• Nie Znaleziono Wyników

Doktor Przybram : powieść

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Doktor Przybram : powieść"

Copied!
158
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

B l B L J O T E K A D z i e ł W y b o r o w y c h

(6)

Bi b l j o t e k a D z i e ł W y b o r o w y c h y d a w m c t w o t y g o d n i o w e

Redaktor W ydawca

S t a n i s ł a w L a m F e l i k s G a d o m s k i

T o m V I I I

C e n a t o m u w p r e n u m e r a c ie . . z ł. i . a 3 C e n a t o m u p o z a p r e n u m e r a t ą . z ł . l . g o

R e d a k c j a i A d m i n i s t r a c j a : W a r s z a w a , S i e n k i e w i c z a l a

(7)

B R U N O W I N A W E R

D o k t o

P r z j . b r a m

P o w i e ś ć

K s i ę g a r n i a B i b l j o t e k i D z i e ł W y b o r o w y c h W a r s z a w a, S i e n k i e w i c z a 1 2

(8)

B run o W in a w e r na le ży dziś do n a jw y b itn ie js z y c h s a ty ry k ó w i h u m o ry s tó w p o ls k ic h . Jego u tw o ry sceniczne, grane we w s z y s tk ic h tea tra ch nie ty lk o naszych, ale zagranicznych, z je d ­ n a ły m u sław ę n a jd ow cipn iejszego czło w ie ka, a B e rn a rd Shaw po p rz e c z y ta n iu „K s ię g i H io b a " W in a w e ra , prze tłom a czone j na ję z y k angielski przez C o n ra d a -K o rz e n io w s k ie g o , p o w ie ­ dz ia ł, iż je s t to jedna z n a jle p s z y c h w spółcze snych kom e dji.

N ie m niej h u m oru m ają p o w ie ś c i W in a w e ra , w ś ró d k tó ry c h

„D o k to r P rz y b ra m " jest u tw o re m n a jb a rd z ie j c h a ra k te ry s ty c z ­ n ym d la ta le n tu autora.

Z i o t o a o i odbito w drukam i „R o la “ Jana Buriana, Mazowiecka N r . 11

Oprawiono w 2/akł. Introligatorskich J. Modzyilskiego, ul. Kopernika A 2

(9)

I.

S Ł O W O Z A C H Ę T Y D L A C Z Y T E L N IK A .

L u d z ie u s k a rż a ją się na to, że N auka je s t n u ­ dna. S ta w ia m y — u ta rty m zw ycza je m — na na­

szych placach p u b lic z n y c h p o m n ik i w y b itn y m uczo­

nym , a le w s k ry to ś c i ducha uw ażam y ic h za plagę naszych la t szkolnych, za w id z ia d ła straszne i bez­

cielesne, k tó re z ja w ia ją się w p ew nej epoce nasze­

go życia, p o d n ió słszy palec do g ó ry m ów ią tonem grobow ym : k a te g o ry c z n y im p e ra ty w ! albo zacho­

w anie e n e rg ji! albo e p u r si m uove! albo k w a d ra t p rz e c iw p ro s to k ą tn e j! — i to rz e k łs z y , z n ik a ją .

Rzecz d ziw n a ! N a w e t trz e c io rz ę d n y lite r a t je s t nam b lis k i, znam y go doskonale z p o d rę c z n i­

k ó w i w y k ła d ó w , w ie m y w k im się ko ch a ł, gdzie spędzał w a ka cje , p o lic z y liś m y jego w estchnienia i kich n ię cia . W y w le k a m y ze s ta ry c h s z u fla d p o ­ ż ó łk łe s k ra w k i p a p ie ru i do rzu ca m y w cią ż jeszcze

do sk a rb n ic y naszych w ia d o m o ści now e d o k u m e n ty : lis t lir y k a , Ig re k a ły do p ra c z k i, a u te n ty c z n y p rz e ­ pis pow ieściopisarza, Iksicza , na sztukę mięsa p rz y

(10)

kości... O o d kryw ca ch i w yna la zca ch w ie m y n a to ­ m ia st ty lk o ty le , że jeden c h c ia ł jechać do In d y j, a t r a f ił do A m e ry k i, in n y o b m y ś lił czcionki, ów m ó­

w ił sanskrytem , a ta m te n p is a ł lo g a ry tm a m i.

L u d z ie n a u k i nie m a ją p o p ro stu szczęścia. Zna­

m y ty lk o jeden u tw ó r, któ re g o bohaterem je s t na­

w ig a to r, Vasco de Gam a (1469 — 1524), cz ło w ie k dużych zasług w d zie d zin ie geograf ji. N ie s te ty — u tw ó r te n to opera, Vasco de G am a śpiew a tu ba­

ry to n e m po w ło s k u i znow u n ik t nie rozum ie, o co m u chodzi. A jednak...

P rz e c z y ta liś m y w u b ie g ły m ty g o d n iu w sz y s t­

kie p o p u la rn ie js z e p ow ieści sensacyjne, o g o ło ciw ­ szy do szczętu p e w ie n stragan p rz y u lic y M a rs z a ł­

k o w s k ie j. N ie p o jm u je m y ! N ie ro zu m ie m y, d la ­ czego np. ż y w o t znakom itego P rz y b ra m a m ia łb y b y ć m n ie j z a jm u ją c y od b io g ra fji d orożkarza N r.

13, w ła m y w a c z a M anolescu, L u d w ik i S askiej, A d o lfa , Teresy, N a n y, ex-cesarzow ej Z y ty , h ra b ie ­ go M o n te C h risto , P in k e rto n a . N ie ro zu m ie m y też, dlaczego o pe w n ym m opsie i o pannie służącej ro z ­ p ra w ia ją nam d łu g o i szeroko na 160 stro n ica ch b i­

tego d ru k u , k ie d y o tw ó rc y n ajw iększeg o p rz e w ro ­ tu w d z ie ja c h tego globu pisze Larousse:

P rz y b ra m H . I . o d k r y ł zim ne p ło m ie n ie . U ro ­ d z ił się. U m a rł. Z resztą zob. p ło m ie n ie (zim ne).

W a rty k u le p ło m ie n ie (zim ne) z n a jd z ie m y k i l ­ k a suchych fa k tó w z fiz y k i, k ilk a nazw isk, k ilk a d a lszych odsyła czó w — ale napróżno szu ka lib yśm y ta m tego p o lo tu , tego natch n ie n ia , tego ognia poe­

(11)

tyckiego, k tó r y b ije z każdej k a r ty pow ieści o do­

ro żka rzu .

K to ś n a jw id o c z n ie j s k rz y w d z ił P rzyb ra n ia . Ź le d la ń usposobił publiczność, w m ó w ił w c z y te ln i­

ka, że m a ła F if i je s t ciekaw szym tem atem , n iż w ie l­

k i o d kryw ca .

N ie p ra w d a ! V e to ! P rzekonam y się niebawem, ja k dalece ro m a n ty c z n y b y ł ż y w o t tego człow ieka, ja k bardzo o b fito w a ł w m o m e n ty dram atyczne.

Co p ra w d a — pew ne szczegóły m usie liśm y u b a rw ić i dostosować do sm aku ła s k a w y c h c z y te l­

n ik ó w i zw o le n n ik ó w k in a ; n ie k tó re lu k i — w y p e ł­

n ić fa n ta z ją w łasną, na in n e — n a rzu cić w z o rz y s ty , że ta k p ow iem y, kobierzec w y o b ra ź n i naszych k o le ­ gów po piórze.

S ądzim y, że naogół nie p o p e łn iliś m y n ic z d ro ­ żnego i o ż y w ie n i n a jle p sze m i z a m ia ra m i p rz y s tę p u ­ je m y do dzieła.

(12)

I I .

N Ę D Z A I L IS T .

M ie jsco w o ść k u ra c y jn a w y g lą d a ła — w ieczo­

rem zw łaszcza — ja k spore, ru c h liw e m iasto, k tó re ktoś sobie d la ce ló w n a u ko w ych s p re p a ro w a ł: od­

c ią ł w szystkie z a u łk i, d zie ln ice fabryczne, p o d e j­

rzane stare ry n k i, osiedla n ę d za rzy i z o s ta w ił je d n ą je d y n ą a rte rję — u lic ę G łó w n ą . O drazu, bez d łu ż ­ szych w stępów , bez zbytecznych p ro lo g ó w to c z y ła się w p ro s t z lesistego, ciem nego pa g ó rka w d ó ł, k u s ta c ji k o le jo w e j, kaskada ja s k ra w y c h w itr y n s k le ­ pow ych, ta ra só w k a w ia rn ia n y c h , la k ie ro w a n y c h po­

w ozów , b ie g ły dw a zalane ś w ia tłe m tro tu a ry , w stę ­ ga s z y ld ó w i g irla n d a la m p e le k try c z n y c h . O k i l ­ k a s ta j na le w o s z u m ia ły drzew a, ja k na w si, w gó­

rze w is ia ł s tro p n ie b ie ski z półksiężycem i M arsem , a tu — c ie n iu tk ie m k o ry te m , w k tó re m , logicznie rzecz biorąc, p o w in ie n b y ł szum ieć s tru m ie ń albo p o to k, p ły n ą ł ra p te m w ś w ie tle re fle k to ró w p s tro ­ k a ty tłu m panów , o d zia n ych w tenisow e spodnie

(13)

i w łó czko w e kam izele, pań, o w in ię ty c h w pom arań­

czowe sw etry.

Jeszcze b a rd z ie j zdum iew ające od o p tyczn ych b y ły w ra że n ia akustyczne. W k a w ia rn ia c h rzępo­

l i ł y ja zz-b a n d y, p anow ie zaś i panie p rz e rz u c a li się, ja k grono z w a rjo w a n y c h p ro fe so ró w s z k o ły B e rli- tza, sło w a m i w s z y s tk ic h n arzeczy k o n ty n e n tu . M ó ­ w io n o po w ęgiersku, po czesku, po niem iecku, po p o ls k u — a o lb rz y m i, szp a ko w a ty jegomość (getry, m on o kl, fa w o ry ty a la F ra n cisze k J ó z e f), w y d o b y ­ w a ł z g a rd ła ja kie ś to n y basowe, k tó re czasem b rz m ia ły ja k esperanto, a czasem, ja k ję z y k C a r- fm en S y lv y .

D o k tó r P rz y b ra m (H u b e rt) c h o d z ił tego w ie ­ czoru k ro k w k ro k za sobow tórem F ra n z a Josefa.

C z u ł się w tem p s tro k a te m zb io ro w is k u lu d z k ie m w ogóle, ja k ubogi k re w n y na w y k w in tn e m p r z y ję ­ ciu, n ie w ie d z ia ł, co m a w ła ś c iw ie począć ze sobą i dlatego o b ie ra ł z w y k le na w z ó r pierw szego lepsze­

go przechodn ia, s ta w a ł p rz e d te m i samemi, co i je ­ go tre n e r, sklepam i, w s tę p o w a ł do te j sam ej ow o­

ca rn i, k u p o w a ł n a jm n ie j niezbędne rze czy u tych sam ych kupców . D z is ia j, id ą c za d u p lik a te m ce­

sarza a u strja ckie g o , n a b y ł o s ta tn i nu m e r „ lis t y p rz y je z d n y c h " za ko ro n ę dw adzieścia.

— Z o sta je zatem — m y ś la ł — k o ro n 350 i ha­

le rz y 50, P rócz tego m am pięć d o la ró w w p o rtfe ­ lu i dw ieście lir ó w w ło s k ic h w książeczce p a sp o rto - w e j. R achune k w h o te lu w y n o s i co n a jm n ie j t r z y ­

(14)

sta koron. J e ż e li będę ż y ł oszczędnie i rozsądnie—

mogę is tn ie ć tr z y dni.

Jegomość w getrach źle n a jw id o c z n ie j z ro z u ­ m ia ł z a m ia ry p o dejrzan ego osobnika w w y ru d zia ­ łe m p alcie, k tó r y go p rz e ś la d o w a ł od godziny. O b­

rz u c ił P rz y b ra m a s p o jrze n ie m p io ru n u ją ce m , k iw ­ n ą ł na fia k ra , p o d s a d z ił p u lc h n ą damę o w y b itn ie k a rm in o w y c h ustach, u m ie ścił ją na siedzeniu i p o ­ je c h a ł kędyś w stronę kasyna czy h o te lu „ E x - c e ls io r".

H u b e rt p ię k n y m gestem a n ty c z n y m p o d n ió sł rękę i, nie zw a ża ją c z u p e łn ie na m a n kie t, k tó r y s iła odśrodkow a w y rz u c iła p rz y te j sposobności aż na jezdnię, pożegnał się k ró tk ie m „ V a le !“ z nie zn a ­ jo m y m R um unem .

— K to w ie, czy pana jeszcze w tem ż y c iu zo­

baczę. K to w ie , czy ro zstrzyg n ę p rz e d śm iercią p yta n ie , w ja k ie m w ła ś c iw ie narzeczu flir t o w a ł pan z p u lc h n ą i cza rn o w ło są damą, tu d zie ż dlaczego je j usta są aż ta k b a rd zo ka rm in o w e . T ru d n o ... N ie mogę ja sam ro z w ią z y w a ć w s z y s tk ic h p ro b le m a tó w św iata. N ie będzie m nie, będzie k to in n y . W e d le n a jn o w s z y c h obliczeń geologicznych d w a m il ja r d y la t e g zysto w a ł ten glob bez P rz y b ra m a — jakoś tam sobie będzie r a d z ił i d a le j.

Z „C a fe U ts c h ig " g rz m ia ła ju ż — ja k co w ie ­ c zó r o te j porze — u w e rtu ra w agnerow ska, z b a ru p ły n ę ły łagodn e to n y bostona, s u b je k t ze sklepu

„C a rn a v a l de Y e n is e " fa łs z o w a ł u p o rc z y w ie n a j-

(15)

nowszą piosenkę: „M - ta k , dać dra p a ka do A rg e n ­

ty n y ..." j

H u b e rt w y p lą ta ł się z tłu m u , p o rz u c ił głów ne łożysko, sta n ą ł p o d m urem na bocznej u lic y , u tk w ił w z ro k n ie ru ch o m y w n apisie: „O k a z ja ! w ie lk a w y ­ przedaż koszul m ęskich! k ra w a ty ! k a le s o n y !" i po­

s ta n o w ił p ó jść za p ie rw szą sam otną osobą, k tó ra p rz e tn ie jego pole w idzenia.

P ie rw szą sam otną osobą, b y ł chłopaczyn a w m a low niczem „je rs e y " , b ia ły c h p a n to fla c h i k o ­ sz u li z w y ło ż o n y m ko łn ie rze m . W y p a d ł z za w ę ­ gła, p o d sko czył, u d e rz y ł k ijk ie m od g o lfa w b la ­ szany s z y ld i d a ł n u rk a w u lic ę G łów ną.

— C ofam ! — m y ś la ł sa m o tn ik w w y ru d z ia - łe m palcie. — N ie będę u d e rz a ł k ijk ie m po s z y l­

dach. N ie dbam ju ż o o p in ję lu d z k ą , ale nie mogę się ośmieszać na tr z y d n i p rz e d śm iercią. C ze ka jm y na nu m e r następny.

N u m e r następn y w y g lą d a ł b a rd z ie j solidnie.

B y ła to k o b ie ta o d z iw n ie w y d a tn y m biuście i d z iw ­ nie skrępow ane j t a lji. M ożna też b y ło dostrzec na p ie rw s z y r z u t oka, że je j ro zle w n e k s z ta łty p rz e ­ k ra c z a ją znacznie pojem ność gorsetu.

H u b e rt p rze cze ka ł k ilk a c h w il i p o d ą ż y ł za nią.

D am a s ta w a ła p rz e d k a żd ą w itry n ą , o g lą d a ła u w a ż­

nie to re b k i skórzane i b rz y tw y , ananasy i w y ro b y z kości sło n io w e j, se rw isy .porcelanow e, m io te łk i i w ieczne p ió ra . G łó w n ie zaś d b a ła o to, żeby ka ż ­ d y je j k ro k b y ł e la styczn y, każde przegięcie g ło w y i k ib ic i rozkoszne. Za re s ta u ra c ją H a m m e rsch m id ta

(16)

s k rę c iła na lew o i uśm iechnięta, ja k po ra n e k m a jo ­ w y , w eszła do k a w ia rn i T e a tra ln e j.

— M a ra c ję , — p o c h w a lił ją w duchu P rz y ­ b rani, — m a z u p e łn ą ra c ję . K a w ia rn ia ! T o je s t teraz ów dom i p rz y tu łe k d la nas — w y d z ie d z ic z o ­ n ych i w ieczyście sam otnych. T u b y J u lju s z Cezar sn u ł swe p la n y , g d y b y dziś c h o d z ił po świecie, i tu ­ b y M a re k A u re lju s z u k ła d a ł a fo ry z m y . T u k re ­ ś liłb y na m apach K o lu m b ta je m n icze z n a k i i tu, ż o n g lu ją c solanką, o d k r y łb y N e w to n p ra w a ciąże­

nia... Szkoda, że ty c h pa n ó w nie zastanę ta m — w e w n ą trz — ale w ka ż d y m ra zie n ie będę sobie o d m a w ia ł k a w y w p rz e d d z ie ń w y p a d k ó w ta k do­

niosłych...

P c h n ą ł d rz w i oszklone, s ia d ł co p rę d z e j na plu szo w e j kana p ie p rz y w e jś c iu . Z d a rz a ło m u się bow iem w o sta tn ich czasach, dość często, że, k ie d y z b y t dłu g o ro z g lą d a ł się po lo k a lu , p a n i b u fe to w a n i stą d n i zow ąd, o d z y w a ła się doń ła g o d n ie : J a ł­

m użnę d a je m y ty lk o w p o n ie d z ia łk i i p ią tk i. D ziś m am y do p ie ro czw a rte k.

P rz y b ra ł te d y podstaw ę, p e łn ą godności, p u ­ k n ą ł kościstym palcem w m a rm u ro w y b la t s to łu :

— P rzyn ie sie m i pan — rz e k ł ostro do k e ln e ­ ra — filiż a n k ę k a w y , a tra m e n t i p a p ie r lis to w y . A tra m e n t i k a w a mogą b y ć czarne. K o lo r p a p ie ru

n ie gra r o li d e c y d u ją c e j. j

W k a w ia rn i b y ło pusto. N u d z iły się gazety na d łu g ic h k ija c h , z ie w a ł pan „ p ła tn ic z y " , p rz e b ie ra ­ ją c d la w p ra w y p a lca m i w skórzanej to rb ie , w k tó ­

(17)

re j ch o w a ł b ilo n . T y lk o m a ła dziew czynka, rozno­

sząca zazw yczaj ciastka, p o ło ż y ła ja k iś „ w itz b la tt"

na ta c y z m a k a ro n ik a m i i zaśm iew ała się, zasłania­

ją c d la p rz y z w o ito ś c i usta d ło n ią .

P od oknem sie d zia ła elastyczna dama o w y ­ d a tn y m biuście. N a le ż a ła w id o czn ie do s kła d u m iejscow ego te a tru operetkow ego. R zu ca ła p o ­ w łó czyste sp o jrze n ia na P rzyb ra m a , na p ła tn ic z e ­ go — szczebiotała p rz y te m bez p rz e rw y z pew nym grubszym panem, do któ re g o m ó w iła stale „d y re k - to ru n iu ". B i ł od n ie j w d z ię k p o łą czo n y „H ra b in y M a r ic y " i „S ło w ik a H iszp a ń skie g o ". M im o to d y - re k to ru n io w le p ił oczy w przestrzeń, ssał cygaro a m ięsiste w a rg i zacisn ą ł ta k, że tw o r z y ły bardzo w y p u k ły naw ias, z w ró co n y ko ń ca m i k u d o ło w i.

Rozm ow ę p o d syca ł je d n y m ty lk o k ró tk im w y ra ­ zem „n o ? "

— P rzych o d zę do dom u — te rk o ta ła diva, — k w ia ty . R óże! O lb rz y m ie ! Ponsowe! T a k ie !

— N o?

— Ręczę panu, że p a n ta k ic h ró ż w ż y c iu swo- jem n ie w id z ia ł. I zawsze ta sama k a rtk a : „N ie chcę P a n i poznać osobiście, bo k to w ie, czy się nie ro zcza ru ję . — W ie lb ic ie l” .

— N o?

— Pan m usi przyzn a ć, d y re k to ru n iu , że ja tu m am szalone pow odzenie. W c z o ra j w ra c a łe m do dom u piechotą, ale d o w ie d zia ła m się z pewnego ź ró ­ d ła , że chciano m i w y p rz ą c konie.

— N o?

(18)

— N ie rozum iem , dlaczego P o ld i m a w iększą gażę ode m nie. Pan c z y ta ł, co o m oich w ystępach pisze „U rz ę d o w y d z ie n n ik ogłoszeń"?...

— T a k — m y ś la ł P rzyb ra m , — T rze b a b y ło zostać d y re k to re m te a tru . A le cóż — m nie od la t dziecinnych p o c ią g a ły d a le kie k ra je , b ia łe m iejsca na mapach. C hciałem b yć — m ów iąc obrazow o — p rz e m y tn ik ie m , k tó r y się ciem ną nocą przez g ra n i­

cę rzeczy znanych k u N ieznanem u p rze d zie ra . N o i ta k się ja ko ś d z iw n ie stało, że m nie na te j g ra n icy los zaaresztow ał. Za tr z y d n i ostatniego h alerza w y d a m — poczem zw racam d o b ro w o ln ie N a tu rz e w s z y s tk ie atom y, w ypożyczone c h w ilo w o d la u k s z ta łto w a n ia d o k to ra P rzyb ra m a . N ie ch sobie id ą do odw iecznej g a rku ch n i — z czasem pow stanie z n ich now a ko m b in a cja , ja k iś ło p ia n , ptaszek albo b ła w a te k . N ie m am p re te n s ji, g łu p stw o , nie ro zczu ­ la jm y się.

P rz e łk n ą ł ły k k a w y , z a n u rz y ł p ió ro w k a ła m a ­ rz u i na b la n k ie c ie firm o w y m (T h e a te rc a fe -M a rie n - b a n -M a ria n ske L a z n e ) p is a ł rów no, c z y te ln ie , spo­

k o jn ie .

M r. W . P. M o rris , In s ty tu t F iz y c z n y w Pasadenie, K a lifo rn ja .

Panie,

na zyw a m się H u b e rt I. P rzyb ra m . Piszę do Pana z drugiego końca św iata, nie znam Pana osobiście, nie m am p o ję cia , ja k P an w y g lą d a i w ja k im Pan

(19)

je st w ie ku . M a m je d n a k odrobinę n adziei, że n a ­ zw isko m o je nie je s t P anu zu p e łn ie obce. P ra cu ­ je m y obaj w te j samej d ziedzinie , z a jm u je nas obu p ro b le m a t zim nego ś w ia tła , przypuszczam w ięc, że w p a d ły P anu w ręce m o je pobieżne, tym czasowe n o ta tk i, k tó re w czasopismach s p e cja ln ych (P h il.

M ag,, Zts. f. ang. Chemie, C. R., A m . J o u rn a l of Science, P roce e d in g s-A m ste rd a m ) ogłaszałem .

N ie ch c ia łb y m zabierać Panu, Profesorze, d ro ­ giego czasu, nie stać m nie na ozdoby stylistyczn e , w k a w ia rn i, w k tó re j ten lis t piszę, p a trz ą ju ż od- daw na p o d e jrz liw e m okiem na obdartego i k o m p ro ­ m itu ją ce g o gościa. P o z w o li Pan w ięc, że k ró tk o , źle, b y le ja k pow iem , o co m i chodzi i dlaczego się zw racam do Pana,

Z im n y m p ło m ie n io m i sztucznym fo sfo ro m p o ­ św ię ciłe m k ilk a n a ś c ie la t życia. D w a czy tr z y m ie ­ siące te m u — d la ła tw o z ro z u m ia ły c h p ow odó w — zm uszony b y łe m p rz e rw a ć m o je b adan ia naukow e : w z ru jn o w a n e j E u ro p ie d zisie jsze j b ra k śro d kó w na kosztow ne dośw iadczenia. E k s p e ry m e n ty tego ro d z a ju p o p ie ra ją z w y k le państw a, in s ty tu c je , f i ­ n a n su ją je lu d z ie zam ożni d la ja k ic h ś a m b ic y j lo ­ k a ln y c h czy naro d o w ych . Co do m nie — p ra co w a ­ łe m w W ie d n iu , a u ro d z iłe m się w e L w o w ie . Jestem trochę bezdom ny i, ja k o cudzoziem iec, nie m ia łe m n a w e t m oralnego p ra w a do k o rz y s ta n ia z w sparć i funduszów , przeznaczonych d la g ło d u ją c y c h p ra ­ co w n ik ó w u m y s ło w y c h w d aw nej s to lic y n a d d u n a j- s k ie j. K ró tk o m ów iąc — z rze kłe m się posady

(20)

w W ie d n iu , spieniężyłe m k s ią ż k i sw oje i m ik ro s k o ­ p y w n adziei, że jakieś zajęcie p ła tn e sobie w y n a j- dę. N ie poszczęściło m i się. B y łe m zawsze ź!e p rz y ­ stosow any do życia, n ie m am kre w n y c h , pogubiłem gdzieś po drodze ko le g ó w i znajom ych. Jestem sam i — w e d le obliczeń p rz y b liż o n y c h — za t r z y d n i w y d a m ostatniego centa. P o sta n o w iłe m przed u p ły w e m tego te rm in u do so li m a rje n b a d z k ie j, k tó ­ rą (lich o w ie dlaczego — jestem n a jch u d szym k u ­ racjuszem w u z d ro w is k u ) p ija m w ro zczyn ie co r a ­ no, domieszać zaw artość p ew nej a m p u łk i... A le nie o tem chcę m ów ić.

E ty k a zaw odow a — je ż e li ją dobrze ro z u ­ m iem — i p ew ien n ie p isa n y kodeks h o n o ro w y n a ­ k a z u ją uczonem u, aby, u su w a ją c się na zawsze, p rz e k a z a ł w iedzę s w o ją i z d o b yte w p ra c y d o św ia d ­ czenia godnem u następcy. N ie w id z ę na zie m i c z ło ­ w ie k a godniejszego od Pana, P rofesorze. A c z k o l­

w ie k n a w e t ty c h k ilk a n a ś c ie ko ro n , w y d a n y c h na zn aczki pocztow e, skraca życie m o je o k ilk a go­

d zin — w y s ła łe m w c z o ra j po d adresem P ańskim w paczce re kom endo w anej m o je d z ie n n ik i, b r u ljo - n y i spostrzeżenia.

B y ć może, że się m y lę i, że te rze czy nie m a ją żadnej w a rto ści. Proszę m i w yb a czyć — nie p o ­ w o d o w a ła m ną d o p ra w d y fa łs z y w a a m b icja . N ie ! W e d łu g m ojego najgłębszego p rze ko n a n ia b ra k m i ty lk o jednego jedyneg o celnego uderzenia, aby w y ­ m usić na ciem nych siła c h p rz y ro d y now e z w ycię ­

(21)

stwo. D a jc ie m i zaczerpnąć p o w ie trz a na jeden głębszy oddech... — dosyć. Za późno.

Z p a p ie ró w i d ia rju s z a d o m y ś li się Pan, o co chodzi. J e ż e li z n a jd z ie m y pewne coś — w m oich m a n u skryp ta ch : „ra d ia to r X “ — s tw o rz y m y odrazu nowe re zo n a to ry drobinow e , p o tra fim y zam ienić b y ­ le fu rę bezużytecznego gipsu na substancję cudow ­ ną, k tó ra w dzień p o ch ła n ia ć będzie i grom adzić energję słoneczną, aby następnie nocą ro z p a lić się sam orzutnie i ro zb łysn ą ć ja sn ym zim n ym p ło m ie ­ niem . W y k ra d n ie m y — n ie o d w o ła ln ie i ostatecz­

nie — ś w ia tło zazdrosnym bogom. B ędzie tańsze od k u p y p rzyd ro żn e g o ż w iru , w ia tr je będzie roznosił, ja k roznosi p ia s k i na p u s ty n i. K a ż d ą chałupę w ie j­

ską, ka żd ą le p ia n kę obdarzam y w o rk ie m białego proszku, k tó r y — w y s ta w io n y w dzień na d zia ła n ie słońca — nocą św iecić będzie m o cn ie j, niż lam pa łu k o w a i r e fle k to r te a tra ln y . I u w o ln im y znów t y ­ siące rą k , s k ie ru je m y w y s iłe k lu d z k i i energję d y - nam om aszyn k u n o w ym celom... M ó w ię „ m y " — chociaż ja te j c h w ili nie doczekam. W ie rz ę n a to ­ m iast, że P an będzie szczęśliw szy ode m nie.

P rze syła m Panu, Profesorze, do słonecznej K a - lifo r n ji, przez oceany, k tó ry c h nie w id z ia łe m i n i­

g d y nie zobaczę, przez lą d y i m orza — p o zd ro w ie - nie ostatnie,

H . J . P rz y b ra m . Post s c rip tu ir Pan — d la z o rje n to - w ania się w dotychczasow ych w y n ik a c h — ch c ia ł

(22)

p rz e jrz e ć m ó j m a te rja ł la b o ra to ry jn y (surowce, p ó łp re p a ra ty , o d c z y n n ik i, fa b ry k a ty próbne) — m am rzeczy w ażniejsze w w alizce. P o w ie rz y łe m ją p u co b u to w i w h o te lu „G o ld e n e K ro n e ". C z ło w ie k te n nazyw a się B a ld u f (Hans, bo je s t i F e lik s ) — p o w ie d z ia ł m i, że będzie je j strze g ł, ja k oka w g ło ­ w ie i w y ś le ją P anu na każde żądanie. M n ie ju ż na tę p rz e s y łk ę b ra k p ienięd zy. H .I.P .

(23)

III.

P R O B Ó W K A N U M E R T R Z Y N A S T Y .

W k a w ia rn i T e a tra ln e j zapalono tym czasem w s z y s tk ie la m p y . Z a czyn a ł się z w y k ły „ p r z y p ły w 11 w ie czo rn y. O szklone d rz w i w e jścio w e o d s k a k iw a ­ ł y z im p e te m ra z po ra z i ja k po d naporem p om py tło c z ą c e j, p r z e la ty w a ły przez nie do pustego p rze d c h w ilą lo k a lu lu źn e g ro m a d k i i zb ite ro d z in y . K ie d y P rz y b ra m p o d n ió s ł zmęczone oczy z n a d k a r ty pa­

p ie ru — m ia ł w p ie rw sze j c h w ili w rażenie, że p a ­ tr z y na p o w ie rzch n ię rz e k i w okresie p o w o d z i: p rą d p o rw a ł ra j e ry, k o k i, b ia łe gorsy, k o łn ie rz y k i i n ie ­ sie to od w e jś c ia do b u fe tu i od b u fe tu do c z y te ln i.

T y lk o jego s to lik b y ł przez d łu ż s z y czas m ie lizn ą , k tó rą spienione fa le o m ija ły starannie. W reszcie — pra w a p rz y ro d n ic z e m ocniejsze są snać od w o li lu d z k ie j — i na te n brzeg sam otny w a r tk i n u r t w y ­ rz u c ił jakiegoś niedużego pana o b a rd zo dużej g ło ­ w ie i ja kie ś d w ie o ty łe , p o ły s k u ją c e b ry la n ta m i, da- m Y- N ie d u ż y pa n u śm iechał się iłagodn ie, m ó w it łam aną niem czyzną z k e ln e re m i u p la s ty c z n ia ł p rz y -

(24)

tem w szystkie c y fry , w ysu w a ją c, ja k p rz y grze w m orę, o d p o w ie d n ią ilo ś ć p a lc ó w :

— G ive me... Sie holen m ir... one, tw o, three łea... one, tw o, sechs Zw ieback... eggs und B u tte r.

V erstande n Sie?

P rz y b ra m w s łu c h a ł się w rozm ow ę sw oich p rz y ­ godnych sąsiadów. N a jle p ie j z ro z u m ia ł słow a:

sleeping, M o n a ch ju m , N orym berga, dw a dni, H a m ­ burg, L lo y d , kabina, S outham pton, N o w y J o rk .

— D z iw n a h is to rja — m y ś la ł. — D a jc ie m i je ­ den k o lc z y k te j starszej dam y, k ilk a p e re ł z je j n a ­ s z y jn ik a , a zim ne p ło m ie n ie zapalę na d św iatem . N ajgorsze, że babina, m im o p e re ł i b ry la n tó w , b rz y d k a je s t b iedactw o , ja k grzech ś m ie rte ln y . Cóż — nie mogę n ie zn a n ym lu d z io m proponow ać, żeby na m o je ręce s k ła d a li sw oje kosztow ności...

A g d y b y ta k te n w e s o ły A m e ry k a n in z dużą g ło w ą b y ł w ła ś n ie profesorem M o rris e m ? Los jest ta k a w y ra fin o w a n a k a n a lja , że w szystkiego się po n im m ożna spodziew ać! I sie d zim y tu, p rz y ty m sam ym s to lik u , ro zsta n ie m y się za pięć m in u t, ro ­ z e jd z ie m y w różne s tro n y ś w ia ta — on do S outham - p to n u , ja — w nicość, i nie d o w ie m y się n ig d y, żeśm y o d d y c h a li tem samem p o w ie trze m . Bo p rz e ­ cież n ie mogę p y ta ć pierw szego lepszego przecho­

dnia, k tó r y m ó w i po angielsku, czy nie w y k ła d a p rz y p a d k ie m fiz y k i w Pasadenie. S ta n y Z je d n o czo ­ ne m a ją prze szło sto m iljo n ó w m ieszkańców ...

H a lt! je s t sposób! N a b y łe m przecie lis tę p rz y ­ je z d n y c h za ko ro n ę dw adzieścia. S z u k a jm y !

(25)

A m e ry k a n ie z grzecznem „th a n k s " p rze n ie śli się w ła ś n ie do większego, okrągłego stołu. P rz y ­ bram w y d o b y ł z kieszeni z m ię ty druczek, ro z p ro ­ s to w a ł go sta ra n n ie i c z y ta ł lite rę po lite rz e , w iersz po w ierszu. Serce m u b iło , ja k podczas egzam inu m a tu ra ln e g o :

M a r g ił Salom onow icz, P riv a t., Boston, H o te l W eim ar.

A l i H a id a r B e j, D ip l., K a ir, H o te l „S ta d t R o m ".

N e p a lle c k , H o fra t, W ien „ E x c e ls io r " . K o rn e l K u z s ik , K a u f., J a ffa , „Z w o n ".

M a n u e l R o d rig u e z P a p e l H igie n ico , B ilb a o , ,,H annoo er".

L u c y n a M essal, W arszaw a...

D a le j fig u ro w a ły w ru b ry c e s ta ły p o b y t: A d d is A beba, H a jd u n a n a s, A te n y , M a rm a ro sz Sziget, K u tn a H o ra , Radom , K eczkem et, B ukareszt, Łódź, M id d lsb o u ro u g h , K a lia k ra , Z gierz, M o rro Nuevo, N o w y Sącz, C iv ita vecchia...

K a lifo r n ji, a te m b a rd z ie j p ro fe so ra W illia m a M o rris a nie b y ło na liście...

F o n e tyczn ie w y g lą d a ł, b o d a j n a jle p ie j w ty m spisie w iersz, k tó r v b rz m ia ł ja k fa n fa ra .

Jam es C a s tig lio n i, m a rk iz d i Bassano, B rno, H o te l „ Im p e r ia l" .

R y tm tego frazesu ogrom nie się p o d o b a ł P rz y - bram ow i. W y c h u d ły docent p o ru s z y ł b la d e m i w a r ­ gami, w y s z e p ta ł: James C a s tig lio n i, m a rk iz di Bassano, B rno, H o te l Im p e ria l, n a p isa ł to zdanie k ilk a ra z y na m a rm u ro w y m blacie.

(26)

P ró b o w a ł w y o b ra z ić sobie, ja k c z ło w ie k o ta k dźw ięcznem na zw isku w y g lą d a , co ro b i, i gdzie bę­

dzie za dw a la ta . Z a s ta n o w ił się też przez chw ilę, czy nie w a rto b y m u posłać — za osta tn ie grosze b u ­ k ie tu ponsow ych róż z napisem „m o ritu ru s te sa-

lu ta t" . . ■! m m i

K ie d y w y s z e d ł z k a w ia rn i — pusto ju ż b y ło n a w e t na u lic y G łó w n e j. Ja skra w e ś le p ia w itr y n skle p o w ych p rz y g a s ły i ty lk o cze rw o n y M a rs p a lił się jasno na niebie, ja k la ta rn ia w p o d e jrz a n y m za u łk u . P rze d barem s ta ł w ózek d w u k o ło w y z tra n ­ sparentem , na k tó ry m w ym a lo w a n a czarna rę ka w s k a z y w a ła ła s k a w ie p rzechodn iom n a jb liż s z ą d ro ­ gę do „ M a x h o fu " — B a l p a rć ! D ancing! T a b a rin ! C h a t n o ir! K w a rte t sm yczko w y! C eny p rzystę p n e !

Jakaś postać, o w in ię ta w cze rw o n y b ły s k o tli­

w y płaszcz, m in ę ła P rzyb ra m a , r a je r y m u sn ę ły go po tw a rz y , zapach m ocnych p e rfu m u d e rz y ł w jego n o zd rza i s p o jrze n ie p o d cze rn io n ych oczu p rze szyło go naw skroś. ,,M -ta k , dać d ra p a ka do A rg e n ty n y ” g rz m ia ł z a k a ta rz o n y b a ry to n p rze z d rz w i uchylone.

— N ie. N ie jestem im p o trz e b n y . A n i ja, a n i m o je zim ne p ło m ie n ie — ro z m y ś la ł P rz y b ra m . — T rze b a b y ło zostać b a le tm is trz e m i skom ponować d ra p a ka do A rg e n ty n y ...

W r z u c ił lis t do s k rz y n k i p o czto w e j p o d K o ­ lu m n a d ą i ciem ną dróżką, k tó ra b ie g ła od kra m ó w do p la c u kościelnego, w r ó c ił do h o telu.

„P o d z ło tą k o ro n ą " s p a li ju ż w szyscy. O kna b y ły ciemne, ty lk o w o fic y n ie pop rze czn e j, w p o ko ­

(27)

ju , położonym a k u ra t n a w p ro st n um eru jedenaste­

go — ciem nej k lit k i, w k tó re j od trzech ty g o d n i re ­ z y d o w a ł H u b e rt — p a liło się ś w ia tło . Jakaś fig la r ­ na, tęga osoba w k r ó tk ie j k o s z u lin ie k ry g o w a ła się p rze d lu stre m , p rz y m ie rz a ją c czerw oną b lu z k ę ba­

tysto w ą , n a jw id o c z n ie j niedaw n o n a b y tą w sklepie.

Z trze ch póz zasadniczych: a) p ra w a rę ka na b io ­ drze, le w a podniesiona do góry, b) p ra w a le k k o puszczona, le w a na b io d rze i c) obie ręce w olno, k ib ić z le k k a przegięta, p ra w e ra m ię n a p rzó d — P rz y b ra m o w i n a jb a rd z ie j podo b a ła się ta trzecia.

N ie m ó g ł je d n a k zaw iadom ić o tem dam y z p rze ­ ciw ka. S ie d z ia ł po ciem ku — w obawie, że ją spło­

szy, N a ło ż y ł b in o kle , o p a rł czoło na zim nej szy­

bie i m y ś la ł, że w id o k te j czerw onej b lu z k i na w y ­ d a tn ym to rsie będzie może o statniem jego m o c n ie j- szem w rażeniem . W k ró tc e ju ż uśp io n ych n e rw ó w żaden k s z ta łt ani k o lo r nie poruszy, w k ró tc e ju ż zim ne g a łk i oczne będą p a trz y ły , nie w idząc...

W k ró tc e ? D laczego w ła ś c iw ie odsuw ać tę ch w ilę ta k daleko? Co k to zyska na tem , że o b d a rty d o k tó r P rz y b ra m będzie się b łą k a ł po ż w iro w y c h ścieżkach i a s fa lto w y c h chodnika ch te j n u d n e j m ie ­ ściny? Że z je tr z y ra z y po d w ie b u łk i z m asłem , p rze czyta dw anaście gazet, n a k rę c i d w u k ro tn ie ze­

garek kie szo n ko w y i z d e jm ie c z te ry ra z y b u ty po i° , aby je n a z a ju trz zasznurow ać nanow o? L is t w y ­ s ła ł, k ilk a s łó w po d adresem w ła d z m ie jsco w ych napisać może po ciem ku, o łó w kie m , na kolanie...

0 cóż w ięc chodzi?

(28)

4>,

P rz y b ra m w s ta ł, p o k rę c ił się po p o k o ju , sięgnął do s ta re j to rb y p o d ró żn e j. W y c zu lo n e w d łu g o le t­

n ie j p ra c y la b o ra to ry jn e j palce t r a f iły o d ra zu na p ro b ó w k i szklane i ję ły je przesuw ać d e lik a tn ie , p ie szczo tliw ie , łagodnie.

— N u m e r p ie rw szy, d ru g i, trz e c i — b a ry ty . N u m e r c z w a rty , p ią ty , szósty — stro n t, n u m e r sió­

dm y, ósm y — w apień... T e ra z — ro z tw o ry m e ta lo ­ we w za la ko w a n ych tubkach... Je st! N u m e r trz y n a ­ sty... K o re k szkla n y, za to p io n y p a ra fin ą . To.

N a la ł w o d y do s z k la n k i, w p ra w n e m uderze­

n iem ro z b ił probów kę, p o ło ż y ł się na k r ó tk ie j k a ­ napce.

— D w a d zie ścia jeden, dw adzieścia dwa, d w a­

dzieścia tr z y — lic z y ł w o ln o . — T e ra z ju ż chyba ro z tw ó r je s t nasycony. D w a d zie ścia czte ry...

Ciecz m ia ła smak d z iw n y . R ozpuszczona k re - 4 da? P roszek do zębów? W ę g ie l d rze w n y?

(29)

C A S T IG L IO N I.

N a z a ju trz b y ł d zień rozkoszny, c ie p ły , słonecz­

n y i d e p ta k po d K o lu m n a d ą z a la ła od rana ciżba ta k gęsta, że n a w e t m ró w ka , w y o lb rz y m io n a do p o ­ staci lu d z k ie j, m u s ia ła b y oszaleć w ty m tło k u i ści­

sku. C i i o w i k u ra cju sze p ró b o w a li — zgodnie z przepisem le k a rs k im — w ę d ro w a ć statecznie po l i n j i p ro s te j, od przeczyszczającego ,,K re u z b ru n u “ do żelazistego „ ź ró d ła F e rd y n a n d a ". A le fa la po­

ry w a ła ich n a tych m ia st, m io ta ła n im i, ja k spienio­

n y M a ls tro e m m io ta szczątkiem o k rę tu , n io s ła ich od straganów z gazetam i po d k io s k o r k ie tr y d ę te j,

■wygrywającej co tc h u w p łu c a c h starego w a lca W a ld te u fla . C z ło w ie k n a jtę ż s z y s ta w a ł się tu po- prostu m o le k u łą , d ro b in ą z k in e ty c z n e j te o r ji ga­

zów, cząsteczką, k tó ra p o d ciśnieniem k ilk u atm o­

sfer za kre śla zygzakow ate m ea n d ry, tłu c z e z im p e ­ tem o inne d ro b in y , zbacza z d ro g i po d ką te m p ro ­ stym , nie tra cą c zresztą e n e rg ji p ie rw o tn e j. N a w e t Cadyk g a lic y js k i pię m ó g ł się tego d n ia p rzedrzeć

IV.

(30)

przez tłu m śniadych W ę g ie re k i s ta ł ze św itą, o d zia ­ ną w atłasow e c h a ła ty , na m a rm u ro w ych stopniach p rz y w e jś c iu , g ła d z ił brodę i cm o ka ł w zam yśleniu ję z y k ie m o podniebienie,

O ko ło g o d zin y jedena stej zaw iesiste m orze głów , stłoczonych p rz y „K re u z b ru n ie ", z a k o tło w a ło się ra p te m g w a łto w n ie , ja k p o w ie rzch n ia w o d y pod d zia ła n ie m śru b y o k rę to w e j. S yrop lu d z k i s k łę b ił się, zagotow a ł, za b u lg o ta ł,

— Proszę się usunąć! Proszę m i dać drogę! -—

u s iło w a ł ktoś m ocnym , m ło d zie ń cym głosem p rz e ­ krzycze ć w a lc a W a ld te u fia . — M uszę biec na r a tu ­ nek! R ozum iecie, panow ie ?! C hodzi o życie lu d z k ie ! Z d ro g i!

P ałeczka k a p e lm is trz a znieruchom ia ła . O rk ie ­ s tra u m ilk ła nagle. Jakaś cisza niesa m o w ita p a d ła na tłu m w ie lo ję z y c z n y .

Ścieżyną, z tru d e m w y o ra n ą w te m zbie g o w i­

sku, p ę d z ił czło w ie k, D a w a ł n u rk a , ja k p ły w a k , tam , gdzie nie m ó g ł ro zb ić p rzeszkody, o d b ija ł się, ja k p iłk a tennisow a, od sp rę żystych b rzu ch ó w osób k o rp u le n tn y c h i, n im ktoś kom uś z d ą ż y ł o dpow ie - dzieś na p y ta n ie „c o się s ta ło ? “ , w y p a d ł na a le ję , pro w a d zą cą na p la c y k k o ście ln y. P o d górą, na za­

k rę cie b ły s n ą ł m ię d z y d rze w a m i jego p o m a ra ń ­ czo w y „c a rd ig a n ", słońce z a p a liło aureolę na d ja ­ sną, w ypom adow a ną g ło w ą i... W a lc z a d u d n ił na nowo, fa le na d e p ta k u p o łą c z y ły się i z a b u lg o ta ły jeszcze g ło ś n ie j. N ik t sobie nie będzie przecież p s u ł k u r a c ji d la ja kich ś ta m w y b ry k ó w *

(31)

Jasn o w o łsy szybkobieg p rz e le c ia ł obok h o te lu Sterna, obok dom u Goethego i d o p a d ł w reszcie do n is k ie j b ra m y h o te lik u „G o ld e n e K ro n e ". D zw onek e le k try c z n y , n ie p rz y z w y c z a jo n y do d o tkn ię ć ta k b ru ta ln y c h , zabrzęczał głośno i p rz e ra ź liw ie .

— H a lo ! — Je st ta m k to ? B a ld u f! B a ld u f Hans, nie F e lik s ! Co u d ja b ła !

P rzyb ysz c h w y c ił za nogę s to łe k w podsie- n iu i ją ł n im z ca ły c h s ił w a lić w ścianę.

P om ocnik p o rtje ra , B a ld u f (H ans), m ia ł cz a r­

ne, sum iaste w ą sy, p rz y p o m in a ł z le k k a pierw szego s k rz y p k a z o rk ie s try cyg a ń skie j, ale p o sia d a ł je ­ dnocześnie flegm ę d y p lo m a ty angielskiego. B y ł św ia d kie m ró żn ych tra g e d y j w tem u z d ro w is k u : w id z ia ł, ja k lu d z ie gubią k w it bagażowy, ja k siada­

ją do fa łszyw e g o pociągu, ale n ig d y d o tą d nie s ły - szałj żeby kto ś w szczyn a ł rw etes ta k szalony i b ił P oprostu krze słe m o ścianę. O tw o rz y ł szeroko usta, p a trz y ł ze zdum ieniem na eleganckiego szaleńca i m ie rz y ł go w z ro k ie m od stóp na gum ow ych po­

deszwach (C re p e R ubber S o le s] aż do czubka g ło ­ w y, uczesanej z angielska.

— Jestem .

— Pan d o k tó r P rz y b ra m ? ? !...

— M ieszka. A jakże, m ieszka. O d podw órza.

P ierw sze p ię tro , jedena sty. T r z y tyg o d n ie ju ż m ie ­ szka. K lu c z a w szafce niem a — pan d o k tó r je st w domu. Żeby aż ta k i hałas ro b ić — przepraszam , Że to m ów ię...

o— M a pan k lu c z zapasow y od n u m e ru je d e ­

(32)

nastego? M a pan w y try c h , m a pan ło m żelazny pod ręką?

— W y try c h ? Ło m żelazny? P od „K o ro n ą "?

Pan nas m a za szajkę ro z b ó jn ik ó w .

— Jestem Jam es C astig io n i. O d pow iad am za w szystko ! W eźm ie pan tę maczugę — tę ło p a tę i po­

pędzi pan ze m ną pod nu m e r jedena sty. J u ż ! H o p ­ la ! B ę d zie m y m u s ie li pra w d o p o d o b n ie d rz w i w y w a ­ żyć. T y lk o cicho, sp okojnie , ża d n ych k rz y k ó w , bo jestem b a rd zo n e rw o w y. N ie lu b ię g w a łtu . N a ­ p rz ó d !

W ą tłe d rz w i p o k o ju jedenastego po k ilk u m oc­

n ie js z y c h szarpnięciach ro z w a rły się na tych m ia st.

N a cze rw o n e j, p lu szo w e j serwecie s to łu le ż a ła k a r t­

ka p a p ie ru , zabazgrana o łó w k ie m i k ilk a b ankno­

tów . N a podłod ze, w k a łu ż y w o d y , cieknącej z ro z ­ bitego dzbanka, p ły w a ł sterany, c z a rn y kapelusz filc o w y , re s z tk i zw ęglonych p apierosó w i k ilk a k o łn ie rz y k ó w . Z o tw a rte j to rb y skórzanej p ły n ę ła b ia łą kaskadą koszula nocna.

— Jessas, M a ria un d J o s e f! — b ia d a ł B a ld u f, zro zu m ia w szy w reszcie, o co chodzi.

— M u s i pan z a w ia d o m ić p o lic ję . S pó źn iłe m się. — W liś c ie pisze, że do p ie ro za tr z y d n i i,., m a­

cie państw o. N ie lubię, ogrom nie n ie lubię, k ie d y lu d z ie nie d o trz y m u ją słow a!

P rze ra żo n y B a ld u f w y c o fa ł się na k o ry ta rz i n i­

skim , basow ym głosem, w n ie z ro z u m ia ły m zresztą d ia le k c ie — k o n fe ro w a ł z p iegow a tą p o k o jó w k ą ,

C a s tig lio n i u s ia d ł ną krześlę, w ę stch n ą ł głębo­

(33)

ko, Wyj ął z kieszeni lis t i czytał go uważnie po raż czw arty:

„ M r . W . P. M o rris , Pasadena, K a lifo rn )a . Pa­

nie, n azyw am się H u b e rt I. P rz y b ra m ..."

C a s tig lo n i w y c ią g n ą ł szyję, w s p ią ł się le k k o na p alcach i b a d a ł ciekaw em spojrzeniem w ycią g n ię te na g łu p k o w a te j, h o te lo w e j kanapce z w ło k i. Z n i­

szczone, w yd e p ta n e , ja sn o żó łte b u ty , chude nogi w cza rn ych w y p la m io n y c h spodniach, w y ru d z ia łe p a lto , ja k iś z ie lo n y k ra w a t, za w ią za n y na supeł, mosiężna spinka, w y g n ie c io n y k o łn ie rz y k . W b la d e j, i l e ogolonej tw a rz y , is tn ia ły w ła ś c iw ie ty lk o mocne, Sęste, czarne b rw i i ciemne, głębokie, fascynujące cczodoły, k tó re nagle...

— C h ry s te P anie! —- z e rw a ł się C a s tig lio n i na rów ne nogi. — T en c z ło w ie k ż y je ! P rz y b ra m ! P a­

nie d o kto rze P rz y b ra m !

— Jestem — rz e k ł d enat ja k b y go w y rw a n o do le k c ji. — P rz y n a jm n ie j ta k m i się zdaje.

U s ia d ł na kanapce i, zm arszczyw szy czoło, w p a try w a ł się w swego w y k w in tn e g o gościa.

— C h w a ła B ogu! B ra w o ! Ś w ietnie! — cie szył się C a s tig lio n i. — Panie, i n ic pan u nie je s t? Ręką, n°gĄ. g ło w ą może pan ruszać, co? M oże le k a rz a sprow adzić?

— N ie trzeba.

— N a k a rtc e pan pisze „p ro szę n ikogo nie w i- ftm , tu znów jakaś szkla n ka z m ętną w odą? Panie, nie ulega żadnej w ą tp liw o ś c i, pan tu ja k ie ś k o lo ­

(34)

salne g łu p s tw o p a ln ą ł! P an się ta rg n ą ł,.. Ja k ie m p ra w e m u stu d ja b łó w ? J a k pan śm iał?

— Przepraszam , jestem u siebie. W o ln o m i czynić, co m i się podoba. T a rg n ą łe m się — nie p rz e ­ czę — zawsze to ro b ię w ie czo ra m i. D laczego pan się w trą c a do m oich spraw ?

— T e n list...

— J a k i lis t? **

— L is t pan do m nie n a p is a ł!

— Ja ? K to pan je st?

— James C a stig lio n i...

— Jam es C a s tig lio n i, m a rk iz d i Bassano, B rno, H o te l Im p e ria l?

— W ła ś n ie ! • '

— Znam pana ś w ie tn ie — z lite r a tu r y m e ld u n ­ k o w e j. C z y ta łe m pańskie n a z w is k o w spisie p r z y ­ je zd n ych . Z re sztą — n ic nie rozum iem .

— J a b y łe m dziś ra n o w te m samem po ło że ­ n iu ! O trz y m u ję w h o te lu k o p e rtę — do m nie a d re ­ sowaną — o tw ie ra m ,.. K to ś m i p ra w i o re zo n a to ­ rach, o zim n ych p ło m ie n ia c h i w ogóle n a zyw a m nie profesorem M o rris e m . M a m dość pokaźną korespon­

dencję, ale n ik t do m nie d o tą d się nie z w ra c a ł, ja k o do „R a d ia to ra X .‘ ‘ ! C h cia łe m to w rz u c ić do kosza,

d o p ie ro N e lli... 1 .

— Co za N e lli?

— Z a ra z! D o p ie ro N e lli p o w ia d a m i: n ie w i­

dzisz, że tu kto ś chce p o p e łn ić sam obójstw o? R a ­ tu jm y go! D obrze, R a tu jm y . P an będzie ła s k a w w ło ż y ć k a p e lu s ik — id z ie m y na śniadanie.

(35)

•— Przepraszam pana...

— N iem a „p rz e p ra s z a m "! N ajgorsze jest, że lu d z ie zawsze g a d a ją tam , gdzie trze b a działać.

C a s tig lio n i b ie g a ł po p o k o ju , o b ija ł się o s to łk i, 0 kom odę, o id jo ty c z n y h o te lo w y s tó ł z trzeszczą­

cym b latem , um ieszczonym fa ta ln ie na je d y n e j nodze.

— W coby tu pana ubrać? W s z y s tk o jedno.

M u s im y co p rę d ze j stąd uciec. Z a a la rm o w a łe m ca­

łą ru d e rę — jeszcze nam p o lic ję na k a rk sprow a­

dzą. Zacznie się dochodzenie, skąd, k ie d y , d la ja ­ k ic h pow odów . T ru ć się panu w o ln o przecież ty lk o w s p e cja ln ych za kła d a ch gastronom icznych.

T o m ów iąc, p o d n ió s ł docenta d o k to ra P rz y ­ brama, p o rw a ł go, ja k w ic h e r p o ry w a n ić babiego la ta i k u z d u m ie n iu sumiastowąsego H ansa i piego­

w a te j L o tty , p ę d z ił z denatem po schodach, g w iż ­ dżąc „d ra p a k a do A rg e n ty n y " ,

— Es w a r ein Scherz, H a n s! — w o ła ł ju ż 2 prze d sio n ka na dole.— K ła d ę tu , na s to lik u , k lu c z 1 p ię ćd zie sią t koron. Proszę ta m w y p is a ć ra ch u n e k!

Z g ło sim y się po obiedzie, o c z w a rte j! A d d io !

B u fe to w a z m a łe j c u k ie re n k i „p o d zegarem "

m ia ła tego ra n k a w id o k dość z a jm u ją c y . W n a jc ie ­ m n ie jszym kącie pustego o te j porze lo k a lu , m ię ­ dzy w ejściem do kuchni i wieszakiem na ubrania, s ie d z ie li d w a j panow ie. Jeden w e w z o rz y s te j, n a j­

m od n ie jsze j k a m iz e li, spiętej zam szow ym paskiem , W am e ryka ń skich p ó łb u ta c h na podeszw ach z p rze -

(36)

Zroczystego in d ia -ru b b e r, w p o p e lin o w e j ko szu li,— • drugi... N a w e t ja k o „ m o rfin is ta " w kin o d ra m a cie b y łb y z u p e łn ie n ie m o ż liw y . W s z e lk a sztuka m usi ła g o d z ić okropności ż y cia i n a w e t w yk o le je n ie c , n a w e t osobnik u p a d ły p o w in ie n m ieć porzą d n ie za­

p ię ty k o łn ie rz y k .

B u fe to w a przez w ąską lu k ę m ię d zy stosem o p ła tk ó w m a rje n b a d z k ic h i nasypem z „m u rz y n k ó w c z e k o la d o w y c h " p a trz y ła okiem przerażonem na obu panów i p ró b o w a ła odgadnąć, o czem oberwus ro zm a w ia ta k p o u fa le z b on-vivante m , dlaczego p rze s k a k u je z ję z y k a francuskiego na n ie m ie c k i i z niem ieckiego na a n g ie lski, dlaczego p o k a z u ją so­

bie ja k iś lis t i ja k a tu w ła ś c iw ie część sensacyj­

nego film u ro z g ry w a się za la d ą ?

— D w óch rze czy nie p o jm u ję — m ó w ił ty m ­ czasem P rzyb ra m . — Po p ie rw sze : ja k im sposobem w y p is a łe m pańskie n a zw isko na kopercie, po d ru ­ gie: ja k im cudem ja jeszcze ż y ję ? P rzecież ta d a w ­ ka m o g ła b y zabić n a w e t s ło n ia w ogrodzie zoolo­

gicznym ?

— N iech pan je, d ro g i panie, niech się pan o n ic nie troszczy. Jakoś to sobie ta m p o w o li w y ­ tłu m a c z y m y . A g d y b y n a w e t nie — w szystko je ­ dno! P ow iem panu szczerze, że rzeczy, k tó ry c h nie rozum iem , b a rd z ie j m i się p o d o b a ją od tych , k tó re rozum iem . T u je s t n a p rz y k ła d p e w ie n R um un. F a ­ scyn u ją ca osobistość. N ie w iem , czy on fa łs z u je w grze i chce w y g ra ć , czy też la n s u je fa łs z y w e p ie ­ niądze i chce d o b ro w o ln ie przegrać,.. A le gadam

32

(37)

bez sensu — polecam panu te ro g a lik i, to ich spe­

cjalność.

P rz y b ra m z ja d ł ro g a lik , tr z y ja jk a w szklance, po w iedeńsko, w y p ił dw a m elanże, z a p a lił p a p ie ro ­ sa „ A b d u lla " .

Po ra z p ie rw s z y od la t w ie lu ktoś się n im opie­

k o w a ł, z w ra c a ł na niego uwagę. Zato, ile k ro ć p ró ­ b o w a ł pchnąć rozm ow ę na to ry filo z o fic z n e , ile k ro ć u s iło w a ł zastanow ić się g łę b ie j n a d p rzyszłością, C a s tig lio n i p rz e ry w a ł m u n a ty ch m ia st:

— Pan m a w ysokości m e tr sie dem dziesią t sie­

dem. N u m e r k o łn ie rz y k a p ra w dopo dobnie trz y d z ie ­ s ty ósmy. W ie pan — to ub ra n ie , k tó re m i N a s tu p il s k ró c ił, będzie d la pana w sam raz... N iech m i pan pow ie, dlaczego pan c h c ia ł ta k ie g łu p s tw o p alnąć? ! Pan je s t przecie ro zsą d n y c z ło w ie k . — Co to rozsą­

dny!' N e lli m i c z y ta ła Pst pański. Pan je s t — ja k to

° n się n a z y w a ł? — P rom eteusz! T a k jest, niech Pan nie zaprzecza — P rom eteusz1 N e lli m i na to z w ró c iła uwagę. O gień z nieba — ja coś o tem czy­

tałem . M ó j ko ch a n y panie, dlaczego pan sobie ż y ­ cie o d b ie ra ł?

— W y c z e rp a łe m p o p ro stu w s z y s tk ie zasoby.

B a n k ru t — k o m p le tn y b a n k ru t...

— A h a ! T o pan m a d łu g i?

— N ie. N ik t m i n ig d y n ic nie ch c ia ł pożyczyć.

U w ażam się za b a n k ru ta , bc p o s ta w iłe m w szystko ua niew ła ściw e g o konia. N a u ka ? o d k ry c ia ? w y n a ­ la z k i? D z is ia j? Poco to kom u? D ziś chodzi o za­

robek szyb ki i pew ny. J a jestem m aszyną z in n ych

(38)

czasów, nie opłacam się, n ie w y trz y m u ją k a lk u la c ji, spalam w ęgiel, a nie w y k o n y w a m p ra c y — postano­

w iłe m w ięc samego siebie w y rz u c ić na szmelc... M y ­ ślę, że Prom eteusz, o k tó ry m pan m a rk iz ra c z y ł ła ­ skaw ie w spom nieć, na m o je m m ie jscu u c z y n iłb y to samo. A może pan przypuszcza, że c h o d z iłb y na g ie łd ę i u s iło w a łb y p rz e w id zie ć, k ie d y C u x ‘y p o d ­ skoczą i czy S ta n d a rd -O il spadnie na u ltim o ?

D o czego ja się m am w z ią ć w ła ś c iw ie ?

— B a rd z o rozsądne p y ta n ie — rz e k ł C a s tig lio ­ ni, — B ardzo. N ie ch pan te d y uw aża, panie d o k to ­ rze. W eźm ie p a n te n k lu c z , p ó jd z ie pan do h o te lu

„ Im p e r ia ł“ , pierw sze p ię tro , n u m e r szósty — ja ta m zresztą do n ic h za te le fo n u ję . T y m klu cze m o tw o rz y pan szafę, a ty m w a liz k ę . Polecam panu gorąco g a rn itu r m arengo. M u s i się pan p rzede- w sz y s tk ie m zabrać do odśw ieżenia w ła s n e j p o ­ w ierzchow ności. R eszta — to drobiazg. K ie d y m nie w ż y c iu sp o tyka ja k ie nieszczęście, zam aw iam no­

we ubranie, albo id ę p o p ro s tu do k ą p ie li. W w annie na 29 s to p n i z n ik a ją m niejsze k ło p o ty , p ry s z n ic usuw a w ieksze z m a rtw ie n ia . O d ru g ie j czekam na pana w re s ta u ra c ji, u S terna. Z a jm ę się ty m c z a ­ sem sp ra w a m i p a ń skie m i — nie będzie p a n przecie w ra c a ł do tego nieszczęsnego n u m e ru jedenastego.

A le i — tu je s t trochę d ro b n ych na w y d a tk i n ie ­ p rze w id zia n e , I — proszę — te n b a n kn o t. P ięć fu n ­ tó w a ngielskich ,

— D z ię k u ję panu... N ie w ie m d o p ra w d y , czy m am praw o...

(39)

*— M a p a n p raw o. P ro sta usługa koleżeńska.

J a też jestem w y n a la z c ą : w barze „M o n ic o " w W ie ­ d n iu p rz y rz ą d z ą pan u c o c ta il a la C a s tig lio n i — m ój pom ysł, o ry g in a ln y ! D o w id z e n ia ! N iech pan p a m ię ta : nu m e r szósty, szu fla d a na lew o, g a rn itu r m arengo, o d ru g ie j u S terna, — pieniąd ze może pan zm ienić w E scom pto-B ank.

(40)

V .

P R Z E M IA N Y .

P ieniądze nie d a ją szczęścia, ale z m ie n ia ją g ru n to w n ie sam opoczucie. P rzyb ra m , k tó r y się snuł w c z o ra j jeszcze ja k b la d y cień po u lic a c h k u ro rtu , w y s z e d ł z c u k ie rn i k ro k ie m ś m ia ły m i pew nym . M a rjo n e tk i z u lic y G łó w n e j nie r o b iły ju ż na n im w ra że n ia . P a trz y ł śm ia ło na ra b in a z B e łżca i jego a tła s o w y c h a ła t, na śniade W ę g ie rk i w je d w a b n ych dżem prach, na N ie m có w w z ie lo n y c h ka p e lu sika ch m y ś liw s k ic h i na L w o w ia n w sztyw n ych , w y k ro c h - m a lo n ych koszulach.

N a d e s z ły pism a poranne i całe ic h stosy leża­

ł y p rz e d s k le p ik a m i, na k rze sła ch i na fliz a c h cho­

d n ika .

— T a g e b la tt, N a ro d n i L is ty , Chicago T rib u n e , A z E st, Czas, A d v e r u l — z a c h w a la ł sw ój to w a r w ła ś c ic ie l s kle p u tabacznego, u s iłu ją c tr a fić na n a ­ rodow ość dziw nego k lie n ta .

P rz y b ra m k u p ił „C h ica g o T rib u n e ", paczkę pa-

(41)

pierosów egipskich. K u p ił też b rz y tw ę i m y d ło do golenia. J a k iś n o w y duch w niego w s tą p ił.

— Co to za rozkosz — m y ś la ł. — O ddać się kom uś w niew olę, nie lic z y ć ty c h p ie n ię d z y po k ie ­ szeniach, u w o ln ić m ózg z po d w ie czyste j o p re s ji c y fr. M a m pięć fu n tó w na drobne w y d a tk i — chcę, to z a fu n d u ję sobie w ieczne p ió ro , m aszynkę do strzyże n ia k o n i i „p s y c h o a n a liz ę " F re u d a .

K a s je r w „E s c o m p to -B a n k " s p o jrz a ł na P rz y ­ bram a p o d e jrz liw ie , ale pieniąd ze zm ie n ił. D ocent n a b y ł na tych m ia st, w sąsiednim sklepie, jedw abn ą chustkę do nosa, p a n to fle na gum ach i m a ły neseser.

M im o to b a n k n o ty w cią ż jeszcze ro z p y c h a ły m u kieszeń, n ieosw ojo ną w id o czn ie z sum am i ta k w ie l- kie m i.

W „ Im p e r ia lu " p o w ie d z ia ł p o rtje ro w i k ró tk o , tonem n ie d b a ły m :

— Proszę... P o k ó j m a rk iz a C a stig lio n i? ... Pan m a rk iz te le fo n o w a ł ju ż, n ie p ra w d a ż?

Z a w ieziono go oszkloną w in d ą na pierw sze p ię ­ tro . W s z e d ł do jasnego, balkonow ego p o k o ju . S ło ń ­ ce s k rz y ło się w lu s trz a n y c h szybach, w k ry s z ta ­ ło w y c h fla ko n a ch , za le w a ło stru m ie n ie m z ło c is ty m w yw oskow aną posadzkę. N a fo te lu le ż a ła je d w a ­ bna, p s tra „ p y ja m a " , na otom anie w a liz a z jasno- ż ó łte j skóry, ra k ie ta tennisow a i ksią żka w czerw o­

nej okładce.

— Z obaczym y, co te n c z ło w ie k czyta . D o ­ w ie d zm y się, k im je st nasz dobroczyńca i ja k ie ma upodobania — m y ś la ł P rzyb ra m .

(42)

N a okładce, lite ra m i ku n szto w n ie sty liz o w a n e - m i, w y d ru k o w a n y b y ł t y t u ł:

M A N -J O N G G , gra chińska.

J e j zasady i j e j re g u ły.

— D z iw n a przygoda. A le co ta m ! N ie ch m i się zd a je , że d o k tó r P rz y b ra m u m a rł — ja k zresztą b y ł p o w in ie n — w c z o ra j po p ó łn o cy. Z m ieniam w ła s n y ciężar g a tu n ko w y, gw iżdżę w a lc a z „Z e m s ty n ie to p e rz a " i puszczam się na n a jd z ik s z e a w a n tu ry . G d y b y m ty lk o w ie d z ia ł, k tó r y to je s t g a rn itu r „m a - re n g o " i co to słow o w ogóle oznacza w k o n fe k c ji?

M are n g o ? B o n a p a rte zw ycięża A u s trja k ó w ... — w ja k i sposób genjusz lu d z k i z a m ie n ił te n fa k t dzie­

jo w y na m a ry n a rk ę i spodnie?

P u n k tu a ln ie o g odzinie p ie rw sze j m in u t t r z y ­ dzieści p o r tje r h o te lu „ Im p e r ia l" p rz e ż y ł n a jb a r­

d z ie j z d u m ie w a ją c y m om ent sw o je j d łu g ie j k a r je - r y słu żb o w e j. P rze d godziną w p u ś c ił b y ł do n u ­ m e ru szóstego w łóczęgę i obieżyśw iata , osobistość ta k dalece p o d e jrza n ą , że — m im o ro zka zó w te le ­ fo n ic z n y c h pana m a rk iz a — k a z a ł d la pew ności zorganizow a ć p o goto w ie na pie rw sze m p ię trze , a ju ż po u p ły w ie k ilk u k w a d ra n s ó w u jr z a ł nagle na czerw onym , p u s z y s ty m d y w a n ie w k o ry ta rz u sp o r­

to w ca i gentlem ana w ś w ie tn y m a n g ie lskim g a rn i­

tu rze . ;---- ---

(43)

G e n tle m a n p a c h n ia ł p e rfu m a m i A tk in s o n a , p o ­ g w iz d y w a ł fa łs z y w ie , w y m a c h iw a ł laseczką i z ta k w ie lk o p a ń s k im gestem r z u c ił m u trz y d z ie ś c i koron, że d y g n ita rz , k tó r y tu jeszcze przecież k ró la E d w a r­

da p a m ię ta ł, o n ie m ia ł, z d ją ł czapkę, z g ią ł się w u k ło n ie i dłu g o jeszcze tr w a ł w te j p o z y c ji.

— W id z im y — filo z o fo w a ł, — co u b ra n ie z lu ­ d zi ro b i. Żeby się jeszcze o s trz y g ł i w ąsiska z g o lił—

h rabia. Co tu gadać — hrabia.

T a k p a d ło po ra z p ie rw s z y to grom kie słowo w ze staw ieniu z d o kto re m P rzyb ra n ie m .

U S terna, na m ie jscu honorow em , w n iszy na­

rożn e j p o d oknem, s ie d z ia ł C a s tig lio n i z c z ło w ie ­ kiem ta k p o tw o rn ie o ty ły m , że w y g lą d a ł ja k żyw a re k la m a w ie lk ie j fa b r y k i p n e u m a tyczn e j. S tó ł trz e ­ ba b y ło d la niego w ysunąć o p ó ł m e tra na środek sa li; m im o to sp rę żysty b rzu ch owego pana w y w ie ­ r a ł w c ią ż jeszcze m ocne ciśnienie na obrus, na ser­

w e tk i, s z k la n k i, n a k ry c ia , k tó re c ią ż y ły w id a ć k u te j masie, bo p rz y s u w a ły się k u n ie j stale ruchem ła g o d n ie przyspieszonym .

O k rą g ły jegomość m ia ł zresztą tw a rz ch ło p ię ­ cą, cerę różow ą, w ło s y „n a je ż a " — b y ł sym pa­

ty c z n y . D z iw n e b y ło ty lk o , że się trz y m a na p o ­ w ie rz c h n i zie m i bez szn u rka i że n ie fru n ie , ja k dziecięcy b a lo n ik w p o w ie trze .

D w a j p anow ie ro z p ra w ia li z o żyw ie n ie m i P rz y ­ b ra m m u s ia ł chrząknąć, żeby z w ró c ić na tie b ie uwagę.

(44)

— O, w ła śn ie ! — z a w o ła ł ^C a stiglioni. — Jest!

T o on! P an d o k tó r P rz y b ra m — pan d y re k to r Geza N ire n ste in ... Ś w ietnie! D oskonałe pan w y g lą d a ! K ra w a t trzeba zm ienić, w ą sy p rz y s trz y c , w ło s y — ale to g łu p stw o . W y g lą d a pan, ja k czło n e k iz b y lo rd ó w na w yw czasach le tn ic h . J a k pan sądzi, d y ­ re k to rz e ?

Geza N ire n s te in p o s a d z ił P rz y b ra m a obok sie­

bie, n a la ł m u w in a do szkla n ki.

— M u s im y p rze d e w szystkie m denata trochę u tuczyć. B ędzie pan ja d a ł rzeczy mączne, s a rd y n k i, o s try g i, będzie pan p ija ł p o rte r. A c h , panie, żebym ja ta k m ó g ł! C zło w ie k, k tó re m u w o ln o je s t ja d a ć gęś pieczoną i s tru d e l po w iedeńsku , godzi na swo­

je życie ! N ig d y tego nie zrozum iem . Co to pan w y ­ n a la z ł, panie?

— Z im ne p ło m ie n ie ! — rz e k ł C a s tig lio n i. — Jakaś k o lo sa ln a rzecz, d y re k to rz e . N ie w iem , o co chodzi, ale im p o n u ją c a h is to rja . P rz e w ró t, z u p e łn y p rze w ró t...

— J a k to ? i nie z n a la z ł pan k a p ita lis tó w ?

— K o ła ta łe m do ró żn ych d rz w i — rz e k ł P rz y ­ bram , o d k ła d a ją c na c h w ilę ły ż k ę . — I ja i p ro fe ­ sor Suess z W ie d n ia , i p ro fe so r G arbasso z F lo re n ­ c ji, k tó r y w m o je o d k ry c ie w ie rz y . T o w a rz y s tw o

„M o n ta n a " w y z n a c z y ło m i n a w e t ongi d ro b n ie jszą sumę na badania. B y ł czas, że m ia łe m grubsze p ie ­ n ią d ze : trz y s ta d o la ró w , k tó re w p a k o w a łe m w apa­

ra ty . A le cóż — dośw iadczenia są kosztow ne, a lu ­

(45)

dzie d z is ie js i ta cy d z iw n i. — M oże pan ce innego w y n a jd z ie — m ów ią. — Coś prostszego, prędszego.

— R a c ja ! — w tr ą c ił C a s tig lio n i. — W k a r­

tach je st to samo. N ik t dziś nie chce grać w p re fe - ransa, bo to trw a za długo. W szyscy g ra ją w baka.

T eraz g ru n t — to p rę d k a ro z g ry w k a .

— W id o c z n ie m ój p o m ysł w ym aga z b y t d łu ­ giej ro z g ry w k i. O d syła n o m nie od A nnasza do K a i- fasza, zbyw ano niczem . C zułem się, ja k n a trę tn y kw estarz. N a sam m ó j w id o k tw a rz e się w y d łu ż a ­ ły , ja kie ś z n ie c ie rp liw ie n ie o g a rn ia ło lu d z i. T o w a ­ rz y s tw a naukow e u w a ż a ły m nie za m a n ja ka , to w a ­ rz y s tw a finansow e za w a r ja ta . B y ć może, że m ój P ro je k t nie m a d o p ra w d y w a rto ś c i h a n d lo w e j...

— H m ... N iech m i pan w y tłu m a c z y , k ró tk o , zw ięźle, o co chodzi. U przedzam , że m nie w y rz u ­ cono z p ią te j k la s y i o nauce p o ję cia nie mam . N iech P9-n je, niech się p a n nie p rz e jm u je . N ie ch pan m ó­

w i z u p e łn ie sp o ko jn ie ! W ię c ? Polecam panu te knedle.

P rz y b ra m ja d ł kn e d le , ry s o w a ł w id e lc e m f i ­ g u ry w p o w ie trz u . P otem p i ł z ło ta w e w in o z k ie ­ licha, k tó r y p rz e d z iw n ie z a ła m y w a ł ś w ia tło sło- neczne, — o p e ro w a ł ja kie m ś dziw nem , posrebrza- ucm narzędziem strasznego hom ara. C h w ila m i z ja ­ w ia ły się w jego p o lu w id z e n ia c z a ry greckie, na­

pełnion e tru s k a w k a m i i krem em , to znów ja kie ś p o ­ złacane, m in ja tu ro w e filiż a n k i i l i i je szklane, n a la - ne zie lo n ym p łyn e m .

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zamawiający zastrzega sobie prawo do rezygnacji z zamówienia bez wyboru którejkolwiek ze złożonych ofert i unieważnienia rozeznania ( Zapytania ofertowego). Wykonawcy

DNEL, pracownik, narażenie długotrwałe, skóra, działanie ogólnoustrojowe: 343mg/kg DNEL, pracownik, narażenie długotrwałe, inhalacja, działanie miejscowe: 1900mg/m3

Ostre narażenie – efekty systemowe: przez skórę DNEL 44,5 mg/kg/d Ostre narażenie – efekty systemowe: przy wdychaniu DNEL 426 mg/m3 Ostre narażenie- efekty systemowe:

1A – Działanie żrące/drażniące na skórę, kategoria zagrożenia 1A H314 – Powoduje poważne oparzenia skóry oraz uszkodzenia oczu.. Zagrożenia dla środowiska: Nie

ZMYWAJĄCE GARMYDŁO KLAREKO TO WIĘCEJ NIŻ PŁYN DO MYCIA NACZYŃ.. TO CUDO, KTÓRE REWELACYJNIE USUWA TŁUSZCZ I BRUD Z NACZYŃ

Wszystkie produkty prezentowane w tej ofercie posiadają ceny promocyjne i oznaczone są w halach czerwoną etykietą. Tym samym nie są objęte

a) Toksyczność ostra.. b) Działanie żrące/drażniące na skórę Brak danych. Mieszanina nie jest klasyfikowana jako niebezpieczna w tej klasie. c) Poważne uszkodzenie

Klasyfikację substancji zawartych w produkcie podano zgodnie z tabelą 3 załącznika VI do Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (WE) nr 1272/2008 (rozporządzenie GHS)