• Nie Znaleziono Wyników

Jedność we wspólnocie paschalnej

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Jedność we wspólnocie paschalnej"

Copied!
13
0
0

Pełen tekst

(1)

POZNAŃSKIE STUDIA TEOLOGICZNE

UNIWERSYTET IM. ADAMA MICKIEWICZA • WYDZIAŁ TEOLOGICZNY TOM 15, 2003

Jedność we wspólnocie paschalnej

JA C E K PO PŁA W SK I

W ramach refleksji o K ościele jednym z najbardziej em ocjonujących praktycz­ nie i teoretycznie najbardziej zawiłych zagadnień jest niew ątpliw ie problem jed n o ­ ści wspólnoty kościelnej i to w idziany zarówno w każdym tu i teraz K ościoła, jak i w perspektyw ie całych Jego dziejów. Chodzi przede w szystkim o niezw ykle sil­ ne napięcie m iędzy zupełnie szczególną, osobistą trosk ą Jezusa o jed no ść pośród Jego uczniów, zrozum ianą ponadto jako najw yższe, jeśli nie jed y n e św iadectw o, jak ie K ościół m oże dać Boskiej m isji Jezusa i m iłości, k tó rą sam m a od Ojca (J 17,6-26), a sposobem odnoszenia się do siebie w zajem nie osób w spólnotą tw o ­ rzących. O kazuje się m ianow icie, że ani w zór służby, który Jezus nam zostaw ił (J 13,1-20), ani nowe przykazanie całkowicie bezinteresownej miłości, ani dośw iad­ czenie pierw otnego K ościoła nie stanow ią dostatecznie czytelnego punktu o dnie­ sienia, w św ietle którego m oglibyśm y rozstrzygać pow stające pośród nas spory i przekraczać podziały. Trudno sądzić, dlaczego tak w łaśnie jest, dlaczego w ro z­ wiązywaniu naszych spraw (1 K or 16,14) tak często bierzem y po prostu w zór z tego św iata, czyniąc z tego ponadto i niejednokrotnie sw oiste w yznanie w iary w obecność Jezusa w Jego K ościele i jednoczącą m oc posłanego przez N iego D u­ cha. C zyż nie je st tak bow iem wtedy, gdy kąsając i po żera ją c je d e n drugiego (Ga 5,15) mówimy, że Jezus i tak nie pozw oli upaść swojem u Kościołowi, że prze­ cież to D uch pom im o w szystko w ciąż na now o nas jednoczy? Taka w iara za­ wsze, w mniej czy bardziej w yraźny sposób pozostaw ia całe, potężne pole, na którym nasze spraw y nie m uszą, albo po prostu nie dokonują się w m iłości (1 K or 16,14), pozw alając nam zarazem trwać w silnym przekonaniu o tym , że dobrze wiem y j a k należy postępow ać w dom u Bożym, który j e s t K ościołem Boga żywego, fila re m i podp o rą p ra w d y (1 Tm 3,15).

Istnieje pilna potrzeba odkrywania wciąż na nowo kształtu chrześcijańskiej m i­ łości bliźniego, a przede w szystkim porządkow ania w ynikających z niej zasad p o ­ stępow ania w zględem siebie naw zajem . Zasady te, doskonale przecież znane we w spólnocie K ościoła, na płaszczyźnie teoretycznej rzadko by w ają form ułow ane, być m oże w łaśnie dlatego, że radykalnie i ostatecznie kw estionują to, co w śród

(2)

132

JA C EK POPŁAW SKI

nas jest na w zór tego św iata, a co nie będąc ponad nasze siły powinno być na w zór Syna Człowieczego. Owo: na wzór Syna Człowieczego trzeba tu wszakże rozum ieć jako zasadą bezwzględnie w iążącą dla istnienia i organizacji wspólnoty, a nie tylko jako jakieś, choćby nawet szczególne moralne zobowiązanie. Zasadnicze zatem pytanie, które się tutaj rodzi dotyczy tego, w jaki sposób następuje i na czym polega to bezw zględne związanie wzoru Syna Człowieczego ze sposobem postę­ pow ania w obec bliźnich we wspólnocie kościelnej? W artykule niniejszym chcę podjąć próbę odpowiedzi na te pytania, odpowiedzi, która bynajmniej nie jest ani prosta, ani oczywista, aby następnie sformułować nic tyle konkretne reguły postę­ powania, ile fundam entalne zasady, którymi wszyscy winniśm y się kierować.

I. PO PIERWSZE: PASCHALNE DOŚWIADCZENIE

Jeśli słusznie m ówim y, że to Jezus sam pow ołuje i m o cą sw ego Ducha gro­ m adzi ludzi we w spólnocie K ościoła, to w arto jedn ak zw eryfikow ać pogląd na tem at sposobu, w ja k i to pow ołanie i grom adzenie się dokonuje. N ie m ożna m ia­ now icie sądzić, lub po prostu udaw ać, że w spraw ie tej je st do pom inięcia rola p a s c h a l n e g o d o ś w i a d c z e n i a uczniów i zw iązanej z nim ich osobow ej w olności. N iestety, w brew pozorom , sąd taki je s t w śród nas niem al powszechny. U jaw nia się on najwyraźniej tam, gdzie jedyne przykazanie Nowego Praw a czytam y jedynie w jeg o pierw szej części: To je s t m oje przykazanie, aby­ ście się w zajem nie m iłow ali... (J 15,12), pozostaw iając w sferze oczyw istości, dom ysłu lub kom pletnej niejasności jeg o część drugą: Tak, ja k Ja was um iłow a­ łem. Z asadnicza trudność w pow iązaniu obu tych części polega na tym , że druga z nich odsyła od razu do rzeczyw istości, która zdecydow anie przekracza zakres relacji ja-bliźni, a sięga relacji ja-B óg. Chodzi więc o to, że poza paschalnym do­ św iadczeniem nie tylko nie m ożem y w iedzieć, ja k B óg nas um iłow ał, ale że nie m ożem y m iłow ać bliźniego zgodnie z Jego nakazem. M iłość bowiem , którą On nas um iłow ał pełni tu rolę p r z y c z y n y w najczystszym i najm ocniejszym filozo­ ficznym znaczeniu tego słowa. Twierdzenie takie dom aga się oczyw iście od razu takiego w yjaśnienia istoty paschalnego dośw iadczenia, by m ożna było odkryć ten jeg o m om ent, który pełni kluczow ą rolę w odniesieniu osoby do drugiego człow ie­

ka. Otóż, najkrócej rzecz ujm ując, m iłość Jezusa do nas tożsam a jest z Jego śm ier­ c ią i zm artw ychw staniem i w tym sensie je st m iłością na śm ierć i życie. Takie określenie paschalnego w ydarzenia nie jest niczym szczególnie nowym . Po tym p o zn a liśm y miłość, że On oddał za nas życie sw oje (1 J 3,16). N iczym szcze­ gólnie now ym nie je st także konsekw encja paschalnego w ydarzenia dla w e­ wnętrznej konstytucji wspólnoty: Jeśli Bóg tak nas umiłował, to i m y winniśmy się w zajem nie m iłow ać (1 J 4,11), w inniśm y oddać życie za braci (1 J 3,16). G dyby w szakże na tym zakończyć dochodzenie zw iązku paschalnego w ydarzenia z przykazaniem m iłości, z niepokojącą siłą pow racać będzie pytanie o to, dlaczego i ja k w inniśm y oddaw ać życie za braci - co oznacza, że w zór Syna C złow iecze­

(3)

JED N O ŚĆ W E W SPÓ LN O CIE PASCHALNEJ

133

go albo nie je st dostatecznie czytelny, albo nie m a w iążącego charakteru dla ist­ nienia i organizacji wspólnoty.

Tymczasem wypada zwrócić uwagę, że Boska miłość na śm ierć i życie staje się paschalnym doświadczeniem dopiero wtedy, gdy zaczynamy widzieć, że i w jaki sposób stanowi ona jed y n ą w łasność osoby taką, ja k ą jest jej w łasny akt istnienia. To zaś nie tylko w ym aga zgody na śm ierć i zm artw ychw stanie Jezusa, ale także zgody na w ynikający z nich niew ym ow ny ból i niew ym ow ną radość. W istocie nie są one niczym innym ja k p r z e k o n a n i e m , że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zw ierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co w ysokie, ani co głębokie, ani ja k ie k o lw ie k inne stw orzenie nie zdoła nas odłączyć od m iłości Boga, która je s t w C hrystusie Jezusie, Panu naszym (Rz 8,38-39). Innym i słowy, niew ym ow ny ból, który schodzi s ię 1 w oso­ bie razem z niew ym ow ną radością stanow ią form alny środek poznania2 o statecz­ nej tajem nicy istnienia, która polega na doznanej od Boga m iłości, którą człow iek m a tak, ja k m a swoje w łasne istnienie. Praw dopodobnie nigdy nie da się w yczer­ pująco w yjaśnić, dlaczego człow iek doznający tej m iłości p o t r z e b u j e p o ­ mocy d r u g i e g o : tego by był, by rozumiał, by go chciał, słowem: by go kochał i dlaczego właśnie wtedy, rozumiejąc tajem nicę istnienia we dwóch z Bogiem , jako dram atyczną sam otność odczuw a ich brak. Faktem je st natom iast, że to w łaśnie w tym m om encie paschalne dośw iadczenie okazuje swój najbardziej podstaw ow y związek z przykazaniem miłości. Dopiero bowiem tam, gdzie paschalna sam otność staje się formalnym środkiem poznania drugiego, możliwe staje się odkrycie różni­ cy i fundam entalnego zw iązku m iędzy doznaw aniem m iłości (od B oga) i jej speł­ nianiem (wobec bliźnich). Otóż w istocie potrzebuję drugiego nie tyle i nie przede wszystkim po to, aby być przez niego kochanym , ale potrzebuję drugiego, aby go kochać: aby być z nim , rozum ieć go i chcieć. Zasadniczym punktem zw rotnym w ram ach paschalnego dośw iadczenia niew ym ow nego bólu i niew ym ow nej rado­ ści jest tu to sam o przekonanie o doznanej od Boga nieuchronnej i nieuniknionej miłości na śm ierć i życie, odniesione jed n ak ju ż nic do m nie i nie do nas, ale do niego, do bliźniego, którego Jezus um iłow ał i za którego w ydał sam ego siebie (Ga 2,20). N iezgoda bliźniego na Jego śm ierć i zm artw ychw stanie, na Jego n ie­ uchronną i nieuniknioną m iłość pow oduje we m nie w ielki sm utek i nieprzerw any ból (Rz 9,1-5), tak ja k zgoda w ielką radość i nieprzerw ane szczęście.

II. PO DRUGIE: MIŁOŚĆ PRAWDY

U jęte w ten prow izoryczny sposób przekonanie o darow anej każdem u czło ­ wiekowi m iłości Boga jak o absolutnej podstaw y w zajem nego odniesienia osób we

1 Por. św. T o m a s z z A k w i n u, 5. Th. II-II, q. 161, a. 1, ad 3; q. 129, a. 3, ad 4. 2 Por. J. M a r i t a i n , Court traite de I 'existence et de I 'existant, w: Pisma filozoficzne, Kraków 1988 s. 98.

(4)

134

JA C EK POPŁAW SKI

w spólnocie paschalnej ma oczywiście swoje słabe punkty. N ajw ażniejszym z nich je st niew ątpliw ie odw ołanie do pew nej etycznej rzeczyw istości, k tórą stanowi zdolność odczuw ania stosunku drugiego do w ydarzenia śm ierci i zm artw ychw sta­ nia Jezusa. Tego bow iem rodzaju wielki sm utek i wielki ból, czy też w ielką radość i w ielkie szczęście - ja k pow iedziałby św. Tom asz - p ow od uje m iłość Boża w tych, któ rzy są zd o ln i j e odczuw ać3. Tym sam ym , ja k się w ydaje, refleksję o m iłości bliźniego zam iast w yprow adzać, to w prow adzam y w przestrzeń subiek­ tyw nych doświadczeń, przekonań i zdolności bezpowrotnie pozbawiając j ą w ym ia­ ru obiektyw ności. Tym czasem je st w łaśnie dokładnie odwrotnie. W paschalnej koncepcji w spólnoty, ja k w żadnej innej, pytanie o (obiektyw ną) praw dę przeko­ nania, na którym je st zbudow ana, pojaw ia się z taką siłą, tak jednoznacznie i tak otw arcie, że bez odpow iedzi na nie nie sposób w ogóle o bliźnim pom yśleć. Czy zatem m ożliw e jest - czy jest praw dą - by nieuchronna i nieunikniona miłość Boga rzeczyw iście objaw iła się w śm ierci i zm artw ychw staniu Jezusa, czy rzeczyw i­ ście je st ona m iłością na śm ierć i życie i czy rzeczyw iście stanow i ona jed y n ą w łasność, k tórą osoba posiada tak, ja k posiada swoje w łasne istnienie? Ponieważ odpow iedź na te pytania w oczyw isty sposób przerasta w szystko, co potrafim y opisać, p o ją ć i znać4, w arto zauw ażyć, że pojaw ić się ona m oże dopiero jako następstw o aktu zgody na to, by praw da objaw iała się tam, gdzie chce i jak chce, naw et tam , gdzie to w ydaje się głupstwem i zgorszeniem (1 K or 1,23), który to akt zgody trudno nazw ać inaczej, niż m i ł o ś c i ą p r a w d y . Bez niej, jak widać, nie do utrzym ania jest kluczow e dla paschalnej miłości bliźniego przekona­ nie o darowanej każdem u człow iekow i w śmierci i zm artw ychw staniu Jezusa nie­ uchronnej i nieuniknionej m iłości Boga. Tymczasem , dzięki tak zrozum ianem u um iłow aniu praw dy przekonanie to wchodzi w konfrontację i ostatecznie opiera się w szelkim subiektyw nym w ątpliw ościom , które rodzą się zaw sze tam, gdzie staw iane je s t pytanie o m iłość, pozw alając zachow ać je w spotkaniu nie tylko z każdym , ale także z tym w łaśnie, a nie innym człow iekiem .

P raw dopodobnie trzeba w prost pow iedzieć coś, o czym w istocie wszyscy wiemy, ale czego nigdy nie m ożna mówić bez lęku i wielkiej uwagi, że mianowicie paschalna m iłość bliźniego jest nie do utrzym ania, gdy osobę ludzką, a zw łaszcza jej życie i los ceni się wyżej, niż prawdę. Ludzkie życie bowiem i ludzki los zdolne są w najbardziej radykalny sposób zakw estionow ać właściw e wspólnocie kościel­ nej przekonanie o darow anej każdem u człow iekow i nieuchronnej i nieuniknionej m iłości Boga. Tym czasem przecież ani jedno, ani drugie nie jest źródłem tego prze­ konania, ale jed y n ie paschalne w ydarzenie, które m ogłoby być zakw estionow ane tylko wtedy, gdyby C hrystus nie zm artw ychw stał (1 K or 15,14). O znacza to, raz jeszcze, bezw zględne pierw szeństw o paschalnego dośw iadczenia przed dośw iad­ czeniem życia i losu człow ieka, lub lepiej: bezwzględne pierw szeństw o tej prawdy

3 Św. T o m a s z z A k w i n u, S. Th. Suppl. q. 4, a. 3, ad 1. 4 T. W ę c ł a w s k i , Abba. Wobec Boga Ojca, Kraków 1999 s. 177.

(5)

JE D N O ŚĆ W E W SPÓ LN O C IE PASCHALNEJ

135

0 tajem nicy osoby, której źródłem je st paschalne w ydarzenie przed praw dą, której źródłem jest ludzkie życie i ludzki los. Praktycznie rzecz ujm ując polega to na tym, że o ludzkim życiu i losie w iedzieć m ożem y w szystko dopiero wtedy, gdy zrozu­ m iemy, że nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie um iera dla siebie: je ż e li bowiem żyjemy, żyjem y dla Pana; je ż e li zaś umieramy, um ieram y dla Pana. 1 w życiu w ięc i w śm ierci należym y do Pana. Po to bow iem C hrystus um arł i p o w ró cił do życia, by zapanow ać tak nad umarłymi, j a k nad żyw ym i (Rz 14,7-9). Z tego też pow odu we wspólnocie paschalnej nie m oże dziw ić niepokoją­ ca i nie po ludzku brzm iąca zapow iedź Jezusa, że na w szystkich Jego uczniów podniosą (...) ręce i będą ich prześladow ać. Wydadzą do syna go g i do w ię­ zień oraz (...) w lec będą do królów i namiestników. A w ydaw ać ich będą naw et rodzice i bracia, krewni i przyjaciele i niektórych z nich o śm ierć p r z y ­ praw ią (Łk 21, 12.16). W ierność i w ytrw anie w tej próbie je st bow iem n iezw y­ czajną sposobnością do składania św iadectw a (Łk 21,13) zw yczajnem u w kościele przekonaniu o przybywającej do świata nieuchronnej i nieuniknionej m i­ łości Boga, o m iłości, od której nic nas nie odłączy, a która m oże objaw iać się tam gdzie chce i ja k chce, naw et w głupstw ie i zgorszeniu krzyża. Jeśli zaś praw ­ dę tego przekonania ceni (kocha) się wyżej, niż swój w łasny los, niż swoje w łasne życie, bardziej naw et, niż los i życie innych, to taka m iłość praw dy otw iera także drogę dla paschalnej miłości bliźniego, której rdzeniem niezm iennie pozostaje prze­ konanie o tym, że m iłość B oga je st je d y n ą w łasnością nie tylko każdego, ale rów ­ nież tego, a nie innego człow ieka, naw et jeśli jest on celnikiem czy grzesznikiem (Łk 15,1), niew idom ym , chrom ym , trędow atym , głuchym , ubogim czy um arłym (Mt 11,5).

III. PO TRZECIE: POSŁUGA KONANIA I POSŁUGA UMYWANIA NÓG

Idąc za intuicją zaw artą w pow yższych rozw ażaniach, nie sposób nie p rzy­ w ołać pełnego brzm ienia cytow anego ju ż w yznania św. Paw ła, które, chociaż samo w sobie m a etyczny charakter, trzeba teraz zrozum ieć jak o pierw otne, p o d ­ stawowe, po prostu fundam entalne dośw iadczenie odniesienia do bliźniego w pas­ chalnej w spólnocie. M ów i w ięc św. Paweł, a potw ierd za mu to je g o sum ienie w Duchu Św iętym , że w sercu sw oim odczuw a w i e l k i s m u t e k i n i e p r z e r w a n y b ó l . Wolałby bowiem sam być p o d klątw ą (odłą­ czony) od C hrystusa dla (zbawienia) braci swoich, którzy w edług ciała są je g o rodakami. Są to Izraelici, do których należą p rzyb ra n e synostw o i chwała, przym ierza i nadanie Prawa, p ełn ien ie służby B ożej i obietnice. Do nich należą praojcow ie, z nich rów nież je s t C hrystus w edług ciała, który j e s t p o n a d wszystkim, B óg błogosław iony na wieki. Am en (R z 9,1-5). W w yznaniu tym pierw otne i najbardziej podstaw ow e odniesienie do bliźniego w ystępuje w postaci w ielkiego sm utku i nieprzerw anego bólu z pow odu tego, że niektórzy, lub choćby jed en z braci śm ierć i zm artw ychw stanie Jezusa u zn ają za głupstw o

(6)

136

JA CEK POPŁAW SKI

czy zgorszenie, co w zględnie łatw o nazw ać m ożna p o s ł u g ą k o n a n i a na w zór Syna C złow ieczego, który przyszedł, aby dać swoje życie na okup za wielu (M t 20,28). Posługa konania zatem, niezależnie od tego, czy przyjm uje postać wiel­ kiego sm utku i nieprzerw anego bólu, czy też w ielkiej radości i nieprzerw anego szczęścia, odw ołując się do wspom nianej wyżej zdolności odczuw ania stosunku bliźniego do paschalnego wydarzenia, jaw i się jak o pierw otna, podstaw ow a - fun­ dam entalna postać paschalnej m iłości bliźniego, jedyna, w której zachow ane zo­ staje rzeczyw iste przekonanie o darowanej każdem u człowiekowi pom im o w szyst­ ko nieuchronnej i nieuniknionej miłości Boga. Pomim o wszystko, to znaczy pom i­ mo cierpienia, grzechu i śm ierci, skoro tak w łaśnie zw ykliśm y określać dotykają­ ce każdego człow ieka zło. N ie oznacza to bynajm niej, że we w spólnocie paschal­ nej zło traci ju ż odtąd swoje określające tajem nicę ludzkiego istnienia znaczenie, że m ożna je po prostu z obojętnością tolerow ać, lecz przeciw nie, oznacza, że na­ leży je w idzieć i biorąc na siebie c i e r p l i w i e z n o s i ć na wzór Syna C złow ieczego, który w idział i w ziął na siebie nasze słabości i nosił nasze cho­ roby (M t 8,17). O czyw istym jest w szakże, że zaw sze tam, gdzie m ow a o cierpli­ w ości, pojaw ia się także niezw ykle trudne pytanie o jej granice. W ydaje się, że w arto w tej spraw ie z w ielką u w agą odczytać głęboką intuicję zaw artą w jeszcze innym stw ierdzeniu św. Pawła, który mówi: Unikamy postępow ania ukrywają- cego spraw y hańbiące, nie uciekam y się do żadnych p od stęp ó w ani nie f a ­ łszujem y słow a Bożego, lecz okazyw aniem p ra w d y p rzedsta w ia m y siebie sa ­ mych w obliczu B oga osądow i sum ienia każdego człow ieka (2 K or 4,2). Nie chodzi przy tym o wskazanie na sprawy, w których przestawałaby ju ż obowiązy­ wać zasada cierpliw ości, ale w ogóle o to, że we wspólnocie paschalnej sprawy między tworzącymi j ą osobami regulować musi równocześnie zasada s p r z e c i w u , jakkolw iek w ydaw ałaby się ona sprzeczna z tą pierwszą. Tymczasem i praktycznie rzecz ujm ując, chodzi o to, że w paschalnej w spólnocie nie m oże być m ow y ani o obojętności, tak zw anej tolerancji wobec zła, ani o brutalności oburzenia na zło, z którym i cierpliw ość i sprzeciw posługi konania nie m ają nic wspólnego.

W skazanie na cierpliw ość i sprzeciw posługi konania m usi być oczyw iście uzupełnione od razu uw agą, że chociaż poruszam y się tu w ciąż i coraz bardziej w zakresie rzeczyw istości etycznych, które zazw yczaj rozum iane są jak o pew ne m oralne postawy, to jed n ak w ystępują tu one jako w ynikające z paschalnego do­ św iadczenia z a s a d y kierujące rozstrzyganiem naszych spraw wtedy, gdy cierpienie, grzech lub śm ierć w yw ołują w śród nas konflikty i spory. Ponadto je d ­ nak, co w ażniejsze, dzięki tym w łaśnie zasadom posługa konania otw iera drogę w głąb tajem nicy osoby (bliźniego), która nie m oże być i rzeczyw iście nic jest ta­ jem nicą w ogóle, tajem nicą każdego, ale w łasną tajem nicą tego, a nic innego

człow ieka. A by określić bliżej oryginalną treść tej dość oczywistej praw dy trzeba odw ołać się znów do w łaściw ego posłudze konania przekonania o darowanej każ­ dem u w śm ierci i zm artw ychw staniu Jezusa miłości Boga, do tego właśnie, że jest ona darow ana tem u, a nie innem u człow iekow i, naw et gdyby był on celnikiem

(7)

JED N O ŚĆ W E W SPÓ LN O CIE PASCHALNEJ

137

czy grzesznikiem (Łk 15,1), niew idom ym , chrom ym , trędow atym , głuchym , ub o­ gim czy um arłym (M t 11,5). O dw ołanie takie nie je st jed n ak tylko stosow nym uzupełnieniem określenia posługi konania tak, by nie pozostaw ała ona w sferze abstrakcji, ale w skazaniem na drugą, fundam entalną postać paschalnej m iłości bliźniego, k tó rą bez w ahania nazw ać m ożna p o s ł u g ą u m y w a n i a n ó g na w zór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby M u służono, lecz aby służyć (...) (M t 20,28). N ie m a zapew ne potrzeby przypom inania w całości ewangelicznej relacji o um yw aniu przez Jezusa uczniom nóg w czasie Ostatniej Wieczerzy. Warto jednak, dla podkreślenia jej znaczenia w paschalnej w spólnocie zatrzymać się przy bynajm niej nie retorycznym pytaniu, jakie um ieszczone zostało w jej zakończeniu: A kiedy im um ył nogi, przyw d zia ł sza ty i znów za ją ł m iej­ sce p rzy stole, rzekł do nich: C z y r o z u m i e c i e , c o w a m u c z y- n i ł e m? (J 13,12). W arto rów nież, dla zrozum ienia w iążącego charaktem w zo­ ru, jaki Jezus nam zostaw ił, posłuchać Jego własnej interpretacji tego, co uczniom uczynił: Wy M nie nazyw acie Nauczycielem i Panem i dobrze mówicie, bo nim jestem . Jeżeli w ięc Ja, Pan i N auczyciel, umyłem wam nogi, to i w yście p o ­

winni sobie naw zajem um yw ać nogi. Dałem wam bow iem przykład , abyście i w y tak czynili, j a k Ja wam uczyniłem. Zaprawdę, zapraw dę, po w ia da m wam: Sługa nie je s t w iększy od sw ego p a n a ani w ysłannik od tego, który go posłał. Wiedząc to będziecie błogosławieni, gdy w edług tego będziecie p o ­

stępow ać (J 13,13-17). Zm ierzając jed n ak w stronę w yjaśnienia istoty posługi um yw ania nóg i sprecyzow ania zasad z niej w ynikających pow iedzieć trzeba, że nie idzie tu oczywiście o uprzywilejowanie jakiegokolw iek rodzaju posługi spełnia­ nej wobec bliźnich, chociaż dość pow szechne w K ościele tw ierdzenie o uprzyw i­ lejow aniu tak zw anych posług niższych w zględem wyższych zdaje się iść po w ła­ ściwej linii interpretacyjnej. Uprzywilejowanie takie nie dokonuje się jednak dla j a ­ kiejś bliżej nieokreślonej przyczyny, ale ze względu na n iezw ykłą g o d n o ś ć osoby bliźniego, której w żaden sposób nie m ożna postrzegać bez zw iązku z tą m iłością Boga, która je s t w C hrystusie Jezusie, Panu naszym , nie m ożna czy­ nić jej przedm iotem sw ojego w łasnego osądu. To po pierw sze. Po drugie zaś, gdy m ow a o posługach w zględem bliźnich w e w spólnocie ludzkiej, a w paschalnej w spólnocie w szczególności, kluczow ą spraw ą okazuje się tajem nica daru (t a- 1 e n t u), jaki każda osoba w spólnocie niesie. I znów nie chodzi tylko o to, byśm y służyli sobie nawzajem tym darem, ja k i każdy otrzym ał (1 P 4,10), ale o to, że w osobliwy sposób tajem nica tego daru zrasta się w osobie z tajem nicą jej niezw y­ kłej godności. Ponieważ zw iązek ten jest zbyt złożony i zbyt subtelny, by go tu w kilku zdaniach wyjaśnić, poprzestanę na stwierdzeniu, że mianowicie niezwykłość daru, jaki osoba ze sobą niesie wspólnocie również nic m oże być postrzegana bez związku z tą m iłością Boga, która je s t w Chrystusie Jezusie, Panu naszym, nie może być czyniona przedm iotem swojego własnego, wyłącznie ludzkiego osądu. Należy natom iast na ten dar (talent) zważać z nadzw yczajną uwagą, niezależnie od tego, czy według oceny ludzkiej (1 Kor 1,26) jest on mały, czy wielki.

(8)

138

JA C EK POPŁAW SK I

IV. PRÓBA INTERPRETACJI CZTERECH ZASAD

Podejm ując próbę uporządkow ania i interpretacji wyłonionych w powyższym rozw ażaniu zasad postępow ania w zględem siebie naw zajem w e w spólnocie ko­ ścielnej, chciałbym odw ołać się najpierw do cytow anego ju ż kilkakrotnie tekstu E w angelii i przytoczyć go w całości: Jezus p rzyw o ła ł ich (uczniów j do siebie i rzekł: Wiecie, że w ładcy narodów uciskają je , a w ielcy dają im odczuć swą władzą. N i e t a k b ę d z i e u w a s . Lecz kto by m iędzy w am i chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierw szym m iędzy wami, niech będzie niew olnikiem waszym, na w zór Syna C złow iecze­ go, który nie przyszedł, aby M u służono, lecz aby słu żyć i dać sw oje życie na okup za w ielu (M t 20,25-28). P rzypom inam te słow a nie po to jed nak , by sprofilow ać prow adzone tu rozw ażanie w stronę refleksji o porządku i sposobie spraw ow ania w ładzy w K ościele, do czego w prost tekst ten zdaje się odnosić. C hcę natom iast zw rócić i zatrzym ać uw agę na w yjątkow o m ocno i jednoznacznie brzm iącym w nim nakazie Jezusa: N ie tak będzie u was\ N ie tak - to znaczy nie j a k i N ajprostsza odpow iedź na tak postaw ione pytanie brzm ieć pow inna oczywiście: nic na w zór tego świata, ale na wzór Syna Człowieczego. Jaki więc ostatecznie jest to w zór i do czego, praktycznie rzecz ujm ując, nas on skłania, bo z pew nością najw iększym problem em we w spólnocie kościelnej nie są trudności w rozstrzyganiu bieżących konfliktów i sporów, od czego, jak o od pewnej prow o­ kacji rozpocząłem ten artykuł. Problem em takim jest natom iast niewątpliwie, naj­ częściej niew idoczne, przew ażnie długotrwałe i skutecznie rozlew ające groźne dla jedności w spólnoty skutki postęp o w a n ie ukryw ające spraw y hańbiące, ucie­ kanie się do podstęp ó w w każdej m ożliwej ich postaci, czy ostatecznie fa łs z o ­ w anie słow a B ożego choćby tylko przez pozory daw ania M u autentycznego św iadectw a (por. 2 K or 4,2). A nie tak przecież m a być w śród nas! Chodzi b o ­ w iem o to, byśm y okazyw aniem praw dy zaw sze m ogli, um ieli i chcieli przedsta­ w iać siebie sam ych w obliczu B oga osądow i sum ienia każdego człow ieka (por. 2 K or 4,2). Jeśli pom yślim y teraz o tym zakresie życia w spólnoty kościelnej, do któ­ rego odnosi się przykazanie miłości, będziemy musieli spojrzeć na wymienione niżej zasady n ie ja k o na pow szechnie znane i zrozum iałe ogólniki, albo - przeciw nie - sw oiste instrukcje działania, ale jako na ukonkretnienie w skazań płynących z tego św iatła, które w ydobyw a się z Ew angelii i z dośw iadczenia początków Kościoła, które zaw sze p o zo stają nieom ylnym znakiem dla K ościoła w szystkich, także i naszych czasów 5.

1. ZASADA PIERWSZA: BEZWZGLĘDNY SZACUNEK DLA GODNOŚCI KAŻDEJ OSOBY

Przyznajm y, że w świecie, w którym żyjemy, w ezw anie do bezw zględnego szacunku dla godności każdego człow ieka m oże brzm ieć ja k denerw ujący truizm ,

(9)

JED N O ŚĆ W E W SPÓ LN O CIE PASCHALNEJ

139

denerw ujący zw łaszcza wtedy, gdy ktoś - na przykład K ościół - w ezw anie takie chce uw ażać za swoje w łasne i gdy tw ierdzi, że bez uw zględnienia jeg o głosu uszanow anie godności ludzkiej zaw sze będzie mniej czy bardziej pow ierzchow ne lub naw et pozorne. O w szem , roszczenie takie m oże być niepokojące albo naw et niebezpieczne, jeśli dokonuje się w przestrzeni sporu o to, co kto dla godności ludz­ kiej w tym św iecie uczynił lub co jeszcze m oże uczynić. U czyniono bow iem ju ż tak w iele począw szy od praw a m iędzynarodow ego, przez utrw alanie dobrych obyczajów społecznych, aż po w ysublim ow ane koncepcje pedagogiczne. A w szystko przecież w im ię takiej antropologii, która przekonana jest, że osoba ludzka ze w zględu na sam ą sw ą naturę bezw zględnego szacunku się dom aga. I w gruncie rzeczy w szyscy dobrze znam y m izerne ow oce tego ogrom nego w y si­ łku, kw estionow ane ponadto od czasu do czasu w zupełnie fundam entalny spo­ sób. W istocie bow iem nie tylko nie ginie, ale w ciąż w yraźnie się zaznacza ostra granica podziału m iędzy wielkim i i m ałym i: m iędzy silnym i i słabym i, bogatym i i biednym i, m iędzy tym i, którzy m ają się dobrze i tymi, którzy m ają się źle - uka­ zując nie tylko bezsilność podejm ow anych wysiłków, ale także niedostatek kryją­ cej się za nim i antropologii. Tak, jakby po prostu ten świat w ciąż nie m ógł przyjąć do w iadom ości, zrozum ieć i wcielić w życie tego, co pow iedział Jezus do swoich uczniów: K to by m iędzy w am i chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierw szym m iędzy wami, niech będzie n iew olni­ kiem w aszym , czego w zór zostaw ił następnie um yw ając im nogi. Ten w zór w szakże i ten w zór w łaśnie nie rodzi w yłącznie m oralnych skutków w postaci określonej, mniej czy bardziej zewnętrznie rozumianej powinności w zględem bliź­ nich, lecz ujaw nia pew ien ontologiczny fakt, o którym słusznie m ówi się, że jest osobliw ą podstaw ą g o d n o ś c i osoby6, osobliw ą nie dlatego, że dotyczy n ie­ których tylko ludzi, ale że osobliw e je st jej źródło: paschalne w ydarzenie śm ierci i zm artw ychw stania Jezusa. U w zględnienie w antropologii tego, że darow aną w nich miłość Boga osoba bliźniego posiada tak, jak swoje własne istnienie nie tylko pozw ala zrozum ieć całą pow agę i wiążący dla istnienia w spólnoty paschalnej cha­ rakter posługi um yw ania nóg, ale także podejm ow ać j ą okazując w ten w łaśnie sposób bezwzględny szacunek dla godności drugiej (każdej) osoby. K ażdy bowiem inny sposób, zachow ując choćby tylko ślady tendencji, aby być wyżej (niż inni), mieć więcej (niż inni) i żyć wygodniej (niż inni) ow ocuje zaw sze szacunkiem p o ­ zornym i w zględnym , niezdolnym by pokonać podziały m iędzy wielkim i i małymi.

2. ZASADA DRUGA: BEZWZGLĘDNY SZACUNEK DLA DARU (TALENTU) KAŻDEJ OSOBY

Tajemnica osoby, którą widzi się wyraźnie, gdy form alnym środkiem poznania jest paschalne doświadczenie, nie wyczerpuje się w osobliwym , ontologicznym jej związku ze śm iercią i zm artw ychw staniem Jezusa. To prawda, że zw iązek ów jaw i

(10)

140

JA C EK POPŁAW SKI

się w ów czas jak o ostateczna podstaw a godności osoby, dom agającej się z jego pow odu bezw zględnego szacunku. N ie oznacza to jedn ak, że z podstaw y tej (z tego zw iązku) nie m oże wynikać ju ż nic, co m iałoby w osobie taką sam ą bez­ w zględną w artość. Przeciw nie, skoro mówimy, że paschalne dośw iadczenie pełni rolę przyczyny całkow icie bezinteresownej miłości bliźniego, to w raz z tą głęboką potrzebą drugiego jak o przedm iotu troski (potrzebuję drugiego, aby z nim być, ro­ zum ieć go i chcieć - słowem : by go kochać) trafiam y na ślad rzeczyw istości, któ­ rą zazw yczaj określam y tyleż sam o fascynującym , co i tajem niczym słowem: t a-1 e n t. N ależy się dziwić, a m oże naw et niepokoić, że nie znalazło ono dotąd w łaściwego rozwinięcia w ramach antropologii (ani filozoficznej, ani teologicznej). Poddaw ane je st natom iast, z różnym skutkiem, penetracji intuicji psychologicznej, pedagogicznej czy socjologicznej, co w żaden sposób nie w ydaje się w ystarczają­ ce dla uchw ycenia i opisania jeg o fundam entalnego, w łaśnie antropologicznego znaczenia. Pom ijając w tej chwili jakiekolw iek refleksje na ten tem at, chciałbym zw rócić uw agę jed y n ie na to, że w e w spólnocie paschalnej nie m oże być m ow y 0 lekcew ażeniu czy choćby niedostrzeganiu tajem nicy talentu jak im dysponuje każda (jakakolw iek) ludzka osoba. Są ku tem u dwa zasadnicze powody. Pierwszy z nich, to w spom niany w cześniej, a bardzo trudny do opisania zw iązek talentu z godnością osoby, o której pow iedziano przecież, że dom aga się bezw zględnego szacunku. Takiego w łaśnie bezw zględnego szacunku dom aga się w osobie także tajem nica jej talentu. By uczynić ja s n ą przynajm niej je d n ą spraw ę w zakresie om aw ianego problem u, pow iedzieć trzeba w yraźnie, że m iędzy osobą i talentem zachodzi istotna różnica - taka, ja k m iędzy podm iotem , a tym , co je st jego. U ży­ w ając klasycznej term inologii filozoficznej talent należałoby uznać jak o przypa­ dłość, ale przypadłość konieczną, bez której podm iot ludzki nie m ógłby być sobą. Praktycznie oznacza to, że osoba m oże swojego talentu nie rozpoznać i nie rozw i­ nąć bez uszczerbku dla swojej godności, ale zaw sze w tedy odczuw ać m usi (bez­ pośrednio lub pośrednio) w ielki ból, lub wielką radość wtedy, gdy go rozpozna 1 rozw inie. P aschalna posługa um yw ania nóg, która je st przekonaniem o darow a­ nej tem u w łaśnie (a nie innem u) człowiekowi nieuchronnej i nieuniknionej miłości Boga, tego w ielkiego bólu lub w ielkiej radości nie m oże nie widzieć. N ie m oże zatem nie rozum ieć ciężaru gatunkow ego, bynajm niej nie retorycznego pytania: K im że będzie to dziecię (Łk 1,66). Warto zw rócić uw agę, że pytanie to zasadni­ czo nie dotyczy właściwej dla godności (definicji) osoby relacji do Boga i dokonu­ jącego się tu r o z w o j u , ale raczej relacji do bliźnich i właściw ej dla niej t w ó r c z o ś c i . Jeżeli w skażem y teraz na definicyjny zw iązek tw órczości i talentu, dokonam y oczyw iście ogrom nego skrótu m yślow ego, ale z pew nością o w iele łatw iej będzie m ożna dostrzec dragi zasadniczy pow ód, dla którego we w spólnocie paschalnej nie m oże być mowy o lekceważeniu czy choćby niedostrze­ ganiu tajem nicy talentu jak im dysponuje każda (jakakolw iek) ludzka osoba. Otóż o jej talencie, o zw iązanym z nim wielkim bólu lub w ielkiej radości zaw sze po ­ w iedzieć m ożna, że je st w yłącznie spraw ą osoby. W pojęciu twórczości natom iast

(11)

JED N O ŚĆ W E W SPÓ LN O CIE PASCHALNEJ

141

0 w iele w yraźniej w idać jeg o znaczenie dla relacji m iędzyosobow ych w e w spó l­ nocie, które jeśli nie są twórcze, zostają w istotny sposób zachw iane. To zaś b ez­ pośrednio ju ż odnosi, a m oże naw et decyduje o istnieniu i właściw ej organizacji wspólnoty, o czym w yraźnie m ówi godny najwyższej uwagi nakaz, byśm y służyli sobie naw zajem tym darem, ja k i każdy otrzym ał (1 P 4,10), dodam : niezależnie od tego, czy jest on m ały czy wielki.

3. ZASADA TRZECIA: CIERPLIWOŚĆ

K ontynuując rozw ażania o jedności w spólnoty paschalnej dotknąć trzeba oczyw iście spraw, które w ram ach tajem nicy osoby (bliźniego) najczęściej rozu­ miane są jak o w zględne i tym czasow e, ale odniesienie do których, choćby tylko z praktycznego punktu w idzenia, dla jedności w spólnoty m a znów charakter b ez­ względny. C hodzi m ianow icie o odniesienie do dotykającego każdego człow ieka (bliźniego) zła: do najszerzej, ja k to m ożliw e rozum ianego cierpienia, grzechu 1 śmierci. W ydaje się, że wspólnoty ludzkie przyjm ują w tym w zględzie różne za­ sady postępow ania rozciągające się zasadniczo m iędzy zupełnie bezkrytyczną to ­ lerancją, która w istocie nie je st niczym innym ja k obojętnością, a radykalnie k ry ­ tycznym oburzeniem , które w istocie jest odrzuceniem . N ietrudno dostrzec, że ani tolerancja, ani oburzenie nie je st żadnym rozw iązaniem problem u zła, lecz raczej bezradnym i beznadziejnym przed nim unikiem . Dlatego w łaśnie zasady postępo­ wania, które w tym w zględzie w ynikają z przykazania Pańskiego, a które decydu­ j ą o istnieniu i właściwej organizacji wspólnoty paschalnej, z pow yższym wzorem tego św iata nie m ogą m ieć nic wspólnego. W śród nas tak nie je s t. Przede w szystkim bow iem , paschalna posługa konania nie pozw ala zapom nieć o darowanej każdem u człowiekowi w śmierci i zm artwychwstaniu Jezusa m iłości Boga, darowanej pomimo wszystko, to znaczy również pomimo dotykającego go zła, niezależnie od tego jakie jest. W ten sposób w zakres relacji m iędzyludzkich w łą­ czony musi być niewątpliwie dramatyczny elem ent zgody na zło w każdej jeg o po ­ staci. Zgoda taka jednak nie jest w niczym podobna do wspom nianej tolerancji, po­ nieważ samym jej rdzeniem jest ból stanowiący dokładne przeciwieństwo obojętno­ ści na to, że i pom imo czego Bóg w śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa daruje czło­ wiekowi sw oją miłość: Chrystus umiłował nas i wydał za nas sam ego siebie (E f 5,2). W łaśnie ten ból fundam entalną i w ynikającą wprost z przykazania m iłości za­ sadą postępowania w zględem siebie nawzajem, czyni cierpliwość: M iłość j e s t cier­ pliw a (1 K or 13,4). Ważne przy tym jest, by rozumieć, że we wspólnocie paschal­ nej od zasady tej nie m a żadnych wyjątków. Nie poddaje się ona bow iem w łaściw e­ mu dla tolerancji (choć często ukrytem u), skłaniającem u w stronę oburzenia na zło napięciu, które musiałoby ograniczać zakres stosowania zasady cierpliwości i w nie­ których przynajmniej sytuacjach stopniowo przem ieniać j ą w jej przeciwieństwo. Tymczasem to, czego zdaje się brakować tej zasadzie, nie jest jej genetycznym prze­ ciwieństwem, lecz drugą, now ą i równie bezwzględnie obow iązującą zasadą, która

(12)

142

JA C EK POPŁAW SKI

dlatego właśnie z definicji swojej może i powinna się z tą pierw szą schodzić, a nie ją zastępować, czy jako przeciwieństwo się z niej rodzić.

4. ZASADA CZWARTA: SPRZECIW

Zasada, o której m ow a, dotyczy oczyw iście s p r z e c i w u w obec zła, lub inaczej m ówiąc: niezgody na nie w każdej możliwej jego postaci. Sym ptom atycz­ ne je s t i w ielce interesujące, że w łaściw ie o zasadzie tej nie potrafim y naw et po­ m yśleć inaczej, niż jak o o swoistej stracie cierpliw ości, a zatem i o stracie prze­ konania o darow anej każdem u człow iekow i m iłości Boga. Tym sam ym sprzeciw w obec zła stosunkow o łatw o je s t uznać za w ykroczenie przeciw przykazaniu m i­ łości i napiętnow ać go w e w spólnocie jako postaw ę b u rzącą jej w ew nętrzny po­ rządek. Paradoksem je st przy okazji, że jak o tak zw ane św ięte oburzenie rów nie często pełni on ro lę św iętej zasady, synonim u prawdziwej troski o w spólnotę, tro­ ski stanow iącej zasadniczo przyw ilej tych, którzy stoją w yżej (por. Flp 2,3). Ten niebezpieczny bałagan w tak ważnej przecież spraw ie w ynika oczyw iście z bar­ dzo w ielu przyczyn, począw szy od zupełnie prozaicznych i praktycznych, aż po teoretyczne i zasadnicze. D latego też zaryzykuję od razu tw ierdzenie, że w naj­ głębszej swej istocie sprzeciw je st tym samym, w spom nianym w yżej, bólem p as­ chalnego dośw iadczenia, odróżniającym precyzyjnie nie tylko cierpliw ość od tak zwanej tolerancji, ale także sprzeciw od oburzenia. W takim w łaśnie w ypadku nie tylko m oże, ale w prost m usi być on rozum iany jako postać przekonania o darow a­ nej każdem u człow iekow i m iłości Boga, tak sam o istotna, ja k cierpliw ość. Tak sam o w ięc ja k ona zaw sze obecny je s t w paschalnej posłudze konania. R zeczy­ w iście, bez głębszych antropologicznych analiz niezw ykle trudno je s t wyjaśnić w jak i sposób w ielki sm utek i nieprzerw any ból tej posługi je st zarazem zgodą i niezgo dą na zło, w jak i sposób schodzi się w nim cierpliw ość i sprzeciw wobec zła. N ie m ożna w szakże zaprzeczyć, że bez tego drugiego niem al natychm iast w spólnota zepchnięta zostaje na niezgodną z praw dą E w angelii (G a 2,14) dro­ gę nieszczerego p o stępow ania i udaw ania (Ga 2,13), które jeśli nie budzi otw ar­ tego sprzeciw u (G a 2,11) - cierpliw ością przyjm ującą od razu znam iona toleran­ cji - w ypełnia życie w spólnoty ukryw aniem , podstępam i i fałszow aniem Słowa B ożego (2 K or 4,2). To zaś, m ożliw e, że niekiedy pozw ala uniknąć sporów i po­ działów w e w spólnocie K ościoła, na pew no jednak gruntow nie rozm ija się z oso­ b istą tro sk ą Jezusa o jedność pośród Jego uczniów. N ie m a bow iem nic w spólne­ go z je d n o ścią praw dziw ą, która m ogłaby być św iadectw em w spólnoty o Boskiej m isji Jezusa i m iłości, ja k ą K ościół m a od O jca (J 17,6-26).

ZAKOŃCZENIE

Jest sw oistym paradoksem , że gdy czytam y jed y n e przykazanie Pańskie N o ­ w ego Praw a, przyjm ujem y je zazwyczaj z w ielkim zrozum ieniem , łatwo jesteśm y

(13)

JED N O ŚĆ W E W SPÓ LN O CIE PASCHALNEJ

143

skłonni uznać je za swoje i tak przecież czynimy. Więcej jeszcze, nie m am y w ąt­ pliw ości, że także inni, którzy do w spólnoty K ościoła nie należą, a naw et jej się sprzeciw iają, nie pow inni m ieć i jak że często rzeczyw iście nie m ają oporów, by potraktow ać je jak o praw o swojego w łasnego życia. Z drugiej w szakże strony, przy odrobinie uw agi, okazuje się, że m ało co w tym św iecie je st tak kruche, uw ikłane w pozory i rzadko spotykane, ja k w łaśnie praw dziw a, braterska jedność m iędzy ludźmi. M ów im y w zw iązku z tym, że m am y nadzieję, iż m oże chociaż kiedyś, w przyszłości uda się j ą zbudow ać. To praw da, że ta tow arzysząca nam niemal nieustannie, tak potrzebna i dobra nadzieja, pozostaje często jedynym źró­ dłem siły, by pom im o w szystko nie ustaw ać w drodze. C zy jed n ak je st ona czym ­ kolw iek w tym św iecie uzasadniona? Bo jeśli nie, m usi być ona kolejnym niebez­ piecznym złudzeniem , które napraw dę nie pozw oli niczego zbudow ać.

Praw dopodobnie trzeba pow iedzieć otwarcie, że w tym św iecie nie m a takie­ go uzasadnienia, a poszczególne w ypadki, które jesteśm y skłonni nazyw ać praw ­ dziwym braterstw em , potw ierdzają tylko konieczność szukania go (tego uzasad­ nienia) w przybyw ającej do nas spoza tego św iata m iłości B oga7. 1 to je st w łaśnie pierw sze, kluczow e dla spraw y jedności w spólnoty pytanie, pytanie o B oga i o Jego przybyw anie do świata, które sw oją odpow iedź znajduje w paschalnym dośw iadczeniu śm ierci i zm artw ychw stania Jezusa. W raz z tym dośw iadczeniem w szakże pow staje od razu drugie kluczow e pytanie, tym razem o praw dę, które z jed n o ścią w spólnoty tylko pozornie nie m a bezpośredniego zw iązku. W łaściw e bow iem dla paschalnego dośw iadczenia przekonanie o darow anej każdem u czło­ w iekow i m iłości B oga, zw łaszcza w konfrontacji z ludzkim życiem i losem , je st nie do utrzym ania je śli nie tow arzyszy m u zgoda na to, by praw da (tego p rzek o ­ nania) objaw iała się tam, gdzie chce i tak, ja k chce. W takim dopiero kontekście i pod takim i w arunkam i m ożna w upraw niony sposób m ów ić o w łaściw ym dla Ewangelii kształcie miłości bliźniego8. Jest ona m ianowicie podejm ow aną n a w zór Syna C złow ieczego rzeczyw istą posługą konania i um yw ania nóg. O kreślenia te w szakże przestają brzm ieć ja k m iłe dla ucha, ale abstrakcyjne i niezobow iązujące pojęcia, gdy jasno i jednoznacznie sform ułujem y w ynikające z nich zasady po stę­ pow ania w zględem bliźnich. W tedy też okaże się, że za uzasadnienie nadziei na praw dziw ą braterską jedność zapłacić trzeba cenę w yższą, niż pow szechnie j e ­ steśm y w stanie sądzić.

7 Por. E. J u n g e 1, Gott ais Geheimnis der Welt..., cyt. za: T. W ę c ł a w s k i, Abba..., dz.

cyt., s. 120, przyp. 132.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jeśli chciałbyś wybrać się na mecz z jego udziałem, to niestety jest to niemożliwe, ponieważ niedawno zakończył karierę sportową, ale nawet kiedy grał, było to bardzo

dc Castro i kardynałowi Hozjuszowi, uwydatniona została podczas kolokwium w Poissy przez kardynała De Lorraine, oraz przez profesora Sorbony Klaudiusza d’ Espence”

„zastosowaniowców ” w Polsce toczy się dyskusja nad potrzebą powołania nowej dyscypliny w obrębie dziedziny nauk matematycznych jaką byłyby zastosowania matematyki..

Centrum Pediatrii w sposób absolutnie bezpieczny pracuje Oddziały, Poradnie przyszpitalne, Zakład Diagnostyki Obrazowej. i inne pracownie czekają

By the surprising connection of technology with a woman’s body – “Why indeed does robot, the Maschinenmensch created by the inventor ‑magician Rotwang and

Wyższe zawartości potasu niż dopuszczalne w paszy otrzymano przy najwyższej dawce К na gle­ bie bardzo ubogiej, przy średniej i wysokiej dawce К na glebie

Klasika natomiast rozwój regionalny to „trwały wzrost trzech elementów: potencjału gospodarczego regionów, ich siły konkurencyjnej oraz poziomu i ja- kości

Prezentowane w tej publikacji wyniki badań naukowych pracowników Instytu­ tu Etnologii i Folklorystyki Uniwersytetu Śląskiego, członków Komisji Studiów nad