• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 23 (7 czerwca 1942)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 23 (7 czerwca 1942)"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

L > .

. ' j f l

i

M R

w w

A

lv

V *

x

‘'^

v

,F ^ ? x

Hh

v

m

> \ A - ’v <

* llll

k m » v

^

hb

1

IW nr 1tKK tr

M k A \ > \ , i

Ł / ■

° * * : ’ ■ ■ • ■

5 fs *J

» 1

j j f c * ' «; »

(2)

St~. S a lto u f Ols.za.ny

Jfopjafi&JC

^L»Jc&ejewik.oje

L o s a ira ji Ulisnjezy

U)otc2arz3lC

Merefa.

G E N . G U B E R N A T O R G O Ś C IE M D O W Ó D C Y W O J S K O W E G O G G . W tych dniach dowódca wojskowy w Generalnym Gubernatorstwie, generał kawalerii v. G i e n a n t h, przyjął w swej kwaterze głównej w Spalę ministra

Rzeszy dr. Franka.

Poniżej: W K O T L E P O D C H A R K O W E M Żołnierze niemieccy prze­

szukują sy ste m atyc zn ie każdy m e t r kwadratowy ziemi, czy nie ukrywają się w niej bolszewicy. Wła­

śnie nakryto ich w jakiejś ziemiance i zmuszono do

poddania się.

Dinie■ntemze& kie l i n i e T>alszeun.cJcie

to r y K olejow e

N A P O L U B IT W Y P O D CHARKOWEM Nieprzejrzana j e s t zdobycz Niemców i straty bolszewi­

ków w koniach i materiale wojennym.'

FAZY WIELKIEJ Sytuacja bojowa armij Tymoszenki w dniu 12 maja, gotowych do . okrążającego Charków i armij niemieckich gotowych do przeciwd*1

DWA ŚWIATY Coby się siato, czytelniku, gdyby ten p o d s tę p n y wy­

znawca bolszewizmu. który na naszym zdjęciu idzie do niewoli, opanował Europę!

Fol. Sp.Awo.dtwt* wo|onny fj

PIERWSZE ZDJĘCIA Z FRONTU BURMAŃSKIEGO Tavoy, jeden z ważnych pun­

któw strategicznych we wscho­

dniej Burmie, zajęty zoslal przez Japończyków. Na na­

szej ilustracji — żołnierz ja- nym mieści

(3)

Z OKAZJI ŚWIĘTA NARODO­

WEGO W AFGANISTANIE

Między Rosją Sowiecką, Indiami i Iranem, wygięte je­

dnym końcem w kierunku Chin, znajduje się państwo l*/« razy większe niż Rzesza Niemiecka. Liczba jego ludno­

ści waha się pomiędzy siedmiu i dziesięciu milionami. Zna­

czenie historyczne w sensie politycznym uzyskało to pań­

stwo dopiero w końcu XVIII wieku. Jest nim Afganistan.

Na północy i na północnym wschodzie przecinają kraj ten wysokie góry, rzeka Kabul, dopływ Indusu stanowi połączenie z Indiami, zaś wyżyna południowa schodzi wzdłuż swej największej rzeki Hilmendu do bagien Ha- munu.

Za właściwego twórcę państwa Afganistanu uważa się Achmeda Schacha Abdali, który państwo Afganów zorga­

nizował w połowie XVIII wieku. W pierwszych dziesiąt­

kach lat wieku XIX rozpadło się ono jednak na części i od tego czasu datuje się właśnie zainteresowanie się Afgani­

stanem Anglii i Rosji. Temu zainteresowaniu zawdzięcza Afganistan w ogóle swoje istnienie w nowszych czasach.

Anglicy spiskowali przeciw wszystkim władcom, którzy

Przejście przez przełęcz Khyber, leżącą jeszcze w posiadłościach angielskich, prowadzi do kraju bezpańskiego, zamieszkałego przez dzikie szczepy górskie. Tubylczy szczep Khassadarów, posiadający nieregularne i nieumundurowane wojsko wspomagane przez Anglię, ma za zadanie przeprowadzanie transportów i podróżnych przez

przełęcz.

Po rozległych równinach pędzą Afganowie na swoich rumakach;

pod kopytami koni dudni zie­

mia i wzbijają się tumany kurzu, a w powietrzu roz­

legają się okrzyki wojenne.

Niektóre szczepy afgańskie prowadzą życie koczownicze. Kiedy nastaje wio­

sna, można wtedy na wszystkich dro­

gach spotkać wielbłądy i osły prze­

noszące dobytek na nowe miejsce.

Djaeschenl Kabul jest jak przemieniony I Wstrzemięźliwi mieszkańcy Afganistanu, którzy normalnie wiodą życie bardzo spokojne, przewracają w dzień święta narodowego miasto do góry nogami. Gwar prawie że jarmarczny, budy, karuzele, sztukmistrze, wszystko to służy do uświetnienia tej uroczystości. Ze wszystkich stron schodzą się do stolicy Ghilzajowie, Uzbekowie, Kafirowie, i jak się tam jeszcze te szczepy nazywają, aby obecnością swoją dać wyraz przynależności do narodu afgańskiego, który umiłowaniem wolności potrafi! wywalczyć sobie niezawisłość od Anglii.

Co roku czczą Afganowie przez osiem dni wielki czyn Amanullaha, który orężem i mądrą polityką potrafił zdo­

być dla swego kraju niezależność. On sam coprawda musial ustąpić, gdy w kraju nieprzyzwyczajonym do reform chciał w dążeniach swych pójść za daleko, jego wpływ jednak pozostał. I działa. Jest to więc święto polityczne i to święto dla mężczyzn. .Swój punkt kulminacyjny znajduje ono na wielkiej równinie pod miastem, gdzie w wielkich gonitwach i walkach oraz dzikich tańcach wyrazić mogą Afganowie swoje męstwo i waleczność.

k\ zdradzali jakąkolwiek sympatię dla Rosji, wywoływali spory i powstania wśród pretendentów do tronu afgań- B \ skiego i przyczyniali się do częstych

zmian na tymże tronie.

Zdobycie wpływów w Afganistanie

’ \ 1 miało dla Anglii olbrzymie znacze-

*■1 nie dla zabezpieczenia pomostu do s □ Indyj. Afganistan wznosi się bowiem W przed Indiami na granicy zachodniej ' J jak wał. W traktacie Perskim, który J Anglia zawarła w r. 1907 z Rosją

*11 carską zapewniła ona sobie kosztem

• » / wpływów w północnej Persji na rzecz

» / Rosji wpływy w pustynnym terenie ' / Persji południowej oraz całym Afga- / nistanie. Stal się on terenem wpływów politycznych i gospodarczych, przez co zyskała Anglia zarazem drogę do Indyj.

Pod koniec wojny światowej, kiedy to

W

AFGAN

Ej| Ludy afgańskie bardzo chętnie piję herbatę, po- gardzają natomiast, jak zresztą wszystkie ludy maho- metańskie, alkoholem. Nawet w najbardziej odległych częściach kraju znajdzie się zawsze herbaciarnię, w której

można stanąć na krótki popas w czasie dalekiej drogi. Ndiebrytyjskie

Jak dzikie hordy Dżingii-Chana pędzą Afganowie po stepie w swe święto narodowe. Nie jeden z tych jeźdźców, gdy raz upadnie, czasem już nie

wstanie, stratowany przez następujące konie.

państwo tureckie się rozpadło, nęła Anglia w swoje ręce cały ów pomost, który tworzy Irak, Transjor- dania i Palestyna. Kiedy następnie w latach 1919—23 wysunęła Rosja Sowiecka swoje macki polityczne w stronę Kaukazu, M. Kaspijskiego i Turkiestanu, przyszło do pierw­

szych trudności pomiędzy Anglią i Rosją. Konflikt ten załatwiony zo­

stał w ten sposób, że Anglia wyco­

fała się z Persji. Podjęcie kroków przyjaznych przez Afganistan w sto­

sunku do Rosji doprowadziło do wojny angielsko-afgńnistańskiej, którą prze­

grała Anglia i która doprowadziła do uznania przez Anglię niezależności Af­

ganistanu. W latach następnych po tej wojnie stworzyło młode państwo dobrze zdyscyplinowaną armię, własne zakłady zbrojeniowe i arsenały, próbując w ten spo­

sób zabezpieczyć swoją niezależność. Jednak­

że dzięki stale stosowanej zasadzie „divide et impera" udało się Anglii już w krótkim czasie wywołać zamieszki w kraju, które doprowadziły do powstania i ucieczki Amanullaha z kraju. Od czasu ucieczki tego najbardziej znanego emira było do­

koła Afganistanu cicho. W tych dniach skierowuje się z wu uwaga całego świata na ten kraj, w najbliższym czasie

bowiem obchodzi on swoje święto niepodległości. Święto

OCEAN 3NDYJSKI Amanullaha. Na wielkiej równinie przed miastem Kabul odbywa się wtedy uroczystość, której punktem kulminacyjnym jest taniec

wojenny, wykonany przez szczep Ohilzajów.

W zapale reformatorskim ehciat Amanullah znieść tur­

ban. Dzisiaj jednakże stanowi on znowu narodowe nakrycie głowy Afganów, są oni bowiem fanatycznymi

wyznawcami Mahometa.

(4)

Ino wrota — „Brama Bolachowicka' ,Sokola Skałki" w wąwozie Będkowskim Paten dzikiego piękna wąwóz Kobylański.

Mkf progowi Wyżyny Małopolskiej,

#anej także Jurą Krakowską, zamyka- [cemu od północy szeroką dolinę Ru- Swy, -a pociętemu skalistymi jarami ij dopływów, spływających z Wy-

r27- i

Pierwszą, najbliższą od zachodu są- adką Doliny Ojcowskiej jest Dolina

nieprzepuszczalnego podłoża. Z powodu tych warunków dla całości krajobrazu Krakowskiej Jury jest charakterystycz­

ną postać wiejskiego nosiwody. Zwykle rankiem i przed wieczorem całe pro­

cesje młodych chłopców i dziewcząt po­

dążają z wiadrami z bezwodnych wsi na dna wąwozów ku wywierzyskowym źródłom potoków, aby zaczerpnąć tego drogocennego, życiodajnego płynu. Po­

mysłowy a prosty przyrząd, krzyż z cien­

kich deszczułek, uzupełniający każde wiadro, a po nabraniu wody pływający po jej powierzchni, doskonale chroni przed wychlapywaniem się wody z wia­

der w czasie kilkukilometrowej nieraz, połączonej z wspinaniem się na wierz­

chowinę, powrotnej drogi.

W górnej partii Doliny Kluczwody leży wieś Wierzchowie, słynąca ze znaj­

dujących się tu największych w okolicy Krakowa jaskiń, zwanych Wierzchow- skfmi. Jedna z nich zwłaszcza „Mamu­

towa", znana jest z bogatych wykopalisk prehistorycznych.

Z doliny Wierzchowskiej można dojść do małego lecz nader uroczego jaru Bolechowickiego, otwierającego się od doliny Rudawy olbrzymimi naturalnymi skalnymi wrotami, znanymi pod nazwą

„Bramy Bolechowickiej". Za skalną bramą dolinka rozszerza się, a płynąca dnem jej rzeczka z kilkoma wodo- spadzikami i cienisty las na zboczach i na dnie ja- ru z a p r a s z a j ą do spo- czynku. _

Następnym z kolei ku zachodowi jest W ąw óz Kobylański. Wąwóz ten jest najdzikszym ze wszy- stkich wąwozów Krako-

wskiej Jury.Czło-

b A wiek staje tu twa-

J ,’5 : Ł ' rzą w twarz z ni-

■kMAąSEjijjfr szczycielskimi si-

. ła m i n a tu ry , n i c

bacznie k ie d y ś

5 wyzwolonymi przez wy-

j U u trzebienie lasu.

Najbliższym następnym

wąwozem jest D o l i n a Będkowska. Wnet za ga-

jówką mija się 3-metro- wy wodospad stwarzają- cy u swych stóp natural- . ,c ny basen kąpielowy, na­

stępnie mija się „Czarcie

Wrota", którymi kończy ' 8ię urocza dolinka pro-

U

wadząca z pod wsi Będ- kowice. I tak dosłownie r każdy zakręt w ą w o z u

przysparza coraz nowe, i coraz ciekawsze widoki.

i jak i pod nią leżących iwałych skał wapiennych, studni zupełnie, albo po- epszyra razie jedną o głę- ) i więcej m., zbiorowym

•j wsi, latami całymi wy- ipiennej skale, aż do jej

Wspinaczka po stromych zboczach'

Trzymatrowy wodospad rzeczki Bi

, * * wskiej. . ,

(5)

WYCZAJĘ U D O W E

* G e n e r a l n y m Gubernatorstw ie

iy).Mieisiąc maj i czerw iec , Y zdaw ien daw n a ulu-

?onYmi przez lud c a ł e j P»l»ki

1 m iesiącam i. M aj po-

^cony był i je s t Pannie ri'. czerw iec S ercu J ę ­

°Wemu. W k ażd ej wsi, pojętne czy to na nizi- czy też w górach aJdują Się kapliczki przy-

°*he, które w ty ch mie-

^cach toną w kw iatach zieleni i przy których . rają się w ieśn iacy na P‘e\vy i m odlitw y. Na na- Y1*1 zdjęciu m am y jedną Piękniejszych kapliczek j l*ti Boskiej, w okolicy Orsztyna. D ziew częta gó-

**kie w sw ych pięknych, ri*tiych stro jach , dbają 1°’ by k apliczka była . SZe p rzy stro jo n a świe-

ymi kwiatam i.

!*eh

\

fot. i. k. p.

i W w n» r Sag

r 'ś. A Wa r w a A * 7 , i n

a

1. A N O N S

s*°ńce przew ali się na d ru g ą stro ­ ję,. amienicy, sp ły w ając na zachód, w su- (jeiy ie K atarzyny K ęsikow ej robi się nagle t0 n° Nie chce się pop ro stu w ierzyć, ze

i la nCZeSrie P°P°*utln ie i że w y starczy w yjść

; sin /°dw órze, by znaleźć się w ciepłym bla- q '*‘° sen n ego dnia.

rbod u i50126 izt>a była pusta. M atka wy ltvz 71 a na posługę, Staszka do zakładu ęj ' |e rskieg°. i M aja zaraz w yjdzie. Prze

*Vk<i| Jeszcze raz ty ch kilka słów ahgrafow anych na ćw iartce papieru:

’kr Ywiady, o b serw acje przeprow adza dy- do n ’e sp ecjalistk a. Z głoszenia kierow ać

Redakcji K uriera pod nr. 1517'.

j d0 ak będzie dobrze. M aja w kłada k artk ę 5i„ starej zm iętej torebki i przy g o to w u je 'bzed wYjścia. Stół, przy którym pisała tja ^ chw ilą stoi pod oknem. R esztki świa-

NOWELA — NAPISAŁA MARIKA

0 z góry na tw arz dziew czyny.

iiist^u2^^ z a tram en tem o p iera małe k rąg łe 1 * n- ? o p raw n e w kauczuk i u siłu je się

i6r lin PrzegU dnąć, w dziać w yp ło w iały Wsta' Przypud ro w ać drobną, śliczną tw arz, i Je nareszcie, zd ejm u je płaszcz w iszący

| ęySWożdziu przy drzw iach i w ychodzi.

bzw®a r n i a Ń gorączkow e podniecenie.

I «zUtnni jej przyśpieszonym rytm em serce,

^eitiii W A to n ia c h krew . N ie zw ierzyła ni- b,

. sw ej tajem n icy . Pow zięła decyzję teraz' " R**łbi m yśli uw ażając, że nareszcie

. Jej los się popraw i.

hieSDe^ szY los dla M aji K ęsików ny to jakiś lkanv ' a n ^ ' codzień inny splot w ydarzeń, fanl y *la ja sn e j osnow ie pow odzenia. Je j Wz0, zI® m alow ała obrazy przyszłości na njarj- Wielkich film ów z G retą Garbo, Ma c ei.’^ D ietrich czy rozkoszną Je a n e tte byj0 Donald. P rag n ien ie szerokiego życia

n iej ta k silne, w ola przygód tak , , . ze M aja n ie m ogła sobie w yobrazić, bary, la*° J4 om inąć to w szystko co było 'tająj* ' m elodią św iata. C zekała, a cze-

< ‘^ a ‘a w biernym oporze nie przyj bpatta,

Hi,e . óic z tego do czego całe je j otocze- tów Nie chciała obsługiw ać klien- lej iC(?|od bacznym okiem k iero w n ik a jak skfGpj ezanka, ek sp e d ie n tk a w kolonialnym jej y, ani czesać w y m ag ający ch pań jak fobię ° dsza siostra. N ie lubiła szyć, ani 'hne .sztncznych kw iatów . P ociągało ją to d°ińić ^-C*e ’ D ługo nie m ogła sobie uśw ia- zYcie jakie w łaściw ie m iało być to inne stu, ' Jej życie? Do czego w łaściw ie była

C?ekana? D" iakiBi " r" " v?

‘tzyła

natom iast banki i kasy kom unalne miast i m iasteczek pow iatow ych jak Tarnów , Bocli nia, M iechów, zgrupow anych n iedaleko w okół K rakow a są zalan e nimi. N a tej podstaw ie policja doszła do w niosku, że cejnrtrala fał­

szerzy z n a jd u je się w K rakow ie lub okolicy i że czynność sw ą rozpoczęła niedaw no. No i w yznaczono nag ro d ę w kw ocie 2000 zło­

tych za ujęcie ptaszków . Sam nie dam rady, siedziałem w czoraj w ieczór i rozm yślałem nad tym, ale nie wieni od czego zacząć.

M usisz mi pomóc.

—- W ięc jak że to? C e n tra la musi być w K rakow ie lub okolicy, tak mówisz? O ko lica K rakow a zalana banknotam i fałszy ­ wymi. dalej jeszcze nie d o ta rły w w iększej ilości?

— Tak! W e Lwowie znaleźli jeden, w W a r­

szaw ie kilka falsyfikatów .

M aja m yślała zm arszczyw szy brw i i wy- dąw szy zabaw nie usta. A ntek p atrzy ł w mą, jakby czekał na o b jaw ien ie jasnow idza.

D ziew czyna zaśm iała się.

— N ie patrz tak na m niel Nie jestem Sabiną Chw iam ow icz. Nic nie wiem i nie wiem czy ci pomogę.

— P o staraj się. Na pew no coś w ym yślisz.

Siedzieli chw ilę milcząc. W reszcie M aja poprosiła:

— O pow iedz mi w szystko jeszcze raz.

I A ntek rozpoczął na now o. T ylko teraz dziew czyna p rzery w ała mu ż ąd ając w y ­ jaśnień.

— Mówisz, że p o steru n k i policji z a in s ta ­ low ane w b an k ach p rzesłu ch ały cały szereg osób d o k o n u jący c h w płaty falsyfikatam i Z ja k ic h in sty tu cji przychodzili ci ludzie?

— Z m onopolu tytoniow ego, sp iry tu s o ­ wego, z dużych sklepów ... — A ntek utknął.

— To w szystko?

— No nie, ale m niej w ięcej z tak ich in s ty ­ tucji... w ym ienili ich dużo, nie pam iętam w szystkich.

— M usisz mi d o starczy ć d o k ład n y spis ty ch w szystkich in sty tu cji i sklepów .

— Uważasz, że to konieczne?

— N ie wiem, może na nic się nie przyda, ale przynieś.

—- Popołudniu przyniosę, albo może je ­ szcze teraz... czekaj w domu, nie w ychodź nigdzie, bo szkoda k ażd ej chw ilil

O ile A ntek był podniecony, o ty le M aja była spokojna.

Popołudniu m iała w rękach d o starczo n y przez A ntka długi w ykaz, na któ ry m je j za­

leżało.

— T eraz m nie zostaw sam ą. J a k b ędę cię potrzebow ać to cię znajdę.

A ntek ociągał się. W ołałby zostać z dziew ­ czyną. Z daw ało mu się, że jego obecność przy sp ieszy łab y w ynik M aji rozm yślań. Ale, że ona była innego zdania, w ięc posłusznie się w yniósł.

Długi spis p rzedsiębiorstw , k tó re w p ła­

cały do banku falsyfikatam i obejm ow ał 46 pozycji. M aja przebiegała go w zrokiem od góry do dołu i z dołu do góry. M onopol tytoniow y... m onopol sp iry tu so w y ... handel m aszynam i rolniczym i... handel zbożem siew-

(.'ią j! dalszy na sir. tl-muj ro zw ijały się na chodniku, już w tedy gdy

na czw orakach p lątała się m iędzy spieszą cym i przechodniam i. Umiała zaw sze o d ró ż­

nić p rzejezdnych z prow incji od stały ch m ieszkańców m iasta, kupców , nauczycieli, arty stó w , urzędników czy uczonych, nie m y­

ląc się praw ie nigdy. Bawiło ją to i p o c h ła ­ niało. S zukała w św iecie m iejsca dla siebie.

N azyw ano ją jeszcze M anią, kiedy po­

znała A ntka Sowę, m łodego, p rzy sto jn eg o p o licjan ta. W łaściw ie nie to było ważne, że m iał ładne oczy, nos i usta i że zg rabnie na nim leżał m undur. Był je j pierw szym w ielbicielem i to jed y n ie m iało znaczenie.

A ntek w yprow adził M aję z su te ry n i c ia ­ sn y ch ulic za m iasto. O d k ry ła dzięki niem u dalek i las, zieloną m iedzę i szum iące zboża, D ow iedziała się, jak k w itn ie łąka, i że w i­

sząc w przestw orzach śp iew ają skow ronki.

A ntek m iał przedziw ny d ar zbliżania w szystkiego co d alek ie i obce. I raz w ja ­ kiś letni u palny dzień zbliżył do M aji W isłę, tę sam ą, na k tó rą ty le razy p a trzy ła obo­

ję tn ie z m ostu dębnickiego. W głębokim , ciem nym n u rcie rzeki, w chłodzie je j fal b ijący ch o m łode dziew częce ciało i w ja ­ snej, p iaszczy stej plaży p ełn ej ludzi z n a ­ lazła M aja sm ak szczęścia i radości.

O dtąd całym i dniam i siedziała n ad b rze­

giem W isły.

G dy w kabinie zostaw iała sw oje biedne p erk alo w e su k n ie i w dziew ała stró j k ą p ie ­ lowy, czuła, że zaciera się różnica między nią a tym i eleganckim i paniam i, na k tó re zaw sze p atrzy ła z zazdrosnym poczuciem niższości.

I w ięcej. M aja po raz pierw szy czuła się piękną. J e j chód staw ał się lżejszy, długie sm ukłe nogi prężyła w rozkosznej św iad o ­ m ości sw ej urody. A k ied y leżąc na w znak na w odzie pły n ęła z biegiem rzeki, w idziała że linia je j bioder je st n iesk aziteln a i że d robne szczupłe ręce m uszą zachw ycić.

Poza tym w szystkim na plaży był tłum.

Byli ludzie. Była miłość. M aja nie zn ała n i­

kogo. A ntek praw ie w szystkich z w idzenia.

Tłum, ludzie, życie. M aja dzieliła się sw ym i spostrzeżeniam i z A ntkiem , a trafn o ść je j o b serw acji byta tak zdum iew ająca, że z a ­ częli się nią baw ić. W ięc:

— Kto to może być ta pani w czarnym kostium ie zaw sze sam a i sm utna?

M aja zaczynała odkryw ać:

— Nie je st znów ta k a sam a. I nie z a ­ w sze sm utna. Był z nią raz p rzy sto jn y starszy pan. P rzyjechali razem autem , ale

osobno przyszli na plażę i niby p rz y p a d ­ kiem się tu spotkali. Ta dam a jest na pew no m ężatką, na pew no ma zazdrosnego męża i na pew no go zdradza.

M aniul Skąd ty o tym do licha wiesz?

K iedyś zdążyła zauw ażyć auto, no i to

„p rz y p a d k o w e ” sp o tk an ie? Byliśm y przecież ciągle razem a ja nic nie w idziałem . Pow in­

naś p racow ać w w yw iadzie, jak mi Bóg miły!

Z abaw a trw ała. A ntek pytał o sw oich znajom ych, którzy przychodzili na plażę, a M aja każde jego p y tan ie rozw iązyw ała ja k zagadkę. P y tan ia przerodziły się w k o ń ­ cu w zlecen ia i M aja zaw sze z pow odze­

niem się z nich w yw iązyw ała. Z akładali się o czekoladki, broszki, szaliki i bilety do kina. M aja w y g ry w ała niezliczoną ilość d ro ­ biazgów.

— Pow innaś służyć w w yw iadzie jak mi Bóg miły, — śm iał się A ntek.

Z darzyło się raz, że A ntek przyszedł do M aji z tajem niczą m iną spiskow ca. Znał jej sk ry to ść i w y n ik a ją c ą z niej łatw ość zach o ­ w ania tajem nicy, w ięc zaznaczyw szy tylko, że sp raw a je s t poufna w y łu sk ał sw ą w ielką spraw ę.

—- M usisz mi pomóc. M ożem y zdobyć dużo pieniędzy, Z ostała w yznaczona n a g ro ­ da dla policji za ujęcie bandy, któ ra fał­

szuje pieniądze.

D ziew czynę zelek try zo w ała w iadom ość W lep iła w A ntka duże, czarn e oczy rozsze­

rzone jeszcze ciekaw ością.

— K asjer Banku G ospodarstw a znalazł w śród pieniędzy b a n k n o t podrobiony. Sw oją d ro g ą d o sk o n ały fachow iec z niego! N ie z guzika ma oko, że rozpoznał taki w sp a­

n ia ły falsyfikat. K iedy dzisiaj zaznajom iono b ry g ad ę p olicyjną, do k tó re j i ja należałem z ch ara k te ry sty c z n y m i cecham i tych fałszy­

w ych banknotów , to m ów ię ci M ajo, niech m nie k u le biją! ledw ie m ogłem je zauw ażyć tak są tru d n o u chw ytne! Ale opow iem ci od początku. W ięc k ied y ten k a sje r zn a­

lazł fałszyw y b a n k n o t narobił ruchu. Z arzą­

dzono b ad an ia i w tym i w innych bankach.

O kazało się, że w zap asach są znaczne ilo­

ści takich falsyfikatów . W b ankach z a in sta ­ low ano sp e c ja ln e p o ste ru n k i p olicyjne, k tó ­ re przesłu ch iw ały d o raźn ie w szystkich w sk a­

zanych przez k a sje ra ja k o w płacający ch ta k ie podrobione b an k n o ty . Badania te do niczego nie doprow adziły, bo najczęściej w płat ty ch dok o n y w ali urzędnicy in sty tu cji tak ich jak M onopol ty to n io w y , spirytusow y itd. B adania w W arszaw ie, Lwowie, Pozna­

niu w ykazały znikom ą ilość falsyfikatów , Do ja k ie j pracy?

i, szeroko otw ar

dokoła siebie. O b serw o w ała zna- jtatr?'?a.Wy.m i' szeroko o tw arty m i oczami Jon,tych

0poWi"*a1 ,oljcYch Bez końca lubiła słuchać jtojów h4” fóżnych stróżek, k u ch arek i po- 't«ńca ?i? 0 d o l‘ innych. Nie ty lk o o miesz- dziatac 1 domu nr. 19 ale i o całe j ulicy wie- N ie przez skłonność do G dyby się b y ła M aja spot- ziałs “ u n r-

iM ek |* szYstko,

^ ‘a ki»a°n. Bozel

$Ciq ledyś z książką to lek tu ra z pew no- ciek asPok °iła b y tę n iesy to ść w rażeń, tę

"zipęk życia. Ale M aja była typow ym zWy)ę, lent ulicy. J e j spostrzegaw czość nie- bystra, jej ścisła i w iern a pam ięć

(6)

r lą f ^ tn TW s« stro n y 7?mej

nym... to w arzy stw o rolnicze... N agle b ły sn ę ­ ła je j m yśl, że klientam i w iększości ty ch p rzed sięb io rstw są chłopi. O szołom iona o d ­ kry ciem spraw dziła listę i słuszność sw ego sp o strzeżen ia. C hłopi w p łacają do ty ch p rzed sięb io rstw falsy fik aty . Przez chw ilę zdaw ało się jej, że znalazła spraw ców , p rze­

stępców . P odniecenie p ry sło jed n a k prędko!

— Chłopi... T rudno przypuścić, żeby sam i fab ry k o w ali ta k ie u d a le falsy fik aty ? Skądże je w ięc m ają?

M aja u ch w y ciła n itk ę rozum ow ania i p o ­ częła ją teraz szybko, szybko zw ijać ze zręcznością, k tó ra w y k lu czała m ożliw ość poplątań.

— Sami fałszerze, sam i p rzestęp cy d o sta r­

czają chłopom b a n k n o tó w p o drobionych.

C hłop je st n aiw n y , nie p rzy g ląd a się b a n k n o ­ tom, bo i ta k ich przecież n ie rozezna. C hło­

pów je s t w ielu. I przez sw ą m nogość i przez sw e n ieu św iad o m ien ie są doskonałym i po­

śred n ik am i. N iech się w K rakow ie zrobi n ie ­ bezpiecznie to ta k i je d e n z drugim fałszerz jed zie do W adow ic, do M yślenic, do M ie­

chow a gdzie chłopi jeszcze nie są z a a la r­

m ow ani.

Tu M aja zatrzy m ała w biegu sw e myśli.

— Przy ja k ie j sposobności m ożna było tą d ro g ą puścić zn aczn iejsze ilości pieniędzy?

S ta ra ła się uzm ysłow ić życie chłopa. C ho­

dziła za nim k ro k w krok, od c h a ty do ob o ry i stajn i, ze sta jn i w pole aż zn alazła się z nim na jarm ark u .

—• Ja rm a rk ! Targ!

C zuła teraz w sobie d rg a ją c y n e rw za­

in tereso w an ia. Z w ijała n itk ę rozm yślań rów no, rów no, gładko, prędko.

— Ja rm a rk ! N a ja rm a rk u fałszerze w śród chłopów puszczali p o drobione pieniądze.

N a ja rm a rk u m ożna by ich ująć.

S praw dziła jasn o ść sw ych w niosków i po­

szła do A ntka. Je g o rad o ść n ie m iała granic.

— W iedziałem , że mi pom ożesz! Byłem pew n y ! C iąg le ci m ów ię, że je s te ś stw o ­ rzona do w yw iadu! W p iątek jarm ark , idzie­

m y razem i...

— N ic z tego. N ic n ie zrobim y sam i. N a j­

lepiej p o rad ź przodow nikow i, żeby nam dał pomoc.

— No, a co b ędzie z nagrodą?

M aja ro ześm iała się.

— To się już jeg o z a p y ta j a n ie mnie!

—- W tak im razie p o radzę mu, żeb y za­

in stalo w ał na g łów nych targ o w isk ach kilka fur ch ło p sk ich o b słu g iw an y ch przez p rz e ­ b ran y ch policjantów ...

P ro je k t M aji w y su ­ n ięty przez A ntka zo stał p rzy jęty . Z araz w piątek w y w iadow cy w c h ł o p - skich stro ­ jach sp o ­ s t r z e g l i s p o r ą grom ad-

K ^ o s o b n i k o ^ ^ S p u j ą ć y c ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ n iający ch u chłopów w y łączn ie falsy fik aty . D y sk retn ie w skazani innym w yw iadow com kręcący m się w śród tłum u znaleźli się pod ścisłą obserw acją, k tó ra w y k azała po p ew ­ nym czasie ich w zajem n ą łączność, p u n k ty zborne a w reszcie i siedzibę fabryki. A re sz to ­ w anie całe j szajk i uw ień czy ło w yniki.

A ntek ja k o p ro je k to d a w c a o trzy m ał dw ie trzecie nag ro d y , k tó rą p o d zielił się su m ien ­ nie z M ają.

O d n iesio n y try u m f um ocnił w d ziew czy ­ nie m yśl, że je s t stw o rzo n a do w yw iadu.

O d ty ch jasn y ch , letn ich dni m inęło dw a lata. A n tek p rzen iesio n y gdzieś na p ro w in ­ cję zrazu przy jeżd żał od czasu do czasu i p isy w ał często, potem w idząc, że M aja nie w y jd zie za niego zamąż, zapom niał. A ona?

O na n a reszcie zn alazła sw o ją drogę.

I idzie lekkim , ro ztańczonym k ro k iem zdo­

byw ać sw ój los.

Skręci te ra z plan tam i w lew o i pójdzie aż do poczty. M iędzy k o n aram i drzew w i­

dzi m asyw P ałacu Prasy. Jeszcze chw ila i sk rzy d ła w ielkich drzw i m iękkim , bezsze­

lestn y m ruch em z a g a rn ą ją do w nętrza.

2. W EZW ANIE

Dzień, w k tó ry m ukazać się m iało og ło ­ szenie był d la M aji osobliw ie w ażnym . Z da­

w ało się jej, że o tw o rzą się p rzed n ią ja ­ kieś w ielk ie w rota, przez k tó re w ejdzie drogą sp ełn io n y ch m arzeń i tę s k n o t w św iat n ie ­ ogran iczo n y ch m ożliw ości, w now e pełne blasku i b arw y życie.

P rzedziw nie słodkim p o d n iecen iem p rzeży ­ w ała św ięto je j ty lk o w iadom e, przez nią ty lk o uznane, je j w łasne św ięto U rzeczy­

w istnienia.

M dły zap ach m ydła, sody i b ru d n ej b ie ­ lizny, k tó rą m atk a od b rzask u prała, stra c ił sw o je znaczenie razem z c a łą n ęd zą o to cze­

nia. N aw et okno, to okno, k tó re od d zieciń ­ stw a budziło w M aji szczególne uczucie n ie ­ w iadom o b o lesn ej m iłości czy ra d o sn e j n ie ­ naw iści, n aw et to okno, w k tó ry m tk w iła całą duszą od najm ło d szy ch la t stra c iło dla n ie j sw ój w yraz, p rzestało istnieć.

Po raz pierw szy M aja nie odczuła żad n ej p rzy k ro ści przech o d ząc d łu g ą sienią, w k tó ­ rej przez u c h y lo n e drzw i b u c h a ły w yziew y b ru d n y ch izb jeszcze n ęd zn ie jszy ch niż ich w łasna, tą ciem ną sienią, w k tó re j obcy m usieli się czepiać ślisk ich od w ilgoci ścian i w olno, n iep ew n ie, posuw ać nogi. M aję już nic z tego w szy stk ieg o nie m ogło

d o tk n ą ć ani zasm ucić.

S łoneczny dzień raził o śle p ia ją c ą ja ­ snością. Surow ym zapachem ziemi i m łodych liści, o d u rz a ją c ą w o­

nią k w i a t ó w rozkw itłych w o grodach w n ęcała się w nozdrza i płuca w iosna.

N a rogu u licy stał kiosk.

Z d alek a śm iała się do M aji z ty tu ło w e j stro n y

Ilu stra c ji ja k a ś w dzięcz­

na tw arz kin o w ej ar-

zn aczące dziennik. N ie w y d a dw udziestu groszy. Szkoda. M ogą się przydać.

— P anie G óralski, niech no mi p an da przeg ląd n ąć d zisiejszy num er K uriera.

— P roszę bardzo, czem u nie? O d kiedyż się to p an n a M ania zajm u je polityką?

— Bardzo p an ciekaw y, p a n ie G óralski.

— A no ja k ż e nie być ciekaw ym , k ie d y ta k a ład n a p a n ie n k a o g azetę prosi. A może to m atry m o n ialn e czy tu jem y ? Co?

M aja p ręd k o p rzeb ieg ła w zrokiem szpalty.

Sprzedaż... Kupno... M atrym onialne... Różne...

D rżały je j lekko rę c e i m ocno, p ręd k o biło serce. Je s t.

„W yw iady, o b serw acje przep ro w ad za d y ­ sk re tn ie sp ecjalistk a..."

R adosny n iep o k ó j rozbił w szystkie m y­

śli M aji. D ziałała odrucham i. Z łożyła g a ­ zetę, k iw n ęła głow ą G óralskiem u i poszła przed siebie.

Była zrazu w cieleniem radości i szczę­

ścia. L epkie pęki k asztan o w y ch liści c ie ­ szy ły ją obietnicą b o g ateg o cien ia w lecie, w k w iatac h śliw, grusz i jabłoni w idziała soczyste, sło d k ie ow oce. Św iat k arm ił ją n ad z ie ją dobreg o ju tra .

A le po chw ilach u p o je n ia przyszła myśl, że zaczyna się n ow e sto k ro ć cięższe, bo pozbaw ione ja k ich k o lw iek podstaw p ew n o ­ ści czekanie.

— Ktc ją w ezw ie? Czy o trzy m a zlece­

nie? K iedy? Jak ie? Czy k to ś zatrzym a w zrok na je j anonsie?

M aja w y o b raziła sobie w ielu, w ielu lu ­ dzi, ja k c z y ta ją je j ogłoszenie, w y cin ają je nożyczkam i z d zien n ik a i ch o w ają s ta ­ ra n n ie do portfelów , to reb ek , kieszeni...

— A jeże li będzie czek ała napróżno...?

— Dzień d o b ry M aja! Z lituj się, idziesz zam y ślo n a tak, że św iata bożego nie w i­

dzisz. Co cię d zisiaj nap ad ło ? Znów handra?

— Dzień d o b ry Stefa!

N iedbałym ruch em lew ej ręk i p o w itała m łodą w y stro jo n ą dziew czynę, śm iejącą się do n ie j z poza lek k iej w y zy w ająco u p iętej w o alk i m odnego kapelusza.

— G dzie idziesz? M asz czas? Chodź ze m ną. N ie w idziałam cię k o p ę lat. Ż yjesz ja k odludek. N igdzie cię n ie w idać. N aw et już i do N a ta li nie przychodzisz. A tam ja k zaw sze w esoło. N o i W ład ek Sobczyk zaw sze u n iej na ciebie czeka. Mam ran d k ę ńa F lo riań sk iej. Chodź.

— N ie ch ciałab y m ci przeszkadzać — o ciąg a ła się n ie c h ę tn ie M aja.

— P rzeszkadzać? W ybaw isz m nie z k ło ­ potu, bo ich tam będzie dw óch a m nie tylko na jed n y m zależy.

— N a Franku, tak? C zy może na kimś innym .

— N a Franku, ciąg le na F ranku. J e s t te ­ raz w oźnym w m ag istracie. Pieniędzy ma w bród. Bo to w iesz, in te re sa n to m się śp ie­

szy, k ażdy w etk n ie w ręk ę to złotego, to dwa... A F ran ek um ie zalew ać! U brany teraz ja k pan. Zobaczysz.

— N ie bardzo mam ochotę, ale odp ro ­ w adzę cię kaw ałek .

To nie, tam to nie. G rym asy ci jak ieś w gl°' wie! C hłopców byś m ogła mieć ilebyś zey ch ciała ale ciąg le na kró lew icza z bajki czekasz.

— Może i na królew icza.

— C zekaj! C zekaj! doczekasz się staro­

p an ień stw a!

— N ie spieszę się za mąż!

Stefa, aż p rzy stan ęła. N a je j pospolite) tw arzy odm alow ało się tak ja s k ra w e wzbu­

rzenie, że M aja p a rsk n ę ła śm iechem .

— N ie spieszy mi się zamąż. Wcale!

Nie um iałaby zresztą odpow iedzieć dla­

czego to o d trącała zaloty różnych Wład­

ków Sobczyków , czem u nie lubiła towa­

rzy stw a Stefy ani N atali. C zem u nie umiał8 się z nim i baw ić, śm iać, tań cz y ć i żarto­

w ać. Czuła, że je s t m iędzy nim i jak aś prze­

p aść mimo, że z je d n e j sfery wyszb A przecież n ie k tó re z ty ch dziew cząt dłu­

żej niż M aja chodziły do szkoły, dobrze zarab iały , a u b ierały się m odnie i z szy­

kiem . A n ie je d e n z tych chłopców by w zorem męża i opiekuna.

Może tę p rzepaść w y k o p ały między n*®1 M aji tę sk n o ty i m arzenia. Toteż czu*a.

że je s t odrobina p raw d y w słow ach St®*Y>

k tó ra w strz ą sa ją c ram ionam i m ów iła:

— M yślisz, że życie to bajka! Drzes2 nosa! A le uw ażaj, bo m ożesz kiedyś ża­

łow ać! Z resztą rób, co chcesz.

— Tak, to na pew no. Zrobię, co zechcą- M aja żegnała się pośpiesznie, uroczy”1 uśm iechem ch cąc ułagodzić koleżanką.

T rzym ała się od nich w szystkich zdaleka.

ale n ie chciała urażać.

K iedy zo stała sam a, w róciła myślą sw ego ogłoszenia. N iepokój zatrzepotał jfl w m ózgu a potem osiadł ciężko jak S‘al na dnie morza.

M inęło kilka dni w io sen n eg o deszczu, k ilk a nocy n iep rzesp an y ch , aż nareszci”

M aja m ogła przeczytać ten pachnący ”a) lepszą perfum ą G u e rla in a list:

Ł askaw a Pani!

P roszę się do m nie zgłosić któregoś dn>a m iędzy je d e n a stą a d w u n astą. Ponie*a zależy mi na zach o w an iu bezw zględnej dY sk re c ji zechce się Pani p rzedstaw ić jaK m odystka z firm y „M agdalena".

Z pow ażaniem K. Wiśnieck”

M aja czytała list k ilk ak ro tn ie. UpaJ3 ^ się nim, bezg ran iczn ie urad o w an a. Co o*1*

lę w yjm ow ała go z kieszeni, żeby stwi”

dzeniem jeg o rzeczyw istości upew nić s . szność sw ego szczęścia. Rwało się w nl teraz w szy stk o do czynu.

Ale było już tro ch ę za późno na dziś- P o stan o w iła pow ściągnąć sw ą niecierpb w ość i p ójść do pani W iśn ieck iej dop'er n astęp n eg o dnia.

Ciąg dalszy nastąpi

do naszych prababek pieczętowali nasi pradziadkowie pieczęcią z laku.

Lecz w owych czasach pieczęcie służyły do znaczenia nie tylko listów, lecz także paczek z cennym towarem, by nikt ich zawartości nie zamienił na gorszcp Taką pieczęcią ochronną jest od przeszło stu lat „Młynek"

na opakowaniu domieszki do kawy. Doje on gwarancję, że towar jest prawdziwy.

Kto dzisiaj kupi paczkę z młynkiem i napisem DOSKA FRANCK, przekona się, że zawartość jest zawsze ta sama: dobry, prawdziwy

(7)

ROZMAITOŚCI

Śmiech a charakter człowieka

Już od lat s ta ra ją się ludzie odcyfrow ać, odgadnąć c h a ra k te r człow ieka z różn y ch Jego cech fizycznych, np. z b u dow y tw arzy, 2 linii dłoni, z głosu, a n aw et ze śm iechu.

Niedawno znaleziono w A m sterdam ie książ-

*'! w ydaną p rzed 200 blisko laty, zaty tu -

°w aną: „ T ra k ta t o m o raln y ch i fizycznych Przyczynach ś m i e-

ehu". W k siążce tej dowodzi au to r, że po śmiechu p o zn aje się c h a r a k t e r , że ze śmiechu w y ciąg n ąć m o ż n a n iezaw odne

*nioski o te m p e ra ­ mencie c z ł o w i e k a .

° to kilka cen n y ch Wskazówek: J e ż e l i spotkacie człow ieka,

którego śm iech brzm i: h eh eh eh e, to m acie uo czynienia z cho lery k iem . Śm iech m elan- cholika n ato m iast sły szy m y jak o hihihi.

Śmiech fleg m aty k a dźw ięczy h ah ah a, san- Swinik śm ieje się głośno hohoho. Sam o­

głoska u je s t w te j k siążce p o tra k to w a n a Po macoszemu. C zyżby nie by ło nikogo, kto S1S huhuhu śm ieje? W każdym razie m am y W ręce niezły śro d ek sk o n tro lo w an ia siebie samego i orzeczenia na p o d staw ie śm iechu . jak iej gru p y m y sam i, w zględnie inni SIS zaliczają. Byłoby jed n ak rzeczą ry z y k o ­ wną uw ażać śm iech je d y n ie za n iezaw odny miernik c h a ra k te ru i tem p eram en tu czło­

wieka.

PA JĄK BAROMETREM

. Czyjeż życie je s t silniej zw iązane z ży- mem p rzyrody i b ardziej zależne od zm ian Pogody, ja k ży cie ludu w iejsk ieg o ? Co- z*enne jeg o p ra c e i cała e g z y ste n c ja za-

’sła przede w szystkim od zm ian atm osfe- yeznych p o m y śln y ch czy n iep o m y śln y ch o urodzaju. N ic w ięc dziw nego, że pilnie aoał zaw sze w ieśniak w szy stk ie znaki za- jo w iad ającc pogodę i pouczał o sw ych Kryciach potom ków , a tra d y c ja po d aw ała te w r ó ż b y , czy to w form ie p r z y s ł ó w , czy p ro sty c h rad dalej.

Z nakom itym w sk aź­

nikiem pogody i b a ro ­ m etrem je st w edług d aw n ej w iary ludow ej pająk . G dy o b se rw u ­ jem y jeg o pracę, m o­

żna z dużą dokładno- _ --- , przeciąg czasu oznaczyć

pogodę. Bardzo w iele dośw iadczo- uw "1 w iejsk ich gospodyń z obaw y, by s ałtow ny deszcz lub burza n ie zm oczyły śce 'zny lub n ie zm yły św ieżo pobielonej any, przy w yznaczaniu dnia w ielkiego 2aa ? la *u ó b ielen ia dziś jeszcze k ie ru je się

chow aniem się p ająk a .

;„I Y P ająki p iln ie przędą i gorliw ie za- że 6 ~ S<* sw d Pra cą, m ożna w nioskow ać,

zapow iada się trw a ła pogoda, a bę­

dzie ona tym trw alsza i dłuższa im dłuższe nici pajęcze. Czasam i znów w przeczuciu d o b rej pogody s a ­ dow i się p ająk w śro d k u siatki. Gdy je d n a k od śro d k a się oddala, aby w sw ym gnieżdzie rozciągnąć le jk o ­ w a tą p ow łokę p onad siecią, n ależy się liczyć ze zm ianą pogody. N a słotę p a ją k albo nie n ap raw ia sieci i w cale n ie p ra c u je , albo sp ieszy się bardzo i przędzie k ró tk ą i m ałą nić. G dy z a ­ nosi się na gw ałto w n y deszcz lub burzę, opuszcza p a ją k sw ą sieć.

NARODZINY KART DO GRY Kto by pom yślał, że k a rty do gry, ja k rów nież i szachy, k tó re pozw a­

la ją nam n ieraz odpędzić nudę lub spędzić mile w olny czas, m ają tak bo g atą przeszłość? Że

szachy są grą bardzo sta rą , o tym dobrze w iem y. W iem y też, że p o w stały w Persji, jak też w sk azu je na to nazw a.

K arty do g ry znane są już też p r z e s z ł o

dw a ty sią c e la t i w y n alezio n e zostały rów nież na w schodzie, lecz na d a le ­ kim . Przed dw om a tysiącam i la t żył w o kolicy ch iń sk ieg o T u rk ie sta n u w o jo w n iczy szczep T oari o dość w y ­ sokiej ku ltu rze. T o ary jc zy cy b u d o ­ w ali w sp an iałe p ałac e i św ią ty n ie i zdobili je pięknym i m alow idłam i, w k tó ry c h poszczególne k o lo ry o z n a ­ czały poszczególne k lasy społeczne.

Z biegiem czasu przyszło T o ary jczy - kom na m yśl, by te ogrom ne m alo ­ w idła pom n iejszy ć na k a rta c h i to w ten sposób, żeby osoby różnych k las porozm ieszczać na oso b n y ch obrazkach. W te n sposób p o w stały pierw sze k a rty i podział na kolory, na króla, dam ę, w aleta i m niejszej w arto ści k a rty . G ra w k a rty ro zp o ­ w szechniła się n a jp ie rw w w arstw ach w yższych i p oczątkow o stanow iła rodzaj ćw iczenia w ojskow ego. N azy ­ w ała się też „ g ra w o je n n a w k a rty ".

Z czasem sta ła się gra w k a rty tak pow szechna i tak ulubiona, że k a ­ płani b u d d y jscy i k siążęta szczepu zak azy w ali gry w k a rty , gdyż w i­

dzieli w n iej niebezpieczeństw o dla narodu.

W czasie w ęd ró w ek n aro d u ro zsze­

rzyła się ta p a sja po całe j Azji, zaś w czasie w ypraw krzyżow ych p rze­

d o stała się do nas. N ie m ożem y tw ie r­

dzić, by u nas cieszy ły się k a rty m niejszym pow odzeniem niż przed dw om a tysiącam i lat. Do g ry w y n a ­ lezionej przez T o ary jc zy k ó w dodano cały szereg innych. Kto je w y n a jd y ­ wał, tru d n o dziś pow iedzieć, może p o ­ w staw ały przypadkiem , a m oże ktoś rzeczyw iście je w ykom binow ał? W k a ż ­ dym razie dzisiaj nie obejdzie się bez g ry w k a rty p raw ie żadna w ycieczka w eek-endow a, żadne zeb ran ie to w a ­ rzy sk ie w dom u p ry w atn y m . G ra w k a rty stała się po p ro stu m anią.

KĄCIK SZACHOWY Nr. 9 (40).

DZIAŁ ZADAŃ 3-chodówka Nr. 9 (40).

M. Soukoup (»Ceskosl. sah« 1932).

C za rn e: Ka2, Gal d l, pion: b2 (4).

B ia łe: K el, Hg8, Sa3 b l , piony: a4, b3 (6).

3-chodówka. 6 + 4 =- 10.

Mat w 3 posunięciach.

Końcówka (studium) Nr. 9 (40).

K. A. L. Kubbel (»Rigaer Tageblatt« 1914).

C z a r n e : Ka6, Gh7, pion: g6 (3).

B ia łe: KcS, Ga8, Se3, pion: a7 (4) Końcówka. ( + ) 4 + 3 =-- 7.

Białe zaczynają i wygrywają.

Rozwiązanie 3-chodówki Nr. 8 (39) (Berger):

1. H—d82 I. 1... K xe6 2. S - d 7 , K—d6 3. W -a 6 x.

2... K -f7 3. H - f6 x . H. 1... K xe4 2. W -a 5 K -e 3 3. W x e 5 x .

Rozwiązanie końcówki Nr. 8 (39) (Rinck):

1. H—c 7 f (A, B) K—a8 2. H -aS+ K -b 7 (C) 3. S -c S j K -b 8 (D) 4. H—b 6f. (E) K -c8„ 5. H - b 7 f (E) K -d 8 6. K—d2 (G) i białe wygrywają.

(A) 1. H— f4+ 2. K -b 7 (a7) 2. H - c 7 t K -a 6 3.

S—c 5 | K—b5 remis.

(B) 1. H - b 4 f K—c8 2. H - c S f K -b 7 (d7) remis.

(C) 2... K -b 3 3. H - b 6 f itd.

(D) 3... K—c6 4. H—ia4+ lub 3... K -c 8 4. H- a8+.

(E) 4. H -b 4 f? K—e7 5. H - b 7 f K -d 6 6. S - e 4 | K—eS lub e6 remis.

(F) 5. H—a6f? K—c72 6. H - b 7 f K -d 6 remis.

(G) 6. H—dS|? K—c72 remis.

PARTIA Nr. 76 (79)

B ia łe: d e Burca C z a r n e : Rethy grana na Olimpiadzie

Gambit

w Warszawie hetmana

w r. 1935

1. d4 dS 8. Sxc4 G -b 4

2. c4 c6 9. e4 Sxe4!

3. S - c 3 S - f 6 10. fx e 4 H -h 4 f 4. S - f 3 d x c 4 11. K—d2 H - f 2 f

S. a4 G - f 12. K -d 3 0 - 0

6. S -e S e6 13. S -d 6 + G xd 6 7. f3 S b -d 7 14. e x f 5 S - e S f

Białe poddały się.

Di. mtC. Leepold G U T O W S K I Skórne i weniryczne

pnyjmujl w Licuii) Wirsun, Trębacka 2.

godz. 12— 2 I 4— 5.

A K U S Z E R I A choroby k o b iec o

Dr. Zofia Kohut

W A R S Z A W A , Koszykowa 19-8

Hdi. 5 6 Koszykot tli. 9-S1-48

O głoszenia

w IL U S T R O W A N Y M K URIERZE K O L S K IM są a h u l e c z n ą r e h l a m i i l

Dr. M i Stralibw

BENDARZEWSKI

akauirii cber kobmi I chinnia W A R S Z A W A , Jagiellońska 27-3 ynyj.3-7.trl.1D 1117

Dt. mil. Jisiabtózki

Skonu i nnryiiM W a r l i a w a Maruatkanka 11 a. 7.

go dz. 1 0 -8 w.

telefon 0 95-38

PARTIA Nr. 77 (80)

B ia łe: Bogolubow C z a r n e : Kieninger grana w turnieju w Monachium 1941

Obrona holenderska

d4 15 10. h4! G -b 7

G - g 5 g6 11. hS G xf3?

S - c 3 G - g 7 12. H xf3 0 - 0 e4 fx e 4 13. h x g 6 h x g 6 S x e4 S - f 6 14. S - e 4 S x e 4 S - g 3 S - c 6 15. H xe4 H - e 8

S - f 3 e6 16. G x e7 H xe7

c3 S -e 7 ? 17. H xg6 W -fS

G - d 3 b6 18. g4 Czarne

poddały się, UWAGI:

(1) 18... W - f 6 19. W - h 8 | Kxh8 20. H -h 7 mat.

PARTIA Nr. 78 (81)

B ia łe: Vordank C z a r n e : Nowarra grana w XII turnieju korespondencyjnym D.

Schachzeitung Obrona francuska

1. e4 S - c 6 10. h4 G - e 7

2. d4 dS 11. g4 G -b 4

3. S - c 3 e6 12. eS G -d 7

4. S - f 3 S - f 6 13. S -g 5 ! g6 5. G - d 3 S -b 4 ( l) 14. M f6?(3) 6. G - g 5 S x d 3 f 15. hSH fx g 5 7. H xd3 G - e 7 16. h x g 6 G - e 8 8. Gxf6!(2) G xf6 17. W xh7(4) W -f6(S) 9. 0 - 0 - 0 0 - 0 1 8 ,W d -l!l Czarne

poddały się.(6) UWAGI:

(1) Zaniedbuje rozwój czarnych figur.

(2) Wymienia jedynie dobrze stojącą figurę przeciwnika.

(3) Biały SgS jest niebezpiecznym dla czar­

nych, lecz p o f6 czarne są zgubione.

(4) Grozi: 18. W - h 8 f Kxh8 19. H -h 3 t itd.

(5) Czarne nie mają już posunięć: Wf6 ma sen s tylko w tedy, gd yb y białe biły W.

(6) Mat jest nieunikniony. Np.: 18... W x g 6 19f W -h 8 f K -g 7 20. W l- h 7 f W -g 7 21. W x g 7 t K xg7 22. H -h 7. Albo też: 18... G x g 6 19. W -h 8 K - g 7 20. W l - h 7 f G xh7 21. Hxh7.

hA/awzM. a

Vasenol

W e s o ło ś ć na tw a rz a c h m atki i d zie c k a —to oznaka zadow olenia. N ie ma już ran od odleżenia dzięki codziennej pielęgnacji d e ­ likatnej skóry niem ow lęcia za p o m o cą

•pudru d la d zie c i

S Z T U C Z N A C E R O W N I A

|**l*"y Relmebciyk, byłej kierowniczki obu łirm Kellera, Warszawa, ul. Chmielna 13, m. 3, '•I- 585-22. Sztucznie ceruje, nicuje, pierze. Reparacje Irykolaiy. Odiw ieianie kapeluszy,

krawatów. Cerujemy na żądanie na poczekaniu.

PEDICURE

Cytaty

Powiązane dokumenty

' Tak naprawdę jest się gburem, jeśli ja- dąc z kobietą w przedziale i to w dodatku z piękną kobietą, nie zwraca się na nią uwagi. Tymczasem Eliza

Młody człowiek już promieniał z zadowolenia, że udało mu się wreszcie osiągnąć swój cel, ale w dwie minuty później zjawił się Ja- wajczyk z dużą

Bogaty wielki kupiec, który bez ustanku znajduje się w podróży (od ganku do ganku) przedstawiciel potężnej przemysłowej firmy, która się sprowadziła do Lwowa

ściej wtedy, gdy jakiś inny mężczyzna pragnie się ożenić z jego byłą żoną. U wielu jednak dzikich ludów małżeństwo jest bardzo ścisłym związkiem

N a ­ ród amerykański widzi że ta wojna zbliża się coraz bardziej do źródeł jego własnego bytu tak od zewnątrz jak i od wewnątrz wskutek coraz bardziej

czone jest ukrycie się przed wzrokiem człowieka wcho­.. dzącego przez

zerwatach, zachować swe obyczaje i pokazywać się za opłatę ciekawym. Na naradę wojennę nie zbieraję się też już jak dawniej w ostępie leśnym pod drzewami,

Generał Andrews, który w łaśnie-w cząsie ataku na wyspą Arubę t«jn się znajdował, opowiada, żę-a lak wypoczął się od storpedowania dwóch okrętów-cystern..