• Nie Znaleziono Wyników

Rodzina Chrześciańska, 1903, R. 2, nr 42

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rodzina Chrześciańska, 1903, R. 2, nr 42"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Katowice, Niedziela, 18-go Października 1905 r. Nr. 42.

Rodzina chrz

Pisemko poświęcone sprawom religijnym, nauce i zabawie.

Wychodzi raz na tydzień w J/iedzielę.

‘ Rodzina chrześciańska« kosztuje razem z »Gómoślązakiem« kwartalnie 1 m a r k ę 60 fen. Kto chce samą »Rodzinę chrześciaaską*

*t>Onotvać, m oże ją sobie zapisać za 50 f. na poczcie, u pp. agentów i wprost w Administr. »Górnoślązaka« w Katowicach, ul. Młyńska 12.

Na Niedzielę dwudziestą po Św iątkach.

Lekcya

Efez. V. 15— 21.

Bracia! Patrzcież jakobyście ostrożnie chodzili;

.• e 1^^° niemądrzy, ale jako mądrzy, czas odkupu- rwC) dni złe są. A przetoż nie bądźcie nierostro- Ą ytpi, ale rozumiejącymi, która jest wola Boża.

aj n‘e upijajcie się winem, w którem jest nieczystość, sol ie napełnieni Duchem świętym, rozmawiając c, Jle w psalmach i w pieśniach i w śpiewaniach du- p °'vnych, śpiewając i grając w sercach waszych nu; dziękując zawsze za wszystko w imię Pana C1 Szeg.°>. Jezusa Chrystusa Bogu i Ojcu, będąc pod­

a t n i jedni drugim w bojaźni Chrystusowej.

Ewangelia u Jana świętego

w Rozdziale IV .

ch ®neg ° czasu: Był niejaki królik, którego syn orował w Kafarnaum, Ten gdy słyszał, iż Jezus n.zyszedł z Żydowskiej ziemi do Galilei poszedł do b o g°- * prosił go aby zstąpił, a uzdrowił syna jego;

P°czyna.f umierać. Rzekł tedy do niego Jezus:

R? 'i , 2naków * cudów nie ujrzycie, nie wierzycie.

Um nieS ° k ró lik : Panie, zstąp pierwej, niż syn mój. Rzekł mu Jezus: Idź, syn twój y jest. Uwierzył człowiek mowie, którą mu po- bie' )'3^ Jezus> ' sze<31. A gd y on już zstępował, za- mu ^ndzy, i oznajmili mówiąc, iż syn jego Po]C Py ‘ aI ted7 °d nich godziny, której mu się epszyl°, I rzekli mu: Iż wczoraj od siódmej go- onlriy opuściła go gorączka Poznał tedy ojciec, iż żvja |S°dzina była, której mu rzekł Jezus: Syn twój

I uwierzył sam, i wszystek dom jego.

Nauka z tej Ewangelii.

G dy Pan Jezus bawił w krainie judzkiej, i wielu

‘erzyWS2y w Niego, dało się Apostołom ochrzcić,

^ Z baw iciel sam nie chrzcił; faryzeusze krzywem to patrzeli okiem i starali się potajemnie mu

°dzić. Znając ich złość, opuścił Judeę, i przez rainę Sam aryą zwaną przyszedł do Galilei, do mia- C2ka Kana, gdzie był pierwszy cud uczynił za­

mieniwszy na weselu wodę we wino. Galilejczyjkowie przyjęli Go mile; będąc bowiem w Jerozolimie na świętach wielkanocnych, widzieli wiele cudów, które Pan Jezus tam był zdziałał. W tedy to wydarzyło się, co nam dzisiejsza Ewangelia św. opowńada o owym króliku z Kafarnaum.

Co to był za jeden ów królik z Kafarnaum?

Nie był to król, ale urzędnik małego króla, rzą­

dzącego krainą galilejską, Heroda Antipy; nie Żyd, ani Samarytan, ale Poganin.

Z kądźe mu przyszło, że będąc Poganinem, udał się z prośbą do Chrystusa?

Słyszał on był zapewne nie o jednym cudzie Zbawiciela, nie o jednym uleczeniu chorych. Kiedy w ięc żadne lekarstwo nie pomogło jego synowi, całą swą ufność położył w mocy Jezusa, i dowie­

dziawszy się, że bawi w Kanie galilijskiej, na tizy mile od Kafarnaum oddalonej, udał się do niego, prosząc, aby przyszedł do Kafarnaum i uzdrowił mu syna.

Czemu to żądał ów królewski urzędnik, aby Zbawiciel do jego domu przyszedł?

Bo rozumiał, że Zbawiciel musi koniecznie przy­

być do jego mieszkania, gdyż inaczej nie będzie w stanie uleczyć chorego. W iara jego była jeszcze słaba dla tego odzywa się Jezus do niego: »jeżeli znaków i cudów nie ujrzycie, nie wierzycie.'* A gdy on jeszcze przy swojem zostaje i mówi: »zstąp Panie pierwej, niż umrze syn mój*, Pan ‘zus podnieca jego wiarę oświadczając mu, aby tylko wrócił do domu, bo syn jego już zdrowy. A było to o sió­

dmej godzienie po wschodzie słońca. Stroskany ojciec uwierzył słowu Zbawiciela i poszedł, a co Chrystus powiedział, to się i stało. Syn jeg o ozdra­

wiał. I umocniła się wiara jego w Jezusie. Przyjął Jego świętą naukę nietylko on sam, ale i wszyscy jego domownicy.

Jakaż dla nas z Ewangelii dzisiejszej wypływa nauka?

Oto ta, mili Bracia, że Pan B óg rozmaite ma drogi, któremi prowadzi człowieka do uznania siebie.

Słyszał był ów królewski urzędnik o nauce i cudach Chrystusa, a przecie nie przybył zaraz, i dopiero

(2)

wtedy pospieszył, gd y B óg śmiertelną c horobą zło­

żył je g o syna. I my częstokroć, gd y nam się do­

brze powodzi, gd y nam szczęście i zdrowie służy, nie pamiętamy o Bogu. Rozumiemy, że wszystko sobie samym winniśmy. Dopiero, gdy nas szczęście porzuci, gd y o nas ludzie zapomną, gdy utracimy zdrowie i choroba nas przygniecie, wtedy dopiero uznawamy Boga nad sobą wtedy dopiero w zdy­

chamy i wołamy do Niego. W tedy dopiero uzna­

jem y Go za naszego Pana, gdy nas karze; a gdy nam błogosławił, o niczem wiedzieć nie chcieliśmy.

Ale, co gorsza, są ludzie, co gdy ich Pan B ó g nawiedzi jakiem nieszczęściem, na przykład chorobą, nie korzą się przed Nim, lecz szemrzą, i nie korzy­

stają z chwili nawiedzenia. Przez różne sposoby B ó g kołace do serc grzeszników. Powinniśmy je otworzyć na głos boski, rozpoznać się sami w sobie, i gd y się przekonamy o opłakanym stanie naszej duszy, powinniśmy poprawić się i nawrócić do Boga. Jj

C zegóż nas jeszcze więcej naucza dzisiejsza Ewangelia święta?

Nie poszedł Pan Jezus do Kafarnaum, ża­

dnych nie przepisał lekarstw, i tylko rzekł: »idż, twój syn żyje, jest zdrów ,« i oto tej samej godziny ozdrowiała dziecina. T o dowodzi prawdziwego bó- stwą Zbawiciela, któryż człowiek potrafi coś podo­

bnego zdziałać? B óg, B ó g tylko sam zdoła cuda takie czynić; a że je czynił Chrystus, jest w ięc pra­

wdziwym Bogiem . W iarę naszą mamy od N iego;

jest zatem wiara nie od człowieka, co się mylić może wymyślona, ale jest wiara boska; któż ją odrzucać, któż się jej zapierać będzie? Przzjmijmy, kochani Bracia, z pokornem i szczerem sercem tę wiarę boską którą nam K ościół nasz święty, ta matka na­

sza, podaje i żyjm y podług niej, tak, ja k przykazuje.

Nie zważajmy na niedowiarstwa i na bluźnierstwa drugich, może w rzeczach doczesnych rozumniejszych od nas, lecz głupszych w rzeczach tyczących się zbawienia. Zwłaszcza, wy ojcowie, w y matki, czu­

w ajcie nad dziatkami waszemi, aby tej wiary świętej nie poniewierały. Z tą troskliwością, z jaką O jciec dzisiejszej Ewangelii starał się o zdrowie ciała swo­

je g o syna, starajcie się nietylko o zdrowie ciała w a­

szych dzieci, ale i nadewszystko o zdrowie ich duszy.

Sami przewodniczcie wlasnem życiem waszym sy ­ nom, waszym córkom i waszej czeladce. Z a przy­

kładem ow ego królewskiego sługi, cały dom jeg o przyjął wiarę Chrystusa. Niech i za waszym przy­

kładem idzie dom wasz cały. Serce się kraje, pa­

trząc na obojętnych rodziców, opiekunów i gospo­

darzy. W idzą, słyszą, że ich dzieci, że ich czeladka żyje bez czci i wiary, a nie napominają ich, niekiedy własnym przykładem zatruwają icłi niewinność i wiarę którą odebrali. Żyją ja k gdyby nie byli Chrześcia- nami, Katolikami. Nowość im się podoba, przyta­

kują rozwiozłym i rozwolnionym, mało dbając na przykazania boskie, a przecie Pismo święte woła na każd ego: »przez wszystkie dni żywota twojego miej na pamięci B oga; o strzeż się byś kiedyś na grzech

nie przyzwolił, a nie przestąpił przykazania Pana Boga naszego.*

--- --- ---

Żywot ks. Mieczysława hr. Halki Ledóchowskiego i dzieje walki kulturnej.

G dy w dniu 22 lipca przeszłego roku Pan B og powołał do siebie najw yższego po O jcu św. D o s t o j­

nika Kościoła świętego, Ks. Kardynała L e d ó c h o w ­

skiego, daliśmy w »Rodzinie Chrześciańskiej* krótki Jego życiorys, nadmieniając, iż później obszerniej rozpiszemy się o bogobojnym żywocie, c n o ta c h ,

i wielkich zasługach tego świętobliwego męża dla Kościoła świętego i naszej ukochanej O jczyzny.

A b y danemu przyrzeczeniu zadość uczymc>

rozpoczynam y niniejszym opis Jego żyw ota; że zas Ks. Ledóchowski zasiadał na stolicy arcybiskupiej Gnieźnieńsko-Poznańskiej w czasie kiedy Rząd pruski wypowiedział Kościołowi katolickiemu ową pamiętni a nieszczęśliwą walkę, a Kardynał Ledóchowski by pierwszem i głównym bojownikiem po stronie wal­

czącego o swoje prawa Kościoła katolickiego, przeto podamy także Czytelnikom naszym w streszczeń^ 1 dzieje prześladowania Kościoła katolickiego w PlU"

siech, które na zawsze pozostawią w historyi smutne wspomnienie. Sądzim y, iż dla niejednego, zw łaszcza z naszej młodszej generacyi, będzie to opow iadan ie!11 wielce interesującem.

Mieczysław Jan od Krzyża hrabia Halka Ledo- chowski urodził się dnia 29go października 1822 w Górkach pod Klimuntowem, w województwie san*

> domirskiem. Herb Halka jest bardzo stary, a ro d zU ia

nim się pieczętująca ju ż przed dziewięciu set laty od­

znaczyła się była tak walecznością jak radą obo|v krewnego sobie kniazia W łodzim ierza. Ten W ł o d z i ­

mierz wyprawił był razu pewnego poselstwo do grodu, aby zbadać obrządek chrześciański. Posłowie jeg o tak zostali zbudowani pięknością służby B o ż e j

na W schodzie, że sami zaraz W iarę c h r z e ś c i a ń s k i

przyjęli, a za powrotem i dworzan kniazia do )e-l przyjęcia namawiali. A le c i nie mieli wielkiej o c h o t)''

Halka, jeden z posłów, sam już Chrześcianin, gdy usłyszał, że niektórzy z dworzan z chrześciańst#3 nawet szydzili, wyzwał aż trzech od razu na ręk?>

to jest do walki, a zakreśliwszy mieczem koło 113 piasku, czekał odważnie napadu. W alka skończyć się zwycięztwem Halki, skąd kniaź dodał mu do tar­

czy za herb trzy złote krzyże w błękitnym kole.

Nie w yliczając długiego seregu zasłużony0*1 mężów i niewiast tego rodu, wspomnimy tylk°

o d w ó c h Felicyanie i Kazimierzu L e d ó c h o w s k i c j 1’

którzy położyli głow y j)od Wiedniem w obro^,e chrześciaństwa, za króla Jana III.

Rodzicami ks. Kardynała Prymasa byli J^ze Zacharyasz i Marya z Zakrzewskich Ledóchowscy-

Przed narodzeniem się Mieczysława matka od­

była pieszo pielgrzymkę do Częstochowy, ofiaruj^

(3)

dziecię swoje Panu Bogu i Królowej Polskiej.

W chwili kiedy się Mieczysław Ledóchowski urodził, Pius IX wyjeżdżał do Chili, w Am eryce południo­

wej, aby tam rozpoczynać pasterstwo swoje i apo­

stolstwo. Niedługo i sam Mieczysław zbierać miał w tej samej stronie pierwsze doświadczenia kapłań­

skiego zawodu.

Hrabia Ledóchowski i małżonka je g o wychowy­

wali dziatki swoje z tą troskliwością, jaka bywa owo­

cem głębokiej i gorącej pobożności; z pomiędzy Wszystkich przecież syn Mieczysław zwracał na siebie szczególniejszą matki uwagę; gdyż widząc w nim serce przystępne dla wszelkiej cnoty i wszystkiego Co wielkie, starała się zapalić w nim z młodości ten

°gień święty ku chwale Boga, ku miłości W iary św.

I O jczyzn y.

T e to pierwsze nauki, płynące z macierzyń­

skiego serca, sprawiły, że później uczuł w sobie i po­

wołanie kapłańskie i te cnoty wysokie, jakie są Przedmiotem podziwienia i pociechą nietylko Pola­

ków, ale całego katolickiego Kościoła. W szakże znaną powszechnie rzeczą, że pierwsze wrażenia, ja ­ kie padają do duszy, nie zacierają się nigdy i że nikt tak nie zaszczepi w duszy dzięcięcej dobrego, jak matka rodzona.

Nagrodziło Niebo te pobożne matki starania,

&dyź za trudy swoje doczekała się tego, że syna swego ukochanego widziała i arcybiskupem i nun­

cju sze m papiezkim. Sama też, po bardzo surowym clirześciańskim żywocie, skończyła żywod swój chwa­

le b n y w klasztorze Franciszkanek, do których trze-

ciego zakonu należała. Z e śmiertelnego łoża pisała jeszcze do syna swego, nie po to, aby jej przyszedł 0czy gasnące zamykać, ale na to, by nie opuszczał Posterunku sw ego, jeżeli tego wymagają jego obo­

w iązk i. K siąd z Arcypasterz Ledóchowski sam nieraz Wspominając o tej okoliczności z nieopisanym roz­

czuleniem dodawał, co matka je g o miała zwyczaj Powtarzać: Ż yczę sobie z całego serca, abyś umarł kiedy męczennikiem.

Jeszcze przed narodzeniem dziecięcia, hrabina

^edóchowska prosiła biskupa swego, żeby jej po­

s o l i ł , w razie gdybyby wydała na świat syna, ochrzcić go imieniem Mieczysława.

— Ależ my nie mamy Świętego tego imienia!

odparł ksiądz biskup.

— Prawda — odpowiedziała prosząca, — ale daj

°2e, żeby syn mój był pierwszym. I biskup zgo- się, dodając przecież do tego imienia drugie, od K rzyża, do którego Św iętego sam miał oso­

bliwe nabożeństwo.

Pierwsze nauki pobierał młody Mieczzysław

^ domu rodzicielskim; następnie posłany był do S'mnazyów w Radomiu i w W arszawie, gdzie na-

do najpilniejszych i najakuratniejszych wycho- Wańców. Mówią, źe celował w języku rosyjskim.

e szkół jeszcze jeźd ził młody Mieczysław często II a dłuższy czas do W iednia, gdzie jeden ze stry­

jów jeg o był marszałkiem przy książęcym dworze.

Tam nauczył się dosyć biegle po niemiecku.

Związki rodzinne i przymioty osobiste otwierały M ie c z y s ła w o w i, jak to mówią, świat wyższy, pełen ułudy i pozornej przyjemności; ale dusza młodzieńca była ju ż wcześnie oddaną Bogu, dlatego nie smako­

wała sobie w rorywkach wielkiego św iata; ^ modlitwy pobożnej matki wyjednały u Boga tę największą dla niej pociechę, że syn jej poświęcił się stanowi du­

chownemu i w tym celu wstąpił do seminarym du­

chownego przy kościele św. Krzyża, które było pod kierunkiem ojców Missyonarzy (Łazarzystów) w W ar­

szawie. W tym to zgromadzeniu dziad jego hrabia Antoni, przed kilku co dopiero laty skończył był ży­

wot swój, pobożnie Bogu poświęcony.

Dnia 17 sierpnia 1841 roku, mając zaledwie lat 18, przyjął Mieczysław sukienkę duchowną w Kli- muntowie, miejscu narodzenia swego, z rąk biskupa nominata sandomirskiego, księdza Bąkiewicza.

(Ciąg dalszy nastąpi).

j e s i e ń .

Przeminęła wiosna, Przeminęło lato,

Przyszła do wsi jesień, Stanęła przed chatą.

Zwołała jaskółki, Zwołała bociany, Lecieć im kazała W kraj obcy, nieznany.

Jabym na jej rozkaz Nie nakłonił ucha, Choć szron biały ziębi, Chociaż wicher dmucha.

Choć mi się zasępisz Doloż moja, dolo, Zawsze znajdę tutaj Kawał chleba z solą.

Zaw szeć płynie dla mnie Wpolnej strudze woda, Zaw sze mnie przytuli Rodzinna zagroda.

Zaw sze mam nad sobą Płat swojego nieba, A więcej — toć człeku Nie chyba nie trzeba.

M. D y m o w s k i .

(4)

132

Wychowujmy dzieci na dzielnych Polaków.

W ciąż powtarza się w pismach polskich słowo Polak, a kto wie, czy w szyscy rozumieją jego zna­

czenie. Czy ten jest Polakiem, co mówi po polsku?

C zy ten, co się zapisał do związku polskiego? C zy ten, co zapisał sobie gazetę polską? C zy ten, co chodzi na wiece i w oła mowcom: sława? Jeśli poza tem nie czyni nic, nie jest Polakiem. T o słowo b o ­ wiem, ta zaszczytna nazwa Polaka, ma inne znacze­

nie. D zielny Polak .więc przedewszystkiein jest bo­

jownikiem wierzącym w świętość spra vy swojej.

Przedewszystk m dzielny Polak musi mieć niezłomną i niczem nie zachwianą wiarę w świętość sprawy polskiej i jej zwycięstwo.

Jeśli ta wiara jest głęboka, prawdziwa i żywa, to Polak gotów wszystko dla świętej sprawy pol­

skiej i ludowej poświęcić, gotów ponieść dla niej wszelkie trudy, mozoły i prześladowania, bronić g o ­ dności i świętości swej sprawy na każdym kroku i zazdrośnie czuwać nad tem, aby nikt nie odw ażył się plamić tego skarbu drogiego. Prawdziwy Polak przedewszystkiem czynami będzie stwierdzał swoją wiarę narodową, zacięcie będzie zw alczał przeciwni­

ków sw ego ideału i zdobywał coraz liczniejszych zwolenników dla niego.

W łaśnie o tem szczególnie chcieliśmy dzisiaj się rozwodzić, jak należy zdobywać nowych zwolen­

ników, aby powiększyć armię w alczących za sprawę polską i ludową. Nieraz słyszym y utyskiwanie, że to tak trudno ośw iecać ciemnych i zbałamuconych, nieraz słyszym y żale, że jest .jeszcze tyle ludzi, którzy zamiast ciepłego serca polskiego mają w piersi zimny głaz ciemnoty lub obojętność. T ak bracia!

Macie słusznoSć! Praca nad szerzeniem oświaty narodowej jest trudna i żmudna, lecz te trudności prawdziwego Polaka nigdy nie zniechęcą, nigdy do rozpaczy nie doprowadzą, lecz przeciwnie każą mu w ytężać wszystkie siły dla dalszej pracy, ale uczyni to tylko ten, co ma mocną wiarę w zw ycię­

stwo sprawy swojej.

Trudno jest zdobyć dla sprawy ludzi, nie dba­

jących o sprawy ogółu i żyjących dla brzucha. Prze­

dewszystkiem więc trzeba nam dobrze w ychowyw ać młodych. Szkoła dzisiejsza nie czyni nic, aby ludzi zachęcić dla spraw narodowych i społecznych.

Dlatego tem większy obowiązek ma Polak pra­

wdziwy podniecać siłę woli m łodzieży naszej, aby wytrwale i z poświęceniem pracowała dla sprawy polskiej, musimy ośw iecać się sami wzajemnie przez rozmowy o rzeczach wzniosłych i przez czytanie do­

brych książek. Trzeba młodzieży wciąż przypomi­

nać, że nam Polakom nie wolno marnować naszych sił i pieniędzy na puste zabawy, lub przy kieliszku, lecz na każdym kroku dbać o oświatę, zdrowie i mie­

nie. Trzeba naszej młodzieży wciąż przypominać, źe bieda, niedola i ucisk nie ustanie, dopóki się nie

złączą w szyscy w jedno i nie staną razem do walki 0 polepszenie bytu swego.

Nie jest ten dobrym Polakiem, który tego n i e czym- Czoło stawić przeciwnikom naszym możemy tylko wtedy, jeśli w szyscy zgodnie podamy sobie ręce j a^°

Polacy, zespolim y się zupełnie w sobie i tworzyć będziemy jeden silny, karny obóz. Dlatego ju^

w młode dusze prawdziwy Polak z a s z c z e p ia ć p 0' winien ideały łączności narodowej. T o jest zada­

nie najważniejsze naszej całej działalności n a r o d o ­

wej. Na każdym kroku o niem musimy p a m ię ć 1 sumiennie wypełniać.

Z a m o r z e m .

Pojechałem Kacper za morze, Z a morze szumne,

Gdzie miasta wielkie — o Boże!

Ni ich człek zliczyć nie może, Bogate — tłumne.

Pojechał, znalazł robotę I chleb obfity.

Pieniądze zgarniał ci złote W każdą wypłaty sobotę Z a małe kwity.

Żyj sobie kiejby pan jaki, Chodził w surdutach,

Nie wiedział, co to ziemniaki, C o duszne wiejskie czworaki, Co chodzić w butach.

A le coś przecie mimo te dostatki

W nim się do wioski rodzinnej wciąż rwało Do tej dalekiej, biednej wdowy-matki, U której mięsa jadał bardzo mało, Chyba na gody albo w zapust czasy Dostawał trochę smażonej kiełbasy.

Siermięgę wtedy nosił z wypustkami, Bielutką taką, gdy szedł do kościoła;

Na Mszy — pamięta że mu czasem łzami O czy się szkliły, gd y ludzie dokoła Zaczęli śpiewać w dzień jasny, niedzielny Z organem: Święty Boże, Nieśmiertelny Raz, długo K acper nie mógł zasnąć nocą I o tem myślał, ja k tam ponad lasem Nad jeg o wioską gw iazdeczki migocą, I głos fujarki z pól zaleci czasem,

A nad tem wszystkiem — gdzie chata kochana, Cisza przesłodka jest — niepokalana.

Z a wioską młynek turkoce w dolinie.

Jakby ekonom, co gdera, nim zaśnie, Przez łąki struga posrebrzana płynie, A księżyc na niej to błyska, to gaśnie, A fala każda się skarży i żali,

Z e się z tej ziemi kochanej oddalił.

Pamięta jeszcze, jak przez zbożne łany Idący słuchał, co matka prawi,

I widzi słońca zachodem oblany

Zagon, na którym mak dziki się krwawi;

(5)

333 I słucha, skąd się na żytnie ściernisko

W ziął kwiat świecący, ja k krwawe ognisko.

Mówiła matka: Raz, Jezus Dzieciątko, Zachorzał ciężko Najświętszej Panience, Toż s ię okropnie strapiło chudziątko, I wzięła święte Zbawienie na ręce, Niosąc do miasta, stroskana niezmiernie, Po radę jaką, przez pola i ściernie.

A szła ci boso Matka Chrystusowa, W ięc ścierń Jej nóżki kaleczyła białe, Przez drogę szepcze wciąż pacierza słowa

^ na pierś świętą tuli dziecię małe, A na źdźbłach złotych zeżętej ścierniny Krwi krople z nóżek błyszczą jak rubiny.

^ z tego Matki Najświętszej posiewu W yrosły kwiaty, co się krwawią w zbożach Takie leciuchne, że z wiatru powiewu Płatki rzucają na ścieżek rozdrożach Jakby mówiły: »Do łez nie masz prawa, Nietylko twoja droga ciężka, krwawa*.

I nagle K acper uczuwa pragnienie Znów na zagony wrócić krwawo-złote, Kędy woniami pól drga wiatru tchnienie, Gdzie jesień cicha rozwiera tęsknotę, Ani go biedą ni łzami odstrasza Ta ziemia twarda, kochana, bo nasza.

Bo się ta ziemia wciąż . . . . urąga, Choć ludzie psują i choć łasa wytną, Bo nad nią Chrystus ramiona wyciąga, Bo z krwi przeczystej maki na niej kwitną, I nic nie zrobią . . . , ni bluźnierce Siermiędze białej, w której bije serce. .S1. L.

K lim e k p rze z n ie s z c z ę ś c ie p rzy s ze d ł do s z c z ę ś c ia .

— E j ! co się znowu gorzałki a złej kobiety ty-

°zy> to ja wam powiem historyę,

Nie byłoć to we wsi rządniejszego parobka, jak 'mek Mucha; robota mu się w ręku paliła; jak się Wycił młocki, to jeno cepy furczały mu w dłoniach, kiedy z drugim rżnął sieczkę, to o zakład żaden u nie mógł nastarczyć. D ziedzic go lubił i jak chał do miasta, to żadnego parobka nie brał z sobą lylko Klimka.

Lubili go i parobcy i cała gromada, bo był _ rzetelny, na nikogo nie szczuł przed panem,

°je odrobił, a przytem grał na skrzypeczkach szelkie krakowiaki i oberki. Po żadnym grajku tak i u rZe ani hulać, ani przyśpiewać nie było składniej, r po Klimku. O co zaś nań byli markotni pa- k cy> to o to, że się nigdy nie dał namówić do arczrny, anj wóc]kj wziąć do gęby, a ja k go kto

^.0^ stował, żeby wstąpił na kieliszek, to mu odpo-

— B óg wam zapłać za gorzałkę, ale mojego atUsia ta djabelska para zabiła, to jd jej też pić

le chcę.

Owoż w mieście u starszej pani, dziedzicowej matki, służyła do kuchni urodziwa dziewucha Ma- rynka. Klimek, że często jeździł z panem do onej pani, i w kuchni jadał, a Marynka mu też nie żało­

wała i jadła i omasty, bo snadź chłopak wpadł w oko, więc sobie upodobał Marynkę. Ciągło się to tam ze dwa lata a może i dłużej, aż wreszcie dali sobie przyrzeczenie, źe się pobiorą, tylko Kłimek bał się rzec o tem panu, żeby się nie rozgniewał, że mu żeniaczka zajechała do głowy.

A le się szydło w worku nie utai długo więc też raz starsza pani weszła z nienacka do kuchni i usły­

szała, jak się Klimek zaprzysięgał, że nie chce ża­

dnej innej tylko Marynkę; owóż, bojąc się, aby nie przyszło do obrazy Bozkiej, powiedziała o tem zię­

ciowi i prosiła, aby obojgu dopomógł do uczciwego wesela.

Zafrasował się dziedzic nieco, bo mu żal było puszczać ze dworu Klimka, ale źe chłopisko wysłu­

żyło 12 lat we dworze bez żadnego zbytku i zawdy robiło, jak się patrzy, więc mu wybudował chałupkę, na końcu wsi, dodał półczwarta morga obsianego pola, pół morga ogrodu przy domu i kawał łąki na bardzo mały czynsz, a starsza pani podarowała Ma­

ryśce dwie krowy, świnię i cztery kokoszki z kugu- tem. Dostał też ze dworu, jako podarunek, cało­

roczną ordynaryę, to jest ośm korcy zboża, a dla krów dwie fury siana i kopę słomy.

Było to gospodarstwo takie, żeby mógł nieje­

den pozazdrościć; trzeba nam wiedzieć, ze Klimek za pieniądze w służbie uskładane kupił nieladajakie hetki, a stryjek, co mu Klimek był krewniakiem, po­

darował mu stare wozisko, ale jeszcze dobrze wy- porządzone.

I gdyby Marynka była jak inne kobiety na wsi dobrą gospodynią, toby mieli chleba po uszy; ale dobrze starzy ludzie mówią: »Choćby sobie chłop po łokcie ręce urobił, jak baba próżniak wszystko się zmarnuje.* Marysia, że to z miasta, miała się za coś lepszego od wsiowych kobiet, do żadnej nie wyrzekła Boskiego słowa, tylko spoglądała z góry niby hrabina, albo księżniczka jaka. Do roboty miała kark za twardy, a nogi i ręce za sztywne. Z po­

czątku mieli sami oboje robić, ale jak Klimek ujrzał raz i drugi, źe krowy niewydojone, i aże sam mu­

siał się chwycić tej babskiej roboty, to mu się serce bardzo ścisnęło, bał się biedak, żeby się chudoba nie zmarnowała, a że sam miał co wedle pola robić, więc w ostatku przyjął dziewkę do krów i do innej roboty, a to na dorobku nie bardzo zdrowo, bo grosz wyciąga z kalety.

W net też Marysia do takiej hardości doszła, że gorsecik i spódnicę, co jej starsza pani na wieś sprawiła, podarowała dziewce, a sama wdziała miej­

skie szaty, i poczęła udawać szlachciankę i chodzić po wsi, jak indor po dziedzińcu we dworze. W re­

szcie do tego przyszło, że nic robić nie chciała, na­

wet ugotować Klimkowi dobrej strawy. Ciężko pra­

cował wedle roli, albo też woził kamienie do go­

(6)

ścińca, żeby grosza coś zarobić, a ja k przyjechał do domu zmordowany, to mu Marysia dała ziemniaczy- sków zimnych i źle uwarzonych i lada jakiego bar­

szczu, coby go ledwie trzoda jeść chciała.

Nie myślcie moi ludzie, żeby się i Klimkowa głodem morzyła. Nie żałowała sobie, ale kryjomo przed mężem kupiła sobie kawy w mieście, i goto­

wała ja k go nie było, piła mleko, kupowała białe kukiełki u żyda i wszystkie jaja, co kokosze niosły, zamiast pod nie podsadzić, zjadała smażone na szperce. Dziewka robiła, co chciała, w ięc też i chu­

doba marniała.

Raz, drugi, Klimek jej wymówił po maluśku, ale się to na nic nie zdało, zeswarzył ją, ale i to nie pomogło, przyszło i do obrazy Bozkiej, do wiel­

kiej kłótni, między nimi, ale to wszystko jak groch na ścianę. Dobrze to mówią starzy: »Ksiądz swoje, a czart swoje.« Jak wzięła baba na kieł, tak od świtu do nocy kłótnie i bitki. Mieli też dwoje dzieci, ale biedne robaki chodziły uwalane ja k nieboskie stworzenia, że się biednemu Klimkowi serce ściskało, a Marynka poniewierała dzieciskami jakby macocha.

Tyrało się gospodarstwo, bo co Klim ek zarobił, to ona przepuściła, aby się tylko ustroić, najeść i kwita.

Już to prawda, że człowiek najcierpliwszy i naj­

pracowitszy, ja k ma złą i kłótliwą kobietę, to mu ręce opadają w pracy i nie wie, czego się chwycić, bo mu w głow ie huczy ja k w młynie, a serce żałość ściska. Stało się więc, że Klimek co na wódkę ni­

gd y nie spojrzał, zeszedł się z kumem i jak wziął mu swą biedę opowiadać, tak też zeszli do karczmy i na turbacyę wypili po parę kieliszków. Klimkowi się raźniej zrobiło, przyszedł do domu i wybił żonę.

Od tego dnia coraz częściej chodził do karczmy i tak się nałożył do onego gorzałczyska, że prawie wyszedł na pijaka. Sterało się wszystko do reszty.

Poszła krowa i Świnia z prosiętami na jarmark. Plą­

tały się koniska i druga krowa, ale im setnio żebra przez skórę przeglądały.

Odtąd w piekło zamieniła się KlimkoWa cha­

łupa. D ziew ka uciekła, bo jej Marysia je ść nie da­

wała; skwierczały dzieci od głodu, huczała Klimkowa ja k woda przy upuście, Klimek śpiewał i grał na skrzypcach i pił gorzałkę, albo się też kłócił i pił gorzałkę, albo się też kłócił i bił z Marysią. Cała gromada żałowała porządnego gospodarza, że wy­

szedł na gałgana.

A ż jedn ego dnia, kiedy Klimek podpity wró­

cił z karczmiska i wziął rzempolić na ulubionych swych skrzypcach, Marysia zgniewana wyrwała je mu z ręki i ze złości podeptała nogami. Rozsier­

dził się Klimek, zrobił termedyę i poszedł do karcz­

my na zalanie robaka. Pił setnie, aż karczmarz, nie- m ogąc wytrzymać z pijakiem, wyprowadził z karczmy i drzwi za nim zamknął.

Szedł Klimek do domu i po drodze tęgo za­

ganiał kaczki, a babie się odgrażał, ale w końcu nogi mu się splątały, przewrócił się, legł na gościńcu i chrapnął, aż się po wsi rozlegało.

W łaśnie wracał dziedzic z miasta i jechał wedle karczmy, gdy wtem konie przestraszyły się chrapa- nia Klimkowego, a skoczyw szy w bok, mało nie prze­

wróciły bryczki a Klimka nie zabiły. K azał je pan zatrzymać, a fornalowi Błażkowi zobaczyć, kto tam na drodze tak ogniście chrapie. Dowiedziawszy sl?>

że to Klimek, zeskoczył i przy pom ocy Błażeja uło*

żył go na bryczce i do domu zawiózł.

Zaw ołał pan parobków i kazał wnieść g o

izby folwarcznej, i złożyć na słomie, potem p o d s z e p t coś do ucha staremu karbowemu, a ten jak wzi%

oglądać i obm acywać Klimka, tak poznał, źe ma nog?

złamaną. W ięc mu najprzód obłożył gorczycą, która g o tak, moi kochani, piekła, źe choć chłop ogromnie był pijany, to przecież parę razy roztworzył oczy i )$' czał jak opętany. Potem zaś mu tę nogę opasał*

bandażem i osadzili w lupki.

W n et któraś dziewka pobiegła do Marysi Kim1' kowej i powiedziała jej, źe gospodarz nogę złamać Przyleciała Marysia przestraszona i poczęła płakać a pan jej na to:

— W idzisz, niegodziwa kobieto, do czegoś m?^a doprow adziła; gdybyś była porządną i pracowitą żon3>

toby Klimek nigdy do pijaństwa nie przyszedł i kaleką nie został. Pilnujźe go teraz, bo ja k zemrze, to zg1' niesz z głodu i ty i twoje biedne dzieci, a prąd1) boś się ju ż dosyć wy próżnowała.

— O j! będę pracowała wielmożny panie — rzekła Klimkowa i mało się we łzach nie roztopiła.

— A nie dawaj mu — prawił pan — wódk1 ani kieliszka bo go zgubisz; nogi nie odwijać i nie^1 z łóżka nie wstaje — rozumiesz?

— Rozumiem — odpowiedziała Marysia —- ca"

łując pana w rękę.

Poczciw y dziedzic zapom ógł Klimków i zbożem i furą drzewa na opał i paszą dla wychudzony^1 koni, aby Marysia i dzieci nie zginęły zgłodu. Pa”

robcy zaś Klimka zanieśli na drągach do domu i uł°' żyii go ostróżnie na łóżku. K arbow y mu nogę uwiązał na sznurze do powały i jeszcze raz powiedział Ma' rynce, żeby mężowi nie dawała wódki.

Dopiero to trzeba było widzieć, jak Klimek de- sperował na drugi dzień, gd y się wytrzeźwił, a ujrzał swoje nieszczęście. Piekła go noga szczerym ogniei11’

z bolu i strachu nawet o gorzałce zapomniał, a Ma' rynce marnego słowa nie powiedział. Tylko co chwil3 dzieci wołał do siebie i płakał nad niemi, że się zmarni3>

ja k on zostanie kaleką i wyjdzie na dziady.

Nawiedził chorego ksiądz proboszcz i obojgu przemówił do serca. Popłakali się oboje i p r z y r z e k ł *

dobrodziejowi: Klimek, źe nie będzie pił, a M a ry s i źe zapomni o miejskich figlach a weźmie się

^0

roboty.

O świcie na drugi dzień poszła Klimkowa spowiedzi. Dobrodziej na ich intencyę odprawi*

mszę świętą i odtąd jakby przemieniło się w chade Klimkowej. Z e dworu pani przysłała ciepłą przy0' dziewę dla dzieci, Marynka chwyciła się szczerze pracy, dawała jeść koniom, doiła krowę i gnój z p0<^

(7)

--- 335 niej wyrzucęła, a co jej czasu zostało, to szyła ko­

bietom wiejskim gorsety i spódnice, a jaka taka to leJ za to odwdzięczyła, to miarką ziemniaków, to garncem żyta, to kokoszą, albo jednym i drugim Mendlem jaj i ja k się im wiodło, tak wiodło, ale głodu i zimna nie znali.

Powoli tez i Klimek przychodził do siebie, ale S!edm niedziel z łóżka się nie podniósł, a później chodził o kulach, a w yglądał jak Łazarz, tak był zmizerowany.

K ied y b ył ju ż krzepki, zabraw szy żo n ę i dzieci, Powlókł się na kulach do dworu, aby dziedzicow i Podziękować za dobre serce, że i podniósł g o swoją fęką z g o śc iń c a i opatrzyć kazał n o gę i dosyłał to 1 owo do ch ałupy w czasie choroby.

U cieszył się dziedzic, ujrzaw szy Klimka i z a ­ pytał g o :

- - I cóż jak się masz mój Klimku?...

— Dziękuję wielmożnemu panu, ju ż mi pra­

wie dobrze, jeno że nie mogę jeszcze stanąć na teJ chorej nodze, com ją przez mój niestatek złamał.

— No a teraz statkujesz?

— Proszę wielmożnego pana —- rzeknie na to arysia — przez dziesięć tygodni ani kropelki g ó ­ ra lk i do ust nie wziął.

-— No bo był chory, toby mu szkodziło, ale teraz jesteś zdrów z łaski Bożej, więc napijesz się 11 'nnie kieliszek, oblejemy powrót do zdrowia — niówi pan.

■— Ślicznie dziękuję wielmożnemu panu, ale pić n*e będę.

— Nie bój się, mój Klimku, to likier, jakby W°da słodzona, nic ci nie zaszkodzi — rzekł J^n i nalał spory kieliszek likieru, co miał ta-

barwę jak róża a zapach na cały pokój się roz­

chodził

— Panie Boże zapłać, ale nie będę pił.

— Jan, podaj tu okowity, starki żytniej, bo

"niek niezwyczajny pić likieru, ale tej to się na- P*Je, bo mocna jak ogień i doskonała.

. A Klimek na t o :

— W ielm ożny panie, żeby ona była ze szcze-.

yeg ° złota, a mocna jak pieprz, to jej nie chcę Póki życia do ust nie wezmę. Pókim jej nie pijał, yłem zdrów i wesoły, a jekem się chwycił tej prze­

l e j pary, tom i gospodarstwo przetyrał i omałom a całe życie nie został kaleką.

• W te d y d zied zic rozśm iał się, podał rękę Klim­

owi i rzekj.;

— Bardzo dobrze, mój Klimku. Otóż teraz Cl powiem, żem cię tylko próbował, czyś się wyrzekł

^'eszczęśliwego nałogu, a z pociechą widzę, że bę- 2lesz znowu jak dawniej porządnym gospodarzem.

zynionie! krzyknął na karbowego — odw iążde mu 2 hipki nogi.

— W ielm ożny panie, lepiej je zostawić, bo j Jeszcze nie mam m ocy w nodze — rzekł Klimek.

— Nie bój się — zawołał dziedzic.

Odwiązali mu łupki z nogi, co je przez io nie­

dziel nosił, rozpuścił bandaż, a pan rzecze:

— Ciśnij od siebie te kule Klimku, bo ci już niepotrzebne.

— Boję się wielmożny panie, żeby mi się noga znów nie popsuła, bo miarkuję, że bardzo kiepska.

Dziedzic mu wyjął kule z pod ramion i po­

wiada :

— Stąpaj śmiało nic nie będzie.

Ale Klimek, stał, nie ruszając się, jakby się w kamień obrócił, serce mu biło od strachu, bo mu się zdawało że coś w nodze chrupie i kości się roz­

chodzą. Dopiero mu dziedzic rzecze:

_ Oj tchórzu! tchórzu! widzisz, co to przywi­

dzenie nie może. Trzeba ci wiedzieć mój Klimku, żeś ty nigdy nogi nie złamał i tylko udaliśmy przed tobą, żeby cię od pijaństwa odzwyczaić.

— Ale kiedy mnie okrutnie piekła — rzeknie Klimek.

— Bo kazałem przełożyć na nią gorczycy, żeby ci krew do głowy nie uderzyła.

W tedy Klimek aż do góry z radości podsko­

czył, skłonił się panu, i nie wiedział, co ma robić, tak mu się raźno na sercu zrobiło.

Nagadał też pan Marysi, jak się patrzy, za jej zbytki a ona przyobiecała święcie, że jak przez te io niedziel robiła, tak też i dalej będzie praco-

wala. ,

Podziękowali za tę naukę, a dziedzic zgodził Klimka do wożenia stawiarki i kazał mu dać korzec owsa, żeby miał czem podreperować koniska.

W rócili oboje do domu i zastali księdza pro­

boszcza. Dobrodziej poświęcił im gospodarstwo na nowo i podarował obraz Najświętszej Panny Czę­

stochowskiej, przed którym codzień się modlili, prosząc Najświętszej Matki, aby im dopomagała w pracy i w każdej potrzebie. Odtąd się im wio­

dło dobrze.

Po dziesięciu latach warto było przyjrzeć się, moi ludzie Klimkowi, jaki z niego zrobił się gospo­

darz, koniki miał piękne, jakby cugowe, cztery krowy w oborze; dwa wieprzaki karmił na świę­

tojański jarmark, kur, kaczek i gęsi, me zrachował- byś A Klimkowa, jak się ubrała w niedzielę do kościoła w granatową sukmanę, włożyła na głowę chustkę bieluśką jak śnieg, na szyi zawiesiła sześć sznurków korali, to nikby nie powiedział, że to ta sama miejska imość, co po całych dniach próżnowała i omało nie zgubiła biednego Klimka.

(8)

336

Przestrogi i rady.

Jadąc na kole trzeba mieć usta zamknięte!

O ddychanie przez otwarte usta jest o tyle szkodliwe, iż doprowadza zimne powietrze, a także p ył i inne szkodliwe domieszki wprost do krtani i płuc, w y­

wołując często przewlekłe nieżyty (katary), a nawet zapalenie płuc. Przy wdychaniu zaś nosem powie­

trze przechodzi przez dalszą drogę a zatem rozgrze­

wa się nieco i krtani już tak nie ziębi, a nadto pył i różne inne domieszki osiadają na zwilżonych bło­

nach śluzowych ja k też na owłosieniu nosa, skąd łatwiej usuniętemi być mogą. Zresztą pewnie «gęba otwarta* do ozdoby twarzy się nie przyczynia — a w ięc ju ż z tego względu nie trzeba przez usta w dychać powietrza, zwłaszcza podczas jazdy na kole.

T a c y zaś, którym nos w tym celu nie wystarcza, po­

winni jeźd zić tylko wolno.

Ochrona przeciw suchotom. Zasłużony hy- gienista Volland nawołuje do zwracania bacznej uwagi na dzieci, albowiem w większości wypadków, jak twierdzi, suchoty powstają w wieku dziecięcym ze zołz (skrofuł). Dzieci, bawiąc się na ziemi, a na­

wet w piasku, zgarniają wiele drobnoustrojów, czyli mikrobów, które powoli wczepiają się w organizm.

Należy więc zw racać uwagę, by ręce, twarzyczki i nosy były zawsze czyste. Utrzymywanie w czy­

stości ubrania i zabawek chroni od zarazy. Prof.

Volland zaleca, by przestrzegano tego w szkołach N w domu, a daleko mniej będziemy mieli suchotni­

ków. T a straszna choroba nurtuje latami całemi organizm, zanim wybuchnie w całej sile. Z powodu niedostatecznego pielęgnowania dzieci widzimy su­

chotników w rodzinach, które nie zapadały nigdy na piersiowe choroby. Zarażenie się w późniejszym wieku jest mniej g ro ź n e , niż w dzieciństwie.

Ostrożnie zśro dkam i na rozwolnienie! I naj­

lepsze, najłagodniej działające środki na rozwolnie­

nie szkodzą dotkliwie ustrojowi naszemu, skoro ich używamy przez dłuższy czas stale. K ażdy taki śro­

dek wywołuje ostatecznie skutkiem nieuniknionej reakcyi w* ustroju mniej lub więcej upom e zatwar­

dzenie stolca, w miarę siły i stopnia własnego dzia­

łania. Należy więc trzym ać się zasady, ś r o d k ó w r o z w a l n i a j ą c y c h u ż y w a ć t y l k o w r a z i e d o t k l i w e j p o t r z e b y , i to przemijająco. Zresztą zaś trzeba zapom ocą regulowania dyety, zapom ocą mięsienia (masażu), ruchu ciała itd. zw alczać skłon­

ność do zatwardzenia stolca; stosowanie takich środ­

ków naturalnych umożliwi każdemu uchylenie z cza­

sem nieprawidłości. Lepiej uzbroić się w cierpli­

wość i powoli rugować chorobliwą skłonność, ani­

żeli częstem używaniem środków ostrych osłabiać cały ustrój.

Rozmaitości.

P o tęga przyzw yczajenia. W czasie, gdy nie­

wolnictwo w Indyach jeszcze nie było żadnym obja­

wem barbarzyństwa, zauważył pewien farmer, 12 murzynów zwyczaj noszenia ciężarów na głowie jest bardzo szkodliwym dla zdrowia. C hcąc sprawić im ulgę zamówił sto taczek. Nareszcie ukazał się okręt z taczkami. Ów farmer w ysłał zatem swych ludzi po owe »przewoźne m aszyny.« A le niemałe ogar- nęło go zdziwienie, gd y wkrótce ujrzał maszerują­

cych do niego ioo murzynów, a każdego z taczką na głowie. Siła przyzwyczajenia była tu również większą, niż wszelki rozum ludzki — podobnie jak u nas, zw łaszcza przy ukazaniu czegoś lepszego.

S Z A R A D A .

D rugie 7 trzecie każdy mieć rad, Bo je najbardziej dziś ceni świat;

Pierwsze i trzecie, szybkie jak grot, Przyjaciółkam i są wszelkich słot.

Wszystkie zaś mają przywilej ten, Ż e je odznacza dziwactwo c e n ; W ielkie, częstokroć grosz warte są, Z a małe płacim talarów sto.

Z a dobrze rozwiązanie wyznaczona n a g ro d a .

Rozwiązanie* szarady z nr. 40-go:

I. L e - w i-c a ; II. Krze-mie-nie.

Rozwiązali dobrze p. Jadwiga Badura z R°z”

dzienia, Stefan Rybarek i Jan Kamieński z Świ?*0' chłowic, Wriktor G ałązka z Gliwic.

Nagrodę otrzymali p. Jadwiga Badura i W ikt°r Gałązka.

Wesoły kącik.

Dwaj wolnomularze chcieli namówić p e w n e g 0 wieśniaka, aby przystał do nich i dmuchali mu cW gle w uszy, jaka to ich wiara dobra. W ieśniak slu chał ich z uwagą a potem rzekł: Dobrze, p rz y sta ć do was, jeżeli mi zaręczycie tylko jednę rzecz.

— A którą? — rzekli.

— Że, kiedyście już dla mnie znieśli papieza’

posty, Mszę, spowiedź, odpusty i czyściec, abyście także znieśli p iek ło !

Dwaj mularscy apostołowie ruszyli spieszi"e dalej.

Nakładem i czcionkami j Górnoślązaka*, spółki wydawniczej z ograniczoną odpowiedzialnością w Katowicach.

Redaktor odpowiedzialny: B o g u m ił Z i ę t a k w Katowicach.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zdarzyło się, źe poleciwszy choremu picie wina, a spostrzegłszy potem, źe zamiast tego, takiej sobie kupił berbeluchy, śpiesznie kazać mu zaprzestać musiałem,

Cóż ma więc robić mieszkaniec takich okolic fabrycznych, gdzie o wodę dobrą, smaczną, zdrową tak trudno? Najlepiej będzie, żeby się dowiadywał, gdzie w

miast do życia powrócił. Feliks Gondek w swoim »W ieczorze św. I tak dzisiaj zastanówmy się nad trzema krzyżami, które stały na G olgocie czyli Kalwaryi. Na

siejszej ludzie każdego stanu wiele się nauczyć mogą, ale osobliwie rodzice a dziatki, wszelakiej pobożności żyw e przykłady wystawione mają.. A w drugiej

W ylicza Faryzeusz dużo dobrych uczynków, jakie pełnił, a jednak B óg na nie nie wejrzał. Augustyn, a nic nie znajdziesz. Wstąpił, aby się modlić, a on nie

Pewnego wieczoru dłużej jak zwykle modląc się, na grobie pani Tarmińskiej, Marta powiedziała ciotce, że nie chcąc jej być dłużej ciężarem, postanowiła

odwoływały, zawsze o to się postarał, że kto inny z Uczniów Pańskich przy niej zostawał prócz nie- wiast pobożnych i Świętych, którymi Marya była

Tak jest, chciał Bóg, aby się oni dobrze nad tą prawdą zastanawiali i przekonali się, iż służba, do której się państwu swojemu obowiązali, wymaga od