w narracjach dwóch kultur, czyli dlaczego kryzys cywilizacji jest nieuchronny
Ewa Bińczyk,Epoka człowieka.
Retoryka i marazm antropocenu, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2018, ss. 325.
Zaintrygowała mnie ksi ˛a˙zka, z geologicznym terminem w ty- tule, ale napisana przez filozofk˛e, a nie geologa. Nieostro˙znie zacz ˛a- łem czyta´c od Wst˛epu i mało bra- kowało, a na tym bym poprzestał:
na kilku stronach kilkana´scie razy słowo „narracja”, które (w takim zag˛eszczeniu) bardziej mi si˛e koja- rzy z niemieckim narren, ni˙z z ła- ci´nskim narrare, w całym tek´scie
z preferencj ˛a do przedrostka „post”
(„postprzyroda”, „post´srodowisko”,
„postantropocentryzm”, „posthuma- nizm”) i wiele innych („kapitalo- cen” i „chthulucen”); naukowa na- zwa człowieka zawsze małymi lite- rami („homo sapiens”), co sygnali- zuje ignorancj˛e biologiczn ˛a na po- ziomie gimnazjalnym1; cytowane
´zródła od Sasa do Lasa: ksi ˛a˙zki z ró˙znych dziedzin, czasopisma na- ukowe z wysokim Impact Factor obok pogadanek TED i tekstów z prasy codziennej. Zwykle takie symptomy w tekstach pretenduj ˛a- cych do kategorii naukowych wy- starcz ˛a, ˙zebym zaj ˛ał si˛e czym´s in- nym.
Na szcz˛e´scie, ciekawo´s´c zwy- ci˛e˙zyła, bo dalsza lektura okazała si˛e niezwykle interesuj ˛aca, niepo- rozumienia semantyczne mo˙zliwe do pokonania, a estetyka j˛ezyka
1Łaci´nska nazwa gatunku biologicznego składa si˛e z dwóch słów, pierwsze oznacza rodzaj, drugie precyzuje gatunek; rodzaj zawsze piszemy wielk ˛a liter ˛a, oba słowa pi- sane s ˛a kursyw ˛a. Wszystko jedno, czy Homo sapiens, czy np. Pediculus humanus.
Z do´swiadczenia wiem, ˙ze nazwa gatunku Homo sapiens wydrukowana mał ˛a liter ˛a najcz˛e´sciej jest skutkiem uporu korektorów, którzy zawsze wiedz ˛a lepiej i maj ˛a ostat- nie słowo. Owszem, w innej ni˙z przyrodnicza narracji czasem si˛e u˙zywa łaci´nskich wyra˙ze´n aby, na przykład, porównywa´c postawy osób ludzkich: homo faber vs. homo ludens, albo homo sapiens vs. homo narrans, bior ˛ac dosłownie znaczenie łaci´nskich imiesłowów przymiotnikowych czynnych, dodanych do rzeczownika homo. Ale ga- tunek ssaka, zwany po polsku człowiekiem, w taksonomii nosi nazw˛e Homo sapiens, i nale˙zy do tego samego biologicznego rodzaju Homo co gatunki H. neanderthalensis, H. habilisi H. erectus (zatem: jest z nimi najbli˙zej spokrewniony ewolucyjnie). Zna-
czenie łaci´nskich rzeczowników, imiesłowów czy przymiotników jest tu nieistotne.
Z agadnienia Filo zoficzne w Nauce ,nr 65 (2018), ss .197 – 212
CC-BY-NC-ND4.0nie taka wa˙zna. Mój odruch nie- ch˛eci egzemplifikował wyra´znie to, o co wła´snie chodzi w tej ksi ˛a˙zce:
gro´zne skutki braku porozumienia w obszarach działalno´sci poznaw- czej człowieka, z fatalnymi konse- kwencjami dla praktyki. J.P. Snow ju˙z w 1959 r, pisał o podziale nauk na „dwie kultury”, zwraca- j ˛ac uwag˛e na ich nieproporcjonalny wpływ na opini˛e publiczn ˛a. Ale tu nie chodzi o zainicjowane przez Snowa i trwaj ˛ace do dzi´s wzajemne idiosynkrazje, podszyte obustron- nymi kompleksami, tylko o dwie – niech ju˙z b˛edzie – narracje: hu-
manistyki i nauk. . . no wła´snie, ja- kich? W j˛ezyku polskim szczegól- nie trudno jednym słowem nazwa´c to, co po angielsku i po francu- sku nazywa si˛e science, a po nie- miecku Naturwissenschaften2. Na- uki przyrodnicze? W potocznej pol- szczy´znie taka nazwa kojarzy si˛e z naukami o ˙zyciu (czy astronom to przyrodnik?). Nauki ´scisłe? Do tych w j˛ezyku polskim odruchowo zaliczymy matematyk˛e, która na- uk ˛a w znaczeniu science nie jest, a np. geologii ju˙z nie. Nauki eks- perymentalne? Empiryczne? Takie okre´slenia równie˙z zaw˛e˙zaj ˛a zakres znaczeniowy desygnatu. A chodzi
o ten obszar nauki, która zajmuje si˛e przyrod ˛a w szerokim sensie, posługuj ˛ac si˛e swoist ˛a metodolo- gi ˛a i pragmatyk ˛a. Autorka oma- wianej ksi ˛a˙zki równie˙z ma kłopot z nazwaniem tej domeny po pol- sku, stosuje ró˙zne zło˙zone okre´sle- nia („nauki laboratoryjne”, „przy- rodoznawstwo empiryczne”, „natu- ralistyczna narracja przyrodoznaw- ców”). Aby unikn ˛a´c nieporozumie´n i nadmiaru słów, w dalszym tek-
´scie b˛ed˛e u˙zywał skrótów: nauka sensu science (s.s.) i nauka sensu humanities(s.h.). Jako przedstawi- ciel nauki s.s., dotkni˛ety wtórnym analfabetyzmem i pierwotn ˛a igno- rancj ˛a w zakresie humanistyki, czy- taj ˛ac wst˛ep do Epoki człowieka uległem złudzeniu, ˙ze rozumiem tekst z domeny nauk s.h., ziry- towała mnie nieprecyzyjna termi- nologia i na tej podstawie doko- nałem os ˛adu warto´sciuj ˛acego. Do- piero dłu˙zsza lektura (wymagaj ˛aca sporego wysiłku), przekonała mnie,
˙ze nie miałem racji, oraz ˙ze, za- pewne, nadal czego´s nie rozumiem.
Z drugiej strony, Autorka wło˙zyła ogrom pracy, aby pokona´c barier˛e mi˛edzy narracjami nauk s.s. i s.h., ze skutkiem imponuj ˛acym, ale te˙z niedoskonałym.
2Formalny podział dziedzin i dyscyplin naukowych, tworzony dla celów administra- cyjnych, nie ma tutaj zastosowania.
W kolejnych dziewi˛eciu roz- działach Ewa Bi´nczyk opisuje per- manentn ˛a niemo˙zno´s´c porozumie- nia pomi˛edzy naukami przyrodni- czymi a refleksj ˛a humanistyczn ˛a, i jeszcze gł˛ebsz ˛a przepa´s´c dziel ˛ac ˛a nauki (obojga kultur) od mo˙zliwo-
´sci ich zrozumienia przez wi˛ek- szo´s´c z siedmiu i pół miliarda oby- wateli naszej planety, co b˛edzie miało fatalne skutki dla przyszło´sci cywilizacji. Rozdział 1 („Zmiana klimatu – ignorowane wyzwanie”) definiuje problem zmian parame- trów funkcjonowania biosfery (sku- piaj ˛ac si˛e na zmianach klimatu), od razu konfrontuj ˛ac wyniki na- uki (s.s.) z reakcjami polityków i powszechn ˛a ignorancj ˛a. W roz- dziale 2 („Epoka marazmu”) pi- sze o podejmowanych działaniach w kierunku zapobie˙zenia katastro- fie cywilizacyjnej, zderzaj ˛acych si˛e ze ´swiadomymi i skutecznymi pró- bami zaprzeczenia wynikom bada´n naukowych (s.s.) i ewidentnej bez- radno´sci nauki (s.s.) wobec tego sabota˙zu, nazwanego tu „deniali- zmem”. W rozdziale 3 („Pocz ˛atek debaty na temat antropocenu”) Au- torka wraca do historii rozpoznania globalnych zmian w funkcjonowa- niu biosfery i zrozumienia ich an- tropogenicznego charakteru, czego
emblematem stała si˛e niedawno za- proponowana nowa jednostka stra- tygraficzna: antropocen.
Rozdziały 4 („Kształtowanie si˛e słownika epoki człowieka”) i 5 („Ró˙zne oblicza antropocenu”) po-
´swi˛econe s ˛a rozmaito´sci wypowie- dzi na temat systemu Ziemi, o ich wielkim wpływie na refleksje hu- manistyczne, polityk˛e i opini˛e pu- bliczn ˛a, ale o niewielkim zwi ˛azku z nauk ˛a (s.s.), ukazuj ˛ac przy tym immanentn ˛a niemo˙zno´s´c komuni- kacji pomi˛edzy nauk ˛a (s.s.) i cał ˛a reszt ˛a. Rozdział 6 („Deficyty reflek- sji ´srodowiskowej antropocenu”) ocenia sens i bezsens prób praktycz- nego działania, promuje wybrany przez Autork˛e system warto´sci, po- stuluj ˛ac działania w kierunku „eko- logizowania humanistyki” (w sen- sie: przybli˙zenia humanistom nauk s.s.) i „polityki natury” – przej´scia do praktycznego zarz ˛adzania syste- mem Ziemi. Realizacja obu tych po- stulatów natrafia na aktywny opór, polegaj ˛acy na deprecjonowaniu na- uki, do czego Autorka wraca w Roz- dziale 7 („Retoryka dezinforma- cji”). Dwa ostatnie rozdziały re- feruj ˛a mniej lub bardziej fanta- styczne projekty zarz ˛adzania bios- fer ˛a (Rozdział 8: „Plany awaryjne antropocenu”) i ich trze´zw ˛a kry-
tyk˛e (Rozdział 9: „Retoryczne pu- łapki technooptymizmu”). Podsu- mowanie („Zako´nczenie”) podkre-
´sla wyj ˛atkow ˛a no´sno´s´c hasła „an- tropocen” w publicznej debacie, z czego nie wynika jednak motywa- cja do działa´n praktycznych, tylko zrezygnowana oboj˛etno´s´c – tytu- łowy „marazm”.
Autork˛e niepokoi to, ˙ze re- alne zagro˙zenie cywilizacji, o któ- rym donosz ˛a nauki s.s., nie tylko nie powoduje energicznych dzia- ła´n w celu zapobie˙zenia katastro- fie, ale nie przebija si˛e do ´swia- domo´sci wi˛ekszo´sci mieszka´nców Ziemi, w tym tak˙ze do przed- stawicieli nauk innych ni˙z s.s.
Jest paradoksem, ˙ze zdefiniowa- nie nowej jednostki stratygraficznej znalazło ogromny odd´zwi˛ek me- dialny – i niewiele działa´n praktycz- nych. Próbuj ˛ac dociec, co stoi za
„marazmem” antropocenu, zagł˛e- bia si˛e w niesłychanie obfit ˛a twór- czo´s´c rozmaitych autorów z prze- ró˙znych dziedzin (pełne pomiesza- nie twórczo´sci medialnych publicy- stów, twórców z ró˙znych domen humanistyki i wypowiedzi przyrod- ników – zarówno ich prywatnych opinii, jak i profesjonalnych donie- sie´n naukowych s.s.). Gigantyczna praca, która wymagała przeczyta- nia tysi˛ecy stron tekstów, w wi˛ek- szo´sci zapewne bardzo trudnych
do przebrni˛ecia, i pracowita próba obiektywnego, chłodnym okiem, zbadania, co z tych tekstów wynika, budzi podziw, ale i frustracj˛e – bo to nie jest ksi ˛a˙zka z happy endem.
W obr˛ebie nauk s.s. wyod- r˛ebnienie nowej epoki geologicz- nej – antropocenu – nie ma wiel- kiego znaczenia. Jak ka˙zda inna jednostka stratygraficzna jest to termin ułatwiaj ˛acy komunikowanie si˛e w obr˛ebie nauk zajmuj ˛acych si˛e geologi ˛a i histori ˛a ˙zycia na Ziemi. Spory na temat ´scisłego zdefiniowania pocz ˛atku tej epoki (z dokładno´sci ˛a do daty kalendarzo- wej!) mog ˛a tylko budzi´c wesoło´s´c.
W naukach s.s. wa˙zne jest ustala- nie faktów, tworzenie i testowanie hipotez wyja´sniaj ˛acych ich zwi ˛azki przyczynowo-skutkowe, a termino- logia i klasyfikacja maj ˛a tylko zna- czenie pomocnicze. Nauki s.s. co najmniej pół wieku przed wymy-
´sleniem terminu antropocen dono- siły o zmianach w funkcjonowa- niu biosfery, ich rozmaitych przy- czynach, w tym działalno´sci czło- wieka. Wnioski z tych bada´n, wy- prowadzone na podstawie skrupu- latnie zbieranych i krytycznie uwia- rygodnianych danych oraz testowa- nia konkurencyjnych hipotez wyja-
´sniaj ˛acych, dzi´s osi ˛agn˛eły konsen- sus. Jeszcze 20 lat temu oszaco- wany bilans w˛egla w biosferze miał
do´s´c szeroki margines bł˛edu, dzi´s – domyka si˛e prawie dokładnie, dla- tego wniosek o udziale człowieka w obiegu w˛egla jest poza dyskusj ˛a.
Jeszcze do niedawna trwał spór do- tycz ˛acy wiarygodno´sci wszystkich danych u˙zytych w modelowaniu mechanizmów zmian klimatu, ale od 10 lat zweryfikowane dane nie budz ˛a ju˙z w ˛atpliwo´sci. To o´smiela do stawiania prognoz, które maj ˛a status nieprzetestowanych hipotez, ale ostrzegaj ˛a przed nadci ˛agaj ˛ac ˛a katastrof ˛a cywilizacji.
W skali czasowej historii bios- fery to epizod, krótkotrwała zmiana parametrów, któr ˛a za milion lat trudno b˛edzie dostrzec. ˙Zycie na Ziemi b˛edzie nadal trwało, bez wielu gatunków, które dzi´s tu s ˛a, z wieloma innymi, których ewolucja ju˙z trwa, chocia˙z nam trudno to zauwa˙zy´c. Przyrodnicy, którzy zaproponowali t˛e now ˛a jed- nostk˛e stratygraficzn ˛a, oprócz wła- snej medialnej sławy, osi ˛agn˛eli co´s znacznie wa˙zniejszego: kolejny bo- dziec do zainteresowania gatunku Homo sapiens jego własn ˛a przy- szło´sci ˛a, przede wszystkim, przy- szło´sci ˛a obecnej cywilizacji. To dla- tego termin „antropocen” zrobił oszałamiaj ˛ac ˛a karier˛e poza obsza- rem nauk s.s. Jak długo potrwa mo- bilizacja opinii publicznej tym ha- słem – zobaczymy. W epoce an-
tropocenu ju˙z wielokrotnie z ob- szaru nauk (s.s.) przenikały infor- macje, przekuwane na no´sne hasła:
„milcz ˛aca wiosna” (Rachel Carson, 1962), „bomba populacyjna” (P.R.
Ehrlich, 1968), „tragedia wspól- noty” (Tragedy of the commons, Garret Harding, 1968), „granice wzrostu” (Klub Rzymski, 1972), z których ˙zadne nie straciło aktual- no´sci, ale ju˙z nie pojawiaj ˛a si˛e w na- główkach gazet. Co ciekawe, akty- wistów ochrony ´srodowiska wci ˛a˙z jeszcze inspiruj ˛a wylansowane kie- dy´s pozanaukowe mitologie, w ro- dzaju New Age (lata 60.) czy „teo- rii Gai” (lata 80. XX w.).
Brak zrozumienia tego, co si˛e aktualnie dzieje na Ziemi i czym to grozi wynika z rozmaitych przy- czyn. Za jedn ˛a z najwa˙zniejszych Ewa Bi´nczyk wymienia brak poro- zumienia pomi˛edzy przedstawicie- lami owych „dwóch kultur” Snowa.
Nauki s.h. maj ˛a ogromn ˛a prze- wag˛e nad naukami s.s. w komu- nikowaniu nie tylko o wynikach bada´n s.s., ale przede wszystkim o ich znaczeniu – czyli o warto-
´sciach; humani´sci mog ˛a oddziały- wa´c na inne obszary wra˙zliwo´sci odbiorców, ni˙z mogłyby nawet pod- r˛ecznikowo spopularyzowane wy- niki nauk s.s. Ale przedtem sami musieliby zada´c sobie trud zrozu- mienia tego, o czym donosz ˛a na-
uki s.s. i podda´c t˛e wiedz˛e własnej krytycznej refleksji. Autorka prze- konuj ˛aco pokazuje, jak fatalnie na- uki s.h. wywi ˛azuj ˛a si˛e z tego za- dania, przytacza mnóstwo cytatów z tekstów pretenduj ˛acych do miana naukowych lub publicystycznych, z których wynika ignorancja auto- rów, zupełne oderwanie od realiów i snucie rozwa˙za´n pozbawionych jakiegokolwiek znaczenia (przynaj- mniej dla czytelnika przyzwyczajo- nego do tekstów naukowych s.s.).
Autorka krytykuje „posthumanizm”
i przytacza przykłady, które nie- przygotowanego czytelnika wpro- wadzaj ˛a w osłupienie: czy w ogóle takie teksty zasługuj ˛a na pole- mik˛e i krytyk˛e w naukowej (s.h.) ksi ˛a˙zce? Ewa Bi´nczyk wyra´znie si˛e tutaj opowiada po stronie nauk s.s., ale u˙zywaj ˛ac j˛ezyka bardzo trud- nego dla przyrodnika: „[. . . ] eko- modernistyczna narracja dobrego antropocenu i pogl ˛ady transhumani- stów [...]”.
Podstawow ˛a przyczyn ˛a trudno-
´sci komunikacyjnych jest oczywi-
´scie hermetyczno´s´c nauk s.s. i – czego sam do´swiadczyłem czyta- j ˛ac Epok˛e człowieka – nieprzyst˛ep- no´s´c retoryki nauk s.h. Decyzje po- lityczne, ekonomiczne, a tak˙ze in- dywidualne wybory codzienne po- winny si˛e opiera´c na znajomo´sci faktów i przede wszystkim – zna-
jomo´sci zwi ˛azków przyczynowych.
Ale dzi´s codzienne decyzje doty- cz ˛a spraw, których zrozumienie wy- maga znajomo´sci biologii, chemii i fizyki na poziomie, który nie jest dost˛epny wi˛ekszo´sci obywateli.
I nie mo˙ze by´c dost˛epny, bo „głowa za mała” (fizycy te˙z nie s ˛a biolo- gami, a biolodzy fizykami).
Oczywistym remedium wy- daje si˛e popularyzacja. W naukach s.s. godn ˛a zaufania popularyzacj˛e stanowi ˛a podr˛eczniki akademic- kie. Przekazanie odpowiednich tre-
´sci w łatwiejszych tekstach zawo- dzi. Na przykład, aby zrozumie´c mechanizm globalnego ocieplenia trzeba by pozna´c zasady biogeoche- mii, fizyki atmosfery, aktynometrii, termodynamiki, matematycznego modelowania, a˙zeby zaufa´c poda- wanym danym trzeba by jeszcze zna´c metody ich zdobywania i sta- tystycznego uwiarygodniania. ˙Zeby nie było w ˛atpliwo´sci: bynajmniej nie sugeruj˛e, ˙ze ja – biolog-ekolog – to wszystko wiem i rozumiem. Ale jako zawodowy przyrodnik mam zaufanie do nauki s.s. i potrafi˛e od- ró˙zni´c rzetelne ´zródła informacji od niepewnych (co jest umiej˛etno-
´sci ˛a niezb˛edn ˛a w naukach s.s., ze wszech miar godn ˛a upowszechnie- nia). Dlatego nie próbuj˛e pozna´c i zrozumie´c wszystkiego, co skło- niło specjalistów do sformułowania
uogólnionych wniosków – wierz˛e im. Ewa Bi´nczyk te˙z ufa opubli- kowanym wynikom bada´n nauko- wych s.s. i doskonale zdaje sobie spraw˛e ze znaczenia, jakie ma za- ufanie do nauk s.s. dla unikni˛ecia cywilizacyjnej katastrofy – dla- tego przecie˙z napisała t˛e ksi ˛a˙zk˛e.
Przeci˛etny obywatel zaatakowany bełkotem mediów (społeczno´scio- wych) jest bezradny i nie ma ˙zad- nych przesłanek dla odró˙znienia prawdy od fałszu, obiektywnych ustale´n nauki od argumentów doty- cz ˛acych hierarchii warto´sci. Min˛eła epoka o´swieceniowego zaufania do nauki, które polegało nie tylko na przekazywaniu naukowej wiedzy, ale przede wszystkim konstytu- owało wysoki autorytet nauki (s.s.), dzi˛eki czemu elementarny podr˛ecz- nik czy popularnonaukowy artykuł w encyklopedii mógł przekona´c do tego, co mówi nauka. Dzi´s ten au- torytet cze´znie. O nadej´sciu epoki
„postilluminizmu” szkoda marzy´c.
Wypowiedzi nauki (s.s.) s ˛a de- zawuowane nie tylko w przedmio- cie antropocenu, ale w ka˙zdym innym, wystarczy przypomnie´c ruch antyszczepionkowy, zwalcza- nie GMO, a nawet kwestionowa- nie paradygmatycznej dla nauk s.s.
teorii ewolucji. Zaufanie do nauki jest aktywnie i skutecznie podwa-
˙zane, w obronie utylitarnych war-
to´sci, przez grupy interesów (eko- nomicznych, politycznych), a tak˙ze grupy wyznawców rozmaitych ide- ologii i przes ˛adów, uznawanych przez znaczn ˛a cz˛e´s´c populacji za warto´sci autoteliczne. ´Swiadomy sabota˙z skierowany przeciw nauce s.s. Ewa Bi´nczyk nazywa „denia- lizmem”. Co ciekawe, po stronie denialistów wyst˛epuj ˛a niektórzy utytułowani naukowcy s.s., (ale ich
„eksperckie” wypowiedzi to nie pu- blikacje naukowe s.s., czego czytel- nicy spoza obszaru nauki s.s. nie rozpoznaj ˛a). W Epoce człowieka przytoczone s ˛a liczne przykłady ze
´swiata, ale i my mamy si˛e czym pochwali´c: pewien radiolog i presti-
˙zowe grono geologów kwestionu- j ˛acy ustalenia nauki na temat zmian klimatu, profesor medycyny zwal- czaj ˛aca szczepienia, uniwersytecki filozof otwarcie zaprzeczaj ˛acy teo- rii ewolucji – szkoda miejsca na szczegóły i wi˛ecej przykładów.
Epoka człowieka to z jednej strony obiektywne studium przy- czyn i skutków ograniczenia prze- pływu informacji na temat zmian w biosferze Ziemi, z drugiej – emo- cjonalna agitacja na rzecz zapo- bie˙zenia mo˙zliwym skutkom tych zmian – cywilizacyjnej katastro- fie. Proponowane remedium to za- prz˛egni˛ecie humanistów do pracy nad integracj ˛a wiedzy naukowej s.s.
z analiz ˛a systemów warto´sci, po to, by uzasadni´c działania mog ˛ace za- pobiec nieszcz˛e´sciu. Autorka przy- tacza wiele argumentów, które wy- ja´sniaj ˛a sens takich działa´n, ale – zachowuj ˛ac obiektywizm – jeszcze wi˛ecej informacji, które ka˙z ˛a w ˛at- pi´c w sukces. Podzielam przekona- nie Ewy Bi´nczyk, ˙ze warunki ˙zy- cia ludzi na Ziemi ulegaj ˛a tak gł˛e- bokim i gwałtownym zmianom, ˙ze wkrótce b˛edzie je mo˙zna uzna´c za kryzys cywilizacji. Podziwiam trud, z jakim zestawiła argumenty, ma- j ˛ace przekona´c czytelnika o zagro-
˙zeniu, konieczno´sci przeciwdziała- nia i roli humanistów. Ale sam dostrzegam jeszcze wi˛ecej niebez- piecze´nstw nie tylko w samych zmianach funkcjonowania biosfery, ale tak˙ze – w trudno´sci w zreali- zowaniu postulatów Ewy Bi´nczyk, a nawet – skuteczno´sci przekazania szerszej publiczno´sci tre´sci, które zawarte s ˛a w Epoce człowieka.
Po pierwsze, argumentacja w obronie nauk s.s., je˙zeli ma od- nie´s´c skutek, musi by´c przekonu- j ˛aca. Nawet Ewie Bi´nczyk nie za- wsze si˛e to udaje. Postulat upo- wszechnienia wiedzy, współpracy obu kultur w celu zapobie˙zenia cywilizacyjnej katastrofie wymaga przede wszystkim ustalenia, o jak ˛a
wiedz˛e tutaj chodzi. Wybór lektur, na podstawie których Autorka re- feruje problem antropocenu, za- w˛eził jej pole widzenia do geo- logii i zmian klimatu. Cytowany bardzo obficie australijski uczony (s.h.) Clive Hamilton wr˛ecz postu- luje, by wszyscy humani´sci zostali geofizykami. Nonsens. Cech ˛a an- tropocenu s ˛a ilo´sciowe zmiany pa- rametrów funkcjonowania ˙zycia na Ziemi, czyli ekosystemu bios- fery, spowodowane przez rozma- ite oddziaływania ludzkiej cywi- lizacji, geofizyka rejestruje objawy tych zaburze´n. Owszem, bezpo´sred- ni ˛a przyczyn ˛a zmian parametrów efektu cieplarnianego jest niewielki wzrost zawarto´sci dwutlenku w˛egla i metanu w atmosferze Ziemi, skut- kiem uwalniania tych gazów przez człowieka (u˙zycie paliw kopalnych, produkcja cementu, uprawy ry˙zu, hodowla prze˙zuwaczy itd.). Ale skład atmosfery w znacznie wi˛ek- szym stopniu zale˙zy od innych or- ganizmów: dzi˛eki istnieniu ˙zycia na Ziemi trwa zamkni˛ety obieg w˛e- gla, jego dwutlenek jest reduko- wany do zwi ˛azków organicznych przez ro´sliny, i uwalniany z powro- tem do atmosfery przez utleniaj ˛ace go wszystkie ˙zywe organizmy. Co roku ˙zywe organizmy pobieraj ˛a
i zwracaj ˛a z powrotem do atmos- fery około 200 mld ton w˛egla; spo- wodowane przez człowieka niedo- mykanie si˛e tego bilansu wynosi ok. 4 mld ton/rok (niespełna 5%) i spowodowane jest nie tylko spa- laniem paliw kopalnych, ale ró˙z- nymi oddziaływaniami człowieka na ˙zyw ˛a biosfer˛e. Zagro˙zenie cy- wilizacji wynika nie tylko z ocie- plenia klimatu, ale z wielu innych zmian wprowadzonych przez czło- wieka. Autorka o tym wie i w wielu miejscach napomyka o innych pro- blemach – jak redukcja ró˙znorodno-
´sci gatunkowej biosfery, zmiany za- si˛egów gatunków i in., brakuje jed- nak u´swiadomienia czytelnikowi,
˙ze chodzi o cechy jednego, zin- tegrowanego systemu, jakim jest
˙zywa biosfera Ziemi.
Popularyzacja nauki, zmierza- j ˛aca do u´swiadomienia istoty za- gro˙ze´n cywilizacji, powinna zatem w wi˛ekszej mierze dotyczy´c nauk biologicznych (nie chc˛e u˙zywa´c słowa „ekologia”, które w potocz- nej – i nie tylko potocznej – pol- szczy´znie utraciło pierwotne zna- czenie i stało si˛e jego karykatur ˛a).
To bardzo trudny temat. Paradyg- matem biologii (w tym funkcjonal- nej ekologii) jest teoria ewolucji, a ta napotyka na denializm szcze- gólnie intensywny, w dodatku –
wbrew pozorom – wcale nie ła- two j ˛a zrozumie´c. Skutkiem jest na- gminne mieszanie poj˛ecia systemu
˙zywej biosfery i indywidualnego organizmu ˙zywego, czego przykła- dem jest stworzona przez naukow- ców (s.s.!) niedorzeczna „hipoteza Gai”, o której w wielu miejscach jest mowa w tej ksi ˛a˙zce. Koncep- cja ta próbowała wyja´sni´c funkcjo- nowanie biosfery jako układu nie tylko silnie zintegrowanego, ale ob- darzonego celow ˛a samoregulacj ˛a.
Wylansowana przez J.E. Lovelocka (chemika-wynalazc˛e, nie biologa) i sk ˛adin ˛ad bardzo wybitn ˛a mikro- biolo˙zk˛e Lynn Margulis, hipoteza ta była fundamentalnie bł˛edna, ob- ci ˛a˙zona ideologiczn ˛a argumentacj ˛a, nigdy nie została zaakceptowana przez nauk˛e (s.s.). Zrobiła jednak medialn ˛a karier˛e, zwróciła uwag˛e na problem gro´znych dla cywiliza- cji zmian w biosferze, budz ˛ac emo- cje i inicjuj ˛ac po˙zyteczne działania, w tym równie˙z inspiruj ˛ac badaczy (s.s.) do bada´n biosfery jako zin- tegrowanego ekosystemu. Termin
„Gaja” wszedł do j˛ezyka potocz- nego, wi˛ec pó´zniejsze uogólnienia, naukowo (s.s.) poprawne, dla za- pewnienia medialnego sukcesu na- zywano w sposób nawi ˛azuj ˛acy do tej nazwy („słaba hipoteza Gai”
itp.). Utrudniło to tylko przekaz na-
ukowej wiedzy na temat funkcjono- wania systemu Ziemi. Termin „an- tropocen” robi podobn ˛a karier˛e me- dialn ˛a jak kiedy´s „Gaja” i trzeba uwa˙za´c, by do niego te˙z nie przy- lgn˛eła jaka´s pseudonaukowa mito- logia.
Ewa Bi´nczyk przedstawia wiele argumentów wspieraj ˛acych zaufanie do nauk s.s. Ale niektóre z tych argumentów (mo˙ze to pro- blem retoryczny) mog ˛a czytelnika zbi´c z tropu, a ułatwi´c działanie de- nialistom. Jako jedno z głównych kryteriów wiarygodno´sci wymie- niane s ˛a anonimowe recenzje przed publikacj ˛a (i tylko jedno zdanie o tym, ˙ze kryterium stanowi rów- nie˙z krytyczna dyskusja w czasopi- smach naukowych s.s. i na konfe- rencjach). Ale obawiam si˛e, ˙ze kto sam nie przeszedł kilkadziesi ˛at czy kilkaset razy przez czy´sciec peer reviewing, mo˙ze nie zrozumie´c, co ma na my´sli Autorka (która oczy- wi´scie wie, o czym pisze). Samo słowo „recenzja” jest wieloznaczne.
Ten sam badacz pisze zupełnie co innego, je˙zeli ocenia dorobek kan- dydata do tytułu profesorskiego, kiedy recenzuje przeczytan ˛a wła-
´snie ksi ˛a˙zk˛e, i kiedy sprawdza tekst pretenduj ˛acy do opublikowa- nia w czasopi´smie naukowym. Peer reviewingw licz ˛acych si˛e czasopi-
smach nauk s.s. nie polega na arbi- tralnym opiniowaniu tekstu, tylko na skrupulatnej, ilo´sciowej kontroli jako´sci, z głównym kryterium, ja- kim jest metodologia bada´n obo- wi ˛azuj ˛aca w naukach s.s. (nie ma tu miejsca na szczegółowy opis tej procedury). Ta selekcja powoduje,
˙ze do druku przedostaje si˛e ułamek prac przygotowanych (kilka- kil- kana´scie procent). Ale na tym nie koniec, wa˙zne wyniki bada´n na- tychmiast zostan ˛a poddane wery- fikacji przez inne zespoły badaw- cze. Uogólnienie wyników z ja- kiego´s obszaru nauk s.s. mo˙zliwie jest wtedy, gdy przejd ˛a przez wie- lokrotne testy wykonywane przez ró˙znych badaczy, przy czym nie chodzi tu o ustalenie „wi˛ekszo´sci ˛a głosów” kto ma racj˛e. Przytaczaj ˛ac wypowiedzi ró˙znych autorów doty- cz ˛ace wyników nauk s.s. nie mo˙zna myli´c poj˛ecia „badacz” i „ekspert”
(ten drugi jest do wynaj˛ecia; mo˙ze działa´c uczciwie, ale ekspertyzy nie s ˛a publikowane w czasopismach na- ukowych s.s.).
Nauka to nie tylko, jak pi- sze Autorka omawiaj ˛ac pogl ˛ady Bruno Latoura, „praktyka laborato- ryjna, w której dysponujemy jedy- nie solidnymi, interaktywnymi do- pasowaniami naszych teorii do ma- teriałów i danych empirycznych po-
chodz ˛acych z odpowiednio wyka- librowanej aparatury”, ale te˙z wy- ci ˛aganie wniosków – a to ju˙z po- lityka. Ten fragment mo˙ze czytel- nika wprowadzi´c w bł ˛ad: „wyci ˛a- ganie wniosków”, czyli uogólnia- nie wyników bada´n (s.s.) i genero- wanie hipotez, mog ˛acych stanowi´c prognozy o praktycznym znacze- niu, równie˙z podlega rygorystycz- nym i maksymalnie zobiektywizo- wanym procedurom (poprawna me- todologicznie logika projektu ba- da´n jest wa˙zniejsza ni˙z kalibracja aparatury). W nauce s.s. ogromne znaczenie ma okre´slanie wiarygod- no´sci danych empirycznych i wyja-
´sniaj ˛acych hipotez, przez ilo´sciowe oceny prawdopodobie´nstwa bł˛edu i przedziału ufno´sci; dziedzina bar- dzo trudna do referowania w popu- larnonaukowych tekstach; paradok- salnie, próba ich wyja´snienia mo˙ze u czytelnika wywoła´c wra˙zenie, ˙ze w nauce nie ma nic pewnego, wi˛ec nie mo˙zna jej ufa´c.
Latour pisz ˛ac o „wnioskach”
z bada´n naukowych ma zapewne na my´sli „wnioski praktyczne”, czyli odniesienie obiektywnych ustale´n i hipotez nauki do wyboru warto´sci (bo na tym polega ka˙zde zastoso- wanie wyników bada´n naukowych).
I to, oczywi´scie, mo˙ze by´c „poli- tyka”. A naprawd˛e – domena aksjo- logii. Prawdziw ˛a plag ˛a (która nieje- den raz ju˙z generowała kryzysy na-
szej cywilizacji) jest mieszanie na- uki (s.s.) z dyskursem dotycz ˛acym wyboru warto´sci. Zachowanie dys- cypliny w odró˙znieniu tych dwóch domen utrudnia fakt, ˙ze przedsta- wiciele nauk (s.s.), jak wszyscy lu- dzie, na codzie´n dokonuj ˛a wybo- rów warto´sci i wypowiadaj ˛a si˛e na ten temat. Ale aksjologia, i szerzej – etyka – nale˙z ˛a do domeny nauk s.h., a nie s.s.. Nauki s.s. mog ˛a co najwy˙zej prognozowa´c (z wysokim, ale ograniczonym prawdopodobie´n- stwem) jakie skutki mog ˛a mie´c ta- kie czy inne decyzje, podyktowane wybranym systemem warto´sci.
Skuteczno´sci perswazji, za- adresowanej do czytelników Epoki człowieka, zagra˙zaj ˛a równie˙z niepo- rozumienia terminologiczne. Owe trudno´sci leksykalne i poj˛eciowe mog ˛a spowodowa´c, i˙z czytelnicy, którzy – w odró˙znieniu od Autorki – sami nie pochłon˛eli ogromnej lite-
ratury z obu kultur, ´zle zrozumiej ˛a jej my´sl. W Epoce człowieka ter- min „granice planetarne” (zapewne kalka z angielskiego „planetary bo- undaries”) pojawia si˛e w kontek-
´scie rezultatów bada´n o systemie Ziemi, co wymaga ostro˙zno´sci. Ba- daniem ekosystemu biosfery zaj- muje biogeochemia, nauka s.s., któ- rej wyniki maj ˛a bardzo wysok ˛a wia- rygodno´s´c, gwarantuj ˛ac ˛a równie˙z (w ograniczonym zakresie) wyso- kie prawdopodobie´nstwo genero-
wanych na ich podstawie prognoz.
Natomiast planetary boundaries to poj˛ecie pochodz ˛ace z próby osza- cowania zagro˙zenia ludzkiej cywi- lizacji i ustalenia warunków pod- trzymania jej długotrwałego roz- woju, z do´s´c arbitralnie wyznaczo- nymi warto´sciami parametrów, któ- rych przekroczenie miałoby mie´c dramatyczne skutki (to s ˛a wła´snie owe „granice planetarne”). Auto- rzy tej koncepcji s ˛a bardzo skrupu- latni w referowaniu swoich hipotez, jasno stawiaj ˛a spraw˛e, ˙ze chodzi o bardzo grube oszacowania i do- mysły, dlatego owych dywagacji nie nale˙zy myli´c z wynikami bada´n s.s. Propagandowe znaczenie hipo- tez zwi ˛azanych z poj˛eciem plane- tary boundariesprzyczyniło si˛e do spopularyzowania tej nieco egzalto- wanej terminologii, a jej dosłowne przetłumaczenie na j˛ezyk polski przynosi skutki tyle˙z zabawne, co irytuj ˛ace.
Ewa Bi´nczyk ci ˛agle pisze o „systemach planetarnych”, ma- j ˛ac na my´sli funkcje jednej konkret- nej biosfery, na powierzchni jed- nej konkretnej planety, st ˛ad enun- cjacje takie, jak „człowiek zakłóca systemy planetarne, jest to po pro- stu faktem”, co – brane dosłownie oznaczałoby, ˙ze człowiek zmienia trajektorie planet w Układzie Sło- necznym; przetłumaczone na nor-
malny j˛ezyk (człowiek zmienia pa- rametry procesów przebiegaj ˛acych w biosferze Ziemi) jest oczywi´scie prawdziwe. W zwrocie „[. . . ] mo˙z- liwo´s´c wytr ˛acenia systemów plane- tarnych ze stabilnej równowagi ho- locenu” zapewne chodzi o zmiany parametrów funkcjonalnych bios- fery (jednej planety, a nie systemów planetarnych), bardziej intensywne ni˙z w całym okresie holocenu (co wi˛ecej, brak szybkich zmian nie
´swiadczy o „stabilno´sci”, w odnie- sieniu do układów ˙zywych poj˛ecie to implikuje regulacj˛e parametrów systemu na zadanym poziomie, co w przypadku biosfery sensu nie ma).
Drugi problem, który nasuwa si˛e przy lekturze Epoki człowieka jest powa˙zniejszy, dotyczy samego rozpoznania sytuacji w antropoce- nie – tego co si˛e dzieje w syste- mie Ziemi, w konfrontacji ze spo- rem o warto´sci. Dla kogo´s, kto do- strzega zagro˙zenie cywilizacji pa- trz ˛ac z perspektywy Europy czy USA, oczywistym remedium wy- daje si˛e ograniczenie rozwydrzonej konsumpcji „pierwszego ´swiata”, st ˛ad adresowane do obywateli tej cz˛e´sci populacji gatunku H. sapiens teksty takie, jak cytowane przez Ew˛e Bi´nczyk (i ten przez ni ˛a napi- sany). Ale to nie takie proste. Wi˛ek- szo´s´c obywateli Ziemi, nic nie wie-
dz ˛ac o antropocenie, dba o własne sprawy. Chodzi nie tylko o poli- tyków i globalny biznes, czy ˙z ˛ad- nych luksusów mieszka´nców kra- jów zamo˙znych (co sugeruje Au- torka, pisz ˛ac, ˙ze antropocen spo- wodowali bogaci biali, najbardziej zmieniaj ˛ac ´srodowisko, a nie ubo- dzy III ´swiata, którzy teraz cier- pi ˛a). Obywatele krajów III ´swiata d ˛a˙z ˛a przecie˙z do elementarnej po- prawy bytu. Stopa ˙zyciowa w kra- jach najludniejszych, dot ˛ad stosun- kowo mało przyczyniaj ˛acych si˛e do zmian globalnych (Chiny, Indie i inne kraje Azji i Afryki) wła´snie ro´snie. Do niedawna znaczna frak- cja populacji H. sapiens przetwa- rzała zewn˛etrzne ´zródła energii (po- karm, opał) z moc ˛a niewiele wi˛ek- sz ˛a od tempa metabolizmu organi- zmu człowieka, rz˛edu 1 kW/osob˛e (w krajach OECD strumie´n ener- gii zu˙zywanej przez jednego miesz- ka´nca mo˙ze by´c o rz ˛ad wielko´sci wi˛ekszy). Wystarczy, ˙ze trzem mi- liardom ludzi jako´s´c ˙zycia nieco si˛e poprawi, zu˙zycie energii wzro´snie tylko dwukrotnie (powiedzmy do 2 kW/osob˛e), aby całkowita ilo´s´c uwalnianego do atmosfery dwu- tlenku w˛egla wzrosła o połow˛e, pro- porcjonalnie przyspieszaj ˛ac tempo zmian globalnych. A przecie˙z ludzi
nadal przybywa, ostro˙zne prognozy demograficzne mówi ˛a o spowolnie- niu tempa przyrostu (do niedawna – wykładniczego), ale nie o sta-
bilizacji liczby ludno´sci. Ka˙zdy nowy człowiek, to zwi˛ekszenie stru- mienia zu˙zytej energii o kolejne 1–3 kW. Mieszka´ncy krajów roz- wijaj ˛acych nie maj ˛a czego ograni- cza´c. W systemie warto´sci akcep- towanym przez wi˛ekszo´s´c miesz- ka´nców Ziemi konieczno´s´c podnie- sienia poziomu ˙zycia najubo˙zszych obywateli ´swiata jest czym´s oczy- wistym. Ale prawa termodynamiki bezlito´snie przewiduj ˛a, ˙ze to jesz- cze przyspieszy zmiany globalne, które niepr˛edko (je˙zeli w ogóle) da si˛e zahamowa´c. Pilniejsze od prób zapobiegania dalszym zmia- nom w biosferze byłoby wi˛ec zapla- nowanie działa´n łagodz ˛acych ich skutki. Ewa Bi´nczyk do´s´c zdaw- kowo pisze o tym w rozdziale 3., w kontek´scie rozwa˙za´n nad sen- sem poj˛ecia antropocen, a chodzi tu przecie˙z o problem fundamentalny.
Ch˛etnie bym si˛e dowiedział, co na ten temat s ˛adz ˛a humani´sci.
Trzecia ogólna refleksja, która si˛e nasuwa przy lekturze Epoki człowieka, dotyczy pilnej potrzeby intensyfikacji bada´n podstawowych na temat gatunku H. sapiens, w ´sci-
słej współpracy nauk s.s. i s.h.
Popularyzacja osi ˛agni˛e´c nauk s.s.
i analiza ich retoryki przez nauki s.h. nie wystarcz ˛a: na umysły 7,5 mld ludzi na Ziemi przede wszyst- kim działaj ˛a emocje, a nie tylko argumenty racjonalne; sporo ju˙z o tym wiedz ˛a badacze procesów de- cyzyjnych w ekonomii, praktyczn ˛a wiedz˛e maj ˛a firmy zajmuj ˛ace si˛e promocj ˛a polityków. Zycie spo-˙ łeczne warunkowane jest oddzia- ływaniami kulturowymi (domena nauk s.h.), ale tak˙ze biologicznymi atawizmami (domena nauk s.s.), które równie˙z miały wpływ na roz- wój kultury. Tu otwiera si˛e za- danie dla neurobiologii, biologii ewolucyjnej, biologicznej antropo- logii itd., ale równie˙z dziedzin ta- kich jak psychologia i socjologia, które tradycyjnie zaliczane s ˛a do nauk humanistycznych, chocia˙z ich znaczne obszary nale˙z ˛a do nauk s.s.
W jaki sposób uodporni´c nasze pa- leolityczne mózgi na subwersyjne manipulacje, które – jak uczy hi- storia dawna i współczesna – zmie- niaj ˛a ustroje, powoduj ˛a wojny, ruj- nuj ˛a cywilizacje? Badania trwaj ˛a, ale wci ˛a˙z za mało wiemy o naszych emocjonalnych motywach interpre- tacji ´swiata, a to, co ju˙z wiemy, do optymizmu nie skłania. My wszy- scy – tak˙ze Autorka Epoki czło-
wiekai pisz ˛acy te słowa – w swo- jej retoryce te˙z odwołujemy si˛e do emocji.
Ale mo˙ze tak trzeba? Skoro po- pularyzacja nauki zawodzi, to mo˙ze lepiej si˛ega´c do innych sposobów przekonywania? Ka˙zdy, kto zasta- nawia si˛e, jak 7,5 mld naukowych ignorantów przekona´c do działa´n wymagaj ˛acych wysiłku i wyrze- cze´n, w imi˛e wspólnego dobra (i to nie na dzi´s, tylko na przyszło´s´c), musi wzi ˛a´c pod uwag˛e odwołanie si˛e do irracjonalnych, działaj ˛acych emocjonalnie mitów i wierze´n, na przykład religijnych. Wła´snie takie remedium na zagro˙zenie cywiliza- cji desperacko zaproponował jeden z autorów cytowanych przez Ew˛e Bi´nczyk, miałoby ono polega´c na posługiwaniu si˛e „sekularn ˛a, wielo- wymiarow ˛a ontologicznie metafor ˛a Gai”, do czego naukowcy (s.s.) si˛e ju˙z nie przydadz ˛a. To bardzo ryzy- kowny pomysł. Kiedy dyskurs spro- wadzi si˛e do samej retoryki, de- niali´sci antropocenu mog ˛a si˛e oka- za´c lepszymi mitotwórcami. ´Swiad- czy o tym skuteczno´s´c manipulowa- nia pod´swiadomymi decyzjami mi- lionów ludzi przez ekspertów, wy- korzystuj ˛acych w tym celu sie´c In- ternetu, zwłaszcza media społecz- no´sciowe. Najwyra´zniej, praktyka wyprzedza tu osi ˛agni˛ecia nauk aka-
demickich. Nie jest wi˛ec przypad- kiem, ˙ze termin „retoryka” poja- wia si˛e w tytule i całym tek´scie Epoki człowieka, ale otwarta pozo- staje kwestia, w jaki sposób to, co ju˙z wiemy, wykorzysta´c do zapo- bie˙zenia globalnej katastrofie. Czy- telnik musi sobie zada´c pytanie, czy w ogóle mo˙zna.
Epoka człowiekaEwy Bi´nczyk to wa˙zna ksi ˛a˙zka, bodaj pierw- sza w j˛ezyku polskim próba po- kazania kryzysu cywilizacji, powo- dowanego zmianami funkcjonowa- nia systemu biosfery, ł ˛acz ˛aca infor- macje o faktach z domeny nauk przyrodniczych i argumenty na te- mat ich aksjologicznego znacze- nia. Ksi ˛a˙zka jest trudna w od- biorze, mo˙ze dlatego, ˙ze nie ma pewno´sci, do kogo jest zaadre- sowana: do twórców – humani- stów, których agituje do zaj˛ecia si˛e naukami przyrodniczymi i działa- niami na rzecz ratowania cywili- zacji, czy szerszego ogółu czytel- ników, którym uprzyst˛epnia doro- bek nauk s.s.? Jest chyba reguł ˛a,
˙ze dzieła z zakresu nauk s.h. tra- fiaj ˛a do wielu czytelników nieb˛e- d ˛acych naukowcami, zach˛econych do lektury pozorn ˛a przyst˛epno´sci ˛a tej narracji; w tym przypadku na- trafi ˛a na kłopoty ze zrozumieniem w ˛atków z obu domen (s.s. i s.h),
st ˛ad obawa, ˙ze wa˙zne my´sli Au- torki mog ˛a umkn ˛a´c ich uwadze.
Na koniec, dla porz ˛adku, wy- mieni˛e drobne pomyłki i wybrane przykłady nieporozumie´n poj˛ecio- wych, które same w sobie s ˛a mało wa˙zne, jednak mog ˛a zniekształci´c przekaz i wyprowadzi´c czytelni- ków na manowce. Mo˙ze te uwagi przydadz ˛a si˛e w nast˛epnych wyda- niach tej ksi ˛a˙zki.
„Satelita”, wbrew pozorom, jest rzeczownikiem rodzaju m˛e- skiego (s. 43); freon (CFC) to chlo- rofluorocarbon, a nie chluoroflu- orocarbon (s. 42); człowiek nie
„wytwarza azotu” – chodzi o na- wozy azotowe (s. 87); nisza eko- logiczna (cytat na s. 135) – rozu- miana bł˛ednie jako siedlisko (cz˛e- sty bł ˛ad). Stratospheric aerosol in- jectionobja´sniano jako rozpylanie w stratosferze aerosoli absorbuj ˛a- cych promieniowanie – naprawd˛e chodzi o odbicie, a nie absorpcj˛e (s. 223). „Namna˙zanie w oceanach alg, które konsumowałyby nadmiar CO2[. . . ]” nie nale˙zy do metod „so- larnych”, bo nie ma nic wspólnego ze zwi˛ekszaniem albedo – pole- ga´c by miało na nawo˙zeniu oceanu zwi ˛azkami ˙zelaza, o czym Autorka szerzej pisze gdzie indziej.
Zdanie „[. . . ] widmo kata- strofy klimatycznej [. . . ] podwa˙za
ide˛e dalszego post˛epu, przeczy in- tuicjom ewolucjonistycznym doty- cz ˛acym procesu ci ˛agłego doskona- lenia form, a nawet linearnej kon- cepcji czasu. . . ” (s. 107) – dla prostego biologa zupełnie niezrozu- miałe, w ka˙zdym razie z biologicz- nym ewolucjonizmem nic wspól- nego to nie ma.
„Takie rzeki jak Kolorado, Rzeka ˙Zółta, Ganges i Nil nie docie- raj ˛a ju˙z do oceanów w porze suchej [. . . ]” (s. 110) – jaki´s nonsens, ob- ni˙zaj ˛acy wiarygodno´s´c nast˛epnego zdania, o faktycznym zagro˙zeniu zasobów wody pitnej dla Homo sa- piens. Zapewne jest to przekr˛econy
komunikat z drugiej (trzeciej?) r˛eki na temat stopniowego, kilkuprocen- towego spadku przepływu w sze- regu wielkich rzek (oryginalne pu- blikacje z lat 2009 i pó´zniej).
Pogl ˛ad „posthumanistów”, przytoczony na s. 164 „Je˙zeli bak- terie i grzyby dokonuj ˛a terraformo- wania oraz kompostowania na ta- kich samych zasadach jak ludzie, a kompost udomawia człowieka, to kryzys antropocenu wydaje si˛e naturaln ˛a konsekwencj ˛a procesów ewolucji” – to zdanie dla przyrod- nika niepoj˛ete.