• Nie Znaleziono Wyników

Rodzina Chrześciańska, 1902, R. 1, nr 1

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rodzina Chrześciańska, 1902, R. 1, nr 1"

Copied!
9
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

Rok I. K atowice, Niedziela, 1-go Czerwca 1902 r. Nr. 1.

Rodzina

Pisemko poświęcone sprawom religijnym, nauce i zabawie.

'Wychodzi raz na tydzień w Jfiedzielę.

»Rodzina chrześciańska® kosztuje razem z »Górnoślązakiem« kwartalnie 1 marką 60 fen. Kto chce samą »Rodzinę chrześciańską«

abonować, może ją sobie zapisać za 50 fen. u pp. agentów i wprost w Administracyi » Górnoślązaka* v f Katowicach, ul. Młyńska 12.

Na N iedzielę 2 po Św iątkach

Ewangelia u Łukasza świętego

w Rozdziale X IV.

O nego czasu mówił Jezus Uczniom swoim tę przyp ow ieść:

»Człowiek niektóry sprawił wieczerzę wielką i wezwał wielu. I posłał sługę swego w godzinę wieczerzy, aby powiedział zaproszonym, żeby przyszli, boć ju ż wszystko gotowe. I poczęli się w szyscy społecznie wymawiać. Pierwszy mu rzekł: Kupiłem wieś, i mam potrzebę wyniść i oglądać ją. Proszę cię, miej mnie za wymówionego. A drugi rzekł:

Kupiłem pięć jarzm wołów, i idę ich doświadczać;

proszę cię, miej mnie za wymówionego. A trzeci rzekł: żonę pojąłem, a przeto nie mogę przyjść. — A wróciwszy się sługa, oznajmił to panu swojemu.

T edy się gospodarz rozgniewawszy, rzekł słudze swemu: wynijdź rychło na ulice i uliczki miasta, a ubogie, ułomne, ślepe i chrome wprowadź tu. I rzekł sługa: Panie, stało się jakeś rozkazał:

lecz jeszcze jest miejsce. I rzekł pan słudze: wy- nijdż na drogi między opłotki, i przemuś wnijść, aby mój dom b ył napełniony. A powiadam wam, że żaden z onych mężów, którzy są zaproszeni, nie skosztuje wiecierzy mojej*.

Nauka z tej Ewangelii.

Stało .się, że gdy Zbawiciel wszedł był do domu jedn ego przedniejszego Faryzeusza w Szabat jeść chleb, a oni g o przestrzegali, wszczęła się mowa 0 godach, i Jezus rzekł temu, który go wezwał: »gdy sprawujesz obiad albo wieczerzę, nie wzywajże przy­

jació ł twoich, ani braci twej, ani krewnych, ani są­

siad bogatych, żeby cię snadż i oni zaś nie wezwali 1 nie stała się nagroda. A le gdy sprawujesz ucztę,

wezwijże ubogich, ułomnych, chromych i ślepych;

a będziesz błogosławionym, że nie mogą oddać;

albowiem ci będzie oddano w zmartwychwstanie sprawiedliwych. To usłyszawszy jeden z społu sie­

dzących, rzekł mu: »błogosławiony, który będzie jad ł chleb w Królestwie Bożem«. Na to powiedział Pan Jezus dzisiejszą przypowieść, której znaczenie na­

stępujące:

Ten, co sprawił wieczerzę, jest Bóg, a zapro­

szenie, jest to powołanie do wiary Chrystusowej, do Królestwa niebieskiego. Najprzód zaproszeni są Żydzi, bo oni byli jakob y przyjaciele i znajomi owego gospodarza, i oni mieli najpierwsi korzystać z Ewangelii świętej. Z e zaś znaczniejsi z nich wzgar­

dzili zaproszeniem, nie poszli za głosem Zbawiciela, tedy powołani zostali z ulic i uliczek miasta, ubogie i chrome, ślepe i ułomne, ludzie prości i nieumie­

jętni, i ci stanowili pierwiastkowy K ościół, i do liczby tych należeli i uczniowie Pańscy. Onym opo­

wiadał Jezus Chrystus Ewangelią świętą, i oni też chętnie szli za głosem Jego. Ale, że jeszcze było miejsce na owej wieczerzy, że nie dla samych tylko Żydów była nauka Zbawiciela, z których i tak mała tylko liczba ją przyjęła, wezwano więc i tych, co byli na drogach i między opłotkami, to jest inne narody w grubem pogrążone pogaństwie, nie należące dotąd do wybranego ludu Bożego, i ci niejako zmu­

szeni być mieli do wniścia na ową wieczerzę, oczy­

wistością prawdy Ewangelii świętej pociągniętemi być mieli do jej przyjęcia.

Powiedziawszy to Pan Jezus, zawołał: a powia­

dam wam, że żaden z onych mężów, którzy byli za­

proszeni, nie skosztuje wieczerzy mojej.

W tych słowach, kochani bracia i dla nas za­

myka się nauka, a to ta, że jeżeli nie będziemy jeść chleba w królestwie Bożem, jeżeli nie będziemy zbawieni, to z naszej własnej stanie się winy. Jak owych Żydów, tak i nas powołał Pan B ó g do kró­

lestwa niebieskiego; a że oni nie dostali się do niego, bo nie przyjęli wezwania, tak i my się nie dostaniemy, jak skoro im podobnymi będziemy.

A my, odzywani się, przyjęliśmy wezwane, jesteśmy członkami K ościoła Chrystusowego, więc możemy

(3)

się spodziewać, że będziemy mieli udział w tej nie­

bieskiej wieczerzy. Prawda to wszystko! ale i przy­

jęcie wezwania, nie zapewni nam jeszcze używania wiecznych godów, jeżeli nam zbywać będzie na sza­

cie 'godowej. Bo posłuchajmy, co Pan Jezus dalej powiedział: jeżeli kto idzie do mnie, a nie ma w nienawiści ojca swego i matki, i żony i dzieci, i braci i sióstr, jeszcze też i duszy swojej, nie może być uczniem moim; to jest: jeżeli kto przyjmuje wezwanie, chce zostać uczniem moim, chrześciani- nem, chce być zbawionym, ten musi nadewszystko miłować Boga, a nawet życie położyć w sprawie Boga, gdy tego potrzeba wym agać będzie; bo kto bardziej przywiązany jest do ojca, matki i tam dalej, aniżeli do Jezusa, kto bardziej miłuje świat aniżeli Boga, ten nie może być uczniem Zbaw iciela;

na co bowiem przyda się imię, gdy mu życie odpo­

wiadać nie będzie? Potem: gdy na kogo przypadną rozmaite dolegliwości, rozmaite krzyżyki, a nie znosi ich cierpliwie dla miłości Boga, a przez to nie na­

śladuje Chrystusa, który dla wszystkich stał się w zo­

rem cierpliwości, to i ten nie może o sobie powie­

dzieć, że jest uczniem, to jest prawdziwym uczniem Jezusa. A kto nie je st uczniem Jezusa w całej szczerości serca, jakże się może spodziewać, że z nim wiecznie królować będzie? Nie przestawajmyż tedy, kochani Bracia, na samem imieniu chrześcia- nina! nie myślmy, że jesteśm y ochrzczeni, więc bę­

dziemy i zbawieni: nie! Na chrzcie świętym przy­

jęliśm y wezwanie do wieczerzy niebieskiej, a jako tacy zostaliśmy oczyszczeni z wszelkiego grzechu, odebraliśmy szatę niewinności. T ę szatę niewinności mamy zachow ać na owe gody. A to, żyjąc wśród świata, nie jest tak rzecz łatwa! trzeba więc bardzo się mieć na baczności i w ciągłej niemal walce zo ­ stawać ze światem; aby, gdy nadejdzie godzina wie­

czerzy niebieskiej, mogliśmy jej kosztować. Króle­

stwo niebieskie gw ałt cierpi i gwałtownicy porywają je ; gw ałt tedy sobie zadawać należy, abyśmy się nie dali oderwać znikomościom światowym od tego dzieła, do którego nas Pan B óg powołał, od pracy na żywot wieczny

C óż za wspaniały i uroczy widok przedstawiłby się oczom naszym, gdyby z wysokości przejrzeć było można dzisiaj cały świat chrześciański z przystrojo- nemi kościołami, ołtarzami, procesyami i ludem chrze- ściańskim świątecznie ubranym z miłością i pokorą postępującym przy obnoszeniu Przenajświętszego S a­

kramentu! O czy ludzkie tego naraz nie przejrzą, ale duszą można jednym rzutem myśli objąć cały świat

katolicki, korzący się w miłości przed nieograniczoną miłością.

Dziś same m iłoście! Eucharystya, to Sakrament miłości, jak ją szczytnie nazywają Ojcowie Kościoła.

Lud, który ją dzisiaj publicznie otacza, on także przepełniony jest prawdziwą miłością.

Z wysokości niebios spoglądają dzisiaj błogo­

sławieni i aniołowie z niewypowiedzianem szczęściem i błogością na ten wzniosły objaw miłości Zbaw i­

ciela dla swych ulubionych owieczek, i na objaw miłości tych ostatnich dla swego Zbawiciela, za któ­

rego te miliony ludu życie swe gotowe poświęcić.

Po ciągłych deszczach zawitał nam nareszcie dzień jasn y i czysty. W e wszystkie dzwony biją, lud przybrany świątecznie ciągnie promieniami ścieszek i drożyn do środka Świętości i Miłości. Jakże oni miłują Zbawiciela! Oni grzeszni, wielu pomiędzy nimi złych i bardzo złych, oni w szyscy i tak się kupią koło Zbaw iciela! C zy ich dusze grzeszne przeczu­

wają, że Chrystus jest przyjacielem nawracających się grzeszników i że im da życie? Chrystus d ą ży cie, bo jest źródłem wszelkiego życia. Jest i żyje rzeczy­

wiście swą obecnością pośród nas w Eucharystyi, żyje życiem B oga człowieka, a człowiek, czy grzesz­

nik, czy sprawiedliwy, urodzonym i zachowawczym swym jakby instynktem szuka i nachyla, się ku źródłu wszelkiego żywota, tak ja k roślina chyli się ku słońcu, od którego bierze swe życie.

»Jam jest chleb żywy, którym z nieba zstąpił* — mówi Chrystus. Po co nam innych dowodów, kiedy odwieczna Prawda zapewnia nas, że żyje pod po­

stacią chleba i wina pośród nas. T ylko żywy Chry­

stus może dać życie. »Kto pożywa ciała mego, żyć będzie na w ieki.« A tak Chrystus w Eucharystyi napełnia życiem swem Boskiem każdą chrześciańską duszę, napełnia K ościół swój. Tylko żyw y Chrystus może dać życie Kościołowi. Coby nam pom ógł Chry­

stus, gdyby w Eucharystyi był tylko pamiątką, ja k uczy Luter lub Kalwin ? Pamiątka nie ożywia. A że K ościół katolicki żyje w szyscy na to patrzymy. D o­

póki człowiek żyje, jest całym i nie rozkłada się na części, życie utrzymuje go w całości i sile. Kiedy przestaje żyć, następuje rozkład ciała na tysiączne cząstki. My mamy w kościele Chrystusa żyjącego, przeto K ościół po całej kuli ziemskiej jest jeden i ten sam, cały, nie rozłożył się na sekty, bo żyje. Co od niego odpada, zaraz umiera, jak gałęź odcięta od korzenia. W yznanie luterskie, że nie wierzy i nie ma w swej przeczącej wierze Eucharystyi Chrystusa ży­

jącego, rozłożyło i rozproszyło się na sekty tysiączne, zwyczajnie ja k martwe ciało rozkłada się na cząstki.

Jest to bijący dowód o rzeczywistej obecności Chry­

stusa Pana w Eucharystyi.

Niedowiarstwo nie może znieść uroczystości B ożego Ciała, w tym dniu traci odwagę i usuwa się w głąb swych siedzib. — I dziwić się nie można, bo śmierć nie może -znieść życia. Na widok tak tkli­

wej miłości, którą dzisiaj lud wierny Zbawicielowi publicznie i widocznym składa dowodem, piekło, a z

(4)

nim niedowiarstwo oburza się i truchleje. Dzisiaj bowiem objawia K ościół całemu światu, że jest oblubienicą i mistycznem Chrystusa ciałem, ożywio- nem Boskiem Jego życiem. Z ycie i miłość pojmo­

wane wiarą, promienieją w hostyi, którą kapłani publicznie obnoszą. —

M iłość?.. Któż ją dziś nie uczuwa? Ona jest dzisiaj można powiedzieć, dotykalną, ona je s t kró­

lową dzisiejszej uroczystości. Każda miłość rada się ukrywać. Chrystus Pan ukrywa się w hostyi, bo jest miłością.

Każda miłość jest przebiegłą. C zyż przywią­

zanie rzeczywistej obecności Chrystusa do postaci chleba i wina nie jest miłosną — niech się tak w y­

rażę — przebiegłością i mądrością? Tym tylko spo­

sobem utrzymuje Chrystus O jca swego niebieskiego w ustawicznym stanie miłosierdzia dla narodu ludz­

kiego.

Tyle na świecie zgorszeń, zbrodni, niedowiar­

stwa, krzywd ludzkich; słabej wiary dusza gotowa bluźnierczo powiedzieć: »Chyba ju ż B o ga nie ma na niebie, że nie karze ludzi«. — Nie karze, bo ma wzgląd na Syna swego, m ieszkającego i żyjącego z narodem ludzkim w Eucharystyi. Z syła nadto deszcze i ciepło słoneczne dla wzrostu roślin ziemi, aby rosło zboże i wino, bo do tych widomych po­

staci przywiązał Chrystus obecność swą wśród ludzi.

C zyż tu nie widzimy przebiegłej m iłości?

W Paryżu stał się wypadek taki: Gdy po uśmierzeniu powstania komuny, żołnierze chwytali przez kilka dni po ulicach podejrzanych o bunt pod­

palania i mordy, schwytali też pewnego człowieka 0 tę zbrodnię podejrzanego i przystawili go do muru, aby był rozstrzelan. Ten nieszczęśliwy łapie na ulicy małe dziecko, przytula je do piersi i zastawia | się niem przed strzałami żołnierza. Żołnierz ju ż mierzy, ale widząc dziecię, a bojąc się je zabić, składa broń i czeka, aż mu to dziecię z rąk wydrą.

Szam ocą się z nim długi czas, on nie chce dziecka puścić, przez co nastąpiła zwłoka czasu, nadszedł dowódzca, rzecz zbadał i ju ż bliskiego śmierci do więzienia odprowadzić rozkazał dla lepszego rozpo­

znania winy. A że potem zemsta ostygła, toć i tego podejrzanego nie karano ju ż śmiercią. Dziecko ura­

towało mu życie.

T ak samo dzieje się z narodem ludzkim. O jciec niebieski nie wygładza niewdzięcznego i zbrodni­

czego narodu ludzkiego, wstrzymuje strzały gniewu swego, bo się ludzie zastawiają, jakb y niewinnem dziecięciem , zastawiają się Chrystusem, właściwie Chrystus ich zastawia, bo jest z niemi obecny w Eucharystyi. G dyby B ó g O jciec na całem świecie przez powszechne klęski zniszczył chleb i wino, tem samem nie m ógłby Chrystus być z nami żyjącym w Eucharystyi. A le on chce być z nami, bo nas miłuje 1 pożądaniem pożądał ustanowienia swej obecności w Eucharystyi, przeto się to stać nie może. Czyż tu nie widzimy miłosnej przebiegłości Chrystusa Pana?

O piękności i miłości! tak dawna, tak nowa, umiłowałem cię zbyt późno — wypada nam zawołać

| ze św. Augustynem.

Na Boże Ciało.

W i e r s z n a c z e ś ć N a j ś w . S a k r a m e n t u .

N ajgłębszy Ci pokłon oddaję w pokorze, W postaciach prawdziwie utajony B o ż e ! Z e wszystkiem się Tobie me serce poddaje, Bo myśląc o Tobie — w podziwie ustaje.

Tu wzrok, smak, dotknięcie nas w Tobie zawodzi, Przez słuch sam zaś pewność wierzącym przychodzi, T o wierzę, co wyrzekł syn B oga żywego,

Nad słowo prawdy ju ż nic pewniejszego.

Na krzyżu jedynie się bóstwo ukryło, A tu człowieczeństwo się wraz utaiło.

Tak jedno jak drugie wyznaję wierzący, I błagam ja k niegdyś łotr serce kruszący.

Nie widząc z Tomaszem, nie doświadczam rany, A wołam z nim jednak: »Bóg, Pan mój kochany!*

Racz. sprawić, bym Tobie coraz więcej wierzył, Nadzieją, miłością me serce rozszerzył.

O droga pamiątko śmierci Pana mego!

Tyś Chleb nasz jest żywy, zdrój życia naszego!

Niech umysł mój w Tobie swe życie znajduje A w sobie niech zawsze Tw ą słodkość kosztuje.

Boży Pelikanie; mój Jezu — mój Panie!

Niech w Tw ojej krwi czystą ma dusza się stanie;

W szak jedna z niej kropla nad cenę bogata, Zdoła wszystkie zbrodnie zm yć całego świata!

Gdy na Cię tu Jezu w ukryciu spoglądam, Proszę, niech się stanie, czego tak pożądam:

Swą twarz racz odsłonić, niech w nią się wpatruję, Z widzenia Twej chwały niech szczęście uczuję.

Ks. J ó z e f Abziewicz.

(5)

I od pijaństwa odzwyczaić się można.

W pewnej wioszczynie był gospodarz, nazwi­

skiem Grzęda. Człowiek ten, z początku pracowity, obrotny, uczciwy, od całej gminy kochany i szanowany, na nieszczęście, zasmakował sobie w wódce, i tak się rozpił, że nie wiedziano sobie z nim rady. Był sołtysem ; odebrano mu to urzędowanie i oddano trzeźwemu, bo któż pijaka ścierpi na urzędzie?

W iedział on dobrze, że to dla pijaństwa nastąpiło, j

a jednak się nie poprawił i chlał coraz bar­

dziej. G dy się upił, to z każdym zaczynał, z każ­

dym się kłócił, bił, klął, że aż strach słuchać było, a nawet i bluźnił. Zona nieboraczka nie śmiała mu się wtedy z dziećmi na oczy pokazać, boby nie jednego dostała była sińca; gdyby mu zaś była choć słówko powiedziała, toby ją by^ł zabił, czego ju ż nigdy nie robiła, wiedząc, że pijanego łajać, albo napominać, to tyle znaczy, co chcieć okowitą ogień zagasić. Po trzeźwemu, to go upo­

minała, prosiła, błagała; nic to nie pomogło.

»G łupiaś!« było je g o odpowiedzią. K ażdy go żałował, bo co dawniej miał się najlepiej, to teraz ju ż bieda do niego zaględywała. I nie dziw, zkądźe się miało i brać, gdy zboże sprzedał i p rzep ił! Kiedy napominania żony, krewnych, przyjaciół i samego księdza Proboszcza nic nie pomagały, przyszło na myśl jednemu z Grzędy kumotrów, czyby go też nie można z mańki zażyć i odzwvczs>«^. --o j-ii

, ,i* i m i c / s C l T * e — a r c ^ o u w u c i k i. LjQ V

o tem myśli, ^

Grzędę '^ w a ć na.-ając do domu z miasta, napotka svviata, ny-jak nie boskie stworzenie w rowie leżącego.

‘ Bieży czemprędzej do jeg o żony, powiada jej ; bierze wóz i jedzie z nią po niego. G dy go do wsi przy­

wieźli, każdy pyta, co mu się stało, że go wiozą.-' bo tego nigdy nie robiono. »A oto«, odzywa się kumotr, »Grzęda nogę złam ał!« — »Złam ał ją zła­

mał U powtarza żona, powtarzają wszyscy. I tak Grzęda nogę złamał. Ledwie go położyli na łóżko śpiącego, pojechali po doktora do miasta, o parę staj od wsi odległego, aby przybył opatrzeć nogę Grzędzie. Doktor przybył, a proszony od kumotra, mocno G rzędzie, w pijaństwie jeszcze śpiącemu, nogę w słupki wstawił, ogipsował i obwiązał a po­

tem, gdy się ten przebudził, powiedział mu, że nogę złamał, że już ma opatrzoną, tylko po­

trzeba, aby spokojnie leżał, wódki nie pił, mało jadł, żeby mu się ogień piekelny nie przydał, zresztą mó­

wił, że m ieszkając niedaleko, co tydzień go odwiedzać będzie. Ledwo doktór odjechał, zaczęły się schodzić komoszki i sąsiadki, a każda lamenci: »przeklęte pijaństwo!* Raz po raz nadszedł i nie jeden g o ­ spodarz, a każdy wiedząc, że Grzęda nogę w istocie złamał, litował się i całą winę na pijaństwo zwalał.

Grzęda, mając mocno nogę związaną, uwierzył, że nogę złam ał; zaczął rozmyślać nad swoim stanem i nieszczęściem, w jakie z własnej winy popadł, we­

stchnął sobie nie raz głęboko i milczał.

Co tydzień doktór przybywał, albo umyślnie, lub przejeżdżając dokąd, i coraz wolniej nogę cho­

remu związywał, upominając go, aby tylko w choro­

bie nie pił. Nareszcie po kilku niedzielach pozwolił wychodzić Grzędzie, ale o kiju; a Grzęda nietylko kija, ale i krukwi używał, aby tylko nogi raz drugi nie złam ał i tak lecząc się, ani kropli wódki do ust nie wziął. G dy kwartał minął, doktór zwiastował mu zupełne wyleczenie. Podziękował mu bardzo Grzęda za starunek około niego podjęty, bo żadnej, widząc niedostatek, nie chciał wziąść doktór zapłaty, i tylko go prosił, aby już tak bardzo wódki nie pił.

Przyobiecał i dotrzymał słowa Grzęda. W ypił cza­

sem, ale tylko kieliszek, i to wtedy, kiedy mu było potrzeba, a zawsze miał baczne oko na złamaną nogę. W kilka lat potem, dowiedział się od swego kumotra, że nigdy nogi nie złamał, i że to tylko było udanie, aby się od wódki odzwyczaił. O d tego czasu dopiero Grzęda zaczął śmiało stąpać. Przy każdej modlitwie dziękował Bogu, że mu dał tyle poznania i rozumu, że się od przeklętego nałogu pijaństwa odzwyczaił, bo przewidywał teraz, do jakiej nędzy on, żona i dzieci byliby przyszli, a przypomi­

nając sobie teraz dopiero z rozwagą, co nieraz był słyszał w kościele: »że żaden pijanica nie wnijdzie do nieba*, wzdrygał się na swoje dawne zaślepienie i tem bardziej umacniał w przedsięwzięciu poprawy.

Jak skoro Grzęda porzucił pijaństwo, zaraz mu się w całem je g o gospodarstwie zaczęło lepiej powodzić, bo doffl^A^- -n-^ati^ecro dobrze, a na wódkę nie

j marnował grosza. W rócił się więc d o ‘je g o zagrody dawny byt dobry, spokojność, pobożność, a z nią i błogosławieństwo boskie. Tak więc człowiek może się odzwyczaić, choć i od największego złego nałogu, byle tylko szczerze tego chciał, bo chcącemu Pan B óg dopomaga.

Obowiązek wychowania

i skutki jego dla rodziców.

Dobro religii, cześć Boga, dobrobyt społeczeń­

stwa ludzkiego i własne szczęście rodziców zawisło od wychowania dzieci. D la tego jest ono najwa­

żniejszym obowiązkiem rodziców, a z niego społe­

czeństwu ludzkiemu i Bogu ścisły oddać muszą rachunek oraz znajdą dla siebie z niego największe pociechy.

Pan B ó g nie stworzył człowieka dla tego, aby żył samotnie, ale aby w towarzystwie równych sobie ludzi dochodził do coraz większej doskonałości i przysposabiał się ju ż tu na ziemi do wiecznej chwały. D o tego celu postanowił B ó g ju ż w raju małżeństwo, z którego wypływają obowiązki rodzi­

cielskie jako najpierwsze i najważniejsze na ziemi.

Sama natura w łożyła na rodziców obowiązek wycho-

(6)

wania swoich dzieci. Zwierzę, skoro odżywi swe młode tak dalece, że same mogą sobie żeru poszu­

kać, opuszcza je, bo im więcej nie potrzeba nad sposób znalezienia żeru. Człowiek nowonarodzony rodzi się ubogo i jest bardzo niedołężnym, a ten je g o stan niedołężności długi czas trwa. Cóż to ma znaczyć? Nic innego, jak domyślny niejako rozkaz Boga, aby rodzice zajęli się tą słabością i niedołężno- ścią. Natura przytuliła dziecię do łona macierzyńskiego, oddała je w ręce troskliwego ojca, a dlatego utwo­

rzyła dziecię słabem, aby wzbudziła litość nad nim rodziców. Cóż bowiem wyrówna miłości macierzyń­

skiej? Coby powiedziano o takiej matce, któraby opuściła swoje dziecię, któraby je w obce oddała ręce i nie zlitowała się nad owocem żywota swojego?

Ponieważ długo człowiek potrzebuje starania około siebie w dzieciństwie, ponieważ Pan B ó g w serce rodziców niezagładzoną miłość wszczepił, ztąd poka­

zuje się, że chciał najpierwsze wychowanie dzieci sercom rodzicielskim powierzyć. Kto wykracza prze­

ciw tym obowiązkom, zapiera się uczuć natury, ten gw ałci przepisy tejże natury i ciężkiej kary nie ujdzie.

T u jednak ostrzedz by trzeba rodziców od błędu, który szczególniej między wyższemi i bogatym i się znajduje, że niekiedy tacy rodzice w zbytecznej mię- kości i delikatności wychowują swe dzieci. Jest bo­

wiem wiadomą rzeczą, że pomiędzy ciałem i duszą najsilniejszy lubo niewidomy znajduje się związek, który sprawia, że dusza bardzo wiele od ciała, a ciało od duszy zależy. Zbyteczna miękkość, zbyteczna delikatność czyni ciało słabem i mdłem i niezdatnem do ponoszenia różnych dolegliwości, a więc i duszę czyni słabą, nikczemną i bojaźliwą. Dzieci zbyteczną miękością wypieszczone nie tylko nabędą zdrowia słabego i niestałego, które je może do przyszłych obowiązków niezdatnemi uczynić, ale ta sama usta­

wiczna słabowitość ciała uczyni je dla różnych spraw nudnemi dla siebie i towarzystwa, niestałemi w przed­

sięwzięciach, ciężarem sobie i ludziom. Czerstwe tylko zdrowie dodaje sił i chęci do wszelkiej pracy, a praca żywiołem jest naszym, życie nasze przed­

stawiającym. W prawdzie trafiają się częstokroć przy­

padki, że i w słabym ciele silna mieszka dusza, ale to są bardzo rzadkie wyjątki i na nie spuszczać się nie można, jeżeli złych ujść chcemy skutków. Skrom­

ność więc w potrzebach życia, oddalanie wszelkiej wykwintności, chociażby rodzice najbogatszymi byli, rozumne i stopniowe zahartowanie ciała, w jakim się pogańscy Spartanie ćwiczyli, należą do najpier- szych zasad dobrego wychowania.

A le człowiek od B oga nietylko odebrał ciało lecz i duszę. T ę więc kształcić, władze jej zwolna rozwijać i porządkować, powoli i stopniowo do Boga i bogobojnie prowadzić, wskazywać im stopień, na którym kiedyś w towarzystwie stanąć mają, aby mu godnie odpowiedziały — to musi być treścią dobrego wychowania dzieci. Sam B og w łożył te usposobie­

nie w dusze dzieci jako najpierwsze zarodki dla tego,

aby starannością rodziców pielęgnowane i do dojrza­

łości doprowadzone zostały. Nikt zapewnie prócz rodziców lepiej tego uczynić nie może; rodzicom serca dzieci swoich otwarte, ja k księga, oni w nich mogą czytać i dobrze poznawać ich najpierwsze my­

śli, uczucia i pojęcia, a więc też najlepiej do do­

brego niemi kierować mogą.

Z drugiej zaś strony równie i początki złych nałogów, różnych występków i błędów spostrzedz ro­

dzice mogą, a więc też najdokładniej z początku zaraz mądrze zaradzić, złe chociaż niezupnie wytępić, to przynajmniej zm niejszyć i tym skutkom zapobiedz, nikt lepiej ja k rodzice uczynić są w stanie.

Zasadą kształcenia duszy ma być poznanie i bo- jaźń Boga, bo w edług pisma Bożego, bojaźń Pańska jest początek mądrości (Przyp. I. 7). Bez poznania B oga nie masz cnoty ani błogosławieństwa, a wy­

chowanie także, w którem dzieci obcemi językami się wysławiają bez błędów, ale w poznaniu zasad religii i pacierza są słabemi, wychowanie takie, mówię, jest podobne do owego domu, który nie mając dobrego fundamentu, w czasie burzy zwalonym został. Tak i pomyślność dzieci zaginie, gdzie nie będzie B oga i poznania je g o wiary.

Rodzice powinni udzielać prawdziwego oświe- eenia rozumu, które zależy na dobrem i gruntownem poznaniu, czego nasz kraj, nasze stosunki i nasz stan przyszły od nich żądają. To prawdziwe oświe­

cenie wcześnie z dziećmi zacząć trzeba: bo bez tego w dalszem życiu naszem same tylko błędy popełniać będziemy, nie poznając tego, do czego nas B óg i spo­

łeczeństwo ludzkie powołało. A niepoznawszy tego, jakże dopełnimy owe powinności, jakże żądać mo­

żemy opieki prawa, pomocy naszych bliźnich, sko- rośmy się nic nie nauczyli, coby nas do tej opieki i miłości nasych braci godnymi uczynić mogło?

Herman Kohen, żyd z Hamburga, zyskał sobie w roku 1847 w Paryżu wielką sławę, jako świetny skrzypek. Jednego wieczora w maju, podjął się z grzeczności dla pewnego księcia, dyrygować chó­

rem śpiewaków na majowem nabożeństwie.

Chociaż w nabożeństwie wiernych najm niejszego nie brał udziału, a nawet podczas kazania rozmawiał ja k w domu, to jednak błogosławieństwo Najśw. Sa­

kramentu wywarło na niego niewysłowione i nieprze­

parte wrażenie, tak że mimowoli upadł na kolana.

Od tego czasu często bywał na błogosławieństwie, chodził wreszcie i na Mszę św. i nie mógł się prawie ód Najśw. Sakramentu odłączyć, gdyż tak błogie i dotychczas nieznane mu uczucia napełniały jeg o serce do tego stopnia, że żydowska nienawiść ku Chrystusowi ustąpiła miejsca pragnieniu zostania ka­

(7)

tolikiem. I im częściej był obecny na Mszy św. albo na błogosławieństwie, tem silniejsze było pragnienie przejścia na łono Kościoła Chrystusowego. Jakoż już 28 sierpnia tegoż roku, w uroczystość św. Augustyna, otrzymał Chrzest św.

Dostąpiwszy tej łaski, zapragnął jak najprędzej przyjąć Komunię świętą. I to pragnienie zaspokoił Pan Bóg, dnia 8-go września. W kilka miesięcy potem modlił się wieczorem w kościele Karmelitanek przed Najśw. Sakramentem i tak b3'ł zatopiony w mo­

dlitwie, że mu trzeba było przypomnieć, że ju ż późna godzina i czas ju ż w yjść z kościoła. Lecz on chciał jeszcze pozostać, gdyż ujrzał jeszcze kilka osób modlących s i ę ; ale mu powiedziano, że to są same kobiety, które przy zamkniętych drzwiach przez całą noc odbywać będą adoracyę Najśw.

Sakramentu. T o mu się tak podobało, że zaraz nazajutrz rozmówił się z wieloma mężczyznami, któ­

rych w różnych kościołach Paryża na modlitwie za­

stał, w celu założenia Towarzystwa m ężczyzn ku adoracyi Najśw. Sakramentu.

Już 6 grudnia 1848 r. spędzili członkowie tego stowarzyszenia pierwszą noc przed wystawionym Najśw. Sakramentem, a odtąd stowarzyszenie to po całej Francyi się rozpowszechniło. Gdy 6 paździer­

nika 1849 Herman Kohen przywdział habit surowego zakonu Karmelitów bosych, otrzymał przydomek »od Najśw. Sakramentu* i uprosił sobie, by mu dano celkę tuż przy Najśw. Sakramencie.

Daremnie używała matka jeg o wszelkich sposo­

bów, by go do porzucenia klasztoru i wiary chrze- ściańskiej przywieść. I owszem, nawet kapłanem został — pierwsze je g o kazanie było o częstej K o ­ munii; nikt nie mówił lepiej o Najśw. Sakramencie, ja k on; boso przebiegał różne kraje, wszędzie sze­

rząc cześć Najśw. Sakramentu. G dy siostra jeg o ujrzała, ja k Herman niósł Najśw. Sakrament pod baldachimem pełen pokory i nabożeństwa, i jej serce się zmieniło i ona została katoliczką.

V

Jedno pytanie.

Hrabia G. był młodym, dzielnym oficerem w wojsku pruskiem. Młodzieńcza jeg o wesołość i dowcip obfity zjednały mu serca wszystkich towa­

rzyszy. Choć z żywości młodzieńczej niejedną psotę wyrządził, to serce miał nieskalane i wiarę nieza­

chwianą.

B ędąc od rodziców w pobożności wychowany, zachował w głębi serca nauki od nich otrzymane, i nie wstydził się jako wierny syn K ościoła w ypeł­

niać obowiązki swoje.

Pewnego dnia szedł z kilkoma towarzyszami jedną z głównych ulic miasta. W łaśnie zaczął im

wśród głośnego śmiechu opowiadać swe przygody.

A le nagle przerwał, odkrył głow ę i klęknął pobo­

żnie, bo oto zbliżał się kapłan, kłóry niósł N. S a ­ krament do chorego. Choć w szyscy je g o towarzy­

sze byli katolikami, żaden jednak nie poszedł za jego przykładem, i owszem jakiś uśmiech szyderczy igrał na ich ustach.

Skoro kapłan minąwszy ich był daleko, hrabia G. dalej snuł wątek przerwany swego opowiadania.

W ieczorem tego samego dnia dostał wraz z kil­

koma swych przyjaciół zaproszenie na obiad do obe­

rżysty N. G dy ju ż wino poczęło skutki swe wywie­

rać, nie mogli z nich niektórzy się powstrzym ać od szyderstwa, że młody oficer na publicznym gościńcu uklęknął.

— T o rzecz iście niegodna żołnierza; mówili.

Oberszt, który b ył również wolnomyślnym, zapytał także hrabiego G. w tonie szyderczym :

— C zy to rzeczywiście prawda, że Jaśnie Oświecony hrabia G. przed kawałkiem chleba w pro­

chu się tarzał?

— T ak jest panie oberszcie, ja to uczyniłem.

A le proszę odpowiedzieć mi także na jedno pytanie.

— Mów pan — odrzekł oberszt zaciekawiony.

— Dajmy na to, żeby nasz cesarz, nasz naj­

w yższy pan przechadzał się w stroju żebraczym po ulicach miasta. C zyż przebranie się jeg o byłoby do­

stateczną przyczyną, abym mu odmówił należytego uszanowania, gdybym go spotkał.

— C o za pytanie? Powinienbyś pan przecież wiedzieć, że w jakiem kolwiek przebraniu cesarz by szedł, zawsze on jest najwyższym panem, więc pan jesteś obowiązanym oddać mu cześć należytą.

— W takiem samem położeniu ja się znajdo­

wałem — odrzekł hrabia G.

Pod niepokaźną postacią chleba był ukryty Bóg, najwyższy Pan wszystkich cesarzów i królów ziemi, więc obowiązkiem moim jako katolika było oddać Mu cześć należytą. Uważałbym się za nę­

dznika i podłego tchórza, gdybym był tego obowią­

zku nie spełnił.

Szydercy umilkli.

Trzej przyjaciele.

(Powieść allegoryczna).

B ył niegdyś na W schodzie niejaki Assad, bo­

gaty i znakomity człowiek, któremu monarcha dał do zarządzenia piękne dobra koronne. Miał trzech przyjaciół nadewszysko mu drogich: zwali się Mu­

stafa, Al-Raszyd i Benhafi; jednakże przywiązanie je g o do nich było stopniowe.

Mustafę przedkładał nad innych, kochał go, czcił, i ledwie nie ubóstwiał: chciał go zawsze mieć przy sobie, nie rozdzielał się z nim prawie nigdy:

(8)

z nim tylko był wesół, bez niego smutny, w nim tylko żył; słowem Mustafę kochał ja k samego siebie.

Drugie m iejsce w je g o sercu zajmował Al-Ra- szy : kochał go równie ja k Mustafę, ale nie z takim zapałem namiętności, i gdzie tylko zachodził spór między Al-Raszydem a Mustafą, można było prze­

widzieć, że Mustafa weźmie górę.

Benhafi skromny i bezinteresowny stał w naj­

niższym rzęd zie; nie mógł mu wprawdzie Assad odmawiać szacunku, z powodu rzadkich je g o przy­

miotów: jednakże ustępować musiał dwom pierwszym przyjaciołom, i tylko w wolnych chwilach nie na­

trętny Benhafi odwiedzał przyjaciela, ciesząc się, że przynajmniej całkiem jeszcze nie wyszedł z pamięci i serca Assada.

W tych trzech przyjaciół kóle, przeżył Assad

•szczęśliwie długie pasmo lat, używając dochodów z dóbr króla, które ju ż zaczynał mieć za własne;

gd y wtem wcale niespodzianie otrzymuje rozkaz, stanąć na dworze króla, i zdać rachunek z dóbr sobie powierzonych.

Podobny śpiącemu, któremu słodkie sny przer­

wie odgłos piorunu, Assad odurzony stał długo jakby wryty. G dy odzyskał przytomność, poznał całą okropność tego przykrego rozkazu. Przyzwyczajony do wszelkich wygód życia, miał natychmiast bez najm niejszego przygotowania puszczać się w tak daleką i wcale mu nieznaną drogę, a jeszcze na to, aby składać rachunki z zarządzania włością, którą ju ż miał za swoję.

Oddawca firmanu, srogi Janczar, nie chciał mu dozwolić chwili odwłoki: ju ż nastawał na Assada, aby podróż swoję przyspieszał, którego najbardziej dręczyło przekonanie, że nie posiadał tyle wymowy, aby się m ógł bronić na dworze Sułtana. W rozpa­

czy przypomniał sobie przecie, że ma przyjaciół, i to wspomnienie było mu niejaką pociechą.

A że najbardziej kochał Mustafę, udał się więc najprzód do niego, i na je g o łono wylał wszelkie swoje zmaitwienia, będąc pewnym, że mu w dalekiej drodze towarzyszem i przy królu obrońcą będzie:

»Drogi Mustafo U rzekł do niego, »o T y, którego wpływ jest wszędzie tak znany; którego wymowa tak przekonywająca, wiesz że zawsze przyjacielem twoim byłem; okaż mi wzajemność, udaj się ze mną w podróż j broń mnie u dworu wielkiego króla, który mi z czyn­

ności moich każe zdawać rachunek.;

Czekał A ssad życzliwej odpowiedzi, ale jakże się zdumiał, gdy mu niewierny i bezwstydny Mustafa zimno odpowiedział: »Wiem dobrze Assadzie, żeś aż za nadto ubiegał się o moją przyjaźń, żeś mnie przekładał nad najgodniejszych twoich przyjaciół,

£eś mnie nawet czcił prawie, ja k B o ga; ale jeżeli myślisz, że ci za to wdzięcznym jestem, mylisz się bardzo. Nie spodziewaj się wcale, ażebym z tobą ildał się w drogę, jed ź sam, ja tu zostanę, i czekać będę na twego następcę, którego podobnie łudzić chcę ja k ciebie.«

T ak mówił Mustafa, i odwrócił się od Assada.

A ssad smutny z pogardą odszedł od niego, i prze­

klinał zdrajcę i nieszczęście swoje.

Już od jednego zrażony Assad, z nieśmiałością przyszedł do Al-Raszyda. Krótko i z rozrzewnieniem odpowiedział powód swego przyjścia; ze łzami i w oczach odpowiedział Al-Raszyd:

»D rogi Assadzie! Twój los do żyw ego mnie wzrusza, chciałbym spełnić życzenie twoje, ale nie­

przezwyciężone przeszkody zachodzą. Chcąc ci je ­ dnak dać dowód mojej szczerej miłości, odprowa­

dzę cię aż na granicę tej ziemi, a ztamtąd poruczę cię Boskiej Opatrznością Ł zy zakończyły mowę A l-R aszyda; Assad nieco pocieszony lubo jeszcze z tęsknotą, udał się do Benhafiego; idąc jednak do niego, nie miał żadnej nadzieji, bo najmniej mu okazał w życiu przyjaźni i przywiązania. A le Ben­

hafi nie takim był, jak dwaj pierwsi przyjaciele A s ­ sada. Zaraz po wysłuchaniu go rzucił się w jego objęcia: »Nie trać męztwa, kochany A ssadzie! rzekł do niego, pójdę z tobą do stóp tronu, i mam na­

dzieję, że przy pomocy najszczerszego przyjaciela, potrafisz złożyć rachunek z czynności twoich, i unie­

winnić się w oczach króla tw ego «.

Jakóż Benhafi dotrzymał słowa: w najprzykrzej- szej podróży towarzyszył przyjacielow i; pocieszonego wyprowadził za granicę, stawił przed królem, i unie­

winnił.

Pod obrazem Assada odmalowany jest człowiek, który ma w życiu trzech przyjaciół: pieniądze, familiją i cnotę. Tych trzech przyjaciół kocha najczęściej podług stopni w tej allegoryi wyszczególnionych.

W śród rozkoszy świata i dóbr doczesnych za­

pomina swego przeznaczenia, aż śmierć niespodzie­

wanie do drzwi je g o zapuka, i powoła na sąd przed tron N ajwyższego. N ieszczęśliwy człowiek w trwo­

dze udaje się do swoich trzech przyjaciół. Pieniądz, ten najpierwszy je g o faworyt, całkiem go opuszcza:

wtedy dopiero przekonywa się śmiertelny o jego nicości, żałuje, że go ubóstwiał i nad wszystko prze­

nosił, ale już po niewczasie. Familia, ten jeg o drugi przyjaciel, dotkliwiej czuje los nieszczęśliwego, ale g o tylko do grobu odprowadza.

Cnota tylko jedna, ten wzgardzony przyjaciel jest mu zawsze wierną i przed tronem Przedwiecznego wyrabia mu łaskę i przebaczenie.

Rady gospodarskie.

Jak zboże porosłe zdatnem uczynić na chleb.

Zboże porosłe dlatego je st na chleb mniej wię- j cej niezdatne, że przez porost utraca pewną część

(9)

klajstru. A że, im zboże mniej go zawiera, tem też ciasto z niego trudniej robić; przeto do ciasta ze zboża porosłego dodać należy większą ilość kwasu i przedłużyć dwu czasem i trzykrotnie zakres zwy­

czajnego kiśnienia. T ak postępując, otrzymamy chleb równie dobry i wypieczony, ja k ze zboża zdrowego.

Sposób, aby drzewa w ielk ie w ydaw ały owoce.

Kopie się dół w ziemi, obmurowywa, i zlewa do niego przez cały rok krew z zabitych zwierząt;

dodaje się dobrej ziemi ogrodowej i sadzy, miesza się ja k najdokładniej, i kiedy niekiedy jeszcze prze- mięszywa. Na wiosnę zbiera się ziemia ponad ko­

rzeniem drzewa, i tą mieszaniną na kilka cali się pokrywają; reszta dołku zakrywa się wykopaną ziemią.

Żeby krow y łatwo się cieliły.

Zdarza się bardzo często, że krowa ciężko po­

zbywa cielęcia i przeto czasem bywa cielę nieżywe, albo sama krowa zdecha. W takim razie gałąź osikową obedrzeć z kory z bielem i zgotować. Tego odwaru dawać krowie na kilka dni przed ocieleniem kilka razy na dzień, to z tego uformuje się rodzaj śliskiego szlamu, który cielę w je g o miejscu otacza i ułatwia porodzenie. Trzy garście potłuczonej kory w dwóch lub trzech kwartach wody zgotowanej, do­

syć na jednę krowę.

Żeby krow y w dzień się cieliły.

Spodziewając się cielęcia, trzeba doić krowę ostatni raz nie rano, lub w południe, ale w wieczór, przezto krowa ociąga się z ocieleniem, póki mleka nie nazbiera. Krowy, które podczas lecenia się w rannych godzinach odbiją się z buchajem, cielą się akuratnie po czterdziestu tygodniach. Które zaś po południu lub w wieczór się odbijają, opóźniają ocielenie o pięć do czternastu dni.

(Z tygodnika rolniczego i przemysłowego).

10

Wesoły kącik.

K asia: Proszę wielebnego ks. proboszcza, aby nam ju ż raz dał ślub.

Pleban: A leż kiedy bo twój narzeczony pijany.

Kasia: T o też właśnie dlatego.

Pleban: Jakto?

Kasia: Bo ja k mną żenić.

trzeźwy, to się nie chce ze-

Odważny W ieśniak. W łaściciel menażeryi, chcąc zaciekawić publiczność, ogłaszał, że wypłaci każdemu ioo marek ktoby wszedł do klatki lwów.

W reszcie zgłosił się pewien chłopek. W łaściciel menażeryi na to ogłosił, że na przyszłem przedsta­

wieniu ten a ten wnijdzie do klatki. B ył on mocno przekonany, że chłopek się ulęknie, ale wiedział, że to ściągnie mnóstwo ciekawych. T ak się też stało;

buda była napchana. W reszcie na wezwanie wystę­

puje chłopek, stawa przed klatką i z najzimniejszą krwią powiada: Ano, ju żcić ja tam wnijdę, ale wprzód wyprowadźcie te bestye.

Św iat orkiestrą.

Orkiestrą teraz świat cały.

Potwarce są klarynety.

Tłuste próżniaki cymbały, Waltornie stare kobiety, Jak bęben wrzeszczą dewotki, Fircyk jak trelik na flecie,

Obój podobny do plotki, A zaś trąb pełno na świecie, Pan się puzanem mianuje, Kontrabas, niby obłuda, Dworak altówką wtóruje, A głupiec zw yczajnie duda.

A czomu ty Moszku do horiwki wodu lejesz?

Aches mir! a szczo to myni szkodyt?

Chłop. Niewiasta skarżyła się przed drugą, że ma złego męża i wiele niegodziwości od niego p o­

nosić musi, przyczem też radziła się, czy ma dać na mszę do św. Antoniego. G łupia! odezwała się na to kuma, nie dawaj do świętego Antoniego, bo chłop za chłopem będzie ciągnął, ale daj do Matki Naj­

świętszej.

Nakładem i czcionkami »Gómoślązaka«, spółki wydawniczej z ograniczoną odpowiedzialnością w Katowicach.

Redaktor odpowiedzialny: Adolf Ligoń w Katowicach.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przyjęcie Sakramentu małżeństwa nazywa się ślubem dla tego, że najgłówniejszym obrzędem tej świętej czynności jest wykonanie ślubu czyli przy­. sięgi

Miasto Naim leżało w dolnej Galilei, między Górami Tabor i Hermon, w pięknej bardzo okolicy. Szedł właśnie do niego z Kafernaum Zbawiciel, gdzie był uzdrowił

I na onego ślepo narodzonego ślepotę, i na Łazarza śmierć był przepuścił, nie dla żadnego grzechu jego, ani rodziców jego, ale jako sam powiedział dla

Faryzeuszowie cieszyli się, że Sadduceuszowie zawstydzeni odeszli; ale tego nie mogli znieść na sobie, że Pan Jezus ich zawstydził; zeszli się tedy pospołu i

Więc rozległy się straszne okrzyki tego ludu, domagającego się, aby chrześcian rzucano w cyrkach, w czasie publicznych igrzysk, lwom na pożarcie!. Tak się też

bierz sukienkę białą, w której nieskalanej masz się stawić przed sąd Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyś otrzymał życie wieczne. Bracia, przypatrzmy się

ścioła; goreje przy nich światło, i Kler zebrany od- prawuje tam jutrznią ku czci Świętych, których są te relikwije. Dyakon zaś w kościele będący, pyta

klął ziemię, żeby ju ż skarbów swoich nie wydawała więcej, że ju ż wyschły wszystkie zarobku źródła, że drogich kruszców żyły zamieniły się w popiół,