• Nie Znaleziono Wyników

Skarb w Srebrnym Jeziorze : o sztuce retorycznej Ireneusza Opackiego

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Skarb w Srebrnym Jeziorze : o sztuce retorycznej Ireneusza Opackiego"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

Prace ofiarowane Profesorowi Ireneuszowi Opackiemu

gościńcem

(2)

Skarb w Srebrnym Jeziorze

O sztuce retorycznej Ireneusza Opackiego

Ten, który mówi

Słowo „retoryka” jest dziś terminem nadużywanym, wieloznacznym i zwod­

niczym. Warto więc przywrócić mu podstawowe znaczenie — „teoria i sztuka wymowy”. Lecz czy rzeczywiście interesuje nas „wymowność” Ireneusza Opackiego? Chodzi przecież o coś więcej niż krasomówstwo i umiejętność perswazji. Także o sposób pisania, drogi myślenia, a nawet metodę naukową.

Ale równocześnie znamy też jego głos i gesty. Dlaczego by nie zacząć od fundamentu?

W murach uniwersytetu głos Opackiego brzmi donośnie (czasem nawet gromko), ale niezbyt często i długo. Jak gdyby wolał milczeć niż mówić.

Mówiąc przedkłada monolog nad dialog. W dialogu wybiera raczej rzeczową rozmowę (ewentualnie szermierkę słowną) niż swobodną pogawędkę.

Na seminariach, konwersatoriach, konsultacjach, zebraniach naukowych i posiedzeniach akademickich gremiów zwykł zwlekać z zabraniem głosu.

Wyraźnie koncentruje się przed wystąpieniem. Wywołuje wrażenie, że mówi tylko wtedy, gdy milczeć już nie może. Tak jakby mówił — bo musi, zobligowany zaproszeniem, sytuacją, sprawowaną funkcją albo silnym na­

kazem wewnętrznym. Przekroczenie progu mowy jest głośne i dobitne. Ma być zdarzeniem. Słowa nabierają ciężaru i mocy. Mowa staje się przemową.

Krzepnie w retorycznym kształcie. Łatwo ją zapamiętać, nie sposób jej zlekceważyć, trudno się jej przeciwstawić.

Pełnia głosu Opackiego rozbrzmiewa w miejscu do tego przeznaczonym

— w sali wykładowej. I tu obowiązuje dialektyka milczenia i mówienia.

Czasowy limit wykładu nie może zostać przekroczony. Ekonomia słowa nie pozwala na jego dewaluację. Natężeniu głosu mówcy powinna towarzyszyć natężona uwaga słuchaczy. Wykładowca posługuje się wyłącznie „żywą”

(3)

182 Aleksander Nawarecki

mową, nigdy nie czyta, nawet cytaty utworów literackich podaje z pamięci.

Teatralnie trzymana książka jest raczej rekwizytem niż źródłem informacji Opacki, pomny przestróg Platona, nie ufa pharmakonowi pisma. Uosabia głoszoną wiedzę, wysnuwa ją ze swojego wnętrza, uwierzytelnia obecnością, tembrem głosu, gestem, ruchem bez mała „scenicznym”.

Wykłady mają być krótkie i intensywne jak energetyczne wyładowania. Nie należy ich przeciągać, lecz wolno powtarzać. Być może stąd wzięła się potrzeba wychodzenia ze słowem poza obręb uczelni Opacki nie odmawia licznym zaproszeniom. Chętnie wygłasza prelekcje, a nawet pogadanki. Skalę tej działalności pokazuje imponująca statystyka akcji odczytowej prowadzonej pod egidą towarzystw literackich im. Adama Mickiewicza i Zofii Kossak- -Szczuckiej. A należy jeszcze pamiętać o spotkaniach organizowanych przez IKNiBO, MPIK, KIK, DA, ZLP, Wszechnicę „Solidarności”, o wizytach w szkołach, w Pałacu Młodzieży i zapewne jeszcze innych instytucjach. Łatwo to skojarzyć z gorliwością wędrownych kaznodziejów średniowiecznych lub etatowych prelegentów doby współczesnej. Opacki jednak nie jest domokrążcą słowa, który może mówić o wszystkim do wszystkich. Wiemy pozostaje tradycyjnej postawie naukowca (specjalisty) popularyzującego zdobycze nauki.

Różni się od tych literaturoznawco w (np. od Sandauera czy Treugutta), którzy na forum publicznym preferują bardziej przystępną, a zarazem ekspresywną rolę krytyka literackiego. Opacki zawsze pozostaje profesorem głoszącym akademicki wykład. Jego język i poziom są oczywiście dostosowane do możliwości słuchaczy, ale istota — zawartość merytoryczna i struktura

— pozostaje niezmienna. Nie ulega wątpliwości, iż wykład jest „koronnym gatunkiem” działalności tego badacza.

Wszystko co wyszło spod pióra Ireneusza Opackiego, zdaje się mieć początek w słowie mówionym. Tezę tę w jakimś stopniu osłabiają najwcześniej­

sze prace — edytorskie i teoretyczne. Aczkolwiek i tam stylistyczna werwa wykracza niekiedy poza kanon pisanego traktatu. Wraz z upływem czasu rośnie udział wyrażeń potocznych i cudzysłowowych, zapytań i wykrzyknień, rozluźnia się składnia. Kolokwialność — początkowo ukrywana czy tłumiona

— zbliża się do poziomu ostentacji. Można więc przypuszczać, że kolejne artykuły wyłoniły się z toku ustnych improwizacji. Z serii rozbudowywanych i doskonalonych wykładów. Zapis byłby finalnym etapem procesu krystalizacji myśli i szlifowania słowa. Ale zabieg ten równocześnie opłacony jest osłabie­

niem ekspresji i siły oddziaływania. Po drodze rozluźnia się też perfekcyjna architektura dyskursu. Dłuższy artykuł czy książka wchłaniają materiał kilku wykładów, a każdy z nich obrasta w rozwijane cytaty, dodawane przypisy itp.

Tym niemniej struktura wykładu pozostaje nadal kompozycyjnym rdzeniem pisanych tekstów Opackiego.

(4)

Oklaski

Oto mamy wizerunek wykład owcy-pasjonata, mówcy niezmiernie energicz­

nego, sugestywnego i wzniosłego. Można zażartować — „brakuje tylko oklasków!”

Portret bliski jest stereotypu, razi też rysem przesady (trzeba go skorygo­

wać lub odrzucić), lecz właśnie oklaski okazują się prawdziwe. Wykłady Ireneusza Opackiego rzeczywiście bywają nagradzane brawami. I to dość często. Zachowanie słuchaczy zdaje się potwierdzać koncepcję „charyzmatycz­

nego retora”. Ale tylko z pozoru. Wszak nie dzieje się to w teatrze czy na politycznym wiecu. Publiczność nie zwykła klaskać w auli uniwersyteckiej, w szkolnej klasie, w bibliotece czy w salce katechetycznej. Tutaj owacja wydaje się niestosowna. Narusza decorum. Pożądaną reakcją na przemowę spływającą z wysokości katedry byłoby raczej pokorne, nasycone wiarą milczenie. Oklaski zdają się przejawem nadmiaru aktywności słuchaczy. Bo przecież nie oklaskuje się prawdy naukowej (np. z zakresu genologii) albo wykładu kursowego, z którego wkrótce przyjdzie zdawać egzamin, ani też wystąpienia na sesji, skoro innych, nie mniej znakomitych referentów, przyjmowano w milczeniu.

Oklaski — zawsze nieco spóźnione (mówca zwykle opuszcza już salę) — wyra­

żają oczywiście podziw, ale też zaskoczenie i zdziwienie. Trzeba przy tym stwierdzić, że wykładowca nie wymusza aplauzu ani nie hipnotyzuje widowni Wszak utrzymywał dystans, nie wzruszał, nie rozśmieszał do łez, niczym nie epatował, nie zachowywał się ekscentrycznie. Nie wykroczył poza swą rolę. Ba, i tu nie skorzystał z wszystkich przysługujących mu „chwytów”. Nie czarował elokwencją, nie snuł malowniczych opowieści, nie przytłaczał erudycją, zrezyg­

nował nawet z dygresji. Nie używał też ezopowego języka, aby tym sposobem uruchomić polityczne, ideologiczne czy etyczne emocje. Skąd się zatem wzięły i co znaczą owe oklaski?

Sztuka interpretacji

Wyjaśnienia tej retorycznej zagadki należy szukać w poetyce wykładu.

Wykładać — znaczy „wydobywać co z głębi czego, z ukrycia, kłaść na wierzchu, na widoku, wynosić na wierzch” 1. Sugestywny wykładowca potrafi

„wyłożyć kawę na ławę”, kłaść wiedzę „na łopacie”, kłaść ją wprost do głowy słuchacza. Opacki postępuje inaczej. To, co przedstawia, nie jest „wyłożone”

ani „włożone”. Przedmiot wykładu nie chce „leżeć”, gdyż jest wiedzą w stanie ruchu i napięć. Powróćmy do etymologii. Wedle Brucknera rdzenne słowo

„kład” w XV wieku oznaczało „skarb” 2. Wykładanie polegałoby zatem na

1 M. A rct: Słownik języka polskiego. Warszawa 1916, s. 577.

2 A. B ru c k n e r: Słownik etymologiczny języka polskiego. Warszawa 1985, s. 236.

(5)

184 Aleksander Nawarecki

wydobywaniu z ukrycia i kładzeniu na wierzchu skarbu wiedzy. W wykonaniu Opackiego czynność ta bliższa jest raczej p o s z u k i w a n i u s k a r b u niż jego ekspozycji. A owym skarbem nie byłaby czysta wiedza o literaturze, lecz sama literatura w swej istocie. „Tam serce twoje, gdzie skarb twój” — sercem wykładu staje się więc konkretny tekst literacki (najczęściej poetycki). Praca wykładowcy (i piszącego autora) to ciągłe krążenie wokół tego centrum. Ów ruch jest trudem i radością interpretacji. Ba, cały wykład (artykuł) staje się w i e l k ą i n t e r p r e t a c j ą . W toku wywodu znajdzie się też miejsce dla innych postaci literaturoznawczego dyskursu. Niekiedy zdarzają się tu nawet wy­

cieczki w rejony filozofii i socjologii, historii sztuki i historii idei. Ale owa metodologiczna rozmaitość nie podważa prymatu interpretacji.

Na początku naukowej drogi Opacki parokrotnie skazany bywał na rozłączenie praktyki interpretacyjnej od względnie „czystej” historii czy teorii literatury (aczkolwiek nigdy nie godził się na ich stanowczy rozdział). Mniej więcej od połowy lat sześćdziesiątych zmierzał ku organicznej syntezie obu porządków. Zjednoczenie dokonało się oczywiście pod silnym protektoratem sztuki interpretacji. W Poezji romantycznych przełomów... przybiera ono frapującą postać interpretacyjnego elephantiasis3. Weźmy za przykład szkic

„Ewangelija” i „nieszczęście". Ponad 80 stron tekstu wypełniają fundamentalne rozważania problemów romantycznego mesjanizmu, ilustrowane cytatami z arcydzieł Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, Norwida. A wszystko to, od początku do końca, wyjaśniać ma wymowę jednego ledwie wierszyka

Ojcowskiego psalmu Kornela Ujejskiego. W Słowackiego „równaniu z jedną niewiadomą" roztacza się rozległa panorama myśli europejskiej: od Holbacha do Herdera. Śmiałe porównanie oświeceniowej i romantycznej wizji świata (wokół analogii natura — człowiek) znowu służyć ma tylko zrozumieniu pewnego młodzieńczego liryku Słowackiego.

W obu wypadkach dokonuje się prowokacyjne odwrócenie hierarchii między naukową syntezą i analizą. Nie jest to bynajmniej sztuka kompozycyj­

nej inwersji, lecz apoteoza interpretacji. Opacki do dziś pozostał wierny tej postawie. Stopniowo wycofuje się z budowania historycznoliterackich modeli, zbliża natomiat ku praktyce close reading. Na polonistycznych sympozjach nie wygłasza już tradycyjnych referatów, proponując w zamian wnikliwą lekturę dzid poetyckich. Jego teksty trafiają do wzorcowych antologii interpretacji liryki, małych form narracyjnych, a także twórczości Słowackiego4.1 wreszcie, w roku 1979 wydaje zbiór szkiców niemal wyłącznie ufundowanych na analizach pojedynczych wierszy lub ich cykli5. Dawniej budował skompliko­

3 Por. I. O p a c k i: Poezja romantycznych przełomów. Szkice. Wrocław 1972. Dalej stosować będę skrót PRP.

4 Por. Liryka polska. Red. J. S ław iński, J. P ro k o p . Kraków 1966; Nowela, opowiadanie, gawęda. Red. K. B a rto sz y ń sk i. Warszawa 1974; Juliusza Słowackiego rym błyskawicowy. Analizy i interpretacje. Red. S. M akow ski. Warszawa 1980.

3 Por. I. O p a c k i: Poetyckie dialogi z kontekstem. Szkice o poezji X X wieku. Katowice 1979.

(6)

wane gry interpretacyjne (wymowne tytuły: „równanie z jedną niewiadomą”,

„gra symetrii”), teraz preferuje bardziej „klasyczną” formę interpretacji. Nie oznacza to zamknięcia w kręgu immanencji. Wszak prowadzi „poetyckie dialogi z kontekstem”. Wkracza w nowe obszary literackie (twórczość skaman- drytów), nową problematykę (cywilizacja XX wieku, technika, kultura masowa) i metodologię (socjologia form literackich). Ale unika bezpośredniej artykulacji tych spraw; coraz głębiej wtapia je w poetykę interpretacji. Wybór takiej postawy jest pochwałą bliskości tekstu i bezpośredniej służby literaturze. Lecz czy mistrzowska interpretacja może wywołać oklaski?

Narrator i świat nieznany

Ireneusz Opacki jest uczniem Czesława Zgorzelskiego. Pod kierunkiem Profesora napisał pracę magisterską opublikowaną później pt. Ewolucja balladowej opowieści (Lublin 1961). Wychowanek wkrótce został najbliższym współpracownikiem. Uczestniczył w opracowaniu edycji Ballady polskiej (Wro­

cław 1962) i stał się współautorem zarysu encyklopedycznego Ballada (Wroc­

ław 1970). Tytuły tych trzech książek zdradzają tematyczną wspólnotę — prob­

lematykę ballady. Jest to centrum ówczesnych zainteresowań Zgorzelskiego, kontynuacja badań zapoczątkowanych Dumą poprzedniczką ballady (Toruń 1949). Oznacza to, że mistrz wprowadza adepta w swoją domenę. Opacki okazuje się tu uczniem samodzielnym, a nawet wpływowym. Do studiów nad balladą wnosi elementy strukturalizmu, wzmacnia też przewagę diachronii nad synchronią. Tym niemniej są to dlań lata terminowania.

Czy potrafimy wskazać moment symbolicznych wyzwolin czeladnika? Być może za akt narodzenia dojrzałego badacza uznać by już należało artykuł Narrator i świat nieznany („Roczniki Humanistyczne 1961”). Rzecz była tłumaczona na język niemiecki, dwukrotnie przeredagowana i wznawiana (1968,1975)6. Opacki przedstawia tu koncepcję wczesnoromantycznej ballady, do której „kluczem” jest konstrukcja narratora i sytuacji narracyjnej. Odkrywa w niej epistemologiczny dramat człowieka osadzonego w obcej, niezrozumiałej rzeczywistości. I sam zdradza przy tym fascynację światem romantycznych tajemnic. Tak jakby doznawał empatycznej wspólnoty z narratorem-detek- tywem daremnie przenikającym ciemny szyfr wrogiej natury. Następny krok uczonego — Poezja romantycznych przełom ów... — jest pogłębieniem i eks­

trapolacją tej samej problematyki. Ukazuje pisarzy odczytujących ślady i pozostawiających ślady potomności. Przenikających język naturalnych analo­

gii i mistycznych korespondencji, odkrywających Boski plan dziejów i porzą­

6 Wymowne jest wznowienie artykułu po wielu latach w niewątpliwie ważnej książce: pierwszej

„katowickiej”, a zarazem „rodzinnej” — wydanej wspólnie z A. O p a c k ą (Ruch konwencji. Szkice o literaturze romantycznej. Katowice 1975).

(7)

186 Aleksander Nawarecki

dek genezyjskiego systemu. Tłumacz gotyckiej enigmy nie gardzi też oświece­

niową „łamigłówką”. A Zamiast wstępu do swej książki daje błyskotliwe wyjaśnienie poetyckiego rebusa: ujawnia obraz głęboko utajony w pierwszej strofie Paryża Słowackiego. Oto metodologiczne credo Ireneusza Opackiego!

Czyżby na tym polegać miała jego „sztuka interpretacji”? Czyżby oklaski były tylko nagrodą za „prawidłowe” rozwiązanie zagadki?

Nic w tym szczególnie dziwnego po Heideggerowskim przypomnieniu, iż źródłem hermeneutyki jest sztuka tłumaczenia znaków wieszczych. Także po szkole interpretacji „burzycieli iluzji”: Marksa, Nietzschego, a zwłaszcza Freuda; po Lacanowskim „przenicowaniu” języka itd.7 Ale to, co dla „mist­

rzów podejrzeń” jest ogólną dyrektywą, Opacki traktuje niemal dosłownie.

W demonstracyjny sposób upodabnia proces analizy literackiej do procedury śledczej. Naśladuje jej charakterystyczną strategię i kombinatorykę. Dociek­

liwość i drobiazgowość, a nawet emocjonalne napięcie i sensacyjną ekscytację.

Korzysta i tu z balladowego wzorca, ale znacznie więcej ma mu do zaofiarowa­

nia romantyczna proza przygód i tajemnic. Nawiązuje zarówno do noweli kryminalnej w typie Poego, jak i do powieści podróżniczo-awantumiczej R. L. Stevensona czy J. F. Coopera (podziwiał go Słowacki). Dlatego też narrator rozpraw Opackiego wiele ma wspólnego z gronem detektywów i tropicieli: Dupontem, Williamem Legrandem i Skórzaną Pończochą, a także z ich poromantycznymi spadkobiercami: Sherlockiem Holmesem, księdzem Brownem czy Old Shatterhandem. Przypomnijmy; wykładowa metoda Opac­

kiego została, wcześniej nazwana „poszukiwaniem skarbu”. To, co dotąd wydawało się swobodnym porównaniem, nabiera teraz konkretności. Jakże więc nie oklaskiwać wykładowcy, który choćby tylko trochę przypomina komisarza Maigreta albo Winnetou?

Na tropie

Może nie idzie tu o wodza Apaczów, ale raczej o jego „białego brata”? Na pewno zaś o twórczość Karola Maya. Nie chciałbym już mnożyć analogii ani dłużej być gołosłownym, ośmielam się więc porównać polskiego literaturo­

znawcę z niemieckim beletrystą. Dlaczego wybór padł na autora Skarbu w Srebrnym Jeziorze? A dlaczegóż by nie, skoro można równolegle i równo­

prawnie — Jak o dwóch pisarzy” — czytać Mickiewicza i Bachelarda, a nawet Hegla i Geneta?8 Chcemy jedynie zestawić ich indywidualne poetyki, nie

7Inspirującą rolę Freuda i Lacana w „sztuce interpretacji” świetnie pokazuje W. G ra je w sk i (Jak czytać utwory fabularne? Warszawa 1980).

8E. G ra c z y k paralelnie zestawia Mickiewiczowską i Bachelardowską wizję rodzinnego domu (Szczęście „Pana Tadeusza". „Ogród” 1991, z. 2); znacznie dalej posunął się J. D e rrid a , arbitralnie zderzając teksty Hegla i Geneta (Glas. Paris 1974).

(8)

dopatrując się jakichkolwiek bezpośrednich wpływów czy zależności (tym bardziej, iż nic nam nie wiadomo o zażyłości Profesora Opackiego z powieś­

ciami Maya).

Na początek rzeczy najbardziej oczywiste. Obaj pisarze są doskonałymi t r o p i c i e l a m i ś l a d ó w i z n a k ó w (preriowych lub tekstowych). Obaj zdają się całkowicie oczarowani i pochłonięci fenomenem semiozy. Ale potrafią zapanować nad tą namiętnością. Skrupulatnie wychwytują kolejne symptomy, celebrują ich odczytywanie, zawieszają wyjaśnienie, odwlekają ostateczne odsłonięcie tajemnicy. Ruch od śladu do śladu determinuje wybór schematu fabularnego. W obu wypadkach jest nim w ę d r ó w k a - p o s z u k i w a n i e . Ta droga przez znaki wiedzie od s z c z e g ó ł u d o o g ó ł u . Metoda indukcyjna wyznacza więc kierunek spektakularnie prowadzonego dochodzenia. Ale to tylko m i s t y f i k a c j a zorganizowana dla czytelników. Jej reżyserzy sami w istocie okazują się m i s t r z a m i d e d u k c j i Wszechwiedzący obieżyświat w lot przenika wszelkie szyfry i intrygi, aby działać potem wedle p r z e m y ś l ­ n e g o p la nu; Badacz poezji też kieruje się u p r z e d n i m p o m y s ł e m inter­

pretacyjnym, który post factum rozpisany zostaje na łańcuch wynikających z siebie operacji. Blisko stąd do nowych koncepcji nauki, wedle których

„największym sukcesem uczonego jest to, że ma pomysły” 9. Natomiast czytelnik stopniowo i mozolnie (im dłużej, tym przyjemniej) wtajemniczany jest w zamysł autora. Podsuwa mu się rozmaite sugestie, w jego imieniu formułuje pytania. Tak jakby uczestniczył w śledztwie i sam w końcu doszedł do prawdy.

Jest w tym coś z m a i e u t y c z n e j m e t o d y Sokratesa. Sokratejska okazuje się też gra czy wręcz zabawa ze słuchaczem, a zwłaszcza u d a w a n i e n a i w n o ś c i 10.

OS najchętniej wybiera rolę g r e e n h o r n a . Chełpliwość lub poczciwość

„żółtodzioba” wzbudza wesołość wśród zdobywców Dzikiego Zachodu. IO lubi zaś wcielać się w postać prostodusznego albo zupełnie przypadkowego czyteli ika poezji Z jego „zdroworozsądkowego” punktu widzenia streszcza najsubtelniejsze liryki, co niechybnie przynosi kabaretowe efekty. Badając romantyczną „poezję pamiątek”, gani chuligańskie obyczaje dziewiętnasto­

wiecznych turystów ryjących tępym gwoździem inicjały i sentencje na zabyt­

kowych ścianach (PRP, s. 67). Trudno uwierzyć w naiwność tak ostentacyjną.

Ale zdarzają się też subtelne maskarady. Obaj pisarze, a zarazem uczeni (zbliża ich profesja) potrafią użyć dla kamuflażu swych zawodowych atrybutów, a nawet rzeczywistych kompetencji i umiejętności. Przypomnijmy: gdy OS sięga po notes oraz pióro i zakłada okulary, wywołuje tym salwy litościwego śmiechu. IO — sam zdaje się ubawiony groteskowością swego polonistycznego

’ Słowa P. B. Medawera cytuję za J. F. L y o ta rd e m (Kondycja postmodernistyczna. Przeł.

A. T a b o rsk a . „Literatura na Świecie” 1988, nr 8—9).

~ 10Pot. L. N a w a re ck a : Wjaskini. Od Platona do Karola Maya. Ateny—Drezno—Chorzów 1979, szczególnie zaś rozdział VII (Sokratyczny dialog Old Shatterhanda) — stąd zaczerpnąłem pomysł niniejszego artykułu; za inspirację składam Autorce serdeczne podziękowanie.

(9)

188 Aleksander Nawarecki

rynsztunku. Z autoironicznym dystansem, a nawet z dozą zażenowania, zabiera się do liczenia zgłosek, zaznaczania akcentów, rachowania leksykal­

nych powtórzeń, kreślenia rozmaitych wykresów i tabelek. W ukryciu nato­

miast pozostaje to, co jest ich głównym „atutem” i „tajną bronią”. OS nie wystawia na pokaz słynnej strzelby-niedźwiedziówki, sztucera Henry’ego czy indiańskiego wierzchowca; IO — u t a j n i a a n a l i t y c z n e i n s t r u m e n t a ­ rium. Na przemian zasłania się: już to „naturalnością” potocznego myślenia, już to sztucznością „czystej” nauki. Zakonspirowaniu stosowanych „chwytów”

towarzyszy p o z o r n a m a r g i n a l i z a c j a p r z e d m i o t u b a d a ń . Ileż tam zastrzeżeń, że wybrany utwór jest nietypowy, mało reprezentatywny, słusznie zapomniany, błahy, banalny, nie do końca udany lub po prostu kiepski. Te utyskiwania nie omijają nawet arcydzieł. W Panu Tadeuszu sięga po nie doceniany Epilog, studia nad Słowackim zaczyna od juweniliów, skrupulatnie podkreślając ich domniemane i rzeczywiste mankamenty (PRP, s. 63—66).

Udawana skromność sprzyja też k o l e k t y w i z a c j i d z i a ł a n i a . Obaj badacze śladów, choć w istocie samotni, sytuują się we wspólnocie tropicieli. OS obraca się w kręgu wytrawnych, ba, najsłynniejszych westmanów; IO — wśród polonistycznych autorytetów. Traperów łączy przyjaźń i zgodność w działaniu;

literaturoznawców — droga ku prawdzie i filologiczna solidarność. Sojusznicy, dość nieoczekiwanie, przesłaniają rywali. Jak to pogodzić z logiką awantur­

niczej fabuły? Odpowiedzią jest h e r m e n e u t y c z n a p o s t a w a Maya i Opac­

kiego. Wrogowie nie mają twarzy; zaślepieni pożądaniem i ignorancją zdają się jedynie emauacją ciemności. Barwnymi osobowościami są natomiast odkrywcy i pionierzy: Sam Hawkens, Old Death, Old Wabble, Old Surehand, Old Firehand. Albo Pigoń, Kleiner, Weintraub, Wyka, Janion, Głowiński, a zwłasz­

cza Zgorzelski i M. Maciejewski11. Odbiegamy równocześnie od wzorca powieści detektywistycznej, gdzie konkurentem w grze jest schematycznie myślący policjant. Nasi autorzy wolą cichą i p r z y j a z n ą r y w a l i z a c j ę k o n f r a t e r i i t r o p i c i e l i To współzawodnictwo jest dyskretnie ukrywane i odwlekane. Wszak OS zwykł przytakiwać diagnozom i pomysłom kom­

panów. Opacki (nie tylko w przypisach) dziękuje „za cenne wskazówki”

i „instruktywne omówienia”, chwali „trafne”, „przenikliwe” czy „błyskotliwe”

spostrzeżenia kolegów. Nowelę Prusa bada śladem analizy Rzeuskiej, poezję Brzechwy za Zawodzińskim, Bema pamięci żałobny rapsod za Sandauerem itp.12 Cytuje, referuje, akceptuje. Wierzy, ufa, zgadza się z poprzednikami, ale

11 Cz. Zgorzęlskiego i M. Maciejewskiego traktuje Opacki ze szczególną atencją (podobnie jak OS odnosił się do Winnetou). Wspólnota „wtajemniczenia” i „braterstwo krwi” zapewniają jednomyślność oraz porozumienie bez słów.

12Por. teksty I. O p a c k ie g o : „Z legend dawnego EgiptuB. Prusa. W: Nowela, opowiadanie, gawęda...; Gwiazdy pierwsze. O liryce Jana Brzechwy. W : Poetyckie dialogi z kontekstem...; Rapsod ostatni, rapsod pierwszy. W: Prace ofiarowane Henrykowi Markiewiczowi. Red. T. W eiss. Kraków 1984.

(10)

(podobnie jak w dekonstrukcji) tylko do pewnego czasu. Lecz na ten zwrot trzeba czekać długo, bardzo długo, niemal do samego końca.

Grzmiąca Ręka

Pora na finał. Cel osiągnięty, konflikty zażegnane, złoczyńcy rozbrojeni Opadają maski i zasłony. Lekceważony nowicjusz okazuje się Shatterhandem.

Wszyscy podziwiają przebiegłość i skuteczność jego forteli. Zaskoczeni są także westmani — „Pshaw, aleś nas wystrychnął na dudka!” Nie sposób jednak się gniewać, wygrał ten, kto najlepiej odczytał znaki. Wszak triumf prawdy jest świętem hermeneutycznej wspólnoty tropicieli.

Nie inaczej kończy się wykład Ireneusza Opackiego. Z rozproszonych poszlak nagle wyłania się kompletna interpretacja. Pojawia się w miejscu uchodzącym dotąd za bezdyskusyjne. Ustanawia zupełnie nowy porządek.

Zaprzecza oczywistościom wstępnych założeń i doraźnych ustaleń. Czyżby sromotnie pomyliła się Rzeuska, także Sandauer i Zawodziński? Nawet świetny kwartet — Hoesick, Kridl, Kleiner i Treugutt — znalazł się w tarapatach (PRP, s. 28—29). Ale Opacki nie dyskontuje przewag, nie wytyka błędów i pomyłek (co najwyżej uzupełnia przeoczenia). Polemika bowiem nie mieści się w tej koncepcji hermeneutyki13. Wszak idzie o odsłonięcie prawdy. Ale jest to prawda do pewnego stopnia wykreowana. Bo kogo — tak naprawdę — ob­

chodzi śnieg z Tuwimowskięj Zadymkfł Tymczasem Opacki, właśnie tu, odkrywa coś istotnego. A osiąga to zazwyczaj środkami analizy formalno- -strukturalnej. Jakby wbrew przestrodze Paula de Mana: „Wydaje się, że formalizm jest muzą zaborczą i tyrańską; nadzieja, iż można być jednocześnie oryginalnym pod względem techniki i pełnym swady w wywodach, nie znajduję potwierdzenia w historii krytyki literackiej.” 14 A przecież Opacki osiągnął znacznie więcej niż połączenie „technicznej oryginalności” ze „swadą wywodu”.

Nieomal „ogłuszył” swego czytelnika. Podobnie jak Old Shatterhand, który tylko w pokojowych celach używał zniewalającej mocy. Stąd wziął się przydomek — Grzmiąca Ręka. W nazwisku Profesora także pobrzmiewa sugestywna onomatopeja15.

Kiedy ocknie się „ogłuszony” słuchacz, może ukoją go efekty interpretacji:

epifania sensu, pewność poznania, bliskość logosu; a może będzie klaskał.

Howgh!

13 Opacki generalnie unika polemik. Wyjątek stanowi dyskusja z J. A. Kosińskim („Pamiętnik Literacki” 1984, z. 3), lecz i ten spór można uznać za „ofensywny” suplement do interpretacji Piłsudskiego J. Lechonia.

14P. de M an: Semiologia a retoryka. PrzeŁ M.B. F edew icz. „Pamiętnik Literacki” 1986, 15„Pac-pac-pac” — tak również rozbrzmiewają oklaski.

z. 2.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Mężczyzna, porównując się do morskiego potwora, podkreśla dwoistość swojej sytuacji – wszak jest nie tylko bestią, pożerającą ludzi, ale także zainfekowanym

Roadmapping concerns three core elements; (1) interlinking functional activities of technology foresight, long-term market encounters and product line evolutions in the

Czas utracony jest w poezji Tuwima i W ierzyńskiego tajemniczy, trudno poddaje się poetyckiej racjonalizacji, przeto jest nieuchwytny.. Tem at szkoły, blisko

Księga Jubileuszowa na 25-lecie posługi pasterskiej Biskupa Łomżyńskiego Stanisława Stefanka TChr”, red... mierze przyczynić się nie tylko do dalszych studiów nad

W sumie jednak wszystkie teksty koncentrują uwagę na specyficz- nej kategorii osób z zespołem zależności alkoholowej.. Teksty naświetlające stan i perspektywy lecznictwa

Jak już wyżej zaznaczyliśm y, dobrze Ireneusz zau w a­ żył, że gnostycyzm to nie w ynik m yśli chrześcijańskiej, ale że z pojęciam i chrześcijańskiem i

spirującej roli Mistrzów (Czesława Zgorzelskiego i uczniów, szczególnie Mariana Maciejewskiego, Danuty Zamącińskiej i Ireneusza Opackiego), oraz różnorodność

W słowniku Samuela Bogumiła Lindego spójnik ten (umieszczony w jednym haśle z acz, aczkoli) nie jest opatrzony żadnym kwalifikato- rem, nie ma więc charakterystyki