• Nie Znaleziono Wyników

Do przyjaciół Europejczyków.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Do przyjaciół Europejczyków."

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Rok VI, Nr 4 (57), LIPIEC - SIERPIEŃ 2014

Biuletyn Towarzystwa Miłośników Ziemi Jastrzębskiej

Rok X, Nr 1 (78), styczeń-luty 2018

Do przyjaciół Europejczyków.

zamiast felietonu (18)

W lipcu 2016 roku w artykule

"O czym chcemy pisać" obiecałem, że nie będę tykał tematów politycznych i słowa dotrzymałem.

Jednakże już Mark Twain (1835- 1910) pisał o tym, że każdą społeczność łatwo oszukać, jednak wytłumaczyć i przekonać ją, że jest o s z u k i w a n a b a r d z o t r u d n o . Po dwóch latach dobrej zmiany doszliśmy do takiego poziomu zakłamania i przekazywania społeczeństwu takich niedo- rzeczności, że zęby bolą. Nie w tym problem, że czuję się urażony bojowym okrzykiem aktualnego ministra obrony "komuniści i złodzieje", bo przymiotników określających łże-elity nie zliczysz, ani też uwagą posła Sasina

"a w Belgii i Holandii". Problem w tym, że ksiądz, dyrektor Katedry Etyki Katolickiego Uniwersytetu

Lubelskiego, twierdzi publicznie, że chrześcijaństwo w Polsce umiera za sprawą partii rządzącej. W takiej sytuacji milczeć nie wolno i trzeba głośno mówić prawdę, choć jest ona okrutna. Największym, jak na razie, sukcesem dobrej zmiany jest zniszczenie sympatii do Polaków i wizerunku Polski w Europie.

Na ten wizerunek od 1980 roku pracowały dwa pokolenia Polaków.

PiS-owi wystarczyły dwa lata by włączyć wsteczny bieg i tylnymi drzwiami wprowadzić swoją ideową doktrynę wyjścia Polski z Unii Europejskiej, by zrealizować o p ę t a ń c z ą w i z j ę P o l s k i mocarstwowej, z lotnictwem zdolnym do obrony kraju przez 4 do 6 godzin, bez marynarki wojennej, bez helikopterów transportowych czy szturmowych.

Zmiana rządu dobra jest

(2)

na użytek krajowy, w Brukseli nikt tego gołego haczyka nie połknie.

Ruszyły unijne młyny, które mielą wolno ale skutecznie. Panie prezesie, w Brukseli też znają m a r k s i s t o w s k ą z a s a d ę " b y t kształtuje świadomość". Na razie

"kupiono" głosy poparcia dla PiS-u polityką socjalną 500+, rozda- wnictwem pieniędzy dla górników (rekompensata za utracony deputat węglowy), wysoką waloryzacją rent i emerytur (nieważne, że wyni- kającą z inflacji). Ważne, że jak mówi szef telewizji publicznej – -"ciemny lud to kupi". Łatwo przewidzieć koniec dobrej zmiany – wspomniana już marksistowska zasada zadziała błyskawicznie.

Stopniowo zakręcany kurek z unijnymi pieniędzmi, głosowania przegrywane 1:27, rosnąca inflacja przy gospodarce opartej na konsumpcji, a nie inwestycjach, totalna zapaść w służbie zdrowia to symptomy zbliżającego się końca.

Stąd konieczność wygrania w y b o r ó w s a m o r z ą d o w y c h za wszelką cenę. A to na własnym jastrzębskim podwórku widać najlepiej.

W gospodarce rynkowej biznes i polityka to drzwi obrotowe, kręcą się w tę samą stronę. Weźmy pod lupę bezpłątną gazetę "Nasze Jastrzębie" wydawaną co miesiąc w nakładzie 20.000 egz. Numer z grudnia 2017 to majstersztyk propagandowy. Strona 1: artykuł

"Urząd Miasta nie dał pieniędzy",

Str. 2 Biuletyn Towarzystwa Miłośników Ziemi Jastrzębskiej Rok X, Nr 1 (78), styczeń-luty 2018 Str. 3

strona 2: portret pani Prezydent i artykuł o tym, jak donosi i łamie Konstytucję (tu prawica jako niezłomny obrońca Konstytucji), potem życzenia świąteczne przystawki PiS, czyli Wspólnoty Samorządowej, złożone przez prezesa Mariana Janeckiego.

Na stronie trzeciej wywiad z przewodniczącym Rady Miasta, który uważa, że trzy ostatnie lata to dla Miasta lata stracone.

Szanowny Panie. A poprzednie 25 lat, kiedy miastem niepodzielnie rządziła prawica to też lata stracone? Zanim po wygranych wyborach spłacicie długi "wdzię- czności" za bilbordy i gazetki, kolejna kadencja się skończy, a w J a s t r z ę b i u z o s t a n i e 60 tysięcy ludzi. Nie każdy da sobie w i e s z a ć n u g l e n a u s z a c h . Pod wywiadem z Przewodni- czącym Rady Miasta te same życzenia świąteczne, oczywiście z "błogosławieństwem Bożej Dzieciny". A Boża Dziecina, uciekinier polityczny do Egiptu, siankiem sobie uszy zatkała, by nie słyszeć dyrdymałów, jakie na temat migrantów z Bliskiego Wschodu w naszej Ojczyźnie (w której jest królem) się opowiada.

Lekturą podbudowany, wzmo- cniony stwierdzeniem posła S a s i n a , ż e B r u k s e l a u n i k a chrześcijańskich symboli aby nie drażnić muzułmanów, wsiadłem w samolot i udałem się do centrum zła – ateistów, terrorystów,

c y k l i s t ó w , g e n d e r o w c ó w i wszystkich złodziei czyli do Brukseli. Przez pierwsze dwa dni nosa z domu nie wyściubiłem - - ubierałem choinkę, oglądałem zaległe filmy w kinie domowym.

Moja parszywa słowiańska gęba spowodowała, że nawet dostawca świątecznego karpia zwracał się do mnie po polsku (karp znakomity, dostawcy zwróciłem uwagę, że mógłby w końcu nauczyć się języka francuskiego). A teraz drogi Czytelniku, słuchaj uważnie.

Po kolacji wigilijnej w rodzinnym gronie udaliśmy się na pasterkę do polskiego kościoła parafialnego Notre Dame de la Chapelle.

G o t y c k a k a t e d r a ( w i ę k s z a od Kościoła Mariackiego) przyjęła, licząc metodą policji warszawskiej (a nie ratusza), ponad 800 wiernych. Trzech księży w złotych ornatach odprawiało mszę świętą.

Kościół ogrzewany palnikami gazowymi wymagał zdjęcia w i e r z c h n i e g o o k r y c i a . 8 0 0 trzeźwych gardeł ryczało kolędy, aż w przylegającej do centrum dzielnicy Molenbeek muzuł- mańskie brody stawały dęba.

Wzorem Niemiec szafarzami były siostry zakonne, co jastrzębskim proboszczom dałbym do szcze- gólnego przemyślenia. Nie byłoby w tym wszystkim nic nadzwy- czajnego, gdyby nie ulotka wzięta z kościoła. W tym jądrze zła odprawia się katolickie msze św.

w 50 kościołach w języku:

angielskim, francuskim, albańskim, niemieckim, kreolskim (Haiti), węgierskim, włoskim, chorwackim, polskim (4 kościoły), portugalskim, brazylijskim, rumuńskim, sinhala (Senegal), słowackim, słoweńskim, h i s z p a ń s k i m ( 9 k o ś c i o ł ó w ) i wietnamskim. W siedmiu z tych kościołów msze odprawiane są w rycie bizantyjskim, chaldejskim i łacińskim.

Na brukselskiej starówce jarmark świąteczny. Setki kramów, w tym i (w tłumaczeniu) polskie wyroby artystyczne sztuki ludowej, gdzie można było kupić zakopiańskie papucie z baraniej skóry, obok hinduskie i nepalskie swetry. Wino, piwo (browar z 1240 roku), kiełbasy, grzanki, sery – po prostu s z w a r c , m y d ł o i p o w i d ł o . Obowiązkowo kilkunastometrowa choinka i stajenka. Muzułmanie i c h r z e ś c i j a n i e p o g o d n i i uśmiechnięci – każdy pretekst d o b r y a b y ś w i ę t o w a ć . I uśmiechnięci żołnierze z długą b r o n i ą – z z a ż e n o w a n i e m odsuwający się poza wizjer aparatu fotograficznego. Na placu św. Katarzyny też choinka, świąteczne kramy i lodowisko. Żeby je p o s t a w i ć c z ę ś ć a r t e r i i k o m u n i k a c y j n e j w y ł ą c z o n o z ruchu.

Wracam do polskiego grajdołka.

Lądujący samolot, znoszony przez

silny wiatr, kilkakrotnie poprawia

kurs, widać autostradę A-4 – jeszcze

raz ryknęły silniki, widocznie

(3)

na użytek krajowy, w Brukseli nikt tego gołego haczyka nie połknie.

Ruszyły unijne młyny, które mielą wolno ale skutecznie. Panie prezesie, w Brukseli też znają m a r k s i s t o w s k ą z a s a d ę " b y t kształtuje świadomość". Na razie

"kupiono" głosy poparcia dla PiS-u polityką socjalną 500+, rozda- wnictwem pieniędzy dla górników (rekompensata za utracony deputat węglowy), wysoką waloryzacją rent i emerytur (nieważne, że wyni- kającą z inflacji). Ważne, że jak mówi szef telewizji publicznej – -"ciemny lud to kupi". Łatwo przewidzieć koniec dobrej zmiany – wspomniana już marksistowska zasada zadziała błyskawicznie.

Stopniowo zakręcany kurek z unijnymi pieniędzmi, głosowania przegrywane 1:27, rosnąca inflacja przy gospodarce opartej na konsumpcji, a nie inwestycjach, totalna zapaść w służbie zdrowia to symptomy zbliżającego się końca.

Stąd konieczność wygrania w y b o r ó w s a m o r z ą d o w y c h za wszelką cenę. A to na własnym jastrzębskim podwórku widać najlepiej.

W gospodarce rynkowej biznes i polityka to drzwi obrotowe, kręcą się w tę samą stronę. Weźmy pod lupę bezpłątną gazetę "Nasze Jastrzębie" wydawaną co miesiąc w nakładzie 20.000 egz. Numer z grudnia 2017 to majstersztyk propagandowy. Strona 1: artykuł

"Urząd Miasta nie dał pieniędzy",

Str. 2 Biuletyn Towarzystwa Miłośników Ziemi Jastrzębskiej Rok X, Nr 1 (78), styczeń-luty 2018 Str. 3

strona 2: portret pani Prezydent i artykuł o tym, jak donosi i łamie Konstytucję (tu prawica jako niezłomny obrońca Konstytucji), potem życzenia świąteczne przystawki PiS, czyli Wspólnoty Samorządowej, złożone przez prezesa Mariana Janeckiego.

Na stronie trzeciej wywiad z przewodniczącym Rady Miasta, który uważa, że trzy ostatnie lata to dla Miasta lata stracone.

Szanowny Panie. A poprzednie 25 lat, kiedy miastem niepodzielnie rządziła prawica to też lata stracone? Zanim po wygranych wyborach spłacicie długi "wdzię- czności" za bilbordy i gazetki, kolejna kadencja się skończy, a w J a s t r z ę b i u z o s t a n i e 60 tysięcy ludzi. Nie każdy da sobie w i e s z a ć n u g l e n a u s z a c h . Pod wywiadem z Przewodni- czącym Rady Miasta te same życzenia świąteczne, oczywiście z "błogosławieństwem Bożej Dzieciny". A Boża Dziecina, uciekinier polityczny do Egiptu, siankiem sobie uszy zatkała, by nie słyszeć dyrdymałów, jakie na temat migrantów z Bliskiego Wschodu w naszej Ojczyźnie (w której jest królem) się opowiada.

Lekturą podbudowany, wzmo- cniony stwierdzeniem posła S a s i n a , ż e B r u k s e l a u n i k a chrześcijańskich symboli aby nie drażnić muzułmanów, wsiadłem w samolot i udałem się do centrum zła – ateistów, terrorystów,

c y k l i s t ó w , g e n d e r o w c ó w i wszystkich złodziei czyli do Brukseli. Przez pierwsze dwa dni nosa z domu nie wyściubiłem - - ubierałem choinkę, oglądałem zaległe filmy w kinie domowym.

Moja parszywa słowiańska gęba spowodowała, że nawet dostawca świątecznego karpia zwracał się do mnie po polsku (karp znakomity, dostawcy zwróciłem uwagę, że mógłby w końcu nauczyć się języka francuskiego). A teraz drogi Czytelniku, słuchaj uważnie.

Po kolacji wigilijnej w rodzinnym gronie udaliśmy się na pasterkę do polskiego kościoła parafialnego Notre Dame de la Chapelle.

G o t y c k a k a t e d r a ( w i ę k s z a od Kościoła Mariackiego) przyjęła, licząc metodą policji warszawskiej (a nie ratusza), ponad 800 wiernych. Trzech księży w złotych ornatach odprawiało mszę świętą.

Kościół ogrzewany palnikami gazowymi wymagał zdjęcia w i e r z c h n i e g o o k r y c i a . 8 0 0 trzeźwych gardeł ryczało kolędy, aż w przylegającej do centrum dzielnicy Molenbeek muzuł- mańskie brody stawały dęba.

Wzorem Niemiec szafarzami były siostry zakonne, co jastrzębskim proboszczom dałbym do szcze- gólnego przemyślenia. Nie byłoby w tym wszystkim nic nadzwy- czajnego, gdyby nie ulotka wzięta z kościoła. W tym jądrze zła odprawia się katolickie msze św.

w 50 kościołach w języku:

angielskim, francuskim, albańskim, niemieckim, kreolskim (Haiti), węgierskim, włoskim, chorwackim, polskim (4 kościoły), portugalskim, brazylijskim, rumuńskim, sinhala (Senegal), słowackim, słoweńskim, h i s z p a ń s k i m ( 9 k o ś c i o ł ó w ) i wietnamskim. W siedmiu z tych kościołów msze odprawiane są w rycie bizantyjskim, chaldejskim i łacińskim.

Na brukselskiej starówce jarmark świąteczny. Setki kramów, w tym i (w tłumaczeniu) polskie wyroby artystyczne sztuki ludowej, gdzie można było kupić zakopiańskie papucie z baraniej skóry, obok hinduskie i nepalskie swetry. Wino, piwo (browar z 1240 roku), kiełbasy, grzanki, sery – po prostu s z w a r c , m y d ł o i p o w i d ł o . Obowiązkowo kilkunastometrowa choinka i stajenka. Muzułmanie i c h r z e ś c i j a n i e p o g o d n i i uśmiechnięci – każdy pretekst d o b r y a b y ś w i ę t o w a ć . I uśmiechnięci żołnierze z długą b r o n i ą – z z a ż e n o w a n i e m odsuwający się poza wizjer aparatu fotograficznego. Na placu św.

Katarzyny też choinka, świąteczne kramy i lodowisko. Żeby je p o s t a w i ć c z ę ś ć a r t e r i i k o m u n i k a c y j n e j w y ł ą c z o n o z ruchu.

Wracam do polskiego grajdołka.

Lądujący samolot, znoszony przez

silny wiatr, kilkakrotnie poprawia

kurs, widać autostradę A-4 – jeszcze

raz ryknęły silniki, widocznie

(4)

Str. 4 Biuletyn Towarzystwa Miłośników Ziemi Jastrzębskiej Rok X, Nr1 (78), styczeń-luty 2018 Str. 5

Z czego się tu jeszcze pośmiać?

Czytelnicy naszego Biuletynu mogą być już znudzeni gwarowymi opowiastkami, które nie dla wszystkich są zrozumiałe. Znalazłoby się mnóstwo innych tematów może ciekawszych, niekoniecznie ukierunkowanych polityczniei niezbyt nudnych.

Kabaretowy styl życia jaki staramy się prowadzić, nie zawsze odzwierciedla faktyczny stan naszych odczuć. Mimo wielu problemów różnej natury, rodzinnych czy innych, warto jednak pośmiać się do rozpuku, jakby to ujął znany wszystkim profesor Bralczyk, lubiący mniej patetyczny język od urzędowego ględzenia nie wiadomo o czym. Tylko z czego się śmiać? Czy z tego, ze założyło się sweter niewłaściwą stroną na wierzch, ubrało dwie różne skarpety, czy w markecie przy kasie, gdy uświadamiamy sobie, że portfel zostawiliśmy na stole i nie mamy czym zapłacić? Sąsiadka wpadkę męża, który założył skarpety w znacznie różniących się kolorach, skwitowała całkiem normalnie: - Niech wszyscy widzą, że masz więcej par niż jedną. Czy to wystarczający powód do śmiechu? Chyba nie, ale bawi. Gorzej gdy szukamy w markecie tańszych rzeczy, a przy kasie okaże się, że towar był poprzekładany przez klientów i cena jest znacznie wyższa niż na stoisku. Może nam

„kasy” nie wystarczyć, a taka sytuacja nie nastraja do śmiechu, tylko nas zawstydza.

Gorsze wpadki językowe mogą nas spotkać w pobliskich Czechach, gdzie niektórzy lubią robić zakupy, a nawet mają tam znajomych (rodzinne powiązania

z racji przynależności do wspólnej narodowości w minionych czasach). Gdy po tamtej stronie granicy ktoś zaprosi was do piwnice, to nie trzeba się bać, bo zaprasza do pijalni piwa lanego z beczki. Wydawać by się mogło, że dwa języki o słowiańskim rodowodzie nie są trudne do zrozumienia, ale trzeba bardzo uważać.

W czeskim markecie nie możemy szukać towaru a tym bardziej kogoś, kto nam się zgubił, bo dopiero podpadniemy. Lepiej użyć naszego języka gwarowego i nie szukać, tylko chledać. Stąd chociaż tyle pożytecznego wynika z naszych biuletynowych gwarowych opowieści. Utarło się nazywać Czechów Pepikami, a Pepik, to zdrobnienie imienia Józef, które nosił ulubiony cysorz Franz Joseph I - - Franciszek Józef von Habsburg (18.08.1830 – 21.11.1916).

Sklep w czeskim języku znaczy piwnicę, zakupy robimy nie w sklepie tylko w prodejnie. Obchod – to także sklep, u nas obchodzi się uroczystości, a u sąsiadów się je oslavuje. Postel – to łóżko a nie pościel, bo pościel w Czechach to povlečeni.

Gdy nas ktoś zaprosi na spędzenie kwietnia u czeskich przyjaciół, to nie wybierajmy się tam według naszego kalendarza, bo przyjedziemy miesiąc wcześniej i wprawimy przyjaciół w zakłopotanie. Duben to kwiecień, a kveten to maj. Gdy nas ktoś pośle na odbyt, to musimy pójść do działu zbytu. Jeśli się pomylimy w języku, to nie proście by was poprawiono, bo moużete mne popravit znaczy:

możecie wykonać na mnie wyrok śmierci. Naprawić coś to zdokonalit lub zlepšovat. Zàpach – to smród, smrad jednak w czeskim też istnieje. I tak jak wszędzie dla niektórych zapach może być smrodem, ale niekoniecznie, bo czeski pach to też smród. I z czego tu się śmiać? Pamiętam swój pobyt w Ustroniu w latach dziewięćdziesiątych i wycieczkę do schroniska czeskiego na Czantorii, gdzie chciałem zabłysnąć przed kolegą z Gdańska znajomością czeskiego. Bardzo się ośmieszyłem chcąc zapłacić koronami, a obsługa podała cenę w złotówkach.

Poznali się od razu na mojej znajomości obcego języka, ale humor dopisywał wszystkim gościom, których większość stanowili pensjonariusze domów wczasowych Zawodzia. Spotkaliśmy tam samych „Czechów” z Bytomia i całego Górnego Śląska. Więź górników z czeską piwnicą, gdzie podają lane piwo jest oczywista, a gdy do tego istnieje możliwość raczenia się „samogoną” ze śliwowicy, to związek wydaje się jeszcze ściślejszy.

Perspektywa, że mogą ponownie zamknąć granice celem uściślenia kontroli i zapobieżeniu swobodnemu przemieszczaniu się niepożądanych gości, nie wygląda optymistycznie dla mieszkańców pogranicza, ale jakoś to będzie.

Z rozrzewnieniem słucha się anegdoty o matce komendanta placówki, która notorycznie robiła sobie wycieczki na drugą stronę granicy (przyjazne państwa dzielił jeszcze orny pas ziemi i dość ścisłe kolczaste ogrodzenie), zaś służba graniczna nie mogła złapać sprawcy. Jak to było możliwe? Lepiej nie zdradzać.

Takich śmiesznych sytuacji zawsze było wiele na pograniczu, ale to dawne czasy.

za nisko – nawet nie poczułem, kiedy samolot dotknął kołami płyty lotniska – a więc można lądować bez religii smoleńskiej. I od razu w polskie piekiełko, polski terrroryzm. Kierowca potrącił koło Rybnika policjanta i zbiegł. Pod Kraśnikiem pijany kierowca zabił trzy osoby i oddalił się z miejsca wypadku nie udzielając pomocy.

W Zabrzu kierujący autobusem p o d w p ł y w e m a m f e t a m i n y przejechał na pasach kobietę.

W Wo d z i s ł a w i u Ś l ą s k i m organizacja pożytku publicznego Duma i Nowoczesność organizuje na obrzeżach miasta happening

z płonącą swastyką i okrzykami

"Za Hitlera i naszą ojczyznę, ukochaną Polskę". W jastrzębskim sklepie spotykam człowieka w czapeczce z narodową flagą i napisem Narodowe Siły Zbrojne.

Kobieta, która przed bankiem ING zaparkowała samochód ukosem na miejscu dla inwalidów, blokując trzy miejsca, na zwróconą uwagę pokazuje środkowy palec i dodaje grzecznie "odp... się stary dziadu".

Nie obraziła mnie. Pomyślałem jednak – dokad zmierzasz katolicki narodzie?

M.G.

(5)

Str. 4 Biuletyn Towarzystwa Miłośników Ziemi Jastrzębskiej Rok X, Nr1 (78), styczeń-luty 2018 Str. 5

Z czego się tu jeszcze pośmiać?

Czytelnicy naszego Biuletynu mogą być już znudzeni gwarowymi opowiastkami, które nie dla wszystkich są zrozumiałe. Znalazłoby się mnóstwo innych tematów może ciekawszych, niekoniecznie ukierunkowanych polityczniei niezbyt nudnych.

Kabaretowy styl życia jaki staramy się prowadzić, nie zawsze odzwierciedla faktyczny stan naszych odczuć. Mimo wielu problemów różnej natury, rodzinnych czy innych, warto jednak pośmiać się do rozpuku, jakby to ujął znany wszystkim profesor Bralczyk, lubiący mniej patetyczny język od urzędowego ględzenia nie wiadomo o czym. Tylko z czego się śmiać? Czy z tego, ze założyło się sweter niewłaściwą stroną na wierzch, ubrało dwie różne skarpety, czy w markecie przy kasie, gdy uświadamiamy sobie, że portfel zostawiliśmy na stole i nie mamy czym zapłacić? Sąsiadka wpadkę męża, który założył skarpety w znacznie różniących się kolorach, skwitowała całkiem normalnie: - Niech wszyscy widzą, że masz więcej par niż jedną. Czy to wystarczający powód do śmiechu? Chyba nie, ale bawi. Gorzej gdy szukamy w markecie tańszych rzeczy, a przy kasie okaże się, że towar był poprzekładany przez klientów i cena jest znacznie wyższa niż na stoisku. Może nam

„kasy” nie wystarczyć, a taka sytuacja nie nastraja do śmiechu, tylko nas zawstydza.

Gorsze wpadki językowe mogą nas spotkać w pobliskich Czechach, gdzie niektórzy lubią robić zakupy, a nawet mają tam znajomych (rodzinne powiązania

z racji przynależności do wspólnej narodowości w minionych czasach). Gdy po tamtej stronie granicy ktoś zaprosi was do piwnice, to nie trzeba się bać, bo zaprasza do pijalni piwa lanego z beczki. Wydawać by się mogło, że dwa języki o słowiańskim rodowodzie nie są trudne do zrozumienia, ale trzeba bardzo uważać.

W czeskim markecie nie możemy szukać towaru a tym bardziej kogoś, kto nam się zgubił, bo dopiero podpadniemy. Lepiej użyć naszego języka gwarowego i nie szukać, tylko chledać. Stąd chociaż tyle pożytecznego wynika z naszych biuletynowych gwarowych opowieści. Utarło się nazywać Czechów Pepikami, a Pepik, to zdrobnienie imienia Józef, które nosił ulubiony cysorz Franz Joseph I - - Franciszek Józef von Habsburg (18.08.1830 – 21.11.1916).

Sklep w czeskim języku znaczy piwnicę, zakupy robimy nie w sklepie tylko w prodejnie. Obchod – to także sklep, u nas obchodzi się uroczystości, a u sąsiadów się je oslavuje. Postel – to łóżko a nie pościel, bo pościel w Czechach to povlečeni.

Gdy nas ktoś zaprosi na spędzenie kwietnia u czeskich przyjaciół, to nie wybierajmy się tam według naszego kalendarza, bo przyjedziemy miesiąc wcześniej i wprawimy przyjaciół w zakłopotanie. Duben to kwiecień, a kveten to maj. Gdy nas ktoś pośle na odbyt, to musimy pójść do działu zbytu. Jeśli się pomylimy w języku, to nie proście by was poprawiono, bo moużete mne popravit znaczy:

możecie wykonać na mnie wyrok śmierci. Naprawić coś to zdokonalit lub zlepšovat. Zàpach – to smród, smrad jednak w czeskim też istnieje. I tak jak wszędzie dla niektórych zapach może być smrodem, ale niekoniecznie, bo czeski pach to też smród. I z czego tu się śmiać? Pamiętam swój pobyt w Ustroniu w latach dziewięćdziesiątych i wycieczkę do schroniska czeskiego na Czantorii, gdzie chciałem zabłysnąć przed kolegą z Gdańska znajomością czeskiego. Bardzo się ośmieszyłem chcąc zapłacić koronami, a obsługa podała cenę w złotówkach.

Poznali się od razu na mojej znajomości obcego języka, ale humor dopisywał wszystkim gościom, których większość stanowili pensjonariusze domów wczasowych Zawodzia. Spotkaliśmy tam samych „Czechów” z Bytomia i całego Górnego Śląska. Więź górników z czeską piwnicą, gdzie podają lane piwo jest oczywista, a gdy do tego istnieje możliwość raczenia się „samogoną” ze śliwowicy, to związek wydaje się jeszcze ściślejszy.

Perspektywa, że mogą ponownie zamknąć granice celem uściślenia kontroli i zapobieżeniu swobodnemu przemieszczaniu się niepożądanych gości, nie wygląda optymistycznie dla mieszkańców pogranicza, ale jakoś to będzie.

Z rozrzewnieniem słucha się anegdoty o matce komendanta placówki, która notorycznie robiła sobie wycieczki na drugą stronę granicy (przyjazne państwa dzielił jeszcze orny pas ziemi i dość ścisłe kolczaste ogrodzenie), zaś służba graniczna nie mogła złapać sprawcy. Jak to było możliwe? Lepiej nie zdradzać.

Takich śmiesznych sytuacji zawsze było wiele na pograniczu, ale to dawne czasy.

za nisko – nawet nie poczułem, kiedy samolot dotknął kołami płyty lotniska – a więc można lądować bez religii smoleńskiej. I od razu w polskie piekiełko, polski terrroryzm. Kierowca potrącił koło Rybnika policjanta i zbiegł. Pod Kraśnikiem pijany kierowca zabił trzy osoby i oddalił się z miejsca wypadku nie udzielając pomocy.

W Zabrzu kierujący autobusem p o d w p ł y w e m a m f e t a m i n y przejechał na pasach kobietę.

W Wo d z i s ł a w i u Ś l ą s k i m organizacja pożytku publicznego Duma i Nowoczesność organizuje na obrzeżach miasta happening

z płonącą swastyką i okrzykami

"Za Hitlera i naszą ojczyznę, ukochaną Polskę". W jastrzębskim sklepie spotykam człowieka w czapeczce z narodową flagą i napisem Narodowe Siły Zbrojne.

Kobieta, która przed bankiem ING zaparkowała samochód ukosem na miejscu dla inwalidów, blokując trzy miejsca, na zwróconą uwagę pokazuje środkowy palec i dodaje grzecznie "odp... się stary dziadu".

Nie obraziła mnie. Pomyślałem jednak – dokad zmierzasz katolicki narodzie?

M.G.

(6)

Str. 6 Biuletyn Towarzystwa Miłośników Ziemi Jastrzębskiej Rok X, Nr 1 (78), styczeń-luty 2018 Str. 7

Mam nadzieję, że kiedyś ulicę Piaskową połączą z drogą tuż za pasem granicznym w Piersnej (kiedyś Piersna a obecnie Prsna), wszak kiedyś biegła granicą. Obecnie trzeba kawałek przejść przez prywatny teren. Szkoda, że nie znalazła się w planach od ulicy Piaskowej (jej przedłużenia) do ulicy Granicznej w Gołkowicach, przynajmniej ścieżka rowerowa przez sztuczny cypel (Piersna) wrzynający się w Polskę, skracając drogę na ulicę Poprzeczną i Skrbeńska.

To już zahacza o politykę, a może jeszcze nie, ale kilka słów polityki nie zaszkodzi.

Gdy patrzę na portret szacownego „cysorza” zastanawiam się, jakby się zachował, gdyby nadal był tym lubianym cesarzem. Niestety Moszczenica należała przed I Wojną Światową do Niemiec, a Piersna do Austro-Węgier. O przynależności nie decydowała ludność (ponad 50% Polaków, około 30% Czechów, reszta to Niemcy i Żydzi lecz Liga Narodów. Sam „Cysorz” zmarł w 1916 roku w pałacu Schönbrunn.

Wracam na własne podwórko. Kiedy dziadek (zmarł w 1936 roku) siadał na

„strugalnej stolicy” i robił drewniaki na nogi, nie wiem czy czuł się wtedy jak król na stolcu – stolec (coś obrzydliwego) to, to samo co stolica, coś do siedzenia jak ta

„strugalna stolica” – ale na pewno nie wpadał w zły nastrój, jeśli nawet za usługi nie otrzymał zapłaty. „Makronów” (miejscowa nazwa monet fałszywek) nie robił.

Pożyczkę u nich musiał zaciągnąć, ale przez bank, którą spłacił jego zięć, mój ojciec.

Zdarzało się poręczycielowi spłacać pokaźną pożyczkę dla MM (młodych małżeństw), bo pożyczkobiorca zniknął, pozostawiając żonę (która nie mogła odpowiadać przed sądem) z dzieckiem i bogato wyposażonym mieszkaniem.

Niespłacane raty ściągnął komornik z wypłat poręczycieli, co z narosłymi odsetkami stanowiło pokaźną sumę. Sprawa sądowa się nie odbyła, bo wymiar sprawiedliwości nie mógł odnaleźć oszusta ukrywającego się bez zameldowania gdzieś w gorzowskim powiecie. Wcale nie było do śmiechu poręczycielom przychodzącym bez wypłaty przez parę miesięcy. Obecnie takie sytuacje zdarzają się częściej, lecz łatwiej jest odnaleźć oszusta.

W latach trzydziestych ubiegłego wieku dziadek i rodzice pomimo biedy, tak jak wszyscy, zachowywali radość życia. Szkoda, że tytuł wykonywanego zawodu nie znalazł się w rejestrze zawodów uprawianych na terenie Jastrzębia, chociaż terminował u niego później znany szewc Rucki, a połowa Moszczenicy chodziła w drewniakach przez niego wykonanych, nie mówiąc o szyciu obuwia skórzanego.

Obecnie jakoś trudno sobie wyobrazić ucznia chodzącego do szkoły w drewniakach. To nie były drewniaki na podwyższonej podeszwie, te z lat sześćdziesiątych, w których paradowali młodzieńcy na ulicach Rybnika czy Wodzisławia. Miały podeszwy niższe, do których dzieci wbijały druty i w ten sposób przerobione drewniaki używano do jazdy po lodzie w zastępstwie łyżew.

Niechby ktoś spróbował w pantoflu (tak nazywały się drewniaki) pójść podczas śnieżnej zimy, przy wilgotnym śniegu, do stojącej na podwórzu wygódki. To było niemożliwe. Mokry śnieg kleił się do pantofli, tak że już po paru krokach ich wysokość podnosiła się nawet o pół metra. Z trudem utrzymywano równowagę, a o wzroście ciężaru pantofla już wolę nie wspominać. Gdy śnieg od jednej podeszwy się oderwał, było jeszcze śmieszniej. Byle zdążyło się na czas czegoś złapać.

Obecnie więcej wpadek językowych zdarza się z powodu kłopotów pamięciowych, ale traktuję to jak zawieszanie się komputera spowodowane przeciążeniem zbyt małej pamięci. Zresetuje się i pracuje dalej. Patrząc na portret cesarza z sumiastymi wąsami, próbuję go sobie wyobrazić jadącego autobusem z biletem seniora, a obok nastolatków w drapanych na kolanach dżinsach. Młodzież pochłonięta serfowaniem na wypasionych smartfonach nawet by nie zauważyła gościa sprzed ponad stu lat. Sto lat to niewiele w porównaniu z wiecznością, której nie da się ogarnąć, ale dwieście lat – daty narodzin dziadków – to już dużo. Z czego się tu jeszcze pośmiać? Śmieszy nas niemal wszystko: silenie się na mówienie gwarą i udawanie wykształconego, absurdalne pomysły i całkowity brak wyobraźni, wzloty i upadki (oby nie własne), próby rozśmieszania innych, niewzruszony patos itd... Tylko po co to wszystko? Ano – z czeska – jen pro zdravičko. „Smích je dobré pro zdraví” – to automatyczne tłumaczenie ze strony Google. Oby tak było! Czego życzę sobie i czytelnikom.

Francek Rychlik

Zdjęcia pochodzą z Wikipedii

(7)

Str. 6 Biuletyn Towarzystwa Miłośników Ziemi Jastrzębskiej Rok X, Nr 1 (78), styczeń-luty 2018 Str. 7

Mam nadzieję, że kiedyś ulicę Piaskową połączą z drogą tuż za pasem granicznym w Piersnej (kiedyś Piersna a obecnie Prsna), wszak kiedyś biegła granicą. Obecnie trzeba kawałek przejść przez prywatny teren. Szkoda, że nie znalazła się w planach od ulicy Piaskowej (jej przedłużenia) do ulicy Granicznej w Gołkowicach, przynajmniej ścieżka rowerowa przez sztuczny cypel (Piersna) wrzynający się w Polskę, skracając drogę na ulicę Poprzeczną i Skrbeńska.

To już zahacza o politykę, a może jeszcze nie, ale kilka słów polityki nie zaszkodzi.

Gdy patrzę na portret szacownego „cysorza” zastanawiam się, jakby się zachował, gdyby nadal był tym lubianym cesarzem. Niestety Moszczenica należała przed I Wojną Światową do Niemiec, a Piersna do Austro-Węgier. O przynależności nie decydowała ludność (ponad 50% Polaków, około 30% Czechów, reszta to Niemcy i Żydzi lecz Liga Narodów. Sam „Cysorz” zmarł w 1916 roku w pałacu Schönbrunn.

Wracam na własne podwórko. Kiedy dziadek (zmarł w 1936 roku) siadał na

„strugalnej stolicy” i robił drewniaki na nogi, nie wiem czy czuł się wtedy jak król na stolcu – stolec (coś obrzydliwego) to, to samo co stolica, coś do siedzenia jak ta

„strugalna stolica” – ale na pewno nie wpadał w zły nastrój, jeśli nawet za usługi nie otrzymał zapłaty. „Makronów” (miejscowa nazwa monet fałszywek) nie robił.

Pożyczkę u nich musiał zaciągnąć, ale przez bank, którą spłacił jego zięć, mój ojciec.

Zdarzało się poręczycielowi spłacać pokaźną pożyczkę dla MM (młodych małżeństw), bo pożyczkobiorca zniknął, pozostawiając żonę (która nie mogła odpowiadać przed sądem) z dzieckiem i bogato wyposażonym mieszkaniem.

Niespłacane raty ściągnął komornik z wypłat poręczycieli, co z narosłymi odsetkami stanowiło pokaźną sumę. Sprawa sądowa się nie odbyła, bo wymiar sprawiedliwości nie mógł odnaleźć oszusta ukrywającego się bez zameldowania gdzieś w gorzowskim powiecie. Wcale nie było do śmiechu poręczycielom przychodzącym bez wypłaty przez parę miesięcy. Obecnie takie sytuacje zdarzają się częściej, lecz łatwiej jest odnaleźć oszusta.

W latach trzydziestych ubiegłego wieku dziadek i rodzice pomimo biedy, tak jak wszyscy, zachowywali radość życia. Szkoda, że tytuł wykonywanego zawodu nie znalazł się w rejestrze zawodów uprawianych na terenie Jastrzębia, chociaż terminował u niego później znany szewc Rucki, a połowa Moszczenicy chodziła w drewniakach przez niego wykonanych, nie mówiąc o szyciu obuwia skórzanego.

Obecnie jakoś trudno sobie wyobrazić ucznia chodzącego do szkoły w drewniakach. To nie były drewniaki na podwyższonej podeszwie, te z lat sześćdziesiątych, w których paradowali młodzieńcy na ulicach Rybnika czy Wodzisławia. Miały podeszwy niższe, do których dzieci wbijały druty i w ten sposób przerobione drewniaki używano do jazdy po lodzie w zastępstwie łyżew.

Niechby ktoś spróbował w pantoflu (tak nazywały się drewniaki) pójść podczas śnieżnej zimy, przy wilgotnym śniegu, do stojącej na podwórzu wygódki. To było niemożliwe. Mokry śnieg kleił się do pantofli, tak że już po paru krokach ich wysokość podnosiła się nawet o pół metra. Z trudem utrzymywano równowagę, a o wzroście ciężaru pantofla już wolę nie wspominać. Gdy śnieg od jednej podeszwy się oderwał, było jeszcze śmieszniej. Byle zdążyło się na czas czegoś złapać.

Obecnie więcej wpadek językowych zdarza się z powodu kłopotów pamięciowych, ale traktuję to jak zawieszanie się komputera spowodowane przeciążeniem zbyt małej pamięci. Zresetuje się i pracuje dalej. Patrząc na portret cesarza z sumiastymi wąsami, próbuję go sobie wyobrazić jadącego autobusem z biletem seniora, a obok nastolatków w drapanych na kolanach dżinsach. Młodzież pochłonięta serfowaniem na wypasionych smartfonach nawet by nie zauważyła gościa sprzed ponad stu lat. Sto lat to niewiele w porównaniu z wiecznością, której nie da się ogarnąć, ale dwieście lat – daty narodzin dziadków – to już dużo. Z czego się tu jeszcze pośmiać? Śmieszy nas niemal wszystko: silenie się na mówienie gwarą i udawanie wykształconego, absurdalne pomysły i całkowity brak wyobraźni, wzloty i upadki (oby nie własne), próby rozśmieszania innych, niewzruszony patos itd... Tylko po co to wszystko? Ano – z czeska – jen pro zdravičko. „Smích je dobré pro zdraví” – to automatyczne tłumaczenie ze strony Google.

Oby tak było! Czego życzę sobie i czytelnikom.

Francek Rychlik

Zdjęcia pochodzą z Wikipedii

(8)

Towarzystwo Miłośników Ziemi Jastrzębskiej ul. Witczaka 5,

44-330 Jastrzębie-Zdrój NUMER KRS - 0000003038 KONTO: Bank Spółdzielczy W Jastrzębiu-Zdroju

nr 65 8470 0001 2001 0035 0453 0001 E-mail: tmzj@interia.pl

Zapraszamy

wszystkich zainteresowanych do współpracy.

Spotkania TMZJ odbywają się

00 00

w każdy czwartek w godz. 15 - 17 w siedzibie Towarzystwa

w Domu Zdrojowym (ostatnie piętro, pok. 33)

Kierownik zespołu redakcyjnego: Marian Górny Jesteśmy na stronie:

www.tmzj.pl 1% podatku

Na terenie Jastrzębia Zdroju jest wiele organizacji, które korzystają z dobroczynności i ofiarności ludzi, którym nie są obojętne sprawy jakimi zajmują się te stowarzyszenia. Bez względu na to czy są to hospicja, kluby sportowe czy inne organizacje warto wspomagać ich działalność. Towarzystwo Miłośników Ziemi Jastrzębskiej, jako organizacja pożytku publicznego, także jest uprawnione do korzystania z takiej pomocy. Wszystkie pozyskane przez towarzystwo środki są przekazywane na cele statutowe, które umożliwiają prace badawcze nad historią miasta, publikowanie książek o tematyce historycznej, a także propagowanie wiedzy o lokalnej historii i tradycji. W zakresie opracowania historii ziemi jastrzębskiej jest jeszcze wiele do zrobienia i każda złotówka przekazana przez Państwa w ramach 1 % podatku zostanie wydana na ten cel. Towarzystwo Miłośników Ziemi Jastrzębskiej zachęca do skorzystania z tej formy pomocy organizacjom pozarządowym mającym status organizacji pożytku publicznego.

Jeśli zdecydują się Państwo wesprzeć naszą działalność przekazując 1%

swojego podatku, w rozliczeniu PIT-37 w rubryce „O” wystarczy wpisać nazwę naszego stowarzyszenia:

TOWARZYSTWO MIŁOŚNIKÓW ZIEMI JASTRZĘBSKIEJ, numer KRS 0000003038

oraz kwotę 1 % podatku.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Choć z jedzeniem było wtedy już bardzo ciężko, dzieliliśmy się z nimi czym było można.. Ale to byli dobrzy ludzie, jak

W pewnym momencie otworzyła drzwi naprzeciwko naszego okna i powiedziała: „Proszę pani, proszę dać panu dyrektorowi zgodę ministra na założenie szkoły”. Wyjeżdżałem z

Podaj szczegóły wykonania, takie jak: temat obrazu, kolorystyka, wyszczególnienie planów (kompozycja), nastrój, światłocień, odniesienie tematyki i kolorystyki do

W mojej pierwszej pracy trafiłem na towarzystwo kolegów, którzy po robocie robili „ściepkę” na butelkę i przed rozejściem się do domów wypijali po kilka

Oryginalny artykuł naukowy 1 Recenzja Artykuł przeglądowy 2 Artykuł monograficzny 3 Bibliografia Komentarz do ustawy Edycja tekstów źródłowych Artykuł

Wezwano mnie do dyrekcji i powiedziano, że moja nauka się skończyła Po odejściu Niemców w 1945 roku składałem egzamin mając ukończoną szóstą klasę i za

Z uwagi jednak na fakt, że w łodziach próbujących pokonać Morze Śródziemne znajdują się obok Erytrejczyków, Sudańczyków i Somalijczyków również Gambijczycy, Senegalczycy

Proszę zwrócić uwagę, że plan finansowy NFZ w ostatnich latach wzrastał systematycznie, wykazując stały trend wzrostowy w zakresie kosztów świadczeń opieki