• Nie Znaleziono Wyników

Rodzina Chrześciańska, 1902, R. 1, nr 17

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rodzina Chrześciańska, 1902, R. 1, nr 17"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Rodzina chrześciańska

Pisemko poświęcone sprawom religijnym, nauce i zabawie.

Wychodzi raz na tydzień w Jfiedzielę.

»Rodzina chrześciańska« kosztuje razem z »Górnoślązakiem« kwartalnie 1 markę 60 fen. Kto chce samą »Rodzinę chrześciańską«

abonować, może ją sobie zapisać za 50 fen. u pp. agentów i wprost w Administracyi »Gómoślązaka« w Katowicach, ul. Młyńska 12.

Na Niedzielę 18 po Św iątkach

Ewangelia u Mateusza świętego

w Rozdziale I X .

W on czas w stąpiw szy Jezus w łódź, przew iózł się i przyszedł do miasta sw ego.

A oto przynieśli Mu powietrzem ruszonego, na łożu leżącego. A w idząc Jezus wiarę ich, rzekł powietrzem ruszonemu: Ufaj synu, od­

puszczając się grzech y twoje. A oto niektó­

rzy z piśmiennych mówili sami w sobie: Ten bluźni. A w idząc Jezus myśli ich, rzekł:

Czem u myślicie złe rzeczy w sercach w a ­ szych? C ó ż jest łacniej, rzec: odpuszczone są tobie grze ch y twoje, czyli r z e c : wstań a chodź? L e c z abyście widzieli, że syn czło­

w ieczy ma moc na ziemi odpuszczać grzechy,, tedy rzekł powietrzem ruszonemu: wstań, weźmij łoże twoje, a idź do domu tw ego.

I w staw szy, poszedł do domu sw ego. A w i­

dząc to rzesze, bały się i chwaliły B o g a , który dał takow ą moc ludziom.

Nauka z tej Ewangelii.

Uśmierzywszy Pan Jezus wzburzone morze na prośbę Apostołów, którzy go byli obudzili śpiącego w łódce, wołając: Panie, zachowaj nas, giniemy!

przewiózł się do krainy Gerazeńczyków. A oto za- bieźeli Mu dwaj mężowie djabelstwo mąjący, bardzo okrutni, tak, iż żaden nie mógł przejść oną drogą, bo wypadali z grobów, gdzie zamieszkiwali, i krzy­

cząc tłukli się kamieniami, i zakrzyknęli wołając: co nam i Tobie Jezusie, Synu Boży? przyszedłeś tu przed czasem męczyć nas? A było nie daleko od nich stado wielkie wieprzów na paszy. A czartowie prosili go, mówiąc: jeśli nas wyrzucasz stąd, puść nas w stado wieprzów. I zezwolił na to Zbawiciel.

Oni tedy wyszedłszy, weszli w wieprze, a całe stado pędem pobiegło do morza i zatonęło. Pasterze uciekłszy przyszli do miasta, i opowiedzieli wszystko, co się stało, a całe miasto wyszło naprzeciw Chry­

stusowi i prosiło Go, aby z ich granic odszedł.

I przewiózł się Pan Jezus z Uczniami swymi na drugą stronę morza galilejskiego, i przybył do mia­

sta Kafernaum, w którem zazwyczaj w czasie swego opowiadania Ewangelii świętej zamieszkiwał. Co tylko stanął, przynieśli mu na łożu człowieka po­

wietrzem ruszonego, aby go uzdrowił. Pan Jezus widząc wiarę onych ludzi, rzekł do owego kaleki:

Ufaj synu, odpuszczając się grzechy twoje. Ci lu­

dzie pragnęli uleczenia ciała dla tego nieszczęśliwego, a tu Zbawiciel duszę leczy. Czemu? Bo wiedział dobrze, że grzech jest największą przyczyną wszyst­

kich chorób cielesnych i tego karania doczesnego, i że ów człowiek przez grzechy stargał czerstwość sił swojego ciała; przeto pierwej przyczynę choroby oddalił, a potem i zdrowie przywrócił. Prawda, że i na cnotliwych Pan Bóg rozmaite choroby i do­

legliwości dopuszcza, jako na Joba sprawiedliwego, Tobiasza, do którego tak Aniół mówił: iż się Pan Bóg w tobie kochał, przeto trzeba było, aby cię po­

kusą spróbował. I na onego ślepo narodzonego ślepotę, i na Łazarza śmierć był przepuścił, nie dla żadnego grzechu jego, ani rodziców jego, ale jako sam powiedział dla chwały Bożej, żeby się w nich okazała dziwna możność pańska: wszakże pospolicie grzechy są przyczyną plag i doczesnych i wiecznych, jak się to pokazuje z owych słów Jezusowych, które był wyrzekł do jednego: idźże a juź więcej nie grzesz, aby cię potem co gorszego nie spotkało.

Z tych słów Zbawiciela: ufaj synu! odpuszcza­

jąc się grzechy twoje; zgorszyli się niektórzy z obe­

cnych piśmiennych myśląc na Chrystusa, że bluźni, odpuszczając grzechy. A le Pan Jezus nie bluźnił, bo miał moc jako Bóg odpuszczania grzechów; oni to bluźnili, uważając go za prostego i li tylko czło­

wieka, mimo tylę nauki i cudów. Żeby im tedy otworzył lepiej oczy na prawdę, zapytał ich: do czego więcej potrzeba mocy? czy do odpuszczenia grzechów, czy do nagłego przywrócenia zdrowia

(2)

ciała; cóż jest łacniej rzec: odpuszczone są tobie grzechy twoje; czyli rzec: wstań a chodź? Natu­

ralnie przyznać musieli, że jak do pierwszego, tak do drugiego potrzeba mocy Boskiej, Boga samego, bo coś podobnego zdziałać moc ludzka za słaba.

Aby im więc pokazał Pan Jezus, że nie bluźni, od­

puszczając grzechy, że ma moc do tego, naoczny działa cud; bo jednem słowem przywraca zdrowie kalece.

»Lecz abyście wiedzieli, że Syn człowieczy ma moc na ziemi odpuszczać grzechy, tedy rzekł po­

wietrzem ruszonemu: wstań, weźmij łoże twoje, a idź do domu twego. I wstawszy, poszedł do domu swego. A widząc to rzesze, bały się i chwaliły Boga, który dał taką moc ludziom«.

»Ufaj synu! odpuszczając się grzechy twoje«.

»Tknijźe się tu sam każdy, wierny chrześciański człowiecze«, mówi ksiądz W ujek w swojej Postyli,

»jeżeliś i ty nie jest tym nieszczęsnym paraliżem grzechu śmiertelnego zarażony, jeśli także nie leżysz na tem marnem łożysku cielesności twojej, a nie gnijesz w sprosnych twych nałogach, jako inne bydło w gnoju swoim. Obacz, jeśli wszystkich sił twoich nie ogarnęły zbytnie starania, a niepotrzebne kło­

poty o tych doczesnych rzeczach, tak, że już nic dobrego czynić nie możesz. Zarażone są ręce twoje, że ich nie używasz na dobre a miłosierne uczynki;

zarażone są nogi twoje, że na drodze Pańskiego przykazania postąpić nie mogą; zarażony język twój, ku wzywaniu a wysławianiu imienia Pańskiego. Na koniec nie masz ani oczu, ani uszu, abyś je podniósł do Boga, a słuchał wdzięcznego głosu, a wzywania i napominania Jego.

A jeśli nie wiesz, co masz z sobą czynić, oto masz świeżą naukę i przykład z tego człowieka cho­

rego. Pytaj się o Zbawicielu swoim, a ciśń się z mocną wiarą i nadzieją, a z prawą pokutą co naj­

bliżej do Niego, by też i dach i piętro przełamać;

nie żałuj tej marnej i doczesnej utraty; wszystko so­

bie miej za gnój, abyś jedno tego Pana łaskę po­

zyskał. A gdy już przyjdziesz przed obliczność Jego, a otrzymasz grzechów odpuszczenie z miłosier­

dzia Jego, uczyńże tak, jak temu choremu rozkazuje:

wstań, a weźmij łożysko swoje, a idź już ochotnie do domu twego; powstań ze złych nałogów twoich, a ciało, które cię pierwej na stronę unosiło, to już niech będzie noszone; niech więcej nie rządzi, ale niech będzie duchowi poddane; niechaj nie rozkazuje, ale słucha; a jako pierwej służyło nieprawości, tak już odtąd niechaj służy sprawiedliwości, tak długo, aż postępując z cnoty w cnotę, przyjdziesz nakoniec do onego wiecznego domu Bożego, a błogosławio­

nego królestwa niebieskiego*.

Pamięć na śmierć zbawienna i potrzebna.

Śmierć, to on straszny żniwiarz, którego Bóg posłał na ziemię, by żniwo odprawiał. I śmierć kosi a kosi, ścina gałęzie stare i młode z drzewa rodzaju ludzkiego. Przychodzi, nie pytając, czy chcą lub nie chcą przyjąć; przychodzi nieraz nagle i niespodzia­

nie. Dla tego Pan Jezus przestrzega: »Czuwajcie, bo nie wiecie dnia ani godziny«.

A więc pamiętać na śmierć, to rzecz wielce zbawienna, dla wielu wprost koniecznie potrzebna.

W e Francyi, w pustej i dzikiej stronie jest kla­

sztor, zwie się L a T r a p p e . Będzie temu lat z dwie­

ście, jak w te strony zapuścił się pan jeden, imie­

niem Rance. Tu w odosobnieniu od świata chciał się na śmierć przygotować. Śmierć nagła zabrała jnu kilku dobrych przyjaciół, doznał, że wszystko marność i że to najlepiej pamiętać o duszy swojej.

Założył klasztor. Jako regułę przepisał między innemi surowe milczenie. Zakonnicy pozdrawiają się nie inaczej, jeno temi słowy: Memento mori!

— Pomnij na śmierć!

Pamiętać na śmierć — jaka to rzecz zba­

wienna, — a dla wielu wprost konieczna!

Proch jesteś i w proch się obrócisz! Tak rzekł Bóg do Adama, gdy Adam zgrzeszył. Odtąd każdy człowiek zostaje pod prawem śmierci. Dzień w dzień odprawia ona swoje żniwo, od roku do roku tysiące i tysiące wpędza w grób. Roztropność więc każe myśleć często o śmierci, czuwać, by jak złodziej nie zakradła się w nocy niespodzianie.

Król macedoński, Filip, kazał sobie co rano powtarzać te słowa: Królu, pomnij na śmierć, boś śmiertelnym człowiekiem. Król egipski, Ptolemeusz, kładł do swojego łóżka trupią głowę, by nie zapo­

minać o śmierci.

To czyn.li poganie. Jakżeby więc chrześcianin nie miał pamiętać na śmierć? Nietylko pustelnicy, pokutnicy, lecz i królowie, książęta, cesarze pamię­

tali o swoim końcu, by się uczyć bojażni Pańskiej i mądrości.

I Kościół święty często nam śmierć przypo­

mina. Przy koronacyi nowego Papieża jeden z kar­

dynałów zapala garść pakuł, trzyma nad głową Pa­

pieża i mówi: Ojcze święty, tak mija chwała ziem­

ska. W Popielec Kościół św. posypuje głowy po­

piołem i mówi: »Pomnij człowiecze, żeś proch i w proch się obrócisz«.

Król indyjski Abenner miał syna, o którym była przepowiednia, że czasu swego porzuci pogaństwo i przyjmie wiarę Chrystusową. Chcąc temu zapo- biedz, ojciec kazał syna zamknąć w„ pałacu, najsu­

rowiej przykazując, by mu nikt nie wspominał o wierze chrześciańskiej, ani o śmierci. Królewicz

po niejakim czasie wpadł w tak ciężki smutek, że ojciec rad nie rad musiały go raz po raz wypuszczać

(3)

na wolne powietrze. Gdy królewicz po raz pierwszy przestąpił progi pałacu, aż tu widzi żebraka pokry­

tego ranami. Pyta się królewicz: Co to za rodzaj ludzi i czy każdy człowiek może do takiej przyjść niedoli. Odpowie mu ochmistrz : Nikt nie wolny od złej przygody. Drugiego razu spotkał starca wloką­

cego się z trudem i powoluteńko. A to co za czło­

wiek? zapyta królewicz. Odpowiedziano mu, że to człowiek, który niezadługo żyć przestanie i w proch się zamieni. Jakże to, zapyta królewicz, więc-że człowiek zestarzeje się, umrze i stanie się pastwą robactwa? Tedyć i mnie to czeka. I odtąd począł rozmyślać o śmierci. Bóg tak pokierował, że ten królewicz znalazł chrześcianina, który go pouczył 0 wszystkiem i ochrzcił.

I z nami czyni Bóg podobnie. Gdziekolwiek się obrócimy, widzimy nędzę ludzką, widzimy cho­

rych, widzimy cmentarze, widzimy groby. Każdy umarły, którego odprowadzamy na cmentarz, grób każdy, każdy kwiateczek, co rano kwitnie, a pod wieczór więdnie i opada, to wszystko przypomina nam ono prawo nieubłagane, że postanowiono czło­

wiekowi raz umrzeć, a potem sąd.

Pamięć na śmierć, to doskonałe lekarstwo na każdy grzech, czy on się zowie pychą żywota, czy pożądliwością ciała, czy pożądliwością oczu.

Kto pomni, że stanie się łupem śmierci, że wobec śmierci jest nieczem, jakże się może pysznić?

Pyszni się paw, widząc swoje śliczne piórka roz­

toczone, gdy spojrzy na brzydkie nogi, wstydzi się 1 chrapliwie krzyczy. Dopóki pyszny patrzy na swój ród niby wysoki, na swe bogactwa, na swą mądrość, zdaje mu się, że jest takim wielkim. Pyszni się z swojej urody, pyszni się z szatek swoich, pyszni się z tego trochę dobrego, pyszni się nawet z tego trocha nabożeństwa swojego, — jak pyszny paw rozpościera skrzydła, z onym pysznym Faryzeuszem mówi: Dziękuję Ci Boże, żem nie jest jak inni lu­

dzie. Niech spojrzy na czarne nogi swoje, na te kruche, śmiertelne nogi; niech zapomni, że to ciało, któremu tyle dogadza, zgnije jak każde inne tam w grobie na cmentarzu: tedy bez wątpienia odechce mu się wszystkiej pychy, i powie jak on rzymski cesarz powiedział: O trumno, ty wnet przyjmiesz ciało moje, które teraz się owija w jedwabie i złoto, i dasz je na pastwę zgłodniałemu robactwu.

Ciało nasze pieścimy, służymy we wszystkiem pożądliwościom jego. Lecz jakże je kochać, jakże folgować zachciankom jego, kiedy się ono w proch obróci? Jakże dla ciała poświęcać duszę, kiedy ciało jako kwiat uschnie?

Spojrzyj na trupa! Jak zmieniona ta twarz niegdyś tak piękna! Jakaż to trupia woń zalatuje — trzeba go co prędzej wynieść na cmentarz.

Czy na taki widok nie postanowisz sobie strzedz się grzechów ciała, byś mu snać dogadzając we wszystkiem, nie utracił nieba na wieki? Karą za grzechy ciała będzie on ogień nieugaszony i będą obacy. T a myśl pokutnikom podała do ręki dy­

scyplinę, którą ciało swoje biczowali. Pokusy cie­

lesne mogą być bardzo ciężkie, ale łaska Boża i myśl o śmierci zapewnia zwycięstwo.

Jest jeszcze jedna pożądliwość, p o ż ą d l i w o ś ć o c z u , łakomstwo, grzeszne przywiązanie do dóbr tego świata. Pomnij na śmierć, tedy poznasz, co one warte. Co znaczą honory, poklaski, uwielbienie?

To wszystko jako dym się rozwieje, gdy ci grób wykopią. Wszystko, co posiadasz, pójdzie w obce ręce, zbiednieje blask złota, pyszne stroje zamienią się w szatę żałobną. Komu nie ściśnie się serce, oko łzą nie zajdzie, patrząc na orszak żałobny, na wdowę rozpaczającą, na te biedne sierotki? Ale pomnij każdy, że pogrzeb twój będzie jeszcze ża­

łośniejszy, jeżeli umrzesz w łakomstwie swojem jako lichwiarz, jako złodziej, jako oszukaniec.

Pomnij na śmierć! Ta pamięć potarga trojakie pęta: pęta pychy, pożądliwości ciała i pożądliwości oczu, duszę z niewoli grzechu wybawi.

A przypatrzcie się ludziom! Jakie to gonienie za mamoną, za używaniem, za uciechami; czy ci ludzie pomną na śmierć?

Jak żyją, jak kończą tacy?

Kto nie pamięta na śmierć, będzie żył według pożądliwości swego zepsutego serca. Złe żądze ciała wnet wezmą górę, zabiją ducha: tak człowiek będzie kochał tylko to, co podpada pod zmysły, co trzyma na dziś w ręku, o przyszłości nie wspomni...

Taki- nie słucha głosu wiary ni głosu sumienia, bo mu to niewygodne. Tak po lecie liść spada z drzewa, przychodzi jesień, przychodzi zima; nie widzi jak ten i ten umiera na prawo, na lewo; że to i jego czeka, o tem i nie pomyśli. Pismo święte mówi: Ludzie źli nie wspomną na sąd. Nie wspomną bo źli, a że nie wspomną, złymi pozostaną. Nie chcą nic wiedzieć o śmierci, więc żyją, jak gdyby nigdy nie mieli umierać.

Co znaczy gotować się na śmierć?

Znaczy to, nawrócić się, odmienić się zupełnie, poprawić się, nowe życie rozpocząć. A czy to w go ­ dzinę śmierci podobna? Schorzały, zbolały czy po­

trafi skupić swe myśli? On będzie myślał, ale tylko 0 swej chorobie, o żonie, o mężu, o dzieciach, o wyzdro­

wieniu. Nawrócić się w ostatniej godzinie, to sprawa nader wielka, do tego potrzebna jest osobna łaska Boska. W Piśmie św. mamy jeden jedyny tylko przykład takiego nawrócenia się w ostatniej chwili, mamy przykład nawrócenia się onego dobrego łotra na krzyżu. Ten przykład podał Bóg, by nikt nie rozpaczał. Ale j e d e n tylko podał, by się nikt nie ubezpieczał, nawrócenia się swojego na ostatni ko­

niec nie odkładał.

Jakże w ostatniej godzinie naprawić wszystkie krzywdy i szkody? Jak powetować zaniedbanie od tylu lat obowiązków, jak naprawić złe wychowanie dziatek, jak naprawić dane zgorszenie? O napra­

wieniu nie może być tu mowy, ale nie może być 1 mowy o dobrej chęci, o woli naprawienia. Wiem, że niejeden w ciężkiej chorobie nie wiedząc co obie­

(4)

cuje, zarzeka się na wszystkie świętości; wrócił do zdrowia i żyje jak żył w starych nałogach i grze­

chach. Niejeden nawet gorszym się robi. Czy więc można tam mówić o dobrem postanowieniu? Nie łudźcie się! Stara to prawda, stara reguła: Jakie życie, taka śmierć. Zdarzy się czasem inaczej: to w tem osobliwsza łaska Pana Boga. Ale na tę łaskę nie może rachować, kto za dni zdrowia nie pamiętał o Bogu, nie pamiętał o swej duszy.

Jak za dni Noego ludzie i dziś jedzą, piją, ba­

wią się, używają, zapomnieli o tem jednem, co naj­

ważniejsze, o Bogu. Jaki będzie koniec?

Dwie drogi prowadzą przez pole życia naszego:

jedna przestronna, wygodna; druga wąska i przykra.

Na samym początku tych dróg stoi tablica z ostrze­

żeniem : Memento niori, Pomnij na śmierć! Czytaj­

cie często i uważnie ten napis, tędy pójdzie droga, która prowadzi do żywota. Memento mori, Pomnij na śmierć!

Zakony.

(Ciąg dalszy).

Zakon świętego Antoniego. Norbertanie.

Karmelici. Trynitarze.

Około tego samego czasu powstał także zakon św. Antoniego. Gaston, bogaty szlachcic francuzki miał syna, który mu bardzo ciężko i niebezpiecznie zachorował; tego polecił przyczynie świętego Anto­

niego. A gdy syn mu ozdrowiał, poświęcił siebie i syna pielęgnowaniu chorych. Zbudował 1095 roku szpital, a swe dobra oddał na potrzebę ubogich i chorych. W tym celu połączyło się kilka innych osób, a Urban II, papież, w roku 1096 potwierdził ów Zakon, Bonifacy VIII, papież przepisał im regułę św. Augustyna i nadał im imię regularnych kanoni­

ków. Ich ubiór był czarny, a na piersiach niebie­

skie T. ich oznaczało. Piękny zaiste cel był onych zakonników: pielęgnowanie chorych, ulżenie nędzy i cierpienia; taki cel wypływał ż prawdziwej i czy­

stej miłości chrześciańskiej. Boże daj! abyśmy choć w nader małej cząstce poświęcali się także na usługę braci naszych cierpiących i chorych; abyśmy tym sposobem uczynki miłosierdzia pełnili, wiedząc, że kto miłosierdzia nie czyni, miłosierdzia nigdy też nie dostąpi; a my wszyscy bez wj-jątku miłosierdzia po­

trzebujemy i wyglądamy, bośmy wszyscy słabi i nie­

udolni.

Również w tym czasie powstał zakon Norber- tanów, nazwany od założyciela św. Norberta. Uro­

dził się ten święty mąż roku 1082 nad Renem i był kanonikiem w Kolonii. Lecz wtenczas zabawom i próżnościom świeckim aż nadto służył. Zdarzyło

się, że gdy podróżował konno, piorun blizko niego uderzył i z konia go zrzucił. Zmienił natychmiast swe dawne życie, drogie swe szaty złożył, przyjął święcenia kapłańskie i jako-; pokutnik boso chodził po wsiach i miastach, 'gromiąc wszędzie grzechy i nieprawości ludzkie, i nakłaniając wszystkich do szczerej pokuty i prawdziwej poprawy życia. Sława jego rozeszła się daleko po świecie, tak, iż go na biskupstwo magdeburskie jednomyślnie wyniesiono.

Na tem biskupstwie bynajmniej się nie zmienił.

Będąc jeszcze na pokucie, wielu znalazł uczniów, którym nową regułę nadał. Zamienił najpierw swe szaty pokutne na szaty białe, y Za podstawę dla swego zakonu wziął regułę św. Augustyna, ale 7 nią połączył ćwiczenia się w naukach, miewania kazań i pieczę pasterską około dobra dusz ludzkich. I dla tychto przyczyn doznawał wszędzie ten zakon wiele względów; z zapałem garniono się zewsząd do niego, i dla tego Norbertani rozszerzyli się w krótce po wielu państwach i zbogacili się w dostatki, naukę i ludzi z poświęceniem.

Po wielu pracach w Kościele Bożym i około dusz ludzkich, dokonał tej drogi szczęśliwie roku Pańskiego 1134.

Nieco później powstał także zakon Karmelitów, nazwany od góry Karmelu. Wiecie już zapewne, że Karmel leży w ziemi żydowskiej nad morzem, że tam Eliasz, prorok Boży długo przesiedział, uciekając od gniewu królów żydowskich. Na tej górze osiadł niejaki BertoM z kilku swymi towarzyszami i kilka komórek, czyli celi, tu wybudował. Ich reguła była bardzo ostra i surowa. Nie wolno im było mieć żadnej własności; mięsa wcale nie jadali; a od nie­

szporów aż do dziewiątej godziny rano musieli ściśle milczenie zachować.

W krótce rozszerzył się ten zakon po całej Europie, a więc i u nas w Polsce. I my, Bracia moi! należymy prawie wszyscy do tego zakonu Kar­

melitów, będącego pod opieką Najśw. Maryi Panny, a należymy przez Szkaplerz.

Tu też na tej górze Karmel w najdawniejszych czasach chrześciańskich prowadzili wierni żywot pu­

stelniczy klasztornym sposobem pod opieką Najśw.

Maryi Panny, a ztąd nazywamy też Matkę Najśw., Matką Boską od góry Karmelu, zkąd powstał zakon karmelitański.

Osobnym się tu odznaczano ubiorem, składa­

jącym się z dwóch poł sukna, z których jedna na przodek, druga na plecy spływały. Ten krój później zwyczajnym stał się ubiorem. — Sześćset lat temu żył w Anglii Szymon Stock, jenerał zakonu karme- litańskiego; ten zaprowadził także dla świeckich tenże ubiór zakonny: były to dwa małe kawałki sukna, noszone na wstążce, na których wyszyte Imię Marya; te dwa kawałki sukna spływają, na wzór całego owego wielkiego ubioru, na przodek i na plecy i zowią się naramiennikami, po łacinie Scapulare; ztąd dzisiejszy ubiór nazywa się Szkaple- rzem, a uroczystość ta, -Matką Boską Szkaplerzną*.

(5)

Uważajcie sobie więc dobrze: co to jest szka- plerz, zkąd powstał, jaki jego początek? a teraz uważmy, jakie jego znaczenie? W szyscy wierni, no­

szący ów szkaplerz, zapisani są do bractwa Matki Boskiej, i muszą jak wiecie odmawiać pacierze. Do tego bractwa przyłączone są wielkie odpusty.

A tak ten ubiór święty, ten szkaplerz, ten znak bractwa, okazuje nam naocznie, żeśmy wpisani w bractwo Najświętszej Maryi Panny. A jaka ona czysta, nabożna, miłosierna, cicha i pokorna, tak 1 my również przez czystość, pobożność, pokorę, mil­

czenie, przez wiarę i miłosierdzie, powinniśmy się stać godnymi owej Matki i Królowej i Pani naszej, Maryi. Dlatego okazujmy jej myślą i słowy, usty

• czynami, że umiemy czcić prawdziwą Maryę, i że uietylko się nazywamy dziećmi Maryi, ale w istocie też niemi jesteśmy; a możemy tylko być niemi przez dobre, bogobojne i cnotliwe życie.

Później nad te zakony powstali Trynitarze.

Jestto zakon Trójcy świętej, celem wykupienia nie­

wolników chrześciańskich z niewoli Turków. Zało­

życielem jego b yli: Św. Jan de Matta i Feliks Wa- lezy, Francuzi. Dla tego celu mógł zakon mieć swe posiadłości i jałmużnę zbierać. Innocenty III, papież, Potwierdził roku 1198 ów zakon i nadał osobny ubiór, to jest: habit biały z krzyżem czerwonym i błękitnym. Przez kolor biały znaczy się bowiem Ojciec Przedwieczny, przez siny, czyli błękitny, Syn Boży przy męce za nas zsiniały; przez czerwony zaś, niby ognisty kolor, Duch św. jako miłość. I dla tego zakonowi temu nadał tytuł Trójcy Przenaj­

świętszej, a wykupienie niewolników za ustawę i powinność najpierwszą mu naznaczył.

Wielu ozdobiony cnotami i wielu obdarzony łaskami Bożemi Jan św., mając po różnych króle­

stwach blizko 100 klasztorów, w Rzymie życia do­

konał roku 1213. Żył lat 53. Przy śmierci braci swoich zebrał i upominał, aby prócz cnót innych, obowiązku wykupienia niewolników z wielką staran­

nością dopilnowali.

A dawszy im błogosławieństwo ojcowskie, du­

cha Bogu oddał.

Święty Feliks zaś umarł rok pierwej, licząc lat 85. Policzeni są ci obydwaj w poczet Świętych od Urbana IV., papieża, 50 lat później.

Daj nam Boże naśladować tych Świętych tak w nabożeństwie ku Matce Najświętszej, jako też w uczynkach miłosiernych, i żebyśmy za ich przy­

kładem wzgardziwszy próżnością świata, usilnie mieli staranie o pełnienie cnót wszelkich, abyśmy do tego szczęścia prawdziwego, którem się cieszą i my dojść mogli.

(Ciąg dalszy nastąpi).

Hagar na puszczy.

Od słońca pożaru zczerniała mi głowa, A w koło pustynia; — do Ciebie Jehowa,

Podnoszę płaczący mój głos.

Spraw Panie! by niebo nademną wychłodło, I skały granitu zmień Panie na źródło,

A piasek czerwony na wrzos.

I nigdyź, Jehowa! i nigdyź do zgonu Nie ujrzę już dolin kwiecistych Hebronu,

Ni miejsca gdzie pan mój i ród?

I nigdy już nigdy, choć wyjdę z żywotem, Nie usnę pieszczona pod jego namiotem,

Ni nocą wybiegnę do trzód?

Nam szaty od skwaru opadły w kawałach, I rzemień popękał na naszych sandałach,

I cierpi i płacze mój syn.

Jam Panie kochała i byłam kochaną,

Szczęśliwą, — to słusznie, że jestem karaną, Lecz syn mój Izmael — bez win.

Choć wicher ogniowy po puszczy zawieje, I źarnym popiołem gdy po nas posieje,

Izmael opada jak kwiat.

Ja tobie o Panie natenczas się kłaniam I syna mem ciałem przed wiatrem osłaniam,

I chłodzę szmatami mych szat.

I nieraz czuwając, gdy drzemię na piasku, Przebudzam się trwożna wśród nocy i wrzasku:

Dławionej gazeli to wrzask;

A w koło szakale oczyma mi świecą, I wyjąc, uchodzą, bo myślą, żem lwicą:

Tak z ócz mych rozpaczy gra blask.

I nieraz na białym szkielecie wielbłąda Zczajona twarz ludzka, źle ku nam spogląda:

Błędnego wędrowca to trup.

I nieraz sęp głodny zawiśnie nad nami, A potem w mój zawój uderzy skrzydłami

I innym zakracze na łup.

I nieraz gdy uśnie, ja niosę... O Boże!

Izmael się zachwiał — iść dalej nie może, Jak trzcina przechyla się z nóg, I usta otworzył — o Panie! on pragnie,

0 Panie, Twa łaska niech ku mnie się nagnie, Tyś wielki, Tyś mocny, Tyś B ó g ! Jehowa! Jehowa! on krzyknął, on pada,

1 usta spalone do ust mych przykłada, A żar z nich wyciąga miast tchu.

Przed głosem, przed moim, czyś zaparł niebiosy?

Jehowa! Jehowa! och wody, och rosy, Kropelki, kropelki choć dżdżu!

Kornel Ujejski.

(6)

Jak w raju.

— Nie odgadlibyście, dokąd mnie onegdaj nogi poniosły — ozwat się pan Hilary w gronie kilku znajomych, a na zaciekawionych jednogłośnie »gdzie«, oznajmił im, że był w raju, najprawdziwszym w świecie.

— Dobryś sobie! A więc improwizacya...

— Bynajmniej!...

— W każdym razie rzecz ciekawa... proszę nie przeszkadzajcie mu... niech mówi.

— Pozwalacie, zatem zaczynam.

— Zdarzyło mi się, że w domu nie miałem co robić, wyszedłem tedy na przechadzkę za miasto — w pole — gdzie oczy poniosą. Czas był prze­

śliczny, to też nie liczyłem się z odległością i za­

szedłem aż hen pod las i skały, u stóp których wy­

tryska źródło — przed laty cel naszych studenckich wycieczek. Tam usiadłem, chcąc nieco odpocząć i pragnienie ugasić.

Zaledwie parę minut minęło, a tu dochodzi mych uszu cały szereg tonów piosenki wesołej, — tonów przyciszonych, które lekki [wietrzyk zwiewał ku mnie zkądsiś z daleka. Zaciekawiony — choć się wieczoru już zbliżała godzina i raczej o powrocie myśleć mi należało, niźli w dal się puszczać, podą­

żyłem za głosem. Ale wnet byłem u celu. Już u załomu skał, na wstępie do znanej wam pięknej równiny dostrzegłem na ornem nigdyś miejscu nową chatę od starych swych sióstr całkiem odosobnioną, inne bowiem tej wioski chaty rozsiadły się sporo dalej — nad rzeką. Z tej to chaty rozchodził się śpiew dziatwy i zabłąkał echem aż w stronę źródła.

Chata z kształtu, niepozorna, ale obszerna, białością ścian świeci już z dala, a tak schludno, tak jakoś miło w każdej jej stronie, że mogłem tylko dobrze sądzić o jej mieszkańcach. Poznać ich bliżej, prawdziwa wzięła mnie ciekawość. Za­

spokoiłem ją i wstydzić się jej nie potrzebuję.

U wrót zatrzymał mnie widok tak miły sercu, a taki malowniczy, że malarz artysta byłby go rado­

śnie pochwycił i stworzył arcydzieło. Utkwiłem weń wzrok z rozkoszą.

Na podwórku, wysłanem murawą, igrało małe, siedmioletnie chłopię z Kundysem: to wiodło go w tany, to za obrożę ciągło, i tak biedziło się z nim daremnie, bo Kundys, acz psisko cierpliwe, był do zabawy za ciężki. Opodal znów trzy hoże, urodne dziewczątka, w błękitnych gorsetach, wiły wieńce ochoczo i snać już długo tak pracowały, bo każda wianek na jasnej miała głowinie, a tuż obok nich, niby wąż wzorzysty, leżała w zieleni długa plecionka z wonnych kwiatów i ziela polnego. A z progu chaty kobieta, z dzieciną przy piersiach, czujnem a czułem okiem patrzała na dziatwę, z uśmiechem szczęścia, co żywo i ładnie oświecił jej lica. Nie wątpliwie, że to ich matka.

Wtem psisko, zoczywszy mnie, zaszczekało i rzuciło się ku wrotom, gdzie legło kamieniem, jako wiemy stróż zagrody. Oczy wszystkich spoczęły na mnie, a z chaty wyszedł siwy jak gołąb, lecz czer­

stwy i silny jeszcze starowina, podkręcił białego wąsa i prosto ku mnie się zwrócił. Zdało mi się, że w pogodnem zresztą spojrzeniu jego przebijało się lekkie zakłopotanie... może cień nieufności do obcego mu przybysza, i mogło tak być, ale zaraz, jenom go pozdrowił po chrześciańsku i ciekawość mą krótko wyjaśnił, szczery uśmiech okrasił zaklęsłe starca usta i odtąd uprzejmość i serdeczność nie od­

stąpiły go ani na chwilę.

— Tak, panie, — rzekł — przed 10 laty było na tem miejscu szczere pole. Grunt to z łaski Pana Jezusa po moich ojcach; od wsi, prawda, odległy i na różne szkody narażony, to też, gdy mi przyszło młodszego syna żenić, osadziłem go tutaj. Chodźże pan i przekonaj się, jak sobie mieszkamy.

Starowina, ciesząc się wszystkiem,’ jak gdyby to sam dopiero po pierwszy raz widział, ooprowadził mnie do całej siedzibie: wprowadził do stajni, poka­

zał stodołę, pasiekę i ogródek, wreszcie wskazał na mały sad, umiejętnie prowadzony. Tu w sadzie i w pasiece moje panowanie i moja praca — dodał z pewną dumą.

Gwarząc to i owo, obeszliśmy chatę do koła i zastali jeszcze dziewczątka przy wiciu wianków.

Gdy mą blizkość spostrzegły, jak podczas burzy pta­

szęta w gniazdku, tak one poczęły tulić się do sie­

bie, atoli na skinienie dziadka rychło się zerwały i powitały mię zniżeniem rącząt ku stopom moim.

Zapytałem je, na co im tyle kwiecia i wianków po­

trzeba.

— Dla Najświętszej Panienki — skromnie od­

powiedziała najstarsza i zapłonęła jak róża co jej wdzięk zdwoiło.

W tej chwili właśnie zaturkotał wóz przed wro­

tami i dziatwa z okrzykiem »tata, tata wrócili z pola !« odbiegła nas, aby się z przybyłem przy­

witać.

— T o mój syn, Adam — ozwał się dziadunio i dalej mnie objaśniał, że najstarsza dziewczynka nie jest jego wnuczką, lecz sierotą, którą synostwo jeszcze małą przygarnęli i z własnemi dziećmi w ró­

wnej chowają miłości. A Marysia (to ona) godna podjętej troski. Przez nią zsyła mi B óg wiele po­

ciechy, bo sierota ma serce poczciwe, a nie pusta i pobożna, szczególniejszem pała nabożeństwem do swojej patronki, Najświętszej Matki. Te wieńce, które pan widzisz, — mówił dziadunio — przyspo­

sobiła wraz z dziatwą na dziś wieczór, aby nimi ustroić figurę Najśw. Panny z Boskiem Dzieciątkiem, co zaraz opodal stoi przy drodze. Tak bywa co tydzień z piątku na sobotę. Bierzemy w tem wszyscy udział, a że tak właśnie wypadło, że pan dzisiaj je­

steś naszym gościem, po wieczerzy poprosimy go z nami.

Nie wymawiałem się.

(7)

W krótce też zaproszono nas do skromnej wie­

czerzy — ot jak w piątek — powiedział dziadunio.

Dziatwa miała po garnuszku mleka do chleba, starsi jedli go z solą, a dla mnie podała gosposia talerz ziemniaków, masłem okraszonych. Ale jeszcze nigdy lepiej nie smakowała mi wieczerza, jak w tem kółku ludzi prostych, ale poczciwie myślących, i otwartych,

— w tej chłopskiej chacie, której ozdobą i chlubą, okrom kilku Świętych w jaskrawej odzieży na ścia­

nach, była jedynie wzorowa czystość i w każdym kątku porządek.

Nie mogłem się powstrzymać, aby nie pochwa­

lić dbałą i zaradną gosposię i zakończyłem pochwałę mą najsłuszniejszem zapewne dodatkiem, że mie­

szkają i żyją sobie jak w raju. Dziadunio roześmiał się na to serdecznie.

— A tobyś się pan zgodził z synową, toż ona inaczej nigdy nie mówi ino, że w domu to jej jakby w raju — śmiejąc się, prawił i także chwalić ją po­

czął, jak to męża kocha, jak dobrą umie być matką, że niepotrzebnie nie wybiega na wieś lub do miasta...

a kobieta, wsparta o ramię męża, słuchała, nie gniewna zgoła. Przerwała jednak dziaduniowi, przy­

pominając, że czas pośpieszyć do figury.

Wyruszyliśmy tedy. Czworo dziatwy z wień­

cami na przedzie, po nich ojciec i matka z synacz- kiem na ręku, ja z dziaduniem nieco w tyle za nimi, gwarząc z sobą to to, to owo.

Czarowny wieczór uśmiechał się nam! Uto­

piłem wzrok w czerwonym obłoku, w którym, niby w świątyni nad wyraz wspaniałej, kryły się ostatnie słońca promienie, i korną myśl wzniosłem ku Panu.

który w każdem swem dziele sam się światu chwali, aby Go ludzie bez ustanku kochali i czcili.

— Szczęśliwi jesteście wieśniacy, — rzekłem do dziadunia ■— że żyjecie pośród dzieł i cudów wszechmocy Bożej. Ta ziemia strojna i hojna... te góry, lasy i zdroje przejrzyste... to niebo piękne we dnie i nocą... wszystko, co około was i nad wami przypomina wam ciągle wielkość i dobroć Boga i napełnia wasze serca miłością ku Niemu, którą ani wróg żaden, ani bezczelne szyderstwa wydrzeć wam nie zdołają. To też między wami chowa się jeszcze staropolska pobożność, zdrowa myśl i uczciwe serce polskie. Jakżesz inaczej wśród naszych murów miej­

skich!... W masach robotniczego ludu obałamucenie wiary, rozpróżniaczenie, głód grosza i dobrobytu, a jawna niechęć ku tym robotnikom katolickim, co się nie łączą z burzycielami porządku społecznego, co świętej Wiary tykać nie pozwolą, co jeszcze nie utracili poczucia obowiązków względem Boga i oj­

czyzny.

— Nie inne miastom przyświeca słońce, a dzieł i cudów wszechmocy Bożej i wśród murów miejskich moc wielka, bo one po całej ziemi wszędzie rozlane

— odparł dziadunio. — Ale ci obałamuceni i ich przewódzcy patrzą jak ślepi i nie umieją już, albo też nie śmią spojrzeć i westchnąć ku niebu, skoro wyżej ocenili dobra i uciechy doczesne, niż religię

i cnotę. To też przyczyny smutnych obecnie czasów głównie szukać należy w obumarłej lub słabej wierze ludności. Ale przyjdzie chwila przez miłosierdzie oznaczona, w której Duch Boży taksamo, jak się unosił nad wodami w pierwszym dniu stworzenia, uniesie się nad ludzkiem pokoleniem i mocą swoją i za sprawą Kościoła oświeci je, ożywi silną wiarą i na prawą wprowadzi drogę. Wtedy poznają lu­

dziska, że sprawczynią złej doli jest przedewszyst- kiem bezbożność, ciemnota, próżniactwo, lekkomyśl­

ność i pożądanie cudzej własności, i gdyby wszyscy zechcieli zastosować się do tego, w potrzebie wspie­

rali się wzajemnie i zawsze kornie zgadzali się z wolą Bożą, to na ziemi mogłoby być wszędzie — jak w raju.

Tak mówił do mnie dziadunio, gdyśmy się do figury zbliżali, przed którą zgromadziło się także kilkoro ludzi, ze wsi przybyłych. Z przystrojeniem uporała się już dziatwa, jeno Najświętszemu Dzie­

ciątku należał się jeszcze wianuszek. Adam pod­

niósł małego chłopczynę w górę... i wianek zawisł na rączce, światu błogosławiącej. Zapalono jeszcze świec kilka, poczem w całej pełni wspaniałej har­

monii zabrzmiała pieśń: »Święty Boże — święty, mocny! —

— Tego wieczoru nie zapomnę nigdy! — Temi słowy zakończył pan Hilary swe opowiadanie.

— Że też ty musisz patrzeć na wszystko zawsze przez szkła różowe, — rzekł jeden z słuchaczy.

— A może ci się to śniło tylko — rzekł drugi.

— Myślcie sobie co chcecie, — odparł pan Hilary, — ja wam tylko dziękuję, żeście mnie cier­

pliwie wysłuchali.

Rady gospodarskie.

Postrzeżenie nad wścieklizną psów.

Najwierniejszym towarzyszem człowieka jest pies. Dlatego obowiązkiem naszem jest starać się 0 jego wychowanie, dostateczne i zdrowe karmienie, 1 zapobiegać chorobom, a osobliwie wściekliźnie.

Przyczyną do tej straszliwej choroby jest częstokroć głód i pragnienie w czasie zbytecznych upałów, lub ostrych mrozów. Trzeba więc dostatecznie karmić psy i nie wystawiać ich na zbytnie upały i mrozy, ażeby je uchronić od wścieklizny. Jest to wszyst­

kim gospodarzom dość wiadomem. Lecz też często wściekają się psy bez tych przyczyn; dlatego warto sobie uważyć przestrogę następującą, pochodzącą od starego Strzelca. Ten każe topić szczenięta, które się ulęgą na kwadrze lub na nowiu; bo powiada z doświadczenia, źe takie psy podpadają chorobie wścieklizny, nawet bez żadnej osobnej przyczyny.

(8)

Zaproszenie do przedpłaty.

Czas odnowić abonament na

„Rodzinę Cłirześciańską.“

W przyszłym kwartale można zapisywać

„Rodzinę" także na poczcie, gdzie bez „Gór­

noślązaka" 50 fen. kosztuje; a „Rodzina"

i „G órnoślązak4* razem tylko I mk. 60 fen.

na kwartał.

Zapisujcie sobie „Rodzinę“, bo ona ma Wam służyć ku nauce i rozrywce w niedzielę po ciężkiej pracy.

Spoczynek niedzielny.

A n t e k : »Wisz Felek, coby lepiej ten nie­

dzielny spoczynek przenieśli na inny dzień w ty­

godniu !«

F e l e k : »Niby lo czego?«

A n t e k : »A bo w niedzielę to i tak się nie robi*.

W szystk o jedno.

P a n A r o n : »Panie konsyliarzu! mojej żonie spuchły w gardle daktyle«.

D o k t ó r : »Chyba chcesz pan powiedzieć migdały«.

P a n A r o n : »To wszystko jedno, — jeden handel z delikatesów«.

X

Logogryf.

Z następujących 51 zgłosek:

berg, bie, biel, cław, co, ce, dy, e, est, fi, fi, fer, i, i, jo, jat, ka, ka, ko, kongs, ko, kar, jów, łan, lak, ło, ło, ni, na, no, no, o, or, o, re, ri, skół, świa, sław, ta, ton, to, wski, wski, wro, wi, wawr, wid, zo, za, za, ułożyć 17 wyrazów, podpisując jeden pod drugim.

Początkowe litery wyrazów, czytane z góry na dół, utworzą imię 1 nazwisko sławnego w literaturze na­

szej powieściopisarza, końcowe zaś z dołu w górę czytane, tytuł jednego z jego utworów.

Znaczenie wyrazów jest następujące:

i. Imię Świętej, której zwłoki spoczywają w Gnieźnie.

3-

4- 5-

Rzeka w południowej Rosyi wpadająca do Dońca.

Ogród słynny pięknością, opiewany w poe­

macie przez jednego z znaczniejszych poetów naszych.

Miasto w Anglii, słynne dobrą szkołą.

Arcybiskup, metropolita warszawski i prymas Królestwa Polskiego.

6. Największe miasto polskie w Norwegii, sła­

wne kopalniami srebra.

7. Grupa wysp u północnych brzegów Szkocyi.

8. Gatunek jelenia.

9. Ostatni hetman polny litewski.

10. Zasłużony pedagog.

11. Autor polski, znany z licznych prac swoich, który przetłumaczył niektóre poezye Mickie­

wicza na język niemiecki.

12. Miasto słynne kąpielami solankowemi.

Wielka rzeka w Ameryce południowej.

Wieś w pobliżu Warszawy, pamiętna bitwą w 1831 roku.

Bożyszcze Słowian o czterech głowach.

16. Miasto nad Dunajem, rezydencya wschodnio- greckiego arcybiskupa. Przy wyrazie tym do ostatniej głoski proszę dodać ogonek.

17. Imię książąt kijowskich.

Kto pierwszy nadeszle rozwiązanie, otrzyma na­

grodę.

13- 14.

15-

Rozwiązanie Arytm ogryfu czyli Liczbopisu z nr. 16-go:

K rak ów , K w oka, K a rk , K ora, R ak, W a r , W ó r, Rów , K ra.

Rozwiązanie nadesłali: pp. Józef Knopp z Zabrza, Tomasz Klimczok z Kosztowa, Jan W i­

śniewski z Bytomia, Emanuel Labisch z Zaborza, Ignacy Zgryzek z Nowej wsi pod Wirkiem, Stanisław Piecha, Leon Piecha z Zaborza, Karol Markowiak z Niem. Przysieki, Jan i Berta Badura z Roździenia, Ludwik Fitz z Roździenia, Andrzej Wojciechowski z Frydenshuty, Tomasz Cober z Huty Wilhelminy, Aleksander Hornig z Huty Wilhelminy, Jan Sojka z Zawodzia, Emanuel Foicik z Szobiszowic, Franci­

szek Widera i Franciszek Rzymełka z Józefowca, Marcin Dębny z Polwic pod Szamotułami, Piotr Cie- lęga z Wojtowej wsi pod Gliwicami, Ignacy Urbań­

ski z Dienze, Jan Wiklacz z Katowickiej Hołdy, Leopold Schega z Bogucic i pani Rozalia Piecuch z Kol. Lory, walcowni.

Nagrodę przeznaczyliśmy dla każdego.

*s

Nakładem i czcionkami »Górnoślązaka«, spółki wydawnicze z ograniczoną odpowiedzialnością w Katowicach.

Redaktor odpowiedzialny; Adolf Ligon w Katowicach.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przyjęcie Sakramentu małżeństwa nazywa się ślubem dla tego, że najgłówniejszym obrzędem tej świętej czynności jest wykonanie ślubu czyli przy­. sięgi

Miasto Naim leżało w dolnej Galilei, między Górami Tabor i Hermon, w pięknej bardzo okolicy. Szedł właśnie do niego z Kafernaum Zbawiciel, gdzie był uzdrowił

Faryzeuszowie cieszyli się, że Sadduceuszowie zawstydzeni odeszli; ale tego nie mogli znieść na sobie, że Pan Jezus ich zawstydził; zeszli się tedy pospołu i

Więc rozległy się straszne okrzyki tego ludu, domagającego się, aby chrześcian rzucano w cyrkach, w czasie publicznych igrzysk, lwom na pożarcie!. Tak się też

bierz sukienkę białą, w której nieskalanej masz się stawić przed sąd Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyś otrzymał życie wieczne. Bracia, przypatrzmy się

ścioła; goreje przy nich światło, i Kler zebrany od- prawuje tam jutrznią ku czci Świętych, których są te relikwije. Dyakon zaś w kościele będący, pyta

klął ziemię, żeby ju ż skarbów swoich nie wydawała więcej, że ju ż wyschły wszystkie zarobku źródła, że drogich kruszców żyły zamieniły się w popiół,

Tak więc Jezuici rozszerzyli się po całej Polsce, a innowiercy przez nich zwojowani albo odstąpili swych błędów, albo też osłabli i zaniemieli, źe ani