• Nie Znaleziono Wyników

przy współudziale ks. pastora Sohoeneioha w Lublinie redagowany przez ks. pastora B nrsohego w W arszawie. Warszawa, dnia 2 (15) września 1903 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "przy współudziale ks. pastora Sohoeneioha w Lublinie redagowany przez ks. pastora B nrsohego w W arszawie. Warszawa, dnia 2 (15) września 1903 r."

Copied!
32
0
0

Pełen tekst

(1)

-'■wiiwtnn E w an g eliczn y w ychodzi 16 d n ia k aid e g o m iesiąca. P r z e d p ła t a w ynosi ro czn ie w W a rsza w ie rh . 1 kop. 60;

z p rzesy łk i) pocztow i) w k raju rh . 2; w A u strji 6 k o r. 60 h a l.; w N iem czech 4 m. 60 f. D ziesięć egzem plarzy poa Jednym ad reso m rh. 16. O gło szen ia po kop. 10 od w iersza. P ren u m e ratę i o g ło s z e n ia przyjm uje S k ła d g łó w n y :

‘ "iy g a rn ia W. M lo tk o g o w W arszaw ie, E le k to ra ln a Nr. 30. P ren u m ero w ać m ożna t e ł u re d a k to ra pod adresom ke. p n a to r B u r s c h e w W arszaw ie, K ró lew sk a Nr. II).

T R E Ś Ć :

rCyrio i Gloria. — PrawdzlvTa różnica między protestantyzmem a katolicyzmem (dalszy ciąg).—

X V konferencja kantorów parafii Lubelskiej.—A lbo w szystko, albo n ic ; pow ieść (dalszy ciąg).—

% prasy.— Przegląd literacki.— Wiadomości z kościoła i ze św iata.—N abożeństw a.—

Odpowiedzi redakcji.—Ogłoszenia.

Kyrie i Gloria.

L uk . 17, 17 i 18: „Л Jezu s, odpowiadając, rzek i: czyż nie dziesię­

ciu zostało oczyszczonych, a dziew ięciu gd zie? Ozyż żaden się nie znalazł, któryby wrócił i dat chwalę Uogu, tylko ton cudzoziem iec?“

N abożeństw o niedzielne m a być w yrazem uczuć, przepełniających hasze serce w chwili, kiedy zbliżam y się do B oga, a uczucia te odzwier­

ciedlać się pow inny w całym chodzie nabożeństw a, we w szystkich jego 82czególach. D lateg o ju ż w litu rg ji w stępnej, k tó rą rozpoczynam y n a­

bożeństwo, dw a są głów ne górujące to n y : „ K y r i e “ t. j. „P an ie, zm i­

łuj się 1“ i „ G lo r ia ,“ t. j. „C hw ała n a wysokościach B o g u !“ P rz y b y ­ wając bowiem do kościoła, czyż przedew szystkiem nie powinniśm y sta- Щ przed B ogiem w skrusze serdecznej, w prześw iadczeniu o własnej naszej hloinności? Czyż pierw szą naszą prośbą nie będzie prośba o zm iłow anie:

!>K yrie'?“ A le i o tern wiemy, że mamy nad sobą B o g a łaskaw ego 1 m iłosiernego, k tó ry nie chce zagłady grzesznika, że ten B óg przyjm uje

•has ja k o dzieci S w e; dlatego po „ K y rie " n aty ch m iast rozbrzm iew a po-

# u e „ G lo r ia “ — chw ała Tem u, k tó ry się u lito w ał nad nam i, k tó ry nam R zęchy odpuszcza i w ybaw ia z wszelkiej nędzy.

przy współudziale ks. pastora S o h o en eio h a w Lublinie redagowany przez ks. pastora B n r so h e g o w W arszaw ie.

Warszawa, dnia 2 (15) w rześnia 1903 r.

(2)

T e same to n y dźwięczyć pow inny w ciąg u całego życia chrześci­

ja n in a , pow inny hyc dom inującym tonem w akordzie naszego b y tu do­

czesnego. T ego chce nas pouczyć te k s t w nagłów ku zamieszczony.

J e z u s w raz z uczniam i podąża do m iasta św iętego, do Jerozolim y, idąc przez środek G alilei i Sam arji. N a g ran icy w pewnem m iasteczku sm utny M u się przedstaw ia w idok: zabiega M u drogę dziesięciu n ie­

szczęśliwych, o k ry ty ch trądem , stra szn ą ową p lag ą W schodu. C horoba to b yła straszn a a w owym czasie, kiedy żył C hrystus Pari, szczególnie niebezpiecznie się przejaw iała. U. o krytego trądem żywe ciało podlega­

ło gniciu we w szystkich częściach, gdyż w szystkie soki żyw otne były zepsute i z a tru te . Ciało pokryw ało się ranam i, z k tó ry c h bez u stan k u sączyła się ropa jad o w ita. T rę d o w a ty wokoło siebie rozszerzał zaduch niebezpieczny: samo pow ietrze, którem oddychał, ■ roznosiło zarazę. A najsm utniejsze było to, że b y ła to choroba bez n a d z ie i: trę d o w a ty na pow olną śmierć był skazany. O grom jego cierpienia p o tęgow ała jeszcze t a okoliczność, że w ykluczony był z to w arzy stw a ludzi: nic wolno m u było zbliżać się do dom ostw, do żadnego miejsca, gdzie ludzie prze­

b y w a ją ; w ykluczony był naw et od nabożeństw w św iątyni Pańskiej- T rędow aci zazw yczaj zdała przebyw ali od siedzib ludzkich, n a pewnych um ów ionych m iejscach staw iano im jadło i napój, a zresztą n ik t się o nich nie troszczył, byli oni ja k o b y poza społeczeństwem ludzkiern.

T a c y to ludzie zabiegają C hrystusow i drogę. Z d ała stanąw szy, wi­

dzą zbliżającego się Zbaw iciela. Słyszeli o J e g o cudach, którym i roz­

brzm iew ała cała ziem ia J u d z k a . O to człowiek od B o g a z e sła n y !— na­

w ołują się wzajemnie. M oże i nam pomoże! Zbliżyć się do N iego im nie wolno, objąć rękom a J e g o kolan nie mogą, ale zdała stojąc, g ł°s swój podnoszą, wołają z w iarą, przejęci na chwilę widmem złotej na­

dziei, w ołają wszyscy razem : „ K y r i e “ — Panie, zmiłuj się nad nami'- W ołanie to C h ry stu sa nie może pozostaw ić obojętnem , wszak na t0 z niebios zstąpił n a ziemię, aby nieść u lgę ludziom nędznym, аЬУ być ich w ybaw cą z niedoli. K a ż ą c trędow atym udać się do ka­

płanów , wlewa w ich serca pewność, że zostaną u z d ro w ie n i/i w isto­

cie uzdraw ia ich.

I dziś jeszcze nędzy dużo je s t na świecie, cielesnej i duchowej- Całc życie człow ieka nosi n a sobie piętno niedoli: płaczem dziecko św>m pozdraw ia, sm utek i ból powszednim są chlebem naszym , łzą człowiek św iat żegna. B yw ają wprawdzie jasn e chwile, św iecą nam nieraz złu01' sto prom ienie słoneczno, ale ja k ż e szybko p rzy k ry w a ją je chm ury, j&k"

że często zalegają one nam cały h o r y z o n t! O dłączyliśm y się wszysO' razem i każdy z osobna od społeczności Bożej, m ieszka w nas niepril' wość, najlepsze n aw et chęci nasze łam ią się napróżno. A następstw em te g o — cały ogrom nędzy ludzkiej. N ie p o trzeba wielo o tern mówić, иЬУ w yraźnie bowiem stw ierdza nam to codzienne doświadczenie.

Gdzież pomoc znajdziem y śród niedoli życiow ej? W ła sn a nasza nic tu nie zdziała, siły nasze są niedostateczne. J e d n o ty lk o рои*01 ^ nam zdoła: szczere, z serca w ypływ ające „ K y r ie .“ W szak w ręku *'0^

żych je s t życie nasze, a w szystko, cokolw iek posiadam y, je s t darem >>GS

(3)

łaski. O n obsypuje nas dobrodziejstw y bez naszej zasługi i godności.

Czy też zawsze pam iętaliśm y o tern ? N ie m ówimy o ty ch , k tó rz y nie są chrześcijanam i i być nimi nie chcą, ale my, k tó rzy się ta k zwiemy, k tó rz y pragniem y żyć po Bożemu, k tó rzy przekonani jesteśm y, że nie panuje nad nam i ślepy tr a f losu, nie żelazna ja k a ś konieczność, lecz B óg łaskaw y, którego dziećmi jesteśm y w C h ry stu sie ,— czy też zawsze uciekaliśm y się do T ego, k tó ry jedynie pomódz nam m oże? A ch, gdybyśm y we wszelkiej potrzebie, we w szystkich dolegliw ościach zawsze do N iego się udaw ali, po ty siąc razy przekonalibyśm y się, że nie z a ­ wiedzie się ten, k to w P a n u p o k ład a sw oją nadzieję. „W zyw aj mnie w dzień u trap ien ia, w tedy cię w yrw ę, a ty M nie uw ielbisz.“ U m iejm y wołać „ K y rie ,“ a P a n łask i Swej nam nie odmówi.

A le potem nie zapom inajm y też o dziękczynieniu. P o „ K y rie “ niechaj nastąpi „ G l o r i a .“

S ta ł się cud w ie lk i: przez jedno słowo C hrystusow e dziesięciu tr ę ­ dow atych wróciło do nowego życia. A g dy w drodze do Jerozolim y czuli, że choroba ich mija, g dy wreszcie k apłani w yraźnie im zaśw iadczyli, że powrócili do zdrow ia, — cóż uczynili ci, którym Zbaw iciel ty le okazał m iłosierdzia? O to poszli w św iat, zapom nieli o swym dobroczyńcy, może n aw et oddali się szałowi radości, chcąc w ynagrodzić sobie bole­

sny czas przeb y ty ch cierpień ciężkich. T yle łaski im P an okazał, w tak w spaniały sposób objaw iła się nad nimi litość B oża, a jed n a k nie p a ­ m iętają o niej. Je d e n ty lk o , jeden z dziesięciu stanow i chlubny wy­

ją te k . T en nie może przezw yciężyć swego w zruszenia; zb y t głęboko odczuw a on całą wielkość okazanej mu pomocy. P ierw szy u ży tek , k tó ­ ry czyni ze swego zdrow ia, je s t ten, że w raca do Je z u sa , p a d a przed Nim n a kolana, dziękuje M u głosem radosnym , głosem, Cv którym czuć zapew ne łk a n ie ; oczy pełne łez zw raca k u C hrystusow i, a u s ta ­ mi oddaje M u chw ałę. Dziesięciu zostało uzdrow ionych a jed e n ty l­

ko potrali dziękow ać; dziesięciu wolało „ K y rie ,“ a jeden ty lk o wzno­

si okrzyk „ G lo ria .“

O jak ż e sm utny je s t ton fa k t, a stokroć boleśniejszy z tego po­

wodu, że to samo pow tarza się po dzień dzisiejszy n a każdym k ro k u : ty siące przyjm ują dobrodziejstw a Boże, ale jak ż e m ała je s t g a rs tk a ty ch , którzy za nie dziękują! Czyż ta k nie je s t? W spom nijm y na pierw szy a rty k u ł w iary, k tóry nam głosi tę niezbitą praw dę, że B óg nas stw orzył i utrzym uje, że daje nam w szystko, czego nam po­

trzeb a. Czy też dziękow ałeś ju ż Bogu, nie czczeni słowem, ale ser­

cem calem, że dal ci żyw ot, że na w szystkich drogach tw ego ży­

cia, o tacza cię m ożną S w ą o p iek ą? Bies zna swego pana, wywdzięcza się tem u, k tó ry mu daje jad ło , posłuszeństw em i przyw iązaniem , broni go w niebezpieczeństw ie, rzuca się na jeg o wrogów, gotów n aw et życie oddać za swego p a n a ; a czyni to w szystko z popędu zwierzęcej swej n a tu ry . A czło w iek ? Przyjm uje on 16, 3 0 , może n a w e t 7 0 lat dobrodziejstw a Boże, nie uw ażając często naw et za potrzebne wspom i­

nać o nich. Czy uznajesz B oga panem sw oim ? Czy jeste ś Mu p o ­ słu szn y ? Czy miłujesz G o ? Czy umiesz cierpieć dla p raw d y B ożej?

(4)

2 6Ö

N iestety , przyjm ujem y niezliczone dobrodziejstw a Boże codzieó, ja k b y one się nam należały, ja k gdyby to było obowiązkiem B o g a obsypyw ać nas daram i Swoimi. G otow i jesteśm y n aw et okazać jaw n e swe nieza­

dowolenie, jeżeli Bóg czasam i inaczej nas prow adzi, aniżeli m yśm y przy­

puszczali. I dzisiaj jeszcze Zbaw iciel, p a trz ąc n a nas, patrząc n a lud swój chrześcijański, spoglądając n a ludzkość całą, ze sm utkiem musi w ołać: „ C zy ż nie dziesięciu zo sta ło o czyszczon ych , a dziew ięciu g d z ie ?“

P rzejdźm y do innych w ypadków w naszem życiu, w k tó ry c h ła sk a Boża jeszcze jaśniej nam się okazyw ała. W y, k tó rz y niebezpieczne p rze ­ chodziliście koleje, przed którym i o tchłań się otw ierała, ta k że nie wie­

dzieliście, dokąd uciec; wy, k tó rzy w tedy, w chwili grożącej naw ałnicy, umieliście w ołać: „ K y rie ,“ P an ie, dopom óż!— g dy P a n dopomógł, czy też byliście M u wdzięczni ? W y m atki, coście p ła k a ły nad k o lebką w a­

szej dzieciny, a g dy życie jej g a sn ąć chciało, gotow e byłyście własnem tchnieniem utrzy m ać dogoryw ający płom yk, wy, coście w tedy w ołały i um iały w ołać do B o g a : „ K y rie ,“ P anie, zostaw , nie zabieraj n a j­

droższego nam sk a rb u 1— g dy B óg wam dziecko wasze zostaw ił, czy też składałyście za to M u dzięki g o rą c e ? Czy też potem oddałyście dziecko swe J e m u n a własność, prow adząc je po drodze praw d y i cn o ty ? Czy „ G lo ria “ pozostało w yryte płomiennem i zgłoskam i w sercu waszem ? W y , coście byli złożeni na łożu boleści i cieżkie musieliście znosić cier­

pienia, czy owe noce bezsenne, któ re przebyliście, obudziły was ze snu grzechu, a gdy P a n Bóg pow rócił wam zdrowie, czy też pam iętaliście o przyrzeczeniach, danych w czasie choroby ? A ch, niestety, w pełni życia i zdrow ia łatw o zapom inam y o B ogu, sądzim y, że w łasnym prze­

mysłem zdołam y zgotow ać sobie szczęście. Л g dy Bóg odbiera nam siły, g dy nam acalnie daje nam poznać, że niczem nie jesteśm y, w tedy potrafim y korzyć się n aw et pod J e g o w yrokiem , um iemy wołać do N iego 0 pomoc, ja k owi trędow aci. Ale jak ż e trudno przychodzi nam potem dziękczynienie! Z pow rotem sił pych a i zarozum iałość pow racają do serca, m artw o ta co do spraw B ożych o g arn ia nas, i w szystko pozo­

s ta je po daw nem u. W chwili niebezpieczeństw a naw racam y się, ale na k ró tk o ty lk o ; gdy niebezpieczeństwo m inęło, i my znow u w racam y do daw nego stanu.

T o samo sm utne zjaw isko spostrzedz się daje i w szerszym z a k re ­ sie, w historji ludów całych. G dy przed stu la ty ciężkie n a sta ły czasy dla całej E u ro p y , g dy pod jarzm em ty ra n a złam ana zo stała w olność 1 tysiące znalazły śmierć n a pobojow iskach d la dogodzenia niepoham o­

wanej ambicji jednego człow ieka, g dy szczęście miłjonów bezlitośnie zo­

stało podeptane, w tedy um iano wołać „ K y rie !“ — zbudziło się sumienie, odrodziła się w iara. J a k ż e szybko je d n a k zapom nieli ludzie o owych sm utnych c z a s a c h : z pow racającym pokojem zasypiała dusza, z wzm aga­

jącym się dobrobytem zan ik ała w iara, aż wreszcie zupełnie zanikła.

„ D ziesięciu zo sta ło oczyszczon ych , a d ziew ięciu g d z ie ? 11 Z echciej­

my się zastanow ić nad tern żałosnem upom nieniem C hrystusow em . Czyż jest pomiędzy nam i choć jeden, k tó ry b y się nie oburzał n a ohydny po­

stępek dziewięciu trę d o w a ty c h ? .... A le w takim razie zastosujm y owo

(5)

upom nienie i do nas sam ych, a w tedy cel, dla którego C h ry stu s je wypowiedział, zostanie osiągnięty, w tedy nauczym y się wołać nietylko

„K y r i e / “ ale też „ G lo r ia ! “

Prawdziwa różnica między protestantyzmem a katolicyzmem.

Napisał ks. E . Holtz.

(D alszy ring).

P o d łu g n au k i katolickiej więc człow iek, po u p a d k u w grzech, je s t takim że, jakim Bóg stw orzył A dam a, przed udzieleniem mu dodatkow ego

„d aru nadprzyrodzonego.“ ') Do isto ty jego nic złego się nie w kradło.

G rzech pierw orodny zasadza się n a pozbaw ieniu człow ieka d aru n ad przy­

rodzonego. Zachodzi p y tan ie, czy to nie je s t raczej k a rą za grzech, a nie samym grzechem ? Z daw ałoby się, że to ju ż chyba k a ra . Lecz gdzież w takim razie pozostaje sam g rz e c h ? K ościół katolicki uczy wprawdzie, że w sk u tek grzechu pierw orodnego wszyscy tera z w grzechu n a św iat przychodzą, ale cóż to za g rsec li człow ieka, że P a n Bóg mu odjął d a r n a d p rz y ro d z o n y ? Czyż nie są to p uste słow a, mówić o zmazie grzechu, w k tórej człow iek się ro d zi? T a k , ale człow iek przynosi ze sobą n a św iat pożądliw ości i skłonność do złego! Cóż z tego, kiedy kościół katolicki uczy, że żądza albo skłonność do złego nie są g rze­

chom! Pomimo tego sta n , w którym człow iek się rodzi, je s t stanem grzesznym . A le któż tera z je s t w łaściw ym sp raw cą teg o grzesznego sta n u człow ieka, k tó ry na tern się zasadza, że mu B óg odjął d a r n a d ­ przyrodzony?

R ażące sprzeczności w tej nauce k ato lick iej biją w oczy. N ie po­

trz e b a wielu objaśnień, aby zrozum ieć, do jak ie g o stopnia przez ta k ą teorję isto ta i sk u tk i grzechu pierw orodnego zostają osłabione, a isto ta sam ego g rzechu z a ta rta . To w szystko stoi w sprzeczności ze Słowem P o ż e n i; kościół ew angelicki przeto tej nau k i uznać nie mógł i nie może.

W yjaśniliśm y wyżej (str. 2 3 8 „ Z w .“), że ju ż w kościele sta ro ż y ­ tnym (w V wieku) n a u k a A u g u sty n a powszechnie u zn an a zo stała za

praw ow ierną. S kądże to olbrzym ie odstępstw o od niej w późniejszym kościele?

G rzesznej n atu rz e ludzkiej niełatw o przychodzi uznać w pokorze, że n a nas, potom kach A dam a, od urodzenia ciąży grzech i w in a w k s z ta ł­

cie pożądliwości i skłonności do złego, i że zepsucie i ułom ność rozum u i woli naszej są ta k wielkie, iż sami z siebie niezdolni jesteśm y do dobrego, niezdolni ani do poznania B oga, ani do spełniania woli J e g o . Człow iek nie chce przyznać, że w szystkie nasze usiłow ania moralno są

’) Propozycja 66 uczonego Miclinln B aju sa (do liny, profesora w Low anjum w czasie soboru Trydenckiego), która b rzm i: „Hóg nie inógl od początku takiego stw orzyć człowieka, laki Big teraz rodzi,“ została potępiona przez papieży l ’uwla V (1607) i Grzegorza X III (1570).

/

(6)

niedoskonałe i darem ne ta k długo, póki nas ła sk a B oża ze snu grzechu nie obudzi, nie oświeci, nic poświęci i serca nie odnow i,— nie dla jakiej naszej zasługi, k tó rej nie posiadam y, lecz darm o, gdyż, co ła sk a w nas czyni, nigdy naszą z asłu g ą być nie może. ')

I otóż jeszcze za życia A u g u sty n a pow stał kierunek pośredniczący pom iędzy herezją P elagjusza i n a u k ą A u g u sty n a . N a czele jego stali J a n N ass!anus i F a u stu s z R egium . U czą oni, że grzech pierw orodny to ty lk o pewne „zranienie n a tu ry ludzkiej." Człowiekowi i po u p a d k u pozostała c z ąstk a wolnej woli k u d o brem u: pragnienie zbaw ienia, szu­

kanie le k a rz a — to są w łasne jogo czyny i ...z a s ł u g i , za które m u się n a le ży łask a. W o la człow ieka i ła sk a B oża w spółdziałają do zbaw ie­

nia. N a u k a ta zwie się scm ipelagian izm em .

P ro sp er z A k w itan ji nazyw a tę naukę ja k ą ś b ezk ształtn ą miesza­

niną pclagianizm u z n a u k ą A u g u sty n a 2) i w ykazuje, że wychodzi na to, iż ła sk a ma być udzielana podług zasługi, co je s t herezją P elagjusza.

N a synodzie A rauzykańskim (w r. 529) pelagianizm i sem ipela- g ia n iz m zostały odrzucone ja k o nau k i heretyckie i o rzeczo n o : „ Je ż e li­

by k to tw ierdził, że m ożna sam ą siłą przyrodzoną pom yśleć albo w y­

brać w sposób n ależy ty coś dobrego, co odnosi się do żyw ota wieczne­

g o ; albo, że m ożna przyjąć zbaw ienne praw dy Kw augelji bez oświece­

nia i n atchnienia D u c h a Św ., ten je s t uwiedziony duchem h e re ty ck im .“8) Atoli teo logja średnich wieków coraz więcej oddalała się od n a ­ uki P ism a Św. i od A u g u sty n a . R ęka w rękę z szerzącem się zewnę- trznem pojmowaniem w iary, n ie ja k o nowego sto su n k u głębokiej dziecięcej ufności do Koga przez C h ry stu sa (jak uczy Pismo Św .), lecz jako przy­

sta n ia na naukę kościoła, i z w zrastającą uczynkow ością, t. j. speł­

nianiem rad i przepisów hierarchicznych, k tó re uw ażano za osobliwe zasługi, — sem ipelagianizm zagnieżdżał się w kościele a cała teo logja scholaetyczna nim przesiąkła. Ł a s k a B oża— podług niej— choć niezbędna, w człow ieku jed n a k nic now ego nie tw orzy, lecz w spom aga go ty lk o . / przyjęciom tej pomocy łaski rozpoczyna się długi szereg z a słu g czło­

w ieka (co je s t ju ż bardzo zbliżone do nauki Pelagjusza). G rzech pier­

worodny je s t czemś n egatyw u cm, pewnem zranieniom n a tu ry i brakiem owych „darów nadprzyrodzonych.“ ') Do jak ie g o stopnia sk u tk i tego zranienia n a tu ry ludzkiej zostały osłabione, widzieliśmy wyżej u B ellar- m ina (str. 2 4 0 „ Z w .“ ).

Pożądliw ość tra c i zupełnie c h a ra k te r grzechu. Sobór T ry d en ck i oczywiście potw ierdza tę n a u k ę i orzeka, że skłonność do złego, k tó rą apostoł „czasem (?) nazy w a grzechem " (grzech pierw orodny), to nie

') Bliżej bgdzio o (om mowa w następnym rozdziało „O usprawiedliwieniu.“

“) „informo nescio quid tertium .“

а) Si quis por nature) vigorem bonum aliquid, quod ad salutem pertinet vitio nu ternie, cogitaro ut expedit aut eligere sivo evangeliciL' prmdicationi consentire posso conlirmat absque illum inatione e t inspiratione spiritus s., hicrotioo fallitur spiritu (Сап. 7).

*) l ’otruü Lombardos (Sent, liii, II. I). ‘25): „V ulneratus quidum in naturalibus bo­

nis— , spoliatus gratuitis, qum per gratiam naturalibus addita fuerunt.“—Thomas Aq. I’. II. I-

<Ju. 82. A rt 13; „Ita peccatum originale m aterialiter quidem e st concupiscentia, formaliter voro defectus justitim originalis.“

(7)

je s t grzech '), a katechizm R zym ski uczy, że skłonność do złego to ty l­

ko zarzew ie (foines) grzechu, z grzechu zrodzone.2)

»Żeby siij n ik t nie odw ażył tłum aczyć P ism a Św. w sprzeczności z jednom yślnem zdaniem ojców kościoła,“ ta k d ekretow ał sobór T r y ­ dencki :!). Z aiste, dziw na to w tej nauce zgodność ze zdaniem ojców k o śc io ła !

J a s n o zaś i w yraźnie m a za sobą Pism o Św ięte kościół luterski.

Zgodnie z niem bowiem kościół nasz uczy, że w skutek grzechu (skłon­

ność do któ reg o nigdy leżeć nie m ogła w n atu rze boskiego stw orzenia), n a tu ra człow ieka uleg ła w ew n ętrzn em u zepsu ciu , „m yśl serca je g o “ odw róciła się od B o g a i zw róciła się do złego. „M yśl se rc a człow iecze­

go z ł a j e : t od m ło d o ści“ (1 Mojż. 8, 21). Słowo C h ry stu sa P a n a :

„Co się narodziło z ciała, ciałem je s t" (Ew. J a n a 3, 6) niw eczy wszel­

kie wynoszenie grzesznej ludzkiej n a tu ry . A jeżeli się teo logja k a to ­ licka pow ołuje n a słowa w liście J a k ó b a ( 1 ,1 4 ), tw ierdząc, że apostoł tam odróżnia pożądliwość od grzechu, to odpow iadam y, że ta k ie tw ierdzenie je s t w kładaniem do Słow a B ożego myśli, k tórej się chce dowieść, nie zaś w yczytaniem tego, co tam je s t napisane 4), gdyż apostoł we wzmian- kowanem miejscu (1, 14 i 15) to ty lk o orzeka, że grzech czynem (uczynkow y) je s t następstw om pożądliwości, o n atu rze tej pożądliw ości zaś nic tu nie mówi. Sąd zaś o tein, czy pożądliw ość je s t grzechem , czy nie, my ew angelicy przyjm ujem y z u st C h ry stu sa, k tó ry ju ż w żądzy serca widzi spełniony g rze c h : E w . M at. 5, 28. (por. 1 J a n a 3, 15).

B roszura p. Sohm itza zaś tw ie rd z i: „że żądza albo skłonność do grzechu nie je s t grzechem , mówi to każdem u (!) głos w ew n ętrzn y “ ! Ż dradny to glos wobec słów N ajw yższego, k tó ry w dwóch przykazaniach (9-em i 10-em ) n a rów ni z innym i grzecham i zakazuje żądzy: „N ie p o ż ą d a j!“

Zgodnie więc z p raw dą Bożą uczą księgi sym boliczne kościoła Autorskiego, iż Pismo Św. odm aw ia rozum owi, sercu i woli naturalnego, upadłego w grzech człow ieka w szelką zdatność, zdolność i sposobność do m yślenia, zrozum ienia, chcenia, zam ierzania, czynienia i w spółdzia­

łania z sam ego siebie czegokolw iek dobrego w spraw ach duchow nych r>)

> słusznie pow ołują się na s ło w a : I I K o r. 3, 5 ; I K or. 2, 1 4 ; Rzym . 8, 7 ; F ilip. 2, 13 i inne. Człowiek n a tu ra ln y wprawdzie posiada p o ­

*) Sossio V , doer, do росс. orig. 6 : „Hanc concupiscentiam, quam aliquando apostolus Peccatum appollat, s. synodiis doolarnt ocelosiam catholicam nunquam in tellexisse peccatum uppollari, quod vero ot proprio in ronatis peccatum sit, sed quia ex peccato ost et ad peccatum hiclinat.“ Ciekawa to rzecz zostawić niniejszo orzeczenie z orzeczeniom soboru Kartageńskiogo

‘U8) przeciwko herozii P elaglusza. Can. (i. brzm i: „Item placuit, ut si quis dicat.,, propter Pumili tatom oportere dici nos habere peccatum, n o n quia vere ita a st, anathema sit.“!

a) Cat. Horn. P. I ll с. 10 qu. 6 : Concupiscentia, id e st peccati fomes, qui ex poceato

°% inoin habuit.“

a) „Z w .“ str. 180.

‘ ) To samo odnosi sin i do uw agi I na str. 11-oj u Schmitza, gdzie autor nie wykłada ualożycie słów z rozdz. IV ks. Rodz., lecz wkłada w nie sw ojo myśli.

f’) Scriptura hominis naturalis intellectui, cordi ot voluntati omnem apt.itudinom ca- W t a t o m ot facultatem in robus spiritualibus aliquid boni e t recti oxsem et ipso cogitandi, utollla-ondi, inchoandi, volendi, proponendi, agendi, operandi ot cooperandi adimit. I1'. Cone. II.

ul. D o cl. p. 690, 12 ; tamże 678, 26. Por. A pol. Oonf. art. X V i l l (p. 219, 76, 70).

(8)

zo stałą iskrę pojęcia o R ogu ') i pew ną możność prow adzenia zew nę­

trznie przyzw oitego ż y c i a 2) (spraw iedliw ość obyw atelska), — lecz w spra­

wach duchow nych on zupełnie niew idom y, a wola jego nietylko je s t odw rócona od B oga, lecz w prost J e m u w roga i nie posiada sam a w so­

bie żadnej możności do naw rócenia się i do życia duchow nego.11) O św ie­

cenie zaś człow ieka, naw rócenie się i poświęcenie jego je s t jedynie dziełem D u ch a Św iętego '), k tó ry w człow ieku obudzą poznanie grze­

sznego sta n u i zguby, poznanie m iłosierdzia Bożego i w iarę w jedynego Zbaw iciela, C h ry stu sa ukrzyżow anego (T. K or. 12, 3 b), od k tórej za­

leżne je s t zb aw hyic.

T o samo uczyli n a tu ra ln ie L u te r i M elanchton. K ażde dziecko ew angelickie umie bowiem n a pamięć słowa M ałego K atechizm u D o k ­ to ra M arcina L u tra : „ W ie rzę , że a n i p r e c z w ła s n y r o z u m , a n i p r z e z s iły sw oje w J e z u s a C h rystu sa, P a n a mego, u w ie rzyć a n i z N iw p o łą c z y ć się nie mogę, ałe że m ię D u cli Ś w ię ty p r z e z E w a n g ełję p o w o ła ł, d a r a m i S w y m i ośw iecił, w p r a w d z iw e j w ie rze p o św ięcił i u tr z y m a ł.“

Zupełnie niesłusznie i tendencyjnie a u to r b ro sz u ry : „P raw dziw a ró ż n ic a ...“ p rzy ta cz a (w uw adze ostatniej n a str. 11), na dowód nauki kościoła luterskiego, słow a L u tra i M elanchtona z r. 1 5 2 5 i 1521, za­

w ierające myśli determ inistyczne, t. j. tw ierdzące, ja k o b y w szystkie do­

bre lub złe czyny przez B oga od wieczności były przeznaczone. T akie zdanie — k tó re zresztą bynajm niej nie było niczem now em , gdyż je pierw szy głosił n ik t inny jen o sław ny A u g u styn (o czoin a u to r broszu­

ry pow inien wiedzieć) — znajduje się tylko w początkow ych pismach M elanchtona i L u tra . W k o m entarzu M elanchtona do listu do Kolo- sensów z r. 1627 wszelki determ inizm ju ż przezw yciężony, a w K on­

fesji A ugsburskiej z r. 1530, k tó rą uw ażać należy zarów no za dziele L u tra ja k M elanchtona, nic podobnego nie stoi, ja k rów ńież w żadnej innej księdze symbolicznej kościoła luterskiego. K to k ry ty k u je nau k 9 naszego kościoła, od teg o żądać m ożna, żeby się zapoznał z tern i księ­

gam i, gdyż one stanow ią ja s n y w yraz jego nauki. Inaczej w y c h o d ź tak ie p ły tk ie i bezsensowne, czasami w prost niesum ienne tw ierdzenia jakiem i nap rzy k ład p. Schm itz kończy ten rozdział swoich wywodów

w niemieckim oryginale swej broszury.

A więc: ze strony ew angelickiej o p a rta n a Słowie Różem n a u k * 1 0 zepsuciu całej isto ty ludzkiej w skutek grzechu pierw szych r o d z i c ó w

1 o grzechu pierw orodnym , ja k o wrodzonej w szystkim potom kom Adam*1 skłonności do złego, zaw ierającej w sobie dziedziczną w in ę ; ze strony katolickiej zaś niebiblijna a n aw et niezgodna z tra d y c ją ojców k ościoh j

n a u k a o jakim ś stanie czystej naturalności, zaw ierającym już nawet w stw orzonym przez B oga A dam ie pożądliw ość, w skutek czego grzech

') Form. (Jone, Sol. D eel. 689, I).

») Tamże 61)4, 26.

J ) F. О. I Epitomo 628, 2. 8.

‘ ) Epitome 524, 4; Sol. Deolar. p. 692, 1(1; 694, 2(1.

(9)

pierw orodny przestaje być grzechem ,— otóż w gruncie rzeczy praw dziw a różnica między kościołem ew angelickim i katolickim w nauce o stanie człow ieka po u p a d k u w grzech i o grzechu pierw orodnym .

— --- ( D . c. n.)

XV konferencja kantorów parafji Lubelskiej.

P ię tn a s ta z rzędu konferencja kan to ró w parafji L ubelskiej odbyła się w środę dnia 26-go sierpnia r. b. w L u b lin ie ,, N a konferencję zje­

chało, prócz m iejscow ych, pięciu k antorów z parafji K am ienieckiej i je ­ den z parafji Radom skiej. O g ó ln a liczba uczestników konferencji w yno­

siła w ro k u bieżącym 20 osób. P rzybył też ks. pasto r G e rh a rd t z Ł o ­ dzi, k tó ry żywy przyjm ow ał udział w obradach, za co jesteśm y mu wszy­

scy szczerze wdzięczni.

K onferencja m a podnieść duchowo sta n nauczycielski, m a coraz le­

piej przysposobić do prak ty czn ej strony zawodu, ma pokrzepić n a duchu uczestników , zagrzać do wspólnej pracy, miłości i koleżeństw a. D la te ­ go też konferencje nasze rozpoczynają się od m odlitw y, od wspólnego n a b o ż e ń stw a .. N abożeństw o rozpoczęło się o godz. 8 '/ 2 rano w kościele tutejszym Ś-tej T rójcy, przyczem ks. G e rh a rd t wypowiedział kazanie na sło w a .e w . J a n a 15, 5 — 6: „ J a m je s t krzew winny, a wy lato ro ślam i.“

Po nabożeństw ie rozpoczęły się n a ra d y w szkole, k tó re zagaił miejscowy ks. pasto r przemową, w której wspom niał przedew szystkiem o ciężkiej stracie, ja k ą poniósł nasz kościół przez śmierć su p erin ten d en ta djecezji w arszaw skiej i byłego p asto ra parafji L ubelskiej. N iek tó rzy z obecnych k antorów byli jeg o uczniam i, inni wstąpili przy nim n a służbę i zaw dzię­

czają jeg o dobrej radzie chleb swój. Z ebrani uczcili pamięć zm arłego p a ste rza przez pow stanie z m iejsc i przez odśpiew anie p ie ś n i: „G dy św iat porzucę, Panie. “

Po odczytaniu p ro to k ó łu zeszłorocznej konferencji k a n to r Missol 7, liljału końsko w olskiego miał katech ezę z dziećmi na drugie p rzy k a ­ zanie. Sum iennie opracow ana k atecheza zyskałaby jeszcze więcej, g d y ­ by k a te c h e ta uw zględnił był dzieci mniej rozw inięte, lub rozpoczynające kurs nauki r e lig ji; d ru g ą ujem ną stro n ą katechizacji było to, że a u to r ani nie rozpoczął, ani nie zakończył swego w ykładu religji m odlitw ą.

Pierw szy odczyt w ypow iedział k a n to r Lenz z Bekieszy „O chrzcie św iętym ,“ przyczem streścił broszurę ks. Schm idta z P abianic „O ch rzcie.“

O dczyt w yw ołał bardzo ożyw ioną dyskusję, w której brali udział nie­

mal wszyscy kantorow ie. R e fe re n t n a podstaw ie Pism a Św iętego wyło­

żył pożytek i znaczenie ch rztu i zbijał p u n k t po punkcie błędną n aukę b ap tystów o tym sakram encie. W końcu poruszone zostały p ytania p raktycznej n a tu ry . K ażda czynność ch rztu św iętego w inna się rozpoczy­

nać i kończyć śpiew em ; je s t to chw alebny zw y czaj: gdzie je st, winien być i nadal z całą troskliw ością pielęgnow any, gdzie go nie ma, w arto go wskrzesić. W oda do ch rztu u ż y ta w inna być zawsze czysta. C hrzciel­

nica, konew ka do wody, lub sz k lan k a i talerz winny być zawsze wzo­

(10)

rowo czyste. Rodzicam i chrzestnym i winni być, o ile można, w ierzący w spółw yznaw cy; nietrzeźw i św iadkow ie nie powinni być do c h rz tu do­

puszczani. C hrzest winien się odbyw ać w porze właściwej, w nocy ty lk o w n agłych w ypadkach. Rodzice, odkładający chrzest dzieci bez- potrzebnie, ciężko grzeszą i odpowiedzą przed Bogiem za dzieci zm ar­

łe bez chrztu. W szkole, przy nauce konfirm acji i kiedy się ty lk o n a­

darzy sposobność, k a n to r winien pouczać m ałych i dorosłych, j a k a wiel­

ka ła sk a spływ a n a nas w chrzcie św iętym i ja k ą pociechę w życiu i w śmierci m am y z tego, żeśmy ochrzczeni. C hrzest winien się sta ć dla nas drogim i św iętym obrządkiem , do którego przystępow ać i którego do­

pełniać należy z całą pow agą.

K antorow ie T o n d t z M alinów ki i Rode z G ozdaw y (parafji R a ­ domskiej) wygłosili treścią pokrew ne i uzupełniające się wzajemnie od­

czyty. P ie rw sz y — „O przykrościach i pociechach życia wiejskiego k a n to ­ ra ," d ru g i— „ Jak im k a n to r być pow inien w życiu pow szedniem .“ Ze skupieniem i z natężo n ą u w ag ą słuchali zebrani ty c h dwóch prelegentów . S praw y, poruszone w tych odczytach, były wzięte z życia, trafiły do serca i przekonania. Życie k a n to ra jest życiem tru d u ,— mówił k a n to r T o n d t,— a sm utnym i nudnym wydaje się zawód nauczycielski. J a k ż e nie­

raz nuży to jednostajne co dzień się pow tarzające obcowanie z dziećmi, to udzielanie zaw sze ty ch sam ych początków ! Ja k ie jż e do tego trz e b a cier­

pliwości! Ze strony rodziców i stow arzyszonych k a n to r zam iast podzię­

ki zbiera nieraz czarną niewdzięczność. A u to r niechętnie kreślił niedolę swego zawodu, z większym zapałem i dłużej mówił o radościach życia k a n to ra . T a k je st, m a pociechę, radość i wesele zaw ód nauczycielski.

„ Paś baranki M oje“— to hasło k an to ra. Dzieci, ton sk arb drogi rodzi­

ców, prow adzić do J e z u s a , św iadczyć o Jezu sie, w pajać pierw sze zasady w iary, rzucać dobro ziarna S łow a B ożego w serca m łodociane, roz- św iecać i w zbogacać um ysł i serce— zapraw dę, wielkie, odpowiedzialne i wdzięczne to pole pracy. Św iadczyć o Je zu sie przy chrzcie lub pogrzebach, z ap raw d ę,— mówił a u to r - to nie słom iany ogień, lecz płomień, co ogrze­

wa i ożyw ia aż do grobow ej deski; ta k a p raca to przedsm ak nieba, gdyż słowem i czynem uczy tę sk n o ty za św iatem nam obiecanym, i chociaż drgnie z holu serce, a łza zakręci się w oku, pomnijmy o onym wielkim wzorze, jakim jest dla nas Zbaw iciel, i pam iętajm y n a one słow a:

„D opuśćcie dziatkom przychodzić do M nie i nie zabraniajcie im, albo­

wiem tak ic h je s t królestw o B o że“ (M arek 10, 14). Gdzie pracow ity nauczyciel po dluższem i sumiennem pełnieniu obowiązków opuszcza po­

le pracy, chociażby szczupłe, tam przebije się żal rzew ny, pozostaje mi­

łość dzieci, wdzięczność byłych uczniów i błogosław ieństw o rodziców a w końcu spokój sum ienia, że odbyt pielgrzym kę przez życie i pozostał w iern y -w ażn em u i wielkiemu pow ołaniu. Cierpliw ości, cierpliwości, —' a dzieci uścisną naszą dłoń, a chociaż grób nasz m uraw ą porośnie, pa­

mięć po nas nie zaginie.

Nieco z odm iennego tonu przem ówił n astępny mówca, k a n to r Ro­

de z G ozdaw y. O strej i surow ej, ale ze wszech m iar spraw iedliw ej k ry ty ­ ce poddał codzienne życie k an to ra. Słusznie zaznaczył, że w szystkie i>a-

(11)

sze konferencje, obrady i uchw ały pozostaną słom ianym ogniem, jeżeli nie wejrzym y w siebie' i nic będziemy przynosili dobrych owoców, jeże­

li zabraknie nam poświęcenia w powołaniu. K a n to r n a wsi stoi na świeczniku: w szyscy nań p a trz ą, i b iad a mu, jeżeli staje się powodem zgorszenia. N iebaczne słowo, gorszące zachow anie się przy chrzcinach i weselach, niedbałość w pełnieniu obow iązków , odczytyw anie k azań bez przejęcia się treścią, surowe, często nieludzkie obchodzenie się z dzie­

ćmi, kłótnie ze stow arzyszonym i— w szystko to razem hań b i i paraliżuje całą działalność k a n to ra i poniża stan jego. Je że li w ieśniacy p o g ard za­

ją k an toram i i staw iają ich narów ni ze sługam i, winę w wielu w ypad­

kach kantorow ie m uszą przypisać sami sobie. Nie pracujem y nad sobą,

— rzekł p rele g en t— a obojętność nasza w rzeczach w iary spraw ia naj­

fatalniejsze sk u tk i, burzym y w dnie powszednie to, cośmy w niedzielę zbudowali. O dczyt swój k a n to r R ode wypow iedział z takim tak tem i z t a ­ ką pow agą, że, nie obrażając nikogo, lecz mówiąc od serca, trafił do serca słuchaczów . Dwa te odczyty w yw arły ogrom ne w rażenie: przem awiali tu koledzy do kolegów , tow arzysze wspólnej pracy, wspólnej doli i nie­

doli, przyjaciele do przyjaciół.

O s ta tn i odczyt wypow iedział p. S ilberstein o misji śród żydów n a sło­

wa K olos. 4 , 2 — 6 : P re le g e n t opow iadało swojej pracy, wspomniał o p rzy k ro ­ ściach ale i o pociechach swego stanu. Serce ludu żydow skiego je s t jeszcze bardzo zatw ardziałe, ale tu i owdzie Słowo Boże m a przystęp a ziarno rzucono zaczyna w ydaw ać owoce. Żydzi się skupiają, tw orzą małe g ro ­ m adki, zaczynają zastan aw iać się nad przym ierzem N ow ego Z akonu, które Bóg zaw arł z wszystkim i ludźmi przez J e z u s a C h ry stu sa. / po­

wodu rzezi K iszyniow skiej wielu żydów znów odwróciło się od chrze­

ścijaństw a. P re le g e n t napom inał obecnych, aby z uprzejm ością rozm a­

wiali z żydam i, aby calem życiem świadczyli o Jezusie. O dczyt ten s ta ł się powodem bardzo ożywionej dyskusji i serdecznej pogaw ędki, w której przyjm ow ali udział zw łaszcza ci kantorow ie, którzy gorliwiej się zajm ują misją i którzy na tem polu m ają za sobą sporo dośw iad­

czenia, a tak ic h kantorów je s t w parafji L ubelskiej, chw ata B o g u , sp o ­ r a grom adka. N iek tó rzy z nich nauczyli się nieco ję z y k a hebrajskiego i żargonu, żeby módz skuteczniej rozpraw iać z żydami. K s. G erh ard t, ja k podczas w szystkich obrad, ta k zwłaszcza, kiedy mowa b y ła o misji, udzielił wiele cennych w skazów ek, ja k się m ają obchodzić kantorow ie z żydami, żeby ich pozyskać dla Je z u sa . Z naciskiem zaznaczył, że przy p ra ­ cy śród żydów głów niejszym naszym celem być powinno, żebyśm y po­

zyskali zaufanie i serce iz ra e litó w : nie idzie nam tyle o chrzest, ile o n a ­ u k ę Je zu so w ą. W szczepiać ją , szerzyć j ą i błogosławić nią winniśm y ży­

dów, żyjących pośród nas. Przy sty k an iu się z żydami winniśmy zw ra­

cać ich uw agę na jednolitość S tareg o i N ow ego T estam en tu , w pajać w serce ich to przekonanie, że Bóg jest tylko jeden, chociaż B ó g mó­

wi o Sobie często w liczbie m nogiej; że Je h o w a , P an S a b a o t to są na­

zwy ty lk o , ale oznaczają jednego i tego samego Boga; ta k samo i w N o­

wym T estam encie Bóg mówił do nas raz ja k o Ojciec, drugi raz ja k o Syn B oży, trzeci raz ja k o D uch Św ięty, ale je s t to jeden i ton sam

(12)

B óg. Żeby żyda mddz przyprow adzić do Je z u s a , trz e b a przedew szystkiem rozbudzić w nim poznanie grzechów . Nie je s t to rzeczą ta k łatw ą , ale i niezbyt tru d n ą . Między żydami je s t silnie rozpow szechnione kłam stw o.

O d tego w arto rozpocząć. P rzek o n ać żydów, że kłam stw o je s t grzechem wielkim , od k łam stw a przejść do innych grzechów ta k bardzo śród ży­

dów rozpow szechnionych, ja k o to do niesum ienności, nierzetelności, mi­

łości pieniędzy i t. d. Całe przem ówienie ks. G erhard ta było uzupełnie­

niem praktycznem odczytu poprzedniego mówcy, p. S ilbersteina.

P rz y zam knięciu dyskusji zapadł następ u jący wniosek, najw ażniej­

szy z całej konferencji i, da B óg, najdonioślejszy w s k u tk a c h : k a n to ro ­ wie postanow ili w swoich m odlitw ach wieczornych co p iąte k w spom i­

nać i prosić Boga o naw rócenie żydów , następnie uchw alili n a zebraniach zachęcać do wspólnej m odlitw y i tych współwyznawców, którym misja leży n a sercu. T a k ie wspólne zebrania m odlitew ne m ają się odbyw ać co p iąte k wieczorem. Może nieprzyjaciele chrześcijaństw a nazw ą ta k ie ze­

b ra n ia wspólne pietyzm em , o k ry ją dążności podobne szyderstw em , lecz my wiemy, że leży w nich potężna siła, tam ująca rozwój niedow iarstw a.

N ic bardziej nie um acnia ja k wspólność. Dowodem tego są zbory apo­

stolskie. To, co było koniecznością dla pierw szych chrześcijan, je s t nie­

zbędne i obecnie. S łuchanie Słow a B ożego raz na tydzień w koście­

le nie w ystarczy do u trzym ania człow ieka n a w ązkiej drodze prow a­

dzącej do zbaw ienia; dlatego zebrania pryw atne, zebrania nie próżnia- cze i przestępującę n a każdym k ro k u w sposób ohydny ósme p rz y k a z a ­ nie, ale szukające rozryw ki w pracy dla uboższej braci, krzepiące um ysł i kształcące serce rozm ow ą o p a rtą na Słowie Dożom, zeb ra n ia dla wspólnej m odlitw y są w społeczności chrześcijańskiej, a zw łaszcza naszej ew angelickiej, koniecznością, a gdzie ich niem a, tam niem a życia p ra ­ wdziwego.

P ierw szą ta k ą m odlitwę zmówił prezydujący n a tegorocznej konfe­

rencji, po k tórej zebrani zaśpiew ali w zruszającą pieśń z h arfy m isy jn ej:

„Jeru zalem , J e ru z a le m .“ W ogóle każdy odczyt lub dłuższo przem ó­

wienie było przep latan e bądź to k ró tk ą m odlitw ą, bądź to k ró tk ą pieśnią.

P o odczytaniu spraw ozdania bibljotecznego, ks. p a sto r zaproponow ał n a przyszły ro k następująco te m a ty : .1) katechezę na trzecie przykazanie z głów nym naciskiem na święcenie niedzieli w przeciw ieństw ie do adw en­

ty stó w i sa h a ty stó w ; pracę togo rodzaju przyrzekł k a n to r M akus z So­

bolowa; 2) odczyt „o komunji św ię te j,“ głównie o godnem jej pożyw a­

n iu — k a n to r M idler z B orkow izny; 8) o nauce śpiew u w k a n to r a ta c lr — k a n to r S tein h au er z Ja n o w ic ; 4) o początkow ym w ykładzie ję z y k a ro ­ syjskiego w k a n to ra ta c h — nauczyciel, w ychow aniec sem inarjum , S a u te r z Lublina.

Po w yczerpaniu porządku dziennego prezydujący w yraził serdeczną podziękę w szystkim uczestnikom tegorocznej konferencji, a przedew szy­

stkiem ks. pastorow i GerhaYdtowi, za ty le słów zachęty, w ypow iedzianych z kazalnicy i n a obradach. W imieniu kantorów podziękow ał przybyłe­

mu duchow nem u k a n to r K ram pitz z Bielan. B łogosław ieństw em A aro- nowem i pieśnią „P obłogosław P a n ie “ zakończoną zo stała X V nasza konferencja.

(13)

Zam ieszczając ro k rocznie opisy konferencyj k a n to rsk ic h n a łam ach

„ Z w ia stu n a ,“ nie mieliśmy i nie mamy n a celu zaspokojenia ty lk o cie­

kawości czytelników naszych lub uzupełnienia ich w iedzy; dążenia n a ­ sze są n a tu ry p raktycznej. P ragnęlibyśm y, żeby tak ie zebrania koleżeń­

skie i chrześcijańskie ks. ks. pastorów z k an to ram i odbyw ały się w szę­

dzie. W s z a k wszyscy jesteśm y członkam i ciała C hrystusow ego, w szyscy mamy w spólne obowiązki dla naszego kościoła, a wspólnie obradując, kształcąc się, rozbudzim y się z czasem z tego odrętw ienia bezczynności duchowej i przyczynim y się do odbudow ania kościoła ew angelickiego, k tó ry się powinien s ta ć kościołem m isyjnym i ew angelizacyjnym w nąj- szerszem tego słowa znaczeniu n a fundam encie, k tó ry położyli prorocy i apostołowie.

a.

s.

Albo wszystko, albo nic.

P ow ieść szwedzka R uny. Spolszczona w skróceniu.

(D alszy ciąg).

X I I I .

B ył pierw szy listopada, dzień przyjęcia E w y oraz k ilk u jej to w a ­ rzyszek do g ro n a sióstr m iłosierdzia. J a k ż e b y b y ła p rag n ę ła mieć dziś u boku swego Ire n ę i K a ry n n ę ! O s ta tn ia b yła w praw dzie obecna n a uroczystej tej cerernonji, lecz— zajm ow ała miejsce śród z a p ro sz o n y c h : n a p alcu jej w idniała obrączka zaręczynow a, a tu ż obok siedział narzeczony jej, W a lte r W e ste r. D ziś po raz pierw szy dziewczę zdjęło kostjum dja- konisy i zaręczyny jej zostały ogłoszone publicznie. R adość E w y b yła rów nom ierna jej sm utkow i z pow odu u tr a ty koleżanki, jedno atoli spoj­

rzenie n a tw a rz rozradow aną b ra ta w ystarczało zupełnie, by j ą pocieszyć.

G dy po krótkiej wycieczce poślubnej młodzi zam ieszkali w S z to k ­ holmie, E w a nie om ieszkiw ała k o rzystać z chw il w olnych od zajęcia, by ich odwiedzać, a oni z upragnieniem w yczekiw ali ty ch jej w izyt.

„ J a k ż e żałuję biednej E w y ,“ rzekła pew nego raz u K a ry n n a do męża, k tó ry przyszedł do dom u n a obiad.

„A to czem u,— z a p y ta ł zdziw iony— czy się jej co s ta ło ? “

„B ynajm niej! T y lk o zaszedłszy dziś z ran a do niej, zastałam j ą w y­

chodzącą ze szp itala dla objęcia dozoru pierwszego swego chorego poza obrębem szpitala. W y d a ła mi się niespokojna i w zb u rzo n a.“

„ I nic w ięcej? N ie bójże się, dobrze wywiąże się ona z z a d a n ia .“

„O tom jestem przekonana. A le chodzi tu o co innego, bo, widzisz, okazało się, że to m atkę il-ra G repa ma pielęgnow ać, a on ta k i dziw ak, przytem niezm iernie surow y, a niezaw odnie będzie nim jeszcze bardziej w tym w ypadku. Biedna E w a ! ....“

Rozmowę przerw ała służąca, prosząc ich do stołu. W a lte r podał ram ię młodej m ałżonce i zaprow adził ją do stołow ego pokoju, gdzie o- biadująo i wesoło rozm aw iając, w net zapom nieli o E w ie i jej tro sk ach .

Ta

zaś w tej chwili w stępow ała n a pierwsze piętro jednego z n a jo k a ­

(14)

zalszych domów w Sztokholm ie. P a n n a służąca otw orzyła je j drzwi i w skazała przeznaczony d la niej pokój, przylegający do pokoju chorej.

Szybko przyodziaw szy się w strój siostry m iłosierdzia: sukienkę jasn ą, biały fartu ch i czepeczek, pośpieszyła (lo chorej, k tó rą z a sta ła śpiącą czy drzem iącą, m iała bowiem oczy przym knięte. D o k to ra nie było w po­

koju. E w a w p ro st bała się sp o tk an ia z nim. „Co powie, gdy przekona się, że to mnie w łaśnie przełożona tu p rz y s ła ła !“ W y o b ra ż a ­ ła sobie, że dr. Стер wciąż jeszcze ma do niej urazę o ową uw agę, uczynioną mu, gdy zbyt głośnem przystąpieniem do łóżka obudził biednego Sim onsona.

P rz y chorej siedziała m łoda służąca, k tó ra w stała, g dy ujrzała w chodzącą E w ę, i z widocznem zadowoleniem, nic zniżając bynajm niej głosu, z a p y ta ła : „T o p an ien k a będzie doglądała p a n ią ? "

E w a odpow iedziała skinieniem głow y i przeszła ze służącą n a drugi k o ­ niec pokoju, zapytując, czy d o k to r nie zostaw ił jak ich zleceń. „N ie zo­

staw ił żadnych, chyba, żeby od czasu do czasu zmieniano lód n a g ło ­ wie c h o re j.“

„G dyby sio stra m iała potrzebow ać pomocy, oto dzw onek, n a ty c h ­ m iast p rzybiegnę."

E w a podziękow ała i za chwilę b yła sam a z chorą. U siadłszy przy łóżku jej, pozw oliła w zrokow i błądzić po um eblow aniu, obrazach, foto­

g ra f j ach, przedm iotach i przed m iodkach rozlicznych, p o u staw ianych na sto lik ach i pułkach.

C hora poruszała się niespokojnie, wym aw iając w yrazy bez zw iązku:

b yła zupełnie nieprzytom na. P o niejakim czasie, g dy E w a właśnie zm ieniała lód, wszedł dr. G rep. Skłoniw szy się lekko Ew ie, siadł na krześle przy łóżku, a ująw szy ręk ę chorej, począł do niej przem aw iać.

D źw ięk głosu jego m iał w sobie wielo słodyczy, teraz nic w nim nie było wyniosłego ani ostrego.

„O d ja k daw na znajduje się P a n i przy m atce?" z a p y ta ł nie­

mal po cichu.

„O d trzech godzin mniej więcej," odrzekła E w a.

„C zy dr. T . zachodził tu podczas mej nieobecności?"

„N ie, doktorze, nie było go jeszcze."

„ W takim razie może nadejść każdej chwili. Niech P a n i zo­

stanie przy m atce, a j a pośpieszę na o b iad .“

N iezadługo powrócił w tow arzystw ie d o k to ra T .

„ T e ra z proszę iść na obiad, ale za godzinę proszę być z pow rotem .“

G dy wróciła, rz e k ł: „ S tan chorej je s t tak groźny, iż będzie trze­

ba przez całą noc czuw ać przy niej. Poniew aż nie chcę powierzać na­

dal m atki opiece służby, sam czuw ać będę do godziny pierwszej, u a P a n ią zaś liczę, że mnie wówczas zastąpi. T eraz jed n a k trz e b a Pani pójść, spać, by nie być śpiącą w nocy i nie zasnąć przy chorej. “

E w a zaczerw ieniła się. S łow a d o k to ra rów nały się obrazie; kiedyż to zasypiała m iasto czuw ać nad chorym ? N ie rzekłszy ani słow a, ode­

szła, by p u n k t o pierwszej staw ić się n a po steru n k u . G dy weszła, doktor podniósł głow ę i p rzyglądał się jej z m iną zadziw ioną, ale uw agi żadnej

(15)

nie uczynił, spojrzał ty lk o n a zegarek i szepnął: „G dyby sta n miał się pogorszyć, proszę n aty ch m iast po mnie przy słać; będę w sz p ita lu .“

W dniach następnych cli ora znajdow ała się pomiędzy życiem a śmiercią i pielęgnow anie jej w ym agało wielkiej staranności i poświęcenia.

D o k to r nie m iał zaufania do służby i ani chciał słyszeć, by ktokolw iek prócz E w y jej doglądał, t a więc odstępow ała p anią G rep tylko wów­

czas, gdy syn ją zastępow ał. D o k ła d a ła też usilnych sta ra ń , by dobrze spełnić służbę i zadowolić doktora, k tó rego miłość synow ska w zruszała i zachw ycała ją . S tra c h , którym był ją z po czątk u napaw ał, powoli się rozpraszał, i choć do k tó r nie obdarzał jej nigdy pochw ałą ani też słówkiem uznania, wiedziała, że z niej zadowolony.

Pew nego dnia, spostrzegłszy, że b y ła bardzo blada, z ap y tał, czy się codzień przechadza. E w a odpow iedziała przeczeniem.

„Cóż więc P a n i robi, gdy ja czuwam przy m a tc e ? — z a p y ta ł szor­

s tk o — w szak w tedy P a n i w o ln a .“

„C zytam lub piszę, gd y nie śpię. C iągle przebyw am w pokoju o- bok, ażeby być gotow ą n a w ezwanie doktora.

„T o g ł u p o ta ! — przerw ał sz o rstk o — zdaje mi się, że dość P a n i s ta ­ ra, by wiedzieć, że przechadzka codzienna je s t konieczna dla zachow a­

nia zdrow ia. Sądziłem , że posiada P a n i dość rozum u do czynienia tego bez mego napom nienia. O d tą d musi być in aczej!“

I dotrzym ał słowa. Codzień w ysyłał ją bodaj n a godzinną prze­

chadzkę, zakazując ostro sk ład an ia w izyt lub czynienia zakupów . Z ale­

cał jej chodzić ja k najdalej, aż n a brzeg morza, i głęboko w dychać świeże pow ietrze. M iał zw yczaj mówić k ró tk o i rozkazująco, a to nie każdem u przypadało do sm aku, E w a jed n a k przyzw yczaiła się ju ż do tego, bo wiedziała, że intencje jeg o były najlepsze, a to w szak n aj­

w ażniejsze: „Co mi tam do tego, jak im tonem w ypow iada dobre swe r a d y ,“ m yślała po cichu.

Pow oli s ta n chorej począł się popraw iać, ale rekonw alescencja trw a ła bardzo d łu g o ; przytom ność p o w racała jej, ta k iż m ogła rozpo­

znaw ać osoby swego otoczenia, lecz pamięci jak o ś nie odzyskiw ała. Do E w y ogrom nie się przyw iązała i obejść się bez niej nie m ogła; naw et gdy oddalała się na godzinkę ty lk o , z uporem , właściwym osobom słabym , wciąż się o nią dopytyw ała, wciąż w ym agała jej obecności, jej pomocy.

Pow oli toż zm ieniał się rodzaj obcow ania d o k to ra z dziewczęciem:

odzyw ał się przychylniej a nieraz naw et zapuszczał się w dłuższe z nią rozm owy, w k tó ry c h potrącali niekiedy o tem a ta religijne i filozoficzne.

Chociaż zap atry w a n ia ich rozchodziły się wielce, d o k to r rozpraw iał zawsze ze spokojem o b jek ty w n y tn ; b ył człowiekiem inteligentnym i uczonym, lecz, ja k to E w a w krótce d o strzegła,— sceptykiem , bez wiary. O dkrycie to wsze­

lako nie przejm ow ało jej ani w strętem ani też pogardą, lecz w ielką litością.

Z resztą nie chow ała przed nim bynajm niej sw ych przekonań religijnych, owszem, śmiało, z całą o tw artością w ypow iadała swe zasady, broniąc ich z zapałem . Dr. G rep, choć nieraz w zruszał ram ionam i, słuchając jej dowodzeń, daw ał jej poznać, że szanow ałby ją mniej, gdyby okazyw ała się obojętną w rzeczach wiary.

(16)

„ Z a nic w świecie nie chciałbym P an i ogałacać z jej w iary, lecz podzielać jej ta k żebym nie p o tra fił“ — rzeki dnia pew nego po nader gorącej dyskusji.

Innym razem , przeryw ając rozmowę, rzek ł: „N ie mówmy lepiej o tych rzeczach ! jużeśm y się dotąd chyba zdołali przekonać, że ani jedno ani drugie nie odstąpi ani n a jo tę od swych przekonań, przedewszy- stkiem P an i, panno E w o, k tó ra jeste ś e n tu z jastk ą , fan a ty cz k ą w tym względzie. “

Pew nego dnia, gdy pani G rep, choć osłabiona jeszcze, podniosła się z łó żk a i w iększą część popołudnia przesiedziała w fotelu, E w a za­

p y ta ła doktora, czy nie m ogłaby już wrócić do szpitala do daw nych sw ych czynności.

„O tem niem a co m yśleć!— przerw ał zw ykłym swym tonem stan o ­ wczym .— M a tk a dziwnie przy w y k ła do P a n i i ciągle J e j po trzeb u je.“

E w a obstaw ała przy swojem, tłóm acząc, że je s t djakonisą, a pomoc jej tu je s t obecnie o wiele mniej potrzebna, niż w szpitalu.

„Pom ów ię co do teg o z m a tk ą “ — o d parł z niezadowoleniem.

Po ty g o d n iu k a z ał oznajm ić E w ie, że chce z nią pomówić. Serce ścisnęło się jej w piersiach. Sądziła, że p ragnie jej podziękow ać i z a ra ­ zem zezwolić n a powrócenie do szpitala. M yśl o rozłące napełniała ją żalem niew ypow iedzianym , ta k się ju ż znim zżyła a przyw iązała do niego za­

równo ja k do m atk i jego.

„Rozm aw iałem z m atk ą w kw estji odejścia P a n i i było, jak em prze­

w id y w ał: sam a myśl, że P a n i m iałaby j ą opuścić, bez m ała przypraw iła j ą o chorobę. Snadż zaczarow ała P a n i drogie me m atczysko, — dodał przyjaźnie — czy nie m ożnaby się dowiedzieć, jakiem i środkam i posił­

kow ała się P a n i w tym c e lu ? “

„D opraw dy nie wiem w cale,“ o d parła E w a zaw stydzona i zadzi­

wiona zarazem .

„A le j a wiem. P ielęgnow ała P a n i m ą m atkę z m iłością i oddaniem, spełniała P a n i misję sw ą wobec niej nie,tylko celem zadośćuczynienia obowiązkom zawodowym lub dla odrobienia z a p ła ty ; ale w k ła d a ła P a ­ ni serce w sw ą pracę i w zam ian za to otrzym ała serce. “

Rumieniec radosny zaw itał na tw arzyczce E w y: były to pierwsze słow a uznania, ja k ie usły szała z u s t doktora.

„L ecz, w racając do rzeczy, z teg o , com ty lk o co powiedział, w yra­

źnie się wywodzi, że m atk a m oja bez P a n i obejść się nie m oże; byłem więc u pan n y Stolskiöld i prosiłem jej o pozwolenie zatrzym ania Pani do jesieni, n a co się zgodziła. Pojedzio więc Pani n a lato z m atk ą w gó­

ry, a poniew aż P a n i je s t jed y n ą osobą, z k tó rą w yjechać pragnie, nie może jej Pani odm aw iać to w a rz y stw a swego, pom inąw szy już, że pobyt w górach korzystnie bardzo w płynie i na zdrow ie P a n i, k tó re ucierpiało niemało w skutek ty ch nocy bez snu. T e raz koniec m aja, za m iesiąc bę­

dzie trzeb a w yruszyć w d r o g ę ; chciałbym natenczas otrzym ać urlop, by odwieźć i ulokow ać panie a następnie w yjechać, jak em to sobie upla- now ał, zagranicę. Lecz czemu się P a n i u śm ie c h a ? “

(17)

„Śmieję się, że d o ktor w szystko ta k pięknie ułożył bez poprzednie­

go porozum ienia się ze m n ą ; wydaje mi się, że rozporządzacie P ań stw o mym czasem i m ą osobą, ja k gdybym była niem ow lęciem .“

„ T a k je s t: albożto P a n i nie je s t w służbie szpitala, którego prze­

łożona m a praw o nieograniczone rozporządzania czasem paninym ? alboż- nie podpisyw ała P a n i k o n tra k tu , k tóry wiąże J ą najzu p ełn iej?“

„T o p raw d a ,“ pow iedziała E w a, nie wiedząc, czy m a się smucić, czy cieszyć z tak ieg o sam ow olnego rozporządzania jej osobą.

„Spodziew am się atoli, że pom ysł nasz w koucu otrzym a aprobatę p a n in ą ? Czyż nie chętnie pojedzie P a n i z m atk ą w g ó ry ? "

„ J a k najchętniej, doktorze! W ięcej n a w e t: zachw ycona jestem perspe­

ktyw ą tak iej p o d ró ży ! jeno mniemam, że m ogliście P ań stw o nieco wcześniej o tern napom knąć. “

„M oże być, ale wiadomo P an i, że jestem oryginałem i że słów napróżno tra c ić nie lubię, zresztą zbytniom P a n i nie skrzyw dził, więc trz e b a mi wybaczyć. “

„A leż przebaczam P a n u z całego serca, — odrzekła E w a, śmiejąc s ię —i jednocześnie dziękuję serdecznie. A teraz, jeśli nic więcej nie m a mi P a n do pow iedzenia, czas mi w racać do pani С re p .“

„Jeszcze m iałbym P a n i wiele do pow iedzenia,— w yrzekł półgłosem — ale m niejsza z tern, niech P a n i idzie.“

E w a [z a sta ła staru szk ę zaniepokojoną i zm artw ioną, a z a p y ta n a o powód, pow iedziała: „Syn mi mówił, że chcesz nas opuścić; czy to p raw d a, moje dziecię?“

„N ie, nie, dro g a P a n i! zostanę przy tobie ta k długo, ja k zechcesz.“

„D obrze, ta k być pow inno, — m ówiła pani G rep głosem załzaw io­

nym — nie odchodź nigdy ode m nie!“

„U spokuj się, m atko droga, i bądź dobrej m y śli— rzek ł doktor, w chodząc za E w ą do po k o ju .— Ju ż eśm y w szystko ułożyli w yśm ienicie:

P a n n a E w a pojedzie z to b ą w góry i wszędzie, dokąd ty lk o zechcesz.“

D r. G rep usiłow ał mówić lekko i wesoło, lecz po chwili w yraz głębokiego sm utku osiadł m u na tw a r z y ; przeszedł się k ilk a razy po pokoju ja k b y dla odzyskania władzy nad sobą, przeświadczenie bowiem, że m a tk a jogo, osoba ta k in te lig e n tn a i p ełna życia, tera z po chorobie zaczynała dziecinnieć, bolało go nad wyraz.

C hora śledziła za nim wzrokiem w ystraszonym i p y ta ła po c ic h u :

„Czy gniew asz się n a in n ie ? “

. „A le skądże, kochana P ani, za co m iałby się g n ie w a ć ? “ pociesza­

ła j ą E w a.

G rep, słysząc py tan ie m atki, przyszedł do niej, p rzy k lę k n ął i, po­

chyliw szy się do w ychudzonych rąk, począł pokryw ać je pocałunkam i:

„ Jaź b y m się miał na ciebie gniew ać, m ateczko najm ilsza — mówił głosem pełnym niewysłowionej czułości, a łzy mu stały w o c z a c h — ja , tw ój jed y n a k , k tó ry cię kocha nad ż y c ie ? “

S ta ru sz k a objęła go za szyję i g ła sk a ła i pieściła ja k wonczas, gdy był jeszcze małem chłopięciem i przep raszał j ą za błąd popełniony.

P rzesuw ając palce przez g ę stą czuprynę syna, p o w tarzała słow a pie­

szczoty, jakiem i go niegdyś obsypyw ała.

(18)

E w a m iała oczy łez pełne. W id o k człow ieka, któ reg o wszyscy mie­

li za nieczułego, szorstkiego i tw ardego, korzącego się z dziecięcem podda­

niem i najtkliw szą m iłością przed sta ru szk ą sw ą m atk ą, w zruszył j ą do głębi.

„A teraz — rzekł po chwili, p a trz ąc n a zegar — czas mi odejść.“

I pow stał z klęczek.

„D o sz k o ły ? Id ź, idź, moje dziecię.“

. „D o w idzenia tym czasem , m ateńko d ro g a !“ rzekł, całując ją i s ta ­ rają c się u k ry ć bolesne w rażenie, ja k ie słow a jej w yw arły na nim.

G dy wychodził z pokoju, dał znak Ew ie, by podążyła za nim.

„Biedne m atczysko!— rzekł z w estchnieniem — czy znajduje P ani, że dziś z nią gorzej, niż k ied y k o lw ie k ? “

„O n ie,— odparła E w a, by go uspokoić — ju ż nieraz j ą ta k ą w idziałam .“

„Sam sobie zadaję pytanie, czy kiedykolw iek będzie znów ta k ą , ja k ą była p rz e d te m ; niestety, bardzo się lękam , ż e n ią ju ż nie b ędzie.“

„W yzdrow ienie jej w rę k u B ożych,“ rzek ła E w a półgłosem.

S p o jrzał n a nią z uśmiechem m elancholijnym , ja k g dyby chcąc po­

wiedzieć: D obryś, oto zaczyna znow u ze swoimi frazesam i, wyjętym i z katechizm u.

„Czy często rozm aw ia P a n i z m atk ą o swym B o g u ? “ z a p y ta ł nagle.

„ T a k , nieraz; codzień zaś czytuję jej po k ilk a wierszy z B ib lji.“

„ I to się jej p o d o b a ? “

„A. jak że! do tego stopnia, że gdy, nie chcąc jej nużyć, odkładam czytanie n a dzień następny, dom aga się go koniecznie, ta k że muszę to uczynić ra d a nie rada. “

„1 co jej P ani w tedy c z y ta ? Zapew ne proroków , objaw ienia i w szystkie te historje fantastyczne o w idzeniach i m arach, któro m ogłyby z rów no­

wagi w yprow adzić um ysł zdrow y a tern bardziej tak i, co nim nie je s t .“

„T ego jej nie czytuję! — z żyw ością zaw ołała E w a — zazw yczaj wybieram psalm y i ew angelje.“

„A ile czasu pośw ięca P ani czytaniu takiem u za każdym razem ? Godzinę pew n ie?“

„C zytam zw ykle rozdział jeden, a czasem jeno k ilk a w ierszy.“

„ W razie gdybym ja k o lekarz zabronił P a n i zajm ow ać chorą l a ­ kierni rzeczam i, czy byłaby mi P ani posłuszną, czy też uw ażałaby za swój obowiązek przekroczyć mój z a k a z ? “

E w a zam yśliła się a w końcu o drzekła: „U słu ch ałab y m się d o k to ra o tyle, o ileby to było w mej mocy. “

„ J a k ż e ? Czy język P an i m ówiłby wbrew jej w o li? “

„N ie, ale gdyby pani G rep z a p y ta ła mnie o co w kw ostji relig ij­

nej, poczytyw ałabym sobie za obowiązek odpowiedzieć jej uczciw ie.“

„N aw et pod grozą mego g n ie w u ? “

„W o ln o b y P a n u było mnie o d d alić.“

U śm iechnął się: „Lecz gdyby m a tk a p y ta ń żadnych nie c z y n iła ? “

„ W te d y byłabym posłuszna P a n u i m ilczałabym .“

„Sądząc, że m atk a m oja stra c o n a z mojej w in y ? “

„N igdy! N ie myślę nigdy, by ktokolw iek m iał być stracony. W o- gólo nie ośm ieliłabym się w ydaw ać sądu w ta k ważnej sp ra w ie .“

Cytaty

Powiązane dokumenty

Referring maximum strength of FSW joint to tensile strength of parent material, load capa- city of FSW joint was determined, or in other words, efficiency of

Ocena ryzyka – zwrócenie uwagi na rzeczywisty charakter wy- konywanej pracy oraz na rzeczywiste środowisko pracy; unikanie formuło- wania założeń o stopniu ryzyka wyłącznie

Narzucanie przez rodziców swojej woli, a w szczególności próby ingerowania w zespoły codziennych zachowań tworzących styl życia młodzieży oraz brak akceptacji

Od dzieci zbyt często wymaga się dojrzałych reakcji i zachowań, obarcza się je problemami dorosłych, pozbawia się uroku bycia dzieckiem.. Presja społeczna i

The success of the Molenwijk Park, which is clear from the photographs, demonstrates clearly the importance of a team approach to management, combining a

If the violation of any of the obligations specified in Article 24 or in Article 25 of ASGE justifies the termination of the employment contract by the employer (dismissal of

(bez gub. Suwalskiej.) Dane statystyczne wzięte w granicach całych jednostek admistracyjnych nie pokrywających się ściśle z linią rowów strzeleckich. Objaśnienia patrz

W wyniku poznania, jakie umożliwia metafizyka (poznanie struktury bytu i ana- liza jego przyczyn), człowiek dochodzi do wniosku, że musi istnieć byt absolutny, który