POZNAŃSKIE STUDIA TEOLOGICZNE
UNIWERSYTET IM. ADAMA MICKIEWICZA • WYDZIAŁ TEOLOGICZNY TOM 15, 2003
Jedność we wspólnocie paschalnej
JA C E K PO PŁA W SK IW ramach refleksji o K ościele jednym z najbardziej em ocjonujących praktycz nie i teoretycznie najbardziej zawiłych zagadnień jest niew ątpliw ie problem jed n o ści wspólnoty kościelnej i to w idziany zarówno w każdym tu i teraz K ościoła, jak i w perspektyw ie całych Jego dziejów. Chodzi przede w szystkim o niezw ykle sil ne napięcie m iędzy zupełnie szczególną, osobistą trosk ą Jezusa o jed no ść pośród Jego uczniów, zrozum ianą ponadto jako najw yższe, jeśli nie jed y n e św iadectw o, jak ie K ościół m oże dać Boskiej m isji Jezusa i m iłości, k tó rą sam m a od Ojca (J 17,6-26), a sposobem odnoszenia się do siebie w zajem nie osób w spólnotą tw o rzących. O kazuje się m ianow icie, że ani w zór służby, który Jezus nam zostaw ił (J 13,1-20), ani nowe przykazanie całkowicie bezinteresownej miłości, ani dośw iad czenie pierw otnego K ościoła nie stanow ią dostatecznie czytelnego punktu o dnie sienia, w św ietle którego m oglibyśm y rozstrzygać pow stające pośród nas spory i przekraczać podziały. Trudno sądzić, dlaczego tak w łaśnie jest, dlaczego w ro z wiązywaniu naszych spraw (1 K or 16,14) tak często bierzem y po prostu w zór z tego św iata, czyniąc z tego ponadto i niejednokrotnie sw oiste w yznanie w iary w obecność Jezusa w Jego K ościele i jednoczącą m oc posłanego przez N iego D u cha. C zyż nie je st tak bow iem wtedy, gdy kąsając i po żera ją c je d e n drugiego (Ga 5,15) mówimy, że Jezus i tak nie pozw oli upaść swojem u Kościołowi, że prze cież to D uch pom im o w szystko w ciąż na now o nas jednoczy? Taka w iara za wsze, w mniej czy bardziej w yraźny sposób pozostaw ia całe, potężne pole, na którym nasze spraw y nie m uszą, albo po prostu nie dokonują się w m iłości (1 K or 16,14), pozw alając nam zarazem trwać w silnym przekonaniu o tym , że dobrze wiem y j a k należy postępow ać w dom u Bożym, który j e s t K ościołem Boga żywego, fila re m i podp o rą p ra w d y (1 Tm 3,15).
Istnieje pilna potrzeba odkrywania wciąż na nowo kształtu chrześcijańskiej m i łości bliźniego, a przede w szystkim porządkow ania w ynikających z niej zasad p o stępow ania w zględem siebie naw zajem . Zasady te, doskonale przecież znane we w spólnocie K ościoła, na płaszczyźnie teoretycznej rzadko by w ają form ułow ane, być m oże w łaśnie dlatego, że radykalnie i ostatecznie kw estionują to, co w śród
132
JA C EK POPŁAW SKInas jest na w zór tego św iata, a co nie będąc ponad nasze siły powinno być na w zór Syna Człowieczego. Owo: na wzór Syna Człowieczego trzeba tu wszakże rozum ieć jako zasadą bezwzględnie w iążącą dla istnienia i organizacji wspólnoty, a nie tylko jako jakieś, choćby nawet szczególne moralne zobowiązanie. Zasadnicze zatem pytanie, które się tutaj rodzi dotyczy tego, w jaki sposób następuje i na czym polega to bezw zględne związanie wzoru Syna Człowieczego ze sposobem postę pow ania w obec bliźnich we wspólnocie kościelnej? W artykule niniejszym chcę podjąć próbę odpowiedzi na te pytania, odpowiedzi, która bynajmniej nie jest ani prosta, ani oczywista, aby następnie sformułować nic tyle konkretne reguły postę powania, ile fundam entalne zasady, którymi wszyscy winniśm y się kierować.
I. PO PIERWSZE: PASCHALNE DOŚWIADCZENIE
Jeśli słusznie m ówim y, że to Jezus sam pow ołuje i m o cą sw ego Ducha gro m adzi ludzi we w spólnocie K ościoła, to w arto jedn ak zw eryfikow ać pogląd na tem at sposobu, w ja k i to pow ołanie i grom adzenie się dokonuje. N ie m ożna m ia now icie sądzić, lub po prostu udaw ać, że w spraw ie tej je st do pom inięcia rola p a s c h a l n e g o d o ś w i a d c z e n i a uczniów i zw iązanej z nim ich osobow ej w olności. N iestety, w brew pozorom , sąd taki je s t w śród nas niem al powszechny. U jaw nia się on najwyraźniej tam, gdzie jedyne przykazanie Nowego Praw a czytam y jedynie w jeg o pierw szej części: To je s t m oje przykazanie, aby ście się w zajem nie m iłow ali... (J 15,12), pozostaw iając w sferze oczyw istości, dom ysłu lub kom pletnej niejasności jeg o część drugą: Tak, ja k Ja was um iłow a łem. Z asadnicza trudność w pow iązaniu obu tych części polega na tym , że druga z nich odsyła od razu do rzeczyw istości, która zdecydow anie przekracza zakres relacji ja-bliźni, a sięga relacji ja-B óg. Chodzi więc o to, że poza paschalnym do św iadczeniem nie tylko nie m ożem y w iedzieć, ja k B óg nas um iłow ał, ale że nie m ożem y m iłow ać bliźniego zgodnie z Jego nakazem. M iłość bowiem , którą On nas um iłow ał pełni tu rolę p r z y c z y n y w najczystszym i najm ocniejszym filozo ficznym znaczeniu tego słowa. Twierdzenie takie dom aga się oczyw iście od razu takiego w yjaśnienia istoty paschalnego dośw iadczenia, by m ożna było odkryć ten jeg o m om ent, który pełni kluczow ą rolę w odniesieniu osoby do drugiego człow ie
ka. Otóż, najkrócej rzecz ujm ując, m iłość Jezusa do nas tożsam a jest z Jego śm ier c ią i zm artw ychw staniem i w tym sensie je st m iłością na śm ierć i życie. Takie określenie paschalnego w ydarzenia nie jest niczym szczególnie nowym . Po tym p o zn a liśm y miłość, że On oddał za nas życie sw oje (1 J 3,16). N iczym szcze gólnie now ym nie je st także konsekw encja paschalnego w ydarzenia dla w e wnętrznej konstytucji wspólnoty: Jeśli Bóg tak nas umiłował, to i m y winniśmy się w zajem nie m iłow ać (1 J 4,11), w inniśm y oddać życie za braci (1 J 3,16). G dyby w szakże na tym zakończyć dochodzenie zw iązku paschalnego w ydarzenia z przykazaniem m iłości, z niepokojącą siłą pow racać będzie pytanie o to, dlaczego i ja k w inniśm y oddaw ać życie za braci - co oznacza, że w zór Syna C złow iecze
JED N O ŚĆ W E W SPÓ LN O CIE PASCHALNEJ
133
go albo nie je st dostatecznie czytelny, albo nie m a w iążącego charakteru dla ist nienia i organizacji wspólnoty.
Tymczasem wypada zwrócić uwagę, że Boska miłość na śm ierć i życie staje się paschalnym doświadczeniem dopiero wtedy, gdy zaczynamy widzieć, że i w jaki sposób stanowi ona jed y n ą w łasność osoby taką, ja k ą jest jej w łasny akt istnienia. To zaś nie tylko w ym aga zgody na śm ierć i zm artw ychw stanie Jezusa, ale także zgody na w ynikający z nich niew ym ow ny ból i niew ym ow ną radość. W istocie nie są one niczym innym ja k p r z e k o n a n i e m , że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zw ierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co w ysokie, ani co głębokie, ani ja k ie k o lw ie k inne stw orzenie nie zdoła nas odłączyć od m iłości Boga, która je s t w C hrystusie Jezusie, Panu naszym (Rz 8,38-39). Innym i słowy, niew ym ow ny ból, który schodzi s ię 1 w oso bie razem z niew ym ow ną radością stanow ią form alny środek poznania2 o statecz nej tajem nicy istnienia, która polega na doznanej od Boga m iłości, którą człow iek m a tak, ja k m a swoje w łasne istnienie. Praw dopodobnie nigdy nie da się w yczer pująco w yjaśnić, dlaczego człow iek doznający tej m iłości p o t r z e b u j e p o mocy d r u g i e g o : tego by był, by rozumiał, by go chciał, słowem: by go kochał i dlaczego właśnie wtedy, rozumiejąc tajem nicę istnienia we dwóch z Bogiem , jako dram atyczną sam otność odczuw a ich brak. Faktem je st natom iast, że to w łaśnie w tym m om encie paschalne dośw iadczenie okazuje swój najbardziej podstaw ow y związek z przykazaniem miłości. Dopiero bowiem tam, gdzie paschalna sam otność staje się formalnym środkiem poznania drugiego, możliwe staje się odkrycie różni cy i fundam entalnego zw iązku m iędzy doznaw aniem m iłości (od B oga) i jej speł nianiem (wobec bliźnich). Otóż w istocie potrzebuję drugiego nie tyle i nie przede wszystkim po to, aby być przez niego kochanym , ale potrzebuję drugiego, aby go kochać: aby być z nim , rozum ieć go i chcieć. Zasadniczym punktem zw rotnym w ram ach paschalnego dośw iadczenia niew ym ow nego bólu i niew ym ow nej rado ści jest tu to sam o przekonanie o doznanej od Boga nieuchronnej i nieuniknionej miłości na śm ierć i życie, odniesione jed n ak ju ż nic do m nie i nie do nas, ale do niego, do bliźniego, którego Jezus um iłow ał i za którego w ydał sam ego siebie (Ga 2,20). N iezgoda bliźniego na Jego śm ierć i zm artw ychw stanie, na Jego n ie uchronną i nieuniknioną m iłość pow oduje we m nie w ielki sm utek i nieprzerw any ból (Rz 9,1-5), tak ja k zgoda w ielką radość i nieprzerw ane szczęście.
II. PO DRUGIE: MIŁOŚĆ PRAWDY
U jęte w ten prow izoryczny sposób przekonanie o darow anej każdem u czło wiekowi m iłości Boga jak o absolutnej podstaw y w zajem nego odniesienia osób we
1 Por. św. T o m a s z z A k w i n u, 5. Th. II-II, q. 161, a. 1, ad 3; q. 129, a. 3, ad 4. 2 Por. J. M a r i t a i n , Court traite de I 'existence et de I 'existant, w: Pisma filozoficzne, Kraków 1988 s. 98.
134
JA C EK POPŁAW SKIw spólnocie paschalnej ma oczywiście swoje słabe punkty. N ajw ażniejszym z nich je st niew ątpliw ie odw ołanie do pew nej etycznej rzeczyw istości, k tórą stanowi zdolność odczuw ania stosunku drugiego do w ydarzenia śm ierci i zm artw ychw sta nia Jezusa. Tego bow iem rodzaju wielki sm utek i wielki ból, czy też w ielką radość i w ielkie szczęście - ja k pow iedziałby św. Tom asz - p ow od uje m iłość Boża w tych, któ rzy są zd o ln i j e odczuw ać3. Tym sam ym , ja k się w ydaje, refleksję o m iłości bliźniego zam iast w yprow adzać, to w prow adzam y w przestrzeń subiek tyw nych doświadczeń, przekonań i zdolności bezpowrotnie pozbawiając j ą w ym ia ru obiektyw ności. Tym czasem je st w łaśnie dokładnie odwrotnie. W paschalnej koncepcji w spólnoty, ja k w żadnej innej, pytanie o (obiektyw ną) praw dę przeko nania, na którym je st zbudow ana, pojaw ia się z taką siłą, tak jednoznacznie i tak otw arcie, że bez odpow iedzi na nie nie sposób w ogóle o bliźnim pom yśleć. Czy zatem m ożliw e jest - czy jest praw dą - by nieuchronna i nieunikniona miłość Boga rzeczyw iście objaw iła się w śm ierci i zm artw ychw staniu Jezusa, czy rzeczyw i ście je st ona m iłością na śm ierć i życie i czy rzeczyw iście stanow i ona jed y n ą w łasność, k tórą osoba posiada tak, ja k posiada swoje w łasne istnienie? Ponieważ odpow iedź na te pytania w oczyw isty sposób przerasta w szystko, co potrafim y opisać, p o ją ć i znać4, w arto zauw ażyć, że pojaw ić się ona m oże dopiero jako następstw o aktu zgody na to, by praw da objaw iała się tam, gdzie chce i jak chce, naw et tam , gdzie to w ydaje się głupstwem i zgorszeniem (1 K or 1,23), który to akt zgody trudno nazw ać inaczej, niż m i ł o ś c i ą p r a w d y . Bez niej, jak widać, nie do utrzym ania jest kluczow e dla paschalnej miłości bliźniego przekona nie o darowanej każdem u człow iekow i w śmierci i zm artw ychw staniu Jezusa nie uchronnej i nieuniknionej m iłości Boga. Tymczasem , dzięki tak zrozum ianem u um iłow aniu praw dy przekonanie to wchodzi w konfrontację i ostatecznie opiera się w szelkim subiektyw nym w ątpliw ościom , które rodzą się zaw sze tam, gdzie staw iane je s t pytanie o m iłość, pozw alając zachow ać je w spotkaniu nie tylko z każdym , ale także z tym w łaśnie, a nie innym człow iekiem .
P raw dopodobnie trzeba w prost pow iedzieć coś, o czym w istocie wszyscy wiemy, ale czego nigdy nie m ożna mówić bez lęku i wielkiej uwagi, że mianowicie paschalna m iłość bliźniego jest nie do utrzym ania, gdy osobę ludzką, a zw łaszcza jej życie i los ceni się wyżej, niż prawdę. Ludzkie życie bowiem i ludzki los zdolne są w najbardziej radykalny sposób zakw estionow ać właściw e wspólnocie kościel nej przekonanie o darow anej każdem u człow iekow i nieuchronnej i nieuniknionej m iłości Boga. Tym czasem przecież ani jedno, ani drugie nie jest źródłem tego prze konania, ale jed y n ie paschalne w ydarzenie, które m ogłoby być zakw estionow ane tylko wtedy, gdyby C hrystus nie zm artw ychw stał (1 K or 15,14). O znacza to, raz jeszcze, bezw zględne pierw szeństw o paschalnego dośw iadczenia przed dośw iad czeniem życia i losu człow ieka, lub lepiej: bezwzględne pierw szeństw o tej prawdy
3 Św. T o m a s z z A k w i n u, S. Th. Suppl. q. 4, a. 3, ad 1. 4 T. W ę c ł a w s k i , Abba. Wobec Boga Ojca, Kraków 1999 s. 177.
JE D N O ŚĆ W E W SPÓ LN O C IE PASCHALNEJ
135
0 tajem nicy osoby, której źródłem je st paschalne w ydarzenie przed praw dą, której źródłem jest ludzkie życie i ludzki los. Praktycznie rzecz ujm ując polega to na tym, że o ludzkim życiu i losie w iedzieć m ożem y w szystko dopiero wtedy, gdy zrozu m iemy, że nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie um iera dla siebie: je ż e li bowiem żyjemy, żyjem y dla Pana; je ż e li zaś umieramy, um ieram y dla Pana. 1 w życiu w ięc i w śm ierci należym y do Pana. Po to bow iem C hrystus um arł i p o w ró cił do życia, by zapanow ać tak nad umarłymi, j a k nad żyw ym i (Rz 14,7-9). Z tego też pow odu we wspólnocie paschalnej nie m oże dziw ić niepokoją ca i nie po ludzku brzm iąca zapow iedź Jezusa, że na w szystkich Jego uczniów podniosą (...) ręce i będą ich prześladow ać. Wydadzą do syna go g i do w ię zień oraz (...) w lec będą do królów i namiestników. A w ydaw ać ich będą naw et rodzice i bracia, krewni i przyjaciele i niektórych z nich o śm ierć p r z y praw ią (Łk 21, 12.16). W ierność i w ytrw anie w tej próbie je st bow iem n iezw y czajną sposobnością do składania św iadectw a (Łk 21,13) zw yczajnem u w kościele przekonaniu o przybywającej do świata nieuchronnej i nieuniknionej m i łości Boga, o m iłości, od której nic nas nie odłączy, a która m oże objaw iać się tam gdzie chce i ja k chce, naw et w głupstw ie i zgorszeniu krzyża. Jeśli zaś praw dę tego przekonania ceni (kocha) się wyżej, niż swój w łasny los, niż swoje w łasne życie, bardziej naw et, niż los i życie innych, to taka m iłość praw dy otw iera także drogę dla paschalnej miłości bliźniego, której rdzeniem niezm iennie pozostaje prze konanie o tym, że m iłość B oga je st je d y n ą w łasnością nie tylko każdego, ale rów nież tego, a nie innego człow ieka, naw et jeśli jest on celnikiem czy grzesznikiem (Łk 15,1), niew idom ym , chrom ym , trędow atym , głuchym , ubogim czy um arłym (Mt 11,5).
III. PO TRZECIE: POSŁUGA KONANIA I POSŁUGA UMYWANIA NÓG
Idąc za intuicją zaw artą w pow yższych rozw ażaniach, nie sposób nie p rzy w ołać pełnego brzm ienia cytow anego ju ż w yznania św. Paw ła, które, chociaż samo w sobie m a etyczny charakter, trzeba teraz zrozum ieć jak o pierw otne, p o d stawowe, po prostu fundam entalne dośw iadczenie odniesienia do bliźniego w pas chalnej w spólnocie. M ów i w ięc św. Paweł, a potw ierd za mu to je g o sum ienie w Duchu Św iętym , że w sercu sw oim odczuw a w i e l k i s m u t e k i n i e p r z e r w a n y b ó l . Wolałby bowiem sam być p o d klątw ą (odłą czony) od C hrystusa dla (zbawienia) braci swoich, którzy w edług ciała są je g o rodakami. Są to Izraelici, do których należą p rzyb ra n e synostw o i chwała, przym ierza i nadanie Prawa, p ełn ien ie służby B ożej i obietnice. Do nich należą praojcow ie, z nich rów nież je s t C hrystus w edług ciała, który j e s t p o n a d wszystkim, B óg błogosław iony na wieki. Am en (R z 9,1-5). W w yznaniu tym pierw otne i najbardziej podstaw ow e odniesienie do bliźniego w ystępuje w postaci w ielkiego sm utku i nieprzerw anego bólu z pow odu tego, że niektórzy, lub choćby jed en z braci śm ierć i zm artw ychw stanie Jezusa u zn ają za głupstw o
136
JA CEK POPŁAW SKIczy zgorszenie, co w zględnie łatw o nazw ać m ożna p o s ł u g ą k o n a n i a na w zór Syna C złow ieczego, który przyszedł, aby dać swoje życie na okup za wielu (M t 20,28). Posługa konania zatem, niezależnie od tego, czy przyjm uje postać wiel kiego sm utku i nieprzerw anego bólu, czy też w ielkiej radości i nieprzerw anego szczęścia, odw ołując się do wspom nianej wyżej zdolności odczuw ania stosunku bliźniego do paschalnego wydarzenia, jaw i się jak o pierw otna, podstaw ow a - fun dam entalna postać paschalnej m iłości bliźniego, jedyna, w której zachow ane zo staje rzeczyw iste przekonanie o darowanej każdem u człowiekowi pom im o w szyst ko nieuchronnej i nieuniknionej miłości Boga. Pomim o wszystko, to znaczy pom i mo cierpienia, grzechu i śm ierci, skoro tak w łaśnie zw ykliśm y określać dotykają ce każdego człow ieka zło. N ie oznacza to bynajm niej, że we w spólnocie paschal nej zło traci ju ż odtąd swoje określające tajem nicę ludzkiego istnienia znaczenie, że m ożna je po prostu z obojętnością tolerow ać, lecz przeciw nie, oznacza, że na leży je w idzieć i biorąc na siebie c i e r p l i w i e z n o s i ć na wzór Syna C złow ieczego, który w idział i w ziął na siebie nasze słabości i nosił nasze cho roby (M t 8,17). O czyw istym jest w szakże, że zaw sze tam, gdzie m ow a o cierpli w ości, pojaw ia się także niezw ykle trudne pytanie o jej granice. W ydaje się, że w arto w tej spraw ie z w ielką u w agą odczytać głęboką intuicję zaw artą w jeszcze innym stw ierdzeniu św. Pawła, który mówi: Unikamy postępow ania ukrywają- cego spraw y hańbiące, nie uciekam y się do żadnych p od stęp ó w ani nie f a łszujem y słow a Bożego, lecz okazyw aniem p ra w d y p rzedsta w ia m y siebie sa mych w obliczu B oga osądow i sum ienia każdego człow ieka (2 K or 4,2). Nie chodzi przy tym o wskazanie na sprawy, w których przestawałaby ju ż obowiązy wać zasada cierpliw ości, ale w ogóle o to, że we wspólnocie paschalnej sprawy między tworzącymi j ą osobami regulować musi równocześnie zasada s p r z e c i w u , jakkolw iek w ydaw ałaby się ona sprzeczna z tą pierwszą. Tymczasem i praktycznie rzecz ujm ując, chodzi o to, że w paschalnej w spólnocie nie m oże być m ow y ani o obojętności, tak zw anej tolerancji wobec zła, ani o brutalności oburzenia na zło, z którym i cierpliw ość i sprzeciw posługi konania nie m ają nic wspólnego.
W skazanie na cierpliw ość i sprzeciw posługi konania m usi być oczyw iście uzupełnione od razu uw agą, że chociaż poruszam y się tu w ciąż i coraz bardziej w zakresie rzeczyw istości etycznych, które zazw yczaj rozum iane są jak o pew ne m oralne postawy, to jed n ak w ystępują tu one jako w ynikające z paschalnego do św iadczenia z a s a d y kierujące rozstrzyganiem naszych spraw wtedy, gdy cierpienie, grzech lub śm ierć w yw ołują w śród nas konflikty i spory. Ponadto je d nak, co w ażniejsze, dzięki tym w łaśnie zasadom posługa konania otw iera drogę w głąb tajem nicy osoby (bliźniego), która nie m oże być i rzeczyw iście nic jest ta jem nicą w ogóle, tajem nicą każdego, ale w łasną tajem nicą tego, a nic innego
człow ieka. A by określić bliżej oryginalną treść tej dość oczywistej praw dy trzeba odw ołać się znów do w łaściw ego posłudze konania przekonania o darowanej każ dem u w śm ierci i zm artw ychw staniu Jezusa miłości Boga, do tego właśnie, że jest ona darow ana tem u, a nie innem u człow iekow i, naw et gdyby był on celnikiem
JED N O ŚĆ W E W SPÓ LN O CIE PASCHALNEJ
137
czy grzesznikiem (Łk 15,1), niew idom ym , chrom ym , trędow atym , głuchym , ub o gim czy um arłym (M t 11,5). O dw ołanie takie nie je st jed n ak tylko stosow nym uzupełnieniem określenia posługi konania tak, by nie pozostaw ała ona w sferze abstrakcji, ale w skazaniem na drugą, fundam entalną postać paschalnej m iłości bliźniego, k tó rą bez w ahania nazw ać m ożna p o s ł u g ą u m y w a n i a n ó g na w zór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby M u służono, lecz aby służyć (...) (M t 20,28). N ie m a zapew ne potrzeby przypom inania w całości ewangelicznej relacji o um yw aniu przez Jezusa uczniom nóg w czasie Ostatniej Wieczerzy. Warto jednak, dla podkreślenia jej znaczenia w paschalnej w spólnocie zatrzymać się przy bynajm niej nie retorycznym pytaniu, jakie um ieszczone zostało w jej zakończeniu: A kiedy im um ył nogi, przyw d zia ł sza ty i znów za ją ł m iej sce p rzy stole, rzekł do nich: C z y r o z u m i e c i e , c o w a m u c z y- n i ł e m? (J 13,12). W arto rów nież, dla zrozum ienia w iążącego charaktem w zo ru, jaki Jezus nam zostaw ił, posłuchać Jego własnej interpretacji tego, co uczniom uczynił: Wy M nie nazyw acie Nauczycielem i Panem i dobrze mówicie, bo nim jestem . Jeżeli w ięc Ja, Pan i N auczyciel, umyłem wam nogi, to i w yście p o
winni sobie naw zajem um yw ać nogi. Dałem wam bow iem przykład , abyście i w y tak czynili, j a k Ja wam uczyniłem. Zaprawdę, zapraw dę, po w ia da m wam: Sługa nie je s t w iększy od sw ego p a n a ani w ysłannik od tego, który go posłał. Wiedząc to będziecie błogosławieni, gdy w edług tego będziecie p o
stępow ać (J 13,13-17). Zm ierzając jed n ak w stronę w yjaśnienia istoty posługi um yw ania nóg i sprecyzow ania zasad z niej w ynikających pow iedzieć trzeba, że nie idzie tu oczywiście o uprzywilejowanie jakiegokolw iek rodzaju posługi spełnia nej wobec bliźnich, chociaż dość pow szechne w K ościele tw ierdzenie o uprzyw i lejow aniu tak zw anych posług niższych w zględem wyższych zdaje się iść po w ła ściwej linii interpretacyjnej. Uprzywilejowanie takie nie dokonuje się jednak dla j a kiejś bliżej nieokreślonej przyczyny, ale ze względu na n iezw ykłą g o d n o ś ć osoby bliźniego, której w żaden sposób nie m ożna postrzegać bez zw iązku z tą m iłością Boga, która je s t w C hrystusie Jezusie, Panu naszym , nie m ożna czy nić jej przedm iotem sw ojego w łasnego osądu. To po pierw sze. Po drugie zaś, gdy m ow a o posługach w zględem bliźnich w e w spólnocie ludzkiej, a w paschalnej w spólnocie w szczególności, kluczow ą spraw ą okazuje się tajem nica daru (t a- 1 e n t u), jaki każda osoba w spólnocie niesie. I znów nie chodzi tylko o to, byśm y służyli sobie nawzajem tym darem, ja k i każdy otrzym ał (1 P 4,10), ale o to, że w osobliwy sposób tajem nica tego daru zrasta się w osobie z tajem nicą jej niezw y kłej godności. Ponieważ zw iązek ten jest zbyt złożony i zbyt subtelny, by go tu w kilku zdaniach wyjaśnić, poprzestanę na stwierdzeniu, że mianowicie niezwykłość daru, jaki osoba ze sobą niesie wspólnocie również nic m oże być postrzegana bez związku z tą m iłością Boga, która je s t w Chrystusie Jezusie, Panu naszym, nie może być czyniona przedm iotem swojego własnego, wyłącznie ludzkiego osądu. Należy natom iast na ten dar (talent) zważać z nadzw yczajną uwagą, niezależnie od tego, czy według oceny ludzkiej (1 Kor 1,26) jest on mały, czy wielki.
138
JA C EK POPŁAW SK IIV. PRÓBA INTERPRETACJI CZTERECH ZASAD
Podejm ując próbę uporządkow ania i interpretacji wyłonionych w powyższym rozw ażaniu zasad postępow ania w zględem siebie naw zajem w e w spólnocie ko ścielnej, chciałbym odw ołać się najpierw do cytow anego ju ż kilkakrotnie tekstu E w angelii i przytoczyć go w całości: Jezus p rzyw o ła ł ich (uczniów j do siebie i rzekł: Wiecie, że w ładcy narodów uciskają je , a w ielcy dają im odczuć swą władzą. N i e t a k b ę d z i e u w a s . Lecz kto by m iędzy w am i chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierw szym m iędzy wami, niech będzie niew olnikiem waszym, na w zór Syna C złow iecze go, który nie przyszedł, aby M u służono, lecz aby słu żyć i dać sw oje życie na okup za w ielu (M t 20,25-28). P rzypom inam te słow a nie po to jed nak , by sprofilow ać prow adzone tu rozw ażanie w stronę refleksji o porządku i sposobie spraw ow ania w ładzy w K ościele, do czego w prost tekst ten zdaje się odnosić. C hcę natom iast zw rócić i zatrzym ać uw agę na w yjątkow o m ocno i jednoznacznie brzm iącym w nim nakazie Jezusa: N ie tak będzie u was\ N ie tak - to znaczy nie j a k i N ajprostsza odpow iedź na tak postaw ione pytanie brzm ieć pow inna oczywiście: nic na w zór tego świata, ale na wzór Syna Człowieczego. Jaki więc ostatecznie jest to w zór i do czego, praktycznie rzecz ujm ując, nas on skłania, bo z pew nością najw iększym problem em we w spólnocie kościelnej nie są trudności w rozstrzyganiu bieżących konfliktów i sporów, od czego, jak o od pewnej prow o kacji rozpocząłem ten artykuł. Problem em takim jest natom iast niewątpliwie, naj częściej niew idoczne, przew ażnie długotrwałe i skutecznie rozlew ające groźne dla jedności w spólnoty skutki postęp o w a n ie ukryw ające spraw y hańbiące, ucie kanie się do podstęp ó w w każdej m ożliwej ich postaci, czy ostatecznie fa łs z o w anie słow a B ożego choćby tylko przez pozory daw ania M u autentycznego św iadectw a (por. 2 K or 4,2). A nie tak przecież m a być w śród nas! Chodzi b o w iem o to, byśm y okazyw aniem praw dy zaw sze m ogli, um ieli i chcieli przedsta w iać siebie sam ych w obliczu B oga osądow i sum ienia każdego człow ieka (por. 2 K or 4,2). Jeśli pom yślim y teraz o tym zakresie życia w spólnoty kościelnej, do któ rego odnosi się przykazanie miłości, będziemy musieli spojrzeć na wymienione niżej zasady n ie ja k o na pow szechnie znane i zrozum iałe ogólniki, albo - przeciw nie - sw oiste instrukcje działania, ale jako na ukonkretnienie w skazań płynących z tego św iatła, które w ydobyw a się z Ew angelii i z dośw iadczenia początków Kościoła, które zaw sze p o zo stają nieom ylnym znakiem dla K ościoła w szystkich, także i naszych czasów 5.
1. ZASADA PIERWSZA: BEZWZGLĘDNY SZACUNEK DLA GODNOŚCI KAŻDEJ OSOBY
Przyznajm y, że w świecie, w którym żyjemy, w ezw anie do bezw zględnego szacunku dla godności każdego człow ieka m oże brzm ieć ja k denerw ujący truizm ,
JED N O ŚĆ W E W SPÓ LN O CIE PASCHALNEJ
139
denerw ujący zw łaszcza wtedy, gdy ktoś - na przykład K ościół - w ezw anie takie chce uw ażać za swoje w łasne i gdy tw ierdzi, że bez uw zględnienia jeg o głosu uszanow anie godności ludzkiej zaw sze będzie mniej czy bardziej pow ierzchow ne lub naw et pozorne. O w szem , roszczenie takie m oże być niepokojące albo naw et niebezpieczne, jeśli dokonuje się w przestrzeni sporu o to, co kto dla godności ludz kiej w tym św iecie uczynił lub co jeszcze m oże uczynić. U czyniono bow iem ju ż tak w iele począw szy od praw a m iędzynarodow ego, przez utrw alanie dobrych obyczajów społecznych, aż po w ysublim ow ane koncepcje pedagogiczne. A w szystko przecież w im ię takiej antropologii, która przekonana jest, że osoba ludzka ze w zględu na sam ą sw ą naturę bezw zględnego szacunku się dom aga. I w gruncie rzeczy w szyscy dobrze znam y m izerne ow oce tego ogrom nego w y si łku, kw estionow ane ponadto od czasu do czasu w zupełnie fundam entalny spo sób. W istocie bow iem nie tylko nie ginie, ale w ciąż w yraźnie się zaznacza ostra granica podziału m iędzy wielkim i i m ałym i: m iędzy silnym i i słabym i, bogatym i i biednym i, m iędzy tym i, którzy m ają się dobrze i tymi, którzy m ają się źle - uka zując nie tylko bezsilność podejm ow anych wysiłków, ale także niedostatek kryją cej się za nim i antropologii. Tak, jakby po prostu ten świat w ciąż nie m ógł przyjąć do w iadom ości, zrozum ieć i wcielić w życie tego, co pow iedział Jezus do swoich uczniów: K to by m iędzy w am i chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierw szym m iędzy wami, niech będzie n iew olni kiem w aszym , czego w zór zostaw ił następnie um yw ając im nogi. Ten w zór w szakże i ten w zór w łaśnie nie rodzi w yłącznie m oralnych skutków w postaci określonej, mniej czy bardziej zewnętrznie rozumianej powinności w zględem bliź nich, lecz ujaw nia pew ien ontologiczny fakt, o którym słusznie m ówi się, że jest osobliw ą podstaw ą g o d n o ś c i osoby6, osobliw ą nie dlatego, że dotyczy n ie których tylko ludzi, ale że osobliw e je st jej źródło: paschalne w ydarzenie śm ierci i zm artw ychw stania Jezusa. U w zględnienie w antropologii tego, że darow aną w nich miłość Boga osoba bliźniego posiada tak, jak swoje własne istnienie nie tylko pozw ala zrozum ieć całą pow agę i wiążący dla istnienia w spólnoty paschalnej cha rakter posługi um yw ania nóg, ale także podejm ow ać j ą okazując w ten w łaśnie sposób bezwzględny szacunek dla godności drugiej (każdej) osoby. K ażdy bowiem inny sposób, zachow ując choćby tylko ślady tendencji, aby być wyżej (niż inni), mieć więcej (niż inni) i żyć wygodniej (niż inni) ow ocuje zaw sze szacunkiem p o zornym i w zględnym , niezdolnym by pokonać podziały m iędzy wielkim i i małymi.
2. ZASADA DRUGA: BEZWZGLĘDNY SZACUNEK DLA DARU (TALENTU) KAŻDEJ OSOBY
Tajemnica osoby, którą widzi się wyraźnie, gdy form alnym środkiem poznania jest paschalne doświadczenie, nie wyczerpuje się w osobliwym , ontologicznym jej związku ze śm iercią i zm artw ychw staniem Jezusa. To prawda, że zw iązek ów jaw i
140
JA C EK POPŁAW SKIsię w ów czas jak o ostateczna podstaw a godności osoby, dom agającej się z jego pow odu bezw zględnego szacunku. N ie oznacza to jedn ak, że z podstaw y tej (z tego zw iązku) nie m oże wynikać ju ż nic, co m iałoby w osobie taką sam ą bez w zględną w artość. Przeciw nie, skoro mówimy, że paschalne dośw iadczenie pełni rolę przyczyny całkow icie bezinteresownej miłości bliźniego, to w raz z tą głęboką potrzebą drugiego jak o przedm iotu troski (potrzebuję drugiego, aby z nim być, ro zum ieć go i chcieć - słowem : by go kochać) trafiam y na ślad rzeczyw istości, któ rą zazw yczaj określam y tyleż sam o fascynującym , co i tajem niczym słowem: t a-1 e n t. N ależy się dziwić, a m oże naw et niepokoić, że nie znalazło ono dotąd w łaściwego rozwinięcia w ramach antropologii (ani filozoficznej, ani teologicznej). Poddaw ane je st natom iast, z różnym skutkiem, penetracji intuicji psychologicznej, pedagogicznej czy socjologicznej, co w żaden sposób nie w ydaje się w ystarczają ce dla uchw ycenia i opisania jeg o fundam entalnego, w łaśnie antropologicznego znaczenia. Pom ijając w tej chwili jakiekolw iek refleksje na ten tem at, chciałbym zw rócić uw agę jed y n ie na to, że w e w spólnocie paschalnej nie m oże być m ow y 0 lekcew ażeniu czy choćby niedostrzeganiu tajem nicy talentu jak im dysponuje każda (jakakolw iek) ludzka osoba. Są ku tem u dwa zasadnicze powody. Pierwszy z nich, to w spom niany w cześniej, a bardzo trudny do opisania zw iązek talentu z godnością osoby, o której pow iedziano przecież, że dom aga się bezw zględnego szacunku. Takiego w łaśnie bezw zględnego szacunku dom aga się w osobie także tajem nica jej talentu. By uczynić ja s n ą przynajm niej je d n ą spraw ę w zakresie om aw ianego problem u, pow iedzieć trzeba w yraźnie, że m iędzy osobą i talentem zachodzi istotna różnica - taka, ja k m iędzy podm iotem , a tym , co je st jego. U ży w ając klasycznej term inologii filozoficznej talent należałoby uznać jak o przypa dłość, ale przypadłość konieczną, bez której podm iot ludzki nie m ógłby być sobą. Praktycznie oznacza to, że osoba m oże swojego talentu nie rozpoznać i nie rozw i nąć bez uszczerbku dla swojej godności, ale zaw sze w tedy odczuw ać m usi (bez pośrednio lub pośrednio) w ielki ból, lub wielką radość wtedy, gdy go rozpozna 1 rozw inie. P aschalna posługa um yw ania nóg, która je st przekonaniem o darow a nej tem u w łaśnie (a nie innem u) człowiekowi nieuchronnej i nieuniknionej miłości Boga, tego w ielkiego bólu lub w ielkiej radości nie m oże nie widzieć. N ie m oże zatem nie rozum ieć ciężaru gatunkow ego, bynajm niej nie retorycznego pytania: K im że będzie to dziecię (Łk 1,66). Warto zw rócić uw agę, że pytanie to zasadni czo nie dotyczy właściwej dla godności (definicji) osoby relacji do Boga i dokonu jącego się tu r o z w o j u , ale raczej relacji do bliźnich i właściw ej dla niej t w ó r c z o ś c i . Jeżeli w skażem y teraz na definicyjny zw iązek tw órczości i talentu, dokonam y oczyw iście ogrom nego skrótu m yślow ego, ale z pew nością o w iele łatw iej będzie m ożna dostrzec dragi zasadniczy pow ód, dla którego we w spólnocie paschalnej nie m oże być mowy o lekceważeniu czy choćby niedostrze ganiu tajem nicy talentu jak im dysponuje każda (jakakolw iek) ludzka osoba. Otóż o jej talencie, o zw iązanym z nim wielkim bólu lub w ielkiej radości zaw sze po w iedzieć m ożna, że je st w yłącznie spraw ą osoby. W pojęciu twórczości natom iast
JED N O ŚĆ W E W SPÓ LN O CIE PASCHALNEJ
141
0 w iele w yraźniej w idać jeg o znaczenie dla relacji m iędzyosobow ych w e w spó l nocie, które jeśli nie są twórcze, zostają w istotny sposób zachw iane. To zaś b ez pośrednio ju ż odnosi, a m oże naw et decyduje o istnieniu i właściw ej organizacji wspólnoty, o czym w yraźnie m ówi godny najwyższej uwagi nakaz, byśm y służyli sobie naw zajem tym darem, ja k i każdy otrzym ał (1 P 4,10), dodam : niezależnie od tego, czy jest on m ały czy wielki.
3. ZASADA TRZECIA: CIERPLIWOŚĆ
K ontynuując rozw ażania o jedności w spólnoty paschalnej dotknąć trzeba oczyw iście spraw, które w ram ach tajem nicy osoby (bliźniego) najczęściej rozu miane są jak o w zględne i tym czasow e, ale odniesienie do których, choćby tylko z praktycznego punktu w idzenia, dla jedności w spólnoty m a znów charakter b ez względny. C hodzi m ianow icie o odniesienie do dotykającego każdego człow ieka (bliźniego) zła: do najszerzej, ja k to m ożliw e rozum ianego cierpienia, grzechu 1 śmierci. W ydaje się, że wspólnoty ludzkie przyjm ują w tym w zględzie różne za sady postępow ania rozciągające się zasadniczo m iędzy zupełnie bezkrytyczną to lerancją, która w istocie nie je st niczym innym ja k obojętnością, a radykalnie k ry tycznym oburzeniem , które w istocie jest odrzuceniem . N ietrudno dostrzec, że ani tolerancja, ani oburzenie nie je st żadnym rozw iązaniem problem u zła, lecz raczej bezradnym i beznadziejnym przed nim unikiem . Dlatego w łaśnie zasady postępo wania, które w tym w zględzie w ynikają z przykazania Pańskiego, a które decydu j ą o istnieniu i właściwej organizacji wspólnoty paschalnej, z pow yższym wzorem tego św iata nie m ogą m ieć nic wspólnego. W śród nas tak nie je s t. Przede w szystkim bow iem , paschalna posługa konania nie pozw ala zapom nieć o darowanej każdem u człowiekowi w śmierci i zm artwychwstaniu Jezusa m iłości Boga, darowanej pomimo wszystko, to znaczy również pomimo dotykającego go zła, niezależnie od tego jakie jest. W ten sposób w zakres relacji m iędzyludzkich w łą czony musi być niewątpliwie dramatyczny elem ent zgody na zło w każdej jeg o po staci. Zgoda taka jednak nie jest w niczym podobna do wspom nianej tolerancji, po nieważ samym jej rdzeniem jest ból stanowiący dokładne przeciwieństwo obojętno ści na to, że i pom imo czego Bóg w śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa daruje czło wiekowi sw oją miłość: Chrystus umiłował nas i wydał za nas sam ego siebie (E f 5,2). W łaśnie ten ból fundam entalną i w ynikającą wprost z przykazania m iłości za sadą postępowania w zględem siebie nawzajem, czyni cierpliwość: M iłość j e s t cier pliw a (1 K or 13,4). Ważne przy tym jest, by rozumieć, że we wspólnocie paschal nej od zasady tej nie m a żadnych wyjątków. Nie poddaje się ona bow iem w łaściw e mu dla tolerancji (choć często ukrytem u), skłaniającem u w stronę oburzenia na zło napięciu, które musiałoby ograniczać zakres stosowania zasady cierpliwości i w nie których przynajmniej sytuacjach stopniowo przem ieniać j ą w jej przeciwieństwo. Tymczasem to, czego zdaje się brakować tej zasadzie, nie jest jej genetycznym prze ciwieństwem, lecz drugą, now ą i równie bezwzględnie obow iązującą zasadą, która
142
JA C EK POPŁAW SKIdlatego właśnie z definicji swojej może i powinna się z tą pierw szą schodzić, a nie ją zastępować, czy jako przeciwieństwo się z niej rodzić.
4. ZASADA CZWARTA: SPRZECIW
Zasada, o której m ow a, dotyczy oczyw iście s p r z e c i w u w obec zła, lub inaczej m ówiąc: niezgody na nie w każdej możliwej jego postaci. Sym ptom atycz ne je s t i w ielce interesujące, że w łaściw ie o zasadzie tej nie potrafim y naw et po m yśleć inaczej, niż jak o o swoistej stracie cierpliw ości, a zatem i o stracie prze konania o darow anej każdem u człow iekow i m iłości Boga. Tym sam ym sprzeciw w obec zła stosunkow o łatw o je s t uznać za w ykroczenie przeciw przykazaniu m i łości i napiętnow ać go w e w spólnocie jako postaw ę b u rzącą jej w ew nętrzny po rządek. Paradoksem je st przy okazji, że jak o tak zw ane św ięte oburzenie rów nie często pełni on ro lę św iętej zasady, synonim u prawdziwej troski o w spólnotę, tro ski stanow iącej zasadniczo przyw ilej tych, którzy stoją w yżej (por. Flp 2,3). Ten niebezpieczny bałagan w tak ważnej przecież spraw ie w ynika oczyw iście z bar dzo w ielu przyczyn, począw szy od zupełnie prozaicznych i praktycznych, aż po teoretyczne i zasadnicze. D latego też zaryzykuję od razu tw ierdzenie, że w naj głębszej swej istocie sprzeciw je st tym samym, w spom nianym w yżej, bólem p as chalnego dośw iadczenia, odróżniającym precyzyjnie nie tylko cierpliw ość od tak zwanej tolerancji, ale także sprzeciw od oburzenia. W takim w łaśnie w ypadku nie tylko m oże, ale w prost m usi być on rozum iany jako postać przekonania o darow a nej każdem u człow iekow i m iłości Boga, tak sam o istotna, ja k cierpliw ość. Tak sam o w ięc ja k ona zaw sze obecny je s t w paschalnej posłudze konania. R zeczy w iście, bez głębszych antropologicznych analiz niezw ykle trudno je s t wyjaśnić w jak i sposób w ielki sm utek i nieprzerw any ból tej posługi je st zarazem zgodą i niezgo dą na zło, w jak i sposób schodzi się w nim cierpliw ość i sprzeciw wobec zła. N ie m ożna w szakże zaprzeczyć, że bez tego drugiego niem al natychm iast w spólnota zepchnięta zostaje na niezgodną z praw dą E w angelii (G a 2,14) dro gę nieszczerego p o stępow ania i udaw ania (Ga 2,13), które jeśli nie budzi otw ar tego sprzeciw u (G a 2,11) - cierpliw ością przyjm ującą od razu znam iona toleran cji - w ypełnia życie w spólnoty ukryw aniem , podstępam i i fałszow aniem Słowa B ożego (2 K or 4,2). To zaś, m ożliw e, że niekiedy pozw ala uniknąć sporów i po działów w e w spólnocie K ościoła, na pew no jednak gruntow nie rozm ija się z oso b istą tro sk ą Jezusa o jedność pośród Jego uczniów. N ie m a bow iem nic w spólne go z je d n o ścią praw dziw ą, która m ogłaby być św iadectw em w spólnoty o Boskiej m isji Jezusa i m iłości, ja k ą K ościół m a od O jca (J 17,6-26).
ZAKOŃCZENIE
Jest sw oistym paradoksem , że gdy czytam y jed y n e przykazanie Pańskie N o w ego Praw a, przyjm ujem y je zazwyczaj z w ielkim zrozum ieniem , łatwo jesteśm y
JED N O ŚĆ W E W SPÓ LN O CIE PASCHALNEJ
143
skłonni uznać je za swoje i tak przecież czynimy. Więcej jeszcze, nie m am y w ąt pliw ości, że także inni, którzy do w spólnoty K ościoła nie należą, a naw et jej się sprzeciw iają, nie pow inni m ieć i jak że często rzeczyw iście nie m ają oporów, by potraktow ać je jak o praw o swojego w łasnego życia. Z drugiej w szakże strony, przy odrobinie uw agi, okazuje się, że m ało co w tym św iecie je st tak kruche, uw ikłane w pozory i rzadko spotykane, ja k w łaśnie praw dziw a, braterska jedność m iędzy ludźmi. M ów im y w zw iązku z tym, że m am y nadzieję, iż m oże chociaż kiedyś, w przyszłości uda się j ą zbudow ać. To praw da, że ta tow arzysząca nam niemal nieustannie, tak potrzebna i dobra nadzieja, pozostaje często jedynym źró dłem siły, by pom im o w szystko nie ustaw ać w drodze. C zy jed n ak je st ona czym kolw iek w tym św iecie uzasadniona? Bo jeśli nie, m usi być ona kolejnym niebez piecznym złudzeniem , które napraw dę nie pozw oli niczego zbudow ać.
Praw dopodobnie trzeba pow iedzieć otwarcie, że w tym św iecie nie m a takie go uzasadnienia, a poszczególne w ypadki, które jesteśm y skłonni nazyw ać praw dziwym braterstw em , potw ierdzają tylko konieczność szukania go (tego uzasad nienia) w przybyw ającej do nas spoza tego św iata m iłości B oga7. 1 to je st w łaśnie pierw sze, kluczow e dla spraw y jedności w spólnoty pytanie, pytanie o B oga i o Jego przybyw anie do świata, które sw oją odpow iedź znajduje w paschalnym dośw iadczeniu śm ierci i zm artw ychw stania Jezusa. W raz z tym dośw iadczeniem w szakże pow staje od razu drugie kluczow e pytanie, tym razem o praw dę, które z jed n o ścią w spólnoty tylko pozornie nie m a bezpośredniego zw iązku. W łaściw e bow iem dla paschalnego dośw iadczenia przekonanie o darow anej każdem u czło w iekow i m iłości B oga, zw łaszcza w konfrontacji z ludzkim życiem i losem , je st nie do utrzym ania je śli nie tow arzyszy m u zgoda na to, by praw da (tego p rzek o nania) objaw iała się tam, gdzie chce i tak, ja k chce. W takim dopiero kontekście i pod takim i w arunkam i m ożna w upraw niony sposób m ów ić o w łaściw ym dla Ewangelii kształcie miłości bliźniego8. Jest ona m ianowicie podejm ow aną n a w zór Syna C złow ieczego rzeczyw istą posługą konania i um yw ania nóg. O kreślenia te w szakże przestają brzm ieć ja k m iłe dla ucha, ale abstrakcyjne i niezobow iązujące pojęcia, gdy jasno i jednoznacznie sform ułujem y w ynikające z nich zasady po stę pow ania w zględem bliźnich. W tedy też okaże się, że za uzasadnienie nadziei na praw dziw ą braterską jedność zapłacić trzeba cenę w yższą, niż pow szechnie j e steśm y w stanie sądzić.
7 Por. E. J u n g e 1, Gott ais Geheimnis der Welt..., cyt. za: T. W ę c ł a w s k i, Abba..., dz.
cyt., s. 120, przyp. 132.