.
Wychodzi w niedzielę Redaguje Komitet
T Y G O D N I K
poświęcony sprawom Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojsk, na terenie O. K. VIII
Rok II. Niedziela, dnia 21 sierpnia 1932 r. Nr. 34.
T RE Ś Ć:
Dział o g ó ln y : Oferma. Hymn floty polskiej — wiersz. L. O. P. P.: J a k powstaje śmigło sam olotu.
W ychowanie o b yw atelsk ie: J a k odzyskaliśmy i obroniliśmy W iadom ości z kraju i zagranicy: Kącik harcerski Koleja-
niepodległośc. rze pOCj bronią. Związek Strzelecki. Z życia Policji.
W. F. i P. W.: Sport marszowy. Łopatka i okopywanie się. Kronika sportowa. Z tygodnia.
Hej obozy, obozy! O uprzężach gospodarskich. Odpowiedzi Redakcji, Rozrywki umysłowe. Wesoły kącik.
W iadomości h isto ry czn e: Bój o Sartawice. Ogłoszenia.
SPORT MARSZOWY.
W dniach 6, 7 i 8 sierpnia ca
ła Polska obchodzi uroczyście rocznicę pierwszego wystąpienia oddziałów polskich w wojnie światowej.
Najpiękniejszym momentem obchodu jest bezwątpienia pow
tórzenie przez zastępy młodzieży naszej marszu kompanji kadro
wej legjonów z pod krakowskich Oleandrów do Kielc. Marsz szla
kiem Kadrówki jest nietylko im
ponującem przypomnieniem hi
storycznej chwili, kiedy Polacy pod wodzą Józefa Piłsudskiego chwycili za oręż, by sobie sami wywalczyć Ojczyznę, ale i im
prezą sportową, zakrojoną na tak wielką skalę, iż mało któ
ra inna w świecie może się z nią równać.
Rok w rok 120-kilometrową trasę przemierzają z natężeniem wszystkich sił fizycznych i mo
ralnych setki zawodników. Ty
siące, dziesiątki tysięcy innych stawały przedtem we wszystkich dzielnicach kraju do zawodów eliminacyjnych, mających wska
zać najlepszych, najlepiej przygo
towanych, największym duchem
ofiarności ożywionych. Wskazać nie zawodników nawet,a oddziały;
oddziały—najlepiej wyćwiczone, najkarniejsze, najbardziej du
chem koleżeństwa przepojone.
Marszem Szlakiem Kadrówki możemy się słusznie chwalić przed najbardziej w kulturze fi
zycznej zaawansowaną zagranicą.
Nietylko dla tego podkładu ide
owego, który z tej imprezy spor
towej czyni podniosły obchód patrjotyczny, ale przedewszyst- kiem dlatego, że to jest najwięk
sza w świecie impreza, poświę
cona dzi ałowi ćwiczeń fizycznych, mimo pozornie skromnego zna
czenia, stanowiącemu w sporto- wem abecadle literę A.
Istotą ćwiczeń cielesnych jest ruch. Najprostszym, naj
częściej stosowanym, najbardziej naturalnym przejawem ruchu jest u człowieka chód. Dopiero wtedy dziecko staje się człowie
kiem, kiedy się chodzić nauczy.
Z drugiej strony ćwiczenie, bę
dące koroną sportu — bieg, czyż nie jest tym samym cho
dem, podniesionym do wyższej potęgi? Zwycięzca najklasycz-
niejszej konkurencji olimpijskiej, biegu maratońskiego, nie ma bliższego sobie wśród tryumfa
torów sportowych, jak zwycięz
ca Marszu Szlakiem Kadrówki. Są rodzonymi braćmi.
Będąc najprostszem, marsz jest też i ćwiczeniem najdostępniej- szem. Żadnych przyrządów nie wymaga, poza matką - ziemią i parą nóg. Kawał ścieżki i bu
ty z gwoździami — to największy możliwy w tej dziedzinie luksus.
Mimo to sport marszowy, czy
li chód, podniesiony do godno
ści ćwiczenia, daje korzyści nie
zliczone. Nic tak dobrze nie wpływa na ogólny stan fizycz
ny, na dobrą kondycję. To też każdy „as“ sportowy, niezależnie od specjalności, zaprawę swoją rozpoczyna od marszu. Bo dzię
ki niemu napełnia płuca tlenem, nietylko nogi, ale całe ciało zmusza do wysiłku, przyśpiesza wymianę materji, potęguje zdro
wie i sprawność organizmu.
Przytem sprawność ogólną i u- tylitarną, pozwalającą stawić czo
ło wszelkim wymaganiom co
dziennego życia, a w stopniu
Str. 2 M Ł O D Y G R Y F Na 34
największym — wymaganiom służby wojskowej.
Wielki Napoleon powiedział ongi, iż się bitwy wygrywa no
gami żołnierzy. Dziś kiedy po
ciągi i samochody umieją od
działy wojskowe w błyskawicz- nem tempie przerzucać z miejsca na miejsce, ten najprostszy śro
dek lokomocji — nogi nie stra
cił mimo to nic ze swego zna
czenia. Na wąskim odcinku, podczas raptownych przegrupo
wań, podczas manewrów oskrzy
dlających, a szczególnie podczas pościgu — nogi żołnierza decy
dują o wszystkiem. Wszyscy uczestnicy wojny 1920 roku mo
gą o tem coś powiedzieć.
Sport marszowy jest, powie
dzieliśmy wyżej — pierwszą li
terą sportowego alfabetu. Li
terą A — pełną powagi, dumną samogłoską, w każdem prawie słowie spotykaną — tak samo jak element chodu, czy biegu w każdym nieomal dziale sportu występuje. Wyszkolenie mar
szowe jest równocześnie i li
terą A wyszkolenia żołnier
skiego. Bo jeszcze przedtem, niż umieć strzelać, żołnierz musi umieć dobrze maszerować.
Słusznie więc dumni być mo
żemy, że właśnie w Polsce sport marszowy największem rozpowszechnieniem i uzna
niem się cieszy, i żę właśnie w Polsce pomyślano i z takim rozmachem urzeczywistniono największą w świecie imprezę marszową. Wiktor Junosza.
Cykl: „Jak odzyskaliśmy i obroniliśmy niepodległość".
XIII. Pogrom państw centralnych. Proklamowanie Polskiego. Anarchja w kraju. Rozbrojenie okupantów
Pod ciosami bohaterskich armij o rozbieżnych dążeniach i koalicji wojska państw central- ' ' '
nych poszły w rozsypkę, zaś we
wnątrz ich krajów rozpoczął się niebezpieczny ruch rewolucyjny.
Rządy państw centralnych zmu
szone były w dniu 4 paździer
nika 1918 roku prosić o pokój, przyjmując zasady, ogłoszone w orędziu prezydenta Wilsona.
Skorzystała z tego faktu Rada Regencyjna; nie czekając na za
warcie pokoju, ani nawet rozej- mu — w dniu 7 października ogłosiła zjednoczenie i niepod
ległość Polski, kończąc wydaną przez siebie odezwę słowami:
„Niech zamilknie wszystko, co nas wzajemnie dzielić może, a niech zabrzmi jeden wielki głos:
Polska zjednoczona i niepodle
gła!“ Jakże słuszne i dla przy
szłości odradzającego się pań
stwa polskiego konieczne były te słowa! W pierwszym rzędzie powinny były zamilknąć różne, powstałe w ciągu wojny „orjen- tacje“ polityczne, które wobec jednego, jedynego programu — Polski zjednoczonej i niepodległej utraciły wszelką rację bytu. Ustać również powinny były sprzeczne dążenia socjalne, gdyż na wal
ki wewnętrzne pora była zupeł
nie nieodpowiednia.
Apel ten jednak nie odniósł skutku. Już w zaraniu odzyska
nej niepodległości nasze dawne wady i przywary zajaśniały pełnym blaskiem. I tak Rada Regencyjna, która usunęła do
tychczasowy, sklecony przez oku
pantów rząd, a na jego miejsce starała się utworzyć rząd, złożo
ny z reprezentantów wszystkich stronnictw polskich — nie zna
lazła poparcia w społeczeństwie.
Do utworzenia takiego rządu nie doszło, gdyż stronnictwa polskie,
kich apetytach w żaden sposób pogodzić się nie mogły.
Powołano w końcu do steru rząd Świerzyńskiego, złożony z narodowych demokratów i re
alistów. Ministrem spraw woj
skowych w tym rządzie miano
wany został Józef Piłsudski, któ
rego zwolnienia zażądano od władz niemieckich. Program rządu nie znalazł jednak po
parcia; społeczeństwo polskie stanęło w opozycji do samej Ra
dy Regencyjnej, jako „tworu“
okupacyjnego. Skutki takiego rozbicia narodu polskiego w tych przełomowych chwilach mogły być dla młodego państwa fatal
ne — jak to zobaczymy niżej.
Kiedy się to działo w Warsza
wie — w Krakowie już istniał rząd odrębny, w postaci Komisji Likwidacyjnej, która nie uzna
wała rządu warszawskiego.
Wkrótce powstał w Lublinie no
wy, trzeci zkolei rząd — t. zw.
„Tymczasowy Rząd Ludowy“, który nie chciał podporządko
wać się obu poprzednim rządom.
Nie koniec jednak na tem.
W uwolnionym samorzutnie od Niemców Poznaniu utworzyła się Naczelna Rada Ludowa, zaś Ko- misarjat tej Rady miał stanowić rodzaj rządu zachodnich dzielnic Polski. Oprócz tego Polski Ko
mitet Narodowy, który po wy
buchu rewolucji bolszewickiej w Rosji przeniósł się do Paryża, ogłosił się jako jedyny prawo
wity rząd Polski i, jako taki, uznany został przez rządy nie
których państw koalicji.
Nie licząc republiki chłopskiej w Tarnobrzegu oraz samorod
nych komitetów w Oszmianie, Wilnie i Grodnie — miała Pol
ska zmartwychwstająca aż 5
niepodległego zjednoczonego Państwa i powrót komendanta Piłsudskiego.
wiel- rządów, dążących do zwalczenia wszystkich pozostałych i opano
wania władzy w całym kraju.
Istniała więc zupełnie uzasadnio
na obawa, że lada chwila wy
buchnąć może wojna domowa, wskutek czego losy nowopowsta
jącej Polski budzić mogły powa
żną trwogę; tembardziej — że u granic wschodnich stał nowy potężny wróg — Rosja bolsze
wicka, która zapowiedziała zni
szczenie nowopowstającej „bur- żuazyjnej“ Polski i uszczęśliwie
nie jej rządem bolszewickim i przyłączeniem do Sowietów.
Tymczasem w dniu 11 listo
pada 1918 roku zawarte zosta
ło na froncie zachodnim za
wieszenie broni. Naturalnem jego postanowieniem w stosunku do niepodległej już Polski było
by zobowiązanie Niemiec i Au- strji do bezzwłocznego opuszcze
nia ziem polskich — i takie właśnie żądanie zamierzała po
dyktować Niemcom Koalicja.
Sprzeciwił się temu Komitet Narodowy w Paryżu, twierdząc, że... Polska pozostanie wówczas rzekomo zupełnie bezbronna i wpadnie pod panowanie Rosji bolszewickiej. Naskutek tego pkt. 12 rozejmu opiewał, że woj
ska niemieckie wycofają się do granic, jakie były pomiędzy Niem
cami a Rosją w dniu 1 sierpnia 1914 r.
W tem czarnem przedstawieniu przez Komitet narodowy niemo
cy polskiej kryła się myśl inna — więcej egoistyczna; mianowicie Komitet ten miał nadzieję po zawarciu pokoju i określeniu gra
nic Polski — wkroczyć na czele dywizyj polskich, utworzonych we Francji, do Polski i uroczy
ście przejąć władzę, obalając
Na 34 M Ł O D Y G R Y F Str. 3
tem samem wszystkie „konku
rencyjne“ rządy w kraju.
Plany te pokrzyżował i Polskę z opresji wybawił znowu Józef Piłsudski i jego obóz, który nie liczył na niczyją łaskę, nie cze
kał na żadne akty międzynaro
dowe — a, korzystając ze sprzyja
jących okoliczności, postanowił budować Polskę własnym czy
nem.
Widzieliśmy już, że po rozbi
ciu Legjonów cały ciężar pracy niepodległościowej komendant Piłsudski przerzucił na P. O. W.
Organizacja ta —znacznie wzmoc
niona i zdyscyplinowana — z bronią u nogi czekała odpo
wiedniego momentu do wystą
pienia zbrojnego, pomna na sło
wa Komendanta, że „jesteśmy za słabi, aby wrogów naszych po
bić, jesteśmy jednak dość silni — aby ich dorżnąć“.
Moment taki właśnie nadszedł.
Kiedy po pogromie państw cen
tralnych na froncie zachodnim w Austrji i Niemczech wybuchła rewolucja, kierownictwo P. O W.
zdecydowało, że czas działać.
Na rozkaz władz P.O.W. — jak z pod ziemi wyrosły silne i karne zastępy młodzieży polskiej i w nocy z 10 na 11 listopada w całym kraju rzuciły się na zdezorjentowanych i zaskoczo
nych okupantów. W przeciągu kilkunastu godzin po licznych mniej lub więcej krwawych wal
kach i utarczkach w całym pra
wie kraju nieprzyjaciel został rozbrojony; koleje z całym ta
borem, broń, magazyny wojsko
we i zapasy, przygotowane na wywiezienie do Niemiec — zna
lazły się w polskich rękach, pod czujną strażą gołowąsych mło
dzieniaszków, mniejszych często
kroć od posiadanego kąrabina.
W momencie tym w dniu 11 -go listopada wrócił do Polski Wię
zień Magdeburski — Józef Pił
sudski, witany przez cały prawie naród jako jedyny człowiek, który potrafi Polskę z panują
cego chaosu obronną ręką wy
prowadzić.
Niepopularna w kraju Rada Regencyjna skorzystała skwapli
wie z powrotu Piłsudskiego i ustąpiła, składając pełnię wła
dzy w jego ręce. Józef Pił
sudski nie uląkł się panującej w Polsce anarchji i nadzwyczaj ciężkich warunków, w jakich Polska do życia się budziła.
Wierząc głęboko w niespożytą siłę wewnętrzną narodu polskie
go, podjął się tego trudnego dzieła i władzę — „leżącą na ulicy“ — ujął w swe mocne dłonie.
Już na drugi dzień po swym powrocie zawarł układ z Niem
cami co do warunków ich po
wrotu do „Yaterlandu“, szcze
gólnie z Kresów Wschodnich, gdzie nie zostali rozbrojeni.
Następną czynnością Komen
danta było uporządkowanie sto
sunków w kraju i utworzenie rządu. Po konferencjach z przed
stawicielami wszystkich partyj politycznych i po zorjentowaniu się w nastrojach społeczeństwa — misję utworzenia rządu powie
rzył socjaliście Daszyńskiemu.
Kiedy jednak misja ta Daszyń
skiemu nie udała się, zastąpił go mniej zaangażowany socjalista, Moraczewski. Krok ten — acz
kolwiek przez wielu uważany za niewłaściwy i nieodpowiadający życzeniom większości narodu — był jednak bardzo trafny, gdyż uspokoił odrazu bardzo silny ruch rewolucyjny w kraju oraz osłabił znacznie wpływy komu
nistów, dążących do opanowania władzy w kraju.
W kilka dni potem gabinet został utworzony i — chociaż w dalszym ciągu w atmosferze bezustannych waśni — rozpo
częła się jednak praca nad pchnięciem życia Odrodzonej Polski na normalne tory.
Na żądanie Piłsudskiego roz
wiązał się Tymczasowy Rząd Lubelski, a w kilka dni potem przestała istnieć i Krakowska Komisja Likwidacyjna; cały kraj — za wyjątkiem niezupełnie jeszcze opanowanego przez Po
laków Poznańskiego — podpo
rządkował się bez zastrzeżeń rządowi warszawskiemu.
Pozostał jedynie „rząd“ Pol
ski w Paryżu (Komitet Narodo
wy), który jeszcze przez dłuższy czas nie chciał uznać prawnie istniejącego rządu w Polsce;
życie jednak wkrótce przeszło do porządku dziennego nad śmiesznemi pretensjami i uroje
niami „polityków“ z pod znaku Narodowej Demokracji.
M.
(0. d. n.).
J A N M 1 T U Ł A .
^ f/o ły L so fs£ i
* y
Nad morze, hej nad fale Lee B ia ły Orle m ó j!
Stan na wybrzeża skale,
W dal patrz ! Na baczność stó j!
Tam polska flota płynie, Jak stado chyżych meiv — Od Gdańska aż po Gdynię Jej syren woła zew.
Nad morzem, Orle B iały, Jest twój dziedziczny tron, A prędzej pękną skały, Ni$ on -t potęgi dzwon,
To morze i okręty —
Ziszczeniem polskich snów. . . Graj, grzm ij B ałtyku święty Do roty naszej słów.
Ojczyźnie poświęcona — Jej sławę, floto, mnóż, Z banderą podniesioną Na szlakach wszystkich mórz.
P łyń aż do krańców świata, Choć burza tobą rwie — I zwiastuj, że Sarmata Nie odda morzaf n i e !
•v ■'i ;
Str. 4 M Ł O D Y G R Y F Na 34
Stanisław Jędrzejowski.
Boje z krzyżakami o Sartawice.
Skutkiem tego przymierza by
ła natychmiastowa wyprawa związkowców na Pomorze;
cała ziemia pomorska aż po Oli
wę została spustoszona w znak odwetu za najechanie^ziemi|cheł-
tf? — .Md
(Dokończenie)
mek, który obiegł i spalił do
szczętnie. Od tej chwili o Sar- tawicach słuch w historji zagi
nął, z czego można wywniosko
wać, że gród wraz z zamkiem przestały istnieć.
Zabytki historyczne Pomorza.
miejscu tem stoi dzisiaj dworek, a w parku — kaplica św. Barbary, zbudowana przez Niemców na pamiątkę wyprawy Dytryka von Bernheima.
Po spaleniu Sartawic — Świę-
Ruiny zaniku w Złotorji k. Torunia. Zamek ten został wybudowany przez Kazimierza Wielkiego, a zniszczony przez Krzyżaków w r. 1409.
mińskiej przez Świętopełka. Do dnia dzisiejszego zacho- topełk, znając zamiary Zakonu Ten ostatni, nie mogąc prze- wany został z tych czasów — krzyżackiego, przeniósł punkt boleć spustoszenia Pomorza i u- jako ślad dawnego zamku obron- obrony Wisły do Świecia;
traty Sartawic, w następnym nego — nasyp stożkowaty ze w ostrym kącie, utworzonym roku wybrał się znowu pod za- znikomemi śladami wałów. Na przez Wisłę i wpadającą do niej
Ł M ' J
Oferma.
(Obrazek z życia młodzieży wiejskiej).
(Ciąg dalszy).
Aż się we łbie kręciło od tylu oczu, wpa
trzonych ciekawie w mały oddział, od tylu „szarż“ — groźnie lustrujących człowieka do szpiku w gna
tach, od tych chorągwi, muzyki i oklasków. Dech zapierało... Byle się nie zagapić, byle karabin
„stał“ jak trzeba, byle kroku nie splątać, a nie potknąć się o śliski bruk...
Oddział Związku Strzeleckiego w Olszynie otrzymał na ręce komendanta pochwałę za „dziel
ną postawę, dobry moderunek i sprawność w marszu“.
A w tydzień potem stało jak drut w gazetce, że „strzelcy olszyńscy czuwają dzielnie na straży granic Ojczyzny, wykazując postawą swą, że sa
mego Hitlera się nie ulękną, gdyby — psia mać — nos wsadził w polskie proso“.
Minęła zima i wiosna; lody spłynęły hen do VII.
Gdańska i znów przygrzało życiodajne, radosne
słonko. Zazierało w niskie okna chałup, ślizgało się po przyzbach i zapłotkach, rozglądało cieka
wie po starych, znanych kątach. Aż wdarło się tryumfalnie poprzez nastroszone czubki sosen na leśną polankę i oczy ze zdumienia przetarło.—
Toż to chłopcy z Olszyny — jako żywo na mchu i igliwiu się rozłożyli; odpoczywają snąć po ćwi
czeniach i długim marszu, karabiny w kozły ustawiwszy...
Dziwi się słonko, promieniami ciska na twarz każdą, lustruje rzetelnie starych znajomych i...
oczom nie dowierza. Oto Kołdun rozparł się wy
godnie na ściętym pniaku, czapkę zdjął i pot kroplisty z czoła ociera. On to — czy nie ? Ru
miana, opalona twarz, wesoły śmiech na ustach — zgrabna, smukła postać — jako skra żywa. Brzu- chala — ani dojrzeć. Snąć w marszach, a ćwi
czeniach go zgubił, pasem zacisnął, piersią sze
roką, rozrosłą przysłonił ... Dziwuje się słonko.
Tuż dziobaty Felek rozłożył swe gnaty i cyfer
blat w błękit wycelował. Oczy mu się jarzą, bronzowe ostre rysy rozpływają w łobuzerskim uśmiechu. Wywodzi coś z przejęciem — kulasa
mi majdając, ciskając szyszkami w Kołduna. Przy-
Ni> 34 M Ł O D Y G R Y F Str. 5
rzekę Czarnowodę, założył w a r o w n y gród i zamek obron
ny naprzeciw Chełm
na, skąd mógł ob
serwować zamierze
nia „braci zakon
nych“ i utrudniać im przedsięwzięcia, zdą
żające do opanowa
nia lewego brzegu Wisły.
Krzyżacy zdawali sobie z tego sprawę i wszelkiemi sposo
bami starali się prze
szkodzić Świętopeł
kowi w budowie i f o r t y f i k o w a n i u zamku. Zamek ten w późniejszych wie
kach był stale prze-
Zabytki historyczne Pomorza.
Ś w iecie. Kościół na Łęgach — ufundowany w r. 1624 przez burmistrza Jerzego Kapela — odbudowany po pożarze w r. 1720 przez Bernardynów. W wielkim ołtarzu znajduje się
cudowny obraz Matki Boskiej.
budowywany i u- macniany.
“ Rozbijały się oń niejednokrotnie za
pędy Zakonu, z któ
rym Świętopełk pro
wadził uporczywe w a l k i , t r w a j ą c e z przerwami przez 15 lat.
Dziś p o z o s t a ł y z zamku tego ster
czące mury i względ
nie dobrze zacho
wana wieża — do
bitny pomnik krwa
wych, odwiecznych zmagań się ludu po
morskiego z krzy
żacką nawałą.
Łopatka i okopywanie się.
Sit
K.
Kawał żelaznej blachy, umo
cowanej na patyku — to łopat
ka — najprostszy sprzęt żołnier
skiego oporządzenia. Niepozorne to narzędzie — mało znane jeszcze i mało używane w od
działach p. w. — iluż żołnie
rzom podczas wojny uratowało życie, ułatwiając natarcie, lub umożliwiając wytrwanie w obro
nie.
Do ekwipunku nowoczesnego żołnierza prócz karabina, bagne
tu i maski gazowej — należy
bezsprzecznie owa skromna ło
patka. I z pewnością żaden piechur nie poszedłby dzisiaj bez niej na wojnę.
A dlaczego ?
Bo jedyną obroną przed hura
ganem ognia karabinów maszy
nowych, przed ulewą odłamków szrapneli i granatów — jest za
kopanie się w ziemię.
Kto bił się w czasie wielkiej wojny — ten wie, jak to tam było. Piechur — czy to nie
miecki, czy francuski — z ło
patką nigdy się nie rozstawał, a nawet ilekroć tylko mógł, chętnie zamieniał małą łopatkę na zwykłą, dużą, saperską łopatę.
Niejeden z waszych ojców, czy znajomych potwierdzić to może.
Powiedzą oni, że ilekroć zaszła potrzeba zatrzymania się w na
tarciu lub wytrwania w obronie przed ogniem — żołnierz oko
pywał się. I to nie poprzestawał na wyryciu wnęka 30 cm głę
bokiego — ale darł ziemię, póki nie wykopał dołu strzeleckiego śmieszki to muszą być jakieś kąśliwe, bo oblicze
słonka rozjaśniło się radośnie i przegląd swój da
lej sprawuje. Wacek koło kozłów się rozsiadł i raz po raz spoziera ukradkiem na lewą kie
szeń munduru. Błyska tam coś i skrzy się pod słońce. Dziwaczny jakiś medal — czy co ? Literki
„P. O. S.“ na nim wyryte, listeczki jakieś, orze
łek — nastroszony, groźny. Dziwuje się słonko co
raz bardziej... I taki sam medal znajduje na lewej kieszeni Wicka i organistrzaka. Na wojnie byli chłopaki, czy co? — troska się słonko i promie
nie swe na przyszpiegi wysyła — wodza szuka.
Antek u skraju się ułożył, ręce pod głowę pode
słał i wypoczywa rzetelnie. Szary, wytarty mun
dur zdobi mu taki sam medalik — jeno świecący, niczem szczere srebro. Zmężniał i rozrósł się pan komendant; energja i moc z twarzy mu pa
trzy, a oczy wesoło wypatrują z pod krzaczastych łuków brwi. Lustruje zadowolonem okiem swą gromadkę, dusza w nim rośnie i pierś rozdyma szerokim oddechem.
Roczek z gromadką tą się wodzi i rzetelnie ręce urobił, by chłopaków na dzielnych strzel
ców wyrychtować. Rozmiłował się w tej robocie
ze szczętem, sercem przywarł do chłopaków, że nijako mu bez nich, bez marszów, ćwiczeń i ka
rabinów — bez całej tej pracy, w którą z nogami wlazł i zapamiętał się. Zdobył wraz z nimi po
ważanie i szacunek u ludzi, przekonał starszych i młodych,. że praca to rzetelna, poważna, ko
nieczna. Ze Ojczyźnie służyć trzeba od lat dzie
cinnych, zaprawiać się w szeregi jej obrońców, warować z karabinem u nogi... Zdobył uznanie i pochwałę starszeństwa za nieustępliwe prowa
dzenie gromadki olszyńskiej do wytkniętego celu, za ambit okrutny, by pierwszemu być, na czoło się wydrzeć, czas stracony odrobić. I oto d ziś—
dożynki radosne sprawuje. Cała gromada zdała gładko egzamin p. w. I stopnia, a pięciu zdobyło odznaki sportowe i strzeleckie. Jak ulał... On sam na srebrny znaczek się porwał i... błyska nim teraz na sercu, aż się oczy starej matuli ra
dują... Ho, ho! pokazała Olszyna — co potrafi, gdy zaprze się w sobie, a rękawów zakasze.
Wszystkie wioski gęby porozdziawały — a wy- dziwić się nie mogą. Ho, ho...
Gromadka wzrosła do 30 chłopa — tylko Franek z rudym Alochem i kilku „połamańców“
I
Str. 6 M Ł O D Y G R Y F Nr. 34
po pas — po ramiona. Bo tylko taki dół może dać osłonę przed szrapnelami, granatami i przed gradem pocisków broni maszy
nowej.
A trzeba pamiętać o tern, że wprawdzie my źle nie strzelamy, ale sąsiedzi nasi „kochani“ rów
nież nie wszystkie kule w niebo posyłają. Mamy karabiny maszy
nowe lekkie i ciężkie w obfitości - mają je i oni. Więc w razie wojny nietylko nasz ogień będzie celny i morderczy. Natarcia nasze na wroga będą uciążliwe i po
wolne, obrona — zażarta i krwawa.
Musimy to sobie jasno powie
dzieć. Wtedy to i tu i tam żoł
nierz będzie chwytał za łopatkę, w ziemię się rył i szukał opar
cia we wnękach i dołach strze
leckich.
To też nie lekceważcie nauki okopywania się ! Musicie umieć szybko i sprawnie ryć ziemię łopatką, kopać wnęk, sypać przedpiersie. Musicie umieć wnęk wasz zamaskować — aby tenże nie zdradzał waszego sta
nowiska i nie ściągnął na was celnego ognia. Musicie pamiętać zawsze, że łopatka — to nie grat ciężki i nieużyteczny, ale nieza
wodny przyjaciel żołnierza.
Teraz po żniwach — prze
prowadzajcie ćwiczenia w oko
pywaniu się. — K-mdci powia
towi P. W. otrzymali łopatki;
niech nie konserwują się one w magazynach — proście o wy
pożyczenie ich, a z pewnością otrzymacie. A gdy już nabę
dziecie wprawy w kopaniu
wnęków — przeprowadźcie za
wody ; który z was w ściśle okreś
lonym czasie, leżąc, wykopie wnęk najdokładniej,najsprawniej, 0 wymiarach prawidłowych 1 najlepiej go zamaskuje od strony nieprzyjaciela.
Pamiętajcie, że umiejętność dzielnego i sprawnego posługi
wania się łopatką jest nie
mniej ważna i konieczna od umiejętności strzelania, walki bagnetem lub użycia maski gazowej. A gdy uświadomicie sobie, że życie wasze na wojnie niejednokrotnie zależeć będzie od tej umiejętności — napewno pokochacie m ałą, skromną ło
patkę żołnierską i nauczycie się z nią obchodzić.
P. W.
O uprzężach gospodarskich.
(Patrz NN 21, 22, 23, 25, 27 i 30 „Mł. Gr.“) Jakby dalszym ciągiem na-
grzbietnika jest podbrzusznik, który nie pozwala napiersiu i po
stronkom zbytnio unosić się do góry; winien on być tak dopa
sowany, by po zapięciu zmieści
ła się między nim a koniem - po
dobnie jak pod nagrzbietnikiem
— pięść.
Długość postronków trzeba tak dobrać, by: 1) koń przy za
trzymywaniu ciężaru nie uderzał tylnemi nogami o orczyk, 2) by przy ciągnieniu nie wychodził przed dyszel, gdyż utrudniałoby mu to kierowanie. Dyszel przy koniach, stojących w postron
kach lekko naprężonych, winien cośkolwiek — lecz bardzo nie
wiele — wystawać wprzód przed konie.
Zanim przystąpię do omówie
nia naszelnika, przypomnimy sobie, jak się zachowuje koń na swobodzie, t. j. jakie ruchy wy
konuje przy ruszaniu z miejsca, a jakie — przy zatrzymywaniu się. Z obserwacji wiemy, że koń, chcąc ruszyć z miejsca, schyla głowę i szyję w dół, a to w tym celu, by oswobodzić zad, którym jakby sprężyną — pcha całe ciało naprzód. Gdy koń chce się zatrzymać — podnosi głowę
z szyją do góry i opiera się przedniemi nogami, by — przez odciążenie zadu i jakgdyby za
hamowanie przodu — stanąć.
Ten naturalny sposób zatrzy
mywania się został przy zesta
wieniu uprzęży wykorzystany.
Dano koniowi naszelnik na kark, by, podnosząc głowę z szyją do góry i zatrzymując swoje ciało w ruchu przez naszelnik, który jest założony na koniec dyszla — wstrzymał pojazd, do którego jest zaprzęgnięty.
Oprócz naszelnika karkowego są jeszcze naszelniki piersiowe oraz kombinacja jednych i dru- luzem jeszcze chodzą, bijatyki a psie figle stru
gając. Inni pod strzelecki sztandar się zwerbo
wali, uparli się honor Olszyny ratować...
— Zmiękła mina „hersztowi“, oj, zmiękła — myśli sobie Antek — ostał się — jako ten pastuch bez trzody, wódz bez wojska. Już i nogi podstawiać się stracha, w paradę leźć — czuje nosem, że nie przelewki z taką kompanją. Mar
moladę zrobią na jedno słówko, na jeden ruch...
Ho, ho — strzelcy teraz rej w wiosce wiodą, po
słuch a szacunek zdobywają wśród starszych i młodych. Nie zdzierży im Franek, ani do oczu skakać się odważy...
Zlustrowało rzetelnie ciekawe słonko całą gromadkę, dziwiąc się, a oczom nie dowierzając i zegnało promienie z polanki do dalszej praco
witej wędrówki dziennej.
* * *
J *
— Do wojska idziemy, chłopcy, co tu dużo gadać... Tylko patrzeć — jak zaproszenie wójt przyniesie; zbierać się trza. Hej, niemiło to, nie
miło wioskę rodzoną żegnać, w daleki świat wę
drować.- SerCe frię w człowieku przewraca... Toć
roczek z okładem wojować będziemy, wśród ob
cych ludzi, hen na drugim końcu Polski. Aże pomyśleć dziwno...
Kołdun westchnął przeciągle, spojrzał na Antka i w głęboką zadumę popadł.
— Magdy ci żal, poganinie, melancholja cię spiera, turku zatracony, za spódnicą. Poczekaj;
słyszałem, że do Lwowa nas rychtują, a tam ci dziewczyny, jak świece. Postawne, gładkie, we
sołe — jedna w drugą. Brat organiściaka słu
żył — to ci cuda opowiadał. Wywieją ci Magdę z rozumu, ani się obejrzysz, Kołdunku.
— Nie miel ozorem, Gnacie, byle czego. Toć wiadomo dziewek wszędy nie zabraknie. Nie sto
ję całkiem o to, ale zawsze na tyli czas w świat ruszyć, starych pożegnać, chałupę, ziemię-matkę.
I tych smarkaczów mi nijak zostawiać; wiem ci, że Wacek robotę dalej poprowadzi — wstydzić się nie będziemy... Ale serce przyrosło do tej naszej strzeleckiej gromadki i oderwać się nijak.
Tu mi, Gnacie, wątroba piecze i żałość spie
ra taka, że wyć na księżyc człek rądby.
(c, d. n.)
No 34 M Ł O D Y G R Y F Str 7
gich t. zw. naszelniki karkowo- piersiowe. Zastosowanie jed
nych i drugich łącznie z poprze
dnio wspomnianą częścią uprzę
ży, zwaną natylnikiem — omó
wię przy innej sposobności.
Lejce (lewy półlejc).
1) lejc właściwy, 2) wodza lejcowa, 3) krzyżak. Lejce te nie nadają się do regulowania, gdyż tak wodza lejcowa jak
i krzyżak są zszyte na stałe.
Lejce. Lejce służą do kiero
wania końmi. Składają się z lejc właściwych, t. j. tej części, któ
rą trzymamy w rękach; sięga ona do miejsca, gdzie są zapięte t. zw. krzyżaki. Krzyżak — to ta część lejc, która od lejcy właściwej idzie do drugiego ko
nia i jednym swym końcem mo
że być albo [na stałe wszyta w kółko lejcy właściwej, albo
tyle, by można je było przysiąść.
O ile chodzi o stosunek długości krzyżaka do wodzy lejcowej — to przy parze koni dobranych (o równym temperamencie, rą- czości, wzroście, budowie) krzyża
ki powinny być o jakie 12 cm dłuższe od wo
dzy lejcowych.
Przy pracy gło
wy koni krzy
żaki muszą stać równolegle do dyszla bez żad
nych odchyleń tak nazewnątrz jak i nawe- wnątrz.
Eegulowanie przeprowadza się w następujący sposób: jeżeli chcemy powolniejszemu koniowi (np. z prawej strony dyszla) po
puścić lejce — to wydłużamy mu jego krzyżak, przesuwając go o odpowiednią ilość dziurek ku przodowi; dla wyrównania zaś cofamy krzyżak konia z lewej strony dyszla, o taką samą ilość dziurek.
Nie wolno natomiast koni o różnych temperamentach starać się wyrównać przez skra
canie postronków; nie prowa
dzi to do celu, a rezultat jest wprost przeciwny.
Koń bowiem ze skróconemi po
stronkami będzie ściągał dyszel na Jeżeli krzyżaki da
ją się przesuwać na wodzy lejcowej, po
siadającej jedenaście dziurek, takie nor
malne zapięcie krzy
żaka musi wypaść w środkowej, t. j.
szóstej dziurce. Lejce.
Jeśli się zdarzy Lejce te dają się regulować, gdyż tak krzyżak, jak i wo-
tak Że W parze ko- dza lejcowa nie są na stale zszyte, 1) lejc właściwy lewy,
' ni mamy jed la> le'c wła§ciwy Prawy* 2) wodza lejcowa lewa 2a) wo-
I. Wędzidło z przewleczką.
Wędzidło z przewleczką służy do kiełznania ko
nia i zakłada się do uździenicy kantarowej (patrz Uździenica kantarowa w Nr. 30 „Mł. Gr.);
1) ogniwo wędzidła, 2) pierścień lejcowy, 3) łań
cuszek, 4) przewleczką.
II. Wędzidło z wąsem.
Wędzidło z wąsem służy do kiełznania konia i zakłada się do »głowią (patrz Ogłów w Nr. 30
„Mł. Gr.“) ; 1) ogniwo wędzidła, 2) pierścień lej
cowy, 3) wąs na pierścieniu.
też posiadać na obu końcach sprzążki, z których jedna zaw
sze jest zapinana w kółko wę
dzidła, a druga — na wodzy lejcowej; ta ostatnia daje się przesuwać to w tę, to w inną stronę.
Część zewnętrzna lejc, która od miejsca zapięcia krzyżaka idzie do zewnętrznego kółka wędzidła, zwie się wodzą lej
cową.
Długość lejc trzeba tak do
brać, by po zapięciu ich do wę
dzideł, przy wygodnem trzyma
niu w rękach — zostało jeszcze
nego konia rączego, a drugiego po
wolniejszego — należy temu powolniejszemu lejce wydłużyć, by mu dać możność łatwiejsze
go ciągnienia; w tym wypadku krzyżak i wo
dza lejcowa nie może być wszyta na stałe do kółka na lejcy właściwej, lecz musi być zapinana na sprzążkę i dawać się re
gulować — jak to wyżej określiłem.
J
dza lejcowa prawa, 3) krzyżak lewy, 3a) krzyżak prawy.
Krzyżaki zapięte są na szóstą dziurkę, lejce więc są normalnie spięte.
bok, wóz pojedzie nierównym śladem, co zwiększy tarcie i spod- woduje zbyteczne zmęczenie ko
ni. Oprócz tego stosunek tego konia do dyszla przy naszelniku równym dla obu koni będzie inny, niż konia sąsiedniego i nie
odpowiedni dla pracy konia ze skróconemi postronkami.
Tak przedstawia się sprawa dopasowania uprzęży szlejowej.
O uprzęży chomątowej pomówi- my^ innym razem.
Koń w zaprzęgu.
1) nachrapnik, 21 naczółek, 3) nagłówek, 41 podgardle, 5) podbródek, 6) wędzidło z przewleczką, 7) pętla naszelnika karkowego, 8) napiersie, 9) nakarcznik, 10) na- grzbietnik, 11) podbrzusznik, 12) guz barkowy, 13) postronek, 14) lejce, 15) ogniwo dyszlowe naszelnika. Linja napiersia i linja postronków jest prosta, koń zatem
prawidłowo zaprzągnięty.
HEJ OBOZY. OBOZY!
Dnia 10-go lipca 1932 roku na kolejach państwowych pa
nował ruch ożywiony. To kwiat narodu — młodzież polska — z różnych zakątków ziemi po
morskiej zjeżdżała do Lidzbarka.
Ścisk panował nietylko w wago
nach, ale i na stopniach --ku wiel
kiemu przerażeniu konduktorów.
Lidzbark — to mała, stara mieś
cina, malowniczo położona na pagórkowatym terenie, nad pięk
nem jeziorem — na szlaku mar
szu wojsk Jagiełły pod Grunwald.
Pamięć zwycięskich zmagań z od
wiecznym naszym wrogiem sta
ła się impulsem, ażeby tu stwo
rzyć warunki do zaprawy rycer
skiej dla spadkobierców idei Mo
carstwowej Polski Chrobrych i Ja
giellonów. Lidzbark urządził prawdziwą stanicę Sienkiewi
czowską dla szkolenia się i czu
wania młodzieży polskiej nad nienaruszalnością granic Rzeczy
pospolitej.
Aczkolwiek miasteczko istnieje od wieków, jednak oddawna nie przeżywało takich radosnych mo
mentów — jak w dniu 10 lipca r. b.
Z iście młodzieńczą fantazją maszerowaliśmy przez rynek ża miasto — ku obozowi P. W., witani uśmiechem radości przez licznie wyległą na chodniki i przed bramy domow publiczność.
Prawdziwe życie obozowe w pełnem tego słowa znaczeniu rozpoczęło się dopiero od chwili podziału na kompanje, zakwate
rowania i umundurowania ucze
stników. Godzina ta obfitowała w wiele momentów humorystycz
nych. Nic w tern dziwnego!
Przed chwilką bowiem byliśmy cywilami-elegantami, aż na raz — po zmianie garderoby na bardziej
„przewiewną“ i „dopasowaną“ — staliśmy się podobni do tych szarych żołnie
rzyków, co to codziennie, idąc na ćwiczenia, śpiewają:
nosi ni srebra, ni złota ta szara piecho
ta, piechota“.
Zaledwie za
mieniliśmy pół- buciki na ko- miśniaki, pod
kute jak koń
skie kopyta, a idealnie odpra
sowane spodnie na... rurki dreli
chowe, sporzą
dzone na wy
rost — zwątpi
liśmy, czy po
znałyby nas w tej gali rodzo
ne babki. Jeden śmiał się z drugiego do rozpuku, jak gdyby tylko on sam miał wszystko „w sam raz“. Głupia małpa!
Nie wiele pozostało czasu na zastanawianie się nad dokonaną metamorfozą. Trąbka na kolację, zbiórka, modlitwa^ sen... — mija dzień 10 lipca.
I odtąd płynęły dnie po dniach w jednostajnem, czasem... jedno
stajnie przyspieszonem tempie — podobne do siebie, wypełnione po brzegi pracą, wciąż z tym sa
mym rozkładem zajęć, lecz jak
że różniące się od siebie.
„Paczka“ toruńska została przy
dzielona do kompanji 2-ej, w któ
rej znaleźli się także uczniowie z innych miast. Z początku czu
liśmy się skrępowani, nawet...
mówiliśmy sobie przez „pan“.
Prędko jednak skończył się ten Z Obozów Cetniewskich.
Dzielni bracia-podhalanie przed swym namiotem.
ceremonjał i rozpoczęliśmy „ty
kanie“ — zwłaszcza wieczorem, na łóżkach, gdy poszkodowany nie mógł „czynnie“ upomnieć się o swe „pańskie“ prawa. A roz
poczynało się to mniej więcej ta
kim djalogiem:
— Ty, stary, z jakiej jesteś pa- rafji ? — brzmi basowy głos z głębi namiotu.
— Ze Świecia!
— Oho! — zauważa bas — To podobno blisko domu warja- tów!
Wkrótce docinki na temat świeckiej parafji musiały ustąpić miejsca szacunkowi, jakim zaczę
liśmy darzyć swego kolegę. Oka
zało się, że ów kolega jest... na
szym drużynowym. On to roz
dzielał masło (czynność ta doda
wała mu nielada powagi), on przydzielał służbę, on mianował dyżurnych, on wyznaczał wartę — słowem był wszystkiem. Nic więc dziwnego, że staraliśmy się mu przypodobać, wychwalając jego parafję, a ów dom warjatów przypisując tylko fatalnemu zbie
gowi okoliczności, za który on odpowiedzialności w żadnym wy
padku nie ponosi... Doszło na
wet do tego, że dla wyrażenia swego szacunku w niemożliwy sposób zdrabnialiśmy nazwisko pana drużynowego, aby tylko...
nie nosić w ody!
Właściwa gehenna życia obo
zowego zaczyna się o godzinie 5-ej rano. W tym to czasie Mor- feusz nasyła cudowne sny i roz
koszne wizje... A wtem nagle...
znudzony życiem i cierpiący na bezsenność trębacz próbuje to
nów na trąbce. Za chwilę do namiotu zagląda niewyspana twarz służbowego, podobna do twarzy dromadera z „Ojca za- dżumionych“, wykrzywiona prze
raźliwym krzykiem:
— Wstawać! Już dawno po pobudce! Szef idzie!!
Wszyscy dobrze znamy nasze
go szefa i dlatego tylko zrywa
my się z pod ciepłych koców!
Po błyskawicznem umyciu się — stajemy na zbiórkę do modlitwy, potem odbywamy gimnastykę i ćwiczenia lekkoatletyczne. Śnia
danie (mleczna kawa — dobrze osłodzona, chleb z masłem) kon
sumujemy omal nie na tempa,
Wzmocnisz swe zdrowie 1 zasłużysz sie dobrze Ojczyźnie—
spędznlgc ln- to w obozach
P. (0.
bo za chwilę zbiórka kompanji.
0 godz. 6.45 cały bataljon (440 chłopa) zbiera się na stadjonie, gdzie D-ca Obozu, Pan Major Cenzartowicz, przyjmuje raport.
Rozpoczyna się przegląd kom- panij, pada komenda z ust D-cy Grupy, odpowiada jej chrzęst pre
zentowanej broni, orkiestra obo
zowa gra hymn narodowy, od
działy kamienieją w bezruchu — na wietrze ponad konarami drzew łopocze flaga narodowa na masz
cie... Znów komenda, orkiestra gra marsza — bataljon maszeruje na ćwiczenia bojowe.
Tu dopiero czujemy się w swo
im żywiole! Tu widzimy zada
nie nasze, cel obywatela-żołnierza:
być w ciągłej gotowości fizycz
nej, technicznej i duchowej. Ćwi
czenia trwają zwykle do godz.
11-ej. Mniej przyjemna jest musz
tra. Pan sierżant R. jest bardzo wybredny. W jego oczach wszystkie nasze chwyty są złe.
— To nie żaden chwyt! Na ramię broń jest: raz, dwa, trzy — przerwa na jedno tempo — cztery!
Sto razy na dzień słyszymy:
„jedna komenda — jeden trzask!
Na prawo patrz — to tak, jakby przez wszystkie dziurki od nosa przetknął nitkę i za nią pociąg
nął !“
Mimo, że ćwiczenia nieraz pocz
ciwie nas wymęczą — nigdy nie tracimy humoru. Przejawia się on na każdym kroku, ale głów
nie w czasie obiadu. Długie oczekiwania w kolejce trzeba jakoś wypełnić. Obiad składa się z czterech dań; zupy, mięsa z sosem i ziemniakami, deseru 1 kawy. Oprócz tego porcje, zbędne w kuchni, służbowi za
bierają do użytku kompanij w go
dzinach popołudniowych.
Od godziny 12 do 14-ej trzeba spać lub udawać — że się śpi.
Jest to bowiem pora „przymu
sowego“ odpoczynku. Popołudniu tryumf święci lekka atletyka, gry sportowe, boks, kąpiel i t. d. Przed wieczorem słuchamy wykładów, czyścimy broń, ozdabiamy na
mioty i t. p. Część kolegów
Zgłodniała nażkami, uczy się śpiewać w chórze 4-gło- sowym męskim, który prowadzi p. ppor. rez. Machinko; pod jego kierunkiem odbywa
ćwiczenia również orkiestra dęta.
Jak z zestawienia zajęć wynika — cały boży dzionek w obo
zie upływa nam na pracy. Wieczorem około godz. 2i-ej — apel, modlitwa z or
kiestrą, opuszczenie flagi i... sen.
Na niepowszed- niość naszych zajęć wpływają od czasu do czasu wizytacje w obozie. Niedaw
no bawił u nas dwa dni Pan Pułkownik Kiliński, Dyr.P.U.W.
F. i P. W. O wyniku tej wizy
tacji dowiedzieliśmy się następ
nego dnia rano, podczas zbiórki przed odmarszem. Z powodu ogólnego zadowolenia z nas i na
szych wyczynów bojowo-sporto- wych p. Major Cenzartowicz pozwolił nam spać godzinę dłu
żej.
Czyż trzeba dodawać, że pod
bił tern serca wszystkich. Ko
chamy go jak ojca, bo też trosz
czy się o nas jak ojciec. A gdy zwrócił się do nas ze słowami:
„Młodzieży! Dumną być mo
żesz, że pracą swoją na siebie zwracasz uwagę i dajesz dowód pracy dla wyższych ideałów — służby dla Polski!“ —
staraliśmy się okazać mu na
szą wdzięczność i tę nić sympatji, jaka łączy z nim nasze serca. 1 od tej chwili prawie że niema „sy
pania kartofelków po podłodze“
przy chwytach bronią, lecz zgra
ny wysiłek 440 żołnierzy!
W dwa tygodnie po przybyciu do obozu urządziliśmy ognisko.
W odwiedziny do nas przybyli również harcerze z Górzna, żeg
nani po upływie dwuch godzin chóralnym okrzykiem: „nos w ro
wie!“ — co przyjęli za dobrą monetę. Publiczność lidzbarska miała okazję zabawy na wolnem
powietrzu; a było czem się ba
wić: kawały obozowe, deklama
cje, śpiewy chóralne i solowe, Z Obozów Cetniewskich.
wiara dzwoni niecierpliwie me- bo pan kucharz marudzi. . . monologi — sypały się jak z ro
gu obfitości. Najwięcej poru
szenia wywołały nasze śpiewki u kilku szefów, którzy poznali się, o kim mowa. A trzeba wie
dzieć, że mamy jednego szefa, który, rozsierdziwszy się, ma zwyczaj potok serdecznych wy- myślań zakończyć refrenem: „do boru, psia mać!“ To też w obo
zowych krakowiakach znalazło się : „do boru“.
Obok namiotów czystość pa
nuje wzorowa. Rzeźby z piasku, figury symboliczne z aforyzma
mi — budzą powszechny podziw i uwieczniane są na kliszach przez różnych fotografomanów- amatorów i zawodowców.
Dla tych, którzy obecnie znaj
dują się w obozie, niech ta garść wrażeń będzie w przyszłości mi
tem wspomnieniem. Dla tych, którzy obóz dawniej ukończyli — miłem przypomnieniem. Lecz przedewszystkiem zwracam te uwagi do tych, którzy nie mieli jeszcze możności zetknąć się z życiem obozowem.
A więc widzisz, bracie młody, Jakie są w Lidzbarku gody ? Żeby ci nie psuć humoru,
Wynoś się, bracie, do boru!
Dembicki,
uczeń Semin, Naucz, w Toruniu,