• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 31 (2 sierpnia 1942)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 31 (2 sierpnia 1942)"

Copied!
9
0
0

Pełen tekst

(1)

Kraków, dnia 2 sierpnia 1942.

K U R JE R P O L S K I

UDZIAŁ RUMUNII W WALCE EUROPY Z BOLSZEWIZMEM

«H»kulu •<"»*>«

W l B Ł

(2)

Powyżej:

A N I C H W I L I ODPOCZYNKU DLA PRZECIWNIKA!

Wieś została zdobyta przez Niemców. Strzelcy pancerni sadowię się na swoje wozy.

U góry:

S C E N A Z W A L K W Ł U K U D O N U Moment odprowadzania sowiecko-rosyjskich jeńców. Wzię­

to ich do niewoli w okolicy wysadzonego mostu, gdzie siedzieli zupełnie apatyczni na swoich, do połowy za- A topionych aułach ciężarowych i zwyczajnych wozach.

S I W A I D J A R A B U B Z D O B Y T E I Oddziały włoskie obsadziły oazy Siwa i Dja- I rabub. Nasze zdjęcie przedstawia oazę Siwa, przy granicy wlosko-egipskiej. I

R O S T Ó W W W M IE Ć K IC H RĘK*‘

Nasze zdjęcie z samol tu przedstawia w i d ‘ R o s t o w a nad Done Z zajęciem tego miel przez generalnego i"1 szalka polnego von Boc zdobyto bramę wypa£l wę na Kaukaz.

W k o I e : I P IO N IE R Z Y 1 F W C I Ą l N A ’ P R Z O D Z I E Zaciekła w a l k a wre o ulicę. Pionierzy niemieccy, wyposażeni w nowoczesną broń do walki wręcz, bohatersko ata­

kuję zaciekle bronięcego się

n i e p r z y j a c i e l a . PRZEJŚCIE PRZEZ D O N l«

Żołnierze broni przepraw1' się przez rzekę na gumowym wor

K Ł M U S S O U H I B O O H A WSCHODNIM FRONCIE

Piechoła włoska następuje na pięły pobitemu nie­

przyjacielowi.

WSZYSCY ŻOŁNIERZE WSPÓŁPRACUJĄ Piechota troszczy się o przewóz swych ciężkich pakunków załadowanych na

R Z E R W A W W A L C E Żołnierze niemieccy w czasie chwilowej przerwy

w walkach odpoczywaję w pewnej wii rosvl- skiej. Fajka pełna tytoniu — lyk wody dla człowieka i konia, i znów marsz naprzód.

l f f A

N I E O D V 5F ■ W ’

MOST NA DONIE Wcięż nowe eksplo- zje w składach amuni- cji i na plonęcych aulach 4 ciężarowych w pobliżu brze­

gu, stanowię upiorne kulisy ota- czajęce resztki zburzonego mostu, przez który o d b y w a się marsz.

pławo:

'C O P R Z E Ż Y L I "

M w le ucichła walka, tu przed c h w i l ę

"a‘a i całe miasto za­

gnita w jedno pole gru-

*< « już wychodzę mie-

*Pcy miasta ze swych

•Jwek i z b l i ż a j ę się żołnierzy niemieckich.

(3)

A i

N a ziem i rosyjsk iej w alc zy żołnierz n iem ieck i nie tylko o egzy sten cję i lepszą przyszłość sw eg o narodu, a le też naraża raz po raz sw e ż y c ie i przelew a krew w sp raw ie zjedn oczonej Europy. Z acie­

k łość w alki dow odzi, że Rosja sow ieck a była n ieb ezpiecznym w rogiem , który n i­

gd y nie rezygnow ał z pretensji do pano­

w ania nad św iatem . R oszczenia sw e u si­

łow ała ob ecn ie Rosja przem ocą zbrojną , w prow adzić w ż y c ie w krajach europej­

sk ich , gd y rozbiły się jej agitatorsk ie 1 próby rozkładow e.

Kraje takie jak Finlandia, Litwa, E sto -1 nia, Łotwa, a przede w szystk im narody 1 połud niow ej Europy przekonały się na ł w łasn ej skórze, co to znaczy m ieć b ol­

sz ew ik ó w u w rót, w kraju lub też w po­

staci zam askow anych, z kon ieczności agentów . N iek tóre z tych narodów posia­

dały dość siły , by ochronić się od w ew nątrz przed inw azją bolszew izm u. Gdy M oskw ę poznała, ż e przede w szystk im w N ie m czech, w sercu .Europy tw orzy s ię ośrodek oporu przeciw rozsże- rzaniu żydow sko-b olszew ick ich doktryn zdecyd ow ała s ię przeprow adzić silą sw e św iatow o- rew olu cyjn e plany. R ów nocześnie jednak dało się odczuć, ż e Zachód nie odda s ię na łup dobro­

w olnie. Podczas gdy Francja, a przede w szystk im A nglia uw ażając s ię za zbyt o d ległe od „ognia' w zniszczeniu N iem iec szuk ały k orzyści dla siebie, inne narody i ic h m ężow ie stanu zrozu­

m ieli, ż e ty lk o w oparciu o silne N iem cy A dolfa Hitlera jest m ożliw e odw rócenie nieb ezpie­

czeństw a. N a południow ym w sch od zie Europy m iędzy innym i Rumunia dość w cześn ie przej­

MARSZAŁEK ANTONESCU*

I ŃIEMJACK1 GENERAL PUŁKOWNIK u.M A N S T E IN /^ : zdobyw ca Sewastopola, zwiedzają pozycje rumuń­

skie w południow ej części (rontu wschodniego.

RUMUŃSCY STRZELCY GÓRSCY W MARSZU PODCZAS ' CIĘŻKICH WALK ZIMOWYCH NA KRYMIE

I. UDZIAŁ RUMUNII W WALCE EUROPY Z BOLSZEWIZMEM

rzała i nie data s ię krótkow zrocznie i przekuł nadużyć dla c eló w A nglii, a tym sam ym *'"*

uzyskała w m arszałk u A ntonescu wodza, 1 nimo w szelk ich trudności w ew n ętrznej polityki 1 zum iał jasno praw dziw e ż y cio w e in teresy swej czyzny. N aw et w czasach, które m usiały być pr«’

dziw ie bolesn e dla je g o ojczyzn y nie z eszed ł marsz- łek A ntonescu z raz w ytk niętej drogi i nie odstąp od w spółpracy z Niem cam i. Zrabow anie BessaraW przez R osję sow ieck ą stanow iło dla niego dowoj słu szn ości jego poglądów . W ostatnich czasad ośw iad czył jed en z angielskich m ężów stanu, że munia m iała być przez A nglię w ydaną zupełnie R łup R osji so w ie ck iej i pozostać na stałe pod kontro#

Zw iązku Sow ietów .

W logiczn ym kon tynu ow an iu tej rumuńskiej po®

tyki, stoi dziś w o jsk o w y korpus rumuński ramię Prf

Z W Y C I Ę Z C Y Z PO D S E W A S T O P O L A Rumuńskie i niemieckie o d ­ działy w mieście. W zacie­

kłych walkach o zdobycie tej najpotężniejszej twier­

dzy świata, wyróżniały się wciąż zaszczytnie wojska

rumuńskie.

R U M U Ń S K I MIOTAĆ GRANATÓW W OGHK NA POZYCJI . Podczas gdy rumuński mi®

iacz granatów bierze WS»»

łe czny ogień trudno d‘

stępne pozycje bolsze*1 kie nad Morzem AzowskiJ od łyłu nadjeżdża dzW obrony przeciwlotniczeji#

rozbić oczekiwany atak (®

wieckich czołgów .

CIĘ2KI KARABIN MASZYNOWY NA WYBRZEŻU MORZA AZOWSKIEOO

Król Michał l-szy I szal państwa Antonescu odw ie­

dzają swe wo|ska walczące na łroncle wschodnim.

ramieniu u boku w ojsk n iem ieck ich na po­

łu dniu Rosji so w ie ck iej. Rumunia przeżyła .w ie lk ie c h w ile n arodow ego entuzjazmu, gdy z zajęciem K iszyniew a w jesien i u b iegłego roku odzysk ała stolic ę sw ej utraconej pro­

w in cji, Bessarabii. N ie m niej radosn y od­

dźw ięk znalazło u narodu rum uńskiego zdo­

b yc ie O dessy.

D otychczasow e w alki okazały bardzo w y ­ raźnie, jak w ie lk ie c n oty rycersk ie posiada żołnierz rumuński w obliczu zażartego n ie ­ przyjaciela, który ma przy tym do d yspozycji dogod niejsze po z y c je obronne. N ajcięższą jednak próbę przeszli żołnierze rum uńscy w tedy, gdy ramię przy ramieniu z niem iec-

W TYRASPOLU RUMUŃSKIE spożywają ryż. Spo- u rytualnego.

Rumuńska broń powietrzna zniszczyła w lej wojnie pra­

w ie (000 nieprzyjacielskich samolotów I zrzuciła 3 ml-

Rumuńskle oddziały na |ednym z e zdoby­

tych dworców na południowym odcinku Ironlu wschodniego.

kim i kolegam i zdobyw ali S ew astopol najpotężniejszą tw ierdze św iata. N aród rumuński m usial pon ieść w te w vdMWie w ojen n ej na W schód bolesn e ofiary, ale w idzi K w o c e sw ej, opartej na zaufaniu w spółpracy z Rze­

sza N ie tylko, ż e Rumunia usun ęła od sw y ch granic ń ^ iJ z n te c z e ń s tw o grożące jej ze stron y zm ob ilizow a­

nego iPaż po zęb y uzbrojonego bolszew izm u, ale również

Sow ietów panow ania nau .

sób okazały s ię już dziś bezpośrednio owoce tej poh tyki, która w oparciu o N iem cy przyniosła narodow i rum uńskiem u rozszerzenie jego gosp odarczych i p o li­

tycznych m ożliw ości. W now ej Europie zajm ie Rumunia poczesn e m iejsce. Jej żołnierze, a na ic h c ze le m arszałek A ntonescu, utorują drogę do w ielkości tem u dzielnem u narodowi.

(4)

OBRAZKI'ifclA HISZPAŃSKIEGO MAROKKA PRZYSZŁY FARYS :da na wielbłądzi* jesł nielada

sztuką. Wymaga ona wiele ćwiczeń i wprawy, ponie­

waż chód wielbłąda jest chwiejącym się. Oczywi- icie, że siodło do jazdy na wielbłądzie jesł cał­

kiem inaczej skonstruo­

wane niż siodło na ko­

nia. Na naszym zdjęciu (obok) widzimy chłop­

ca z Maroka hisz­

pańskiego na sio­

dle wielbłąda.

ALLACH I MAHOMET

Na lewo: ~'"?lliem życia religijnego jesł meczet, którego minaret wsk*“)» jakby palcem ku niebu. Z wieży minaretu wzywa mue*1" Marnych co rano i co wieczór na modlitwę.

Zdjęcie nasi* Przedstawia jeden z meczetów w Maroku. Na r ‘*<mim planie cmentarz tubylców.

Sl?.L wĄSKSCM ULICZEK

Miasta m a * ^ '"•go sułtanatu będącego pód pro'“ k!w,c!err' Hiszpanii od, c‘«ię się malowniczę pięknością i słoja nieraz wśród lasó* 7«w pomarańczowych. Ich wąskie ulice, w któ­

rych pulsu)*'' '• tubylców dają malownicze widoki. W gó­

rach wysokl|Jjr,KJ*u> w ich niedostępnych jarach mieszkają miłujący ,'*? ».„ Kabylowie, którzy od wczesnego średnio­

wiecza az a wieku słynęli jako groźni piraci. Na zdjęciu (na prawo, limy jedną z uliczek Tangeru w dzielnicy

I krajowców.

, k„ M NA TARGU

W hiszparW Maroku, uprawia się jeszcze rolę sposobem praojców. .^li?O5I 9tku uprawy worywa wieśniak kawałek chleba W by przyniosła stokrotny plon. Poszczególne okolice p'®*,. «u $ą niezwykle urodzajne. Płody ziemi sprzedają n j Mch w miastach. Na ilustracji (poniżej) wi­

dzimy wie>,n i Marokańskie z plonami swego,pola, na Jarmarku w Tetuanie.

NA GRANICY DWÓCH KULTUR Od czasów rzymskich stykają się na północy Afryki dwie kultury: wschodnia i zachodnia.

Ilustracja (na lewo) przedstawia konną, przy­

boczną gwardię sułtana Maroka podczas pa­

rady w Tetuanie.

O D P O C Z Y N E K

K A R A W A N Y

Zwierzęta oswobodzono od ciężarów, a poganiacze wielbłądów troszczą się te­

raz o to, by zwierzęta otrzy­

mały pożywienie i odpo­

częły. Na zdjęciu (powy­

żej) karmienie wielbłądów.

W I E K I W Y R Y Ł Y O B R O N N Y G R Y M A S Na lewo: Teraz pojęła czego żąda od niej obcy.

Gest obrony jest wynikiem odziedziczonego od stu­

leci zwyczaju zakrywania twarzy przed mężczyzną.

Kobieta właśnie przerwała grę w domino. Gra w do­

mino jest obok gry w sza­

chy szczególnie łubianą przez Arabów. Grają w nią mężczyźni i kobiety.

E G Z O T Y C Z N I T A N C E R K I Powyżej w kole: Tancerki F marokańskie, z lokalu odwie-

dzanego wyłącznie przez Euro- pejczyków w czasie przerwy — sie- dzą na dywanie z nogami skrzyżowanymi na sposób wschodni. Jak widać buciki nie harmonizują ze stylem ich kostiumów, a dla nie­

których nawet są tak niewygodne, że je teraz zdjęły. Lokale takie, jakkolwiek przystosowane do zwy­

czajów europejskich, mają jednak przez obecność

r o k a n i

S K I E I

S Z K O L E 3$

N ie is tn ie je wprawdzie żaden przymus szkolny dla dzieci w Maroko, ale rodzice, a zwłaszcza mi®’

kający w miastach troszczą goś w szkołach prywaty®

by pilnie uczęszczały l stawia szkołę

krajowych ta n c e re k i wskułek ca­

łego wschod­

niego otoczenia wybitnie egiotycz-

• cechy.

(5)

Jedna p a r a szczurów rozmnaża się rocz­

nie do 860 po- ł o m k ó w.

Obok

Jeden szczur zjada ro­

cznie 37 kg chleba.

Jako roznosiciele

różnych chorób ^ ł»4BIIIV"r stanowię szczury wielkie niebezpie­

czeństwo dla ludzi i zwierząt. A je­

dnak to niebezpieczeństwo jest zale­

dwie połową ich dużego rejestru grze­

chów. Drugą — to ogromne szkody gospodarcze, jakie rok rocznie wyrzą­

dzają przez niszczenie zapasów żywno­

ści wieśniakom i mieszkańcom miast.

Obliczono, że para wędrownych szczu­

rów wraz ze swymi dziećmi i dziećmi ich dzieci w ciągu roku dochodzi do licznego potomstwa, wynoszącego 860 sztuk. Tych 860 szkodników-gryzoniów spożywa rocznie około 37 kg chleba na głowę, a więc 860 szczurów spoży­

wa w roku 318 cetnarów chleba. Na przypuszczalną ilość wszystkich szczu­

rów zamieszkujących r ó ż n e k r a j e szkody wyrządzane przez nie dochodzą do fantastycznych wprost sum, np.:

■’w Stanach Zjednoczonych wynoszą okrągło 800 milionów marek. W Ame­

ryce dosłownie około 200 000 ludzi i pracuje jedynie na utrzymanie szczu­

rów . Liczba szczurów w Stanach Zje­

dnoczonych jest oceniana na 100 mi­

lionów, w Niemczech na około 40 mi­

lionów, co pomniejsza majątek narodu niemieckiego o blisko 200—250 milio­

nów marek rocznie, we Francji, która jest wyjątkowo s i l n i e nawiedzaną przez te gryzonie szkody dochodzą na­

wet do 800 milionów marek, w Danii zaś, która prowadzi bardzo energiczną walkę ze szczurami, szkody wynoszą około 8 milionów marek.

Te potężne szkody wyrządzane przez gryzonie, których przyczyną jest nad­

zwyczaj wielka płodność szczurów nie są jedynie nowoczesną plagą. Ró­

wnież średniowiecze cierpiało dotkli­

wie na plagę szczurów. Należy jednak zaznaczyć, że w średniowieczu miano do czynienia ze stosunkowo niewinną odmianą szczura domowego, podczas gdy dziś plaga szczurów w naszych okolicach prawie wyłącznie obejmuje szczury wędrowne, a szczura domowe­

go można spotkać u nas zaledwie tu i ówdzie i tylko pojedyńczo. Kiedy te dwie odmiany szczurów oddzieliły się od siebie nie można dziś z całą pewnością tego ustalić, mimo wielkich usiłowań nauki. Prawdopodobnie oj­

czyzną szczura wędrownego, były Chiny północne i stamtąd te, silne i mające pociąg do wędrówek zwie­

rzęta rozeszły się około połowy XVIII wieku, — głównie za pośrednictwem okrętów po całej kuli' ziemskiej. Wla­

na okręt, tu zarażają in­

ne szczury — a z tych znów część przenosi się na stały ląd w portach, do których okręt przybija. Na lądzie przenoszą dżu­

mę od zarażonych szczurów na lu­

dzi pchły, które ssąc krew ludzką zarazem wszczepiają w organizm ludzi tą straszną chorobę. i

W Europie od niepamiętnych czasów był zadomowiony tak zwa­

ny „szczur domowy". Gdy jednak z Chin wtargnął do Europy jego krewniak „szczur wędrowny" wy­

parł on w niedługim czasie szczura domowego i załatwił się z nim tak gruntownie, że szczur domowy stał się w Europie prawie, że rzadko­

ścią. To szybkie zwycięstwo nad s w o im krewniakiem zawdzięcza szczur wędrowny przede wszystkim tej okoliczności, że do walki o byt jest lepiej uzbrojony niż szczur do­

mowy. Już swą wielkością prze­

wyższa szczura domowego prawie o jedną trzecią. Jest też od niego znacznie bezczelniejszy, śmielszy, chytrzejszy, bardziej c h ę t n y do walki, silniejszy, wytrwalszy, zrę­

czniejszy i życiowo bardziej wy­

trzymały.

Zalecano w walce ze szczurami zabijanie jedynie samiczek, gdyż samczyki same wyniszczą się po­

tem w walkach. Francuz dr Loir zaleca hodowanie rasy kotów spe­

cjalnie tępiącej szczury, uzyskanej przez skrzyżowanie naszego kota domowego z kotami sjamskimi.

Istnieją też specjalne rasy psów jak np. ratlery, foxteriery, pinczery, które duże u s ł u g i oddają nam w walce ze szczurami. W Niemczech nie ma specjalnych ustaw mających na celu zwalczanie plagi szczurów, ale istnieją tak zwane „dni walki ze szczurami" urządzane w Berlinie i w innych większych miastach.

W dniach tych zakłada się na ca­

łym obszarze danego miasta, w każ­

dym domu, w miejscach odwiedza­

nych przez szczury truciznę, również za pomocą odpowiednio wyszkolo­

nego personelu wpuszcza się trują- ce gazy w miejsca specjalnie gęsto zamieszkałe przez szczury. Jednak jak dotąd żaden ze środków nie oka­

zał się radykalnym. Posługiwano się już łapkami, hodowlami bakterii, gazami trojącymi, a mimo to szczu­

rów na świecie znajduje się wciąż jeszcze tyle, ile piasku w morzu.

ściwte to nie ma prawie okrętu, choćby to był i najbardziej luksusowy parowiec, na którym by szczury nie gnieździły się. Już w stocz­

niach, w czasie budowy okrętu szczury się nań wciskają i nieopuszczają go już dopóki okręt istnieje. Podróżujący luksusową kabiną współczesnych olbrzymich okrętów oceanicz­

nych zazwyczaj nie przeczuwa nawet, że z nim razem jeździ znaczna gromada czworonogich pasażerów „na gapę". Szczury siedzą dobrze ukryte w zakątkach okrętu i dopiero późną nocą, — gdy już umilkną ostatnie dźwięki kapeli pokładowej, — gdy cisza i cień nocy otulą cały okręt a tylko turkot maszyn z od­

dali rytmicznie dobiega do ucha — dopiero wtedy szczury wychodzą ze swych nor i bu­

szują po kabinach. — Gdy zaś przypadkiem swym chrobotaniem, cichym stąpaniem i pi­

skami obudzą podróżnego, wówczas tenże uświadamia sobie, że i w tym luksusowym, pływającym pałacu nie brak jednak szczurów.

W ten sposób podróżują szczury od portu do portu — wspinają się po linach i powro­

zach, którymi okręt jest przymocowany do wybrzeża — a jako znakomici pływacy potrafią i wpław dostać się na suchy ląd. I w tym właśnie leży wielkie niebezpieczeństwo, — możliwość przeniesienia zarazy, przez te gry­

zonie. Szczury zarażone np. dżumą dostają się

Powyżej:

Potomstwo jednaj pary szczurów zjada rocznie ,31.820 kg chleba.

W kółkach:

Bakterie cho- 5b przenoszo- ch p r z e z z c z u r y .

tSSrifc

FOKTERIER CHWYTA 14 SZCZURÓW W JEDNEJ GODZINIE

z Południowej Walii liczący zaledwie dziewięć miesięcy, schwytał w ciągu jednej godziny 14 szczurów i przygląda się dumnie swej zdobyczy.

(6)

2. ZARZYCKI

lO o la i miłość

Wola i miłość, to dwa archanioły, Co stoją u wrót naszej duszy domu,

W schronie ich skrzydeł najgłębsze wądoły, Przejdziesz bezpiecznie, wśród burzy i gromu.

Wola i miłość to dwa drogowskazy, Co na pochyłej stoją drodze życia.

Wskazując ścieżkę, prostą i bez zkazy, Ponad przepaście trudne do przebycia.

Wola i miłość to dwa wielkie słońca.

Co gorzą ogniem nad ludzką niedolą, Grzeją i krzepią nas ciągle bez końca.

Żarem miłości i potęgą woli.

Miłość wraz z wolą to ten stos ofiarny, Co tli się w serca tajnikach ukrycie, Ten motor ducha potęgą mocarny,

Kwieciem i cierniem przetyka nam życie...

Z. TERLECKA

E C H A

| T szczytu b lad o ró żo w ej o stró źk i kotysze się pszczoła i raz v po raz zan u rza p ra c o w ite ciałk o w głąb k w iatu . Śm ieszne

■Naleńkie nóżki p o ru sz a ją się szybko i n iezm ordow anie.

A nna o b se rw u je ją znużonym uśm iechem . J a k ż e w ażny je st tua teg o dro b iazg u je g o w łasn y w y siłek — p ro d u k ty w n y bło- Sosławiony trud. K iedyś potem ró żo w e d ziecięce usteczk a Uśmiechną się do zło teg o lśn ien ia m iodu, do teg o słońca, do Zaru lata i pszczelego z n o ju z a c zaro w an eg o w plon ow adziej Pfacy. Cóż w obec ak ty w n o ści m ałej pszczółki zn aczy to, że Przyjdzie ktoś, k to zab ie rze sk rz ę tn ie grom adzone zapasy, że Nadejdą dni je s ie n n e i pszczółka n ie w róci k ie d y ś do ro jn eg o Ula, bo gdzieś po dro d ze odm ów ią p o słu szeń stw a p rzeźro czy ste s*trzydełka, a nóżkom z a b rak n ie sil do d alszej w ędrów ki po Wielkiej kiści ostróźki. To się n ie liczy w obec w ielu m iliardów Kodzin pszczelej p racy . A ona, A nna czyż in acz ej rozum o­

wała? Czyż d la n ie j — d opóki m ogła być czy n n a — nie było Najważniejsze to, co o n a w d a n e j chw ili czyniła, m yślała,

*«iałała?

Tak! A le przecież był Tomek...

, A nna po ru sza się n ie sp o k o jn ie w w y g odnym leżaku, bo c,enki, d o jm u ją c y ból przy p o m in a o je j już, n ie ste ty , n ie z d o l­

ności do ja k ie g o k o lw ie k w y siłk u n a w e t m yślow ego.

C hw ileczkę... N ie pozw olić m yślom pędzić chaotycznie...

•rzeba je up o rząd k o w ać, trzeba... trzeba po k o lei przem yśleć od początku,

fN ń jp ierw A nna m iała ja ą n e w ark o czy k i i n ied ziecin n ie p o ­ ważne oczy, na p lecach to rb ę z g rzechocącym piórnikiem

Śmieszny fartu szek z p liso w an y m i skrzy d ełk am i.

Podczas sw ego d eb iu tu „na polu n au k i" rozbiła p ask u d n ie . a k o lan a na k ra c ie do w y c ie ra n ia butów i m atk a p rzy n io sła l/ł na rę k a c h ze szkoły ro zszlo ch an ą poczuciem w łasn ej ko m ­ prom itacji. P ierw szy w ielki k ro k w je j życiu skończył się

°lom i w ielkim płaczem .

Przyszły dni gim nazjum , oczy w iście anem ia i g orączkow e Wypieki zm agań z alg eb rą, pierw sze try u m fy nieu d o ln eg o leszcze pióra, p ierw sze ro zczaro w an ia i — p o jaw ił się dziw ny 8°r ączkow y n iep o k ó j zm u szający do ciąg łeg o szu k an ia coraz owych w arto ści szarego szkolnego życia. Z jaw iły się py- an*a: „poco?", „czy w a rto ? ”, „dla kogo?", potem zniechę- eo>e: „ot tak, ab y ja k o ś zap ełn ić życie".

“ yło to ab so lu tn ie za w cześnie na k ilk u n a sto le tn ią d ziew ­ czynkę. Sam o ży cie nie szczędziło je j żad n y ch tro sk ani roz-

®°ryczeń. Pow oli w A nnie w y tw o rzy ł się pęd do c z e g o ś . ł k i e g o — do czegoś, co m ogłoby ro zśw ietlić m roczną je j duszy, uspokoić, n ap ełn ić rad o ścią bez ale, odpo- 'edzieć na p y ta n ia : „poco?", „czy w arto?", „dla kogo?".

z P 'a te g o ta m iłość m u s i a ł a p rzyjść! I m usiała p rzy jść

‘3 ogrom ną siłą i z tym b ezgranicznym oddaniem . N ie mo- być in aczej I G ru n t był p rzy g o to w a n y od w ielu lat —

"“Wie od dzieciństw a.

i t iLedy s*ę ma dw ad zieścia dw a lata, b o g a te życie w ew n ętrzn e . ak silnie ro zw in iętą skłonność do an alizo w an ia nie można

c m iłości lek k o i pow ierzchow nie.

Tomasz „ p o tk n ą ł się" w p ro st o nią jak o k ilom etrow y ka- . Ieó na z a p y lo n e j nu żącej drodze. J e j silna in d y w id u aln o ść p dp° r k a z a *y m u s*ę zatrzy m ać na m om ent w k o n se k w e n tn e j

y°ni za czym ś jaśn iejszy m od szarzyzny dnia pow szedniego.

\ / le m ogło być in aczej! M usieli się sp o tk ać w łaśn ie oni oboje.

nna zn alazła w Tom aszu w szy stk o to, czego m ogła żądać cal cz*ow ‘e k a . k tó re m u dala tak w iele. Był w yższym ponad ge 6 otoczenie zdrow ym sposobem m yślenia, w y b itn ą inteli- st|?C{5' w reszcie czarem osobistym , p ro m ien iu jący m na wszy-

*ch, k tó rzy się do n ieg o zbliżali.

Tak! To b y ła m iłość!

lak nOa nigdy Pfzedtem nie poznała ta k ie j skali uczuć! Była sw ottoda roślina sp rag n io n a słońca, ch ło n ąc a to słońce całą 1 k ? H iS‘Otą

ciła e d y Tom asz na je j uczucie o d pow iedział uczuciem , zatra- się w sw ej b ezg ran iczn ej miłości.

św j°t, y * *ch n ajle p sz y okres. Dni były pełne w ew n ętrzn eg o slow a ' k t° r Y[n ro zśw ietlo n e były ich uśm iechy, spojrzenia, l a o j 9 , ' K iedy n ieraz w ędrow ali gdzieś w iosennym szma- n a tj6? 1 d alek ich przedm ieść o d n a jd y w a li w sobie ty sią c e jed- doi).Cb m yśli, d ążeń — rozum ieli się i by ło im z sobą ogrom nie byla Z5| A nna nie m y ślała nigdy o przyszłości. T eraźniejszość

»tąrc s n *e J b ajec zn ie tęczow ą b a jk ą i to je j n a jz u p e łn ie j wy prze - , ° '. J e ł dusza o tw a rta na p rz y ję c ie coraz now ych pojęć, c*>wil^Ck* do zn ań asy in ilo w ała z życia w szystko, co w danej tera 1 a y t° w ażn e i now e. Z aw sze bardzo w rażliw a stała się

Ą_ n a d w rażliw a. W ted y w łaśn ie p rzyszły pierw sze zgrzyty.

W u na Prze su b teln io n ą in tu ic ją w yczuła cień sp ow szednienia Zhudz U^ 'U ^ Omasza * 10 b y ,° początkiem ... Bała się u niego żvi„ e n ' a jak śm ierci. Boże! Przecież jak słońcem i pow ietizem

PrzJ6a° m *ł°ścią!

Wania^W^ te fle k sje , d o ciek a n ia — d aw n a skłonność analizo- przerj1 Wszy stk ieg o w róciła z ogrom ną siłą. Przyszła obaw a '*szvet'vn a rz u c a n *em s*ę • stra c h przed „lito ścią" Tom asza i to

JeśT ° poPsu t°

^ ^ - J k t o k o l w iek był tu w inien, to je d y n ie sam a A nna.

Później d o p iero o d k ry ła u T om asza tę sam ą skłonność do ro z p a try w a n ia w szy stk ieg o ze w szy stk ich stron. Robiła w szystko, ab y w y ró w n ać tw o rzącą się m iędzy nim i p rze­

paść, ale k ażdy je j w y siłek przep aść tę je d y n ie pow iększał.

Tom asz sta ł się ap aty czn y , ch m u rn y — coś go dręczyło, A nna nie m ogła d ociec co. Aż...

Było to w czesną jesien ią. Szła zm ierzchem przez planty zm ęczona, w ew n ętrzn ie rozbita. 1 w łaśn ie w tedy u św iad o ­ m iła sobie... U czuła nagle jeżą cy w łosy stra c h . M usiala usiąść na ław ce, ab y nie upaść w śród z asłan ej jesien n y m złotem alei. T y siące m yśli ja k ty sią c e h u rag an ó w szalało pod czaszką, se rc e zacisk ał obłędny stra c h — aż do bólu, aż do z ap ad an ia się w czarn ą m iękkość bezprzytom ności.

I w ted y zza z a k rę tu alei jak pęk n ie p o k a la n ie białych lilii w y k w itły to n y G o unodow skiej „A ve M aria".

N igdy przedtem ani n ig d y potem nie przeżyła A nna ta k ie j chw ili. Z aczaro w an e n ajcu d o w n ie jszy m i tonam i z a ­ sy p ia ły cicho w szy stk ie o błędne m yśli, stra c h — zostało ty lk o je d n o p o stan o w ien ie. I A nna przy cisn ęła dłonie do tę tn ią c e g o m ocno serca, jak b y już tu liła m ałą ciepłą isto tk ę.

Z likw idow ała w szy stk ie sw o je sp raw y i w y je c h a ła z o ­ sta w ia ją c Tom aszow i list pełen serd eczn ej miłości, ale o t y m nie p isała nic.

W arszaw a oszołom iła ją, w y trąciła na ja k iś czas z r ó ­ w now agi. Czuła się tu zagubiona, sam otna, a tęsk n o ta za Tom aszem zab ijała w p ro st w b ezn ad ziejn ie długie dni i bez­

n ad z ie jn e b ezsen n e noce.

Po ty g o d n iach b ieg an in y znalazła w reszcie p o sad ę za sto trzy d zieści złotych. Przez ten o k res do u ro d zen ia Tomka

» nie było u p o k o rzen ia ani p rzykrości, k tó re j n ie m usiałaby znieść. A le to w szy stk o uzbroiło ją w tw ard y zacięty upór, n au czy ło ufać ty lk o w łasnym siłom, w ierzyć ty lk o w sie ­ bie. W te d y A nna zaczęła pisać.

Tom asz robił podobno ja k ie ś sta ra n ia celem odszukania je j, ale n ie u czy n iła nic, ab y mu to ułatw ić. A czasem było je j ta k stra sz n ie żle sam ej! Z daw ało się je j w tedy, że n ie p odoła ogrom nem u obow iązkow i, k tó ry przy jęła na sieb ie o ch o tn ie z radością.

M aj u k w ieco n y blado-rózow ym puchem jabłoni przyniósł w y b aw ien ie. P ierw szą rzeczą, k tó rą zobaczyła po ciężkie!

ch o ro b ie był list z p ro p o zy cją o bjęcia posady w red ak cji je d n e g o z pism. A le nie to by ło n ajw ażn iejsze!

P rzy n iesio n o je j s y n a .

A nna u tu liła go w ram ionach z uczuciem n ad lu d zk ieg o szczęścia. P atrzy ła na m aleńką pom arszczoną tw arzyczkę, na m in iatu ro w e rączki i p ła k a ła bezgłośnie w ielkim i n a j­

słodszym i łzami.

Potem już w szy stk o się dobrze ułożyło. O czyw iście p rz y ­ ję ła tam tą posadę, zdobyła w n et p rzy ch y ln o ść przeło żo ­ n y ch i k olegów a potem ich szczerą sy m p atię i u zn an ie od w ażną p o staw ą w obec życia. W k ró tce o b jęła k iero w n ictw o je d n e g o z działów . Ż ycie w y d ało się je j n ag le ła tw e i — ta k ie proste.

P rzycichła w ew n ętrzn ie, już żad n e w y d arzen ie nie w y w o ­ ły w ało u n iej tak żyw ych i im p u lsy w n y ch re a k c y j, jak to d aw n iej byw ało. O siąg n ęła sw o ją p ełn ię życia.

K iedy w racała do dom u, w itały ją w y c ią g n ię te ku niej ra d o śn ie różow e rączki, potem p ierw sze „m am a".

P oryw ała sy n a w ram iona i całym i godzinam i o b serw o ­ w ała b udzące się p rz e ja w y m ałego rozum ku. Tom ek był ta k i śliczny i taki... podobny do Tom asza. M iał przecież jeg o oczy, uśm iech n aw et zm arszczenia brw i i był przecież je j w łasny, n a jw ła ś n ie js z y ! Z daw ało się jej, że żadna siła nie p o trafi o d eb rać je j teg o bałw ochw alczo u k o ch an eg o dziecka.

Tom ek sk o ń czy ł rok, k ied y — do w ied ziaw szy się w resz cie je j a d re su — p rz y je c h a ł Tomasz.

K om fort i w y tw o rn y sm ak m ieszkania A nny z d e z o rie n to ­ w ały go, ale ty lk o na chw ilę, bo gdy w eszła A nna p ro w a ­ dząc sy n a za rączk ę i gdy zobaczył buzię m alca — swą w łasn ą fo to g rafię z p ierw szy ch lat d ziec iń stw a — cofnął się n ag le pod naw ałem z a p ie ra ją c e g o oddech w zruszenia.

I A nna b y ła bardzo blada ale ciem ne oczy u śm iech ały się do n ieg o z po g o d n ą słodyczą, z m acierzy ń sk ą tkliw ością, k tó re j jeszcze n ie znał.

„To tw ój syn — Tom".

A kiedy dzieciak p rz y d re p ta ł ku niem u z w y ciąg n ięty m i ufnie rączętam i Tom asz stra c ił o p a n o w a n ie i podniósłszy m alca p rzy tu lił do ciem n ej głow iny tw arz m o k rą od łez.

Tom asz nie był już w olny, A nna w y słu ch ała teg o ze sp o ­ k o jn y m uśm iechem .

Nie! ona n ig d y nie m yślała o w iązaniu T om asza z sobą, a teraz m niej niż k ied y k o lw iek ; by ło je j dobrze, bo p rzecier m iała Tom ka.

„A le czy nie rozum iesz A nno, że nasz sy n m usi mieć n azw isko i to m ożna zaraz p rzep ro w ad zićl" — pow iedział Tom asz p a trz ą c na p o ra ją c e g o się z w ielkim kon iem m alca.

„S taram się o to aby mu m o je n azw isko w y sta rc z y ło !" — w to n ie A n n y b y ła duża doza p ew n o ści siebie i poczucia godności osobistej.

Tak! N azw isko A nny pow inno b y ło w y sta rc z y ć je j s y ­ now i. O taczał je już rozgłos — je j książki n aro b iły w iele h ałasu p o ru sz a ją c p o k ry ty d o tąd m ilczeniem problem : p raw o k o b iety do p o siad an ia dziecka. Była zdolna, k siążk i jej cechow ało in te lig e n tn e i śm iałe p o d ejście do tem atu, fo r­

ma bez zarzutu. W ierzy ła w sieb ie — dla syna.

A jednak...

Tom ek m iał sześć lat, k ied y p ew n eg o w ieczoru A nna w róciw szy z re d a k c ji zastała go w ciśn ięteg o w k ą t k a n a p y -z c h a ra k te ry sty c z n y m m arsem na dziecinnym czole i z z a ­ ciśn ięty m i piąstkam i i now ym n iesp o d ziew an ie tw ardym w yrazem oczu.

„M atuś! Bo oni m ów ią, że ja nigdy n ie m iałem ojca, że ty nie masz m ęża i że to je st w styd! I pow iedzieli, że się nie będą ze m ną baw ić".

S erce Anny- zam arło, podeszło do g ard ła i dław iło do u tra ty tchu.

„K to „oni", syneczku?"

„C hłopcy w p ark u . A Jo a s ia k ied y ją o to p y tałem p o ­ w iedziała, że ja n a p ia w d ę nie mam ojca, bo się nazyw am tak ja k ty".

Już nie w róciła rad o sn a beztro sk a do m ieszkania Anny.

T om ek nie chciał w ychodzić na sp acery , nie baw ił się z dziećm i, siedział sm utny i osow iały. A nna zaś rzuciła się gorączkow o do p racy . Pisała nocam i w y p a la ją c niezliczone ilości papierosów , potem przychodziły d łu g ie o k resy apatii i znużenia. Je d y n ą pociechą była dla n ie j m iłość Tomka, now a pow ażna m iłość sześcio letn ieg o m alca. C ały sw ój żal do ludzi, całą sam otność d ziecinnego serd u szk a przeistoczy!

w przy w iązan ie do m atki.

Siedzieli nieraz szarą godziną p rzy tu len i w w ygodnym fotelu i A nna o p o w iad ała synow i o pracy w red ak cji albo /toA-ońcienic nn s t r o n i ł iO -le j

WYSTAWA SZTUKI W M O N A C H IU M

Q n id 4 lipca została otwarła wielka wystawa situk niemieckiej i roku 1941, w domu siluki w Mo nachium

U góry: — „Niewinna Ewda" — ceramika Reinholda Ungera.

W środku: — „Skojarieni" — grupa w br4iie wyko nana p rie i Waltera Zschorscha.

U dołu: — „Kochankowie — ceramika — wykonał Antoni Grauel.

For lihor

(7)

Dokończenie ze strony 9-tej.

milczeli bardzo sobie bliscy — tak bardzo ja k chyba żad n a m atk a i żad en sy n na św iecie. Z daw ało się, że chociaż ta k już zostanie. Ale Tom ek poszedł do szkoły. Po kilku m iesiącach w y czy tała A nna z m oc­

nych w ypieków syna now e upokorzenie.

To ją o stateczn ie złam ało.

Tomasz dow iedziaw szy się z d zienników o chorobie „znanej lite ra tk i i d zien n ik ark i"

rzucił fabrykę, dom i przy jech ał.

N ajg o rsze w łaściw ie już m inęło, ale o zu­

pełnym pow rocie do sił nie było mow y.

Tom ek nie o d stęp o w ał m atki, w jeg o oczach b y ł w y raz d o jrzałej troski. Był ble- dziutki i ja k b y zm ęczony.

Tomasz uczuł spazm z a trzy m u jący od­

dech w p iersiach na w idok ich obojga.

A potem n astąp iła ta rozm owa.

„Czy m ożesz zabrać Tomka?... Czy p o ­ trafisz dać m u ty le ciepła i miłości, ile dziecku pow inien dać ojciec i czy... czy tw o ja żona po trafi być m u m atką? W i­

dzisz, m yślałam , że m ogę w ięcej... p rzeli­

czyłam się z siłam i i ja k cień w lecze się za naszym synem brak ciebie — ojca. To­

masz cało w ał je j ręce, było mu nieludzko ciężko i żle.

„A nno! Je ś lib y Tom kow i było źle u mnie, w róci do ciebie ja k o n a s z syn, nasz w obec w szystkich!"

N ajcięższe by ło pożegnanie z Tomkiem.

P rzypadł do A nny z ro zd zierający m pła-

„M atuś! W ięc m nie już n a p r a w d ę nie chcesz?!"

bólu

Rozbite, w y czerp an e serce tak boli! S zar­

pie się w n agłych niery tm iczn y ch rzutach.

Czyż od tam teg o m om entu m ożna m ó­

wić, że ma się jeszcze serce?

Jeszcze jest ty lk o słońce lecz i ono k ie ­ d y ś zag aśn ie i m iliony gw iazd spopieleją...

Czym że je st w obec tego jed n o —- pełne

*'A'" serce ludzkie?

Dr. med. Leopold

GUTOWSKI Skórne i weneryczne

Wonzowi, Żuławie 35 godz. 3— 6. w Letznicy Trębacka 2. g. 12— 2

R o zw o d o w e s p ra w y

zgodno i niezgodno prowadzi informują ...słonki Obronią Konsystoi Mgr. praw.

Stasia kiewicz

Warszawa. Zioła 32.

Z w ła s z c z a p rz e d u p ra w ia ­ n ie m s p o rtó w i g ie r stopy m u s zą być su che i o d ­ p o r n e ) O s ią g n ie s z to w sposób n ie za w o d n y p rz e z

Vasenol

w c ie ra n ie

- p u d r u d o n ó g

S Z T U C Z K A < I S 1 4

kierowniczki obu firm K ellera, Warszawa, ul. Chmielna 13, m. 3, łel. 585-22. Szlucznie ceruje, nicuje, pierze. Reparacje trykołaży. O dśw ieżanie kapeluszy,

ROZMAITOŚCI

Ja k k o lw ie k fran cu sk ie k a rty do g ry są bardzo rozpow szechnione, mało ludzi wie, że ich fig u ry w y o b rażały p oczątkow o oso­

bistości zn an e w h istorii. K arty w p ro w a­

dzono w e F ran cji w roku 1390 jak o roz­

ry w k ę dla n ieu d o ln eg o k ró la K arolac VI.

C ena ich była w ow ych czasach bardzo w ysoka. M oże d latego fig u ry ich w y o b ra ­ żały w y b itn e osobistości w spółczesne. Kró­

low a M aria A njou m ałżonka K arola VII b y ła dam ą tref. Damą k aro b y ła A nna Sorel, k o ch an k a tegoż króla. Dama pik p rzed staw iała kobietę, k tó ra d oprow adziła do k o ro n acji K arola VII znaną w historii Jo a n n ę d A rc . K rólem pik był K arol VII.

W aletam i byli O lgier i L ancelot b o h aterzy z czasów K arola W ielkiego, oraz L ahire i H ek to r dow ódcy w ojsk K arola VII.

W szy stk ie te po stacie są nam znane z S zillera Ju n g fra u von O rlean. Tylko as był w y jątk iem . P rzed staw iał on ja k o rzym ­ ska m oneta skarb państw a, p rzed k tó ry m dzięki jego w ysokiem u znaczeniu n aw et k ró le i kró lo w e m uszą chylić czoła.

Pew ien A teń czy k nie chciał w ierzyć, b y m ożna było żyć bez palenia papierosów . Poniew aż sam był nałogow ym palaczem i o baw iał się, że może mu k ied y ś z a b ra k ­ nąć papierosów , nagrom adził sobie dla pew ności 10.000 p u d ełek p ap iero só w po 100 sztuk, a w ięc 1 m ilion. M agazyn ten zo stał o d k ry ty a A teń czy k a aresztow ano.

A by zaoszczędzić p rąd u elek try czn eg o o g ran iczy ł zarząd m iasta M ediolanu do­

p ły w p rąd u w godzinach w ieczornych w ty ch dniach, gdy św ieci księżyc. O g ra­

niczenie to d o ty czy ośw ietlen ia ulicznego.

I l u s t r o w a n y K u rie r P o ls k i

fo aktualne, bogate w ilustracle czaso­

pismo, wyczekiwane co tydzień z n a ­ pięciem przez setki tysięcy czytelników.

Ogłoszenia w I. K. P. tieszg się zatem s k u t e c z n o łc ig .

Dr. med.

NOWAKOWSKI Weneryczne, skórne W a r s z a w a , W s p ó ln a 3 m . 3.

Telefon 11-13, 15-11

Dr. SCHULZ JERZY Kobieta, ikusieria

Chirurgia W a r s z a w a , S k o r u p k i 8 m . 6 lal. 899-63 godz. 3 -t

W okolicy A ebeltoft (Dania) zostało p o w a­

lone przez o rk an n ajw ięk sze drzew o w Danii.

Przez trzy dni p raco w ali d rw ale przy jego obróbce. O trzym ali z niego 30 m3 drzew a o p a ­ łow ego.

W C zechosłow acji odkupił p ew ien pom ocnik, h an d lo w y u ży w an y m iech kow alski. Przy roz­

b ieran iu go znalazł w nim 3 książeczki oszczęd­

nościow e, k tó ry c h sum a w y n o siła 30.000 koron.

Uczciwy zn alazca oddał w szy stk ie książeczki w urzędzie policyjnym .

W n ie k tó ry c h oko licach Indii w bardzo o ry ­ g in aln y sposób ro zstrzy g ają, k tó re z m ałżon­

ków rozw iedzionych z o sta je w dom u i z a trz y ­ m uje całe gosp o d arstw o dla siebie, a k tó re ma odejść. M ałżonkow ie z a p a la ją dw ie ró w n ej długości św iece i sta w ia ją je przed sobą. N a ­ stęp n ie czekają, czy ja św ieca p ręd zej zgaśnie.

Ten k tó re g o św ieca dłużej się pali m a p raw o p ozostać w domu, p rz y nim z o staje cala p o ­ siadłość... Chociaż te n dziw ny zw yczaj sto so ­ w a n y je s t już od n iep am iętn y ch czasów , nie zd arzyło się po dziś dzień, żeby obie św iece n a ra z zgasły.

Z oologow ie stw ierdzili niedaw no, że i zw ie­

rzęta podobnie ja k i ludzie lubią w ąch ać ten czy in n y zapach. Z am iłow anie zw ierząt do p e ­ w nych zapachów je st n ieraz tak silne, że m oż­

na je łatw iej złapać n ęcąc ich ulubionym za­

pachem . Np. ro zju szo n e byki m ożna u łag o ­ dzić zapachem piżm a, lw y lubią bardzo zapach law endy. Z apach ty to n iu p o d n ieca w ielb łąd y tak, że m ogą łatw iej znieść tru d y podróży.

Psy p rz e p a d a ją za zapachem anyżku, k o ty lu­

bią zapach w alerian y . R ównież i gołębie m oż­

na zw abić zapachem anyżku.

In sty n k t uczy zw ierzęta, ja k ie pożyw ienia są dla nich n ajsto so w n iejsze. G dy m a ją go­

rączkę, to tra c ą ap ety t, a p iją za to dużo w o d y i k ąp ią się często. G dy k o ty i p sy m ają zab u rzen ia w tra w ie n iu jed zą w ted y traw ę, k tó ra w y w iera u nich d ziałan ie rozw olniające.

Z w ierzęta m ające reu m aty zm w y g rzew ają się c h ę tn ie na słońcu. Z łam ane członki am p u tu ją sobie zw ierzęta przez o d g ry zien ie ich, ran y chłodzą przez lizanie i k ład ze n ie na nich iapy.

Z łodzieje są bodaj najpom ysiow szym i ludź­

mi n a św iecie. W Rio de Ja n e iro aresz to w a n y zo stał ja k iś człow iek, k tó ry w chodzi! do s k le ­ pów ju b ile rsk ic h z psem . Za k ażdym razem g dy k lie n t opuszczał sklep, stw ierdzali w łaści­

ciele b rak różnych kosztow ności. W reszcie raz p o chw ycono ptaszka. N a ro zp raw ie sądow ej p rzy zn ał on, że kosztow ności k ra d ł w ten sp o ­ sób, że o g ląd ając je s trą c a ł n a jb ard ziej w a r­

tościow e na ziem ię, a pies, odpow iednio w y­

treso w an y , p o ły k a ł je.

PEDICURE

ANTĘ DUKIĆ

4 F C I V / U V

Lew z dobrym sercem p asłb y się na trawie.

W ielu ludzi to la k ie ro w a n y but, k tó ry we­

w nątrz o brzydliw ie śm ierdzi (więc napew no i zasłu g u ją na tak ie śm ierdzące poró w n an ie’.

O ko za oko do ślepoty.

dopro w ad ziło b y cały świat

G dy dla żeb rak a n ie m asz d en ara, daj mu ciepłe i dobre słow o; to także jałm użna. Jeśli go nie przyjm ie, znaczy, że n ie zasłużył i na d enara.

U czciw y nie d a je nikom u „słow a uczciwo­

ści"; każde jeg o słow o je s t uczciwe.

N ie bądź cały tym , czym je s te ś z swego zaw odu i z zain tereso w an ia, abyś n ie zabii w sobie człow ieka.

N ie p o k ry w aj niczego listkiem figow ym (bo c a ły św iat w ie, co je s t pod nim).

Kto się um yje, może pow iedzieć, że jest czy sty ; ale nie może pow iedzieć, że nie był brudny.

Kto m yśli, że je s t doskonały, do sk o n ale się myli.

Są ludzie, k tó rz y tra c ą w ięcej sil na pokry­

w an ie sw ych niew iadom ości, niż na zdobycie w iadom ości.

Znoś p o k o rn ie g rzech y sw ych ojców , jeśli chcesz, by i tw o je p o k o rn ie znosili synow ie tw oi.

Nic n ie stw arza człow iek ta k nieprzemy*

stanie, ja k sw oich potom ków .

Zycie nie je s t księgą, k tó rą m ożna czytać po raz drugi.

Jeśli ci życie już dłuższy czas leci zbyt p rędko, zatrzy m aj je całkiem na k ilk a dni:

w znieś się nad w spółczesność i sp o jrzy j na sw o je drogi — z w ysokości.

Ś w iat w y g ląd a często ja k dom w ariatów , w k tó ry m k ażd y m yśli, że je s t rozum ny.

Szukaj żony słonecznej — grzać cię będą dw a słońca.

W y b ie ra j żonę w ed łu g sw ego se rc a — i cu- dzego rozum u (jeśli w m iłości stracisz swój).

Ze serbskiego tlomaczyl K'. Podmajerski

Cytaty

Powiązane dokumenty

N a ­ ród amerykański widzi że ta wojna zbliża się coraz bardziej do źródeł jego własnego bytu tak od zewnątrz jak i od wewnątrz wskutek coraz bardziej

czone jest ukrycie się przed wzrokiem człowieka wcho­.. dzącego przez

zerwatach, zachować swe obyczaje i pokazywać się za opłatę ciekawym. Na naradę wojennę nie zbieraję się też już jak dawniej w ostępie leśnym pod drzewami,

Generał Andrews, który w łaśnie-w cząsie ataku na wyspą Arubę t«jn się znajdował, opowiada, żę-a lak wypoczął się od storpedowania dwóch okrętów-cystern..

Nie przeszkadzano nam teraz co prawda pójść spać, jak wówczas, gdyśmy płynęli do Norwegii, ale gdy się od godziny jedenastej do siódmej sterczy w kotłowni

Tym bardziej więc domagają się A m eryka nie zwiększenia lotn ictw a m aryna rki, przy czym możliwości te chniczno-m ilitanre w idzi się niejasno... Śródziemnym tak

Zaczęliśmy też po- litykować i to więcej, niżby się to mogło przydać tym budowanym przez nas schronom, faktem jednak było i pozostało dla nas, że

niać. Oczywiście musi się powiększyć cmentarz. O tym właśnie myślał burmistrz wioski. Ale niestety istnieje we Francji prawo po dziś dzień obowiązujące, na