• Nie Znaleziono Wyników

Gazeta Nowa : magazyn : Gorzów - Głogów - Lubin - Zielona Góra, Nr 111 (29/30/31 maja 1992)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Gazeta Nowa : magazyn : Gorzów - Głogów - Lubin - Zielona Góra, Nr 111 (29/30/31 maja 1992)"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

G w T ,\N n w .i

N A J W I Ę K S Z Y N A K Ł A D W Y D A N I A

C O D Z I E N N E G O W Z A C H O D N I E J P O L S C E !

Je szcze tro chę, a w w o j. g orzo w skim dojd zie do ko n fliktu m iędzy “ s łu g a m i’ te m id y a E s k u la p a . W o statnich tygodniach ci p ierw si d w u kro tn ie o b n aży li bow iem k a rd y n a ln e W ędy d ru g ich. W M ię d zy rze czu — podczas ro zp ra w y sądow ej — sędzia dow iódł (p rzy o k a z ji), że c h iru rg z m iejscow ego szp itala zag ip so w ał poszkodow anem u na 4 tygodnie zd ro w ą ręk ę, zam iast zła m a n e j, k tó ra zro sła się sam a. N ato m iast p o licja i p ro k u ra tu ra p rzek o n ały się, że le k arz pogotowia z D re zd e n k a w ezw an y do 82-letniej zm a rłe j kobiety w S ta ry m K u ro w ie stw ierd ził zgon n a tu ra ln y , m im o że m iała ona na szyi... zad zierzg n ięty sz n u r od p ie k a rn ik a .

cd str. 3

D o z a p l a n o w a n e g o n a 2 0 m a j a p r z e j ę c i a o d b y ł e j A r m i i C z e r w o n e j c a ł e g o t e r e n u l o t n i s k a w S t a r e j K o p e r n i n i e d o s z ­ ł o , m i m o i ż w o p u s t o s z a ł y m b u d y n k u s z t a b u z e b r a ł y s i ę W s z y s t k i e k o m p e t e n t n e o s o b y .

_ _ — «« «*. - rn ■S’* *

^ i k —-^r

k r a ś n o a r m

^ W ^ M ^ n. «. . n

■&> 'W' . r ^ -k? -4r 4?

Je szcze dw a m iesiące temu w S ta re j K o p e rn i życie toczyło się po ro sy jsk u . N a u liczk ach rozm aw iały “ oficersze” , d ziew czyn k i z w ie lkim i k o k a rd a m i we w łosach b aw iły się kolo blokow

* o kn am i bez fira n e k . D ziś zostało tu k ilk u d z ie się ciu lu d zi. C z e k a ją na ko n te n e ry, do któ rych będą mogli zap a ko w ać sw ój dobytek, na sam o cho d y, k tó ry m i p o ja d ą — n iektórzy do sw ych domów , in n i — w nieznane.

cd na str. 3

sobotnie wydanie „GN”, a w nim dodatek „Teletydzień”

Program TVP i SAT na cały tydzień

★ G Ł O G Ó W ★ G O R Z Ó W ★ L U B I N ★ Z I E L O N A G Ó R A ★

2 9 . 0 5 . 1 9 9 2 M A G D A L E N Y , M A R I I ,

M A K S Y M A

_ _ . -

_____________________ __

3 1 0 5 1 9 9 2 1 9 9 2

3 0

F E L I K S A , F E R D Y N A N D A J A N A

A N I E L I , K A M I L I . P E T R O N E L I

r 1

C SU f c o

V r s i

Magdalena — dosłownie pochodząca z Magdali. Maria — hebrajskie M iria m - wymawiane jako Mariam. Maksym - tac. M a x im ilia n u $ z maximuS- największy i A m e liu s - E m iliu s z e patrycjuszowski ród rzymski. Feliks —łac. felix, -ic is - szczęśliwy, życzliwy. Ferdynand staro- wysoko- niemieckie frid u - obrona i n a n d odwaga. Jan — hebrajskie J e h u - Jahwe i c h a n n a n - taska; Jahwe jest łaskawy. Aniela — łac. a n g e la - anielska; grec. a g g e lo s - dosłownie posłaniec. Kamila - łac. c a m itiu s - Camilli jedna z gałęzi rodu rzymskiego Furiuszów. Petronela— łac. P e tro n iu s - głośne od czasów Gajusza Petroniusza.

Ur. 29 maja to ludzie subtelni zafascynowani literaturą i sztuką, ale gdy trzeba, potrafią twardo i bezwzględnie, a przede wszystkim skutecznie, kierować nawet dużym przedsiębiorstwem. Ur. 30 maja starają się dominować nad innymi. Przez całe życie poszerzają swoją wiedzę, cncąc udowodnić, że to właśnie oni są najmą­

drzejsi i najlepsi, Ur. 31 maja nigdy nie odmawiają pomocy potrzebującym. Dzięki zdolnościom do handlu, pieniędzy im nie brakuje. Przeznaczają je w większości na pomoc dla chorych i upośledzonych.

C m e n t a r z e e w a n g e l i c k i e p r z e k s z t a ł c o n o w p a r k i , n i s z ­ c z o n o z p a s j ą n a g r o b k i z n i e ­ m i e c k i m i n a p i s a m i

H isto ria baw i się lu d źm i j a k d ziecięcą rozsy- p a n k ą , z której u k ła d a ć m ożna różne o b razk i.

L u d z ie n a jp ie rw rosn ą z d rze w a m i, w ra sta ją ko rzen iam i w dom y i m ie jsca , żegn ają sw ych n ajb liższy ch na cm e n ta rza ch , a potem bez­

w zględna dłoń h isto rii w y ry w a ich z m ie jsc ro d zin n y ch i p rzesad za na św ieże ra n y po cu d zych ko rzen iach .

cd str. 5

Oszustwo

czy prawda?

"Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz miałem stosunek” — skarżył się podobno swemu osobistemu sekretarzowi John Lennon w ostatnich latach swojego życia.

Przez kilka lat walczy) Frederic Seaman z żoną idola rocka — Yoko Ono — o możliwość opubliko­

wania wspomnień o ostatnich latach życia swego pracodawcy. Opór Japonki byl uzasadniony, ponie­

waż ostatni sekretarz osobisty Lennona przedstawia ją w bardzo złym świetle. Twierdzi, że traktowała swojego męża jak więźnia i odgradzała go od świata.

Jeśli Lennon chciał opuścić ich apartament w nowo­

jorskim Central Parku, musiał prosić ją o pozwole­

nie. Otrzymywał je bardzo rzadko. Zwariowana na punkcie astrologii, motywowała swoje odmowy złym układem gwiazd.

Yoko Ono — pisze Seaman w swojej książce

"John Lennon — zatrważający czas" szantażowała męża odmową łóżkowych przyjemności. A eks-be- atles był absolutnie chory na punkcie seksu ze swoją drugą żoną, z którą pobrali się w 1969 r. Dochodziło jednak do tego coraz rzadziej. A Lennon marzył tylko, aby “przelecieć mamę”. Tak nazywał 59-let- nią dziś wdowę. Sekretarz geniusza rocka twierdzi, że Yoko Ono szybko przeszła miłość do męża.

Wmawiała mu, że długie wyrzeczenie się jedzenia i seksu sprzyja roztropności. Seks z małżonkiem miał dla "mamy" tylko jeden sens. Chciała mieć z nim drugiego syna, ale urodzonego dokładnie 9 października, tak jak John i ich pierwszy syn, Sean.

cd str. 19

Kandydatka nr 32 IwonaKalbarczyk z Kosobudza

Fot. Murek Woźniak

Politycy ’92

Byty m inister obrony narodowej Jun Parys R ys. Iw o K o w a ls k i

(2)

G a z e t a N ó w a NR 111 * PIĄTEK - NIEDZIELA *29 - 31 MAJA 1992

W

Polsce jest ok. 660 tys. przedsię­

biorstw prywatnych, ok. 100 tys. osób pełni szeroko pojęte funkcje dyrektor­

skie w różnych dziedzinach. Trudno jednak uz­

nać, by to znaczące środowisko specjalistów, zajmujących się zarządzaniem byio należycie zorganizowane, by dzięki temu odgrywało istot­

ną rolę opiniotwórczą. Naprzeciw nielicznych

“klubów kapitału”, rozpoczynającej dopiero działalnos'ć konwencji prywatnych przedsię­

biorstw znajdują się silne związki zawodowe. W układzie tym powienien zaistnieć trzeci biegun

— organizacje kadry kierowniczej polskich in­

stytucji i firm, wśród której są przecież i praco­

dawcy i pracobiorcy. Najnowszą inicjatywą w tym względzie jest powołanie polskiego “Mana­

gement Clubu".

Przed 22 laty, 15 pionierów powołało taki klub w Austrii — mówi dr Otto Keimel, deputowany do parlamentu i prezydent MC. Dziś spośród 30-tysięcznej rzeszy, austriackich kadr kierowni­

czych, skupia on ok. 7 tys. osób i jest jedną z

organizacji, których głos w sprawach gospodarki i zarządzania jest wysłuchiwany szczególnie uważnie. Uznaliśmy, że politykę gospodarczą możemy albo tolerować, albo ją aktywnie współ­

tworzyć, nie możemy jednak zamknąć przed nią drzwi naszych przedsiębiorstw. Nieuniknione zmiany w polityce gospodarczej wymagają roz­

szerzenia horyzontów kadry kierowniczej.

Jednym z członków-założycieli “Management Clubu” w Wiedniu jest Roman de Publikowski, austriacki przedsiębiorca i specjalista gospodar­

czy, polskiego pochodzenia. Obecnie, jako zało­

życiel fundacji “Austrian-Polish Management Centre”, która powołała i prowadzić będzie pol­

ski Management Club, pragnie przyczynić się do zmiany sposobu myślenia i działania polskich kadr kierowniczych oraz popularyzacji wzorców europejskiego managementu. Jak sam podkreśla, z trzech płaszczyzn, na których “dzieje się” go­

spodarka, tzn. legislacja (rząd, biurokracja), przedsiębiorstwo, konsument najważniejszą jest właśnie przedsiębiorstwo. Tu potrzeba zmian w

warunkach polskich jest największa, chodzi po prostu o nową kulturę przedsiębiorców, zarówno w sensie umiejętności jak i etyki, i aktywności społecznej.

Płaszczyzną tej działaności, służącej rozwią­

zywaniu problemów gospodarczzych i ekono­

micznych kraju będzie partnerska współpraca polskiego MC z austriackim, który stawia do dyspozycji polskich menedżerów swój doro­

bek i możliwość kontaktów z innymi takimi klubami w całej Europie. Do naszego klubu — podkreśla przewodniczący polskiego MC Adam Martowski — może należeć każdy, kto zajmuje się zarządzaniem i kierowaniem na jakimkolwiek szczeblu lub reprezentuje wolne zawody, niezależnie od swych poglądów poli­

tycznych. Konsolidując środowisko klub umo­

żliwiać będzie swym członkom kształcenie i rozwój m. in. poprzez osobiste kontakty z za­

graniczną kadrą kierowniczą oraz kontakty ekonomiczne i handlowe.

Marek KWIATKOWSKI

L udzie lu b ią się bac. W tedy p rz yw o łu ją n a p a m ię ć rozm aite, b yle tylko m ro żą ce kre w w'"

żyła ch w spom nienia. W yn a jd u ją o p o w ieści sw oich p ra d zia d ó w o p o tw o ra c h tam tych cza ­ sów, o d w ied za ją m iejsca, w któ rych stra szy.'A tych a ku ra t w K ra ko w ie najw ięcej.

B yn a jm n iej nie zło śliw i p o w ia d a ją , że n a jw ię ­ c ej i n a jczęściej stra szy w P a ła cu W ielopolskich p r z y P la cu W szystkich Św iętych, g d zie ob ecn ie zn a jd u je się kra ko w ski m agistrat, g d zie od b y­

w ają się sesje M iejsk iej Rady. K to stra szytru d n o dociec, p o n ie w a ż j u ż d w a lata tem u now i ra jcy p o zd e jm o w a li ze ścian p o rtre ty ko n iu ­ szych p re zy d en tó w m iasta.

S tra szy now e. K om u k ied yko lw iek w p o w o je n ­ n ej h isto rii za cn eg o g ro d u K ra ko w a m a rzy ło się o d w o ła n ie d em o kra tyczn ie w yb ra n ej R a d y? A tera z? C zem u n ie? S p o łeczn y K o m itet O d w o ła ­ n ia R a d y M iasta K ra k o w a ze b ra ł w ym aganą p rz ep isa m i liczbę p o d p isó w , ale p rz y ich sp ra w ­ d za n iu o k a za ło się, że sto k ilk a n a ście p o d p isó w j e s t p o d e jrza n y ch i o d w o ła n ie ra jcó w m iejskich zo sta ło p rz es u n ię te w czasie. C zyli ra d y nie odw ołano, ale m o ż liw o ść laka je s t. N ib y p r z e d ­ tem te ż była, tyje tylko, że n ie b y ło S p o łeczn eg o K o m itetu O dw ołania...

S tra szy now e. K om u k ie d yko lw iek p rzyszło b y do g lo n y , że m oże za s ka r ży ć d ecyzję u rzędnika p a ń stw o w eg o , któ ry o d m ó w ił zg o d y n a p rz y ­ d zia ł ko n cesji n a sprzedaż, na p rzykła d , p iw a ? I p o co m ia ł b y ska rżyć? W ystarczyło p o je c h a ć do W arszaw y, d o o d p o w ied n ie g o znajom ego.

K o szto w a ło to p o d o b n o tyle sam o co ob ecn ie ale term in za ła tw ien ia (p o zytyw n eg o ) sp ra w y b y ł d u żo krótszy.

D e c y z je m ie js k ic h u r z ę d n ik ó w b y w a ją c z a ­ sem ś w ie tn y m tw o rzy w e m d o k a b a re tu . O to c zyta m u rz ę d o w e p ism o , o d m a w ia ją c e p a n u K rz ys zto fo w i, w ła ś c ic ie lo w i m a łe g o b a rk u - b istro , z g o d y n a s p r z e d a ż p iw a . W u z a s a d n ie ­ n iu z a ś zd a n ie b e z sen su , że " b a r w lin ii p r o s te j z n a jd u je się 7 0 m o d p ła c a ta rg o w eg o ".

To nic, że inne p la có w k i handlowe, w linii krzywej V .

zn a jd u ją się ledw ie 15 m o d rzeczonego p la cu targow ego, to nic. że obok p la cu je s l sklep m o ­ nopolow y, a na sa m ym p la c u co p ó l kroku k to ś w oła: "spirytus, sp iry tu s"... N a jb a rd ziej in tere­

su ją ce j e s t io, że P an U rzędnik nie p o fa ty g o w a ł się n a w e t o b e jr ze ć o so b iście p r z e d w ydaniem tej d ecyzji to p o g ra fii terenu, a ni n a w e t sp o jrz e ć na m apkę. G d y b y to zrobił, d o strzeg łb y zapew ne, że "w lin ii p r o s te j" na p rzeszko d zie w p r e c y zy j­

nym zm ierzen iu o d leg ło ści sta ją p o tężn e ka m ie ­ nice, któ re g d y j e obejść, w ydłużają dro g ę o d b istra d o p la cu o d o b re kilka d ziesią t m etrów .

S tra szy now e. M ieszkańcy, któ rych do m y stoją p rz y “p o d ejrza n ych u lica ch ", n oszących d o tą d niesłu szn e n a zw y drżą ze strachu, że p o ko lejn ej

“rew o lu cji u lic zn e j" trzeba będzie ko lejn y raz zm ie n ia ć a d res w do w o d zie i w innych d o k u ­ m en ta ch urzędow ych. Z w ła szcza p o h isto ry cz­

n ej d ecyzji kra ko w skich rajców m iejskich zm ie ­ n ia ją cych ulicę F rycza M odrzew skieg o na L u ­ bo m irskich , a M ikołaja R eja na R adziw ilło- wską. R ozum iem , że Rej, o p ó j i bezb o żn ik m a w reszcie za sw oje. W d o d a tku p o n iży ł łacinę p is z ą c p o polsku. A p o za tym w cią g n ą ł w ja k ie ś sp o ry p lebana. R o zu m iem p o trze b ę gestu w obec L itw y a ku ra t w stołetcz.no-króle w skim m ieście K ra k o w ie g d zie rezyd o w a ł p r z e z w iele lat lite­

w ski zdrajca Jagiełło. N ija k je d n a k p o ją ć nie m o g ę czym p o d p a d ł F rycz M o d rzew ski ? C zyżby je g o u w a g i o n a p ra w ie R zeczyp o sp o litej uznane zo sta ły za n a c jo n a listyczn e? A m oże zb yt n a ro ­ do w e w o kresie g d y w artością nad rzęd n ą staje się b liż ej n ieo kreślo n a eu ro p ejsko ść?

S tra szen ie w p a ła c u W ielopolskich w ynika w i­

d a ć z cią g ło ści tradycji. W ieść niesie, że nad a l g ra su je tam B iała D am a, któ ra d o kła d n ie o p ó łn o c y p rze b ie g a p o sch o d a ch p a ła cu z g ó ry w d ó ł i z pow ro tem . N ikt j e j j a k do tej p o ry nie w idział, bo nie m a zw yczaju, b y w m a g istra cie p ra c o w a n o nocam i.

P rezydent m iasta, któ ry tu urzęduje, je s t na tyle przysto jn y, że każda dam a, nie tylko B iała ch ętn ie b y g o d la sieb ie “ustrzeliła ”, w ięc do

różn eg o rodzaju n ieb ezp ieczeń stw j e s t p rzyg o towciny. O statnio p rezyd en ta p ró b u je stra szyć rad io E r e m e f', należą ce do fu n d a cji, któ rej p re zy d en t je s t w iceprzew odniczącym , a k tó rej p re ze s Sta n isła w Tyczyński, zle cił sw em u p o d w ła d n em u całosc sp ra w zw ią za n ych z p r z e ­ targiem na zagosp o d a ro w a n ie K opca K o śc iu sz­

ki, na któ rym m ieści się w łaśnie “E r e m e f . W szystko to trochę pogm atw ane, g d y b y nie było ta kie kabaretow e, bo K opiec sp rzed a je o feren ­ tom w łaśnie m iasto, którym a d m in istru je p re zy d e n t B achm iński.

M a lo co z. lego kto ko lw iek rozum ie, ale je s t p rzyn a jm n ie j w esoło w sm u tn y m K rakow ie, sm u tn ym o d czasu, g d y za p rzesta ły dzia ła ln o ści ka b a rety : “Ja m a M ic h a lik a " i “P o d B u d ą ".

R o zw eselają trochę m ieszka ń có w h a p peningi a n a rch istó w i ich lidera M a rk a K urzyńca, który d a ł się a re szto w a ć dw ó m u roczym p o lic ja n ­ tkom , p o to, żeb y p o p ro te śc ie sw o jej p a rtii zo sta ć g ło śn o w ypuszczonym z aresztu.

Stra ch em p ra w d ziw ym p o d sz yc i są w K ra ko ­ wie je d y n ie ci, któ rzy w m ia rę d o b rze znają historię, a takich ja k b y c o ra z m niej. C o ra z w ię­

cej za to fu tu rystó w , a n a jw ię c ej realistów , co m u si k łó c ić się z. d o sto jn ą kra ko w ską a tm o sfe­

rą. N ic to, że na ulicy słyszy się c o ra z częściej:

“D zień d o b ry p a n ie radco ”, tak d o b rze znane z p rzeszłości. D zisie jsi ra d co w ie nie n oszą su rd u ­ tów a n i m o n o kii. D zisiejsi radcow ie ch o d zą w s w etrach i w ietnam skich kurtkach, z a ś lik ie r nie j e s t ich ulubionym trunkiem .

Z a w ó d m ecenasa stał się na p ow rót zaw odem popłatnym . Spodziew am się szturm u na prawo.

Tyle tylko, ż e ja k uczy historia Krakowa, im więcej w tym mieście było radców, tym bardziej cierpiał lud Boży. Radcowie nie lubią bezczynności.

N a razie p a d a ją spółki, je d n a za drugą. P r a ­ wie w szystkie b an kru tu jąw ięc radcow ie m a ­ j ą się dobrze. A le lu dzie lubią się b a c i w tym upatrują m o to ru d a lszych przem ia n ... Z a u w a ży ­ łem p rz y tym, że co ra z m n iej kra ko w ia n ie boją się d u ch ó w a co ra z b a rd zie j p rzyszłości. J eśli będzie ta k dalej, leg en d y K rakow a stracą wiele ze sw o jeg o blasku. J u ż o b ecn ie słysza łem ich n o w e interpretacje: W anda rzuciła się d o W isły bo nie c h cia ł j e j N iem iec, sm o k w aw elski zdechł z g ło d u a nie z przeża rcia , z a ś L a jko n ik je s t sp rytn ą ta ta rską w tyczką. / tak o to tylnym i d rzw ia m i strach w chodzi ró w n ież d o legend.

W ito ld Ś L U S A R S K I

M ecen a s u steru

W y z n a m j a k n a s p o w ie d z i:

N ie znoszę p rem iera O lszew skiego. C hyba o d cza só w ko m u n istó w nie zda rzyło m i się, że b y k to ś b u d ził we m n ie taką a g resję j a k p re m ie r O lszew ski. K iedy p o ka zu je się na ekra n ie tele­

wizora, nie m o g ę się p o w strz y m a ć o d n ien a w i­

stnego dogadyw ania. K o m en tu ję o b ra ź liw ie je ­ g o sp o só b chodzenia, a kiedy się o d ezw ieprzed rzeźn ia m . Z aciskam pięści, g d y p re m ie r p rzem aw ia, szczególnie nie lubię tych kilo m e ­ trow ych dra m a tyczn ych pauz, kied y w o d zi p o słuchaczach zasępionym w zrokiem , p rz ytło c z o ­ n y w agą tego, co zara z pow ie. K ied y p re m ie r za ża rtu je w ybucham drw iącym , n ienaturalnym śm iechem , a b y d a c do zrozum ienia d o m o w n i­

kom , co są d zę o p o c zu c iu hum oru prem iera.

O statnio zda rzyło m i się to, gdy o d p o w ied zia ł na p y ta n ie d zien n ika rza o napięcie p o m ięd zy nim a p re zy d en te m (coś, że lo elektryka należy p y ta ć o napięcie, b o elektryk się na tym zna) i to b ył c h yb a je d e n z nieliczn ych w ypadków , kie d y p o tra fiłb y m sp o ko jn ie u za sa d n ić niechęć, w yjaśniając, co są d zę o żartach o pierających się na n iezw ykle o d kryw czym spostrzeżeniu, że p re zy d en t j e s t z za w o d u elektrykiem . To żart na p o zio m ie d o w c ip ó w o o d sta ją cych uszach Ur­

bana, p rzed w o jen n ych d o w c ip ó w o teściowej, lub nieco p o n iż e j teg o p o ziom u. A le w iem je d ­ nocześnie, że g d yb y p r e m ie r rzuciI n agle p e r e ł­

kę hum oru g o d n ą Tw aina, S h a w a lub M rożka, tez bym m ia ł m u za złe. T ak g o nie lubię.

U czucie to narosło stopniowo. Po krótkim okre­

sie życzliw ego wyczekiwania, c o teżn o w yp rem ier zrobi lub powie, prem ier zaczął właśnie m ó w ić i co tylko się odezwał, to m nie oburzał. Stw ierdze­

nie, że to dw a poprzednie rządy zniszczyły kraj, że reform a Balcerowicza to obłęd, i inne oskarżenia, bardzo szybko stłum iły całą m oją życzliw ość i odebrały wszelki kredyt now em u rządowi, szcze­

gólnie, że w atakow aniu p oprzedników p an p r e ­ m ier był niezwykle konsekwentny. W tej chwili, gdy słyszę zdanie, ie o to gospodarka notuje p ier­

wsze sukcesy, wypowiedziane takim tonem, ja kb y to była zasługa tego rządu, to j u ż naw et nie m am siły rzucić w azonem w telewizor, tylko charczę przez zęby: owszem, wam to zawdzięczam y, bo m im o wszystko nie spapraliście tego, co urządził Balcerowicz, n a szczęście m ieliście tyle zdrow ego rozsądku. A le i tak w as nie znoszę!

M o je uczucia w obec p re m ie ra są n iea d e kw a t­

ne d o je g o poczyn a ń , są dziecinne, g łu p ie i nieg o d n e inteligenta. A le są. P o d d a łem j e n ie ­ da w n o g łęb o k ie j ana lizie i d o szed łem d o w n io ­ sku. że p ro b lem p o leg a na m o im n a iw n o -id ea li- sty c zn ym p o d ejściu d o polityki. Z£ w stydem p rz yz n a ję się d o w in y i obiecuję p o p ra w ę.

P o litycy kłam ią. Tak je s t na ca łym tw iecie.

P rzy p o m n ę zn a n y p a ra d o k s b o d a jże z. USA r o ­ dem : k a żd y ka n d yd a t na p re zy d en ta obiecuje o b n iże n ie p o d a tkó w i k ażdy j e p o d n o s i n a ty c h ­ m iast, g d y w ygra wybory. W yborcy o tym w ie­

dzą, a le g d y b y ka n d yd a t uprzedził, że po d n iesie, to w ybory b y przegrał.

Ja bym głosował na tego, co uczciwie uprzedza, p o d warunkiem, że mnie przekorni co d o konieczno­

ści podniesienia podatków , a nie na tego, który w sposób oczywisty oszukuje. Ale tacy ja k ja stanowią m n iejszo ść W ostatnich w yborachdo Sejm u i Senatu wyborcy dali dow ód w iaty w obietnice, że dobrobyt osiągniemy bez bólu, za darmo, nie wymagając niczego o d siebie, dostając wszystko ja k za so cja li­

zm u plus jeszcze trochę, o d dobrego państwa. W najlepszym wypadku nie uznali spraw gospodar­

czych za najważniejsze. Glosowali a to na zło ść dawnym solidarnościowcom, a to na nowe twarze, większość w ogóle nie zagłosowała, fatalna ordyna­

cja w yborcza dokonała reszty i Sejm mamy, ja ki mamy. A jest to nasza władza najwyższa, o najwię­

kszych uprawnieniach. Przy takim Sejmie na czele rządu musiał stanąć adwokat.

A d w o ka t to la ki człow iek, któ reg o za w odem

je s t law irow anie. A d w o k a t n ig d y nie m ó w i te ­ go, co m yśli. N ie w olno m u ! K lien ci p lą cą m u za to, żeb y w ich im ieniu kła m a ł najpiękniej, ja k tylko potrafi. Tak to j e s t o d w ieków urządzone.

D w ie p ro c e su ją ce się stro n y sa m e nie p o tr a fi­

łyby tak kłam ać, m am ić, m otać, w ykręca ć kota ogonem , oszukiw ać. R o b ią to w ich im ieniu profesjo n a liści. T utajp o d o b n ie j a k w a k to r­

s tw iekłam stw o, udaw anką, n ieszczerość, zo ­ sta ły p o d n iesio n e do ran g i n a jw yższyc h k w a li­

fik a c ji zaw odow ych. A d w o ka c i są tu zresztą je s z c z e b a rd ziej tw ó rc zy w kłam stw ie, b o są nie tylko odtw órcam i, ale i a u to ra m i tekstu. Z o g ­ niem w oczach d o w o d zą n iew in n o ści ew id e n ­ tnego rzezim ieszka, p o c h w ili ata ku ją rzekom e b ezeceń stw a u czciw eg o czło w ieka i nie je s t w ażne, c o n a p ra w d ę o n im są d zą , a m y, s łu ­ ch a cze, ich u sp r a w ie d liw ia m y , b o w iem y, że k a ż d y r z e z im ie sz e k m a p r a w o d o o b ro n y . F a ­ c h o w y a d w o k a t, k ie d y trze b a to i za łk a n a d lo se m k lie n ta , że b y tylk o s ą d p r z e k o n a ć , i to g ę rozerw ie i d źw ięczn ym g ło sem p o ry w a ją ­ ce a rg u m en ty w ykrzyczy. Z e j u ż nie w spom nę o dra m a tyczn ych pauzach.

P rem ier O lszew ski p o d ją ł się n iezw ykle tru d ­ n eg o za dania: tak o sz u k a ć w szystkie partie, żeb y k ażda z nich m yślała, że rządzi. Jeżeli a k u ra t nie teraz, to za chw ilę. Tak p ro w a d z ić p o litykę gospodarczą, że b y w yglądała na c a ł­

kow ite zerw a n ie z “obłęd em " B alcerow icza, a jed n o c ze śn ie, żeb y była m n ie j w ięcej taka, ja k ą b y p ro w a d z ił Balcerowicz., g d yb y m u p o zw o lo ­ no. Tak u sp a k a ja ć p a ń stw o w e p rze d się b io r­

stwa, żeb y d o p iero kilka m iesięcy p o za m kn ię ­ ciu zo rie n to w a ły się, że zo sta ły zam knięte.

Tych, co b y c h cieli szybciej, p rzeko n a ć, że re ­ fo r m y galopują, a tym, co reform się boją, w m ó ­ wić, że so cja lizm w yszed ł na chw ilkę i zara z w raca. N ik t z. ta kim w dziękiem nie w znosi lew i­

cow ych haseł, p rzed sta w ia ją c się jed n o c ze śn ie ja k o p ra w ico w iec. N ikt tak p ięk n ie n ie la w iru je w śró d tłum u p a rtii i p a rty je k nie m o g ą cych d o jś ć d o kom prom isu, j a k n a sz p r e m ie rz d o l­

ny, fa c h o w y , zło to u sty adw okat.

W niosek: m o ja — o g lęd n ie m ó w ią c — n iec h ęć do p re m ie ra j e s t ca łko w icie nieuzasadniona.

J a ki e le kto ra t i ja k a o rd yn a cjataki p a r la ­ m ent. Ja ki p a rla m e n tta k i p rem ier.

I żal...

--- ---

TO tylko K olejna wolta prezydencka *

R ys. I. K o w a lsk i

B

yły generał KGB Konstantin Grigoriew ujaw­

nił ostatnio, jak jego firma pozyskała brytyj­

skiego szpiega Geore’a Blake’a, dla sprawy światowego komunizmu. Rzecz działa się dawno, bo w czasie wojny koreańskiej, a Grigoriew przyto­

czył opowiadanie innego radzieckiego agenta — pułkownika Nikołaja Łojenki, który werbował Bla- ke’a. Sam Łojenko zmarł przed 15 laty, ale jego raporty z tamtych czasów zostały, a Grigoriew wier­

nie je odtworzył.

W 1950 roku, brytyjski wywiad Intelligence Ser- vice wysłał George’a do Seulu, na stanowisko vice- konsula. Trwała już wtedy wojna na Półwyspie Koreańskim. Jednym z zadań Blake’a było zaś utworzenie szpiegowskiej siatki na Dalekim Wschodzie Związku Radzieckiego. W czerwcu 1950 roku, wspierane przez ZSRR wojska pół- nocnokoreańskie zajęły Seul, a wszyscy zachodni dyplomaci zostali internowani w specjalnych obo­

zach. Łojenko wspomina, że też był w jednym z tych obozów, ale służbowo: “George trzymał się z dala od pstrokatej ciżby innych więźniów. Był inteligen­

tny, wręcz czarujący. Czułem przez skórę, że oto nadarza się okazja, by coś zrobić. Czekałem na jakiś pretekst, by nawiązać z nim kontakt”.

“Wymyśliłem coś całkiem oryginalnego?” — pyta Grigoriew. “Wpadłem na znacznie lepszy pomysł, bo prosty. Zacząłem go po kryjomu dokarmiać. Koreań­

czycy bowiem nie robili sobie z więźniami ceregieli i w obozie po prostu był głód. Podsuwałem więc Bla- ke’owi chleb, konserwy i czekoladę. Zawsze byłem przekonany, że najlepsza droga do serca szpiega wie­

dzie przez jego żołądek”.

Łojenko opisywał Blake’a, jako bardzo inteligen- tnego człowieka i przyznał, że z trudem dotrzymy­

wał mu kroku w konwersacji. Blake urodzony W Holandii miał niezwykle wyczulony słuch na obce języki. Rozmawiali po rosyjsku. Łojenko wspomi­

nał: “Nigdy przedtem, ani potem, nie opowiadałem tak wielu najprzeróżniejszych historyjek. Przypo­

mniałem sobie nawet te, które mnie opowiadano w dzieciństwie. George nigdy nie pozostawał dłużny.

Wymyślał takie historyjki, że był w tym lepszy od słynących z fantazji marynarzy z Władywostoku.

Wkrótce zrozumiałem, że on to traktował jako do­

skonały trening językowy. I był w tym dobry. Naj­

lepszym sprawdzianem, czy ktoś zna obcy język jesl to, czy rozumie dowcipy i czy sam potrafi opowia­

dać kawały. I tak, od słowa do słowa, pomału na­

wiązywałem z nim kontakt, zaczęliśmy rozmawiać o sprawach poważnych i w końcu Anglik sam do­

konał wyboru i przeszedł na naszą stronę”.

Blake — ostatni żyjący z brytyjskich agentów, o których wiadomo, że zdradzili — wpadł W 1961 roku. Został skazany na 42 lata więzienia.

Jedna z angielskich gazet pisała wtedy, że dostał po roku za każdego brytyjskiego szpiega, którzy zdradzi­

li, a nie doczekali procesu. W 1966 roku Blake przy pomocy dwóch, angielskich działaczy pokojowych uciekł z londyńskiego więzienia i przez żelazną kur­

tynę zdołał przedostać się do Moskwy. Tam żyje do dzisiaj i pozostał wiemy ideałom komunizmu.

Jako honorowy gość Związku Radzieckiego został uhonorowany Orderem Lenina—jednym z najwy­

ższych radzieckich odznaczeń — i otrzymał presti­

żową posadę w moskiewskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Przyczynił się do ujawnieni*1 prawie 600 brytyjskich szpiegów, ale żaden z nich

nigdy nie został stracony. _

N i

ie będę po raz dru­

gi startował na Hradczany — oświadczył Aleksander Dubczek na spotkaniu z mieszkańcami słowackie­

go miasta Pata. 71-letni polityk i przewodniczący Zgromadzenia Federalne­

go poinformował, iż zamierza się ubiegać jedynie o mandat deputowanego z ramienia Socjalnej Partii Demokratycznej, której przewodniczył. Dubczek, którego.w listopadzie 1989 roku wielu jego słowac­

kich rodaków widziało w roli prezydenta, wie, że jego szanse na najwyższy urząd w państwie byłyby

minimalne, wręcz żadne.

Nowy prezydent CSRF wybrany zostanie przez nowe Zgromadzenie Federalne na początku lipca.

Wszystko wskazuje, iż zostanie nim ponownie 56-letni Vaclav Havel, urzędujący na Hradczanach od 1 ---- ‘

trzeci

... ’ — ^ ---- M a j u 1 L U I U A W l ę K M j r W I I

J grudnia 1989 roku. Wbrew temu, co powiedział dów “silnej ręki”. O prezydenturze nie m a jednak co itatnio do dziennikarzy zagranicznych Lech Wałę- marzyć, podobniejak inni potencjalni (nie zgłoszeni l, współtwórca “Knrtv 11" nif* wvhrnnv ipc/p-za fnrmilnia\ u ^.Jnicfpr nbrOIiy sa, współtwórca “Karty 11" nie jest wybrany ”gto

sami komunistów". Polski prezydent pomylił sobie wybory po przewrocie antykomunistycznym, kiedy to śledzeni bacznymi oczami kamer telewizyjnych, deputowani zgodzili się na Havla jednogłośnie — z wyborami w lipcu 1990, gdy 18% deputowanych było przeciwpowtórnemu powierzeniu niedoświad­

czonemu jeszcze politykowi najwyższego urzędu w państwie. Następne dwa lata (kadencję parlamentu i prezydenta skrócono do tego, tak krótkiego, czasu na wniosek Havla) udowodniły, że Vaclav Havel potrafił zdobyć i umocnić swój autorytet i w ojczyźnie i poza granicami. Jego osoba jest jednym zbardzoniewielujużelementów integrujących Cze­

chów i Słowaków. Ostatnie badania sondażowe wy­

kazały, że cieszy się zaufaniem 38% mieszkańców Republiki Słowackiej. Zważywszy na antagonizmy między Pragą a Bratysławą—jest to bardzo dużo.

W obu elekcjach Havel nie miał kontrkandydatów.

Potencjalni przeciwnicy (m. in. kierowniczka sto­

łówki i kierowca autobusu) w ostatniej chwili wy­

cofali swe kandydatury. Równie niepoważnie

brzmią informacje, napływające dziś z CSRF: na czterech potencjał nych kontrkandydatów— Słowa­

ków, aż trzech przebywa w więzieniu, a czwartym jest nieznany bliżej mieszkaniec Bratysławy Stefan Dubniczka. Zamiar zgłoszenia swej kandydatury deklaruje przewodniczący faszyzującej Republi­

kańskiej Partii Czecho-Słowacji, dr Miroslay Sia- dek. Ten “czeski Tymiński”, głoszący hasła równie demagogiczne i równie chętnie słuchane, zyskuje zwolenników w miarę pogarszania się sytuacji go­

spodarczej kraju i coraz większych tęsknot do rzą- . !----jednak co ____ v _, ________ _______ v... j zgłoszę

jeszcze formalnie) kandydaci: b. minister obrony gen. Vacek (ten sam, który w 1980 roku dowodzi dwoma dywizjami, szykującymi się nad granicę do udzielenia“internacjonalistycznej pomocy" Polsce) oraz b. minister spraw wewnętrznych Richard Sa cher. Ten ostatni zyskuje cichą popularność jako przeciwnik opublikowania 150 tys. nazwisk konfi­

dentów b. Państwowej Służby Bezpieczeństwa (StB).

To wszystko można jednak zaliczyć do polityce nego folkloru — podobniejak zwierzenia Havla. z jego zdaniem alternatywnie najlepszym Prez^ n'„

tem Czecho-Słowacji byłaby kobieta. Wed fug wszelkiego prawdopodobieństwa współtwórca i 1 der “Karty 77", wybrany zostanie prezydentem pa stwa po raz trzeci. Pytanie tylko, czy owo Pans!'L nadal nazywać się będzie Czecho-Słowacju- N można dziś wykluczyć, że do zamku w Bratysław!

wprowadzi się prezydent zupełnie od Hradczan ini zależny. I dla Czechów, i dla Słowaków, byłaby

L e s z e k M A Z A N

J i

s?dzi£

Wego 4 [yg(

zrosła Przek<

Wezw Kuro\

ona elektr

,Oi|<

śliw ie Wer/y

'ityrocz czasie rem 1<

ściąsj Jiejcirt D<>str, nak bj dz;— V D ąCy Pro ku W-Ved

' e n p „

odjęci s?-yi zi czneg, n'a. ki

"'ała

(3)

l99f NR 111 * PIĄTEK - NIEDZIELA *29 -31 MAJA 1992 G a z e t a N o w a

l

m

I

,olitycz- avla,że e/ydcii' Według jrca i Ij' em p*111' aństwo

* ju -

ystawie zanni® ' ytaby to

W tM Sem m m i

Ludzie na wsi nigdy nie będą jednego zdania. Jedni sąsiedzi się lubią, a inni

— nie. Jeśli ktoś będzie „za” , to sąsiad na przekór opowie się „przeciw” .

L

eśniów Wielki jest typową wsią podmiejską.

Do niedawna miejscowość nie wyróżniała się niczym szczególnym. Pewną specyfikę nada­

wał wsi jedynie lokal gastronomiczny, który zdobył sobie raczej złą sławę.

W 1990 roku powstał w Leśniowie zakład pro­

dukcji papy, którego właścicielem jest Andrzej

Radkiew icz. Jak przyznaje obecnie właściciel fir­

my, zakład powstał nielegalnie. Wzniesiono go na

działce zakwalifikowanej jako “rolnicza”. Nie

był on również ujęty w planie zagospodarowania

gminy Czerwieńsk. "Gdybym załatwiał sprawę trybem urzędowym, uruchomienie zakładu prze­

ciągnęłoby się w nieskończoność” — twierdzi przedsiębiorca.

Jakkolw iek zakład powstał bez formalnej zgo­

dy władz gminy, urząd wiedział o jego lokalizacji.

Już 27.08.1990 roku b urm istrz miasta i gminy Czerw ieńsk w ydał dokument, z którego wynika jednoznacznie, że znał lokalizację wytwórni i charakter produkcji. Jak twierdzi przedsiębiorca, stosunek burmistrza do inwestycji w Leśniowie byl początkowo raczej życzliwy.

Kiedy zakład rozpoczął produkcję, nastąpiły Protesty części mieszkańców Leśniowa Wielkie­

go. Urząd Gminy zmienił w ówczas sw oje stano­

wisko. Rozpoczął działania zmuszające właści­

ciela do likwidacji firmy. Do działań tych zaanga­

żowano prokuraturę, policję oraz prasę. Wojna pod­

jazdowa ciągnie się po dziś dzień.

Zapytana przeze mnie o dalsze plany urzędu w stosunku do wytwórni papy, sekretarz Urzędu Mia­

sta i Gminy Czerwieńsk, Alina Koprowicz przy­

znała. że na podległym jej terenie dotkliwie brak miejsc pracy. Wytwórnia papy jest gminie potrzeb­

na. Zarazem jednak stwierdziła, że urząd jest przede wszystkim wykonawcą woli społeczeń­

stwa. Społeczeństwo Leśniowa Wielkiego jest przeciwne zakładowi. Urząd otrzymuje w tej

sprawie wiele petycji i telefonów. Gmina nie

“zalegalizuje” firmy, dopóki właściciel nie poro­

zumie się z miejscowym społeczeństwem.

Ahy zorientować się, jaka jest “wola ludu", uda­

łem się do kilku domów, sąsiadujących bezpośred­

nio z zakładem. Czterech właścicieli stwierdziło, że zakład im nie przeszkadza.- Trzech skarżyło się na dokuczliwy odór. dochodzący z zakładu. Jeden z moich rozmówców podsumował "sondę następu­

jąco: "Ludzie na wsi nigdy nie będą jednego zdania.

Jedni sąsiedzi się lubią, a inni nie. Jeśli ktoś będzie

”za", to sąsiad na przekór opowie się "przeciw”.

W całej tej sprawie stanowisko Urzędu Gminy Czerwieńsk jest interesujące. Oto w gminie zja­

wił się przedsiębiorca, gotów zainwestować kapi- tał na jej terenie. Oznacza to nowe miejsca pracy i dochód z podatku. W dodatku przedsiębiorca reprezentuje kapitał polski, a nie obcy. Zamiast okazać pomoc, urząd stara się go pozbyć.

Co pragnie przez to zyskać? Kilku nowych kandy­

datów do zasiłku dla bezrobotnych ?

Zakład produkcji papy jest uciążliwy dla otocze­

nia, jakkolwiek właściciel zrobi! wiele, aby tę ucią­

żliwość zmniejszyć. Przyznają to nawet mieszkańcy Leśniowa niechętni wytwórni. Planowana jest dal­

sza modernizacja zakładu.

Zresztą, w ramach rekompensaty, można zobo­

wiązać właściciela do działań na rzecz gminy. Mó­

głby np. wyremontować szkolę, stworzyć nowe miejsca pracy, zaopiekować się klubem sportowym itd. Jeżeli zmusi się właściciela do likwidacji firmy, to kiedy znajdzie się ktoś następny, chętny do zain­

westowania w gminie?

Szanse dzisiejszej młodzieży z Leśniowa na pracę w Zielonej Górze są znikome. Z zieini również nie utrzymają się, ponieważ jest ona kiepskiej jakości. W chwili, kiedy władze pań­

stwa starają się zachęcić kapitał polski i obcy do inwestycji, w gminie Czerwieńsk obowiązuje wi­

docznie inna ekonomia.

Bohdan H A L C Z A K

z o s t a n i e

Na wiadomość

o śmierci ukochanego,

Wanda próbowała

odebrać sobie życie. |

S

tarą panną Wanda B. postanowiła zostać, gdy skończyła dwadzieścia osiem lat i dowiedziała się, że odwiedzający ją i uchodzący za narze­

czonego Józef K. ma nieślubne dziecko i po kryjomu lubi zaglądać do kieliszka. Obecnie, gdy zbliża się do pięćdziesiątki, Częstó żitdaje sobie pytanie,"Czy nie postąpiła wówczas zbyt pochopnie. Lata lecą jak zwariowane, a dawna uroda powoli przemija, o czym świadczą siwe włosy ukrywane pod farbą i Pajęczynki zmarszczek na twarzy.

Pierwszą miłość przeżyła, gdy miała szesnaście lat. Któregoś dnia stwierdziła, że z dnia na dzień coraz bardziej podoba się jej syn sąsiadów Euge­

niusz Z. W nocy miała sny, z których zwierzała się najlepszej przyjaciółce Weronice L. Dopiero po Pewnym czasie zorientowała się. że palnęła głu­

pstwo i straciła przyjaciółkę i chłopca, z którym ani razu nie zdążyła umówić się na randkę. Zrobiła to za nią Weronika. Przeżyła tę zdradę bardzo mocno.

Blisko rok, nie mogła patrzeć na żadnego chłopca i unikala bliższych przyjaźni z dziewczętami. Posta­

nowiła każdą wolną chwilę poświęcić nauce i zdo­

byciu matury. Gdy próbował ją poderwać kolega z klasy Zbigniew S., nie zwracała na niego uwagi. W szkole zaczęła uchodzić za dziwaczkę, która nie lubi Mężczyzn. Nikt nie zdawał sobie jednak sprawy, że Wanda B. cierpiała, lecz nie potrafiła przemóc się Po “odbiciu” upragnionego chłopca przez najlepszą Przyjaciółkę Weronikę. Na balu maturalnym była najczęściej obtańcowywanądziewczyną. Koleżanki zazdrościły jej powodzenia i urody. Mówiono o Wandzie, że ma wszystko na swoim miejscu. Wy­

soka blondynka, niezbyt szczupła, coraz częściej zaczęła ściągać na siebie wzrok mężczyzn. Nie re­

agowała na ich zaczepki i komplementy. Gdy dosta­

ła się na uniwersytet, na prawo, zaraz w czasie Pierwszych juwenaliów została wybrana miss. Ad­

oratorów z różnych kierunków uczelni miała na Pęczki, ale żadnemu nie pozwalała się do siebie zbliżyć. Dopiero na drugim roku zakochała się w Przystojnym Marku K. z Wyższej Szkoły Ekonomi­

cznej, starszym o trzy lata. Spotykali się w chwilach Wolnych między zajęciami. Koleżanki z roku często Pytały ją, kiedy ślub? Odpowiadała wówczas, że nic tak szybko.

Po roku chodzenia ze sobą, po oficjalnych zarę­

czynach, o to samo zapytał Marek, który nie wyob­

rażał sobie dalszego życia bez Wandy. Odkładała podjęcie decyzji, aż wreszcie wykrztusiła, że po najbliższych wakacjach. Powia­

domieni o decyzji rodzice bardzo ucieszyli się. że córka zdecydowa­

ła się ńa małżeństwo z Markiem.

W czasie wakacji rodzice i młodzi przygotowywali się do w'esela i ślubu. Marek postanowił wraz z kolegami wyjechać na Mazury i odbyć ostatni “kawalerski” rejs na wynajętej żaglówce. Gdy wracali z przejażdżki po jeziorze, rozsza­

lała się burza i nastąpiła wywrot­

ka. Z czwórki żeglarzy, dwóch do­

płynęło do br/.cgu.MarCk i kolega ż foku Andfźej'utÓrię1i.'

Na wiadomość o śmierci uko­

chanego, Wanda próbowała ode­

brać sobie życie. Odratowana wróciła na uczelnię i zamknęła się w sobie. Koleżanki i koledzy pró­

bowali "rozruszać" ją zapraszając na fajfy do klubu studenckiego, ale zawsze odmawiała.

Po studiach przyjęła ofertę za­

trudnienia jednego z sądów w dawnym województwie poznań­

skim. Rzuciła się w wir pracy i po odbyciu aplikacji szybko awanso­

wała, zostając sędzią. W mieście poznała Józefa K., młodego, zdol­

nego inżyniera, który uchodził, o czym nie wiedziała, za zdobywcę serc niewieścich. Spragniona mi­

łości szybko dała się omotać przy­

stojnemu "narzeczonemu”, który korzystał z jej mieszkania i wdzię­

ków do woli. Snuli nawet plany złączenia się na stałe. Na prze­

szkodzie stanął jednak “grzech”

Józefa w postaci dziecka z inną kobietą i “ciąg” do alkoholu.

Wanda po zerwaniu, aby o wszystkim jak najszybciej zapo­

mnieć, wyjechała do wojewódz­

twa zielonogórskiego i podjęła pracę radcy prawnego w dużym przedsiębiorstwie państwo­

wym. Obecnie jest doradcą pra­

wnym w spółce z kapitałem za­

granicznym. Ma pięknie urzą­

dzone mieszkanie i nowego opla vectrę. Nie ma jedynie mężczy- ny, którego bez problemów mo­

głaby mieć przy sobie. Zapytana, dlaczego nie zdecyduje się na

związanie z kimś, nawet nie na stałe, milczy a potem odpowiada ze smutkiem w oczach — niech tak już zostanie.

Edward JABŁOŃSKI

C z y t e l n i c y z d e c y d o w a l i

A n n a B r o n i s z e w s k a

z Z i e l o n e j G ó r y

D z i e w c z y n ą k w i e t n i a “ G N *

n a g r o d a 1 m in z t

Wywiad w jutrzejszym " Weekendzie

Fol. M arek W oźniak

K r U .

k r a s ń o a r m

•A W W ★ ★ ★ ★ -A *

★ Tlr -■+

-A

Do zaplanowanego na 20 m aja p rzejęcia od byłej A rm ii C zerw o n ej całego terenu lotniska w S ta re j K o p e rn i nie doszło, m im o iż w opusto­

szałym b udynku sztabu zebrały się w szystkie kompetentne osoby.

J

eszcze dwa miesiące temu w Starej Koperni życie toczyło się po rosyjsku. Na uliczkach rozma­

wiały “oficersze”, dziewczynki z wielkimi kokardami we włosach bawiły się koło bloków z oknami bez firanek. Dziś zostało tu kilkudziesięciu ludzi. Czekają na kontenery, do których będą mogli zapakować sw'ój dobytek, na samochody, którymi pojadą niektórzy do swych domów, inni w

nieznane. . . . .

Ja jestem Białorusinem, żona też. Wracamy na Białoruś. Praca dla żony pew nie się znajdzie, je s t iw uczycielkq. Ja dostanę z arm ii emeryturę, poza tym ja ko ekonomista powinienem znaleźć ja k ie ś zajęcie

— mówi jeden z oficerów. — Źle się stało, że rozpadł się Związek Radziecki. Istniały przecież związki ekonomiczne, rodzinne. Czy z chęcią wracam? No, nie bardzo, mógłbym tu jeszcze trochę zostać. Było całkiem nieźle...

Na wagony stojące na rampie kolejowej dźwig ładuje kontenery, sprawdzane przedtem przez celników.

Miejsce przeznaczenia: Woroneż. Tam nastąpi rozformowanie jednostki. Później pojadą, dokąd chcą jedni na Białoruś, drudzy do Rosji lub na Ukrainę. Część wraca do własnych mieszkań, inni — do rodziny.

Niektórzy będą nadal służyć — w armiach niepodległych już państw, pod różnymi flagami. Liczą na to, że

od nowych dowódców dostaną służbowe mieszkania. f _

J c i na szczęście mam w Moskwie mieszkanie. Jestem Rosjaninem, ale moja zona Ukrainką. Chce

wracać na Ukrainę, tam żyje cała je j rodzina. Syn nie m ów i p o ukraińsku i chce do Moskwy. D rugi syn zginął na Ukrainie, tam je s t pochowany. To ja k to, żeby odw iedzić grób syna, będę m usiał je c h a ć do innego pańslwa ? Ludzie pożenili się między sobą: Ukrainiec z Rosjanką, Litwin z Białorusinką... i gdzie teraz je s t ich ojczyzna? Służyć tu w arm ii mogę, ale tak żyćnie. Do dom u ciągnie...

Stara Kopernia robi upiorne wrażenie wymarłego miasteczka. Minie trochę czasu, zanim do pustych mieszkań wprowadzą się polscy lokatorzy. Przedtem trzeba sprawdzić, czy istniejące instalacje nie stanowią

zagrożenia dla mieszkańców, pozakładać w mieszkaniach liczniki elektryczne, uruchomić kotłownie. Nie

■v4 ■ > -'t'' '*

F ot. M a r e k W o źn ia k uzupełniać. Z jednego ze zbiorników tygodniowo 1,5 metra sześciennego benzyny wsiąkało w ziemię.

Nie udało się przygotować na 20 maja kompletnych protokołów stanu technicznego, ponieważ Rosjanie nie opuścili wszystkich mieszkań. Ustalono jednak, że 28 maja spotkają się w Starej Koperni komisje ochrony środowiska — polska i radziecka. Państwowa Komisja Ochrony Środowiska oszacowała znisz­

czenia ekologiczne na tym terenie na około 2 biliony złotych.

Obecny na spotkaniu ppłk. Andrzej Romanowski, przedstawiciel pełnomocnika rządu ds. pobytu wojsk radzieckich w Polsce podkreślił, że największą pracę wykonują lokalne komisje robocze. One ewidencjo­

nują mienie, dyskutują na temat stopnia zniszczenia, doprowadzają do podpisania protokołu odbioru przez obie strony. Nie jest to łatwe, bowiem często istnieją duże rozbieżności między stanowiskiem strony polskiej i rosyjskiej. Rosjanie twierdzą, że pozostawiają spory majątek, Polacy podkreślają stopień zniszczenia i specyficzny charakter przejmowanych obiektów, utrudniający wykorzystanie ich na cele cywilne. W jaki sposób można wykorzystać czterdzieści betonowych hangarów na samoloty?

Ostateczne przejęcie Starej Koperni zaplanowano na początek czerwca. O tym, które obiekty zostaną oddane na skarb państwa, a któie przekazane gminie Żagań, zadecyduje wojewoda. Ale już. teraz wójt Tadeusz Niesłuchowski mówi “N ie deptać m oich tra w n ik ó w !” do ludzi stojących na placu przed byłym sztabem wojsk radzieckich.

M ałgorzata S T O L A R S K A

J

eszcze trochę, a w woj. gorzowskim dojdzie do konfliktu między “sługami" Temidy i Eskula­

pa. W ostatnich tygodniach ci pierwsi dwukrot­

nie obnażyli bowiem kardynalne błędy drugich. W Międzyrzeczu — podczas rozprawy sądowej — sędzia dowiódł (przy okazji), że chirurg z miejsco­

wego szpitala zagipsował poszkodowanemu na

^ tygodnie zdrową rękę, zamiast złamanej, która zrosła się sama. Natomiast policja i prokuratura Przekonały się, że lekarz pogotowia z Drezdenka Wezwany do 82-letniej zmarłej kobiety w Starym Kurowie stwierdził zgon naturalny, mimo że miała

°na na szyi... zadzierzgnięty sznur od piekarnika elektrycznego.

P ile pierwszy z przypadków skończył się szczę- sliwie (sprawa dotyczyła kolizji motocyklisty z. ro­

werzystą), o tyle druga historia należy do bardziej mrocznych morderstw' popełnionych w ostatnim czasie w woj. gorzowskim. Ujawniono ją wieczo­

rn i 16 bm., gdy sąsiedzi zaniepokojeni nieobecno­

ścią samotnie mieszkającej — nieco z dala od głów­

nej drogi — Józefy B„ zajrzeli przez, okno do domu.

ostrzegli staruszkę leżącą na podłodze. Drzwi jed­

nak byty zamknięte.

Wezwano karetkę pogotowia — mówi prowa- zący sprawy prokurator Wojciech Szczęśniak z 'okuratury Rejonowej w Gorzowie. — Sanitariusz Wszedł przez okienko, otworzył lekarzowi drzwi, a'

en po krótkiej wizycie stwierdził zgon naturalny i o jechał. Sąsiedzi widzieli jednak, że kobieta ma na szyi zadzierzgnięty przewód od piekarnika elektry­

cznego. Wezwali więc policję. Podjęliśmy działa­

ła , które trwały przez całą noc. Jedna ekipa praco-

^ a na miejscu, a druga w terenie przepytując

kilkadziesiąt osób. zwłaszcza sąsiadów. W miesz­

kaniu były ślady plądrowania. Stwierdzono, że nie bylo kolczyków i obrączki które nosiła, ale z. kolei znaleziono w dwóch leżących na wierzchu portfe­

lach kwotę 3 min zl, a więc morderca mógł zostać zaskoczony przez kobietę podczas kradzieży... To była jedna z kilku wersji śledczych. Działania te

była bowiem kiedyś akuszerką i pomagała — ponoć

—• przy porodzie Wojciecha N.

W ostatnich zwłaszcza latach zaglądający często do kieliszka mężczyzna nie byl oczekiwany przez staruszkę. Przeciwnie — bała się go. Raz nawet kiedyś — otwierając niespodziewanie drzwi — za­

stała go z jakimś kolegą opodal dómu. jakby szyku-

sobie humor piwem. Byl w stanie zamroczenia i przysnął w krzakach.

__Gdy się ocknąłem poczułem, że mam kaca, wyjaśnia! potem policji i prokuratorowi Wojciech N.

— Postanowiłem udać się do znanej mi Józefy B..

Korzystając z tego, że nie było jej w obejściu chcia­

łem ukraść pieniądze. Już wcześniej miałem raz taki

pozwoliły na wytypowanie już rano podejrzanego.

Zatrzy many po dowiezieniu na komendę w Strzel­

cach Krajeńskich podczas pierwszego przesłucha­

nia przyznał się do zabójstwa. Szczegółowo opisał jeeo przebieg, a późnie j potwierdził swe zeznania w prokuraturze i podczas wizji lokalnej.

Aresztowany Wojciech N. ma 29 lat. Jest żonaty, ma jedno dziecko. Mieszka w pobliskiej wsi Błotni­

ca. Ale w przeszłości, w dzieciństwie, jego dom znajdował się w pobliżu. Czasami zachodził nawet do niej, mówił do niej ciociu. Jak powiadają niektórzy we wsj _dzięki niej przyszedł na świat: Józefa B.

jących się do napadu, kradzieży w jej mieszkaniu.

Później rozpowiadała po w'si, że ich spłoszyła — co dziś pamiętali (wątpiący kiedyś pewnie) sąsiedzi, wskazując istotny trop policjantom prowadzącym sprawę. Jak się okazało — właściwy. W trakcie kolejnych przesłuchań Wojciech N. potwierdzi!, żc ówczesne podejrzenia staruszki były zasadne, bo chcieli rzeczywiście z. kolegą okraść jej mieszkanie.

Dzień zaczął się dla niego opróżnieniem "pól litra"

z dwoma kolegami w Drezdenku. Po powrocie do Starego Kurowa poszedł do pijalni piwa, gdzie po­

życzywszy od szwagra 30 tysięcy złotych “utrwalił”

zamiar, ale mnie wówczas zobaczyła. Poszedłem lasem, przyczaiłem się koło obejścia. Zapukałem do mieszkania. Usłyszałem jej g!os: proszę. Zapyta­

łem, czy nie ma do sprzedania kwiatów. Powiedzia­

ła, że nie mam nic tu do szukania. Postanowiłem ją wówczas zaatakować fpójść na całość. Była pochy­

lona. Złapałem ją za szyję. Dusiłem rękoma, dusi­

łem dalej, gdy leżała na podłodze. Próbowała się bronić, ale nie dala rady, brakło jej sił. Padając mogła uderzyć się twarzą o kredens.

Zabójca nie umiał określić jak długo to trwało. W każdym razie wydawało się, że wystarczająco. Za­

czął więc przeszukiwać mieszkanie. W okolicach

łóżka znalazł 400 tysięcy złotych. W pewnej chwili usłyszał, że w kuchni kobieta charczy, dając jeszcze znaki życia. Wszedł więc do kuchni, wyrwał kabel

— (z dopiero co kupionego, jeszcze nawet nie uży­

wanego) piekarnikaelektrycznego i okręci! nim szy­

ję staruszki. Uciskał tak przez około minutę aż zwiotczała w rękach. Wówczas puścił. Kobieta nie żyła. Wojciech N. wszedł do pokoju, zabrał zosta­

wione 400 tysięcy. Wychodząc zdjął jeszcze ofiarze z uszu złote kolczyki i z palca obrączkę. Opuścił mieszkanie zamykając je od zewnątrz. Znów trafił do pijalni piwa w Starym Kurowie, gasząc pragnie­

nie^ kilkoma piwami. Stawia! także innym. Nie wytrzeźwiał nim trafi! do pijalni piwa w Strzelcach Krajeńskich. Tam udało mu się sprzedać kolczyki dwóm nieznanym mężczyznom za 150 tysięcy zło­

tych. Obrączka poszła dopiero później, gdy wrócił do Starego Kurowa i to za pośrednictwem znajome­

go, który — za 50-tysięczną prowizję — “upłynnił"

ją za 300 tysięcy jednej kobiecie. Odzyskana przez policję stanowi cenny dowód rzeczowy.

— Postanowiłem ją zlikwidować, aby nie wydała mnie policji, powiedział spokojnie podczas przesłu­

chania. Właśnie ten spokój i opanowanie zaskakują prokuratora Szczęśniaka. Taki sam byl podczas wi­

zji lokalnej potwierdzając fakty ustalone w toku pracy dowodowej i operacyjnej. 18 maja prokurator zastosowat areszt tymczasowy. Właściwie można byłoby już sprawę kończyć. Nie wiadomo tylko jak długo przyjdzie czekać na miejsce w szpitalu w areszcie w Szczecinie, by przeprowadzić badania psychiatryczne. Bywa, że niema tam miejsca nawet przez kilka miesięcy.

A n d rzej C U D A K

Cytaty

Powiązane dokumenty

A na dowód, jak bardzo byl on potrzebny żyjącym, wspomnę, że w zeszłym roku, gdy tylko ów ogromny krzyż postawiono na cmentarzu, a jeszcze nie uporządkowano terenu wokół,

dam, że on jednak jest Tobą zainteresowany) może rozwinąć się bardzo harmonijnie, a tym samym okazać się nawet trwałe i dojrzałe (jeśli już na to jesteście oboje

Oddzielanie się płytki paznokciowej może być także wywołane przez częste moczenie rąk, używanie mydeł alkalicznych mających działanie roz­. miękczające lub

Nowa spółka, która całkowicie przejmie import, sprzedaż i serwis samochodów HYUNDAI w Polsce — już powstała' Rodziła się długo i nie bez bólu, zapewne dlatego też,

Mama zawsze była i nadal jest bardzo bliską mi osobą.. Antonina Świetlicka, dyrektor

Jeśli śni Ci się, że nagrobek jest rozwalony, oznacza to t ’ chorobę i stratę - tak dla. śniącego jak i dla

Bardzo często małżeństwo utrzymywane jest tylko ze względu na dzieci, przy czym sytuacja częstokroć staje się tragiczną: rozejść się małżonko­.. wie nie mogą,

wy konstytucyjnej, która pozwoliłaby w całości uchylić Konstytucję z 1952 r &#34; Wobec podjęcia jednak prac przez komisję sejmową rząd po­.. stanowił przedstawić