• Nie Znaleziono Wyników

Przegląd Polski 1947, R. 2 nr 12 (18)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Przegląd Polski 1947, R. 2 nr 12 (18)"

Copied!
43
0
0

Pełen tekst

(1)

P R Z E G L Ą D P O L S K I

Rok 2 Grudzień 1947 Nr. 12 (18)

SPIS TREŚCI

Z A G A D N IE N IA I P E R S P E K T Y W Y :

PRETENDENCI DO NOWEGO HUMANIZMU ... 1

NA NOWY ROK PR A C Y ... 5

DROGA POWROTNA JEST TRUDNIEJSZA - J. SPRAWA MIKOŁAJCZYKA — T. Piszczkowski ... 12

MICHAJŁOWICZ A ARMIA KRAJOWA. I I - J . Nowak ... 14

NIEMCY DZISIEJSZE A ROSJA — St. Kudlioki 21 BRYTYJSKI ŚWIAT PRACY — Z. Nagórski jr. 29 ARTYKUŁY Z PRASY POLSKIEJ I OBCEJ ... 35

FAKTY I KOMENTARZE ... 38

INFORMACJE ... 43

CYFRY ... 44

P O L S K A D N IA D Z IS IE J S Z E G O : ORĘDZIE ... 45

NA 11-GO LISTOPADA ... 46

UCHWAŁY ZWIĄZKÓW ZIEM WSCHODNICH ... 47

Z ŻYCIA POLITYCZNEGO ... 48

KRAJ ... .. 53

WYCHODŹSTWO ... 54

P R Z E G L Ą D Y : PRZEGLĄD POLITYCZNY ... 57

PRZEGLĄD NAUKOWY ... 66

PRZEGLĄD GOSPODARCZY ... 67

PRZEGLĄD KULTURALNY ... 68

PRZEGLĄD WYDAWNICZY ... 71

W KULISACH POLITYKI ... 76

D O K U M E N T Y : LIST SIR A. CADOGANA ... 77

SK O R O W ID Z : 79

NAKŁADEM i C O N T E M P O R A R Y L I FE AND C U L T U R E , LTD

(2)

B IB L IO G R A F IA K S IĄ Ż E K P O L S K IC H I O P O L S C E

W Y D A N Y C H P O Z A G RA N ICA M I KRAJU Baranowski Z(ygmunt), ks., Kowalski

S. ks. Nauka wiary i obyczajów.

Dla 2. kl. gimn. Str. 127. (powiel.), 10 tabl. Sekcja Wydawn 2. Kor­

pusu. Wydawn. P.C.K. przy 2.

Korp. Bari, 1946.

Berger, Adolf. The Emperor Justi­

nian’s Ban Upon Commentaries to the Digest. Str. 40. Reprinted from the Bulletin of the Polish Institute of Arts and Sciences in America. New York, April—July, 1945.

Bychowski, G. Oliver Cromwell and the Puritan Revolution. Str. 281- 309. Reprint, from the Journal of Clinical Psychopatology, Yol. VII, No. 2. October, 1945.

The Catholio Church in Poland, 1945

— 1946. A Documentary Record.

Str. 43. Published by the Polish Group of the Sword of the Spirit in Great Britain. (London, 1947).

Ch. J., mjr. dypl. Monte Cassino.

Bitwa sześciu narodów Str. 32.

Wydawnictwo „Jutro Pracy” w Lippstadt, nr. 20. Lippstadt, 1947.

Cena 1/6.

Davis, Kenneth S. Dwight Eisenho­

wer, żołnierz Demokracji. Str. 110, 2 k. nlb. Oficyna Warszawska na Obczyźnie, b.m., 1947 Cena 15/-.

Deklaracja ideowa. Statut. Regulamin Kola. Instrukcja organizacyjna.

Uchwalone przez Zjazd Delegatów dn. 20 stycznia 1946. Str. 13, 2 nlb. Polski Związek Byłych Więź­

niów Politycznych Niemieckich Obozów Koncentracyjnych. Mona­

chium, 1946.

Dmowski, Roman. Kościół, Naród, Państwo. Str. 24. Wydawnictwo:

Słowo Polskie. Dachau, 1946. Cena 9 d.

Dmowski, Roman. Polityka polska i odbudowanie państwa. T. I—II. Z dodaniem memoriału „Z ag ad a­

nia Środkowo—i Wschodnio-euro­

pejskie” i innych dokumentów po­

lityki polskiej z lat 1914—1919.

T. I st. 258, 1 k. nlb., T. II str. 168, 1 k. nlb. Wydanie trze­

cie — Według wydania oryginal­

nego. Hanover, 1947. Cena 15/-.

Priedberg, Jan. Zarys historii Polski.

Kontynuacja podręcznika A. Le­

wickiego. T. 2. (1795—1914). Str.

60 Wyd. Polskiego Związku Wy- chodźctwa Przymusowego. Hano­

ver, 1946.

Gałczyński, K(onstanty) I (Idefons).

Wiersze wybrane. Str. 15. Biblio­

teka „Kameny” N 2. (Hannower), b.r. Cena 1/6.

Gutowska, M. Rebuilding Poland’s Poultry Industry to Provide Eggs for Children’s Health. Str. 17—20

Reprint from World Poultry Science Journal, Vol. I No. 1, 1945.

Heilperin, M. Foreign Trade and Free Enterprise. Str. 19. Briston Myers Company. New York, 1946.

Janowski, Aleksander. Warszawa. Str.

187, 1 k. nlb. (Potorepr. wyd.

„Cuda Polski”, Poznań). Wydaw­

nictwo Polskie R. Wegner. Niemcy (1946). Cena 18/-.

Kaulbersz, J. Endocrine Glands and Gastric Secretion. (In collabora­

tion with T. L. Patterson, D. J.

Landweiss and H. C. Caltzstein).

Str. 54. Federation Proceedings of the American Societies for Ex­

perimental Billogy, Vol. V. No. 1 P. 2. 1946.

Koestler, Arthur. Krucjata bez krzy­

ża. (Arrival and Departure). Z upoważnienia autora przełożył z angielskiego Gustaw Herling-Gru- dziński. Str. 228. Instytut Litera­

cki. Biblioteka przekładów. Rzym, 1947. Cena 9/6.

Konopczyński, Władysław. Casimir Pulaski. Translated from Polish by Irena Makarewicz. Str. 62, 1 k. nlb. Annals of the Polish Ro­

man Catholic Union Archives and Museum, Vol. XI. Polish R. C.

Union of America. Chicago, Illi­

nois, 1947. Cena 50 c.

Koprowski, Jan. Gospoda pod „Pol­

ską Lip ą” . (Satyry i fraszki). Wyd.

2 rozszerzone. Str. 38. Westfalia, 1946.

Korbel, Stanisław. Polski system ste­

nografii dla szkół i samouków.

Str. 64. Nakładem Polskiego Związ­

ku Wychodźctwa Przymusowego w Hanowerze, 1946. Cena 3/6.

Kozłowski, Jan. Anioł i Bonifacjusz.

Str. 16. Biblioteka „Kameny” i 5. Wydawnictwo Polskiego Związ­

ku Wychodźstwa Przymusowego w Hanowerze, 1946. Cena 1/9.

Krzesiński, A.J. Christianity’s Prob­

lem in the Far East. Str. 125.

Fides Publishers. Montreal, 1946.

Krzywobłocki, Zbigniew. Application of Double Fourier Series to the Calculation of Stresses Caused bv Pure Bending in a Circular Mono- coque Cylinder With a Cut-Out.

Str. 22. Polish Institute of Arts and Sciences in America. New York, 1946.

Kuśmierski, Fr. Materiałoznawstwo rzemiosł drzewnych. Cz. 1 : Drew­

na wyrobowe, okrągłe, kantowiz- na, bale, okleiny, sklejki, m ateria­

ły strugane. Rys. 52. Cz. 2: Ma­

teriały metalowe i okucia. Rys.

(Ciąg dalszy na str. 3 okładki)

DCIWfHlVYE (if*

P R Z E G L Ą D P O L S K I

<

Rok 2 LO N D YN , G R U D Z IEŃ , 1947 Nr. 12 (18)

P R E T E N D E N C I

D O N O W E G O H U M A N IZ M U

O bchody 30-tej rocznicy rewolu­

cji październikow ej (październiko­

wej czy listopadow ej, bo dotąd nie m ogą się na jeden z ty ch dwóch m iesięcy zdecydować), czyli rewo­

lucji bolszew ickiej urządzono w Polsce z olbrzym im rozm achem i n ak ład em kosztów. U stalone zo­

stało h a s ło : „Św ięto związku ra ­ dzieckiego je s t również św iętem P o lsk i“ . Społeczeństw o polskie przyglądało się tej farsie odbyw a­

jącej się na ulicach naszych m iast wzrokiem ludzi patrzący ch na m a­

sk a rad ę groźnych obłąkańców’, słu­

chało przem ów ień rocznicow ych jak b ełk o tu wariatów.

Do wdelu in n y ch przyczyn tak iej reak cji społeczeństw a polskiego p rzyłączyła się, i ta tak że, że na głów ny m otyw pro p ag an d y kom u­

n istycznej w ty m czasie wyznaczo­

no rek lam ę pierw iastków h u m an i­

stycznych, ludzkich w u stro ju so­

w ieckim . Cała, oczywiście prasa w ychodząca w Polsce w ydała n u ­ m ery specjalne i można było w nich czytać rozważania n a tem a t teg o sow ieckiego hum anizm u. A le e k s tra k t treści tej nowej sowieckiej propagandow ej linii gen eraln ej po­

jaw ił się w głów nym o rg an ie ko ­ m u n isty czn y m wt Polsce, w piśm ie in stru k cy jn y m dla „ e lity “ — w

„N ow ych D ro g ach “ . W ydano wiel­

ki tom , o trz y s tu bezm ała stro n ach , na luksusow ym papierze i tam ze­

brano całą a rg u m e n ta c ję , k tó ra ma obowiązywać w okresie najbliższym , n a te m a t :R osja sowiecka jak o cen ­ tru m hum anizm u, R osja sowiecka jak o ognisko k u ltu ry , sztu k i i nau k i.

N aczelny a rty k u ł d y sk u rsy wny n apisał głów ny p u b licy sta P P R -u , R om an W erfel i zatytułow ał go, m yśląc o R osji sow ieckiej, w spo­

sób n astęp u jący . „P ań stw o h u m a­

nizm u socjalistycznego (O n iek tó ­ ry ch a sp ek tach tw órczego h u m a­

nizm u)“ . W a rty k u le zn ajd u ją się ta k ie z d a n ia :

„ D u g a wojna światowa spraw iła, że hasła hum anizm u, h asła obrony indyw idualności lud zk iej, możli­

wości jej rozwoju, poszanowanie jej godności, stały się nam szcze­

gólnie b lisk ie“ .

„ P o hitlerow skiej okupacji, k ie­

dy życie ludzkie było tań sze od chwilowego k ap ry su lokalnego fa ­ szystow skiego k a cy k a — staliśm y się bardzo wrażliwi na lud zk ą k rzyw d ę i ludzką poniew ie rk ę“ . (P o d k reślen ia W er f la).

„ R u c h robotniczy, jego aw an­

g a rd a — m arksistow ska p a rtia p ro ­ le ta ria tu — może ty lk o z głębokim zadowoleniem przyjąć ta k i rozwój psy ch ik i społeczeństw a“ .

S topień zakłam ania, zaw artego w ty ch k ilk u zdaniach (a tak i sarn je s t cały a rty k u ł), sięga szczytów

P R Z E G L Ą D P O L S K I 1

(3)

idealnej w swoim rodzaju doskona­

łości. M ordercy milionów ludzi, tw órcy obozów k o n cen tracy jn y ch mówią w chwili krwawego dław ienia przez siebie k ilk u n a stu narodów o

„poszanow aniu godności lu d zk ie j“ ! A le nie o tę stro n ę zagadnienia w te j chwili chodzi.

S ystem sowiecki m a tę jed n ą p rzynajm niej dobrą stronę, że dla przygotow anego i bezstronnego ob­

serw atora je s t naogół łatwo prze- n ik aln y . M ożna w tej chwili, śle­

dząc linię rozwojową propagandy k om unistycznej w Polsce i w in ­ nych k rajach stre fy sow ieckiej, przew idzieć, ja k ą w ykonawcy nowej linii generalnej w propagandzie b ę­

dą stosować ta k ty k ę . P lan kom u­

nistów w ty m zakresie je s t n a stę ­

p u jm y : , . ,

N a świecie, w zbiorowym odczu­

waniu m as ludzkich n astąp iły ol­

brzym ie p rzem iany. Cokolwiek ro­

b i ą 'i zalecają koła polityczne, czy in te lek tu aln e , zwykły człowiek żąda i dom aga się u znania p ro sty ch , jasnookreślonych w artości, spokoju, bezpieczeństw a, wolności, słowem uznania w łaśnie podstaw ow ych praw ludzkich. T e żądania, k tó re zbie­

rają w m asach ludzkich na całym świecie, są coraz powszechniejsze, rosną w w ielką siłę. K om unizm , swoim zwyczajem , chce tę siłę za­

prząc do dźw igania i poruszania jego w łasnych celów.

P o d ejm u je więc dwie c z y n n o ś ci:

— w zm ocnienia izolacji ludów o b jęty ch stre fą sow ieckiego sam o­

dzierżaw ia, przez jeszcze silniejsze zatrzaśnięcie drzwi pom iędzy wscho­

dem a zachodem — i

— forsow ania poglądu, że to wła­

śnie R osja sowiecka jest przodow­

niczką walki o ludzkie praw a czło­

wieka.

Z upełne, pełniejsze niż d o ty ch ­ czas zaciśnięcie żelaznej k u rty n y i izolacji potrzebne je s t kom unistom do teg o , aby odebrać człowiekowi, m ieszkającem u w sowieckiej s tre ­ fie wpływów, wszelkie elem enty po­

rów nania. N ie chcą, aby ludzie, g d y system sowiecki będzie ogła­

szany nowym, praw dziw ym h u m a­

nizm em , p am iętali, ja k prawdziwy hum anizm w ygląda i n a czym po­

lega.

Propagandow a d o k try n a sowiecką zakłada, że g d y człowiek pozbawio­

ny je s t wiadomości o rzeczach, do k tó ry ch by m ógł swoje w łasne wa­

ru n k i życia porów nać, albo z czym m ógłby słyszane hasło p ro pagando­

we zm ierzyć — to wówczas p rzy j­

m ie każde podsuw ane m yślenie za praw dę, a choćby k iedyś znał ją we właściwej postaci, to o niej za­

pom ni. U m ysł bowiem ludzki bez nowego dopływu wrażeń nie może długo przechowywać nieskażonych pojęć. Tą m etodą n ap rzy k ład do­

prow adziły Sow iety do tego, że lu­

dzie w Rosji sądzą, iż nie istn ie je na świecie tak i stan , w k tó ry m do­

znaje się zupełnej sytości i nie od­

czuwa głodu.

A le, aby ta k ie re z u lta ty uzyskać, m usi się przerw ać dopływ wszelkich nowych wrażeń i m ate ria łu porów­

nawczego.

D lateg o to w chwili obecnej w k ra ja ch przez siebie opanow anych zasuwają kom uniści izolację jeszcze szczelniej, aby n a jej g łuchym tle rozsunąć p ropagandę hum anizm u sowieckiego. M ają nadzieję uzyskać w k ró tk ie m czasie to, aby człowiek w Polsce czy inn y ch k ra ja ch są­

siednich nie wiedział, ja k praw dzi­

we człowieczeństwo w ygląda, po­

dobnie, ja k człowiek w Sow ietach dziś już nie wie, że się m ożna do sy ta najeść.

N ależy sądzić, że w Polsce do­

znają zawodu w ty ch swoich zam y­

słach. K u ltu ra w Polsce, św iat po­

jęć polskich, je s t szczególnie g łę­

boko w rośnięta w p sychikę naro d u ! i w psychikę poszczególnego czło­

wieka. N aród polski, k tó ry ty le tru d n y c h dośw iadczeń przejść m u ­ siał w ciągu wieków, um ie znaleść środki zaradcze i obronne w każdej sy tu acji. U m ie zapalnie walczyć, g d y ta k potrzeba, um ie przy tłu m ić słuszny gniew i zataić się w nie­

złom nej sam oobronie, niczego nie roniąc z w artości, k tó re są warun-

2 P R Z E G L Ą D P O L S K I

kiem jego duchow ego życia. Bardzo długiego trzeb a by czasu n a to, aby przerobić w P olaku ideał h u ­ m an iz m u — z polskiego na sowiecki.

A czasu teg o nie będzie.

Co się zaś ty czy sam ego h u m a­

nizm u, to je s t ty lk o jed en praw ­ dziwy jego t y p : to ten , k tó ry uro­

dził się dwa tysiące lat tem u w nędznej sta jn i B etlejem sk iej, a dziś rodzi się na nowo w każdym p ra ­ wym ludzkim sercu.

Kto ma płacić koszt tego„zbliżenia“?

O d jak ic h ś dwóch m iesięcy ton p rasy kom unistycznej w Polsce w stosu n k u do zagadnienia polsko- niem ieckiego i problem u Ziem O d ­ zyskanych dość znacznie się zm ie­

nia. D aw na „ tw ard o ść “ i „ n ie ­ ustępliw ość“ poczyna się nieznacz­

nie rozpływ ać w zw ykłych fraze­

sach kom u n isty czn y ch o jedności w szystkich czynników d em o k raty cz­

ny ch w rozm aitych k rajach i o po trzeb ie zbliżenia się sąsiedzkiego.

Szczególnie w yraźnie zaznaczyła się ta zm iana to n u w a rty k u łac h R y szard a M atuszew skiego, pisarza kom unistycznego, k tó ry razem z kilkom a dziennikarzam i odbył dłuż­

szą w ycieczkę po N iem czech. Z treści a rty k u łu widać wyraźnie, że zadaniem wycieczki było odwiedzić w skazanych z g óry działaczy i pi­

sarzy niem ieckich i zrobić im w Polsce rek lam ę dem okratyczności.

N iem cy, z k tó ry m i członkowie wy­

cieczki rozmawiali, to kom uniści niem ieccy, k tó ry ch Sow iety lansu­

ją na t.zw. „ d o b ry ch Niemców'“ , obecnych i przyszłych partnerów porozum ienia sow iecko-niem ieckie­

go. Pisarzom i dziennikarzom ko ­ m u n isty czn y m w Polsce kazano osw ajać społeczeństw o polskie z ich nazw iskam i.

A zarazem osw ajać z m yślą, że

„sp o ry gran iczn e“ nie są isto tn e, n a płaszczyźnie porozum ienia ideo­

logicznego d a się w szystko ugo­

dowo załatw ić. T ak ie aluzje spy­

chania spraw y Ziem O dzyskanych i ich g ranicznych niezm ienności są coraz częstsze i w a rty k u łac h

w spom nianych dziennikarzy i przy różnych innych okazjach w różnych pism ach reżim u. O d słaniają one isto tn e zam iary k o m unistycznych dzierżycieli Polski również i w od­

niesieniu do problem u Ziem O d ­ zyskanych, k tó re do niedaw na były uznane za tab u i służyły za główne n arzędzie zdobyw ania społeczeń­

stw a polskiego.

Procesy a la Gestapo W iadom o, ja k się odbyw ały „ s ą d y “ G estapo.

L ochy więzienia, protokół złożony z k ilk u zdań. „O sk a rżo n y “ , najczę­

ściej zb ity , z połam anym i w' „ śle ­ d ztw ie“ kościam i, skrw aw iony łach ­ m an ludzki. Czas trw'ania „ ro zp ra­

w y“ — kilk a m in u t. Zw ykły „w y­

ro k “ — zam ordow anie w obrębie murów w ięziennych. P o tajem n ie i skrycie.

Ten system „sądów “ nie ustał razem z sądam i niem ieckim i na ziem iach polskich. P rzejął go inny to talizm , k tó ry przyszedł do P ol­

ski, k om unistyczny reżim t.zw.

d em okracji ludow ej. O bok wielkich i głośnych procesów, k tó re m ają reżimowi d ostarczyć su b s tra tu do propagandy p olitycznej, a są p a­

rodią w ym iaru sprawiedliwości, od­

byw ają się obszernie na ziem iach polskich o wiele liczniejsze tajn e sądy więzienne, zorganizow ane id en ­ tycznie ja k sądy G estapo i na ta ­ kiej sam ej „p raw n e j“ zasadzie o p ar­

te , ja k ta m te .

Codziennie w różnych p u n k tac h k ra ju w celach w ięziennych lub w specjalnych, dobrze u k ry ty c h kaza­

m atach sta je przed tym i „ są d am i“

d ziesiątki niew innych ludzi, aby po k ilk u m in u tach usłyszeć w yrok śm ierci. W ykonyw any — n a ty c h ­ m iast. W ten sposób reżim p a n u ­ ją c y dziś w Polsce w sposób sk ry ty , podstępny i bezgłośny likw iduje sy stem aty czn ie w ybitniejsze jed n o ­ stki społeczeństw a polskiego.

Poniew aż dzieje się to w szystko w sposób ta k sk rytobójczy, nie wiele osób o rozm iarach ty c h m or­

dów wie. D ow iadują się o ty m po pew nym czasie rodziny pom ordo-

P R Z E G L A D P O L S K I 3

(4)

w anych przez o trzy m an ie z U rzędu B ezpieczeństw a „ d o b rej ra d y “ , aby się losem zaginionego nie in tereso ­ wać w ięcej...

Uniwersytety polskie w sieci pro­

wokacji i donosisieistwa. Zapowia­

d an a od daw na „ re fo rm a “ u n i­

w ersytetów w Polsce została o s ta t­

nio przeprow adzona, pom im o zde­

cydow anego sprzeciw u zarówno kół p rofesorskich i stu d e n ck ich , ja k i całego społeczeństw a polskie- k re t, k tó ry od jed n eg o zam achu zniósł dum ę polskiego szkolnictw a wyższego, autonom ię uniw ersytecką i poddał polskie szkoły wyższe pod p o licyjny nadzór reżim u k om uni­

stycznego w Polsce.

P rzy okazji d y sk u sji n ad tą „ r e ­ fo rm ą“ , reżim — d la pochw alenia się zasługam i wobec n au k i — ogło­

sił s ta ty s ty k ę sił naukow ych, oraz stu d en tó w na u n iw ersy tetach w Polsce.

S ta ty s ty k a ta przedstaw ia się w sposób n astęp u jący :

P rzed wojną było w Polsce 27 uczelni ak ad em ick ich i nie-akade- m ickich. P o wojnie — 36. Zespół wykładowców zwiększył się obecnie z 3.409 osób do 6.237. W ty m sa­

m ym czasie liczba studentów wzro­

sła z 48.200 do 77.584.

C y fry powyższe ty le są w arte, co cała pro p ag an d a k om unistyczna i ty le one mówią o dbałości reżim u o na u k ę w Polsce, ile nowy ustrój uniw ersytetów o dem okracji.

P rzed wojną było trz y i pół ty sią ­ ca wykładowców. N iem cy zreduko­

wali bardzo poważnie tę liczbę przez m ordow anie uczonych. Teraz n ag le c y fra ta podskoczyła ponad d u k ro tn ie w stosu n k u do stan u przedw ojennego. I to m a świadczyć o „podnoszeniu poziomu n au k i w P olsce“ . Św iadczy to poprostu o nasłaniu na u n iw ersy tety różnych kom unistów i m ianow aniu ich

„ p ro feso ram i“ n a różnych wydzia­

łach, a tak że na k a te d rac h m ar­

ksizm u i t.zw. k a te d rac h wiedzy o Polsce i świecie współczesnym . P odobnie spraw a ma się ze wzrostem

liczby studentów . T a liczba wzre- sła przede w szystkim przez we­

pchanie na u n iw ersy tety protegow a­

n y ch przez reżim półanalfabetów , bez kw alifikacji m oralnych i n a u ­ kow ych. A za to najczęściej z k w alifikacjam i na donosicieli i szpiclów.

Jeszcze raz żeiazna kurtyna. Z o k ru tn y m oburzeniem o dpiera re­

żim k o m unistyczny w Polsce za­

rzu t , jak o by k raj był odgradzony od św iata żelezną k u rty n ą . „Ż adnej żelaznej k u rty n y nie m a“ !

Związek Pisarzy P olskich na ob­

czyźnie ogłosił ośw iadczenie, c h a ­ ra k te ry zu ją ce sto su n k i w7 Polsce i stw ierdzające w strzym anie się przez pisarzy e m ig racy jn y ch od ogłasza­

nia prac w' prasie kontrolow anej przez kom unistów . P ro p a g a n d a re ­ żimowa szalała i szaleje na tem at tej uchw ały. P rzedstaw ia ją jako

„d n o u p a d k u “ , „obłęd g łu p o ty “ ,

„ za tra c en ie in s ty n k tu narodow ego“

i „pójście na tłu s ty chleb lite ra tu ­ ry an g losaskiej“ .

...ale w tej całej nagonce ani razu, ani jed n a g azeta, ani jedno czasopism o nie ogłosiło te k s tu uchw ały, k tó rą się obrzuca stekiem obelg. C ytow ane są ty lk o w yrw ane z całości zdania, albo naw et fra g ­ m en ty zdań.

T ak , ta k , „żelazna k u rty n a “ to w ym ysł „podżegaczy w ojennych“ .

„Wolne i niepodległe“ . P ro p a ­ g an d a reżimow a wr Polsce, zwła­

szcza w o sta tn ic h czasach, z g ry ­ wa się na tem a t t.zw . wojska pol­

skiego, że „ d u m a n a ro d u “ , że

„ g w ara n t niepodległości“ , że tak ie w'olne i niepodległe. M a ta p ro p a­

gan d a, oczywiście, n a m yśli wojsko Ż ym ierskiego.

O dbył się niedaw no pobór dwóch roczników, 1926 i 1927. Żołnierze wielu służb, przede w szystkim służb tech n iczn y ch tego wolnego i niepodległego wojska w ysyłani są na szkolenie do Rosji sow ieckiej.

Praw dopodobnie po to, aby tam hartow ać i um acniać swoją polskość.

4 P R Z E G L Ą D P O L S K I

¡>JA N O W Y R O K P R A C Y

N u m e r bieżący ,,P R Z E G L Ą D U P O L S K I E G O “ jes t ostatnim w roku bieżącym. D ojdzie on rąk c z y ­ telnika w okresie Świąt. Bożego N a ­ rodzenia i Nowego R o k u .

Zw yczajem czaso piśm ienniczym w numerze g ru d n io w y m redakcja pisma zwraca się do sw ych C zy tel­

ników, aby im przesiać serdeczne i szczere życzenia. A l e w n a sz ym w yp a d ku , g d y węzły pom iędzy C zy te ln ik ie m a W y d a w n ic tw em są szczególnie silne, f a k t dopełniania zw yczaju świątecznego ma głębsze i serdeczniejsze znaczenie. J e s t to ja k g d y b y a k t jednoczenia się na uroczystą chwilę z t y m i w sz ys tk im i, któ r z y idą tru dn ą, bolesną, ale pewną drogą walki o wolność kraju.

W a lk i w każd ej postaci. I tej, która trwa w n iez ło m n ym , choć nicuj awniającym się nazewnątrz oporze, ja k i walki prowadzonej otwarcie na między naro dow ych sce­

nach świata.

Ż ycze nia icięc nasze kierują się przede w s z y s tk i m do t y c h Polaków, k tó r zy cierpią za prawdę najsrożej, na zsyłce, w głębi Rosji, w sowiec­

kic h obozach k o n centr acyjnych, w więzieniach i kaza matach , , bezpie­

k i “ ,,wyzwolonego“ kraju. Idą nasze życzenia do w s z ys tk ich Po­

laków na zie mi polskiej, dławionych ucis kanych, tyran izo wa nych , pod­

dawa nych procesowi sowietyzacji a przecież tak wspaniale nieustępu- jący ch naciskowi, kierują się nasze życzenia wreszcie do Polaków roz­

si anych po w sz ys tk ich z akątkach świata, k tó r zy walczą i mówią praw­

dę o niewoli Polski.

W s z y s t k i m W a m prz es ył am y z tych s k r o m n yc h stro nniczek pisma życzenia wiary, wytrwałości i speł­

nienia się ju ż w n ajbli żs zy m roku

— jeśli taka jes t wola Boża — na­

szego największego marzenia — pełnej wolności kraju.

P ra g n iem y dodać jeszcze parę słów w zw iązk u z nasz ym i planami

r e d a k c y jn y m i na rok p rz ys zł y, co się ściśle zresztą łączy z treścią w y że j w yra żo nych ży czeń.

D ą ż em y stale do ulepszenia pisma, którego za daniem jest służba sprawie polskiej przez dostarczanie Czy tel ni kowi takiego materiału, k tó r y ułatwia m u orientoicanie się zarówno w f a k t a c h p o lity cz n yc h naszego czasu, j a k i w prądach duchowyc h, które n i m burzliwie przepływają.

W roku p r z y s z ły m m a m y zamiar rozszerzyć t e m a ty k ę naszego pisma również na sprawy kultura lne w szerszym, niż do tychczas zakresie.

Zaprosimy do grona nasz yc h współ­

pracowników starszych i m łodsz ych pisarzy, k tó r zy postanowili zostać na emigracji po litycznej w celach walki o wolność. O bok materiału politycznego, k tó r y dotąd zajmował niemal w sz ys tk ie stronn ic zki pisma, pojawi się więc i materiał literacki, aby cz y te ln ik poznał pracę i osiąg­

nięcia pisarza polskiego, k tó r y pió­

rem prowadzi swoją walkę o wolność.

A b y uc zynić miejsce na na szych łamach literatowi, będzi em y starali się jeszcze oszczędniej w y zy sk a ć miejsce io piśmie.

C hcem y wypełnić również i inną potrzebę, o której w zm ianki w wie­

lu znajdowały się listach. Potrzebę potanienia pisma. Z n u m e r e m bie­

żą cym przenieśliśmy się do innej dru karni, starając się w ten sposób obniżyć koszta dru kars ki e.

Z n o w y m rokiem cena n u m e ru pojedynczego wynosić będzie t y lk o trzy szylingi, a proporcojonalnie obniży się również cena pre num era ­ t y . J e s t to duży wysiłek z naszej strony. P o d e jm u je m y go dla C zy ­ telnika, wierząc, że to obniżenie ceny da nam jego zwiększoną po­

moc w postaci liczniejszych pre­

n u m e ra t i liczniejszego obiegu w księgarniach.

W Y D A W N I C T W O

„ P R Z E G L Ą D U P O L S K I E G O “ .

P R Z E G L Ą D P O L S K I 5

(5)

Ja n u sz Kowalewski

D R O G A P O W R O T N A JEST T R U D N IE J S Z A ...

Bunt cyrku

Człowiek nie lubi się cofać.

Zwłaszcza rew olucjonista. K ieru n ek przed siebie je s t lepki, ja k ścianki naczynia włoskowatego.

Ilek ro ć zdarzyło mi się zbłądzić w górach, pierw szym odruchem by­

ła m yśl nie o cofaniu się z błędnej ścieżki, lecz o ty m , ja k b y dojść ty m k ieru n k iem do celu.

O wiele tru d n ie j zejść ze ścieżki fałszywej idei. W brew ostrzegaw ­ czym św iatłom faktów , wbrew lo­

gice — siła n iep rzep arta, siła bez­

władu myśli ciągnie naprzód. M ożna już wiedzieć, rozum ieć, że prowadzi nas błęd n y ognik, a mimo to biec za nim , coraz p rędzej, coraz bez- m yślniej, — aby żyć już nie szczęściem dążenia do celu, lecz ty lk o złudzeniem szczęścia.

K om unizm je s t wiarą. Im ch eł­

pliwiej pyszni się swą „ n au k o w ą“

filozofią m aterialisty czn ą, nieom yl­

nością swej m etody rzekom o em pi­

rycznej (zwanej w języku m arxi- stow skim „ d ja le k ty k ą “ ), bezbłędno­

ścią swej logiki rzekom o in d u k c y j­

nej — ty m b ard ziej sta je się nie­

naukow y, zawieszony w próżni — ani w m aterii, ani w idei — i ap rio ry sty czn ie d ed u k cy jn y . T ak zresztą, ja k każda d y k ta tu ra , k tó ra w szystkie praw dy dla uzasadnienia sw ych w yuzdanych p ra k ty k wypro­

wadza a priori — z rozum u i woli d y k ta to ra .

K om uniści — kapłani i m isjo­

narze krwawego k u ltu — tresow-ani są w swych p a rtiac h i w specjalnych szkołach p a rty jn y ch , ja k g lad ia to ­ rzy w c y rk u . T resu ra wzorowana je s t zupełnie św iadom ie na n au k o ­ wych obserw acjach Pawłowa, u ję ­ ty ch ogólną nazwą „te o rii odruchów w arunkow ych“ . W ed łu g tej teorii p re p aru je się n iety lk o więźnia w N K W D , ale i każdego członka każdej ze 120 (łącznie z afiliow any­

mi) k o m unistycznych p a rty j św iata.

Celem tej tres u ry je s t doprow adze­

nie m an ek in a ludzkiego do tak ieg o stan u , by zawsze ta k samo reago­

wał na te sam e bodźce i aby ty lk o pewne bodźce znajdow ały drogę do św iadomości. Bodźce jak n a jb ard z ie j fałszywe. Chodzi o to, aby a u to ­ m at ludzki, krzycząc „ p o s tę p “ , cofał swą św iadomość do poziomu ty g ry sa w d ż u n g li; krzycząc ,,na- ulca“ , odw racał oczy od faktów prawdziwie n a u k o w y ch ; krzycząc ,, wolność“ , mordował w szystkich, k tó rzy p rag n ą prawdziwej wolności.

T resu ra p a rty jn a zaczyna się od

„ żłó b k a“ , przedszkola p a rty jn eg o , jak im są t.zw . „przybudów ki legal­

n e “ , trw a i pogłębia się po przejściu człowieka w stad iu m komsomolca (po polsku kazetom ow ca — operuję, oczywiście term in am i przedw ojen­

nym i) i p a rtyjn ika (członka partii K P P ), a b ynajm niej nie skończy się naw et w najw yższych in sta n ­ cjach p a rty jn y ch — K om itecie C en­

traln y m i jego P olitbiurze. U kresu tego potw ornego konw ojeru dusz ludzkich pojawia się m niej więcej id ealn y robot, k tó reg o ju ż bez obawy można puścić na aren ę c y r­

kową do publiczności, aby dawał pokazy kanibalizm u zwanego rewo­

lucją.

W żelaznej czaszce robota je s t jedno okienko, przez k tó re podaje m u się codzienną w ięzienną kaszę

„n astaw ień p o lity czn y ch “ i d ru g ie, przez k tó re system em sam o k ry ty k i k o n tro lu je się każde d rg n ien ie jego m yśli. S a m o k ry ty k ę musi pisać każdy członek p a rtii, k tó ry stw ier­

dzi wątpliwości w swej wierze. S a­

m o k ry ty k a je s t ty m judaszem , przez k tó ry władza to taln eg o wię­

zienia zagląda do duszy w ięźnia i ocenia jego sprawow anie.

T rzeba w strząsu, aby pęk ły żelazne obręcze, pancerze m ózgu i serca.

T rzeba — oprócz w strząsu — k u l­

tu ry m yślenia. T rzeba ponad to

6 P R Z E G L Ą D P O L S K I

odw agi. O dw aga pomoże sum ieniu, aby powstało z klęczek.

J e śli od kom unizm u — naw et z najw yższych in stan cy j p a rty jn y c h odchodzą przed e w szystkim in te li­

genci, to nie d lateg o , że są „ z g n ili“

i „ m ię k k o k o stn i“ — ja k głosi ofi­

c ja ln a term in o lo g ia bolszewicka, ale d lateg o , że — m yślą.

W strząsem , k tó ry najczęściej rozpoczyna drogę pow rotną je s t — d la kom unistów zachodnich — ze­

tk n ię c ie z p ra k ty k a m i w „ojczyźnie p ro letaria tu św iatowego“ . D la ko­

m unistów — intelig en tó w sow ieckich

— w strząsem ta k im je s t zetknięcie się z Zachodem . Żaden jeszcze k ra j, ja k h isto ria d łu g a i szeroka, nie m iał ty lu B iesiedow skich, A ga- bekow ych, Własowów, K raw czen- ków. I żadna jeszcze ideologia nie m iała ty lu K estlerów , M alreaux, G id e ‘ów. A będzie ich więcej.

B u n t cy rk u zatoczy coraz szersze k ręg i. G ladiatorzy przestan ą chcieć um ierać za cezara. Z em sta ich będzie sroga.

Godzina wahań

zm ąciła po raz pierw szy stru m ień mej nieprzerw anej wiary w kom unizm po pięciu lata ch tres u ry . B yłem już wde- d y członkiem „ p ro p a g itu “ c en traln e ­ go — wydziału p ro p ag an d y i ag itacji przy se k retariacie KC K P P (sekre­

ta r ia t był najw yższą władzą kiero ­ wniczą K P P w k ra ju , biuro poli­

ty czn e KC K P P przebyw ało bez przerw y — aż do w ym ordowania w szystkich członków przez N K W D

— w Moskwie). T ym pierw szym w strząsem b yły dla m nie wyznania A n d ré G id e ‘a po powrocie z M o­

skw y (niebardzo rozum iem dlaczego cenzura polska konfiskow ała te wy­

znania w , , Wiadomościach L iter a c ­ k i c h “ w roku 1936). A właściwie n iety le w yznania drukow ane, ile k ilk a k ró tk ic h inform acyj u stn y ch , k tó re m iałem sposobność usłyszeć od sam ego A n d ré G id e‘a. K o n ta k t z nim ułatw ili mi znajom i (nieko- m uniści), g d y przejeżdżał przez W arszaw ę w drodze pow rotnej z M oskwy. W strząsające było jego

opow iadanie o sp o tk an iu z Bucha- rinem , k tó ry najpierw d łu g i czas nie chciał się widzieć z G id e‘em, aż wreszcie spotkali się w lesie za m iastem . B ucharin mówił szeptem . N a uw agę G id e ‘a, że tu ich przecie n ik t nie podsłucha i że n ik t nie wie o ich sp o tk an iu , B ucharin wy­

sz e p ta ł: „ O n w sz ys tk o wie, on wsz ys tk o s ły s z y “ . G ide zadem on­

strow ał ten szept.

K om uniści obwołali G id e ‘a po jego w yznaniach „zg n iłk ie m “ , „pe- d e ra s tą “ , „ z d ra jc ą “ . J a p a m ię ta ­ łem jego przerażone oczy i ten przejm u jący szept, k tó ry m naśla­

dował B u ch arin a...

W ty m sam ym czasie wrócił z M oskwy, w ysłany ze spraw ozdaniem do B iura, mój serdeczny przyjaciel, Stanisław K ropp, pseudonim R u d y S ta siek (nie żyje, biedak, więc piszę o nim swobodnie).

Był on ty m , k tó ry skierow ał m nie na drogę kom unizm u. R u d y nie w ypow iedział posłuszeństw a po ty m , co zobaczył w R osji (tresu ra praw ie dziesięcioletnia) — ale cho­

dził zgnębiony i gryzł w sobie wątpliwości, k tó re go przepełniały.

G rom iłem go z wyżyn swej bez­

m yślnej stalinskości i — półżartem

— w ym yślałem od „w yrodków tro ck isto w sk ich “ . W racaliśm y kie­

dyś nocą z jak ie jś n a rad y propa­

g itu . Mówił o niezw ykle ciężkich w arunkach, w jak ic h żyje rob o tn ik sowiecki, o form ie w yzysku, u ta jo ­ nej w stachanow czyźnie. Mówił z głęboką tro sk ą. N a tk n ęliśm y się na u licy Żelaznej — na t.zw . „ B e r­

bery sie“ — niem al że nadepnęliśm y na człowieka, śpiącego pod szm ata­

mi i papierem .

— A le teg o przynajm niej tam n ie m a ! — wy krzyknąłem .

— B ezdom nych? S etk i ty sięc y ! odpowiedział R u d y .

W iększym wstrząsem niż proce­

sy trockistow skie w M oskwie była dla m nie wiadomość o ty m , że p ra ­ wie cały K o m itet C en traln y p artii polskiej, przebyw ający w M oskwie, został oskarżony o zdradę i o ko n ­ ta k ty z polską defenzyw ą.

P R Z E G L Ą D P O L S K I 7

(6)

Je śli by to naw et było praw dą, to przecież wiele m usiał dawać do m yślenia fa k t, że ludzie, któ rzy latam i siedzieli w M oskwie i widzieli kraj „k w itn ąceg o i zw ycięskiego socjalizm u“ doszli do przekonania, że w arto k raj ten zdradzić... N ie m usiał on być ty m , za co chciał uchodzić. A le były to m yśli raczej napół świadome.

Rozw iązanie p a rtii przez Moskwę zabolało m nie, a m otyw acja tego rozw iązania obraziła. M otyw acja głosiła, że kierow nictw o K P P było

„ zg n iłe “ i prow okatorskie. B yłem w pew nym stopniu jed n y m z kie­

rowników p a rtii, ale nie uważałem się ani za zgniłka, ani za prow oka­

to ra.

Godzina poznania

O swej p racy d ziennikarskiej i politycznej w „ Czerw ony m S z ta n ­ da rze“ . piśm ie okupacyjnej arm ii sow ieckiej, wydaw anem we Lwowie w języ k u polskim , m yślę wciąż jeszcze jak o p o k u tn ik . Zmora po­

pełnionej zd rad y — jakkolw iek nie­

św iadom ej — trap i m nie w bezsen­

ne noce. A le wiem, że p raca ta szybciej, niż by to zrobiła każda inna, doprow adziła m nie do pozna­

nia m echaniki im perializm u bolsze­

wickiego od podszewki, do zrozu­

m ienia jego zakłam ania i jego zbrodniczego okrucieństw a.

R o b o tn icy polscy we Lwowie, do k tó ry ch chodziłem jak o in stru k to r polityczny, p y tali, dlaczego nie pisze się o ty m , że teraz je s t głód, ja k nie było n ig d y „ za san acji“ , że od R u c k era wywozi się to n y szynek i cu k ru do k ra ju zwycię­

skiego p ro letaria tu , że czerwone k o m an d iry w ykupują w szystko po sklepach, że zachow ują się ja k w k ra ju zabranym , chociaż przecież przyszli nas „w yzw olić...“

P odniosłem to zagadnienie na odpraw ach red ak cy jn y ch i żądałem aby wolno było o ty m pisać, skoro robotnicy sobie tego życzą. W p ra ­ sie robotniczej ro botnicy powinni m ieć nareszcie prawo głosu.

— W y chcecie p rasę rad zieck ą oddać na u ż y te k w roga klasowego

— krzyczał M ańkow ski, kierow nik zespołu red ak cy jn eg o , p o litru k w stopniu k a p ita n a czerwonej arm ii (oprócz niego było czterech innych politruków — n a piętnastoosobow y personel re d ak c y jn y , złożony z ta ­ kich ja k ja — tubylców ).

— Jeśli g łodny ro b o tn ik jest wrogiem klasow ym ...

— N ie żaden głód, ty lk o wróg klasowy nastaw ia przeciw n am n ie­

k tó ry ch bardziej zacofanych ro ­ botników .

M ańkow ski — typow y k ałm u k z tw arzą buldoga, byczym czerwonym karkiem i m ałym i oczami, p a trz ą ­ cym i dookoła nienaw istnie— lubił kończyć każdą d y sk u sję biciem pię- śsią w stół i m elodyjnym słowem kozacko-dońskim . Typowy dla azjaty rodzaj in telig en cji : łączył cham ską skłonność do furii z jed n o ­ czesną ch y tro ścią karjerow icza i polity k iera.

G d y w 39 roku n a dwa dni przed Bożym N arodzeniem , bez uprzedze­

nia, z dn ia n a dzień, uniew ażnione zostały złote polskie bez możności w ym iany n a ru b le, wywołałem aw an tu rę, krzycząc, że godzi to w najbiedniejsze m asy polskie, b o b u r- żuazja m a złoto i dolary, a biedni mieli ty lk o ty c h p arę złotych, u c iu ­ łanych n a św ięta. N azw ałem to prow okacją. M ańkow ski p a trz y ł z podełba i spokojnie wygłosił prze­

mówienie, w yjaśniające sens zarzą­

dzenia :

— W państw ie socjalistycznym niem a bezrobocia. P aństw o socja­

listyczne p o trafi dać p racę każdem u robotnikow i. I to je s t to najw ażniej­

sze, co wiąże ro b o tn ik a z jego państw em . Ty państw u pracę —*- państw o tobie chleb. K a p ita ły in ­ dyw idualne nie są robotnikow i po­

trzeb n e. T akie skasow anie oszczę­

dności prędzej doprowadzi m asy do socjalizm u, niż la ta ag ita cji. M asa zrozum ie, że związana je s t z w ładzą współzależnością w ym iany dóbr.

M ając indyw idualne k ap ita ły , m asy m ogłyby pójść n a lep ag itacji wro­

8 P R Z E G L Ą D P O L S K I

g a klasowego przeciw władzy ra ­ d z ie ck ie j...

In n y m i słowy chodziło o to, aby ro b o tn ik odrazu był wzięty przez kochaną władzę radziecką na po- .stron stałego półgłodu, — system wypróbow any, z gw arancjam i w szczęśliwej ojczyźnie p ro letaria tu światowego. To w yznanie M ańkow ­ sk ieg o jak błyskaw icą ośw ietliło mi ideologię klas rządzących w Z S R R . Ideologia ta polegała na to ta ln y m wyzysku siły roboczej i na w yna­

g ra d za n iu ty lk o na ty le , aby ro b o t­

nik nie zdechł z głodu i aby był wiecznie zależny od państw a-pra- codaw cy. B yła to ideologia, z k tó rą M arx rozpoczął wojnę równo sto lat te m u ...

N iety lk o na tere n ie swojej pracy dostaw ało się pałką po łbie. P rz y ­ chodzili do m nie tow arzysze — m ark o tn i, m ilczący. W ich spojrze­

niach i półuśm iechach czuło się ból zaw odu, gorycz rozczarow ania.

S pychalski zebrał pew nego dnia m an atk i i żonę do k u p y i przyszedł się pożegnać — w raca na d ru g ą stro n ę, do W arszaw y. — J a k to, d la c z e g o ! — wołam. Swym, jak zw ykle, dem onicznym , k o n sp iracy j­

n y m szeptem , w yznał, że m iał roz­

mowę z k o m en d an tem m iasta, Iw a­

nowem, k tó ry , nie wiedząc, że S p y ­ ch alsk i je s t sta ry p a rty jn ik (m yślał, że zw ykły spec, p rzysłany do roz­

budow y m iasta), p o w ied ział:

— „ P a r tia polska, to nie była p a rtia, B anda prow okatorów P ił­

sud sk ieg o . P orachow aliśm y się z nim i u nas i zabierzem y się nie­

d ługo do tu te js z y c h ...“

— „ P ó jd ę na te m tą stronę będę odbudyw ał W arszaw ę, albo walczył z faszyzm em “ — powiedział S py­

chalski na pożegnanie *).

Z rozum iałem , że w słowach Iw a­

nowa i w stra ch u S pychalskiego k ry ła się zapowiedź likw idacji n ie­

ty lk o jak iejkolw iek sam odzielności kom unistów polskich, ale przede

*) widocznie pod okupacja hitlerow­

ska Spychalski uznał, że sowiecka — lepsza.

w szystkim polskości wogóle na te ­ renach, położonych na wschód od linii R ib b en tro p p —Mołotow — m e­

todam i nieco odm iennym i od m e­

tod, stosow anych wówczas po za­

chodniej stronie tej linii.

Z astanow iłem się i ja, czy by nie pójść w ślady S pychalskiego. R u d y usilnie nam aw iał. „ T u się zacznie łam ać kości — zobaczysz“ — mó­

wił R u d y . Sam poszedł i zginął potym w walce z faszyzm em b ru ­ n a tn y m , (nie m ieliśm y jeszcze dość sił, by uznać faszyzm czerw ony za to, czym b y ł istotnie). J a chciałem zostać i walczyć jeszcze o swoje prawo do refo rm y stalinizm u. N ie m ogłem się pogodzić, aby ta k z dn ia na dzień mógł ru n ąć gm ach wiary w kom unizm , budow any przez 9 praw ie lat. Praw o naczyń włosko- w atych i tresu ra.

Godzina rozpaczy

zaczęła się w więzieniu. N ie d latego, że był głód i wszy i nie dlateg-o, że kolbą n ag an a usiłowano mi wbi­

jać w głowę zasady m arxizm u-stali- nizm u, ale od zupełnie błahego na pozór w ydarzenia.

— Ty nie opowiadaj mi tu ta j głupstw żeś poszedł do p artii dla ja k ie jś tam idei. Poszedłeś, bo ci płacili. M y to znam y. A buntow a­

łeś się, bo cię p o dkupił wywiad a n ­ gielski. R az u ciebie linia stalinow ­ ska je s t słuszna, raz niesłuszna. To zależy od teg o , kto więcej płaci...

— mówił mi pierw szy mój sędzia śledczy.

Io nie by ł ty lk o jed en z ich prow okatorskich chwytów. W yczy­

tałem w jego tw arzy głęboką wiarę w to, eo mówił. Pewność. Z tej pewności w ynikała praw da jasn a, jak słońce, że oni nas, kom unistów polskich i w szystkich kom unistów pozasowieckich trak to w ali, ja k ag en ­ tów, k tó ry m się płaci za to, aby zrobili rew olucję dla R osji, nie dla p ro letaria tu . Pow iedział mi to zu­

pełnie w yraźnie in n y sędzia śledczy :

— Cała ta wasza „ sz p an a “ ko- m internow ska je s t ty lk o po to, aby żreć darm o nasz ch leb sowiecki, a

P R Z E G L Ą D P O L S K I 9

(7)

rew olucji toście nigdzie nie p o tra ­ fili zrobić...

Napew no sam teg o nie w ym yślił

— ta k i pogląd szedł widocznie z sam ych gór p a rty jn y ch , z sam ego P o iitb iu ra stalinow skiego.

P ad ały po kolei w szystkie re d u ­ ty mej w iary. Ł udziłem się jeszcze, że co ja k co, ale p rzynajm niej ra ­ sizm i szowinizm z p ra k ty k bolsze­

w ickich zostały w ygnane. O dkrycie, że w prost przeciw nie, że ideologia stalinow ska je s t w ylęgarnią n a j­

o k ru tn ie jsz y ch szowinizmów i ra- sizmów — było wstrząsem .

Je d e n z naczelników jed n eg o z licznych m ych więzień trząsł się n ad em n ą przez kw adrans conaj- m niej, nic innego nie m ogąc wy­

k rztu sić, ja k t y l k o : „ P a lja k — sabaka, P a lja k — sa b a k a “ , — co miało tak i sam podźwięk i jad nie­

nawiści zoologicznej, ja k w u sta ch hitlero w ca: „parszyw y Ż yd“ .

S potkani po licznych łag rach Żydzi powiadali mi, w jak i sposób S talin urządził najw iększy w dzie­

jach św iata — jeśli nie liczyć h itle ­ row skiego — pogrom a n ty sem ick i.

M ianowicie B irobidżan.

„Ż eg n ali nas z m uzyką i sztan­

d aram i. że tam dopiero pokażem y, co Żydzi um ieją. I pokazali, ale oni. Bo ja k nas ty lk o przywieźli do teg o B irobidżanu, ta k od razu pod konwój, za d ru ty , bez jedzenia, bez dachu n ad głową. Ile od razu pozdychało, a ile dochodzi jeszcze w łag rach różnych, bo później po­

rozrzucali nas po różnych łag ra ch ...

Ziem ię obiecaną nam dali — na g r ó b ...“

A le siła fan aty zm u i tre s u ra była niesłychana. Do końca łag ru nie w yzbyłem się jeszcze złudzeń, że je d n a k może oni m ają rację ogólną, może m ylą się ty lk o w poszczegól­

nych w ypadkach. T ru d n o — rach u ­ n ek w ielkich liczb nie może być bezbłędny. W y b u ch wojny hitle- row sko-stalinow skiej był ren esan ­ sem w iary w linię g en eraln ą. P rze­

cież ta k wojna mówiła, że cały so­

ju sz z H itle re m by ł ty lk o grą.

„ A m n e s tia “ dla Polaków jeszcze

bardziej wzmocniła ten ren esan s.

D opiero „wolność“ sowiesKa. sta ła się tru m n ą mej u p artej wiary.

„ W o ln o ść“ sow iecka je s t ty lk o pewną — niekoniecznie lżejszą (pod n iek tó ry m i względam i cięższą) — odm ianą łag ru . W R osji m e można mówić o „w olności“ w europejskim znaczeniu tego słowa. Istn ie je tam ty lk o stopień uw ięzienia. T ak , jak w p iekle D antego nie można było mówić o niebie — ty lk o o różnych m ękach piekła.

Człowiek sowiecki stanowi p rzy ­ k ład biologiczny tego, do czego dojść może w ytrzym ałość g a tu n k u ludzkiego. Ćwierć w ieku w nie­

u stan n y m głodzie i stra ch u , w tru d zie kato rżn y m , w tru d zie s ty ­ m ulow anym bez przerw y nahajem i zastrzy k am i spekulanckiej propa­

g an d y „W spółzaw odnictw a socjali­

stycznego“ .

W K irow ie, gdzie czekałem k ilk a ty g o d n i n a sform ow anie naszego tran s p o rtu wojskowego, m ieszkałem pryw atnie przy rodzinie ro b o tn ik a, pracującego w w arsztatach kolejo­

wych. W ychodził do pracy o świcie, w racał późną nocą. Żona pracow ała w łaźni m iejsk iej. M ieli dwoje dzieci, k tó re chodziły do szkoły.

P rzy d ziały w stołów kach i „ko n su - m ach “ nie starczały , aby mogli się czuć syci. M atce udało się kupić nogę końską (w łaźni padł koń), k tó rą z nabożeństw em zapeklow ali, złożyli w kam iennej donicy i od- kraw ali po m ałym kaw ałku raz na ty d zień n a niedzielny obiad.

—- T y nie gadaj ta k szczerze o łag rach — powiedział mi ojciec rodziny.

-—- Opow iadam ty lk o wam, w do­

mu — zdziwiłem się.

— A skąd wiesz, że Saszka albo L en in nie w ygadają nauczycielow i, a każdy nauczyciel m usi donosić do N K W D , co dzieci słyszą w do­

m u.

— Przecież to wasze dzieci...

— Mówisz ja k „ m a le ń k ij“ . W i­

dać, że nie „pierew asp itali“ cię w łagrze. Nasz ru sk i, ja k wróci z łagrów , to już lepsey m a rozum —

10 P R Z E G L Ą D P O L S K I

powiedział z dum ą, z jak im ś po­

czuciem wyższości narodow ej.

N a stacji w tym że sam ym K iro­

wie u m ierały d ziesiątki ludzi dzien­

nie. Byli to łag iern icy , am nestio- nowani pośpiesznym i ukazam i wo­

jennym i i puszczeni na łaskę losu, przew ażnie n ieletni „b ie że ń c y “ z rejonow zachodnich i zwyczajni p a ­ sażerowie, czekający o głodzie i chłodzie na pociągi. S ta cja m iała swój „ sz p ita l“ , k tó reg o rola o g ra­

niczała się właściwie do zbierania zwłok, i swoją tru p ia rn ię, zwaną

„ s a ra je m “ , w ielką szopę drew nianą, w k tó rej u k ładano tru p y równo ja k cegły, jed en na d ru g im . N ieraz w ciągu doby u zbierała się s te rta na wysokość człowieka.

P rzy m nie pad ł chłopak w łagier- nych szm atach, w uszatej czapce.

Szare, m ętn e oczy w ystaw ił do słońca, nie reagow ały już na blask, ale wargi poruszyły się jeszcze nad w ytrzeszczonym i białym i zębam i.

P obiegłem do m ilicja n ta :

— S łu ch aj, tam człowiek um iera.

— No, to czem u ty się niepo­

koisz? T am u m iera jed en , tu — wskazał ręk ą — um iera d ru g i. No, i cóż n a to poradzisz?

Pobiegłem do , szp itala“ . Dali mi dwie sio stry z noszami. P rzyszły w olniutko i narad zały się nad ko­

nającym :

— D okąd go nieść, do szpitala, czy w „ s a ra j“ ? — p y ta m łodsza.

— Dawaj go w saraj — zdecydo­

wała starsza.

— P rzecież te n człowiek jeszcze żyje — krzyczę.

— No i... z nim (rów noupraw nie­

nie k o b iet w Z S R R wyraża się nie- ty lk o w ty m , że p racu ją ta k samo ciężko ja k m ężczyźni, ale i w ty m , że kln ą nie o wiele lżej). Zaczeka­

m y, aż zdechnie — powiedziała starsza i zaczęła skręcać m achorkę w strzęp „ P ra w d y “. Zanim zapaliła, chłopak zgasł.

W k ra ju , k tó ry m a ponad 20 milionów więźniów, k tó ry b u d u je nowe linie kolejowe na kościach ludzkich — sto su n ek do życia ludzkiego nie może być inny.

K irów był dobre ty siąc mil od fro n tu . N ie znał ani nalotów , ani naw et alarm ów lotniczych...

M im o w szystko ani nienaw iść do stalinizm u, ani p rag n ien ie zem sty za krzyw dy własne i m iliony roda­

ków i nie-rodaków — nie paliły się we m nie w tedy płom ieniem , ja k dziś. To, co odczuw ałem w tedy — to był raczej tęp y ból p u stk i, k tó ­ ra pow stała w krwawej wyrwie po m oich w ierzeniach. A w p u stce tej

— teraz sam już z tru d em wierzę, że to było — gdzieś na dnie świa­

domości w ałęsała się jeszcze isk ier­

ka nadziei, że może po tej wojnie d y k ta tu ra stalinow ska przecież oprzytom nieje, zelżeje, choćby z wdzięczności za to, że cały św iat cywilizowany dopom ógł jej do u j­

ścia stry c zk a z rą k hitlerow skich.

Godzina zemsty

w ybiła dopiero, g d y radio „ B ły s k a ­ wica'“ przyniosło nam na fro n t wło­

ski wiadomość o pow staniu w W ar­

wie. W W arszawie pow stanie, a arm ia czerwona, pew na tego, że pow stanie u tonie we własnej krwi, w strzym ała ofensyw ę. To nie H itle r, to S talin , stojący na m u rach K rem la M’ postaw ie N erona, wydał wyrok na W arszaw ę. H itle r go ty lk o w yko­

nał. Pow tórzył się 17 września 1939, z tą różnicą, że w tedy maszerował w zgodzie z H itle rem , a teraz w strzym ał m arsz...

W płom ieniach W arszaw y spalił się mój kom unizm do cna, a popio­

ły zm ieszały się z jej gruzam i.

W y ro k S talin a n a W arszaw ę nie pozwalał już żywić złudzeń co do tego, że im perializm bolszewicki skazał na śmierć cały naród, do k tó reg o należę i ja . Że g o tu je nam los tak i sam , ja k T ataro m K ry m ­ skim , k tó ry ch spotkałem m arzną­

cych pod W o rk u tą, ja k U zbekom , k tó ry ch w idziałem zam ęczonych na śm ierć na polach baw ełnianych w pętli afry k ań sk ieg o w yzysku, ja k U kraińcom , w yrzynanym m ilionam i w czasach krwawej kolektyw izacji.

Z rozum iałem , że oni wydali nam

P R Z E G L Ą D P O L S K I 11

(8)

wojnę biologiczną, ta k ą sam ą, ja k H itle r, bo stalinizm je s t niczym innym ja k ty lk o zh itle ry zo w anym socjalizmem. Że to już w alka o to, kto kogo — m y zbrodnie, czy zbro­

dnia nas w ypleni do szczętu z ziemi.

W tej naszej walce o b y t n aro ­ dowy zaangażow any je s t los całego św iata.

Taricusz Piszczkow ski

SP R A W A M IK O Ł A JC Z Y K A

U cieczka p. M ikołajczyka z P ol­

ski je s t zakończeniem długiej drogi jeg o błędów.

P. M ikołajczyk w okresie swego p rem ierostw a w L o n d y n ie był ty m ,

„uprzyw ilejow anym “ polity k iem polskim , k tó ry m iał więcej okazji niż k to inn y , s ty k a n ia się z m ęża­

mi sta n u b ry ty js k im i oraz am ery ­ kań sk im i — i w ty m czasie urobił sobie dosyć n ierealn y i naiw ny po­

g ląd na p o lity k ę w ielkich m ocarstw . Być może, że po lity cy anglosascy celowo w yróżniali teg o działacza ludowego w prześw iadczeniu, że je ­ go p rosty um ysł będzie bardziej chłonny na ich sugestie, niż um ysły b ardziej w yrobionych polityków em ig racy jn y ch . W atm osferze roz­

mów z C hurchillem i E d en em , p.

M ikołajczyk uw ierzył, że aspiracje większości Polaków są „n ie rea li­

sty c zn e “ — i że jed y n y m ra tu n ­ kiem dla P olski je s t bezwolne pod­

d an ie się przyjaznym radom b ry ­ ty js k im i a m ery k ań sk im . U w ierzył on również, że jeżeli P olska wy­

rzek n ie się „ ty lk o “ Ziem W schod­

n ich — oraz zgodzi się na n arzuce­

nie jej przez m ocarstw a rządu po­

wolnego R osji, ta o sta tn ia nie ta r g ­ nie się na jej niepodległość. B yła to form uła, wpojona w M ikołajczyka przez jego ang ielsk ich przyjaciół, fo rm u ła nieszczera w u stach jej za­

g ran iczn y ch twórców, dowodząca n a to m iast dużej naiwności ze stro n y ty c h , któ rzy w nią uwierzyli.

Szerzona b y ła opinia, że Roose­

v elt i C hurchill napraw dę oczeki- 12

wali, iż R osja, wszedłszy na drogę

„w sp ó łp racy “ politycznej z Za­

chodem n a podstaw ie podziału św iata na s tre fy wpływów, zechce na tere n ie swojej stre fy posługiw ać się ty m i sam ym i m etodam i, k tó re obowiązują na Zachodzie. Byłoby w ystaw ianiem św iadectw a zupełnej naiw ności ty m politykom , g d y ­ by śm y m ieli napraw dę w ierzyć, że zostali oni ty lk o „o sz u k an i“ przez S talin a. O oszustw ie nie m ogło być m o w y ; w rzeczyw istości bowiem każde z m ocarstw zawierało u kład z rezerw acją, że go w pełni nie dotrzy m a. S tą d te k s ty układów w Ja łc ie i P oczdam ie form ułow ane są w sposób często dw uznaczny, aby m ogły być jak n ajłatw iej ob­

chodzone w razie potrzeby.

W ielk a B ry tan ia i S tan y Z jedno­

czone uczyniły w 1945 roku to, co wydawało się im — z ich p u n k tu w idzenia — n ajdogodniejsze w d an y ch w arunkach. C hciały jak - najszybciej skończyć wojnę z N iem cam i i z Jap o n ią, aby po­

m niejszyć ofiary , jak ie dla ich narodów pociągała wojna — i d la­

teg o św iadom ie skazyw ały P ola­

ków, Jugosłow ian i inne narody środkow ej i w schodniej E u ro p y na ucisk reżimów kom u n isty czn y ch i n a dom inację M oskwy, a czyniły to z ty m większą łatwością im mniej sp o ty k ały z ich stro n y oporu.

T rzeba przyznać, że M ikołajczyk czynii wiele, aby tę g rę obcych

P R Z E G L Ą D P O L S K I

*

m ocarstw ułatw ić. N ie ograniczył się do sam ych dowodów uległości wobec ra d ang ielsk ich sprzym ie­

rzeńców, ale przyczynił się również do w ew nętrznego osłabienia społe­

czeństw a polskiego.

Jeżeli zachodni autorzy u k ła ­ dów w T eh eran ie, Ja łc ie i Poczda­

m ie nikogo nie przekonają, że działali w dobrej wierze — i że zgrzeszyli ty lk o n ad m iarem naiw­

ności, to ci po lity cy polscy, k tó rzy od p o czątku do końca wykonyw ali polecenia, o trzy m an e od swoich opiekunów , nie m ogą się tłu m a ­ czyć, że m ieli najlepsze chęci, ale że ich zau fan ie zostało n ad u ży te.

N ie m ogą się oni też uspraw iedli­

wiać tw ierdzeniem , że i ta k speł­

nili pożyteczną rolę, d ając całem u św iatu dowód — n a swoim w łasnym przykładzie — nielojalności so­

wieckiej. Bo chociaż k a rie ra p.

M ikołajczyka w Polsce może is to t­

nie naw et posłużyć rządom am ery ­ kań sk iem u i b ry ty jsk ie m u do prze­

konania opinii publicznej swoich krajów o niemożliwości w spółpracy z R osją Sow iecką, to w ypada je d n a k zapytać, czy było rzeczą konieczną, aby e k sp ery m en t ten był robiony kosztem polskim — nb. nie kosztem sam ego p. M iko­

łajczyka, ale ty c h w szystkich P o ­ laków, k tó rzy uwierzyli w jego m isję.

Byłoby lepiej i dla p. M ikołajczy­

ka i dla Polski, g d y b y był uczynił w r. 1944 — oraz n astęp n ie w r. 1945 to, co mu uczynić doradzano, czego dom agał się ogół społeczeństw a pol­

skiego n a e m ig ra c ji: g d y b y b y ł do M oskwy nie jeździł, g d y b y nie s ta ­ rał się zabiegać o w zględy S talin a, g d y b y wogóle był m niej usłużny wobec sojuszników, a bardziej uważany na przestrogi z kół pol­

skich. W ówczas nie byłby schodził z zasady integralności P aństw a P olskiego i nie b y łb y pocieszał się niew iadom o skąd zaczerpniętą fo r­

m ułą, że „lepsza sow ietyzacja niż e k sterm in ac ja 1 ‘.

P rzy jm u jąc decyzje jałtań s k ie oraz późniejsze decyzje „ ra d y

am basadorów “ w M oskwie, oraz zgadzając się wejść do t.zw. rządu jedności narodow ej, p. M ikołajczyk z całą św iadom ością rezygnow ał z połowy Polski oraz akceptow ał prawo R osji do dom inacji nad Polską. Uw ażał on je d n a k , zgodnie z opinią b ry ty js k ic h doradców, a wbrew zdaniu większości Polaków, że będzie m ógł „w iele uczynić dla k r a ju “ , że w oparciu o żyw otne siły społeczeństw a polskiego pow strzym a sukcesy sow ietyzacyjne kom unistów polskich, oraz że p o trafi, przy po­

parciu W ielkiej B ry tan ii i Stanów Zjednoczonych uchronić Polskę przed zbyt daleko idącą zależnością od R osji. W rzeczyw istości nie był jed n a k w stan ie u d arem n ić fał­

szerstw reżim u p rzy „ re fe re n d u m “ i w yborach, co umożliwiło m ario­

netk o m warszaw skim udaw anie wo­

bec św iata, że są rządem , op arty m na woli większości narodu polskie­

go. In terw en cja zaś W ielkiej B ry ­ tan ii i Stanów Zjednoczonych, po­

łowiczna i dw uznaczna, w niczym nie zm niejszyła n acisku R osji na w ew nętrzne życie polityczne P ol­

ski. P. M ikołajczyk przekonał się 0 swoim błędzie po niew czasie — i uciekł z Polski. U ciekł, ponieważ nie chciał „ d ać się zarżnąć jak b a ra n “ .

U cieczka p. M ikołajczyka je s t niety lk o potw ierdzeniem b a n k ru ­ ctw a jego własnej p o lity k i. J e s t ona zarazem ciosem , zadanym ty m w szystkim , k tó rzy sądzili, że je s t możliwa linia pośrednia pom iędzy stanow iskiem „P olaków lo n d y ń ­ sk ic h “ , a stanow iskiem reżim u warszawskiego. T ak ą drogę obrała p a rtia p. M ikołajczyka, po podob­

nej drodze chiał kroczyć Żuławski 1 Popiel. P ró b y Żuław skiego i P o ­ piela zawiodły. O becnie p. M iko­

łajczyk sam zlikwidował PSU . N a placu w Polsce pozostały ty lk o p artie reżimowe. Bo niem a trzech altern aty w . Są ty lk o d w ie : nie­

podległość albo niewola. N iem a m iejsca n a p o lity k ę J a łty , bez w szystkich n a tu ra ln y c h k o nsek­

wencji J a łty .

P R Z E G L Ą D P O L S K I 13

Cytaty

Powiązane dokumenty

The same applies to the concept and purpose: the aim of the theory of social work is the cognition, whereas the aim of the practice is a targeted impact on the individual and

Wyczuwa się wyraźnie z książki, że autor, wbrew wymowie faktów, ma złudzenia, iż Zachód będzie mógł się porozumieć z Rosją, że okres wzajemnych

Trzecia wojna światowa, jeśli przyjdzie, wydawać się będzie kiedyś także „nieunikniona“. Niema jednak żadnej konieczności, aby przyszła. Może być powstrzymana,

W następnych dwóch rozdziałach autor daje obraz dwóch głównych protagonistów kierunków utrzymujących świat w stanie napięcia — Stanów Zjednoczonych Ameryki,

skich w Polsce.. rzyństwa okupantów, z drugiej zaś tym, że młodzież nie mogła w czasie wojny, wstępować do seminariów duchownych. I dlatego dziś trzeba wielu

Jego zdaniem zadawanie tego pytania jest nieco absurdalne, gdyż trzecia wojna światowa zaczęła się na wiosnę 1944, kiedy miał miejsce zorganizowany przez

Wytworzyła się sytuacja, w której podmiotem działania stały się trzy wielkie mocarstwa, a cała reszta świata, średnie i mniejsze państwa i narody zaczęły

Coraz jaśniejsze stają się już nietylko cele polskie, które stały przed nami wyraźnie przez cały ubiegły okres, ale i metody do realizacji tych celów