• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 29 (19 lipca 1942)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 29 (19 lipca 1942)"

Copied!
9
0
0

Pełen tekst

(1)

NA WYWCZASACH W GÓRACH

Fot. B łyikaw ica

(2)

C M E N T A R Z Y S K O K O N W O J Ó W

Na rozległej przestrzeni morskiej pomiędzy Przyl. Północnym, Szpicbergiem i Nowę Ziemię zniszczyła niemiecka marynarka wojenna i lotnictwo w icisłej współpracy z niemieckimi łodziami podwodnymi największy dotychczas konwój nieprzyjacielski. Kon­

wój ten usiłowali Anglicy i Amerykanie przemycić do portów leięcych nad M. Lodowatym Północnym. Przez zatopienie 35 okrętów tego konwoju, łęcznej poj. 240 000 ton zniszczony został

sprzęt wojenny dla wielu armij.

Na prawo:

A T A K O Ś W I C I E

Bomby lotnictwa niemieckiego i ogień ciężkiej artylerii na stanowiska bolszewickie nad Donem umożliwiły piechocie niemieckiej atak, kłóry jest dokończeniem rozpoczętego

W kole:

TYLKO J E D E N Ł Y K WODY I DALEJ NAPRZÓD!

„Pościg za nieprzyjacielem trwa bez przerwy". Tak brzmiał niemiecki komunikat wojenny po bitw nad Donem. W jednej sekundzie gasi więc żoł­

nierz swoje pragnienie, zrozumiałe przy tak ogromnych upałach i idzie dalej.

W kola:

PRZESŁUCHANIE B O L S Z E W IK Ó W Prty pomocy t ł u m a c z a niemieckiego przesłuchana zostaje grupa żołnierzy boł-

•zewickich. Jak widać na zdjęciu ma po­

rozumiewanie się na migi także swoje znaczenie.

Na prawo:

MIM O U S Z K O D Z E Ń — POWRÓCILI DO BAZY Wielkie szczęście miała załoga tego niemieckiego samolotu bojowego. Został on trafiony w skrzydło ciężkim pociskiem bolszewickiego działa przeciw­

lotniczego, mimo ło mógł kontynuować swój lol.

ełonęcę mlejsco- , a już pionierzy lżę na ponłonęph lekial na budowę ilu. Będzie można ariefc rezerwy.

lewo 7 powyżej:

C H Ó D W K U R Z U I U P A L E ód dojrzałych łanów zbożowych

Na prawo: CZOŁGI NA PRZĘDZ Ono lo maję do spełnienia najclęższi z czołgami nieprzyjacielskimi, zaporami nę przeciwpancernę. Ale jesl to broń,

Powyżej:

A T A K NA BUNKIER SOWIECKI Z granatami ręcznymi i pełnymi nabojami wyrusza niemiecki od­

dział szturmowy do ataku na bunkier so­

wiecki. Strumień prze­

pływający okolicę nie jest żadnę przeszkodę.

Oienzywa Niemiec i ich. sprzymierzeńców w walce o uratowanie Europy przed bolszewizmem i wielka bitwa nad Donem zachwiała całym południowo-wscho- , dnim (rontem bolszewickim oraz spowodowała najcięższy dotychczas kryzys ' strategiczny. Niemieckie dowództwo wojskowe i lotnictwo niemieckie uzy­

skały znacznę przewagę, a Stalin, Churchill i Roosevelt musieli stwierdzić, że ich nadzieje, iż w czasie zimy osłabiła się armia niemiecka, zbudowane były na piasku. Wydarzenia wojenne na froncie w Egipcie i nad Donem dowodzę, że potencjał wojenny osi wzrósł znacznie w cięgu osłatniej 1 zimy. Rozczarowanie Anglii, która chciała zwyciężyć ofiarami swoich

sprzymierzeńców, jest ogromne. W

(3)

W miastach Pana życie zupełnie Prezydent Panamy Arias, który nie chciał być po­

wolny planom Roosevella, został usunięty. Wyrazem kurateli amerykańskiej wobec Panamy byt takt, że Roosevelł (powyżej) przyjął w strefie Kanału, w obe- cnoici prezydenta Arias, defiladę amerykańskich od­

działów wojskowych.

postanowienie Kolumba by szukać drogi morskiej do Indyj płynąc na zachód, opierało się na tym założeniu, że między Europą i Indiami nie ma żadnego lądu, lecz tylko morze. Po odkryciu

AH^,"''Ś8OHA7,erYk\ n‘e, ? 8.yPi?‘a rayŚ' IUdZka- by PrZeZ OCea" •k,cKu zajmował. S.

Atlantycki dotrzeć do Indyj. Pewność, ze Ameryka północna, życzenie, by mógł Dołączoną lest ze ęrnrtlmura tizllr/i ... j - , —. ' . "

połączona jest ze środkową tylko wąskim pasem lądu, dało lu­

dziom natychmiast asumpt do stworzenia planów, mających na celu przekopanie przesmyku Daryjskiego. Plany te przybrały na­

wet dość realną postać i doprowadziły za panowania Karola V do skontrolowania możliwości przekopania tego przesmyku.

Do urzeczywistnienia tego planu jednak nigdy nie doszło, gdyż rozmiar zadania wykraczał daleko poza granice środków jakimi dysponowały tamte czasy. Jednakże projekt budowy Kanału nie

Ponilei : Poniżej na prawo: Nowa zapora Kanału. W latach suchych zaznacza Widok ogólny portu w Panamie. ‘‘I w Kanale brak dostatecznej ilości wody. By umożliwić pracę Z morza płaskich dachów wy- śluzom, buduje się obecnie olbrzymią zaporę wodną. Rezerwoar, rastają tylko nieliczne wieże. kłóry w ten sposób powstanie, zawierać będzie 22 biliony stóp

kubicznych wody.

dawał ludziom spokoju już od końca XVIII wieku aż do chwili jego urzeczywistnienia. Nelson. v. Humboldt, prezydent Stanów Zjednoczonych Monroe i wreszcie Lesseps, twórca Kanału Suez- kiego zajmowali się gorliwie tą kwestią. Również Goethe wyraził myczenie, by mógł dożyć połączenia obu oceanów.

Pierwszą realniejszą postać dal dotychczasowym planom czło­

wiek. któremu udało się przeprowadzić budowę Kanału Suezkiego.

W roku 1880 zagłębił Lesseps jako pierwszy łopatę w przesmyku oraz założył Francuskie Towarzystwo Akcyjne Kanału Panamskie- go. Jednakże na skutek złej administracji, olbrzymich, przedtem nie wziętych w rachubę trudności terenowych i trudności z ro­

botnikami. przekroczenia kosztorysów, wybuchu epidemii i wre­

szcie wskutek intryg zawistnych mu osób, musial Lesseps w r. 1889

zrezygnować ze swego projektu. Pozatym został on zawi- kłany w proces, tzw. skandal panamski, i osądzony.

Do roku 1901 było dokoła Kanału Panamskiego cicho, aż dopiero Amerykanie odkupili w tym roku projekt od Fran­

cuzów i nabyli od republiki Columbijskiej potrzebny im do budowy Kanału teren. W r. 1903 podjęto znowu prace przy budowie Kanału. Kiedy republika Columbijska zaczęła robić trudności, wybuchła w obu prowincjach, Panamie i Veragua. rewolucja; przy pomocy sprowadzonych żołnie­

rzy marynarki północno-amerykańskiej utworzono wtedy nową republikę, powolną życzeniom amerykańskim, która gwarantowała Ameryce bezpieczne przeprowadzenie pro­

jektu budowy. W ciągu 10-letniej wytrwałej pracy, która wymagała niesłychanych wysiłków i niezwykle ciężkich ofiar wybudowano wreszcie Kanał Panamski.

Nie został on zwyczajnie przekopany, lecz zbudowany systemem śluz, gdzie różnica poziomu wód wynosi 26 me­

trów. Kanał łącznie z odcinkami końcowymi, wchodzącymi już w morze, ma 81 kilometrów długości. Szerokość jego została tak obliczona, żeby nawet największe okręty mogły go bez trudności przepływać. Dnia 3 sierpnia 1914 r.. a więc krótko po wybuchu wojny światowej, przepłynął przez Kanał pierWszy okręt amerykański. Do dnia 10 paździer­

nika 1913 było natomiast to dzieło tak dalece wykończone, że abv uzyskać połączenie obu oceanów, należało wysa­

dzić w powietrze jeszcze tylko jedną tamę. Wysadzenie tej tamy odbyło się z reklamą prawdziwie amerykańską, a nastąpiło przy pomocy przewodu elektrycznego z odle­

głości 4 000 km. Dokonał go prezydent Wilson z Białego Domu w Waszyngtonie.

Kanał Panamski skrócił drogę morską z Nowego Yorku do San Francisco, prowadzącą przedtem dokoła przylądka Horn, o 19 000 km, tym samym też skrócił czas podróży

» kilka tygodni. Ponieważ główny ruch okrętów amery­

kańskich odbywa się z jednej strony z zachodniego wy­

brzeża na wschodnie, z drugiej zaś ze wschodu do Azji wschodniej, łatwo jest zrozumieć, że Kanał Panamski stał się aortą amerykańskiej żeglugi okrętowej. Z tego wynika równie jasno, że wojskowe zabezpieczenie Kanału jest jedną 2 głównych trosk Stanów Zjednoczonych. Wszystkie urzą­

dzenia wojskowe wzdłuż Kanału objęte są ścisłą tajemnicą.

Wiadomym jest tylko, że zarówno wschodni jak i zachodni wylot Kanału, znajduje się pod osłoną najcięższej artylerii świata.

Kanał Panamski jest jednak bardziej narażony na zbu­

rzenie niż jakikolwiek inny kanał na świecie. Zniszczenie 1 powietrza trzech urządzeń śluzowych równałoby się zu­

pełnemu zniszczeniu samego Kanału. Dlatego obsadziły Stany Zjednoczone wbrew prawom narodów Panamę, po­

starały się o usunięcie prezydenta, który im nie chciał być Powolny i zgromadziły na tym terenie znaczne siły zbrojne

* powietrzne. Dzisiaj, kiedy niemieckie lodzie podwodne zadają żegludze amerykańskiej na M. Karaibskim, stano­

wiącym przedsionek Kanału Panamskiego, coraz większe ciosy, a u zachodnich wybrzeży Ameryki urządzają sobie Polowania japońskie łodzie podwodne, został Kanał Panam­

ski. według orzeczenia amerykańskiego, uznany za strelę wojenną. Troska Białego Domu o to, że mocarstwa złączone Paktem trzech mogłyby przeciąć tę tętnicę i że wskutek bardzo zmniejszonego tonażu ruch okrętów ulec by musiał zwłoce wielu nieraz tygodni i miesięcy, pokazuje wyraźnie, że Stany Zjedn. odczuwają już tę wojnę na własnym terenie.

Na lewo:

Kanał Panamski się skończył. W mie­

ście Panamie przechodzi on w morze.

Powyżej:

Fort Amador, przy wjaździe do Kanału od strony Oceanu Spokojnego, jest jednym z najbardziej obwarowanych punktów na świecie. Ale i on nie odpowiada już wymaga­

niom nowoczesnej wojny.

Sprzęty gospodjpkie mie­

szkańców Panamy, zamie­

szkujących , wnętrze kraju, są b a r d z o prymitywne.

Ziarna na mąkę tłucze się lam w meździerząch

" mienja,.

WODA! WODA!

Jak zwierięta izucają się żołnierze bolsze­

wiccy na pierwszy napotkany i wypełniony wodą lej od granatów, aby ugasić pragnienie.

Zostali oni wzięci do niewoli w la s a c h

ZATONIĘCIE LOTNISKOWCA „LEXINOTON Zdięcie na prawo ukazało się w jednym z czasopism angielskich, a ilustruje ono mo­

ment, w którym idzie na dno lotniskowiec amerykański ..Lezinglon' poj. 33 000 ton Został on trafiony bombami i torpedami japońskimi w bitwie na M. Koralowym i za­

tonął wkrótce osłonięty dymem i płomie­

niami. Jeden z kontrtorpedowców amery­

kańskich wykonał to zdjęcie w chwili, gdy załoga lotniskowca wyskakuje z niego.

(4)

Zżęła I r a w a musi wyschnąć na słońcu, zanim zamieni się w pachnące siano.

By dobrze prze­

schła, przewra­

ca ją gospody­

ni drewniany­

mi grabiami.

Cicha i pełna uroku jesł dolina Czarnego Dunajca w Cho- chołowie koło Nowego Targu. Słychać łu tylko szum warł-

Oile typowym krajobrazem nizin są latem wielkie, szumiące łany zboża, kończące się gdzieś daleko na horyzoncie, o tyle w górach przeważają łąki z w y­

soką po pas trawą. Na nierównym, o kamienistym pod­

łożu terenie, najlepiej się ona udaje, łany zbóż są tam też wąskie, rzadkie, kierunkiem pasów zdradzające ukształtowanie terenu.

Kiedy się łąki na Podhalu rozfalują trawą, a ona sama rozgrzana słońcem i rozkołysana wiatrem zaczyna pachnieć, wyruszają górale z Podhala na sianokosy.

Z kosami przewieszonymi przez ramię, pieszo lub na wozie, wybierają się oni często na kośbę na cały dzień, gdyż łąki i łączki odległe są nieraz od własnej zagrody o dobrych kilka kilometrów a nawet o mile drogi. Idąc przyśpiewują sobie, albo pokrzykują, a głos ich niesie się echem po cichych, słonecznych drogach.

A potem — szerokim tukiem młodych, silnych ra­

mion, przedłużonych kosą, zagarniają połać pachnącej

Chociaż praca przy sianokosach, nie jesł zbył uciążliwą, trzeba jednak dać odpoczynek ludziom i koniom. Powyżej rodzina góralska z Cho-

' cholowa wraca w południe z łąk do domu.

W ie r n y H a r n a ś strzegł pilnie zagro­

dy i oznajmia ło po swojemu po­

wracającej z łąk gospodyni.

kiego potoku i dudniący od czasu do czasu na drewnianym moście wóz naładowany torfem. Powyżej: krowy i owce przechodzą na inne pastwisko.

łąki po połaci, a trawa kładzie się im po boku na ciepłej ziemi.

To słońce popraży, to znowu wiatr prze­

ciągnie po łące, toteż trawa staje się po wierzchu coraz bledsza i suchsza. I wtedy sama gaździna, albo i córka, często obie razem, drewnianymi grabiami przewracają ją, aby wszystka równomiernie wyschła.

Ważna jest praca kosiarza, ale niemniej wa­

żna i robota z suszeniem. Potem rozciągnie się to siano jeszcze na krzyżakach, aby je wiatr dokumentnie przewiał i wszystką w il­

gotność z niego wyciągnął, a wreszcie konie, przystając od kopicy do kopicy i z każdej skubnąwszy choć parę długich, pachnących źdźbeł, zwożą swą karmę do zagrody. T y l­

ko hen, w górach zostaje siano w szałasie i dopiero ze śniegiem zjedzle w dół.

Sianokosy na Podhalu już są w palni. Codzień rano wyruszają synowie gaz­

dowscy z kosami na łąki. Młode ich ramiona zagarniają szerokim lukiem kosy wonną trawę, która choć wyschnie, zapachu nie straci I zimą stanowić będzie

doskonałą paszę dla bydła.

z najlepszego materiału, zawsze się przy , Tołeż obaj śwarni górale sklepują ją, aby

chwilę podjąć kośbę na nowo.

Kosa, żeby i 'pracy zużywa.

(5)

WYCIECZKA

Pan Golec cieszy się na niedzielę. Przez cały tydzień dosyć się naślęczal nad kopytem sze­

wskim, dość nawygniatał spodni, dość się na- garbil i nazginał karku. Bolę go oczy i plecy.

Pani Golcowa też się cieszy. Całe dnie spę­

dza w kuchni, wącha kapustę i cebulę, wącha pomyje, wdycha opar z mydlin.

Małe G'olczęta też mają dość dnia powsze­

dniego. Ciasne izby szkolne, ciasne podwórze, zdradliwa ulica z niebezpieczeństwem aut i tramwajów, to ich przestrzeń życiowa. Pragną innej.

Więc cała rodzina wybiera się w niedzielę za miasto.

Tata Golec dźwiga plecak, mamja teczkę wypchaną mocno, Józio i Kazio niosą piłkę na zmianę, a Jancia piastuje lalkę.

Najpierw tramwajem, potem piechotą, go­

ścińcem, potem drogą piaszczystą, potem ścież­

kami między zbożem. Za zbożem jest lasek, a pod laskiem łączka.

Tam pan Golec ściąga plecak, wyjmuje z niego koc i jasiek, rozkłada to wszystko na zielonej trawce. Następnie małżeństwo zdej­

muje przegrzane obuwie i porusza chwilę pal­

cami u nóg, ze szczególnym uwzględnieniem wielkiego.

To rozkoszne odprężenie trwa z dziesięć mi­

nut, a potem rodzina rozpoczyna podwieczo­

rek. Po podwieczorku, tato zdejmuje kołnierzyk i krawatkę, rozpina kamizelkę i pierwszy gu­

zik od spodni. Wyjmuje gazetę i pogrąża się w polityce.

Mama strzepuje parasolem z koca łupki z jaj i papiery. To wszystko otacza koc bia­

łym wianuszkiem.

Na kocu sapie w głębokim śnie pani Gol­

cowa, szeleści gazetą pan Golec.

A nad nimi ptaszki śpiewają.

Przez ten czas dzieci wchodzą w kontakt z przyrodą. Piłka i lalka leżą gdzieś pod krza­

kiem. Józio i Kazio badają życie mrówek.

Wielkim patykiem dłubią w mrowisku, roz-

Jancia zatonęła w łanie żyta i zbiera bła­

watki. Nie widać jej, ale można do niej trafić wydeptaną w zbożu ścieżką. Jancia chodzi tu i tam, ścieżka wije się wężem, bukiet bła­

watków rośnie.

Słońce świeci, ptaszki śpiewają i byłoby wszystko skończyło się nawet miło, gdyby nie...

Miedzą nadchodzi chłop. Widzi ścieżkę w zbożu. Po tej ścieżce, jak po nitce do kłęb­

ka, trafia do Janci. Trzyma ją mocno za rękę i wlecze za sobą. Krzyczy przy tym strasznie, że to grzech tak niszczyć dary Boże. Że Jan­

cia warta kija. Że za deptanie zboża powinien być kryminał...

Budzi się ze słodkiego snu pani Golcowa.

Zrywa się pan Golec, by obronić córeczkę.

Ale napastnik oddaje ją w ręce ojca z ener­

giczną radą, by jej wsypał dobre baty —- i odchodzi.

Jeszcze państwo Golcowie nie ochłonęli z oburzenia, a tu z przeciwnej strony nad­

chodzi kilku chłopców. Widocznie wracają z wycieczki. Stanęli kilkanaście kroków od obozowiska rodziny Golców, spoglądają, szep­

tają coś i nareszcie jeden z nich zbliża się i pyta grzecznie, czy te łupki z jaj i papierki są jeszcze potrzebne. Bo jeżeli nie, to oni im tu sprawią pogrzeb.

Pan Golec mruknął:

— To bezczelność.

Małżonka jego głośniej:

— Proszę zostawić nas w spokoju...

Ale ceremoniał już się rozpoczyna. C hłopcy wykopali dołek i wszystkie łupy i papiery przysypują ziemią. Śpiewają coś przy tym o za­

śmiecaniu lasu, tak, że państwo Golcowie są czerwoni z oburzenia.

W tej chwili słychać z daleka płacz Kazia.

Rodzice biegną i okazuje się, że mrówki obla- zły biedne dziecko.

Rodzina Golców już ma dość wycieczki.

Wracają wszyscy do domu w kwaśnych hu­

morach. Tato milczy. Kazio jeszcze pochlipuje.

Jancia opowiada Józiowi o tym strasznym chłopie, co ją napadł w zbożu, a mama wzdy­

cha głośno:

— Mój Boże! Tak człowiek kocha naturę i tak się do niej zniechęcił...

ROZMAITOŚCI

Na wodach Oceanu Spokojnego znaj­

duje się kilka tak zwanych dróg śmierci, na których nie można dostrzec jakiego­

kolwiek śladu życia. Każde zwierzę żyjące w morzu obchodzi z daleka tę okolicę, której promień dochodzi nieraz do 100 mil. Przekonano się, że na tych drogach śmierci woda morska, której głębokość waha się między 90 a 400 m, nie posiada w sobie rozpuszczonego tlenu. Z jakiego powodu nie wiemy dotychczas.

W dawnym Bizancjum sporządzano czerwony atrament z soku ślimaka purpu­

rowego. Tylko sam cesarz mógł używać tego czerwonego atramentu kładąc swój podpis na dokumentach. Każdemu innemu śmiertelnikowi groziła kara śmierci o ile ośmielił się pisać czerwonym atramentem.

Nawet namiestnikowi cesarza nie wolno było nim pisać.

Pierwsze skrzypce, o których wiemy, sporządzono w Indiach mniej więcej około 3—4000 lat przed narodzeniem Chr. Skła­

dały się one z kawałka skorupy orzecha kokosowego, na której były napięte dwie struny. Pociągając smyczkiem po tych strunach uzyskiwano miłe dla ucha dźwięki.

C u doKfue lo k i

(TRWAŁĄ ONDULACJĘ)

Osiąga się w rekordowo krótkim czasie po użyciu esencji „A lm a". Zaraz po umyciu wspaniale tale ondulowenych włosów, palna powabu łryzura. Mnóstwo podziękowań (przada wszystkim od artystek scenicznych). Skutek gwarantowany. Cena zł 6.—, 3 flaszki zł 12.—.

Kto w trzech dniach przeile wycinek ogłosze­

nia wraz z zamówieniem, otrzyma 20% rabatu na maty, a 30% na duży pakiet.

H. K U K L I Ń S K A

W A R S Z A W A , P O S T F A C H 1 0 7 1

tojr — bt» Zntaan d oW oPk i Saruan Utarta 1 H

A K U S Z E R I A (barak* kafclaca

Dr. Zofia Kohut

W A R S Z A W A , Koszykowa 19-t tal 3-51-41 HtfŁ 51

NOWAKOWSKI WntryciH, ltinu

W a r i x a w a,

W spólna 3 m. 3.

TtWaa 11-13, 15-11

PR ZYCHO DNIA W a r s z a w a, Manzatkawska U

piyiaiH lafcant wdy- itatt naitotoi ta itai. Uran—tatara,

tatata, N2-2I

• W. SCIILZ JtIZT b t m , Akunari,

(Mrar«ia W a r a i a w a , Skorupki A m. A

Tal. m - o |to. 3-1

loiwośowe strawy

ąafca i linitan pratań bhmaja

to n u lanyltanki

■». »raa.

S ta s ia k io w iu

Wartnwa, Złota 32.

Dr ata taaaaM

G U T O W S K I SUiHiw m rytzu

Waniawa, fa n a 3S

|to. 3— i. a tanki Tątadu 2. 1.12— 2

Jak wiadomo dostarczała przed wojną Gwinea francuska większą część swych bananów do Europy. Ponieważ dzisiaj na skutek trudności przewozowych import tych doskonałych owoców jest uniemożli­

wiony, a Gwinea francuska nie chce zbio­

rów bananów marnować, zaczęto tam wy­

rabiać z nich alkohol, który znakomicie zastępuje benzynę. Z tony bananów uzy­

skuje się 80 litrów tego materiału pędnego.

W dżunglach archipelagu malajskiego i na Sumatrze dojrzewa okryty kolczastą obsłoną tłusty owoc durianu. Bezsprzecz­

nie jest to najsmaczniejszy owoc, jaki istnieje na świecie. Ale choć odznacza się on wybornym smakiem, ma tak nie­

przyjemny zapach, że niewielu jest euro­

pejczyków, którzy odważą się skosztować go a i ci śmiałkowie nieliczni któ­

rzy zdobywają się na odwagę spożycia smacznego ale śmierdzącego mocno owo­

cu, trzymają sobie chusteczkę między usta­

mi a nosem w czasie gdy spożywają du-

łymi dniami pod wysokimi drzewami na spadnięcie dojrzałego durianu.

Każdy naród ma swój sposób mówienia nie tylko, gdy chodzi o słownik, ale także gdy idzie o szybkość w mówieniu. Uczeni przekonali się, że do narodów najszybciej mówiących należą Francuzi, którzy potrafią wymówić przeciętnie 350 zgłosek na nu- nutę. Japończycy wymawiają ich 310, An­

glicy 220 a Niemcy 250. Oczywiście jest to tylko przeciętna szybkość, w każdym narodzie znajdują się jednostki jeszcze szybciej lub wolniej mówiące. Rekord p®' wolności w mówieniu, osiągnęły niektóre ludy mórz południowych, które uważają że ktoś szybko mówi, gdy wypowie 50 zgłosek na minutę.

W ogrodzie zoologicznym w Nowy®

Jorku trzeba było zastrzelić jednego ze słoni, gdyż stał się on bardzo złośliwy i stale napadał na swoich wartowników- Po zbadaniu przyczyny tej nieznanej do­

tąd u tego słonia złośliwości, stwierdzono, że słoń zmienił się na niekorzyść od czasu, gdy pewnego dnia odleciała z jego s4"

siedztwa para rudzików, która często 8®

odwiedzała. Opuszczony przez swoicn skrzydlatych przyjaciół, stał się słoń nie­

bezpiecznie złośliwy.

Są okresy, w których prąd rzeki Si- Kiang w Chinach jest tak silny, że ryby muszą szukać ochrony przed nim za ster­

czącymi w wodzie skałami, z obawy, zbyt bystry prąd nie porwał ich i nie rozbi o kamienie. Za niektórymi skałami zbiel®

się takie mnóstwo ryb, że z łatwości"!

można je przy pomocy siatki łowić. Za Po­

zwolenie łowienia ryb za takimi skalam*

płaci się nieraz 10.000 złotych.

Sekcie kwakrów nie wolno przysię8®c ani kląć. Każdy najpotulniejszy i n®*, grzeczniejszy człowiek znajdzie się jedna w sytuacji, w której musi dać wyraz s * e mu gniewowi lub oburzeniu. Wtedy 0CZY wiście kwakrowie radzą sobie w najroz­

maitszy sposób. Pewien członek tej sekty zamiast krzyknąć w oczy swemu nieprzy jacielowi: „Ty kłamco!" powiedział ® niego bardzo uprzejmie te słowa: — Wiesz- że nie jestem grubianinem, Jimmy. Gdy­

by jednak sędzia rozjemczy powiedział ® mnie: „Idż i przyprowadź mi największe­

go i najbezczelniejszego kłamcę tego m>®

steczka!", to nie namyślając się poszed bym do ciebie i oznajmił ci, że sędzia r®z jemczy chce się z tobą widzieć.

>.

P.

so

p ju

Pi

ca

Pi

Wl

Pa a da ( ló’Ło

k i , do

°8 8a eh

PEDICURE

Vasenol

Wesołość na twarzach matki i dziecka—to oznaka zadowolenia. N ie ma już ran od odleżenia dzięki codziennej pielęgnacji de­

likatnej skóry niemowlęcia za pomocą

-p u d r u d la d z ie c i

-,r *

<>1 **

S Z T U C Z N A C E R C W N I A

Janiny Rehnańczyk, byłej kierowniczki obu firm Kellera, Warszawę, ul. Chmielna tel. 515-22. Sztucznie ceruje, nicuje, pierze. Reparacje trykotaży. Odświeżanie kap«l», , , “'

krawatów. Cerujemy na żądanie na poczekaniu. __

I l u s t r o w a n y K u r ie r P o ls k i

to aktualne, bogate w ilustracje czasopismo, wyczekiwane co ty­

dzień z n a p i ę c i e m przez setki t y s i ę c y c z y t e l n i k ó w .

O y ła u M ia w I. K. 7.

c ie s z ą się z s f t a s f c e l e c z a e i c ł ą .

Pr by rai Pil Po loi sti Si<; dz Po eh kr, eh co 8h Gc s‘t

w 2ł<

i , W.

*1•ki da

<>d w

Kn By

(6)

»• KRÓL

(2alo

ftrlw ło ść letnich dni pszczeli ste miodopoje, soczysta jędrnia krwi w skibiskach ziemi mojej.

Pulsuje pługu lśnią w przeorach gospodarnych, jutrzejszy duszy trud w spęcznialych potem ziarnach.

Pienista zieleń drzew faluje w piersiach sadów, C(dując pąków źdźbła — owocobrania radość.

Pieściwy wiatru w iew — gdy w pola spać się garnie, Wieczorne gę.dźby zbóż— kropliste ,,Ave M aria1,1-...

E KIONIECKI

RRĆR TATR

Było to w Tatrach jakoś pod jesień. Jeszcze tu i ówdzie Pasły się stada na halach i skubały resztki mizernych traw, 4 już buki poczęły stroić się w czerwień i nocne chłody

“awały się we znaki wszystkiemu, co żyło.

Na Pisanej w Kościeliskach bacował podówczas stary Łowisz z synem Jaśkiem i drugim jeszcze juhasem od Ku-

a i ze swoją wnuczką Maryną.

. Zwykle na podwieczerz, gdy spędzono owce do zagród 'Powiązano bydło, a psy owczarskie strzegły bacowskiego

“obra, — stary Łowisz wlókł się do szałasu, siadał przy

°8niu i, ćmiąc fajkę, nieraz po późną noc opowiadał różne Sadki swej czeladzi, która go chętnie, z ciekawością słu­

chała.

Baz, kiedy tak wszyscy zasiedli wedle watry, baca jąl Prawić, jako to drzewiej bywało...

Zakopanego ani Witowa ani Cichego jeszcze wtedy nie było; wszędy ciągnęły się jeno nieprzebyte puszcze, a w bo- t4ch — co krok niedźwiedzie i wszełinijakie inne drapież-

®*ki. Ciekawość więc niejednych brała zobaczyć, co też to S|S więcej kryje w tych głębiach leśnych i co to za kraj Poza niemi, za reglami, u stóp samiutkich gór?

. Nie namyślając się wiele, zmówiła się gromada chocho- 0,*skich górali i pewnego dnia wyruszyła ku południowej s‘ronie na zwiady, aby zaspokoić swą ciekawość, wdarła s'S w gąszcz leśny, przebyła regle, z niejednym niedżwie- osiem stoczywszy walkę, aż wreszcie dotarła do wielkiej Polany u podnóża jakiejś hrubej wysokiej turni.

Stanęli górale i patrzą. Na polanie — trawa po pas; cała chmara dzikich kozic pasie się wesoło, pobekując, a na wy-

*cocie, na kłodzie jodły, powalonej wichrami, siedzi wielki Chłop wysoki może na jakie trzy metry, w kożuchu, obró-

Ol>ym wełną do góry, i gra na gęślach, że hej!...

A co przerwie — to zwierzęta trwożnie podnoszą zaraz

° °wy i nadstawają uszu, jakby obawiały się czegoś...

Nie wiedzieli górale, co począć: iść dalej, czy wracać?

“Y tak stoją i medytują, jeden z nich, nie zastanawiając 5 widocznie, co się może stać — huknął (jak to już u nich 6 zwyczaju bywa!) na cały głos:

Hooho-huuuu!

j4K)rwała ci się melodia gęśliczkowa naraz. Kozice pierzchły k wiatr z polany a ów olbrzym, podniósłszy się z kłody, Wyłożył ręce do ust i w odzew odkrzyknął:

Hooho-huuuu!

>ść począł w ich stronę. A głos jego był, jako ten grzmot czasie nawałnicy i rozbrzmią! trzykrotnym echem wśród

■hów i urwisk skalnych...

i h trw°8 a na siebie spojrzeli górale, obnażyli głowy bo Zeze8nawszy się pobożnie, jęli spiesznie cofać się w głąb i A dźwięk głosu „tamtego" biegł w ślad za nimi

w,ercał się w ich uszy i serca...

Nel ^ y wrócili napoły żywi do wsi swojej i opowiedzieli Wv .anow' dokumentnie to wszystko co widzieli, tenże — iftn Uchawszy ich uważnie — objaśnił, że był to nie kto zw /' tylko sam kr°* Tarł, dobrotliwy pan i opiekun dar6*^.1 górskich, który nie lubi, gdy go ktoś „po próżnicy"

od eninie woła lub przeszkadza w jego rządach i odrywa Pracy.

I

W °d tej pory zabroniono surowo wszystkim, którzy się tegle udawali, aby czasami, bToń Boże; nie naruszali

ByQ ek Bukiet kupił świeży, Lecz choć śpieszy się jak może Ale Motek, który właśnie

*lajdroższej_w dzień imienia. Wkrotce-zwiądł mu bukiet cały... Zlewał, wężem tu ulicę ak wypada i należy — Taki upał jest na dworze! Puścił strumień i na bukiet

krzykiem majestatu gór i nie odrywali „nieznanego" ol brzyma od jego zajęć!...

Dawno baca skończył swą opowieść; już dwa razy zdążył fajkę swoją na nowo nałożyć i wypalić, a juhasy siedzieli wciąż bez ruchu, zadumani i zapatrzeni w przygasające ognisko...

Nikt nie zauważył nawet, jak Maryna, uwarzywszy posi­

łek, odstawiła garnek na bok — i cicho, niepostrzeżenie wysunęła się z szałasu do pola.

Na świecie już dobrze poszarzało. Gdzieś hań po turniach szedł cichy wiatr i chwilami przewalał zwały mgieł, a te, zsuwając się powoli po obleśnych żlebach i piargach w dół — oplatały, niby uściskiem, karłowatą kosówkę i kę­

py dzikich, zrudziałych traw...

Maryna chwilę stała na progu, potem przywołała psa, leżącego obok, pogładziła go po długich, puszystych ku­

dłach i już, już miała zawrócić do szałasu, gdy wtem — coś nagle, jakby pokusa — szepnęło jej do uszu:

— Zakrzyknij!

Nie namyślając się wcale, przyłożyła obie dłonie do ust i naraz: — Hooo-huuuu! — padło z jej piersi gdzieś w przestrzeń!

Lecz jeszcze nie przebrzmiało echo jej głosu, gdy wtem — skądś, spod turni, czy też od upłazu — ktoś jeszcze głośniej i donośniej, jakby przedrzeźniając się, odkrzyknął:

— Hooho-huuuu!

— Pewnikiem ftoś zabłądził w górak i woła o pomoc! — pomyślała Maryna i znów, przyłożywszy do ust dłonie, huk­

nęła z całej siły:

— Hooho-huuuu!

Tymczasem ten k t o ś odezwał się już znacznie bliżej niż za pierwszym razem.

Ośmieliło to dziewczynę i nawoływaniom jej nie było końca. A głos tamten zbliżał się coraz bardziej, rósł, po­

tężniał...

Wreszcie rozległ się prawie tuż obok, ale taki dziwny, niezwyczajny, że Marynę mimowoli strach ogarnął.

W jednej chwili zawróciła i wpadła do wnętrza szałasu, zatrzasnąwszy drzwi za sobą.

Porwali się z miejsc juhasi; dziadek chwycił za ciupagę, a Maryna, wcisnąwszy się w kąt szopy, stoi wylękniona i drży cała...

— Co ci? — pyta baca, nie wiedząc, co się stało.

— Dziad...ku!... dziad...k...u!!l...

— Co? mów?

— Tam... hawok... za pro...giem!...

— Kto?...

— Oni... Król T...a...t...rll!

— Jakto? Skąd?!?

— Ano... zawołałak: „Hoo-huuu"!

— No i...?l

— ...Zeseł na... na...som holęll!

— O, ty, niescensnal — zawołał starzec i już... już miał skoczyć ku wnuczce, gdy wtem warknął pies u progu, skrzypnęły zcicha dźwierze i do szałasu wszedł olbrzym.

Odziany był w barani kożuch odwrócony do góry wełną, a u każdego strączka wisiał sopel lodu. Twarzy jego trudno się było dopatrzeć, bo wszedłszy, musiał wpół się zgiąć, aby nie uderzyć głową o niski pułap. Tylko juhasi jakoś zauwa­

żyli, że miał nos orli i włosy długie, całkiem białe, jak śnieg...

Tymczasem dziwny przybysz podszedł do ogniska, na­

chylił się nad płomieniem i stał tak chwilę, aż z lodowatych sopli poczęła sączyć się woda i zalewać watrę.

Oprzytomnieli pasterze, widząc co się dzieje. Zerwał się Jasiek na równe nogi i przyknął:

— Święconej wody i... baziczek!

Porwał się z miejsca młodszy juhas, wskoczył na ławę, sięgnął za obraziczek Panienki Ludżmirskiej i, wycią­

gnąwszy kawałek kredy poświęconej, dalejże opisywać nią koło wedle watry.

Lecz nieznajomy nie czekał, zakiela go opiszą i pokro­

pią: pogroził tylko Marynie i, zwyrtnąwszy się, nagle gdzieś się podział!...

Tylko psy owczarskie wyły jeszcze potem przez długą chwilę i juhasi nie śmieli oderwać się czas jakiś ani też wyjrzeć przed szałas, tak byli przerażeni...

A na drugi dzień, a raczej tejże samej nocy — przygnał zimny wiatr od Orawy śnieżne chmury i przykurzył caluśką halę Pisaną, że hej!...

Od tej pory stary Łowisz już nie brał ze sobą na halę wnuczki Maryny i jak tylko buki zaczęły się w Kościeli­

skach stroić w czerwień i owce drzeć po nocach — zaraz kazał spędzać stado z jjór w doliny — i to bez krzyku, aby czasami, broń Boże! nie ściągnąć znów na siebie gniewu króla Tatr...

Z Knotka woda aż się leje...

Ale bukiet, — także św ie zy k ™ . Więc się Knotek tyłko śmieje

T A R G N A P T A K I W B R U K S E L I

O b y w a t e le stolicy belgijskiej kochają ptaki i me ma w Brukseli bodaj domu, w ktdrym nic byłoby slychaC miłego ćwierkania lub gwirdama skrzydlatych przyjaciół człowieka. Kosy, szpaki, sikorki I inne ptaki, które można trzymać w klatkach, ro zw e s ela j mieszkanie całych rodzin i osob samotnych

Jak inni urządzają giełdy drogich kamieni i giełdy pie- niężne, lak Brukselczycy wprowadzili giełdy na ptaki Co niedzielę, przedpołudniem, odbywa się przed słynnym ra tuszem brukselskim targ na ptaki, na którym w idu się za­

palonych miłośników tych stworzeń. Wszyscy om zna|a się od lat. zarowno k u p u jc y |ak i sprzedawcy. Jeżeli klatka niejednego z nich jest ju t polna, to przychodzi on popa trzeć przynajmniej jakie ptaszki są wystawione na spizedat.

Tak się jut do tych targów przyzwyczaił. Hasze zdjęcia pokazują nam kilka scen z takiego targu na ptaki w Brukseli Od góry:

— O. widzi pan. — tłumaczy starszy pan drugiemu — tę sikorkę wziąłbym ale juz me mam miejsca w domu Zamknięte w klatkach ptaki nie czutą się wcale slrwoione

licznym towarzystwem.

Delikatnie i oslrotme bierze kupujący z rąk sprzedawcy maleńkiego ptaszka.

Wielką musi byC przyjatń Brukselczykow dla ptaków, są dząc po liczbie zebranych na placu przed ratuszem

Fol.

(7)

W ciasnej, zadym ionej k n a jp c e pod „Do­

b rą d a tą " bractw o tęgo pije. M urarze i cieśle w ra c a ją c y z pracy, sp łó k u ją tu p y ł budow ni, k tó ry im przez cały dzień osiadał w g ard łach d ezy n fek u jąc je powoli ale tak d o k ład n ie ja k ch iru rg sw e narzędzia przed o p eracją. Toteż je d y n y k eln er tej św iątyni B achusa, uw ieńczonego nie liśćmi szlach etn ej w inorośli, lecz łętam i n ajzw y ­ k lejszy ch ziem niaków , u w ija się m iędzy czterem a stolikam i, żon g lu jąc tackam i i k ie ­ liszkam i z w p raw ą zaw odow ego kuglarza, przytem dla u trzy m an ia rów now agi w yw ija św ieżo u p ran ą se rw e tą ta k zam aszyście, że raz po razu przejeżdża nią jednem u lub drugiem u gościow i pod nosem.

W jednym z kątów , przy sam otnym sto ­ liku, siedzi m ały, su ch y ja k szczapka so­

snow a z ubiegłego roku kraw iec, J a n G rze­

szek. Je g o m ysie oczka zw ykle ożyw ione i podobne do dw óch św iecących perełek, p atrzą teraz tro ch ę szkliście i w odniście w ścian ę n ieb iesk aw eg o dym u, w którym głow y rozochoconego b ractw a z pod znaku kielni i piły zd ają się rozpływ ać lub zm ie­

niać w kulę lam py w iszącej u niskiego sufitu.

Pan J a n je s t dzisiaj dziw nie n astro jo n y . Ma znowu sw o ją chandrę. N ie w iadom o skąd się p rzy p lątała i za nic w św iecie nie chce go opuścić. W pro st przeciw nie.

Każdy kieliszek, w którym pan J a n chciał ją utopić, raczej ją pow iększał. W ięc też bojąc się, by coraz b ard ziej nie rosła, w stał pan Ja n , pow tórzyw szy te próbę k ilk a k ro ­ tnie, podszedł k rokiem przypom inającym znak zap y ta n ia do w ieszaka, na którym obok gazety z przed tyg o d n ia w isiał jego k apelusz i pow iedziaw szy „dobranoc" gło­

sem tro ch ę drżącym opuścił k ra in ę uśm ie­

chu i w yszedł w ciem ny lecz w szystkim i w oniam i lata pach n ący w ieczór lipcowy.

D roga p ro sta je s t w edług p raw m atem a­

tyki, n ajk ró tszą d ro g ą ze w szystkich istn ie ­ jący c h i pan J a n napew no o tym w iedział, n ie um iał je d n a k w płynąć o ty le na sw oje nogi, by one tą n a jk ró tsz ą drogą poszły.

Toteż mimo w szystkich usiłow ań w tym kieru n k u , znalazł się pan J a n niedługo nad m łynów ką, p ły n ącą w stro n ie w prost p rze­

ciw nej od jeg o dom u. Św ieży zapach w ody podrażnił nozdrza p ana Jan a. P rzy stan ął i zaczął w ciąg ać zapach w ody i nocy le­

tn iej jak w yże! w iatr. N a zak rętach i w śród korzeni olch g inących w m łynów ce bulgo­

tała po cichu w oda, a panu Jan o w i zd a­

w ało się, że słyszy stłum iony śm ieszek n a j­

m ilszej mu n ieg d y ś dziew czyny. I n ag le — ch an d ra opuszcza go w je d n e j chw ili, pan J a n czuje się zdrow y na d uchu i chcialby splókać ze siebie zaduch k n ajp k i i dymu, k tó ry spow ija jeszcze jeg o głow ę. Poniew aż nic nie stan ęło w poprzek jeg o chęci, zrzucił p an J a n bez nam ysłu u branie i w stroju, w k tó ry m chodziłby po raju, g dyby nie g łu p o ta A dam a, k tó ry ze zw y­

S 4 H I K K i

HUMORESKA — NAPISAŁA KAROLINA JASIŃSKA

kłego łakom stw a m usial zapuścić rów nież i sw o je zęby w to zakazane jabłko, zsunął się po m ięk k iej i p rzyjem nie chłodnej tr a ­ w ie do w ody.

K iedy n astęp n eg o dnia starszy p o ste ru n ­ kow y policji, Brzęk, zaczął spełniać co­

dzienne obow iązki sw ego stanu, trafi! też nad m łynów kę. O czy jego z przyjem nością w odziły po m iłym k rajo b razie, toteż bardzo p ręd k o sp o strzeg ły na kępie traw y nad m ły­

nów ką u b ran ie m ęskie, w yglądem sw ym zd rad zające p rzynależność do porządnego m ieszczanina. Ż adną m iarą n ie m ógł n a to ­ m iast do jrzeć butów i k ap elu sza jak rów ­ nież w łaściciela leżącej n ad w odą m anufak­

tury. Jeżeli z n a jd u je się tu jeg o u b ran ie — zaczął logicznie w nioskow ać starszy p o ste­

ru nkow y Brzęk — to i on, mimo, że kąpiel i pław ienie koni w tym m iejscu było przez zarząd m iasta pod k arą w zbronione, pow i­

nien się gdzieś w pobliżu znajdow ać. Nie m ając zam iaru obrażać e w en tu aln eg o p ły ­ w aka, gw izdnął p o steru n k o w y Brzęk raz i drugi, potem zaw ołał raz i drugi, ale w o­

łanie jeg o pozostało głosem w o łająceg o na puszczy. N ik t się nie odzyw ał ani zjaw iał.

S praw a je st w ięc p o d ejrzan a — w edług opi­

nii po steru n k o w eg o Brzęka. Sam obójstw o w y d aje mu się rzeczą w ykluczoną, bo n a j­

pierw m iała m łynów ka w m iejscu n a jg łęb ­ szym ty lk o 1,50 m, pow tó re przypuszczenie, by e w en tu aln y sam obójca w szedł do w ody, siad) na d n ie i czekał aż ona go zaleje, by ło ­ by zbyt try w ialn e, a w reszcie c zy h ający na w łasne życie osobnik nie m yśli już o roz­

b ieran iu się. C zęsto jed n a k czy ta się w p o ­ rze letn iej w dziennikach, że k ą p ią c y się u leg ają nieszczęśliw ym w ypadkom . Mógł w ięc i tu zdarzyć się taki. Co b y nie było, obow iązkiem jego, starszeg o p o steru n k o w e­

go, je st przeszukanie ubrania, i stw ierd ze­

nie tożsam ości d en ata, jeżeli oprócz źdźbeł ty to n iu z p ap iero só w i zapasow ego klucza od drzw i znajdzie w kieszeniach ubrania bardziej szczegółow e dane osobiste. Zaczął w ięc szukać. W bocznej kieszeni m ary n ark i znalazł p o steru n k o w y Brzęk m ały notes.

O tw orzył go i zaraz na pierw szej stronie przeczyta! tak ie n o tatk i: „p. kierow nikow i szkoły d o starczy ć przenicow ane ubranie 17 czerw ca", „od p. naczelnika poczty za

odp raso w an ie spodni 7 zł", „księdzu p ro ­ boszczow i rew eren d ę na niedzielę"...

Te k ró tk ie d an e w y starczy ły zap raw io n e­

mu w k ruczkach d etek ty w isty czn y ch obro ń ­ cy porządku publicznego. D enatem n ie m o­

że być n ik t in n y ja k m istrz kraw iecki. A m i­

strzem kraw ieckim , k tó ry szy je dla k ie ro w ­ nika szkoły, naczelnika poczty i księdza proboszcza, je s t jeg o przyjaciel, J a n G rze­

szek.

S traszna to śm ierć! T aki dobry przyjaciel!

Mimo że k ąp ał się w m iejscu zakazanym . S tarszy p o steru n k o w y zgarnia z czcią d o ­ czesny p okrow iec sw ego przyjaciela, bie- rze go pod p ach ę i ze sk a rp e tk ą zw isającą z nogaw ki spodni, rusza pow oli w stronę m iasteczka. P o zo staje mu teraz jeszcze jed en tru d n y obow iązek do sp ełn ien ia: zaw iado­

m ienie w dow y o śm ierci męża. C hociaż idzie bardzo pow oli, w y d a je mu się dzisiaj ta droga tak k ró tk a jak b y ją przeb y ł w siedm io­

m ilow ych butach.

S tanąw szy przed bram ą domu, w którym m ieszkał nieboszczyk, o ta rł p o steru n k o w y Brzęk pot z czoła, w estch n ął ciężko i je ­ szcze ciężej zaczął w stępow ać na schody, z a stan aw iając się n ad tym w jak ich sło­

w ach zaw iadom ić w dow ę o je j nieoszaco- w an ej stracie.

Pani K atarzyna G rzeszek zaczęła drżeć ze strach u gdy otw orzyw szy na dźw ięk dzw onka drzwi, zobaczyła przed sobą p rzed ­ staw iciela w ładzy. M iała ona przed nią n a le ż y ty resp ek t, od czasu gdy w ja k ie jś sp raw ie o kradzież w ezw ana została jako św iadek do sądu. S postrzegłszy jed n ak , że p o steru n k o w y trzym a pod p ach ą ja k ie ś c y ­ w ilne ubranie, odzyskała n aty ch m iast re ­ zon i od razu stała się dzielną kupcow ą, pom ocnicą sw ego m ęża. — Proszę w ejść, panie w achm istrzu, m ój mąż zaraz do pana w yjdzie. I proszę być pew nym , że ubranie będzie leżało na p an u jak ulane.

S tarszy p o steru n k o w y Brzęk zaczął się drap ać w głow ę i b ąkać: — ...chodzi o to, ... że... te rzeczy ja znalazłem ... nad m ły­

nówką... niech pani p o p atrzy na nie... i...

może w takim razie nie m uszę już mówić...

albo... przykro, że to ja w łaśnie... ale... pani mąż się u t o p i ł ! ! !

N iew iele b rakow ało, a p o steru n k o w y Brzęk byłby zginął tą sam ą śm iercią, z em ocji zala n y był bow iem potem i dusił się. Pani K atarzyna usłyszaw szy tę straszn ą wieść.

nie zem dlała, jak b y się tego należało spo­

dziew ać, lecz otw orzyła oczy i usta tak sze­

roko, że można się było obaw iać drugiej kom plikacji. Po czym, nic n ie mów iąc, po­

biegła do p o k o ju na w prost drzw i w ejścio­

w ych, a za n ią z ubraniem pod pachą w szedł pow oli po steru n k o w y Brzęk. W jed­

nym z rogów pokoju stało m iejsce codzien­

nego spoczynku pana Ja n a i do tego miej;

sca sk iero w ała sw e kroki pani Katarzyna.

S tanąw szy przed łóżkiem spojrzała. Spod g óry pierza w idać było głow ę p ana Jana, śpiącego jak dzieciątko niew inne z błogim uśm iechem na tw arzy. Pani K atarzy n a spojj rżała na k rzesło obok łóżka, na który®' w m yśl n ajp ro stszy ch zasad logiki powinna znajdow ać się m an u fak tu ra je j męża. Gar­

d ero b y nie było, na jej m iejscu natomiast spoczyw ał kapelusz, pod krzesłem zaś, no­

sam i na pokój, sta ły buty je j męża.

— Ja n e k — k rzy k n ęła pani K atarzyna tak dziw nym głosem, że góra pierza poruszy*8 się nieco. — Ja n e k — k rzy k n ęła d rugi raz — Ja a a n e k ! — Pan J a n był zaw sze bardzo czuły n a głos m ałżonki, toteż i teraz g*°s ten d o tarł do jeg o św iadom ości, wydawał się mu jed n ak jak im ś dalekim echem . Dla­

teg o n ie odezw ał się. O burzona tą obojęt­

nością pani K atarzyna, zaczęła ściągać p>e"

rzynę z męża, lecz spojrzaw szy na rozbu­

dzonego tym m anew rem p a rtn e ra sw ej tacz­

ki życiow ej, rzuciła ją czym p ręd zej na nie­

go z pow rotem i stan ęła przed posterun­

kow ym Brzękiem ja k w cielenie skromności.

A pan Jan, mimo że przyw alony był już pie­

rzyną, n acią g ał ją coraz bard ziej na siebie- M ając w tym dow ód je g o zupełnej juz przytom ności p rzy stąp ił teraz starszy poste­

ru nkow y policji do spełnienia sw ej powin­

ności. P rzede w szystkim złożył na miejscu przynależnym garderobę sw ego przyjaciela, po czym oznajm ił mu, że m aszerow ał przez m iasteczko w stro ju św iętego tureckie?0 m ając na nogach bu ty a na głow ie kape­

lusz i że to sprzeciw ia się tak iem u to a ta­

kiem u paragrafow i. O koliczność łagodzącą stanow i fakt, że było ciem no. W obec teg°

pan Ja n zapłaci ty lk o 20 zł k a ry zam iast 5t D alej — w brew przepisom w ydanym przez zarząd m iasta, k ą p a ł się pan Ja n w miejscu zakazanym , za co obow iązuje k ara 40 zł- Bez żadnej ap ela cji i o dw oływ ania się 00 przyjaźni. Razem 60 złotych. Pan Ja n przy­

ją ł to w szystko do w iadom ości zawsze je­

szcze pod górą pierza, stęk n ął tylko i P°"

m yślał: — D rogo m nie kosztow ała ta chan­

dra. Trzeba będzie je d n ą m ary n ark ę dar®0 przenicow ać.. — Św iadom ość jed n ak , że bę­

dzie jeszcze w ogóle m ógł coś nicow ać by*8 mu osłodą w tym nieszczęściu. Pani Kata­

rzyna założyw szy ręce na fartuchu, kiwa*8 ty lk o głową, nie m ając serca robić wyrzu­

tów w yrato w an em u z topieli niepowodzeń mężowi, a starszy p o steru n k o w y Brzę8 mógł w reszcie pofolgow ać sobie, roześmia1 się w ięc w esołą gam ą na cały pokój: „A*eS paradow ał, Jasiu, a niechże cię!"

Ilustrowany Kurier Polski — Krakau, Redakcja: ul. Piłsudskiego 19 tel. 213-93 — Wydawnictwo: Wielopole 1 lei. 135-60 — Pocitowe Konto Ciekowe: Warschau Nr. 900

(Ku&b der fadwJScb, $aku&

O B R A Z Z O F I I S T R Y ‘ J E N S K I E J

Kiedy dzban krąży dokoła, usta same otwierają się do śpiewu.

Nie każdego dnia mogą dzwonić szklanki i rozbrzmiewać piosen­

ki, ale przecież każdy dzień daje nam niejedną chwilę radości.

Dobry papieros czy filiżanka aromatycznej kawy — oto drob­

ne przyjemności powszednie.

Skoro dziś otrzymasz paczkę kawy Enrilo, przekonasz się, że jest zawsze tak samo dos­

konała jak dawniej.

Dlatego niech do przyjem­

ności powszedniego dnia należy kawa

Cytaty

Powiązane dokumenty

Młody człowiek już promieniał z zadowolenia, że udało mu się wreszcie osiągnąć swój cel, ale w dwie minuty później zjawił się Ja- wajczyk z dużą

Bogaty wielki kupiec, który bez ustanku znajduje się w podróży (od ganku do ganku) przedstawiciel potężnej przemysłowej firmy, która się sprowadziła do Lwowa

[Zruchość fizycznej konstrukcji człowieka i v przy całej je j cudowności równocześnie, est powodem, że podlega ona kalectwu, 'złowiek zdrowy, mogący posługiwać

N a ­ ród amerykański widzi że ta wojna zbliża się coraz bardziej do źródeł jego własnego bytu tak od zewnątrz jak i od wewnątrz wskutek coraz bardziej

zerwatach, zachować swe obyczaje i pokazywać się za opłatę ciekawym. Na naradę wojennę nie zbieraję się też już jak dawniej w ostępie leśnym pod drzewami,

Generał Andrews, który w łaśnie-w cząsie ataku na wyspą Arubę t«jn się znajdował, opowiada, żę-a lak wypoczął się od storpedowania dwóch okrętów-cystern..

Nie przeszkadzano nam teraz co prawda pójść spać, jak wówczas, gdyśmy płynęli do Norwegii, ale gdy się od godziny jedenastej do siódmej sterczy w kotłowni

Tym bardziej więc domagają się A m eryka nie zwiększenia lotn ictw a m aryna rki, przy czym możliwości te chniczno-m ilitanre w idzi się niejasno... Śródziemnym tak