowem i ob se rw ac y a m i. Osobliwość p rz e b ie g u tego p oleg a n iety lk o n a gwał- tow ne m w y s u w a n iu oczek, lecz ró w n o ­ cześnie tak ż e n a „ w ah adło w em p o r u s z a ­ niu s i ę “ tułow ia, k tó re , b ęd ą c podobnem do bo dących r u c h ó w kozła, w y w ie r a n a p r z e c iw n ik u m o ty la w ra ż en ie napaści.

R uch ten p o w ta rz a n y b y w a zw yk le dwa do trz e ch ra z y bezpośrednio raz za r a ­ zem, n iek ie d y zaś częściej, pięć do dzie­

sięciu razy, p r z y te m bez p r z e r w y pom ię­

dzy j e d n y m ru c h e m a drug im . P o te m n a s tę p u j e spokój i zwierzę w ra c a powoli zno w u do swej p o s ta w y spoczynku, w k tó re j oczka p r z y k r y t e są przedniem i s k rz y d ła m i, i m o ty l z u b a rw ie n ia i k s z ta ł ­ t u j e s t po do b n y do s u c h y c h liści w ie rz ­ bow ych, w k t ó r y c h pobliżu zazwyczaj prze b y w a. Tej p o s ta w y s p o c zy nk u bli­

żej tu nie opisuję, ponieważ z o stała ona j u ż dobrze p rz e d s ta w io n a przez Ja p h a ,

a przed n im przez O u d e m a nsa (1903).

D ziałanie n a a ta k u ją c e g o p t a k a n a tem polega, że ru c h y , z k tó ry c h k a ż d y posz­

c zególny nie b y w a z b y t szybko w y k o n y ­ w any, nie tylko m a ją pozory n a p a śc i p rzez to, że w y m ierzone zostaje p r z e ­ ciw ko p ta k o w i s tr a s z n e oko na g ru b e m c ie m n em ciele, lecz rów nocześnie z a c h o ­ w anie się m o tyla m u si działać b a ła m u t­

nie, p oniew aż ciągłe p rz e s u w a n ie części, podnoszenie, opuszczanie i popychanie n a przód tułow ia u t r u d n i a p tak o w i z ro z u ­ m ienie teg o zjaw iska. O pisana p o s ta w a z a czepn a działa zap ew n e silniej i dłużej, aniżeli zaczepna p o s ta w a zupełnie spo­

kojnie siedzącej g ą s ie n ic y pazika, k t ó r a mimo to w szakże rów nież daje z w ie rz ę ­ ciu, j a k to dawniej w y k a z a łe m , w y s t a r ­ cz ają cą obronę przeciw ko m ały m p t a s z ­ kom, napę d za jąc im śm ie rte ln e g o s t r a ­ chu, ta k , że o d la tu ją n a ty c h m ia s t, g d y duże p taki, j a k k u ry , p r z y w y k a ją powoli do siedzącego spokojnie stra s z y d ła , na- l) Nafrurw issenschaftliche W ocłiens&hrift r.

1909, Na 46. (P rzy p . tłum .). ^ „Zool. Ja h rM c h e r" 1909, zeszyt 4.

(9)

JS6 30 WSZECHŚWIAT 473 b ie ra ją odwagi, pow ażnie a ta k u j ą je

i rozdziobują.

O d stra sz a ją c a p o s ta w a i groźne p o ru ­ szenia p a w ik a nocnego, w e d łu g pięk n ych dośw iadczeń S ta n d fu s s a ogłoszonych w r.

1906 we wspom nianej wyżej rozprawie, ta k dalece p rz e s tra s z a ją małe owadożer ne ptaki, j a k czarnogłów kę, rud zik a i sło ­ wika, że p tak i te p uszczają go n a t y c h ­ m ia s t po pierwszej próbie n a p aści i n a ­ w et w klatce nie odw ażają się próby tej ponowić. Pod aję tu doświadczenia S t a n d ­ fussa w e d łu g w łasn ego je g o opisu, w y­

daje mi się bowiem, że ważnem j e s t, aby był on z n a n y powszechnie. Mówi on:

„Pawiki były um ieszczone w pięciu k l a t ­ kach w ta k i sposób, że chodziły wzdłuż d rążka, p rzy czem j e d n a k oczka p o cząt­

kowo z u pe łnie nie były widoczne. Czar- n o g łó w k a n a ta r ła odważnie na m otyla i cięła go dziobem; oczko zostało groźnie w y su n ię te , przerażony p t a k uniósł się w górę, przez dłuższy czas jesz c ze t r z e ­ potał się trw ożnie po k la tc e i, z widocz- nemi oznak am i bojaźni, s ta r a ł się uciec;

nie d o ty k ał ju ż wcale potwmra. Również i dw a rudzik i oraz słow ik raz j e d y n y dziobn ęły swoje pawiki, a g d y te p r z y ­ b rały p o sta w ę zaczepną, ra to w a ły się w oka m g n ie n iu ucieczką. Tylko słow ik szary (Lusciola philomela), bardzo osw o­

jo n y i k a rm io n y od wielu la t rozm aite- mi ow adam i oraz w ielkiem i m otylam i i p a ją k a m i, nie dał się w błąd w p ro w a ­ dzić, p o chw ycił p aw ik a, rozdziobał go i zjadł. Takie samo zupełnie d o św ia d cz e ­ nie było w y k o n a n e z n a s tr o s z a m i lipow- cam i i dało ta k i re z u lta t, że te o sta tn ie n a ty c h m ia s t zo sta ły przez w s z y s tk ie p t a ­ ki s c h w y ta n e , rozdziobane i zjedzone.

Tylko w k la tc e słow ika dosyć j u ż posku- b an y n a s tro s z lipowiec znalazł się p rz y ­ padkow o podczas u siło w a n ia ucieczki w pobliżu siedzącego jeszcze na dnie k la tk i paw ika; ten począł znowu w y k o ­ n y w a ć r u c h y bodące i u k a z y w a ć swe oczko, n a s k u te k czego p t a k m om e n ta lnie rzucił się do ucieczki. Sam o j u ż s ą s ie d z ­ two p a w ik a chroniło bezbronnego j e g o tow a rz y sz a jeszcze w ciągu p e łn y c h dw u godzin p rz e d k a ż d em no w e m zbliżeniem się p ta k a . Również i r u d z ik oraz czar-

n o g łó w k a podczas ty ch dwu godzin nie rusz y ły ju ż ponownie paw ik ów , tak , że te o sta tn ie w y ję te zo stały z k la te k p r a ­ wie n ie tk n ię te i ż y w e “.

D ośw iadczenia te nie dopuszczają ju ż ż a d ny ch wątpliw ości co do znaczenia oczek Sm. ocellata. Oczywiście nie sam ty lk o o d s tra s z a ją c y ry s u n e k w y w ie ra t a k silne w rażenie na n a p a stn ik u , lecz j e d n o ­ cześnie osobliwe ru ch y , związane z u k a ­ z y w a n iem się oczek. T u ta j, j a k w k a ż ­ dym p r z y p a d k u u b a rw ie n ia ochronnego, wpojone j e s t zwierzęciu pew ne z a c h o w a ­ nie się zupełnie określone. Musi ono r o z ­ pościerać skrzydła, p rzy te m w ta k i s p o ­ sób, a b y nie całe tylne skrzydło staw ało się widocznem i dawało się w n e t ro zp o ­ znać j a k o s krz yd ło, lecz rozpościerać je o tyle tylko, ile potrzeba, aby pokazać oczko na lśniącem tle czerw onem . N a j­

częściej cały brzeg p rz e d n i ty ln e g o s k r z y ­ dła zostaje p r z y te m p r z y k r y t y przez skrzydło p rzednie. W s k u te k tego oba- d w a s k rz y d ła od dz ia ły w a ją społem j a k o je d n a całość i do nich p rzy łą c z a się j e s z ­ cze zatu łów , tak , że wielka, naogół cie­

mno z a b arw io n a masa, z d a się, posiada ogniste oczy i w y w o łu je to w rażenie, k tó re g o części s k ła d o w y ch n a p a s t n i k n a razie rozpoznać n ie j e s t w stanie. Do­

łącza się do tego jeszcze bodący ruch , k tó ry przytem zw ierzę w y k o n y w a w t a ­ ki sposób, że opierając się nogam i, szcze­

gólnie zaś siln e m i b r z e g a m i sk rz y d e ł p r ze d n ich , podnosi śród tułó w i ró w n o ­ cześnie ta k ż e kolejno podnosi i opuszcza głowę i zatułów . Rzecz dziwna, zaiste, j a k cała ta sk o m p lik o w a n a czynność oraz zjednoczone działanie ro zm a ity c h części ciała w ra z iły się w s y s te m n e rw o w y zw ierzęcia do ty ła , że za k ażdym ra z e m bodziec w yw ołuje te n sam przebieg w s z y ­ stk ic h poszczególnych ruchów , o k tó ry c h znaczeniu zwierzę wszak żadnego pojęcia mieć nie może; zupełnie t a k sam o j a k d rew n ic a (X ylin a v e tu s ta ) nic o tem nie wie, że w yg ląda, j a k k a w a łe k b u tw ie ją - cego d rz e w a i że m usi z tego powodu pozostawać wobec n a p a śc i bez ruchu, aby uchodzić w łaśnie za k a w a ł e k drzew a.

Tłum. Jadw iga Bornsteinoica.

(Dok. nast.).

(10)

474 W SZECHSWIAT J\2 30

L U C Y A N P O I N C A R E .

T E L E G R A F B E Z D R U T U .

(Dokończenie).

VI.

P o c z ą w sz y od d o ś w ia d c z e ń H ertza, hi- s to r y a te le g ra fu bez d r u t u łąc z y się p r a ­ wie z d z ie jam i b a d a ń , o dn o sz ąc y c h się do falo w ań e le k try c z n y c h . W s z y s t k ie p o stę p y u r z e c z y w is tn io n e w sposobie w y ­ tw a r z a n ia ty c h fal i w ich o d b ie ra n iu p rzy c z y n iły się do s tw o rz e n ia z a sto s o w a ­ n ia n a rz u c a ją c e g o się siłą rzeczy; d o ­ św ia d cz e n ia H e rtz a , sp ra w d z o n e we w szy­

stk ic h l a b o r a to r y a c h , w p ro w a d z o n e o s ta ­ tecznie do dziedziny n a s z y c h n a jp e w n ie j ­ szych w iadom ości, m u sia ły p rzy n ie ść owoc oczekiw any.

E k s p e r y m e n t a t o r z y j a k O. L o d g e w A n ­ glii, R igh i we W ło s z e ch , S a r ra z in i de La Rive w SzwTa jc a ry i, B lo n d lo t we F r a n - cyi, L e c h e r w N iem czech , L e b ied ie w wr Rossy i, Bose w In d y a c h ; te o re ty c y , j a k H e n r y k P o in c are , lub B je rk n e s s , k t ó ­ r z y w y n a le ź li d o w c ip n e u r z ą d z e n ia , lub w y ja śn ili n ie k tó r e cie m n e d o ty c h c z a s p u n k t y , należeli do tw ó r c ó w dzieła, i d ą ­ cego s w y m ro zw o je m n a tu r a ln y m .

Z daje się, że p ie r w s z y p ro feso r R.

T h re fa ll w y r a ź n ie w ro k u 1890 z a p ro p o ­ n o w a ł z a s to s o w a n ie fal H e r tz a do t e l e ­ g rafu , ale to W . C rook es w z n a k o m ity m a rty k u le w F o r n i g h t l y R ev iew ( lu ty 1892) w sk a z a ł n ie z w y k le ja s n o , k t ó r ę d y droga;

pow iedział n a w e t w j a k i c h w a r u n k a c h od b iera cz M orsea m ó g łb y b y ć z a s to s o ­ w a n y w n o w y m s y s te m ie tele g ra fic z n y m . W t y m s a m y m czasie fizyk a m e r y k a ń ­ ski, b a rd z o z n a n y p rze z sw o je sły n n e d o św ia d c z e n ia n a d p r ą d a m i o w ielkiej częstości, k tó re to d o ś w ia d c z e n ia są przy- te m w z w ią z k u z d o św ia d c z e n ia m i n a d o s c y la c y a m i e le k try c z n e m i, T esla, w y k a ­ zyw ał, że d r g a n i a e le k tr y c z n e m o g ą b y ć p r z e s y ł a n e n a w ię k s z ą odległość, j e ś l i się u ż y w a d w u d r ą g ó w p r o s to p a d ły c h , z a k o ń c z o n y c h sz e ro k ie m i p rz e w o d n ik a m i.

Nieco później profesorowi L odgeow i przez użycie k o h e re r a udało się w y k r y ć w pływ fal n a odległościach sto sun k ow o dość znacznych, a R u th e rfo rd doszedł do tego sam ego mniej więcej r e z u lta tu z i n ­ d y k a to r e m m a g n e ty c z n y m swego w ła ­ snego w ynalazku .

W a ż n e z a g ad n ie n ie m eteorologii, b a d a ­ nie w y ła d o w a ń a tm o s fe ry c z n y c h dopro­

wadziło w ty m s a m y m czasie k ilk u uczo ­ nych, a p rze d e w sz y stk ie m uczonego ros- syjskiego , Popowra, do z b u d o w a n ia a p a ­ rató w bardzo p od ob ny ch do odbieraczów dzisiejszego te le g ra f u bez d ru tu ; s k ła ­ dały się z dłu giego d r ą g a i r u r k i n a p e ł­

nionej opiłkami a Popow p rzyp u szczał n a ­ wet, że je g o a p a r a t m ó g łb y służyć do p rz e s y ła n ia sygn ałów , g d y b y znaleziono dość potężn y p rz y rz ą d do w y w o ły w a n ia fal.

W reszcie 2 czerwca, 1896 roku, m ło d y włoch, urod zon y w Bolonii 25 k w ie tn ia 1874 roku, W. Marconi, o p a te n to w a ł s y ­ s te m te le g ra f u bez d ru tu , k tó ry w k r ó t ­ kim czasie miał się s ta ć p o pu larn ym .

W y c h o w a n y w l a b o r a to r y u m p rofesora Righiego, je d n e g o z fizyków, k tó rz y n a j ­ więcej zrobili dla p o tw ierd z en ia i rozsze­

rze n ia dośw iadczeń H ertza, Marconi znał odd a w n a w łasn ości fal e le k try c z n y c h i u m ia ł się z niem i obchodzić; udało mu się w t e d y s p o tk a ć P reecea, k t ó r y był dla niego z n a k o m ity m doradcą.

M ożna powiedzieć, że s y s te m Marco niego nie zaw ierał nic oryg inalnego: a p a­

rat, w y t w a r z a j ą c y fale, b y ł to oscy lator Righiego, odbieracz był te n sam, k t ó r e ­ go uży w ali od dwu, czy trz e c h la t L o­

dge, lu b Bose, a k tó ry się opierał n a od kryciu , zrobionem poprzednio przez uczo­

nego fran cusk ieg o , Branly; w reszcie ogól­

ne urzą d z e n ie było p o m y słu Popowa.

Ludzie, k tó rz y w te n sposób, nieco zby t pospiesznie, sądzili p rac ę M arconie­

go, okazali suro w ość blizką n ie s p ra w ie ­ dliwości. Nie m ożna d o p ra w d y z a p rz e ­ czyć, że m łody u c zon y m iał duży u dział w ro zw ią z a n iu za g ad n ie n ia , k tó re roz­

wiązać zam ierzał. N iezależnie od swoich

p o p rze d n ik ó w i w czasie, g d y ich p ró b y

by ły praw ie niez n a n e , położył tę niem ałą

z asługę, że zręcznie s k o m b i n o w a ł ja k n a j-

(11)

jMś 30 W SZECHŚWIAT 475 k o rz y s tn ie js z e urządzenia. J e m u p ie r w ­

szem u udało się otrz y m ać p ra k ty c z n e r e ­ z u lt a ty i w ykazać, że fale ele k try c z n e m ogą być p rz e s y ła n e i zb ieran e na ol­

b rzym ich odległościach w s to s u n k u do tych , j a k i e przed n im otrzy m yw ano .

Robiąc aluzyę do znanej an e g d o ty 0 K rzysztofie Kolumbie, Pre ec e p o w ie ­ dział: „P o p rzed n icy i ryw ale Marconiego znali z ap ew n e jaja , ale on ich n auczył sposobu, żeby te j a j a s t a ł y “; sąd te n w y ­ da bez w ą tp ie n ia h is to r y a o uczonym fizyku.

VII.

A p a r a t p ozw alający n a w y k ry c ie obec­

ności fal e le k try c z n y c h , d e te k to r, albo in d y k a to r , j e s t p rzy rz ą d em n a jd e l ik a t ­ n ie js z y m w telegrafie bez dru tu ; nie j e s t k oniecznem uży w an ie ja k o in d y k a to ra r u r k i z opiłkami, albo rad y o k o n d u k to ra . W zasadzie do bud o w y odbieracza m o ­ żna użyć je d n o z ro zlicznych działań fal H ertza. W k ilk u dzisiejszych sy s te m a c h , n a w e t w no w y m sy s te m ie M arconiego nie u ż y w a się ju ż t y c h ru re k , lecz d e ­ te k to r ó w m ag n e ty c z n y c h .

J e d n a k ż e powodzenie p ierw szo rzędn e 1 dzisiaj n a jc z ę sts z e zaw dzięczam y ra- d y o k o n d u k to ro m i opinia p u b lic z n a nie m yli się, p rz y p isu ją c w y n a la zc y teg o d o ­ w cipn eg o a p a ra tu , wielką, p raw ie że n a j ­ w iększą z a słu g ę w w y n a la z k u tele g ra fo ­ w a n ia zapom ocą fal.

H is to ry a o d kry cia r a d y o k o n d u k to ró w j e s t k r ó tk a , ale j e s t ta k ważna, że za­

s łu g u je n a o sobny rozdział w h i s t o r y i te le g ra fu bez d ru tu .

Z p u n k t u w id zen ia teoretycznego, z ja ­ w isk a w y tw a r z a ją c e się w ty c h r u r k a c h są zbliżone do ty ch , k tó re b a d a li G ra­

h a m Bell, C. A. Brown, S u m m e r T a i n te r ju ż w ro k u 1878. Z m iany oporu, w y ­ tw a rz a ją c e się przez fale ś w ie tln e w s e ­ lenie i in n y ch ciałach nie są zap ew n e bez zw iązk u ze zm ianam i, k tó re fale e le k try c z n e w yw ołu ją w opiłkach.

Można rów nież w y k a z a ć łączność po­

m iędzy t y m w p ływ em fal a zm ianam i oporu w k o n tak c ie, k tó re n a s u n ę ł y Hu- g hesow i m yśl zbu d ow an ia m ikrofonu, teg o

cudownego przyrządu, je d n e g o z głó w ­ n y c h w telefonie.

Bardziej jeszcze bezpośrednio w yp a d a w spom nieć o obserw acyi Varleya, u c z y ­ nionej jeszcze przed ow em odkryciem w ro k u 1870, a mianowicie, że proszek w ęglow y zm ienia przew odnictw o, g d y się zm ienia siłę elektrobodźczą p rą d u prze­

zeń przechodzącego.

W r o k u 1884 profesor włoski, Calzec- chi-Onesti, w y k a z a ł w z n a k o m ity m sze­

r e g u doświadczeń, że opiłki m etalow e, zaw arte w r u rc e z ciała izolującego, do której dochodzą dwie e le k tro d y m eta lo ­ we, n a b ie ra ją pod różnem i w p ły w am i przew odnictw a widocznego, j a k pod w p ły ­ wem e kstra-prądó w , p rąd ó w in d u k o w a ­ nych, d r g a ń głosow ych i że to p rze w o d ­ nictw o daje się ła tw o zniszczyć, n aprzy- kład przez obrócenie r u r k i około jej osi.

Ed. B ranly, niezależnie od ty c h do­

świadczeń, w k ilk u ro zp ra w a c h ogłoszo­

n y c h w ro k u 1890 i 1891 n o tu je podobne zjaw iska, k tó re zbadał bardzo d o kładnie i s y s te m aty c zn ie ; on pierw szy s tw ie rd z ił bardzo w yraźnie, że m ożna o trz y m y w a ć wyżej opisane działanie w p r o s t przez w y w o ły w a n ie i s k ie r w bliskości r a d y o ­ k o n d u k to ra i że m ożna przyw rócić opił­

kom ich duży opór, w s trz ą s a ją c lekko ru rk ą, lub je j podstaw ą.

Myśl z u ż y tk o w an ia tego t a k ciekawrego z ja w isk a ja k o i n d y k a t o r a w badan iu fal Hertza, j a k się zdaje, p rzy sz ła je d n o c z e ­ śnie k ilk u fizykom, pomiędzy k tó ry m i specyalnie w ym ien ić w y p a d a sam ego E d, B ran lyego, Lodgea, R oyera i v a n Be- schem a; użycie r a d y o k o n d u k to ra stało się w k ró tc e popularnem w lab o ra to ry a c h .

Z re sz tą działanie fal n a proszki m e t a ­ lów p ozostało d osy ć tajem niczem ; było ono od l a t dziesięciu przedm io tem p o ­ w a żnych bad ań Lodgea, B ranlyego i w ie ­ lu in n y ch z n a k o m ity c h fizyków; tru d n o tu p rzytoczy ć w szy stkie te badania; po­

dłu g nied aw n ej i bardzo zajm ującej roz­

praw y Blanca, zda je się, że to zjaw isko łączy się ze z ja w is k a m i jonizacyi.

VIII.

H isto ry a te le g ra fu bez d r u tu nie za­

t rz y m u je się na p ierw sz y c h doświadczę-

(12)

476 W SZECHSW IAT JSTo 30 n iac h M arconiego; lecz z chwilą, g dy

ogłoszono ich w y j ą tk o w e powodzenie, za­

g a d n ie n ie prze d o stało się z d zied zin y czystej w iedzy do d z ied ziny prze m y słu .

Z ad an ie h i s t o r y k a b ędzie inne, lecz jeszcze delik atn iejsze; n a p o tk a tru d n ości, j a k i e j e d y n i e z n a ć może ten, k to chce n a p is a ć h i s t o r y ę w y n a l a z k u p r z e m y s ło ­ wego.

P ra w d z iw e u d o s k o n a le n ia s y s te m u t r z y ­ m a n e są w ta je m n ic y p rze z ry w a liz u ją c e to w a rz y s tw a ; n a jp o w a ż n ie js z e r e z u l ta t y są p a tr y o t y c z n i e p o zo staw io n e w c ieniu przez uczon y ch oficerów, k tó rz y p ra c u ją z całą d y s k r e c y ą z m yślą o o b ro n ie k r a ­ ju, a t y m c z a s e m lud zie p r a k ty c z n i, k t ó ­ rzy c hcą założyć to w a rz y s tw a , głoszą z a ­ p om ocą r e k la m , że b io rą się do e k s p lo a ­ to w a n ia n ow ego s y s te m u , d o sk o n a lsz e g o od p o przed nich.

B e z s tr o n n y h i s t o r y k m u si j e d n a k w k r o ­ czyć n a te drogi; nie może nie u zn a ć postępów d o k o n a n y c h , b a rd z o z n a cz n y c h . Będzie więc m u sia ł, o p o w ied ziaw szy d o ­ ś w ia d c z e n ia p ro w a d z o n e od blisko dzie­

sięciu la t p rze z M arconiego, n a p rz ó d p o ­ p rzez k a n a ł B ry sto lsk i; n a s tę p n ie w Spez- zii p o m ięd zy w y b rz e że m , a p a n c e r n ik ie m S a n -B a rth o lem o ; a w reszcie zapom ocą o lb rz y m ic h p r z y r z ą d ó w po m ięd zy A m e ­ r y k ą a A nglią, z a z n a c z y ć im io n a ty c h , k tó rz y we w s z y s tk i c h k r a j a c h c y w ilizo­

w a n y c h p rzyczy n ili się do u lep s z e n ia s y ­ s te m u k o m u n ik a c y i zapo m o cą fal; będzie m u sia ł pow iedzieć, j a k i e c e n ne u sług i t e n s y s te m j u ż o d d a ł s z tu c e w o je n n e j a n a szczęście też i żegludze p o k ojow ej.

Z p u n k t u w id z e n ia te o ry i z ja w is k r ó ­ żni fizycy o trz y m a li z n a k o m ite r e z u l ta t y , a m ię d z y nim i w y p a d a szczególniej w y ­ m ie n ić T isso ta, k t ó r e g o b a d a n ia , bardzo dobrze p ro w a d z o n e , rz u c iły św ia tło na k ilk a c ie k a w y c h p u n k tó w , n a p r z y k ł a d na zn a cz e nie d rąg ó w .

B y ło b y ró w n ie ż n i e m o ż e b n e m p o m in ą ć m ilczeniem in n e p r ó b y św ieżo p r o w a d z o ­ ne n a tro c h ę o d m ie n n e m polu. S y s te m M arconiego, j a k k o l w i e k j u ż dziś u d o s k o ­ nalo n y , m a w ie lk ą w adę; s y n c h ro n iz m d w u p rzy rz ą d ó w , w y t w a r z a j ą c e g o i o d ­ b iera ją c e g o , nie j e s t d o s k o n a ły , ta k , że w iad o m o ść p r z e s ła n a p r z e z j e d n ę s ta c y ę ,

może być często p rze jęta przez j a k ą k o l ­ w ie k inną. P a k t, że się nie k o r z y s t a ze z ja w isk rezonan su , nie pozw ala również n a to, żeby ilość energ ii o trz y m y w a n a w o d b ieraczu b y ła znaczna, ta k , że d z ia ­ łanie j e s t bardzo słabe; to też s y s te m j e s t bardzo k a p ry ś n y ; wr k o m u n ik a c y i p r z e s z k a d z a ją często z ja w is k a a tm o s f e ­ ryczne. Okoliczności, k tóre chwilowo n a ­ d a ją p o w ie trz u przew odnictw o, j a k w y ­ ład o w a n ie e le k try c z n e , jo n iz a c y a i t. d., nie p ozw alają, rozum ie się, falom przejść, gdyż e te r s tr a c ił swoję elastyczność.

P ro fe so r F e r d y n a n d B ra u n ze S t r a s ­ b u r g a w p a d ł n a pom ysł u życia s y s te m u m ieszanego, w k tó r y m ziem ia i woda, służące t a k często do p rze p ro w a d z an ia p rą d u prze z n a cz o n e g o do p rz e s y ła n ia s y ­ gnału, posłużą niejak o za k ie r o w n ik a s a ­ m ym falom.

T eorya dziś bardzo z n a n a r o z p r z e s tr z e ­ n iania fal, k ie r o w a n y c h przez p r z e w o d ­ nik, pozw ala przew idzieć, że podłu g ich o kresów owe fale p r z e d o s ta n ą się m niej lub bardziej głęboko do ś ro d o w is k a n a ­ t u ra ln e g o i s tą d sposób p o d zielenia ich, stosow nie do ich frekw ency i. Zastoso- w u ją c tę teoryę, B r a u n czynił n a p rzó d w forte ca c h S t r a s b u r g a , a p o tem m iędzy w y s p ą Helgoland a ziemią, dośw iadcze­

nia, k tó re dopro w adziły do p raw dziw ie z n a k o m ity c h w y nik ów .

M ożnaby ró w nież w y m ie n ić b a d a n ia prow adzone w d osyć zbliżonej dziedzinie przez an g ie lsk ie g o in ży n ie ra , A r m s t r o n ­ ga, j a k ró w nież i przez d -ra L ee de Fo- r e s t a i przez p r o fe so ra F e s s e n d e n a .

D oszedłszy w t e n sposób do k o ń c a tej długiej w yp raw y, k tó ra go prow adziła od p ie rw s z y c h prób do n a jśw ie ż szy c h dośw iadczeń, h is t o r y k p o w in ien b y je d n a k poczuw ać się je d y n ie do n a p is a n ia p o ­ c z ą tk u dziejów, k tó re inn i w p rzyszło ści poprow ad zą dalej: p o s tę p nie u s ta je i n i­

g d y nie wolno powiedzieć, że j a k i ś w y ­ n a la z e k doszedł do swej o sta te cz n e j po­

staci.

G d y b y ów h i s t o r y k chciał dać z a k o ń ­ czenie sw ego dzieła i odpow iedzieć na p y ta n ie , ja k i e g o c z y te ln ik nie o m ie sz k ał­

by m u pew no zadać; „Komuż więc w ła ­

ściw ie należy nry.ypisać w y n a la z e k te le .

(13)

M 30 W SZECHSW IAT 477 g ra fu bez d r u t u ? “— m u siałb y bez w ą tp ie ­

n ia w ym ienić p rze d e w sz y stk ie m n a z w is ­ ko H ertza, genialnego o dk ry w cy fal, n a ­ s tę p n ie Marconiego, k t ó r y pierw szy p rz e ­ syłał sy g n a ły , dzięki falom H ertza, a w r e ­ szcie dodać im iona uczonych, k tó rz y j a k Morse, Popow, W. Preece, Lodge, a zw ła­

szcza B ranly, w padli na p om ysł u r z ą ­ dzeń, p o trz e b n y c h do przesyłania; lecz później m ó g łb y przypom nieć słow a W o l­

te r a w sło w n iku filozoficznym:

„Co! C hcielibyśm y wiedzieć, j a k ą w ła ­ ściwie b y ła teologia T hota, Z ertusta, San- c h o niatho na, pierwszych braminów', a nie wiem y, kto w yn alazł czółenko? P ie rw sz y tk acz, p ierw sz y mularz, p ierw szy kowal byli z a p ew n e w ielkim i geniuszam i, ale n i k t n a nich nie zwrócił uw agi. D lacze­

go? Bo ża d en z n ich nie w yn alazł sztuk i u doskonalonej. Ten, k t ó r y wyżłobił dąb dla przep ły nięcia rzeki, nie zbudował s ta tk u ; ci, k tó rz y w y s ta w ili nieociosane k a m ie n ie z d rew n ia n e m i poprzecznem i deskam i, nie w y m yślili piramid; w s z y s t­

ko p o w sta je stopniowo i ch w ała nie s p a ­ da n a nikogo".

Dziś, bardziej niż kiedykolw iek, p r a w ­ dziwe są sło w a W o ltera; w iedza s ta j e się c o raz bardziej nieosobistą; uczy nas, że p ostęp zaw dzięczam y zazw yczaj p o łą­

czonym w ysiłkom m n ó stw a praco w n ikó w i w ten sposób j e s t n a jle p szą szkolą so­

lidarno ści społecznej.

Tłum. FI. G.

K R O N I K A N A U K O W A .

Przesyłanie godziny zapomocą telegrafii bez drutu. Wieża Eiffla datuje od w ystaw y rok 1889. W owej epoce potężna latarnia elek try czn a co wieczór rzucała na cztery s tro n y widokręgu swe olśniewające snopy świetlne. Dziś promieniowania świetlne la ­ t a rn i wystawowej u s tąpiły miejsce falom Hertza, wypływ ającym z anten, zawieszo­

n y c h na wieży. I gdy najmniejsza mgła za trzym yw ała promienie świetlne, k tó ry c h doniosłość rz u tu , bądź co bądź, była o g ra ­ niczona przez kulistość ziemi, — fale Hertza nie znają żadnych przeszkód i będą mogły

obiedz glob ziemski w dniu, w którym ź r ó ­ dło je wytwarzające będzie dość potężne.

Instalacya telegrafii bez d r u tu na wieży Eiffla pozwala w chwili obecnej przesyłać depeszo na odległość, przewyższającą 3 000 kilometrów. Wszystkie stacye telegrafii bez d r u t u na lądzie oraz statk i zaopatrzone w odpowiednie przyrządy w promieniu 3 000 km mogą otrzymywać jednocześnie sygnały, wychodzące ze stacyi Pola marsowego. S ko­

ro tylko ap a ra ty telegrafii bez d r u tu za­

częły funkcyonować na wieży Eiffla, nie uszło uwagi astronomów zastosowanie, j a ­ kie można byłoby uczynić z fal Hertza, do przesyłania godziny pierwszego południka, a więc i do wyznaczenia długości geogra­

ficznej. Byłoby to zastąpieniem ognistych sygnałów Oassiniego przez sygnały hertzow- skie telegrafii bez d ru tu .

B ouąuet de la Grye i Guyon byli głów­

nymi szermierzami tego zastosowania. Po wielu trudnościach n a tu ry administracyjnej i opóźnieniach, k tóre były wynikiem w y le ­ wu Sekwany, o tw arto wreszcie oddział prze­

syłania godziny, i począwszy od 23 maja, codziennie o północy, stacya telegrafii bez d r u t u na wieży Eiffla wysyła pęki fal elek­

trycznych,. które przenoszą się w dal z szy b ­ kością błyskawicy i wskazują, że w chwili, w której fale zostają odebrane, je st północ na południku paryskim.

Żeglarze będą mogli w ten sposób r e g u ­ lować swe zegary i oznaczać z wielką do­

kładnością położenie statków. Zażegna to niejedno nieszczęście i niejedno życie ludz­

kie będzie tym sposobem ocalone.

A paratem , który pozwala z tak ą łatw oś­

cią odbierać sygnały hertzowskie, w y c h o ­ dzące z wieży Eiffla, jest d e tek to r elek tro ­ lityczny kom endanta F erriego. Składa się on z dwu d ru tó w platynowych, pogrążo­

nych w słabym roztworze kwasu, zaw artym w naczyniu zamkniętem . Je d e n z drutów, któ ry może być dość g ruby, służy za k a ­ todę, drugi zaś, n ader cienki, jest zamknię­

ty w ru rce szklanej i tylko koniec jego do­

t y k a cieczy: je s tto anoda.

D e te k to r wprowadza się w obwód stosu i telefonu. Zapomocą potoncyom etru zmie­

niać można opór obwodu, dopóki nie usfy- szy się słabego trzeszczenia w telefonie.

Ażeby zapomocą tego p rzyrządu odbierać sygnały wieży Eiffla, nie je s t koniecznem zawiesić go na antennie: w ystarczy umieścić ap a rat na rurze od wody lub gazu,— co po­

zwoli Paryżanom regulować zegary u siebie w domu.

Oto sposób przesyłania sygnałów godzino­

wych: około 55 sek. przed północą rozpo­

czynają się pobudki, polegające na w ysyła­

niu fal o trw a n iu 3 sek., n astępujących po

sobie prawie bez przerwy: są to kreski alfa­

Cytaty

Powiązane dokumenty

słynny fizyk Wolfgang Pauli, chcąc ratować podstawowe zasady fizyki, przewidział istnienie neutrina - elektrycznie obojętnej i - jak się wtedy wydawało - bezmasowej

czoną falistość, różowe stożkowate wzgórze, jak na księżycowym pejzażu. I jeszcze fatamorgany przesuwające się przed autem coraz dalej, fatamorgany przeczystych,

A.5.1: Widma w zakresie widzialnym dla He, Ne oraz dublet żółtych linii dla Na.. Widma otrzymane przy użyciu programu

Jezusa wraz z jego zmartwychwstaniem staje się Dobrą Nowiną, jaką odtąd Jego uczniowie będą głosić całemu światu.. Zapoznaj się z opisem męki Jezusa.

Dla wybranego okna z poprzedniego zadania wykonać analizę widma rozszerzając próbki sygnału o wartości zerowe. Aby to wykonać należy podać jako drugi argument funkcji fft

Dla wybranego okna z poprzedniego zadania wykonać analizę widma rozszerzając próbki sygnału o wartości zerowe. Aby to wykonać należy podać jako drugi argument funkcji fft

związanymi z przeszłością są przez konwencjonalnych historyków zamazywane (HH, s. Historia staje się „ujarzmioną” przeszłością, nieustannie nawiedzaną przez duchy,

Pszenica (i jej dawne odmiany, np. orkisz, płaskurka), pszenżyto, jęczmień, żyto, zwykły owies (ze względu na zanieczyszczenia), mąka pszenna, żytnia, jęczmienna, płatki