• Nie Znaleziono Wyników

Słowiański mit początku

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Słowiański mit początku"

Copied!
38
0
0

Pełen tekst

(1)

Alina Witkowska

Słowiański mit początku

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 60/2, 3-39

(2)

Pam iętnik Literacki LX, 1969, z. 2

ALINA WITKOWSKA

SŁOWIAŃSKI MIT POCZĄTKU

Jacy jesteśmy? Na to praw ie odwieczne pytanie padało wiele odpo­ wiedzi, utrzym anych w różnych porządkach i systemach — filozoficz­ nym , historycznym , żeby wymienić ujęcia najbardziej powszechne. Także przez niem al cały wiek XVIII było to jedno z pytań generalnych i na ogół tak pytający, jak form ułujący odpowiedź doskonale wiedzieli, że dotyczy ono przede wszystkim n atu ry człowieka, człowieka jako dają­ cego się pomyśleć ab strak tu filozoficznego lub — zgodnie z form ułą M arksa — człowieka praw dziw ego1. Nawet wówczas, gdy przybrało ono kształt pytania pełnego społecznego gniewu, obiektem zainteresowania pozostawał ten sam powszechnik: człowiek. I oto z nadejściem nowego stulecia stare pytanie radykalnie zmieniło swą treść. W początkach XIX w. pytając, jacy jesteśmy, ciekawość kierowano nie ku człowiekowi i ludzkości, lecz ku znacznie węższej wspólnocie, z którą jednostka czuła się połączona przede wszystkim spoiwami narodowymi. Szczególna sy­ tuacja intelektu aln a ówczesnej Europy, związana z rozkwitem tradycjo­ nalizmu i narodzinam i historyzm u, spowodowała, że naw et samo pytanie podległo pew nej modyfikacji. Chcąc wiedzieć, jacy jesteśmy, pytano przede w szystkim o to, jacy byliśmy. W ten sposób teren historii i język historii uzyskały priorytet, stając się rew elatoram i praw d o narodach.

Polska doskonale się mieści w tym ogólnoeuropejskim porządku in ­ telektualnym , choć zachowuje pewne ważkie swoistości. Tak więc p y ta­ nie, jacy jesteśm y, dalekie było u nas od spokojnego zainteresowania poznawczego. Stało się pytaniem o randze najwyższej, dotyczącym istoty narodu i jego przeznaczeń. Narodu, zdawało się, strąconego w niebyt. Po odpowiedź sięgano ku bardzo odległym początkom, ku wczesnej Sło- wiańszczyźnie, i ów obszar historyczny stanowi także ważką odrębną

1 K. Marks rozróżniał człowieka prawdziwego i rzeczywistego. Pierwsze po­ jęcie odnosiło się do teoretycznego modelu człowieka, drugie — do tzw. człowieka społecznego, poznawanego w doświadczeniu historycznym.

(3)

właściwość polskiego powrotu ku źródłom dawności. Można mówić naw et o swego rodzaju fiksacji słowiańskiej, jaka ogarnęła Polaków w począt­ kach wieku XIX. Dała ona w efekcie na pewno rozwój badań słowiano- znawczych, prehistorii oraz historii wczesnego średniowiecza, ale przecież nie nam iętności czysto intelektualne podsycały tę gorączkę poznania, ten pęd ku mrokom pradziejów ogarniający nie tylko uczonych, lecz także zwykłych statystów na scenie narodowej historii. Tylko żądza rozpozna­ nia się w sobie, określenia swojej świadomości „na dziś”, mogła tak atrakcyjną i ważką społecznie uczynić ową podróż w czasie ku Lechom, Piastom, Popielom, ku dzieciństwu narodu.

Powrót do Słowiańszczyzny dawnej i najdaw niejszej był niew ątpliw ie inną w ersją powrotu do początków, problem u doskonale znanego teore­ tykom praw a n atu ry i tylekroć podejmowanego przez Rousseau. Wszakże w wydaniu Russowskim powrót do źródeł odbywał się pod hasłem po­ szukiwania nieskażonej n atu ry ludzkiej i praw dy o człowieku nie za­ fałszowanej przez cywilizację oraz sprzeczność społecznych interesów. Jakże inne ideały przyświecały badaczom Słowiańszczyzny w ich pod­ róży ku źródłom czasu! Nie człowieka bowiem szukali, lecz prawdziwego w izerunku narodu. Nie filozofia, lecz historia w ytyczała ich szlaki w ciemnej plątaninie wieków. A jednak nie można się oprzeć wrażeniu, że owo zaufanie do początków, jako skarbnicy najprawdziw szej wiedzy o narodzie, było wcale nie tak odległym pogłosem m yśli Rousseau, choć zmienił się obiekt obserw acji i w arsztat badawczy. Więzów myślowych nie zryw a się łatwo, a epoka przyw ykła wierzyć w niewinność począt­ ków rodu ludzkiego, w arkadyjskość żywota ludzi n atury, w dobrego dzikusa. Prasłow ianin kształtow any był ze wszystkich tych w yobrażeń 0 ludach pierw otnych i doprawdy wątpić należy, aby którykolwiek z ba­ daczy m iał poczucie, że dokonuje li tylko projekcji w przeszłość popu­ larnych przeświadczeń epoki. W iara w dobre początki, jak każda w iara, m iała siłę im peratyw u.

Niemniej w owym pędzie ku początkom widać także znacznie nowsze idee wieku, prowadzące ku genetyzmowi historiografii romantycznej 1 ku m etafizycznym pojęciom o duszy narodu. H am anna i H erdera zain­ teresowanie dla początków daleko już odbiegło od tropienia nieskażo­ nych źródeł naturalności. Pisze Łempicki o Hamannie:

Podobnie jak później Friedrich Schlegel, porównuje historyka do patrzą­ cego w stecz proroka. [...] Spojrzenie jego kieruje się przede w szystkim ku po­ czątkom. „Origines były m ałą próbą”, którą chciał napisać [...]2.

Padło tu ważkie słowo: prorok. A właśnie jako rew elatora praw d ukrytych, niedostępnych empirycznem u poznaniu, widział Hamann rolę

(4)

piszącego o historii. Bowiem wszędzie: i w tajem nej „księdze ziemi”, i w dziejach ludzkich, ukryw a się zaszyfrowany, metafizyczny sens świata, w ielka zagadka losu. Może H am ann miał nadzieję, że wróciwszy do źródeł, do początków, w których rodziły się m ity narodów, zbliży się

o krok do owej ciemnej i fascynującej zagadki bytu?

Rozumowanie Herdera była znacznie bardziej zracjonalizowane, jed­ nak i w jego koncepcjach historiozoficznych „początki” odgrywały rolę fundam entalną. H erder pozostawał bowiem pod dość dużym wrażeniem Linneuszowskiej teorii gatunków i rygorystycznie pojmowanych zasad genetyki. Twory biologiczne były dlań raz na zawsze określone przez swe pierw otne właściwości genetyczne. Owszem, H erder nie cofał się przed możliwością pewnej ewolucji, przed akceptowaniem np. roli kli­ m atu, ale za decydującą w życiu bądź śmierci organizmów uznawał rolę „wrodzonej n a tu ry ”, „żywej siły” genetycznej, której nie wolno naruszać pod groźbą w ynaturzenia, upadku, całkowitego zniszczenia 3.

Autor Idei nie wypowiedział się jednoznacznie na tem at użycia teorii genetycznej w badaniach historycznych poświęconych dziejom narodów. Ale stosowana często przezeń analogia organiczna między światem przy­ rody i sferą ducha oraz rozsiane tu i ówdzie luźne refleksje pozwalają sądzić, że również w historii czynnikom genetycznym przyznawał rolę decydującą. Już w młodzieńczym okresie pisał:

nie w ystarczy uwielbiać, należy koniecznie dotrzeć do źródła przedmiotów, które chce się całkow icie zrozumieć. Wraz z nim w ym yka się nam wyraźnie część historii [...], gdyż jak drzewo z korzeni, tak rozwój i rozkwit sztuki trzeba w yw odzić z jej początku. Zawiera on w sobie całą istotę sw ego w y ­ tworu, jak w ziarnie zboża leży ukryta cała roślina ze w szystkim i swoim i częścia m i4.

Także charakterystyki poszczególnych ludów, zaw arte w Ideach, są właściwie zbudowane na zestawie cech stabilnych, przekazanych przez pierw otną siłę kreatyw ną, która ukształtow ała tak budowę fizyczną, jak cechy psychiczne, jak wreszcie sposób reagowania i zachowania, właści­ we dla charakterów narodowych. Gdy naród jakiś postradał swą „wro­ dzoną n a tu rę ” , tracił ducha narodowego, nikczemniał, obumierał, od­ chodził z kręgu historii żywej. A więc u początku dziejów każdego na­ rodu biło życiodajne źródło owej twórczej mocy, toteż sens powrotu na­

3 Badacz w spółczesny, F. E. M a n u e l (The Eighteenth C entury Confronts

the Gods. Cambridge 1969, s. 307), tak pisze o roli genesis u Herdera: „Dla Her­

dera genesis b yła znam iennym m om entem , pierwotną w ieczną prawdą i następne stadia rozwoju m ogły w najlepszym w ypadku zachować to, co już niegdyś zostało objawione”.

(5)

bierał szczególnej wagi poznawczej. Poznać genezę zjawiska oznaczało właściwie: przeniknąć jego istotę.

Wobec tego badający „początki” był kimś więcej niż uczonym, właśnie staw ał się — jak chciał Hamann — prorokiem, który przenikał przeszłe i wieszczył przyszłe dzieje swego ludu. Zatem profetyzm wydaje się nieodłącznym czynnikiem tej w ersji powrotu do źródeł. Objawić na­ rodowi praw dę o nim samym — oto zadanie historyka lub poety, a n aj­ lepiej historyka i poety zarazem.

Owa rola poety, tylekroć wówczas akcentowana, w iązała się z prześ­ wiadczeniem, że przede wszystkim w starych podaniach i m itach w spo­ sób symboliczny ujaw nia się dusza narodu i — w jakim ś sensie — u k ry ­ wa się zapowiedź jego losu. Joseph Görres, w ybitny twórca niemieckiego mitoznawstwa, pisał:

W szystko, co w historii [narodu] m usi się rozwinąć, jest już w sposób sym boliczny zapowiedziane w m icie 5.

Poznać i zrozumieć mity, przekazać narodowi u k ry ty w nich sens, być prorokiem losu swego ludu — oto rola, o której marzyło wielu naszych badaczy Słowiańszczyzny. Mogłoby się zdawać, że sięgnął po nią Woronicz w Lechiadzie i Assarmocie.

Mało jednak w obu tych utw orach zrozumienia dla mitów, sporo zaś łatwo czytelnych idei politycznych. One to podyktowały poecie-proro- kowi w ybór wątków legendowych z „bajecznych” czasów Słowiań­ szczyzny. Bowiem Woronicz upraw ia niemal wyłącznie legendę etnogene- tyczną, rozświetlając — zawarty w tajemnicy pochodzenia — sens prze­ znaczeń narodu. W owej legendzie etnogenetycznej dwa momenty zasłu­ gują na szczególną uwagę.

Po pierwsze, Woronicz wywodzi Słowian z tzw. biblijnej genealogii pokoleń, zapewniając im najlepszy i najstarszy rodowód, co skutecznie usuwać miało kompleks młodszości cywilizacyjnej nękający narody Pół­ nocy. O tym nobilitacyjnym sensie legend etnogenetycznych pisze Krzysztof Pomian:

Najogólniej mówiąc, chodziło o to, by dzieje w łasnego plem ienia usytuo­ w ać w obrębie historii biblijnej, wyw odząc je od jednego z synów Noego, oraz w obrębie historii św ieckiej, pokazując jego uczestnictwo w w ażnych w y ­ darzeniach przeszłości Grecji i Rzymu [...]6.

5 J. G ö r r e s , Glauben und Wissen. Cyt. za: A. B a e u m l e r , w stęp do: Der

Mythus von Orient und Occident. Eine Metaphysik der alten Welt. Aus dem W er­

ken von J. J. В a c h о f e n. München 1926, s. С III.

6 K. P o m i a n , Przeszłość jako przedm io t w iary. Historia i filozofia w m y śli

(6)

Po drugie, legenda zogniskowana została wokół baśniowej postaci Lecha. O wyborze bohatera zdecydowały najpew niej miłe sercu poety trady cje świetności królewskiej, okazja do splecenia dziejów Słowian z historią an ty k u oraz idea słowiańskiego b raterstw a (braci, jak wiado­ mo, było trzech: Lech, Rus i Czech). B raterstw a tym silniejszego, że opartego na sam oafirm aeji plemiennej. Inne plemiona biblijne okazały się np. znacznie mniej wartościowe od potomków Assarmota, niższe mo­ ralnie, skażone duchem kupiectw a, zysku, a nawet... sztuki:

Niechaj tam Tuiskona, Jawana praszczury Chlubią się dociekaniem przem yślnym natury; I trw ożną łodzią zyski u śm ierci kupują, I łakocią baw ideł płoche serca trują;

Niechaj się drudzy pęzlem w sław iają, W ciosany marmur duszę w lew ają, Lub rozkopawszy w nętrzności ziemi Frymarczą kruszcem i dziećmi swem i; Dla w as jedne zabawy, nauki i prawa:

Cnota w aszym żywiołem , a rzem iosłem s ła w a !7

W zdecydowanie upolitycznionej wizji profetycznej, którą operuje Woronicz, nie stało miejsca ani na am bitniejszą form ułę słowiańskości, ani na głębsze w nikanie w tajniki duszy narodu. Najprawdopodobniej obydwa te ujęcia nie interesow ały poety — proroka praw d politycznych i twórcy biblijnego rodowodu Słowian. „Cnota waszym żywiołem, a rze­ miosłem sław a” — owa maksyma, mocno osadzona w tradycjach etyki rycerskiej, kilkakrotnie powtórzona w Assarmocie, a obecna też w Lechu, jest właściwie jedynym sądem określającym odrębność i szczególność Słowian.

Ród Assarmota nieprzepleniony, Na końcach ziem i z sobą złączony, Sercem , językiem, w ychow em dziatek, Ludów i św iata przetrwa ostatek, Póki tylko m iłować będziem y te prawa:

Cnota naszym żyw iołem , a rzem iosłem s ła w a !8

Było to bardzo niewiele, naw et już w sensie czystej dydaktyki przy­ branej w ubogą szatę legendy. I trudno oprzeć się wątpieniu, aby Wo­ ronicz kiedykolwiek mógł stać się literackim in terpretatorem mitów na­ rodowych i rew elatorem praw d o Słowianach. Na pewno natom iast postę­ pował jak poeta świadom wagi wyznaczników genetycznych — jakkol­

7 J. P. W o r o n i c z , Assarmot syn Jektana, prapraw nuk Sema, praszczur

Noego, narodów sarm ackich patriarcha, p rzy szły m pokoleniom w duchu wieszczym błogosławi. W: Poezje. T. 1. Kraków 1832, s. 143.

(7)

wiek bądź by je rozumiał — dla konserwacji bytu narodu. Skoro cnota i sława określiły w kolebce istotę słowiańskości, przechowywanie tych zasad staje się jakby substancją życie w arunkującą i równoznaczne jest z nieśm iertelnością narodu.

Zapewne, rozw ijana wówczas wiedza o przeszłości Słowiańszczyzny liczy się w dziejach historiografii jako dyscypliny naukowej i niepodobna powiedzieć, iż upraw iano ją przeciw wszelkim rygorom postępowania ba­ dawczego 9. Wszakże cele naukowe nie w yczerpują ani przeznaczeń, ani metod badawczych, ani też postawy poznawczej uczonych. Posługując się strzępkami podań, przekazów historycznych i quasi-historycznych, próbowano ożywić wizję przeszłości słowiańskiej w ybitnie podporządko­ waną aktualnym pytaniom, jacy jesteśm y i co nas czeka. W procesie tym bardziej czynna była współczesna świadomość ideowa, modelująca przeszłość, niż wierność historii. Człowiek współczesny tw orzył swoją legendę o przeszłości. Można naw et powiedzieć — swój m it dawnej Słowiańszczyzny.

W okresie tym dokonała się bowiem zasadnicza zmiana w stosunku uczonych wobec owego odległego obiektu badań. Spróbujm y ją określić jako sakralizację pojęcia Słowiańszczyzny. Do tej pory Słowiańszczyzna stanowiła jeden z problemów — i to nie najbardziej wdzięczny — któ­ rym i można się było zająć. Obecnie stała się tem atem szczególnym, n a­ cechowanym czcią, miłością nawet. Inaczej mówiąc, ze świeckiego tem at ów zmienił się w sakralny. Jak dowodzi Eliade, sakralność nie musi być przywiązana w sposób trw ały do żadnego obiektu n atu ry bądź kultury. Przedmioty, które dziś są sacrum , jutro mogą stanowić profanum , za­ trzym ując jedynie swe świeckie znaczenie dosłowne 10.

W świadomości pewnej grupy naszych ideologów właśnie pradaw na Słowiańszczyzna dostąpiła owej w yróżniającej sankcji sakralności. Dla­ tego nie mogła być ona poddana tylko badaniu, a w yniki dociekań nie mogły zamknąć się w konstatacjach wyłącznie naukowych. Badaniu pod­ legały bowiem dokumenty, o których można powiedzieć, iż były zarazem hierofaniami. Każdy wykopany z ziemi gliniany garnek, urna, posążek — świadczył nie tylko o formach życia i kulturze dawnych Słowian. O bja­

9 Ówczesne „starożytnictw o” m oże się przede w szystkim poszczycić badaczem w nikliw ym i um iejętnym , jakim jest W. Surowiecki, o którym w spółczesny m ono­ grafista pisze (A. G e 11 a, W aw rzyniec Surowiecki. W rocław 1958, s. 41): „walor naukowy jego prac historycznych jest w iększy niż prac ekonom icznych” — choć głów ne dzieła autora O upadku przem ysłu i miast dotyczyły pogranicza historii i ekonomii.

10 Zob. M. E l i a d e , Traktat o historii religii. W arszawa 1965, s. 19, 31, 33,

passim. Eliade twierdzi nawet, że „historia religii jest w znacznym stopniu historią

(8)

wiał sacrum. Miał zdolność w ywoływania szczególnych emocji, w zru­ szenia, uniesienia, dokonując takich zbliżeń między przeszłością a współ­ czesnością, takiego „paraliżu czasu” historycznego, jakich dostarczyć może przeżycie sacrum , nigdy nauka.

Otóż badanie przeszłości pozbawione owej sankcji uświęcającej, na­ zwijmy je — ryzykując całą nieścisłość term inu — naukowym, wydaje się stanowić człon opozycyjny wobec ówczesnego traktow ania Słowiań­ szczyzny. Jest właśnie ową świeckością (profanum ), funkcjonującą zaw­ sze jako przeciwieństwo wszelkiej świętości. W badaniach z tam tych lat nie znajdziemy wyłącznie świeckiego ujęcia Słowiańszczyzny. Ale do w yjątków należała również postawa wobec tem atu pełna sakralnej w y­ łączności, przesuw ająca przedmiot badań ze sfery historii w sferę mitu. To przypadek Zoriana Chodakowskiego. W studiach, wypowiedziach, refleksjach uczonych z kręgu Warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk istnieć będzie stałe rozchwianie między m item a historią, ciągła w ew nętrzna opozycja sacrum i profanum . Dlatego są oni równocześnie twórcami m itu słowiańskiego oraz uczonymi — na m iarę tam tych cza­ sów — upraw iającym i lepiej lub gorzej ową niwę historii średniowiecz­ nej i czasów pradaw nych.

N atom iast na biegunie przeciwnym w stosunku do nowego, uświęco­ nego pojęcia Słowiańszczyzny umieścić wypadnie wizję przeszłości kształ­ tow aną przez racjonalistów okresu Oświecenia n . Odwołując się tu sym­ bolicznie do pewnych nazwisk, możemy przyjąć, że prawie niemożliwa byłaby przyjazna dyskusja na tem at Słowiańszczyzny daw nej między Adamem Naruszewiczem, królewskim historiografem dziejów Polski, a jego kolegami z Towarzystwa Przyjaciół Nauk: W awrzyńcem Suro- wieckim, W alentym Skorochodem M ajewskim czy Ignacym Benedyktem Rakowieckim. Choć gdyby biskup smoleński żył dłużej, nic nie stałoby na przeszkodzie, aby do takiej burzliwej wym iany poglądów doszło np. dnia 19 stycznia 1809, kiedy to na posiedzeniu TPN Surowiecki czytał swą rozpraw ę O sposobach dopełnienia historii i znajomości dawnych Słowian. S tarłyby się dwa style myślenia historycznego i odmienne spo­ soby widzenia tego samego przedm iotu — dawnej Słowiańszczyzny.

A doprawdy niewiele lat minęło od momentu, gdy historiograf kró­ lewski biedził *się nad „pierw iastkow ym i” dziejami Polski, sięgając

głę-11 Szczegółowiej o problem ie słow iańskim w historiografii oświeceniow ej in ­ form uje ostatnio J. M a ś l a n k a (Słowiańskie m it y historyczne w literaturze pol­

skiego Oświecenia. W rocław 1968). Pragniem y jednak zaznaczyć, że autor operuje

odmiennym od stosowanego w tekście niniejszym rozumieniem mitu, odwołując się do eksplikacji terminu przyjętej w m itologii antycznej: mit = podanie bajeczne, bądź do sensu związanego z potocznym użyciem słowa: mit = nieprawda, zm y­ ślenie.

(9)

boko w mrok Słowiańszczyzny i legendarne początki narodu ukryte wśród baśni o smokach, pięknej Wandzie i „m yszojednej” przygodzie Popiela. Gdy trudził się i złościł precyzując po raz pierwszy w Polsce naukowy zakres tem atu: dzieje pradaw ne narodu. W polu badania, któ­ re zakreślał sobie ten racjonalista i oświeceniowiec, znalazła się przede wszystkim krytyka źródeł, postulat studiów szczegółowych i próba ma­ ksymalnego dystansu wobec przedmiotu, jakże ciemnego i mgławicowo bezkształtnego — pradzieje. Pracy Naruszewicza towarzyszyło prze­ świadczenie, że nie dopełnia rygorów postępowania naukowego, że gubi się w pomroce, że tonie w powodzi fantazji, zmyśleń, nie sprawdzonych hipotez zadomowionych jako praw da historyczna. Mówił o temacie jako o niewdzięcznym, a wyników swych prac nad ,,pierw iastkow ym i” dzie­ jami nigdy nie opublikował, ciągle licząc się z koniecznością podbudo­ wania ich solidnym fundam entem studiów szczegółowych 12.

Te właśnie badania szczegółowe stały się życiową nam iętnością Jana Potockiego. Prasłowiańszczyzna była dla niego tem atem fascynującym , w artym każdego nakładu sił i finansów. Jako badacz Słowiańszczyzny jest on po trosze Zorianem Chodakowskim à rebours. Także w ierzył w decydujący sens badań terenowych, w archeologię, także chciał od­ cyfrowywać tajem niczą księgę ziemi z w pisanym i w nią dziejam i czło­ wieka, dziejami ludów. Odbywał podróże z Herodotem w ręku, spraw ­ dzając wiarygodność greckich informacji o ludach barbarzyńskich z V w. przed naszą erą. Ale był Zorianem à rebours nie tylko dlatego, że podró­ żował jak wielki pan, komfortowo, że służbą, bądź jako członek posel­ stwa dyplomatycznego (w drodze do Chin), tam ten zaś przebiegał bez­ droża słowiańskie z pielgrzymim kosturem w dłoni. Nie tylko dlatego, że należał do najbardziej wykształconych ludzi swego czasu i był jed­ nym z owych subtelnych umysłów, jakie tak licznie w ydała k u ltu ra

12 Swym obiekcjom i rozterkom dawał N a r u s z e w i c z w ielokrotnie w yraz w korespondencji prywatnej, w rozprawie m etodologicznej pt. Memoriał w z g lę d e m

pisania historii narodowej oraz w liście do Stanisław a Augusta z 20 IV 1777. W w y ­

powiedziach tych łatw o również w ychw ycić można ton ogólnej niechęci syna epoki „św iateł” do w ieków „dzikich”, o nikłej cyw ilizacji i prym itywnych form ach życia społecznego. W liście do króla czytamy (cyt. za: His to rycy o historii. Od A dam a

Naruszewicza do Stanisława Kętrzyńskiego. 1775—1918. Zebrał, w stępem i kom en­

tarzem opatrzył M. H. S e r e j s к i. Warszawa 1963, s. 42): „Czuję sam, że te po­ czątkowe mało znajomej starożytności opisy" tym bardziej nudzą, im w ięcej się od w ieków polerowniejszych oddalają [...]. Historia Piastów aż do Kazim ierza W ielkiego praw dziw ie jest historią sam ych w ojennych rozbojów, bez nauk, pra­ w odaw stw a, rządu, ekonomiki [...]. Przyjmij WKMość ten pierwszy snopek z za­ oranej pracownie roli, ach, jak pełnej dzikich zarośli i trudnych do w ykarczow ania dla ciemnej starożytności, którą patriarcha kronikarzów naszych, K adłubek, nie bardzo ośw iecił, a Niem cy też bardziej jeszcze zagm atw ali”.

(10)

francuska schyłku Oświecenia, podczas gdy Zorian pozostał zawsze dy- letantem-samoukiem. Przede wszystkim dlatego, iż nie operował żad­ ną wizją Słowiańszczyzny ani też dążył do jakiegokolwiek syntetycznego oglądu owej kolebki narodów słowiańskich. Inaczej mówiąc — nie miał apriorycznej idei porządkującej i prawdopodobnie w głowie mu nie postało, że ideę taką mógłby posiadać13. Dlatego też wyłącznie badał, ustalał fakty, tropił szczególiki, napraw iał błędy i tą grom adą drobnych światełek pracowicie rozmieszczanych na pełnej luk i niewiadomych m apie Słowiańszczyzny przedhistorycznej usiłował rozproszyć mrok jej dziejów. Kochał Słowiańszczyznę pradaw ną, a Naruszewicz jej nie lubił. Byli jednak sobie bliscy, może najbliżsi w metodzie badania, sposobie traktow ania przedm iotu i w niechęci do wszelkich nadrzędnych idei porządkujących, które w ydaw ały im się najpew niej naukowym bluffem.

Została po Janie Potockim garść prac szczegółowych, które liczą się w słowianoznawstwie i które nie odegrały bodaj żadnej roli w kształto­ w aniu wyobrażeń epoki o modnym wkrótce przedmiocie. A stało się tak chyba nie z tego powodu, że

trafił autor na czas najniefortunniejszy; w ydaw ał te dzieła pracy żmudnej, oderwanej od chw ili obecnej jak najzupełniej, gdy się obok w szystko waliło, a u nas apatia nieprzebudzona um ysły obezwładniała; później ginęły te prace w szczęku w ojen napoleońskich 14.

M amy wypowiedzi ludzi tam tych czasów świadczące, że chaos epoki, niepewność ju tra i kaprysy historii raczej wzmagały atrakcyjność tem a­ tu Słowiańszczyzny. Oto na poły liryczne wyznanie Wawrzyńca Suro- wieckiego, jednego z tych badaczy pradziejów, dla których tem at sło­ wiański był bezpiecznym portem , chroniącym przed burzam i historii:

Kiedy św iat gorzał w pożogach w ojny, a ludzie trapili się nawzajem m o­ zolnym i w różbam i o przyszłych wypadkach, my w samotnym ustroniu spokojni zw iedzali na przemian przedw ieczne ludy Indu, Kaukazu, Tanaizy i Erydanu; przegarniając ich szczątki rozm iecione od tysiąca burzących czasów, szukaliśm y w nich najdrobniejszych śladów początku, obyczajów, religii w ielkiego narodu Słow ian 15.

13 Ów charakterystyczny rys um ysłu i m etody badawczej Potockiego odno­ tował już A. B r ü c k n e r (Jana hr. Potockiego prace i zasługi naukowe. War­ szawa 1911, s. 7): „Jego zajęcie się dziejam i »sarmackimi«; zabiegi o Słowiańszczyz­ nę w każdej jej odrości; badania intensyw ne Słow ian żyjących i wym arłych nie m ają przenigdy najlżejszego odcienia jakiegoś słow ianofilstw a, politycznego czy tylko sentym entalnego. Obce mu są zupełnie zachcianki czy pom ysły tych, co w jakiejś Słowiańszczyźnie, idealnej czy realnej (prawosławnej), szukaliby oparcia, nadziei, przyszłości

14 Ibidem, s. 121.

15 W. S u r o w i e c k i , Do ks. Woronicza kanonika warszawskiego. List X X IX ,

dnia 18 września 1807 r. W zbiorze: Korespondencja w materiach obraz kraju i na­ rodu polskiego rozjaśniających. Cz. 1. Warszawa 1807, s. 109.

(11)

Raczej więc nie brak poczucia aktualności tem atu, lecz odmienność stylu myślenia o Słowiańszczyźnie i o badawczych wobec niej zadaniach położyły przedział między dociekaniami Potockiego a niem al rówieśnymi mu entuzjastam i dziejów pradaw nych z kręgu TPN. On był jeszcze ra ­ cjonalistą, oni już tw órcam i mitu.

Na dobrą spraw ę wszystko, co w zakresie badania dziejów „pier­ wiastkowych” robił Naruszewicz, sprowadzało się do w alki z praw dą mitu, a wedle tego historyka — z baśniowością. Przedzierzgnął się po trosze w anty-K adłubka, wszędzie wietrząc zmyślenie, bajędy, „opo­ wieści plotliwych starców ”. Miał odwagę nie mieć szacunku dla mniem ań uświęconych tradycją: „nie wszystko prawda, co starzy napisali” 16 — sąd ów stał się jedną z w ytycznych jego krytycyzm u. A już na pewno fałszem jest to, co o Prapolsce napisał Kadłubek, bête noire Naruszewicza, obda­ rzony przezeń bukietem soczystych określeń, z których „plotliwy K ad­ łubek” lub „dobry K adłubek zewsząd dla Polski sławy kw estujący” należą do najłagodniejszych. W spaniały krytycyzm racjonalisty i raso­ wego satyryka musiał wydać wojnę literackiej fikcji kronik udających praw dę historyczną, a szerzej — w ogóle m yśleniu mitycznemu.

Z tym wszystkim stanowi Naruszewicz interesujący przykład pew­ nych ograniczeń poznawczych racjonalizmu. Przyjęcie norm y oświece­ niowego krytycyzm u za najwyższą m iarę w postępie nauki praktycznie uniemożliwiło mu zrozumienie innych metod postępowania i poznawa­ nia świata. Najzupełniej zaś nieprzenikalna była dlań sfera średnio­ wiecznych wyobrażeń o historii. Po prostu nie traktow ał tego jako w y­ obrażeń, lecz jako zbiorowisko niekoherentnych bzdur obrażających umysł ludzki. Tak więc nigdy nie pojął swobody średniowiecznego ope- rovrahia czasem, zakładającego absolutną ciągłość dziejów od Biblii po­ cząwszy i lekceważącego rygory chronologii. Rozprawiał się zatem z płynnym pojęciem czasu w kronikach, co mom ent dokonujących po­ życzek z Biblii bądź zanurzonych w mitycznych: dawno, kiedyś, zaw­ sze. Gniewnym wzrokiem ogarniał ową płaską przestrzeń dziejów po­ zbawioną perspektyw y głębi, jaką stwarza następstwo czasu, ową szcze­ gólną scenę historyczną, na której mógł spotkać się każdy z każdym, niezależnie od dzielących ich odległości wymiernego czasu historycznego.

Wątpię, aby Naruszewicza bawił naiw ny wdzięk kronik. Nie miał zrozumienia dla poetyki mitu, dla dziejopisarstwa realizowanego jak epos, a ponadto nie zmyślenie go interesowało, lecz prawda, której kro­ niki raz po raz w ym ierzały dotkliwe ciosy. Prowadził więc pojedynek z kronikarzam i jako ze „źródłem kalnym ” wiedzy o przeszłości, gorzkim

16 A. N a r u s z e w i c z , Historia narodu polskiego. W ydanie nowe J. N. Bó­ br owicza. T. 3. Lipsk 1836, s. 82.

(12)

i szkodliwym, bo zatru tym ignorancją i kłamliwym wielosłowiem „plot- liwych starców ”.

A jednak dalszy rozwój wiedzy o pradziejach narodu potoczył się trochę obok Naruszewicza. Uczonym z kręgu TPN łatw iej było, w ja­ kimś sensie, nawiązać nić porozumienia z dawnymi kronikarzam i niż z nestorem polskiej historiografii naukowej. Oczywiście, krytycyzm Na­ ruszewicza wobec źródeł oraz szereg jego konkretnych ustaleń przeniknie do prac Surowieckiego, Lelewela, wiele mu winien będzie Mickiewicz w Pierw szych wiekach historii polskiej. Jest to spraw a normalnego dziedzictwa naukowego, po prostu literatu ry przedm iotu, a w tym za­ kresie oświeceniowy historyk długo pozostawał pierwszym wielkim. Na­ tom iast każdy z wymienionych autorów operował ponadto określoną wizją Słowiańszczyzny, zespołem idei nadrzędnych, ujm ujących fakty w pewien system całościowej interpretacji. A to był już ich w kład w łas­ ny, często w koncepcji myślowej niezmiernie od Naruszewicza daleki. Przede wszystkim zaś — oni obcowali ze sferą świętości, która dla niego stanow iła tylko kłopotliwy, pełen zmyśleń i przeinaczeń teren ba­ dań. Taki właśnie, o jakim mówił Krasicki w pięknym skądinąd liście poetyckim do Naruszewicza:

Każdy kraj m iał bajarzów; czasy heroiczne Cóż innego w istocie nad bajki rozliczne? N ie p ierw si my to łgali, łgali poprzednicy;

Grecy szli z zębów smoczych, Rzym ianie z w ilczycy, A dopieroż po rodzie szło w szystko cudownie,

Bajarz, choć sam nie w ierzył, plótł bajki w y m o w n ie 17.

W świetle tego, co zostało powiedziane o racjonalistycznym pojmo­ w aniu dawnej Słowiańszczyzny, jest dość oczywiste, że sytuacja spo­ łeczna i naukow a pragnących inaczej pisać o pradziejach narodu nie była początkowo łatw a. Nawet wówczas, gdy usiłowali traktow ać obiekt badań w kategoriach nauki, w ystępując jako pierwsi polscy etnologowie.

Do jakich spięć i kontrow ersji mogło dochodzić na tym tle, świad­ czy słynna przygoda Zoriana Dołęgi Chodakowskiego z U niw ersytetem

Wileńskim. Początkujący ten badacz pragnął uzyskać dotacje finansowe bogatej uczelni, które umożliwiłyby mu kontynuację prac zbierackich. Za poradą Adama Czartoryskiego przesłał do Wilna, jako gwarancję swych umiejętności, specjalny Memoriał, w którym ponadto odwoływał się do tekstu drukow anej wcześniej rozpraw ki pt. O Sławiańszczyźnie przed chrześcijaństwem. Spotkał się z bezlitosną odprawą krytyczną trzech opiniodawców, w iernych wychowanków Oświecenia: Śniadeckich

17 I. K r a s i c k i , Do ks. A dam a Naruszewicza, koadiutora smoleńskiego. W:

Pisma wybran e. Opracowali Z. G o l i ń s k i , M. K l i m o w i c z , R. W o ł o s z y n -

(13)

i Stanisława Jundziłła, czyli — jak w gniewnym uniesieniu pisał Cho­ dakowski —

dwaj niehistorycy i trzeci proboszcz moją rzecz o poganizmie, zgasłym u nas przed dziewięciu w iekam i, dowolnie p o tę p ili!18

Oczywiście, w przypadku Zoriana nie chodziło wyłącznie o wybór przedm iotu badań. Purystów językowych drażnił niechlujny i egzalto­ wany styl pisarski Chodakowskiego — jako „źle i nieprzystojnie pisaną” określił rozpraw kę Jan Śniadecki; katolików oburzał pogański ekstre- mizm jego poglądów, naiwnie a zaciekle podważających kulturotw órczy sens chrześcijaństwa. Wszakże u podstaw niechęci oświeceniowych uczo­ nych tkw iła ich rezerw a wobec tem atu — nienaukowego, „fantastyckie- go”, otoczonego złą aurą pogańskiego barbarzyństw a. W oczach zawsze uczulonego na problem atykę postępu „św iatła” Jana Śniadeckiego owo wychwalanie czasów barbarzyńskich zakrawać mogło nie tylko na bez­ produktyw ne dziwactwo, ale wręcz na działalność szkodliwą, zwłaszcza w narodzie ciągle nie dość ukształconym. Toteż z pełnym poczuciem, że broni sprawy świętej i oczywistej, ów „stary Mohort Oświecenia” 20 w y­ raził z okazji Chodakowskiego sądy, które nie pozwalają mieć złudzeń, iż wedle niego starożytne pam iątki słowiańskie, a z nim i też i ruch zbie­ racki, fu n ta kłaków nie były w arte. W uwagach nad rozpraw ą Choda­ kowskiego czytamy:

Zle się stało, że pierw si opowiadacze chrześcijaństw a nie starali się zebrać piosnek nabożnych, obrządków i zw yczajów ludu słow iańskiego, ale żeby je zostawić w pospólstwie dla zarazy chrześcijaństw a, nie było rzeczą rozsądną. Nie w idzę nawet, żeby te straty tak były ważne dla naszej chw ały i n a u k i21.

Ów spór, który ujaw nił się z wielką siłą po wileńskich lekturach rozpraw ki Chodakowskiego, nie pozostawia wątpliwości, że konflikt się­ gał głęboko, od pojęć o w arsztacie uczonego po generalia światopoglądo­ we. Entuzjaści Słowiańszczyzny, dokonując w yboru tem atu i metod b a­

18 List do L. Kropińskiego z 25 X I 1818. W: Z. D o ł ę g a C h o d a k o w s k i , „O Sławiańszczyźnie przed ch rześcijaństwem ” oraz inne pism a i listy. Opracował i w stępem opatrzył J. M a ś l a n k a . Warszawa 1967, s. 233. O przebiegu ow ej interesującej sprawy, która w decydujący sposób zaw ażyła na życiu Chodakow­ skiego i jego planach badawczych, informują: S. P i g o ń , Dyletan t o sobliw y przed

sądem uczonych. W: Z dawnego Wilna. Szkice obyc zajow e i literackie. W ilno

1929. — Cz. Z g o r z e l s k i , Z d zie jó w sła w y Zoriana Dołęgi-Chodakow skiego. „Pam iętnik Słow iański” 1955, oraz korespondencja niefortunnego petenta U niw er­ sytetu W ileńskiego (wraz z komentarzami w ydawcy).

19 J. Ś n i a d e c k i , Uwagi [...] nad rozpraw ą Z. D. Chodakowskiego. Cyt. za: P i g o ń , op. cit., s. 17.

20 P i g o ń , op. cit., s. 8. 21 Ś n i a d e c k i , op. cit., s. 17.

(14)

dawczych, dali świadectwo trzem przynajm niej cechom umysłowości: uw rażliw ieniu na to, co dawne, pluralizm owi ideałów estetycznych (wcześniejsze form y kulturow e nie muszą być gorsze od form wyżej ukształconych, są po prostu inne), zrozumieniu dla konieczności stoso­ w ania odrębnych metod postępowania wobec tak nieakademickiego przedm iotu badań.

Oczywiście, ^dyby dwa końcowe postulaty stosowane były przez nich konsekw entnie, mielibyśm y do czynienia z czymś na owe czasy zupełnie niezwykłym, z narodzinam i nowoczesnej etnologii. Zrozumiałe więc, że autorzy prac o pradaw nej Słowiańszczyźnie dokonywali pewnych zabie­ gów myślowych kładących tam ę zbyt radykalnym , można by powiedzieć — nowoczesnym, wnioskom płynącym z ich postulatów badawczych. Mo­ żemy być jednak pewni, że zatrzymywali się na krawędzi kompromisu nie z jakichś względów taktycznych, ale że kompromis określał istotę rozumowania. Rozpatrzmy kolejno dwa postulaty: kulturowego równo­ upraw nienia (a może naw et wyższości, z uwagi na m oralny aspekt cywi­ lizacji pradawnej) barbarzyńskiej Słowiańszczyzny — i nowych metod ba­ dawczych przydatnych do opanowania tego tem atu.

Otóż po bliższym wglądnięciu w treść pojęcia Słowiańszczyzna pier­ wotna, barbarzyńska, jakim operują autorzy, okazuje się, iż jest ona pierw otna tylko w sensie odległości w czasie, natom iast daleka od pry ­ m itywizm u bądź barbarzyństw a. Najwięcej chyba energii i zapału wło­ żyli badacze w łaśnie w udowodnienie tezy o wysokim zaawansowaniu cy­ wilizacyjnym rzekomych barbarzyńców. A czynili tak nie tylko, jak się często sądzi, z pobudek wąsko pojętego patriotyzm u, ale z przyczyn jak najbardziej światopoglądowych i naukowych. Nic bardziej nie zdradza ich m entalności wychowanków Oświecenia niż owo cywilizacyjne aw an­ sowanie ludów pierw otnych. To była swoista „przepustka do historii” i do naukow ej etnologii dla słowiańskich dzikusów, którzy okazywali się praw ie tak m ądrzy jak współcześni Europejczycy, a m oralnie o niebo od nich wyżsi. Być może, m amy tu do czynienia z innym w ariantem lęku znanego średniowieczu, że stan barbarzyństw a sytuuje narody poza kulturą i poza historią. W istocie, dopóki nie został naruszony europo- centryzm w poglądach na dzieje ludzkie, a zatem dominacja cywilizacji antyku, przeświadczenia takie ciągle były żywotne, a barw y sądów cał­ kiem świeżych przydały im braw urow e ataki W oltera na ciemnotę i idio­ tyzm barbarzyńskiego średniowiecza.

Badacze zaś w typie Surowieckiego czy Rakowieckiego przeświad­ czenie o cyw ilizacyjnej dojrzałości pradaw nej Słowiańszczyzny uczynią kamieniem w ęgielnym swych dociekań nad początkami narodu polskiego. O tych spraw ach w ypadnie jeszcze obszernie pomówić. Ale już w tej chwili trzeba stwierdzić, że owo kulturow e awansowanie

(15)

Słowiańszczyz-ny zaważyło w istotSłowiańszczyz-ny sposób n a now atorstw ie ich postępowania ba­ dawczego.

N ajw ybitniejszy z tego kręgu „starożytników ” — W awrzyniec Suro- wiecki, posiadał jasną świadomość, że tem at słowiański narzuca koniecz­ ność zrewolucjonizowania w arsztatu naukowego, pojęcia źródeł, m ateria­ łów i metod pracy. Rozumiał, że w w ypadku k u ltu r dawnych, nie utrwalonych w dokumentach pisanych, kultur, w których ,,ucho pozo­ stawało bramą do dawności” 22 przekazów, sygnałów świata dawno minio­ nego, okruchów dokumentów trzeba szukać poza ścianami gabinetu. Uczony musi stać się podróżnikiem i zbieraczem, archeologiem i znaw ­ cą folkloru, a zwłaszcza uważnym obserwatorem grup ludzkich, które zachowały jeszcze jakiekolwiek nici łączące je ze społecznościami p ra­ dawnymi. A więc przede wszystkim prym ityw nego ludu wiejskiego. Su- rowiecki zdawał sobie sprawę z faktu nieco paradoksalnego i niepojętegj dla umysłowości Śniadeckich, że im mniej oświecony chłop słowiański, im bardziej pogrążony w izolowanej wspólnocie wioskowej czy rodzin­ nej, tym cenniejszym staw ał się obiektem badań, zaś ucho jego w ychw y­ tywało jeszcze tajem ne sensy z szumiącej muszli wieków. O tych nowych badaniach, z których wyłoniła się w końcu naukowa etnografia, Suro- wiecki pisał wiele, pięknie, z żarliwym przekonaniem:

Słow ianie od 1300 lat rozdzieleni nad Elbą, Sawą, Dunajem, Wołgą i W isłą dotąd jeszcze są sobie podobni w charakterze i obyczajach; w szędzie różnią się od innych narodów pew nym i przesądami i osobnym i zwyczajam i, przy których tym uporczywiej obstają, że je uważają za św ięte przekazy od ojców i szanow ­ nej starszyzny. [...] Anton ż y j ą c y wśród Wendów Luzackich w skazał do nich pew ne drogi, którym i prowadzony Dobrowski odkrył w ięcej praw dziw ych ry ­ sów dawnych Słow ian niż trzystoletnie r o z u m o w a n i a innych historyków 23.

Uczył też wrażliwości na wszelkie najdrobniejsze przekazy m aterialne czasów dawnych, oczom pozbawionym pychy uczoności odkryw ając szczątki k u ltu r minionych zaplątane pod w iejską strzechę, odciśnięte w symbolice ludowej, ukryte w rodzinnej ziemi:

W ykopane zdarzeniem bałw anki kruszcowe, niekiedy gliniane, broń n ie­ zwyczajna, spisy, strzały, siekierki, noże i inne narzędzia, czasem kruszcowe, czasem też krzem ienne, urny m iędzy łupanym kam ieniem lub w sam ej ziemi, w tych iglice, obrączki, pieniążki, instrum enta rozmaite, kości nadzwyczajne; pow ieści dziwne ludu o początku świata, człow ieka, o potopie, o niebie, piekle, o morach, czarownicach; zabobony przy chorych, w m yślistw ie, rybołów stw ie,

22 Określenie pochodzi z książki: H. B e c k e r i H. E. B a r n e s , R oz w ó j m y ­

śli społecznej od w i e d z y lu dow e j do socjologii. Cz. 1. Warszawa 1964, s. 57.

23 W. S u r o w i e c k i , Zdanie o piśmie Z. D. Chodakowskiego pod ty tu łe m

„O Słowiańszczyźnie przedchrześcijańskiej”. W: Z. D. C h o d a k o w s k i , O S ło­ wiańszczyźnie przed chrześcijaństw em. Kraków 1835, s. 22—23. Podkreślenia A. W.

(16)

przed zaczęciem podróży; obrządki dziwaczne przy urodzinach, w eselach, po­ grzebach, uroczystościach; zgoła w szystko to, co ma cechę jakowejś nieznajo­ m ej tajem nicy i osobliwości, w arte jest zanotowania, gdyż przez porównanie z innym i dowodami m oże częstokroć objaśnić ciekaw e i w ażne zagadnienia. [...]

Kto się raz osw oił ze starożytnościam i narodu, niczym zgoła nie pogardza; najniepozorniejsze szczegóły prowadzą go niekiedy do w ażnych odkryć: któż by się spodziew ał, że kształt placka, kołacza, pieroga, w pew nych epokach uży­ w any od ludu, m oże ukazać cel pogańskich obrządków i znaczenie bóstwa, któremu były pośw ięcone 24.

On także zdawał się pojmować ważność zasady, k tó ra stała się ele­ m en tarn ą w ytyczną nowoczesnej etnologii — zachowania perspektyw y historycznej w ocenie k u ltu r i społeczeństw pradawnych.

Zasadę, sform ułow aną w języku współczesnej socjologii, niech nam przypom ną Becker i Barnes:

M yśl społeczna ludów przedpiśm iennych m usi w ięc być rozpatrywana w św ietle jej w łasn ych osiągnięć i braków — bez uciekania się do łatw ego przypuszczenia, że „m yślą w ten sposób dlatego, ponieważ są podobni do m ałp” 25.

Ta historystyczna zasada oceny kultury nie była już obca XVIII wie­ kowi. I znowu w dużej m ierze dzięki Herderowi. Jest to zresztą n aj­ zupełniej zrozum iałe w świetle jego sądów o roli genezy. Zjawiska o różnej genezie zakładać muszą odmienność przebiegów rozwoju, a za­ tem także plastyczność kryteriów oceny. Oświeceniowy aprioryzm jako norma oceny wydawał się Herderowi ubogą ideą nadętych pyszałków:

Ludzie, którzy nie znają historii, znają tylko w łasną epokę, sądzą, że obec­ ny smak jest jedyny, a przez to konieczny, tak że poza nim niczego nie da się pom yśleć [...]. Zazwyczaj do tej niew iedzy przyłącza się pycha [...], że ich czasy są najlepsze, poniew aż w nich żyją, a inne nie dostąpiły zaszczytu znajomości z nimi.

N atom iast człowiek, który zna historię, a — dodajm y — przypuszcza istnienie praw rozwoju w miejsce prosto skalkulowanego postępu, wie, że

Aby w ydać sąd o narodzie, trzeba w ejść w jego epokę, kraj, w krąg jego m yślenia i odczuwania, zobaczyć, jak żyje, jak jest wychow any, jakie rzeczy kocha nam iętnie, jakie jest jego powietrze, jego niebo, budowa jego organów, jego taniec i m u z y k a 26.

W wypowiedziach Surowieckiego znajdziemy podobne, herderowskie z ducha, postulaty zm ierzające do uchylenia przesadnych uroszczeń ro­

24 W. S u r o w i e c k i , Obraz dzieła o początkach, obyczajach, religii dawnych

Słowian. W: Korespondencja w materiach obraz kraju i narodu rozjaśniających,

s. 205—206.

25 B e c k e r i B a r n p s , op. cit., s. 60. 26 Cyt. za: Ł e m p i c k i , op. cit., s. 394, 386.

(17)

zumu, k tó ry to, co prym ityw ne, opatryw ał etykietą ciemnoty, głupstw a, zabobonu. Były one wezwaniem do tolerancji i pięknym apelem o h u ­ m anistyczną wyobraźnię uczonego, dla którego znany mu wzór w ykształ­ conego Europejczyka nie może pozostać jedynym dopuszczalnym w zor­ cem społecznym.

Historyk, gdy nie chce bez pożytku zapuszczać się w św iat dawny, m usi wprzód zapomnieć o tym w szystkim , co go dziś otacza, m usi się przenieść m yślą w ow e w iek i, zw iedzić w szystk ie kraje i poznać dokładnie ich ludy. Wtenczas dopiero, gdy się przypatrzy ich posadzie, gdy się obezna z ich p osta­ cią, charakterem, z obyczajam i i prawami, gdy zważy ich zdania, a zajrzaw ­ szy do św iątyń nauczy się zasad ich religii i zabobonów, gdy zw iedziw szy m ia­ sta i domy osw oi się z ich rodzajem życia, z przem ysłem , z osobnym sm akiem w ubiorze, w zbrojach, sprzętach, narzędziach itd., w tenczas trudy jego m ogą się nagrodzić; w tenczas powróci z sw ych podróży obciążony drogim i plonam i i ciekaw ym nie będzie za prawdę przedawał w łasnych przyw idzeń 27.

Możemy tylko żałować, że człowiek, który tak świetnie rozum iał teo­ retyczne zasady badania k u ltu r dawnych, nie zastosował ich — lub za­ stosował w skrom nym zakresie — we w łasnej praktyce badawczej. Że ani on, ani bliscy m u „starożytnicy” z kręgu TPN nie stw orzyli w ielkiej, now atorskiej szkoły badaczy Słowiańszczyzny daw nej. R ezultaty ich do­ ciekań stanow ią w w ielu mom entach zaprzeczenie rozum nych i głębo­ kich postulatów teoretycznych. Am bitnie pojęte zadania badawcze nie tyle przerastały bowiem możliwości realizatorów, ile w ykraczały poza możliwość potraktow ania tem atu jako należącego do w ym iaru świec- kości i poddanego wszelkim zabiegom zracjonalizowanego procesu n a u ­ kowego. /

Wśród wielu sądów, które zapisano wówczas o tej krainie, usytuo­ wanej na krańcach znanej przestrzeni historycznej, dadzą się wyróżnić dwie w gruncie rzeczy propozycje interpretow ania słowiańskiej daw - ności: Słowiańszczyzna traktow ana jako religijne sacrum i jako utopia. Ujęcia te nie są wobec siebie opozycyjne, często kom plem entarne, choć jedno bliższe będzie rom antycznem u stylowi m yślenia, drugie — utopia — tradycjom oświeceniowym. Tak np. obydwa zaprezentują zbliżony p u nk t wyjściowy, wyznaczony przez szczególny, em ocjonalny i w yznaw - czy stosunek do tem atu rozpiętego między biegunami badania naukowego oraz wyznawczej adoracji.

Istnieje w iele wypowiedzi świadczących, w jak decydującej m ierze na wizji „początków” znamię swe odcisnął ów uświęcający poryw w yz- nawczy. Oto Słowiańszczyzna oglądana będzie jak gdyby oczyma człon­

27 W. S u r o w i e с к i, O sposobach dopełnienia historii i znajomośc i d a w n yc h

Słowian. „Roczniki Tow arzystw a K rólew skiego W arszawskiego Przyjaciół N auk”

(18)

ków w spólnoty połączonych ze społecznością przodków więzami spe­ cjalnego uczuciowego w tajemniczenia. Stąd przeświadczenie, że każdy obcy piszący o Słowiańszczyźnie, każdy człowiek z zewnątrz, nie tylko nic nie pojm uje z naszych dziejów dawnych, ale po prostu je profanuje. Nie jest bowiem jednym ze wspólnoty, „późnym w nukiem ” swych sło­ wiańskich praojców, a ponadto śmie racjonalizować i m ędrkować na te­ m at „sacrum”. Oto refleksja Surowieckiego, wpleciona w polemikę z au­ toram i obcymi piszącymi o Słowianach:

Tak, to jest prawda, że trzeba być Słowianinem , ażeby poznać i odm alo­ w ać Słow ianina 28.

Do myśli tej w racał w ielokrotnie — jak trafnie stw ierdza dzisiejszy historyk

krytyczne ustosunkow anie się i częste próby zakw estionow ania drobnych naw et i pośrednich w zm ianek, które m ogłyby przedstaw ić Słow ian w niezbyt pochleb­ nym św ietle, staje się naw ykiem i tendencją badań Surowieckiego 29.

Nie jego zresztą jednego. Ów ton niechęci wobec obcych, profanują­ cych słowiańskie świętości, brzmi głośno w wypowiedziach Rakowiec­ kiego 30, a zwłaszcza w pracach wielkiego Szafarzyka, żeby sięgnąć do jednego z najw ybitniejszych wówczas w Europie autorytetów „staro- żytniczych” . Zdaniem jego, obcy historiografowie —

dając za pozorną przyczynę m ilczenia dawnego dziejopisu o Starosłowianach, bytności i rozległości ich w starej Europie bezw stydnie zapierają, europejską praojczyznę Słow ian jakby jaką pustą dziedzinę sobie przywłaszczają i zapeł­ niają onę potw ornym i w ym ysłam i sw ojej obrazności, Celtami, Scytami, Go­ tam i itd., przodków zaś naszych tylko za w łóczęgów lub przesiadyw aczów w onej, za nieugłaskaną dzicz, za grubych, surow ych ludzi, nie w iadom o kiedy 28 Ib id e m , s. 95.

29 F. B r o n o w s ki , W aw rzyn ie c Surow iecki ja ko badacz d a w n e j Słow iań ­

szczyzny. „Zeszyty N aukow e U niw ersytetu Łódzkiego” seria I, z. 3 (1956), s. 92.

Trudniej byłoby zgodzić się z dalszym w yw odem autora, ustalającego ciąg prostej zależności m iędzy chęcią obrony przed krzyw dzącym i Słow ian opiniami obcych uczonych a sielankow ą w izją Słow iańszczyzny. W pracy niniejszej starano się w y ­ kazać, jak w ielorak ie i skom plikow ane czynniki w p ływ ały na ukształtow anie się optym istycznej w izji Słowiańszczyzny. Sam zaś protest przeciwko uczonym obcym jest w tym szeregu przyczyn i zależności zjaw iskiem wtórnym , w łaśnie w ynikiem sakralizacji obiektu badań.

30 Zob. np. I. B. R a k o w i e c k i , P raw da ruska, c zyli pra w a wielkiego księ­

cia Jarosława W ła d y m iro w ic za [...], których teksta [...] poprzedza ry s history czny zw y c z a jó w , obyc zajów , religii, p ra w i ję z y k a daw n yc h słowiańskich i słowiańsko- ruskich narodów. T. 1. W arszawa 1820, s. 252: „[prace obcych] dyktowane są m i­

łością sw ego, a nie naszego narodu, one nie w szystk ie w yszły spod pióra bez­ stronnego i prawdę m iłującego Herdera”. Tam że (s. 75) atak na duchownych obcych, którzy rozpoczęli ow ą akcję w zgardy dla barbarzyńskiej przeszłości S ło­ w ian.

(19)

i skąd w ylęgłych , w cale do pierwotnej rodziny europejskiej n ie należących, śm iało ogłaszają. [...]

Podług tego panującego obyczaju, czyli raczej nieobyczaju, w którym naj­ w iększego m istrzostw a doszedł jadow ity Słow ian nieprzyjaciel, Gebhardi, któ­ rego nawet najzasłużeńsi pisarze nasi, np. Dobrowski, K aram zin i inni, jakby jakim m orowym powietrzem zarażeni będąc, w ca le się nie ustrzegli, S łow ia­ nie, aż do przyjęcia w iary chrześcijańskiej i niem ieckich obyczajów, od am ery­ kańskich i afrykańskich dzikich ludzi, albo w reszcie od nierozum nych bydląt nie różnili się niczym [...]31.

Aby uniknąć nieporozumień, stw ierdźm y od razu: jest oczywistością, że uczeni obcy popełniali wiele zawinionych i mimowolnych błędów wo­ bec Słowiańszczyzny. P rzede wszystkim byli źle przygotow ani językowo i nie dość gruntow nie znali obyczaje, folklor, zabytki archeologiczne. Nie tu zresztą miejsce n a omawianie spraw tak szczegółowych i w ym a­ gających erudycji słowianoznawczej. Wszakże chodzi mi nie o prawdę faktu, lecz o miejsce, jakie problem obcych in terp retato ró w zajął w świadomości miłośników Słowiańszczyzny i jak funkcjonow ał w ich wyobrażeniu o sakralności przedm iotu badań.

Owo stanowisko w tajemniczonych i spadkobierców trad y cji niosło ze sobą pierw iastki o różnej wartości, ale w każdym w ypadku ważyło na wizji Słowiańszczyzny. Dobrze ten proces uchwycić można obserw ując postać i prace Chodakowskiego. Najkonsekwentniej bowiem spośród ba­ daczy polskich przestrzegał traktow ania Słowiańszczyzny jako sacrum, usiłując z dostępnych mu okruchów przeszłości odtworzyć zatracony już sens, decydujący o stru k tu rze społeczności słowiańskiej. To właśnie w jego postawie nie uda się spostrzec, charakterystycznej dla badaczy z TPN, opozycji sacrum—profanum. Jego Słowiańszczyzna mieści się chy­ ba bez reszty w dziedzinie m itu. Prowadząc pionierskie badania nad n a­ zewnictwem miejsc i imionami, nad symboliką pieśni i zwrotów ludo­ wych, nad obrzędam i i wierzeniami, czynił to zawsze w nadziei, że od­ cyfrowuje w ten sposób hieroglify tajem nej księgi m ądrości słowiań­ skiej, nieczytelnej dla ludzi skażonych przez cywilizację, ślepych i głu­ chych na głosy dawnych wieków:

Wpatrzmy się w ziem ię naszą — kto w ie, m oże się okaże, że Słow ianie pozostaw ili nam ją jako św iętą księgę, która w e w szystkim nie m oże być znisz­ czona. Być może, w takim zamiarze tę ziem ię w edług sw ego zw yczaju zaklęli, by nigdy nie przestała być dziedzictwem potom ków, i w tym pragnieniu w ed le sw ej mądrości i prostoty obdarzyli ją nazwami, by dać św iadectw o przyszłym p ok olen iom 32.

31 P. J. S z a f a r z y k , Słowiańskie starożytności. T. 1. Poznań 1842, s. 687, 690.

32 Z. D o ł ę g a C h o d a k o w s k i , O grodziskach. W: „O S lawia ńszczyźnie

(20)

O dcyfrow yw anie zatartych znaków tajem nej księgi ziemi nie może być zabiegiem czysto zracjonalizowanym, bowiem już w samym ujęciu problem u szyfru, hieroglifu, tkw i elem ent m yślenia metafizycznego, za­ kładającego możliwość innych, pozaracjonalnych dróg docierania do praw dy, do istoty rzeczy. W tym •wypadku ową istotą rzeczy, przypo­ m inającą pojęcie absolutu w filozofii rom antycznej, było sacrum słowiań­ skie, kryjące w sobie nie tylko tajem niczą zagadkę Słowian, ale — być może — jakąś zagadkę życia w ogóle, a już n a pewno życia narodu. I znowu nie chodzi o czysto dydaktyczne ujęcie problem u: nauka mo­ raln a płynąca z przeszłości, choć i taki sens przypisyw ano poznaniu Słowiańszczyzny. Czynił tak m. in. Surowiecki i inni „starożytnicy” z kręgu TPN.

N ajpóźniejsze pokolenia dziedziczą pospolicie przym ioty sw ych przodków; obyczaje, m niem ania, przesądy, ośw iecenie, w ady i cnoty, które dziś w ładają naszym i postępkam i, biorą częstokroć sw oje źródło z najodleglejszych epok naddziadów. P oniew aż o tym w ątpić nie można, łatw o w ięc w nieść, jak w ażna jest znajomość należyta pierw otnego tego źrzódła [...]. Kto zna źrzódło sw ego szczęścia, lepiej je ceni i bardziej w nim czerpa; kto postrzeże pierwsze ogniwo złego, nietrudno mu jest zerwać cały jego łańcuch 33.

J e st to proste rozumowanie dydaktyczne, ustalające ciąg zależności między przeszłością a teraźniejszością na zasadzie nauki płynącej z po­ znania genezy w ydarzeń. Tradycja narodowa spełnia więc rolę swego ro ­ dzaju lekcji, której przeszłość udziela potomnym. Korzyść i pożytek są uty litarn y m i znam ionam i owej wspólnoty dziedziczenia. Dla Choda­ kowskiego jednak sens tradycji nie sprowadzał się nigdy do dydaktycz­ nego ry tm u przekazyw ania nauki. I bodaj w ogóle ta strona zagadnienia mało go interesow ała. Zagadka Słowiańszczyzny zm ierzała ku m etafi­ zycznej zagadce słowiańskości i bliżej jej było do rozważań o duszy n a­ rodu niż do praktycznych nauk wychowawczych. Te zdecydowanie ro­ m antyczne rysy w światopoglądzie Chodakowskiego różniły go od bada­ czy kręgu TP'N, a jego metodę pracy — od zbieractwa etnograficzno- archeologicznego.

Wiadomo przecież, że postać Chodakowskiego otaczała atmosfera niezwykłości, fascynującej tajem nicy. Że w tym wcieleniu narzucił się w yobraźni ludzkiej i przeniknął do lite r a tu r y 34. Otóż źródłem tych wyobrażeń o Chodakowskim jest nie tylko — jak się często sądzi — jego pogm atw ana, „ciem na” biografia i oryginalna stylizacja pielgrzy­ m a z kosturem w dłoni. Chodzi o coś więcej. O aurę wtajemniczonego, maga, szamana obcującego z sacrum. I chyba w całym oryginalnym, że­

33 S u r o w i e c k i , O sposobach dopełnienia historii i znajomości dawnych

Słowian, s. 85.

(21)

by nie rzec — dziwacznym, postępowaniu życiowym Chodakowskiego od­ naleźć się dają ślady na poły świadomego, na poły intuicyjnego w ciela­ nia się w postać pogańskiego kapłana, znającego niepojęty dla innych rytuał. Stylizacja na „prostaka słowiańskiego”, chłopka, na „w ędrow ni­ ka dzikiego” pogrążonego „w przedsięwzięciu pogańskim ” 35 b y ła wszak jakąś próbą obalenia bariery czasu, przekroczenia granic k u ltu ry i po­ grążenia się w n atu ra ln ej prostocie, bliskiej formom daw no minionego życia. Możemy przyjąć, że ta stylizacja m iała racjonalne uzasadnienie: łatw iejszy sposób dotarcia wszędzie, do chłopów zwłaszcza, niechętnie rozgadujących się z obcymi. Ale wolno też sądzić, że trafiam y tu na ślad rozumowania magicznego: dokonuje się pew nych czynności jakby rytualnych, które ułatw iają nawiązanie kontaktu z bóstwem, w tym w ypadku — ze wspólnotą duchów praojców.

Jest cień żartu w stw ierdzeniu Chodakowskiego:

w nosić powinienem , że duchy praojców naszych, zgasłych przed X w iekiem , cieszyć się mają, że tak późny ich potom ek zajęty jest ich dziełam i [...]36

— wszakże m om entam i żart niknie i pozostaje w rażenie k o n tak tu n a ­ wiązanego przez „późnego potom ka” z w ielką „rzecząpospolitą duchów”, żeby użyć określenia Słowackiego. Gdy obserw uje się nam iętne zaanga­ żowanie Chodakowskiego w jego prace zbierackie, jego fanatyczną w ier­ ność raz powziętym ideom (np. podział ziem słowiańskich n a tzw. stare sta) i zupełną nieczułość na głosy krytyki, odnosi się w rażenie, że mamy do czynienia nie z uczonym, lecz z wyznawcą w iary, której tajników mu uchylono. Może rzeczywiście sądził, iż klucz od hieroglificznego tek­ stu księgi starej Słowiańszczyzny dany mu został do rąk?

W tym punkcie badacz-wtajemniczony przestaje być badaczem, pozostaje tylko nawiedzonym artystą, twórcą swobodnych wizji. To je­ den kraniec, dodajm y — rom antyczny, sytuacji wtajemniczonego. D ru­ gi, mocno osadzony w sferze światopoglądu, dałby się określić jako re- gresyw ny utopizm. Cechuje go niemożność zgody n a rozwój kultury, ocenianej wyłącznie jako siła niszcząca, destruująca w spaniałą przeszłość słowiańską. Zwulgaryzowane tezy Rousseau o dekadencji k u ltu ry wto­ pione zostają tu w apologetyczną wizję Słowiańszczyzny póty doskona­ łej, póki izolowanej od wpływów obcych i strzegącej czystości swego plemiennego pierw iastka. W w ypadku Chodakowskiego przeświadczenie to znajdzie skrajny w yraz w obsesyjnej w prost nienawiści do chrześci­ jaństw a jako nosiciela unifikującej, kosmopolitycznej norm y kulturow ej. Już w rozprawie O Sław iańszczyźnie [...] czytamy: „Ogniwa nowej

35 List do L. K ropińskiego z 16 X I 1817. W: „O Sła wia ńszczyźnie przed ch rze­

śc ijań stw e m ” oraz inne pisma i listy, s. 182.

(22)

w iary w cielały niepodobnych nas do reszty narodów Europy” 37. A jego listy w ielokrotnie daw ały w yraz przeświadczeniu, że w kulturze Sło­ w ian rdzennie narodow e są tylko pierw iastki z czasów przedchrześci­ jańskich. 2 VIII 1818 pisał do Bazylego Anastasiewicza:

W m ojej legendzie ujrzy Pan, że przeglądam w szystk ie okolice jak poga­ nin, jak Słow ak, nie m ając stronnictwa dla dzisiejszych obrządków i przy­ chyln ości dla ojczyzny. Cały zakres słow iański zastępuje jej m iejsce i szanując w ia rę dzisiejszą nie m ogłem przem ilczeć, że ona jest na obaleniu przeszłej, która b yła kolebką naszej narodowości i źródłem Sławiańszczyzny. Gdzie na jeden w zór w iara i ośw iecenie, tam poszczególne krajów oznaki narodowości upadać m uszą [...]38.

Ani w proteście antycywilizacyjnym , ani w uświęceniu przeszłości słowiańskiej n ik t w tym czasie nie może być uznany za p artn e ra Cho­ dakowskiego. N ikt bowiem tak konsekw entnie nie operował religijnym i agrarnym m item Słowiańszczyzny. M yślenie Surowieckich — że uży­ jem y tego nazw iska symbolicznie — nacechowane tradycyjam i Oświe­ cenia, zabarwione dydaktyką obywatelską, a także rygoram i naukowości, w ykazuje stałą opozycję sacrum i profanum . Stąd zaczątki m yślenia w kategoriach m itu pełniły u nich właściwie funkcję instrum entalną, stając się składnikiem szerszej, dość synkretycznej i „świeckiej” stru k ­ tu ry światopoglądowej.

O snuta na tych założeniach w izja Słowiańszczyzny przybiera właści­ wie kształty utopii społeczeństwa doskonałego. Jest to propozycja n aj­

bliższa sercom badaczy z kręgu TPN.

Oczywiście nie chodzi o to, aby dowodzić, iż wyobrażenia o dawnej Słowiańszczyźnie spełniają wszelkie w arunki utopii, niemniej spełniają ich wiele, a n ade wszystko — powstały w klimacie tradycji myśli uto­ pijnej, tak popularnej w czasach Oświecenia. A więc dokonuje się od­ krycia daw nej Słowiańszczyzny na wzór odkrycia nieznanego kraju bądź wyspy nie notow anej przez m apy świata. Na owym terytorium żyją lu­ dzie dobrzy, prości i łagodni, panują zdrowe obyczaje. Kochają pokój i brzydzą się wojną. Zajm ują się upraw ą ziemi, prastary m zajęciem ludz­ kości. Nie są wszakże prym ityw ni. Cenią sztukę, potrafią korzystać z dóbr naturalnych, wznoszą pełne smaku budowle, a naw et rozwija­ ją handel, co poniekąd zaskakuje w tej utopijnej wizji, zakładającej wszak, jako konieczność, elem ent geograficznej izolacji. Wiele bowiem utopijnych wyobrażeń o pierw otnej Słowiańszczyźnie osnuto po prostu na braku przekazów źródłowych, ten stan rzeczy tłumacząc właśnie izo­ lacją geograficzną plemion słowiańskich osiadłych wśród lasów, a także ich umiłowaniem pokoju, który nie czynił z nich uczestników krw a­

37 Cyt. za: jw., s. 19. 38 Jw., s. 223.

(23)

w ej — przeto zanotowanej — historii świata. Z fak tu domniemanej izolacji uczyniono nie tylko kanw ę dla wizji Słowiańszczyzny, ale — jak w klasycznym schemacie utopii — pozytyw ny w yróżnik izolowane­ go terytorium . Zachować bowiem mogło ono w czystej postaci swe w ła­ ściwości i ustrzec je przed szkodliwym, rzecz jasna, w pływ em z ze­ w nątrz. Zajrzyjm y zatem w głąb owego m atecznika słowiańskiego, k ry ­ jącego w sobie znajomy kształt w yspy Utopii.

O stanie cywilizacyjnym i społecznym Słowian przedhistorycznych pisał Naruszewicz bez cienia iluzji — barbaria.

Co się do m nie ściąga, przywodząc do Polaków znowu Jornandesa słowa: l a s y z a m i a s t a m a j ą , a Chrystiana m nicha do Czechów zastosowane: b e z r z ą d u , b e z m i a s t , p r a w i r z ą d c y ż y l i — bezpiecznie w n o ­ szę, iż te słow a dostatecznie okazują, że cała policja w prowadzona, założenie m iasta Gniezna przez Lecha, a liczniejszych daleko m iast w Czechach przez Czecha istnym są dziejopisów szukających sław y dla narodu utworem [...]. Kończę bajeczną starożytności kronikę burząc w yżej um ieszczonym i przyczy­ nami dawne podania i sądzę, iż m iędzy rokiem 500 a sześćsetnym taka być m usiała krajowych mieszkańców dzicz, jaką m oże jeszcze w niektórych za­ kątkach A m eryki nietrudno znaleźć [...]39.

A oto kilka lat później postawiona hipoteza Surowieckiego, doty­ cząca tychże czasów, o których milczy historia:

w szędzie dostrzegać można, że wśród ciem nych owych w iek ów kw itnęło u nich rolnictwo, rękodzieła, handel, żegluga, przem ysł, a niekiedy kunszta zadziwia­ jące sw oją doskonałością uobyczajonych sąsiadów. Naród, który się kochał w m uzyce, rzeźbie, m alarstw ie, który znał trudną sztukę lania posągów krusz­ cowych; naród, który w ysyłając liczne naw y obciążone płodam i w łasnego przem ysłu do Grecji, Azji i Indów, opatrywał całą Europę północną w m ięk ­ kie jedw abie i złoto; który założyw szy pod lodow atym i osiam i św iata potężne m iasta, ściągał na sw oje targi o 500 m il w koło ludy nie znające się ani z języka, ani z im ienia; nareszcie naród kw itnący przez długie w iek i pod rządem nie- spokojnościom podległego gm inow ładztwa, wśród którego daleki przychodzień

znajdował bezpieczeństwo osoby i bogatych towarów, taki, m ówię, naród za­

pew ne nie był ani dzikim, ani barbarzyńskim 40. 39 N a r u s z e w i c z , Historia narodu polskiego, s. 62.

40 S u r o w i e c k i , Obraz dzieła o początkach, obyczajach, religii dawnych

Słowian, s. 204. Warto tu dodać, choć problem to z innego zakresu badań, że

awansowanie stanu cyw ilizacyjnego barbarzyńskich S łow ian było w pewnej m ierze oparte na w zm iankach dotyczących Słowian pomorskich, pogan, którzy w yk ształ­ cili znaczną kulturę przedchrześcijańską, budowali m iasta, trudnili się żeglars­ tw em itp. Jak trafnie pisze S. U r b a ń c z y k (Religia pogańskich Słowian. Kra­ ków 1047, s. 11), „wyobrażano sobie pochopnie, że takie sam e stosunki panowały na terenie całej Słow iańszczyzny. Tym czasem pom iędzy Pomorzem a plem ionam i w głębi kontynentu zachodziły prawdopodobnie w ielk ie różnice kulturalne”. O n ie­ jednolitym rozm ieszczeniu centrów cyw ilizacyjnych na terenie ziem słow iańskich

zob. zwłaszcza: K. T y m i e n i e c k i , Społeczeństw o Słowian lechickich. (Ród

i plemię). Lwów 1928. — J. K o s t r z e w s k i , K u ltu ra prapolska. Wyd. 2. Poznań

Cytaty

Powiązane dokumenty

FAKT: Na ogół jest to działanie bez sensu, bo i tak musimy wpisać punkt na li- stę kandydatów do najmniejszej i największej wartości funkcji, wyliczyć wartość funkcji w tym

Chcemy obliczyć pierwiastki jako funkcje zależne od współczynników w

„Tworzenie programów nauczania oraz scenariuszy lekcji i zajęć wchodzących w skład zestawów narzędzi edukacyjnych wspierających proces kształcenia ogólnego w

5 Poka», »e w przestrzeni Hausdora punkty s¡ domkni¦te, a ci¡gi zbie»ne maj¡ tylko jedn¡

- ściśle rosnąca wtedy i tylko wtedy, gdy jej pochodna jest nieujemna oraz między każdymi dwoma punktami przedziału P znajduje się punkt, w którym pochodna ' f jest dodatnia, -

Фабула обрастает сюжетом, связанным с проблемой имени: Борис обладает властью, но не имеет имени, Самозванец присваивает имя („Он

Aby się w nich nie pogubić, sporządzimy teraz ich listę, do której można będzie zawsze w razie wątpliwości

Czy świadomie o tym nie pisał, czy też wszelkie te informacje znalazły się w rękopisach, które polecił spalić po swojej śmierci.. Bo istotnie, wiele zostało zniszczonych