• Nie Znaleziono Wyników

Projekt okładki i strony tytułowej:

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Projekt okładki i strony tytułowej:"

Copied!
284
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

Wydawca:

Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN”

ul. Grodzka 21, 20-112 Lublin www.teatrnn.pl

teatrnn@tnn.lublin.pl

Tekst i redakcja: Agnieszka Góra

©Copyright by Agnieszka Góra

Redaktor prowadzący: Agnieszka Wiśniewska Redakcja językowo-stylistyczna: Krzysztof Gajowiak Skanowanie i kwerenda zdjęć: Marcin Fedorowicz, Marek

Nawratowicz

DTP: Piotr Brania

Druk i oprawa: PETIT s.c. Lublin

Nakład: 300 egz.

Fotografie na okładce: Edward Hartwig, Piotr Maciuk

Wydawca dołożył wszelkich starań w dotarciu do autorów prezentowanych fotografii. Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiały ikonograficzne stanowią część kolekcji z archiwum Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN”.

Publikacja współfinansowana ze środków Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.

Teatry siłą rzeczy szły wtedy w stronę publicystyki. To miało miejsce tuż po prze- mianie politycznej roku siedemdziesiątego, albo gdzieś w okolicach tej przemiany.

Po raz kolejny społeczeństwo zostało w jakiś sposób oszukane. I teatry studenckie, których było bardzo dużo, a ich liczba wciąż rosła, okazały się na tyle silne, że były w stanie wyartykułować własną postawę wobec tej sytuacji społeczno-politycz- nej. […] Lublin stanowił silny ośrodek życia teatralnego, studenckiego, klubowe- go. Tam istniał Teatr Gong 2. […] Potem, kiedy w roku siedemdziesiątym szóstym w Lublinie zaczęto organizować Konfrontacje Młodego Teatru, jeździłem tam dosyć regularnie. Konfrontacje były organizowane przez trzy zespoły lubelskie, tak jak pa- miętam – oni za to wzięli odpowiedzialność: Provisorium, Grupa Chwilowa i Sce- na 6. Zaczynały się bardzo poważne dyskusje. Okazało się, że na tematy polityczne można dyskutować wprost.

Krzysztof Sielicki, kierownik literacki Teatru Polskiego Radia

Zapraszamy na stronę internetową

poświęconą historii teatrów alternatywnych w Lublinie

WWW.TEATRY.TEATRNN.PL

Polecamy również:

WWW.LEKSYKON.TEATRNN.PL

WWW.HISTORIAMOWIONA.TEATRNN.PL

(3)

Spis treści

Tomasz Pietrasiewicz WSTĘP ... 5

Małgorzata Choma-Jusińska „Teatr jest miejscem, gdzie najtrudniej kłamać” ... 6

Agnieszka Góra ZOMO NAJMOCNIEJ BIJE BRAWO. Reportaże z Chatki Żaka ...11

Kapitan ...13

Zastawa „cebulowa” Renata Dziedzic-Rzepecka ...21

DS „Grześ” Andrzej Mathiasz ...32

Podmiot męski (o duszy kobiecej) Krzysztof Hariasz, Bogusław Janczyk,

Wiesław Kaczkowski, Janusz Opryński ... 48

Letnie buty Irena „Beata” Michałkiewicz ...66

Figurant. Kryptonim „Kurtyna” ...77

List gończy Aniela Bryłowska, Jan Bryłowski ...84

Gość-inny z Lublina Tomasz Kitliński ...98

ZOMO najmocniej bije brawo Krzysztof Borowiec ... 115

Pan Leszczyński z ulicy Chrobrego Stanisław Leszczyński ...130

Perskie oko do widza Małgorzata Gnot ...143

Szmaty Leona Andrzej Rozhin ...154

Minstrel Krzysztof Radzki ...166

Typowy zawodowiec Wojciech Boguszewski ...169

Belle époque Piotr Kotowski ...177

Pokój 713 Jan Kondrak ...184

Mieszkanie Grudniów Wiesław Ruchlicki ...190

Masada nigdy więcej nie zostanie zdobyta ...197

Prochowiec Tomasz Pietrasiewicz ...200

(4)

Dostojewski jest nieśmiertelny! Urszula Brytan-Golejewska ... 211

CX717 Henryk Kowalczyk ...221

Dwie wiolonczele i jeden aktor Witold Dąbrowski ...230

Teatr życiem płacony Sławomir Jankowski ...237

*** ...246

Listy ...247

KALENDARIUM ...251

BIBLIOGRAFIA ... 280

MIEJSCA ...282

OD AUTORA ... 284

(5)

Niewielu studentów studiujących obec- nie w Lublinie i przychodzących czasa- mi do Chatki Żaka zdaje sobie sprawę z tego, czym było to miejsce w latach 70. i pierwszej połowie lat 80. ubiegłe- go wieku – jak wielką kulturotwórczą rolę (dzięki działającym w niej teatrom, ale też świetnemu Kinu Studyjnemu) odgrywało w Lublinie. Przez lata od- bywały się tu również coroczne ogól- nopolskie przeglądy teatralne: Lubel- ska Wiosna Teatralna i Konfrontacje Młodego Teatru. W tym okresie dzia- łały też w mieście inne ważne teatry:

OPT „Gardzienice”, Scena Plastyczna KUL, Teatr Wizji i Ruchu. To wszystko powodowało, że Lublin stał się jednym z najciekawszych miejsc teatralnych na ówczesnej mapie kulturalnej Polski. Tak więc mimo szarości PRL-u były w Lubli- nie miejsca i osoby, dzięki którym mia- sto miało swój własny charakter, swoją przestrzeń wolności.

Chatka Żaka, ze swoją już zapo- mnianą niezwykłą historią, jest przy- kładem kulturowej amnezji, tak cha- rakterystycznej dla naszych czasów.

Brak pamięci o wielu ważnych zjawi- skach i osobach z życia artystycznego Lublina powinien stanowić powód do wstydu dla całego środowiska kultu- ralnego miasta. Wciąż nie mamy opra- cowań dotyczących lat 70. i 80., a po- święconych np. lubelskiemu teatrowi alternatywnemu (OPT „Gardzienice”, Scena Plastyczna KUL, Teatr Wizji i Ru- chu, Scena 6, Teatr Provisorium, Gru- pa Chwilowa), środowisku literackiemu Lublina, Biuru Wystaw Artystycznych czy też wielu osobom związanym z na- szym miastem, takim jak chociażby Jerzy Ludwiński, Ewa Benesz, Tade-

usz Mysłowski. To wszystko powinno stać się ważnym elementem opowieści o Lublinie.

Prezentowany kolejny tom pisma

„Scriptores” nie ma charakteru mo- nografii. Jest to zbiór reportaży Ag- nieszki Góry, który powstał na pod- stawie rozmów, jakie przeprowadziła m.in. z twórcami teatrów działającymi w Chatce Żaka w latach 70. i 80. Wyła- nia się z nich niebanalny obraz środowi- ska lubelskich teatrów alternatywnych z wieloma barw nymi postaciami. Kilka tekstów poświęcono osobom związa- nym nie z teatrami, ale z samą Chatką Żaka. A w tle oczywiście polityka. Przy- pomnijmy, że okres, o którym mówimy, to czas powstania i działalności KOR-u, wyboru Polaka na papieża, narodzin

„Solidarności”, stanu wojennego.

Tę wielką historię często można od- naleźć w dramatycznych losach wie- lu twórców ze wspomnianych teatrów.

Nierzadko byli oni zaangażowani w podziemie wydawnicze okresu PRL-u, w tworzenie „Solidarności” i NZS-u, strajki po ogłoszeniu stanu wojennego.

Wielu z nich musiało wyemigrować. Nie do wszystkich udało się dotrzeć, kilka osób już nie żyje.

Okres związany z działalnością tea- trów w Chatce Żaka kończy się ich odej- ściem do Lubelskiego Domu Kultury w roku 1984. Wtedy też zaczyna się zu- pełnie nowy rozdział w ich działalności, trwający aż do początku wielkich prze- mian ustrojowych, do których drogę otworzyły wybory w 1989 roku. Na tej też dacie kończymy swoją opowieść. Bo to, co nastąpiło później, to już zupełnie inna historia.

Tomasz Pietrasiewicz

(6)

Małgorzata Choma-Jusińska

„Teatr jest miejscem, gdzie najtrudniej kłamać”

Teatr niezależny w Lublinie w latach 70. i 80. XX wieku

1

W Polsce powojennej życie publiczne zostało wprzęgnięte w sferę polityki.

Twórcy – tak jak całe społeczeństwo – przyjęli różne postawy, od akceptacji dla nowej władzy i mechanizmów rzą- dzenia, po jawny opór. Najwięcej było zapewne postaw pośrednich i przysto- sowania do powojennych realiów spo- łeczno-politycznych. Niektórzy artyści, zwłaszcza po 1956 roku, starali się uciec w takie obszary, które maksymalnie od- daliłyby ich od wpływu ideologii i po- lityki. Jakaś część z nich, wciąż trud- na do określenia, starała się poszerzać sferę niezależności tak, by artysta miał poczucie nieskrępowanej aktywności twórczej, a zarazem by tej wolności do- świadczał odbiorca jego dzieła. Kształ- towało się zjawisko, które można zde- finiować jako kulturę niezależną (choć to określenie nieprecyzyjne i obarczone subiektywizmem oceny).

W drugiej połowie lat 70. i w latach 80. w tak rozumianej niezależnej czy też wolnej twórczości mieściło się kilka zjawisk. Najczęściej tego pojęcia uży- wa się do określenia aktywności kultu- ralnej po Sierpniu ’80, prezentowanej poza oficjalnym obiegiem, a w stanie wojennym w podziemiu. Ale również w okresie wcześniejszym, także pod pa- tronatem państwowych instytucji, po- wstawały dzieła, które diagnozowały system społeczno-polityczny, a pub- liczność dostrzegała w nich antytota- litarne akcenty. Przykładem jest doro- bek teatrów studenckich (np. Teatru Ósmego Dnia).

Interesująca jest zwłaszcza ich twór- czość w latach 70. Wpływ na nią miały zarówno procesy zachodzące w sferze kultury, jak i w polityce. Przełomem były wydarzenia Marca ’68, których jed- ną z bezpośrednich przyczyn było zdję- cie z afisza w Teatrze Narodowym Dzia- dów. Marzec unaocznił środowiskom twórczym i intelektualnym, że władze nie zamierzają godzić się na poszerza- nie sfery wolności, a bunty pod hasła- mi prawdy, demokracji, sprawiedliwości będą zdecydowanie tłumione.

Na kierunki i metody pracy arty- stycznej zespołów studenckich szcze- gólnie oddziaływał dorobek Jerzego Grotowskiego, jednego z największych reformatorów współczesnego teatru.

Z jego koncepcji artyści czerpali nową wizję aktorstwa jako drogi do poszuki- wania prawdy, samorealizacji oraz dia- logu z publicznością.

Dorobek teatrów studenckich jest często postrzegany jako element kon- testacji zastanych wzorców w teatrze, zwłaszcza wobec uwikłania kultury w sferę polityki. Niewątpliwy wpływ na ich twórczość miał ruch kontr- kulturowy, który do Polski dotarł po 1970 roku, z opóźnieniem w stosunku do zjawisk zachodzących na Zacho- dzie. Teatry studenckie często są za- tem określane jako alternatywne, nie- zależne lub uważa się je za przejaw kontrkultury.

W sensie instytucjonalnym teatry studenckie przez większość czasu znaj- dowały się pod patronatem oficjalnych

1 Artykuł jest obszer- nym fragmentem tekstu opublikowanego w fol- derze „Teatr jest miej- scem, gdzie najtrudniej kłamać”. Teatr niezależ- ny w Lublinie w l. 70. i 80.

(Lublin 2009), przygoto- wanym w związku z cy- klem imprez Rok Kultu- ry Niezależnej – Teatr Niezależny.

(7)

organizacji młodzieżowych: Zrzeszenia Studentów Polskich, a po 1973 roku – Socjalistycznego Związku Studentów Polskich. Część zespołów wypracowa- ła jednak znaczną niezależność w pra- cy twórczej.

Lublin w drugiej połowie lat 70. był jednym z najważniejszych ośrodków kultury studenckiej. Działały tutaj ce- nione teatry: Grupa Chwilowa, kiero- wany przez Krzysztofa Borowca, Scena 6 Henryka Kowalczyka oraz Proviso- rium, do dzisiaj prowadzony przez Ja- nusza Opryńskiego. Miały swoją siedzi- bę w Akademickim Centrum Kultury UMCS „Chatka Żaka”.

Z Lublinem związana była również działalność artystyczna Leszka Mądzi- ka i stworzonej przez niego Sceny Pla- stycznej KUL. W przeciwieństwie do pozostałych teatrów studenckich ze- spół ten nie miał państwowego mece- nasa. W spektaklach Sceny Plastycznej KUL zredukowano rolę aktora i sło- wa. Podstawowe znaczenie miały ele- menty plastyczne, muzyka, rekwizyty.

Człowiek też był jednak obecny. Twór- ca teatru pokazywał go w ważnych czy wręcz krytycznych sytuacjach: słabości, śmierci, zetknięcia z Bogiem. Dlatego Scena Plastyczna KUL jest określana jako teatr egzystencjalny, metafizyczny, nawet religijny.

Aby obraz twórczości teatralnej w Lublinie był pełny, należy dodać, że poza teatrem repertuarowym działał tutaj również Teatr Wizji i Ruchu, a w podlubelskich Gardzienicach – Ośro- dek Praktyk Teatralnych „Gardzienice”.

Od 1976 do 1981 roku w Lublinie fo- rum prezentowania szerokiej publicz- ności dorobku teatrów studenckich z całego kraju stanowiły Konfronta- cje Młodego Teatru, jedna z najważ- niejszych tego rodzaju imprez w owym czasie. (Tradycja festiwali teatralnych w Lublinie sięgała 1966 roku – wówczas odbyła się pierwsza Studencka Wiosna

Teatralna. Jej inicjatorem był Andrzej Rozhin, twórca działającego w Chatce Żaka Teatru Gong 2).

Poza teatrami lubelskimi, w czasie Konfrontacji spektakle pokazywało kil- kanaście innych zespołów, m.in. Teatr Jedynka z Gdańska, Teatr Ósmego Dnia z Poznania, Akademia Ruchu z War- szawy, Teatr 38 z Krakowa, Teatr „Ą”

oraz Teatr 77 z Łodzi. Ważnym wyda- rzeniem kolejnych edycji Konfrontacji był występ Teatru Ósmego Dnia, cie- szącego się sławą zespołu niepokorne- go. Prezentował on w Lublinie spekta- kle uznane za jedne z najważniejszych w dorobku teatrów studenckich: Ach, jakże godnie żyliśmy oraz Przecena dla wszystkich.

Zespół poznańskich Ósemek otwar- cie współpracował z opozycją lat 70. Po- zostałe teatry nie angażowały się bezpo- średnio w tego rodzaju działalność, ale w środowisku, które skupiło się wokół teatrów alternatywnych – wśród arty- stów, sympatyków, widzów, recenzen- tów – były osoby związane z opozy- cją, zwłaszcza środowiskiem Komitetu Obrony Robotników. I ta okoliczność niewątpliwie wywarła wpływ na doro- bek teatrów.

Twórczość zespołów studenckich miała często charakter nonkonfor- mistyczny – jednak na ogół unikano bezpośredniej wymowy politycznej – dotykała raczej sfery etyki i wartości.

Teatry piętnowały za to mechanizmy życia społecznego i instytucje państwa ograniczające wolność jednostek i zbio- rowości. Twórcy starali się pokazać na- rzędzia indoktrynacji i manipulowa- nia społeczeństwem; unaoczniali skutki konformizmu, zgody na ubezwłasno- wolnienie i zunifikowanie. W spekta- klach szczególny nacisk kładziono na konieczność odnalezienia własnej drogi postępowania. Artyści nie dawali jed- nak gotowych recept, skłaniali do re- fleksji i dyskusji.

(8)

Przedstawienia, również lubelskich ze- społów, były interpretowane jako efekt doświadczenia pokoleniowego – boles- nego rozdźwięku między oczekiwania- mi (przede wszystkim funkcjonowania w lepszej rzeczywistości) a możliwością ich realizacji. Stanowiły one również wyraz buntu przeciwko reglamentowa- niu życia kulturalnego.

Spektakle tworzyły też płaszczyznę, na której odbywał się dialog między artystami i odbiorcami, pozbawiony ograniczeń i zafałszowań, jakimi było obciążone społeczne komunikowanie w codziennym życiu.

Kontestacja realiów społeczno-po- litycznych naraziła zespoły na szyka- ny ze strony władz. Kłopoty z cenzurą miała Grupa Chwilowa i przygotowa- ny przez nią spektakl Pokaz. W 1979 roku Nasza niedziela Teatru Proviso- rium nie dostała zgody lubelskiej dele- gatury Głównego Urzędu Kontroli Pra- sy Publikacji i Widowisk na otwartą publiczną prezentację. W tym samym roku na Konfrontacjach w czasie kon- kursu nie mogły być grane: Nie nam lecieć na wyspy szczęśliwe Provisorium oraz Ach, jakże godnie żyliśmy Teatru Ósmego Dnia. Żywiołowe reakcje pub- liczności w czasie pozakonkursowych przedstawień oraz pozytywne opinie dziennikarzy i krytyków, oceniających te spektakle jako jedne z najlepszych w repertuarze teatrów studenckich, potwierdzały, że zainteresowanie ar- tystów otaczającą ich rzeczywistością pokrywało się z emocjami i doświad- czeniami widzów.

W 1980 roku laureatami Konfrontacji zostały: Teatr Provisorium, nagrodzony za Nie nam lecieć na wyspy szczęśliwe, oraz gdański Teatr Jedynka – za przed- stawienie Odzyskać przepłakane lata.

Obserwatorka imprezy Aldona Jawłow- ska oceniała, że ten ostatni spektakl naj- lepiej trafiał w nastrój Konfrontacji, był ich kulminacją. Kończył się symbolicz-

nym samospaleniem jednego z boha- terów, co stanowiło reakcję na świat, którego nie akceptował, a nie umiał też zmienić. W odczuciu widzów i w in- tencji jego twórców to samospalenie było jednocześnie aktem oczyszczenia, zapowiedzią „nowego”. Trzy miesiące później, w lipcu 1980 roku, rozpoczęły się strajki pracownicze na Lubelszczyź- nie, w sierpniu – na Wybrzeżu; nastą- pił ciąg zdarzeń, które doprowadziły do powstania „Solidarności”.

Teatry studenckie, również te z Lub- lina, nie pozostały obojętne wobec ro- dzącego się ruchu społecznego. W 1980 roku lubelskie zespoły wzięły udział w festiwalu zatytułowanym „Teatr Studencki Robotnikom Gdańsk ’80”, towarzyszącym uroczystemu odsło- nięciu pomnika Poległych Stoczniow- ców. Wystąpiły wówczas Teatr Jedyn- ka z Gdańska, Teatr Ósmego Dnia oraz zespół Provisorium ze spektaklem Nie nam lecieć na wyspy szczęśliwe, Scena Plastyczna KUL z Ikarem oraz Grupa Chwilowa z Martwą naturą.

W 1980 roku członkowie zespołów lubelskich zaangażowali się w tworze- nie Niezależnego Zrzeszenia Studentów (Andrzej Mathiasz z Provisorium został nawet wiceprzewodniczącym Zrzesze- nia na UMCS). NZS stał się również no- wym mecenasem teatrów.

Jeszcze w 1979 roku teatry studen- ckie próbowały stworzyć samorząd- ne struktury, które stanowiłyby płasz- czyznę organizacyjną nieskrępowanej aktywności twórczej i dyskusji na te- maty ważne dla całego środowiska sku- pionego wokół zespołów. Po Sierpniu dążenie do zminimalizowania wpły- wu państwa na kulturę, do odzyskania przez nią autonomiczności dało o sobie znać we wszystkich sferach życia arty- stycznego, kulturalnego i naukowego.

Symbolem tego stał się Kongres Kultu- ry Polskiej, którego obrady przerwało wprowadzenie stanu wojennego.

(9)

Wydarzenia, jakie miały miejsce w Pol- sce po 13 grudnia 1981 roku, ułatwiły ludziom teatru zajęcie jednoznacznego stanowiska wobec polityki władz, choć i w przypadku aktorów współistniały różne postawy – z jednej strony przy- padki publicznego poparcia dla stanu wojennego, z drugiej – znacznie szersze zjawisko bojkotu oficjalnych mediów, jako narzędzia kłamstwa i propagandy.

W Lublinie członkowie teatrów stu- denckich już od 13 grudnia angażowali się w protesty przeciwko wprowadze- niu stanu wojennego – uczestniczyli w strajku na UMCS. Współorganizowa- li opór społeczny – Krzysztof Hariasz z Provisorium i Emil Warda z Grupy Chwilowej, wspólnie z dwoma innymi kolegami, byli pierwszymi redaktora- mi i drukarzami „Informatora »Soli- darność« Region Środkowo-Wschodni”,

najdłużej ukazującego się pisma pod- ziemnej „Solidarności”.

Wobec wydarzeń stanu wojennego obojętni nie pozostali także inni arty- ści. Zaangażowanie polityczne ściągnę- ło na nich represje władz. W ośrodkach internowania i areszcie znaleźli się An- drzej Mathiasz, Emil Warda i Sławomir Skop z Provisorium. Przeżycia związa- ne z ich uwięzieniem znalazły odzwier- ciedlenie w nowej wersji przedstawie- nia Nie nam lecieć na wyspy szczęśliwe, a zwłaszcza w spektaklu Wspomnienia z domu umarłych, opartym na Innym świecie Gustawa Herlinga-Grudzińskie- go. W 1983 roku, wkrótce po pierwszym przedstawieniu, cenzura wydała zakaz publicznych prezentacji przedstawienia.

W tym samym roku Provisorium, Gru- pa Chwilowa i Scena 6 opuściły Chat- kę Żaka.

(10)
(11)

ZOMO najmocniej bije brawo

Agnieszka Góra

Zbiór reportaży, którego wspólnym elementem jest Akademickie Centrum Kultury UMCS „Chatka Żaka”, gdzie w latach 70. i 80. ruch teatralny w środowisku studenckim Lublina rozwijał się najbardziej dynamicznie.

Twórcy nazywali swoje teatry alternatywnymi. Niezależnymi od panującego systemu politycznego.

(12)

Ludzie zapamiętują to, co chcą zapamiętać, a nie to, co dzia- ło się w rzeczywistości. Każdy bowiem barwi ją po swojemu, każdy w swoim tyglu czyni z niej własną miksturę. Dotar- cie więc do przeszłości jako takiej, takiej, jaka była ona na- prawdę, jest niemożliwe, dostępne są nam tylko różne jej warianty, mniej lub bardziej wiarygodne, mniej lub bardziej dziś nam odpowiadające. Przeszłość nie istnieje. Są tylko jej nieskończone wersje.

Ryszard Kapuściński, Podróże z Herodotem

(13)

Kapitan

Było dwóch braci.

Jeden był pracownikiem milicji, drugi miał kłopoty z prawem.

Zarzutów było kilka.

Pierwszy zegarek miał gwizdnąć chłopcu przy basenie na ulicy Grott- gera w Lublinie.

Właściciel drugiego zegarka, warte- go 800 zł, siedział w kawiarni Tip Top.

Podejrzany miał go ukraść w porozu- mieniu z Zenonem T.

Trzecia była złota obrączka. Wartość 400 zł.

Później – srebrne widelce. Sztuk pięć.

Miał je przywłaszczyć w noc sylwestro- wą 1966/1967.

– Nie przypominam sobie, abym współ- działał w kradzieży zegarka na basenie – zeznawał podejrzany. Potem zaprzeczył, aby ukradł srebrne widelce.

– Przecież byliście w tamtym mieszka- niu – upierał się milicjant.

– Wiedziałem co prawda o zamiarze ich przywłaszczenia przez Krzyszto- fa R., lecz w dokonaniu kradzieży nie uczestniczyłem ani też w podziale pie- niędzy uzyskanych w wyniku sprzedaży skradzionych przedmiotów – tłumaczył podejrzany. Przyznał się za to do pozo- stałych zarzutów. Podobnie jak do tego, że działał razem z Zenonem T. i Krzysz- tofem R. Co ukradli – sprzedawali. Pie- niądze szły na alkohol.

Podejrzany to Mieczysław G. Wcześ- niej karany za paserstwo. W roku 1965 stracił prawo jazdy za prowadzenie po- jazdu po pijanemu. Kiedy oskarżano go o kradzież, był kawalerem i współ- właścicielem kwiaciarni. Wykształcenie średnie. Bezpartyjny. W 1975 roku oże- nił się z Marią i został ojcem.

Mieczysław G. miał brata. Nazywał się Witold G.

Witold G. miał 27 lat i pracował dla SB, kiedy od 1 czerwca do 7 sierpnia 1967 roku Wydział Dochodzeniowy Komendy Miejskiej MO w Lublinie wszczął siedem postępowań przygoto- wawczych w sprawie kradzieży zegar- ków i pieniędzy dokonywanych w latach 1965–1966 w Lublinie.

Być może na komendę przyszła kobieta.

Zadbana. Trzydzieści kilka lat. Niebie- ska sukienka za kolano i włosy kręcone na papiloty.

– Skradziono mi srebrne widelce – stwierdziła.

Lublin w czasach PRL.

Fot. Jacek Mirosław.

Ze zbiorów Jacka Mirosława.

(14)

Być może niedługo potem razem z sy- nem wszedł mężczyzna – w średnim wieku. Broda i wąsy. Szarpnął małego za nadgarstek: – Chłopakowi buchnęli zegarek. Przy basenie.

Pojawiła się też pani Wiesława. Dum- na, poważna.

– Mój zegarek wart był 800 zł! – rzu- ciła ostro

Witold G. zapewnił, że zapozna się z no- tatką służbową na temat swojego brata Mieczysława.

Gdyby wcześniej na Mirosławie G.

ciążyły zarzuty kradzieży, być może Witold nie pracowałby w SB. To tyl-

ko gdybanie.

Witold i Mieczysław byli synami Stani- sława, krawca.

Pan Stanisław przed wojną mieszkał w Warszawie. Pracował jako czeladnik w prywatnym zakładzie. Podczas oku- pacji miał samodzielny zakład krawie- cki w Solcu nad Wisłą. W czasie wy- siedlenia w czterdziestym trzecim szył

we wsi Czerwona, powiat Iłża. Mieszkał tam do roku 1944.

Być może żonę poznał przy ladzie sklepu – najpierw poprosił o chleb i mleko, potem zaprosił na spacer.

Na pewno miała na imię Helena i do dwudziestego dziewiątego pracowała w sklepie spożywczym w Warszawie na ulicy Mokotowskiej. Pobrali się.

Małżeństwo G. ani przed trzydzie- stym dziewiątym rokiem, ani w cza- sie okupacji działalności politycznej nie prowadziło. Nikt z ich rodziny nie współpracował z wywiadem. Nikt nie był Niemcem. Nie mieli wujków za gra- nicą. Z krajami kapitalistycznymi nie utrzymywali kontaktów. Wiedział to podporucznik N., który szył u krawca.

Krawiec właśnie brał czarną nić. Górna nitka przechodziła od szpulki przez ha- czyk do talerzyków regulacji naprężenia.

I górna, i dolna – obie były odpowied- nio naprężone, a spod maszyny opadał materiał. Mocny, ciężki. Raczej szaro- bury. Materiał opadł, maszyna ruszyła.

Jej stukot zagłuszył pukanie do drzwi.

Wszedł podporucznik N.

Krawiec nie zareagował. Mate- riał opadał. Przez hałas przebiły się słowa podporucznika: – Pamiętacie o przymiarce?

Pan Stanisław drgnął przestraszo- ny, odwrócił się, wreszcie odetchnął.

N.  stał w pełnym umundurowaniu.

Z „Trybuną Ludu” pod pachą.

– Odłóżcie robotę, nie mam czasu. Na służbie jestem.

Krawiec wskazał na parawan.

– Rękawy poprawicie – skwitował pod- porucznik po przymiarce.

Pan Stanisław zaznaczył mankiet.

N. stał wyprostowany i patrzył. Może na ścianę. Niewykluczone, że wisiał tam plakat – na nim wielkie oko, niżej skład z wagonami, a na górze napis: „Nadzór nad pracą zwiększa bezpieczeństwo”.

Być może w zakładzie pana Stanisława Ogród Saski w Lublinie

w czasach PRL.

Fot. Jacek Mirosław.

Ze zbiorów Jacka Mirosława.

(15)

znajdował się też inny afisz, z napisem:

„Do pracy najlepiej orzeźwia i wzmacnia PIWO”. Dalej niezbędna informacja, że litr piwa zawiera 250 kalorii, a człowiek pracy potrzebuje 3000 kalorii dziennie.

I jeszcze rada: „Pijcie odżywcze piwo państwowych browarów”.

– Do kościoła chodzicie? – spytał nagle podporucznik N.

– Nie praktykuję – odpowiedział krawiec.

N. zapisał.

– Niedzielę spędzam w zakładzie. Prze- ważnie pracuję do południa – dodał pan Stanisław. (Kiedy o to samo pytali sąsie- dzi, mówił inaczej: „Pracuję w niedzielę, bo nie kradnę”.)

– Wierzycie?

– A wy, podporuczniku, w coś wierzycie?

– spytał krawiec i od razu wystraszył się własnej bezczelności.

– W idee sprawiedliwości społecznej – dumnie odrzekł N. – I materializm!

– Potem padły kolejne pytania: – Czy w takim duchu i syna wychowujecie?

Macie syna, prawda?

– Dwóch.

– Starszy Witold, zgadza się?

– Pierworodny. Szacunku do pracy na- uczony. Kraj buduje – wyliczał krawiec na jednym oddechu. – Skończył podsta- wówkę. Poszedł do Technikum Budowy Dróg i Mostów w Lublinie. Potem prze- niósł się do technikum w Jarosławiu.

– Doświadczenie ma?

– Był w Rejonie Eksploatacji Dróg Pub- licznych i Mostów w Lublinie.

– Na jakim stanowisku?

– Technik.

– Mówicie, że był?

– Pracował jakoś od sierpnia pięćdzie- siątego dziewiątego do października następnego roku. Potem poszedł do wojska, do Szkoły Batalionów Inżynie- ryjno-Budowlanych, w Gnieźnie. Póź- niej przenieśli go do Nowego Dworu Mazowieckiego – do kampanii inży- nieryjnej, na dowódcę drużyny. Dalej

przerzucili do Braniewa, a w kwietniu sześćdziesiątego drugiego znów do Nowego Dworu Mazowieckiego. Kil- ka tygodniu temu zwolnili go z czyn- nej służby.

Rozmowa N. z krawcem mogła wyglą- dać właśnie tak. Informacja o poglądach krawca, jego fachu i edukacji jego syna znalazła się w notatce służbowej, a tak- że podaniu o pracę Witolda G.1 N. uważał krawca za dobrego człowieka.

Sumiennego, zaufanego, który do tego, co miał, doszedł dzięki pracy własnych rąk, dlatego kilka metrów za zakładem na „Trybunie Ludu” zapisał: „Stanisław G. do obecnego ustroju stosunek ma dobry”. Czy tak rzeczywiście było, mo- żemy się tylko domyślać. Stwierdzenie na pewno znalazło się w notatce służbo- wej podporucznika. Podobnie jak opinia z III Komisariatu MO. Milicjanci znali krawca. Powiedzieli N.:

obywatel Stanisław G. często udziela informacji,

mamy do niego zaufanie, jest za tym, aby zło tępić.

Kiedy Witold G. chciał zostać pracow- nikiem umysłowym SB, N. wystawił ro- dzinie G. pozytywną opinię.

– Mógłbym się przyczynić do utrwale- nia władzy ludowej – zapewniał Witold G. Miał włosy w odcieniu ciemny blond.

Zaczesane do tyłu. Twarz pociągłą, 181 cm wzrostu i oczy szare. Wiemy o tym dzięki zdjęciu z 1962.

Musiał się odnaleźć w nowym zawo- dzie. Na jego temat wydano kilka opi- nii. W pierwszej naczelnik stwierdził, że Witold G. pracownikiem jest śred- nio zdolnym. Za to zdyscyplinowanym, prawdomównym i w kolektywie zaakli- matyzował się dobrze.

Druga opinia pochodzi z roku sześć- dziesiątego piątego. Napisano w niej, że

1 Obecnie notatka znaj- duje się w archiwach IPN, Oddział w Lubli- nie.

(16)

z siecią TW2 dotychczas nie pracował.

Że prowadził jedną sprawę, w której brakowało tajnych źródeł informacji. Że nie wykazywał inicjatywy na odcinku pozyskiwania TW, ale dbał o społeczną użyteczność swojej pracy. Że pracował nad podniesieniem poziomu zawodo- wego i politycznego, lecz politycznie wyrobiony był średnio. Że nie brał ak- tywnego udziału w życiu organizacji partyjnej, ale jego strona etyczno-mo-

ralna nie budziła zastrzeżeń. I że miał perspektywę wzrostu.

To prawda. Skończył dopiero 25 lat.

Ożenił się. Ona zwykle nosiła blond włosy starannie ułożone w stylu mod- nym w latach 60. Pierwszy raz mógł ją zobaczyć przez szybę zakładu fryzjer- skiego ubraną w fartuszek pachnący

polleną. Niewykluczone, że za pierw- szym razem nie odważył się wejść.

Przez nieśmiałość. Za drugim razem uwijała się z nożyczkami w ręku. On w garniturze i pod krawatem. Włosy za- czesane – wiemy jak. Tym razem wszedł i spytał: – Pani strzyże mężczyzn?

Skinęła głową, zarumieniła się.

Mogli jednak poznać się gdzie indziej:

na prywatce albo zabawie. Na pewno miała na imię Renata. Na pewno po-

prosił ją o rękę. Z bukietem róż, może goździków, spytał, czy za niego wyjdzie.

Zgodziła się.

Trzeba ją było sprawdzić.

Funkcjonariusz zanotował: pocho- dzenie społeczno-robotnicze. Majątku nie posiada. Opinię ma dobrą. Mieszka z rodzicami, ma młodszą siostrę. Ojciec

2 TW – tajny współpra- cownik.

Lublin w czasach PRL.

Fot. Jacek Mirosław, 1972.

Ze zbiorów Jacka Mirosława.

(17)

fryzjer pracuje w Spółdzielni Fryzjer- skiej w Lublinie. Matka jest pracowni- kiem umysłowym, lecz w jakim przed- siębiorstwie, tego nie ustalono. Siostra Elżbieta w liceum. Rodzina z krajami kapitalistycznymi nie ma kontaktów.

Młodej parze urodził się syn. Na ko- mendzie Witolda G. uznawano wtedy za zdyscyplinowanego, prawdomówne- go, koleżeńskiego i lubianego w kolekty- wie. Przełożeni wciąż narzekali jednak na jego niewielką inwencję. Potwierdzi- ła to sprawa o kryptonimie „Szkodnia- cy” – założona na podstawie sygnałów o szkodliwej działalności przy budowie kanału Wieprz–Krzna. Witold nie po- trafił tej sprawy wyjaśnić, a jego stara- nia nie rokowały rychłego jej zakończe- nia. Zamiast jechać w teren, prowadził korespondencję. Informacji szukał w lo- kalnej prasie i dziennikach radiowych.

– Studiuj literaturę marksistowską i czy- taj tygodniki polityczno-społeczne – poradził przełożony.

Syn miał dwa latka.

Witold G. w maju sześćdziesiątego ósmego odpowiadał za osobisty kon- takt z sześcioma TW, z których trzech pozyskano w okresie dwóch lat. Wie- dział już, kiedy ma do czynienia z tym, co antysocjalistyczne. Umiał też po- zyskiwać agenturalne źródła infor- macji. Z czasem uzyskał stopień ka- pitana. Miał już doświadczenie, łatwo łączył teorię z praktyczną pracą ope- racyjną. Miał na koncie sprawę, w któ- rej rozpracował nielegalną organizację w środowisku studenckim, i był auto- rem kompleksowej informacji o sytu- acji polityczno-operacyjnej w środo- wisku akademickim. W Wydziale III KWMO lubiano go.

W 1979 roku naczelnik napisał: „Witold G. posiada bardzo dobre ogólne roze- znanie środowiska UMCS. Co za tym idzie, dobre kontakty służbowe bądź

poufne z wieloma osobami spośród kadry naukowo-dydaktycznej. Znany w środowisku i cieszy się autorytetem”.

Miewał też wpadki.

– Naruszyliście podstawowe zasady or- ganizacji pracy operacyjnej. Dopuści- liście do poważnych zaniedbań w pra- cy z osobowymi źródłami informacji – krzyczał na niego przełożony.

Zaniedbania obiecał wyeliminować.

Słowa dotrzymał. W roku 1982 na- czelnik zauważył: „Powierzony mu od- cinek pracy należał do trudnych i praco- chłonnych, z nałożonych obowiązków wywiązywał się bardzo dobrze. Posia- dał bardzo dobre rozeznanie na ochra- nianym obiekcie”.

UMCS-em (w tym Akademickim Centrum Kultury UMCS „Chatka Żaka”) zajmował się czternaście lat.

Miał na koncie osiemnaście ujawnio-

nych zagrożeń w tej instytucji, z czego pięć zlikwidował. Wszystkie w okresie od 1 kwietnia 1980 do 1 kwietnia 1982 roku. Był samodzielny, zaangażowany, zdecydowany i zaradny.

Prywatnie przykładny mąż i ojciec.

Teść. W osiemdziesiątym ósmym jego syn wziął ślub z ceremoniałem świe-

Pomnik Marii Curie-Skłodowskiej na miasteczku akademickim UMCS w Lublinie.

Fot. Jacek Mirosław.

Ze zbiorów Jacka Mirosława.

(18)

ckim. Wybranka syna i jej rodzina także reprezentowali światopogląd materialistyczny.

W milicji spędził dwadzieścia osiem lat.

Miał pięćdziesiątkę, kiedy zaczęła nada- wać pierwsza prywatna stacja radiowa RMF FM. Przeszedł na emeryturę, ze względów zdrowotnych. Choroba wień- cowa, nadciśnienie tętnicze. Z badań wynikało, że kapitan nie jest już zdolny do służby w MO.

Wróćmy do Mieczysława G. Tego, któ- ry w wieku dwudziestu lat kradł ob- rączki i zegarki. Prowadził kwiaciarnię.

Później pracował na stacji PKP Lub- lin w służbie ruchowo-technicznej. Był stażystą, potem dyżurnym ruchu klasy III, później II. Wreszcie mianowano go pracownikiem Przedsiębiorstwa PKP i przeniesiono do Dyspozytury Rejono- wej Dyrekcji Kolei Państwowych na sta- nowisko dyspozytora. Zdał wymagane egzaminy specjalistyczne i awansował.

Mógłby wspiąć się wyżej, gdyby nie noc z 4 na 5 maja 1981 roku. Miał służbę

jako dyspozytor odcinkowy w DRKP.

O 22 samowolnie opuścił stanowisko pracy. Nie zgłosił się aż do 13 maja. Po- tem tłumaczył przełożonym, że zniknął, ponieważ zachorowała żona. Musiał wezwać karetkę pogotowia i zaopieko- wać się dzieckiem.

Komisja dyscyplinarna nie uwierzy- ła. Zachowanie Mieczysława G. uzna- ła za ciężkie naruszenie podstawowych obowiązków pracowniczych – jaskrawe naruszenie dyscypliny i zagrożenie bez- pieczeństwa ruchu.

Drzwi otwiera mężczyzna. Wysoki, do-

PS

brze zbudowany. Raczej nie gruby. Ma 72 lata. Wydaje się mocny i silny. Grana- towa koszula z krótkim rękawem i kap- cie. Włosy siwe, krótko przystrzyżone.

– Dzień dobry, pan Witold G.?

– Tak.

Tłumaczę, kim jestem i po co przyszłam.

– Aaa, coś Krzysiek Borowiec wspomi- nał – przyznaje.

Ma na myśli głośnego w latach 70.

i 80. reżysera. Mieszkają na sąsiednich osiedlach.

– Czy zgodzi się pan na rozmowę?

– Niech mówi Borowiec.

– Każdy powinien mieć szansę na swoją opowieść. Opowiadam o teatrze przez pryzmat historii – przekonuję.

Chcę na przykład spytać kapitana o to, gdzie spędzał wakacje. Albo jaką lubił zupę. Czy pamięta datę rocznicy ślubu.

– Czy zostanie pan bohaterem tekstu?

Może…

– Niech on mówi – przerywa mi. – Ży- czę miłego dnia.

27 kwietnia 2012 Korzystałam z archiwum Instytutu Pamięci Narodowej,

Oddziału w Lublinie – sygnatura IPN Lu 0211/4451.

Budynek Chatki Żaka w Lublinie (około 1970 roku).

Fot. Edward Hartwig.

Ze zbiorów Ewy Hartwig-Fijałkowskiej.

(19)

Fragmenty artykułu o teatrze alternatywnym i studenckim.

wuka, Teatr nieuczesany, „Kurier Lubelski” z 21–22 V 1977 r.

Z Archiwum Grupy Chwilowej.

(20)

W dniu 2 marca 2012 18:16 użytkownik renia napisał:

Droga Pani Ago,

Ciekawa jestem, na ile własne zainteresowania kierują Panią na te ścieżki dawnego teatru, a na ile jest to po prostu czyjś pomysł napisania wspomnień? To pytanie mogłoby rozpo- czynać naszą rozmowę. Dlaczego? Bo oglądanie się na swoje 20–30 lat to dotykanie niemal swojego dziecięctwa, a już na pewno swojej płomiennej młodości. Co dziwniejsze – taką młodość wyczuwam nadal. Mimo wylewu krwi do mózgu i zacierania się pamięci.

Lata teatralne to bajka, mająca nadal swoje niteczki, przyjaź- nie nawiązane przed laty odżywają z niebywałą siłą i teraz jed- ne zamieniły się w miłość, trwającą do dziś i daj Boże na wieki.

Czy Pani zechciałaby pogadać? Na razie byłoby to możliwe tylko e-mailowo, bo jestem praktycznie sama i z trudnoś- cią się poruszam.

Ściskam kciuki za powodzenie w napisaniu frapującej opowieści.

Renia

(21)

Zastawa „cebulowa”

Kredens jest niewysoki. Stoi tuż za drzwiami mieszkania na poddaszu ka- mienicy znajdującej się opodal placu Zamkowego w Lublinie. Mieści talerze, kubki, inne przedmioty. Także zastawę

„cebulową”. W jej skład wchodzi spo- dek, średniej wielkości i przezroczysty.

Ma „cebulowy” nadruk i kilka, może kilkanaście lat. Kiedy Renia pierwszy raz z niego jadła, nie mogła wiedzieć, że fakt, iż teraz sama może go wyjąć i z powrotem włożyć do kredensu, pod- nieść i opuścić, będzie dla niej wielkim sukcesem. Nie mogła też wiedzieć, że komputer i Internet staną się dla niej namiastką kontaktu. Że tak będzie ro- bić zakupy, wyrażać myśli, mówić, cze- go chce, że tak będzie rozmawiać.

Dziś, kiedy siada w fotelu – wygod- nym i czarnym, stojącym naprzeciw- ko monitora – herbatę w kubku stawia po lewej stronie biurka. Kubek wydaje się ciężki, herbatę robią jej dzieci albo mąż. Coraz częściej parzy ją sama, już to potrafi.

Na biurku – za nim i na nim, przy łóżku – obok niego i przed nim, peł- no przedmiotów: słonie na szczęście, drewniany kot, anioły w postaci obraz- ków czy figurek. I zdjęcia. Z fotografii obok łóżka patrzy razem z mężem – ma na imię Grzegorz. Zdjęcie jest sprzed

kilku lat. Dokładnej daty, nawet roku, Renia nie pamięta, ale Grześ, jak o nim

mówi, ze swoją siwizną, stał się dla niej miarą czasu. I choć z czasem pamięć zaczęła jej wracać, to jeśli chodzi o fo- tografie, dat nadal nie musi pamiętać.

Wystarczy, że spojrzy na kolor brody męża i śmiało może powiedzieć, że było to kilka lat temu, kilkanaście – albo niedawno.

Renia patrzy też ze zdjęcia, które stoi obok łóżka. Nie jest już na nim student- ką, choć wygląda na dwadzieścia kilka lat, a w to, że może być po trzydziestce, trudno uwierzyć. Ma dziewczęcą urodę, luźny T-shirt i ciemne włosy uczesane tak, że odsłaniają czoło.

Dziś Renia, kiedy spogląda na foto- grafie i chce ocenić, z jakiego okresu po- chodzą, widzi nie tylko na zarost męża, ale też siebie – i wtedy może stwier- dzić, czy jakieś wydarzenie miało miej- sce przed, czy po „tamtym”. Zdjęcie, na którym ma na sobie T-shirt, na pewno jest wcześniejsze. Ona bez grzywki, a si- wizny w jego brodzie jeszcze niewiele.

Teraz Renia ma włosy ciemne, ścięte na kacapkę i nosi grzywkę, która przy- słania blizny. Kiedy wstanie (wstaje i siada sama), zdejmie okulary (zwykle je nosi i wtedy zasłania prawe oko), wy- prostuje prawą rękę, delikatnie poma- gając sobie lewą (od kilku dni jej się to udaje), a prawy kącik ust uniesie lewą

dłonią, widać, że jest piękna. Tak jak na dużej fotografii, która wisi na ścianie.

Renata Dziedzic-Rzepec- ka (ur. 1959)

Z wykształcenia inżynier zootechnik, z pasji aktor- ka teatrów alternatyw- nych, instruktor teatralny, animator kultury. Była aktorką Grupy Chwilowej i Teatru NN. Uczestni- czyła w przygotowaniu i realizacji projektów związanych z kulturą żydowską i ukraińską.

Pracowała w lubelskim oddziale „Gazety Wybor- czej”, Katolickim Radiu Plus i Kancelarii Prezy- denta Miasta Lublin.

Ze zbiorów Renaty Dziedzic-Rze- peckiej

Sceny ze spektaklu Cudowna historia.

Fot. Mieczysław Sachadyn.

Ze zbiorów Mieczysława Sachadyna.

(22)

Trudno uwierzyć, że to zdjęcie zrobio- no już po „tamtym”. Renia uśmiecha się właśnie w ten swój uroczy sposób i po- kazuje, jak do fotografii przytrzymywa- ła mięśnie twarzy. Tak, prawy kącik ust uniosła lewą dłonią. To, jak się śmieje ze zdjęcia, widać już w drzwiach mieszka- nia. Widać też mnóstwo książek.

– Pełno ich. – Rozglądam się.

Renia zaczyna mówić, ale na mojej twarzy chyba widać niepewność, może zmieszanie, bo Łukasz, jej dwudziesto- letni syn, podpowiada: – Mama mówi, że już nie dba o nie.

Kilka minut później zaczynam rozu- mieć, Renia mówi całkiem wyraźnie.

Na przykład kiedy pytam, którą książ- kę lubi. Jest ich naprawdę mnóstwo. Na półkach – przy ścianie i tej na górze.

Widzę Hrabala, Czechowa. Renia lubi Mistrza i Małgorzatę. Uwielbia też poe- zję Mandelsztama.

Dziś jest lekko po pięćdziesiątce.

Podpiera się laską. Wcześniej miesią- cami leżała, potem był chodzik, teraz ta laska. Od kiedy? Tego nie pamię- ta, dlatego przegląda swoje archiwal- ne e-maile. Bo nie tylko broda męża i jej uśmiech, ale i wirtualna skrzynka pocztowa mówi jej, co i kiedy się wy- darzyło. Laskę kupiła na Allegro, datę może sprawdzić w komputerze. Żeby zrobić zakupy, też nie musi wycho- dzić z domu. Mija kilka minut, Renia przegląda kolejne strony. Teraz czyta e-maile z maja ubiegłego roku. Dalej nie sprawdza, ale wiemy, że laskę na pewno ma już ponad rok.

Na monitorze komputera ma też ot- warty plik tekstowy. Pisać zaczęła nie- dawno. Najpierw prozę, potem wiersze.

Mówi, wyraźnie: – Mnie czasami coś gnębi. Wcześniej tylko myślałam, po- tem zaczęłam pisać. Dużo o Bogu i wie- rze, dobru i złu, śmierci i życiu.

Bywa, że kiedy pisze o śmierci, to na przykład o tym, że można się jej nie bać.

Że wszyscy czują przed nią lęk, póki nie mają jej za sobą. „Przeżyłam tzw. śmierć kliniczną, nic nie pamiętam, tylko ta niezwykła radość odczuwana jeszcze po odzyskaniu przytomności”.

Bywają dni, kiedy tematem dla Reni staje się sam Bóg. Jak wtedy, kiedy pi- sała, że miała w życiu ogromne szczęś- cie. Szczęście? Tak, szczęście. Trafiła na ludzi, którzy uczyli ją o wielkości Boga, ale bez pogardy dla innych religii i wy- znań, pozwolili jej pokochać Boga bez szukania bezwzględnej prawdy. Pisała i o tym, że pomagali jej uwierzyć, bez naukowych argumentów, a z dziecięcą prostotą i ufnością.

… jednak nie jest proste odczytywanie JEGO słów, gdy inni wrzeszczą!

a kto szaleje, jak źle się dzieje?

a kto się cieszy, jak ludzi uciszy złym, okrutnym, w serce uderzeniem, niedostępnej miłości pragnieniem?

BÓG rękę wyciąga z troską nad nami, ale… chwycić ją musimy SAMI!

to wtedy słychać dobre słowa wędrującej do BOGA duszy wyraźne, mimo szalejącej burzy, pełne cudnie ciepłych nut grania, nabrzmiałe miłością i cudem oddania…

O pierwszym balu:

Kaszmiry, jedwabie i tiule Pachnące cudnie

Poukładane w zmysłowe wzory Rozpoczynają pierwszego walca Prawie bezgłośny, lekki krok Spojrzenia subtelnie powłóczyste.

Pierwszy taniec

Pierwszego balu, cudownego balu.

Pierwszy taniec – skromny i poważny Rozwiera wrota jasności kolorowej!

Już nigdy

Nie usłyszymy dziecięcego paplania…

Młodość zaszalała – uroczo, z energią!

Sceny ze spektaklu Cudowna historia.

Fot. Mieczysław Sachadyn.

Ze zbiorów Mieczysława Sachadyna.

(23)

I… ustawiła rodziców w kolejce Wiecznych oczekiwań.

Oto epoka

Ważnych kroków – nie tylko walca…

Decyzje o życiu zapadają wyważenie:

Jeszcze nieśmiało wypowiadane słowa, Już wkrótce będą budowały świat.

Ten pierwszy bal!

raz-dwa-trzy, raz-dwa-trzy, raz…

Pliki tekstowe Reni mogą zawierać już tysiące wierszy. Niektóre teksty popra- wia, uzupełnia. Bywają i takie, do któ- rych nie wraca. Pyta mnie, a może jed- nak samą siebie: – Ciekawe, czy któryś z tych tekstów może być interesujący?

– Ktoś czyta?

– Mój mąż.

– Ocenia?

– Czasem się zachwyca – mówi Renia, a na jej twarzy znów maluje się uśmiech.

Potem na chwilę urywa i dodaje: – On jest moim mężem i inaczej na to patrzy.

Kiedy mówi, słychać, że potrafi już pa- nować nad głosem, który na co dzień jest dość wysoki, ale kiedy Renia się postara, odzyskuje swój niski tembr, ten sam, który miała przedtem. Tak- że wtedy, kiedy była jeszcze studentką.

Teraz ćwiczy samogłoski i już potrafi wymówić je pełnymi ustami: „a”, „o”,

„u”. Rozchyla wargi i trenuje, aby mó- wić jeszcze wyraźniej. Wtedy te same samogłoski mogła ćwiczyć z innych po- wodów. Na przykład w związku z te- atrem – ale żeby rozwinąć ten temat, musimy się cofnąć.

Renia była studentką zootechni- ki. Kiedy miała niespełna dwadzieścia lat, pasjonowały ją zwierzęta dalekich krajów. Pamięta, że w Lublinie mówiło

się, iż będzie tu ZOO. Chociaż na zaję- cia chodziła rzadko – z genetyki miała mocną piątkę. Na wykładach bywała nieczęsto, bo zamiast na uczelnię szła do Chatki Żaka.

Próba do spektaklu Cudowna historia. W dzwonach zamiast serca znajdowały się gipsowe odlewy głów członków Grupy Chwilowej.

Fot. Mieczysław Sachadyn.

Ze zbiorów Mieczysława Sachadyna.

(24)

Mniej więcej wtedy, kiedy Telewizja Polska wyemitowała premierowy od- cinek serialu Kariera Nikodema Dyzmy, a w Warszawie odbyła się inauguracja Międzynarodowych Spotkań Teatral- nych, Renia poznała „mocną czwórkę”.

Była wiosna roku 1980.

„Mocna czwórka” – bo tak ją określa Renia – działała w teatrze. Nazywała się Grupa Chwilowa3. Razem ćwiczyli emi- sję głosu: „a”, „o”, „u”. „Mocną czwór- kę” Renia dobrze pamięta – w składzie, jaki zastała tuż przed przedstawienia- mi Martwa natura i Cudowna historia.

Kolejność jest przypadkowa. Przyjmij- my, że najpierw zetknęła się z Tomkiem Pietrasiewiczem4. Drugi niech będzie Krzysiek Borowiec, zwany „Borówą”

(reżyser Grupy)5, potem Jurek Lużyń- ski6 i wreszcie Bolek Wesołowski7, który, jak wspomina Renia, fantastycznie grał na gitarze i potrafił pociągnąć za sobą innych, kiedy brakowało im energii.

Kiedy Renia spotkała ich po raz pierwszy, siedzieli na materacach i rozmawiali.

Krzysztof Borowiec: – Ogłosiliśmy zapisy do teatru i do szóstki w Chatce Żaka weszła taka sierota – uśmiecha się, mówiąc o Reni – i została w Grupie.

Sala miała ściany i sufit pomalowane na czarno. Kiedy pojawiła się tam Re- nia, dyskutowali o życiu. Pierwsza, a po- tem kolejne rozmowy zaczynały się od błahostek – na przykład od tego, jak poznać kłamcę – kończyły się zaś na tematach poważnych – kto kłamie na świecie.

„Borówa” wspomina, jak Renia nogą w bolszewickim bucie rozgniatała pi- łeczki pingpongowe w spektaklu Mar- twa natura. Ona nie może sobie tego przypomnieć, za to pamięta, że były próby. Nawet kilkunastogodzinne. Za- myka oczy, widzi tamtą salę. Tak, sufit też był czarny. Wie też, że potem do

„mocnej czwórki” dołączył Jurek Rarot8.

Albo to, że kiedy ona trafiła do teatru, zajrzała tam też Eda Ostrowska. Eda, teraz poetka, zakochana w poezji ab- solutnie. Eda, która czasem wpada do Reni i czyta wiersze. Albo rozmawiają o dzieciach, bo Eda ma syna w wieku Agi – córki Reni.

Aga jest najmłodsza. Dzieci Renia ma troje. Cała ich piątka jest na zdjęciu tuż przy łóżku, obok fotografii, z której Re- nia patrzy razem z mężem. Na tamtym zdjęciu dzieci były jeszcze dziećmi, te- raz mają 25, 20 i 16 lat, choć dla Reni ta najmłodsza ma 15 – 25, 20 i 15, tak liczby wyglądają lepiej.

Renia pamięta, że zdjęcie, na któ- rym dzieci są dziećmi (dla matki będą nimi zawsze), robił profesjonalny foto- graf. Jest pewna, że na Starym Mieście w Lublinie. Nosiła jeszcze długie włosy.

Na zdjęciu ma śmiejące się oczy i zdro- wą cerę. – To było wtedy, kiedy kręcili film o Żydach – mówi. – Tylko Grze- gorz i Aga dostali rolę. Łukasz! – woła syna, który siedzi w sąsiednim pokoju.

– Na pewno mój mąż pamięta. Może Łukasz…

– Nie pamiętam – Łukasz kręci tylko głową i dodaje: – Ale to był film o II wojnie. Można sprawdzić, bo grał tam Martin Landau…

Martin Landau miał już na koncie Oscara, kiedy u jego boku zagrał mąż Reni. Był rok 2004, a w Lublinie stwo- rzono polsko-brytyjską koproduk- cję The Aryan Couple (Aryjska para).

Film był thrillerem opartym na faktach.

Tłem – Holocaust węgierskich Żydów w 1944 roku. Grzegorz Rzepecki grał Żyda.

– Od znajomych dowiedzieliśmy się, że będą potrzebni statyści. A nasze cór- ki chciały zobaczyć, jak wygląda plan filmowy, więc poszły na casting. A ja z żoną razem z nimi, dla towarzystwa.

Okazało się, że zakwalifikowała się młodsza córka i… ja, bo jako brodacz

3 Teatr alternatyw- ny w Lublinie założo- ny w 1975 roku jako ka- baret Nazwać (Grupa Chwilowa). Początko- wo działał przy Chat- ce Żaka w Lublinie. Po sukcesie dwóch pierw- szych programów – Gdzie postawić przeci- nek. Obrazki oraz Pieśni nagminne – wieczór au- torski Witalisa Romeyko – nagrodach na Festiwa-

lu Teatrów Debiutują- cych „Start 75” w Opolu i FAM-ie Grupa rozsze- rzyła skład i rozpoczęła prace nad swoim pierw- szym spektaklem tea- tralnym. W 1976 roku, na pierwsze Konfron- tacje Młodego Tea- tru w Lublinie, Grupa Chwilowa przygotowa- ła Scenariusz. Kolej- ne premiery to Pokaz (1977), Lepsza przemia- na materii (1978), Mar- twa natura (1980) i Cu- downa historia (1983).

Teatr prezentował swo- je spektakle na festiwa- lach w Polsce i za grani- cą, m.in. we Włoszech, Francji, w Niemczech, Portugalii, Danii, Nor- wegii, Szwecji, Czecho- słowacji, Wielkiej Bry- tanii oraz Izraelu.

4 Tomasz Pietrasiewicz – bohater reportażu Pro- chowiec.

5 Krzysztof Borowiec – bohater reportażu ZO- MO najmocniej bije bra- wo.

6 Jerzy Lużyński – aktor Grupy Chwilowej.

7 Bolesław Wesołowski – współzałożyciel Grupy Chwilowej.

8 Jerzy Rarot – studiował wtedy na Wydziale Pra- wa UMCS i występował w Teatrze Grupa Chwi- lowa. Później aktor w Teatrze NN. W 1993 roku ukończył aplika- cję notarialną. Obec- nie prowadzi prywat- ną kancelarię notarialną w Krasnymstawie.

(25)

jestem trochę podobny do Żyda – opo- wiadał „Kurierowi Lubelskiemu”9 pan Grzegorz, który wówczas uważał, że sama praca statysty nie należy do naj- ciekawszych. – Dużo czekania – tłuma- czył w rozmowie z dziennikiem. Czekać było warto dla kilku momentów, choć- by takich jak ten, o którym opowiedział gazecie dalej: – W scenie odlotu z oku- powanych Węgier, kręconej w Radawcu, maszyna stała oczywiście na ziemi, a jej wstrząsy i drgania imitowali mężczyź- ni stojący na obu skrzydłach i rytmicz- nie się poruszający. Miło wspominam to doświadczenie, mogę w końcu po- wiedzieć, że zagrałem u boku Landaua, laureata Oscara. A moja córka zarobiła wtedy pierwsze pieniądze, które zain- westowała w wieżę stereo.

Ta sama wieża stereo być może dalej stoi w pokoju Agi w ich mieszkaniu. Na pew- no jest tam komputer, z którego Renia pisała do mnie e-maile. Nie wiedziałam jeszcze, jak Renia wygląda, jak mówi, jak się porusza, że pisze. Wtedy „użytkow- nik renia napisał”: „Zacznę najnatural- niej – od ostatnich moich lat, bo one decydowały o tym, co dalej i co było…

Moja pamięć funkcjonuje na własnych prawach. Kilka lat temu zabolała mnie głowa”. Dalej Renia opisuje swój ból jako oszałamiający, zatrzymujący myślenie.

Jest istotnym wspomnieniem. Choć ból i to, co się stało, pamięta dobrze, to już okres bezpośrednio przedtem – znacz- nie gorzej. Żyli normalnie: Renia, mąż, dzieci. Rodzice chodzili do pracy, dzie- ci do szkoły. Pamięta tyle, że pracowa- ła w Urzędzie Miasta Lublin i zajmo- wała się kulturą. Do tej pory ma tam przyjaciółkę Małgosię. Bywa, że wpada do Reni na herbatę. Renia pamięta też, że miała jakieś plany. Wie, że podobno szef czekał na jej powrót. Tak było tuż przed „tamtym”, czyli przed ostatnim dniem grudnia 2005. Miała czterdzie- ści pięć lat.

Zaplanowali sobie tamten dzień. Re- nia i Grzegorz. Był Sylwester, więc za- planowali na pewno. Wyjść na bal, do znajomych albo zostać w domu i razem wypić szampana. Nie zdążyli. Renię za- bolała głowa. Wzięła tabletki, położyła się. Obudziła się na podłodze łazienki.

– Boże, pomocy! – tyle zdołała wyjęczeć.

Strona informatora Grupy Chwilowej zawierającego informacje o historii teatru, a także recenzje teatralne.

Z Archiwum Grupy Chwilowej.

9 http://www.archiwum.

kurierlubelski.pl/modu- le-dzial-printpub-tid-9- -pid-55628.html (data

dostępu: 30.04.2013).

(26)

Mąż złapał telefon i zadzwonił na pogo- towie. Chwilę potem był lekarz, później szpital i operacja. Renia doznała rozle- głego wylewu krwi do mózgu. Lekarze

mówili, że pacjentka albo umrze, albo przeżyje, ale z możliwymi konsekwen- cjami – całkowity paraliż albo bezpod- stawna agresja – bicie, krzyki.

Jak przez mgłę Renia pamięta jesz- cze szpital i ból zatrzymujący myślenie.

Potem powoli odzyskiwała przytom- ność, jeszcze wolniej pamięć. Pierwsze wspomnienia powracały przez blisko pół roku, ale proces trwa do dziś. Na początku nie pamiętała tego, kim jest i jak się nazywa. Nikt nie przypominał jej o Bogu.

– Dostałam szansę. Z Bogiem i Duchem Świętym – mówi teraz.

Gdy otrzymała pierwszą, trzydniową przepustkę ze szpitala, mężczyznę, któ- ry siedział codziennie obok niej i miał przemiły uśmiech, spytała: – Przepra- szam, kim pan jest? Dlaczego poświę- ca mi pan tyle czasu? – Potem pytała o to wiele razy.

Na to on się uśmiechał i tłumaczył, że jest jej mężem.

Musiało upłynąć trochę czasu, nim to zrozumiała (teraz jest tego pewna).

Przez kolejne dni i tygodnie przypomi- nała sobie swoje dzieci, swoją ukochaną trójcę, bo tak o nich mówi.

Grzegorz ma wielkie serce, ciepły uśmiech, wyobraźnię i inteligencję. Kie- dy za niego wyszła, wiedziała, że nie musi obawiać się życia.

Wcześniej jednak był Krzyś. Nie, Krzyś nie był mężem, narzeczonym ani chłopakiem. Ani synem. Renia jeszcze nie miała dzieci. Mówimy o czasie, kie- dy jeszcze sama była dzieckiem. Lata 60. – Krzysia wymyśliła Alina Stanow- ska. Był teatrzykiem – wspomina Re- nia. Był to teatrzyk kukiełkowy, a lalki i scenografię robiły dzieci, prawie sa- modzielnie. Ostateczny kształt nada- wała pani Alinka. Wspaniała kobieta, która pięknie i często się śmiała. Tak ją pamięta Renia, która miała wtedy sie- dem lat i grała Wesołą Ludwikę, śpie- wając: „Jestem Wesoła Ludwika, tańczę leciutko walczyka”, kiedy miły pan grał na pianinie.

Kilka lat później pojawił się teatr osiedlowy, a potem młodzieżowy. Była w liceum, połknęła bakcyla żeglarstwa.

Jeździła na rejsy. Była już aktorką Gru- py Chwilowej, gdy autokarem, potem zaś volkswagenem zjeździła Europę. Pa- mięta, że z teatrem odwiedziła na przy- kład Szwajcarię, z którą kojarzy kawę w maleńkich filiżankach. Aromatycz- ną i mocną, o słodkawo-ostrym sma- ku i zapachu, który potem towarzyszył jeszcze przez wiele godzin. Kawiarnie były w Genewie, a Renia kawę piła z ak- torami Grupy Chwilowej i Gustawem Herlingiem-Grudzińskim, który osiadł w Neapolu10.

Pisarz spotkał się z Grupą Chwilową na emigracji, to Renia pamięta. No i to, że słuchał ich w skupieniu i mówił sza- lenie inteligentnie, z emfazą. Głos miał raczej niski, z leciutką chrypką, wesoły.

Herling był na pewno. Ale czy w Szwajcarii? Relacje są trochę sprzecz- ne. Kawa w Genewie to jedna wersja, ta Reni. Druga jest Krzysztofa Borowca, reżysera Grupy Chwilowej. Przyjmijmy jednak, że obie są prawdziwe, bo Renia

10 Gustaw Herling-Gru- dziński (1919–2000) – pisarz, eseista, krytyk literacki, dziennikarz, żołnierz. Więziony w łagrach i obozach NKWD. Przez pięć lat przebywał w kolejnych więzieniach. Następnie trafił do łagru w Jerce- wie (potem napisał In- ny świat), przyłączył się do armii gen. Ander- sa i walczył pod Monte Cassino. Po wojnie pra- cował dla Radia Wol- na Europa, poślubił Li- dię, córkę Benedetto Crocego, a w pięćdzie- siątym piątym osiadł w Neapolu.

Spotkanie aktorów Grupy Chwilowej z Gustawem Herlingiem-Grudzińskim, Neapol 1984.

Ze zbiorów Krzysztofa Borowca.

(27)

po opowieści o spacerach z Herlingiem po Genewie dodaje, że Grupa Chwilowa miała też inne spotkanie z pisarzem. Ale gdzie i kiedy – tutaj pamięć już ją zawo- dzi. Może gdzieś głęboko w pamięci ma spotkanie, o którym mówi Borowiec – w Neapolu? Podobnie może być z Suche- dniowem, gdzie miała – tego jest pewny

„Borówa” – razem z nim robić zdjęcia.

Ona Suchedniowa teraz nie pamięta. To czarna plama, tak mówi, czarna plama bez najmniejszej nitki. Nawet sprawdze- nie w Internecie tego nie zmienia. Za- gląda raz jeszcze. Nie, dalej nie pamięta.

Pamięta za to Borowiec – także i to, że była kawiarnia. Kawa też, ale w Neapolu:

wcześniej „Borówa” przepisał numer te- lefonu z „Kultury” wydawanej w Paryżu.

Jeszcze przed wyjazdem teatru, był rok 1984. Numer wykręcał już momencie,

kiedy Grupa Chwilowa wracała z Pa- lermo. Powiedział do słuchawki: – Je- dziemy przez Neapol. Chcielibyśmy się z panem spotkać.

Gustaw Herling-Grudziński się zgo- dził. W Neapolu aktorzy kupili róże.

Ten, nie ten. Ten, nie ten. Może tam- ten? Ela Bojanowska11, aktorka Grupy Chwilowej, krzyknęła: – Słuchajcie, to chyba ten.

Jakiś mężczyzna niósł plastikową siatkę.

Borowiec machnął ręką: – Ela, za- pierdalaj, to on!

Siatka zasłaniała książki. Pisarz niósł je dla Grupy.

Pili kawę z maleńkich filiżanek i rozmawiali.

Członkowie Grupy mówili kolejno, każdy o sobie. Herling-Grudziński za- prosił ich do siebie. Dyskutowali do rana.

– Do zobaczenia w Paryżu – pożegnał ich pisarz.

W marcu Grupa Chwilowa spotkała się w Maisons-Laffitte z Jerzym Gie- droyciem (zasługa Herlinga-Grudziń- skiego!), potem znów z Herlingiem, któ-

ry oznajmił: – Panie Krzysztofie, mam zaszczyt wręczyć panu stypendium Re- daktora Jerzego Giedroycia. 2000 dola- rów. Proszę pokwitować.

Wtedy Borowiec podarował pisarzo- wi fotografie wykonane w Suchednio- wie, gdzie Herling-Grudziński spędził dzieciństwo i młodość – ten wziął od-

Artykuł o prezentacjach Cudownej historii Grupy Chwilowej.

tam, Grupa Chwilowa w „Cudownej historii”,

„Kurier Lubelski” z 22 X 1984 r.

Z Archiwum Grupy Chwilowej.

11 Elżbieta Bojanowska (1957–2001) – aktorka teatru Grupa Chwilo- wa, założycielka (wraz z mężem Leszkiem Bo- janowskim) Teatru z Lublina i jego reżyser- ka, monodramistka.

(28)

dech, zabrał zdjęcia, odszedł od stołu.

Przeglądał jedno po drugim. Wracał.

Drugie, piąte i kolejne. Podobno się po- płakał, tak twierdzi „Borówa”.

Renia zagląda do Internetu. Nie, Su- chedniowa nie pamięta. Nie pamięta,

że z Krzyśkiem robiła zdjęcia. Za to fi- liżanki na łyk kawy ma przed oczami.

Tak jak i podróże z teatrem. Z Francją kojarzy morze, plażę, kolory, spekta- kle i brawa. Pogaduchy, wino i rozmo- wy o Polsce. Wszystkich miejsc, któ- re odwiedziła z teatrem, nie pamięta.

Afisz teatru Grupa Chwilowa.

Z Archiwum Grupy Chwilowej.

(29)

Ale wie, że na pewno był Paryż – nie- długo po tym, kiedy stamtąd wróci- li, w Polsce ogłoszono stan wojenny.

Pamięta, że cały świat najpierw ru- nął, by powoli i uparcie się odbudowy- wać. Zajęła ją codzienna praca w tea- trze przy Cudownej historii, w dużej mierze inspirowanej prozą Gustawa Herlinga-Grudzińskiego.

Wie, że była Sycylia. Wspomina też Anglię, Danię, a przede wszystkim Norwegię. Norwegię, którą poznawała przez szyby volkswagena. – Kupiliśmy go gdzieś w Europie – mówi Renia. – Nie pamiętam kiedy.

Do dziś ma słabość do tej marki.

Pamięta, że volkswagen był niebieski i duży. To, że miał cztery lata, model LT350, do 3,5 tony, silnik volvo, pojem- ność 2380, 6 garów, z tyłu podwójne koła, mówi już Krzysztof Borowiec. Wy- jaśnia, że Grupa kupiła auto w Kopen- hadze, gdzie zarobiła sporo pieniędzy, i że polecili je aktorom koledzy współ- pracujący z KOR-em12. W bagażowej części auta członkowie Grupy wycięli miejsce na szybę i zamontowali siedze- nia. Tak z towarowego volkswagen stał się towarowo-osobowy.

Jako teatr zjeździli nim całą Skandy- nawię. Aż po Tromsø – miasto za ko- łem podbiegunowym, gdzie rosną pal- my karłowate. Tak, Norwegia zrobiła na Reni kolosalne wrażenie. Zakochała się w norweskim myśleniu, byciu i ży- ciu. Być może dlatego teraz w Norwegii mieszka jej córka Hanna.

– Nieświadomie pakowałam w nią mi- łość do Norwegii – tłumaczy Renia. – Te skały, było czysto. Teraz to się zmie-

niło, ale wtedy Norwegowie byli…

Tu pada przymiotnik, którego nie rozumiem.

– Jacy? – pytam delikatnie.

– Mama mówi, że oszczędni – wyjaśnia mi Aga, córka Reni, która właśnie szy- kuje się na próbę bierzmowania.

Dalej mówi już Renia: – Oszczędni w słowach, emocjach. Bardzo mili. Dzi- siaj to się zmieniło. Zwiedziliśmy całą Norwegię, aż po jej północ.

Na chwilę zapada cisza.

– Dlaczego nie zostałam w Norwegii? – pyta sama siebie Renia i zaraz odpowia- da: – Bo w Polsce narodził się Teatr NN.

W 1990 roku część Grupy Chwilowej, pod kierownictwem Tomasza Pietrasie- wicza, rozpoczęła pracę nad własnym projektem artystycznym, powołując do życia nowy lubelski teatr – Teatr NN. Po

Prom do Skandynawii. Stoją, od lewej: Jerzy Rarot, Renata Dziedzic, Krzysztof Borowiec, Wojciech Chojno, 1985.

Ze zbiorów Krzysztofa Borowca.

12 Komitet Obrony Ro- botników – organiza- cja opozycyjna działają- ca od września 1976 ro- ku. Powstała w reakcji na wydarzenia w Rado- miu i Ursusie.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nagle niewiadomo skąd pojawiły się żaby( dzieci naśladują skakanie żabek), kumkały ( naśladują kumkanie: kum, kum, kum) jakby ostrzegały się przed

lejki do specjalistów się skrócą i czy poprawi się efektywność działania systemu ochrony

Jednocześnie bajki na różny sposób mówią małemu człowiekowi, że walka z przeciwnościami jest nieodłączną częścią życia, ale jeśli się ją odważnie podejmuje,

Duloksetyna jest zarejestrowana w Polsce w leczeniu dorosłych pacjentów z rozpoznaniem tak zwanych dużych zaburzeń depresyjnych, jak również objawów

W me dy cy nie es te tycz nej bo toks jest naj czę ściej wy ko rzy sty - wa ny do li kwi da cji zmarsz czek w gór nej czę ści twa rzy (czo ło i oko li ce oczu). Zmarszcz ki te po

Dla kontrolowania rzędów zer i biegunów funkcji wymiernych wygodnie jest haszować je jako współczynniki grupy abelowej wolnej generowanych przez punkty krzywej E

Nie twierdzę też, że teatr publiczny w Polsce pojawił się po raz pierwszy 19 XI 1765, co imputuje mi Patryk Kencki, który jako znawca epoki i uważny czytelnik Raszewskiego,

Szachy nie są grą jest przeznaczoną tylko dla zdolnych, warto wspomnieć, że w świecie szachów świetnie odnajdują się dyslektycy, osoby z różnorodnymi deficytami fizycznymi