• Nie Znaleziono Wyników

Lotos : miesięcznik poświęcony rozwojowi i kulturze życia wewnętrznego, 1935, R. 2, z. 5

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Lotos : miesięcznik poświęcony rozwojowi i kulturze życia wewnętrznego, 1935, R. 2, z. 5"

Copied!
52
0
0

Pełen tekst

(1)

LOTO* MIESIĘCZNIK

(2)

T R E Ś Ć :

Idziem y n a p r z ó d ...

Anatom.ja eterycznego ciała człow ieka . O su g estji m y ś lo w e j...

Świadom ość a t o m u ...

W stęp w św iaty nadzm ysłow e (Rytm życiowy) K a rta z h isto rji oku lty zm u w Polsce .

S trażn ik progu ( n o w e l a ) ...

P r z y b y s z e ...

Red.

K. Chodkiewicz Dr. Ju lja n Ochorowicz A. Bailey

J. A. S.

J. Czarnom ski M. Florkow a

T om ira Zori P r z e g l ą d m e t a p s y c h i c z n y :

Z działalności Tow. M etapsychicznego w K rakow ie M. F.

Nasze m ed ja w P o l s c e ...Dr. R. T arczyński N o w o ś c i n a u k o w e : Myśl odbija się n a ek ran ie

i w g łośniku; P rom ienie życiowe G urw itscha.

Now a G rupa Służebników Ś w i a t a ...H. M.

W iadom ości astrologiczne: U kosm icznych źródeł now ouchw alonej K onstytucji Polskiej.

P rzegląd bibljograficzny:

K orespondencje.

K r o n i k a : Proroczy sen; Śm ierć eksp ery m en t przez ra d jo.

J a k o d o d a t e k : C. d. „ E w o l u c j i L u d z k o ś c i “ K. Chodkiewicza, a m.:

Dowody etnologiczne i Co m ów ią pisarze staro ży tn i o A tlantydzie.

P a m ię tn ik A. S. hr. P otockiej; A nnales I n itia tiv e s .

przepow iedziana n a seansie; Niezwykły

10.— zl w Ameryce półn. — 3 dolary 5.50 „

3,— „

1 .— „

WARUNKI PRENUMERATY:

B e z d o d a t k u : rocznie półrocznie k w a rta ln ie miesięcznie

z d o d a t k i e m : (wychodzi każdy m iesiąc 1 arkusz, tj. 16 str.) rocznie 15.— zł w Ameryce póln. — 4 dolary

półrocznie 8,— „ k w a rta ln ie 4.25 „ miesięcznie 1.45 „

Konto P. K. ©. 4 0 9 .9 4 0 .

(W ażne są rów nież sta re b lan k iety W. D. n a Nr. P. K. O. 304.961.)

Adres redakcji: J. K. Hadyna, Kraków, ul. Grodzka 58, m. 5.

K o m u n ik a ty

Lwowskie „Towarzystwo Parapsychiczne“ im. Ochorowicza odbywa obecnie posiedzenia w lo k a lu „Lwowskiego T ow arzystw a Fotograficznego“ przy ul. Ru- tow skiego 1, p a rte r (gm ach M iejskiego M uzeum Przemysłowego).

(3)

M IESIĘCZNIK POŚW IĘCONY ROZW OJOW I I K U LTU R ZE ŻYCIA W E W N Ę T R Z N E G O

O R A Z

P R Z E G L Ą D M E T A P S Y C H I C Z N Y Organ T o w a r z y s t w a P a r a p s y c h i c z n e g o im . J u l j a n a O c h o r o w i c z a w e L w o w i e

Rocznik II MAJ 1935 Zeszyt 5

„Porwać ogień strzeżony, zanieść w ojczyste strony to c e l. . . “

S t. W yspiań ski

Idziemy naprzód!

W y n ik n aszej odezw y o m ożność rozszerzenia „Lotosu“ o jed n ą 16-tkę bodaj na przeciąg trzech m iesięcy przeszedł oczekiw ania: p iękny, ja k na obecne czasy, rezultat dał nam poznać, że C zytelnicy nasi — to ju ż nie grupa abonentów pism a, cde zw arte szeregi P rzyjaciół, którzy — w raz z pracow ni­

cami _ tworzą jedną, rozum iejącą i w spom agającą się rodzinę, jed n ą Całość, idącą do celu pod W spólnym sztandarem Lotosu, za m ykającego w sobie cudną legendę o rozw oju i rozkw icie d u szy ludzkiej!

S ta n o w im y duchow e braterstwo, którego program em i d ew izą jest m iłość bliźniego, w ypow iadająca się czy n em osobistej ofiary na rzecz drugich.

Stajemy coraz liczniejsi u stóp Króla-Ducha, który nas pow iedzie górnym szlakiem ku sw ej p ro m ien n ej O jczyźnie!

K r a k ó w , który zaw sze sk u p ia ł w sw y c h m urach jed n o stki w ybitne, pracujące nad rozśw ietleniem szarego dnia blaskiem ideałów — zn ó w w z y ­ wa do siebie tych, którzy potrafią utrw alić stare tradycje i poprow adzić gro­

madkę ludzi „dobrej w oli“ do n o w ej kru c ja ty z ciem notą ducha, z m ałoslko- wem zasklepianiem się w S yzy fo w ym , u łu d n y m trudzie budow ania t y l k o w ł a s n e g o szczęścia!

Ostatnie lala były pod ty m w zględem m oże n a zb y t ciche i m ilczące, ale nie było to m ilczenie bezw ładu, a raczej skupienia, sprężenia się w sobie, przygotowania do n o w ej pracy. D ziś zaczyna pulsow ać w K rakow ie now y rytm; posiew głębokich m yśli, rzuconych daw niej, a osłoniętych — podobnie jak ziarno skibą ornej ziem i — ciszą ostatnich lat, w ych y la teraz sw e m łode pędy ku niebu, m a n ifestu ją c św ia tu sw oje praw o do życia.

I tak się złożyło dziw nie, że w łaśnie u stóp W aw elu, gdzie drzem ią pro­

chy królew skich w odzów narodu, gdzie śpią dostojne szczą tki m ocarzów ducha, rozpala się z m a łej iskry, ja k ą je st „Lotos“, w ielki płom ień czy n u i światła, podsycany cu d o w n ym , życ io d a jn y m żarem , bijącym z serc i dusz naszych drogich P rzyjaciół i C zytelników .

Żal nam , że nie m o żem y zakląć w dość m ocne słow a tego, co chcem y powiedzieć tym w szy stk im , któ rzy z takim en tu zja zm em , w przeciągu kilk u dni od przeczytania odezw y, nadesłali sw e ofiary na rozbudow ę „Lotosu“.

Drodzy nasi — przed rokiem w yszliśm y, ja k biedni pątn icy z sa kw ą i laską, by iść m iędzy ludzi i wieścić im radosną now inę o budzeniu się ducha! A oto

(4)

d zisiaj c zu jem y m oc C zynu i Słow a, zaw dzięczaną nie nam, sk ro m n e j garstce pracow ników , ale drogim n a szym P rzyjaciołom , których otw arty ram iona przygarnęły tak serdecznie, tak radośnie i ofiarnie nasze ukochane P ism o!

Czy w sty d się przyznać, że często łzy przesłaniały oczy, gdy 'czyta ło się te proste, a ja k że gorące życzen ia rozw oju i rozbudow y „Lotosu“, gdy p r z y j­

m ow ało się ów — nieraz ew angeliczny — „w dow i grosz“ od ludzi, któ rym szara troska o chleb codzienny je st w iern ym tow arzyszem ? („Jestem robot­

n ikiem , zarabiam około 60 zł m iesięcznie, ale z radością składam 2 zł na rozszerzenie naszego kochanego m iesięc zn ik a “!) C zyż ofiara tego człowieka, który odjął kęs skrom nego chleba od ust żo n y i czw orga dzieci, nie jest iście kró lew skim darem dla „Lotosu“?

A le i ci, a m oże p rzed e w szystk ie m w łaśnie oni pragnęli w spólnie z nam i rozpalić w ielki płom ień, p rzy któ ry m rozgrzałyby się biedne, skostniałe dusze niew o ln ikó w życia, ja k im je st każdy, służący ślepo m a ło stko w ym , doczesnym jego celom. I Im , te j drogiej R zeszy sk u ty c h P rom eteuszów , któ rzy — po­

przez łańcuchy w iążących ich ograniczeń ży c io w yc h — w yciągają szare, spra­

cow ane dłonie, by dać ofiarę św iatła, ofiarę boskiego ognici dla inn ych — Im ponad w szy stk o w yra ża m y podziękow anie i uznanie za ich tak chętne, tak ryc h le i ta k ofiarne p rzyc zy n ien ie się do rozszerzenia „Lotosu“.

N ie m o żem y też pom inąć garstki h o jn y c h ofiarodaw ców , m ięd zy in n ym i pana A. Z . z W., który na rozszerzenie Lotosu zadeklarow ał kw otę 90 zł.

Bóg zapłać W a m w s zy stk im D rodzy nasi, któ rzy z ta kim w zru sza ją cym zapa­

łem zadaliście cios ogólnej opinji, że dla sp ra w w yższych , dla budow ania św ią ty n i D ucha niem a dziś ch ętn ych ludzi w Polsce!

Z a w sze byli, a są i dzisiaj, tylko że nie zaw sze ci, którzy pragną coś uczynić dla sw y c h m ło d szych braci, z n a jd u ją w ł a ś c i w e okoliczności!

W sp o m n ieć choćby w y siłk i M ieczysław a Geniusza, który życie całe pośw ięcił ideji stw orzenia w Polsce, w łaśnie tu pod K rakow em , specjalnego O gniska Pracy (O B E IM .)*)

A le ideja pozostała nieśm iertelną, trwa i uderza do serc ludzkich, prosi, a n aw et żąda zrealizow ania.

Tak, należy stw o rzyć w Polsce taki Ośrodek, należy sku p ić w ysiłek w ie­

lu, aby zaistniało owo w ym a rzo n e przez M. Geniusza O gnisko i to w łaśnie tu w K rakow ie, gdzie z w y ż y n dum nego W a w elu patrzą na nas duchow i przyw ódcy narodu!

Z d ą ża m y do tego celu pow oli, jeste śm y e n tu zja sta m i pełnem i w iary któ rzy rozpalają m a ły płom ień i — zapraszają in n ych do św iętego slużeb- nictw a p rzy w ieczn ym , niegasnącym Z n i c z u d u szy ludzkiej.

N ie zniechęca nas sm u tn e dośw iadczenie czasów ostatnich. Jesteśm y zresztą o tyle szczęśliw si od Ochorowicza**), G eniusza i w ielu innych, że posiadam y w okół siebie ludzi ideji, któ rzy spuściznę „L otosu“ zaw sze potra­

fią uchronić od zniszczenia. W y siłe k je d n o stek jest trudny, jest niep ew n y i zależn y od następców i sukcesorów , któ rzy nie za w sze potrafią zrozum ieć

*) Zobacz a rty k u ł w ew nątrz n u m e ru p. t. „K arta z dziejów okultyzm u w Polsce.

**) P a trz w ew nątrz n u m eru „K orespondencje“ n a str. 173, 130

(5)

i docenić usiłow ania i za m ierzenia ludzi, przerastających szary ogól i patrzą­

cych sokolim w zro kiem w dalekie „ jutro“.

T a kiem św ietla n em zja w isk ie m na kartach n ied a w n ej h isto rji ezote- ry zm u w Polsce była postać Geniusza. Jego program m o żem y zacytow ać, jako sw ó j w łasny, ja ko ten, dla którego pow ołaliśm y do życia pism o, m ające być w y k ła d n ik ie m dążeń i ja w n e m w iązadłem ludzi o p o kre w n y ch ideałach.

L eży oto przed nam i krótki, treściw y szkic, w któ ry m za m k n ą ł Geniusz sw oje górne cele i m arzenia. C zytając go, m a m y w rażenie, że śled zim y sw o ­ je w łasne m yśli, które chcielib yśm y za m ien ić w ż y w y czyn, rzu tu ją c y sw ó j potężny blask na długie szeregi pokoleń, iżby n ietylko zaistniał, ale u t r w a- l i l się w Polsce ów O środek pracy, owo ognisko, będące ostatnią wolą i p rzew odnim celem całego życia Geniusza.

„Jakkolwiek — pisze Geniusz (w r. 1910) — dziwnem to się może wydawać w początku X X stulecia, musimy dziś jeszcze walczyć o równouprawnienie zja­

wisk życiowych w obliczu wiedzy, o równouprawnienie wartości spostrzeżeń nau­

kowych niezależnie od tego, czy pochodzą z dziedzin bytu uprzywilejowanych, czy też zapoznanych, lub wcale nieznanych. A równouprawnienie to niezmier­

nie jest ważne dlatego, że — rozszerzając podstawy sądu na coraz pełniejszy zakres bytu, — umożliwi coraz mniej względny, coraz doskonalszy pogląd na świat. Wnioski zaś, wypływające z doskonałego, z najbliższego prawdy poglądu, zamienione na zasady postępowania, muszą się odbić na stosunkach m iędzy­

ludzkich i oddziałać na ogólny rozwój w kierunku Prawdy, a więc niezawodnego Dobra,

„Ten ideal Prawdy i Dobra, tkwiący zasadniczo w pragnieniu poznania rze­

czywistego bytu, przyświeca myśli utworzenia OGNISKA BADAN EZOTERYCZ­

NYCH I METAPSYCHICZNYCH.

„Ognisko to ma być pracownią, skupiającą polskich badaczy w dziedzinach bytu, pozbawionych dotąd pracowni i mównicy. Podstawą jego naukową będzie książnica, w której staram się gromadzić dzieła, pozwalające badać dziedzinę metapsychiczną, wiedzę tajemną i filozofię Wschodu i Zachodu, religje i ich ezoteryzm.

„Podstawą duchową Ogniska będzie cześć Prawdy w yższej ponad wszelkie stanowiska poglądowe, lecz uprawniającej te stanowiska, jako źródła wiedzy, spływające w jedno morze Prawdy, jako różnobarwne promienie, zlewające się w biały blask jasności.

... "T.° też' Ognisko to nie będzie ani nową religją, ani nową herezją, ani nową tuozofją, atu nową szkołą: będzie Ogniskiem miłości Prawdy i Dobra, uwzględnia- jącem wszystkie stanowiska, mniemania i dążenia. Ale świadomość, że życie /esf /edno, źe rozW / /ego W czynem, W rę g o M y# /esf rodzfcZe?&4, Zecz zoro- zem i służebnicą, będzie dla Ogniska przewodnim Duchem, wzbraniającym próż­

nych pisemnych deklamacyj, a skupiającym wszystkie pragnienia ku tajniom Rzeczywistego Bytu po to, aby zdobytym plonem dzielić się ze światem i p rzy­

czyniać się, czem można — w ludzkim pochodzie ku coraz w yższym osiągnię­

ciom. Rozpierzchłe dziś usiłowania i doświadczenia jednostek, udostępnione dzięki Ggrasku /ego członkom, staną się zapladniającym posiewem dla żniw przyszłości, które oby tak rosły wysoko, iżby kłosem rozkwitającym złączyły Niebo i Ziemię, przyczyn ; dwW sW&dw, w /edna nZerozZaczna a śwZadomg Rzeczy- WlStOSC.

G dybyż było dane urzeczyw istnić autorow i sw e p iękne plany, jakże ina­

czej przedstaw iałoby się d zisiaj życie duchow e jednostek, które tęsknią za podobnym O środkiem , sku p ia ją cym pokrew ne duchy, O środkiem , który pozw alałby — poza czytaniem tych, czy inn ych p ism i książek, — na w y ­ m ianę ż y w e g o słow a p rzy w spólnym stole, ja k to byw ało ongiś p rzy stole legendarnego bohatera A rtusa! „Rycerze okrągłego stołu“, p rzy k tó ry m niem a m iejsc ani pierw szych, ani ostatnich, rycerze ducha, któ rzy dzieliliby m ięd zy

131

(6)

sobą chleb posileń duchow ych, w spółpracując słow em i czyn em w pracy syn tetyczn ej, m a ją cej jed en tylko program : p rzyb liżyć i ułatw ić proces ew o­

lu cyjn y ludzkości.

W O środku, który stw arzam y, ja k k o lw ie k istnieje centralna grupa pra­

cow ników , niem a je d n a k zw ierzch n ika , statutów , narzuconych nakazów i za­

kazów... N iem a o bow iązku uległości i posłuszeństw a je d n e j osobie, niem a bar jer rozgraniczających „nauczycieli“ od „uczniów". W szysc y jesteśm y słu ­ żeb n ika m i ludzkości i zd a je m y sobie głęboko spraw ę z fa ktu , że źródło i cel tejże rozu m ia n e są jed n a ko w o przez w szystkie jed n o stki i że tu ta j tkw i za­

sadnicza praw da o B r a t e r s t w i e !

P ięk n y czyn, jakiego podjęli się C zytelnicy, rozbudow ując dow olnem i skła d ka m i „Lotos“, stw ie rd ził ponad w szelką w ątpliw ość, że jesteśm y jedną w ielką rodziną, że sta n o w im y zw ią ze k o n iepisanych paragrafach, ale głębo­

ko w sercu w yżło b io n ym nakazie ogólnego, pełnego m iłości i służebnictw a, obow iązku krzew ien ia Dobra i P raw dy.

Z ro zu m ien ie to nakłada na nas, któ rzy bezpośrednio k ieru je m y „Loto­

se m “, obow iązek za zn a jo m ien ia na szych dalekich P rzyjaciół z szerokiem i pla n a m i i persp ektyw a m i, ja k ie zakreśliło sobie nasze Pism o. Je st ono, co p o w ta rza m y raz jeszcze, tylko w yra zem i zn a kiem w id o m ym tej Jedności duchow ej, która zespala nasze jaźnie. W łaściw a moc, w łaściw y n u rt życia krąży niew idocznie pośród w szystkich , któ rzy tw orzą nasze „Braterstwo".

Oto d ą ży m y do dalszego rozbudow ania naszej placów ki, stw arzając przy redakcji „L otosu" w K rakow ie ośrodek pracy i nieja ko „dom u“ m acie­

rzystego.

Z d a je m y sobie sprawę, że pójdzie to bardzo powoli, z trudem i zw alcza­

n iem niezliczonych przeszkód, które ju ż d zisia j piętrzą się przed nam i, u tru d ­ niając pracę. M im o w szystko je d n a k — m u sim y stw ierdzić z radością, że i d z i e m y n a p r z ó d ! Może ju ż niedługo, gdy tylko bardzo szczupłe nasze osobiste środki m alerja ln e pozwolą, o tw o rzy m y przy redakcji „Lotosu“ c zy­

telnię i w yp ożyczalnię książek. Narazie „redakcja" m ieści się w p ry w a tn y m gabinecie redaktora, a paki z książkam i, oraz część m ebli, drzem ią nierozpa- kow ane na strychu.

N ie tracim y je d n a k wiary, że i te trudności zczasem uda się pokonać.

J u ż tyle p ię k n y c h zam ierzeń udało się, czem u żb y i to — najw a żn iejsze — m iało na zaw sze pozostać w sferze m arzeń? Poza u ruchom ieniem czytelni, pragniem y lokal nasz p ow iększyć w przyszłości bodaj o jed en m a ły pokój, aby w w irze w ielkiego m iasta stw o rzyć pew nego rodzaju „schronisko“ dia tych, któ rzy zapragną bliżej poznać się z naszem O gniskiem . Ilu ż z naszych drogich C zytelników p rzyb yło b y chętnie na kilka, czy kilkadziesiąt godzin do K rakow a, gdyb y im zapew nić — ja k stru d zo n y m turystom w górach — cichy kąt i m iły w yp o czy n ek wśród „swoich“? I ja k że w ielką byłaby nasza radość, g d y b y śm y m ogli stw orzyć taki centr ,sku p ia ją cy bliskich W spółpra­

cow ników i P rzyjaciół, dozw alający zapoznać się bliżej i naw iązać jeszcze serdeczniejsze w iązadła p rzyja źn i!

O ddaw na s n u je m y te plany i m arzenia, a teraz zapraszam y W as w szy st­

kich, D rodzy nasi, któ rzy siłą fa k tu stajecie się założycielam i naszego w iel­

kiego Ogniska, byście nam dopom ogli radą i p ro jekta m i w dojściu do za m ie­

rzonego celu. C iekaw sze zgłoszenia n in ie jsze j a n kiety drukow ać będziem y na lam ach Lotosu.

/32

(7)

Jednostkom trudno przeprow adzić w iększe zadania, ale jeśli pójdą w tym k ieru n k u w y siłk i w ielu, zw ycięstw o stanie się n a szym w sp ó ln ym udziałem. B ędzie n a m m oże dozw olone w spółdziałać w w ielkim planie odro­

dzenia św iata w m y śl słów poety: „Czyń ka żd y w sw o je m kółku, co każe Duch Boży, a c a ł o ś ć s a m a s i ę z ł o ż y !“

W ie rzy m y , że Lotos ro zw in ie sw e św ięte i tajem nicze k w ia ty w grodzie legendarnego K r a k a , który, aby uchronić od nieszczęść sw y c h braci, porwał się do w alki z krw io żerczym sm o kie m i — zw y c ię ży w szy go — szcze­

powi sw em u podarow ał W Y Z W O L E N IE !

Redakcja.

K. Chodkiewicz (Lwów)

A natom ja eterycznego ciała człow ieka

(Dokończenie.)

Przejdziem y tera z do najbardziej subtelnego z eterów , do eteru 4, k tó ry nazwaliśmy e t e r e m p a m i ę c i o w y m . M. Heindel n azy w a go eterem odbijającym (rückstrahlend). P rzy jąłem nazw ę „pam ięciow y“, bo chociaż w kosmosie pam ięć minionych zdarzeń leży w strefach w yższych, niż etery cz­

ne, w ciele jednak człow ieka eter ten jest akum ulatorem , w którym m agazy­

nują się ob razy pamięciowe, kliszą, k tó ra notuje w szystkie minione zdarzenia.

Zatem w ciele eterycznem człow ieka jest eter 4 siedzibą pamięci. Każda myśl, każde słow o w ypow iedziane przez człowieka, każdy jego czyn, każde wrażenie, które przejaw iło się na polu jego św iadom ości, zostaje z fotogra­

ficzną dokładnością odbite i zarejestro w an e w tym eterze. W świadom ości naszej uw ydatnia się tylko część tych obrazów i to najw ażniejsze, a z chwilą napływu now ych w rażeń starsz e blakną, zostają odsunięte z pola pam ięcio­

wego i zm agazynow ane w pamięci, jak ją nauka nazyw a, podświadom ej. Nie giną one tam jednak, ale są zaw sze do dyspozycji danego osobnika.

Jakie są na to dow o d y ? D ow odów ty ch d ostarcza nam znow u parapsycho­

logia. I tak w y k azan o w ielokrotnie, że osoby w transie hipnotycznym mają wprost nieograniczoną pam ięć zdarzeń przeszłości, sięgającą w lata odległego dzieciństwa. Jedna służąca, medjum, p o w tó rzy ła w transie grecki trak ta t, który 16 lat tem u słyszała, g d y go p asto r — jej ów czesny chlebodaw ca — na głos w swoim pokoju czytał. P o w tó rz y ła go dosłow nie, choć nie rozumiała z tego ani słow a. Medja, „cofane w czasie“ przez płk. de Rochas, p o w tarzały dosłownie tekst w y pracow ań pisem nych, z pierw szych lat nauki szkolnej, co potem stw ierdzano na podstaw ie istniejących zeszy tó w szkolnych. Jak to jest możliwe? Otóż w transie ciało eteryczne w y su w a się poza ciało fizyczne.

W tym w ypadku ow e o brazy pam ięciow e w eterze 4 stają obok medjum a uwolnione z ram ciała i św iadom ości dziennej medjum k o rz y sta z nich w całej pełni. Normalnie, gdy eter 4 w ciśnięty jest w ram y fizycznego ciała, tylko m ały w ycinek pow ierzchni tego obrazu jest dla św iadom ości dostępny.

Natura urządziła to bardzo m ądrze i celowo. G dybyśm y stale i zaw sze pam ię­

tali w szystkie zdarzenia całego życia, zgubilibyśm y się w tym chaosie. Niegdyś

(8)

za czasów lem uryjskich było inaczej, ale też w te d y na człow ieka nie w aliła się taka law ina myśli, w rażeń, słów i zdarzeń, co w dzisiejszym nerw ow ym wieku pary, elektryczności i radja.

P ozatem m am y jeszcze inne dow ody, że pam ięć mieści się w ciele ete- rycznem człow ieka. Zacytujem y te fakta obszerniej. C zęsto spotykam y się z powiedzeniem , że w ostatniej chwili życia człow iek pow raca m yślą w p rz e­

szłość i raz jeszcze w ciągu kilkunastu sekund czy minut przeży w a n ajw aż­

niejsze chwile sw ego ziem skiego istnienia. H ipoteza ta została w ielokrotnie potw ierdzona przez ludzi, któ rzy znaleźli się w śm iertelnem niebezpieczeń­

stw ie, a których udało się jeszcze uratow ać. Podam przykłady. M aszynista A. D arnaut prow adził pociąg pospieszny, zdążający z Nancy do P aryża.

Opow iada on o przeży tej przezeń katastrofie co następuje:

„Tego p opołudnia byłem w bardzo złym hum orze z powodu niem iłej sprzeczki w dom u. O godzinie 3 m in u t 46, a zatem przed sam ą k a ta s tro fą m yślałem o tern, że gdy wrócę, dam p o rząd n ą nauczkę synowi, k tó ry w yw ołał tę sprzeczkę. Po w zięciu krzyw izny, k tó rą niedaw no napraw iono, wobec czego w ziąłem j ą w szyb- szem tem pie, zobaczyłem, że po tych sam ych szynach zdąża z przeciw nej strony inny k u r jer. Odległość m iędzy n am i w ynosiła jakieś 200 m etrów . Zdałem sobie n a ty c h m ia st spraw ę z tego, że pom im o u ru ch o m ien ia w szystkich ham ulców , co też zaraz uczyniłem , nie potrafię zatrzym ać m ojej m aszyny: W idziałem , że z a p a r ę s e k u n d lokom otyw y zderzą się w szalonym pędzie.

Otóż podczas tych sek u n d p r z e ż y ł e m p o w t ó r n i e d ł u g i e l a t a m e g o ż y c i a . Nie odczuw ałem w cale zdenerw ow ania, przeciw nie m iałem w rażenie, że uro sły m i skrzydła, że cały ciężar opadł ze m nie. Troski, które m ię dręczyły jeszcze przed chw ilą, w ydały m i się nagle nic nie znaczącem i bła­

hostkam i; zobaczyłem, że jestem w odśw iętnem u b ran iu , k tóre m iałem n a sobie w dn iu ślubu, w kościele w Nancy. Żona sta ła obok m nie, słyszałem dokładnie jej głos. P otem głos ten p rzebrzm iał jakgdyby oddalił się ode m nie w prze­

strzeni i zobaczyłem, że jestem o wiele m łodszy i stoję we w arsztacie mego m a j­

s tra ślu sarza w Rouen, gdzie pracow ałem przez dw a lata. W łaśnie podnosiłem olbrzym i m łot i chciałem spłaszczyć n im potężny k aw ał czerwonego żelaza, leżący n a kow adle. Ale h u k spow odow any przez to uderzenie już do m nie nie doszedł.

Znów zdaw ało m i się, że ja k a ś obca siła w y rw ała m ię z w arsz ta tu i posadziła przem ocą n a ławce. B yła to ław k a w szkole. Przede m n ą sta ł we w łasnej oso­

bie p a n Tareon, mój zm arły nauczyciel, k tó ry groził m i trzciną, m ów iąc: „ sm a r­

kaczu jeden, znów nie odrobiłeś z a d a n ia “. Ale ud erzen ia trz c in ą już nie odczu­

łem, bo w tejsam ej chw ili zrobiło m i się ciem no przed oczyma. Ł ańcuch w spom ­ nień p rzerw ał się. Obudziłem, się w row ie koło to ru w pobliżu dym iącej, zdruz­

gotanej lokom otyw y i zobaczyłem dw u lekarzy, którzy pochylali się nade m ną, aby m ię zbadać.“

Jak to w yjaśnić, że tak powiem „technicznie“ ? Z tego co przedtem m ów i­

liśm y w ynika, że groza i strach przed k atastrofą spow odow ały oddzielenie się części ciała eterycznego m aszynisty, a przedew szystkiem eteru 4, zlokalizo­

w anego w okolicy fizycznego mózgu — od ciała fizycznego. Ciało astralne pozostało na sw ojem miejscu. W tej sytuacji m aszynista, zachow ując p rzy ­ tom ność i św iadom ość, zobaczył kilka obrazów minionego życia jasno i w y ra ­ ziście o b o k siebie. T a taśm a filmu życiow ego odw ijała się w stecz. Rzecz bardzo ch arak tery sty c zn a i p ow tarzająca się stale w tych przypadkach.

S tw ierdza to też drugi p rz y k ła d zaczerpnięty, jak i pierw szy, z prasy fran­

cuskiej. Pani H enrietta Brunot, pielęgniarka, k tó ra po śm ierci matki popełniła zamach samobójczy, a m ianowicie rzuciła się na ziemię z okna czw artego piętra, odniosła p rzy upadku ciężkie obrażenia i straciła przytom ność, ale w krótce ocucono ją i udało się lekarzom utrzym ać ją przy życiu. P rze ży cia ostatnich chwil przed upadkiem b y ły tak intensyw ne, że pani H enrietta 734

(9)

zapamiętała je sobie dokładnie i na prośbę otoczenia opow iedziała je jeszcze tego dnia, praw ie natychm iast po odzyskaniu przytom ności. U padek z cz w a r­

tego piętra m ógł trw a ć parę sekund a sekundy te w y d a w a ły się spadającej wiecznością. M iała ona w rażenie, że jakaś w y ż sz a potęga prow adzi ją w p rze­

szłość, b y jej raz jeszcze pokazać minione szczęście. O czym a duszy ujrzała brzeg m orza w pięknej m iejscowości La Rochelle, zobaczyła siebie m łodszą o dziesięć lat, w to w arzy stw ie m atki. M atka o trzym ała list, w którym benja- minek tej rodziny, m łodszy b ra t sam obójczyni, donosił, że dostał korzystną posadę w fabryce. S łyszała dokładnie głos matki, k tó ra m ówiła, że m arzenie jej zostało spełnione — te ra z chciałaby tylko jeszcze zobaczyć córkę w stroju panny młodej. R ozm ow a trw a ła jeszcze d o b r ą c h w i l ę 1) i bohaterka tego przeżycia w idziała, jak słońce zapadało zw olna w błękitną toń m orza.

Potem ogarnęła ją nagle dziw na cisza. Czuła, że jest w lesie. Gaston, jej narzeczony, i ona w ybrali się na sam otną przechadzkę leśną ścieżyną, ponie­

waż nie chcieli, b y im przeszkadzano. N arzeczony m ówił o tern jak bardzo ją kocha, a w spom inająca czuła się w tej chwili bezgranicznie szczęśliw ą.

Potem i ten obraz rozpłynął się. P ani B runot poczuła w rękach jakiś szklany przedmiot. Zobaczyła, że to butelka z mlekiem, że leży znów w kołysce, ale to wspomnienie było już bardzo niew yraźne. W chwilę później zapadła ciem­

ność, poczem pani B runot obudziła się na łóżku szpitalnem.

Podobne zdarzenie ma rów nież m iejsce p rzy każdym zgonie człow ieka.

Odchylanie się eteru 4 z ram fizycznego ciała rozw ija przed oczym a umie­

rającego film całego jego minionego życia. I dlatego zapew ne agonja ludzi złych i w ystępnych jest tak ciężką. Oglądanie sw ych w łasnych łajdactw i w ystępków nie należy chyba do przyjem ności. C iekaw e opisy tego faktu podają nam rew elacje spiry ty sty czn e. P oniew aż opisy te są napraw dę ciekaw e i zgodne z naszem i tezam i, zacytuję je, zastrzegając się, że nie zapew niam czytelników o autentyczności tych opisów. B iorę te rew elacje tak, jak je na seansach otrzym ano. W eźm y rew elacje pośm iertne rzekom ego ducha J. Ocho- rowicza, otrzym ane przez Dr. H abdanka na seansach z p. D om ańską.2) C zy­

tamy tam opow ieść rzekom ego O chorow icza o sw ych przedśm iertnych chwilach:

„Jednym z licznych psychologicznych m om entów , w łaśnie najciekaw szych, było obserw ow ane przeze m nie spotęgow anie pam ięci oraz łatw ość u p lasty czn ia­

nia sobie epizodów życiowych. P ra c a zam ierającego m ózgu, szybkość, z ja k ą tenże w yrzuca zapas energji, jest p oprostu zdum iew ającą. Pół godziny dosłow­

nie w ystarczy n a objęcie szeregu m yśli, k tóre się śniło la t kilkadziesiąt... Do jakiej pracy zdolny jest mózg praw em przystosow ania w porów naniu z norm al- nem działaniem , niech w ystarczy porów nanie lotu p ta k a do kroków żółw ia.“

„Zatem pierw szą m o ją m y ślą było cofnięcie się w stecz do czasów niem o­

wlęctwa: postać m atk i i jej n au k i, zw iązane z pacierzem i Ojczyzną, stan ęły mi żywo w pam ięci: „O M atko m o ja “ — szeptałem po cichu i po raz d ru g i przeży­

wałem sen dzieciństw a, m arzen ia la t m łodzieńczych, zaw ody i troski później­

szych i ta k z niew ysłow ioną szybkością przebiegłem życie całe, nie m ija ją c żad­

nego szczegółu. Byłem podówczas stu d en tem filozofji n a uniw ersytecie w Lipsku.

W ertując Spencera, K an ta i w ielu innych, szukałem rozw iązania niepokojących mię pytań. Z resztą bezskutecznie. P ostanow iłem tedy robić próby n a sobie,

') Z tego ja k i z innych podobnych faktów np. m arzeń sennych w idzim y, że czas jest pojęciem w zględnem a w innych w y m iarach m a też całkiem odm ienne właściwości.

2) Dr. Fr. H abdank. K a rta z zam kniętej księgi bytu.

(10)

a poniew aż n a tu ra zawsze ciągnie w ilk a do lasu, zatem wówczas, jak i przez całe żywe zresztą, byłem przedew szystkiem psychologiem . Położyłem się wiec n a łozku n aw znak i zatrzy m ałem oddech przez czas dłuższy. Potem pow tarza- em próby częściej, ale ta pierw sza szczególniej u tk w iła m i w pam ięci ze w zględu n a symptornada. I podkreślam tę praw dę: doznaw ałem wówczas tych sam ych wrazen, przechodziłem te sam e psychologiczne m om enta, jak i w chwili śm ierci

S T Ä S S T Ä rS Ä * I,08l,do” stu<1,um ’ ”ic

I na zakończenie jeszcze jeden opis. Dnia 17 m arca 1934 r. spirytystyczne kolo „P sy ch e“ w P a ry ż u otrzym ało za pośrednictw em medjum Susanne Rigaut komunikat, pochodzący rzekom o od niejakiego Izaaka Duval, który zm arł przed trzem a dniami. Komunikat ten notow ano stenograficznie. Brzm iał o n -

W i e f n A i ^ h t u ua p r z e ^ koncem m eg° bytow ania n a ziemi zobaczyłem

meeo » » “>• z “ » "

Z acytow ałem tu lojalnie rów nież i głosy ze strony spirytystów , by czy­

telnikow i naśw ietlić jak najbardziej w yraziście kw estie zlokalizow ania pamięci w eterze pam ięciow ym i na tern kończym y nasze rozw ażania nad istotą i bu­

dow ą ciała eterycznego człow ieka. N arazie nie w idzim y jeszcze tego ciała, tylko stw ierdzam y jego istnienie na podstaw ie jego funkcyj, tak sam o jak dla laika jedynym dowodem istnienia fal radiow ych jest głos, w ydobyw ający się z głośnika czy słuchaw ek. Funkcyj tych poznajem y jednak coraz w ięcej i tern sam em idea ciała eterycznego zyskuje coraz w iększe praw o obyw atelstw a.

Osiągnęliśm y, jak słusznie zaznaczył w sw ym artykule J. Sw itkow ski, to, że term in „ciało etery czn e“ nie budzi już i w oficjalnej nauce uśmiechu lekce­

w ażenia i nie pow oduje pogardliw ego w zruszenia ramionami. Ciało eteryczne człow ieka i s t n i e j e , b o w i d z i m y c o r a z w i ę c e j j e g o f u n k c y j i ta najnow sza zdobycz parapsychologii jest na tern polu niew ątpliw ym jei sukcesem .

Dr. Juljan Ochorowicz

p r ze k ła d J . D u n ltim e j

O sugestji m yślow ej

P ozorna sugestia m yślow a.

(Ciąg dalszy.)

Do dośw iadczeń z kategorii kojarzenia w rażeń zaliczyć m ożna następujące prz y k ła d y . R ozm aw iając razu pew nego o polityce kolonialnej, usłyszałem dźw ięki fortepianu. I rzecz znamienna, że gdy po raz drugi w innych okolicz­

nościach usłyszałem tę sam ą melodję, rozm ow a o polityce kolonialnej p rz y ­ pomniała mi się natychm iast.

Podobny przykład służyć może zdarzenie z moim przyjacielem M. S., zam iłow anym szachistą. C zęsto w czasie najw iększego skupienia, nie zdając sobie spraw y, gw izdał pod nosem ulubione arje. Najczęściej z „M a- d a m e A n g o t . Rhzu pew nego, słysząc jego gw izd, zacząłem mu w tórow ać przez w ybijanie taktu ręką po stole. T ym razem jednak nucił on m arsza z „P ro ro k a . — Słuchajcie — szepnąłem do sw oich sąsiadów — zrobim y mu 736

(11)

kawał i każem y mu zagw izdać „M adam e Angot“. — M ówiąc to, zacząłem wybijać takt jego ulubionej arji. P rzyjaciel mój natychm iast zm ienił melodję i zaczął gw izdać „M adam e A ngot“. W sz y scy parsknęli śm iechem, on jednak zatopiony w szachu królow ej, naw et tego nie zauw ażył.

— P o w tó rzm y próbę i pow róćm y do arji z „ P ro ro k a “ — rzekłem i zm ie­

niłem takt. P rzyjaciel mój rów nież zm ienił melodję na fugę M ayerbeera, i tym razem podświadom ie. C zy to b y ła sugestja m yślow a? C hyba tylko kojarzenie wrażeń.

Znów jeden eksperym ent pozornej sugestji m yślow ej. L eczyłem jedną sta ­ ruszkę, usypiając ją na pół godziny, ab y w tym śnie odpoczęła nerw ow o.

Sen taki w zm acniał jej organizm na kilka dni. P o kilku tygodniach leczenia spróbow ałem obudzić ją przez nakaz m yślow y. S taru szk a obudziła się nie­

zwłocznie. B yłem zachw ycony tym dow odem sugestji m yślow ej, lecz gdy następnym razem zleciłem jej w ypełnić inne nakazy m yślow e — nie spełniła żadnego. Kilkakrotne p róby nie d ały żadnego rezultatu. Cóż się okazało?

Oto, że staruszka budziła się sam a, niezależnie od moich rozkazów , jedynie tylko przez przyzw yczajenie. Do półgodzinnego snu już' się przy zw y czaiła i ani w cześniej, ani później się nie budziła, choć w y sy łałem ro zkazy m yślow e 0 różnych porach.

W 1881 r. w e L w ow ie byłem św iadkiem seansu m agnetycznego, urzą­

dzonego przez p. Donato. Jego medjum, panna L., spała w e foletu z zaw iąza- nemi oczami, podczas gdy p. Donato chodził m iędzy publicznością, zbierając różne polecenia, dyktow ane mu pocichu, na ucho, a k tóre p. L. m iała w y k o ­ nać. A w ięc — m iała się pow achlow ać w achlarzem p. X., o tw o rz y ć chapeau- claque p. Y. i w łożyć mu go na głow ę, zdjąć bransoletkę z ręki p. Z., aby oddać ją p. N. i t. d. Następnie p. Donato podszedł do sw ego medjum, nie zbli­

żając się do niego w ięcej jak na d w a kroki, prosił, aby panna L. zechciała zejść do publiczności i w ykonać to, o co go uprzednio proszono. Efekt był oczywiście wielki, gdyż w idocznem było, że nie miało m iejsce żadne porozu­

mienie ani z p. Donato, ani z publicznością.

W jaki sposób panna L. rozw iązała nieme polecenia? Jej m agnetyzer objaśniał to długotrw ałem i ćw iczeniam i m agnetycznem i. Je st to w ytłum acze­

nie dość trudne do przyjęcia, ale niemniej praw dziw e.

W nauce o m agnetyzm ie istnieje zjaw isko, mało studiow ane dotychczas, choć już podjęte przez p. Kichet, t. j. p r z y c i ą g a n i e m a g n e t y c z n e . W ystarczy zbliżyć rękę do ram ienia medjum, ab y ono podniosło je i w odziło w kierunkach poruszeń ręki m agnetyzera. A czkolw iek to samo zjaw isko spo­

strzegam y m iędzy m agnesem a żelazem, to jednak nie należy robić tu porów ­ nań. Zjawisko pierw sze należy do kategorii zjaw isk psychicznych — drugie do objawów fizykalnych. U w aga ta ma znaczenie postronne, w ażnem dla nas jest to, że w ielka ilość som nam bulików posiada tę w łasność, być m oże zdobytą 1 udoskonaloną przez ćwiczenia, k tóre tak w ysubtelniają um iejętność w y c z u ­ wania, że do złudzenia przypom inają przenoszenie myśli. Na początku medjum ulega w pływ ow i tylko na odległość bliską i odgaduje kombinację poruszeń mało skom plikow aną. Następnie w d ra ża się do coraz bardziej złożonych, a praw ie niew idocznych, w skazań sw ego m agnetyzera, w ykonyw ując je pod­

świadomie, a naw et czasem z pełną sw oją wolą. Oto, w jaki sposób panna L.

w ypełniała ro zk azy daw ane jej bez słów . A w ięc istnieją sposoby, pozw alające symulować sugestie m yślow ą. Sposobam i temi są efekty akustyczne, które

(12)

pozw alają usłyszeć szept na kilka m etrów odległości przez umiejętne m anew ro­

w anie palcami p rzy ustach. To też gdy próbow ałem u siebie robić próby z p. L., w yniki b y ły praw ie żadne, g dyż nie pozw oliłem p. Donato w y k o n y ­ w ać gestów . Jedyną obserw acją, zdobytą z tych seansów , było p otw ierdze­

nie znaczenia kontaktu m iędzy m agnetyzerem a jego medjum, w yrażające się uczuciem przyjem ności p rz y dotyku m agnetyzera, a przykrości p rz y dotknięciu osoby postronnej. P oniew aż kontrola b y ła ścisła, medjum nie mogło widzieć, kto z ty łu do niego podchodzi. R ozpoznaw ało zatem osoby jedynie przez dotyk. M oże w iele osób zarzuci mi mój sceptycyzm , moją niew iarę w istnienie sugestji m yślow ej, skoro w każdym eksperym encie doszukiwałem się om yłek, złudzeń, czy podstępów , ale w olę zb y tek ostrożności i kontroli, niż funkcję upiększania. W bardzo wielu w ypadkach zauw ażyć mi się dało, jak niby m ałoznaczne pow iększenie jakichś szczegółów tw o rz y błędne pozna­

nie i błędne teorje. Są one tylko przejaw em naszego entuzjazmu, nie zaś rze­

telnych dociekań.

S tw ierdzenie istnienia sugestji m yślow ej jest dlatego tak trudne, że mam y do czynienia tylko z zew nętrznym i przejaw am i, które mogą pochodzić od tysiąca różnych przyczyn, których źródła pochodzenia są zasłonięte przed naszem i oczami. Jakąż bow iem nam acalną różnicę w idzim y m iędzy dwoma mózgami, w ysy łający m i podobne myśli, m iędzy dw om a aparatam i telefonicz­

nymi, połączonym i w spólną rozm ow ą, a np. dw om a zegaram i, nastaw ionym i na tę sam ą godzinę, m iędzy których m echanizm am i nie istnieje przecież żaden zw iązek?

W łaśnie ty ch subtelnych nici, w iążących dw a fizyczne aparaty , dostrzec nie możem y. Zatem zagadnienie — czy w danym m omencie istnieją — czy nie?

W tej dziedzinie żaden z uczonych nie dał w yczerpujących objaśnień do czasu Dr. B ernheim a. P rzy jd ą czasy, kiedy zrozum iane będzie działanie prądu m agne­

tycznego w przestrzeni, choć dziś jeszcze uznać nie chcą snu som nam bulicz­

nego. A jednak, jeśli m edjum usypia w parę minut po w ysłaniu rozkazu m yślo­

w ego — musi ta m yśl w y tw a rz a ć fluidy m agnetyczne, które usypiają medjum (post hoc, ergo p ro p ter hoc).

Te gorzkie rozczarow ania, trw ające tak długo w y sta rc z y ły , abym stracił zupełnie ochotę do prób dalszych. Lecz po w raca się zaw sze do sw ej pierw szej miłości.

W ykładając na uniw ersytecie w e L w ow ie n a w ydziale psychologii fizjo­

logicznej, specjalnie pośw ięciłem się studjom nad hipnozą. Uczniowie moi z w ielką chęcią poddaw ali się eksperym entom . P ew nego w ięc razu zebrałem tam najpodatniejszych moich uczniów w sali politechniki, gdzie p rzy zupełnej ciemności i izolacji spraw dziliśm y dośw iadczenia baro n a Reichenbacha. Sie­

dzieliśmy p rzez 3 godziny w zupełnej ciem ności nad ow em i doświadczeniami, lecz n iestety ani jedno tw ierdzenie niem ieckiego chem ika nie dało się uza­

sadnić. N atom iast zrobiliśm y zupełnie now e spostrzeżenie, mianowicie, że somnambulik w idzi o w iele lepiej św iecenie m aszy n y elektrycznej, niż m y w szy scy na jawie. Prom ienie św iatła, dla naszych oczu już niewidoczne, w idziało trzech moich uczniów w e śnie somnambulicznym .

Jeden z nich, silny, zdrow y, w yjątkow o okazałej postaci, w rażliw y był na hipnozę, ale nie na sugestię czy halucynację. Uśpiony, momentalnie dosta­

w a ł ogólnego skurczu mięśni. Jeśli chcieliśm y w ydobyć z niego jakie słowo, trzeb a było przedtem rozluźnić jego mięśnie zupełnie skręcone. W ted y dopiero 73#

(13)

odpowiedzieć mógł na pytanie, ale budził się natychm iast. Nie m ożna go było nigdy w prow adzić w sen som nam buliczny, poniew aż z letargu przechodził odrazu do pełnej św iadom ości. B y ł tak skłonny do skurczów , że w y starcza ło zbliżyć jeden palec lub m agnes, rzucić snop św iatła lub utkw ić skupiony w zrok na obnażoną jakąś część ciała, by to m iejsce dostało skurczów spazm atycz­

nych. Jeśli m yślow o posyłałem mu rozkaz, aby w ypełnił jaki ruch — nigdy nie posłuchał, ale ta ręka czy noga, k tó ra m iała ów ruch w ypełnić, zaczynała dostawać drgaw ek. Jeśli oprócz rozkazu i utkw ienia w zroku w ykonyw ałem jeszcze gesty, somnambulik p o w tarzał je, lecz d ostaw ał skurczów coraz g w ał­

towniejszych; w koócu skręcało go tak, że już żadnego ruchu zrobić nie był w stanie, jak paraliżem rażony. M usiałem mu robić delikatnie, ale długo m a­

saże, aby skurcze puściły. P rzekonałem się w tedy, że z a h y p n o t y z o w a - n e g o każdy może obudzić i zahypnotyzow any każdego będzie słuchał.

M a g n e t y z o w a n y natom iast słucha tylko sw ojego m agnetyzera, uspo­

kojony może być tylko przez niego czyto zapom ocą m asażów , głasków , czy dmuchań i dotknięć — ale nie na rozkaz m yślow y.

Drugi mój uczeń, rów nie dobrze zbudow any, ale słabow ity, gruźliczy i bardzo w rażliw y, poprostu przew rażliw iony, w e śnie som nam bulicznym m ie­

wał ciekawe halucynacje i poddaw ał się najrozm aitszym sugestiom.

1 - s z y s e a n s . Som nam bulik m iał polecone liczyć od jednego do pięć­

dziesięciu i zaprzestać liczenie tylko n a rozkaz m yślowy, d an y n a odległość.

K ilkakrotnie pow tarzaliśm y tę próbę i za każdym razem m ed ju m zatrzym yw ało się przed w ydaniem rozkazu.

2 - g i s e a n s . D otknąłem k a rk u m edjum , d ając m u rozkaz m yślowy, aby wstało, podeszło do łóżka i u siadło n a niem . Tym czasem m ed ju m spuściło głowę i usiadło na ziemi u m oich nóg. Możliwe, że mój dotyk p opchnął go k u ziemi, co poddało m u dom ysł, że chcę, aby u siad ł n a podłodze; lecz rów nie dobrze mógł usłuchać rozkazu myślowego p a n a B., k tó ry m u ta k i w łaśnie rozkaz posłał.

3 - c i s e a n s . W szyscy k azaliśm y m u podnieść p ra w ą nogę, czego m edjum nie uczyniło, choć m iało w idoczną ochotę do tańczenia.

4 - 1 y e k s p e r y m e n t prow adziłem w yłącznie sam , sk u p ia ją c siły m yśli i wzroku i w ykonyw ając gesty. Z najdow ałem się o 2, 3, 4, 5, 6 kroków od m e­

djum, zależnie od jego ruchów . M edjum m iało oczy zaw iązane — w ykonyw ało jednak w szystkie ru c h y zgodnie z m ojem i rozkazam i, ale tylko wtedy, gdy w y­

konywałem odpowiednie gesty. Mogłem n aw et m yśli nie sk u p iać — słu ch ał mnie i bez n ich ; lecz nie m ogłem przeryw ać w y konyw ania gestów, gdyż odrazu przestawał m nie słuchać.

5 - t y e k s p e r y m e n t . M edjum we śnie som nam bulicznym m iało oczy za­

wiązane i uszy pozatykane. Byłem oddalony od niego o 4—5 m etrów i w yk o n y ­ wałem ru ch y przy ciąg an ia i odpychania. W ciągu całej godziny w szystkie próby udawały się. Główną uw agę zw róciliśm y n a spraw dzenie, czy istotnie m edjum wyczuwa m oją obecność. Chow ałem się w n ajd alsze kąty, przyciągając go g e sta­

mi do siebie. Użyłem w szystkich sposobów, aby nie w yw ołać m oją osobą n a j­

lżejszego h ałasu . N ałożyłem inne obuwie, a jeden z m oich uczniów n aśladow ał odgłosy mojego chodu. Z m ieniałem od czasu do czasu głos etc. Szedł za m n ą nieustannie, odn ajd u jąc m nie w każdej kryjów ce. P osuw ając się, w ietrzył no­

sem. jak ch art na polow aniu. (Byłem jedynym palaczem w tern tow arzystw ie i ubranie moje było p rzesiąk n ięte zapachem tytoniu.)

Zdefiniować m ożna ow o dośw iadczenie jako przejaw przyciągania:

1. przez niezw ykłą w rażliw ość na moje gesty, 2. przez w rażliw ość na moje ciepło rąk, 3. przez w yczulony zm ysł węchu.

Nie miało to jednak nic wspólnego z sugestją m yślow ą.

139

(14)

W kilka dni później zaczęliśm y now y eksperym ent, któ ry tern różnił się od innych, że som nam bulikow i pozostały po nim niektóre wspomnienia.

6-ty eksper. Sen nie by ł zupełny. Jeden z moich uczniów zaczął medium w błąd w prow adzać, co odniosło ten skutek, że somnambulik począł się oczy­

wiście mylić, a potem puścił w odze sw ojej fantazji sennej i w ykonyw ał ruchy, których nikt mu robić nie kazał. Czyli rezultat by ł zupełnie negatyw ny.

Jeszcze jeden chybiony, lecz b. znam ienny eksperym ent z pew ną młodą historyczką, w czasie którego medjum dostało skurczów palców i chwilowego paraliżu. B yło nas dw óch m agnetyzerów , Dr. B. i ja. Każdy z nas dotknął jednym palcem jej głow y, nakazując, b y w zięła do ręki pew ien przedmiot.

W odpow iedzi na to popadła mom entalnie w sen, lecz sen ten by ł dość szcze­

gólny — lew a połow a jej ciała podlegała m ojemu w pływ ow i, zaś p ra w a w p ły ­ w ow i D ra B. M ogła głos mój usłyszeć jedynie lew em uchem, podczas gdy słow a Dr. B. ch w y tała uchem praw em . Jeżeli dotykałem jej praw ego ram ie­

nia, zd radzała zupełną nieczułość, ani w zrok nie reagow ał, ani sugestja m yślow a.

C iekaw e dośw iadczenie m iałem z księciem C. Siedział w ygodnie w e fotelu w zupełnej rów now adze ciała. Dwie panie uklękły koło niego, trzym ając go za ręce i tw o rząc w ten sposób zam knięte koło. Nakaz był taki, aby książę założył nogę na nogę i znajdującą się na górze lekko kołysał. W parę minut rozkaz by ł w ypełniony. Tu w łaśnie zagadnienie się komplikuje, gdyż niełatw e jest poruszanie nogą, gdy się m a jednocześnie ręce oparte w nieruchomej pozycji. Nic w ięc dziw nego, że po pew nym czasie objaw ił ochotę do zm ie­

nienia m ęczącej go pozy. Z ostał jednak w strz y m a n y w zrokiem pań, które mu w ciąż to sam o n ak azy w ały . Zatem, będąc uśpionym , tak odczuw ał posyłany mu w zrokow o nakaz, że pod jego w pływ em w ypełniał czynność, k tóra go nużyła. Podczas tego w ieczoru w ykonałem jeszcze jedno dośw iadczenie, które się w y d ać m oże narzucaniem woli na odległość. Znając w rażliw ość hrabiny D., stanąłem naprzeciw niej i utkw iłem w niej w zrok przez kilka minut, poczem odszedłem krokiem przyspieszonym . Mimo śmiechu i przeszkód ze strony zgrom adzonych gości, a n aw et mimo pew nego oporu ze strony hrabiny, zm u­

szona b y ła postępow ać ciągle za mną. T o dośw iadczenie w y d a w ać się może aktem narzucania woli siłą w zroku. A jednak ono tern nie było. Siła wzroku, skupienie p rz y rów noczesnem podnieceniu w y tw o rz y ły stan przym usu, który m ożna określić jako o k r e s o w y m o n o i d e i z m .

E ksperym ent z hrabią S. p rz y udziale ty ch sam ych dwóch pań nie odniósł żadnego rezultatu. H rabia S. jednak bardzo by ł w rażliw y, gd y ż bez hypnozy m ógł w paść w stan takiego odrętw ienia, że nie czuł nic i nie reagow ał, gdy w biłem mu igłę w palec. D ośw iadczenia tego rodzaju zresztą nie zaw sze dow odzą w rażliw ości. Z obaczym y w dalszym ciągu, jakie są różnice między hypnotyzm em a kum berlandyzm em . C ały szereg eksperym entów z innemi osobami przekonał mnie o tern.

P a n i S., k o rp u le n tn a lecz anem iczna, m ed ju m z am ato rstw a, od czasu do czasu podlegająca okresom h iste rji k atalep ty czn ej, z a p ad ła w sen. N akazałem jej silą w zroku, aby dotk n ęła m ej brody. W yciągnęła rękę, lecz nie dotknęła m i ie.

P a n i A., w ątła, chuda, nerw ow a, ale naogół zdrow a. W czasie sean su na kazałem jej m yślą, by w stała, podeszła do p a n a S. i pocałow ała go. M edjum zbli­

żyło się do w skazanej m yślow o przeze m nie osoby, lecz niepew nie zatrzym ało się p y tając: „Czy m am kogo pocałow ać?“

140

(15)

Pannie R., lim fatycznej, lecz zupełnie zdrow ej osobie, n ak azałem myślowo podejść do pianina. M edjum podeszło i zapytało: „Czy m am z a g ra ć ? “

Kazałem jej n astęp n ie pocałow ać pan n ę J. Po pew nem w a h an iu zaczęła mowie: „Mam kogoś pocałow ać — kogo? czy ciebie M aniu? Nie, to ciebie, J a ­ dziu.“

Innym razem zapytałem ją m yślowo, jaka jest moja m yśl w tej chwili — twierdząca czy zaprzeczająca. Ledw ie to pom yślałem , w y k rz y k n ęła: — P an myśli że — „tak ! W łaśnie było odw rotnie. A w ięc poza tern jednem pytaniem resztę moich nakazów m yślow ych pozornie odgadyw ała. W łaściw ie nie m ia­

łem w tedy o tern żadnego zdecydow anego sądu i dlatego zacząłem w celu sprawdzania tych zjaw isk sy stem atyczną obserw ację nad chorymi. R ezultat był zadziwiający. Zrozumiałem, że tw ierdzenia m agnetyzerów nietylko mogą być słuszne, ale że i stosow anie m agnetyzm u, racjonalne i m etodyczne, dopro­

wadzi zapew ne do skonstatow ania faktów bardziej jeszcze godnych podziwu.

Dziś zaczynają już pracow ać w tym duchu i zczasem — w ierzę — całą czeredę histeryków uleczą tą metodą.

Zajęty studjam i terapeutycznem i, zaw iesiłem moje dociekania przejaw ów sugestii myślowej. Jednakże chorzy pobudzali niekiedy moją uw agę w tym kierunku. Jedna np. z moich pacjentek odgadyw ała zaw sze czerń ją dotkną­

łem (ręką, linją, słuchaw ką), choć tego nie w idziała; zaw sze trafnie opow iadała mi. czy moje w rażenia dnia b y ły przyjem ne czy też p rzy k re. P odlegała cho­

robie dość skomplikowanej, k tó rą określiłem ^ k o nerw icę gruczołow o-bledni- cową, a k tóra trzy m ała ją w łóżku od lat 30-tu. W ybitnie w rażliw a, była jednak niepodatna na hypnotyzm i m etaloskopję. Zajm ujący atoli szc zeg ó ł:

moja ręka w y d a w ała się jej zaw sze ciepłą, naw et w tedy, gdy b y ła znacznie chłodniejszą od tem peratury jej ciała. P oniew aż zaw sze zachow yw ałem się wobec niej jednakow o, przeto jej zdolność odgadyw ania moich nastrojów psychicznych — zdum iew ała mnie nieraz. Nie p rzypisyw ałem jednak tego bez zastrzeżeń jakimś zdolnościom specjalnym . W iele szczegółów mogło przecież naprow adzić ją na pew ne wnioski. Np.: w y ra z oczu, tw arzy , tim bre głosu etc. Jest to jednak faktem, że o dgadyw ała zaw sze, czy przed przyjściem do niej dotykałem już jakiego chorego. M ogła się jednak tego dom yśleć z pewnych oznak mojego zm ęczenia, lub z obliczenia spóźnienia czasu, albo też przez jakieś w rażenia zm ysłu powonienia.

Inna znow u chora posiadała podobny talent odgadyw ania nastroju osób, z któremi codziennie przebyw ała. B y ła usposobienia histerycznego i bardzo na hypnotyzm w rażliw a. C h ara k te ry sty czn e było to, że odgadyw ała myśli już po przebudzeniu się ze snu som nam bulicznego, ale jeszcze przed otw o­

rzeniem oczu i zupełnem otrzeźw ieniem . C zy było to istotnie przenoszenie myśli? — Nie przypuszczam . Mimo to zd arzy ło się kilka ciekaw ych w y p ad ­ ków, św iadczących o w rażliw ości w yczuw ania przez medjum nastroju p sy ­ chicznego otaczających je osób. Np. w e śnie zauw ażyła przygnębienie i sm utek obecnej panny B., pytając o ich przyczynę.

Wkońcu trzecia z moich pacjentek, cudzoziemka, nie rozum iejąca ani słowa po polsku, w e śnie som nam bulicznym robiła ciekaw e spostrzeżenia nad polskim językiem. B yło to jednak histeryczne i kapryśne medjum, przeto pozornie udałe z nią p róby uw ażałem za przypadek, mimo że istotnie w rażli­

wość jej była wielka, np. naw et na jaw ie staw iała trafne diagnozy chorób, 141

(16)

dotknąw szy ręką cierpiącego. C hcąc się przekonać słuszności jej diagnozy na w łasnej osobie, spytałem ją n a co jestem chory. — Na nic — odparła. — C zasem ma pan uderzenia krw i do głow y, gdy za w iele pracuje, lecz żadnej choroby w panu niem a i nigdy nie było. — To było praw dą. Postanow iłem jeszcze raz zdobyć dowód jej trafnej diagnozy i przyprow adziłem jedną ze sw oich chorych, o bardzo skom plikow anej i trudnej do określenia chorobie.

M iała ona zaatakow ane p raw e płuco p rz y zapaleniu obustronnem , chroniczny k atar krtani, bardzo częste m igreny, zaburzenia obiegu krw i i procesu tra ­ wienia, oraz ogólne osłabienie i w yczerpanie. Mimo tylu dolegliwości chora przez nadzw yczajną odporność organizm u w yg ląd ała dobrze i trudno było podejrzyw ać ją o chorobę. Somnam buliczka, w z iąw szy chorą za rękę, w y re ­ cy to w ała w szystkie jej dolegliwości. Za m ało tylko w yczuła, jakiego w e­

w nętrznego zniszczenia dokonały choroby, ale sym ptom y ich opisała dokład­

nie. Na dodatek w m entorskim tom ie sch a rak tery zo w ała usposobienie chorej i jej złe naw yknienia.

Na czerń opiera pani sw e spostrzeżenia? — zapytałem . — C zy widzi pani w ew nętrzne zaatakow anie jej organów ? — Nie — odpow iedziała — ja sam a w sobie to odczuw am , choroba przerzuca się na mnie."

Istotnie, w czasie staw iania diagnozy cierpienie m alow ało się na jej obliczu. W yczuw anie przez nią choroby nie mogło być sugestją chorej, gdyż som nam buliczka b y ła w ybitnie typem nie poddającym się żadnej sugestji, ani n a jaw ie, ani w e ś n ie .. P o trafiła przerzucać się w e śnie somnambulicznym ze stanu biernego bezideow ego do stanu aktyw nego wieloideowego, co robiło w rażenie zupełnej świadom ości. Zagadka ow a m ęczyła mnie długi czas i wciąż zapy ty w ałem siebie, czy by ł to przejaw sugestji m yślow ej, czy w y c zy ty w ała ona diagnozę z moich myśli, gdyż ja jeden znałem stan moich pacjentów.

Przypuszczenie sugestji m yślow ej b y ło w tym w ypadku trudne do przyjęcia, bo czyż w y c z y ty w a ła b y moje myśli bez mojej woli — podczas gdy na mój rozkaz nigdy w y c zy tać ich nie mogła. Pozostaje jedynie do przyjęcia hipoteza p r z e r z u c a n i a s i ę s y m p t o m ó w c h o r o b y na medjum, które m ożna nazw ać t r a n s m i s j ą c i e r p i e n i a " ) — nie myśli. Ale czy to jest wogóle m ożliw e? Tego ja nie w iem i nie czuję się upraw nionym do tw ier­

dzenia, że istnieje um iejętność w yczuw ania w szystkich patalogicznych stanów naszych bliźnich, choć jeden doktor m edycyny z P a ry ż a upew niał mnie, że ow o w yczuw anie chorób nietylko jest mu dostępne i zrozum iałe, ale wogóle w inny sposób nie potrafi poznać i określić choroby.

Śm iałem się daw niej z tego i nie w ierzyłem , gdy opowiadano mi, że cier­

pienie jednej osoby m ożna przerzucić na inną, na zw ierzę lub roślinę. Moje dośw iadczenia do pew nego stopnia potw ierdzają jednak te przypuszczenia.

Mogę w ięc stw ierdzić, co następ u je:

1. M agnetyzow anie przez nakładanie rąk w yczerpuje znacznie więcej, niż odpowiednie ruchy mechaniczne.

2. W yczerpanie w ystępuje silniej, jeśli m agnetyzuje się osobę chorą.

3. W tym w ypadku w yczerpanie nerw ow e połączone być może z dolegli­

wościami, jakie odczuw a chory.

*) W łaściw ie nazw a „ te le p a tja “, błędnie stosow ana n a określenie zjaw isk przenoszenia m yśli, oznacza dosłow nie „przenoszenie cierpienia“. (Przyp. wyd.).

/42

(17)

4. Najpopularniejsze z nich są: bóle reum atyczne, osłabienie k rz y ża pacie­

rzowego, uderzenia k rw i do głow y.

5. C zęste m agnetyzow anie jednej osoby ułatw ia i przyspiesza fenomeny, a nierzadko doprow adza do nich już naw et bez kontaktu.

6. T ransm isja rzadko kiedy b y w a czysta i dokładna, a bóle i dolegliwości z nią zw iązane często w ystępują dopiero n a drugi dzień po obudzeniu.

7. T ransm isja bólów jest zw ykle k ró tk o trw a ła a napięcie ich jest o w iele słabsze niż u chorego.

8. Nietylko bóle, lecz i pew ne stan y patologiczne udzielać się mogą m agne- tyzerow i — nie są one jednak rów nież długotrw ałe, ani niebezpieczne.

9. Fenom en transm isji cierpienia połączony jest zaw sze z doznaniem ulgi u chorego, tak, jakby się sw ą chorobą z kim podzielił i przez to osiągnął pewną rów now agę nerw ow ą...

Reasum ując te dośw iadczenia, mogę przypuszczać, że przenoszenie cier­

pienia m iędzy chorym a m agnetyzerem istnieje, jak rów nież istnieje m iędzy chorym a medjum somnambulicznem. H ipoteza ta w zupełności podpada pod prawo fizyczne np. dw óch ciał o różnej tem peraturze, k tóre p rz y zetknięciu dążą do w yrów nania sw ych tem peratur; dw óch naelektryzow anych ciał, które chcą połączyć i w y ró w n ać sw e różnice potencjału i dwóch żyw ych ciał o różnych napięciach nerw ow ych, które p rzy naw iązaniu kontaktu ró w ­ nież dążą do w yró w n an ia tego napięcia, aby n erw y funkcjonow ać m ogły harmonijnie. O czyw iście, porów nanie nie jest jeszcze dowodem, ale rzuca pewne św iatło zrozum ienia na te spraw y.

A m yśl? C zy nie odpow iada podobnym stanom n erw o w y m ? B ez w ątp ie­

nia. Nigdy nie zaprzeczałem możliwości istnienia transm isji stanów psychicz­

nych, jak nie zaprzeczałem istnienia transm isji głosu ludzkiego poprzez ocean, sam bowiem w 1885 roku w ynalazłem t h e r m o - m i k r o f o n .

Przypom nijm y w ięc sobie m ądre słow a A r a g o , k tóre um ieściłem na początku tej mojej p ra cy i... podążajm y w ty ch studjach śmielej naprzód,

C. d. n.

Alice A. Bailey

autoryzowany p rzek ła d T om iry Zori

Św iadom ość atom u

Ewolucja substancji.

(Ciąg dalszy.)

Pojęcie atom u jako przejaw u energji dodatniej, utrzym ującej sw ym w p ły ­ wem rów now ażnik swój biegunow y, ogarniać m oże nietylko każdy ty p atomu, lecz równie dobrze i ludzką istotę. Każdą poszczególną jednostkę ludzką m o­

żemy uw ażać za atom, w istocie bow iem jest człow iek tylko w iększym ato ­ mem. Jest on osobnikiem siły dodatniej, utrzym ującym w sferze sw ych w p ły ­ wów komórki ciała; obdarzony jest zdolnością rozróżniania, inteligencją, energją. Różnica jest tylko w s t o p n i u . Atom ludzki posiada św iadom ość szerszą i szerszą skalę w ibracyjną, aniżeli atom chemiczny.

Pojęcie to m ożem y ro zszerzyć jeszcze b ard ziej: m ożem y i w planecie widzieć tylko atom. B yć może i planeta posiada ośrodek życia, utrzym ujący

(18)

substancję a sfery i w szy stk ie istniejące na niej form y fizyczne jako jedną całość. Może to być uw ażane za dziw aczną spekulację m yślową. Biorąc w szakże pod uw agę analogję zjaw isk — czyż ciało planetarne nie może być narzędziem jakiejś w ielkiej Istności, której św iadom ość o tyle przew yższa św iadom ość człow ieka, o ile ta ostatnia w y ższą jest od św iadom ości atomu chem icznego?

Myśl ta m oże sięgnąć jeszcze dalej — ogarniając atom system u słonecz­

nego. I tu, w sercu system u słonecznego — w słońcu — w idzim y dodatni ośrodek energji, sw ym w p ływ em utrzym ujący planety. I jeśli atom em rządzi inteligencja, jeśli inteligencję posiada istota ludzka, jeśli inteligencja jest w ciele planety i rządzi jej funkcjami, czyż nie logicznem jest przypuszczać istnienie Inteligencji W yższej jeszcze w M akroatom ie słonecznego system u?

D oprow adzi nas to do punktu w idzenia w szystkich religij św iata — do uznania istnienia Inteligencji N ajw yższej — Boga. I tam , gdzie w ierzący chrze­

ścijanin ze czcią w ypow ie słow o B ó g , uczony, z niem niejszą czcią, powie:

Energja, obaj w szakże jedną treść m ają na myśli. I tam, gdzie idealista będzie m ów ił o Bogu w e w n ątrz nas przebyw ającym , z jednaką ścisłością m ożem y mówić o „potędze energetycznej" w człow ieku, kierującej czynnościam i jego n atu ry um ysłow ej, uczuciowej i fizycznej.

O środki życia, czy siły, w idzim y w szędzie i pojęcie o nich może być przeniesione z takiego ośrodka, jak atom chemiczny — poprzez ugrupowania centrów — do człow ieka, do tej Energji, k tó ra przejaw ia się poprzez system słoneczny. W ten sposób postrzegam y cudow ną, jednoczącą się Całość. Św ięty P a w e ł miał ten w łaśnie fakt na myśli, m ów iąc o „Niebiańskim Człow ieku“.

P rz e z słow o: „Ciało C hry stu sa" — rozum iał on bezw ątpienia jednostki ludz­

kie, znajdujące się w sferze Jego w p ły w ó w i składające się na Jego ciało w takiej samej m ierze, jak kom órki fizyczne tw orzą ciało człow ieka.

W tej epoce O d r o d z e n i a r e l i g i j n e g o w i e l k i e i p o d s t a ­ w o w e p r a w d y c h r z e ś c i j a ń s t w a w i n n y b y ć p r z e d s t a ­ w i a n e j a k o f a k t y n a u k o w e . N a s z e m z a d a n i e m j e s t u c z y ­ n i e n i e r e l i g j i n a u k o w ą p r a w d ą .

Istnieje niezw ykle ciekaw y tekst sanskrycki z przed w ielu tysięcy lat, k tó ry pragnę zacytow ać:

„K ażdy k ształt na ziemi i każdy ośrodek siły (atom) w przestrzeni w szy stk ie sw e w ysiłki kieruje ku sam oprzejaw ieniu się i osiągnięciu arche­

typu, oznaczonego dlań przez Niebiańskiego C złow ieka. Inwolucja i ewolucja tych ośrodków siły (atom ów) m a jeden cel przed sobą: C z ł o w i e k a .

C zy nie uw ażacie — ile nadziei dla nas zaw iera się w tej koncepcji?

O to atom y m aterji, obdarzone inteligencją potencjonalną, zdolnością selekcji i rozróżniania — mogą — w eonach w ieków osiągnąć to stadjum świadomości, k tóre nazyw am y ludzkiem. W nioskiem logicznym będzie m yśl, iż atom ludzki posiada rów nież szerokie m ożliwości postępu i rozw oju świadom ości i być może, osiągnięcie tego punktu ew olucyjnego, na którym dziś znajdują się atom y planetarne. A dla nich? cóż p o zo staje? Oto zdobycie tego w szech­

ogarniającego stanu świadom ości, k tó ry n azyw am y boskim, lub św iadom ością Słonecznego Logosu.

Zaiste stara m axym a okultystyczna: „ C z ł o w i e k u , p o z n a j s i e ­ b i e a l b o w i e m w t o b i e u k r y w a s i ę w s z y s t k o , c o m o ż e b y ć P o z n a n e“, nie przestanie nigdy fascynow ać um ysłów myślicieli. G dyby /44

Cytaty

Powiązane dokumenty

trzeby dydaktyczne, lecz nie jest nauką pogłębioną, ani skończoną. Zupełnie szczerze w yznaję, że opierając się na dzisiejszych pojęciach o asocjacji, nie

Dzięki w łaśnie symbolom, przedstaw ionym na ty ch tablicach, udało się ustalić jeg o p rzynależność do różokrzyżow ców.. Nie od rzeczy więc będzie

D oznałem potem trzech uczuć, chociaż nie m ogę określić, czy rów nocześnie, c zy też kolejno: Jednego b ard zo miłego, trudnego do opi­.. san ia uczucia

Święto żniw ne to niem al obrzęd religijny. Chroń siew y nasze od nieszczęścia, opiekuj się plonem. W szystkie te posądzenia są oszczerstwem. Polska Piastow a —

Życie ty ch ludzi je st naogół szczęśliw e, choć niezaw sze wolne od pew nych nieporozum ień fam ilijnych lub procesów spadkow

Środki ane- stety czn e, stosow ane p rzez m edycynę oficjalną, nie rozw iązują w cale tego zagadnienia.. Znak ten daje energię, śm iałość i

Jeszcze Newton, ja k dow odzą jego pośm iertne papiery, poświęcił w iele sw ego cennego czasu bezpłodnym poszukiw aniom alchem

Sam o więc pojaw ienie się i trw anie pew nych p rzekonań je st dow odem rzeczyw istego istnienia jakiegoś ideału... T ego rodzaju złudzenia są bard zo