• Nie Znaleziono Wyników

Sybir

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Sybir"

Copied!
11
0
0

Pełen tekst

(1)

Józef Dobrucki, Anna

Milewska-Młynik

Sybir

Niepodległość i Pamięć 13/1 (22), 199-208

(2)

WSPOMNIENIA, RELACJE, LISTY

„ N iepodległość i P am ięć" N r 22, 2006

Józef Dobrucki

Sybir

Pierwsze dni na Sybirze 1940 roku

P o paru dniach po przyjeździe do P in ju g a 1 R osjanie w yw ołali z baraku kilkadzie­ siąt m ężczyzn i kobiet, każąc im zbierać się do roboty w lesie. W tej grupie byłem razem z bratem E dkiem i Tatą. W yszliśm y w takich ubraniach, w jak ich nas zabrali z dom ów [...].

Z im a na S ybirze, choć rozpoczął się ju ż m arzec, była bardzo ostra, w okół baraków zalegały w ielkie zw ały śniegu. A le że naokoło rozciągał się tylko las, w iatru żadnego nie było, tośm y takiego w ielkiego zim na zaraz po w yjściu z baraków nie czuli. N ikt też nie w yobrażał sobie, na czym m a polegać nasza praca. M oskale nie dali jed n ak czasu, by się nad tym zastanaw iać. E nkaw udzista policzył nas, zapisał i kazał iść za sobą. N ikt nic nie zabrał, bo i nie było co, ani też nie pow iedział rodzinom , dokąd się udajem y. S zliśm y d obrą godzinę przez las nieco przetartym traktem , gdyż ktoś je ch a ł tędy w cześniej saniam i. Później skręciliśm y na nieuczęszczaną boczną drogę, która w iodła do baraków w lesie. B yły to dw a niezbyt duże budynki. N ieopodal nich palił się ogień, nad którym w isiał kocioł z gotującą się w odą (z roztopionego śniegu). K azano nam się napić tej wody, lecz nie było z czego, poniew aż przy kotle w isiała tylko je d n a chochla. D opiero po jak im ś czasie dali jak ieś m iseczki do picia.

Z a nam i przyjechały sanie z piłam i i siekieram i. Polecono nam form ow ać brygady i w ybrać brygadzistów . R ozdano narzędzia; na brygadę przypadała je d n a długa piła, trzy kabłąkow e i dziw ne siekiery - z dw om a ostrzam i i bardzo ciężkie. R osjanie pra­ cow ali szybko, gdyż byli do nich przyzw yczajeni. I z tym sprzętem zabrano nas do lasu. G dy zapytaliśm y o jedzenie, odpow iedziano nam , że po pow rocie dostaniem y obiad. D o m iejsca w yrębu m iało być niedaleko.

P o w ejściu do lasu zrozum ieliśm y co to je st Sybir!!! Śnieg był głęboki na dobry metr, bardzo dziwny, prawie lód. Rosjanie, a szło ich z nami trzech, nałożyli narty i bez trudu szusow ali do przodu. M y w padaliśm y praw ie po pas w zaspy. Szliśm y rzeczy­ w iście niedługo, je d n ak na m iejsce dotarliśm y zupełnie m okrzy. D o odgarniania śniegu dano nam drew niane łopaty, ale odrzucenie ogrom nych zw ałów w ydaw ało się m ało m ożliw e. S zybko nastał w ieczór, choć w tych lasach dzień od nocy różni się niew iele. Gdy doszliśm y na m iejsce, R osjanie ścięli kilka m ałych św ierków i rozpalili ogień. N am kazali zrobić to sam o. K ażda brygada m iała sw oje ognisko i w yznaczony od ci­

(3)

nek lasu do ro b o ty . K az an o nam ścin ać d rze w a - nie b yły grube, ale b ardzo stare i tw arde. P rzew ażały rozłożyste św ierki, których pnie porastał m ech. T w orzyły ścianę praw ie nie do przebicia.

G dy w róciliśm y do baraków , zaprow adzono nas do pom ieszczenia będącego „sy­ p ialnią” . Stały tam tylko drew niane prycze pod ścianą, na środku piec z blaszanej beczki, poza tym nic w ięcej. D ziur w ścianach było dużo; m ech, którym je zapchano, daw no odpadł. A le w iatr nie wiał i palił się ogień, w ięc było cieplej niż na dw orze. N a kolację dostaliśm y zupę i pół kilo chleba ju ż na jutro. Rano był tylko kipiatok z tym chlebem i do pracy, aż do w ieczora.

N ie znaliśm y tej roboty, w ięc było bardzo ciężko zajm ow ać się w yrębem gęsto zarośniętego lasu. P racow ałem tam zaledw ie parę dni, poniew aż m ocno przeziębiłem się i bardzo b o lała m nie głow a. W róciłem do P injuga i poszedłem do punktu m edy­ cznego. P rzy jęła m nie m łoda dziew czyna, potrafiąca tylko zm ierzyć tem peraturę. P o ­ szedłem do niej w m undurze, w którym m nie zabrali, a ona nie m ogła nadziw ić się, że W ojsko P olskie je s t tak pięknie ubrane. N asypała mi na gazetę sporo aspiryny, innych lekarstw nie m iała. Leczyłem się sam rozgrzaną cegłą w m okrym ręczniku; byłem m łody i po tygodniu przeszło. D o lasu ju ż nie w róciłem . Podczas choroby p o ­ znałem trochę ludzi, przew ażnie dziew czyn. Przebyw ały tu w yw iezione osoby ze służb państw owych, poznałem Dziunię W oszczyńską, Jankę i Helę Ptakówny, Irkę Sikorę i in ­ ne. B yły to dla m nie now e znajom ości, one trzym ały się razem .

N asi m ężczyźni też wrócili z roboty - klęli, bo nic nie zarobili, a każdy był za­ ziębiony.

Zaraz od poniedziałku kom endant zaczął organizow ać nam kolejną robotę i zap o ­ w iedział w yjazdy do innych obozów . Z nów przyjechały sanie z enkaw udzistam i, któ­ rzy kazali ludziom w ychodzić z baraków . K om endant m iał gotow e listy i zaczął d zie­ lić nas na grupy. O kazało się, że porozdzielał rodziny, zaczęły się krzyki. L udzie pro ­ sili m nie, abym się w staw ił za nim i, gdyż nieźle znałem języ k rosyjski. B yło dużo gadania i w yjaśnień, ja k to u Sow ietów . M łodzież też chciała być razem , kom endant śm iał się, że m oże nas za trzy ruble pożenić. T rochę się uspokoiło. A le w ujka zabrali d o innej brygady, gdyż m ów ił po rosyjsku. M nie w łączono do grupy z dziew czętam i. C zęść ludzi załadow ała się na sanki, reszta poszła pieszo i dotarliśm y do tego odcin ­ ka, co poprzednio. Z acząłem rozm aw iać z pew nym R osjaninem . P ow iedział, że k o ­ m endant sprow adził go ja k o lekarza, ale nie w yglądał najlepiej. N azyw ał się Jan P sze­ niczny i był p olskiego pochodzenia. P olskie korzenie m iał też kom endant Jan Z b o ro ­ wski. L ekarz prosił, aby nikom u o tym nie m ów ić. R adził, żebym za dużo nie pytał, bo w R osji za parę słów m ożna dostać pięć lat ciężkiego więzienia.

Z anim dotarliśm y do now ego obozu, skończył się dzień. Z robił się bałagan, bo enkaw udziści w tłaczali do baraków zbyt w ielu ludzi. W tedy znów trafiłem do kom en­ danta. U zgodniliśm y, że ludzie będą udaw ać, iż nie rozum ieją, co m ów ią enkaw udzi­ ści i dob io rą się ja k chcą.

O bóz p rzedzielony był potokiem . Z każdej je g o strony znajdow ały się po trzy w ię­ ksze baraki i kilka m ałych. L udzie dostali do je d ze n ia chleb i kipiatok, ale jed en przydział nam przepadł. W m ałym baraku urządzono sklep, lecz w iększość nie m iała za co kupow ać. L udzie krzyczeli, że są głodni, co rozzłościło kom endanta. Pow iedział, że ja k je s t w oda to głodu nie ma. W S ow ieckim S ojuzie chleba za darm o nie dają, trzeba na niego zapracow ać.

D o brygad dołączono kobiety. D o naszej trafiły obie Ptaków ny, ich ojciec oraz A niela Bem . W ydano nam sprzęt - siekiery z dw om a ostrzam i, piły i piłki do gałęzi.

(4)

Sybir 201 W yruszyliśm y do lasu. N asze działki były daleko za obozem . P okazano co, z jakiego d rzew a się robi. Z aczęliśm y pracę, ale robota szła nam m arnie, bo był ju ż kw iecień i zaczynały się roztopy. K iedy był m róz, w ystarczyło ow inąć nogi szm atam i, a teraz w szystko przem akało. R osjanie na zim ę m ieli w alonki z koziej sierści, je d n ak dla nas zabrakło. P otem przyw ieźli je do sklepu. K osztow ały siedem dziesiąt rubli, ale nikt tyle nie miał. K upow ało się chodaki z kory lipow ej po trzy ruble i trzeba je było ciągle suszyć.

U sytuow anie obozu po dw óch stronach potoku było bardzo niew ygodne. U nas znajdow ał się sklep, za rzeczką kuchnia, a m ost był daleko. M oskale czynili w szystko, żeby nam obrzydzić życie. Po drugiej stronie rosła jo d ła, więc kazali nam robić pod­ kłady do torów . K obiety ścinały brzozę na dyktę, odpady szły na opał. N orm y w yro­ bić nikt nie m ógł. T ak pracow aliśm y do m aja, śnieg ju ż się daw no roztopił.

P ew nej niedzieli kom endant zaczął szukać ochotników do pracy. N ikt się nie zgło­ sił, w ięc w ybrał m oją brygadę. Pow iedziałem , że ja , G rzegorzew ski i P tak m ożem y iść, ale O jciec i E dek do ciężkiej pracy się nie nadają. K om endant w yraził na to zgodę i na piechotę poszliśm y do Pinjuga, a tam w siedliśm y w pociąg z jednym en ­ kaw udzistą. N a Syberii dzień je st długi, w ięc na w ieczór byliśm y ju ż na m iejscu. K o ­ m endant now ego posiolka zaprow adził nas do stołówki i do baraku. R ano dostaliśm y tylko kipiatok i do roboty. Praca była ciężka, droga ułożona z podkładów drew nia­ nych, a teren podm okły. M iały jed n ak jeździć tędy sam ochody. Ł ączono po trzy sos­ ny, podbijano je od spodu i tak m etr po m etrze. K onie nie m ogły ciągnąć drzew a, bo było grząsko, w ięc m usieliśm y my. Z początku nam nie szło, lecz po zorganizow aniu się ju ż było łatw iej. M ieliśm y je d n ak kłopot z siekieram i, ale w końcu znalazły się trochę lepsze. Pracow aliśm y do soboty, a wtedy zażądano, byśm y robili również w nie­ dzielę, tak ja k ludzie w R osji. Jednak w końcu pozw olono nam pojechać w niedzielę do naszego obozu, niby po siekiery. D o roboty w róciliśm y na czas. Pokazałem w tedy kom endantow i przyw iezioną siekierę. B ardzo się zdziw ił, gdyż by ła z paskow ej stali, a takich oni nie robili. Pracow aliśm y tam je szc ze trzy tygodnie i w róciliśm y do sw o­ je g o o b o z u . Z a ten m ie sią c n asze ro d z in y nie d o sta ły p ie n ię d z y , w ięc b y ło g ło d ­ no i chłodno. T atę i E dka w ypraw ili do P injuga, by na stacji piłow ali drzew o prze­ znaczone na opał do lokom otyw . Zosi kazali korow ać drzew o, ale m ało za tę pracę płacili. B yw ało, że po potrąceniu pieniędzy za zupę, nie starczało na chleb.

T ato poszedł do kom endanta i pow iedział, że nie daje rady codziennie chodzić na stację. O trzym ał w tedy od niego 20 rubli ja k o pożyczkę na zakup chleba. L udzie stale narzekali, że są głodni, w ięc kom endant zaczął słabszych w ypraw iać na jagody. Rosły one na bagnie, skąd w ypływ ała nasza rzeczka. R osjanie nazyw ali je klukw a, po an­ gielsku cranberry. Jagody te w yglądały zaw sze św ieżo, choć były stare. Z ryw ało się je dobrze, je d e n człow iek mógł w ciągu dnia uzbierać i dw a w iaderka. Jagody w sypyw a­ no do beczek, a część oddaw ano do kuchni. P łacono za nie dobrze, trzy ruble za wiadro. D ostaw ało się też kartkę na chleb, tak ja k roboczy. C iężko było je d n ak prze­ nieść to w iadro do obozu. W obozie pozostaw ali tylko bardzo słabi i chorzy, ale oni rów nież m usieli zajm ow ać się grom adzeniem pokarm u na zim ę dla koni.

N asza M am a ciągle chorow ała, tak sam o ja k bracia Bolek i D ołek, którym doku­ czała niew yleczona angina. Siostra L onia była w ów czas bardzo m alutka.

W naszej okolicy w yznaczono m iejsce na rozbudow ę stacji, poniew aż do A rchan- gielska szedł tylko je d e n tor, a m iały być dwa. O dcinek z K irow a do P injuga ju ż został ukończony. Z aczęto budow ać m ost na dużej rzece W yczegdzie. B yła to ciężka praca. Jednak m ost sam się zaw alił, w ięc skierow ano linię bardziej na zachód. D użo

(5)

ludzi zginęło podczas tej pracy. P ow stał tam w ielki cm entarz. N a m ogiłach Sowieci postawili stajnie. Ci, co wcześniej nie wymarli, zostali rozstrzelani i pochowani w trzech w ielkich grobach. L udzie chodzili po siano dla koni i to w szystko odkryli. Znaleźli też pociąg zatopiony w rzece, zaw alone m osty i resztki kołchozu stanow iącego kiedyś część obozu. N a posiołkach takich ja k nasz znajdow ały się: areszt, sklep, bania i k o ­ niecznie w szobojka do spalania wszy. S tandardow e obiekty stalinow skiej rzeczyw isto­ ści. B ez nich R osja nie m ogłaby egzystow ać.

Później przenieśliśm y się na now e m iejsce. M ieszkały tu rodziny ukraińskie, prze­ w ażnie gajow i. N asza sytuacja nieco się popraw iła. W posiołku zaczęto budow ać szkołę, budynek adm inistracji, kuchnię i stołów kę. P lanow ano też postaw ienie now ych baraków dla ludzi, poniew aż w starych było bardzo ciasno.

R obota szła teraz lepiej, naw et kom endant nas chw alił.

W okolicy rosły m aliny i poziom ki. B yło też dużo ja g ó d zw anych kam ionka. W szyscy dożyw iali się nimi. R osjanie prow adzili skup i płacili po trzy ruble za w ia­ derko, ale n iew iele udało się zebrać, gdyż dokuczały nam m uszki. B yły to czarne, w ściekłe ow ady, które w chodziły w szędzie, gdzie chciały. Po pluskw ach uw ażano je za n ajw iększą zarazę, ale tak szybko ja k się pojaw iały, rów nie błyskaw icznie znikały. W lesie rosły też grzyby. L udzie prędko je w yzbierali, a w głąb bali się zapuszczać. Jedna kobieta odeszła za daleko, znaleźli j ą na drugi dzień, ale ju ż nie żyła.

Czas wojny fińskiej

P rzez P injug zaczęły coraz częściej przejeżdżać transporty z rannym i z frontu fiń ­ skiego. D o stacji przestali nas dopuszczać, abyśm y nie w iedzieli, co się dzieje. S zko­ łę, kuchnię ze sto łó w k ą i kantor czyli budynek adm inistracyjny w ybudow ano jeszcze przed zim ą i S ow ieci przenieśli się do niego. Stary barak został w ięc w połow ie p u ­ s ty , g d y ż c z ę ś ć w y k o rz y s ty w a n o na m a g a z y n i sk le p . K o m e n d a n t p o s ta n o w ił, że w w olnym pom ieszczeniu będą co niedzielę urządzane m ityngi, czyli w ykłady o so­ w ieckiej kulturze, ale ludzie nie przychodzili. K ierow nictw o chciało koniecznie coś zrobić, żebyśm y nie m ieli wolnej niedzieli. P rzychodziło w ięc dw óch kom isarzy, aby na zm ianę nas indoktrynow ać. Z aczęli od naszego baraku. P o paru słow ach w stępu zapytali, co m yślim y i w iem y o sow ieckiej kulturze. M am a od razu pow iedziała, że poznaliśm y j ą dobrze. W ystarczy popatrzeć na lam pę naftow ą, w której brakuje szkieł­ ka, na oko p co n ą ścianę. D odała, że m am y w baraku jeszcze coś więcej - podniosła deskę i pokazała k łębiącą się tam całą m asę pluskiew . K iedy kom isarze to zobaczyli, bez słow a w yszli i dopiero na zew nątrz zaczęli krzyczeć na kom endanta. D o innych baraków ju ż nie poszli. N a drugi dzień dostaliśm y szkiełko do lam py, natom iast p lu ­ skiew , m im o parzen ia g orącą w odą i odym iania, nie udało się wytępić. O m ityngach i kulturze ju ż nie w spom inano.

M y m łodzi, a było nas sporo, w ym yśliliśm y, że w pustej części budynku pow inno się urządzić św ietlicę. Porozm aw ialiśm y z kom endantem , a po uzyskaniu je g o zgody, zrobiliśm y tam salę do tańca. W obozie przebyw ało kilku m uzyków z instrum entam i, którzy obiecali, że będ ą nam przygryw ać. Z espołem kierow ał pan S tarzyk, dobry sk rzy p ek . C z ę ść m ło d z ie ży ch c ia ła nauczyć się tańczyć. K o m en d a n t to z a a k c e p to ­ w ał i naw et dał człow ieka, żeby w tej sali palił i zam iatał. Sala do tańca przydała się nam , bo na dw orze było bardzo zim no, a w barakach ciasno. W niedzielę nie ch c ie­ liśm y pracow ać i coś w ypadało zrobić z w olnym czasem .

Po drugiej stronie potoku zaczęto budow ać now e baraki, ale przed nastaniem m ro­ zów nie ukończono prac, gdyż zim a nadchodziła tu bardzo prędko. D o m ojej brygady

(6)

Sybir 203 dodali je szc ze je d n ą dziew czynę, a zabrali najlepszego robotnika, Janka G rzegorze­ w skiego. K azali m u bow iem zorganizow ać inny zespól. R osjanie chcieli zatrudnić w szystkich ludzi, a kobiety nie nadaw ały się do w ycinania drzew. D latego w łączano je do różnych brygad. Mój zespół został w ów czas m ocno osłabiony, zaczęło być kru­

cho i należało coś w ym yśleć. W pisyw ałem w ięc do każdego transportu po parę bali ju ż w cześniej oddanych. P om agała nam w tym M arysia B ojarska, bo też chciała rato­

w ać koleżanki. I tak z trudem dotrw aliśm y do pierw szych śniegów .

Śnieg na Syberii nie sypie tak gęsto ja k u nas. Tam pada praw ie bez przerw y drobniusieńki lód, który przypom ina mglę. P rzez zim ę potrafi nasypać go bardzo dużo i nie topnieje. Słońca przez dw a - trzy m iesiące nie w idać praw ie w cale. A noce są rozgw ieżdżone, zaś na niebie często pojaw ia się zorza polarna. M usieliśm y pracow ać niezależnie od warunków pogodowych - nawet w pochmurne dni, a czasem też w nocy.

Pod koniec listopada kom endant obozu zaw ezw ał m nie do kantoru i pow iedział, że zam ierza w ysłać trzech ludzi na kurs „stachanow ski” . C hodziło podobno o to, żeby p o k az ać , ja k p o w in n o się w y d ajn ie pracow ać w syberyjskiej tajdze. W yznaczył m nie i Janka G rzegorzew skiego. D ołączył do nas W łodek Szafraniec, dobry kolega jeszcze z Polski. K om endant pow iedział, że w następną niedzielę odw iezie nas Sacharow . M ieliśm y je ch a ć do najlepszego brygadzisty na Syberii i tak się stało.

D rogi na S yberii znajdow ały się w yłącznie przy torach kolejow ych, zaś w las od ­ chodziły ju ż tylko m ałe dukty. Z e w zględu na w ielkie odległości m iędzy osadam i, były one rzadko używ ane. Jadąc z P injuga dobre 10 kilom etrów , nie spotkaliśm y ni­ kogo. D opiero w głębi lasu zobaczyliśm y kilku ludzi zajętych robotą. S acharow trium ­ falnie pokazyw ał nam , ja k Sow ieci pracują na ciągnikach gąsiennicow ych. W ozili oni długie bale budow lane do stacji oraz odpady na trociny do kotłów i łupki na gaz. N a Syberii w szystkie m aszyny napędzane są gazem lub drew nem , które, gdy je st suche, nie zam arza.

D ojechaliśm y do osady. Była niedziela, a w szyscy pracow ali. Sacharow tryum fo­ wał. Z atrzym aliśm y się kolo baraków , w których m ieliśm y nocow ać. W środku znaj­ dow ał się w ielki piec opalany drzew em , na nim stal kocioł z gorącą w odą. Poniew aż przem arzliśm y, w zięliśm y się do picia, gdyż w oda była za darm o. Pod ścianam i leżały deski do spania. R ozłożyliśm y na nich nasze skrom ne zaw iniątka i odpoczyw aliśm y. P ow oli schodzili się ludzie, którzy skończyli pracę. Z aczynali od picia gorącej wody, każdy m iał sw ój kubek na sznurku. Przy kotle była tylko chochla do nalew ania. P o­ tem staw iali w kącie sw oje piły, siekiery i w ychodzili.

K ierow nik powiedział, że mam y być gotowi następnego dnia o godzinie 6.30 i zapro­ w adził nas do stołów ki, gdzie dostaliśm y kolację i prow iant na drugi dzień. Pokazał też, g d zie są n arz ęd zia. K iero w n ik b ardzo nam się podobał. B ył to g ru b y , w ysoki, a przy tym w esoły człow iek. R ano przyniósł bańki na kipiatok, bo w lesie nikt nie gotow ał. Z apytał, czy nie chcem y kaw y. G dy o nią poprosiliśm y, w yciągnął z kieszeni całe opakow anie i kazał nam w szystko w sypać do wrzącej w ody. B ył to palony ję c z ­ m ień, zm ieszany z suszonym i gruszkam i i jabłkam i. N apój okazał się nieco kw aśny, ale i tak lepiej sm akow ał niż sam a woda.

W lesie pracow ało ju ż przy w yrębie sześcioro ludzi, trzy kobiety i trzech m ęż­ czyzn. P ostaw iliśm y sw oje bańki koło paleniska i poszliśm y do roboty - ja i W ładek do ścinania drzew a, a Janek do kaw ałkow ania i sortow ania. B yły to bardzo ważne czynności, gdyż różne gatunki inaczej się liczyły do w ypracow ania norm y. Ja miałem tylko rąbać ponacinane w cześniej siekierą drzewa. K toś inny odrąbyw ał gałęzie, drugi ciął bale na kaw ałki, dziew czyna zajm ow ała się tylko odgarnianiem śniegu. K iedy

(7)

zrobiliśm y przerw ę na obiad i popatrzyliśm y za siebie, nie m ogliśm y uw ierzyć, że udało nam się tak w iele w ykonać. U nas każdy m usiał sam w szystko przygotow yw ać, a tu m ieliśm y zo rganizow aną pracę; w alszczyk był tylko do zw alania, sortow nik do sortow ania i tak dalej. B rygadzista pow iedział, że dziew czyny są rozliczane z tego, co zrobi cały zespól, je śli w ięc w ykonam y w yższą norm ę, one rów nież zarobią w ięcej.

Po kilku d niach brygadzista zaprosił m nie do siebie, gdyż je g o żona chciała d o ­ w iedzieć się czegoś o Polsce. O kazało się, że dom m ieli zw ykły, syberyjski, zbudow a­ ny z bali drew nianych. B ył dość duży i w ygodny. Składał się z dw óch izb i sieni. M ieszkanie ogrzew ał fabryczny piec opalany drew nem , pochodzący jeszc ze z czasów carskich. W n ętrza w yposażone były w w ygodne m eble własnej roboty.

Ż ona brygadzisty postaw iła na stole d w ie m iski m akaronu ze słoniną, a on wyjął z kredensu butelkę w ódki, by się ze m ną napić. W znosząc toast pow iedział po polsku „N a zdrow ie” . G dy okazałem zdziw ienie, w yjaśnił, że je g o dziadek był dobrym P o la­ kiem . P olskie pochodzenie miał też ojciec żony. R ozm aw ialiśm y praw ie do rana.

Ż ona brygadzisty kupiła dla m nie co m ogła - dw a kilo m akaronu i kilo słoniny. N ie chciałem , żeby ktoś się dow iedział o naszych kontaktach i postanow iłem zanieść tę żyw ność zaw sze głodnej rodzinie. B yłem m łody i zdrow y, a noce na Syberii są ja sn e, w ięc sądziłem , że uda mi się pow rócić przed św item . Jak postanow iłem , tak zrobiłem . O kazało się je d n ak , że to nie takie proste. L edw ie doszedłem , gdyż m usia­ łem m aszerow ać pięć godzin po m rozie. A le rodzina bardzo się ucieszyła i to było dla m nie nagrodą. O dpocząłem nieco i w drogę pow rotną. Teraz szło mi się łatw iej.

B rygadzista był bardzo w ystraszony, choć ucieszył się, że w szystko dobrze się z a ­ kończyło. W następną niedzielę Sacharow zabrał nas do naszego posiołka. N ie zdąży­ łem zw rócić bry g ad ziście pieniędzy, ale inni też mu nie zapłacili.

Z im a staw ała się coraz ostrzejsza, śniegu przybyw ało, a ludzie m ieli coraz m niej środków do życia. K ołchoz znajdow ał się zbyt daleko, do stacji daw ało się dotrzeć, lecz przychodziło tam niew iele osób, więc trudno było cokolw iek sprzedać. R osjanie orientow ali się, że ludzie m ają niew iele pieniędzy i przyw ozili coraz tańszy chleb, je d n ak i tak niektórzy m usieli pożyczać, aby go kupić. Pow oli tw orzyła się m iędzylu­ dzk a solidarność.

Po pow rocie S acharow zaprow adził nas do kantoru. K om endant pytał, cośm y w i­ dzieli w „stach an o w sk im ” posiołku. O dpow iedziliśm y, że tam inaczej pracują, ale też lepiej płacą. K om endant postanow ił w prow adzić podgotow ki przy w yrębie drzew , je d ­ nak o w ysokości zarobków sam nie m ógł decydow ać. P ow iedział, że w ytyczył nam now e działki i każdy z nas dostanie w łasną brygadę. K iedy w poniedziałek poszliśm y do pracy, m usiałem pokazać, czego się nauczyłem . Ś cinaliśm y i sortow aliśm y drew no w podobny sposób, ja k u „stachanow ców ” , lecz naw et pracując now ym i m etodam i nie m ogliśm y osiągnąć norm y.

Tak m inął pierw szy rok. W ciąż jednak nie udaw ało się zarobić na chleb. W ro d zi­ nie było nas ośm ioro, a do pracy nadaw ały się tylko cztery osoby. T ato m usiał co ja k iś czas coś sprzedać, by zdobyć środki na życie. G dy napadało więcej śniegu było jeszc ze gorzej, poniew aż utw orzyły się ponad m etrow e zaspy.

K om endant m usiał przydzielić nam działki położone bliżej osady. N ie był to dobry las, gdyż nie rosły w nim sosny, tylko św ierki, osiki i brzozy. By w yrobić norm ę, m usieliśm y pracow ać coraz dłużej. A le m ieliśm y ju ż kw iecień i robiło się coraz cie­ plej.

K iedy m róz nieco zelżał, kom endant w ezw ał m nie d o kantoru. Z apytał, czy chcę zbierać korę z drzew , oczyw iście dopiero po skończeniu pracy, z tym jed n ak , że M a­

(8)

Sybir 205 ma i B olek z D ołkiem m ogliby mi pom agać. M ieli płacić trzy i pół rubla za metr kw adratow y, czyli w ięcej niż za w yrąb drzewa. Od razu się zgodziłem . P oniew aż bry­ gady przeniosły się dalej, mogliśmy wszyscy spokojnie pracować; najpierw z Tatą, a po­ tem i z M am ą zebraliśm y sto m etrów . N astępnie przenieśliśm y się dw a kilom etry da­ lej, je d n a k m ieliśm y dobry transport, gdyż ułożono tam tory i m ożna było przew ozić surow iec prow izorycznym w agonem ciągniętym przez konie. W now ym m iejscu pracy było dużo w ięcej kory i sam uzbierałem sto m etrów . I na tym się skończyło. T rzeba było pow rócić do poprzedniej pracy. M oja działka znajdow ała się dosyć daleko, więc w ybudow ałem sobie szopkę w lesie i tam nocow ałem . Zacząłem naw et robić za „sta­ chanow ca” , a kom endant podaw ał m nie za w zór dla innych.

Cegielnia

Pew nego dnia, gdy byłem przez całą noc w lesie, przyjechało do naszego obozu dw óch sow ieckich kom isarzy. Na początek dokonali przeglądu baraków , później chcie­ li zobaczyć ja k ludzie pracują. K om endant obozu przyprow adził ich do naszej bryga­ dy. W ypytyw ali o w szystko: ja k pracujem y, ile w yrabiam y norm y, czy m ożem y i czy chcem y być efektyw niejsi. Potem zaczęli nas przekonyw ać, ja k to dobrze, że tutaj przyjechaliśm y, poniew aż tam, gdzie dotąd m ieszkaliśm y, są teraz N iem cy. Tak w y­ chw alali pobyt tutaj, że nie dopuszczali nas do głosu. W końcu je d n ak udało mi się p rzerw ać ich tyradę. Pow iedziałem , że norm ę w yrabiam y, ale m usim y pracow ać zna­ cznie w ięcej niż osiem godzin. Ja naw et śpię w lesie, aby nie tracić czasu na drogę do obozu. P okazałem naszą budę i ognisko. Stal tam rondelek z grzybam i, które M a­ m a ugotow ała w baraku, a Tatko przyniósł je tutaj z kaw ałkiem chleba. Zapytałem kom isarzy, ja k długo o takim jed zen iu m ożna pracow ać w lesie. D ają nam na obiad talerz zupy, je śli m a się ją za co kupić, i kipiatku do woli. D odałem , że nie starcza nam chleba, gdyż nasza rodzina liczy osiem osób; cztery pracują, trójka chodzi do szkoły, a M am a je s t chora.

C hleba dostajem y po kilogram ie na pracującego, reszta po 200 gram ów i nic poza tym. A dzieci też chcą jeść, w ięc m usim y się z nimi dzielić.

A kurat zadzw onili na obiad. P oniew aż nasza działka była blisko kuchni, poszliśm y w szyscy razem : Sow ieci pierw si, ja za nim i, potem T ato i reszta brygady. N a kuchar­ kę, która była żo n ą P olaka pracującego w naszym zespole, ja k dotąd nigdy nie skar­ żyliśm y się, bo co m ogła nalać do talerza z pustego kotła. Teraz je d n ak stało się coś nadzw yczajnego. Sowieci podeszli pierwsi z talerzami, kucharka, m oże bezwiednie, a m o­ że specjalnie, w ygarnęła z dna całą chochlę klusek, potem nabrała z w ierzchu rosołu i dała im p iękną zupę. M y natom iast dostaliśm y po trzy kluseczki i resztę wody. U siedliśm y razem i T ato pow iedział do tych Sowietów : O to tutejsza rów ność. D osta­ liśm y zupę z jed n eg o kotła, a ja k a różnica. W tedy Sowiet podbiegł do kotła, zajrzał do niego i w rócił do obozu bez jedzenia.

Pani P takow a straciła w ów czas pracę i w gruncie rzeczy było nam przykro z tego pow odu. N a je j m iejsce przyszła R osjanka, ale nie w iem czy je d ze n ie stało się lepsze, gdyż ju ż w tedy nie pracow aliśm y w lesie.

W krótce po incydencie z kucharką M arysia B ojarska pow iedziała, że mam się zgłosić do kom endanta. C hciał ze m ną porozm aw iać o przydziałach chleba dla mojej rodziny. P óźniej kazał mi iść do sklepikarza i oznajm ić mu, że w szystkim - pracują­ cym i nie pracującym m a sprzedaw ać odtąd po kilogram ie chleba.

C zasem d o sklepu przyw ozili ja k iś tow ar: zapałki, sól, specjalny gruby m ateriał do ow ijania nóg, gdyż skarpet nikt w R osji nie w idział. R az dostarczyli gum ow e buty,

(9)

ale były bardzo drogie, a ludzie nie m ieli pieniędzy. T ato kupił trzy pary i po jednej nosił do kołchozu, by w ym ienić je na kartofle. Z bieraliśm y grzyby, m am a suszyła chleb i gotow ała zupę. W ydaw ało się, że je s t nam trochę lepiej.

W niedzielę, gdy nie pracow aliśm y, m ieliśm y zw yczaj w ychodzić na m ost. Z n ajd o ­ wał się on na trasie zakładanej linii kolejow ej z M oskw y do A rchangielska. Budow ali ją rosyjscy w ięźniow ie i wielu popów , którzy założyli nasz obóz. W ym ienialiśm y tam różne now iny.

Za m ostem przy drodze popi w ycięli szeroki pas lasu, gdyż potrzebow ali dużo drew na na budow ę m ostu, stacji i na opał. Ten w ykarczow any kaw ałek kom endant rozdzielił na działki zagrodnicze dla każdej rodziny. Pew nie chciał, żeby ludzie nie m ieli czasu na pogaduszki, ale zajęli się pracą.

Pniaki były św ieże, trudne do karczow ania, w ięc brakow ało chętnych do upraw ia­ nia takiej ziem i. O glądając ten teren nasunął nam się je d n ak inny pom ysł. M iędzy nam i było dw óch starszych ludzi, B ojarski i K osierb, którzy m ieli w P olsce duże c e ­ gielnie. S tały one obok siebie, w ięc złączyli je naw et w korporację. Panow ie, rozm a­ w iając ze so b ą stw ierdzili, że dobrze byłoby m ieć w Polsce taką glinę ja k tutejsza. Z nałem ich, w ięc zacząłem uw ażnie słuchać o czym m ów ią. Później w trąciłem się do rozm ow y i pow iedziałem , że tu rów nież m ożna założyć cegielnię. K om endant, który słyszał naszą dyskusję, chciał dow iedzieć się czegoś w ięcej o tym pom yśle. W y tłu m a­ czyłem m u, że m ożna byłoby w yrabiać d obrą cegłę i to bez żadnych nakładów . T rze­ ba w ykopać duży dó ł, odpow iednie kanały na ogień i uform ow aną cegłę w nim w y­ palać. Jest tu praw ie w szystko: glina, drzew o, ludzie, brak tylko chęci. K om endant poskrobał się po głow ie i pow iedział: W y P oliaki potraficie w szystko zrobić. O biecał też przem yśleć spraw ę, gdyż pew nie sam nie m ógł podjąć decyzji.

Po dw óch dniach zakom unikow ał nam , że będziem y budow ać cegielnię.

K iedy zrobiliśm y ju ż form y i zw ieźliśm y trochę ziem i z w ykopyw anych kanałów , dostarczono nam je d n ą beczkę wody. B yło to stanow czo za m ało, poniew aż w odę dzielono na zaopatrzenie kuchni, szkoły i łaźni, w której ludzie m ogli się raz w ty g o ­ dniu um yć. D o beczkow ozu zaprzęgano najsłabszego konia, a pow oził nim jeden stary człow iek. W oda była niedaleko, w odległości około pół kilom etra od cegielni, ale p ły ­ nęła w dość głębokim w ąw ozie, do którego dojeżdżało się z drugiej strony. Zgłosiłem się do kom endanta, że m ogę w ydobyw ać j ą w iadrem . K olo kuchni stało kilkanaście beczek po rybach, w których m ożna m agazynow ać w odę. Z ażądałem jed n ak , by za tę pracę płacono mi po 10 kopiejek od w iadra, a kom endant się na to zgodził. 1 tak zostałem dostaw cą w ody.

Z abrałem się do kopania schodów w dół ja ru , zrobiłem ich dw adzieścia trzy. Sam kom endant pochw alił m oją pracę. Na szczęście dał mi m ałe w iaderka. U m ieszczałem je na ram ie k orom ysła i m ogłem z nim i biegać. Już drugiego dnia w ziąłem się do pracy i od razu zorientow ałem się, że będzie to dobry zarobek, gdyż m ogłem w nieść około trzysta w iaderek. T yle potrzebow ano w cegielni. B yło trochę problem ów , gdy przedstaw iłem kom endantow i rachunek. O kazało się, że zarabiam trzydzieści rubli dziennie. K om endantow i w ydaw ało się to zbyt dużo, ale w ytłum aczyłem m u ile czasu pracuję - nie osiem godzin, tylko cały dzień i pół nocy.

P o o próżnieniu pierw szego pieca okazało się, że udało się nam w ypalić bardzo ładną i d obrą cegłę. B ojarski i K osierb udow odnili, co napraw dę potrafią.

D rugi piec ładow ali naw et w nocy, aby ja k najw ięcej w ypalić. R obota szła coraz spraw niej i szybciej. S ow ieci byli zadow oleni, gdyż potrzebow ali dużo cegły.

(10)

Sybir 207 P ew nego dnia kom endant zw ołał w szystkich ludzi i oznajm ił w ielką now inę, w prost nie do w iary!! R ząd P olski podpisał ze Stalinem um ow ę, na m ocy której P o ­ lacy przebyw ający na obszarze sow ieckim byli wolni!! W iadom ość w szystkich nas bardzo zaskoczyła. S ow ieci nie podaw ali na razie żadnych konkretów i prosili, żeby roboty nie przeryw ać.

Po kilku dniach przybyli do posiołka (bo obóz ju ż zlikw idow ano) ja c y ś ludzie. Zaczęli opow iadać, że teraz P olacy razem z K rasną A rm ią będą bić germ ańca. S taną się w olni na rów ni z Sow ietam i.

N ie w szyscy się z tego ucieszyli, bo kto rozum iał choć trochę tam tejszą rzeczyw i­ stość, w iedział w yraźnie, że u Sow ietów nikt w olny być nie może.

A le stało się. R zeczyw iście za kilka dni kom isarze przyw ieźli udostovierenija (do­ kum enty), um ożliw iające nam sw obodne poruszanie się na terenie R osji. Jednocześnie zaczęli zachęcać, byśm y się zapisyw ali do C zerw onej Arm ii. N ie znaleźli je d n ak żad­ nego ochotnika, naw et w śród U kraińców . I m nie kom endant próbow ał zw erbow ać. C hciał mi w ystaw ić dobre zaśw iadczenie, które um ożliw iłoby mi przyjęcie do sow iec­ kiej szkoły. M ów ił naw et, że pew nie zostanę generałem .

W naszym posiołku m ieszkała rodzina Sikorów . Pani Sikorow a była kuzynką pol­ skiego am basadora pana Kota. P ojechała w ięc do M oskw y w naszej spraw ie. A m basa­ dor pow iedział je j, że pow inniśm y czym prędzej udać się do B uzu łu k u 2, gdyż tam pow staje A rm ia P olska i ludzie będ ą m ogli otrzym ać pom oc.

D o posiołka przyjechali kom isarze, aby za w szelką cenę nas zatrzym ać. O biecyw a­ li, że w ybudują tutaj polskie m iasto.

I tak upłynęło kilka tygodni. P ew nego dnia przyszedł do nas syn w ujka, który m ieszkał w innym posiołku i pow iedział, że w szyscy ju ż stam tąd w yjeżdżają. W tedy zrobił się u nas w ielki ruch, ludzie nie chcieli iść do pracy i zaczęli zbierać się do odjazdu. K om isarze zaczęli straszyć, że w szyscy zginą z głodu, obiecyw ali cuda tym co zostaną. A le było ju ż za późno. L udzie decydow ali się na w szystko, aby tylko w yrw ać się z Sybiru. K iedy kom endant zorientow ał się, że nikogo nie pow strzym a, postarał się o k ilka arb (dw ukołow ych w ozów ) dla ludzi, którzy nie daliby rady dojść do stacji pieszo. W posiołku pozostały tylko trzy rodziny ukraińskie.

* * *

Od redakcji

Z esłańcze w spom nienia Józefa D obruckiego są fragm entem w iększej opow ieści, obejm ującej także późniejsze losy je g o rodziny. H istoria kończy się bow iem w 1942 roku, gdy autor dotarł do Iraku i w stąpił do A rm ii Polskiej.

J ó z e f D obrucki niechętnie sięgał po pióro i zapew ne nigdy nie poznalibyśm y je g o dziejów , gdyby nie d r inżynier H enryk B ieliński. O n to w łaśnie spisał relację byłego zesłańca i w zbogacił ją o garść szczegółów biograficznych. Z „P osłow ia” dow iaduje­ m y się, że w 1939 roku D obrucki brał udział w obronie W arszaw y i dostał się do niem ieckiej niew oli. Po kilku tygodniach udało mu się jed n ak zbiec. P ow rócił w ów ­ czas do rodzinnej Stefanow ki, położonej w okolicach Sam bora. Jak się okazało, na krótko.

(11)

10 lutego 1940 roku deportow ano go w raz z ro dziną i krew niakam i do Rosji. D zięki w łasnej zapobiegliw ości D obruccy m ogli przetrw ać uciążliw ą podróż i najtrud­ niejszy okres zesłania, gdyż zabrali sporo ciepłych ubrań i duże zapasy żyw ności. S łabszym cz ło n k o m ro d z in y p o z w o lo n o je c h a ć do sta cji sa n ia m i, siln ie jsi m u sieli iść p ie szo . W m iejscow ości H olyń załadow ano ich do pociągu. O kazało się w ów czas, że w raz z D obruckim i deportow ano wielu okolicznych m ieszkańców : „w szystkich ga­ jo w y ch , urzędników , w ojskow ych” i bardziej m ajętnych ludzi.

20 lutego 1940 roku dotarli do dużej stacji położonej w lesie. Saniam i dow ieziono ich do baraków na polanie, w których mieli odtąd m ieszkać.

Był to je d en ze „specposiołków ” , przeznaczonych dla osadników i leśników d epor­ tow anych z rejonów zachodniej B iałorusi i U krainy. W każdym z nich lokow ano od

100 do 500 rod zin 3. D obrucki w spom ina, że oprócz Polaków m ieszkali tu w yw iezieni U kraińcy.

Sytuacja ludzi przebyw ających w różnych „specposiolkach” w ynikała z całego sz e­ regu uw arunkow ań. N a niektóre z nich bohater opow ieści zw raca szczególną uw agę. M ów i tu o specyfice klim atyczno-przyrodniczej północnych rejonów R osji, o organiza­ cji pracy oraz o sto su n k u ko m en d an ta i innych fu n k cjo n a riu szy do d ep o rto w a n y ch . W osadach, w których przebyw ał D obrucki, ludzie żyli w biedzie, w niezw ykle pry­ m ityw nych w arunkach, w ykonyw ali bardzo cięż k ą pracę, ale przedstaw iciele m iejsco­ w ych w ładz nie postępow ali z nimi okrutnie. N ie przyw ieziono ich tu bow iem na zagładę, tylko ja k o siłę roboczą. Jó zef D obrucki, który był w ów czas m łodym , silnym i zaradnym człow iekiem potrafił zapew nić sobie skrom ne środki do życia, a naw et pom agać rodzinie. Spotykał się zresztą z przejaw am i pew nej troski kom endanta o los jego bliskich. Inna sprawa, że doli zesłańców niewiele m ożna było ulżyć, gdyż w o d le­

głych rejonach R osji panow ała ogólna nędza.

Po tzw. am nestii D obruccy przez kilka m iesięcy przedzierali się na południe, chcąc dotrzeć do obozów tw orzącego się W ojska Polskiego. W czasie w yczerpującej podróży z trudem zdobywali środki na życie. W ycieńczony głodem i chory ojciec zmarł w U zbe­ kistanie, zaś pozostali członkow ie rodziny przybyli w kw ietniu 1942 roku do K erm ine. M łodsi bracia Józefa, B olek i D ołek zostali junakam i, zaś siostra L onia trafiła do sie­ rocińca, przeniesionego później do Jangi-Jul. M atka z pozostałą dw ójką dzieci ew a­ kuow ała się do Iranu, gdzie Jó z ef zaciągnął się do W ojska Polskiego. N akarm iony, um yty i przyodziany w now y m undur „w ciągu jed n eg o dnia z nędzarza przeobraził się z pow rotem w człow ieka” . I w tym m om encie uryw a się je g o opow ieść.

W posłow iu H enryk Bieliński pisze, ja k potoczyły się dalsze losy Józefa D obruc- kiego. P o zakończeniu kam panii w łoskiej, nie m ając grosza przy duszy, w yjechał do K anady. T am założył rodzinę i dzięki ciężkiej pracy osiągnął stabilizację, a z czasem stał się zam ożnym człow iekiem .

Jego historię H enryk B ieliński kończy zdaniem : „S zkoda, że P olska straciła takich ja k O N O B Y W A T E L I.... S Z K O D A !” .

O pracow ała A nna M ilew ska-M łynik

3 O sadników i leśników kierow ano do obwodów: kirowskiego, perm skiego, wołogodzkiego, archangielskie- go, iw anow skiego, jarosław skiego, now osybirskiego, sw ierdlow skiego, om skiego, do Komi ASRR oraz do Krajów K rasnojarskiego i Ałtajskiego. Podstawę praw ną w yw ózek stanowiły: „Postanow ienie Rady K om isarzy Ludow ych Z SR R ” z 29 grudnia 1939 r., „Postanow ienie o specposiolkach i organizacji pracy osadników w ysiedlonych z zachodnich obwodów USRR i BSSR” oraz „Instrukcja o porządku przesied­ lenia osadników z zachodnich obw odów USRR i BSRR” .

Cytaty

Powiązane dokumenty

Uszkodzony 22 sierpnia na minie „Karmeliuk” został wyremontowany w warsztatach kolejowych w Stanisławowie (możliwe, że uszkodzony „Karmeliuk” tak naprawdę

Czytelny podpis

Ze względu na swoją prostotę i możliwość zastosowania prawie na każdych zajęciach jest to też sposób, który bardzo dobrze się sprawdza w klasie, do której

nego i alegorycznego, opartych na odbiorze obrazów emitowanych przez mass media; uczenia analizowania zawartych w nich informacji i wartości, oceniania (dobre – złe, stare –

No były takie wierzenia z dawien, że cie złapie południca […] to babcia mi kazała wracać, żeby na polu w południe nie stać, bo południca jest. […] pojawiają się w

Tak, potrzebuję Maryi u Twego boku i wszędzie wokół: aby uśmierzała Twój sprawiedliwy gniew, ponieważ tak często występowałem przeciw- ko Tobie; aby wybawiła mnie od

Udział adwokatury w życiu społecznym leży także w żywotnym interesie naszego środowiska, bo tylko ten, kto w tym życiu jest obecny, może się domagać

Administratorem danych osobowych Pani/Pana jest minister właściwy do spraw rozwoju regionalnego, pełniący funkcję Instytucji Zarządzającej dla Programu Operacyjnego