• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 47 (22 listopada 1942)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 47 (22 listopada 1942)"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

O D D Z I A Ł S Z T U R M O W Y W STALINGRADZIE Podczas gdy ciężkie bomby samo­

lotów „Stuka" lecę na znajdujęcę się częściowo w gruzach twierdzę sowieckę, by utorować piechocie niemieckiej drogę do ataków na szańce twierdzy, niemiecki oddział szturmowy oczekuje pod osłonę mu-

ru na rozkaz do ataku.

Na prawo i u dołu:

BOMBY NA ANGIELSKO - AMERY­

KAŃSKĄ FLOTĘ TRANSPORTOWĄ W ZATOCE BOUGIE Załoga niemieckiego nurkowca, któ­

ra z włoskimi sztafetami brała udział w atakach dziennych i nocnych na anglo-amerykańskę f l o t ę transpor- towę na wodach północnej Afryki, zauważyła część konwoju nieprzy­

jacielskiego. Obserwator wskazuje na dół i natychmiast pilot niemiecki nurkuje samolotem, — pędzęc przez szalejęcy ogień obrony przeciwlot­

niczej pibsto do celu, aby zatopić s w y m i b o m b a m i wielki

transportowiec.

W ftltZ Y K

SUCNUM.

O S g C K f l.

TULON BRONI SIĘ SAM

Szef francuskiej śródziemnomorskiej marynarki wojennej i nacz. dowódca obrony wybrzeży ze względu na wy­

padki rozgrywajęce się w płn. Afryce złożyli uroczy- stę deklarację, że będę bronili okrętów francuskich i twierdzy Tulon przed każdym atakiem anglosaskich mocarstw. Z tego powodu Fuhrer i Duce zarzędzili nie- obsadzanie tej twierdzy wojskami włoskimi i niemieckimi.

Nasze ilustracje daję rzut oka na miasto i port Tulon.

TRZY DROGI WOJSKOW E W KAUKAZIE

S a I e tygodnie

" ronita niemiec- p i e c h o t a

’*ych o k o p ó w

**• frn n ri. u,SCh.,

TRZY DROGI W O J ­ S K O W E W KAU­

KAZIE. MAPA KAU­

KAZU.

Fot. Schorl 2 P.B.Z. 1 Atlantic 2 ff PK. Raudiai t Archiw. 2

Na prawo:

WSPANIAŁY OKAZ Udały połów żołnierza niemiec­

kiego. Żołnierz ten złowił wspa­

niały okaz łososia i w ten spo­

sób przyczynił się do urozmai­

cenia m e n u kuchni potowej.

(3)

R o z p isy w a ć się jeszcze dzisiaj, szerzej o tym, że kobieta xa- 1 stąpiła mężczyznę w tylu to a tylu i takich to a takich dziedzinach pracy byłoby rzeczą świadczącą o zupełnej nie­

znajomości tempa współczesnego i specyficznych warunków, które same wyciągają ją od „ogniska" domowego, dość zresztą zimnego, i stawiają jako mistrza piekarskiego przy bajcie pie­

karskiej lub jako czeladnika ślusarskiego przy imadle. Są <°

warsztaty pracy, przy których kobieta dotąd nie stawała- A jednak fakt, że zajęły one również tam miejsce, dowodzi że potrafią one wykonać i te dla nich tak obce na pozór zadania.

Kobieta wypełnia dzisiaj brak rąk męskich do pracy. Nie ‘ jest to zjawiskiem zupełnie nowym. Przecież już w czasie j pierwszej wojny światowej były kobiety konduktorkami 1 pociągów, co było zajęciem o w iele niebezpieczniejszym *

U góry:

Panna Lusia i Hela zapo­

znają się na kursie prze­

szkoleniowym przy pomo­

cy specjalnej mapy z kra­

kowską siecią tramwajową.

Powyżej na prawo:

— Dobrze zapisuję, Lu- śka? W tej rubryce odjazd, a w lej przyjazd, a w tych szerokich stan biletów i ka­

sy za cały dzień.

— Dobrze. K o n tr o le r może przyjść.

Na prawo:

Pan k o n tr o le r sprawdza cedułę. Wszystko zostało dotąd p r a w id ło w o za-

Powyżej:

Znajomość znaków drogo­

wych to ważna część programu kursu przeszko­

leniowego dla przyszłych konduktorek.

Poniżej:

Jeszcze o s t a t n i e spojrzenie do lustra, a potem — jazda I Pannie Lusi jest zre­

sztą doskonale w lej czapce.

REPORTAŻ Z KRAKOWSKIEGO KURSU PRZESZKOLENIOWEGO D L A K O N D U K T O R E K

Dla Warszawy i Lwowa, gdzie wozy tramwajowe ob­

sługiwane są już od dłuższego czasu przez kobiety, nie jest panienka lub pani z torbą przewieszoną przez ramię- dzwoniąca drobnymi, które wydaje pasażerom, już żadną osobliwością, Kraków ogląda sobie jednak ten nadobny personel żeński jeszcze z wielką ciekawością, a niejeden z pasażerów szybciej niż dawniej wyjmuje 40 groszy, aby zobaczyć jak się spisuje konduktor-kobieta...

Oczywiście, że nie dorównuje ona tym koduktororo.

którzy na największych zakrętach stoją tak pewnie jak­

by przyśrubowani byli do podłogi wozu, nie umie tez jeszcze tak wprawnie używać kleszczy do przecinania biletów. Nikt się też temu nie dziwi. Wszak to dopiero początki praktyki. I to pod nadzorem wykwalifikowane­

go konduktora, który baczy, by pani konduktor nie w y­

słała pasażera do Bronowie zamiast do Borku Fałęckiego.

Bez przygotowania teoretycznego też nie mogło się obyć. W chwili obecnej przechodzi na liniach krakow­

skich 2'/r-tygodniową praktykę 30 konduktorek. Zanim wstąpiły one na d e sk i. . . tramwajowe (czy nie jest to

Panna Hela kończy swoją toaletę przed wejściem na „turę".

Jako pani konduktor może pozostać na­

dal c z a r u | ą c kobietą.

również swego rodzaju scena?) przeszły 2-tygodniową teorię, w cza-

•c której musiały się wyuczyć na pamięć przepisów ruchu, zapoznać

®‘ę z planem miasta, siecią tramwajową, tzn. zapamiętać jaki jest Przebieg poszczególnych linii, gdzie są przystanki, gdzie punkty wę- owe, zaznajomić się z rodzajem biletów i kart, przepisami zacho­

dni??3 przy pracy- Poznać m niejwięcej dokładnie wóz oraz bardzo kładnie — rozkład jazdy tramwajowej. Jak pociąg — tak bowiem ramwaj trzymać się musi wyznaczonego do jazdy czasu. Nauki było w,ęc nie mało, a wprawa przyjdzie z praktyką.

U j y potrafią dorównać mężczyznom, to pokaże dopiero 'czas. Na-

*y jednak sądzić, że nie pozostaną zbyt daleko za nimi, jeżdżąc 0KW,en> tramwajem (na pewno jeździły!), miały doskonałe pole do

“s®rwacji i z pewnością doskonale wiedzą już jak . . . ciągnie się

a dzwonek, aby tramwaj stanął. — sza —

Powyżej:

Skończywszy służbę, wracają obie koleżanki pieszo do domu aby podzielić się swymi wrażeniami.

U góry:

W sali kondukłorskiej prze­

chowują konduktorzy s w o je torby do pieniędzy i bilety.

Tramwaj dojechał do sła- cji końcowej. Trzeba zmie­

nić ł a b l i c ę wskazującą kięasnek.

(4)

Poniżej:

CHARYTATYWNY UCZYNEK

Bezinteresownie szuka jeden drugiemu wszy w głowie. Iskanie ło, na ezy niewątpliwie, do dobrych uczynków wzglądem swoich

krewnych i znajomych.

--- Fot. Atlantic S

W

zacnounitn Himalajach — na urodzajnej rów­

ninie Srinagaru, leży indyjskie księstwo Kasz­

mir. Pod względem topograficznym, jest to kotlina położona na wysokości 1800 m nad poziomem morza, 200 km długa, a 140 km szeroka i otoczona niebosiężnymi łańcuchami górskimi. Co do sto­

sunków gospodarczych, to jest tu przede wszyst­

kim wysoko rozwinięta uprawa ryżu i zbóż, ponad to hodują też tubylcy jarzyny i owoce, — wre­

szcie wspomnień należy o bardzo rozwiniętym przemyśle tkackim, który dostarcza sławnych na cały świat szali i kobierców kaszmirskicli, wyra­

bianych z delikatnej, jedwabistej wełny kóz ty ­ betańskich.

Bogate skarby przyrody jak: żelazo, miedź, ołów, siarka, węgiel, grafit i złoto są tu aż po dzień dzisiejszy mało wykorzystywane.

W kotlinie tej znajduje się wilgotna nizina, przez którą płynie rzeka Wulardżelan i tu też roz­

tacza malowniczo swe wody — wielkie jezioro Wulan.

Z powodu nadzwyczaj przyjemnego, umiarko­

wanego klimatu porównywany jest Kaszmir do raju, a jego stolicę Srinagar nazywają Wenecją Azji, gdyż jest ona pocięta licznymi strumieniami, nad brzegami których wznoszą się charakterysty­

czne budowle kaszmirskie.

Strumieniami tymi odbywa się cała komunika­

cja i nad ich brzegami dokonuje się większość transakcji handlowych.

W E N E C J A A Z J I C h a ra k te ry s ty c z n e

d o m k i kaszmirskie w Srinagarze, zbudo­

wane na s k a lis ty m stromym brzegu stru­

myka — przedstawia­

ją malowniczy widok, p r zyp o m i n a j ą c y

Wenecję.

Na prawo:

W I S Z Ą C Y M O S T W górach Kaszmiru szumią dzikie potoki, wielkie niekiedy jak rzeki, ponad którymi zwisają chwiejące się mosty o prymitywnej

konstrukcji.

Poniżej:

j e d n a z u l i c W O D N Y C H W S R I N A G A R Z E C a ł y r u c h uliczny i komunikacja w Sri­

nagarze, odbywa się przy pomocy ozdob­

nych łodzi z balda­

chimem, z w a n y c h gondolami.

NA WZORACH STAROŻYTNEJ GRECJI

W Kaszmirze można napotkać świątynie hinduskie, których architektura zdradza silny wpływ grecki.

(5)

o d cin k ó w

Pensjonacie Florentyny Dgbo-

I

^ n y znika p o r a ź wtóry młoda dzie-

***yna. Sam fa k t i śledztwo nadwy- rl*yly zdrowie i samopoczucie sub-

^ftej Flory i zmusiły ją do w yjazdu

J? wypoczynek. Tow arzyszyli jej Ferallano, je j przyjaciółka ' Stanisław Grzebiński, j e j opiekun,

^fadca i przyjaciel z lat dziecinnych, riw w tty postój odbył sip w Krakowie

* Jednej z will zam ożnej Hiszpanki, a **ut(Pny w Warszawie.

W tym czasie głośna była sprawa cwlownego wyleczenia córki pana B&lfoor. Agnes Balfoor zapadła na 'Piączkp na którą nie znano lekar­

c e . Jakiś nieznany „cudotwórca"

P^żysłał dla niej anonimowo płatki

*tetnanego kwiatu, które przyw ró- Jej zdrowie.

Los zrzą d ził, że Flora i Edyth

^Potkały Agnes w czasie swojego po~

fytu w W arszawie w teatrze.

Poczęli oboje szukać na oparciu i fotelach. Nagle Edyth przechyliła się przez scianę, dzielącą obie loże.

— Służę pani! — rzek ta uprzejmie, podając pro­

gram.

Agnes podniosła głowę zdziwiona i wdzię­

czna.

.— Dziękuję!

Edyth zatrzymała jej oczy w swych oczach ogromnych, czarnych jak noc i po­

łyskliwych. Jakiś urzekający fluid płynął z nich w samo serce młodej Angielki. Palce drżały jej trochę, gdy wyciągała kolorowy Papier z rąk Edyth. Panna Ferallano uśmie­

chnęła się. Agnes odwzajemniła ten uśmiech 1 nagle poczuła, że w sercu jej budzi się nieprzeparta sympatia do tej bronzowej

„córki szeika".

Zadźwięczał gong. Zamykane drzwi lóż Poczęły trzaskać. Po chwili światło zgasło.

Flora ujęła za lornetkę i poczęła cicho rozmawiać ze Stanisławem. Obydwoje pa­

rzyli na scenę.

Edyth czas jakiś patrzyła razem z nimi.

Przekonawszy się po chwili, że przedsta­

wienie zajęło całkowicie ich uwagę, ostroż­

nie i cicho cofnęła się z fotelem w głąb łoży i zwolna przekręciwszy głowę utopiła w twarzy Agnes swoje przepastne oczy . . . A g n e s , jakkolwiek zwrócona twarzą

* tamtą stronę, nie widziała tych oczu, mie­

niących się w mroku jak dwa zielono-żółte Płomienie. Ramieniem wsparła się niedbale o pluszowe obicie, patrząc na scenę.

Lecz ulubiona zwykle opera dzisiaj nie Najmowała jej. Obojętnie oglądała wspaniałe dekoracje, przebiegła krytycznymi spojrze­

niami postacie artystów, a potem delikatnie odwróciła głowę i rzuciła po teatrze kilka

•Pojrzeń.

Lecz pogrążone w ciszy i zasłuchane loże również nie zainteresowały jej; zresztą Agnes wiedziała dobrze, do czego dąży: ja- łraś dziwna siła ciągnęła jej oczy i myśli w stronę sąsiedniej loży. Udało się jej wre- 8*cie rzucić tam spojrzenie i . . . czar owład­

nął nią na nowo ze wzmożoną siłą. Profil Florentyny srebrzał delikatnie na tle ciem­

nego obicia. Agnes nie potrafiła już oder­

wać oczu od niego. Po prostu piła żreni- carni czar przecudnej głowy i postaci, smuk­

łej jak lilia i białej jak lilia.

W loży Balfoor'ów ktoś poruszył się. Spło- s*ona Agnes szybko zwróciła głowę ku

•cenie, ale na tle dekoracyj, artystów, całej Widowni i lóż widniał nienaturalnie wyol­

brzymiony srebrzysty profil z sąsiedniej

•oży. Ta uparta zjawa poczęła wreszcie mę- CzYć jej oczy, więc zamknęła je, ale obraz Wkradł się pod powieki i trwał wiernie

* źrenicach. Równocześnie jednak Agnes

°garnęła nieznana dotąd radość i poczucie szczęścia. Plan błyskawicznie powstał i doj- tzał w jej głowie:

—- Muszę ją poznać! Zrobię to podczas długiej przerwy! Zaproszę ją na bankiet!

Jakże zdumieni i zachwyceni będą wszyscy, Bdy ją zobaczą w salonie.

Pod wpływem tych myśli Agnes ożywiła

*‘<ł Właściwie nie umiała sobie zdać spra- , V z tego, co się z nią dzieje, — czuła tyl- że cudnie piękna nieznajoma od pierw- Zego wejrzenia zdobyła jej przyjaźń i sym- paiię. Objęła Florę ciepłym wejrzeniem wtedy przyszło jej na myśl, że zaprosi czywiście i jej towarzyszkę. Poszukała Czyma „córki szeika". Edyth siedziała nie- w głębi loży, ale tak blisko ściany, że j gnes widziała ją dokładnie. Zdziwienie niepokój ogarnęły ją, gdy spojrzała . twarz ~ ---- ’

te,

MAtfŁ/jfeL

r

nieznajomej: oczy miała zamknię- te, a na twarzY jej dojrzała wyraz śmier-

•hego zmęczenia.

nj^gnes patrzyła na nią coraz niespokoj- i Wreszcie Edyth podniosła powieki

<lłi *e ParV oczu splotły się ze sobą na chwilę. Panna Balfoor ujrzała miękkie plusz, zdziwione i łagodne oczy, bez-

^Anicznie smutne oczy gazeli. Pod spojrze-

„ e,n ich serce zadrżało w Agnes litością, na rzęsach zadrżały jej łzy.

c ° się ze mną dzieje? Co to znaczy? — zai ; w duszy same) siebie. Sąsiednią lożę łąJ- y dwie młode kobiety, których nie zna- ł. n nie widziała dotąd nigdy. A oto jedna u, >ch odrazu zdobyła sobie uczucie, jakie z*ś h*** tyllco dla najdroższych istot, druga ABnbez powodów budziła litość w jej sercu.

Że , s subtelną swą intuicją wyczuła odrazu,

*>a b,sy Jei ’ tych dwóch kobiet splotą się całe życie.

hepCC2 n*e odczuwała w związku z tym żad- . go niepokoju, ni smutku. Przeciwnie: cie-

?zYła

kOh'“ J3*1 dziecko, że pozna te dwie

*etY. a zwłaszcza tę cudną dziewczynę

{ m SL f i > . ./• ’ IV

o białej twarzy. Uśmiechnęła się do samej siebie na myśl, jaką minę będzie miał Ja­

nek, gdy zobaczy na bankiecie tajemniczą

„córkę szeika" i tę drugą dziewczynę, która nawet w stutysięcznym tłumie kobiet siu­

siałaby na siebie z w r ó c i ć powszechną uwagę.

VII.

Salon powoli pustoszał. Poszczególne grupki gości wymykały się bezustannie do ogrodu, zwabione pogodnym, ciepłym wie­

czorem. Wśród drzew, różowych jeszcze od niedawnego zachodu, połyskiwały kolorowe kobiece toalety, pomiędzy które wplatała się czerń fraków. Po alejach i ścieżkach snuły się samotne pary, prowadzące przy­

ciszoną rozmowę. Czasami gdzieś daleko wybuchał młody, wesoły śmiech i rozpraszał się w pachnącym powietrzu. Przez zieloną gęstwinę gałęzi spływała powoli na ziemię słodka cisza nocy.

Agnes i Edyth przechadzały się małą

s z a r u g a

Deszcz puka w okno zimną, przeźroczystą dłonią.

Wiatr zawodzi w konarach długim, skargi jękiem, Drobne krople po szybach monotonnie dzwonią,

Smutek swój spowiadają szklanym, pustym dźwiękiem.

A za szybą mgła szara wisi ponad światem,

W deszczu, smagani wiatrem drżą ludzie i drzewa, A odrętwiałe mięśnie wiatr siecze juk batem.

Oczy rozwarte lękiem szaruga zalewa.

Jakże jestem samotna! Nie mam wyznać komu Rozpaczy swojej wielkiej na ziemi, ni niebie!

Dziś nocą w tą szarugę wyjdę z tego domu I pójdę tak bez drogi, bez celu, przed siebie...

Już nie znać myśli swoich, ni swego imienia, Spocząć gdzieś tam, daleko nie na swoim grobie I spać głucho bez wspomnień i bez przebudzenia.

I nie wiedzieć nic więcej, nic więcej o sobie...

ścieżyną pomiędzy klombami róż. Wiodąc ożywioną rozmowę zaszły na koniec ogro­

du, gdzie było cicho. Do tej części ogrodu dźwięki muzyki nie dochodziły już.

Agnes w blado-turkusowej sukni, od któ­

rej cudnie odbijały jej jasne włosy, była zachwycająca. Edyth, w białej sukni z cięż­

kiego jedwabiu, robiła wrażenie posągu.

Wysoka, ciemno-bronzowa z hebanowymi włosami i przepastnie czarnymi oczyma, wy­

glądała jak pogańskie bóstwo.

— Panna Florentyna będzie nas szukać!

— rzekła Agnes, oglądając się w stronę salonu.

— Ach, nie! Mam wrażenie, że ona się świetnie bawi!

Agnes roześmiała się szczerze.

— A jakże! odebrała mi wszystkich wiel­

bicieli! Nie odstępują jej .cały wieczór, a mnie zadręczają pytaniami, kto to, skąd itd. Przyznam się pani, że pytania te są dla mnie kłopotliwe, gdyż po prostu nie wiem, co odpowiadać na nie!

Edyth uśmiechnęła się dyskretnie,

— Zaszczyciła nas pani zaproszeniem, nie wiedząc nawet, kogo zaprasza!

Młoda Angielka podniosła swe szafirowe oczy i spojrzała w twarz towarzyszki z wy­

razem głębokiej sympatii:

— Wiem to, że panna Dęborówna jest najpiękniejszą i najsłodszą z istot, jakie wi­

działam w swym życiu. Nie wyobrażam so­

bie, czy jagnię może być bardziej łagodne.

W swym odnoszeniu się do całego otoczenia ma coś z ufności dziecka.

— Tak, to prawda! — rzekła Edyth. — Znałam wiele już kobiet i zapewniam panią, że Flora jest nie tylko wyjątkowo piękną,

ale i bardzo wartościową kobietą. Jest to tak zwany „mocny człowiek". Ale z tego, co pani mówi wnioskuję, że Flora nie tylko dla mężczyzn jest niebezpieczną. Niech się pani pocieszy, że nie tylko pani ma do niej słabość: i ja siedzę pod pantofelkiem Flory, aż się wstydzę nieraz.

Kim właściwie jest panna Flora?

Flora jest córką górala spod Nowego Targu. Dęborowie i Grzebińscy, to dwa z najstarszych rodów na Podhalu! Ojciec jej był bogatym i ogólnie szanowanym, ale prostym góralem.

Agnes troszeczkę zdziwiła się:

— Córka górala!? Gdyby była córką króla nie mogłaby wyglądać inaczej! Nie ma na całym świecie salonu, który by był dość godnym tej ozdoby. A Grzebiński, czyje to nazwisko?

Grzebiński? Ależ to nasz towarzysz!

Prawda! prawda! Więc i on jest gó­

ralem? Cóż to za piękny mężczyzna! W wa-

Maria Cicha

szych górach kwitną naprawdę piękne kwiaty!

Agnes w zamyśleniu potrząsała swą jasną głową. Edyth spoglądała na nią z boku.

Czy panie łączy jakieś pokrewień­

stwo? — spytała po chwili Agnes — Co prawda, nie przypuszczam tego, gdyż wnio­

skując z pani nazwiska, jest pani cudzo­

ziemką!

— Jesteśmy zaprzyjaźnione serdecznie już od kilku lat. Flora nie ma na świecie niko­

go prócz młodszego brata, przebywającego na własną prośbę w Paryżu, w tamtejszym konserwatorium muzycznym. Ja również je­

stem samotna. Z pochodzenia jestem Hisz­

panką a tu przyjeżdżam przeważnie dla Flory. Bawię tu zresztą dość często, a jak przyjadę, to już wygnać mnie od Flory nie można!

— A gdzie panna Flora mieszka stale?

Przy tych słowach Agnes podniosła głowę i spojrzała w twarz Edyth. Ciemniało. Na drzewa i krzewy kładły się czarne cienie.

Poprzez gałęzie padały słabe, gasnące bla­

ski dnia prosto na twarz panny Ferallano.

Blaski te odbijały się w jej oczach, które płonęły teraz, jak ognie. Ogromne, poły­

skujące w cieniu, miały dziwny wyraz, który uderzył Angielkę. Patrzyła w te oczy, jak urzeczona. Edyth zaś powoli przeniosła swe oczy ku oczom Agnes i zatopiła w nich głębię swego wejrzenia.

— Flora ma pensjonat w Tatrach. „Hotel Wielki".

— Ach, tak! kilka tygodni temu był tam jakiś wypadek, samobójstwo, czy coś ta­

kiego?

V

wypadku jest tak przygnę­

biona i wyczerpana nerwo­

wo, że przemocą prawie wywiozłam ją, by odpoczę­

ła i wróciła do równowagi.

Właściwie nie mamy żad­

nego planu i czas jakiś na pewno zostaniemy w War­

szawie, o ile oczywiście Flora nie zechce pojechać gdzieś dalej!

Ach, ja sama tak chę­

tnie pojechałabym gdzieś!

Już mam trochę dość War­

szawy. Gdy tylko będę tak

* silna i zdrowa, jak poprze­

dnio, jadę do ojczyzny, al­

bo gdzieś w góry zgodnie z nakazem mojego wy­

bawcy!

Prawda! podchwy- ciła żywo Edyth w tej chwili przypominam sobie, że pani jakimś cudownym sposobem została wyleczo­

na! Czytałam w gazetach cały przebieg pani choroby.

Nadzwyczajna rzecz! Co pani sądzi o tym wszystkim?

Już przestałam się nad tym zastana­

wiać, bo doszłam do wniosku, że i tak nic nie wymyślę. Ale fakt faktem, że cud wyr­

wał mnie śmierci. Tajemniczy mój zbawca musi być genialnym człowiekiem. Czy pani zdaje sobie sprawę z tego, jakim dobrodziej­

stwem dla świata jest jego roślina, która wróciła mi zdrowie? Przecież dzięki niej tylko żyję w tej chwili! Kazał mi po po­

wrocie do sił wyjechać w góry. Trzeba bę­

dzie tak zrobić, ale troszkę później ... Tak chętnie pojechałabym z paniami, by bodaj czas jakiś jeszcze być z panną Florą; nie mam siostry, ale gdybym miała, nie byłaby mi milszą.

— Ja pani poradzę coś innego! mówiła cicho i powoli Edyth, Niech pani poje- dzie do pensjonatu Flory. Będzie wilk syty, a koza cała. W Tatrach jest przepięknie, a u Flory przyjemnie nad wszelkie po­

chwały!

Agnes aż przystanęła:

To jest świetny pomysł! Rzeczywiście, postaram się pojechać tamro ile mi nic spe­

cjalnego nie stanie na przeszkodzie.

Agnes i Edyth równocześnie podniosły ku sobie twarze. Edyth była dziwnie blada.

Oczy jej, tak zwykle słodkie i łagodne, były teraz na wskróś przeszywające, nakazujące I mocne. Płynął z nich w zdumione i za­

skoczone oczy Agnes jakiś przemożny roz­

kaz, któremu nie potrafiłaby oprzeć się żad­

na istota.

Nic pani nie stanie na przeszkodzie!

rzekła dziwnym głosem Edyth. Pojedzie pani do pensjonatu Flory!

I nagle roześmiała się. Był to śmiech dźwięczny i pieszczotliwy, pełen prośby.

Agnes roześmiała się również. Wiedziała już, że pojedzie do Hotelu Wielkiego na pewno, choćby ją nie wiadomo kto usiłował zatrzymać. Była uszczęśliwiona.

Za krzewami w następnej ścieżce mignął cień, wysoki i czarny. Jakiś mężczyzna zwolna odchodził w stronę willi.

Edyth szybko obejrzała się, usiłując w ciemności rozpoznać człowieka, który doszedł aż do ich samotni. Gdyby na świe­

cie było jaśniej, Agnes zauważyłaby to, co uderzyło ją u Edyth już w teatrze, a mia­

nowicie, że twarz jej była zmęczona i bla­

da, a oczy zgaszone i pełne smutku.

Wróćmy! rzekła Edyth.

Poczęły iść ku tarasowi. Agnes podniosła oczy ku niebu, na którym w oddali poły­

skiwała różowo pierwsza gwiazda i zda­

wało się jej, że na całym bezmiernym ho­

ryzoncie rozpięte są ogromne oczy, kuszące i słodkie, a równocześnie nakazujące. Jak przed kilku dniami w operze prześladował ją wyolbrzymiony obraz Florentyny, tak teraz te oczy, wiszące nad światem, nie chciały zniknąć z przed jej źrenic. Odwra­

cała spojrzenie na ogród, na widniejące w oddali światła salonu i zewsząd spoglą­

dały ku niej te uparte oczy. Lecz równo­

cześnie Agnes miała dziwne uczucie, że to wszystko jest tajemnicą, której nie należy powierzać nikomu. A ile razy spojrzała na Edyth, tylekroć czuła, że nie pojedzie w gó­

ry nigdzie, jak tylko do Flory. W oczach stanęła jej, jak Żywa, biała twarz, uśmiech­

nięte usta i granatowe oczy, w których widziała tyle dla siebie sympatii. Zatęskniła nagle za Florentyną i, przyspieszywszy kro­

ku, pociągnęła Edyth za sobą.

— Czy chce pani zrobić Florentynie praw­

dziwą przyjemność? zagadnęła nagle Edyth, tuż przed tarasem.

Agnes zatrzymała się, spoglądając na nią pytająco.

. . . a o co chodzi?

Niech jej pani nic nie wspomina o swym zamiarze przepędzenia u niej lata i jesieni! Będzie to dla niej prawdziwie ra­

dosna niespodzianka! Wiem to!

Naturalnie, że nic jej nie powiem! zgodziła się Agnes bez oporu. W głębi sa­

lonu dojrzała różową toaletę Flory. Pozo­

stawiła Edyth w tyle i wpadła do salonu roześmiana.

Edyth została na tarasie. Zobaczywszy puste krzesło usiadła na nim i połyskując białą suknią na tle ciemnego muru, patrzyła w zamyśleniu w głąb ogrodu.

(6)

— Edyth! — rozległ się nagle głos Floren- tyny — Gdzie jesteś?

Na taras wpadła A gnes w tow arzystw ie Flory i Stanisława.

— Gdzież mi się pani podziała?

Edyth wstała.

— Czy nie w idzicie, jaka piękna noc?!

— Jeszcze piękniejsze noce są w Tatrach!

— rzekł Grzebiński.

Edyth wzdrygnęła się i poczęła patrzeć na niego niespokojnie. N ie odzyskała już potem humoru: była zamyślona, poważna i zamknięta w sobie. Florentynie ośw iad­

czyła na jej troskliw e pytanie, że jest tro­

chę zmęczona.

W kilka dni później Flora otrzymała z Paryża list od brata.

rzypuśćmy ze...

córeczka s k a le c z y ła nogę. Jak tu opatrzyć n a jle p ie j lę ran<? ?

C zy m oże tak~?~ ^ \ / A r a o ie l e p i e j p a s e c z k i e m H an s ap la stu elastycznego ?

T a k b ę d zie n a jp ra k ty c z n ie j i D o raźn y o p atru ­ n e k elastyczn y H a n s a p la s t p o d d a je sie SDre i y ź c i . ruchom m ięźn i a przy £ » p r z y l e j

T<" ” Uie *« ‘ P « » P i e . z a

tyuisaplast ■'eUtstycaJiti

Tomasz zawiadamiał ją, że za tydzień od­

będzie się pożegnalny koncert słynnej śp ie ­ waczki Marii de Contades, której od kilku lat już był akompaniatorem. Prosił siostrę, by koniecznie przyjechała.

Flora natychm iast powiedziała o tym Edyth. Postanowiły pojechać, tym bardziej, że Dęborówna i tak zamierzała, w przejeż- dzie do Hiszpanii — dokąd zaprosiła ją pan­

na Ferallano — zatrzymać się czas jakiś w Paryżu, by w idzieć się z bratem.

A gnes była nieco zasmucona ich w yja­

zdem. N ie mogła jechać z nimi, gdyż w W arszawie był w łaśnie jej narzeczony, i miał zabawić jeszcze tylko kilka dni.

W ięc, by choć w części w ynagrodzić so­

bie stratę, ulokowała Henryka razem z Edyth w limuzynie Flory, którą prowadził Stani-

sław, a Florę zabrała do sw ego sportow ego

„wózeczka" i odwiozła ją do samej granicy.

Olbrzymia sala koncertowa w ypełniona była do ostatniego miejsca. Publiczność, która nie zdołała już nabyć wykupionych w cześnie biletów, tłoczyła się w korytarzach i oblęgała gmach.

W ieczoru tego miał się odbyć ostatni po­

żegnalny w ystęp Marii de Contades. Blisko pięćdziesięcioletnia kobieta, chluba śpiewacza Francji, po trzydziestu latach pracy i triumfu porzucała na zaw sze estradę i scenę, by re­

sztę życia spędzić w ciszy dom ow ego ogni­

ska przy mężu i jedynej córce Jeanne.

Francja przyjęła tę wiadom ość z prawdzi­

wym żalem. Kto tylko był w możności przy­

był na koncert, by po raz ostatni usłyszeć tę, która przez trzydzieści lat upajała swą śliczną postacią i cudownym głosem.

F u t r a L i s y Płaszcze

i td.

o«°° „.„U**

cieszy się zaslaske O y łru z a j

“ ł w llnslrowa-

■yn K a rie rz e P o ls k im

li. nriJisiikdiki

SUnt i M M nt»

W A R S Z A W A , Banufamk,» a. 7.

godz. (Or. - I w . łalelon SSS-3S

MEBLE

K U C H E N N E I PO KO JO W E

poleca:

M a g a z y n K R A K Ó W Starowiślno 79

Filateliści: dla la id e g o coi no­

wego. Obsługa Nowości Płlateli- stycznych w A- bonamencie (w skrócie Onła) wyśle po nade­

słaniu znaczka za 20 groszy cie­

kawy prospekt, podający sposób otrzymania no­

wości po bardzo niskiej cenie.

Prosimy adreso­

wać: D /H . „P io ­ nier0 , d ział On la, Kraków, Sto­

larska 9, I p.

Vasenol

Zebrani na sali koncertow ej o tym tylko mówili. Starsi ludzie, pam iętający doskonale!

pierw szy w ystęp słynnej śpiewaczki, wspo­

minali teraz ten jej pierwszy w ystęp, rozwój | jej kariery artystycznej i całe dzieje jej’

pryw atnego życia.

D zieje te przedstawiały się następująco:

Trzydzieści lat temu w tej samej sali od­

był się debiut m łodziuchnej, bo zaledwie siedem nastoletniej Marii Larosse.

N auczyciele i protektorzy wróżyli jej świe­

tną przyszłość, gdyż obdarzona była istotnie cudownym głosem. A le nie tylko na ty»

opierali sw oje nadzieje: doświadczeni ludzie w iedzieli, że w takich wypadkach rozstrzyg4 przeważnie szczęście. Maria poza talentem i głosem posiadała jeszcze urodę: liczyli si< j w ięc z tym, że ta uroda właśnie w pierw­

szym zetknięciu z publicznością będzie wie!

kim atutem.

M A G A Z Y N JU B ILE R S K I Kraków, Grodzka 60

poleca:

zegarki, nakrycia srebrne, papierośnice, iłp.

C o rano po myciu dalszy zabieg orzeźwiający, którego skutki dają sią od­

czuwać przez cafy dzień:

napudrowanie się,

- p u d r e m d o c ia ła

PEDICURE

Rozstrzygającym dla ekonomicznej żarówki jest jaknajlepsze wykorzy­

stanie prądu. Jest ono wyjątkowo korzystne w żarówce Osram-D o p o ­ dwójnie skręconym drucie świetlnym.

W niej jaknajlepiej wykorzystuje się prąd celem w ytw arzania światła.

Zatem —

wysoka wydajność świetlna — mole zużycie prądu.

Ż A R Ó W K I O S R A M -D

d a ł o ś w ia t ł a — m a ło p r ą d u

(7)

m tylko

□skonale i, wspo- , rozwój | ieje jej

ijąco:

sali od- zaledwie

jej świe- istotnie na ty®

ii ludzie zstrzyge talentem czyli eil | r pierw- :ie wiel'

SKI

aleca • b rn ę ,

t

Nie zaw iedli się. G dy stan ęła na e s tra ­ dzie, o w inięta p rzeźroczystą m głą różow ych tiulów, gdy z pośród bujnych, ja sn y ch w ło­

sów sp o jrzały w tłum w ielkie, piw ne oczy

— Francuzi oniem ieli. M aria Larosse, w ie­

dziona nieom ylnym instynktem artystów , dobrze zrozum iała tę ciszę. W yczuła w niej zachw yt i sym patią. U śm iechnęła się. Zza m aleńkich czerw onych ust bły sn ął rząd b ia ­ łych ząbków. Było w tym uśm iechu, w jej jasnych w łosach i całej postaci coś tak m igotliw ego i prom iennego, że w szystkim rów nocześnie n a r z u c i ł o się porów nanie f. gw iazdą. Z erw ała się burza oklasków , którą uciszył dopiero d e lik atn y dźw ięk akom paniam entu. W chw ilę później roz­

brzmią! na sali cudny głos kobiecy, m łody i silny, a św ieży, ja k p o ran n a rosa.

Efekt był taki, że w tydzień później M a­

ria Larosse w y stą p iła w O perze W ielkiej.

Paryż oszalał. S tała się od razu ulubienicą publiczności. Z asypyw ano ją kw iatam i, a co wieczoru, po p rzedstaw ieniu czy koncercie, oczekiwał n a nią rząd pow ozów . Szczęśliw ą dziew czynę otoczył rój pochlebców , p rzy ­ jaciół i w ielbicieli. Ci o sta tn i zw łaszcza to ­ czyli pom iędzy sobą za cięty bój, usiłując naw zajem prześcignąć się w usługach i dow odach m iłości. W reszcie ponad tłum adoratorów w ybiły się nazw iska dw óch lu­

dzi i odtąd były już na w szystkich ustach.

Jednym z nich był Ludwik h rabia de Con- tades, w łaściciel p ięknych i w ielkich m a ją t­

ków rodzinnych. Był on ozdobą złotej p a ry ­ skiej m łodzieży i bożyszczem kobiet, k tó re Walczyły m iędzy sobą o jego w zględy, gdy tym czasem on nie zw racał na nie żadnej uwagi, u d zielając się je d y n ie najbliższym przyjaciołom . M ając lat zaledw ie 24 był nad swój w iek pow ażny i zrów now ażony.

N a w idok M arii Larosse po raz pierw szy w życiu zabiło w nim m łode serce, budząc miłość, je d n ą z tych, k tó re albo uszczęśli­

w iają człow ieka na zawsze, albo łam ią mu życie.

Drugim z tych dw óch ludzi był d r Bene­

dykt Cuma.

Z nazw iskiem tym liczyli się w szyscy:

hie ty lk o F rancja, ale cała ów czesna Eu­

ropa. Ludwik de C ontades był człow iekiem nieprzeciętnym i n ie w ielu m iał rów nych sobie. N atom iast dr Cum a był człow iekiem Pod każdym w zględem niezw ykłym . Posia­

dał gen ialn ą um ysłow ość i olbrzym ią w ie­

dzę. Z zaw odu p rzyrodnik w y specjalizow ał się w botanice. Studiow ał na U niw ersytecie Jagiellońskim w K rakow ie, a później przez kilka lat błądził po Europie, p ra c u ją c k o ­ lejno w e w szystkich niem al in sty tu cjach

Ilustrowany Kurier Polski — Krakau, Redakcja: ul. Piłsudskiego 19 tel. 213-93 — Wydawnictwo: W ielopole 1 lei. 13S-60 — Pocztowe Konto Czekowe: Warschau Nr. 900

źniutcL.

i zanim rolnicy znów wrócą do pracy, do młócki i orki, mają swój zasłużony dzień wesela, bo wszystkie zbiory w stodołach, spichrzach i spi­

żarniach, — i zapewniona strawa, zapewniony zapas dla codziennych posiłków...

A przy posiłku niech nie brakuje filiżanki kawy Enrilo, bo jest zawsze tak samo smaczna i treściwa i nie za­

traciła dziś nic ze swej zna­

nej doskonałości.

Niech więc nasze posiłki uprzyjemnia kawa

.W IE C Z O R N IC A D O Ż Y N K O W A "

I I I I I U I U I U " ...—

O B R A Z Z O F I I S T R Y J E Ń S K I E J

przyrodniczych. Z aliczano go do najznako- m itszych uczonych ów czesnej doby. Mimo, m łodego w ieku, liczył bow iem niespełna trzydzieści cztery lata, u n iw ersy te ty k ra ­ kow ski i p aryski k ilk a k ro tn ie proponow ały mu objęcie k a te d ry n au k przyrodniczych, lecz dr Cum a nie chciał p rzy jąć stanow iska.

Był on znakom itym teoretykiem , ale p ra k ­ tykiem w prost nieporów nanym i w dodatku zam iłowanym , — fanatykiem przy ro d y i p ra ­ cy w bezpośrednim zetk n ięciu z nią. Jeg o

„e k sp e ry m e n ty " botaniczne, jak je nazy­

w ano, b y ły sław ne i w p ra w iały w zdum ie­

nie ludzi n ajgłębszej w iedzy.

W odległości k ilk u n a stu kilom etrów od Paryża założył olbrzym ią ciep larn ię i hodo­

w lę kw iatów , przy k tó re j m ieszkał stale.

W p racow ni te j stw arzał, jem u ty lk o z n a­

nym sposobem krzyżow ania gatunków , w sp a­

n iałe rośliny, k tó re w ęd ro w ały potem p rze­

w ażnie na d w ory cesarskie, lub do m agna­

ckich p ałaców za cen ę n ie jed n o k ro tn ie op ie w a ją cą w tysiącach.

U rodził się i w ychow ał w K rakow ie, o k tó ­ rym nie w iele w iedzieli p rzeciętni Francuzi.

N ie w iedziano o nim nic ponad to — ani o jego rodzicach. N ikt nie m iał p dw agi w y ­ p y ty w ać go, gdyż był to człow iek cynicz­

ny, niedostępny, zam k n ięty w sobie i po­

sępny, usposobiony w rogo do ludzi i św iata.

U sposobienie to m iało sw oją głęboką podstaw ę. Los nie w e w szystkim uszczęśli­

w ia sw ych faw orytów : oto dał B enedykto­

wi g en ialn y um ysł, sław ę, n iew yczerpaną e n e rg ię życiow ą i żelazne zdrow ie przy n adludzkiej sile fizycznej, ale za to pozba­

w ił go w artości, d ec y d u ją c e j n ie jed n o k ro t­

n ie o całym życiu człow ieka: urody.

Cum a b y ł ta k odrażająco, tak potw ornie brzydki, tak niep rzy jem n y zew nętrznie, że kto po raz pierw szy ze tk n ą ł się z nim i sp o j­

rzał m u w tw arz, cofał się przerażony, jaJc na w idok śm ierci i przez w iele dni nie mógł otrząsnąć się ze strasznego w rażenia.

Był w zrostu tak w ysokiego, że najw yżsi ludzie nie sięgali mu do ram ienia. M usku­

larn e m ięśnie znam ionow ały nadzw yczajną silę, ale postać jego była niezgrabna, chuda, pochylona w plecach. W niek ształtn ej, szpetnej tw arz y u d erzały p rzede w szystkim oczy: anorm alnie w ielkie, szeroko otw arte, k oloru ja sn eg o seledynu, m iały w ejrzen ie tak przejm ujące, że w ejrz en ia tego nikt n ig d y nie w ytrzym ał bez drżenia. Była w nim n ieo k reślo n a ja k aś moc, płynąca z sam ych głębin posępnej duszy tego czło­

w ieka.

Ciqg dalszy nastąpi

ZE SCEN W ARSZAW Y

ia, wino, śpiew — w warszawskiej „Komecie"

Fol. J. Strzemiaczna

MASKA: „W MASCE W ESOŁO"

Każda prem iera w „M asce" — to a rty ­ styczne w yd arzen ie w życiu W arszaw y.

N azw isko k iero w n ik a literack ieg o i reż y ­ se ra W . Z dzitow ieckiego d a je gw arancję, że program stać musi na w ysokim poziomie.

N ajnow sza rew ia „M aski" stoi pod zn a­

kiem dobrego hum oru, posiada pierw szo­

rzędnych w ykonaw ców , ładną o praw ę d e­

k o rac y jn ą i g aw ędziarską k o n feran sjerk ę Z dzitow ieckiego, k tó ry szuka w finale „no­

w ych ta len tó w " dla sw ego te atrzy k u . C hęt­

n ych z n a jd u je się m nóstw o, ale z pośród . . . zespołu arty sty czn eg o . O glądam y w ięc w d o skonałej parodii szereg dom orosłych tancerzy, śpiew aków , rec y tato ró w itp. D ru­

gą sa ty rą na arty stó w oraz recenzistów je st „W róbli k o n ce rt" pióra J. P oraskiej, k tó ry d a je blond — w ró b elk a N inka C zerska.

N ajlepszym skeczem w p rogram ie je st ciekaw ie n ap isan a przez St. S trusia „M i­

łość", gdzie C hm ielew ski d oskonale gra rolę znanego lek arza obok C zerskiej, Za­

krzew skiego i B orkow skiego. Skecz w ode­

w ilow y „Burza w szklance w ody" pió ra C hrzanow skiego, d aje pole do popisu N.

W ilińskiej ja k o p an ien c e z czasów naszych dziadków i Śliw ińskiem u w roli narzeczo­

nego proszącego na klęczkach o je j rękę.

Dawno nie w idzianą na scenie u ta le n to ­ w aną Fredę Kleszczów nę oglądam y dw a razy: w e „Flircie na ulicy" — tańcu c h a­

rak te ry sty cz n y m z epoki „fin de siócle'u"

oraz w pom ysłow ej scence półfinałow ej

„R apsodia w ęg iersk a" do m uzyki Liszta i ze śpiew em H anki B rzezińskiej.

Roman K arow ski i W itold B orkow ski — to urodzeni piosenkarze. Tadeusz Z akrzew ­

ski — aksam itny b aryton, k tórym śpiew a

„S erenadę", H anka Brzezińska „T urandot"

do słów i muz. Bronicza.

Z dziecięcych p y ta ń : „dlaczego? dlacze­

go?" Pękalski n ap isał a rc y w e so ły skecz pt. „D laczego?" w y k o n an y przez C zerską, Z dzitow ieckiego i C hm ielew skiego i n ie zn a­

ne „cudow ne dziecko". W ciekaw ym , na tle p ięknych dek o racji w ykonanym tańcu

„W zlot Ik ara" oglądam y T adeusza W o liń ­ skiego, E ugeniusza P aplińskiego — zaś w n astrojow ym „Popołudniu jesien n y m " do m uzyki Szopena — ty c h sam ych oraz M itę K ołpików nę i W itolda B orkow skiego.

Rewia ciekaw a i nap raw d ę w esoła. Gra o rk iestra J. Silicha.

KOMETA: „KOBIETA, W IN O , ŚPIEW"

W najnow szej rew ii „K om ety" k ró lu je piosenka i balet. N a skecze dyr. H orski nie położył specjaln eg o n a c i s k u w ychodząc z założenia, że śpiew i ta n iec bardziej prze­

m aw iają do publiczności niż słow o m ówione.

Balet Z adejki czaru je na w stęp ie „W al­

cem ", du et L ew andow skich tańczy „B anany i K aktusy" oraz „Pod palm am i". W szech­

stro n n ie u ta len to w a n a N. P olaków na śpiew a w spólnie z publicznością m elo d y jn ą pio­

senkę „Panna M ania", D ow bor-Laskow ska gra na harm onii i śpiew a z Krukowskim , G olfertem i G arbackim . A k tu aln ą melo- re c y ta c ję o „Z akochanym rikszarzu" w yko­

n u je A. Jak sztas. T adeusz P ilarski zbiera huczne oklaski za hum orystyczne „N iepo­

rozum ienie tow arzyskie", a K ryniczanka i Je zie rsk a za m iłe piosenki.

K ierow nictw o art. i reż. H orskiego, ładne d ek o ra cje G alew skiego.

Z. Bakula

i

4

Cytaty

Powiązane dokumenty

' Tak naprawdę jest się gburem, jeśli ja- dąc z kobietą w przedziale i to w dodatku z piękną kobietą, nie zwraca się na nią uwagi. Tymczasem Eliza

Młody człowiek już promieniał z zadowolenia, że udało mu się wreszcie osiągnąć swój cel, ale w dwie minuty później zjawił się Ja- wajczyk z dużą

Bogaty wielki kupiec, który bez ustanku znajduje się w podróży (od ganku do ganku) przedstawiciel potężnej przemysłowej firmy, która się sprowadziła do Lwowa

ściej wtedy, gdy jakiś inny mężczyzna pragnie się ożenić z jego byłą żoną. U wielu jednak dzikich ludów małżeństwo jest bardzo ścisłym związkiem

Łukasz poczuł, że gubi się w huczącym rozkołysie i nie wiedzieć czemu wcisnął się w kąt przydrożnej ławki.. Jasnym gromem przedarł się z

N a ­ ród amerykański widzi że ta wojna zbliża się coraz bardziej do źródeł jego własnego bytu tak od zewnątrz jak i od wewnątrz wskutek coraz bardziej

czone jest ukrycie się przed wzrokiem człowieka wcho­.. dzącego przez

zerwatach, zachować swe obyczaje i pokazywać się za opłatę ciekawym. Na naradę wojennę nie zbieraję się też już jak dawniej w ostępie leśnym pod drzewami,