WŁADYSŁAW HŁADOWSKI 43
Dialogu. P ostaw a jego zyskiw ała m u szacunek z obydw u stron.
N a zakończenie chciałbym w ym ienić k ilk a rysów c h a rak tery sty czn y ch osobowości ks. Wł. Hładowskiego.
N a pierw szym m iejscu p ostaw iłbym praw ość w sądzeniu, m ów ieniu i postępow aniu. P raw ość zaw iera w sobie p raw d ę m yślenia i po stępow a nia, w yklucza w szelkie zakłam anie w słow ach i czynach, rodzi zaufanie do człow ieka. T ak jak w w y p adk u ks. R ektora. To, co mówi, pły nie z jego przekonania, i ta k postępuje, ja k m ówi. N a jego słow ie m ożna zawsze polegać. T aka praw ość c h a ra k te ru je s t w spaniałym podłożem dla k a p ła ń stw a, bo nadprzyrodzoność b u d u je zaw sze n a n a tu ra ln y c h podstaw ach.
Sw oje kap łań stw o po jm u je ks. R ektor bardzo pow ażnie. M ożna u n ie go zauw ażyć nie ty lk o opanow anie siebie i rów now agę duchow ą, ale i podporządkow anie sw ych sp ra w osobistych zadaniom kapłańskim . Lubi tow arzystw o k apłanów i często się z nim i spotyka, lecz unika tra c en ia czasu n a dłuższe rozryw ki, a także w y staw n y ch przyjęć. Choć tego nie ślubow ał, pozostaje p rak ty czn ie ab sty n en tem od napojów alkoholow ych.
P rz eja w y życia uczuciow ego podporządkow ane są u ks. R ek tora rozu m owi i woli. Nie lu b i em ocjonalnego podchodzenia do sp raw ani h ałaśli wego zachow ania się. K azania jego są rzeczowe, spokojne, o p a rte n a a r gum entach rozum ow ych i w ezw aniach skierow anych do woli.
Sw oje niedom agania zdrow otne ostatniego ro k u p rzy jm u je ks. R ektor spokojnie i w duchu Bożym. Pozostaje n ad al pogodnym i dostosow uje się do zm ienionych w a ru n k ó w swego życia. Ta pogoda ducha w chorobie i w posuw ających się latach jest znakiem i głębokiej w iary i siły c h a ra k te ru.
K S. JA N ST ĘPIE Ń
REKTOR SEMINARIUM W DROHICZYNIE
M inęło ju ż trzydzieści trz y lata od czasu, kiedy objąłem w W yższym S em inarium D uchow nym w D rohiczynie n /B ugiem w y kłady z Pism a św. Starego i Nowego T estam en tu , a je d n a k zawsze, ilekroć sięgam pam ięcią do ta m ty c h lat, jaw i m i się obraz D rohiczyna ta k w y ra ź n y ja k b y to w szys tko, co tam przeżyłem , odbyw ało się w czoraj. W ystarczy p rzy m k n ą ć oczy, ab y ukazała się w spaniała panoram a tego ciekawego starego n ad b u - żańskiego g rodu z jego sym patycznym i m ieszkańcam i, w śród k tó ry c h d u chow nym przypaść m usi m iejsce szczególne. I ta k przesu w ają m i się przed oczyma postaci wciąż żyw e: i tych, k tó rzy z tego św iata ju ż odeszli, i tych, k tó rz y są jeszcze z nam i, i tych, k tó rz y po nas zostaną, aby daljej jednać ludzi z Bogiem i m iędzy sobą. P an o ram a ta je s t ta k h a rm o n ijn a i tak zw arta, że n a w e t sobie nie w yobrażam , aby m ożna było jak iś fra g m en t z niej w yłączyć. T ym bardziej jeśli te n fra g m e n t dotyczy postaci pierw szoplanow ej.
R ektor W yższego S em in ariu m D uchow nego w D rohiczynie, ks. d r hab. W ładysław H ładow ski, cieszył się dużym a u to ry te te m i w śród alum nów i w śród kolegów — profesorów . N ależał i należy dzisiaj do grona czoło wych w spółczesnych teologów — apologetyków . N iew ielu rek to ró w w yż szych sem inariów duchow nych w Polsce m oże się poszczycić takim i osiąg nięciam i naukow ym i, jak ie zdobią ch lu bn y biogram byłego re k to ra W yż szego S em inarium D uchow nego w D rohiczynie.
Obok kw alifikacji ściśle n aukow ych objaw iających się w działalności pisarskiej i d y d aktycznej, odznaczał się w y b itn y m ta le n te m pedagogicz n ym i organizacyjnym . P rzy g ląd ałem się z w ielkim zainteresow aniem je go pracy i cieszyłem się, w idząc na w łasne oczy ja k m ożna realizow ać n ajb ard ziej am bitn e zadania w ychow aw cze w każdych w arun kach , n aw et bardzo skrom nych, om al p ry m ity w n y ch , w jak ich w ta m ty m okresie z n a j dowało się S em in arium D uchow ne w D rohiczynie.
To p raw d a, że liczba alum nów b y ła niew ielka: około trzy d ziestu . A le i dla tej liczby pom ieszczenia m ieszkalne, kaplica, sale w ykładow e oraz re fe k ta rz były więcej niż skrom ne. A przecież i w takiej sy tu a c ji udało się tam stw orzyć p raw dziw ie ro d zin n ą atm osferę i w yzw olić w e w szy st kich członkach w spólnoty sem in ary jn ej en tuzjazm do pracy i zapał do m a k sym alnych w ysiłków . N ie tylko duchow ych, ale i fizycznych. Tak, i fi zycznych. Chodzi tu m iędzy in n y m i o pom oc przy porządkow aniu teren u , p rzy odbudow ie gm achu Sem inarium , przy w yład ow an iu przyw iezionego węgla, czy pro d u któw rolnych. W szyscy staw ali do p ra c y . Zbiory owoców n a teren ie ogrodu — to była ju ż rozryw ka, oczywiście — nie jed yn a.
R ektor S em inariu m w D rohiczynie znał tak że inne jej form y. Np. w m aju — czerw cu sp acer po B ugu łodziami. Dla w y b ran y ch , do k tó ry ch i ja należałem , była m otorów ka ks. R ektora. Niosło się w te d y po B ugu śpiew anie niezw ykłe: tęsk n e i radosne, czyste i m ocne — m odlitw a uw iel bienia Stw órcy w szechśw iata i Ojca, k tó ry je s t m iłością. M iałem w ów czas okazję podziw iać jeszcze jed e n ta le n t ks. re k to ra H ładow skiego, jego n iep rzeciętn ą m uzykalność. Jesien ią byw ało g rzy bo branie i w spom niane ju ż w yżej zry w an ie owoców.
W szystkie te zajęcia daw ały przełożonym sem in ariu m ogrom nie bogaty m ate ria ł do analizy i dy sk u sji n a te m a t pow ołania każdego z alum nów . A te m a t ten b y ł przecież dla nas n ajw ażniejszy. I tu ks. re k to r H ładow ski b y ł po prostu w sp an iały . K ażdy z alum nów , n aw et n a jb a rd z ie j.k o n tro w e r syjny, m ógł zawsze liczyć n a zrozum ienie i pomoc R ektora. Podejm ow ane b yły różnorakie próby, ab y rato w ać każdego i pom agać w dojściu do k a p łaństw a. Nie obeszło się, oczywiście, bez upom nień. Ale w iem , że te n ko nieczny zabieg dokonyw ał się w sposób bardzo d elikatny, k u ltu ra ln y , z szacunkiem dla upom inanego. N ie gasił, ale zachęcał do w iększych w ysił ków i um acniał w iarę, że m iłu jący m Boga w szystko pom aga ku dobrem u. Mój udział w tej p rac y w ychow aw czej b y ł dla m nie ogrom ną radością w tam ty c h latach i pozostał mi do dnia dzisiejszego jedn ym z najm ilszych w spom nień z D rohiczyna.
N ajciekaw sze dy sk u sje dotyczyły d odatnich cech alum nów i próby um ożliw ienia im m aksym alnego rozw oju u m ysłu i serca. To b y ły p ra w dziw e uczty duchow e. Cieszył się ks. re k to r H ładow ski każdym słow em uznania dla swoich w ychow anków i tra k to w a ł je pow ażnie. Dziś, po ty lu latach, w spom inam to ze w zruszeniem i razem z nim ra d u ję się ty m og rom nie. Tę naszą radość dzielą n a pew no i ci, k tó rz y jako alum ni m ogli ju ż wówczas prow adzić p ró b ne zajęcia dydaktyczne, oczywiście, pod kie ru n k ie m profesora. Tego ro d zaju e k sp ery m en ty odbyw ały się w D rohi czynie, w tam tejszy m w yższym sem inarium d uchow nym przed ponad trzy d ziestu laty.
Te i inne nasze osiągnięcia w p racy dydaktycznej i w ychow aw czej b y ły m ożliw e dzięki tem u, że w sem in ariu m panow ała atm o sfera zaufania, znam ionująca relacje m iędzy alu m n am i i ich w ychow aw cam i, oraz w za jem n e k o n tak ty profesorów z rek to rem i z P asterzem diecezji.
W takiej atm osferze praca, w ym agająca n a w e t dużego w ysiłku, d aw a
ła tyle radości, że nie czuło się zmęczenia. Przyjeżdżałem raz w miesiącu i w ciągu trzech dni realizowałem mój miesięczny plan zajęć. Przyznam się, że nieraz ogarniał mnie lęk, czy nie zamęczę na śmierć słuchaczy ska zanych na obcowanie ze mną przez sześć godzin wykładowych dziennie. Dzięki Bogu i ich wspaniałej postawie, ich zaangażowaniu, udawało się. Mało tego, za każdym razem oczekiwałem z utęsknieniem w yjazdu do Drohiczyna. Nie um niejszając w niczym roli alumnów w podtrzym ywaniu dobrego samopoczucia wykładowców, pragnę podkreślić, że poważny w tym udział miał i ówczesny Rektor seminarium.
Trudno było nie zauważyć, jak troskliwie i delikatnie zabiegał jako gospodarz, abyśmy się tam czuli wszyscy jak u siebie w domu. To było nieraz po prostu urzekające. Aby nam ułatwić nawiązanie bliższych ko leżeńskich kontaktów, kupił starego Mercedesa i woził nas w wolnych godzinach do kolegów profesorów, zatrudnionych w duszpasterstw ie w sąsiadujących z Drohiczynem parafiach. Te podróże i spotkania koleżeń skie — to szczególny rozdział na tem at: jak realizować ideę wspólnoty kapłanów. Myśmy tam taką wspólnotę tworzyli. W jej klimacie dojrzew a ła i praw dziw a b raterska przyjaźń, której w yrazem są i te moje wspo mnienia, dedykowane ks. prałatow i Władysławowi Hładowskiemu z oka zji złotego jubileuszu kapłaństw a i 75 rocznicy urodzin.
W Ł AD Y SŁA W H ŁA D O W SK I
K A R O L K A R SK I
SENIOR POLSKICH EKUMENISTÓW
Księdza P rałata W ładysława Hładowskiego poznałem w połowie lat siedemdziesiątych, po powołaniu do życia Komisji Mieszanej Polskiej Ra dy Ekumenicznej i Komisji Episkopatu ds. Ekumenizmu. Jego nazwisko i twórczość teologiczna były mi jednak znane znacznie wcześniej, a to za spraw ą publikacji Początki chrześcijaństwa według egzystencjalnej inter
pretacji R. Bultm anna. Stu d iu m historyczno-krytyczne. Pracę tę, poświę
coną jednem u z najw ybitniejszych teologów ewangelickich naszego stule cia wydało „Pallotinum ” w 1954 r. Nabyłem ją w antykw ariacie podczas studiów teologicznych w połowie lat sześćdziesiątych. Współczesna myśl protestancka była m oją „pierwszą miłością”, potem dopiero zacząłem się specjalizować w ekumenizmie. Po nabyciu i zapoznaniu się ze wspomnia ną pracą ks. prof. Hładowskiego, przez długi czas dręczyło mnie następu jące pytanie: skąd u katolickiego teologa polskiego we wczesnych latach pięćdziesiątych, na długo przed ekumenicznym otwarciem Kościoła przez papieża Ja n XXIII, wzięło się zainteresow anie m yślą protestancką? Ta niewielka książeczka, która okazała się jego doktoratem obronionym w 1951 r. na istniejącym jeszcze wówczas Wydziale Teologii Katolickiej U niw ersytetu Warszawskiego, była pierwszą publikacją w Polsce w ogóle poświęconą wielkiemu teologowi protestanckiemu.
Gdy w 1974 r. powoływano do życia Komisję Mieszaną Polskiej Ra dy Ekumenicznej i Komisji Episkopatu ds. Ekumenizmu, byłem już od paru lat etatow ym pracownikiem Rady. Muszę wyznać, że nie byłem zas koczony, gdy dowiedziałem się, iż jedną z osób wyznaczonych do pracy w Komisji ze strony katolickiej został ks. rektor Władysław Hładowski. Jego znajomość protestantyzm u, którą w ykazał w swej wartościowej roz prawie, upraw niała go jak najbardziej do zasiadania w takim gremium.