Katowice, Niedziela, 18-go Października 1905 r. Nr. 42.
Rodzina chrz
Pisemko poświęcone sprawom religijnym, nauce i zabawie.
Wychodzi raz na tydzień w J/iedzielę.
‘ Rodzina chrześciańska« kosztuje razem z »Gómoślązakiem« kwartalnie 1 m a r k ę 60 fen. Kto chce samą »Rodzinę chrześciaaską*
*t>Onotvać, m oże ją sobie zapisać za 50 f. na poczcie, u pp. agentów i wprost w Administr. »Górnoślązaka« w Katowicach, ul. Młyńska 12.
Na Niedzielę dwudziestą po Św iątkach.
Lekcya
Efez. V. 15— 21.
Bracia! Patrzcież jakobyście ostrożnie chodzili;
.• e 1^^° niemądrzy, ale jako mądrzy, czas odkupu- rwC) dni złe są. A przetoż nie bądźcie nierostro- Ą ytpi, ale rozumiejącymi, która jest wola Boża.
aj n‘e upijajcie się winem, w którem jest nieczystość, sol ie napełnieni Duchem świętym, rozmawiając c, Jle w psalmach i w pieśniach i w śpiewaniach du- p °'vnych, śpiewając i grając w sercach waszych nu; dziękując zawsze za wszystko w imię Pana C1 Szeg.°>. Jezusa Chrystusa Bogu i Ojcu, będąc pod
a t n i jedni drugim w bojaźni Chrystusowej.
Ewangelia u Jana świętego
w Rozdziale IV .
ch ®neg ° czasu: Był niejaki królik, którego syn orował w Kafarnaum, Ten gdy słyszał, iż Jezus n.zyszedł z Żydowskiej ziemi do Galilei poszedł do b o g°- * prosił go aby zstąpił, a uzdrowił syna jego;
P°czyna.f umierać. Rzekł tedy do niego Jezus:
R? 'i , 2naków * cudów nie ujrzycie, nie wierzycie.
Um nieS ° k ró lik : Panie, zstąp pierwej, niż syn mój. Rzekł mu Jezus: Idź, syn twój y jest. Uwierzył człowiek mowie, którą mu po- bie' )'3^ Jezus> ' sze<31. A gd y on już zstępował, za- mu ^ndzy, i oznajmili mówiąc, iż syn jego Po]C Py ‘ aI ted7 °d nich godziny, której mu się epszyl°, I rzekli mu: Iż wczoraj od siódmej go- onlriy opuściła go gorączka Poznał tedy ojciec, iż żvja |S°dzina była, której mu rzekł Jezus: Syn twój
I uwierzył sam, i wszystek dom jego.
Nauka z tej Ewangelii.
G dy Pan Jezus bawił w krainie judzkiej, i wielu
‘erzyWS2y w Niego, dało się Apostołom ochrzcić,
^ Z baw iciel sam nie chrzcił; faryzeusze krzywem to patrzeli okiem i starali się potajemnie mu
°dzić. Znając ich złość, opuścił Judeę, i przez rainę Sam aryą zwaną przyszedł do Galilei, do mia- C2ka Kana, gdzie był pierwszy cud uczynił za
mieniwszy na weselu wodę we wino. Galilejczyjkowie przyjęli Go mile; będąc bowiem w Jerozolimie na świętach wielkanocnych, widzieli wiele cudów, które Pan Jezus tam był zdziałał. W tedy to wydarzyło się, co nam dzisiejsza Ewangelia św. opowńada o owym króliku z Kafarnaum.
Co to był za jeden ów królik z Kafarnaum?
Nie był to król, ale urzędnik małego króla, rzą
dzącego krainą galilejską, Heroda Antipy; nie Żyd, ani Samarytan, ale Poganin.
Z kądźe mu przyszło, że będąc Poganinem, udał się z prośbą do Chrystusa?
Słyszał on był zapewne nie o jednym cudzie Zbawiciela, nie o jednym uleczeniu chorych. Kiedy w ięc żadne lekarstwo nie pomogło jego synowi, całą swą ufność położył w mocy Jezusa, i dowie
dziawszy się, że bawi w Kanie galilijskiej, na tizy mile od Kafarnaum oddalonej, udał się do niego, prosząc, aby przyszedł do Kafarnaum i uzdrowił mu syna.
Czemu to żądał ów królewski urzędnik, aby Zbawiciel do jego domu przyszedł?
Bo rozumiał, że Zbawiciel musi koniecznie przy
być do jego mieszkania, gdyż inaczej nie będzie w stanie uleczyć chorego. W iara jego była jeszcze słaba dla tego odzywa się Jezus do niego: »jeżeli znaków i cudów nie ujrzycie, nie wierzycie.'* A gdy on jeszcze przy swojem zostaje i mówi: »zstąp Panie pierwej, niż umrze syn mój*, Pan ‘zus podnieca jego wiarę oświadczając mu, aby tylko wrócił do domu, bo syn jego już zdrowy. A było to o sió
dmej godzienie po wschodzie słońca. Stroskany ojciec uwierzył słowu Zbawiciela i poszedł, a co Chrystus powiedział, to się i stało. Syn jeg o ozdra
wiał. I umocniła się wiara jego w Jezusie. Przyjął Jego świętą naukę nietylko on sam, ale i wszyscy jego domownicy.
Jakaż dla nas z Ewangelii dzisiejszej wypływa nauka?
Oto ta, mili Bracia, że Pan B óg rozmaite ma drogi, któremi prowadzi człowieka do uznania siebie.
Słyszał był ów królewski urzędnik o nauce i cudach Chrystusa, a przecie nie przybył zaraz, i dopiero
wtedy pospieszył, gd y B óg śmiertelną c horobą zło
żył je g o syna. I my częstokroć, gd y nam się do
brze powodzi, gd y nam szczęście i zdrowie służy, nie pamiętamy o Bogu. Rozumiemy, że wszystko sobie samym winniśmy. Dopiero, gdy nas szczęście porzuci, gd y o nas ludzie zapomną, gdy utracimy zdrowie i choroba nas przygniecie, wtedy dopiero uznawamy Boga nad sobą wtedy dopiero w zdy
chamy i wołamy do Niego. W tedy dopiero uzna
jem y Go za naszego Pana, gdy nas karze; a gdy nam błogosławił, o niczem wiedzieć nie chcieliśmy.
Ale, co gorsza, są ludzie, co gdy ich Pan B ó g nawiedzi jakiem nieszczęściem, na przykład chorobą, nie korzą się przed Nim, lecz szemrzą, i nie korzy
stają z chwili nawiedzenia. Przez różne sposoby B ó g kołace do serc grzeszników. Powinniśmy je otworzyć na głos boski, rozpoznać się sami w sobie, i gd y się przekonamy o opłakanym stanie naszej duszy, powinniśmy poprawić się i nawrócić do Boga. Jj
C zegóż nas jeszcze więcej naucza dzisiejsza Ewangelia święta?
Nie poszedł Pan Jezus do Kafarnaum, ża
dnych nie przepisał lekarstw, i tylko rzekł: »idż, twój syn żyje, jest zdrów ,« i oto tej samej godziny ozdrowiała dziecina. T o dowodzi prawdziwego bó- stwą Zbawiciela, któryż człowiek potrafi coś podo
bnego zdziałać? B óg, B ó g tylko sam zdoła cuda takie czynić; a że je czynił Chrystus, jest w ięc pra
wdziwym Bogiem . W iarę naszą mamy od N iego;
jest zatem wiara nie od człowieka, co się mylić może wymyślona, ale jest wiara boska; któż ją odrzucać, któż się jej zapierać będzie? Przzjmijmy, kochani Bracia, z pokornem i szczerem sercem tę wiarę boską którą nam K ościół nasz święty, ta matka na
sza, podaje i żyjm y podług niej, tak, ja k przykazuje.
Nie zważajmy na niedowiarstwa i na bluźnierstwa drugich, może w rzeczach doczesnych rozumniejszych od nas, lecz głupszych w rzeczach tyczących się zbawienia. Zwłaszcza, wy ojcowie, w y matki, czu
w ajcie nad dziatkami waszemi, aby tej wiary świętej nie poniewierały. Z tą troskliwością, z jaką O jciec dzisiejszej Ewangelii starał się o zdrowie ciała swo
je g o syna, starajcie się nietylko o zdrowie ciała w a
szych dzieci, ale i nadewszystko o zdrowie ich duszy.
Sami przewodniczcie wlasnem życiem waszym sy nom, waszym córkom i waszej czeladce. Z a przy
kładem ow ego królewskiego sługi, cały dom jeg o przyjął wiarę Chrystusa. Niech i za waszym przy
kładem idzie dom wasz cały. Serce się kraje, pa
trząc na obojętnych rodziców, opiekunów i gospo
darzy. W idzą, słyszą, że ich dzieci, że ich czeladka żyje bez czci i wiary, a nie napominają ich, niekiedy własnym przykładem zatruwają icłi niewinność i wiarę którą odebrali. Żyją ja k gdyby nie byli Chrześcia- nami, Katolikami. Nowość im się podoba, przyta
kują rozwiozłym i rozwolnionym, mało dbając na przykazania boskie, a przecie Pismo święte woła na każd ego: »przez wszystkie dni żywota twojego miej na pamięci B oga; o strzeż się byś kiedyś na grzech
nie przyzwolił, a nie przestąpił przykazania Pana Boga naszego.*
--- --- ---
Żywot ks. Mieczysława hr. Halki Ledóchowskiego i dzieje walki kulturnej.
G dy w dniu 22 lipca przeszłego roku Pan B og powołał do siebie najw yższego po O jcu św. D o s t o j
nika Kościoła świętego, Ks. Kardynała L e d ó c h o w
skiego, daliśmy w »Rodzinie Chrześciańskiej* krótki Jego życiorys, nadmieniając, iż później obszerniej rozpiszemy się o bogobojnym żywocie, c n o ta c h ,
i wielkich zasługach tego świętobliwego męża dla Kościoła świętego i naszej ukochanej O jczyzny.
A b y danemu przyrzeczeniu zadość uczymc>
rozpoczynam y niniejszym opis Jego żyw ota; że zas Ks. Ledóchowski zasiadał na stolicy arcybiskupiej Gnieźnieńsko-Poznańskiej w czasie kiedy Rząd pruski wypowiedział Kościołowi katolickiemu ową pamiętni a nieszczęśliwą walkę, a Kardynał Ledóchowski by pierwszem i głównym bojownikiem po stronie wal
czącego o swoje prawa Kościoła katolickiego, przeto podamy także Czytelnikom naszym w streszczeń^ 1 dzieje prześladowania Kościoła katolickiego w PlU"
siech, które na zawsze pozostawią w historyi smutne wspomnienie. Sądzim y, iż dla niejednego, zw łaszcza z naszej młodszej generacyi, będzie to opow iadan ie!11 wielce interesującem.
Mieczysław Jan od Krzyża hrabia Halka Ledo- chowski urodził się dnia 29go października 1822 w Górkach pod Klimuntowem, w województwie san*
> domirskiem. Herb Halka jest bardzo stary, a ro d zU ia
nim się pieczętująca ju ż przed dziewięciu set laty od
znaczyła się była tak walecznością jak radą obo|v krewnego sobie kniazia W łodzim ierza. Ten W ł o d z i
mierz wyprawił był razu pewnego poselstwo do grodu, aby zbadać obrządek chrześciański. Posłowie jeg o tak zostali zbudowani pięknością służby B o ż e j
na W schodzie, że sami zaraz W iarę c h r z e ś c i a ń s k i
przyjęli, a za powrotem i dworzan kniazia do )e-l przyjęcia namawiali. A le c i nie mieli wielkiej o c h o t)''
Halka, jeden z posłów, sam już Chrześcianin, gdy usłyszał, że niektórzy z dworzan z chrześciańst#3 nawet szydzili, wyzwał aż trzech od razu na ręk?>
to jest do walki, a zakreśliwszy mieczem koło 113 piasku, czekał odważnie napadu. W alka skończyć się zwycięztwem Halki, skąd kniaź dodał mu do tar
czy za herb trzy złote krzyże w błękitnym kole.
Nie w yliczając długiego seregu zasłużony0*1 mężów i niewiast tego rodu, wspomnimy tylk°
o d w ó c h Felicyanie i Kazimierzu L e d ó c h o w s k i c j 1’
którzy położyli głow y j)od Wiedniem w obro^,e chrześciaństwa, za króla Jana III.
Rodzicami ks. Kardynała Prymasa byli J^ze Zacharyasz i Marya z Zakrzewskich Ledóchowscy-
Przed narodzeniem się Mieczysława matka od
była pieszo pielgrzymkę do Częstochowy, ofiaruj^
dziecię swoje Panu Bogu i Królowej Polskiej.
W chwili kiedy się Mieczysław Ledóchowski urodził, Pius IX wyjeżdżał do Chili, w Am eryce południo
wej, aby tam rozpoczynać pasterstwo swoje i apo
stolstwo. Niedługo i sam Mieczysław zbierać miał w tej samej stronie pierwsze doświadczenia kapłań
skiego zawodu.
Hrabia Ledóchowski i małżonka je g o wychowy
wali dziatki swoje z tą troskliwością, jaka bywa owo
cem głębokiej i gorącej pobożności; z pomiędzy Wszystkich przecież syn Mieczysław zwracał na siebie szczególniejszą matki uwagę; gdyż widząc w nim serce przystępne dla wszelkiej cnoty i wszystkiego Co wielkie, starała się zapalić w nim z młodości ten
°gień święty ku chwale Boga, ku miłości W iary św.
I O jczyzn y.
T e to pierwsze nauki, płynące z macierzyń
skiego serca, sprawiły, że później uczuł w sobie i po
wołanie kapłańskie i te cnoty wysokie, jakie są Przedmiotem podziwienia i pociechą nietylko Pola
ków, ale całego katolickiego Kościoła. W szakże znaną powszechnie rzeczą, że pierwsze wrażenia, ja kie padają do duszy, nie zacierają się nigdy i że nikt tak nie zaszczepi w duszy dzięcięcej dobrego, jak matka rodzona.
Nagrodziło Niebo te pobożne matki starania,
&dyź za trudy swoje doczekała się tego, że syna swego ukochanego widziała i arcybiskupem i nun
cju sze m papiezkim. Sama też, po bardzo surowym clirześciańskim żywocie, skończyła żywod swój chwa
le b n y w klasztorze Franciszkanek, do których trze-
ciego zakonu należała. Z e śmiertelnego łoża pisała jeszcze do syna swego, nie po to, aby jej przyszedł 0czy gasnące zamykać, ale na to, by nie opuszczał Posterunku sw ego, jeżeli tego wymagają jego obo
w iązk i. K siąd z Arcypasterz Ledóchowski sam nieraz Wspominając o tej okoliczności z nieopisanym roz
czuleniem dodawał, co matka je g o miała zwyczaj Powtarzać: Ż yczę sobie z całego serca, abyś umarł kiedy męczennikiem.
Jeszcze przed narodzeniem dziecięcia, hrabina
^edóchowska prosiła biskupa swego, żeby jej po
s o l i ł , w razie gdybyby wydała na świat syna, ochrzcić go imieniem Mieczysława.
— Ależ my nie mamy Świętego tego imienia!
odparł ksiądz biskup.
— Prawda — odpowiedziała prosząca, — ale daj
°2e, żeby syn mój był pierwszym. I biskup zgo- się, dodając przecież do tego imienia drugie, od K rzyża, do którego Św iętego sam miał oso
bliwe nabożeństwo.
Pierwsze nauki pobierał młody Mieczzysław
^ domu rodzicielskim; następnie posłany był do S'mnazyów w Radomiu i w W arszawie, gdzie na-
do najpilniejszych i najakuratniejszych wycho- Wańców. Mówią, źe celował w języku rosyjskim.
e szkół jeszcze jeźd ził młody Mieczysław często II a dłuższy czas do W iednia, gdzie jeden ze stry
jów jeg o był marszałkiem przy książęcym dworze.
Tam nauczył się dosyć biegle po niemiecku.
Związki rodzinne i przymioty osobiste otwierały M ie c z y s ła w o w i, jak to mówią, świat wyższy, pełen ułudy i pozornej przyjemności; ale dusza młodzieńca była ju ż wcześnie oddaną Bogu, dlatego nie smako
wała sobie w rorywkach wielkiego św iata; ^ modlitwy pobożnej matki wyjednały u Boga tę największą dla niej pociechę, że syn jej poświęcił się stanowi du
chownemu i w tym celu wstąpił do seminarym du
chownego przy kościele św. Krzyża, które było pod kierunkiem ojców Missyonarzy (Łazarzystów) w W ar
szawie. W tym to zgromadzeniu dziad jego hrabia Antoni, przed kilku co dopiero laty skończył był ży
wot swój, pobożnie Bogu poświęcony.
Dnia 17 sierpnia 1841 roku, mając zaledwie lat 18, przyjął Mieczysław sukienkę duchowną w Kli- muntowie, miejscu narodzenia swego, z rąk biskupa nominata sandomirskiego, księdza Bąkiewicza.
(Ciąg dalszy nastąpi).
j e s i e ń .
Przeminęła wiosna, Przeminęło lato,
Przyszła do wsi jesień, Stanęła przed chatą.
Zwołała jaskółki, Zwołała bociany, Lecieć im kazała W kraj obcy, nieznany.
Jabym na jej rozkaz Nie nakłonił ucha, Choć szron biały ziębi, Chociaż wicher dmucha.
Choć mi się zasępisz Doloż moja, dolo, Zawsze znajdę tutaj Kawał chleba z solą.
Zaw szeć płynie dla mnie Wpolnej strudze woda, Zaw sze mnie przytuli Rodzinna zagroda.
Zaw sze mam nad sobą Płat swojego nieba, A więcej — toć człeku Nie chyba nie trzeba.
M. D y m o w s k i .
132
Wychowujmy dzieci na dzielnych Polaków.
W ciąż powtarza się w pismach polskich słowo Polak, a kto wie, czy w szyscy rozumieją jego zna
czenie. Czy ten jest Polakiem, co mówi po polsku?
C zy ten, co się zapisał do związku polskiego? C zy ten, co zapisał sobie gazetę polską? C zy ten, co chodzi na wiece i w oła mowcom: sława? Jeśli poza tem nie czyni nic, nie jest Polakiem. T o słowo b o wiem, ta zaszczytna nazwa Polaka, ma inne znacze
nie. D zielny Polak .więc przedewszystkiein jest bo
jownikiem wierzącym w świętość spra vy swojej.
Przedewszystk m dzielny Polak musi mieć niezłomną i niczem nie zachwianą wiarę w świętość sprawy polskiej i jej zwycięstwo.
Jeśli ta wiara jest głęboka, prawdziwa i żywa, to Polak gotów wszystko dla świętej sprawy pol
skiej i ludowej poświęcić, gotów ponieść dla niej wszelkie trudy, mozoły i prześladowania, bronić g o dności i świętości swej sprawy na każdym kroku i zazdrośnie czuwać nad tem, aby nikt nie odw ażył się plamić tego skarbu drogiego. Prawdziwy Polak przedewszystkiem czynami będzie stwierdzał swoją wiarę narodową, zacięcie będzie zw alczał przeciwni
ków sw ego ideału i zdobywał coraz liczniejszych zwolenników dla niego.
W łaśnie o tem szczególnie chcieliśmy dzisiaj się rozwodzić, jak należy zdobywać nowych zwolen
ników, aby powiększyć armię w alczących za sprawę polską i ludową. Nieraz słyszym y utyskiwanie, że to tak trudno ośw iecać ciemnych i zbałamuconych, nieraz słyszym y żale, że jest .jeszcze tyle ludzi, którzy zamiast ciepłego serca polskiego mają w piersi zimny głaz ciemnoty lub obojętność. T ak bracia!
Macie słusznoSć! Praca nad szerzeniem oświaty narodowej jest trudna i żmudna, lecz te trudności prawdziwego Polaka nigdy nie zniechęcą, nigdy do rozpaczy nie doprowadzą, lecz przeciwnie każą mu w ytężać wszystkie siły dla dalszej pracy, ale uczyni to tylko ten, co ma mocną wiarę w zw ycię
stwo sprawy swojej.
Trudno jest zdobyć dla sprawy ludzi, nie dba
jących o sprawy ogółu i żyjących dla brzucha. Prze
dewszystkiem więc trzeba nam dobrze w ychowyw ać młodych. Szkoła dzisiejsza nie czyni nic, aby ludzi zachęcić dla spraw narodowych i społecznych.
Dlatego tem większy obowiązek ma Polak pra
wdziwy podniecać siłę woli m łodzieży naszej, aby wytrwale i z poświęceniem pracowała dla sprawy polskiej, musimy ośw iecać się sami wzajemnie przez rozmowy o rzeczach wzniosłych i przez czytanie do
brych książek. Trzeba młodzieży wciąż przypomi
nać, że nam Polakom nie wolno marnować naszych sił i pieniędzy na puste zabawy, lub przy kieliszku, lecz na każdym kroku dbać o oświatę, zdrowie i mie
nie. Trzeba naszej młodzieży wciąż przypominać, źe bieda, niedola i ucisk nie ustanie, dopóki się nie
złączą w szyscy w jedno i nie staną razem do walki 0 polepszenie bytu swego.
Nie jest ten dobrym Polakiem, który tego n i e czym- Czoło stawić przeciwnikom naszym możemy tylko wtedy, jeśli w szyscy zgodnie podamy sobie ręce j a^°
Polacy, zespolim y się zupełnie w sobie i tworzyć będziemy jeden silny, karny obóz. Dlatego ju^
w młode dusze prawdziwy Polak z a s z c z e p ia ć p 0' winien ideały łączności narodowej. T o jest zada
nie najważniejsze naszej całej działalności n a r o d o
wej. Na każdym kroku o niem musimy p a m ię ć 1 sumiennie wypełniać.
Z a m o r z e m .
Pojechałem Kacper za morze, Z a morze szumne,
Gdzie miasta wielkie — o Boże!
Ni ich człek zliczyć nie może, Bogate — tłumne.
Pojechał, znalazł robotę I chleb obfity.
Pieniądze zgarniał ci złote W każdą wypłaty sobotę Z a małe kwity.
Żyj sobie kiejby pan jaki, Chodził w surdutach,
Nie wiedział, co to ziemniaki, C o duszne wiejskie czworaki, Co chodzić w butach.
A le coś przecie mimo te dostatki
W nim się do wioski rodzinnej wciąż rwało Do tej dalekiej, biednej wdowy-matki, U której mięsa jadał bardzo mało, Chyba na gody albo w zapust czasy Dostawał trochę smażonej kiełbasy.
Siermięgę wtedy nosił z wypustkami, Bielutką taką, gdy szedł do kościoła;
Na Mszy — pamięta że mu czasem łzami O czy się szkliły, gd y ludzie dokoła Zaczęli śpiewać w dzień jasny, niedzielny Z organem: Święty Boże, Nieśmiertelny Raz, długo K acper nie mógł zasnąć nocą I o tem myślał, ja k tam ponad lasem Nad jeg o wioską gw iazdeczki migocą, I głos fujarki z pól zaleci czasem,
A nad tem wszystkiem — gdzie chata kochana, Cisza przesłodka jest — niepokalana.
Z a wioską młynek turkoce w dolinie.
Jakby ekonom, co gdera, nim zaśnie, Przez łąki struga posrebrzana płynie, A księżyc na niej to błyska, to gaśnie, A fala każda się skarży i żali,
Z e się z tej ziemi kochanej oddalił.
Pamięta jeszcze, jak przez zbożne łany Idący słuchał, co matka prawi,
I widzi słońca zachodem oblany
Zagon, na którym mak dziki się krwawi;
333 I słucha, skąd się na żytnie ściernisko
W ziął kwiat świecący, ja k krwawe ognisko.
Mówiła matka: Raz, Jezus Dzieciątko, Zachorzał ciężko Najświętszej Panience, Toż s ię okropnie strapiło chudziątko, I wzięła święte Zbawienie na ręce, Niosąc do miasta, stroskana niezmiernie, Po radę jaką, przez pola i ściernie.
A szła ci boso Matka Chrystusowa, W ięc ścierń Jej nóżki kaleczyła białe, Przez drogę szepcze wciąż pacierza słowa
^ na pierś świętą tuli dziecię małe, A na źdźbłach złotych zeżętej ścierniny Krwi krople z nóżek błyszczą jak rubiny.
^ z tego Matki Najświętszej posiewu W yrosły kwiaty, co się krwawią w zbożach Takie leciuchne, że z wiatru powiewu Płatki rzucają na ścieżek rozdrożach Jakby mówiły: »Do łez nie masz prawa, Nietylko twoja droga ciężka, krwawa*.
I nagle K acper uczuwa pragnienie Znów na zagony wrócić krwawo-złote, Kędy woniami pól drga wiatru tchnienie, Gdzie jesień cicha rozwiera tęsknotę, Ani go biedą ni łzami odstrasza Ta ziemia twarda, kochana, bo nasza.
Bo się ta ziemia wciąż . . . . urąga, Choć ludzie psują i choć łasa wytną, Bo nad nią Chrystus ramiona wyciąga, Bo z krwi przeczystej maki na niej kwitną, I nic nie zrobią . . . , ni bluźnierce Siermiędze białej, w której bije serce. .S1. L.
K lim e k p rze z n ie s z c z ę ś c ie p rzy s ze d ł do s z c z ę ś c ia .
— E j ! co się znowu gorzałki a złej kobiety ty-
°zy> to ja wam powiem historyę,
Nie byłoć to we wsi rządniejszego parobka, jak 'mek Mucha; robota mu się w ręku paliła; jak się Wycił młocki, to jeno cepy furczały mu w dłoniach, kiedy z drugim rżnął sieczkę, to o zakład żaden u nie mógł nastarczyć. D ziedzic go lubił i jak chał do miasta, to żadnego parobka nie brał z sobą lylko Klimka.
Lubili go i parobcy i cała gromada, bo był _ rzetelny, na nikogo nie szczuł przed panem,
°je odrobił, a przytem grał na skrzypeczkach szelkie krakowiaki i oberki. Po żadnym grajku tak i u rZe ani hulać, ani przyśpiewać nie było składniej, r po Klimku. O co zaś nań byli markotni pa- k cy> to o to, że się nigdy nie dał namówić do arczrny, anj wóc]kj wziąć do gęby, a ja k go kto
^.0^ stował, żeby wstąpił na kieliszek, to mu odpo-
— B óg wam zapłać za gorzałkę, ale mojego atUsia ta djabelska para zabiła, to jd jej też pić
le chcę.
Owoż w mieście u starszej pani, dziedzicowej matki, służyła do kuchni urodziwa dziewucha Ma- rynka. Klimek, że często jeździł z panem do onej pani, i w kuchni jadał, a Marynka mu też nie żało
wała i jadła i omasty, bo snadź chłopak wpadł w oko, więc sobie upodobał Marynkę. Ciągło się to tam ze dwa lata a może i dłużej, aż wreszcie dali sobie przyrzeczenie, źe się pobiorą, tylko Kłimek bał się rzec o tem panu, żeby się nie rozgniewał, że mu żeniaczka zajechała do głowy.
A le się szydło w worku nie utai długo więc też raz starsza pani weszła z nienacka do kuchni i usły
szała, jak się Klimek zaprzysięgał, że nie chce ża
dnej innej tylko Marynkę; owóż, bojąc się, aby nie przyszło do obrazy Bozkiej, powiedziała o tem zię
ciowi i prosiła, aby obojgu dopomógł do uczciwego wesela.
Zafrasował się dziedzic nieco, bo mu żal było puszczać ze dworu Klimka, ale źe chłopisko wysłu
żyło 12 lat we dworze bez żadnego zbytku i zawdy robiło, jak się patrzy, więc mu wybudował chałupkę, na końcu wsi, dodał półczwarta morga obsianego pola, pół morga ogrodu przy domu i kawał łąki na bardzo mały czynsz, a starsza pani podarowała Ma
ryśce dwie krowy, świnię i cztery kokoszki z kugu- tem. Dostał też ze dworu, jako podarunek, cało
roczną ordynaryę, to jest ośm korcy zboża, a dla krów dwie fury siana i kopę słomy.
Było to gospodarstwo takie, żeby mógł nieje
den pozazdrościć; trzeba nam wiedzieć, ze Klimek za pieniądze w służbie uskładane kupił nieladajakie hetki, a stryjek, co mu Klimek był krewniakiem, po
darował mu stare wozisko, ale jeszcze dobrze wy- porządzone.
I gdyby Marynka była jak inne kobiety na wsi dobrą gospodynią, toby mieli chleba po uszy; ale dobrze starzy ludzie mówią: »Choćby sobie chłop po łokcie ręce urobił, jak baba próżniak wszystko się zmarnuje.* Marysia, że to z miasta, miała się za coś lepszego od wsiowych kobiet, do żadnej nie wyrzekła Boskiego słowa, tylko spoglądała z góry niby hrabina, albo księżniczka jaka. Do roboty miała kark za twardy, a nogi i ręce za sztywne. Z po
czątku mieli sami oboje robić, ale jak Klimek ujrzał raz i drugi, źe krowy niewydojone, i aże sam mu
siał się chwycić tej babskiej roboty, to mu się serce bardzo ścisnęło, bał się biedak, żeby się chudoba nie zmarnowała, a że sam miał co wedle pola robić, więc w ostatku przyjął dziewkę do krów i do innej roboty, a to na dorobku nie bardzo zdrowo, bo grosz wyciąga z kalety.
W net też Marysia do takiej hardości doszła, że gorsecik i spódnicę, co jej starsza pani na wieś sprawiła, podarowała dziewce, a sama wdziała miej
skie szaty, i poczęła udawać szlachciankę i chodzić po wsi, jak indor po dziedzińcu we dworze. W re
szcie do tego przyszło, że nic robić nie chciała, na
wet ugotować Klimkowi dobrej strawy. Ciężko pra
cował wedle roli, albo też woził kamienie do go
ścińca, żeby grosza coś zarobić, a ja k przyjechał do domu zmordowany, to mu Marysia dała ziemniaczy- sków zimnych i źle uwarzonych i lada jakiego bar
szczu, coby go ledwie trzoda jeść chciała.
Nie myślcie moi ludzie, żeby się i Klimkowa głodem morzyła. Nie żałowała sobie, ale kryjomo przed mężem kupiła sobie kawy w mieście, i goto
wała ja k go nie było, piła mleko, kupowała białe kukiełki u żyda i wszystkie jaja, co kokosze niosły, zamiast pod nie podsadzić, zjadała smażone na szperce. Dziewka robiła, co chciała, w ięc też i chu
doba marniała.
Raz, drugi, Klimek jej wymówił po maluśku, ale się to na nic nie zdało, zeswarzył ją, ale i to nie pomogło, przyszło i do obrazy Bozkiej, do wiel
kiej kłótni, między nimi, ale to wszystko jak groch na ścianę. Dobrze to mówią starzy: »Ksiądz swoje, a czart swoje.« Jak wzięła baba na kieł, tak od świtu do nocy kłótnie i bitki. Mieli też dwoje dzieci, ale biedne robaki chodziły uwalane ja k nieboskie stworzenia, że się biednemu Klimkowi serce ściskało, a Marynka poniewierała dzieciskami jakby macocha.
Tyrało się gospodarstwo, bo co Klim ek zarobił, to ona przepuściła, aby się tylko ustroić, najeść i kwita.
Już to prawda, że człowiek najcierpliwszy i naj
pracowitszy, ja k ma złą i kłótliwą kobietę, to mu ręce opadają w pracy i nie wie, czego się chwycić, bo mu w głow ie huczy ja k w młynie, a serce żałość ściska. Stało się więc, że Klimek co na wódkę ni
gd y nie spojrzał, zeszedł się z kumem i jak wziął mu swą biedę opowiadać, tak też zeszli do karczmy i na turbacyę wypili po parę kieliszków. Klimkowi się raźniej zrobiło, przyszedł do domu i wybił żonę.
Od tego dnia coraz częściej chodził do karczmy i tak się nałożył do onego gorzałczyska, że prawie wyszedł na pijaka. Sterało się wszystko do reszty.
Poszła krowa i Świnia z prosiętami na jarmark. Plą
tały się koniska i druga krowa, ale im setnio żebra przez skórę przeglądały.
Odtąd w piekło zamieniła się KlimkoWa cha
łupa. D ziew ka uciekła, bo jej Marysia je ść nie da
wała; skwierczały dzieci od głodu, huczała Klimkowa ja k woda przy upuście, Klimek śpiewał i grał na skrzypcach i pił gorzałkę, albo się też kłócił i pił gorzałkę, albo się też kłócił i bił z Marysią. Cała gromada żałowała porządnego gospodarza, że wy
szedł na gałgana.
A ż jedn ego dnia, kiedy Klimek podpity wró
cił z karczmiska i wziął rzempolić na ulubionych swych skrzypcach, Marysia zgniewana wyrwała je mu z ręki i ze złości podeptała nogami. Rozsier
dził się Klimek, zrobił termedyę i poszedł do karcz
my na zalanie robaka. Pił setnie, aż karczmarz, nie- m ogąc wytrzymać z pijakiem, wyprowadził z karczmy i drzwi za nim zamknął.
Szedł Klimek do domu i po drodze tęgo za
ganiał kaczki, a babie się odgrażał, ale w końcu nogi mu się splątały, przewrócił się, legł na gościńcu i chrapnął, aż się po wsi rozlegało.
W łaśnie wracał dziedzic z miasta i jechał wedle karczmy, gdy wtem konie przestraszyły się chrapa- nia Klimkowego, a skoczyw szy w bok, mało nie prze
wróciły bryczki a Klimka nie zabiły. K azał je pan zatrzymać, a fornalowi Błażkowi zobaczyć, kto tam na drodze tak ogniście chrapie. Dowiedziawszy sl?>
że to Klimek, zeskoczył i przy pom ocy Błażeja uło*
żył go na bryczce i do domu zawiózł.
Zaw ołał pan parobków i kazał wnieść g o d°
izby folwarcznej, i złożyć na słomie, potem p o d s z e p t coś do ucha staremu karbowemu, a ten jak wzi%
oglądać i obm acywać Klimka, tak poznał, źe ma nog?
złamaną. W ięc mu najprzód obłożył gorczycą, która g o tak, moi kochani, piekła, źe choć chłop ogromnie był pijany, to przecież parę razy roztworzył oczy i )$' czał jak opętany. Potem zaś mu tę nogę opasał*
bandażem i osadzili w lupki.
W n et któraś dziewka pobiegła do Marysi Kim1' kowej i powiedziała jej, źe gospodarz nogę złamać Przyleciała Marysia przestraszona i poczęła płakać a pan jej na to:
— W idzisz, niegodziwa kobieto, do czegoś m?^a doprow adziła; gdybyś była porządną i pracowitą żon3>
toby Klimek nigdy do pijaństwa nie przyszedł i kaleką nie został. Pilnujźe go teraz, bo ja k zemrze, to zg1' niesz z głodu i ty i twoje biedne dzieci, a prąd1) boś się ju ż dosyć wy próżnowała.
— O j! będę pracowała wielmożny panie — rzekła Klimkowa i mało się we łzach nie roztopiła.
— A nie dawaj mu — prawił pan — wódk1 ani kieliszka bo go zgubisz; nogi nie odwijać i nie^1 z łóżka nie wstaje — rozumiesz?
— Rozumiem — odpowiedziała Marysia —- ca"
łując pana w rękę.
Poczciw y dziedzic zapom ógł Klimków i zbożem i furą drzewa na opał i paszą dla wychudzony^1 koni, aby Marysia i dzieci nie zginęły zgłodu. Pa”
robcy zaś Klimka zanieśli na drągach do domu i uł°' żyii go ostróżnie na łóżku. K arbow y mu nogę uwiązał na sznurze do powały i jeszcze raz powiedział Ma' rynce, żeby mężowi nie dawała wódki.
Dopiero to trzeba było widzieć, jak Klimek de- sperował na drugi dzień, gd y się wytrzeźwił, a ujrzał swoje nieszczęście. Piekła go noga szczerym ogniei11’
z bolu i strachu nawet o gorzałce zapomniał, a Ma' rynce marnego słowa nie powiedział. Tylko co chwil3 dzieci wołał do siebie i płakał nad niemi, że się zmarni3>
ja k on zostanie kaleką i wyjdzie na dziady.
Nawiedził chorego ksiądz proboszcz i obojgu przemówił do serca. Popłakali się oboje i p r z y r z e k ł *
dobrodziejowi: Klimek, źe nie będzie pił, a M a ry s i źe zapomni o miejskich figlach a weźmie się
^0
roboty.
O świcie na drugi dzień poszła Klimkowa spowiedzi. Dobrodziej na ich intencyę odprawi*
mszę świętą i odtąd jakby przemieniło się w chade Klimkowej. Z e dworu pani przysłała ciepłą przy0' dziewę dla dzieci, Marynka chwyciła się szczerze pracy, dawała jeść koniom, doiła krowę i gnój z p0<^
--- 335 niej wyrzucęła, a co jej czasu zostało, to szyła ko
bietom wiejskim gorsety i spódnice, a jaka taka to leJ za to odwdzięczyła, to miarką ziemniaków, to garncem żyta, to kokoszą, albo jednym i drugim Mendlem jaj i ja k się im wiodło, tak wiodło, ale głodu i zimna nie znali.
Powoli tez i Klimek przychodził do siebie, ale S!edm niedziel z łóżka się nie podniósł, a później chodził o kulach, a w yglądał jak Łazarz, tak był zmizerowany.
K ied y b ył ju ż krzepki, zabraw szy żo n ę i dzieci, Powlókł się na kulach do dworu, aby dziedzicow i Podziękować za dobre serce, że i podniósł g o swoją fęką z g o śc iń c a i opatrzyć kazał n o gę i dosyłał to 1 owo do ch ałupy w czasie choroby.
U cieszył się dziedzic, ujrzaw szy Klimka i z a pytał g o :
- - I cóż jak się masz mój Klimku?...
— Dziękuję wielmożnemu panu, ju ż mi pra
wie dobrze, jeno że nie mogę jeszcze stanąć na teJ chorej nodze, com ją przez mój niestatek złamał.
— No a teraz statkujesz?
— Proszę wielmożnego pana —- rzeknie na to arysia — przez dziesięć tygodni ani kropelki g ó ra lk i do ust nie wziął.
-— No bo był chory, toby mu szkodziło, ale teraz jesteś zdrów z łaski Bożej, więc napijesz się 11 'nnie kieliszek, oblejemy powrót do zdrowia — niówi pan.
■— Ślicznie dziękuję wielmożnemu panu, ale pić n*e będę.
— Nie bój się, mój Klimku, to likier, jakby W°da słodzona, nic ci nie zaszkodzi — rzekł J^n i nalał spory kieliszek likieru, co miał ta-
barwę jak róża a zapach na cały pokój się roz
chodził
— Panie Boże zapłać, ale nie będę pił.
— Jan, podaj tu okowity, starki żytniej, bo
"niek niezwyczajny pić likieru, ale tej to się na- P*Je, bo mocna jak ogień i doskonała.
. A Klimek na t o :
— W ielm ożny panie, żeby ona była ze szcze-.
yeg ° złota, a mocna jak pieprz, to jej nie chcę Póki życia do ust nie wezmę. Pókim jej nie pijał, yłem zdrów i wesoły, a jekem się chwycił tej prze
l e j pary, tom i gospodarstwo przetyrał i omałom a całe życie nie został kaleką.
• W te d y d zied zic rozśm iał się, podał rękę Klim
owi i rzekj.;
— Bardzo dobrze, mój Klimku. Otóż teraz Cl powiem, żem cię tylko próbował, czyś się wyrzekł
^'eszczęśliwego nałogu, a z pociechą widzę, że bę- 2lesz znowu jak dawniej porządnym gospodarzem.
zynionie! krzyknął na karbowego — odw iążde mu 2 hipki nogi.
— W ielm ożny panie, lepiej je zostawić, bo j Jeszcze nie mam m ocy w nodze — rzekł Klimek.
— Nie bój się — zawołał dziedzic.
Odwiązali mu łupki z nogi, co je przez io nie
dziel nosił, rozpuścił bandaż, a pan rzecze:
— Ciśnij od siebie te kule Klimku, bo ci już niepotrzebne.
— Boję się wielmożny panie, żeby mi się noga znów nie popsuła, bo miarkuję, że bardzo kiepska.
Dziedzic mu wyjął kule z pod ramion i po
wiada :
— Stąpaj śmiało nic nie będzie.
Ale Klimek, stał, nie ruszając się, jakby się w kamień obrócił, serce mu biło od strachu, bo mu się zdawało że coś w nodze chrupie i kości się roz
chodzą. Dopiero mu dziedzic rzecze:
_ Oj tchórzu! tchórzu! widzisz, co to przywi
dzenie nie może. Trzeba ci wiedzieć mój Klimku, żeś ty nigdy nogi nie złamał i tylko udaliśmy przed tobą, żeby cię od pijaństwa odzwyczaić.
— Ale kiedy mnie okrutnie piekła — rzeknie Klimek.
— Bo kazałem przełożyć na nią gorczycy, żeby ci krew do głowy nie uderzyła.
W tedy Klimek aż do góry z radości podsko
czył, skłonił się panu, i nie wiedział, co ma robić, tak mu się raźno na sercu zrobiło.
Nagadał też pan Marysi, jak się patrzy, za jej zbytki a ona przyobiecała święcie, że jak przez te io niedziel robiła, tak też i dalej będzie praco-
wala. ,
Podziękowali za tę naukę, a dziedzic zgodził Klimka do wożenia stawiarki i kazał mu dać korzec owsa, żeby miał czem podreperować koniska.
W rócili oboje do domu i zastali księdza pro
boszcza. Dobrodziej poświęcił im gospodarstwo na nowo i podarował obraz Najświętszej Panny Czę
stochowskiej, przed którym codzień się modlili, prosząc Najświętszej Matki, aby im dopomagała w pracy i w każdej potrzebie. Odtąd się im wio
dło dobrze.
Po dziesięciu latach warto było przyjrzeć się, moi ludzie Klimkowi, jaki z niego zrobił się gospo
darz, koniki miał piękne, jakby cugowe, cztery krowy w oborze; dwa wieprzaki karmił na świę
tojański jarmark, kur, kaczek i gęsi, me zrachował- byś A Klimkowa, jak się ubrała w niedzielę do kościoła w granatową sukmanę, włożyła na głowę chustkę bieluśką jak śnieg, na szyi zawiesiła sześć sznurków korali, to nikby nie powiedział, że to ta sama miejska imość, co po całych dniach próżnowała i omało nie zgubiła biednego Klimka.
336
Przestrogi i rady.
Jadąc na kole trzeba mieć usta zamknięte!
O ddychanie przez otwarte usta jest o tyle szkodliwe, iż doprowadza zimne powietrze, a także p ył i inne szkodliwe domieszki wprost do krtani i płuc, w y
wołując często przewlekłe nieżyty (katary), a nawet zapalenie płuc. Przy wdychaniu zaś nosem powie
trze przechodzi przez dalszą drogę a zatem rozgrze
wa się nieco i krtani już tak nie ziębi, a nadto pył i różne inne domieszki osiadają na zwilżonych bło
nach śluzowych ja k też na owłosieniu nosa, skąd łatwiej usuniętemi być mogą. Zresztą pewnie «gęba otwarta* do ozdoby twarzy się nie przyczynia — a w ięc ju ż z tego względu nie trzeba przez usta w dychać powietrza, zwłaszcza podczas jazdy na kole.
T a c y zaś, którym nos w tym celu nie wystarcza, po
winni jeźd zić tylko wolno.
Ochrona przeciw suchotom. Zasłużony hy- gienista Volland nawołuje do zwracania bacznej uwagi na dzieci, albowiem w większości wypadków, jak twierdzi, suchoty powstają w wieku dziecięcym ze zołz (skrofuł). Dzieci, bawiąc się na ziemi, a na
wet w piasku, zgarniają wiele drobnoustrojów, czyli mikrobów, które powoli wczepiają się w organizm.
Należy więc zw racać uwagę, by ręce, twarzyczki i nosy były zawsze czyste. Utrzymywanie w czy
stości ubrania i zabawek chroni od zarazy. Prof.
Volland zaleca, by przestrzegano tego w szkołach N w domu, a daleko mniej będziemy mieli suchotni
ków. T a straszna choroba nurtuje latami całemi organizm, zanim wybuchnie w całej sile. Z powodu niedostatecznego pielęgnowania dzieci widzimy su
chotników w rodzinach, które nie zapadały nigdy na piersiowe choroby. Zarażenie się w późniejszym wieku jest mniej g ro ź n e , niż w dzieciństwie.
Ostrożnie zśro dkam i na rozwolnienie! I naj
lepsze, najłagodniej działające środki na rozwolnie
nie szkodzą dotkliwie ustrojowi naszemu, skoro ich używamy przez dłuższy czas stale. K ażdy taki śro
dek wywołuje ostatecznie skutkiem nieuniknionej reakcyi w* ustroju mniej lub więcej upom e zatwar
dzenie stolca, w miarę siły i stopnia własnego dzia
łania. Należy więc trzym ać się zasady, ś r o d k ó w r o z w a l n i a j ą c y c h u ż y w a ć t y l k o w r a z i e d o t k l i w e j p o t r z e b y , i to przemijająco. Zresztą zaś trzeba zapom ocą regulowania dyety, zapom ocą mięsienia (masażu), ruchu ciała itd. zw alczać skłon
ność do zatwardzenia stolca; stosowanie takich środ
ków naturalnych umożliwi każdemu uchylenie z cza
sem nieprawidłości. Lepiej uzbroić się w cierpli
wość i powoli rugować chorobliwą skłonność, ani
żeli częstem używaniem środków ostrych osłabiać cały ustrój.
Rozmaitości.
P o tęga przyzw yczajenia. W czasie, gdy nie
wolnictwo w Indyach jeszcze nie było żadnym obja
wem barbarzyństwa, zauważył pewien farmer, 12 murzynów zwyczaj noszenia ciężarów na głowie jest bardzo szkodliwym dla zdrowia. C hcąc sprawić im ulgę zamówił sto taczek. Nareszcie ukazał się okręt z taczkami. Ów farmer w ysłał zatem swych ludzi po owe »przewoźne m aszyny.« A le niemałe ogar- nęło go zdziwienie, gd y wkrótce ujrzał maszerują
cych do niego ioo murzynów, a każdego z taczką na głowie. Siła przyzwyczajenia była tu również większą, niż wszelki rozum ludzki — podobnie jak u nas, zw łaszcza przy ukazaniu czegoś lepszego.
S Z A R A D A .
D rugie 7 trzecie każdy mieć rad, Bo je najbardziej dziś ceni świat;
Pierwsze i trzecie, szybkie jak grot, Przyjaciółkam i są wszelkich słot.
Wszystkie zaś mają przywilej ten, Ż e je odznacza dziwactwo c e n ; W ielkie, częstokroć grosz warte są, Z a małe płacim talarów sto.
Z a dobrze rozwiązanie wyznaczona n a g ro d a .
Rozwiązanie* szarady z nr. 40-go:
I. L e - w i-c a ; II. Krze-mie-nie.
Rozwiązali dobrze p. Jadwiga Badura z R°z”
dzienia, Stefan Rybarek i Jan Kamieński z Świ?*0' chłowic, Wriktor G ałązka z Gliwic.
Nagrodę otrzymali p. Jadwiga Badura i W ikt°r Gałązka.
•
Wesoły kącik.
Dwaj wolnomularze chcieli namówić p e w n e g 0 wieśniaka, aby przystał do nich i dmuchali mu cW gle w uszy, jaka to ich wiara dobra. W ieśniak slu chał ich z uwagą a potem rzekł: Dobrze, p rz y sta ć do was, jeżeli mi zaręczycie tylko jednę rzecz.
— A którą? — rzekli.
— Że, kiedyście już dla mnie znieśli papieza’
posty, Mszę, spowiedź, odpusty i czyściec, abyście także znieśli p iek ło !
Dwaj mularscy apostołowie ruszyli spieszi"e dalej.
Nakładem i czcionkami j Górnoślązaka*, spółki wydawniczej z ograniczoną odpowiedzialnością w Katowicach.
Redaktor odpowiedzialny: B o g u m ił Z i ę t a k w Katowicach.