• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 15 (11 kwietnia 1943)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 15 (11 kwietnia 1943)"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

Kraków, dni? 1 Nr. 15 Rok 4

(2)

Na prawo:

ŁÓDŹ PODWODNA ZANURZA Z szumem zapada się kadłub M ®

coraz głębiej pod wodę aż mika zupełnie w falach i niewidzialny

odbywa dalej podróż.

U dołu:

W KOMORZE TORPED Torpedy; muszą być zawsze w naj­

lepszym stanie. Dlatego bada si$

je codziennie dokładnie i staran­

nie pielęgnuje.

STRA2 POKŁADOWA

Ustawicznie przy pomocy lornetki posterunek bada horyzont, by odkryć na czas nieprzyjacielskie okręty.

Na prawo:

SPOSTRZEŻONO OBCY OKRĘT

Radiotelegrafiści przeglądają rejestr, aby stwierdzić nazwę zaobserwo-

... wanego okrętu.

U d o ł u i ^ T *

tt % PORCIE

Podczas odpoczynku w porcie pociąga się na nowo farbą łódź podwodną aby jej powierzchnię ochronić przed niszczącym działaniem iloAej wody

morskiej. ą OZNACZENIE STANOWISKA

Przy pomocy sekstansu zaznacza oficer pełniący słułbę, w którym miejscu na morzu znajduje się łódź podwodna.

wie

KARTOGRAF PRZY PRACY

^twierdza on i zaznacza na mapie każdoczasowe stanowisko łodzi pod'

wodnej. .. N

Na prawo: \ '

HALA MASZYN

G dy rozkaz do zanurzenia się został wydany, maszynista uruchamia aparaty, które zanurzają łó d i podwodną.

F o ł: PK Tófl-A łl. 4, Beilsfein-A-fi,, Eimke, Garm s, Kussin 2, PBZ

(3)

JAJA CZY

Z n astan iem w io sn y przyroda budzi się do życia, nasionka zaczyn | nfcją kiełkować, zw ierzęta się rozmnażają. W ybraliśm y kilka 1 n asion i ja j o znam iennych kształtach i powiększone k ilk a k ro ^ l nie pokazujem y naszym czytelnikom, których zadaniem b ę d z ie j odgadnąć ich pochodzenie. Między nimi zn ajdują czytelnicy | nasiona kminku, malwy pospolitej,’ kukurydzy, goździków

kuchennych, kopru, łopianu i lnu. Resztę zdjęć to ja ja muchy t , pospolitej, złotooka, hielibka kapustnika, strzygonia cho-

inówki, dw óch gatunków patyczaków, liićca i prządki Pier ^

ścieniówki. » -> <'•

Pif I - :m

Za n a j l e p s z e wyniki przewidziane śą następując® !;

nagrody;

n a s i o n a ?

nagroda I w kw ocie Zł 150.—

nagroda II w kw ocie Zł 100.—

nagroda III w kw ocie Zł 50.— t i 10 nagród pocieszenia po Zł 10.—. *

^ ^ p r z y r o d n i c y i m i ł o ś n i c y przyrody do dzieła!

v®powiedzi nadesłać należy w najbliższych trzech tygodniach r ? "®dakcji Ilustrow anego K uriera Polskiego w Krakowie,

“‘•P iłsu d sk ieg o 19, II. p . w zam kniętej kopercie z n&pi-^

..Konkurs W ielkanocny". Listy z w ynikam i przyj- c r ^ my; dó 5 m aja Włącznie, a w num erze 20 ogłosim y

tt*oczy4cie w y n i k n a s z e g o k o n k il i s u.

Foł.D r.Sehm idl-.ScK *um burg J ' :

(4)

Na prawo:

Z zadowoleniem przygląda się artysta swemu udanemu dziełu.

Ręka ta zarówno prowadzi biegle pędzel ja k I kieruje pługiem czy

:

F e t. T ran so cean 3, A rchiw um 5

Oprócz dzbanków odzna­

czają się również malowa­

ne talerze niewyczerpaną obfitością wciąż nowych,

ornamentów. .

Ludy m ieszkające w górach przew ażnie z za­

m iłowaniem o d d ają się różnym rzemiosłom a rty ­ stycznym . Również i zakopiańscy górale w yka­

zują duży zm ysł artystyczny w sw ych w yrobach.

Dzięki indywidualność? w ielu artystów je st ten góralski przem ysł artystyczny bardzo urozm ai­

cony i bogaty w m otyw y, ja k może żaden inny.

Rzeźba w drzewie, artystyczne roboty kowalskie*

tkactw o i ceram ika oraz koronki klockow e są to dziedziny pracy, w któ ry ch objaw ia się ta sztuka ludowa.

Na lewo:

Czas letni wypełnia praca na roli.

(5)

gał

5-«'(jg d a lszy

Pani Berkowa rzuciła się do nóg Haliny.

T" Pani taka dobija, taka mądra, pani to

“kiecko ocali, bo ona nie przeżyje u traty Włodka i całej tej hańby, z k tórej sobie w pełni leszcze spraw y zdawać nie może. Co tu robić?

tu robić? . . .

Halina zostawszy sama, przechodziła nerwo- Wo z pokoju do pokoju i uświadom iła sobie całe przejście i okoliczności z nieszczęściem

11 Połączone.

, ~- Ela zdała m aturę, otrzym ała świadectwo.

■irzałości. Ale za ja k ą cenę? . . .

, W iatr zatrzasnął okno . . , N apraw dę wiatr P^YPadł. . . S z e p t. . . szelest, szum tajemniczy, Jakoby na organach . . . Tu i tam silniejsze, po­

tężniejsze -wstrząśnięcie. Leciały chm ury kłę- wącego się kurzu przez ulice. Coś, o czym już Zleniia wiedziała, budziło się.

Halina drżała zę wzburzenia, nerw y jej były aprężone, krew podrażniona. N igdy nie od­

s u w a ła tak, ja k teraz burzy.

' "o chwiji strach ją ogarnął. Tolek jedzie te- autobusem do stryja'. Czy zajedzie przed Zbierała się i nadciągała burza. W iatr wzma- ,l* się ze w szystkich stron . . . Chwilami przy- ćichały w yjące tony, jakby zmęczone. H alina anjknęła okna i podniecona, oraz zaniepoko­

jona do skrajności, chodziła dalej z pokoju do S g * o ju . Nie była w stanie skupić się, zdecy­

dować na to, co trzeba było' koniecznie w y­

konać . . .

Chmury były już czarne i ciężkie od zgę- S czone2° zbiorowiska pary w odnej. O łow iane 7*ebo opuszczało się coraz niżej i n i ż e j . . . N a­

dała cisza, jak gdyby czas stanął, chwila nie- j“a, a zarazem groźna, chw ila oczekiwania Pierwszego g ro m u . . .

H alina bez tchu stanęła u okna. W idziała f-!Pieszących. do domu ludzi, w racających ze Paceru, lub z pośpiechem opuszczających ka­

wiarnie i uciekających na w szystkie strony.

ft,atnYkały się z hałasem okna, okiennice, i mi- m dnia, spuszczały się żaluzje. W szystko było

^yrine. Tylko H alina stanęła nieruchoma, ocze­

k u ją c a pierw szej b ły sk a w icy . . .

Zaczęło się. Lecz bez błyskaw icy. Pierwsze

; 8rube krople uderzały ciężko o bruk . . . Otwo- K jyła okno. Chłód ow iał przyjem nie je j twarz.

ta wiła rękę poza okno, by odczuć w ilgotne Powietrze, dać się otoczyć szumem deszczu.

Deszcz padał obficie, słychać było już jak

®*Umi i płynie. I nagle zakończyło się w szyst­

ko. Zdawało się, że gdzieś w pobliżu przestał ykać zegar.

[V. Halinie zdaw ało się, że jej serce przestaje Czekanie w yw ołało przyspieszone tętno, I” tu nagle zrozumiała, że nic się nie stało, ani p ie stanie. Burza przeszła, desz.cz u s ta ł. . . Ci- Sja. Rozjaśniło się niebo, chm ury leżące nad : całym krajobrazem rozsuw ały się szybko.

KI— Burza przeszła i nic się nie stało!— powtó- P^yła sobie kilkakrotnie i starała się powiązać

^yśli, które je j wyczekiw anie burzy przerwało.

| ( Dobrze, Tolek szczęśliwie zajedzie do stry ­ ja . . . A co dalej? . . . Ach, prawda. Słyszała jWzed chwilą, że Ela Berkówna zdała maturę,

?trzym aia św iadectw o d o jrza ło śc i. . .

| „Jaka ty Halino jesteś szczęśliwa, że mo-

|Ssż zachować tak piękne wspom nienia

|T a t sz k o ln y ch __ " zdaw ało jej się, że słyszy płowa Jadw igi Kapówny, w ypow iedziane po

^aturze ze smutkiem. Ta wesoła ongi ładna Jadwiga, która m arzyła o tym, by zostać leka- ftem i nieść ulgę cierpiącym kobietom, za­

miast tego, wyszła za starego, bogatego kupca EZmieniała, a może i tera? zmienia kochanków Jak rękawiczki. Nikt, może naw et ona sama, Me je st tego świadoma, że na tę drogę w pro­

wadziło ją pośrednio świadectwo dojrzałości.

Fo tych rem iniscencjach słyszy znów słowa Pani Linczewskiej:

I „W prawdzie się często nauczyciele żenią I uczennicami, ale ten m edal ma także od­

wrotną stronę .'.." Kobieta musi być zawsze przygotowana, czy tak, czy owak, bo ona musi fachunek za p ła c ić . ! . „dlatego mężczyźni z tą­

pną szacunkiem całują ręce kobiece", mądrze Powiedziałby stryjaszek.

I Ależ to okropne. Co tu robić? Ochłodziło się rochę, żar ustał i nagle Halina odczuła, jak

|o ś w jej mózgu św ita . .. Dr. W raz musi Elę pWolnić od następstw tak okropnych . . . Ale

I

Tm się na pewno nie zgodzi bez wiedzy ojca.

Kzeba go będzie ubłagać, może się u d a . . . P każdym razie naprzód pójdzie do Eli, potem

|0 dr. W raża, a od niego dopiero do tego Ptra, ja k w duszy nazw ała profesora Łamacza, pan m iała gotowy. Trzeba było zażyć tylko

trochę b.romu dla zyskania spokoju nerwów.

Należało działać z zimną krwią.

Halina ubrała się starannie. Nie znosiła nie- staranności w ubiorze kobiet. U mężczyzn nie gustowne, lub źle uszyte ubranie nie raziło jej.

za to u kobiet stanowiło to przyczynę, że tej lub owej koleżanki unikała.

Przebrała się więc w elegancką, letnią suk­

nię i zeszła na dół do Berków.

Zastała Elę leżącą na kanapie. Przestraszyła się jej zmizerowaną, śm iertelnie bladą twarzą.

M oje dziecko, proszę pam iętać o ojcu i trzym ać się dzielnie. Proszę mi szczerze bez pruderii odpowiedzieć na kilka pytań.

-fr'.Dobrze, proszę pani.

— Czy pomiędzy panią a panem W łodkiem doszło kiedy do intym niejszego stosunku?

— Ależ, na Boga, nie, proszę pani!

— W ięc jak mogła pani czegoś tak straszne­

go dopuścić się Z Łamaczem? W szakże go pani nienawidziła.

— Poszłam do niego po tem aty m aturalne.

Nie, nie mogę tego pani opowiedzieć . . . Bałam się i wstydziłam krzyczeć, nie wiedziałam w ogóle co się że mną działo. Później, groził, że powie W łodkowi. Było mi w szystko tak w strętne i obojętne, bo zrozumiałam, że ;W łod­

ka utracić muszę. Dziś znów otrzym ałam list.

To odpowiedź na zaproszenie na ucztę zarę­

czynową. Podała list Halinie.

„Czekam na panią o siódmej w ieczór.1'

— Dobrze, moje dziecko, pójdę tam ja, za­

m iast ciebie, nie szkodzi, że się trochę spóźnię.

że Halina z doktorem dobrze załatw iła. Nie wiedziała jednak jaką ofiarę m usiała ponieść dla dobra jej córki.

Dochodziła już siódma godzina. H alina po­

stanowiła przejść się trochę, będąc mocno zde­

nerw ow aną i pożegnawszy się z panią Berkową i Elą, wyszła, skierow ując kroki w stronę m iej­

skiego parku.

Park był ożywiony. To ją drażniło. Drażniła ją kw itnąca natura i soczysta zieleń traw ników i krzaków, odświeżonych deszczem. Z pośpie­

chem podążyła ku starożytnym murom ra­

tusza.

Przepiękny ten gotycki budynek pow stał w XIII, a może XIV wieku. Usiadła w pobliżu i przyglądała się robotnikom, któ rzy zabezpie­

czali ten szacowny zabytek przed draśnięciem zęba czasu.

Ileż to pokoleń przetrw ał ten gmach? Gijzie są ci ludzie, którzy przez wieki cieszyli się jego w idokiem ?. . .

Zagłębiła się w analizie tych zagadnień ży­

ciowych i doszła do przekonania, że tylko praca twórcza może dać trw ałe zadowolenie i szczęście . . . Dlatego artysta inaczej życie i szczęście z nim połączone odczuwa, aniżeli prozaik.

Człowiek odejdzie, a dzieło p o z o sta je .. . Prawie każdy człowiek pozostawia coś po sobie — ciągnęła w myśli Haliną — o ile nic w ięcej, to przynajm niej sw oje dzieci, które są przedłużeniem jego w łasnego życia.

Zastanaw iając się nad tym problemem, do-

liD iair h a ln y

Już chmur czarnych pióropusze zza Giewontu Szczytem, jakby wulkanu dym y się kłębią;

Zawisły, groźne miastu, nad przepastną głębią . . . Za chwil kilka spadnie wichr z ogromnym grzmotem.

Gnie już na reglach wysmukłych jodeł kibicie; • Ich igielne czupryny palcami lotnymi

Targa; dopada domostw susami wielkimi 1 ulic skrętami pędzi z dzikim wyciem . . . .

Ustał na chwilę, jakby zamarł w bezruchu;

Ani się jedna gałąź na drzewach nie kołysze

Słychać tylko, jak wrona na świerku gdzieś krocze.

O myśłi! wami wichr życia rzuca, jak puchem;

Serce zaś ludzkie . . . pielgrzymie, wciąż trwogą dysze, Bo w nim się nieraz czarne rozsiędą rozpacze! . . .

Tadeusz Komorowski

bo naprzód wpadndjdo dr. W raża. U w olnię cię od Łamacza, powrócisz do zdrowia, ojciec się nie dowie, a także nikt niepowołany. Ale W ło­

dek musi wiedzieć prawdę. Oszukiwać go i tak nie potrafisz, byłoby to niegodne ciebie. Mu­

sisz być przygotow ana, że możesz go utracić, bo w tym wieku'm ężczyzna jeszcze ciężko coś takiego przechodzi. Możesz go później odzy­

skać, jak będziesz dzielna. Masz zdolności mu­

zyczne, oddasz się nauce i znajdziesz z czasem spokój i równowagę duchową. I ja przecho­

dziłam ciężkie wypadki życiowe i znów odna­

lazłam siebie. Jesteś jeszcze młoda, czas goi rany. Nie trzeba tylko tracić w iary w siebie, może i we W łodka. Padłaś ofiarą podłości, czy też jakiegoś zwyrodnienia i trzeba się oczyścić z narzuconego zhańbienia.

— J a tego W łodkowi nie. mogę powiedzieć, nie mogę go więcej widzieć.

— Rozumie się m oje dziecko. Załatw ię to sama i zabiorę cię później do przyjaciółki mo­

jej, spędzisz ze mną część w akacji. Mam n a ­ dzieję, że W łodkowi potrafię w ytłum aczyć tak, by go nie przygniotło, bo bądź co bądź to dla niego ciężki cios. Bądź silna. W ierzę, że wszyst­

ko się jakoś dobrze ułoży. To niemożliwe, by ktoś cierpiał niezasłużenię. W szystko skończyć się musi i tw oja udręka.

V.

Pani Berkowa była ucieszona usłyszawszy,

szła do przekonania, że dzieci są napraw dę przedłużeniem naszego „ja". Czy ona w Tolku nie znajduje zupełnie tego ,,ja" zm arłego mę­

ża? . . . To „ja" żyć będzie od pokolenia do po­

kolenia . . .

Ja k a szkoda, że nie ma córeczki, która była­

by przedłużeniem jej „ja".

Przypomniały się jej słowa doktora:

— Pani powinna stać się pow tórnie m atką.

W ie dobrze, że tak powinno być i bardzo du­

żo kobiet tego pragnie. A jednak nie natura, lecz ustrój społeczny jej i innym ładnym i zdrowym kobietom w tym przeszkadza. Ileż to sam odzielnych kobiet ma dość siły m oral­

nej i środków m aterialnych, by urodzić i w y­

chować upragnione dziecko kochanego męż­

czyzny, boją się jednak odpowiedzialności, do k tórej ich później pociągnie to nielegalne dziecko.

Russel ma słuszność twierdząc, że m ałżeń­

stwo to tylko ochrona przed samodzielnością, a dopiero w tedy, kiedy przyjdą dzieci, nabiera ono ważnej i praw nej p o d sta w y . . . A le nie­

koniecznie m ałżeństwo je st ochroną przed samotnością. Iluż to mężów opuściło -żony, a pomimo tego nie są one sam otne, o ile pozo­

stały im dzieci kochanego niegdyś męża.

Jak pragnie H alina tego cichego ogniska — takiej przepięknej jeszcze dziewczynki, któ ra by była w zupełności je j odbiciem. Tolek ko­

chany chłopak, lecz co innego dziewczynka.

subtelna i potulna, do m atki przyw iązana, od­

czuw ająca przed zamążpójścfem zupełną p " v należność do m a t k i . . .

— W ięc tu pani siedzi? Ja biegam j , pół godziny koło m ieszkania profesora Ła­

macza.

Przed H aliną stał W łodek Sojecki.

— Co się stało? Która godzina?

Co się stało? To ja w łaśnie chcę się od pani dowiedzieć. Co się stało?

— Która godzina?

- — Pół do ósmej.

—1- Na miłość boską. To mogę już profesora nie zastać.

W stała z ławki pośpiesznie, pom knęła w stro ­ nę m ieszkania profesora Łamacza. M łody praw ­ nik zaledwie mógł jej krokom nadążyć.

— Nie rozumiem co to w szystko ma zna­

czyć? Nie wpuszczono mnie do Eli, bo chora.

Chora była już kilkakrotnie-i zawsze mi wolno było ją o dw iedzić.. . Dziś nie chce się ze mną zobaczyć, jak mówiła mi jej m atka. To zasta­

naw iające. Może pani wytłum aczy mi to, bła­

gam panią. Pani Berkowa skierow ała mnie do pani.

— Panie W łodku, proszę się uspokoić. Pan­

na Ela nie chce pana widzieć, bo się wstydzi, to biedne dziecko. Boi się utracić pana, pomi­

mo przekonania, że to stać się n iestety musi.

Cierpi okropnie, m oralnie i fizycznie. W ytłu­

maczę to panu jutro. O ile tylko pan je j potrafi przebaczyć, to wszystko będzie dobrze, nie jest niczemu winna, kocha pana dalej, bardzo kocha.

— N ic a nic nie rozumiem. Proszę pani, ja jej mam coś przebaczyć? Ałe co? Jeżeli m nie kocha, przebaczę jej wszystko, tylko utracić jej nie mogę. Co ona ma wspólnego z profe­

sorem Łamaczem?

— Jak się tylko z tym panem załatw ię w y­

tłum aczę panu jutro, dobrze? Proszę tym cza­

sem uspokoić się . . . Teraz muszę pana b ar­

dzo prosić o zawiadom ienie stryja, ażeby Tol­

ka przez noc i następny cały dzień u siebie za­

trzym ał . . . W łaśnie jesteśm y przy stacji auto­

busowej^ za pięć m inut odjeżdża auto więc pan zdąży, Tolek miał o godzinie dziew iątej wracać, przeszkadzałby mi tu, a jestem Eli potrzebna.

To był tylko podstęp, by pozbyć się W łodka na dziś, bo Tolek i tak miał u stry ja nocować, więc należało kilka słów stryjow i napisać.

Uczyniła to i oddała W łodkowi, którem u nie w ypadało odmówić, zwłaszcza, że pani Stroiń­

ska trudzi się w spraw ie jego narzeczonej. O d­

jechał.

Halina przypudrow ała zarum ienioną ze zde­

nerw ow ania tw arz i po kilku m inutach odna­

lazła m ieszkanie profesora Łamacza. N aciska­

jąc na dzwonek przypom niała sobie w izytę u inżyniera Inkiewicza. Jak odmienny, a je d ­ nak w zasadzie podobny był cel jej obecnej wizyty.

Jak aś starsza pani wprow adziła ją do małego elegancko urządzonego saloniku.

Nie miała czasu rozejrzeć się, bo usłyszała głos profesora Łamacza, który m yślał, że przy­

szła Ela.

— Proszę dalej, bo jestem zapracow any jeszcze.

Halina weszła do przyległego pokoju i sta­

nęła przy drzwiach.

Był to pokój obszerny, w ysoki i oryginalnie urządzony. Całość tw orzyło dzieło artystyczne.

Ściany nowocześnie malowane, stylow e eta­

żerki z książkami, były celowo i stosow nie do całości umieszczone. N ad nimi w isiały w arto­

ściowe obrazy i rzeźby.

Urządzenie składało się z w ielkiej, w spania­

łej otomany, któ ra widocznie służyła również za łóżko; obok niej stał mały stolik, dalej w iel­

kie biurko, stół, krzesła i pianino. Pokój miał wraękę balkonową, na k tórej znajdow ało się m nóstwo kwiatów.

H alinę widok tego jasnego pokoju i tych kw iatów tak oczarował, że zapom niała o celu swej w izyty i bezwiednie w yrw ało je j się z ust:

—- Ależ to przecudny pokój.

— Bardzo mi przyjem nie słyszeć to, a je ­ szcze przyjem niej widzieć panią. Czemu za­

wdzięczam ten zaszczyt?

Profesor Łamacz był mężczyzną przystojnym , miał łat trzydzieści i można by go było uważać za sym patycznego, gdyby nie jego kpiący spo­

sób mówienia.

H alina oprzytom niała i podała mu jego list od Eli.

— Panna Ela zachorow ała, w ięc przyszłam zam iast niej.

Łamacz był tym zaskoczony.

1— Chyba nic niebezpiecznego?

H alinie pow rócił w rodzony tupet.

— Zażyła jakiś środek, by uwolnić się od następstw pańskiego „pedagogicznego" terroru.

— Ach, tak. Kobieca tajem nica, czy korek-

tura cnoty. .

To już było H alinie za dużo, więc ostro za­

częła:

■*— Myli się szanowny pan, co do kobiecych tajem nic. Ela swego czasu nie była jeszcze ko ­ bietą, ale pana uczennicą. Czy pan rozumie, co to znaczy, szanow ny panie profesorze?

-—> Ach tak, rozumiem to, pani jest adw oka­

tem rodziny Berków. Dobrego zastępcę wybrali sobie. W ięc szanowna pani przyszła mnie zmu­

sić do m ałżeństwa, nieprawdaż?

—! Myli się pan, to za wielka katorga byłaby dla tego dziecka . .. Panna Ela oświadczyła zresztą, że woli się utopić niż w yjść za pana.

Czy pan to zrozumiał, szanowny pedagogu?

— Zrozum iałem , szanowna pani. W ięc o co pani chodzi? Co mam zrobić, gdy narzeczona nie chce? . . . Mam podać się o zwolnienie z po­

sady? Czy tak? Inaczej szanowna pani mnie z niej wykurzy, co?

— Co m nie człowiek pana pokroju może ob­

chodzić, gardzę panem i na tym koniec. Chodzi

(6)

mi w yłącznie o panną Elę, o je j przyszłość, w szakże ona jest narzeczoną młodego Sojec- kiego.

— Rozumiem, chce pani m oje milczenie w y­

kupić, to p ro s z ę . . .

— Ani słowa w ięcej. N ie pozwalam siebie obrażać . . . Sojecki. o w szystkim się dowie, po­

w iem mu to sama, dlatego pan musi mi to dać na piśmie. To znaczy piśm iennie pan oświad­

czy, że nadużył pan sw ojego nauczycielskiego au to ry tetu przed m aturą i postąpił pan jak o statni łotr.

— N a co sobie pani pozwala?

— Na to, na co sobie pan profesor zasłu­

guje. Proszę się zastanowić, czy pan woli za­

łatw ić spraw ę ze mną, czy z dr. W razem. W y­

daje mi się, że doktór powie p an u coś w ięcej, bo miał sw ego czasu dość okazji przy w ypadku z panną O strow ską.

H alina słyszała od Łinczewskiej o O strow ­ sk iej i w ykorzystała to teraz. W iedziała jak trzeba postępować, żeby tylko pew nie dopro­

wadzić rzecz do rezultatu.

Łamacz zaskoczony przygryzł wargi.

— W ięc czego pani żąda?

— Mówiłam już panu. Piśmiennego przyzna­

nia się pan a do haniebnego czynu na osobie Eli Berkówny. Potrzebuję tego w yjaśnienia dla pana W łodka Sojeckiego, k tó ry pomimo, że młody, nie w yda Eli n a pastw ę losu i ludzi, w ięc i pan ujdzie bezkarnie. Dalej dlatego, aby mieć broń w ręce przeciw panu w razie, gdyby pan zechciał się znów do k tó rej ze swoich uczennic zalecać. Jestem kobietą, w ięc muszę chronić kobiety. .

— N ie rozumiem, ja k może ta k ładna ko­

bieta być tak mało kobietą.

— W iadomo, że p an mnie nie może zrozu­

mieć. J a też nie m ogę zrozumieć, ja k człowiek inteligentny, w ykształcony, literat, człowiek m uzykalny i k o chający kw iaty, może postąpić ja k n ajo statn iejszy łotr.

— Już raz słyszałem tę charakterystykę i tego ep itetu nie mogę przyjąć naw et od tak pięknej kobiety jak pani. N a czym że to pole­

ga m oje łotrow skie postępow anie?

— I p an się jeszcze pyta? W iem tylko o dwóch w ypadkach i to mi w ystarcza, ażeby pan a ocenić. -Jak pan mi może wytłum aczyć postępow anie z panną O strow ską, a teraz ta ­ kie samo z panną Elą?

— Krótko i jasno. Kobieta je st tylko tą m niej w artościow ą połow ą całości, z k tó re j składa się człowiek. M ężczyzna je st tym , którem u

przynależy praw o szukania i brania tej dru ­ giej połowy. W ięc brałem sobie, co mi się po­

dobało i w edług praw a należało. W łodek So­

jecki n ie pospieszył się, to jego wina. Gdyby -mi się pani nie usuwała, nie brałbym panny Eli. Przekroczyłem , czy "nadużyłem sw ojego stanow iska jako nauczyciel, ja k szanowna pani raczyła się słusznie w yrazić i mogę za to otrzy­

mać dymisję, ja k każdy m inister, czy inny d y ­ gnitarz za niedom agania służbowe. To w moich oczach n ie je st żadne łotrostw o. Byłem po pro ­ stu w praw ie jako mężczyzna.

H alina zorientow ała się, że nie ma do czy­

nienia z próżnym lowelasem, lecz z typem, mocno zarozumiałym, o fałszyw ych poglądach, lub nieświadom ości rzeczy i ich w ażnych na­

stępstw . To spostrzeżenie było dla niej zno­

śniejsze, więc zainteresow ana, m ówiła d a le j:

— Mówmy o rzeczy pow ażnie i logicznie.

Dobrze, zgadzam się, że kobieta to tylko po­

łowa, ale chcąc mówić , o całości, nie można uważać . jednej połow y za bardziej w artościo­

wą, a drugiej za m niej w artościow ą. N ie osią­

gniem y w ten sposób całości, tylko jakiś nie- harm onijny zlepek. To chyba pan przyznać musi, chcąc być logicznym, jeśli się mówi o całości.

— Z pani ciekaw a kobieta. Przyszła tu pani w roli praw nika, a zmienia się pani w filozofa.

-j- Proszę nie odbiegać od tem atu, chcę kon- -k re tn ej odpowiedzi. Ja k mam sobie postępo­

w anie pana z panną O strow ską i panną Elą w ytłum aczyć w stosunku do całości?

— Powiedziałem pani, że do mężczyzny n a­

leży praw o Szukania i brania sobie sw ojej po­

łowy.

— Dobrze, ale ileż to tych połów ek trzeba do jednej całości? W edług pańskiej m atem a­

tyki, dzieli się ta całość n ie n a połowy, ale na setki ułamków, wobec czegó pan, czy to męż­

czyzna pan a pokroju, je st także ułam ek i re­

szty trzeba szukać ta k samo pom iędzy ułam ­ kami, a n ie pom iędzy połowam i nadającym i się' do w artościow ej całości. Co zrobił pan z panny O strow skiej, ta k dobrej i kochającej pana istoty? W chwilach, k iedy należało stanąć przy je j boku, by tw orzyć całość, zostaw ił ją pan na pastw ę losu i fryw olnie nazw ał pan je j roz­

paczliw e zabiegi korek tu rą cnoty. Dzięki leka­

rzowi, nie u traciła ani życia, ani posady, bo to je j groziło. Do czego w pędził pan pannę Elę?

Ciąg dalszy nastąpi

STUPROCENTOWA

M. BANAS

R estauracja, a raczej, jak się ją popularnie nazywa, knajpa, jest dziwną insty tu cją uży­

teczności publicznej. Można by ją rów nie do­

brze nazw ać cm entarzem utrapień ludzkich albo źródłem pociechy utrapionych, a tak całkiem na pew no to można ją nazw ać cm en­

tarzem ciężko zapracow anych pieniędzy. Ale mimo w szystko każda k najpa ma jeszcze tę dobrą stronę, że zaznajam ia ze sobą całkiem obcych ludzi i bardzo często można się tam dowiedzieć w ielu ciekaw ych rzeczy. J a na przykład przekonałem się, iż błędnym jest mniem anie, że gdy dw ie kobiety zejdą się ze sobą to rozm aw iają o trzeciej. Nie, tak nie jest. Przekonałem się niezbicie o tym, że dwie kobiety m ówią tylko o sobie, a dopiero, gdy przyjdzie trzecia, zaczynają mówić 0 czw artej.

Pewnego razu po óbiedzie poszedłem sobie do takiej k n ajp y średniego gatunku, słynącej z dobrej kaw y, gdzie usiadłszy w drugiej sali, w kąciku za filarem, dzielącym ją od pierw ­ szej, czytałem gazetę, delektując się przy tym arom atem i smakiem czarnego płynu. Po pew ­ nym czasie w eszły dw ie panie i zająwszy stolik w pierw szej sali, zam ówiły k aw ę 1 ciastka i będąc przekonane, że są same, za­

częły półgłosem dość in teresującą m nie roz­

mowę.

— Powiedz mi, kochana Basiu, — p y ta się jed n a drugiej — dlaczego ty tu chodzisz i k to cię w prow adził do tej budy?

__ M ogę ci to powiedzieć, ale' tylko w se­

krecie . . .

— A leż naturalnie; jeżeli ci na tym za­

leży . . .

— Jeżeli dasz słowo honoru, to ci opowiem.

Zgoda! Mów.

— W iesz, w zeszłym tygodniu pokłóciłam się z mężem i wyszłam na m iasto, o t tak, że­

by się przejść. Po drodze przyszło m i n a myśl, żeby w stąpić raz do zw ykłej k n ajp y i prze­

konać się osobiście o paktujących w niej stbsunkach. Czy ty masz pojęcie, co z tego

wynikło? Usiadłam p rzy tam tym stoliku, przy­

chodzi k eln er i k łaniając się, zw raca się do mnie:

— C ałuję rączki, czym m o g ę służyć?

. . . Zamówiłam kaw ę. W norm alnym w y­

padku kelner po otrzym aniu zamówienia po­

winien odejść, a , on stoi d alej i patrzy na mnie jak głupi. Nie znając m iejscow ych w a­

runków, nie dom yślałam się o co chodzi, a ten dopiero po chwili w yjąkał:

, —* Ale, proszę panią, pani życzy sobie ka­

w ę zw ykłą czy prawdziwą?

N a samo w spom nienie o praw dziw ej kawie, zapomniałam ó dręczących mnie kłopotach;

i zamówiłam. Rzeczywiście była to prawdziwa kaw a, jak przed w ojną. Siedząc tak obserwo­

wałam ludzi i ruch w lokalu i pomimo, że przede' m ną stała pusta już . filiżanka, jakoś nie m iałam ochoty do w yjścia, ta k dobrze czułam się w tym nowym środowisku. Intere­

sowało mnie wszystko i wszyscy, może tylko z tej prostej przyczyny, że po raz pierwszy znalazłam się w podobnym lokalu.

W pew nej ćhwili wszedł wysoki, przystojny mężczyzna, w długiej, skórzanej* nieco za- sm arow anej kurtce, w butach z cholewami, rozejrzał się po lokalu, po czym rozebrał się i zw racając się do kelnera zapytał:

— G orąca w oda jest?

■ — Dla pana wszystko!

— No, to daw aj mydło i ręcznik, trzeba ręce trochę obmyć.

W yszli obydw aj.

Po paru m inutach tenże sam w ysoki w raca i k ieru je się w prost do m ego stołu, kłania się grzecznie i biorąc lewą ręk ą za oparcie krzesła, pyta:

— Czy pani, pozwoli? - t Byłam ciekawa, co może być dalej, więc odpowiedziałam :

—- Proszę!

— D ziękuję — odpowiedział i usiadł.

Kelner przyszedł znowu:

— Co pan zamówi?

— Głodny jestem i spragniony.

— Czym na to zaradzić?— zapytał kelner.

— Jarzębiak, przekąska i kotlet, ałe wiesz—

taki ja k ja lubię.

— Ja k podać?

— Ja k widzisz.

Byłam zdum iona i oburzona, a nie w ie d z ą C i co począć siedziałam dalej, ciekawa, co na­

stąpi. _

Patrzę, a tu keln er staw ia n a stole karatKę

I1

i

I

i

I

w

I

I I1 I

I

Ii

i

K i i

>1 I

Ilustrowany Kurier Polski — Krakau, Redakcja: ul. Piłsudskiego 19 tel. 213-93 — Wydawnictwo: Wielopole 1 tel. 135-60 — Pocztowe Konto Czekowe: Warschau Nf. 900

't If

|

i i i

i

1

I

i

II

II

i

ii

1

I

I rk

k

j la

P

i

Ki

| l tw

K

N

!®ci

i

lS.

O B R A Z Z O F S T R V J . E N S K i E J

P t a k i u te id /o u H ie '

wracają, wesoło witane, do swych gniazd, zwia­

stując piękną porą roku. Bo już sie ziemia otrząsła z drzerrjki zimowej, już nasze płuca napełnia oddechem kwiecistych łanów, już energie i siły twórcze w nas odświeża — nie mniej niż to czyni radość i powodzenie, niż zdrowy sen, niż pokarm, niż poranna fili­

żanka kawy.

Jeżeli kawy Enrilo, to tym przyje- mniej rozpocznie sie dzień. Niech nas

8

wiec orzeźwia i pobudza do pracy kawa • W

v /^ /X v X v .v .v .v .v .v .v .v .v .v .v .v .v . v X \v /X v .,.v .* .v .v .v .,.v .v .v .v .* .v .v .v .

• • ■ « • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • :

NOVASCABlN d o niezaw odnego i . d o g o d n tg o leczenia świerzbu. N ovascabin jest bezbarw nym arom a­

tycznym płynem, nie plami, nie niszczy bielizny. Skraca znakomicie okres kuracji, czyniąc ją n i e k ł o p o t l i w ę

j e s t n i e z b ę d n y m i n i e z a s t ą p i o n y m p r e p a r a t e m d o z w a l c z a n i a plagi świerzbu. Opakow anie: Flakon a 75 cm® do jednorazow ej kuracji. Cena flakonu 9 Zł- D o n a b y c i a w a p t e k a c h i , d r o g e r i a c h

DR, A, WA N D E R , A. G. KRAKAU-

*V.V.V.%V.V.>\V.,.V.V*V.%W.>VV-%V.V*X.V.V.

Cytaty

Powiązane dokumenty

p-*uł się upokorzonym i zawzinal się.. Muszę je

• Drzwi — odezwała się ciocia Tunia bardzo szorstkim głosem. Tylko królowie i psy drzwi za sobą nie zamykają, więc proszę zamykać..

— Potem, ponieważ rzecz dzieje się pod wieczór przed twoim pójściem na spoczynek, kładziesz się do łóżka z błogim uśmiechem i zasypiasz beztrosko jak

Botezat przez chwilę bawił się gałązką, wreszcie zapytał, czy świadkowie zgłosili się już na przesłuchanie.. Posterunkowy

jom i orzekli, że Hala wypiękniała. Ja tego nie zauważyłem. W prost przeciwnie -— kiedy wracaliśmy z żoną do domu, wydawała mi się coraz to brzydsza, starsza,

Sekundy upływ ały wolno — ukazała się następnić podłużna, brunatna głowa, dało się słyszeć sykliwe bulgotanie i w powietrze wzbił się bicz rozpylonej

tuje z wielką umiejętnością technikę. Odnosi się złudzenie, jakby tą właśnie techniką przede wszystkim chciał się popisać. A ma się czym istotnie popisywać. W

Hanusia stała obok i przyglądała się dziadowi, k tóry teraz, chcąc pokazać swój kunszt znachorski, jakim się zawsze chwalił, zaczął nad chorym