• Nie Znaleziono Wyników

Myśl. 1892, nr 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Myśl. 1892, nr 2"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

Nr. 2. Kraków, 15 Stycznia 1892 r. Rok II.

Dwutygodnik literacko-społeczny i Dodatek ekonomiczno-przemysłowy.

KOLEJE GALICYJSKIE.

O statni zeszyt Ekonom isty zaw iera dokoń­

czenie ciekawej pracy br. Gostkowskiego p t . : R z e c z o k o l e j a c h g a l i c y j s k i c h . Z ob­

szernego tego elaboratu wyjm ujemy cie­

kaw sze dla ogółu czytelników uwagi, o d ­ pow iadające n a wiele ciekawych pytań. Ga­

licyjska sieć kolei wynosi tyle, ile droga z P ary ża do S ta m b u łu , t. j. 3000 km .; na przejechanie jej potrzebaby siedzieć w p o ­ ciągu trzy dni i tyleż nocy. Koleje nasze stykają się w 13 punktach z Niem cam i, Szląs- kiem, R um uniją, W ęgram i i Rosją. Jestto je d n a k wszysiko niew ystarczające. Galicyja co do gęstości kolei w zględnie do ludności, stoi po Dalmacyi na ost.atniem miejscn. W m o ­ narchii w ypada 75 km. na 100.000 m iesz­

kańców — w Galicyi tylko 44 — tak , że brakuje nam właściw ie do liczby przeciętnej 2046 km. drogi żelaznej. ’ Gdybyśmy jed n ak odliczyli różne w arunki lokalne, gdybyśmy naw et przyjęli za zasadę, że połow a analfa- Ł betów nie korzysta z kolei, to i tak brakłoby

nam jeszcze 1000 km. dróg żelaznych.

Koleje, jakie obecnie posiadam y, są zbu­

dow ane dla celów wojskowych i przyp ad k o ­ wo tylko m ogą m ieć znaczenie ekonom iczne.

Takich kolei, jakich potrzebujem y, tj. ko ­ lei ekonom icznych, rząd budow ać nie będzie, bo koleje istniejące w ystarczają m u n ajzu ­ pełniej. Sfery handlow e dla rozszerzenia sieci kolejow ej się nie przyczynią, bo potrzeby ich są rów nież zaspokojone. C i ę ż a r b u ­ d o w y n o w y c h k o l e i s p a d a p r z e t o n a k r a j , gdyż jego jest obow iązkiem pielę­

gnow ać przem ysł Łi dbać o stw orzenie m o­

żności do zarobkow ania.

P ielęgnow anie zarobku pow inno być głó­

w ną troską. Niech będzie zarobek, a gospo­

d arstw o rolne się podniesie, przem ysł się i handel się rozwinie.

„B ierność naszego społeczeństw a — mówi Szczepanow ski — je st nam acalnym dow o­

dem , że u nas brak zarobku. P odniesienie zarobku je s t u nas tem ważniejsze, że ta ­ kich, którzy po trzeb u ją większego zarobku, je s t u nas przeszło 6 milionów, a takich, którzy p o trafią żyć z z a ro b k u , zaledwie 6 tysięcy4'.

Skoro koleje, jakie m am y budow ać, m ają odpow iadać potrzebie kraju, trze b a m ieć na oku zasadę, że koleje takie zaspakajać p o ­ w inny przedew szystkiem p o t r z e b y m i e j ­ s c o w e , ż e w i ę c n i e m a j ą ż a d n e g o i n n e g o c e l u , j a k t y l k o l e p i e j z a ­ s t ą p i ć s z o s ę , b o s t o s u n k i k o m u n i - k a c y j n e s ą n a j w a ż n i e j s z y m c z y n ­ n i k i e m , o d k t ó r e g o z a w i s ł p r z y ­ s z ł y r o z w ó j n a s z y c h s i ł e k o n o m i ­ c z n y c h .

Konsekw encyą tej zasady jest, że ruch ko­

lei lokalnych pow inien być tak urządzonym , aby m ieszkańcy okolic, przez które kolej p ro ­ wadzi, zdążać mogli łatw o do tych pociągów kolei głównej, które dla nich są najw ygod­

niejsze, celem d o stan ia się w p orę do miejsc, które, ze w zględu n a targi, sądy, zaro b k o ­ w anie itp. najczęściej odw idzać m uszą.

W ięc nie podtrzym yw anie ru chu św iato­

wego je s t celem i zadaniem kolei lokalnych, ale pielęgnow anie ruchu m iejscowego, bo tylko pielęgnow anie takiego ruch u przyczy­

nić się m oże do rozw oju przem ysłu k rajo ­ wego.

Koleje lokalne są najlepszym środkiem do podniesienia poziom u sił narodow ych, gdyż nietylko, że ułatw iają kum unikacye, ale cza­

sam i ją um ożliwiają, m ianowicie tam , gdzie budow a szos natrafia na trudności. W takich razach m ogą być koleje żelazne taniej zbu­

dow ane, aniżeli szosy.

A gdy się zważy, że utrzym anie kolei m oże być czasem tańsze od utrzym ania szosy, p rz e ­ wóz zaś je st zawsze tańszym , niż na szosie, przyjdzie się do poznania całej doniosłości tanich kolei, zwłaszcza, gdy się pom ni, że szosa do starcza tylko drogi, kolej zaś daje do użytku nietylko drogę, ale także pojazd i siłę przew ozow ą.

Świetny przykład, że kolej żelazna może być tań szą niż szosa, dają nam W ęgry. K o­

lej A ra d -K ó resth al, m ająca 62 kilom etrów długości, kosztow ała, n a kilom etr swej d łu ­ gości 17 000 zł., podczas, gdy szosa, idąca w jej p o b liżu , je st p raw ie p ó łto ra razy droższą. K ilom etr szosy kosztuje bow iem 26.000 złr.

Szybka jazd a je st głównym pow odem , że koleje zwykle są d ro g ie; a poniew aż my drogich kmei nie potrzebujem y, więc n a ko­

lejach krajow ych w y p ad a j e c h a ć w o l n o , a o k o l i c z n o ś ć t a s p r a w i , ż e o t r z y ­ m a m y k o l e j e , k t ó r y c h p r z y c h o d y n i e b ę d ą o b c i ą ż o n e p r o c e n t a m i o d w i e l k i e g o k a p i t a ł u w k ł a d o w e g o .

N a pytanie, jak szybko jeździć należy na kolejach krajow ych, aby odpow iedzieć w a ­ runkom takich kolei — ro ztrząsa au to r gru n ­ tow nie i fachowo całą spraw ę, poczem daje odpow iedź, streszczającą się w następujących punktach.

1. Szyna nie potrzebuje n a m eter dłu go ­ ści ważyć więcej, jak 12V2 klg.

2. Maszyny p otrzebn e są o sile 40 koni.

3. Z tem wszystkiem szybkość najcięższego pociągu nie spadnie poniżej 16 kim. n a go­

dzinę.

B ardzo ciekaw ą je st kw estya — j a k k o ­ l e j k r a j o w a p o w i n n a b y ć b u d o w a ­ n ą i a d m i n i s t r o w a n ą , a ż e b y s i ę o p ł a c a ł a ? W tym kierunku otrzym ujem y następ u jącą odpow iedź:

„Koleje krajow e m uszą być tanio b u d o ­ w ane i urządzone, a adm inistracya ich, nie m oża kosztow ać wiele. Ztąd wynika, że m u ­ simy ograniczyć nasze w ym agania do m ożli­

wego m inim um.

K apitał zakładowy da się tylko wtedy zre­

dukować, jeżeli, koszta w ykupna gruntu, p o ­ trzebnego pod kolej, nie b ęd ą wielkie, co znów stać się m oże tylko wtedy, jeżeli k o ­ leje krajow e staw iać będziem y, ile m ożności n a szosach, a tam , gdzie szosy koniecznie opuścić w ypada, nabycie g run tu będzie tanie, lub grunt otrzym any bezpłatnie. R ozum ie się sam o przez się, że kolej krajow a będzie ko­

leją w ąskotorow ą.

Mając tę zasadę na oku, nie będziem y sta ­ wiać budynków w czystem polu, lecz u rzą­

dzać będziem y stacye kolejowe ile m ożności tam , gdzio blisko szosy, n a której kolej idzie, znajdujem y budynki już gotowe, jak np. za­

bu dow ania gospodarskie, zajazdy, poczty itp.

Na podw órze tych budynków w prow adzim y to r naszej kolei, a stacya będzie gotową.

Kolej krajow a nie odgraniczy swej własności od sąsiadów , bo odgraniczenie dużo kosztuje, chyba tylko w wyjątkowych razach to p o ­ czyni.

Go się tyczy adm inistracyi, to kolej k ra­

jo w a żadną m iarą nie m oże być adm inistro­

w aną w edług w zorów dzisiejszych naszych kolei lokalnych, gdyż te, lubo są taniej a d ­ m inistrow ane, aniżeli koleje zwykłe, zawsze jeszcze m ają urządzenie, które niepo trzebn ie po drożają adm inistracyę.

Będzie więc w skazanem użytkow ać ile m o­

żności pracę kobiet, k tó ra je s t ak u ratn ą i ta ­ nią. Kobiety są służbiste i zadow alają się m niejszą płacą, albowiem uw ażają czynności kolejowe, jak o uboczne źródło swego za­

robku. Naczelnikiem stacyi, a więc zarazem urzędnikiem ruchu i kasyerem będzie żona.

córka, siostra, lub gospodyni właściciela, a d ­ m inistratora, lub aren d arza budynku stacyj­

nego.

K ilom etr kolei krajow ej, kosztow ać będzie w raz z urządzeniem i tab o rem p rzew ozo ­ wym : okrągło, co najwyżej 10.000 zł.

Jeżeli k apitał ten m a być um orzonym w 20 latach, natenczas wynosi roczny wydatek 500 zł. na kilom etr kolei.

P o n ad to są jed n ak i inne wydatki. R oczne koszta kilom etra kolei p rzed staw iają się w sp o ­ sób n astępujący:

U m orzenie kapitału zakładow ego 500 zł., fundusż rezerw ow y 145 zł., zarząd centralny 143 zł., trakcya 251 zł., konserw acya 203 zł., rozm aite 58 zł., razem 1300 zł.

T y l e z ł o t y c h p r z y n o s i ć w i ę c p o ­ w i n i e n k a ż d y k i l o m e t r k o l e i k r a ­ j o w e j , c o r o k u , j e ż e l i k o l e j m a s i ę o p ł a c a ć .

P rzychody naszych kolei lokalnych w yno­

szą rocznie przeciętnie 2.308 zł. n a każdy

(2)

2 M Y Ś L . Nr. Ł

kilom etr kolei, są więc przeto p ó ł t o r a r a z y w i ę k s z e , niżby być potrzebow ały do opłacania się kolei, gdyby koleje te były ko­

lejam i krajow em i w tem znaczeniu, ja k to już opisano.

„Budujmyż więc koleje — pisze a u to r — a znikną utyskiw ania na naszą b ie d ę , n a rząd, który nam dosyć jałm użny nie wydziela i n a stosunki, które nam niby pracow ać nie dozw alają."

Nowy Prezjient kolei pistwosjcli.

Na innem m iejscu podnieśliśm y znacze­

nie nom inacyi d ra Bilińskiego ze stanow iska polityki ekonom icznej kraju. T utaj pragniem y skreślić w ogólnych zarysach „curriculum vi- tae“ głośnego ekonom isty, którego pow ołano n a tak w ybitne stanowisko.

Prof. Dr. L e o n B i l i ń s k i , urodził się dnia 15 czerw ca 1846 w Zaleszczykach pod D niestrem we w schodniej Galicyi, a u n iw er­

sytet ukończył we Lw ow ie i w m łodości swej już niezwykłemi zdolnościam i i pracow itością zw racał n a siebie uwagę profesorów . W dniu 31 grudnia roku 1867 uzyskał stopień d o ­ k to ra praw , a już w następnym ro k u h ab i­

litow ał się n a uniw ersytecie lwowskim , jako docent ekonom ii społecznej. W roku .1871 m ianow any profesorem nadzw yczajnym , zo­

stał w roku 1874 zwyczajnym profesorem ekonomii i nauki skarbow ości na tutejszej wszechnicy. Koledzy wybrali go w roku 1876 dziekanem fakultetu praw niczego, a w roku 1878 rek to rem uniw ersytetu. Z tego czasu pochodzą liczne jego dzieła z zakresu eko­

nom ii i sk arb o w o ści, w szczególności zaś z zakresu kolejnictw a.

P rócz znakom itych podręczników „Eko­

nom ii politycznej" (dotychczas dw a w ydania, drugie w dw óch tom ach) i „Nauki skarbo- w ości“, w ydał dr. Biliński liczne dzieła w ięk­

sze i m niejsze rozpraw y tak w języku po l­

skim, ja k i niemieckim, z których przy tacza­

my : „Die L uxussteuer ais C orrectiv der Ein- kom m en steu er“ (w Lipsku r. 1876), „Die E isenb ahn tarife“ (w W iedniu 1865)!, „Die Stellung des V erm ógens- u n d V erkehrssteuern im S teuersystem 11 (1876), „Die G em eindebe- steueru ng un d d ereń R efo rm en “ (rok 1878).

A kadem ia U m iejętności w Krakow ie m iano­

w ała go w ro k u 1876 swoim zwyczajnym czynnym cz ło n k iem ; prócz tego je st dr. B i­

liński honorow ym członkiem francuskiego T ow arzystw a „Societe p o u r 1’etude des que- stions d’ens ignem ent superieu r". C esarz n a ­ dał m u w roku 1887 krzyż kom andorski o r­

deru F ranciszka Józefa.

W pracach Sejm u naszego b ra ł żywy u- dział w roku 1878, jak o rekto r lwowskiego uniw ersytetu. W radzie miejskiej Lw ow a p ra ­ cow ał gorliwie w ciągu kadencyi od roku

1880 do 1883. Do rady państw a należy, jako poseł z kuryi miejskiej ze Stanisław ow a, od m arca roku 1893 W pracach p arlam entu za­

rów no w kadencyi poprzedniej, ja k i obecnej, b ra ł udział niezwykle czynny;' liczne jego referaty i mowy, naw iasem mówiąc, jed n e z n ajlep sz y ch , jak ie m ożna było usłyszeć w parlam encie, dotyczyły z reguły kwestyj fachowych, ekonom icznych.

Kiedy dr. Biliński pisał referat swój : „Die Eisenbahntarife* n a zjazd ekonom istów we W iedniu w roku 1875 — nie m ógł przypusz­

czać, że propagow any p rzezeń w nauce sy­

stem tak rychło zwycięży i że w przeciągu lat 16 pow stanie a v A ustryi olbrzym i k om ­ pleks kolei państw ow ych, którym kierow ać jem u przypadnie w udziale. Mowa, k tó rą p.

prezydent pow itał swoich podw ładnych w dy- rekcyi generalnej, zrobiła w kraju jak n ajle­

psze w rażenie, gdyż dr. Biliński znacząco w niej podkreślił, iż n adal zam ierza gorliwie pracow ać dla d o b ra ekonom icznego Galicyi.

CO I GDZIE KUPOWAĆ?

(R zecz o handlach krakowskich.') P oniew aż pism o nasze wychodzi w K ra­

kowie, przeto w pierw szym rzedzie w inniś­

my omówić ruch handlow o-przem ysłow y k ra ­ kowski , poczern pisać będziem y o handlu i przem yśle tych wszystkich m iast i okolic, w których pism o nasze m a najw ięcej czy­

telników. W iele, bardzo wiele względów zło­

żyło się n a to, że w powyższej kwestyi za­

bieram y głos. Chodzi nam przedew szystkiem 0 w skazanie kupującym rzetelnych źródeł, z których czerpać m ają to, co im do codzien­

nego użytku je st najniezbędniej potrzebne, 1 to, co ich wygodzie i u po do ban io m doga­

dza. Omówić pragniem y w pierw szym rz ę ­ dzie wszystkie owe produkty, które w m ie­

ście naszem m ają największy odbyt, i w ska­

zać firmy, posiadające to w ar wyborow y i w cenie um iarkow any. Sąd nasz w tej m ie­

rze oparty na dośw iadczeniu, będzie b e z ­ stronny. W ocenie zaś tow arów kierow ać się będziem y za sad ą:

„Precz z blagą!“

Gustowny wyrób — rzetelny m ateryał i ce­

na, ja k wyżej rzekliśm y : p rzystępna — oto punkt wyjścia dla niniejszego artykułu. S ą ­ dzimy, że nietylko kupcy i przem ysłow cy, dla których padn ie słowo zasłużonego uznania, radzi b ęd ą spraw ie przez nas poruszonej, ale i publiczność kupująca, w interesie k tó ­ rej artykuł niniejszy piszem y — szczerem uznaniem nam za to zapłaci.

Śledzimy pilnie ru ch han dlow o -przem y ­ słowy w k raju naszym i nadziw ić się nie- możemy tej bezczelnej bladze, podkopującej rzeteln ą wytwórczość k rajo w ą i byt uczciwie prow adzonych firm handlowych.

Że kraj nasz, a w szczególności miasto Kraków, p o siad a wiele handlów z tow aram i najprzedniejszych gatunków , tem u chyba nikt nie zaprzeczy, a przecież więcej zysków cią­

gną z nas w iedeńscy kram arze i w ykpigro- sze, niźli kupcy znani z uczciwości i w ytw or­

nego gustu zawodowego.

Nie mniej dziwi n as, że pism a krajow e nie po dn oszą silniejszego głosu w tak w aż­

nej spraw ie dla ostrzeżenia publiczności przed jaw nym rozbojem rzeczonych wykpigroszów.

Za granicą wszystkie niem al dzienniki za­

m ieszczają od czasu do czasu artykuły, om a­

w iające pojedyncze gałęzie handlu i p rz e ­ mysłu, a opisując to w ar z jego strony p r a ­ ktycznej i estetycznej, chronią kupujących od m arno w ania grosza i Wpływają n a p o w sze­

chny gust.

Gust kupujących

dzięki usu w aniu się znaw ców od krytyki tow arów je st u nas wielce niew yrobiony — a częstokroć p o p ro stu banalny. W szystkie wyroby tak zw ane „francuzkie" galanteryjne,

jak nie mniej wyroby dekoracyjne, tak zw ane

„chińskie" lichego rysunku i wykonania, d a ­ lej fuszerskie obuw ie z fabryk wiedeńskich, w ybrakow ane m aterye n a suknie, które w W ie­

dniu były w m odzie u kucharek i pokojówek,"' wyroby porcelanow e, w ykonane w niem iec­

kim obrzydliwym s ty lu , bez najm niejszej elegancyi, dalej m eble liche, z rzeźbam i p o - dobnem i do brzydkich rzeźb piernikarskich i t. p. przedm ioty, które w ogrom nych ilo­

ściach rok rocznie przechodzą w posiadanie kupujących, dow odzą zupełnego zaniku gu­

stu u kupującącej publiczności, k tóra idzie n a lep „kolorków “ i tak zwanej „taniości"

tow arów .

Gdybyż publiczność nasza raz chciała zro­

zumieć, że za lichy to w ar w stosunku do jego lichoty płaci zawsze co n a j m n i e j 50%

drożej, aniżeli za to w ar rzetelny, to z p e ­ w nością m niejby w ydaw ała pieniędzy, a przez to sam o m niejby było biedy i narzekania.

Bo proszę zw ażyć: Jeżeli np. za p arę trz e ­ wików wyrobu fuszerskiego, płacę 5 fi. i n o ­ szę takow e m iesiąc, to jaki p ro cent nadw yżki płacę wyzyskującem u handlarzow i, skoro u rzetelnego kupca zapłaciłem za p arę trzew i­

ków 7-50 do 8 fl. i noszę takow e pó ł ro k u ? Sm utny w niosek wypływa z powyższego przykładu : stosunek trw ałości to w aru fuszer­

skiego w stosunku do jego ceny i do ceny to w aru rzetelnego m a się w tym w ypadku jak 30 do 7*/, złr. Co się zaś tyczy gustu w w ykonaniu przedm iotu niby tańszego a owego niby droższego, to szkoda zapuszczać się w jakiekolw iek porów nanie.

To sam o dotyczy wszystkich innych w y­

robów i tow arów , obliczonych n a wyzyski­

wanie publiczności. N ieoględni tra c ą dużo pieniędzy i nigdy nic porządnego nie m ają.

A przecież nie m ożna pow iedzieć, iżby K ra­

ków po d w zględem handlow ym stał tak n i­

sko... Przeciw nie, tw ierdzim y stanow czo, że w Krakowie istnieją handle, zasortow ane n a j­

lepszymi p roduktam i wszelkich gałęzi i że tu.

bardziej niż w innych m iastach Galicyi, zw ra­

cają kupcy uwagę n a w ykw int i d obór to ­ w arów ; zw łaszcza, że m ają do czynienia z publicznością przejezd ną szczególnie z K ró­

lestwa, k tó ra sm ak estetyczny m a bardziej od publiczności miejscowej wyrobiony. T rzeb a tylko um ieć zdrow o patrzeć n a rzecz, a z p e ­ wnością unikniem y fatalnych skutków, jakie zazwyczaj sprow adza uprzedzenie do tak zw anych „tanich" produktów . Przejdźm y ko­

lejno wszystkie rzetelne firmy handlow e k ra ­ kowskie, rozpatrzm y ich tow ary, a z p e­

w nością sp ad ną nam z oczu łuski i... p o z b ę ­ dziemy się wszelkiego uprzedzenia.

Elegancya, dobroć i wybór towarów zajmie przedew szystkiem naszą uwagę, co się zaś tyczy cen przystępnych i u m iark o­

wanych, to każdy z handlów , o których p i­

sać będziem y daje p o d tym względem zu­

pełną rękojm ię.

Od jakich zatem produktów mam y zacząć ? W tym w ypadku nie chcemy się k rę p o ­ wać żadną chronologią — pierw szy lepszy handel, którego tow ary są nam dobrze zn a­

ne — da nam w ątek do szeregu uwag...

A zatem... R zućm y okiem na jed n ę z n a j­

starszych firm h a n d lo w y c h : A n d r z e j a S c h u l t z a.

Sto kilkanaście lat istnieje ta firm a w K ra­

kowie, ale nie owo długoletnie istnienie je s t jej zasługą, aie to, że przez przeciąg tego czasu stała n a wyżynie swego zadania, że

(3)

Nr. 2. Kraków, 15 Stycznia 1892 r. Rok II.

W y c h o d z i 1 i 15 k a ż d eg o m iesiąca.

Prenumerata wynosi w Krakowie:

r o c z n i e . . k w a r t a l n i e m i e s i e e z n i e

7 z ł r . £ 0 c e n t ó w 1 8 0

- 6 0

Za odnoszenie do dom u dopłaca się miesięcznie 5ct.

Numer pojedynczy kosztuje s © ct,

R ękopism ów drobnych nie zw raca się.

MISL

P ren u m erata na p ro w in cy i

i w całej M onarchii A u s t r o - W ę g i e r s k i e j w ynosi

rocznie 8 złr. — ct., kwart. 2 złr. — ct.

W N i e m c z e c h :

rocznie 1 © m., pół rocznie 8 m., kwartał. 4 m.

W e F r a n c y i :

rocznie 2 0 franków, kwartalnie 5 fran.

O głoszenia i rek lam y przyjm uje A dm inistraeya

„ M Y S L I “ po 10 et. za w iersz p etitem lub jego m iejsce za p ierw s/y raz, a po 5 et. za następne.

R e d a k c y a i A d m in is tr a e y a z n a jd u ją się w K r a k o w ie p r z y u lic y Z ie lo n e j L . 8, g d z ie te ż u p r a s z a się n a d s y ła ć w s z e lk ie p r z e k a z y i p is m a . — P r e n u m e r a tę p r z y jm u j ą ró w n ie ż n a m ie js c u w s z y s tk ie k s i ę g a r n i e ; w e L w o w ie k s i ę g a r n i e : S e y f a rth a i C z a jk o w s k ie g o o r a z A lte n b e rg a , a p o j e d y n c z a s p r z e d a ż w b iu rz e

L . P lo h n a . W P o z n a n iu : k s i ę g a r n i a J . L e itg e b ra .

TAJEMNICE ŻYCIA NARODOWEGO.

i i.

W poprzednim num erze „Myśli" p o ru ­ szyliśmy kwestyę w ażn ą, bo kwestyę bytu i życia narodów , m ając je d n a k na oku głó­

w nie społeczeństw o własne. Nie wątpimy, że wielu naszych rodaków m usiała niekiedy zajm ow ać m yśl: jakim sposobem się to dzieje, że pom im o tylu sm utnych i ciężkich w a ru n ­ ków, w śród których żyjemy, i pom im o zło­

w rogich pro roctw nieprzyjaciół, i niestety, często w łasnych w sp ó łb ra c i, nie b rak p rz e ­ cie. życiu tem u chwil jaśniejszych, a w ogóle nie braknie nigdy niezgłębionej nadziei ?

O dpow iedź n a powyższe zagadnienie je st także je d n ą z tajem nic życia narodow ego.

Ale tajem nice p o d o b n e pow inny być znane całem u społeczeństw u, pow inniśm y myśleć nad przyczynam i niezłom ności ch arak teru narodow ego, bo w przyczynach tych o d naj­

dziemy cnoty. N aturalnie, że w ytrw ałość ową widzimy tylko w całem paśm ie życia po k o ­ le ń , że ją pojm ujem y jako objaw, zn a­

m ionujący jed n o z pokoleń m o c n ie j, inne słabiej, ale zawsze jedn o litą ze względu na cel główny: ideę narodow ą.

Do tej cnoty ogólnej, brakuje nam cnót szczegółowych, to je st wytrwałości w p ra ­ cach poziom ych, w ytrw ałości w p racach je ­ d n o stek , a z drugiej strony podniosłości um ysłu u tych znow u jednostek, które p o ­ siadają żelazną wytrwałość, ale jedynie dla siebie. W edług nas w ytrw ałość podobna nad w łasnem dobrem , pow inna się ściśle łączyć z myślą o całym, narodzie. — Jeżeli robię cokolwiek i zyskuję d o b ra m ateryalne, to grom adzę je po to, ażeby w danej chwili m ieć środki do p o p arcia spraw y narodow ej.

To pow inno być hasłem , głębokiem p rzeko­

naniem , w iarą, gw iazdą, najwyższym ro zu ­ mem politycznym każdego obyw atela po l­

skiego. T ak być pow inno i gdzieindziej, ale n as tu przedew szystkiem zajm uje własny o r­

ganizm

W róćm y do przyczyn, które w sp ołeczeń­

stwie naszem wyrobiły nieocenioną dotych­

czas cnotę, jakeśm y nadm ienili, pow tarzającą się w każdem pokoleniu. D oktrynerow ie go­

tow i zbyć podobne zagadnienie łatw ą od p o ­ w iedzią : że innymi być nie możemy, bo tak n as wychow ała w iara ojców naszych. Na po zór to praw d a, i p ra w d a cała; w istocie, to je d n a setna praw dy.

W alną, głów ną, jedyną przyczyną obja­

wów ciągłości idei narodow ej, to nasze wy­

chow anie polityczne. W ychow anie to odbie­

rali nasi praojcow ie, ojcowie i najm łodsze pokolenie z r. 1863 w życiu publicznem , na placu b o ju , w przygotow aniach do wojny, odbierali je n a śniegach Sybiru, na stokach

cytadeli, w w ięzieniach, w pośw ięceniach, zrzeczeniach wszelkiego rodzaju. To nie szkoła w ciasnem znaczeniu m urów szkolnych, to nie system obmyślony przez filozofów i p e­

dagogów, to system wspanialszy, to z ko ­ nieczności podyktow any przez cały naród, system każdego społeczeństw a, które żyć chce i żyć musi.

Nikczemnicy' i sybaryci nazwali to sza­

leństwem . Nie wymyślili nic now ego, bo p o ­ wtórzyli tylko odm ienne słow a despoty pó ł­

nocnego. Rzeczywiści politycy i dyplom aci rzekli w d u c h u : P atrzcie, naró d ten jed n ak nie stracił zmysłu politycznego. Ale mieliż wam to pow iedzieć głośno ? W istocie, n a ­ ród daje dow ody najwyższego rozum u poli­

tycznego, gdy się o życie godne n aro d u d o ­ pom ina. T uzinkow i politycy m yśleli, że u p o ­ m inać się o to m ożna w przedpokojach car­

skich. Bawili się, zam iast pracować, bo nie w iedzieli, że każdy polityk o tyle tylko m a znaczenie, o ile go jjopiera siła jedynego pod słońcem system u w spraw ach m iędzy­

narodow ych.

K rw aw a szkoła naro d o w a życia publi­

cznego m a te zalety, że w niej nie uczy się n aró d rzeczy mniej p o trze b n y ch , nie uczy się tego, jakim sposobem m a być lepiej nie­

przyjaciołom , ale jakim sposobem m a być lepiej jem u sam em u. Może kto pow ie : ego­

i z m? Ale bez takiego egoizmu nie m a d o ­ b ra ludzkości. T o taki sam egoizm w sto ­ sunku do lu d z k o śc i, jakim je st egoizm p a- tryoty w stosunku do całego narod u.

Któż nie przyzna, żeśmy się powinni uczyć rzeczy i cnót jedynie n ajp o trzeb n iej­

szych ? Uczymy się ich w takich latach b ło ­ gosławionych dla przyszłości, ja k rok 1794, 1813, 1831 i 1863.

Gzy jed n ak system, dyktowany sercem n aro d u je st bez za rzu tu ? O dpow iadam y śmiało, że niem a w nim żadnej wady, tylko w ykonanie bywa spaczone. Nie ogół błądzi, ale je d n o s tk i, nie uczniow ie, ale nauczyciele często bez energii i w iary w to, co robią.

Gzy kiedykolwiek dośw iadczenie zebrane w owych prelekcyach czynów narodow ych, staje się w łasnością n a ro d u , przechodzi w krew i umysły? Dotychczas nie, bo w ą t­

pliwego charakteru i miałkiego rozum u ro ­ dacy biorą się do krytyki bez miłości naro du . Nie szukają środków realnych zbaw ienia, ale zadaw alniają swoje ambieye i znamię chełpliwości, że przecież coś rozum nego wiel­

ce powiedzieli. R o zum neg o? T ak m niem ają.

Zaczynają być wielkimi p o lityk am i, gdy n a ­ ród już nie p o trzeb uje polityków ; są ja s n o ­ widzącymi kug larzam i, gdy się już groby zam kną nad uczciwemi sercam i — nie um ieją tylko być praw dziw ym i obyw atelam i w nie­

doli narodu. Nie wyjdzie z ich ust słowo : pracujm y dziś na w skrzeszenie z lepszym skutkiem system u narodow ego.

Do lepszych skutków bow iem trzeb a ciężkiej, rozum nej i jedynie w duchu n a ro ­ dow ym pracy; potrzeba zrzec się próżności, potrzeba być cichym a ożywionym nadzieją;

potrzeba wyrzec się w danym razie stan o ­ wiska pozornie n a ro d o w e g o ; potrzeb a n a - dew szystko sam em u być karnym , gdy się do karności nawołuje.

Mówią jednak, że wiele środków istnieje i że wiele głów, tyle środków do celu n a ­ rodow ego bytu, ale to fałsz. Mówią tak lu ­ dzie, hołdujący sw em u ja, albo głupcy. Ogół zaś czuje i wie, kto postępuje w duchu ucz­

ciwym i wyrobiłby karność w szeregach swoich, ale za ojczyznę, nie za to, żeby k u ­ glarze zdobywali synekury upadlające, zno­

wu niestety, ludzie o krw i polskiej.

Bez okresu cichego pośw ięcenia, bez wy­

robienia w tym okresie karności w n a ro ­ dzie, bez tych n a czele, którzy, celując zd o l­

nościam i , potrafią się wyrzec próżności i am - bicyi nikczem nej, bez tego wszystkiego, za­

pew ne, m ało pom ogą i głośne poświęcenia, gdy nadchodzi chwila czynów. Ale nie p o ­ m agając do ostatniego celu. są one w zoro­

wą szkołą charakteru narodow ego.

Sądzim y je d n a k , że jeśli częściej i usil­

niej zastanaw iać się zaczniemy nad powyż- szemi zag adn ieniam i, to n a koniec większość uczciwa odm ówi wiary i p op arcia ludziom, którzy nie ogół, nie społeczeństw o całe i oj­

czyznę m ają n a oku i n a celu, ale własne, mniej lub więcej poziom e aspiracye. O bo­

wiązek dyktuje nam jed no tylko i środek osiągnięcia celu idei narodow ej rów nie je ­ d e n : Myśleć i pracow ać nad tem , ażeby to, co dyktuje serce, w ykonyw ał rozum , ażeby karność objaw iła się w ch w ili. gdy w isto ­ cie żyć zaczniemy znow u publicznie w E u ­ ropie.

GENEZA WIERSZA ADAMA MICKIEWICZA

„ 0 0 M A T K I P O L K I “ , .

„Adam n apisał wiersz nowy — donosi Odyniec — ale jak i! Dawno już nie p am ię­

tam , żeby mię co rów nie wzruszyło. A i w głosie jego, gdy czytał, znać było z jakiem uczuciem go pisał. T ytuł prosty „Do m atk i11, ale nastrój Izajaszowy. Utinam falsus sit propheta“ . Genezą jego są pam iętniki O giń­

skiego i rozmow y z nim samym. Musiał go układać dziś rano, kiedy ja w łaśnie ro zu ­ miałem, że drzem ie, a p rzepisał to z p a ­ mięci, podczas gdy spacerow ałem z Angli­

kiem. Bo zaledwieśm y w stali od stołu, p o ­ ciągnął m ię za rękę i szepnął, abym wyszedł za nim sam jeden. W eszliśm y do jakiegoś ogródka, tam siadłszy n a niskim płotku, pow iedział mi naprzó d o tem , a potem do-

(4)

10 M Y Ś L Nr. 2.

był rękopism , bez żadnej m azaniny, ocl r a ­ zu w idać przepisany n a czysto. W ysłuchałem go, przeczytałem i pow tórzyłem n a p am ięć11.

Błiższęgo w yjaśnienia wym aga p o d an a tu w iadom ość o wpływie Michała Ogińskiego, piastującego pod koniec R zeczypospolitej, a potem w epoce Księstw a w arszaw skiego wy­

sokie godności i urzędy, au to ra „P am iętni­

ków" z lat 1787— 1815, znanych Mickiewi­

czowi zapew ne tylko z oryginału fran cu ­ skiego (M emoireś de M ichel Ogiński sur la Pologne et Jes Polonais. P aris 1826 — 1827, 4 v o l.; przekład niem iecki wyszedł praw ie rów nocześnie w Lipsku 1827, a polski d o ­ piero 1870 w Poznaniu). Nie był to mąż niezłom nej woli i energii, ch arak ter jakiejś idealnej siły i ogniotrw ałości, któryby um iał staw ić czoło okolicznościom , nie uledz ich burzom i w ichrom , ale książę um iał u p ię­

k s z a ć swoje czynności, a przedew szystkiem żywo i barw nie opow iadać o Litwie, o ta m ­ tejszej szlachcie, o „niepow rotnie m inionej"

przeszłości, co budziło zawsze żywy odgłos w sercu A dam a. N a kartach pam iętników księcia w ystępow ały czarnym okryte kirem nieszczęścia, których Ojczyzna nasza pad ła ofiarą, a straszliw e przykłady ucisku i p rz e ­ śladow ania P olaków , mogły wywołać u czu ­ cia rozpaczy i zw iątpienia. „Mówię tu — p i­

sze Ogiński w swych „ P am iętnikach “ — o Polakach, ja k ich m ożną było uw ażać i p o ­ znać od 50 lat dręczonych, prześladow anych, uciśnionych —- spoglądających na kraj swój, nękany w ojnam i dom owem i, k tóre nieprzy­

jaciele ich wzniecali, aby ich rozdzielać, osłabiać i zupełnie zgubić; mówię o tych P olakach, którzy, ujrzaw szy Ojczyznę swą rozszarp an ą w kawały i znikającą ostatecz­

nie z rzęd u m ocarstw europejskich, nie p rz e ­ stali ją mimo to kochać, a pragnęli żyć tyl­

ko, aby ją z popiołów zm artw y eh w zbudzić, m ówię o tych P olakach, którzy po śró d za- m ieszań i klęsk, pustoszących kraj, zacho­

wali niew zruszoną odw agę, którzy umieli być obojętnym i n a groźby, oprzeć się p o k u ­ som, podd ać się natarczyw ej konieczności u stępow ania sile, nie naginając się przecież

z podłością i nieustępując z drogi czci i o- b o w ią z k u ; mówię o tych Polakach, którzy nie wahali się być raczej wywiezionymi n a Sybir, aniżeli się w yrzekać patryotycznych zasad, o tych, którzy biegnąc po d sztandary Kościuszki mieli odw agę chcieć obmyć we w łasnej krwi hańb ę i poniżenie, jakiem i usiłow ano okryć naród polski; o tych n a ­ reszcie, którzy po sm utnym podziale nie przestali pracow ać n ad przyw róceniem P o l­

ski i mieli odw agę nie stracić nadziei, że jej jeszcze m ogą być użytecznym i“. — Takie opow iadania nie przechodziły przez duszę poety, jak w iatr przez stepy, tru d n o jed n ak o k re ślić, ile dostarczyły ziarna do posiew u myśli, złożonych w w ierszu „Do m atki P o l­

ki" ; sam a d ro g a od zgrzybiałości P am iętn i­

ka do żywej poezyi je s t arcydługa i n iezb a­

dana. Raczej przypuszczaćby m ożna, że ro z ­ paczliw e położenie kraju p rzed pow staniem listopadow em , czego sam dośw iadczał w k ra ­ ju , o czem głuche dochodziły wieści i na wygnaniu, dostarczyły głównego w ątku do osnowy. U stosunkow anie uczucia twórcy

„W allenroda" do przem ocy w roga, nieprze- łam anej żadną siłą fizyczną, ustosunkow anie, zaw arunkow ane rzeczyw istością beznadziejną, nadało zasadniczy koloryt po nu rem u o b ra ­ zowi. R o ztacza on p rzed oczyma m atki dolę jej dziecięcia, nieodrodnego syna swych d u ­

mnych i szlachetnych przodków . Okuty w niew oli nie zerw ie jej łańcuchów , ani nie pójdzie krw ią orać n a wolność, udziałem jego, kiedy innym „zakwitnie św iat cały“, skon bez chwały, bez nagrody, bez zm ar­

tw ychw stania. .. W ychowanie m acierzyńskie, jedyne nieugaszone ognisko narodow ości, m a się z temi w arunkam i liczyć, m a w cze­

śnie przysposabiać do życia w cytadeli lub n a Szpilbergu, w m inach podziem nych lub n a lodach Syberyi. Ma h artow ać ciało i duszę m łodzieńca, w yrabiać w nim żelazną siłę woli, iżby nie uległ pokusom , ani p o d ­ dał się w słabości, „by p rzed katowskim nie zbladnął obuchem , ani się spłonił n a widok po w ro za", m a nagiąć ducha jego do dźw i­

gania taczki m ęczeństw a, a ciało przyzw y­

czaić do w szelkich m ąk i udręczeń. Co w ię­

cej, m a się nauczyć ukryw ać swe p ra g n ie­

nia i myśli, być w obec w roga jak lis chytry, a ja k wąż sliski i zimny, — i tru ć go j a ­ dem z nienacka, pod stęp nie — m a być jak w ulkan przygasły, który m asą lodu przyw a­

lony z w ierzchu, żywi w sw em w nętrzu p ło ­ m ienne zarzew ie i czeka aż nie wybije go­

dzina , kiedy wysadzi górę i wyzionie lawą.

Bo że to cierpienie nie m a być bierne, ascetyczne, ale odporne, czynne, tego d o ­ w odzą niezliczone katusze syna, otrzym ane przecież nie w nagrodę za owcze zginanie karku, lecz znoszone z rezygnacyą jak o kary za „b u n t“, za cichą walkę z wrogiem.

Dr. Chm ielowski w dziele o Mickiewiczu, zarzuca poecie, że staw iając P olakom za w zór Chrystusa, piastującego już w dzieciń­

stwie „krzyżyk, n a którym św iat zbaw ił“ nie rozszerzył tego po ró w n an ia aż do skutków

„p iastow ania11 swego krzyżyka, ale p o p rz e ­ stał na zaznaczeniu cierpienia, jako konie­

czności nieodw ołalnej, że p o eta w pesym i- stycznem usposobieniu nie pokazał m łodem u pokoleniu, a więc i całej Ojczyzńie żadnej jaśniejszej, choćby dalekiej perspektyw y. P od obuchem cenzury nie p o d o b n a jaśniej sfor­

m ułow ać zarzutu. — O ile jed n ak w yrozu­

m ieć m ogłem , wydaje mi się niew łaściw em i w pro st przez krytyków narzuconem w y­

m aganie od poety, aby w w ierszu lirycznym przedstaw ił przyszłe skutki niewoli i m ę­

czeństw a dla Ojczyzny. W radach poety, u- dzielonych kobiecie polskiej, położono głó­

w nie nacisk na najbliższe dla jej syna skutki:

Sybir albo szubienica, to ca ła perspektywa...

co zaś będzie w- dalekiej przyszłości, o tem nie w iedzą ani poeci ani krytycy, ani n aw et socyologowie. Z tego jednak, że jed no p o ­ kolenie — bo w takie ram y ujął po eta swój obraz — padnie ofiarą gwałtu, nie w ynika wcale zagłada bytu narodow ego w ogólno­

ści. O zm artw ychw staniu Polski nie w ątpił Mickiewicz nigdy, ani też nie wyraził tak ie­

go zw ątpienia w w ierszu „Do m atki Polki".

B oleść tylko i żal niew ym ow ny zrodziły tę gorycz, ironię na w idok szczęśliwszych n a-

DLACZEGO ?

N O W E L A .

(Ciąg dalszy).

W yszłam zatem za mąż za człowieka, k tó ­ ry pracuje n a kaw ałek chleba, nie je st naw et z mojej sfery, żeby raz p rzestać nosić p rz e ­ noszone suknie moich sióstr i nie brać p o ­ traw przy szarym końcu stołu.

T eraz już przyzwyczaiłam się do niego, szanuję go i oceniam — tylko...

Tylko dziesięć razy n a dzień pytam :

— Dlaczego on m a takie zwyczaje, a nie inne — dlaczego?... dlaczego?...

„Dlaczego" było od dzieciństw a ulubio- nem m ojem słowem.

Gdy byłam jeszcze n a pensyi zaw sze p rz e ­ ryw ałam lekcye tem sam em zapytaniem .

P raw ie zawsze cierpliwie, objaśniono m oją ciekawość —■ tylko r a z ..

P rzypom inam sobie n a wykładzie zoolo­

gii, gdy przyszła kolej n a ptaki, a profesor z całą p ow agą mówił:

— B ocian je s t p takiem , który pow ażne zajm uje stanow isko u nas...

— Dlaczego? — zapytałam wstając.

— Bo, — ciągnął p an profesor — bocian jest ptakiem , który...

— Który przynosi... — przerw ałam , nie m ogłam jed n ak dokończyć tryum fująco m o­

ich w iadom ości, bo w tejże sam ej chwili uczu­

łam n a m ojem ram ieniu rękę przełożonej pensyi...

— P roszę lekcyi nie przeryw ać ciągłem zapytaniem „dlaczego" — pow iedziała to jed n ak tak surowo... i była tak czerwona...

N iektóre panienki śmiały się cichaczem , trącając sio łokciam i — a profesor nos obcie- ra ł bez końca...

Życie coraz więcej wyjaśnia mi m oje „dla­

czego" ale w tenczas — nie m ogłam zrozu­

mieć, dlaczego tym bocianem spłoszyłam tak wszystkich.

Długo jeszcze niecierpiałam tego p taka, bo po lekcyi m usiałam napisać po sto razy, w czterech językach, ten sam wyraz.

P rzestałam od tego czasu się pytać, tylko to słowo tak mi utkwiło w p am ięci, że je ciągle m iałam na języku — i choć w myśli p o w tarzałam , — W arum , p o u rą u o i, w hy, p e r che?...

* * *

Od jakiegoś czasu przestałam się u s k a r­

żać, bo jestem p od wpływem jedn ej dziwnej myśli, która m nie tak ożywia...

Przyjaciółka m oja Olga, m łodsza, ładn iej­

sza i szczęśliwsza odem nie m ężatka, była u m nie przed kilkom a dniami.

C zesałam w łaśnie długie m oje czarne w ło­

sy i patrzyłam w lustro, myśląc, o ile ja była­

bym ładniejszą gdybym... nagle w padła Olga.

— Moja Alineczko! — zaw ołała ode drzwi.

— Pojedziesz dziś ze m n ą do w różki?

— Do w różki — pow tórzyłam , odw racając głow ę.

— T ak do wróżki, tylko...

Przyłożyła paluszek do ust.

■— Tylko cich o , s z a , nic o tem tw em u m ężowi...

— Bo... ciągnęłam zaciekaw iona, patrząc n a jej śliczny, świeży, jesienny le d ernier chic płaszczyk.

— Bo mógłby ci nie pozwolić.

— A tw ój? — pytałam dalej.

— Ach! — zaw ołała, ja go się nie py ­ tałam .

T ajem nica przed m ężam i do dała mi jeszcze ochoty; w m onotonnem m ojem życiu, w walce o codzienne potrzeby, każda rzecz niezwykła w yw ierała na m nie urok, tak pociągający, iż nie w ahałam się ani chwilki.

(5)

Nr. 2. M Y Ś L 11

odpraw ianem p r z e z d u c h o w i e ń s t w o p r a w o s ł a w n e .

Jaką głównie narodow ość m a n a celu powyższe rozporządzenie n ietrud no się chy­

b a domyśleć. Gorzej się jeszcze m a rzecz z w prow adzeniem języka rosyjskiego do Ko­

ścioła. S praw a ta znów p o ru sz o n ą została w sferach rządzących gabinetu petersb u rg - skiego. P row adzi się już ona od r. 1868 i od tego czasu nie m a środka tak nikczem ­ nego i w strętnego, któregoby się nie chwy­

tan o , ażeby dopiąć powyższego celu.

W roku tym dziennik m inisteryalny

„Siew iernaja P o c z ta “ w num erze 278, pierw ­ szy podał myśl w prow adzenia języka ro ­ syjskiego do kościołów naszych. A rtykuł ten został natychm iast przedrukow anym przez całą prasę rosyjską w W ilnie i w Kijowie ;

„W arszaw skij D niew nik“ p od ał n aw et prócz tekstu rosyjskiego i przekład polski.

A rtykuł ten głosił wówczas, że jeżeli R o - sya chce zdław ić I d e ę J a g i e l l o ń s k ą w ziem iach polskich i przerobić Polaków na Rosyan, to pow inna pam iętać zawsze o tem, że najpierw szym kardynalnym w a­

runkiem p o m y ś l n e g o załatw ienia tej s ł u ­ s z n e j i ważnej dla Rosyi spraw y — jest w prow adzenie do naszego nabożeństw a j ę ­ zyka rosyjskiego. S ł u s z n o ś ć odniosła n a j­

zupełniejszy tryumf, skutkiem bow iem tego artykułu w następnym zaraz ro k u padło b i­

skupstw o Mińskie, a rząd wziął się n a seryo do urzeczyw istnienia tej myśli.

Na jak iś czas ucichło o tem, lecz tak s ł u s z n e i w a ż n e myśli nie giną w zap o­

m nieniu. Dziś znow u wydobyto na jaw tę spraw ę i zdaje się, że postaw iono ją n a o- strzu noża. Skoro zaś rząd dopnie swego, w ówczas i reszta pójdzie łatwiej. W ów czas, jak pow iedział jed en z naszych braci, u su ną się ławki po d pozorem zw iększenia się p rz e­

strzeni, u su n ą organ po d pozorem zapobie­

żenia niebezpieczeństw u zaw alenia się ch ó­

ru, u su n ą się boczne i kapliczne ołtarze, aby nie zabierały miejsca, słow em wszystko robić się będzie w ojcowskiej pieczołow ito­

ści o dobro um iłow anych poddanych, a tak

w ciągu najdalej lat 20 zm ieni się kształt szat kościelnych i sposób mszy św. — sło­

wem w szystko dotychczasow e, co było rzym - skiem, stanie się praw ie niepostrzeżenie ro - syjskiem, a co zatem idzie p r a w o s l a - w n e m . Św ięte i prorocze to wyrazy. Siła wszystko zrobić m oże, prócz, n a nasze szczę­

ście jednego, nie m oże ona ugiąć, a tem - bardziej złam ać, w ynarodow ić d u ch a; duch ten w nas silny i niezw alezony je st naszem dziedzictwem , naszą dźwignią i całą naszą nadzieją lepszej przyszłości.

O w p row ad zen iu języka rosyjskiego do naszego Kościoła, jeżeli zostanie w ydanem w tym duchu jakie now e rozporządzenie, to doniosę w am o nim w następnych k o re - spondencyach — w tej chwili ograniczę się tylko n a tem , i p rzejd ę do dalszych d o b ro ­ dziejstw, jakiem i o bdarow ał nas świeżo nasz rząd ojcowski. Oto n a drodze żelaznej d ą ­ browskiej zostało ponow ionem przez naczel­

nika w arszaw skiego okręgu żandarm skiego rozporządzenie, ażeby przedsięw ziąć bezw ło- cznie energiczne środki, m ające n a celu zu­

p ełn e wykluczenie używ ania języka polskie­

go zarów no przez służących n a drodze że­

laznej, ja k rów nież i utrzym ujących bufety i służbę bufetową. Nie wolno je st mówić po polsku w salach pasażerskich ani między sobą, ani też tem bardziej do publiczności.

W konkluzyi pow iedzianem jest, że winni przekroczenia powyższych przepisów, jako nie władający językiem ruskim , lub też nie­

posłuszni władzy, a tem sam em nie z a s ł u ­ g u j ą c y n a z a u f a n i e p o d w z g l ę d e m p o l i t y c z n y m , b ęd ą natychm iastow o zw al­

niani ze służby.

Niewolno więc nam porozum iew ać się w ojczystym języku naw et na kolejach i w bufetach stacyjnych. Musimy się w przódy nauczyć po rosyjsku nazw po traw o biado ­ wych, ażeby m ódz żądać ich od służby.

C harakterystyczne — w szak p ra w d a?

Niedługo każą nam odkryw ać głowy i że­

gnać się krzyżem praw osław nym przed iko­

nam i, k tóre już o b o w i ą z k o w o znajdow ać się m uszą w każdej sali pasażerskiej.

rodów , wyzwalających się z pod jarzm a niewoli, kiedy polski jęczał w okowach....

P rag n ąc zedrzeć o statnią złudzenia zasłonę z duszy pokolenia marzycieli, maluje im n a ­ gą, straszn ą rzeczywistość, a tak ufa w m i­

łość Ojczyzny m atek polskich, że nie w aha się użyć najczarniejszych barw , bo wie, że od ofiary na ołtarzu Ojczyzny nic ich nie odstraszy. T ak a jest zasadnicza myśl w ier­

sza, który uznała now sza krytyka za „ety­

cznie i estetycznie m ętny i niezadaw alający", a który dla nas je s t zupełnie jasny i p rz e ­

konywający. (D. c. n.)

De. He n r y k Bi e g e l e i s e n.

LISTY WARSZAWSKIE.

i.

Oj, sm utno tu u nas, sm utno w W a rsza­

wie ! Coraz w iększa niewola, coraz większy ucisk i prześladow anie. Serce dopraw dy k ra ­ je się w piersiach na w idok tylu bezpraw i i gw ałtów , zainicyowanych z góry przez rz ąd i wykonywanych z całą system atycz­

nością i gorliwością przez jego czynowni- ków.

Żle nam było pod rządam i liberałów A leksandra II, ale o wiele, wiele gorzej je st nam dzisiaj. „R uska m yśl“ nie próżnuje.

Choć cbwilami. przycichnie, mimo to jed n ak p rzep ro w ad za się z całą bezw ględnością, d ą­

żąc brutalnie do zm oskwiczenia ziem, o d ­ wiecznie polskich ; każdy ukaz, każde now e rozporządzenie rząd ow e je st tego najlepszym dow odem . N ajnow szem dla nas dobrodziej­

stw em je st okólnik wydany przez m inistra ośw iecenia w pbrozum ieniu z m inistrem spraw w ew nętrznych do wszystkich kuratorów o- kręgów naukow y, aby „nauczyciele i ucznio­

wie w szystkich zakładów naukow ych, o ile są w yznań chrześciańskich, obowiązkowo obecni byli w dni galowe n a nabożeństw ie,

— Dobrze, — zaw ołałam z roziskrzone- mi oczami, ściskając ją serdecznie — poje- dziemy, ale o której ?

— O piątej, jak się ściemni przyjadę po ciebie fiakrem.

— Licz n a mnie jak...

Nagle zerw ała się, usłyszawszy kroki mego m ęża, którego nie lubiła i un ikała, o ile mogła.

Chciałam się jej jeszcze zapytać, — dla­

czego właściwie chce jechać do wróżki, ale kroki m ego m ęża zbliżały się coraz więcej...

Myślałam o Oldze, o jesiennym jej płaszczy­

ku — choć oczy m oje z całą uw agą utkw i­

łam w talerz m ałżonka; pałaszow ał jak zwykle.

Niecierpliwił m nie więcej, jak kiedykol­

wiek, a m aniery jego me donnaient sur les nervs.

Dlaczego on zawsze je nożem ?

Szczęśliwa m oja przyjaciółka! m a wszy­

stko, czego pragnie — m ajątek, złote włosy, i m ąż jej...

Oczy m oje niechętnie spoczęły n a nożu, który m ąż mój niósł do ust.

Zwykle po wizycie Olgi jestem czegoś ro zd rażnio ną — i wszystko mnie więcej razi...

Elegencya jej, szyk, w ykw intne ułożenie w yw ierają n a m nie silny wpływ, który przez

jakiś czas zraża m nie coraz w ięcej.do tego, co widzę w domu...

— M ais, c’est un jongleur que ton mari,

— pow iedziała raz Olga, będąc u m nie n a herbacie; zaczerwieniłam się po sam e uszy, nie wiedząc co odpowiedzieć.

— O czem jesteś tak zam yśloną? zapy­

tał m nie mąż, nagle przeryw ając chaos m o ­ ich myśli — i całując m oją rękę n ieob tar- tem i ustam i.

— O tobie, — pom yślałam , obcierając rękę serw etą, a głośno dodałam , o jesieni i o jesiennych empletach.

W estchnął i spuścił głowę, widocznie zro ­ biłam mu przykrość.

Ach, ten b rak pieniędzy psuje naw et ch a­

rakter, — a żądza ich to chwast, który co­

raz więcej ro zrasta się w duszy naszej — n i­

szcząc w niej wszystko, co tam je s t szla­

chetniejszego.

Biedny mój mąż — w stał nagle od stołu, nie skończywszy obiadu.

Żal mi go się zrobiło.

Chciałam wybiedz za nim, ale myśl, że m oże rozczuli się zanad to — (a skłonny jest do tego) i będzie chciał zrobić mi jak ą przy­

jem ność w ieczorem , wstrzym ała mój dobry zamiar.

R ozdrażniona rzuciłam się na otom ankę i zapłakałam nagle.

P otem , widocznie zasnęłam , bo ja k otw o­

rzyłam oczy było ju ż szaraw o.

Zerw ałam się z kanapki i spojrzałam n a zegarek.

W pół do piątej, mój Boże, żeby się choć nie spóźnić, żeby mój m ąż nie n adszedł i nie zapytał — gdzie idę?...

U brałam się jak m ogłam najprędzej i go­

tow a już do wyjścia, wyglądałam oknem przez przysłonięte firanki.

Zapalone n a ulicy latarnie w długim m o­

notonnym rzędzie, wydały mi się szeregiem rozstaw ionych żołnierzy.

W tem usłyszałam turkot. T o ona — p o ­ myślałam.

Dzwonek dał się słyszeć w przedpokoju.

W jednej chwili byłam przy drzw iach. A gdyby to był kto inny... strzeliło mi do głowy.

W biegłam do pokoju mojej córeczki, której płacz już czas jakiś dziwił m nie i n ie­

pokoił.

Biedactw o leżało w kołysce i wyciągało rączki, a niań ka stała w oknie; czy i ona wyglądała kogoś?...

W zięłam je w ram iona, uściskałam , u tu ­ liłam i oddałam niańce.

(6)

12 M Y Ś L Nr. 2

Tyle co do sam ych rozporządzeń. Gdyby to tylko n a nich ograniczał się nasz ucisk.

Ale gdzie tam. Ciekaw szą je s t bezw ątpienia sam ow ola i więcej charakterystycznym i szcze­

góły grabieży, której się dopuszczają bez­

karnie ludzie, stojący n a najwyższych u rz ę ­ dach. K radnie z nich kto chce i ile chce, każdy n a swój sposób.

P a n K raczeniennikow np., prezes „Z ja­

zdu sędziów m irow ych“ obdziera ze skóry tych, którzy chcą w ygrać u niego spraw ę;

niektóre s z t u c z k i jego podobno wyszły już n a jaw i grozi m u p roces — nie ulega j e ­ dnak żadnej w ątpliwości, że wykręci się z niego, a m oże n aw et nie dojdzie wcale do procesu, czego najlepszym dowodem , że p. K. nie został n aw et zawieszony w swych obowiązkach.

Figielki tego p a n a i interesa jakie robi niczem są jeszcze w p o rów naniu z naduży­

ciami i bezpraw iam i, jakich się dopuszczają panow ie W iłujew i Lwow. Obydwaj ci czy- now nicy zaw dzięczają swe stanow iska p ro - tekcyi generałow ej H urko. Pierw szy do r.

1870 był reform atorem szkół, jako naczelnik dyrekcyi naukow ej n a gubernią w arszaw ską i wsław ił się ideam i polakożerczem i n a tem stanow isku. Od lat paru, jako tajny radca w szedł do R ud;’ miejskiej Dobroczynności publicznej, został k u ra to rem zakładów Dzie­

ciątka Jezus i S zpitala zapasow ego, a od r.

1888 był k uratorem otw artego już C entral­

nego dom u obłąkanych w Tw orkach.

T en oto ra d ca tajny p. Wasilij W iłujew p orozum iał się z przedsiębiorcą niejakim Hillerem i obydw óm im z tem bardzo do ­ brze. Hiller podaje całkiem fikcyjne, lub o wiele większe likwidacye od w arlości doko­

nanych ro b ó t, p. W iłujew je pośw iadcza, a kasa wypłaca. N aturalnie, że z tych d o- c h o d ó w rad ca tajny otrzym uje lwią część, H iller rów nież dostaw ać m usi pokaźną sum ­ kę, skoro w krótkim bardzo czasie dorobił się p aru pięknych kam ienic w W arszaw ie i po siad a przytem krociow ą gotówkę

G enerałow a H urko w płynęła w łaśnie na to, że budow ę szpitala w T w orkach na

sum ę 1,200.000 rubli pow ierzono p. W iłuje- wowi. Specyaliści utrzym ują, że gm ach ten, choć na oko ładnie wygląda, w rzeczy­

wistości budow anym je s t w ten sposób, że najdalej za lat pięć wszystko w nim w ym a­

gać będzie napraw y. Czy to p raw d a —- o tem najlepiej chyba wie p. W iłujew , który i przedtem tak ładnie gospodarow ał w R a ­ dzie miejskiej, że skrzywdził szpitale i przy­

tułki w arszaw skie n a sum ę 5,816.092 ruble.

Cyfra ta bynajm niej nie je st przesadzoną.

O partą je st ona n a najw iarogodniejszych i niezaprzeczonych niczem źródłach. Tyle o p.

W iłujewie. (D. n.).

PIĘĆ WIECZORÓW.

STUDYUM Z NATURY

C E Z A R E G O J E L L E N T Y .

I.

Łąka za m iastem .

W acław i Aniela w milczeniu idą drożyną, przy dep tan ą w traw ie. W racają z przed m ie­

ścia, które w prom ieniach zachodzącego p u r­

purow o słońca w idać jeszcze jako m asę fa­

brycznych kom inów i wygiętych w jednym kierunku sm ug dymu. P o lewej stronie m ają przez całą długość łąki wysoki wał, na k tó ­ rym ciągnie się długi szereg, tu i owdzie poprzeryw any — fantazyjnych wil i pałacy­

ków letnich. P o nad niemi góruje olbrzymi obelisk, w zniesiony na pam iątkę stoczonej tutaj bitwy. N a stopniach jego fundam entu, szerokich i sięgających pierw szego piętra, spoczywa grom adka ludzi. Świst lokom otywy dochodzi z m iasta, którego pierw szą ulicę, złożoną z artystycznie pięknych dom ów o so ­ bnych, otoczonych ogródkam i, w idać coraz w yraźn iej....

A n i e l a . Dostaniem y burę od Oli, żeśmy tak długo bałam ucili.

W a c ł a w . Ha, to tru d n o , nie pierw sza będzie, ani ostatnia. Z resztą m ożem y p rzy ­

spieszyć kroku — podaj mi ręk ę, będzie ci wygodniej. (Idą pod rękę). Bogiem a praw dą, to w ydaje mi się wielkiem z mej strony p o ­ święceniem , n a tak cudow ny wieczór, jaki się dziś zapow iada, w racać m iędzy cztery ściany m ieszkania. A tobie n ie ? ...

A n i e l a , Nie m a co mówić, czuły mąż z ciebie — chorej żonie skąpić swego to w a ­ rzystw a. Ej, pow iadam ci kuzynku, jeszcze się ona kiedyś n a tobie zemści. S zan ow n e­

m u sw em u chlebo i rozkazodaw cy przypnie m aleńkie ro ż k i...

W a c ł a w . Moja droga — pow tarzałem przecie nieraz, że jej na to daję carte blanche.

A n i e l a (wybuchając śm iechem). W ięc ty to bierzesz i mówisz na seryo? W ięc ty uw ażasz ją za zdolną do tego ? Oj wy w ia- rołomcy, sam iście z lichego m ateryału i przeto myślicie, że i my wszystkie takie. Nie, nie, choćbyś naw et pragnął, ona ci tej satysfakcyi nie sprawi..., zanadto dum na na t o ...

W a c ł a w . Aniby mię to grzało, ani zię­

biło. . Gdyśmy się pobierali, m ówiłem jej nieraz... b ah! wciąż o tem prawiliśm y oboje, że krępow ać swoich uczuć nie "będziemy — po w iad am : uczuć, a nie kaprysów lub chw i­

lowych popędów . Gdybyś mię znała lepiej i pojm ow ała, w ydałoby ci się całkiem n atu - ralnem , że m ałżeństw o n a zwykłych zaw arte w arunkach, t. j. takie, w którem obie strony w zajem po dp isują sobie cyrograf bezw zglę­

dnej n a całe życie w ierności i, co zabaw niej­

sza, miłości, je st dla mego rozum u, dla serca, dla nerw ów , dla całej istoty mojej — ohydą bez wyrazu, św iadectw em nierozum u, gra- niczącem z kretynizmem... Niech tam szewcy umysłowi, czyli ja k wy ich nazywacie, p rz ed ­ stawiciele cnoty i p o rządk u zżymają się na to i m ów ią, co ch cą, ja zawsze będę m iał odw agę wołać, że to zobow iązanie n a r a ­ chunek dalekiej przyszłości je st niedorzeczne.

A n i e l a . Tak... dla was, mężczyzn to sofizm at wygodny... Z resztą, iluż to czcigo­

dnych twych braci po płci n ad uczuciam i swemi panuje, trzym a je krótko n a wodzy w łaśnie w imię owego zobow iązania — i nie pozw ala im zapędzać się w kierunku innych

— P ro szę cię pilnuj mi dziecka, ja zaraz pow rócę.

— Czemu bym nie m iała pilnow ać? — od­

pow iedziała szorstko.

Uwzględniłam to jednak, zajęta cała j e ­ dną myślą...

A Olga już stała przedem ną.

— Moja drog a spiesz się, bo kto w ejdzie nam w drogę i wszystko się popsuje.

— T ak, zaw ołam — spieszm y się, żeby kto nas nie spłoszył.

Zbiegłyśmy ze schodów , trzym ając się za ręce i wskoczyłyśmy do fiakra.

O detchnęłam — w tulona w kącik, p a trz a ­ łam z zajęciem n a delikatny profil mojej przy­

jaciółki, rysujący się na szybie przy każdej latarni wyraźniej.

— Czego tak n a m nie patrzysz? — za­

pytała m nie z uśm iechem , zw racając do m nie główkę.

— Bo mi się dziwnie podobasz, a potem myślę n ad tem , dlaczego ty właściwie jedziesz dziś do tej wróżki ?

— Dlaczego? Ależ m oja droga najpierw , żeby się dowiedzieć, czy m nie mąż bardzo kocha —• a potem ...

— A potem ...

Oczy jej błyszczały figlarnie, — a potem m ów iła cichutko chcę się zapytać czy... ale

nie, nie, nie mogę ci tego pow iedzieć — przy- czem jej tw arzyczka zarum ieniła się co­

kolwiek.

P atrzyłam na nią z zajęciem, bo była tak ła d n ą ze spuszczonem i oczami, zakłopotaną m inką i z aureolą tych jasnych włosów, (prze­

padam za blondynkam i) a potem... tajem ni­

czość ta w zbudzała w e mnie podejrzenie, czyżby?... Olga, ta szczęśliwa osiem nastole­

tnia Olga, u bóstw iana przez męża...

F iak er się zatrzym ał, przeryw ając moje myśli.

Wychyliłyśmy głowy.

— Czy to tu ? — zapytała m oja przy­

jaciółka.

— A no juści — odpow iedział fiaker, dyć to czarna w ie ś , a ta czarow nica tu mieszka.

Spojrzałyśm y po sobie, jakiś niepokój w nas wstąpił.

— Czekaj n a nas — zaw ołałam , udając śm ielszą od Olgi, i wysiadłszy z dorożki zw ró­

ciłam się do domku, w którym jed n o okienko białą firaneczką przysłonięte, m dław o było oświecone.

W eszłam pierw sza do sieni.

— Zapukaj do drzw i — m ówiła cichutko Olga, idąc trw ożliw ie za mną.

Z apukałam trzy razy, zatrzym ując oddech w piersi.

Drzwi zaraz skrzypnęły, a w nich ukazała się stara brzydka wiedźma.

— Cóż to? — zapytała niemiłym ochry­

płym głosem.

— Chciałybyśmy... zaczęła Olga i pocią­

gnęła m nie za suknię.

— Chciałybyśm y... — za czę ła m , b ab a utkw iła we m nie oczy.

Nie w iedziałam jak do niej mówić, oczy jej św idrow ate onieśmieliły m nie jeszcze, ale Olga obryw ała mi już praw ie wszystkie fałdy u sukni, więc wyksztusiłam prędko.

--- Przyszłyśm y po radę.

W iedźm a się obejrzała.

-— Co? — tak pó źn o ... o tej porze nie w puszczam już nikogo.

Olga w idocznie przelękła się odmowy, bo przystąpiła bliżej.

— Prosim y b ardzo nie odm ówić nam tego.

B aba objęła nas w zrokiem , potem sp oj­

rzała na fiakra i niechętnie m rucząc, w p u ­ ściła nas do izby.

Był to pokoik tak m ały, jakiego jeszcze w życiu nigdy nie widziałam.

N ajpierw , w padało w oko łóżko, zasłane tak wysoko, że chyba po drabinie w iedźm a

Cytaty

Powiązane dokumenty

zachowania takie mogą być wynikiem dążenia do rekompensaty niepowodzeń w różnych sferach życia, bądź stanowić wyraz rezygnacji z podejmowanych wielokrotnie

Namiastką ideo- logii stał się egoizm, traktowany jako zrozumiała sama przez się.. postawa

Wynika z tego, że komputerowa generacja liczb losowych o rozkładzie równo- miernym jest w istocie generacją losowych ciągów bitów spełniających okre- ślone warunki.. Zatem

Note that Theorem 1 was proved for Fourier series and for 3/4 < p < ∞ by the author [16] with another method.. We can state the same for the maximal conjugate

(a) finite graphs different from an arc ([3, 9.1]), (b) hereditarily indecomposable continua ([9, 0.60]), (c) smooth fans ([4, Corollary 3.3]),.. (d) indecomposable continua such

In this note we present the idea described above and, in particular, we estimate the spectrum of special periodic Schr¨ odinger operators where the potential is given by the curvature

We prove that there exists a linear manifold M of harmonic functions in the unit ball of R N , which is dense in the space of all harmonic functions in the unit ball (with

Przecież w naszym przykładowym programie, gdy wybraliśmy, powiedzmy, operację odejmowania, to otrzymywaliśmy wyłącznie różnicę liczb – bez iloczynu i ilorazu (czyli