• Nie Znaleziono Wyników

Tom XXIII.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XXIII."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

W arszawa, dnia 13 m arca 1904 r. Tom X X III.

P R E N U M E R A T A „W S Z E C H Ś W IA T A 44.

W W a r s z a w i e : rocznie rub. 8 , k w artaln ie rub. 2.

Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.

Prenumerować można w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M ,

R edaktor W szechśw iata p rzyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.

W S P R A W IE

T E R M IN O L O G II P O L S K I E J I P O L S K IE G O A T L A S U Ł U S K O S K R Z Y D Ł Y C H .

F au n a łuskoskrzydłycli k raju naszego do­

tychczas w całości naukowo nie została opi­

sana, i w ciągu ostatnich la t czterdziestu literatu ra nasza może wykazać zaledwie kil­

ka prac m onograficznych w ty m zakresie.

Trudno jest stanowczo orzec, co jest tego stanu rzeczy przyczyną, zdaje się jednak, że dzieje się to z jednej strony w skutek zbyt małego zainteresow ania ogółu naukam i przyrodniczemi, z drugiej zaś strony w sku­

tek b raku stow arzyszenia lub organu, k tóry ­ by skupiał rozproszoną działalność pojedyn­

czych pracow ników w zakresie entomologii, a zebrawszy i rozklasyfikowawszy rezultaty ich pracy, w ydał je w opracow aniu nauko- wem. Pracow ników w dziale entomologii znalazłoby się u nas sporo, zwłaszcza przy­

rodników niefachow ych, któ rych prace m o­

gą stanow ić również pożyteczny przyczynek do zbadania fauny entomologiczuej k rajo ­ wej, działalność ich jednak , naogół biorąc, jest dla nau ki stracona, ponieważ praw ie nigdy nie dochodzi do wiadomości kół fa ­ chowych, i o ile mi wiadomo, prace takie nigdzie nie byw ają drukow ane.

Ubóstwo lite ra tu ry naszej w dzieła tego rodzaju, ja k atlasy rozm aitych działów ento­

mologii, a w danym razie działu motyli, 0 które głów nie mi tu ta j chodzi, krępuje w dalszym ciągu pracę w tym kierunku, stw arzając jednę z najw iększych trudności w entom ologii praktycznej, a mianowicie trudność um iejętnego określania i klasyfiko­

wania zbiorów. K to praktycznie entom olo­

gią się zajm ował, wie z własnego doświad- czego, jakie nieraz nieprzezwyciężone tru d ­ ności nastręcza określanie gatunków , o ile określanie to m a być rzeczywiście um iejętne 1 z obecnym stanem nauki zgodne. D la przykładu przytoczę chociażby tylko rodzaje Melitaea, Lycaena, Polyom atus, A rgynnis, Satyrus z rzędu m otyli dziennych, że już przemilczę o m otylach nocnych, które, jako liczniejsze, nastręczają jeszcze więcej tru d ­ ności w określaniu.

M ożnaby n a to wprawdzie odpowiedzieć, że zbieracze nasi m ogą posiłkować się atla­

sami w językach obcych (przeważnie w nie­

mieckim), co też z konieczności czynią, nie idzie jed nak za tem, abyśm y nie mieli posia­

dać atlasu polskiego. Przedew szystkiem zaś atlasy w językach obcych, naw et niemie­

ckie, w ym aganiom polskiego zbieracza nie odpow iadają z powodów, które postaram się bliżej wyjaśnić.

F a u n a łuskoskrzydłych K rólestw a Pol­

skiego, ściśle biorąc, nie stanow i dalszego ciągu fau ny środkowo-europejskiej, lecz stopniowe przejście od tej ostatniej do fauny

(2)

162 W S Z E C H ŚW IA T No 11

w schodnio-europejskiej, posiadającej, ja k w ia­

domo, odm iany i aberacye swoiste, w E u ­ ropie środkowej i zachodniej całkiem nie spotykane. F a k t ten niezaprzeczony nabie­

ra jeszcze większej wyrazistości, jeżeli do te­

ren u badań entom ologicznych włączym y przylegle gubernie litewskie, oraz W ołyń i Podole. W guberniach bowiem litew skich spotykam y już nietylko form y przejściowe, właściwe K rólestw u, lecz nadto i ty p y | całkiem swoiste, właściwe ty lk o E urop ie wschodniej. Co zaś dotyczę Podola, to tam dają się zauważyć n aw et nieznaczne cechy, znam ionujące przejście od strefy palear- ktycznej do n eark ty czn ej. T ak np. spoty­

kałem na Podolu zmierzchnicę Sm erinthus Quercus, zupełnie nieznaną w K rólestw ie, nadto A rgynnis P andora, kilka odm ian Sa- tyrus, u nas niespotykanych i t. d. P rz y ta ­ czam to dlatego, że przew ażna większość a tla ­ sów niem ieckich tych typów sw oistych albo wcale nie uwzględnia, albo też uw zględnia w bardzo słabym stopniu, zadaw alając się tylko pobieżnemi o nich wzm iankami. T a j właśnie strona atlasów niem ieckich stanow i najw iększą trudność posiłkow ania się niemi dla polskiego zbieracza, gdyż czyni je czę­

stokroć całkiem bezużytecznemi, zwłaszcza wobec zwykle znacznego kosztu nabycia.

.Znam atlasy niemieckie H offm ana, K orba, Spulera, Bergego, P ra u n a, przestudyow ałem j e wszystkie dokładnie i we w szystkich zna­

lazłem te same braki. N aw et atlas P ra u n a, najobszerniejszy ze wszystkich, w ydany na 167 tablicach z w izerunkam i w szystkich opisanych w tekście m otyli, nie je s t wolny od tej w ady.

W ydanie zatem polskiego atlasu m otyli je s t rzeczą dość ak tualną i nabrałoby o tyle więcej w artości, o ileby obok nazw łaciń­

skich podane były i nazw y polskie. Zby- tecznem byłoby zapew ne dłużej rozwodzić się nad pożytecznością takiego dodatku.

Polska jed n ak term inologia m otyli, m ożna powiedzieć, że nie istnieje, gdyż zaledwie niektóre rodzaje i g atu n k i m ają swe nazwy, ogromnej zaś większości dotychczas nazw | ty ch brakuje. N adto istniejąca ju ż term ino- j logia polska odznacza się swym nieudolnym układem , brak jej bowiem naukow ości i na- j leżytego ustalenia. U stalone nazw y posia­

d a tylko pew na nieznaczna ilość gatu nk ó w , j

przew ażnie pospolicie znanych, a zwłaszcza tych szkodników, które doczekały się klasy- fikacyi naukowej. Pozatem pew na ilość g atu nk ów posiada nazwy nieustalone w ten sposób, że częstokrość jed na ri ta sam a n a­

zwa byw a stosow ana do kilku gatunków i naodw rót jeden i ten sam gatun ek określa­

n y byw a zapomocą kilku nazw. Pozostała zaś olbrzym ia ilość gatu nk ów wcale polskich nazw nie posiada. Istn iejącą term inologię polską nazyw am nienaukow ą dlatego, że nie m a przew ażnie nic wspólnego z ustaloną w klasyfikacyi naukowej (łacińskiej), na m o­

cy której każde określenie winno składać się z dw u wyrazów: rzeczow nika oznaczające­

go rodzaj i przym iotnika oznaczającego g a ­ tunek.

P rzeglądając bibliografię literatu ry euro­

pejskiej odnoszącej się do m otyli, znalazłem wśród prac daw niejszych tylko 4 dziełka je ­ dynego polskiego autora, dotyczące tego przedm iotu. Są to:

Now icki M.: E nn um eratio L epidopterorum Galiciae Orientalis, z 8 tabl. Lwów, 1860.

B eitrage zur L epidopteren-F auna G a- liziens und T atraschen Gebiets, 2 t.

W iedeń, 1865/7.

M iorolepidopterorum Spec. novae, z 1 tabl. K raków , 1864.

M otyle Galicja . (zebrał i podług w ła­

snego u k ład u opisał) z 5 tabl. Lwów, 1865.

Dziełek tych nie znam, wydane bowiem około 40 la t tem u, stanow ią one obecnie rzadkość bibliograficzną i już chociażby z tego jednego względu nie nadają się jako podręczniki dla zbieraczy polskich. Nadto trz y pierwsze z nich, jak o napisane w języ­

kach łacińskim i niemieckim, z n a tu ry rze­

czy m uszą być wzięte za nawias. Co zaś do ostatniego z nich, to nie przesądzając „włas­

nego u k ła d u 1' p. N., k tó ry w swoim czasie m ógł być naw et bardzo dobry, m ożna z pew­

nością orzec, że nie odpowiada on ju ż dzi­

siejszemu stanow i nauki. Zresztą niew ielka ilość tablic i wyżej zaznaczona rzadkość dziełka obniżają zupełnie w artość jego, jako podręcznika dla zbieraczy, nie sądzę zatem, aby nadaw ało się ono do przedruku.

Od chwili w ydania dziełek Nowickiego

(3)

W SZ EC H ŚW IA T 163 nie ukazała się w literaturze polskiej ani jedna

książka w tym zakresie w ciągu la t trzydzie­

stu kilk u (o ile nie weźm iemy pod uw agę książeczki p. W ł. U. „Motyle “ nakł. Dubow- skiego, W arszaw a 1900) odpowiadającej tylko najelem entarniejszym wym aganiom i przeznaczonej dla dzieci). Dopiero w ro ­ ku 1902 nakładem „G azety Rolniczej" w y­

szło dziełko pod ty tułem „Owady szkodliwe i środki ich tęp ienia14 z 6 tablicam i (praca zbiorowa). Z przyjem nością zaznaczyć w y­

pada bardzo staran n e opracowanie i w yda­

nie tego dziełka. P raca ta stoi w zupełno­

ści na poziomie dzisiejszego stanu wiedzy, klasyfikacya dobra, odbicie tablic, aczkol­

wiek nieco gorsze od zagranicznych tego ro ­ dzaju w ydaw nictw , je st jed n a k w zupełności zadawalające, oddając dość wiernie barw y przyrodzone. Je d n ak i to dziełko, jako pod- ręcznik-atlas, dla zbieraczy się nie nadaje, z tej zrozum iałej przyczyny, że opisuje tylko owady szkodliwe, przytem nie wyłącznie motyle, lecz całe państw o owadów. Motyle w niem opisane stanow ią zaledwie m ałą cząstkę całości.

W każdym razie ukazanie się dziełka tego stanow i dowód, że tego rodzaju prace m ogą być w ydaw ane nakładem firm krajowych, nie wyłączając tablic, które dotychczas n a ­ stręczały głów ną trudność. Ogólny więc atlas m otyli krajow ych, jako praca mniej specyalna od „Owadów szkodliwych" m ógłby liczyć na pewny zbyt wobec budzącego się wśród szerszych w arstw zainteresow ania do entomologii.

Zanim jedn ak przyjdzie do w ydania a tla ­ su, byłoby niezm iernie pożytecznem w yda­

nie w języku polskim bodaj katalogu m otyli europejskich ze szczególnem uwzględnieniem odmian krajow ych. Zapewne, katalog tak i tylko w słabym stopniu może zastąpić atlas, jednak m niejsze koszty n ak ład u z powodu braku tablic ułatw iają w ydanie, a przytem i katalog ta k i może oddać znaczne usługi zwłaszcza bardziej przygotow anym zbiera­

czom. Pow inno to być coś w rodzaju Stau- dingera i Rebela „Catalog der Lepidopteren- F au na Palaearctischen Fauna-G ebiet,s“, z tą tylko różnicą, że obok nazw łacińskich musi zawierać i nazw y polskie. K atalo g powunien być ułożony p odług rzędów, rodzin, rodza­

jów i gatunków , z podaniem czasu lęgu, prze­

poczwarzania się, ilości generacyj rocznych, a także, o ile można, z podaniem nazw łaciń­

skich i polskich roślin służących za poży­

wienie dla gąsienic każdego gatunku. Cała trudność ułożenia takiego katalogu polega tylko na wspomnianej wyżej wadliwości i ubóstw ie w nazwy term inologii polskiej.

W praw dzie nie stoim y pod tym względem gorzej od niemców, których term inologia w języku ojczystym je s t nad w yraz nieudol­

na, za to jed n ak stoim y pod tym względem znacznie w tyle za litera tu rą naukow ą ros- syjską, która posiada znakomicie wykończo­

ną i opracow aną do najdrobniejszych szcze­

gółów term inologię łuskoskrzydłych. W ła­

śnie leży przedem ną w yborne dziełko prof.

M. Standfussa z Zurychu pod ty t. „Schmet- terlin g und sein L eben“ w przekładzie ros- syjskim, m am więc dobrą sposobność zapo­

znać się z term inologią rossyjską. J e s t ona ściśle naukow a, a przytem zaleca się swoją prostotą, łatw ością spam iętania i celowością, Ułożona jest zupełnie podług wzorów łaciń­

skich, zatem je s t dwuwyrazowa. Nazwy rodzin przeważnie opierają się na jakiejś najw ybitniejszej cesze zewnętrznej, podług której najłatw iej jest w yróżnić daną rodzinę, lub rodzaj, pośród pokrew nych. Pew na, zresztą niewielka ilość nazw rodzin i rodza­

jów zaczerpnięta jest z łaciny, są to jed nak wszystko nazw y prostsze i łatw iejsze do za­

pam iętania. Wreszcie wszystkie nazw y g a­

tunków zapożyczone są od nazw roślin słu­

żących za pożywienie dla ich gąsienic z nie­

wielu w yjątkam i, w których nazwy są rów­

nież oparte n a pewnej pojedyńczej, a w ybit­

nej cesze danego gatunku.

W tem m iejscu należy nadmienić, że istnie­

je jeden rodzaj m otyli dziennych, których term inogia polska w zupełności ułożona jest na wzór łacińskiej, czyli że odpowiada w a­

runkom term inologii naukowej. Są to ru ­ sałki (Vanessa). Term inologia tego rodzaju w zupełności określa stanowisko każdego g atu n k u w szeregu klasyfikacyjnym , pow in­

na zatem służyć za wzór do term inologii po­

zostałych rodzin i rodzajów. T ak więc:

Y anessaU rticae . . R usałka pokrzyw ka

Polychloros wielka

C a lb u m . . C białe (Cefuks)

Io ... pawik dzienny Ca r d u i . . . ,, osetnik

(4)

164 W S Z E C H ŚW IA T jY« 11 Yanessa A talan ta . R u sałk a adm irał

A n tio p a . . płaszcz żałobny i t. d.

T a zasada pow inna być p rzyjęta w term i­

nologii w szystkich m otyli, o ile term inologia ta m a rościć praw o do nazw y term inologii naukow ej.

Nie ulega wątpliwości, że opracow anie ta ­ kiej term inologii jest pracą żm udną i n a s trę ­ czającą dużo trudności. N ależałoby bowiem zebrać i przejrzeć nazwy ju ż istniejące, w y ­ brać najodpow iedniejsze i najbardziej u p o ­ wszechnione, dla ty ch rodzajów i gatunków , k tó re nazw polskich jeszcze nie m ają, stw o­

rzyć nowe, lub spolszczyć łacińskie i t. d., to też pracę tak ą powinno podjąć grono entom ologów wspólnemi siłami, zaprosiw szy do pomocy jakiego językoznaw cę.

W ydanie takiego katalo g u byłoby bądź co bądź dużym krokiem naprzód w naszej ta k ubogiej literaturze entom ologicznej, to ­ też skreśliłem słowa powyższe w nadziei, że zwrócą n a się uw agę naszych przyrodników .

J a n Łopuszański.

O M OŻLIW OŚCI W ID Z E N IA I OZNACZANIA W IE L K O Ś C I C Z Ą ST E K

U L T R A M IK R O SK O PO WYCH.

PRZEZ H. SIEDENTOPFA I R. ZSIGMONDYEGO.

W edług H elm holtza i Abbego przy pom o­

cy najlepszych m ikroskopów m ożem y p o ­ znać tylko takie przedm ioty, których, średni­

ca w ynosi zaledwie 0,0003 do 0,0002 m m , gdyż w razie dalszego zm niejszania średnicy zachodzą trudności optyczne, niem ożliwem czyniące widzenie dokładne. H . Siedentopf i R . Zsigm ondy wykazali, że pomimo, iż się m usim y zrzec w yraźnego rozpoznania p rzed ­ m iotów, tem niem niej m ożem y p rze p ro ­ wadzać jeszcze pom iary wielkości około 0,000004 mm. Żeby poznać istotę m etody ty c h pomiarów, m usim y przypom nieć sobie zjaw isko uginania się św iatła. W ed łu g H uy- gensowskiego sposobu przed staw iania świa­

tła, drg an ia eteru świetlnego, wy wołane przez świecącą cząstkę, są prostopadłe' za­

wsze do k ieru n k u rozchodzenia się św iatła.

K ażda cząstka prom ienia św ietlnego działa,

ja k źródło św iatła, w yw ołując w każdem m iejscu i w każdym k ierunku nowe drgania.

P ow innibyśm y przeto, znajdując się pod ką­

tem względem źródła św iatła, widzieć je, po­

dobnie ja k to dzieje się ze słyszeniem głosu.

W iem y, że ta k nie jest, co pochodzi stąd, że leżące obok siebie i będące w ruchu cząstki eteru uderzają o siebie i odpychają się wza­

jem nie tak , że drgania ich mogą ostatecznie zachodzić tylko w jednej płaszczyźnie, pro­

stopadłej do t. zw. prom ienia świetlnego.

Jeżeli źródło św iatła je s t małe, to ruch eteru nie tw orzy wiązki św iatła, zbliżonej kształtem do walca, ale rozszerza się i z bo­

ków, tw orząc coraz szerszy stożek. Można w tedy do pewnego stopnia widzieć źródło św iatła, będąc i nie na linii prostej w zglę­

dem samego źródła św iatła i to tem lepiej im m niejsze je s t samo źródło. To zjawisko nazyw a się uginaniem się św iatła (dyfrak- cyą) i w edług Abbego i H elm holtza ono je s t przyczyną tego, że nie m ożna widzieć jasno przedm iotów poniżej wielkości 0,0003 do 0,0002 mm. Ponieważ jed n ak stożek, w y­

tw orzony w skutek ugin ania się św iatła, daje jasn ą plam ę w polu widzenia, możliwe są zatem obserwacye mikroskopowe i w dal­

szych granicach.

Metoda, k tó rą się autorow ie posługują, żeby uczynić widzialnem i te najm niejsze cząstki, je st analogiczna z obserw acyą p y ł­

ków w świetle słonecznem w pokoju. W ie­

m y, że pow ietrze pokoju, pozornie czyste, w idzim y w ypełnione pyłem , jeżeli słońce świeci w pokoju, a obserw ator znajduje się z boku, tak, że w padający do oka, odbity od p y łu prom ień św iatła jest albo praw ie, albo całkowicie prostopadły względem prom ienia padającego (odbicie całkowite). Siedentopf i Z sigm ondy przeprow adzali swoje badania n a szkle, zabarw ionem na kolor rubinow y przez złoto i pochodzącem z fab ry ki polskiej w Ząbkowicach. Takie szkło w ydaje się po w yjęciu z pieca hutniczego i ochłodzeniu całkiem bezbarwnem . Po nowem ogrzaniu do czerwoności lub w razie bardzo pow olne­

go ochładzania stan dodanego doń złota zm ienia się w tak i sposób, że w ystępują roz­

m aite zabarw ienia: czerwone, zielone, nie­

bieskie i fiołkowe.

Do zbadania cząstek złota użyto kaw ałka szkła, starannie oszlifowanego na dw u pro-

(5)

jY« 11 W SZ EC H ŚW IA T 165 stopadłycli do siebie powierzchniach. Przez

jednę w padał poziomy promień świetlny z przyrządu do ośw ietlania i oświecał cząstki złota, które w skutek odbicia św iatła m ogły być badane z góry przez m ikroskop. W ta ­ ki sposób m ożna było naw et policzyć ilość cząstek złota w danej objętości. Jak o dolną granicę powierzchni, które jeszcze dostępne były widzeniu, Siedentopf i Zsigm ondy po­

d ają k w a d ra t o długości boku 0,000006 m m , dla oświetlenia o natężeniu 1 0 0 0 świec nor­

m alnych (Hefnera) na 1 cm;2. D la m niejszych wielkości trzebaby zatem użyć źródła świa­

tła silniejszego, niż słoneczne.

Żeby zapomocą wskazanej m etody ozna­

czyć w przybliżeniu wielkość widzianej cząstki złota, Siedentopf i Zsigm ondy obli­

czyli najpierw średnią zaw artość złota w m i­

lim etrze sześciennym (A mg) i n ilość czą­

stek, a przyjąw szy ciężar w łaściw y zło­

ta = 2 0, otrzym ali objętość jednej cząstki:

* V = - —— mm3, a l, t. j. długość jednej A l / ~ A-

cząstki będzie 1 = 1 / ^ mm, o ile dla prostoty będziemy przyjm ow ali cząstkę za sześcian. N aturalnie wyliczenie to nie jest ścisłe, bo z silniej szemi powiększeniami m i­

kroskopu będziemy dokładniej rozróżniali cząstki, w skutek czego n się zwiększy, gdyż okażą się oddzielnemi cząstkam i ich grupy, które teraz tw orzą pozorną całość. Oprócz tego jednego m am y jeszcze wiele innych źró­

deł błędów, które w pływ aj ą na w artość śred­

nicy cząstki złota, ja k np. dowolnie przyjęty k ształt cząstki, wysokość ciężaru właściwe­

go, nieściśle wzięta ilość złota w 1 m m3

szkła. Ostatecznie jed n a k wielkość cząstki je s t od 0,000008 do 0,000009 mm, lub od 0,000004 do 0,000014 mm, zależnie od p rzy­

jęte j zaw artości złota w 1 m m 3. Najmniejsze otrzym ane w ym iary cząstek (0,000004 mm), leżące poniżej obliczonej granicy (0,000006 mm), nie są jeszcze ściśle oznaczone.

D la uprzytom nienia sobie wielkości bada­

nych trzeba pam iętać, że najkrótsze fale'św ia­

tła pozafiołkowego m ają około 0 , 0 0 0 2 mm długości.

(Naturwissenscbaftliche Wochenschrift)..

Streszczone przez D . T.

O R O ZW O JU RODOWYM (FIL O G E N II) STAAVONOGÓW, A SPE C Y A LN IE

SK O R U PIA K Ó W .

Spraw a wyprowadzenia rodowodu staw o­

nogów nie przedstaw ia ty lu trudności, ile n apotyka się w w ykazaniu pochodzenia wie­

lu g ru p innych, np. kręgowców. Kiedy pod względem rodowodu ty ch ostatnich zdania przyrodników są podzielone: jedni w ypro­

w adzają je od pierścienic (Annelides), inni od jelitodysznych (Enteropneusta), jedno­

m yślnie przyjęto, że staw onogi rozw inęły się z robaków właściwych, m ianowicie z p ier­

ścienic. D ane anatomiczno - porównawcze i embryologiczne w ykazują, że dwie wielkie g ru p y stawonogów: tchaw kodyszne i skrze- lodyszne rozw inęły się równolegle z pew ­ nych rodowych postaci pierścienic, które b y ­ ły zbliżone do jednej z typow ych larw pier­

ścienic, a m ianowicie do „trochofory". In - nemi słowy: pierścienice i staw onogi rozw i­

nęły się ze wspólnego obu grom adom typu, k tó ry podobny był do larw y (trochofory) pierścienic. Pięknym przykładem przejścio­

wym między tchaw kodysznem i a pierścieni­

cam i jest obecnie jeszcze żyjący (A fryka po­

łudniowa, Now a Zelandya) pratchaw iec (Pe- ripatus) posiadający wiele znam ion ch arak ­ terystycznych dla obu grom ad powyższych.

R ezultaty badań em bryologicznych i ana­

tom icznych prow adzą do wniosku, że w szyst­

kie skorupiaki (skrzelodyszne) pochodzą rów ­ nież od jednej wspólnej postaci pierw otnej.

N a pytanie, ja k m ogła być zbudowana ta form a pierw otna, rez u lta ty badań anatom icz­

nych, embryologicznych, oraz system atycz­

nych dają następującą odpowiedź (według A. Langa). Postać pierw otna skorupiaków składać się m usiała z w ielu odcinków: przed­

nie z nich, a więc odcinek głowowy oraz dal­

sze cztery utw orzyły oddział głów ny, w k tó ­ ry m znajdujem y jedno oko nieparzyste, jed ­ nę parę przednich nie rozgałęzionych ro ż­

ków (antennae), d ru g ą parę rozgałęzionych n a dwie gałęzie rożków i trz y p ary na dwie gałęzie rozw idlonych odnóży, które położone były około otw oru ustnego i częściowo słu­

żyły do przyjm ow ania pokarm u. Z tylnej strony oddziału głow nego odchodzić powi­

nien zdwojony fałd skóry, k tó ry pokryw a

(6)

1 6 6 JSTs 11

większą część tułow ia i zwie się tarczą grzbietow ą. K ażdy odcinek tułow ia był Opa­

trzon y jedną p a rą odnoży. U kład nerw ow y składał się z m ózgu, k tó ry leżał ponad p rze­

łykiem n a stronie grzbietow ej głow y, oraz z łańcucha brzusznego, leżącego pod p rze­

w odem pokarm ow ym na brzusznej stronie ciała. Mózg łączył się z łańcuchem brzusz­

nym zapomocą p ary spoideł podłużnych otaczających z boków początkow ą część przełyku. Serce było podłużne, um ieszczo­

ne na grzbietow ej stronie ciała i opatrzone szeregiem otworów (ostia, k tó re są n adzw y­

czaj charakterystyczną cechą serc u w szyst­

kich stawonogów). T a hypotety czna postać pierw otna była rozdzielnopłciową, gruczoły płciowe kończyły się dw um a otw oram i u podstaw y jednej z p a r odnóg tułow iow ych.

J a k o narządy wydzielnicze funkcyonow ały dw ie p ary gruczołów: jed n a otw ierająca się przy podstaw ie drugiej p a ry rożków (t. zw.

gruczoły rożkowe), oraz d rug a otw ierają­

ca się przy podstaw ie drugiej p ary szczęk (t. zw. gruczoły skorupow e).

Owa przypuszczalna form a pra-rodziciel- ska może dowodzić bliskiego pokrew ieństw a skorupiaków z pierścienicam i, k tó re może jeszcze bardziej się uw ydatnia przez p rzep ro ­

wadzenie hom ologii m iędzy rozgałęzieniem się odnoży tej form y a grzbietow em i i brzusz- nem i oddziałam i odnoży (parapodia) pierście­

nic. Nadzwyczaj ważny je s t dowód hom o­

logii narządów wydzielniczych i przew odu gruczołów płciow ych u skorupiaków z orga­

nam i odcinkowemi, czyli przew odam i łą- czącemi jam ę ciała ze św iatem zew nętrz­

nym i stanow iącem i narząd y wydzielnicze oraz często przew ody p roduktów płciowych, u pierścienic.

W ielu badaczów przypuszczało, że skoru­

piaki rozw inęły się z form y odpowiadającej nadzwyczaj rozpowszechnionej larw ie sko­

rupiaków —ta k zwanego p ły w ik a (Nauplius).

Jednak że pogląd ten je s t nieuzasadniony z tego względu, że nie zn a m y żadnych po­

staci zwierząt, k tó re wT stanie dojrzałości płciowej byłyby podobne do tej larw y. W y ­ prow adzając skorupiaki od pierścienic lub od wspólnej dla jednych i d rugich postaci pierw otnej, m usim y przypuścić, że pływ ik skorupiaków pow stał z larw y pierścienic (trochofory), która posiadała ju ż wiele cech

w yłącznie skorupiakom właściwych, jak o to:

tarczę grzbietow ą, oko nieparzyste i t. d.

Z dziś żyjących skorupiaków najniższych skrzelodyszne i wiosłonogi (całemi masami żyjące wr wodach słodkich oraz słonych) są postaciam i rodowo najstarszem i. Zachow a­

ły one wiele pierw otnych znam ion budo­

wy, k tóre przejaw iają się przede wszy stkiem w znacznej jednorodności segm entacyi ciała, budowie układu nerwowego, budowie serca.

S korupiaki kopalne, trylo bity , które o d egra­

ły bardzo w ażną rolę w ubiegłych epokach geologicznych (sylurskiej, dewońskiej, wę­

glowej), niew ątpliw ie są nadzwyczaj blizko spokrew nione ze skrzelodysznemi i wiosłono- gam i. Od podobnego do skrzelonogów typu pochodzą, zapewne, pch ły wodne (Daphni- dae), a to przez skrócenie długości ciała oraz redukcyę liczby odcinków.

Nadzwyczaj interesująca je s t g ru p a m or­

skich skorupiaków wąsonogich (Oirripedia), które końcem głow ow ym przytw ierdzone są do podłoża; były one dawniej uważane za m ięczaki z powodu swojej postaci. W ą- sonogi są, ja k nas przekonyw ają badania embryologiczne, nadzwyczaj blizko spokrew ­ nione z wiosłonogami. L arw y wiosłonogów p ływ ają swobodnie w morzu, budow a ich nadzw yczaj przypom ina larw y innych sko­

rupiaków , specyalnie zaś wiosłonogów.

Co do skorupiaków wyższych (Malaco- straca), to badania anatom iczno-porównaw-

| cze przekonyw ają nas, że w szystkie one mo-

| gą być wyprow adzone z jednej wspólnej for­

my, spokrewnionej z żyjącą obecnie jeszcze w m orzu Nebalią. Nebalia jest form ą przej- I ściową pom iędzy skorupiakam i niższemi

j (Entom ostraca), a wyższemi (Malacostraca).

R aki wyższe, M alacostraca, rozdzielają się

| n a dwa oddziały: 1) A rth ro stra c a , którym j praw ie zawsze brak tarczy głowotułowiowej,

| i 2) Thoracostraca, posiadające zawsze p a n ­ cerz głow otułow iow y. Do pierwszych na-

! leżą: obunogi (np. kiełż), oraz równonogi (np. nasz zw ykły stonóg, Oniscus). D rugie dzielą się na ustonogi (do który ch między w ielom a innem i należy nasz rak rzeczny).

Pom iędzy artro strak am i z jednej strony, a torakostrakam i z drugiej, zajm uje miejsce g ru p a zw ana Cumacea; posiada ona wiele znam ion charakterystycznych dla obu ty ch oddziałów.

(7)

Al' 11 W SZ E C H ŚW IA T 167 Pokrew ieństw o oraz pochodzenie w szyst­

kich. raków wobec dzisiejszego stan u badań przedstaw ia się w sposób następujący:

Ze w szystkich pancerzowców (Thoraco- straca), najpierw otniejsze cechy posiadają szczeponogi (Schizopoda), z którem i (t. j.

Schizopoda) wspólnie rozw inęły się z jed ne­

go pnia (zbliżonego do Nebalii) A rthrostra- ca. U tych ostatnich b rak tarczy grzbieto­

wej wytłum aczyć m ożna drogą późniejszego stopniowego jej zaniku. Rów nież jako zja­

wisko wtórnego zaniku w ytłum aczyć się da­

je, że A rth ro straca posiadają oczy nie uloko­

wane n a słupkach (jak to w idzim y u w szyst­

kich pancerzowców), lecz t. zw. „oczy sie­

dzące1', bez słupków.

Ustonogi tw orzą zupełnie oddzielną grupę, k tó ra chociaż posiada budowę swoistą, ma jednak niektóre cechy pierw otne, np. tarczę grzbietow ą nie zrośniętą z kilku odcinkami.

U stonogi zróżnicow ały się praw dopodobnie bardzo wcześnie z pośród wspólnych przod­

ków w szystkich pancerzowców.

Dziesięcionogi (a więc i nasz rak rzeczny) pow stały niew ątpliw ie ze szczeponogów.

Twierdzić to można na zasadzie ich rozwoju osobnikowego, mianowicie wiele z dziesięcio- nogów w swym rozw oju przechodzi cały szereg różnych stadyów larwowych, z k tó ­ rych jed n a z późniejszych uderzająco p rzy­

pom ina budowę szczeponogów.

Streszczając dane powyższe, możemy ju ż wskazać linię przypuszczalnego rozw oju ro ­ dowego, ja k ą przechodzili przodkow ie dzie- sięcionogów, począwszy od wspólnej wszyst­

kim skorupiakom form y aż do stadyum , w jakiem znajdujem y je dzisiaj w dorosłych postaciach.

W ychodząc z założenia zasadniczego p ra ­ wa biogenetycznego, widzim y, że ontogenia niektórych dziesięcionogów składa się z ca­

łego szeregu po sobie następujących przeo­

brażeń „larw “, z k tó rych najm łodsza t. zw.

„naupliusu je s t również typow ą larw ą dla raków niższych (Entom ostraca), przypusz­

czać przeto należy, że przodkowie dziesięcio­

nogów (a zatem i naszego raka) przechodzili tę formę, jak o form ę dojrzałą (t. j. formę, k tóra otrzym ała dojrzałość płciową i m ogła produkować potomstwo), wraz ze wszystkie- mi innem i skorupiakam i.

N astępnie w szeregu larw , jakie przecho­

dzą dziesięcionogi w rozw oju osobnikowym (ontogenezie), spotykam y stadyum , zwane

„żyw ikiem 1' (Zoea); jest to typow a larw a dla wszystkich raków wyższych (Malacostraca).

I tu ta j przeto przypuścić należy, że przod­

kowie rak a posiadali w stanie dorosłym po ­ dobną budowę, która była wspólną w szyst­

kim rakom wyższym.

Jednem z ostatnich stadyów je s t t. zw.

larw a „Mysis“. J e st to postać nadzwyczaj zbliżona do dziś w morzu żyjącego tak samo zwącego się skorupiaka, k tó ry należy do rzędu szczeponogów, przeto dziesięcionogi przechodzić m usiały i ten etap w form ie doj­

rzałej, jako jeden z przedostatnich w swjun rozw oju rodowym przed osiągnięciem obec­

nych swych postaci.

Dr. Witold Gądzikiewicz.

P IG M E JO W IE I IC H STANO W ISK O W ŚRÓ D RODU LU D ZK IEG O .

( Dokończenie).

Przechodzę teraz do odparcia innego za­

rzutu.

W ielu znanych antropologów i etnologów w yraża zdanie, że w szystkie dotąd znane ra ­ sy karle są zw yrodniałem i potom kam i ras w zrostu wysokiego, przyczem m ały wzrost pigmejów objaśniają brakiem pożywienia.

Lecz, w tak im razie, W issm ann, k tóry przy­

ją ł jako średnicę w zrostu batuańczyków 1.40 m, Franęois, który w Górnem Tschuap- pa określił przeciętny wzrost męski na 1.40 m, a kobiecy na 1,20 m, Schw einfurth, Long, Eelkin, Em in-pasza, Oskar Lenz, G. A. F ischer—wszyscy razem zostali wpro­

wadzeni w błąd, przyjm ując za istoty nor­

m alne istoty patologicznie zwyrodniałe?

Pierw szy impuls do takiego m niem ania dał, o ile się zdaje, R. Virchow, tw ierdząc, że istnieją całkow ite rasy zdegenerowane.

Lecz chciał on tą drogą objaśnić pew ne w ła­

ściwości somatyczne lapończyków i grenland- czyków, nie w iem jednak, czy w ygłosił ja k ą ­ kolwiek uw agę podobną co do ras karlich.

Przeciwnie, co do weddasów np. zupełnie n a­

w et obalił podobne m niemanie. Nie dość na tem: na posiedzeniach tow arzystw a

(8)

168 W S Z E C H Ś W IA T JN» 11 antropologicznego berlińskiego prow adził

gorący spór z N ehringiem , k tó r y sta ra ł się przeprow adzić paralelę pom iędzy form am i ułom nem i św iata zwierzęcego a niektórem i rasam i ludzkiem i, szczególniej zaś p ig m eja­

mi. Pogląd ta k i nie je s t w yjątkiem ; w roz­

praw ach Sarasina znajdziem y dowód, że nieraz ju ż -wygłaszano zdania podobne; do­

szło naw et do tego, że brano weddasów za ród m ałpi, lub też za syngalezów, zdzicza­

łych i zw yrodniałych w skutek życia pośród lasów i tru d n ien ia się m yśliwstw em . Dziw­

ne dopraw dy: m yśliwstw o i życie dzikie wśród lasów... jak o czynniki, pow odujące zwyrodnienie! Pom inąw szy ju ż fakt, że wszystkie, dziś cywilizowane ludy, żyły ongi takiem właśnie życiem i pom im o to, a r a ­ czej w łaśnie dlatego—doszły do obecnego

F ig . 2. C zaszka p ig tn e jc zy k a oraz człow ieka w y so k ie g o — obie pochodzące z p ra h isto ry i E g ip tu

(w e d łu g fotografii M ac Iv e ra ).

stopnia kultury , dla zaprzeczenia podobne­

m u nieuzasadnionem u tw ierdzeniu dość przytoczyć indyan, negrów i wielu innych, będących istnem przeciw ieństw em typów zw yrodniałych.

H ypoteza degeneracyi, w zastosow aniu do ras pigm ejskich, je s t stanow czo zbyt po­

śpieszną i powierzchowną, a p ow stanie jej przypisać należy chyba tylko nieum iejętno­

ści odróżnienia „ras k a rlic h “ od „karłów ułom nych4', o który ch w spom inaliśm y już powyżej.

Zupełnie odm iennie w yrażają swe zdanie w tej spraw ie ci z pom iędzy badaczów, k tó ­ rzy opierali swe poglądy na b adanych przez się pigm ejach żyjących. W ym ienię tu prze- dew szystkiem braci Sarasinów, który ch zda­

nie w prost sprzeciwia się teoryi degenera­

cyi. Dr. Leopold R iitim eyer, znany lekarz

j z Bazylei, k tó ry zajm ował się wraz z Sarasi- nam i przeprowadzeniem studyów nad wed- dasam i ceylońskimi, je s t również tego zda­

nia; w spraw ozdaniu, wygłoszonem w tow a­

rzystw ie przyrodniczem w Bazylei, mówi on:

„K tokolw iek w idział doskonale ukształtow a­

nych, silnych i zdrow ych weddasów, ta k jak m yśm y ich widzieli, ten musi odrzucić bez­

względnie teoryę zwyrodnienia, jako, w tym przypadku, sztuczną i nieuzasadnioną". Tak samo, żaden z widzianych przez K ollm anna

| szkieletów pigm ejskich, nie okazywał jak ich ­ kolw iek cech zwyrodnienia, a przecież liczba ich je s t dość pokaźna, gdyż obejm uje prze- dew“szystkiem szkielety ze Szw ajcaryi, na­

stępnie liczne szkielety pigmejskie, znajdu­

jące się w Bazylei, w posiadaniu p. Sarasina, wreszcie szkielet andam ańczyka, znajdujący się we Elorencyi, a badany wraz z panam i

| M antegazza i Regalia. To samo stosuje się

j i do dw u szkieletów pigm ejów afrykańskich,

; podarow anych przez Em ina-baszę londyń-

| skiem u muzeum historyi n aturalnej. Nako-

‘ niec czaszki pigm ejów z Sycylii, A fryki, In d y j, A m eryki nie w ykazują żadnych śla­

dów zw yrodnienia; przeciwnie, wszystkie i powyżej wym ienione szczątki ludzkie dowo-

! dziły zupełnego zdrowia swych posiadaczy.

AYreszcie przechodzim y do ostatniego za­

rzu tu. W czasie dyskusyi, m ającej za przed­

m iot P ith ecanthro pu s erectus—Dubois, Koll- m ann w yraził zdanie, że pigm eje są poprzed-

j nikam i ras wysokich. Otóż zaprzeczono m u, tw ierdząc, że dotąd znajdow ano w w ar­

stw ach dyluw ialnych jedynie rasy wzrostu wysokiego, czyli że one właśnie, jako n a j­

starsze, dały początek ludzkości (Nehring).

J B ezw ątpienia, znajdzie się spory zastęp ta ­ kich, którzy powyższe zdanie poczytyw ać będą za rozstrzygające; nie w ystarcza ono jed n a k w zupełności. T rudno znaleźć bada- ' cza przyrody, k tóryby zgodził się n a tw ier­

dzenie, że pojaw ienie się pigm ejów sięga do­

piero okresu neolitycznego. W chwili pow sta­

w ania ludzkości obie postaci: karłów i lu ­ dzi wysokich, m usiały ukazać się conajmniej jednocześnie. Jeżeliby ludzie wysocy naprzód byli powstali, to w edług zasad rozwoju, je d ­ nocześnie m usieliby pow stać pigm eje. D w u­

k rotn e bowiem, niezależne pow stanie rodu ludzkiego z p u n k tu widzenia przyrodnicze-

; go nie w ytrzym uje k ry ty ki.

(9)

W SZ EC H ŚW IA T 169 A więc chodzi o kardynalne pytanie: czy

m am y przyjąć teoryę m utacyj, czy też nie?

Przyjm ując ją, nie pozostaje nam nic innego jak uznać, że pom iędzy pigm ejam i a ludźmi wysokimi zachodzi s to s u n e k . pochodzenia, czyli że albo pigm eje w ytw orzyli się z ras wysokich, lub też stało się odwrotnie. Że zaś pierw sza hypoteza, jak o hypoteza zwy­

rodnienia, musi być usunięta, przeto zostaje nam jedynie hypoteza druga: że rasy wyso­

kie w ytw orzyły się z ras karlich. J e s t to zdanie ogółu badaczów, pracujących n a tem polu, a którzy uznają rasy karle, jak o pra- rasy rodzaju ludzkiego.

B rak szczątków karlich w dyluwium , po­

daw any jako dowód, zbijający praistnienie pigmejów, nie jest tak tru d n y do w ytłum a­

czenia. Przyczyna leży w tem, że ju ż po wytw orzeniu się rasy ludzi wysokich taż ra ­ sa m usiała oddzielić się od pigmejów; oba kształty istn iały jednocześnie,'lecz żyły w od­

dzielnych, niełączących się hordach, podo­

bnie, ja k to widzim y i po dziś dzień w A fry ­ ce środkowej i n a Ceylonie. W ięc też za­

rzut ów wydaje się daleko mniej doniosłym, ) niż sąd zgodny pow ażnych uczonych, uwa­

żających rasy wysokie, jak o późniejsze, w y­

tworzone z ras karlich drogą m utacyj. Sąd taki znajduje naw et poparcie w zasadach teoryi rozw oju ogólnego; w edług niej bo­

wiem małe g atu n k i roślin i zw ierząt z bie­

giem czasu w ydają g atu n k i większe; bada­

nia w zakresie botaniki, zoologii, anatom ii porównawczej i paleontologii dostarczały niejednokrotnie dowodów w ty m względzie.

Przecież olbrzym ie gady, olbrzym ie ssaki, olbrzymie p tak i nie były pra-kształtam i istot mniejszych, lecz przeciw nie w ytw orzyły się stopniowo, drogą przem ian, z gatunków znacznie m niejszych.

Zdaje się, że wywody powyższe w y star­

czają w zupełności, by dowieść, że właśnie pigmeje, a nie kto inny, byli pra-rasą rodza­

ju ludzkiego. Ażeby m yśl tę uzmysłowić, dołączamy tu objaśniający ją schemat. -

Prostokąt, oznaczony A1" I, w yobraża pra- hordę pigmejów. B yła ona niewielka, a skła­

dała się z osobników niczem nie różniących się między sobą. Badania, przeprowadzone nad rozmieszczeniem geograficznem zwie­

rząt na ziemi, skłaniają nas również w da­

nym przypadku do m niem ania, że pow stanie

hordy, o której mowa, możemy odnieść do jednego tylko p u n k tu na globie ziemskim.

Ten to m om ent historyi rozwoju ludzkości możemy nazwać okresem I-ym . Gdzie, m ia­

nowicie, leżało owo pierwsze ognisko po­

w stania rodu ludzkiego, i ja k długo trw ał okres pierw szy—są to zagadnienia, których w tem miejscu roztrząsać nie możemy.

Okres I l- g i rozwoju ludzkości zaczął się z chwilą, g dy owa p ra-h o rd a pigm ejów w y­

dała z siebie trz y podgatunki karłów, różnią­

ce się między sobą rodzajem włosów, barw ą skóry oraz ukształtow aniem czaszki. P rz y j­

m u jąc włosy za cechę charakterystyczną mo-

J3 W zrost w ysoki p W zrost wysoki p W zrost wysoki

i n i u*

• • * i , j ; V. Typy

III. Po-I- gatu n k i

F ig . 3.

II. P o d ­ gatunki pigm ejów

I. P ra- horda pigmejów

żemy nazwać owe trzy podgatunki: wełni- sto-włosemi, falisto-włosemi i prosto-włose- mi. Trzy owe podgatunki istnieją po dziś dzień: do wełnisto-włosych należą negrytosi, oraz afrykańskie rasy karle; do falisto-wło- sych zaliczamy weddasów oraz pigm ejów in ­ dyjskich, do prostow łosych—rasy karle Ame­

ryki. Okres drugi rozw oju ludzkości jest oznaczony na schemacie trzem a liniam i roz- chodzącemi się i zakończonemi małemi kół­

kam i. R ozm aite cieniowanie owych kółek oznacza trzy różnorodne podgatunki pigm e­

jów . Linie rozchodzące się oznaczają roz­

mieszczenie rzeczonych podgatunków po rozm aitych lądach.

Okres I ll-c i odznacza się wielką różnorod­

nością form ludzkich, gdyż w nim ukazują się po raz pierwszy ludzie wysokiego wzro­

(10)

170 j\o 11

stu. Z trzech wyżej w ym ienionych podga- tunków pigm ejów w ytw arzają się takież trzy po d gatu nk i ludzi wysokich, a więc: wełni- sto-włosi, falisto-w łosi i prosto-włosi. Ów okres trzeci został przedstaw iony n a sche­

macie, jak o trz y różnorodne koła większe, wychodzące z trzech różnorodnych kółek małych; pierwsze oznaczają p o d g atu n k i lu­

dzi w zrostu wysokiego, drugie z a ś—podga­

tu n k i pigmejów. A więc, w okresie ty m ród ludzki zrobił wielki kro k naprzód w h isto ry i swego rozwoju; uległ podobnem u szeregowi zjawisk, jak ie zeszły w świecie roślinnym i zwierzęcym, mianowicie: część osobników wzrostu m ałego w ydała z siebie osobniki, obdarzone wzrostem wysokim; a stać się to mogło drogą m utacyj, przez ciąg istnienia kilku pokoleń. W ostatnich czasach de Vries dał nam w yczerpujący obraz podobnych zm ian m utacyjnych.

Przechodzim y teraz do okresu IV -go — okresu ras wielkich i m ałych. R asy te w y ­ tw orzyły się z powyżej rzeczonych podga- tunków ; z podg atunk ó w wełnisto-włosych:

karlego i ludzi wysokich, w ytw orzyły się dw ie rasy: w ełnisto-w łosa k a rla i wełnisto- włosa wysoka; podobnie z p o d g atu n k ów fa- listo-w łosych w ytw orzyły się dwie rasy fali- sto-włose; z podgatunków prosto-w łosych—

rasy prosto-włose. Że zaś cechą c h a ra k te ­ rystyczną, na której opieram y się w rozróż­

n ian iu ras, je s t różnorodność zasadniczych rysów tw arzy, przeto, m ówiąc o pojaw ieniu się ras ludzkich, tem samem zaznaczam y, że w okresie czw artym istn iała ju ż owa różno­

rodność, będąca cechą podstaw ow ą tam , gdzie chodzi o rozklasyfikow anie rodu lu d z ­ kiego na rasy. Spotykam y tu ju ż tw arze d ługie i tw arze szerokie, a obie rasy: L epto- i Oham aeprosopów cechują w ybitne i ch a­

rak terystyczn e znam iona, m iędzy którem i drog ą korelacyi m ożna łatw o w ykazać zw ią­

zek. Jednocześnie możemy zaznaczyć w y ­ stąpienie różnic w budowie sklepienia czasz­

ki, w skutek czego stw ierdzam y istnienie długogłow ców , krótkogłow ców i średnio- głowców, i to na każdym z zam ieszkałych lądów . Co dotyczę czasu, w k tó ry m owo zróżnicow anie się nastąpiło, to m ożna go w przybliżeniu oznaczyć, jak o p rzy p adający w dyluw ium , chociaż ludzkość rozw ijała się i różnicow ała w dalszym ciągu i znacznie

później n a w szystkich lądach zamieszkałych.

Przebieg ty c h zmian je s t nam najlepiej zna­

ny wśród ras falisto-w łosych w E uropie, gdzie spotykam y oczy niebieskie, szare lub piw ne, w łosy jasne lub ciemne, zabaiwienie skóry jasne.

Okres V -ty rozw oju ludzkości jest to.okres, w którym m y sami żyjem y. Różnice cecho­

we pom nożyły się i, podobnie ja k w świecie roślinnym i zwierzęcym, pow stały w świe­

cie ludzkim liczne, nowe kształty, w ystępu­

jące jak o odm iany m iejscow e--typy. Mamy więc w E uropie dw a ty p y krótkogłowców blondynów i jeden ty p krótkogłowców b ru ­ netów, dwa ty p y długogłowców blondynów i jed en ty p długogłow ców brunetów , a więc conajm niej sześć odm ian lokalnych, czyli ty ­ pów, nie licząc ju ż średniogłowców.

Schem at nasz zbyt szczupłą przestrzeń zajm uje, by m ógł uw ydatnić całą różnorod­

ność pow stających typów ; owa różnorodność I je s t więc tylko zaznaczona zapomocą kilku

j rozchodzących się ku górze lin ij.

Po w ytw orzeniu typów zakończył się okres

! m u tacyjn y ras w zrostu wysokiego. Mamy wszelkie dane po tem u, by sądzić, że od lat przeszło 1 0 0 0 0 ludzkość nie w stąpiła w no­

w y okres m utacyjny, gdyż wszystkie szcząt­

k i ludzkie, odkopyw ane po dziś dzień, a po­

chodzące z okresu paleolitycznego i neoli­

tycznego, świadczą, że cechy ch arak tery­

styczne, znam ionujące rozm aite rasy, oraz odm iany tychże ras, pozostały zupełnie bez zm iany.

Pom im o, że zarówno w nakreślonym sche­

macie, ja k w całej powyższej pracy sta ra ­ liśm y się dokładnie wyłożyć stosunek p ig ­ m ejów względem ras w zrostu wysokiego, są­

dzim y jednak, że niektóre jeszcze uw agi nie będą tu zbyteczne. T ak więc K ollm ann są­

dzi, że pigm ejow ie są pra-postacią rodu ludzkiego. W ed ług badań de Yriesa nowe ce­

chy w ystępują odrazu jednocześnie u znacz­

nej liczby osobników, gdyż liczba ta docho­

dzi 'A%. W yobraźm y sobie teraz ogrom ną hordę ze 1 0 0 0 0 0 pozbaw ionych mowy istot czterorękich, jako pra-postaci pigmejów; lecz rozpoczyna się okres m utacyj, i oto 3000 owych bezm ow ych istot przeobraża się w pig- m ejów , w ładających ju ż mową ludzką, człon- kow aną, posiadających znaczną zawartość mózgową, postać w yprostow aną i małe uwło-

(11)

Ns 11 W SZ E C H ŚW IA T 171 sienie ciała. Te 3000, to pra-liorda pigm e­

jów , to zaczątek rodu ludzkiego. W szyscy oni, jednakow o zbudowani i nie różniący się wyglądem, stanowią dopiero m ateryał do dalszego rozwoju.

Lecz teraz znów zaczyna się szereg m u ta­

cyj, a icłi wynikiem je s t zjaw ienie się hord krętowłosych. H ordy te różniły się już nie- którem i cechami. I z ty ch oto właśnie trzech hord pigm ejów w ytw orzyły się z biegiem czasu rasy w zrostu wysokiego, przew yższa­

jące pigm ejów nietylko wzrostem , lecz i wiel­

kością, i ciężarem mózgu, co czyniło z nich istoty znacznie ju ż lepiej uzbrojone do tru d ­ nej i ciągłej walki o byt.

Ponieważ dalsze m utacye wśród pigm e­

jów, w skutek b raku odpowiednich badań, nie zostały jeszcze dostatecznie poznane, przeto n a załączonym schemacie, pod JM! 4, widzimy linię, oznaczającą dalszy rozwój tej rasy, prosto ku górze, uciętą na jednej w y­

sokości z liniami, oznaczającemi rozwój ras wzrostu wysokiego (M 5). Kończąc ten obraz m utacyj, wśród który ch rozw ijała się ludzkość naszej ziemi, m usim y zaznaczyć jeszcze:

1) że należy pam iętać, że pigmeje, zarów ­ no ja k ludzie w zrostu wysokiego, ulegli mu- tacyom;

2) że po okresach m utacyjnych n astępo­

wały okresy spokoju, podczas których zda­

rzały się wprawdzie, podobnie ja k to i dziś naw et się zdarza, tak zwane anomalie, czyli odstępstw a w u stro ju poszczególnych orga­

nów, niemniej jed n ak całokształt postaci ludzkich dążył do wydoskonalenia się. Tak więc po okresie m utacyj następow ał okres spokoju i rów now agi—tak i okres właśnie przeżywa ludzkość w danej chwili, w skutek czego ty p y doby obecnej nazw ać możemy ty ­ pami skończonemi.

Obraz ten rozw oju rodu ludzkiego jest za­

znaczony oczywiście tylko w najogólniej­

szych zarysach; przypadki poszczególne dają jeszcze obszerne pole do dyskusyi. M usimy tu naw et przytoczyć poniżej zdanie Yircho- wa w kw estyi stosunku, w jak im weddasi znajdują się względem ras wysokich, za­

m ieszkujących Indye. „Podobnie, ja k w ed­

dasi bynajm niej nie w ytw orzyli się z syn- galezów drogą zwyrodnienia, tak samo syn- galezi bynajm niej nie w ytw orzyli się z wed-

dasów drogą udoskonalenia*4. To zdanie Yirchow a zgadza się w zupełności z wyłożo- nemi powyżej poglądam i: zaprzecza ono hy- potezie zwyrodnienia, oraz hypotezie ewolu- cyi bezpośredniej, od pigm ejów —do synga- lezów, którzy są, podobnie jak tamilo- wie, potom kam i ras ju ż wysokich, a więc tylko pośrednio m ogą pochodzić od pig­

mejów.

A teraz pozostaje nam tylko zreasumować dane poprzednio wyłożone:

1) W e wszystkich częściach świata, obok ras wysokich żyją rasy pigm ejskie, których wzrost w aha się pom iędzy 120—150 cm, po­

jem ność zaś mózgu pomiędzy 900—1200 cm.

2) A m eryka również posiada ludność pig- mejską, czego dowodem P e ru oraz inne m iej­

scowości.

3) W E uropie znaleziska pigm ejskie stają się coraz liczniejszemi, a odnoszą się zarów ­ no do okresu neolitycznego (Szwajcarya 10000 la t przed Chrystusem ), ja k do dni dzisiejszych (Sycylia).

4) Pigm ejowie nie są potom kam i ras w y­

sokich, skarlałem i w skutek zwyrodnienia, lecz zdrowemi i normalnemi podgatunkam i rodu ludzkiego, obdarzonemi m ałym wzro­

stem.

5) Pigm ejowie muszą być uważani, jako pra-rasa, z której dopiero w ykształcili się ludzie w zrostu wysokiego. .

6) W iadom ości, podaw ane przez pisarzy starożytnych, zarówno badaczów przyrody, ja k innych, co do istnienia pigmejów w A fry ­ ce, są zasadniczo trafne. W grobowcach E g ip tu Górnego, pochodzących z przed wie­

lu wieków, oraz z czasów pierwszych dyna- styj, znajdow ane są kości pigmejów pospołu z kośćmi ludzi wysokich, a więc i tu, podob­

nie ja k w Sżwajcaryi, żyli pigmejowie we­

spół z rasam i w zrostu wysokiego.

K . Stołyhwo.

KORESPONDENCYA W SZEC H ŚW IA TA

0 porzeczce górskiej (Ribes Alpinum L.).

Z eszłego ro k u n a posiedzeniu grudniow ern A k a­

dem ii k rak o w sk ie j prof. E d . Ja n cz ew sk i m iał od ­ czy t „O płciow ości porzeczki (R ibes L ,) 44, z k tó re -

Cytaty

Powiązane dokumenty

Spoglądając z różnych stron na przykład na boisko piłkarskie, możemy stwierdzić, że raz wydaje nam się bliżej nieokreślonym czworokątem, raz trapezem, a z lotu ptaka

Następujące przestrzenie metryczne z metryką prostej euklidesowej są spójne dla dowolnych a, b ∈ R: odcinek otwarty (a, b), odcinek domknięty [a, b], domknięty jednostronnie [a,

nierozsądnie jest ustawić się dziobem żaglówki w stronę wiatru – wtedy na pewno nie popłyniemy we właściwą stronę – ale jak pokazuje teoria (i praktyka), rozwiązaniem

W przestrzeni dyskretnej w szczególności każdy jednopunktowy podzbiór jest otwarty – dla każdego punktu możemy więc znaleźć taką kulę, że nie ma w niej punktów innych niż

Zbiór liczb niewymiernych (ze zwykłą metryką %(x, y) = |x − y|) i zbiór wszystkich.. Formalnie:

też inne parametry algorytmu, często zamiast liczby wykonywanych operacji rozważa się rozmiar pamięci, której używa dany algorytm. Wówczas mówimy o złożoności pamięciowej;

„Kwantechizm, czyli klatka na ludzi”, mimo że poświęcona jest głównie teorii względności i mechanice kwantowej, nie jest kolejnym wcieleniem standardowych opowieści o

Wieczorem 9 kwietnia Księżyc pokaże się 2 ◦ na północny wschód od Aldebarana, zaś jeszcze przed swoim zachodem zbliży się mocno do widocznej przez lornetkę gromady