• Nie Znaleziono Wyników

M . 3 0 . Warszawa, d. 5 września 1897 r. T om X V I.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "M . 3 0 . Warszawa, d. 5 września 1897 r. T om X V I."

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

M . 3 0 . Warszawa, d. 5 września 1897 r. T o m X V I.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZEC HŚW IATA".

P ren u m ero w ać m ożna w R e d a k c y i .W s z e c h ś w ia ta * W W arszaw ie: ro czn ie rs. 8, k w a rta ln ie rs. 2

i w e w szy stk ic h księgarniach w kraju i zagiar.lcą.

Z p rze sy łkę pocztow ą: ro czn ie rs. lo , p ó łro czn ie rs. 5

A d r e s IE2ed.aJ3:c37-i: 2 ^ r a ,ls o '^ rs l^ I e - I = r z e d .m .ie ś c i© , ISTr S S .

Rozmieszczenie i ruch energii w polu elektromagnetycznem.

W szystkie zjaw iska elektromagnetyczne, przypisywane dawniej wzajemnemu „działa­

niu na odległość” cząstek elektrycznych lub magnetycznych, uważam y obecnie jak o sk u t­

ki pewnych napięć i ciśnień ośrodka o ta c z a ­ jącego, które przenoszą się od cząstki do cząstki w sposób ciągły, z prędkością skoń­

czoną. Teoryą tę, ja k wiadomo, zawdzięcza­

my przedewszystkiem F aradayow i, jak k o l­

wiek dopiero znakomity uczeń jego, J . C.

Maxwelł, przeprow adził ją dokładniej i szcze­

gółowiej i wyraził j ą zapomncą wzorów m a­

tematycznych. Ogół czytelników poznał nie­

wątpliwie pewne strony tej teoryi i odpo­

wiednie dowody doświadczalne przed laty ośmiu, gdy wspaniałe badania H . H e rtz a stały się głośne; sądzę jednak, że dla łatw iej­

szego zrozum ienia dalszych wywodów nie będzie rzeczą zbyteczną, gdy w tem miejscu rozpatrzym y najprostszy przykład objaśnia­

jący tę teoryą.

W yobraźm y sobie dwa płaskie krążki m e­

dalowe A i B, ustawione w pewnej odległo­

ści h równolegle do siebie n a podstawkach izolujących, ta k że środki ich znajdują się n a prostej prostopadłej do ich płaszczyzn.

N iech krążek A posiada pewien nabój do­

d atni krążek B zaś również wielki nabój elektryczny ujemny (—e). Jeżeli od­

ległość krążków je s t bardzo m ała w porów­

naniu z ich średnicam i, naboje te rozmiesz­

czą się prawie wyłącznie na powierzchniach wewnętrznych (t. j. zwróconych ku sobie) krążków. Przypuśćm y, że powietrze o tacz a­

jące krążki (i substancya, z której zrobione są podstawki) je s t doskonałym izolatorem elektryczności; wówczas naboje krążków bę­

dą niezmienne. Skutkiem posiadania owych nabojów—ja k powiedziałby zwolennik teoryi

„działania na odległość”—krążki p rzy ciąg a­

j ą się wzajemnie w danej odległości z pewną siłą, k tó rą można łatwo zmierzyć i gdyby tylko mogły się swobodnie poruszać, zbliży­

łyby się wzajemnie pod działaniem tej siły.

Powierzchnie stałego potencyału elektrycz­

nego są w naszym przypadku płaszczyznami równoległemi do krążków, linie zaś siły elek­

trycznej przebiegają w kierunkach prosto­

padłych do krążków. Linie t. zw. indukcyi elektrycznej, czyli przesunięcia elektrycznego (displacement), zlewają się w tym przypadku z liniam i sił. (Jestto słusznem dla każdego

(2)

WSZECHŚWIAT N r 3 6 . 562

ośrodka izotropowego; w k ry sz ta ła ch n ato ­ m iast kierunek indukcyi je s t wogóle różny od kierunku siły elektrycznej). W ielkość czyli natężenie siły elektrycznej E je s t dla wszystkich punktów, znajdujących się mię­

dzy krążkam i, jed n a i ta sam a, rów na się ona mianowicie różnicy potencyalów obu krążków, podzielonej przez ich o d leg ło ść:

E = ( V ,—V 2) : h. U kład krążków naelek- tryzow anych zaw iera pewną ilość energii elektrycznej, k tó rą możemy zamienić całko­

wicie na pracę m echaniczną, pozwalając krążkom (z możliwie m ałą szybkością) zbli­

żyć się wzajem nie i zetknąć się ze sobą, tak , żeby naboje ich, ja k to mówią, zobojętniły się wzajemnie. Otóż tę energią elektryczną, przypuśćmy T, możemy, zapomocą prostego rachunku, przedstaw ić w swosób d w o ja k i:

1) tak , jakgdyby siedliskiem je j były tylko powierzchnie krążków : T = ‘/ 2e(V, — V2) =

= l/2Sa(V 1— V2) , gdzie a je st gęstością po­

wierzchniową ładunku, S powierzchnią każ­

dego krążka; 2) tak, jakgdyby cała ta ener­

gia była rozm ieszczona w izolatorze, zaw ar­

tym między krążkam i (a więc w naszym przypadku w p o w ietrz u ): T = hS . —- E a,

oTC t. j. tak, jakgdyb y każdy cm 3 izolatora zawie­

ra ł ^ E 2 jednostek energii elektrycznej, albowiem h S je s t objętością izolatora, za­

w artego między krążkam i '). Skutkiem związ­

ków ilościowych, zachodzących między gęsto­

ścią ładunku a a siłą elektryczną E i między E a różnicą potencyałów w'zory te są zupeł­

nie identyczne. Pierwszy sposób p rz e d sta ­ wienia energii elektrycznej odpowiada jed nak hypotezie „działania na odległość” , drugi zaś—maxwellowskiej teoryi pośrednictw a izo­

la to ra zaw artego między k rą ż k a m i: w każ­

dej jednostce jego objętości uwięziona je s t ilość energii elektrycznej, proporcyonalna do kw adratu z natężenia siły elektrycznej.

Zgodnie z pierwszą teoryą energia elektrycz­

n a naszego u k ład u je s t skutkiem w zajem ne­

‘) W zór drugi je s t identyczny z pierw szym , albow iem gęsto ść ładunku a równa się zaś

4.7T V ,— V, równa się E h, t. j . iloczynow i z n a tęże­

nia siły elektrycznej i od ległości krążków .

j go „działania n a odległość” według praw a I. odwrotnych kw adratów każdej pary „cząstek i elektrycznych”, z których jed n a znajduje się ' na powierzchni k rążk a A , d ru g a —na po­

wierzchni k rążka B, izolator zaś ma tu zna­

czenie zupełnie podrzędne, niepozwalając połączyć się elektrycznościom róźnoimien- nym, tak, że rzeczywiście całe to znaczenie je st wyrażone w nazwie : izolator == odosob- niacz. T eoryą F a ra d a y a i M axwella n ato ­ m iast przypisuje ca łą energią elektryczną ośrodkowi, dzielącemu k r ą ż k i: ośrodek ten, czyli dielektryk, je s t spolaryzowany, znajdu­

je się w pewnym wymuszonym stanie napię­

cia, wszędzie gdzie tylko działa siła elek­

tryczna; „elektryzując” krążki, wprawiamy właśnie dielektryk w ten stan napięcia i stan ten pozostaje niezmiennym, dopóki nie roz­

broimy u kładu częściowo lub całkowicie.

E n erg ia elektryczna nie je st niczem innem ja k tylko energią odkształceń elastycznych ośrodka. W chwili rozbrojenia zupełnego ośrodek dielektryczny w raca do stanu n o r­

m alnego, obojętnego, wyzwalając całkowicie swą energią elektryczną, np. w postaci p r a ­ cy mechanicznej, podobnie ja k stru n a nap ię­

t a w chwili powrotu do swego stan u n a tu ­ ralnego.

W edług rachunku M axwella ') stan ten wymuszony środka elektrycznego ta k się p rz e d sta w ia : w każdym punkcie ośrodka, w którym tylko siła elektryczna E je s t różną od zera, mam y napięcie czyli ciśnienie ujem ­ ne w kierunku linii i siły elektrycznej równe

K E 2 na 1 cm2 i również wielkie ciśnienie 8jt

(dodatnie) we wszystkich kierunkach p ro sto ­ padłych do tej linii; K je s t t. zw. współczyn­

nikiem dielektrycznym danego ośrodka, któ ­ ry dla „próżni”, t. j. dla wolnego eteru światłonośnego przyjm ujem y za równy je d ­ ności; dla pow ietrza w zwykłych warunkach mamy również K = 1 z dosyć dobrem p rzy ­ bliżeniem. W rozważanym więc przypadku szczególnym ośrodek dielektryczny (powie­

trze) je s t napięty wszędzie, między k rą ż k a ­ mi, w kierunku prostopadłym do krążków i doznaje ciśnienia we wszystkich kierunkach

') E le c tr ic iły and Magnetisra. Tom I, r o z ­ dział V.

(3)

N r 36. WSZECHSWIAT. 563 równoległych do płaszczyzn krążków. Oto

obraz tego układu ciśnień i napięć : jeżeli przytwierdzim y pęczek ru rek kauczukowych jednem i końcami do wewnętrznej powierzch­

ni krążka A , drugiem i zaś do wewnętrznej powierzchni krążka B i oddalimy krążki te od siebie, rurki będą w kierunku podłużnym napięte i będą sta ra ły się skrócić i zgrubieć jednocześnie, wskutek czego będą one wy- j wierały na siebie ciśnienia boczne. G dy­

byśmy ru rek tych napiętych nie widzieli, lecz same tylko krążki, moglibyśmy i w tym przypadku sądzić, źe krążki przyciągają się

„na odległość”, podczas gdy w istocie cala energia układu je s t tu taj całkowicie zależna od ru rek kauczukowych napiętych. W ed łu g tejże teoryi M axwella (loco citato) każda po­

wierzchnia „naelektryzow ana” doznaje też napięcia, czyli ciśnienia ujem nego, w kierun­

ku normalnym, które (na 1 cm2) równa się gęstości powierzchniowej elektryczności, po­

mnożonej przez średnią arytm etyczną sił elektrycznych, działających normalnie w d a­

nym punkcie powierzchni po obu jej s tro ­ nach; skutkiem tego ciśnienia ujemnego roz- dyma się np. naelektryzow ana bańka m ydla­

na. N a podstawie powyższego twierdzenia możemy określić „nabój elektryczny” po­

wierzchni zapomocą pojęć czysto m echanicz­

nych.

Widzieliśmy wyżej, źe ze względów m ate­

matycznych obie teorye : „działania na od­

ległość” i pośrednictw a śro d k a dielektrycz­

nego zarówno dobrze z d a ją spraw ę z energii elektrycznej układu krążków, tak , że wybór dotychczas byłby jeszcze zupełnie dowolnym.

Jeżeli jed n ak zastąpim y warstwę powietrza, zaw artą między krążkam i A i B naszego kondensatora, przez w arstw ę szkła, laku, gutaperki, ebonitu i t. d., zobaczymy, źe przy tej samej wartości siły elektrycznej E i tej samej odległości krążków energia układu będzie m iała różne wartości dla tych różnych ośrodków dielektrycznych, podobnie ja k po­

jemność kondensatora, t. j. iloraz z naboju i odpowiedniej różnicy potencyalów obu krążków. Stosunek pojemności kondensato­

ra , odpowiadającej jakiem ukolw iek ośrodko­

wi, wypełniającem u przestrzeń między k rą ż ­ kam i A , B, do pojemności tegoż kondensa­

to ra wypełnionego suchem powietrzem, n a­

zywa się pojem nością indukcyjną właściwą,

czyli współczynnikiem dielektrycznym, K , tego ośrodka; jestto s ta ła właściwa, k tó rą wyraża się w elektrostatyce przez liczbę nie- mianowaną, przyjm ując dla powietrza, a w ła­

ściwie dla t. zw. próżni, to je s t dla eteru wolnego K = 1. Wówczas dla wszystkich dotychczas zbadanych substancyj współczyn­

nik K je s t większym od jedności; wynosi on np. dla benzolu 2,23, dla różnych gatunków szkła od 6 do 8, dla czystej wody około 80 i t. d. Otóż, ten już wzgląd jedynie, że współczynnik dielektryczny m a różne w a r­

tości dla różnych ośrodków, że pojemność kondensatora zależy bardzo istotnie od n a ­ tu ry ośrodka, przemawia na korzyść teoryi pośrednictwa ośrodka dielektrycznego, k tóra zgadza się też bardziej ze zwykłemi formami naszego doświadczenia codziennego, niż teo- rya działania na odległość. Czytelnik wie jed n ak oprócz tego, że pierw sza z tych teo- ryj, teoryą M axwella, w nowszych czasach doznała, że ta k powiem, m oralnego p o p ar­

cia w bezpośredniej obserwacyi wyżej wspom­

nianych napięć i ciśnień w izolatorach płyn­

nych i stałych, jakoteż w znakomitych do ­ świadczeniach H e rtz a , bądźto pośrednio, bądź bezpośrednio.

To, cośmy wyżej powiedzieli o polu elek- trycznem , zaw artem między płytam i konden­

satora, dotyczy również jakiegokolwiekbądź pola elektrycznego, którego linie siły nie są proste lecz j aknaj dowolniej ukształtow ane : energią elektrostatyczną, odpowiadającą ist­

nieniu jakiegokolwiek uk ład u ciał naelektry- zowanych, przypisujemy zawsze ośrodkowi dielektrycznemu, dokładniej mówiąc, zbioro­

wi wszystkich tych elementów przestrzeni, w których wypadkowa siła elektryczna E je s t różną od zera. Również w tym ogólnym przypadku energia elektryczna, obliczona na jednostkę objętości wpewnem miejscu, rów na się - E 2, jeżeli współczynnik dielektrycz-

OTU

ny ośrodka rów na się w temże miejscu K ; tu taj także mamy napięcie równe —0 - E 2 na

OTC 1 cm2 wzdłuż linij sił i również wielkie ciśnie­

nie w kierunkach prostopadłych do linii siły, tak że dielektryk składa się jak b y z ru rek napiętych, które cisną n a siebie i sta ra ją się wzajemnie odepchnąć w kierunkach bocz­

nych. Energia, zaw arta w 1 cm3 w pewnem

(4)

564 WSZECHSWIAT N r 36.

miejscu pola, równa się liczebnie ciśnieniu lub napięciu wywieranemu w temże m iejscu na jed nostkę powierzchni ( l e w 2) rów noległą, albo też prostopadłą do kierunku linii siły.

Linie więc siły elektrycznej, k tóre według teoryi „działania na odległość” były tylko utworami czysto geom etrycznem i, posiadają obecnie realność fizyczną, podobnie ja k np.

ru rk i prądu lub linije wirowe w cieczy, o bda­

rzonej ruchem statecznym .

Powyżej rozważaliśmy pole czysto elek ­ tryczne, t. j. przestrzeń, w której działają wyłącznie siły elektryczne E . Jeżeli jed n ak wprowadzimy do rozważanej przestrzeni m a­

gnes lub dowolny układ magnesów, w każdym punkcie pola będziemy też mieli pewną siłę m agnetyczną, wogóle różną od zera, dajm y na to H . U kład magnesów, w jakikolw iek spo­

sób rozmieszczonych posiada pewną energią m agnetyczną, którą, podobnie ja k poprzed­

nio energ ią elektryczną, możemy wyrazić w dwojaki sposób, a mianowicie ; 1) jako poteneyalną energią wzajemnego ,,działania na odległość” , według praw a odwrotnych kw adratów , każdej p ary cząstek m agnetycz­

nych, cząstek t. zw. „m ateryi m agnetycznej”

(rozważając każdy biegun oddzielnie), albo też 2) jak o energią uk ład u napięć i ciśnień nietylko w samych m agnesach ale też i w ca­

łym otaczającym je dielektryku. Inaczej mówiąc : w pierwszym sposobie przedstaw ie­

nia ilościowej strony zjawisk wyrazem m a te ­ m atycznym całkow itej energii m agnetycznej je s t pewna całk a lub sum a ro z p o sta rta wy­

łącznie na te elem enty (cząsteczki) przestrze­

ni, które są wypełnione „m ateryą m agnetycz­

n ą ”, w drugim z a ś—całk a czyli sum a rozpo­

s ta rta na całe pole m agnetyczne, gdziekol­

wiek tylko siła m agnetyczna, H , różną je s t od zera. Przez każdy pun k t pola magne.- tycznego możemy, podobnie ja k przez każdy punkt pola elektrycznego, poprowadzić linią, w ogólności krzywą, k tó ra w każdym swym punkcie posiada kierunek siły m agnetycznej wypadkowej; w polu czysto m agnetycznem niezmiennem w czasie linie te siły m ag n e­

tycznej przecinają wszystkie powierzchnie stałego poteneyału magnetycznego pod k ą ­ tam i prostem i. Oczywiście pole całe je s t już jed n ak zupełnie scharakteryzow ane przez k sz ta łt i przebieg linij m agnetycznych i przez wielkość czyli natężenie siły m agnetycznej H

w każdym punkcie (zobaczymy wkrótce, ja k zapomocą linij tych można wyrazić nietylko kierunek ale też i natężenie siły w każdym punkcie pola). Otóż M axwell i w tym przy­

padku dowiódł, że m ożna zdać sprawę z ca­

łej enrgii, za k ład ając, że energia rozmiesz­

czona je s t w całem polu tak, że na jednostkę objętości w jakiem kolw iek miejscu przypada

—^ —jednostek energii m agnetycznej, jeżeli H je st wypadkową siłą m agnetyczną, [j, zaś wartością t. zw. właściwej pojemności in­

dukcyjnej m agnetycznej ośrodka w danym punkcie i jeżeli ośrodek je s t izotropowy pod względem magnetycznym. D la krótkości bę­

dziemy ilość tę [i, nazywali współczynnikiem m agnetycznym ') ośrodka. Znaczenie jego je s t zupełnie analogiczne ze znaczeniem współczynnika dyelektrycznego K , mianowi­

cie ze względu n a wzory w yrażające gęstość energii. Możemy też dać określenie wspólne dla obu tych współczynników właściwych : W yobraźm y sobie w t. zw. próżni, t. j. w ete­

rze wolnym, jakiekolwiek pole (m agnetyczne lub elektryczne); jeżeli wprowadzimy do p o ­ la tego bryłę jakiejkolwiek substancyi S, linie siły odkształcą się wogóle w każdym punkcie pola, a w tych punktach, w których przenikają z eteru do w nętrza bryły S, do­

znają one nagłej zmiany kierunku, t. j. zo­

stan ą załam ane; otóż, jeżeli w danym pun k­

cie jakim kolwiek powierzchni ograniczającej bryłę S „k ąt p ad a n ia” linii siły je st (3, „kąt załam an ia” zaś a wówczas nazywamy stosu­

nek tejy. : tg$ współczynnikiem m agnetycznym [). albo też współczynnikiem dielektrycznym

| K substancyi S (p a trz fig. 1) zależnie od tego, czy mowa je s t o polu magnetycznem, I czy też elektrycznem. W edług tego określe-

j n ia mamy dla eteru wolnego zarówno [x — 1

j jak oteż K = 1 . Powiedzieliśmy ju ż wyżej, źe współczynnik dielektryczny K je s t dla

| wszystkich znanych dotychczas środków więk- J szy niź dla eteru wolnego. N ie dotyczy to je d n a k współczynnika m agnetycznego [x;

współczynnik ten bowiem je st dla pewnych substancyj mniejszym od jedności, dla innycb

') Sir W iliam Thomson nazyw ał w sp ó łczy n ­ nik ij, przenikliw ością (perm eability) m agne­

tyczną.

(5)

N r 3 6 . WSZECHSWIAT 5 6 5 znowu większym od jedności. D la wszyst­

kich jed n ak zbadanych dotychczas substan- cyj jest on większy od zera. Substancye, dla których [Ł > 1, nazywają się param agne- tycznemi, substancye zaś, dla których je st [i ■< 1, nazyw ają się diamagnetycznemi.

Tlen i roztwory soli żelaznych są np. p a ra ­ magnetyczne, podczas gdy woda i bizm ut są substancyami diam agnetycznem i. W ogóle dla wszystkich prawie substancyj lotnych, ciekłych i gazowych w artość współczynnika magnetycznego bardzo nieznacznie tylko róż­

ni się od jedności (podczas gdy skala w arto­

ści współczynnika dielektrycznego K jest bardzo obszerną); tylko dla różnych g atu n ­ ków żelaza i stali i pewnych gatunków rudy żelaznej współczynnik jj. je s t bardzo wiel­

kim. Z takich substancyj sk ła d a ją się też nasze „m agnesy”; zjaw iska wewnątrz nich

Fig. 1.

zachodzące nie są bynajmniej zasadniczo, jakościowo różne od zjawisk w otaczającem je powietrzu lub innym dielektryku, w któ­

rym również rozciąga się pole magnetyczne;

różnica je s t natom iast czysto ilościową; ze względu na wysoką wartość współczynnika [J, substancya m agnesu zaw iera w objętości względnie m ałej i przy względnie m ałej w ar­

tości siły m agnetycznej wielką ilość energii magnetycznej; gęstość energii magnetycznej je s t bowiem w każdej substancyi równą - J**—H 2, gdzie a je st odpowiednią wartością

o 7 T

współczynnika m agnetycznego.

Iloraz siły magnetycznej H przez współ­

czynnik m agnetyczny [A nazywa się indukcyą m agnetyczną na 1 cm 2 w danem miejscu po­

la, podobnie j a k —^ —E nazywa się przesu­

nięciem elektrycznem lub indukcyą elektrycz­

ną, również n a 1 cm2 obliczoną. L inia, któ ­

ra w każdym swym punkcie wskazuje kieru­

nek indukcyi (magnetycznej albo elektrycz­

nej) nazywa się linią indukcyjną (m agne­

tyczną albo elektryczną). W ośrodkach izo­

tropowych linie indukcyjne zlewają się z liniami siły. Jeżeli przez każdy punkt dowolnej krzywej zamkniętej c (fig. 2) popro­

wadzimy linią indukcyjną, otrzym am y t. zw.

rurk ę indukcyjną. Ponieważ ściany ru rk i takiej są utworzone z linij indukcyjnych, przeto indukcyą dla wszystkich przekrojów poprzecznych jednej i tej samej ru rk i je s t jedn ą i tą sam ą; indukcyą bowiem odbywa się tylko wzdłuż tych linij. R u rk ą induk­

cyjną jednostkow ą je st ru rk a tak a, w której indukcyą przez każdy je j przekrój poprzecz­

ny równa się jedności. Liczba więc ru rek jednostkowych, przeszywających powierzch­

nię 1 cm 2 w jakiem kolwiek miejscu pola daje nam wielkość indukcyi w tem miejscu; dzie-

| ląc wielkość tę przez współczynnik m agne-

F ig . 2.

tyczny , albo przez —- ■ , otrzym ujem y wielkość siły magnetycznej H albo siły elek trycznej E . Część ru rki indukcyjnej j e d ­ nostkowej zaw arta między dwiema następu- jącem i po sobie powierzchniami stałego po- tencyału (o różnicy potencyałów równej je d ­ ności) nazywa się, według M axwella, kom ór­

ką jednostkową. K ażd a kom órka elektryczna zawiera */2 jednostki energii elektrycznej, każda zaś kom órka m agnetyczna —^■— jed -

8tc

nostki energii m agnetycznej.

Maxwell obliczył dla pola magnetycznego, podobnie ja k dla pola elektrycznego, że wzdłuż każdej linii siły czynnem je s t napię­

cie, wynoszące —j ^ H 2 n a 1 cm 2 i również

o 7 U

wielkie ciśnienie we wszystkich kierunkach prostopadłych do linii siły, jeżeli tylko dany ośrodek, w którym pole m agnetyczne się znajduje, je st izotropowym ze względu n a

(6)

566 WSZECHSWIAT. Ni- 36 skutki sił magnetycznych, t. j. jeżeli współ­

czynnik m agnetyczny |J. je s t jednakow ym dla wszystkich możliwych kierunków d ziałania siły. (D la ośrodków krystalicznych układ napięć i ciśnień je st nieco zawilszym). M a ­ tem atyczne te przepowiednie M axw ella zo­

stały też istotnie sprawdzone zapomocą do­

świadczeń konkretnych.

(C. d. nast.J.

D r L u d w ik Silberstein.

OZDOBY Z OWADÓW.

Używanie do ozdoby pięknych przedm io­

tów naturalnych, bardzo rozpowszechnione u ludzi pierw otnych, zmniejsza się z postę­

pem cywilizacyi. Miejsce prawdziwych kw ia­

tów, owadów i muszli zajm ują kwiaty sztucz­

ne, wyroby ze złota i drogich kamieni, tylko jedne pióra ptasie, niemożliwe do naślado­

w ania lub zastąpienia, nie tra c ą na w arto ­ ści. D ążenie do strojenia się w cudze piórka prowadzi do szybkiego wytępienia wielu pięknych stworzeń, przedewszystkiem p ta ­ ków rajskich. W szelkie środki zastępcze byłyby pożądane, a najłatw iej by je było znaleźć wśród owadów. Jed n a k że z jednej strony piękność owadów m ało je st znana, z drugiej zaś silne uprzedzenia i przesądy sprzeciw iają się ich używaniu. W ogóle od klejnotów w ym agają trw ałości oraz ceny, dostępnej jedynie dla wybranych. P rócz piękności, ozdoby powinny przedstaw iać rz e ­ czywistą wartość i głosić każdem u, że ich posiadacz je s t człowiekiem m ajętnym , mo­

gącym poświęcić wiele na przyozdobienie siebie i swego ubrania. Człowiek cywilizo­

wany dochodzi w swych zapatryw aniach na w artość klejnotów do śmieszności. G ardzi on strojem rybaczek weneckich, sporządzo­

nym z muszli Trochus adriaticus, dlatego tylko, że obok niezrównanej piękności je s t bardzo tani.

Ludzie, żyjący w stanie n atu ry , wolni są ad tych przesądów. S ta ra ją się tylko o uwy­

datnienie i podniesienie piękności swego cia­

ła i w ybierają najprostsze w tym celu p rz ed ­

mioty z otaczającego św iata : pióra, świeże kwiaty, puszyste ogony zwierząt, połyskują­

ce owady i czerwone ja k korale nasiona, muszle a naw et zęby. N iektórzy fizyologo- wie utrzym ują, źe najpiękniejsze je st ciało bez żadnych ozdób. H istorya jednak dowo­

dzi czego innego. Od najdawniejszych cza­

sów, zarówno mężczyzni ja k i kobiety zn a j­

dowali, źe niektóre części ciała, ja k głowa, uszy, szyja, ram iona i palce wym agają ozdób, podnoszących piękność skóry i wło­

sów, oraz dodających wdzięku ruchom.

K sięg a H en och a opowiada, ja k aniołowie zstąpili z nieba, przynosząc kobietom złoto i drogie kam ienie, w starożytnej poezyi i m a­

larstw ie widzimy trytony i nereidy wypły­

wające z głębin z perłam i i koralam i dla A m fitryty. H e ra , chcąc oczarować Zeusa, pożycza od A frodyty p ask a piękności, a i pół­

nocna bogini miłości lu b iła ozdoby, ja k świad­

czy jej przydomek, M englada. R ozkopując groby naszych przodków, znajdujem y obok ozdób ze zło ta i bronzu, paciorki bu rszty ­ nowe, przedziurawione kam yki i zęby, muszle i połupaną perłow ą macicę, które tylko w części pochodziły z rozwiniętego handlu zamiennego z północą i południem . Jeżeli nie znajdujemy więcej naturalnych ozdób, to tylko dlatego, że były one przeważnie nie­

trw ałe. M ożemy być pewni, że mieszkańcy północy, podobnie ja k dzieci południa, nie gardzili pióram i i owadami. D o dziś jesz­

cze przetrw ały liczne ślady tych upodobań.

Indyanie nad Rio N apo robią sobie n a ­ szyjniki z u d a tam tejszego wielkiego złotaw ca

F ig. 1. Indyjski łańcuch na szyję z ud owadu C hrysophora, w ielk. na*-.

(Chryzophora), mieniące się wspaniale w od­

cieniu złotym i szmaragdowo-zielonym, a L a- treille opowiada, że w niektórych okolicach F ran cy i w yrab iają podobne naszyjniki z po­

(7)

N r 36. WSZECHSWIAT 667 spolitego owada, krówki wiosennej (G eotru-

pes vernalis).

Między chrząszczami egzotycznemi spo­

tykamy ta k piękne gatunki, że perły i k a­

mienie drogie ustępują im co do świetności barw.

Pewne grupy, ja k np. złotawce, Cetonidae, odznaczają się rodzajem polewy napółprze- zroczystej szmaragdowo-zielonej, brunatnej, ognisto-czerwonej lub błękitnej, k tó ra przy każdem poruszeniu głowy zmienia odcienie, a czasem wydaje wewnętrzny ogień, nie d a­

jący się porównać z blaskiem ładnego dro­

giego kam ienia.

N a Filipinach używają na ozdoby z C eto­

nidae Coryphocera M ac L eayi, a i kolonie niemieckie w A fryce mogłyby dostarczyć do­

syć przedstawicieli rodziny C etonidae, zdol­

nych n a klejnoty.

W Am eryce środkowej żyje kilka g a tu n ­ ków rodzaju Plusiotis, zbliżonego do naszych chrabąszczy. Plusiotis w ygląda jakby zro­

biony z polerowanego zło ta lub srebra, przyczem niektóre g atunki m ają jeszcze barwne pręgi.

F a b ry k i sztucznych kwiatów sprow adzają obecnie z F ran cy i w wielkich ilościach d rob­

nego chrząszcza H oplia coerulea, pokrewne-

F ig. 2. H oplia coerulea, chrząszczyk na sztucznym kw iecie.

go naszym czerwczykom czyli chrabąszczom czerwcowym. G rzbiet tego chrząszcza jest pokryty łuseczkami, ja k ze skrzydeł m oty­

lich, połyskującemi niby błękitny atłas.

Ł adnie odbija błękitny owad od czerwo­

nych lub żółtych kwiatów, szkoda tylko, że łuseczki niszczą się przez tarcie i wpływy powietrza.

Do kwiatów na kapeluszach, które muszą znosić więcej szkodliwych wpływów, stosow­

niejsze są pewne chrząszczyki z okrągłym ,

sklepionym grzbietem , ja k nasze złotki, Chrysomelidae.

Jeszcze trw alsze są niektóre duże okrąg- ławe gatunki Chrysochus i Eum olpus z A m e­

ryki południowej, z których ciała, zabarw io­

nego metalicznie na zielono, ognisto lub nie­

biesko, robią w Brazylii, P e ru i A rgentynie naszyjniki naw lekając je naprzem ian ze szklanemi paciorkam i. Takie korale m ają rozmiary orzechów laskowych. G atunki Desm onota z grupy chrząszczy tarczowatych (Cassidae) m ają tarczę metalicznie zieloną, z czerwono-złotym brzegiem, pięknie kropko­

w aną i służą do ozdoby szpilek.

B ardzo ładne są Corynomalus P arry s, Crioceris gennua i inne, żywe krople rosy, które tęczowy blask chroni przed ptakam i owadożernemi, biorącem i je za prawdziwą rosę.

R odzina bogatków, B uprestidae, m a skrzyd­

ła tw arde i trw ałe, o barwach tęczy, często kropkowane lub powyrzeźbiane z matowym połyskiem zielonym lub ognistym, a często z pręgam i innego koloru lub gładkiemi.

Indyanie A m eryki południowej robią z po­

obrywanych skrzydeł tych owadów wraz z piórami, futrem , pstrem i muszlami, ła d ­ ne kutasy i frendzle, którem i zdobią swoje świąteczne stroje.

F ig. 3. Ozdoby z pokryw skrzydłowych bogatków (B uprestidae).

Damy chińskie ozdabiają suknie skrzyd­

łam i chrząszcza Chrysochroa v itta ta . O d­

dzielne prawo określa ile szeregów skrzydeł

(8)

5 6 8 W3ZECHSW1AT N r 36.

wolno nosić, podług różnych stopni społecz­

nych.

N ajw yżej stojące dam y naszyw ają suknie sześć razy, następne pięć i t. d., aż do je d ­ nego razu.

Jub ilerzy z K a lk u ty , M adrasu i innych większych m iast Indyi zaczęli oprawiać takie chrząszcze w złoto i srebro.

Czasem w praw iają je w cienki filigran o dużych oczkach, niekiedy dodają spód cia­

ła, nogi i m acki ze złota, ta k źe tylko grzbiet w ystaje z oprawy. W taki sposób opraw iają np. C hrysochroa ocellata, piękny gatu nek złoto-zielony z żółtemi i miedzianemi połys-

kującem i plam am i.

F ig. 4. C hrząszcze ozdobne, używ ane ja k o k o lczy k i i ja k o szp ilk i.

1 i 2 — E ntim us im perialis i Chrysochroa ocella­

ta (kolczyki); 3 — B ardrius sp ., 4 — D esm onata sp. (szp ilk a i broszka), w ielk . nat.

Równie dobrze n ad ają się do oprawy z po­

wodu okrągłej budowy ciała i większej trw a ­ łości słoniki czyli noski. Pokryw y ich skrzy­

deł i wogóle pokrycie c iała je s t ta k tw arde, że ptaki nie mogą ich zgnieść, a zbieracz musi używać hartow anych szpilek do prze­

b ijania ich. Przedstaw icielem takich owa­

dów je s t g atunek E ntim u s z A m eryki p o ­ łudniow ej, m ający czarny grzbiet, o row kach bliżej lub dalej ułożonych, wysłanych różno- barw nem i błyszczącemi łuseczkami. Chcąc wyzyskać cały urok tego widoku należy im się przyglądać przez lupę w blasku słońca.

W pewnych latach chrząszcze Entim us wy­

stęp u ją w B razylii w takiej ilości, że gałęzie czułków i akacyj uginają się pod ich cięża­

rem i m ożna je strząsać ja k u nas c h ra­

bąszcze. T akim sposobem w prześlicznych ozdobach, jak ie z nich w yrabiają, tylko oprawa kosztuje, drogi kamień zaś je s t bez­

płatn ym dodatkiem .

G atun ek B aridius je s t drobny, m a połysk najświetniejszego szafiru i rubinu, a przytem ciało tak tw arde, że bywa czasem trwalszy od złotej oprawy. Szczególniej pięknie błysz­

czy w większej ilości na rozetach, dyademach i obramowaniu wachlarzy.

P odrodzina Pachyrhyncheae przedstaw ia na czarnem , błyszczącem tle plamy, linie i figury barwy różnych drogich kamieni.

Z b ierając je, trze b a unikać naśladowców, bo chrząszcze, szarańcze i czerwie naśladują k ształty i ozdoby Pachyrhyncheae, które tw ardość skorupy broni od napaści ptaków i innych owadożernych. Naśladowcy jednak m ają pokrywę miękką.

P rócz chrząszczy inne jeszcze owady d o ­ starczają ozdób. M ieszkańcy A fryki połu d­

niowej szukają w gniazdach mrówek i term i- tów drobnych, żółtawych pereł, o odcieniu złoto-miedzianym, które są, według L . Guil- dinga, tułowiam i czerwców (M argarodes formicarius), które służą mrówkom za krowy.

W śród pszczół, much, ważek i motyli spo­

tykam y wiele latający ch drogich kamieni, zbyt nietrw ałych jed n ak , aby m ogły być użyte.

P . G. P arri8 podał myśl, żeby naklejać skrzydła motyle n a atłasie zapomocą bez­

barw nego lakieru, a potem przyczepiać do tułowi ze złota lub srebra.

Praw odaw cy mody spełniliby dobry czyn, zw racając gu st pań w tym kierunku, żeby uwolnić od zagłady biedne ptaki, a zastąpić je chrząszczam i i motylami, któ reb y przy większem zapotrzebow aniu dały się z łatw o­

ścią hodować.

Owady lepiej się stosują do sztucznych kwiatów, strojących kapelusze i mieszkania, a trudno sobie wyobrazić coś piękniejszego od motyli M orphidae i N ym phalidae A m ery­

ki południowej. Dochodzą one wielkości ptaków i posiadają ta k świetne g ry barw, źe; ja k niektórzy badacze utrzym ują, czarują i olśniewają niemi napastników.

Ci, którzy nie znają cudnych barw i b las­

ków owadów, m ogą uważać zrazu za b a rb a ­ rzyństw o przystrajan ie się trupam i owadów, ale ci, co je widzieli w gustownej oprawie,

(9)

N r 36. WSZECHSW1AT. 5 6 9 jako broszki, kolczyki, szpilki, naszyjniki,

ozdoby na wachlarzach, muszą przyznać, że takich klejnotów nie powstydzi się żadna królowa. N ależałoby tylko poumieszczać ozdoby z owadów na wystawach m odystek i jubilerów, ażeby im zbyt zapewnić.

N a wystawie powszechnej w W iedniu (1874) ukazała się poraź pierwszy szafka z brazylijskiem i klejnotam i z owadów; w kil­

k a dni cała zawartość szafki została rozku- piona prawie wyłącznie przez arcyksiężne, książąt i hrabiów. B ankierzy i bogaci miesz­

czanie nie mogli się zdecydować na kupno znikomych choć pięknych klejnotów.

W obec powyższych faktów niemożna się opędzić uwadze, że człowiek pierwotny oka­

zuje więcej sm aku niż cywilizowany.

Meksykanie wynaleźli kilka szkarłatnych roślin (E uphorbia fulgens i E . splendens), które ślicznie p rz y stra ja ją ich czarne włosy i nie w iędną przez całą noc balową. Miesz­

kanki A m eryki południowej u b ierają się w sznury koralowych paciorków z rośliny groszkowej (A brus precatorius) i innych n a­

sion, które się ta k podobały Darwinowi, że w czterdzieści la t później prosił swego przy­

jaciela w B razylii o przysłanie takiego n a­

szyjnika dla córki.

M eksykanki ro b ią z drobnych chrząszczy sprzączki, uk ład ają z nich litery na powin- szowaniach, wyszywają niemi przykrycia na ołtarze i t. d. Pomysłowości ich dowodzi używanie do p rzy brania głowy świecących chrząszczy. D uże g atunki Pyrophorus, E la- teridae, zawinięte w cienką gazę i noszone na głowie d a ją wprawdzie silniejsze światło niż zwykłe robaczki świętojańskie, ale in- dyanki i temi nie gardzą. U k ład a ją je na gładko zaczesanych włosach i pokryw ają cienką siatką czerwoną lub niebieską o du ­ żych oczkach.

B aletnice, noszące lam pki żarowe n a wło­

sach i u pasa, naśladują tylko tancerki in­

dyjskie, które zapożyczają swych latarek od państw a owadów.

(P rom etheu3, n-r 3 6 7 , 1 8 9 6 r.) Z.

s.

Przyrząd do zapalania płomieni gazowych.

W spółzawodnictwo ze światłem elektrycz- nem, a wreszcie poprostu dążenie do wygody kazało oddawna technikom poszukiwać śro d ­ ków, ułatw iających zapalanie lam p gazo­

wych bez pomocy zapałki, płomienia spirytu­

sowego i t. p oraz nieodłączonej obsługi.

W tym kierunku wiele było pomysłów, cza­

sem bardzo dowcipnych, udatnych w m niej­

szym lub większym stopniu, z których więk­

szość opierała się na zapalaniu od iskry indukcyjnej, na ciśnieniu gazu oświetlające­

go, powietrza, n a własności żarzenia się p la­

tyny gąbczastej w strum ieniu wodoru i t. p.;

najczęściej były to przyrządy skomplikowa­

ne, kosztowne i psujące się łatwo. Obecnie opiszemy przyrząd prosty, dowcipny i zdaje się, dobrze funkcyonujący, ja k o tem tw ier­

dzą praw ie jednomyślnie głosy poważne.

Z asadę przyrządu i działanie najłatw iej zro­

zumiemy przy pomocy schematycznego ry ­ sunku w powiększonych wymiarach (fig. 1).

W entyl v zam yka główny przewód do gazu, pozostawia zato otworem przewód mniejszy do płomyka zapalającego; figura przedstaw ia właśnie przyrząd na chwilę przed zapaleniem tego płomyczka. Gdy otworzono k ran, gaz przedostaje się wzdłuż d rążk a h i drążk a s w górę do małego palnika nalewo, wypływa więc i rozżarza kulkę z z odpowiednio przy­

gotowanej platyny gąbczastej. Skutkiem tego cienki drucik platynowy, wychodzący z gąbki platynowej i spuszczający się do p al­

nika, rozżarza się do białości i zapala gaz.

W dawniejszych przyrządach gąbka platy­

nowa zanurzona była wprost w strum ieniu gazu, skutkiem tego przez częste żarzenie stap iała się i w krótce tra c iła swoję zdolność.

W przyrządzie tu opisanym na kulkę biorą ciało porowate, najlepiej tak zwaną piankę m orską surową, nasycają j ą chlornikiem platyny i ogrzewają w strum ieniu wodoru lub gazu oświetlającego w tem peraturze po­

niżej 100° O; platyna się red uk uje i w p o sta­

ci nader rozdrobnionej osadza; nareszcie kulka tak przygotow ana nie ogrzewa się

(10)

570 WSZECHŚWIAT. N r 36.

wprost, ale przenosi tylko ciepło n a drucik platynowy, od którego dopiero zapala się strum ień gazu. W ten sposób działanie je s t pewniejsze i trwalsze. T ak pow stały płom y­

czek rozgrzew a znajdujący się obok d ru t platynowy / , który w ydłuża się i przez to powoduje ucisk sprężyny, widocznej na ry ­ sunku i z kolei rzeczy, cisnącej na drążek s;

ruch tego ostatniego zapomocą okrągłego drążk a li przenosi się na wentyl v, który opada i wypuszcza gaz z głównego palnika.

T eraz strum ień gazu zap ala się od powyż-

F ig . 1. Schem at p rzyrząd u w pow iększeniu.

szego palniczka i rozgrzew a bardziej d ru t / , który wydłuża się jeszcze bardziej i pociąga nadół wentyl v, aż do zetknięcia ze ścianka­

mi otworu, k tóre przeryw a dopływ gazu aż do ru rk i h. W taki sposób palniczek z a p a ­ lający przez czas palenia się głównego p a l­

n ik a—wszystko jedno jak ieg o —gaśnie. Z a ­ mknięcie przewodu zapalającego trw a do­

póty, dopóki pali się płom ień główny. Po zagaszeniu tegoż przez zakręcenie kran u, d ru t platynowy f stygnie, sk raca się, nanowo podnosi drążek s i wentyl v i, co za tem idzie,

[ zam yka główny przewód i otw iera boczny;

lecz ponieważ kran do gazu je s t zamknięty,

| gaz wypływać nie może i bezpieczeństwo je s t zupełne; p rzyrząd zatem wciąż je st do

F ig . 2 . W idok przyrządu (w ielk . nat ).

użytku gotowy. T u zauważymy, że oziębie­

nie, jakkolw iek je s t prędkie, wymaga jed n ak pewnego czasu, k ran u więc niemożna zaraz po zam knięciu otwierać, bo przewód główny może nie był jeszcze zupełnie zam knięty r

(11)

N r 36. WSZECHSWIAT. 571 a przewód zapalający wolny, mogłoby więc

zapalenie odbyć się z wybuchem.

Co do trw ałości kulki zapalającej, to pod tym względem istnieją już pewne dane, np.

d-r D rehschm idt, chemik berlińskich za k ła­

dów gazowych, zapewnia, że próbow ał tego zapalacza 30 do 40 razy dziennie w ciągu 30 dni zawsze z dobrym skutkiem i przez ten czas żadnej różnicy w zapalaniu nie mógł zauważyć; inni ręczą za 8 000 do 10000 razy.

W edług innych doświadczeń drobne ilości am oniaku i związków siarkowych, zaw arte w gazie oświetlającym, nie wyw ierają żadne­

go wpływu na działalność gąbki platynowej.

P rz y rz ą d daje się z łatwością nasadzać na każdy palnik gazowy zwyczajny i żarowy.

W Niemczech do eksploatacyi nowego wy­

nalazku zawiązało się oddzielne towarzystwo (D eutsche G asselbstziinden G esełlschaft), które opatentow ało go we wszystkich k ra ­ jach i wszystkie części przyrządu w yrabia we własnej fabryce z możliwą dokładnością i podług szablonów, co pozwala w razie zniszczenia pewnych części z łatw ością z a ­ stępować je nowemi.

N ie wiemy w tej chwili, ja k a będzie p rzy ­ szłość nowego wynalazku, czy przetrw a próbę czasu, jednakże twierdzić możemy, że przed- j staw ia się bardzo zachęcająco i kto wie, czy ] nie rozstrzyga ju ż dzisiaj kwestyi autom a­

tycznego zapalania la ta rń gazowych. Żresz- j

tą ja k we wszystkich spraw ach techniki, do­

piero doświadczenie i to dłuższe może o tem wszystkiem wyrokować.

8. St.

Dyluwialna roślina grzybieniowata.

Jakkolw iek zdawałoby się, że podobnie ja k większość zwierząt zamieszkujących E u ­ ropę środkową podczas okresów międzylo- dowcowych, wyginęła przed końcem okresu lodowego i rośliny współczesne z temi zwie­

rzętam i również należą do zaginionych, to jed n ak przekonano się, źe rośliny takie rosną i w dzisiejszych czasach. W ykazano, m iano­

wicie, źe S tra tio te s aloides był również roz­

powszechniony w dawniejszych czasach (dy

luwialnych), ja k i obecnie. Również rozpo­

wszechnione były w okresie trzeciorzędowym i dyluwialnym nasiona innej rośliny, znajdo­

wane w wielu miejscowościach w Europie.

W torfowiskach z okresów międzylodowco- wych w Bornholcie, L au en burgu nad E lbą, F ah re n k ru g u i K lingę, w pokładach wapien­

nych w Belzig, w piaskach dyluwialnych pod K openhagą i w dorzeczu górnego D niepru spotykano m ałe, jajow ate nasiona o bardzo tw ardej skorupie i niewielkiej pokryweczce lub po odpadnięciu jej, z otworkiem. Od­

da wna poznano, że te nasiona należą do ro ­ śliny pokrewnej naszym roślinom grzybienio- watym (Nympheaceae). Z początku nie upatryw ano podobieństwa do któregokolwiek z dzisiejszych gatunków i dlatego oznaczano

Brasenia purpurea.

j ą nazwą rodzajową H olopleura lub Croto- pleura. W ittm ack i W eb erb auer zauważyli, że nasiona H olopleura okazują niezwykłe po­

dobieństwo do nasion żyjącego rodzaju B ra ­ senia, należącego do rodziny Cabom beae, bardzo bliskiej, a właściwie stanowiącej pod­

dział rodziny grzybieniowatych (N ym phea­

ceae) i nasiona otrzym ały nazwę B rasenia V ictoria. W najnowszych czasach paleonto­

log szwedzki, G. A nderson, dowiódł w od­

dzielnej rozprawie, że nasiona te kopalne ze wszystkich miejscowości można uważać za odmiany jednego gatunku i że wszystkie różnice co do wielkości i k ształtu, spotykane wśród nasion kopalnych, można znaleźć w nasionach żyjącej obecnie B rasen ia p u r­

purea, źe zatem nasiona kopalne z okresu

(12)

572 W SZECHS WIAT. N r 36.

trzeciorzędowego i dyluwialnego mogą byó do tego gatun ku zaliczone. W E uropie nie rośnie dziś nigdzie B rasenia p u rp u rea, a n a ­ wet nigdzie nie znaleziono je j nasion, pocho­

dzących z czasów po zupełnem skończeniu ostatniego okresu lodowego. W A fryce spo­

tykamy tę roślinę grzybieniow atą na zachod­

nim brzegu w Angoli; w A m eryce pospolita je st w S tanach Zjednoczonych i na południu K a n ad y ,—w Azyi w Indyach wschodnich i Jap o n ii, w A u stralii ogranicza się jedynie do kilku miejsc w pobliżu A lp a u s tra ­ lijskich.

B rasenia purp u rea występuje już w okre­

sie trzeciorzędowym, je s t więc bardzo s ta rą rośliną pod względem geologicznym. W o kre­

sie dyluwialnym była, ja k się zdaje, bardzo rozpowszechniona w E uropie; najświeższe jej ślady spotykam y w w arstw ach, pochodzą­

cych z czasów między pierwszym a drugim okresem lodowym, w późniejszych w arstw ach znika zupełnie. M ożna zatem przyjąć, źe ostatni okres lodowy spowodował zupełne wyginięcie tej rośliny w Europie.

(P rom etheus, n -r 3 8 0 , 1 8 9 7 r.).

K R O N I K A N A U K O W A .

— K om eta d ’A rresta. Kom eta peryod yczn a, odkryta p rzez d 'A rresta d. 2 7 czerw ca 18 5 1 w gw iazdozbiorze R yb, a której czas obiegu do­

koła słońca w ynosi lat 6 , 7 , zo st ała obecnie do­

strzeżoną p rzez p . Perrine w obserwatoryum L icka, d. 2 8 czerw ca r. b. J estto najsłabsza ze znanych kom et peryodycznych, a uwagę astro­

nom ów zw raca dla osobliw ych zaw ikłań, jakim bieg jej ulega pod w pływ em Jow isza. Obecną jej drogę obliczył dokładnie p. L eveau z obser­

watoryum paryskiego, podając m ożność od szu ­ kania jej w każdej chw ili, co bez tej pom ocy byłoby trudne z pow odu nader słabego blasku kom ety.

S. K.

— W ęglik że la za składu F e3C, którego ist­

nienia dow iedli niedaw no tem u pp. M ylius i F or­

ster, otrzym any z o sta ł b ezpośrednio przez p o łą ­ czenie żela za z w ęglem . D okonał tego M oissan, który dow iódł zarazem , dlaczego p ołączen ie ta­

kie nie pow iodło się dawniej pom im o r o z p o r z ą ­

dzania tak energicznym środkiem, jakim je s t piec elektryczny. W ęglik żelaza odznacza się m ianowicie w łasnością, że tw orzy się w bardzo w ysokich tem peraturach, p rzy oziębieniu zaś do tem peratury krzepnięcia żelaza lanego rozkłada się. J estto osobliw sza w łasność, którą w szakże zw iązek ten d zieli z tlenkiem srebra i ozonem, które rów nież tw orzą się w tem peraturach bar­

dzo w ysokich, a stopniow o rozkładają się przy opadaniu tem peratury. W ęglik żelaza wówczas tylk o tw orzy się bezpośrednio w dużych ilościach, je ż e li zu p ełn ie czyste żelazo ogrzew a się do 3 0 0 0 ° z czystym w ęglem i następnie nagle o zię­

bia. Masa krystaliczna, pow stająca w tym cza ­ sie i składem swym odpow iadająca w zorowi F e3C, je s t identyczną z węglikiem stali dawniej ju ż otrzym anym i opisanym p rzez M yliusa i F o r ­

stera.

(Compt. rend.).

A . L.

— Do w y k ry w a n ia m ałych ilości tlenku w ęgla w pow ietrzu p. M ermet zaleca następujący czu­

ły , choć pow olnie d ziałający odczynnik; zastoso­

wanie go w celach hygienicznych m oże się okazać bardzo pożytecanem . Odczynnik ten składa się ze słabego roztw oru nadm anganianu potasu za­

k w aszonego kw asem azotnym ; roztw ór taki od­

barwia się od tlenku w ęgla, a odbarw ienie zo­

staje przyśpieszone, je ż e li dodamy nieco azotanu srebra. Jeżeli pow ietrze zaw iera y500 lub s/ioooo tlenku w ęgla, odbarwianie różow ego roz­

tw oru następuje w ciągu 1 do 2 4 godzin. P rzy ­ rząd za się roztw ór azotanu srebra (2 do 3 g na 1 litr w ody dystylowanej) i roztwór nadmanga­

nianu potasu w ten sposób, że litr w ody d y sty ­ lowanej zagotow uje się z kilku kroplam i kw asu azotnego i kroplam i dodaje się roztw or K M n04 aż do trw ałego pozostania różow ego zabarwienia;

następnie rozp u szcza się 1 g krystalicznego KMnOt i dodaje 5 0 cm3 czystego kwasu azotne­

go. Obadwa p łyn y przechow ują się oddzielnie i chronią się od pyłu i św iatła. Gdy chodzi 0 w ykrycie tlenku w ęgla, bierzem y 20 cm3 roz­

tw oru srebra, 1 cm3 roztworu nadmanganianu 1 1 cm3 czystego kwasu azotnego, m ieszam y w szystko i dopełniam y do 5 0 cm3 czystą wodą dystylow aną. Taka m ieszanina odbarwia się w obecności pow ietrza zaw ierającego choćby ty l­

ko 2/i o ooo tlenku w ęgla. Zaleca się obok bu­

telk i z badanem pow ietrzem ustaw ić drugą z nor- m alnem pow ietrzem . Obiedwie butelki staw ia się na karcie czystego papieru, wlewa do każdej 2 5 cm3 odczynnika i po pewnym czasie dostrzega się w yraźnie, że płyn w butelce z tlenkiem w ęgla odbarw ia się, gdy drugi pozostaje różow y. Im zaw artość tlenku w ęgla j e s t w iększa, tem odbar­

w ienie szybciej zachodzi.

(C om pt. rend.).

A . L.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Changes in the clinical characteristics of women with gestational diabetes mellitus —.. a retrospective decade-long single

Przeczytać temat w podręczniku i zapoznać się z tekstami źródłowymi.. Zrobić notatkę w zeszycie na

nie. W edług poglądu tego proces tworzenia się indygotyny z indykanu tłum aczy się w sposób następujący : środki hydrolizujące rozkład ają indykan na glukozę

p., używa się tego m otoru tylko wtedy, gdy jego zalety m ają przewagę nad kosztami, lub gdy warunki miejscowe nie dozwalają na ustaw ie­.. nie maszyny

Dla ocenienia tego układu przegródek należy porównać go z układem, jaki się znajduje u innych ukwiałów. W iększość, j e ­ żeli nie wszystkie ukwiały dają

mu siła ciężkości teraz się opiera, ciężarek przeto podnosi się coraz w olnićj, aż wreszcie unosząca go prędkość wyczerpuje się zupeł=&gt;. nie, ciężarek

wszym razie Priestley miał do czynienia z wydzielaniem się tlenu z rośliny, w d ru ­ gim zaś z wydzielaniem dw utlenku węgla, a zatem ze zjawiskami wprost

wych w ybitną rolę g ra kwas w aleryjanow y, otrzym any przez dalszy roskład (hidrotyza- cyją) leucyny, ale i wszystkie niższe odeń kw asy zazwyczaj się