• Nie Znaleziono Wyników

Młody Gryf 1932, R. 2, nr 34

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Młody Gryf 1932, R. 2, nr 34"

Copied!
15
0
0

Pełen tekst

(1)

.

Wychodzi w niedzielę Redaguje Komitet

T Y G O D N I K

poświęcony sprawom Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojsk, na terenie O. K. VIII

Rok II. Niedziela, dnia 21 sierpnia 1932 r. Nr. 34.

T RE Ś Ć:

Dział o g ó ln y : Oferma. Hymn floty polskiej — wiersz. L. O. P. P.: J a k powstaje śmigło sam olotu.

W ychowanie o b yw atelsk ie: J a k odzyskaliśmy i obroniliśmy W iadom ości z kraju i zagranicy: Kącik harcerski Koleja-

niepodległośc. rze pOCj bronią. Związek Strzelecki. Z życia Policji.

W. F. i P. W.: Sport marszowy. Łopatka i okopywanie się. Kronika sportowa. Z tygodnia.

Hej obozy, obozy! O uprzężach gospodarskich. Odpowiedzi Redakcji, Rozrywki umysłowe. Wesoły kącik.

W iadomości h isto ry czn e: Bój o Sartawice. Ogłoszenia.

SPORT MARSZOWY.

W dniach 6, 7 i 8 sierpnia ca­

ła Polska obchodzi uroczyście rocznicę pierwszego wystąpienia oddziałów polskich w wojnie światowej.

Najpiękniejszym momentem obchodu jest bezwątpienia pow­

tórzenie przez zastępy młodzieży naszej marszu kompanji kadro­

wej legjonów z pod krakowskich Oleandrów do Kielc. Marsz szla­

kiem Kadrówki jest nietylko im­

ponującem przypomnieniem hi­

storycznej chwili, kiedy Polacy pod wodzą Józefa Piłsudskiego chwycili za oręż, by sobie sami wywalczyć Ojczyznę, ale i im­

prezą sportową, zakrojoną na tak wielką skalę, iż mało któ­

ra inna w świecie może się z nią równać.

Rok w rok 120-kilometrową trasę przemierzają z natężeniem wszystkich sił fizycznych i mo­

ralnych setki zawodników. Ty­

siące, dziesiątki tysięcy innych stawały przedtem we wszystkich dzielnicach kraju do zawodów eliminacyjnych, mających wska­

zać najlepszych, najlepiej przygo­

towanych, największym duchem

ofiarności ożywionych. Wskazać nie zawodników nawet,a oddziały;

oddziały—najlepiej wyćwiczone, najkarniejsze, najbardziej du­

chem koleżeństwa przepojone.

Marszem Szlakiem Kadrówki możemy się słusznie chwalić przed najbardziej w kulturze fi­

zycznej zaawansowaną zagranicą.

Nietylko dla tego podkładu ide­

owego, który z tej imprezy spor­

towej czyni podniosły obchód patrjotyczny, ale przedewszyst- kiem dlatego, że to jest najwięk­

sza w świecie impreza, poświę­

cona dzi ałowi ćwiczeń fizycznych, mimo pozornie skromnego zna­

czenia, stanowiącemu w sporto- wem abecadle literę A.

Istotą ćwiczeń cielesnych jest ruch. Najprostszym, naj­

częściej stosowanym, najbardziej naturalnym przejawem ruchu jest u człowieka chód. Dopiero wtedy dziecko staje się człowie­

kiem, kiedy się chodzić nauczy.

Z drugiej strony ćwiczenie, bę­

dące koroną sportu — bieg, czyż nie jest tym samym cho­

dem, podniesionym do wyższej potęgi? Zwycięzca najklasycz-

niejszej konkurencji olimpijskiej, biegu maratońskiego, nie ma bliższego sobie wśród tryumfa­

torów sportowych, jak zwycięz­

ca Marszu Szlakiem Kadrówki. Są rodzonymi braćmi.

Będąc najprostszem, marsz jest też i ćwiczeniem najdostępniej- szem. Żadnych przyrządów nie wymaga, poza matką - ziemią i parą nóg. Kawał ścieżki i bu­

ty z gwoździami — to największy możliwy w tej dziedzinie luksus.

Mimo to sport marszowy, czy­

li chód, podniesiony do godno­

ści ćwiczenia, daje korzyści nie­

zliczone. Nic tak dobrze nie wpływa na ogólny stan fizycz­

ny, na dobrą kondycję. To też każdy „as“ sportowy, niezależnie od specjalności, zaprawę swoją rozpoczyna od marszu. Bo dzię­

ki niemu napełnia płuca tlenem, nietylko nogi, ale całe ciało zmusza do wysiłku, przyśpiesza wymianę materji, potęguje zdro­

wie i sprawność organizmu.

Przytem sprawność ogólną i u- tylitarną, pozwalającą stawić czo­

ło wszelkim wymaganiom co­

dziennego życia, a w stopniu

(2)

Str. 2 M Ł O D Y G R Y F Na 34

największym — wymaganiom służby wojskowej.

Wielki Napoleon powiedział ongi, iż się bitwy wygrywa no­

gami żołnierzy. Dziś kiedy po­

ciągi i samochody umieją od­

działy wojskowe w błyskawicz- nem tempie przerzucać z miejsca na miejsce, ten najprostszy śro­

dek lokomocji — nogi nie stra­

cił mimo to nic ze swego zna­

czenia. Na wąskim odcinku, podczas raptownych przegrupo­

wań, podczas manewrów oskrzy­

dlających, a szczególnie podczas pościgu — nogi żołnierza decy­

dują o wszystkiem. Wszyscy uczestnicy wojny 1920 roku mo­

gą o tem coś powiedzieć.

Sport marszowy jest, powie­

dzieliśmy wyżej — pierwszą li­

terą sportowego alfabetu. Li­

terą A — pełną powagi, dumną samogłoską, w każdem prawie słowie spotykaną — tak samo jak element chodu, czy biegu w każdym nieomal dziale sportu występuje. Wyszkolenie mar­

szowe jest równocześnie i li­

terą A wyszkolenia żołnier­

skiego. Bo jeszcze przedtem, niż umieć strzelać, żołnierz musi umieć dobrze maszerować.

Słusznie więc dumni być mo­

żemy, że właśnie w Polsce sport marszowy największem rozpowszechnieniem i uzna­

niem się cieszy, i żę właśnie w Polsce pomyślano i z takim rozmachem urzeczywistniono największą w świecie imprezę marszową. Wiktor Junosza.

Cykl: „Jak odzyskaliśmy i obroniliśmy niepodległość".

XIII. Pogrom państw centralnych. Proklamowanie Polskiego. Anarchja w kraju. Rozbrojenie okupantów

Pod ciosami bohaterskich armij o rozbieżnych dążeniach i koalicji wojska państw central- ' ' '

nych poszły w rozsypkę, zaś we­

wnątrz ich krajów rozpoczął się niebezpieczny ruch rewolucyjny.

Rządy państw centralnych zmu­

szone były w dniu 4 paździer­

nika 1918 roku prosić o pokój, przyjmując zasady, ogłoszone w orędziu prezydenta Wilsona.

Skorzystała z tego faktu Rada Regencyjna; nie czekając na za­

warcie pokoju, ani nawet rozej- mu — w dniu 7 października ogłosiła zjednoczenie i niepod­

ległość Polski, kończąc wydaną przez siebie odezwę słowami:

„Niech zamilknie wszystko, co nas wzajemnie dzielić może, a niech zabrzmi jeden wielki głos:

Polska zjednoczona i niepodle­

gła!“ Jakże słuszne i dla przy­

szłości odradzającego się pań­

stwa polskiego konieczne były te słowa! W pierwszym rzędzie powinny były zamilknąć różne, powstałe w ciągu wojny „orjen- tacje“ polityczne, które wobec jednego, jedynego programu — Polski zjednoczonej i niepodległej utraciły wszelką rację bytu. Ustać również powinny były sprzeczne dążenia socjalne, gdyż na wal­

ki wewnętrzne pora była zupeł­

nie nieodpowiednia.

Apel ten jednak nie odniósł skutku. Już w zaraniu odzyska­

nej niepodległości nasze dawne wady i przywary zajaśniały pełnym blaskiem. I tak Rada Regencyjna, która usunęła do­

tychczasowy, sklecony przez oku­

pantów rząd, a na jego miejsce starała się utworzyć rząd, złożo­

ny z reprezentantów wszystkich stronnictw polskich — nie zna­

lazła poparcia w społeczeństwie.

Do utworzenia takiego rządu nie doszło, gdyż stronnictwa polskie,

kich apetytach w żaden sposób pogodzić się nie mogły.

Powołano w końcu do steru rząd Świerzyńskiego, złożony z narodowych demokratów i re­

alistów. Ministrem spraw woj­

skowych w tym rządzie miano­

wany został Józef Piłsudski, któ­

rego zwolnienia zażądano od władz niemieckich. Program rządu nie znalazł jednak po­

parcia; społeczeństwo polskie stanęło w opozycji do samej Ra­

dy Regencyjnej, jako „tworu“

okupacyjnego. Skutki takiego rozbicia narodu polskiego w tych przełomowych chwilach mogły być dla młodego państwa fatal­

ne — jak to zobaczymy niżej.

Kiedy się to działo w Warsza­

wie — w Krakowie już istniał rząd odrębny, w postaci Komisji Likwidacyjnej, która nie uzna­

wała rządu warszawskiego.

Wkrótce powstał w Lublinie no­

wy, trzeci zkolei rząd — t. zw.

„Tymczasowy Rząd Ludowy“, który nie chciał podporządko­

wać się obu poprzednim rządom.

Nie koniec jednak na tem.

W uwolnionym samorzutnie od Niemców Poznaniu utworzyła się Naczelna Rada Ludowa, zaś Ko- misarjat tej Rady miał stanowić rodzaj rządu zachodnich dzielnic Polski. Oprócz tego Polski Ko­

mitet Narodowy, który po wy­

buchu rewolucji bolszewickiej w Rosji przeniósł się do Paryża, ogłosił się jako jedyny prawo­

wity rząd Polski i, jako taki, uznany został przez rządy nie­

których państw koalicji.

Nie licząc republiki chłopskiej w Tarnobrzegu oraz samorod­

nych komitetów w Oszmianie, Wilnie i Grodnie — miała Pol­

ska zmartwychwstająca aż 5

niepodległego zjednoczonego Państwa i powrót komendanta Piłsudskiego.

wiel- rządów, dążących do zwalczenia wszystkich pozostałych i opano­

wania władzy w całym kraju.

Istniała więc zupełnie uzasadnio­

na obawa, że lada chwila wy­

buchnąć może wojna domowa, wskutek czego losy nowopowsta­

jącej Polski budzić mogły powa­

żną trwogę; tembardziej — że u granic wschodnich stał nowy potężny wróg — Rosja bolsze­

wicka, która zapowiedziała zni­

szczenie nowopowstającej „bur- żuazyjnej“ Polski i uszczęśliwie­

nie jej rządem bolszewickim i przyłączeniem do Sowietów.

Tymczasem w dniu 11 listo­

pada 1918 roku zawarte zosta­

ło na froncie zachodnim za­

wieszenie broni. Naturalnem jego postanowieniem w stosunku do niepodległej już Polski było­

by zobowiązanie Niemiec i Au- strji do bezzwłocznego opuszcze­

nia ziem polskich — i takie właśnie żądanie zamierzała po­

dyktować Niemcom Koalicja.

Sprzeciwił się temu Komitet Narodowy w Paryżu, twierdząc, że... Polska pozostanie wówczas rzekomo zupełnie bezbronna i wpadnie pod panowanie Rosji bolszewickiej. Naskutek tego pkt. 12 rozejmu opiewał, że woj­

ska niemieckie wycofają się do granic, jakie były pomiędzy Niem­

cami a Rosją w dniu 1 sierpnia 1914 r.

W tem czarnem przedstawieniu przez Komitet narodowy niemo­

cy polskiej kryła się myśl inna — więcej egoistyczna; mianowicie Komitet ten miał nadzieję po zawarciu pokoju i określeniu gra­

nic Polski — wkroczyć na czele dywizyj polskich, utworzonych we Francji, do Polski i uroczy­

ście przejąć władzę, obalając

(3)

Na 34 M Ł O D Y G R Y F Str. 3

tem samem wszystkie „konku­

rencyjne“ rządy w kraju.

Plany te pokrzyżował i Polskę z opresji wybawił znowu Józef Piłsudski i jego obóz, który nie liczył na niczyją łaskę, nie cze­

kał na żadne akty międzynaro­

dowe — a, korzystając ze sprzyja­

jących okoliczności, postanowił budować Polskę własnym czy­

nem.

Widzieliśmy już, że po rozbi­

ciu Legjonów cały ciężar pracy niepodległościowej komendant Piłsudski przerzucił na P. O. W.

Organizacja ta —znacznie wzmoc­

niona i zdyscyplinowana — z bronią u nogi czekała odpo­

wiedniego momentu do wystą­

pienia zbrojnego, pomna na sło­

wa Komendanta, że „jesteśmy za słabi, aby wrogów naszych po­

bić, jesteśmy jednak dość silni — aby ich dorżnąć“.

Moment taki właśnie nadszedł.

Kiedy po pogromie państw cen­

tralnych na froncie zachodnim w Austrji i Niemczech wybuchła rewolucja, kierownictwo P. O W.

zdecydowało, że czas działać.

Na rozkaz władz P.O.W. — jak z pod ziemi wyrosły silne i karne zastępy młodzieży polskiej i w nocy z 10 na 11 listopada w całym kraju rzuciły się na zdezorjentowanych i zaskoczo­

nych okupantów. W przeciągu kilkunastu godzin po licznych mniej lub więcej krwawych wal­

kach i utarczkach w całym pra­

wie kraju nieprzyjaciel został rozbrojony; koleje z całym ta­

borem, broń, magazyny wojsko­

we i zapasy, przygotowane na wywiezienie do Niemiec — zna­

lazły się w polskich rękach, pod czujną strażą gołowąsych mło­

dzieniaszków, mniejszych często­

kroć od posiadanego kąrabina.

W momencie tym w dniu 11 -go listopada wrócił do Polski Wię­

zień Magdeburski — Józef Pił­

sudski, witany przez cały prawie naród jako jedyny człowiek, który potrafi Polskę z panują­

cego chaosu obronną ręką wy­

prowadzić.

Niepopularna w kraju Rada Regencyjna skorzystała skwapli­

wie z powrotu Piłsudskiego i ustąpiła, składając pełnię wła­

dzy w jego ręce. Józef Pił­

sudski nie uląkł się panującej w Polsce anarchji i nadzwyczaj ciężkich warunków, w jakich Polska do życia się budziła.

Wierząc głęboko w niespożytą siłę wewnętrzną narodu polskie­

go, podjął się tego trudnego dzieła i władzę — „leżącą na ulicy“ — ujął w swe mocne dłonie.

Już na drugi dzień po swym powrocie zawarł układ z Niem­

cami co do warunków ich po­

wrotu do „Yaterlandu“, szcze­

gólnie z Kresów Wschodnich, gdzie nie zostali rozbrojeni.

Następną czynnością Komen­

danta było uporządkowanie sto­

sunków w kraju i utworzenie rządu. Po konferencjach z przed­

stawicielami wszystkich partyj politycznych i po zorjentowaniu się w nastrojach społeczeństwa — misję utworzenia rządu powie­

rzył socjaliście Daszyńskiemu.

Kiedy jednak misja ta Daszyń­

skiemu nie udała się, zastąpił go mniej zaangażowany socjalista, Moraczewski. Krok ten — acz­

kolwiek przez wielu uważany za niewłaściwy i nieodpowiadający życzeniom większości narodu — był jednak bardzo trafny, gdyż uspokoił odrazu bardzo silny ruch rewolucyjny w kraju oraz osłabił znacznie wpływy komu­

nistów, dążących do opanowania władzy w kraju.

W kilka dni potem gabinet został utworzony i — chociaż w dalszym ciągu w atmosferze bezustannych waśni — rozpo­

częła się jednak praca nad pchnięciem życia Odrodzonej Polski na normalne tory.

Na żądanie Piłsudskiego roz­

wiązał się Tymczasowy Rząd Lubelski, a w kilka dni potem przestała istnieć i Krakowska Komisja Likwidacyjna; cały kraj — za wyjątkiem niezupełnie jeszcze opanowanego przez Po­

laków Poznańskiego — podpo­

rządkował się bez zastrzeżeń rządowi warszawskiemu.

Pozostał jedynie „rząd“ Pol­

ski w Paryżu (Komitet Narodo­

wy), który jeszcze przez dłuższy czas nie chciał uznać prawnie istniejącego rządu w Polsce;

życie jednak wkrótce przeszło do porządku dziennego nad śmiesznemi pretensjami i uroje­

niami „polityków“ z pod znaku Narodowej Demokracji.

M.

(0. d. n.).

J A N M 1 T U Ł A .

^ f/o ły L so fs£ i

* y

Nad morze, hej nad fale Lee B ia ły Orle m ó j!

Stan na wybrzeża skale,

W dal patrz ! Na baczność stó j!

Tam polska flota płynie, Jak stado chyżych meiv — Od Gdańska aż po Gdynię Jej syren woła zew.

Nad morzem, Orle B iały, Jest twój dziedziczny tron, A prędzej pękną skały, Ni$ on -t potęgi dzwon,

To morze i okręty —

Ziszczeniem polskich snów. . . Graj, grzm ij B ałtyku święty Do roty naszej słów.

Ojczyźnie poświęcona — Jej sławę, floto, mnóż, Z banderą podniesioną Na szlakach wszystkich mórz.

P łyń aż do krańców świata, Choć burza tobą rwie — I zwiastuj, że Sarmata Nie odda morzaf n i e !

•v ■'i ;

(4)

Str. 4 M Ł O D Y G R Y F Na 34

Stanisław Jędrzejowski.

Boje z krzyżakami o Sartawice.

Skutkiem tego przymierza by­

ła natychmiastowa wyprawa związkowców na Pomorze;

cała ziemia pomorska aż po Oli­

wę została spustoszona w znak odwetu za najechanie^ziemi|cheł-

tf? — .Md

(Dokończenie)

mek, który obiegł i spalił do­

szczętnie. Od tej chwili o Sar- tawicach słuch w historji zagi­

nął, z czego można wywniosko­

wać, że gród wraz z zamkiem przestały istnieć.

Zabytki historyczne Pomorza.

miejscu tem stoi dzisiaj dworek, a w parku — kaplica św. Barbary, zbudowana przez Niemców na pamiątkę wyprawy Dytryka von Bernheima.

Po spaleniu Sartawic — Świę-

Ruiny zaniku w Złotorji k. Torunia. Zamek ten został wybudowany przez Kazimierza Wielkiego, a zniszczony przez Krzyżaków w r. 1409.

mińskiej przez Świętopełka. Do dnia dzisiejszego zacho- topełk, znając zamiary Zakonu Ten ostatni, nie mogąc prze- wany został z tych czasów — krzyżackiego, przeniósł punkt boleć spustoszenia Pomorza i u- jako ślad dawnego zamku obron- obrony Wisły do Świecia;

traty Sartawic, w następnym nego — nasyp stożkowaty ze w ostrym kącie, utworzonym roku wybrał się znowu pod za- znikomemi śladami wałów. Na przez Wisłę i wpadającą do niej

Ł M ' J

Oferma.

(Obrazek z życia młodzieży wiejskiej).

(Ciąg dalszy).

Aż się we łbie kręciło od tylu oczu, wpa­

trzonych ciekawie w mały oddział, od tylu „szarż“ — groźnie lustrujących człowieka do szpiku w gna­

tach, od tych chorągwi, muzyki i oklasków. Dech zapierało... Byle się nie zagapić, byle karabin

„stał“ jak trzeba, byle kroku nie splątać, a nie potknąć się o śliski bruk...

Oddział Związku Strzeleckiego w Olszynie otrzymał na ręce komendanta pochwałę za „dziel­

ną postawę, dobry moderunek i sprawność w marszu“.

A w tydzień potem stało jak drut w gazetce, że „strzelcy olszyńscy czuwają dzielnie na straży granic Ojczyzny, wykazując postawą swą, że sa­

mego Hitlera się nie ulękną, gdyby — psia mać — nos wsadził w polskie proso“.

Minęła zima i wiosna; lody spłynęły hen do VII.

Gdańska i znów przygrzało życiodajne, radosne

słonko. Zazierało w niskie okna chałup, ślizgało się po przyzbach i zapłotkach, rozglądało cieka­

wie po starych, znanych kątach. Aż wdarło się tryumfalnie poprzez nastroszone czubki sosen na leśną polankę i oczy ze zdumienia przetarło.—

Toż to chłopcy z Olszyny — jako żywo na mchu i igliwiu się rozłożyli; odpoczywają snąć po ćwi­

czeniach i długim marszu, karabiny w kozły ustawiwszy...

Dziwi się słonko, promieniami ciska na twarz każdą, lustruje rzetelnie starych znajomych i...

oczom nie dowierza. Oto Kołdun rozparł się wy­

godnie na ściętym pniaku, czapkę zdjął i pot kroplisty z czoła ociera. On to — czy nie ? Ru­

miana, opalona twarz, wesoły śmiech na ustach — zgrabna, smukła postać — jako skra żywa. Brzu- chala — ani dojrzeć. Snąć w marszach, a ćwi­

czeniach go zgubił, pasem zacisnął, piersią sze­

roką, rozrosłą przysłonił ... Dziwuje się słonko.

Tuż dziobaty Felek rozłożył swe gnaty i cyfer­

blat w błękit wycelował. Oczy mu się jarzą, bronzowe ostre rysy rozpływają w łobuzerskim uśmiechu. Wywodzi coś z przejęciem — kulasa­

mi majdając, ciskając szyszkami w Kołduna. Przy-

(5)

Ni> 34 M Ł O D Y G R Y F Str. 5

rzekę Czarnowodę, założył w a r o w n y gród i zamek obron­

ny naprzeciw Chełm­

na, skąd mógł ob­

serwować zamierze­

nia „braci zakon­

nych“ i utrudniać im przedsięwzięcia, zdą­

żające do opanowa­

nia lewego brzegu Wisły.

Krzyżacy zdawali sobie z tego sprawę i wszelkiemi sposo­

bami starali się prze­

szkodzić Świętopeł­

kowi w budowie i f o r t y f i k o w a n i u zamku. Zamek ten w późniejszych wie­

kach był stale prze-

Zabytki historyczne Pomorza.

Ś w iecie. Kościół na Łęgach — ufundowany w r. 1624 przez burmistrza Jerzego Kapela — odbudowany po pożarze w r. 1720 przez Bernardynów. W wielkim ołtarzu znajduje się

cudowny obraz Matki Boskiej.

budowywany i u- macniany.

“ Rozbijały się oń niejednokrotnie za­

pędy Zakonu, z któ­

rym Świętopełk pro­

wadził uporczywe w a l k i , t r w a j ą c e z przerwami przez 15 lat.

Dziś p o z o s t a ł y z zamku tego ster­

czące mury i względ­

nie dobrze zacho­

wana wieża — do­

bitny pomnik krwa­

wych, odwiecznych zmagań się ludu po­

morskiego z krzy­

żacką nawałą.

Łopatka i okopywanie się.

Sit

K.

Kawał żelaznej blachy, umo­

cowanej na patyku — to łopat­

ka — najprostszy sprzęt żołnier­

skiego oporządzenia. Niepozorne to narzędzie — mało znane jeszcze i mało używane w od­

działach p. w. — iluż żołnie­

rzom podczas wojny uratowało życie, ułatwiając natarcie, lub umożliwiając wytrwanie w obro­

nie.

Do ekwipunku nowoczesnego żołnierza prócz karabina, bagne­

tu i maski gazowej — należy

bezsprzecznie owa skromna ło­

patka. I z pewnością żaden piechur nie poszedłby dzisiaj bez niej na wojnę.

A dlaczego ?

Bo jedyną obroną przed hura­

ganem ognia karabinów maszy­

nowych, przed ulewą odłamków szrapneli i granatów — jest za­

kopanie się w ziemię.

Kto bił się w czasie wielkiej wojny — ten wie, jak to tam było. Piechur — czy to nie­

miecki, czy francuski — z ło­

patką nigdy się nie rozstawał, a nawet ilekroć tylko mógł, chętnie zamieniał małą łopatkę na zwykłą, dużą, saperską łopatę.

Niejeden z waszych ojców, czy znajomych potwierdzić to może.

Powiedzą oni, że ilekroć zaszła potrzeba zatrzymania się w na­

tarciu lub wytrwania w obronie przed ogniem — żołnierz oko­

pywał się. I to nie poprzestawał na wyryciu wnęka 30 cm głę­

bokiego — ale darł ziemię, póki nie wykopał dołu strzeleckiego śmieszki to muszą być jakieś kąśliwe, bo oblicze

słonka rozjaśniło się radośnie i przegląd swój da­

lej sprawuje. Wacek koło kozłów się rozsiadł i raz po raz spoziera ukradkiem na lewą kie­

szeń munduru. Błyska tam coś i skrzy się pod słońce. Dziwaczny jakiś medal — czy co ? Literki

„P. O. S.“ na nim wyryte, listeczki jakieś, orze­

łek — nastroszony, groźny. Dziwuje się słonko co­

raz bardziej... I taki sam medal znajduje na lewej kieszeni Wicka i organistrzaka. Na wojnie byli chłopaki, czy co? — troska się słonko i promie­

nie swe na przyszpiegi wysyła — wodza szuka.

Antek u skraju się ułożył, ręce pod głowę pode­

słał i wypoczywa rzetelnie. Szary, wytarty mun­

dur zdobi mu taki sam medalik — jeno świecący, niczem szczere srebro. Zmężniał i rozrósł się pan komendant; energja i moc z twarzy mu pa­

trzy, a oczy wesoło wypatrują z pod krzaczastych łuków brwi. Lustruje zadowolonem okiem swą gromadkę, dusza w nim rośnie i pierś rozdyma szerokim oddechem.

Roczek z gromadką tą się wodzi i rzetelnie ręce urobił, by chłopaków na dzielnych strzel­

ców wyrychtować. Rozmiłował się w tej robocie

ze szczętem, sercem przywarł do chłopaków, że nijako mu bez nich, bez marszów, ćwiczeń i ka­

rabinów — bez całej tej pracy, w którą z nogami wlazł i zapamiętał się. Zdobył wraz z nimi po­

ważanie i szacunek u ludzi, przekonał starszych i młodych,. że praca to rzetelna, poważna, ko­

nieczna. Ze Ojczyźnie służyć trzeba od lat dzie­

cinnych, zaprawiać się w szeregi jej obrońców, warować z karabinem u nogi... Zdobył uznanie i pochwałę starszeństwa za nieustępliwe prowa­

dzenie gromadki olszyńskiej do wytkniętego celu, za ambit okrutny, by pierwszemu być, na czoło się wydrzeć, czas stracony odrobić. I oto d ziś—

dożynki radosne sprawuje. Cała gromada zdała gładko egzamin p. w. I stopnia, a pięciu zdobyło odznaki sportowe i strzeleckie. Jak ulał... On sam na srebrny znaczek się porwał i... błyska nim teraz na sercu, aż się oczy starej matuli ra­

dują... Ho, ho! pokazała Olszyna — co potrafi, gdy zaprze się w sobie, a rękawów zakasze.

Wszystkie wioski gęby porozdziawały — a wy- dziwić się nie mogą. Ho, ho...

Gromadka wzrosła do 30 chłopa — tylko Franek z rudym Alochem i kilku „połamańców“

I

(6)

Str. 6 M Ł O D Y G R Y F Nr. 34

po pas — po ramiona. Bo tylko taki dół może dać osłonę przed szrapnelami, granatami i przed gradem pocisków broni maszy­

nowej.

A trzeba pamiętać o tern, że wprawdzie my źle nie strzelamy, ale sąsiedzi nasi „kochani“ rów­

nież nie wszystkie kule w niebo posyłają. Mamy karabiny maszy­

nowe lekkie i ciężkie w obfitości - mają je i oni. Więc w razie wojny nietylko nasz ogień będzie celny i morderczy. Natarcia nasze na wroga będą uciążliwe i po­

wolne, obrona — zażarta i krwawa.

Musimy to sobie jasno powie­

dzieć. Wtedy to i tu i tam żoł­

nierz będzie chwytał za łopatkę, w ziemię się rył i szukał opar­

cia we wnękach i dołach strze­

leckich.

To też nie lekceważcie nauki okopywania się ! Musicie umieć szybko i sprawnie ryć ziemię łopatką, kopać wnęk, sypać przedpiersie. Musicie umieć wnęk wasz zamaskować — aby tenże nie zdradzał waszego sta­

nowiska i nie ściągnął na was celnego ognia. Musicie pamiętać zawsze, że łopatka — to nie grat ciężki i nieużyteczny, ale nieza­

wodny przyjaciel żołnierza.

Teraz po żniwach — prze­

prowadzajcie ćwiczenia w oko­

pywaniu się. — K-mdci powia­

towi P. W. otrzymali łopatki;

niech nie konserwują się one w magazynach — proście o wy­

pożyczenie ich, a z pewnością otrzymacie. A gdy już nabę­

dziecie wprawy w kopaniu

wnęków — przeprowadźcie za­

wody ; który z was w ściśle okreś­

lonym czasie, leżąc, wykopie wnęk najdokładniej,najsprawniej, 0 wymiarach prawidłowych 1 najlepiej go zamaskuje od strony nieprzyjaciela.

Pamiętajcie, że umiejętność dzielnego i sprawnego posługi­

wania się łopatką jest nie­

mniej ważna i konieczna od umiejętności strzelania, walki bagnetem lub użycia maski gazowej. A gdy uświadomicie sobie, że życie wasze na wojnie niejednokrotnie zależeć będzie od tej umiejętności — napewno pokochacie m ałą, skromną ło­

patkę żołnierską i nauczycie się z nią obchodzić.

P. W.

O uprzężach gospodarskich.

(Patrz NN 21, 22, 23, 25, 27 i 30 „Mł. Gr.“) Jakby dalszym ciągiem na-

grzbietnika jest podbrzusznik, który nie pozwala napiersiu i po­

stronkom zbytnio unosić się do góry; winien on być tak dopa­

sowany, by po zapięciu zmieści­

ła się między nim a koniem - po­

dobnie jak pod nagrzbietnikiem

— pięść.

Długość postronków trzeba tak dobrać, by: 1) koń przy za­

trzymywaniu ciężaru nie uderzał tylnemi nogami o orczyk, 2) by przy ciągnieniu nie wychodził przed dyszel, gdyż utrudniałoby mu to kierowanie. Dyszel przy koniach, stojących w postron­

kach lekko naprężonych, winien cośkolwiek — lecz bardzo nie­

wiele — wystawać wprzód przed konie.

Zanim przystąpię do omówie­

nia naszelnika, przypomnimy sobie, jak się zachowuje koń na swobodzie, t. j. jakie ruchy wy­

konuje przy ruszaniu z miejsca, a jakie — przy zatrzymywaniu się. Z obserwacji wiemy, że koń, chcąc ruszyć z miejsca, schyla głowę i szyję w dół, a to w tym celu, by oswobodzić zad, którym jakby sprężyną — pcha całe ciało naprzód. Gdy koń chce się zatrzymać — podnosi głowę

z szyją do góry i opiera się przedniemi nogami, by — przez odciążenie zadu i jakgdyby za­

hamowanie przodu — stanąć.

Ten naturalny sposób zatrzy­

mywania się został przy zesta­

wieniu uprzęży wykorzystany.

Dano koniowi naszelnik na kark, by, podnosząc głowę z szyją do góry i zatrzymując swoje ciało w ruchu przez naszelnik, który jest założony na koniec dyszla — wstrzymał pojazd, do którego jest zaprzęgnięty.

Oprócz naszelnika karkowego są jeszcze naszelniki piersiowe oraz kombinacja jednych i dru- luzem jeszcze chodzą, bijatyki a psie figle stru­

gając. Inni pod strzelecki sztandar się zwerbo­

wali, uparli się honor Olszyny ratować...

— Zmiękła mina „hersztowi“, oj, zmiękła — myśli sobie Antek — ostał się — jako ten pastuch bez trzody, wódz bez wojska. Już i nogi podstawiać się stracha, w paradę leźć — czuje nosem, że nie przelewki z taką kompanją. Mar­

moladę zrobią na jedno słówko, na jeden ruch...

Ho, ho — strzelcy teraz rej w wiosce wiodą, po­

słuch a szacunek zdobywają wśród starszych i młodych. Nie zdzierży im Franek, ani do oczu skakać się odważy...

Zlustrowało rzetelnie ciekawe słonko całą gromadkę, dziwiąc się, a oczom nie dowierzając i zegnało promienie z polanki do dalszej praco­

witej wędrówki dziennej.

* * *

J *

— Do wojska idziemy, chłopcy, co tu dużo gadać... Tylko patrzeć — jak zaproszenie wójt przyniesie; zbierać się trza. Hej, niemiło to, nie­

miło wioskę rodzoną żegnać, w daleki świat wę­

drować.- SerCe frię w człowieku przewraca... Toć

roczek z okładem wojować będziemy, wśród ob­

cych ludzi, hen na drugim końcu Polski. Aże pomyśleć dziwno...

Kołdun westchnął przeciągle, spojrzał na Antka i w głęboką zadumę popadł.

— Magdy ci żal, poganinie, melancholja cię spiera, turku zatracony, za spódnicą. Poczekaj;

słyszałem, że do Lwowa nas rychtują, a tam ci dziewczyny, jak świece. Postawne, gładkie, we­

sołe — jedna w drugą. Brat organiściaka słu­

żył — to ci cuda opowiadał. Wywieją ci Magdę z rozumu, ani się obejrzysz, Kołdunku.

— Nie miel ozorem, Gnacie, byle czego. Toć wiadomo dziewek wszędy nie zabraknie. Nie sto­

ję całkiem o to, ale zawsze na tyli czas w świat ruszyć, starych pożegnać, chałupę, ziemię-matkę.

I tych smarkaczów mi nijak zostawiać; wiem ci, że Wacek robotę dalej poprowadzi — wstydzić się nie będziemy... Ale serce przyrosło do tej naszej strzeleckiej gromadki i oderwać się nijak.

Tu mi, Gnacie, wątroba piecze i żałość spie­

ra taka, że wyć na księżyc człek rądby.

(c, d. n.)

(7)

No 34 M Ł O D Y G R Y F Str 7

gich t. zw. naszelniki karkowo- piersiowe. Zastosowanie jed­

nych i drugich łącznie z poprze­

dnio wspomnianą częścią uprzę­

ży, zwaną natylnikiem — omó­

wię przy innej sposobności.

Lejce (lewy półlejc).

1) lejc właściwy, 2) wodza lejcowa, 3) krzyżak. Lejce te nie nadają się do regulowania, gdyż tak wodza lejcowa jak

i krzyżak są zszyte na stałe.

Lejce. Lejce służą do kiero­

wania końmi. Składają się z lejc właściwych, t. j. tej części, któ­

rą trzymamy w rękach; sięga ona do miejsca, gdzie są zapięte t. zw. krzyżaki. Krzyżak — to ta część lejc, która od lejcy właściwej idzie do drugiego ko­

nia i jednym swym końcem mo­

że być albo [na stałe wszyta w kółko lejcy właściwej, albo

tyle, by można je było przysiąść.

O ile chodzi o stosunek długości krzyżaka do wodzy lejcowej — to przy parze koni dobranych (o równym temperamencie, rą- czości, wzroście, budowie) krzyża­

ki powinny być o jakie 12 cm dłuższe od wo­

dzy lejcowych.

Przy pracy gło­

wy koni krzy­

żaki muszą stać równolegle do dyszla bez żad­

nych odchyleń tak nazewnątrz jak i nawe- wnątrz.

Eegulowanie przeprowadza się w następujący sposób: jeżeli chcemy powolniejszemu koniowi (np. z prawej strony dyszla) po­

puścić lejce — to wydłużamy mu jego krzyżak, przesuwając go o odpowiednią ilość dziurek ku przodowi; dla wyrównania zaś cofamy krzyżak konia z lewej strony dyszla, o taką samą ilość dziurek.

Nie wolno natomiast koni o różnych temperamentach starać się wyrównać przez skra­

canie postronków; nie prowa­

dzi to do celu, a rezultat jest wprost przeciwny.

Koń bowiem ze skróconemi po­

stronkami będzie ściągał dyszel na Jeżeli krzyżaki da­

ją się przesuwać na wodzy lejcowej, po­

siadającej jedenaście dziurek, takie nor­

malne zapięcie krzy­

żaka musi wypaść w środkowej, t. j.

szóstej dziurce. Lejce.

Jeśli się zdarzy Lejce te dają się regulować, gdyż tak krzyżak, jak i wo-

tak Że W parze ko- dza lejcowa nie są na stale zszyte, 1) lejc właściwy lewy,

' ni mamy jed la> le'c wła§ciwy Prawy* 2) wodza lejcowa lewa 2a) wo-

I. Wędzidło z przewleczką.

Wędzidło z przewleczką służy do kiełznania ko­

nia i zakłada się do uździenicy kantarowej (patrz Uździenica kantarowa w Nr. 30 „Mł. Gr.);

1) ogniwo wędzidła, 2) pierścień lejcowy, 3) łań­

cuszek, 4) przewleczką.

II. Wędzidło z wąsem.

Wędzidło z wąsem służy do kiełznania konia i zakłada się do »głowią (patrz Ogłów w Nr. 30

„Mł. Gr.“) ; 1) ogniwo wędzidła, 2) pierścień lej­

cowy, 3) wąs na pierścieniu.

też posiadać na obu końcach sprzążki, z których jedna zaw­

sze jest zapinana w kółko wę­

dzidła, a druga — na wodzy lejcowej; ta ostatnia daje się przesuwać to w tę, to w inną stronę.

Część zewnętrzna lejc, która od miejsca zapięcia krzyżaka idzie do zewnętrznego kółka wędzidła, zwie się wodzą lej­

cową.

Długość lejc trzeba tak do­

brać, by po zapięciu ich do wę­

dzideł, przy wygodnem trzyma­

niu w rękach — zostało jeszcze

nego konia rączego, a drugiego po­

wolniejszego — należy temu powolniejszemu lejce wydłużyć, by mu dać możność łatwiejsze­

go ciągnienia; w tym wypadku krzyżak i wo­

dza lejcowa nie może być wszyta na stałe do kółka na lejcy właściwej, lecz musi być zapinana na sprzążkę i dawać się re­

gulować — jak to wyżej określiłem.

J

dza lejcowa prawa, 3) krzyżak lewy, 3a) krzyżak prawy.

Krzyżaki zapięte są na szóstą dziurkę, lejce więc są normalnie spięte.

bok, wóz pojedzie nierównym śladem, co zwiększy tarcie i spod- woduje zbyteczne zmęczenie ko­

ni. Oprócz tego stosunek tego konia do dyszla przy naszelniku równym dla obu koni będzie inny, niż konia sąsiedniego i nie­

odpowiedni dla pracy konia ze skróconemi postronkami.

Tak przedstawia się sprawa dopasowania uprzęży szlejowej.

O uprzęży chomątowej pomówi- my^ innym razem.

Koń w zaprzęgu.

1) nachrapnik, 21 naczółek, 3) nagłówek, 41 podgardle, 5) podbródek, 6) wędzidło z przewleczką, 7) pętla naszelnika karkowego, 8) napiersie, 9) nakarcznik, 10) na- grzbietnik, 11) podbrzusznik, 12) guz barkowy, 13) postronek, 14) lejce, 15) ogniwo dyszlowe naszelnika. Linja napiersia i linja postronków jest prosta, koń zatem

prawidłowo zaprzągnięty.

(8)

HEJ OBOZY. OBOZY!

Dnia 10-go lipca 1932 roku na kolejach państwowych pa­

nował ruch ożywiony. To kwiat narodu — młodzież polska — z różnych zakątków ziemi po­

morskiej zjeżdżała do Lidzbarka.

Ścisk panował nietylko w wago­

nach, ale i na stopniach --ku wiel­

kiemu przerażeniu konduktorów.

Lidzbark — to mała, stara mieś­

cina, malowniczo położona na pagórkowatym terenie, nad pięk­

nem jeziorem — na szlaku mar­

szu wojsk Jagiełły pod Grunwald.

Pamięć zwycięskich zmagań z od­

wiecznym naszym wrogiem sta­

ła się impulsem, ażeby tu stwo­

rzyć warunki do zaprawy rycer­

skiej dla spadkobierców idei Mo­

carstwowej Polski Chrobrych i Ja­

giellonów. Lidzbark urządził prawdziwą stanicę Sienkiewi­

czowską dla szkolenia się i czu­

wania młodzieży polskiej nad nienaruszalnością granic Rzeczy­

pospolitej.

Aczkolwiek miasteczko istnieje od wieków, jednak oddawna nie przeżywało takich radosnych mo­

mentów — jak w dniu 10 lipca r. b.

Z iście młodzieńczą fantazją maszerowaliśmy przez rynek ża miasto — ku obozowi P. W., witani uśmiechem radości przez licznie wyległą na chodniki i przed bramy domow publiczność.

Prawdziwe życie obozowe w pełnem tego słowa znaczeniu rozpoczęło się dopiero od chwili podziału na kompanje, zakwate­

rowania i umundurowania ucze­

stników. Godzina ta obfitowała w wiele momentów humorystycz­

nych. Nic w tern dziwnego!

Przed chwilką bowiem byliśmy cywilami-elegantami, aż na raz — po zmianie garderoby na bardziej

„przewiewną“ i „dopasowaną“ — staliśmy się podobni do tych szarych żołnie­

rzyków, co to codziennie, idąc na ćwiczenia, śpiewają:

nosi ni srebra, ni złota ta szara piecho­

ta, piechota“.

Zaledwie za­

mieniliśmy pół- buciki na ko- miśniaki, pod­

kute jak koń­

skie kopyta, a idealnie odpra­

sowane spodnie na... rurki dreli­

chowe, sporzą­

dzone na wy­

rost — zwątpi­

liśmy, czy po­

znałyby nas w tej gali rodzo­

ne babki. Jeden śmiał się z drugiego do rozpuku, jak gdyby tylko on sam miał wszystko „w sam raz“. Głupia małpa!

Nie wiele pozostało czasu na zastanawianie się nad dokonaną metamorfozą. Trąbka na kolację, zbiórka, modlitwa^ sen... — mija dzień 10 lipca.

I odtąd płynęły dnie po dniach w jednostajnem, czasem... jedno­

stajnie przyspieszonem tempie — podobne do siebie, wypełnione po brzegi pracą, wciąż z tym sa­

mym rozkładem zajęć, lecz jak­

że różniące się od siebie.

„Paczka“ toruńska została przy­

dzielona do kompanji 2-ej, w któ­

rej znaleźli się także uczniowie z innych miast. Z początku czu­

liśmy się skrępowani, nawet...

mówiliśmy sobie przez „pan“.

Prędko jednak skończył się ten Z Obozów Cetniewskich.

Dzielni bracia-podhalanie przed swym namiotem.

ceremonjał i rozpoczęliśmy „ty­

kanie“ — zwłaszcza wieczorem, na łóżkach, gdy poszkodowany nie mógł „czynnie“ upomnieć się o swe „pańskie“ prawa. A roz­

poczynało się to mniej więcej ta­

kim djalogiem:

Ty, stary, z jakiej jesteś pa- rafji ? — brzmi basowy głos z głębi namiotu.

— Ze Świecia!

— Oho! — zauważa bas — To podobno blisko domu warja- tów!

Wkrótce docinki na temat świeckiej parafji musiały ustąpić miejsca szacunkowi, jakim zaczę­

liśmy darzyć swego kolegę. Oka­

zało się, że ów kolega jest... na­

szym drużynowym. On to roz­

dzielał masło (czynność ta doda­

wała mu nielada powagi), on przydzielał służbę, on mianował dyżurnych, on wyznaczał wartę — słowem był wszystkiem. Nic więc dziwnego, że staraliśmy się mu przypodobać, wychwalając jego parafję, a ów dom warjatów przypisując tylko fatalnemu zbie­

gowi okoliczności, za który on odpowiedzialności w żadnym wy­

padku nie ponosi... Doszło na­

wet do tego, że dla wyrażenia swego szacunku w niemożliwy sposób zdrabnialiśmy nazwisko pana drużynowego, aby tylko...

nie nosić w ody!

Właściwa gehenna życia obo­

zowego zaczyna się o godzinie 5-ej rano. W tym to czasie Mor- feusz nasyła cudowne sny i roz­

koszne wizje... A wtem nagle...

znudzony życiem i cierpiący na bezsenność trębacz próbuje to­

nów na trąbce. Za chwilę do namiotu zagląda niewyspana twarz służbowego, podobna do twarzy dromadera z „Ojca za- dżumionych“, wykrzywiona prze­

raźliwym krzykiem:

— Wstawać! Już dawno po pobudce! Szef idzie!!

Wszyscy dobrze znamy nasze­

go szefa i dlatego tylko zrywa­

my się z pod ciepłych koców!

Po błyskawicznem umyciu się — stajemy na zbiórkę do modlitwy, potem odbywamy gimnastykę i ćwiczenia lekkoatletyczne. Śnia­

danie (mleczna kawa — dobrze osłodzona, chleb z masłem) kon­

sumujemy omal nie na tempa,

Wzmocnisz swe zdrowie 1 zasłużysz sie dobrze Ojczyźnie—

spędznlgc ln- to w obozach

P. (0.

bo za chwilę zbiórka kompanji.

0 godz. 6.45 cały bataljon (440 chłopa) zbiera się na stadjonie, gdzie D-ca Obozu, Pan Major Cenzartowicz, przyjmuje raport.

Rozpoczyna się przegląd kom- panij, pada komenda z ust D-cy Grupy, odpowiada jej chrzęst pre­

zentowanej broni, orkiestra obo­

zowa gra hymn narodowy, od­

działy kamienieją w bezruchu — na wietrze ponad konarami drzew łopocze flaga narodowa na masz­

cie... Znów komenda, orkiestra gra marsza — bataljon maszeruje na ćwiczenia bojowe.

Tu dopiero czujemy się w swo­

im żywiole! Tu widzimy zada­

nie nasze, cel obywatela-żołnierza:

być w ciągłej gotowości fizycz­

nej, technicznej i duchowej. Ćwi­

czenia trwają zwykle do godz.

11-ej. Mniej przyjemna jest musz­

tra. Pan sierżant R. jest bardzo wybredny. W jego oczach wszystkie nasze chwyty są złe.

— To nie żaden chwyt! Na ramię broń jest: raz, dwa, trzy — przerwa na jedno tempo — cztery!

Sto razy na dzień słyszymy:

„jedna komenda — jeden trzask!

Na prawo patrz — to tak, jakby przez wszystkie dziurki od nosa przetknął nitkę i za nią pociąg­

nął !“

Mimo, że ćwiczenia nieraz pocz­

ciwie nas wymęczą — nigdy nie tracimy humoru. Przejawia się on na każdym kroku, ale głów­

nie w czasie obiadu. Długie oczekiwania w kolejce trzeba jakoś wypełnić. Obiad składa się z czterech dań; zupy, mięsa z sosem i ziemniakami, deseru 1 kawy. Oprócz tego porcje, zbędne w kuchni, służbowi za­

bierają do użytku kompanij w go­

dzinach popołudniowych.

Od godziny 12 do 14-ej trzeba spać lub udawać — że się śpi.

Jest to bowiem pora „przymu­

sowego“ odpoczynku. Popołudniu tryumf święci lekka atletyka, gry sportowe, boks, kąpiel i t. d. Przed wieczorem słuchamy wykładów, czyścimy broń, ozdabiamy na­

mioty i t. p. Część kolegów

Zgłodniała nażkami, uczy się śpiewać w chórze 4-gło- sowym męskim, który prowadzi p. ppor. rez. Machinko; pod jego kierunkiem odbywa

ćwiczenia również orkiestra dęta.

Jak z zestawienia zajęć wynika — cały boży dzionek w obo­

zie upływa nam na pracy. Wieczorem około godz. 2i-ej — apel, modlitwa z or­

kiestrą, opuszczenie flagi i... sen.

Na niepowszed- niość naszych zajęć wpływają od czasu do czasu wizytacje w obozie. Niedaw­

no bawił u nas dwa dni Pan Pułkownik Kiliński, Dyr.P.U.W.

F. i P. W. O wyniku tej wizy­

tacji dowiedzieliśmy się następ­

nego dnia rano, podczas zbiórki przed odmarszem. Z powodu ogólnego zadowolenia z nas i na­

szych wyczynów bojowo-sporto- wych p. Major Cenzartowicz pozwolił nam spać godzinę dłu­

żej.

Czyż trzeba dodawać, że pod­

bił tern serca wszystkich. Ko­

chamy go jak ojca, bo też trosz­

czy się o nas jak ojciec. A gdy zwrócił się do nas ze słowami:

„Młodzieży! Dumną być mo­

żesz, że pracą swoją na siebie zwracasz uwagę i dajesz dowód pracy dla wyższych ideałów — służby dla Polski!“ —

staraliśmy się okazać mu na­

szą wdzięczność i tę nić sympatji, jaka łączy z nim nasze serca. 1 od tej chwili prawie że niema „sy­

pania kartofelków po podłodze“

przy chwytach bronią, lecz zgra­

ny wysiłek 440 żołnierzy!

W dwa tygodnie po przybyciu do obozu urządziliśmy ognisko.

W odwiedziny do nas przybyli również harcerze z Górzna, żeg­

nani po upływie dwuch godzin chóralnym okrzykiem: „nos w ro­

wie!“ — co przyjęli za dobrą monetę. Publiczność lidzbarska miała okazję zabawy na wolnem

powietrzu; a było czem się ba­

wić: kawały obozowe, deklama­

cje, śpiewy chóralne i solowe, Z Obozów Cetniewskich.

wiara dzwoni niecierpliwie me- bo pan kucharz marudzi. . . monologi — sypały się jak z ro­

gu obfitości. Najwięcej poru­

szenia wywołały nasze śpiewki u kilku szefów, którzy poznali się, o kim mowa. A trzeba wie­

dzieć, że mamy jednego szefa, który, rozsierdziwszy się, ma zwyczaj potok serdecznych wy- myślań zakończyć refrenem: „do boru, psia mać!“ To też w obo­

zowych krakowiakach znalazło się : „do boru“.

Obok namiotów czystość pa­

nuje wzorowa. Rzeźby z piasku, figury symboliczne z aforyzma­

mi — budzą powszechny podziw i uwieczniane są na kliszach przez różnych fotografomanów- amatorów i zawodowców.

Dla tych, którzy obecnie znaj­

dują się w obozie, niech ta garść wrażeń będzie w przyszłości mi­

tem wspomnieniem. Dla tych, którzy obóz dawniej ukończyli — miłem przypomnieniem. Lecz przedewszystkiem zwracam te uwagi do tych, którzy nie mieli jeszcze możności zetknąć się z życiem obozowem.

A więc widzisz, bracie młody, Jakie są w Lidzbarku gody ? Żeby ci nie psuć humoru,

Wynoś się, bracie, do boru!

Dembicki,

uczeń Semin, Naucz, w Toruniu,

Cytaty

Powiązane dokumenty

czył; musimy się zdobyć jeszcze na jeden czyn, czyn bezkrwawy — musimy zakończyć budowę państwa — budując okręty wo­.

„Cudowny jeleń” ukaże się w przyszłym roku, aby skautów — rycerzy teraźniejszości — przy- wołać ze wszystkich krańców świata na wielkie gody duchowe

Związek Strzelecki już przed wojną powstał jako organizacja przysposobienia wojskowego, pomimo że nazwa ta nie była jeszcze wówczas znana. Za jedyny cel

które odbędą się w całej Polsce dnia 2-go października

Stąd wybrał się do Gdańska,, gdzie zajął się sprawą Piotra Święcy z Nowego, który był namiest­. nikiem Pomorza za Wacława

Równocześnie szykują się do startu kolarze. Szosowe zawody kolarskie pod kierownictwem podkomis. Przed startem faktycznym — odbywa się na bieżni boiska przy

Główne uroczystości odbyły się na starcie marszu Kad­. rówki w Krakowie, gdzie zgromadziły się liczne tłumy ną placli przed historycznemi

dzynarodowe na jeziorze Garczyńskiem, a 9-go sierpnia odbędzie się dalszy ich ciąg* Program tych zawodów wypełnią: wiosłowanie z przeszko­. dami, sygnalizacja,