• Nie Znaleziono Wyników

Copyright for the translation by Aleksandra Gietka-Ostrowska Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o. o., 2021

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Copyright for the translation by Aleksandra Gietka-Ostrowska Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o. o., 2021"

Copied!
22
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37 Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl Wydanie I, Kraków 2021. Printed in EU

Tytuł oryginału Sparrow In Terezin Projekt okładki Katarzyna Ewa Legendź Zdjęcia na okładce

© Joanna Czogala / Trevillion Images; domena publiczna

Opieka redakcyjna Katarzyna Mach Wiktoria Penszkal Adiustacja Ewdokia Cydejko Korekta

Małgorzata Biernacka Barbara Gąsiorowska

Łamanie

Piotr Poniedziałek

Copyright © for the translation by Aleksandra Gietka-Ostrowska

© Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o. o., 2021

ISBN 978-83-240-6199-0

(5)

Rozdział 1

Lipiec, obecnie Sausalito, Kalifornia

W

dniu ślubu żadna panna młoda nie powinna się zastana- wiać, czy ten ślub się w ogóle odbędzie. W przedweselnym chaosie to myśl absolutnie zbędna i bezproduktywna. A jednak wątpliwości nie opuszczały Sery James. Pełna obaw o przyszłość, niemal się im poddała.

Przebiegając palcami po sznurze pereł na szyi, spojrzała w okno.

Jej sypialnia mieściła się na pierwszym piętrze nadmorskiego domu Hanoverów w Kalifornii. Widziała z niej zachodzące słońce i roz- iskrzone wody zatoki. Zastanawiała się, czy i William podziela jej wątpliwości i czy mimo wszystko będzie czekał na nią na plaży.

Ciche pukanie do drzwi wyrwało ją z zamyślenia.

Obejrzała się i ujrzała przed sobą Penny. Przyjaciółka przywi- tała się z nią cicho, rzucając krzepiący uśmiech połyskujący ró- żem szminki.

– Już czas – powiedziała, wchodząc do ogromnej sypialni. Jej jasne włosy o subtelnym odcieniu truskawkowego różu opadały

(6)

w luźnych falach, tańcząc wokół ramion, jakby poruszał je deli- katny powiew wiatru znad morza. – Wszyscy na ciebie czekają.

Sera skinęła głową. Zdjęła palce z pereł i opuściła dłonie wzdłuż bioder.

„A zatem czeka… na mnie”. Przycisnęła palcami kąciki oczu, by powstrzymać łzy. „Nie zrezygnował, mimo że nie wiadomo, co nas czeka”.

Zaczerpnęła głęboko powietrza, mając nadzieję, że przybę- dzie jej odwagi, po czym zerknęła w stare lustro i poprawiła tren prostej sukni.

– Jak wyglądam?

Jej włosy zebrane w luźny kok w stylu retro lśniły jak płynna czekolada pod wąską, wysadzaną brylantami opaską diademu.

Smukłość szyi podkreślały perłowe kolczyki w kształcie łez. Per- łowe krople zdobiły też koronkę biegnącą wzdłuż głębokiego de- koltu w kształcie litery V. Usta błyszczały klasyczną czerwienią.

– Dech mi zaparło z wrażenia, kochana. – Penny uśmiech- nęła się szeroko, patrząc na nią roziskrzonymi oczami. Zielo- ny szyfon jej sukienki zalśnił miękko, gdy trzymając się jednej z kolumienek łóżka, pochyliła się w stronę przyjaciółki. – Wy- glądasz cudownie. Przez cały dzień patrzę na dzieła sztuki. – Mrugnęła znacząco. – Widzę, że paczuszka od Sophie dotarła, cała i zdrowa.

Sera uniosła dłoń i ponownie dotknęła perłowego naszyjni- ka. Pomyślała o przyjaciółce.

– Tak – rzuciła. – Sophie bardzo chciała przyjechać, ale nie wyszło. Przysłała więc perły, wiesz… coś pożyczonego. Ponoć każda panna młoda powinna to mieć.

– Coś w tym jest.

– Bez wątpienia. – Sera uśmiechnęła się machinalnie.

(7)

Lubiła Sophie Haurbech-Mason. W pewnym sensie to ona połączyła ją z Williamem. Wspólnie szukali właścicielki obrazu, a gdy ją znaleźli, odkryli jej smutną przeszłość. Była dzieckiem ocalonym z Holokaustu przez Austriaczkę z portretu. Związki Sophie z obrazem sprawiły, że życie Sery się zmieniło – znala- zła miłość i ponownie komuś zaufała.

Za chwilę miała pójść do ołtarza i nagle zapragnęła, by Sophie była przy niej w tej ważnej chwili. Perłowy naszyjnik wydał jej się bardziej kołem ratunkowym, łączącym ją z piękną przeszłoś- cią, niż staroświecką biżuterią.

– Mam wrażenie, że o czymś zapomniałam – przyznała, czu- jąc nieznośny ucisk w żołądku. Przycisnęła rękę do brzucha, pró- bując się uspokoić.

– Na pewno nie – zapewniła ją Penny, ale na wszelki wypa- dek zerknęła w dół, na stopy Sery. – Faktycznie. Zapomniałaś o butach. Daj. Pomogę ci.

Sera nie zamierzała iść do ślubu z rozbitym nosem. Sięgnę- ła po leżące na łóżku szpilki i z wdzięcznością oparła się na ra- mieniu przyjaciółki. Uniosła koronkowy tren. Drobiąc niczym gejsza, ruszyła w stronę drzwi.

Penny ostrożnie poprowadziła ją przez morze papierowych chusteczek, zaściełających podłogę sypialni. Z typową dla sie- bie nonszalancją kopnęła czubkiem pantofelka stojące na dro- dze pudełko po butach.

– Jak on wygląda? – spytała Sera.

– Mam nadzieję, że pytasz o pana młodego. – Penny była wy- raźnie rozbawiona. – Bo jeśli chodzi o jego cudownego młod- szego brata, to Paul Hanover nadal jest nie do zniesienia. I choć odstawił się na wesele, nie ma w nim nic ciekawego. Jeśli nie liczyć uśmiechu.

(8)

– Tak, pytałam o Williama. – Sera przystanęła przy drzwiach i trzymając się Penny, wsunęła stopy w buciki z odkrytymi pal- cami.

– Wygląda świetnie i tylko od czasu do czasu znacząco wzdy- cha. Nie spina się tak jak ty albo lepiej maskuje. – Penny uścisnę- ła krzepiąco ramiona przyjaciółki. – Większość facetów tak ma.

– Wspomniałaś o Paulu. Zejdziecie się?

– Żeby znów sobie skakać do oczu? Nie znoszę go, nawet jeśli jest na czym oko zawiesić. Zbyt wiele nas różni. – Penny wy- prostowała się i rozsunęła ramiona przyjaciółki, by się jej przyj- rzeć. – Czort z nim. Jeden wieczór wytrzymam. A teraz chcę się nacieszyć twoim widokiem.

Sera odetchnęła głęboko. Przygryzła dolną wargę, czując w brzuchu znajome trzepotanie. Machinalnie wygładziła suk- nię w talii i na biodrach.

– Jak myślisz, spodoba się Williamowi?

– Jasne. – Penny nie miała cienia wątpliwości. – Pamiętaj tyl- ko, że żeni się z tobą, nie z suknią. A ty… – przerwała i sięgnęła w stronę nocnego stolika, by wyciągnąć z wazonu bukiet czer- wonych piwonii, które wręczyła Serze. – Ty jesteś piękna. I zo- staniesz moją przyjaciółką, choćby nie wiem co. Przynajmniej tak sobie wmawiam. Prawdziwa przyjaźń pokona wszelkie prze- szkody, nawet odległość.

– Wiem.

– Czyli mogę sobie darować gadkę, że wprawdzie tracisz asy- stentkę, ale zyskujesz męża? – Penny potrząsnęła głową, próbu- jąc przegonić łzy zbierające się w kącikach oczu.

– Owszem, daruj sobie. – Sera wybuchnęła śmiechem, choć wzruszenie ścisnęło jej gardło. – Nie mam nastroju na kazanie.

Penny ze zrozumieniem pokiwała głową.

(9)

– Do Manhattanu stąd niedaleko – powiedziała. – Wystarczy wskoczyć w samolot. Będę na ciebie czekała, oczywiście, gdy już przewieziemy tu całą twoją galerię. – Otarła ukradkiem łzę to- czącą się po policzku. – Mam nadzieję, że Kalifornia zdaje so- bie sprawę, jaki skarb w tobie zyskuje.

– Ja na pewno wiem, ile tracę. – Sera z trudem powstrzymy- wała się od płaczu. – Nie mam pojęcia, jak poradzę sobie z gale- rią bez ciebie. Przyjaźnimy się od lat. Czuję, jakby ktoś wyrywał mi serce.

– Ani mi się waż rozmazywać. – Penny odzyskała rezon, wa- chlując dłonią rozpalone policzki. – Jeśli zaraz nie przestaniesz, będziesz wyglądała na zdjęciach jak panda. Przed nami kilka ty- godni pracy przy przenosinach galerii na Zachodnie Wybrzeże.

Jeszcze zdążymy sobie popłakać. A teraz… – Objęła ramiona przyjaciółki i na chwilę przycisnęła ją do siebie, by dodać jej otuchy – … teraz weź się w garść. Idziemy.

Sera pokiwała głową i uśmiechnęła się, gdy Penny mrugnęła do niej figlarnie. Razem wyszły na korytarz i minęły drzwi gabi- netu, w którym ponad rok temu Sera czekała na spotkanie z gło- wą rodu Hanoverów. Otrzymała wówczas ważne zadanie – miała odnaleźć portret austriackiej skrzypaczki Adele von Bron. Tak się zaczęła podróż, która nieoczekiwanie przyniosła jej miłość.

Następne drzwi i następny pokój pełen wspomnień. Salon z wysokimi oknami, z których rozciągał się widok na zatokę. To tutaj przy ciepłym blasku kominka spędzili z Williamem wiele cu- downych wieczorów, rozmawiali i marzyli o wspólnej przyszłości.

To tutaj ukląkł i ze łzami w oczach poprosił ją o rękę.

Dom wydawał jej się wtedy miejscem magicznym. Witał ją serdecznie i obiecywał świetlaną przyszłość. Tydzień temu jed- nak wszystko się zmieniło. Zaczęło się od telefonu, który sprawił,

(10)

że musieli przesunąć ślub i pobrać się ponad pół roku wcześ- niej, niż zamierzali.

– U Williama na pewno wszystko w porządku? – Sera dotknę- ła lekko ramienia przyjaciółki, powstrzymując ją w połowie drogi do tylnych drzwi. – Nie wygląda na kogoś, kto zmienił zdanie?

Penny przystanęła i spojrzała na nią spod oka.

– Poważnie się boisz, że się rozmyśli? – prychnęła. – Facet po- gnał za tobą do Paryża. Kilka miesięcy temu poprosił cię o rękę.

Kochasz go. Niedawno mówiłaś, że jest miłością twojego życia, a ja idę o zakład, że stracił dla ciebie głowę.

– Musieliśmy przyspieszyć ślub. Nawet się jeszcze nie roz- pakowaliśmy. Niedługo przywiozą z Nowego Jorku następne skrzynie. W  galerii trwa remont, otworzymy dopiero za kil- ka miesięcy, a Will niedługo wraca na uczelnię. Pomyśl o nim, o mojej pracy, naszych rodzinach…

– Za chwilę weźmiesz ślub, a myślisz o skrzyniach i planach lekcji?

Pod uważnym spojrzeniem Penny policzki Sery zabarwiły się czerwienią.

– W zasadzie to nie… – wymamrotała.

– I dobrze, bo nie pasuje ci rola uciekającej panny młodej.

Sera żałowała, że nie może powiedzieć przyjaciółce, co ją właściwie dręczy. Prawda była zbyt trudna, wiele szczegółów za- chowała więc dla siebie.

– Nie wracam do przeszłości, jeśli to sugeruje twoje ostre spojrzenie – zapewniła. – I nie boję się, że znów zostanę porzu- cona przed ołtarzem, ale….

– Całe szczęście – weszła jej w słowo Penny. – Bo tym razem pan młody będzie na ciebie czekał. A o poprzednim draniu le- piej w ogóle nie wspominać.

(11)

– To prawda, ale nie wiemy, co nas czeka. Wyjdę tam teraz i…

– … poślubisz faceta, który cię kocha.

Sera popatrzyła w oczy przyjaciółki, szukając w nich zrozumie- nia. Odetchnęła, zdając sobie sprawę, że nieświadomie wstrzy- mała powietrze.

– I to wszystko?

– Dokładnie. Kochasz Williama. Wyjdziesz za niego, od- dasz mu serce i przynajmniej na jeden dzień zapomnisz o ca- łym świecie.

„Czy naprawdę tak łatwo zapomnieć o niepewności jutra?”, myślała Sera, wchodząc przez podwójne szklane drzwi w półmrok ogrodu. Spokojnym krokiem ruszyła za swoją druhną kamien- ną ścieżką oświetloną blaskiem niskich świec prowadzących je do plaży.

– Zaczekaj chwilę! – zawołała.

Penny niecierpliwie odwróciła się na pięcie.

– Co znowu?

– Nic, ja tylko… – Sera bezradnie pokręciła głową. – Mu- szę coś zdjąć – powiedziała i zrzuciła z nóg białe pantofelki bez palców. Chciała się ich pozbyć, by nic nie utrudniało jej marszu naprzód. Szła w stronę przyszłości, do Williama, który czekał na nią na plaży. Pozbywając się butów, usuwała ostatnią prze- szkodę. Poczuła się lekka i wolna. I miała możliwość ucieczki, gdyby naszła ją na nią ochota.

Rzuciła buty na ścieżkę, po czym ponaglona przez Penny ru- chem głowy, ruszyła dalej, brnąc w ciepłym piasku. Nad pla- żą zachodziło słońce. Słona bryza owiewała jej policzki, niebo i woda mieniły się kolorami.

Zatoka wyglądała tak jak kilka miesięcy temu, gdy Sera po raz pierwszy zjawiła się w Kalifornii. Morze, ciemnogranatowe

(12)

i spienione, huczało u brzegów posiadłości. Idealnie wręcz paso- wało do okoliczności, w których wkroczyła w życie Hanoverów.

Rodzina toczyła wówczas prawną batalię o przejęcie majątku, a ona, nie mając o tym pojęcia, już podczas pierwszego space- ru po plaży zakochała się w ich najstarszym synu.

Dostrzegła Williama. Stał nieopodal, w jasnym lnianym gar- niturze i białej koszuli rozpiętej pod szyją. Wydawał się odprę- żony i szczęśliwy. Gdy spojrzał jej w oczy, jego twarz rozjaśnił promienny uśmiech. Ledwie się powstrzymała, by do niego nie podbiec.

Zmierzała krok za krokiem, przypominając sobie, ile wysił- ku musieli oboje włożyć, by stanąć na ślubnym kobiercu. Wo- kół widziała twarze bliskich i przyjaciół. Matka Williama, jak zawsze uśmiechnięta i dodająca jej otuchy. Jego siostra Macie i jej mąż Eric.

Penny przystanęła naprzeciw młodszego brata Williama, Pau- la. Zdolny muzyk miał cięty język i szelmowski uśmiech. Nade wszystko kochał wolność. Sera zagryzła wargi, tłumiąc uśmiech.

Biedna Penny. Pewnie aż skręca ją w środku, że będzie musiała spędzić wieczór z takim drużbą.

Ponownie spojrzała na Williama. Czekał cierpliwie, z ręka- mi założonymi przed sobą. Wiatr od morza rozwiewał mu wło- sy, przez co niesforny kosmyk opadał na czoło tak, jak zawsze lubiła. Uśmiechnęła się, być może pierwszy raz tego wieczoru, a William sięgnął po jej rękę. Trzymając ją ostrożnie, jakby była z porcelany, poprowadził do niewielkiej kapliczki. Składała się na nią prosta ogrodowa pergola, ozdobiona girlandami świe- żych letnich piwonii i białą tkaniną, w której fałdach igrał wiatr.

Sera oddała bukiet Penny i zwróciła się twarzą do Willia- ma, splatając palce z jego palcami. Zerknął w dół, gdy uniosła

(13)

suknię, by przejść jeszcze kilka kroków, i ze zdziwieniem nie- znacznie przechylił głowę.

– Zapomniałaś butów?

– Cóż… – Wzruszyła lekko ramionami. – Musiałam coś za sobą zostawić.

– Jesteś cudowna. – William mrugnął do niej i wyszczerzył się w uśmiechu.

Sera poczuła wzbierające łzy.

– Ty też – rzuciła, nim zdążyła pomyśleć, a potem oblała się rumieńcem, gdy zaśmiał się z jej błyskawicznej odpowiedzi.

– Wreszcie się doczekałem.

Odetchnęła z  ulgą. W  końcu poczuła się wolna. Trzyma- jąc w dłoni jego rękę, wsuwając mu na palec obrączkę i przy- sięgając wierność, zrozumiała, że znalazła miłość na całe życie.

William był zacnym człowiekiem – najlepszym, jakiego mogła sobie wymarzyć – i od dziś miał należeć do niej, a ona do niego.

Zgodnie z ich życzeniem ceremonia trwała bardzo krótko.

Gdy pastor wezwał zebranych do modlitwy, Sera oparła głowę na ramieniu męża. Słowa płynące z ust duchownego poruszyły ją do głębi. Były krzepiące i obiecywały im piękną przyszłość.

Niemal uwierzyła, że wszystko będzie dobrze. Wystarczy, że zro- biła to, o czym mówiła Penny – wyszła za Williama. Tak po pro- stu. Reszta się sama ułoży.

Modlitwa dobiegła końca. Gdy pastor ogłosił ich mężem i żoną, para niemalże w tej samej chwili wybuchnęła śmiechem.

William pochwycił ją w ramiona i pocałował. Zamknęła oczy i przytuliła się do niego, zarzucając mu ręce na szyję. Pochylił się niżej i szepnął „kocham cię” wprost do jej ucha.

– William Hanover?  – Czyjś zimny głos przerwał wesoły nastrój.

(14)

Sera otworzyła oczy. William zesztywniał na chwilę w jej ra- mionach, a potem złożył szybki pocałunek u nasady jej szyi i wy- prostował się. Stanął o krok przed nią, jakby próbował ją przed czymś osłonić. Instynktownie się do niego przysunęła i moc- niej splotła palce z jego palcami.

– Dobry wieczór, Carterze. – William skinął głową w stro- nę starszego dżentelmena.

Sera zetknęła się z nim kilka razy w ciągu minionego roku.

Należał do grona przyjaciół rodziny, nie łudziła się jednak, że zjawił się tu, by im pogratulować. Stanął tuż przed nimi i rów- nież skinął na powitanie, nie zdradzając emocji.

– Właśnie się pobraliśmy – wyjaśnił William.

– Żałuję, że nie dlatego przyszedłem i że nie zdążysz zjeść kolacji.

William uniósł brwi w wyrazie niedowierzania.

– Akurat teraz? – rzucił.

– Niestety, tak. Czekają przed domem. – Carter wskazał gło- wą za siebie w stronę oświetlonych okien rezydencji. Stał przed nią samochód z ciemnymi szybami, kręciło się przy nim dwóch mężczyzn. Co jakiś czas jeden z nich zerkał niespokojnie w ich kierunku, co dowodziło, że puścili Cartera samego wyłącznie z uprzejmości. – Dobry wieczór, Sero – dodał, jakby dopiero ją zauważył.

Nie odpowiedziała skinieniem. Przywarła mocniej do Wil- liama i odburknęła z ociąganiem:

– Witaj, Carterze.

„Błagam, Boże, nie teraz”, powtarzała w myślach, czując, że zaczyna brakować jej tchu. Serce łomotało jej tak, jakby za chwi- lę miało wyskoczyć z piersi.

(15)

– O co chodzi? – Paul uznał, że pora przypomnieć o swo- jej obecności. Ruszył w  stronę brata i  jego świeżo poślubio- nej żony w wyzywającej pozie, jakby mówił: zabierzesz ich po moim trupie.

– Nie wtrącaj się, Paul – rzucił William, posyłając mu ostrze- gawcze spojrzenie.

Młodszy z  Hanoverów nie przywykł jednak do słuchania rozkazów. Zatrzymał się, owszem, ale splótł ramiona na pier- siach i mocniej zaparł stopami w piach, mierząc intruza groź- nym wzrokiem.

– Ktoś powinien mu przypomnieć, że nie włazi się, ot tak, na cudzą ziemię – mruknął.

– Nie czas na takie rozmowy. – William potrząsnął głową.

Ku zaskoczeniu wszystkich podeszła do nich również Pen- ny, jakby chciała pokazać, po czyjej stronie opowiada się w tym konflikcie. Zerknęła znacząco na Hanoverów, po czym wsparła na biodrach ręce, w których trzymała po bukiecie, zadarła wy- zywająco podbródek i stanęła u boku Paula.

– Bo co? – Czując jej wsparcie, Paul ani myślał ustępować. – Nie może cię stąd zabrać.

– Fakt, że tu jest, w dodatku nie sam… – William popatrzył znacząco w stronę domu. – … oznacza, że jednak może.

Rzeczowy ton i kamienny spokój starszego z Hanoverów do- bitnie świadczyły, że w pełni panuje nad sytuacją. Sera nie mia- ła pojęcia, jak to robi – ona najchętniej rzuciłaby się na piasek i zalała łzami.

Paul buntowniczo wysunął podbródek.

– Najpierw będzie miał ze mną do czynienia.

– Co tu się, u licha, dzieje, Williamie? – spytała Macie, moc- niej przyciskając do boku łokieć matki, którą podtrzymywała.

(16)

– Wszystko w porządku – zapewnił ją, uspokajająco uno- sząc dłoń. Odwrócił się do brata i zniżył głos tak, by usłysza- ła go tylko najbliższa trójka. – Doceniam twoją lojalność, Paul, i zawsze będę ci wdzięczny, ale teraz musisz myśleć o rodzinie, więc odsuń się.

Sera zerknęła w  stronę Macie, która próbowała pocieszyć matkę, i serce jej się ścisnęło na ten widok. Pani Hanover sie- działa ze spuszczoną głową, ocierając oczy papierową chustecz- ką. Na jej twarzy, która jeszcze do niedawna jaśniała szczęściem, malowało się niedowierzanie.

William położył dłoń na ramieniu brata.

– To nie twoja sprawa – powtórzył z naciskiem. – Tym ra- zem się nie wtrącaj.

Paul milczał przez chwilę, patrząc mu w oczy.

– Nie obchodzi mnie, co będzie – rzekł w końcu. – Na mnie możesz liczyć.

– Wiem. Ty nigdy mnie nie zawiedziesz. Ale teraz lepiej się nie wtrącaj.

Minęła chwila, nim młodszy z Hanowerów wreszcie ustąpił, choć nie wyglądał na szczęśliwego. Rozluźnił ramiona, a następ- nie chwycił Penny za łokieć i pociągnął za sobą na bok. Nadal stał jednak obok brata i jego żony, z trudem hamując wściekłość.

William skinął do Cartera, po czym odwrócił się do Sery. De- likatnie wyplątał palce z uścisku jej dłoni i przesunął nimi po jej policzku. Próbowała je uchwycić, lecz zbyt mocno drżała jej ręka. Widząc to, William złapał jej dłoń i podniósł do ust, ca- łując po kolei wszystkie kłykcie.

– Miałam dziś wątpliwości – przyznała Sera. Zagryzła na mo- ment dolną wargę, wiedząc, jak bardzo się teraz odsłania. – Ba- łam się, że znikniesz, nim się pojawię. Nie dlatego, że nie chcesz

(17)

się ze mną ożenić, lecz dlatego, że żadne z nas nie wiedziało, co nam zgotuje los. A jednak się zjawiłeś. Czekałeś tu na mnie.

– Zakochałem się w tobie na tej plaży – przypomniał jej szeptem. Gdzieś nad nimi rozległ się krzyk mew. – Od pierw- szej chwili, pamiętasz? W dniu, w którym zatrudniłem cię do poszukiwań portretu.

Skinęła głową, walcząc z płaczem.

– A prócz obrazu znalazłem i ciebie. Nic nas teraz nie rozdzieli.

Żałuję tylko, że włożyłaś tę piękną suknię ledwie na godzinę.

Sera potrząsnęła głową. Spoglądała mu w oczy, póki nie prze- słoniły ich łzy.

– To nie twoja wina. Ufam ci.

Nie odpowiedział. Patrząc jej w twarz, sięgnął po niesfor- ny lok, który opadł jej na czoło, i musnął palcami skórę deli- katnie jak wiejąca od morza bryza. Ostrożnie wsunął jej włosy za ucho, pytając:

– Puścisz mnie teraz?

Choć mówił szeptem, wiedziała, że nie może odmówić. Nie teraz, gdy ich nadzieje legły w gruzach.

– To jak będzie, kochanie?

Skinęła głową, choć bała się tego, co to oznacza. William po raz ostatni uścisnął jej dłonie. Zamknęła oczy, gdy odcho- dził. Usłyszała jeszcze cichy szczęk metalu, nim serce jej pękło, a świat rozsypał się w proch.

Odwróciła się i padła w rozwarte ramiona Penny. Ślubny bu- kiet upadł w piach u ich stóp, a Sera rozszlochała się na dobre.

Nie musiała już się martwić o rozmazany makijaż. Ziścił się jej najgorszy koszmar.

– Williamie Hanoverze – głos Cartera drgał od emocji – je- steś aresztowany.

(18)
(19)

Spis treści

Rozdział 1 . . .  13

Rozdział 2 . . .  26

Rozdział 3 . . .  42

Rozdział 4 . . .  54

Rozdział 5 . . .  65

Rozdział 6 . . .  72

Rozdział 7 . . .  80

Rozdział 8 . . .  105

Rozdział 9 . . .  121

Rozdział 10 . . .  127

Rozdział 11 . . .  140

Rozdział 12 . . .  149

Rozdział 13 . . .  158

Rozdział 14 . . .  164

Rozdział 15 . . .  172

Rozdział 16 . . .  183

Rozdział 17 . . .  191

Rozdział 18 . . .  198

Rozdział 19 . . .  204

Rozdział 20 . . .  208

(20)

Rozdział 21 . . .  225

Rozdział 22 . . .  232

Rozdział 23 . . .  239

Rozdział 24 . . .  251

Rozdział 25 . . .  254

Rozdział 26 . . .  263

Rozdział 27 . . .  273

Rozdział 28 . . .  277

Rozdział 29 . . .  284

Rozdział 30 . . .  289

Rozdział 31 . . .  293

Rozdział 32 . . .  298

Rozdział 33 . . .  307

Rozdział 34 . . .  311

Rozdział 35 . . .  319

Rozdział 36 . . .  324

Rozdział 37 . . .  329

Rozdział 38 . . .  334

Rozdział 39 . . .  340

Rozdział 40 . . .  345

Rozdział 41 . . .  352

Rozdział 42 . . .  359

Rozdział 43 . . .  363

Od autorki  . . .  369

Bibliografia  . . .  371

Podziękowania . . .  373

O autorce  . . .  377

(21)
(22)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wszyscy go odczuwamy – pojmujemy stres z perspektywy własnego doświadczenia, a niektórzy z nas mogą zmagać się ze stresem właśnie w tej chwili – ale poza

Pani Ala nie śmiała się tak często jak zawsze, za to co jakiś czas tak się zamyślała, że aż trzeba było ją pociągnąć za spódnicę, żeby odpowiedziała na

Może od początku przy Bolesławie znajdował się Stoigniew, który później w jego imieniu posłował do Rzeszy.. Może Audun, którego imię znaczyło po polsku Skarb,

Skład i łamanie: WN Scholar (Stanisław Beczek) Druk i oprawa: Wojskowa Drukarnia w Łodzi Sp... 215

Regulacje dotyczące wprowadzania dodatkowych nazw miejscowości w językach mniejszości i stosowania języków mniejszości jako języków pomocniczych w urzędach lokalnych..

– Uśmiechnęłam się tylko pod nosem i ruszyłam do wyjścia.. – Do widzenia – po- wiedziałam, stojąc przy drzwiach, po

Nie- którzy z obecnych obejrzeli się i zaczęli szeptać między sobą, co zdarzało się często, gdy mijali Rosę, lecz ta zdawała się niczego nie dostrzegać; była odporna

Warpati nie raz słuchał już opowieści starego myśliwego, lecz teraz, kiedy jest zarazem spięty i rozentuzjazmowany przed polowaniem, słowa te zapadają mu głęboko