• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 27 (5 lipca 1942)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 27 (5 lipca 1942)"

Copied!
9
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

NA FRONCIE WOŁCHOWU

Pewnej części 2 armii szturmowej i częściom 52 i 59 armii sowieckiej udało się w lutym przejść zamarznięty Wolchow na północ od jez. Ilmeń I wtargnąć do linij niemieckiego Irontu obronnego w celu odciążenia Leningradu. Po zaciekłych walkach trwających całymi miesiącami, odby­

wających się w najcięższych warunkach terenowych i atmosferycznych zosłały armie sowieckie odcięte, otoczone i w lyćh dniach zniszczone.

BOLSZEWIZACJA EUROPY WEDŁUG TAJNEGO PAKTU ANGIELSKO-SOWIECKIEGO jlczna aaa Cała Europa komentuje z zainteresowaniem angielsko-

* ' S ' sowiecki pakt tajny, według którego kraje Europ/

^przM^o>wi«t6w" "a " wydane zostały na pastwę terroru bolszewickiego'

„iaiów Na naszym zdjęciu widzimy podpisanie umowy p«eI sprawie Iranu / / / Churchilla, Edena i Mołotowa w Londynie. UmoW«

'•warta na 20 lał i podana oficjalnie do wiadomości uzu­

pełniona została paktem tajnym, który już po kilku dniach 'nany byt czynnikom urzędowym. Mapka nasza ilustruje nain sterę wpływów bolszewickich w Europie przyznaną

Sowietom przez Anglię.

W UMOCNIENIACH OBRONNYCH POD SEWASTOPOLEM z wielu set bunkrów sowieckich dokoła twierdzy Sewastopol

zostaje wykurzony przez niemiecki oddział szturmowy.

T R A F I O N Y Artyleria niemiecka trafiła bombą bunkier so­

wiecki pod Sewastopolem. Kapitan niemiecki, który ma za zadanie po przygotowawczym ogniu artylerii z a a ta k o w a ć to stanowisko,

krzyczy z radości.

JEŃCY ANGIELSCY W BITWIE O FORT PUSTYNNY BIR HACHEIM

METYS Z NOWYCH HEBRYDOW SYRYJCZYK

M. POŁUDNIOWE

A A A A U

Żołnierzeog lądają z d o b y t y CZOŁG AMERYKAŃSKI W walkach w Alryee pin. zdobyły woj­

ska niemieckiego korpusu afrykańskiego Ze zdobyciem Marsa Matruk podsunął się niemiecki korpus afrykański o 270 km bliżej Aleksandrii. Obok tego, że

»lrata ta jest dla samych Anglików bardzo dotkliwa, ma to nowe zwycięstwo mocarstw osi ogromny wpływ na ogólną sytuacje wojenną. Już upadek Tobruku sprawił odpowiedzialnym kolom w Londynie I Waszyngtonie wiele kłopotu gdy chodzi o ewentualne dalsze plany strategiczne aliantów. Posunęły się one wtedy aż do stwierdzenia, że nie tylko los Egiptu (czytaj: panowania angielskiego w Egipcie) lecz cala strategia mocarstw anglosaskich zależy od tego, czy posuwające się naprzód siły zbrojna marszałka polnego Rommla uda się zmusić do zatrzymania się Pod Marsa Matruk. To (ormułke nie mówi dzisiaj

również o niczym innym, jak o tym, że chęć stwo­

rzenia „drugiego Irontu" musi zostać całkowicie

pogrzebana. W POR<

Tuż przy zniszc szczęki MMych

a r f ofiarę niemieckie

(3)

POLOWANIE NA RYBY NA SANKACH

DROGA SŁONECZNA W NAJKRÓTSZYM DNIU

To jedyne w swoim rodzaju zdjęcie wykonano w ciągu czterech godzin, w najkrótszym dniu w roku, 22 grudnia, w Fairbanks na Alasce. Zdjęcie było co piętnaście minut na nowo naświetlane.

WNĘTRZE CHATY ESKIMOSKIEJ Oto idylla rodzinna w Point Barrow w północnej części Alaski. W tym miejscu stanął Amundsen na lą­

dzie, po przelocie nad bie­

gunem północnym. S

Wszyscy Amerykanie byli wówczas zdania, że sekretarz stanu W iliam H. Seward zrobił

^bardzo kiepski interes i dowcipkowali na temat „lodowni" Alaski. Jak doskonałym jednak był w gruncie rzeczy ten interes wynika choćby z tego tylko, że Ameryka zbiera rocznie z samego tylko handlu ryb na Alasce sześciokrotną sumę tego kapitału.

Także bogate pokłady złota w Klondyke, odkryte pod koniec X IX wieku, zmusiły sceptyków do milczenia, mimo że wydajne i intratne pola złotego piasku i osady po­

szukiwaczy złota prędko opustoszały i czar

tego kruszcu wkrótce się rozwiał. Bądź jak bądź dostarcza Alaska jeszcze do dziś dnia złota za 80.000.000 złotych. Oprócz tego od­

kryto na Alasce pokłady węgla, miedzi, cy­

ny i źródła naftowe. Najw iększy przemysł cynowy Stanów Zjednoczonych znajduje się dzisiaj na Alasce I A niewyczerpane bo­

gactwo lasów czyni Alaskę i pod tym wzglę­

dem doskonałym, prawdziwie amerykańskim interesem.

Ten olbrzymi kraj, obejmujący trzykrotną powierzchnię Niemiec zamieszkuje tylko siedemdziesiąt pięć tysięcy ludzi, z czego Ckuteczny wypad japoński na

wyspy Aleuty, przed Alaską, kieruje uwagę świata na pół­

nocną część kontynentu amery­

kańskiego, na Alaskę. Kiedy w roku 1867 nabyły Stany Zjed­

noczone Ameryki Północnej Alaskę i ciągnący się na jej przedłużeniu łańcuch wysp Ale­

uckich od Rosji, stało się to w pierwszym rzędzie dlatego, by zatamować dążenia ekspan­

sywne carów rosyjskich na Pa­

cyfiku. Suma nabywcza wysp wynosiła 60.000.000 złotych.

KOCZUJĄCY INDIANIE Wielkie bogactwo koczujących Indian i Eskimosów stanowią olbrzymie stada renów. Liczbę łych zwierząt oblicza się na 600.000. Z tymi siadami wędrują Indianie i Eskimosi z pastwiska na

pastwisko.

• A połowa przypada na koczujące szczepy Indian i Eski- , / mosów. Te szczepy koczownicze zajmują się głównie

hodowlą bydła, przede wszystkim zaś renów. Liczbę . tych zwierząt oblicza się na 600.000. Czy odpowiada

prawdzie twierdzenie, że Alaska mogła by dać utrzyma­

nie ośmiu do piętnastu milionom ludzi, wykazaćby mogło dopiero osadnictwo na większą skalę. Jakby nie było William H. Seward, odkupił ten kraj od Rosji po prostu za „psie pieniądze".

Wskutek imperialistycznych planów Roosevelta nabrał nagle i ten północny cypel Ameryki szczególnego znaczenia. Ame­

rykańscy stratedzy i specjaliści wojskowi przypisywali mu rolę północnego ramienia kleszczy w planach ich polityki okrąża­

jącej Japonię. Obliczyli przy tym, że południowy cypel Ale- utów oddalony jest tylko o 2000 km od najbardziej na północ wysuniętej wyspy archipelagu japońskiego. Pobudowano tu więc punkty oparcia, nasamprzód w Dutch Harbour, na po­

łudniowo-zachodnim cyplu Alaski i na wyspie Attu, jako naj­

bardziej na zachód położonej wyspie grupy Aleutów. Dzisiaj są one podobno rozbudowane do twierdz pierwszego rzędu i tworzą port dla większych jednostek floty a dla lotnictwa bazę wypadową. Nie pozostaje cienia wątpliwości co do tego, że Japonia zdawała sobie zawsze dokładnie sprawę ze znacze­

nia obu tych twierdz, toteż zupełnie niespodziewanie pierwsza zadała cios przez to, że zniszczyła południowe ramię tych kleszczy. Ameryka odczuła tę wojnę w miejscu, z którego chciała zetrzeć japońskie siły powietrzne, morskie 1 lądowe w 90 dniach. Japonia pójdzie drogą, która ją wyprowadzi z kleszczy Ameryki do końca i może się zdarzyć Ameryka­

nom, że ich punkty wypadowe dla ataku na Japonią, staną się bazami japońskimi zabezpieczającymi Japonię od wschodu.

E S K IM O S K A Z W YSPY K IN O nad jeziorem Berlin na Alasce za

swoją córeczką.

OSADNICY AMERYKAŃSCY z południowo zachod­

niej częlci Alaski. Zaj­

mują się oni uprawą roli I hodowlą bydła.

KULT TOTEMÓW W OSADACH ALASKI.

KRATER W IE C Z N IE D Y M IĄ C E G O

W U LK A N U K A TM A I NA ALASCE.

01H0C*"-

OCEAN

SPOKOJE'

... ..."

JAPOŃSKIE PODWODNE NAD RZEKĄ COLUMBIA i wo|ny Slimson. le diak japoński na

japońskich lodu podwodnych podplyi

BAZA IAPONSKA NA ALEUTACH porwała nam rroiumicc jakie macicnie slralegit1'1 ic Japonciycy obsadiili cięsc wysp grupy Alculo*

slraiy pned Alaska. Byl to wspaniały wyciyn. jc,c Japonciycy musicli pricbyc lak olbriymią odlegloi<

rojskowych amololy ka

(4)

P IĄ T Y D Y ST R Y K T

który dotąd miał swoją wartość, wskutek czego ludność Galicji stra- cita w jednej chwili wszystkie swoje oszczędności. — Administracja niemiecka musiała w sierpniu ubiegłego roku rozwiązać wcale nie­

łatwe zadanie, jakim było zaspokojenie najpilniejszych potrzeb i M- pewnienie warunków bytu ludności pozbawionej wszelkich środków do życia. Przez swoją gospodarkę eksperymentalną narazili bolsze­

wicy byt ludności, plonów nie można było zebrać i nagromadzić w spichrzach z powodu brutalnych zniszczeń, których dopuszczali się bolszewicy przy swoim odwrocie, nie bacząc na potrzeby woj­

skowe. Administracja niemiecka musiała zmobilizować w tym celu wszystkie siły, co tym bardziej utrudniało sprawę, że ludność tego kraju żyła ciągle jeszcze pod wrażeniem terroru bolszewickiego i straciła wszelką inicjatywę. Niemniej jednak pokonano ciężką zimę 1941/42, żadnych specjalnych katastrof nie było, i gdy się dzi»W przejeżdża przez Galicję, widzi się wszędzie ludzi przy pracy. Ziemie jest uprawiona, drzewo, którego wielką ilość naścinali bolszewicy bezplanowo w lasach Karpackich, przerabia się, zakłady przemy­

słowe, zajmujące się przeróbką bogactw naturalnych znowu są czynne i ślady zniszczeń spowodowanych przez bolszewików nikną coraz bardziej. Kraj wraca powoli do równowagi.

dżinach na stan zdradzający gospodarkę przejściową, a więc eksperymen talną, niejasną i niepewną. Od dnia zajęcia kraju, we wrześniu 1939 roku, czynili bolszewicy wszystko, by gospodarkę tego kraju, opartą na podsta­

wach gospodarki europejskiej, rozwiązać i zmienić ją według wzorów sowieckich. Komisarze bolszewiccy po­

stępowali przy tym brutalnie i bezwzględnie. Najlep- - w szym przykładem dla ich metod było wprowadzenie w Galicji rubla jako środka płatniczego: W jednej go- dżinie unieważniony został w związku z tym złoty polski,

Wieża wiertnicze. Do najcen­

niejszych skarbów naturalnych B Galicji zaliczamy ropą nałtową, którą z głębokości 200 do 1 700 m wydobywa się na powierzchnią ziemi przy pomocy tych charakterystycznych wież

wiertniczych.

Wprowadzenie sly powiatowe- Mi kK go. Ludzie zarzą- dzający tym kra- jem muszą być je- dnostkami energicz- nymi i świadomymi ■ celu. Sam Guberna- W tor objeżdża stale kraj, B by zapoznać sią z jego problemami. Niedawno wprowadził on osobiście!

w urząd (na zdjęciu) no-"

wego starostą powiato­

wego w Drohobyczu,

Także mieszkańcy Galicji, a zwłaszcza zamie­

szkujący południową część kraju, noszą cha­

rakterystyczne, bogato haftowane, barwne stroje. Te dwie dziewczyny wyglądają w swych niezwykle pięknych strojach ludowych jak

małe królewny.

Urodzajny czarnoziem da plon bogaty, trzeba go jednak uprawić i mieć staranie o obsiane i obsadzone pola. Na naszym zdjęciu rodzina wieśniaków uwalnia pole z chwastów. Maty synek wieśniaczki nawet i tu czuje s i ę n a j p e w n i e j p r z y m a t c e . Oto kościółek z drzewa w Galicji. Takie A malownicze kościółki drewniane spotyka

się często zwłaszcza w południowej .4*

części dystryktu Galicji. Na budowę .-w k ich dostarczyły szczodrze drze- d J g K jh . —< J wa rozlegle okoliczne lasy.

Wielką jest liczba pet- >e

nych dzikiego uroku .,« T j S W d i

potoków i rzek wy- ,

pływających ze $

stoków Karpat \ ł.

przedzie-

Wieśniacy żyjący u stóp i na zboczach Karpat w dystrykcie Galicji nazywają się hucułami. Wieśniacy huculscy noszą swe malownicze slroie często nawet przy pracy. Stary wieśniak, którego widzimy na zdjęciu przy jego pracy co­

dziennej, użył do orki na swoim polu jeszcze drewnianej sochy, a dokoła konia ciągnącago pług igrały wesoło dwa źrebięta.

FI

(5)

T eniwym ciepłem kładły się promienie

* 2 czerwcowego słońca na jasną smugę torów kolejowych, co zda się zastygły w bezruchu powiązane pierścieniami zwro­

tnic i zmożone upalnym dniem drzemały...

Biała stacyjka, wśród soczystej zieleni lip starych, które przycupły przy niej nie wia­

domo kiedy i trwały, oglądając dziwy jakie przemykały po torach ułożonych równo w rzędy u ich stóp, promieniała rażącą jasnością swych ścian. Cichuśko było jak makiem siał i spokojnie; jak to zwykle bywa na małych prowincjonalnych sta­

cjach, gdy już ranne pociągi odejdą, a na te, które mają przyjść koło południa trzeba czekać jeszcze ładną chwilkę. — Nieliczni więc pasażerowie, którzy byli skazani na to czekanie, chronili się pod opiekuńczy dach peronu pokrytego z dawien dawna szkłem matowym i popękanym, lub (a byli i tacy) do bufetu, gdzie nad szklanką wody sodowej trawili czas.

Upał, który się wzmagał, nie dochodził wprawdzie do poczekalń i bufetu, ale naj­

wyraźniej sżerzył się w biurach tej poży­

tecznej instytucji, bo co chwilę jeden z urzędowych panów wpadał do bufetu, oświadczając wcale nieurzędowym tonem, że ten skwar może człowieka do grobu zagnać, kazał podać celem wymigania się strasznej śmierci narazie jedno piwko, po którym szła odpowiednia ilość następnych, zależnie od wielkości obawy.

Siedziałem w kącie możliwie najciemniej­

szym, popijając nie bez melancholii czystą sodową i obserwowałem właśnie takiego

„trwożliwego" |(6-te) piwko) — proszę), gdy zupełnie niespodzianie wszedł on. Nie zauważył mnie. Podszedł do bufetu, poprosił o napój i usiadł przy pierwszym stoliku.

Przyjrzałem mu się dokładniej. Nie zmienił się wiele od tamtych czasów. Ta sama dro­

bna postać, szary kasztan włosów przetkany nad czołem — jakby blaskami odhitego w lusterku słońca, — jaśniejszymi kosmy­

kami — i to czoło wysokie i blada twarz z ustami ściągniętymi w ascetyczny gry­

mas, co tak dziwnie odcinał się od ciepłego spojrzenia szarych oczu. Twarz Janka ro­

biła wrażenie niedokończonego studium wielkiego artysty, który tchnął oczom ciepło spojrzenia i głębię tajemnicy, a resztę zo­

stawił obrobione tak tylko z gruba, jakby od niechcenia.

Patrzę na niego i z bezkresu wspomnień budzą się z letargu minione chwile... mło­

dość... gimnazjum... Pamiętam dokładnie Janka, tego niezwykłego chłopca, którego tak mało rozumieliśmy. Prawdę mówiąc,

MARIAN SNICORSKI

J E O C P R Z E Ż Y C IE

nikt nie orientował się w jego psychice.

Szczerość i nieufność, delikatność i szorst­

kość powiedzeń tak krzyżowały się w jego postępowaniu i mowie, że trudno było w y­

dać o nim sąd. A przy tym ta niezwykła nieśmiałość i słabość woli do reszty pod­

rywały jakikolwiek szacunek dla niego, nawet wśród młodszych kolegów. Trudno — Janek został uznany za niedołęgę i ma- minego syna, za kiwniętego fantastę i nie- dowarzonego filozofa i takim został do końca do egzaminu — niezrozumiały i tajemniczy w sobie, choć oczy dobrymi blaskami płonęły. A potem ta matura. Ner­

wowa atmosfera pełna napięcia uczuć i woli młodych dusz. — Pamiętam... Przez otwarte okno cichą melodią latających muszek snuł się zapach wiosny... Janek odpowiadał wła­

śnie na jakąś kwestię o Napoleonie. Wszy­

stkich zdziwił jego chaotyczny sposób my­

ślenia — najwyraźniej pomieszało mu się.

Nawet przewodniczący uśmiechnął się sce­

ptycznie, gdy Janek „rozgromił Napoleona pod Austerleoo..." Stało się jasnym, choć zupełnie niespodzianym, że Janek „padł".

Niktby tego nie przypuszczał — był zdol­

nym, przygotowywał się starannie, dlacze­

go więc? Kładziono to na karb braku pe­

wności siebie, której brak Janek tylekroć okazał. Potem utonęło to wszystko w masie radości, jaka ogarnęła młode umysły...

Rozjechaliśmy się do domów, przyszła woj­

na i sprawa Janka została niewyjaśniona.

Spojrzałem znowu na niego i oczy nasze spotkały się. Poznał mnie tak jak i ja jego -— odrazu. „Cześć" — zawołał — „jak się masz, co tu robisz?" Podszedłem szybko do niego i serdeczny uścisk dłoni był wi­

domym znakiem radości jaka nas ogarnęła.

— Powiało ciepłem wspomnień. Janek jął opowiadać o sobie, gęsto przerywając py­

taniami o naszych wspólnych kolegów, — gdzie są, co robią? — bo on po tej nie­

szczęsnej maturze (tu jakby cień padł na jego twarz) wyjechał zaraz do Lwowa, że tam zostawił rodziców, których wywieziono w głąb Rosji, on sam pracował jako ro­

botnik, a teraz handluje troszeczkę, że wiele przez ten czas przeżył i bardzo zmienił się.

Rzeczywiście miał rację — zmienił się.

Był teraz żywszy i rozmowniejszy, jakby więcej krwi w nim biegło. W pewnym mo­

mencie zaproponował byśmy wyszli gdzieś do cienia drzew. Chętnie usłuchałem. Wyszliśmy

i skierowaliśmy s.ę pod pobliską brzozę.

Gorący wiatr czułym tchnieniem szeptał coś zielonym warkoczom brzozy, a one gię­

ły się w radosnym drżeniu jak dzieci. Po­

tem spłynął pieszczotą po białej korze i dał nurka w zieleń pachnącą łąk. Siedliś- my pod drzewem i popłynęły wspomnienia z tych dobrych lat, wspomnienia wesołe i smutne, — różnie; ale więcej było weso­

łych niż smutnych, i więcej niż kiedykol­

wiek tęsknoty za nimi. I tu potrącił sam Janek o ową maturę. Jak to się stało sam nie wiem, w każdym razie w pewnym mo­

mencie zaczął on opowiadać... Pryzmowal swe przeżycie, które poprzedziło ten wy­

padek, smugą barw i cieni; mówił na poły z żartem, na poły z powagą i szacunkiem jaki mamy dla rzeczy świętych, bo umar­

łych. Mówił, a ja słuchałem...

„Był maj. Spóźniona wiosna wykwitała szybko — w oczach niemal — jasną ziele­

nią drzew, bielą zawilców, zapachem fioł­

ków. Zapłonęła i w mojej duszy radosną chęcią by pójść w ten kraj tętniący nowym życiem, by chłonąć świeżość oranych pól, i oczy radować nowymi barwy. — Więc szedłem — z książką pod pachą, szedłem ku temu słonku, ku śpiewom skowronków i serce moje składało hołd cudowi sta­

wania się.

Tak... to był maj — i wtedy ujrzałem ją — nieznaną mi do dzisiaj, moje Marze­

nie i Największą Tęsknotę.

W towarzystwie dwóch młodych ludzi szła wdzięcznym, tanecznym krokiem, smu­

kła i śmigła jak młoda sosna, co buńczu­

cznie pręży się do słońca na szarych pia­

skach, — z jasnym uśmiechem na opalonej drobnej buzi... z bukiecikiem kwiatków zatkniętym w mieniące się złotem słońca włosy... sama jak kwiat, jak uosobienie wiosny. Mijając ją udawałem, że patrzę w książkę, choć podpatrywałem biel su­

kienki usianej w drobne niebieskie kwia­

tuszki. — Nie znałem jej i towarzyszy, w y­

dała mi się nie być piękną, a mimo tego uczułem w sercu zazdrość najzwyklejszą;

czemu to oni, idą z nią a nie ja.

Zajęty nauką zapomniałem już o tym wydarzeniu przynajmniej w tym dniu. Cóż, kiedy już w następnym wróciło i odbiło się echem o moją duszę. Chęć ujrzenia jej trawiła mnie. Wyszedłem więc jak zwykle

z książką, ale bez myśli o nauce. Los sprzyjał. — Spostrzegłem ją z daleka...

i znowu ten sam taneczny krok co przy­

pomina kwiaty polne rozkołysane wiewem ciepłego wiatru... i ten sam uśmiech i dwie szare kreseczki rzęs, za którymi skryły się płowe ślepka.

Czułem, że blednę. Zrobiło mi się nie­

normalnie ciepło i dziwny lęk wdarł się w tętna. A gdy przechodząc obok, spojrzała na mnie roześmianymi kreseczkami rzęs, szczęście i trwoga razem spłynęły na mnie.

„Wie, wie? — Wyczuła? — darzy sympa­

tią?” Martwiłem się z zachwytu. Ze ja by- łem zakochany nie ulegało wątpliwości i uczciłem to pierwszym i ostatnim chyba wierszem, który napisałem:

„Kocham twoich ust korale, Twej sylwetki kształt przecudny.

Kocham złotych włosów fale, I uśmiechu czar ułudny..."

W ogromie nieśmiałości mojej nie wazy- łem się o tym pisnąć nikomu. Strzegłem tej tajemnicy jak skarbów i w młodej g*°’

wie nosiłem najnaiwniejsze plany, których nigdy nie ubrałem nawet w słowa. I pomY' śleć, że działo się to na jeden dzień przed tak ważnym dniem jak matura.

Nazajutrz, uznałem, że najlepiej będzie pójść do kościoła pomodlić się i prosić Boga o opiekę. Wszedłem w mury gotyckie świą;

tyni. Ludzi było więcej jak na powszedni dzień. Czemu? — zauważyłem szybko.

ołtarzu odbywał się ślubny obrzęd. Z daleka widziałem młodą parę i pochylonego nad nią kapłana. Ucieszyła mnie nawet wesoła myśl, że może i ja kiedyś będę zakuwany w takie kajdany i że oczywiście tylko z nią- nawet nie wiedziałem jakie ma imię.

Właśnie przebrzmiały ostatnie akordy hymnu dziękczynnego i młoda para wolno wracała od ołtarza. Spojrzałem... i pierwej nim zrozumiałem, odczułem, że płynąca w bia­

łych tiulach obok czarnego pana panna młoda, to onal Z błysku wrażeń odbieranych prze2 nerwy i tłoczonych gwałtownie w serce i mózg wyrastała prawda — to ona wycho­

dzi zamążl

Zerwały się wściekłe psy wyobraźni i wżarły się w świadomość drwiną — kpiono cię mamin synu".

Raz jeszcze rzuciłem okiem — odchodziła w bieli królowa baśni piękna i obca, a ja zo­

stałem sam ze swoją galaretą marzeń i naj­

głupszych pragnień, bezwolny jak dziecko...

Urwał... Z dali doszedł cichy szept... Szyny drgnęły, jakby zbudzone... A szept rósł w miarowy tętent i przerodził się w gwizd przeciągły... Nadchodziła rzeczywistość...

Ilustrowany Kurier Polski — Krakau, Redakcja: ul. Piłsudskiego 19 lei. 113-93 — Wydawnictwo: Wielopole 1 tel. 13J-60 — Pocztowe Konta Czekowe: Warschau Nr.1

góry, n r góry, Tru%y 4racLe....”

\N słoneczną niedzielę wiosenną, kiedy po pracy całego tygodnia młodzież miejska wyrusza na wycieczkę, śpiewa ochoczo i wesoło. Ale i powszedni dzień ma swoje drobne przyjemności, a do nich należy ciekawa książ­

ka, czy filiżanka smacznej kawy.

Kto dziś otrzyma paczkę kawy Enrilo, będzie mógł stwierdzić, że i dziś jest tak samo dobra i treściwa jak dawniej.

Dlatego niech nam dzień po­

wszedni uprzyjemnia kawa

(6)

Piękna Edyta

Znany i łub ian y o g ó ln ie doktór Holt, który dużo p od różow ał po św ie c ie i już niejedno p rzeżył w sw ym ż y ciu , o p o w ie ­ dział raz w gronie p r z y ja ció ł tę n ie zw y k łą historię, którą przytaczam w d o sło w n y m brzmieniu:

Gdy przed kilku la ty udałem się na lic y ­ tację obrazów , mą u w agę zw ró cił m ały obrazek. P rzed staw iał on m łodą d z ie w c z y ­ nę. pogrążoną w e śn ie. U dołu o d czytałem nazw isko m alarza: „Serovac". Znałem nie- fidyś te g o c zło w iek a . Obraz ten p rzyw iód ł nu na pam ięć traged ię, która rozegrała się Przed 15 la ty . D ziew czy n a śp iąca na obra­

zie b yła w ó w cz a s m odelką, odzn aczała się

°na n iep rzeciętn ą urodą. B yła ona blon-

* dynką. N a obrazie jed n ak w y sta w io n y m na licy ta cji śp iąca d ziew czy n a m iała czar­

ne w łosy. D la te g o też w p ierw szej ch w ili nie poznałem jej. G dy stałem tak na w y ­ staw ie obrazów przezn aczon ych na lic y ta c ję zapatrzony w n ie z w y k le piękn ą g łó w k ę d ziew czyn y, stan ął przed m ym i oczym a inny obraz, k tóry ch o ć m iał m iejsce d aw no Już temu, na z a w sz e w y r y ł się w m ej p a ­ m ię c i. M im ow oli m usiałem m y śle ć o tra­

gedii p ięk n ej m odelki i m e g o n a jle p sz e g o Przyjaciela Johan nsen a. Joh an n sen , bardzo u talentow an y m alarz, którem u p rzep ow ia­

dano św ie tn ą przyszłość, m alow ał już kilka razy piękną E dytę (takie im ię n osiła m o­

delka). P ew n e g o dnia w y z n a ł jej, że ją kocha, a p o n iew a ż ona od w zajem n iła także Jego m iłość p o sta n o w ili się w k rótce pobrać.

N iestety, p o w sta ły n ieb aw em m ięd zy na­

u c z o n y m i niep orozu m ien ia, gd yż Edyta n,e ch ciała z re zy g n o w a ć ze sw e g o zaw odu .

* Aż do dnia ślubu p osta n o w iła zarabiać na SWe utrzym anie. Joh an n sen b y ł bardzo za ­ p r o s iły zw ła szcza o malarza Serovaca, a Edyta nie ch ciała s ły sz e ć o zaprzestaniu Pozow ania tem u m alarzow i, który p łacił Je J w y s o k ie honorarium za p ozow an ie.

W szyscyśm y sąd zili, że zazd rość je g o jest P p e ln ie bezp od staw n a, gd yż nikt nie p rzy­

puszczał, że S e r o v a c je st do sz a leń stw a za-

°c h a n y w E dycie. N ie w ied zia ła o tym i°W nież Edyta. P ew n eg o w ieczoru w szed ł e rovac do dom u E dyty n ieza u w a żo n y przez uikogo. Fakt ten, jak i w ie le in n ych w y- na ł aw d op iero po w ie lu latach dzięk i

’ * rytem u przeze m nie obrazow i. S erovac np y s z e d ł do Edyty pod pozorem um ów ie- s ię z nią co do g o d z in y pozow an ia dniu n astęp nym . W c za sie rozm ow y U‘4 tak d a le c e op an ow ała go nam iętność, e ch ciał p o c a ło w a ć piękn ą E dytę. Obra-

°ua i oburzona Edyta u d erzyła go w twarz.

Ogłaszaj się w I.K .P .

Vasenol

D o b ra przyjacielska rad a:

m ie j w z g lą d na twych b liźn ic h i p rz e s trz e g a j zasad-xodziennej p ielęg ­ nacji ciała I Lecz p a m ię ta j:

za p o m ocą

- p u d r u d o c i a f a

S A L 11 ( I K H * . 1 4

tal 7 . / kiorowniciki obu firm Kollara, Warszawa, ul. Chmielna 13, m. 3,

<2. Sztucznie ceruje, nicuje, pierze. Reparacje trykołeiy. Odiwieienie kapeluszy,

krewefów. Cerujemy na ifd an ie na pocsakaniu.

’* £ óilin?.ł m- *•

y ? * n-u. is-u

Dr. mad. ar. m a n tu n. Ir. Mi tebbw K. S IE Ń K O (tnśr eew 1 «t- BENDABZfWSIl m. ńtm H teii Imuftmtoll e 11 akwaria ikr. irike

1 (tkapa Wadu 11 e. I

II-I lt-!kL!2HI nśMRrPi-tiitau

i i IW-22 JmM MiIi 11-1 bLIHł-Upk.ł-1.

ISB.1.

godz. lOr.-Iw.

telefon m - M li.mtJiiMrfiU

Unt i

PEDICURE

W tej c h w ili rozległ się dzw on ek u drzwi m ieszk ania. G dy bezradna d z iew czy n a nie otw o rzy ła zaraz, dało się s ły sz e ć n ie cie rp li­

w e pukanie. Edyta poznała po pukaniu sw e g o n arzeczon ego. Błagała w ię c S erova- ca, by w sze d ł do m ałej sion k i p r z y leg a ją cej do jej pok oju i o p u ścił m ieszk an ie bez zw rócen ia na sie b ie uw agi. S e r o v a c się zgodził. G dy Edyta otw o rzy ła drzwi na­

rzeczonem u, ten sły sz ą c pop rzednio roz­

m ow ę praw ie n iep rzytom n y z zazdrości urządził jej g w a łto w n ą sce n ę , że g o zdra­

dza. N ap różno zap ew n iała g o Edyta, że jest niew inn ą. Z a g n ie w a n y m alarz o p u ścił w k rót­

c e pokój. W edług relacji go sp o d y n i m ogła b yć w te d y godzina t l w ieczór. Rano zn a­

lazła g o sp od yn i m łodą d z iew cz y n ę bez ż y ­ cia. Leżała ona na d y w a n ie, a w jej piersi tk w ił s z ty le t hinduski, jed en z tych , które zd o b iły śc ia n y jej pok oju. Ja w tym c za sie m ieszk ałem w są sie d z tw ie . G osp od yn i w ie ­ d ziała, że znam dobrze Edytę. D la te g o za ­ w iad om iła m nie najp ierw o n ie sz cz ęściu b ied n ej d z ie w c z y n y jak o lekarza i przyja­

ciela. D alszy rozw ój w y p a d k ó w n aszk icu ję ty lk o krótko. J o h an n sen osk a rżo n y o zab i­

c ie d z iew cz y n y , p r z y sięg a ł ż e je st n iew in n y.

U w oln ion o g o dla braku d ow o d ó w . Mord w ię c p ozostał n iep om szczon y, a na Johann- se n ie c ią ż y ło han ieb ne p o d ejrzen ie. To w sz y stk o sta n ęło mi ż y w o przed oczym a, g d y p atrzyłem na obraz w y s ta w io n y na lic y ta c ji. N ab yłem go za n iezb y t w y g ó r o ­ w an ą cen ę. P rzyn iósłszy obraz do dom u przyjrzałem mu się bliżej i d ok ład n iej przez lupę. Z w róciła mą u w a g ę dziw n a tech n ik a je g o m alow ania. O ddałem go n a stęp n ie do restauratora obrazów i ok azało się, ż e g ło ­ w a i c z ę ść ubrania d z ie w c z y n y b y ły prze­

m alow an e na n o w o przez te g o sam eg o m a­

larza, k tóry m alow ał obraz i to po u p ły w ie kilku lat. O d n o w io n y obraz u k a zy w a ł m o­

d e lk ę E dytę leżącą na d y w a n ie bez życia, tak jak ją ujrzałem , gd y w szed łem w to ­ w a r zy stw ie jej go sp o d y n i do m ieszk ania, b ezp ośred n io po od k ryciu m orderstw a. Tak leżącą ze sz ty lete m je sz c z e tk w iącym w p iersiach oprócz m nie w id z ia ł je szc z e ty lk o J o h an n sen i p o licja . S erovac, m usiał ja zatem w id z ieć przed nam i, sk ąd n a su ­ w a ł s ię lo g ic z n y w n io sek , że on b y ł m or­

dercą. S e r o v a c b aw ił w tym c za sie za gra­

nicą. W ład ze zrob iły za nim poszu kiw an ia i za a re sz to w a ły g d z ieś na B ałkanie. Sero- v a c u jrzaw szy obraz załam ał się i przyznał do w in y. Po od e jśc iu Joh an n sen a, op an o­

w a n y uczuciem zem sty i zazd rości w b ił sz ty le t w pierś d z iew cz y n y .

Obraz zam ord ow anej stal jednak w ciąż przed je g o oczym a w pozie, w której le ­ żała w ó w cz a s piękn a n aw et po śm ierci.

W ielk a nam iętność, jak rów n ież p ragn ien ie

o sw o b o d zen ia się od koszm aru sto ją c e g o mu w c ią ż przed oczym a w c isn ę ły mu pędzel i p a le tę do ręki. W ten sp osób p o w sta ł ten obraz. Po u p ły w ie kilku lat p rzem alow ał go i sprzedał. O b e cn ie obraz ten zap row a­

dził g o do w ięzien ia .

SOBOWTÓR

Żaden z m ieszk ań ców M ilfortu n ie prze­

czu w a ł w c a le, jaki fotograficzn y talen t p o ­ siada ich m ie jsc o w y fotograf, d o w ie d z ieli się o tym dop iero, gdy z a in ter eso w a ły s ię nim w ład ze i z a w e z w a ły do w ię zien ia p ań ­ stw o w e g o i to aż na 10 lat.

Od c a łe g o szereg u lat o tr zy m y w a ły w y ­ bitne oso b isto ści z c a łe g o św ia ta zaufane pism o, w którym sta w ia ł się do ich d y sp o ­ z y cji sob ow tór. W ty ch lista ch o p isy w a ł rzekom y sob ow tór jak na p o d sta w ie fo to ­ grafii z n a lezio n ej w p ew n ym cza so p iśm ie stw ierd ził on ku sw em u zdum ieniu, że jest sob ow tórem dan ej o so b isto śc i, do której się w ła śn ie zw raca ob e c n ie. O d m a lo w y w a ł on w ż y w y c h barw ach k orzyści p ły n ą ce z z a ­ p ew n ien ia so b ie posiad ania na s w o je usłu gi ta k ie g o sob ow tóra. D o listu d o łą c zo n e b y ły fotografie p rzed sta w ia ją ce w y s y ła ją c e g o list, k tórego niepod obna b y ło odróżnić od adre­

sata, w jakim ś n iezn an ym zu p e łn ie tem u ostatn iem u ubraniu i oto czen iu . C zyż m ógł b yć lep sz y d ow ód e g z y ste n c ji i frapują­

c e g o p od ob ień stw a sob ow tóra? C hyba j e ­ szcze o sob ista zn ajom ość. List k o ń cz y ł się radą n ie w tajem n iczan ia n ik ogo, n a w et w ła ­ sn ej żo n y w istn ie n ie sob ow tóra, by k o ­ rzyści w y n ik a ją ce z te g o p od ob ień stw a m oż­

na b y ło w pełni w y k o rzy sta ć. W r eszc ie na­

stę p o w a ła p rop ozycja sp otk an ia się w ja ­ kim ś neutralnym m iejscu w c elu o m ów ien ia b liższych w arun ków i poznan ia się . W 90 na 100 w yp ad k ach otrzy m y w a ł p o m y sło w y oszu st p rzych yln ą o d p ow ied ź, n a stęp n ie za ­ c zy n a ły ku rsow ać listy m ięd zy M ilfortem a połu d n iow ą A m eryk ą, Londynem , A fryką a n a w et A u stralią. W lista ch tych w y z n a ­ czan o sp otkan ia m ięd zy p iszącym te listy a p o szczeg ó ln y m i adresatam i. Rzecz z u p e ł­

nie zrozum iała, że b ied n y so b o w tó r n ie m ógł na w ła sn y koszt od b y ć pod róży, żądał w ię c i o trzym yw ał zn aczn e zaliczk i p ien iężn e. Na próżno o c ze k iw a li późn iej na n ie g o w ie l­

m ożni w restau racjach d w o rc o w y c h i d ro­

gich hotelach . Z w olna z a c z ę ły się grom a­

dzić d o n ie sie n ia w sp ra w ie te g o o szu stw a w prokuratorii pań stw a.

Jednak s o b o w t ó r tak zręczn ie zabrał się do d zieła, ż e n ie sp osób go b y ło sc h w y ta ć. Za k aż­

dym razem p o d a w a ł adres n a d a w cy z innej m ie js c o w o ś c i. O d k r y t o w r e sz c ie fa łsz er cz y za ­ kład foto g ra ficzn y w w illi N o v a w M ilforcie i z li­

k w id o w a n o go.

G U T O W S K I SUlMlnMIJCZM Smuwi. fwnrii JS a<L J—«. « laniu lątai. 2. | 12—2

fteiwedewe sprawy

prmiji tafraih Obrwci bnyrimU Staihi Mawia Vmn«i. 2M> 12.

Oświadczyny

n a p isa ł Z ygm un t Konrad P oeta

N ajd roższa I Rzucam Ci s w e se r ce pod sto p y i błagam C ię... n ie dep cz go bez li­

tości, lec z utul je w śn ie ż n y c h płatkach T w y c h rączek, przytul je do sw y c h piersi p ie śc iw ie . — A ch, a n iele, to n iem ożliw e, ż e b y ś m nie n ie kochała. To straszn e — n i­

gd y n ie sp ojrzeć w T w e cu d n e jak toń m orska o c zy , n ie u c a ło w a ć T w y ch ust jak p ę k n ięty o w o c granatu... to b y ła b y m ęka gorsza od m ąk p ie k ieln y c h .

O to m asz m e ż y c ie w sw y c h rękach, jed n ym tch n ien iem m ożesz m nie p od n ieść na nieb iosa, albo strącić tam, skąd n ie ma pow rotu...

O ptym ista

P roszę o ręk ę T w oją U kochana, p ew n y jestem , że m nie n ie odrzucisz, bo jakże b y ś m ogła m nie n ie k och ać, k ie d y ja C ię tak kocham ?!..,

B ęd ziem y ż y li jak w raju, o tym m ożesz b yć przekonana, w sz y stk o nam p ójd zie jak z płatka, p rzejd ziem y przez ż y c ie sz c z ę śli­

w ie i w e so ło .

P esym ista

Kocham C ię i d la te g o zm uszony jestem p rosić C ię o Tw ą rękę, c h o ć z g ó r y jestem przek on an y, że m nie odrzucisz. A choć od d asz mi sw ą rękę, to i tak nie m ożem y m ieć nad ziei, ż e b ęd ziem y sz c zę śliw i.

P ew n y jestem , że ty lk o zm artw ienia i troski będą sz ły naszym i śladam i.

S cep tyk

C zy m ogę prosić o Twą rękę, bo zdaje mi się, że C ię kocham , ch oć czasam i zdaje mi się w p rost p rzeciw n ie.

W o g ó le n ie w iem na c o się zdała in sty ­ tucja m ałżeń sk a, a i to sły n n e sz c zę śc ie d w o jg a k o c h a ją c y c h s ię serc także n ie prze­

m aw ia mi do przek onania. Ż enić się, żeb y dać ż y c ie n ow ym ludziom , którzy z kolei będą się ż en ili i tak w k ółk o M acieju?

W y d a je mi się to p ozb aw ion e w sze lk ieg o sensu.

C ynik

P roszę C ię M arysiu o Twą rączkę, a ra­

c ze j o c a ło ś ć T w eg o p o n ętn eg o ciała, bo w ła śc iw ie ręka Twa na diabła mi się zdała.

Z resztą w c a le n ie mam o c h o ty do m ałżeń ­ stw a, bo te różn e p ielu szk i i wrzask, d zia­

łają mi w y b itn ie na nerw y. A le p on iew aż n ie m ogę inaczej sk o szto w a ć te g o p on ętn ego o w o c u , którym T y je steś, m uszę się ożen ić, a c o b ęd zie po ślu b ie to zobaczym y.

Oghsna w I.H.I. q M a m itk ln i!

IO -

< fuuijzA,

c iia

(7)

ZE SCEN KRAKOWA i WARSZAWY

Interesujące i wiecznie żywe zagad­

nie „trójkąta małżeńskiego" było i tym razem treścią komedii. A. Benedettiego p. t. „Szkarłatne róże", której premiera odbyła się dnia 26. VI. b. r. na scenie Starego Teatru.

Młode małżeństwo, Maria i Albert Ve- rani dochodzą do przekonania, że ich wspólne pożycie stało się zbyt mono­

tonnym i pozbawionym blasków pierw­

szej miłości. Trzeba wynaleźć coś no­

wego i tajemniczego, co potrafiłoby oży­

wić i zabarwić ich życie. W poszukiwa­

niach za „czymś nowym" posługują się swoistymi systemami.

Wtem Albert otrzymuje omyłkowo te­

lefoniczne zamówienie, nieznanej mu bli­

żej hrabiny, skierowane do ogrodnika o przysłanie bukietu szkarłatnych róż.

Znudzony mąż kupuje bukiet szkarłat­

nych róż, pisze pełen miłosnych wynu­

rzeń liścik, by wraz bukietem posłać hrabinie jako wyraz najgłębszych uczuć od „tajemniczego nieznajomego". Czyni to z tym większym zapałem i ufnością,

Powyżej: Jedna z najlepszych w Warszawie recytatorek Hanka Chodakowska, występuje

w teatrzyku „Nowości".

Na prawo: Pabisiak, Ursynówna i Rydel w jednej ze scen ll-go aktu. Z pól- uśmieszków obu partnerów można wnio­

skować, że znają dokładnie pocieszną historię bukietu szkarłatnych róż, który

Maria tuli do piersi.

Fol. Borek

gdyż uważa to za „niezawodny system"

zdobywania kobiet.

Kiedy Albert i jego przyjaciel To­

masz Sevelli myszkują w kuchni, nad­

chodzi Maria i zastąje na stole bukiet wraz z listem. Z odpowiedzi pokojówki dowiaduje się, że róże przyniósł jakiś pan najprawdopodobniej dla niej. Ma­

ria tuli bukiet do piersi a podniecona fantazja i ciekawość kobieca biorą górę.

Fakt przywłaszczenia sobie bukietu przez Marię, nasuwa Albertowi podej­

rzenie, że widocznie ma ona kogoś poza jego plecyma i stąd u niej przypuszcze­

nie, że róże przyniesiono dla niej.

W Albercie budzi się zazdrość. Dla wyjaśnienia sprawy, czy Maria rzeczy­

wiście ma kogoś „upatrzonego" Albert kupuje nowy bukiet róż i wraz z listem pełnym pofiownych wyznań miłosnych i słów tęsknoty posyła swej żonie.

„Tajemniczy nieznajomy" staje się dla Marii światem zainteresowań a Albert najwyraźniej zauważa tę psychiczną zmianę.

Codziennym posyłaniem listów i róż, doprowadza Albert napięcie uczuć Ma­

rii do punktu kulminacyjnego i wresz­

cie by udowodnić żonie „zdradę" w y­

znacza spotkanie z „tajemniczym nie­

znajomym". Maria nieświadoma pu­

łapki, wychodzi na spotkanie, a na przygotowanym gruncie staje Albert.

Dochodzi do ostrej wymiany słów w re­

zultacie której, Maria wyznaje Alber­

towi, że go już teraz nie kocha, ponie­

waż „tajemniczy nieznajomy" opano­

wał ją bez reszty. I tu widzimy jak Albert ufny w swój „niezawodny sy­

stem" zdobywania kobiet zostaje sro­

dze ukarany przy pomocy tego właśnie systemu i zmuszony jest opuścić dom.

Sytuację chce wykorzystać przyjaciel Alberta, który znając dokładnie zawiłą historię — informuje fałszywie Marię, że tajemniczym nieznajomym jest wła­

śnie on — Tomasz Sevelli, spodzie­

wając się tym samym, że ogrom uczuć Marii skon­

densowany w „tajemniczym nieznajomym" — zo­

stanie przelany na niego z pełnego puharu roz­

koszy.

Sprawa jednak kończy się inaczej.

Wstyd, rozczarowanie i oburzenie na Tomasza oraz żal z powodu utraty Alberta, oto rezultat wybryków pustej natury kobiecej. Naturalnie, że następuje skrucha i upokorzenie oraz prośba o przebaczenie jako ostateczne drogi wyjścia z opresji każdej kobiety. A mąż — litując się nad słabą istotą, daruje wszystkie grzeszki swej uko­

chanej żonie. Komedia ta, obrazująca pełne hu­

moru perypetie młodego małżonka, obfituje w sze­

reg bardzo zabawnych scen, doskonałych dowci­

pów a przy tym nie pozbawiona jest szczerego sentymentu.

Marła llrsynówna — pełna subtelnego wdzięku i urody artystka — w roli Marii Verani — poka­

zała nam grę bardzo wysokiej klasy, tak, iż o ca­

łości jej występu jedynie w superlatywach wyra­

zić się należy.

Kazimierz Fabisiak — w roli Tomasza Sevelli — miał ciężkie zadanie. Rola była trudna i wyma­

gała wielkiej inteligencji i wyczucia aktora, gdyż na niej spoczywał zasadniczy komizm sztuki. Gra była doskonała a postać oddana po mistrzowsku.

Jeszcze raz pokazał Fabisiak jak przeogromne walory artystyczne posiada.

„Starym" artystom w zupełności dotrzymywał kroku młody Krzysztof Rydel — w roli Alberta Verani. Widać było, że rolę opracował i trafnie do niej podszedł. Gra jego była bardzo dobra i widziało się, że ten młody artysta już doskonale zżył się ze sceną.

Określenie „dobrze zapowiadający się" jest juz dziś dla Rydla za skromne.

Do powyższej trójki dostroiła się odpowiednio Zofia Molińska w roli Rozyny.

Reżyserskie opracowanie sztuki Kazimierza Fa- bisiaka bardzo dobre.

Strona dekoracyjna sztuki, zwłaszcza dobór sukien i garniturów oraz harmonijne zespolenie ich z całością kulis i umeblowania świadczą o kul­

turze i wysokim smaku artystycznym kierownika tej strony.

Fakt powyższy tym bardziej zasługuje na pod­

kreślenie, jeśli przypomnimy, że kilka przedsta­

wień granych na scenie Starego Teatru, raziło zaniedbaniem tej strony.

Reasumując całość, należy podkreślić, że kome­

dia ta należy do jednej z najlepszych imprez, jakie dotychczas widzieliśmy na tej scenie.

P allw od a-M atio lańsK i

POSZUKUJEMY:

M ETA LO W C Ó W ,

ROBOTNIC FABRYCZNYCH, ORAZ SIŁ POMOCNICZYCH W S Z E L K IE G O RODZAJU

Z G Ł O S Z E N I A :

W Biurze Inform acyjnym d la p ra co w n ik ó w fiz y c z n y c h i u m y sło w y c h

W KRAKOWIE, Grodzka 60

W TAR NO W IE: Plac Goethego 6 W RZESZOWIE: Rynek 15

POLACY PRACUJĄCY W NIEMCZECH

(8)

a fak Wa .

. 91 ł . H ' « W '*wl

-■ W1 L U # Ia i

>8

FŁbif ■

OJCIEC I SYN

O jciec pisał.. Syn także podał się do taty ; O jciec pisał dow cipy, a syn zaś dram aty.

Raz gdy syn odczytyw ał treść sw ego dram atu, Ironicznie spod w ąsa uśm iechał się tato.

— „Czemu tato się śm ieje? — syn w arknę! ja k piesek — Czy ja się kiedyś śm iałem z ta ty hum oresek?".

PAN DOMU

Podług an eg d o ty staro p o lsk iej Imość nie w iedzieć czem u od ran a się złości I ma w ielką ochotę bić tw arz jegom ości.

Jegom ość n ie chcąc starcia z imości osobą, S krył się w szafie i zam knął haczyki za sobą.

Lecz im ość zm iarkow ała... Szuka zaraz m łotka 1 jak nie h uknie basem : — „W yłaź w aść z e ś ro d k a l" . Jegom ość w szafie siedząc, bezpieczny w iadomo, Rzekł: — „N ie w yjdę... niech raz choć będę panem

w domu!.,.".

Stefan mówi do ż o n y : — Dusz­

ko muszę iść dziś na w yścigi.

Mam upatrzonego konika.

— W iem, wiem, — m ruczy pani Stefanow a — tw ój konik te ­ lefonow ał już dzisiaj do ciebie.

*

— W idzisz tę panią — mówi Kazek do Romdna — to sław na muzyczka, gra ona doskonale na skrzypcach i na fortepianie.

— Co ty mówisz — dziwi się Roman — w ięc ona może sobie sam a akom paniow ać?

*

— Dlaczego je st w ięcej k a ta ­ strof autom obilow ych niż k o le­

jow ych?

— Czy pani k ied y słyszała, żeby m aszynista pocałow ał pa­

lacza?

— jestem oarazo zaao- wolona z mej krawcowej.

Ona mnie zawsze dosko­

nale ubiera.

— Chyba rozbiera, moja kochana.

(Sempre Fixe, Portugalia -

MIĘDZY DZIENNIKA­

RZAMI

— W yobraź" sobie, że poeta K raw czyński wziął m oje najlepsze pomysły

— Dziwna rzecz, taki sp ry tn y człow iek, żeby się dopuszczał kradzieży przedm iotów b e z w a r t o ­ ś c i o w y c h !

— Czy d o k tó r X na­

praw dę żeni się z Julką?

W szak ona nie mą ani grosza posagu?

— Ale za to m nóstw o chorych krew nych.

— Przez 5 lat żyłam z moim mężem szczęśli­

wie.

— A co się potem stało?

— Potem w rócił z za­

granicy.

S Z A C H Y

KĄCIK SZACHOWY Nr. 11 (42).

DZIAŁ ZADAŃ 3-chodówka Nr. 11 (42).

Th. Hess (I nagr. w konk. Niem. Zw. Sz. w r. 1941) C za rn e: KdS, Sa7 c7, pion: h7 (4).

B iałe: Kh6, Gg3 h3, Sa6 b8, piony: b2, c3, d3 q2 go (10).

3-chodówka. 10 ’ „4 x 14.

Mat w 3 posunięciach.

Końcówka (studium) Nr. U (42).

H. Rinck (I nagr. w konk. »Ćeske Slovo« 1924) C za rn e: KfS, Wf4, Gf3, pion: f7 (4)

B iałe: Kd2, Wal c3 (3) ’ Końcówka ('„) 3'„34 \ 7.

Białe zaczynają i wygrywająi

Rozwiązanie 3-chodówki Nr. 10 (41) (Massmann): 1. W -h 2 I. 1... K -e 3 2. H—hS K—f3 3. H -f4 x. n. 1... K— 2. W -h 5 K—d4 3. H—a7 x. 2... 3. H -b 7 , c7, d7, e7, f7 x.

Rozwiązanie końcówki Nr. 10 (41) (Troicki): 1. f6 (A B) S—h4 2. f7 S—g6 3. d7 S—b4 4. K—c3 (—d2) S—c6 5. S—e7 S—f8 (C) 6. Sxc6 S xd 7 7. S—eS i wygrywa.

J' d7 S“ b4 2' iakk- 8 - 0 6 3 - f6 S d8 4- h6 S -h 4 5. f7 S—g6 remis.

(B) 1. S—e7? S—— f6 remis.

(C) 5... S—d8 6. S x g 6 S x f7 7. Sg—eS i wygr.

DZIAŁ PARTU PARTIA Nr. 80 (83).

B iałe: Raschick C za rn e: Urban

grana w r. 1934 w Cottbus.

Otwarcie Birda.

dS 8. d x e 4

TELEGRAF BEZ DRUTU M ów iono o technice przy flaszce verm uthu:

— „M ądry ten, co w ynalazł teleg raf bez drutu!".

Słyszał to jed en pijak, głupi i obskurny I k rzy k n ął z całej siły do p ijący ch grafów:

— „ Ja sądzę, że te n tak że nie był znów ta k durny, Co w y n alazł panow ie d ru t bez telegrafu! '.

Eug. Kol.

*

— Z Ja n k a nie będzie nic d o ­ brego, całym i dniam i siedzi w k aw iarn i i gra w k arty .

— Skąd wiesz o tym?

— G łupie pytanie! Przecież on gra ze mną.

*

— No, cóż Z osieńko, byłaś grzeczną, pokazałaś panu d ok­

torow i języczek?

— Tak, m am usiu — i poskro- bałam mu jeszcze m archew kę.

*

— K iedy m oja córka grała w czoraj u pań stw a T rajkow - skich kołysankę, to w szyscy posnęli.

— Co to znaczy. G dy mój syn zagrał kilka dni tem u u p ań ­ stw a B ajkow skich „Na fali"

kilka osób dostało m orskiej choroby.

— Biedny człowieku, czy was bolą uszy czy zęby?

A le ż nic mnie nie boli, łaskawa pani, tylko nie mogę ju ż dłużej słuchać mojej okropnej m uzyki.

(Das Illustrierte Blatt)

— Czy zastałem pana adw okata w domu?

— Nie, poszedł bronić klienta.

— A skąd w iecie, że poszedł bronić k lienta?

— Ano, bo w ziął ze sobą rew olw er.

*

Panna Filom ena, była a rty stk a teatraln a, czyta, że w y tw ó rn ia film owa po­

szukuje staty stk i. Posyła sw oją fotografię, re fe re n ­ cje, listy po lecające, w od­

pow iedzi na to o trzym uje w ezw anie, aby zgłosiła się do dy rek cji. G dy się tam zjaw iła d y r e k t o r ośw iadcza je j z m iejsca:

— N iestety, pani przy ­ chodzi za późno...

— Ja k to za późno, p a ­ nie d y rek to rze? Zgłosi­

łam się, gdy ty lk o o trzy ­ małam w ezw anie.

— No, tak, ale pani pow inna była się zgłosić w tedy, k ied y pani kazała zrobić tę fotografię.

— Panie hrabio, może pan przyjdzie w e czw ar­

tek do mnie. Będzie w iele in te re su ją c y c h i pięknych kobiet.

— D ziękuję za z a p ro ­ szenie — odpow iedział h rab ia — ale ja nie p rz y j­

dę dla p ięk n y ch i in te ­ resu jący ch kobiet, tylko dla pani.

— Chodź n ap ijem y się herbaty.

— O nie! C hyba pon- czu i to zimnego.

— D laczego zimnego?

— Bo mi d o k tó r z a b ro ­ nił w szelkich gorących trunków .

f4 S - f 3 d3 S—e4 S—g3 e4

cS S—c6 fS S—f6

fx e4

9. G—c4 10. fxeS 12. G—T7+

S -IS 13

G—g4 eS?

SxeS?

K -e7 mat.

PARTIA Nr. 81 (84).

B iałe: G. Stahlberg C za rn e: P. Keres grana w turnieju w Nauheim w r. 1936.

Obrona indyjska.

1.

2.

3.

4.

5.

d4 c4 S -c 3

e3(3) a3 6. b x c3 7. G -d 3 8. cx d S 9. Sg—e2 10. 0 - 0 11. G—c2(6) 12. Wf—e l(7 ) 13. f3 14. dxc8(8)

e6 G - b 4 (l)

cS(2) S—f6 G xc3 0 - 0

dS(4) e x d S

b6,(S) G—a6

S—c6 W f-e 8 Wa—c8

b xcS

18. Se—g3 16. e x d 4 17. W xe8 18. cx d 4 19. ó —a 4 (ll) 20. W—bl(12) 21. G -b2(13) 22. G xc3 23. K -h l 24. G -d 7 28. H -a4

d4(9) cxd4(10) H xe8

Sxd4 H—eS S -d S S—c3 W xc3

h3(14) W -d 3

G -b 7 26. S—e4?(18) G *e4 27. fxe4(16) S - f 3 ,

Białe poddały się. (17) UWAGI:

(1) Tak grał też Keres w swej pierwszej partii pojedynku ze Schmidtem i w swej partii z Alechinem z tegoż turnieju.

(2) Teraz zasługiwało też na uwagę: 3... fS poczym S—16.

(3) W obu wyżej wzmiankowanych partiach grano:

4. d x c 8 G xc3 8. b x c 3 H—aS.

(4) Teraz powstał wariant Samischa obrony Niemco wieża.

(3) Ta idea rozwoju: G—a6 jest najlepszym sposobem zwalczania budowy białych.

(6) Po: 11. f3 G xd3 12. H xd3 W -e 8 13. S - g 3 S -c 6 czarne otrzymałyby także zadowalniającą pozycję.

(7) Stahlberg oświadczył po partii, że 12. f3 poczym W—12 uważa za lepsze, lecz i ten sposób gry miał sw e strony ujemne.

(8) Co może biały grać, skoro 14. S—g3 c x d 4 13. c x d 4 S xd 4, kosztowałoby piona?

(9) To posunięcie stwarza przew agę pozycyjną dla czarnych pomimo, że białe są w posiadaniu 2 gońców.

(I) Także 16... W x e l, poczym 17... c x d 4 było dobrym.

(II) Niemożliwym było: 18. G—d3 z powodu G xd3 20. Hxd3 H—e l 21. H—fl H x fl 22. K xfl S—b3, gdyż czarne zdobyłyby figurę.

(12) 20. G -b 2 ? S—13,.

(13) 21.S—e4 G - e 2 , (14) Grozi hS—h4—h3,.

(18) Nieodzownym było: 26. H—c4 W —e 3 27. W xb 7 W—e l 28. S—fl S—e2 29. H -o 8 K -h7 30. G - f 5 K -h 6 31.

H—h8 K—gS z powikłaniami, tym w ięcej, że obaj partnerzy znajdowali się już nieco w niedoczasie.

(16) 27. W - e l S xf3,.

(17) Tego ruchu białe nie zauważyły robiąc sw oje 26 posunięcie.

Mat nie da się uniknąć: 28. g x f 3 W—d2.

Jejł u Knotka zwyczaj łąki Aż tu deszcz raz spory kapnął. Nadaremnie Knotek biada Mieć w stodole zboże, graty, Poprzez dziury w dachu szopy, Ze stodoły już ruina.

Wapno, drzewo, wóz, buraki, Ścieka na dól wprost na wapno Pójdzie spytać się sąsiada Nawóz sztuczny i łopaty. I wnet ognia lecą snopy. Jaka ognia jest przyczyna.

* y i . I leksts *•»!

„Oj, nie tęga z ciebie głowa"

— Rzecze Molek, palcem kiwa —

„Któż w stodole wapno chowa, Gdy deszcz pada i są żni.wa."

(9)

„Postrzyżyny" jeszcze się hie odbyły. Jakżeż tu poznać, które z dzieci jest chłopcem, a które dziewczynkę, zwłaszcza, że wszy­

scy troje zdają się śmiać z na­

szego kłopotu?

-3S|do|43 Xuoi|t leMtjd I •», -uX »M «,tp n^pai, m o|

t l i Xui»uoif«ijd ęef i

Na lawo:

Oto niezbity dowód, że to przyszły mężczyzna.

Fel. T»«W»»

G

dyby się zastanowić nad powstaniem zwyczajów, jakich tysiące ma zarówno każdy naród cywilizowany jako też stojące na niskim stopniu kultury ludy dzikie i szczepy murzyńskie, trudno byłoby wy­

brnąć z lasu tych wszystkich motywów 1 czynników, które się na powstanie danego swyczaju składają. Jako coś zależnego od życia, od ludzi, ulegają one co prawda zmianom, są jednak mniej zależne od zmian w postępie cywilizacji niż wszystkie inne dziedziny życia ludzkiego. Są jednak i takie zwyczaje, które w formie prawie niezmie­

nionej zachowały się od początku swego istnienia do dziś dnia, zwłaszcza w ośrod­

kach oddalonych od zbyt szybkiego po- tf • stępu techniki, kultury zewnętrznej ży- cia i innych dziedzin cywilizacji. W za-

E,

toce Zuider, w Holandii, leży wyspa Marken, maleńka wyspa zarówno pod

BE

względem geograficznym jak i etno- . graficznym. Ludność tej „wyspy" za-

JT «

chowała swoją odrębność do dziś dnia i pilnie strzeże swoich zwyczajów. Do

*'•>* , najdziwniejszych zwyczajów należy tam zwyczaj przypominający nasze staropolskie „postrzyżyny". Chłopcy z wyspy Marken noszą do siedmiu

Na prawo:

Twarzyczka zdradza eo- prawda dziewczynkę, ale czy mały chłopiec nie mógłby się również tak uśmiechać? Trzeba dla pewności sprawdzić na zdjęciu p o n i ż e j

w środku . . .

Powyżej:

Czy to braciszek i siostrzyczka udają się na spacer? Takby można przypusz­

czać gdyby n i e . . . -(•riuod |Bnjp -|«| n|wp«|i (•ł*M o d

u«p»r .‘ »p»śq o i »u » * *

W środku:

. . . tak, to napewno dziewczynka.

«<ł — |i(uX»M»»|zp • ‘uwii,

- ł M "sąiwa »u u,Xu«»O||»i(ŻM i |i|in|d«s łn o u Xd«X» z Xzdo|ip oą

■r

lat nie tyt­

ko d łu g i e włosy, które wychodzą im spod kaptur­

ków lecz i su­

kienki, tak że trudno odróż­

nić ich od dziew­

czynek. Oczywi­

ście po szelmow­

skim uśmiechu pozna się, że to chłopiec i przy­

szły pan stworzenia. Je­

żeli przyjrzymy się bliżej ich haftowanym kapturkom, zauważymy, że jedne z nich mają na czubku wyhaftowa­

ny krążek, inne go nie mają- I to właśnie jest znak, P°

którym mieszkańcy wyspy Marken odróżniają swoich małych współmieszkań­

ców. Naszym czytel­

nikom s t a w ia m y również to PY18' nie „chłopiec czy dziewczyna! • Niech z rysów twarzy starają odgadnąć trafnie <°

pytanie, a o trafności ich sądu przekonają 'cb nasze objaśnienia pod zdję­

ciami.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Łukasz poczuł, że gubi się w huczącym rozkołysie i nie wiedzieć czemu wcisnął się w kąt przydrożnej ławki.. Jasnym gromem przedarł się z

N a ­ ród amerykański widzi że ta wojna zbliża się coraz bardziej do źródeł jego własnego bytu tak od zewnątrz jak i od wewnątrz wskutek coraz bardziej

czone jest ukrycie się przed wzrokiem człowieka wcho­.. dzącego przez

zerwatach, zachować swe obyczaje i pokazywać się za opłatę ciekawym. Na naradę wojennę nie zbieraję się też już jak dawniej w ostępie leśnym pod drzewami,

Generał Andrews, który w łaśnie-w cząsie ataku na wyspą Arubę t«jn się znajdował, opowiada, żę-a lak wypoczął się od storpedowania dwóch okrętów-cystern..

ków był strzelił do aparatu radiowego, zarzucono by na niego kaftan bezpieczeństwa a w najbliższym porcie od- danoby go w ręce władz Ale gdy się jest

Nie przeszkadzano nam teraz co prawda pójść spać, jak wówczas, gdyśmy płynęli do Norwegii, ale gdy się od godziny jedenastej do siódmej sterczy w kotłowni

Tym bardziej więc domagają się A m eryka nie zwiększenia lotn ictw a m aryna rki, przy czym możliwości te chniczno-m ilitanre w idzi się niejasno... Śródziemnym tak