• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 25 (21 czerwca 1942)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 25 (21 czerwca 1942)"

Copied!
9
0
0

Pełen tekst

(1)

Kraków, dnia 21 czerwca 1942

Przy p o m o cy ta k ic h h o rd c h c ia ł S ta lin o p a n o w a ć E uropę, a Roosevelf i Churchill u zn ali ten plan za „b ard zo podnoszący

na duchu".

L a a *J n rr lr*'■>?*---1

I ■ < \ ^ M H B B r * T i ~ y i g l w t

I p F <

i

™ ' W O f J 'W"-

B Ti . j Ł i i ^r * ' ’ j f i

w * w

g f B f

s> '••’:» X * < f ’• v ■ ' ‘T ;^ * ? - * ’ j - , - ; 4

B B ' u

BF w^B

(2)

Winsfon Churchill, oficjal­

nie angielski prezydent mi­

nistrów, w rzeczywistości zaś grabarz imperium bry­

tyjskiego.

Poniżej: C r i p s, byty ambasador angielski w Moskwie, obecnie wysłannik Stalina w Londynie.

Na prawo: Atllee „przy­

wódca robotników"; w ży­

ciu prywatnym plutokrata

Na lewo: Lord Gort „Zwycięzca spod Dunkierki"

Na lewo: Byty minister spraw zagr. Anglii lord Halifax, obec­

nie ambasador angielski w Wa­

szyngtonie; znany ze swych kłamstw i święłoszkowatej

\ pobożności. >

„Ojczulek Stalin" w ofi­

cjalnej masce poczciwca.

Na lewo: Hoare Belisha, żyd i byty angielski minister wojny; jeszcze i dzisiaj jedna z głów­

nych sprężyn zakulisowych.

Poniżej: Maurycy Rołschild, jeden z najbogatszych lu­

dzi w Anglii i główny pod­

żegacz do wojny.

ny, że walczę w obronie cywilizacji i chrześcijaństwa. Ze ten argument nie wytrzymuje krytyki, o tym prze­

konali się oni już we własnym obozie, przyczem zbytecznym jest przyta­

czanie faktu, że ich własne postę­

powanie niewiele ma cech wspólnych z kulturą lub religią chrześcijańską.

Nikogo też nie zdziwiło specjalnie, gdy rządzące i kierujące czynniki żydowskie w W ielkiej Brytanii i Sta­

nach Zjednoczonych oświadczyły zu­

pełnie otwarcie, że wojna ta jest wojną przez żydów i dla żydów i że po jej zakończeniu ży­

dzi . spodziewają się uzy­

skać w świecie stano- y wisko d e c y d u ją c e . y ^

M d czasu wybuchu wojny zadają sobie nie tylko poszczególni lu­

dzie ale wprost nawet całe narody ustawicznie to pytanie, jakie są wła­

ściwie powody, dla których się tę wojnę prowadzi. I jak różni są ludzie, którzy to pytanie stawiają, tak róż­

norodne też są argumenty i przyczy­

ny, które się z różnych stron słyszy.

Przeciwnicy nowego porządku euro­

pejskiego podali jako powód tej woj-

g łó w n y c h . / d o ra d c ó w , żyd Litwinow- Finkelstein, poseł specjalny w USA.

Na lewo: Żydowski nadbur- mistrz Nowego Jorku, La Guardia, człowiek, którego w każdej chwili znaleźć moż­

na w najbliższym otoczeniu Rooseveita.

Na lewo: Dawid Frank­

furter, najwyższy

\ sędzia zwięz- kowy USA i

przyjaciel

N#, prawo: M o r

"jultimilioner i w '*•1 Wielu fabryk

nicji.

Na prawo: Baruch, je­

den z głównych dorad­

ców Rooseyella i wła­

ściciel wielkich banków.

Ze te twierdzenia żydowskie odpo­

wiadają istotnie prawdzie i faktom wynika choćby z tego, że kierujący­

mi politykami, przemysłowcami, pro­

ducentami materiału w o j e n n e g o i magnatami finansowymi tak w Ame­

ryce ja k i w Anglii są żydzi lub osoby które utrzymują zażyłe stosun­

ki z kołami żydowskimi. Żydzi, plu- tokraci i bolszewicy, złączyli się więc razem, by w krwawej i obejmującej cały świat wojnie wygrywać jeden naród przeciw drugiemu 1 z ogólne­

go chaosu wynieść swoje władztwo nad światem. Narody zaś, które uzna­

ły prawo nowego porządku w Euro-

Na prawo: Żydow­

ski minister finansów Morganthau, najbliż­

szy współpracownik Rooseyella.

Poniżej: Sowiecki „prezydent państwa"

Kalinin.

Powyżej: Minister marynarki amerykań­

skiej, Knox, którego k a rie ra wojskowa zaczęła się przy biurku Roosevelta.

Powyżej: Jedna z głównych ligur w wojennym gabinecie Rooseyella, Ickes, człowiek o równie tajemniczej jak ciem­

nej przeszłości.

*• : Teść Stallne, Ka-' f' ł Td 1 «*owiek

w p ły w o w y r ,łdzie sowieckim.

Na prawo: G u b e r n a to r ' stanu Nowy Jork, Lehmann, również żyd i przyjaciel

domu Rooseyella.

Na lewo: Ambasador sowiecki Maisky, dzisiaj jedna z naj­

ważniejszych osób w dyplo­

macji londyńskiej.

pie wystąpiły przeciw nim, by jednomyślnie i zwarcie stanąć raz znowu w obronie kultury zachodniej. W alka ta bez względu na czas je j trwania zakończy się — ja k to Już kilka razy powtórzył Pilhrer — nie zniszczeniem kultury zachodniej, lecz zniszczeniem rasy żydowskiej w Europie. Przez surowe i wyraźne prawodaw­

stwo uwolniły się w międzyczasie narody euro­

pejskie spod wpływu żydowskiego. Poczyniły też wszystkie kroki, aby nigdy już żydowskie i bolszewickie matactwa oraz plutokratyczna żądza wyzyskiwania nie mogła się wyszaleć na tym kontynencie. Pod przewodnictwem państw osi może Europa, ta kolebka kultury zachodniej, być ojczyzną tylko takich ludzi i narodów, które wykazują wolę do rzetelnej pracy twórczej.

(3)

Rekord światowy w jedzeniu łorlów.

Pogoń Amerykan za rekordami świato­

wymi prowadzi d o najniepraw dopodob­

niejszych konkursów. Podczas g d y mi­

liony obywateli amerykańskich żyje na niskiej stopie życiow ej, hula m łodzież

Przy pom ocy olbrzymiej reklamy (anatyzują przywódcy lub twórcy sekt szerokie masy społeczeństwa amerykańskiego. Farsa ta nie m*

nic w spólnego z prawdziwą religię-

W takich nędznych dzielnicach żyją setki ty­

sięcy ludzi w najbogatszym kraju na świeci*.

stanowiły w zażydzonej Ameryce daw no już głów ny czynni*

reklamy. To jest owa kultura, którą żydzi i ich zwolennicy chcieli przo-

Prasa anglosaska i radio anglo-am eryk ańsk ie prześcigują s ię od czasu rozpoczęcia w o jn y w próbach udow odnie­

nia św iatu, ż e N iem cy i sprzym ierzone z nimi narody dążę d o w yelim inow ania z ży cia chrześcijań stw a i w ogóle r eligii, natom iast narody anglo-am eryk ańsk ie i ich sprzy­

m ierzeńcy w alczą w obronie ku ltury i chrześcijaństw a.

Kampania na w sch odzie udow odniła dostateczn ie, z jakim fanatyzm em i brakiem w szelk ich sk rupułów w y tę p ili b ol­

sz ew ic y w ciągu ostatn ich dw u dziestu lat religię chrześci­

jańsk ą w R osji i religię w o g ó le . T ysiące fotografij pobu- rzonych k o ścio łó w albo takich, które zam ieniono na kino­

teatry, sk łady i m agazyn y i sa le posied zeń dla partii kom u­

n istycznej, dostarcza odp ow ied niego m ateriału d ow od ow e ­ go. A le i w tych rzekom o tak pob ożn ych i religijn ych krajach jak A m eryka i A nglia została religia w ciągnięta w błoto. Z czasop ism am erykańskich, z liczn ych opisów i reportaży w iem y, ż e w A m eryce istn ieje tysiące sekt, które sprytni g eszefciarze w yk orzystu ją do jaknajbardziei w ariack ich reklam. Ze udział w nich b ierze duch ow ień stw C - nie jest żadnym u spraw ied liw ieniem dla tych niegod nych ' i każdej praw dziw ej pobożności urągających stosun ków ' am erykańskich w d ziedzinie religii. Także p o ję c ie kultury łą c zy się w tych krajach z bardzo dziw nym i w yobrażenia­

mi. To cośm y dotąd m ieli sp osobn ość w idzieć jako w y ­ tw ory kultury tych krajów, nie m oże w żadnym w ypadku w y w o ła ć n asze go życzen ia aby te dobrodziejstw a także i u nas zakw itły. Je st to ta sam a kom edia, jaką chcieli pokazać nam w Europie żydzi, k ied y p osiadali jeszcze od­

p ow iedn ią do tego potęgę. N arod y kontynentu europej­

sk ieg o m iały jed nak że jesz cz e d ość w łasn ego zdrow ego instynktu, aby w sam ą porę przejrzeć te m achinacje i ode­

brać żydom m ożność upraw iania ic h rzem iosła.

Przypom inam y sob ie z p ew nością aż nazbyt dobrze p ierw sze lata po w ojn ie św iatow ej, k ied y A m eryka za­

częła w yrzucać na rynek św ia to w y niesk ończon e ilości

książek z literatury brukow ej, lich ych sztuk teatralnych, bez­

wartościow ych film ów i tanich piosen ek m urzyńskich. Tw órcy tych „arcydzieł", w szystk o jedno, c zy chodzi tu o m uzyków, autorów, reżyserów alb o czyn nych aktorów, słu żyli jednem u c e ­ lowi, inspirowanemu przez ducha żydow skiego: obniżaniu pozio- mu u m ysłow ego i dem oralizacji sięgającej do najniższych warstw

•Połecznych. A jak przedstaw ia s ię ten stan po tam tej stronie oceanu w czasach dzisiejszych? Sp ekulanci am erykań scy nie I Cofają się naw et przed tym, b y w sw oje in teresy w ciągać k ościół i cmentarze. W sz y scy dość już n aczytaliśm y s ię w naszych i zagran icznych dziennikach i czasopism ach o tym, że w A m eryce sp otyk a się na nagrobkach obok dat uro- dżin i śm ierci zm arłego tanie i liche tek sty reklamowe, urągające najprostszym loiraora poszanowania i czci dla m iejsca w ieczn ego spoczynku. A produkcja przem ysłu film ow ego i tw órczość autorów sce- nariu szy film ow ych , sztuk teatralnych i tek- stów rew iow ych stoi dzisiaj na takim samym

^ B \ niskim poziom ie, jak to m iało m iejsc e u nas w pierw szych latach pow ojen nych. Jeżeli dow iadujem y s ię np., ż e sław n a M etropo- litain Oper w N ow ym Jorku m usiała za- m knąć sw e pod w oje zaraz po wybuchu tej w o jn y d latego tylko, ż e w ystaw ia- nie oper n iem ieck ich i w łosk ich zostało

& 4 ^ ^ B l zakazane, to m amy w tym najlepszy do- w ód, jak niep rod uk tyw n y jest w iaści- p ^^^Bł w ie naród am erykański w dziedzinie ' praw dziw ej s z t u k i . W ielka Brytania f . I I i Stan y Z jednoczone są dzisiaj punktem I I zbornym dla m ięd zyn arod ow ego żydo- stw a, które dzięki sw oim m ożliwościom

^ B ^ B I kapitalistycznym m ogło dość w cześn ie op u ścić Europę i teraz przez sw ój dem o-

^ ^ B Z ralizujący w p ły w próbuje w prząc naród

^ ^ B / am erykański do w alki o sw oją sprawę, to znaczy: będzie g o tak długo podju- dzać do przeciągania w ojn y, aż żydow skie H y w ładztw o nad św iatem zostan ie z powro- i tern w yw alczone. Ten plan, który żydostw o g ^ H y zamierza urzeczyw istnić przez zastosow an ie

potężn ych środków propagandow ych, kosz- H y tujących m ilion y złota ż yd ow sk iego, a pro- JB’ p agow an y d zięki p r z e k u p s t w u panującem u y w am erykańskich i angielskich kołach rządzą- cych , rozbija s ię jednak o zdecyd ow an ą postaw ę

Ubóstwienie zdziczałej małpy. Także i taki czyn uwa­

żają Amerykanie, a raczej żydzi, za objaw religii.

ł " y n H f n a r o d ó w euro- ' J p S B l pe jskich, które do- r .ZJWHBF lożą w szelk ich sta- ' ' / ł rań, b V w Europie

nie w róciły już nigdy daw ne anorm alne wa- runki ż y c i a . J eżeli na c ze le narodów anglo-am e-

y f* rykańskich stoją dzisiaj ży-

dzi, murzyni, wolnom ularze, kom uniści i tym podobni ludzie, dow od zi to, ż e te narody straciły dzisiaj w szelk ie praw o do tego, by grać decydującą rolę w śród w ielkich m ocarstw św iatow ych . I je ż e li propagan­

da brytyjsk a i am erykańska nie w zdraga s ię w ciągać do sw oic h c eló w bezw oln e i jak oni sam i in teresow ne du ch ow ień stw o, a w łaściw ie przew ażnie człon ków najrozm aitszych se k t reli­

gijnych, aby w ten sp osób w yw ołać w śród ludzi w rażenie, że k o ś ció ł stoi po Ich stronie, stanow i to znow u dow ód jed y n ie na to, ż e w A m eryce sekciarstw o i in teres tworzą jedno i to sam o po­

jęcie. C o św iat m yśli o tej kom edii, jaką stanow i sojusz tej św iętoszk ow atej trójki i c el w ojny, który on i podają a czyn y które tem u c elo w i za­

przeczają, o tym nie ma potrzeby szerzej się r ozp isyw ać. W każdym razie nie bez słu szn ości obaw iają się rozum niejsi ob yw atele am erykańscy, ż e sojusz Rosji z A m eryką w ykorzysta Stalin do tego, b y w, Stanach Z jednoczonych zdobyć w yzn aw ców bolszew izm u. D opom ogą mu w osią ­ gnięciu tego celu żydzi, czu jący się w A m eryce jak u siebie. N aród am erykański a również i na­

ród W ielk iej Brytanii jest jednak już do tego stopnia przesiąk nięty duchem żydow skim , ż e nie jest już zdolny staw iać sk uteczn y opór tym ma­

tactw om i bronić s ię przed nimi.

Także i ten „obrzęd c h r z t u " , wymyślony przez żydów i speku­

lantów nie jest niczym innym jak tanim trikiem re­

klamowym. Jest to parodia brzędu katolickiego; trudno ie wyobrazić gorszą.

<mlerzeńcy bolszew icy, którzy przez kilka dziesiątek li się jako rabusie kościołów i blużnlercy walczę - tak twierdzi się w W aszyngtonie i Londynie —

również w obronie chrześcijaństwa.

A ich sprzy lat wsławił rzekomo -

CC C ZZM IK

(4)

1 STYCZNIA DO 31 MARCA — WALKI ZIMOWE N A F R O N C IE WSCHODNIM Wzięto 104.128 jeńców, zdobyło 2167 c z o łg ó w i 2519 dział. Na zdjęciu —- żoł­

nierze niemieccy z d o b y li przed chwilę szturmem bunkier sowiecki w lasach Karelii i oczyszczają go z bolszewików.

Fol. H-Ourr I SIERPNIA — I

103.000 jeńcó czołgów i H™

zdobyło po bil»

Humaniom. Nas*

cie pokazuje artylerię ni»l"

ostrzeliwującą 51 ska sowieckie P'

17 LISTOPAD — KRYM Naczelna Komen­

da Niemieckich Sil Z b ro jn y c h , zakomunikowała, że na K ry m ie w z ię ło 101.600 jeńców, zdobyło 230 czołgów i 218 dział. Na prawo je d e n z bombowców niemieckich, któ­

re okazały się lak skuteczne na (roncie wschod­

z i SIERPNIA-”

W I.J b il.1 . « > ' liczba jeńców »*' zdobytych czołg6 i 848 dział. N* *' clu _ żołnierz* _ mieccy niszczę wickie gniazda °f

pod Homle"1-

O świcie dnia 22 czerwca 1941 r. wystąpiła nienli^ . | zbrojna, aby uprzedzić zamierzony wypad b»|sze*" ( Europę zachodnią. Olbrzymie w rozmiarach i skutkacn stoczone w następnych tygodniach i miesiącach * y ' i udowodniły jak uzasadnione były środki 1,czPie5*a które zastosowały Niemcy i jakie rozmiary przybrały ) . gotowania sowieckie do bolszewizacjl Europy. W I w swoim rodzaju zwycięskim pochodzie odrzuciły W°1 , mieckie i sprzymierzone armie sowieckie Prawl® . , ot kilometrów z powrotem na wschód, pędząc je przed do zimy, przyprowadziły miliony jeńców i niedające s

czyć ilości łupów i zdobyczy w materiale wojenny®- w poległych i rannych urosły po stronie s<’’* ‘e'L ,e

olbrzymich liczb. Zima, która nadeszła dość w zmusiła dowództwo niemieckie do zajęcia s,a,' rt

zycyj, z których przez kilka miesięcy bez P*1

JO I 30 MAIA 1942 — KERCZ I C H A R K Ó W K a r c z — to pierwsze wielkie zwycięstwo ne wiosnę tego ro­

ku. Wzięto tam 149.250 jeńców, pod Charkowem zai, gdzie znisz­

czone zostały ar­

mie Tymoszenkl, 240.000 jeńców.

“Opierano ataki sowieckie o wątpliwym znaczeniu. Wraz nastaniem ciepłej pory roku przystąpiły armie niemieckie 4 Wschodzie na nowo do ofensywy i już w pierwszych wi wYw ®lczyły pod Charkowem i na półwyspie Krym

"inlkie zwycięstwa. W ciągu lata przejdą wojska niemiec­

ko * sPrzY™ierzone również i na pozostałych odcinkach

°ntu wschodniego do ofensywy i do sztandarów swych

przypną nowe znaki swych zwycięstw. Bolszewicy nato­

miast, którzy wszystkie swoje nadzieje oparli na zimie i pomocy ze strony Ameryki i Anglii, znajdują się w poło­

żeniu bardzo trudnym i tak ja k dotąd nie pozostanie lm nic innego Jak odbierać w dalszym ciągu najdotkliwsze ciosy.

Fol. Atlantic 3, Scharl 3, Slfl. Sallar 1, Wallblld 1, Archiwum I.K.F.

W APAMM M C t*

OGÓLNE STRATY SOWIETÓW

3,916.993 jeńców, 23.712 czołgów, 24.700 dział I 20.476 tamololów.

Poniżaj: Żołnierze niemieccy wkraczają do jednego z miast ne Ukrainię.

PO PIERWSZYCH WALKACH W DNIU 22 CZERWCA Wojska niemieckie, które o świcie lego dnia przystąpiły do walki ludzkości, bolszewizmem, zbierają się po pierwszych walkach

rosyjskim do nowych działań. Fol 27 SIERPNIA — WIELKIE ŁUK'

Oddział niemiecki przebija się * pod Wielkimi Lukami miotaczy płomieni ku stanowó«° jh szewickim. W ręce niemieckie "P.

wówczas 30.000 jeńców i 40” j,**

^ W R Z E Ś N IA -

“ łW A NAD IEZ.

w ilmeń

7 Wciętych wal- Wch o to wielo i ,y wymieniane js J *? ro wzię*°

gj®00 jeńców, i ? 9s d z ia tw a P fsw o-oddzia ł 5 « J * k l ląduj.

‘‘ " • 9 “ je­

ziora.

11 LIPCA — BIAŁYSTOK — M IŃ S K Pierwsze olbrzymie zwycię­

stwo wojsk niemieckich. Do niewoli wzięto tu 324.000 bol­

szewików. Na naszym zdję­

ciu — a rm ia nie­

miecka wkracza do Mińska.

f f i j W i 3 l 7 8 - i j pra Wrotu od- kóJ bo'« «w i-

* ,‘ Pod Ki­

lowa.

L W Ó W — T A R N O P O L W walkach o te d w a m ia s ta wzięto 150.000 jeńców, 1970 czołgów i 2190 dział. Na lewo widzimy jedno z okrucieństw, których dopu­

szczali się bol­

szewicy na lud­

ności ukraiń­

skiej.

7 SIERPNIA — SMOLEŃSK W ś r ó d ru in i zgliszcz Smo­

leńska stoi nie­

naruszona cer­

kiew. W bitwie pod Smoleń­

skiem dostało się do niewoli 310.000 jeńców oraz zdobyło 3205 czołgów i 3120 dział.

» R S " b »"«

l‘r , w ,? kbń,:iyl0

^ ' “ •wików i

S t e £

ociel.

(5)

— W leczem y się niem ożliw ie!

A utobus n iesp o d zian ie stan ął. Ktoś bliżej drzw i s to ją c y zau w aży ł sa rk a sty c z n ie :

— W iw at! D efekcik!

K ilka osób w y siadło. M aja zn a jd u ją c a się n ie d alek o w y jścia poszła za ich p rz y ­ kładem .

Z aczerp n ęła p e łn ą p ie rsią św ieżego p o ­ w ietrza i ro zp ro sto w ała w szy stk ie członki.

— Co za jazd a p iek ieln a! Z aduch, ścisk!

Tw arz lśn iąca od potu, su k n ie zm ięte, b u ty p o d ep tan e ! O kropność!

W te j chw ili śm ignęło w sp an iale auto, p o dnosząc za sobą długi ogon kurzu! M aja ja k w szyscy o d w ró ciła głow ę, o sła n ia ją c od ru ch o w o oczy.

— Ł adnie b ędę w y g ląd ać, — m yślala.

W oczach, w nosie, w u stach pełno piasku.

T ym czasem a u to je c h a ło za au tem i kurz w isiał nad gościńcem rudym n ie p rz e n ik n io ­ nym tum anem . W p ew n ej chw ili przem knął szaro -zielo n y M erced es. N ad k iero w n icą u śm iech n ięta tw arz W iśn ieck ieg o . O bok kusząca, b lisko ku niem u n ach y lo n a Śląską.

M aja pow iodła za nim i w zrokiem . Ja k ie ś n ie w y ra ź n e uczucie nib y zazdrość, nib y żal d ra sn ę ło je j serce. Poczuła się ogrom nie biedna.

— J a k to m usi być miło, k ied y ktoś m yśli, k ied y się k to ś ta k troszczy o czło­

w ieka ja k W iśn ieck i o tę Śląską.

N ieśw iadom ie z atę sk n iła za m iłością. N i­

by to św ieża ro zk w itła kiść bzu przy n io sła je j sw ój o d u rz a ją c y zapach, niby p a rn y w ieczór w io sn y ro zśp iew ał się słow iczą m e ­ lodią. To nie b y ła n aw et m yśl. Błysk tę ­ sk n o t i p ra g n ie ń zesp o lo n y ch w n ie ja sn y obraz.

P o p atrzy ła na zeg a re k i p odeszła do szofera:

— Czy w net pojedziem y, panie?

— G otow e, proszę siadać!

Z głuchym w ark o tem au to b u s ruszył.

M aja doznała ulgi. Ja d ą , p o su w ają się n a ­ przód, jeszcze tro ch ę i b ędzie na m iejscu.

A le po półgodzinie czas zaczął się je j zn o ­ w u n iezn o śn ie dłużyć, z zaduchu d o stała bólu głow y i o p an o w ało ją u czu cie n ie ­ p rzezw y ciężo n ej senności. P rzy rzek ała so ­ bie, że o sta tn i raz je d z ie na Z arabie, że jeże li dzisiaj niczego się nie dow ie to b ę ­ dzie się sta ra ła w yw iad przep ro w ad zić w sa ­ m ym m ieście.

K iedy n areszcie w y siad ła z au to b u su była ta k zm ęczona, że n a w e t z a in tereso w an ie sp ra w ą W iśn ieck ieg o zbladło.

Vasenol

Zwłaszcza przed uprawia­

niem sportów i gier stopy muszą być suche i od­

porne! Osiągniesz to w sposób niezawodny przez wcieranie

- p u d r u d o n ó g

A K U S Z E R I A chwsb* k * b l « ( <

Dr. Zolla Kohut

W A R S Z A W A . Koszykowa 19-8 KI. S -il-tl W l. 51

Oi. o i i Stniilaa

BENOADZEWSKI

ikiueii rtw. iA iu i iMnnu W A R S Z A W A , Jagiellońska 27-1 Eiri. 1-7. M. tu m

Di. mri. JaiiikHzlu SUim i wntrjtm

W a r s z a w a Maniilknuks 55 a. 7.

go dz. 1 0 -8 w.

telefon 995 - 38

Di. SCHLI AKT Kobieta, ilnuierla

Chirurgia W a r s z a w a , Skorupki 8 m. 6 W. IM-S3 pfc. 3-1

GUTOWSKI

S H m i w t i i i j t z i i im ia s it • Letinky Waniaea, Trikach 2,

We 12—2 i !—«■

Or. mad.

NOWAKOWSKI

WnirycMi,

skńrnt

W a r s z a w a , W spólna 3 m . 3.

11-13, 15-11

NOWELA — NAPISAŁA MARIKA W eszła na m ost i p rz y sta n ę ła . O p a rta

o poręcze p a trz y ła w dół na rzekę. P łynęła m igotliw a, w artkim prąd em z pluskiem na piaszczy sty ch płyciznach. J e s t w p ły n ą c e j w odzie ja k a ś u roczna moc, zdolna zdjąć z ludzkiego serca ud ręk ę, zdolna odpędzić z ludzkich m yśli n iep o k ó j. M aja czuła się zm ęczona i zgaszona. A teraz nad tą rzek ą bijącą drobnym i falam i o n isk ie kam ien iste brzegi m ijało je d n o i d rugie.

W olno w eszła ścieżkam i w so sn o w y park.

Ż yw iczny m ocny zap ach o rzeźw iał ją , gę­

sty cień chłodził. Pow oli w ra c a ły je j siły i en erg ia.

R estau racja była dziś pełna.

R ozglądając się za W iśnieckim M aja p rze­

szła w e ra n d ę i znalazła się na dużej sali.

G rała tam m uzyka. S tary, w ied eń sk i w alc ro zk o ły san y na stru n a c h sk rzy p iec w y b ijał sw ój tr ó jta k t na b iały ch k law iszach fo rte ­ pianu.

I znów M aja odczuw a to w szy stk o ja k n ierealn o ść, ja k b y sam a siebie o b serw o w ała na ek ran ie. P o d d ając się m elodii p rzesu w a się ry tm iczn ie m iędzy stolikam i. C zu je za­

czepne sp o jrzen ia ja k ic h ś m ężczyzn, w ięc w zg ard liw ie w ydym a czerw o n e n iem alo ­ w ane usta. Szuka tam ty ch d w oje. N ie widzi ich nigdzie, może p o je c h a li gdzieś d a le j.

Jeszcze chw ila i p rzy jd zie je j c h y b a z re ­ z y g n a c ją w rócić do K rakow a.

I w łaśnie usłyszała p e rlisty dzw oniący śm iech kobiecy. P oznała go. P arę kro k ó w za nią, przy m ałym stoliczku pod filarem , tuż obok bu fetu sied ziała Ś ląsk ą ze sw ym tow arzyszem .

Jed n y m rzutem ok a o cen iła M aja k o rz y ­ stn ą sy tu a c ję . Poniew aż nig d zie n ie było w olnego m iejsca p odeszła do b u fetu żą­

d a ją c herb aty , k an ap ek , ciastek , ow oców . P ijąc ta k i jed ząc stała bo k iem w sp a rta o bufet, p a trz ą c w p ro st na W iśn ieck ieg o .

W y d al się je j dziś b ard ziej z a in te re s o ­ w an y Śląską. I jeszcze — M aja odsunęła tę m yśl od sieb ie — b ard ziej g odny uw agi.

Był to m ężczyzna n iep o sp o lity . Pięknie sk lep io n e czoło dobrze św iad czy ło o jego in telig en cji, m ocno zary so w a n e kości po-

Ogłoszenia w llaslrowa-

nyoi k a rie rz e P o ls k im

skuteczną r e k la m ą !

liczkow e zd rad zały siln ą w olę, a oczy...

szare, n iezw y k le w y raziste, śm iejące się zaw sze p rzed tem zanim się zdążą uśm iech­

nąć usta, zn iew alały sw ym urokiem . K iedy p rzypadkiem sp o tk a ły się ich spojrzenia, dziew czy n a zad rżała. N ie w idział jej, i nie do n ie j się uśm iechał. A le M aja nie m ogła op an o w ać w rażen ia. Ja k b y jasn e, ciepłe pro m ien ie ro zlały się w okół serca. T rw ało to w szy stk o ułam ek sek u n d y . I już m inęło.

Z am ieniła się w słuch, w zrok, n atęż o n ą sk o n c e n tro w a n ą uw agę.

Przy głów nym w ejściu pow stał ruch. J a ­ kieś to w arzy stw o w eszło na salę. Ktoś inny w ychodził. W iśn ieck i w y p a tru ją c y kogoś za piecam i M aji p o w stał n ag le i cały w uśm iech ach p rz e sy ła ł ru ch em ręk i po­

zd ro w ien ia. K eln erzy d o su n ęli stolik. K ilka osób p rzy siad ło się do o d o so b n io n ej pary.

Ś ląsk ą zrobiła te ra z na M aji w rażen ie n ie ­ zad o w o lo n ej. S iedziała cich a i ja k b y nadą- sana. N agle pou fały m gestem w y ję ła Wi- śn ieck iem u ołów ek z kieszen i m a ry n a rk i i coś n ap isała na bibułow ej serw etce. W i­

śn ieck i p rzeczy tał i d o p isał k ilk a słów.

W te d y a rty s tk a p rz e c h y la ją c w ty ł głow ę w y rzu ciła z k rta n i k a sk a d ę sreb rn eg o śm ie­

chu. D elikatną, w ypieszczoną rę k ą zm ięła se rw e tk ę i od ru ch o w o w e tk n ę ła do p o p iel­

niczki. N ied łu g o potem cale to w arzy stw o w stało i w yszło.

M aja m o m en taln ie przen io sła się na ich m iejsce ze sw ą n ied o p itą h e rb a tą . Drżała z n iecierp liw o ści. Jed n y m ru ch em po rw ała zap isan ą se rw e tk ę i w yszła z re s ta u ra c ji.

U nosiła sw ą zdobycz trium falnie, n ie zn a­

ją c jeszcze je j w arto ści. M oże to d robny żart, n ic n ie zn aczący, ale m oże ja k ie ś rendez-vous, k tó re na w łasn e oczy o glądnie jeże li zechce W iśn ieck a. M oże w y zn an ie lub w spom nienie? A lbo p o p ro stu ja k a ś złośliw a u w ag a sp o w o d o w an a przy b y ciem intruzów ? Czy nareszcie m a w rę c e dokum ent, któ ry m uw ień czy sw ój w yw iad? Czy też nic • — zm iętą, b ibułow ą serw etk ę?

Z biegła ze schodów i sw ym ślicznym roz­

tańczonym k ro k iem w eszła w p ark . U siadła na p ierw szej w o ln ej ław ce i poczęła czytać.

Dużym, nieco w ty ł p o ch y lo n y m pism em Ś ląską n ap isała:

„W śro d ę p o te a trz e u m n ie”.

N iżej en erg iczn e d ro b n e lite ry odpow iedzi:

„N areszcie n asy cę n iecierp liw o ść s e rc a ”.

M aja zm rużyła oczy i u jrzała giętką, p rz e ­ ch y lo n ą w ty ł szy ję d rg a ją c ą sreb rzy sty m d zw oniącym śm iechem . Była zla. Na Śląską, na W iśn ieck ieg o i niew iad o m o czem u na siebie.

Siedziała ta k , n ie w idząc, że niebo g w ał­

to w n ie pociem niało i zaczy n ają pad ać duże, cięż k ie k ro p le deszczu. Z p oczątku rzadkie, potem coraz g ęściejsz e obudziły M aję z za-

PEDICURE

niebo w iązało się z ziem ią grubym i stru gam i ulew y.

W p a rk u słychać by ło śm iechy i okrzyki G łów ną a le ją trz y m a ją c się za ręce kilka osób biegło sch ro n ić się do kiosku. By w śród nich W iśniecki.

W M aji zaw rzał na now o niezrozumiały gniew . C zarnym błyskiem sw ych pięknych oczu przeszy ła W iśnieckiego, potem rzuciła mu słodki, uw odzący uśm iech. A kiedy zm rużyw szy oczy p rzeciąg le zato p ił w nie) sp o jrz e n ie odw róciła się sp o k o jn ie i więcej nie p o p atrzy ła w jeg o stronę.

D rażnił ją d e lik a tn y zapach perfum wy- d z ie la ją c y się z su k ien i w łosów pap, 1C"

afe k to w a n e glosy, zw łaszcza Slaska prze' c ią g a ją c a k a p ry śn ie sam ogłoski i gadatliwa bez m iary. D ow iedziała się z ich rozmowy, że w n iedzielę, to je s t p o ju trze, przyjadś w szyscy na Z arab ie w cześnie rano, żeby użyć k ąpieli, że w p o n ied ziałek wieczorem sp o tk a ją się w S tary m T eatrze na jakim"

k o n cercie i że w śro d ę S laska w ystępu)e w „Pigm alionie". Aż n ad to dużo. Zapi’ze to w szystko na kartce, d o łącz y serwetkę b ibułkow ą i zan ie sie W iśn ieck iej.

J e j p ierw szy w yw iad skończony. Trwa!

i tak za długo. W m iędzyczasie zdoiaia przep ro w ad zić dw a in n e m ałym nakładem p racy a ze sp o ry m zyskiem . A ten p>erW' szy p o ciąg n ą ł za sobą duże w y d atk i, duz»

tru d u i już się je j znudził. Ach! znudzi je j się tak, że aż je s t teraz zła, zła, zla Na W iśnieckiego, na Ś ląską i niewiadomo z ja k ie g o pow odu na siebie. C hcialaby s,ę za coś m ścić na kim ś (na Ś ląskiej czy na W iśnieckim ?).

N iezadow olona, w zburzona poszła na m ost mimo, że deszcz ciągle padał, drobny teraz, ja k b y ch m u ra w isząca szarością na niebie n ag le stra c iła siły.

Ju ż poraź drugi d zisiaj p rzy ciąg ająca si a rzeki p rz y k u ła M aję na długie chwil ■ W słu ch an a w szum i plusk w ody, w JeJ tajem n icze p ły n n e g ad an ie zato n ę ła w s°

bie, p o g rąży ła się w rozm arzenie. Zapo®

n iała o w szystkim . Była poza czasem i przestrzen ią, w d alek o ści zadum ania zw>3 zana, sto p io n a z rzeką.

W oda! M ądra w oda głosząca nieśm>e,r tein ą p raw d ę o n ie u s ta ją c y m przeniijanl i o zm ienności jak o p raw ie bytu.

W oda — rzeka, o k a ż d e j chw ili inną P’V nąca falą.

W oda, co sam a b ezk ształtn a, bezbarwna, bezw onna p rz y jm u je k sz ta łt cudzy, ću° z‘i b arw ę i woń!

W oda, co za sp raw ą przedziw nych na kazów p rzy ro d y unosi się lek k ą mgłą Por,a ziem ią.

W oda u ta jo n a w chm urze b y spaść desz czem, gradem , śniegiem albo ty lk o K plam i rosy błyszczeć w słońcu. ,

Z m ienność i p rzem ijan ie — dw ie praw r w sp ie ra ją c e rzeczyw istość. .

M aja odczuła całym je ste stw e m ta Je

nicze o b jaw ien ie rzeki. .

U m ocniła się w niej, ro zp arta radość zy Ciąg dalszy na stronie 9-tej

S Z T U C Z N A € E U C W N I A

Janiny RnlmaAcayk, by taj kierowniczki obu firm Kellera, Warsiawa, ul. Chmielna 13, m. 3, lal. 585-22. Sztucznie ceruje, nicuje, pierze. Reperacje łrykolaży. Odświeżenie kapeluszy,

krew,łów. Cerujemy na żądanie ne poczekaniu.

(6)

radość chw ili, w łaśn ie tej, p rzeży w an ej i je ­ dynej, k tó ra się liczy.

W róciła do m iasta odurzona chaosem now ych w rażeń, przeżyć, m yśli i uczuć.

Jak iś urok rzucił na nią te n pierw szy wywiad. U kończyła go zdobyciem kartki, jako pew nego dow odu dla W iśnieckiej.

Nie pozostaw ało nic inn eg o jak zdać sp ra ­ wę nieszczęśliw ej, zd rad zan ej kobiecie.

Tymczasem M aja w brew w szystkiem u o d ­ wlokła tę chw ilę.

W ew nętrzny mus, k tó rem u d aw ała imię obowiązku lub sum ienności kazał je j śle ­ dzić W iśnieckiego jeszcze dzień, dwa...

Tak więc w nied zielę zn alazła się na go­

rącym piasku z arab iań sk iej plaży.

Ludzi było m niej niż zw ykle. Je d n i le n i­

c ie w ygrzew ali się w słońcu, inni pływ ali

> bawili w szerszej i głębokiej w tym m iej­

scu rzece. W y soko ponad w odą w znosiła s>ę niedaw no w y budow ana tram polina. Gdy Maja stała na n iej przez chw ilę bez ruchu z głow ą w zniesioną w górę, z rękam i opuszczonym i wzdłuż ciała, była jak p ię ­ kny posąg na cokole. N iesk aziteln a linia smukłego, dziew częcego ciała ry so w ała się na błękicie nieba z a ch w y cającą sylw etką.

Chwila i d ro b n e ręce u n iesie p onad gło- w3, śm iałym sp ręży sty m ruchem rzuci się W dół, w pow ietrzu zak reśli z a k ro b aty czn ą doskonałością ja k ą ś geom etry czn ą linię 1 już w y prężona zap ad n ie w w odę. T rochę dalej w ychynie w ężow ym ruchem c ro w la .

Zwrócono na nią uw agę. J e j p ięk n y skok ściągnął g rom adkę widzów. Biegnie obok nich radosna, pew na siebie, u p o jo n a wodą, słońcem i sobą.

— Brawo! Brawo!

To W iśniecki z b ezpośredniością jak ą dopuszcza sp o rt żyw o w y rażał sw ój podziw.

M aja znów stan ęła na tram polinie. O b jęła spojrzeniem rzek ę w dole, n ieró w n y p iasz­

czysty brzeg i ludzi. Na lew o w y ry w ał się czerw ony k o stiu m Ś ląskiej, o d b ija ją c y k o n ­ trastem od czarno-białego stro ju m ężczyzny.

Patrzyli w gó rę na M aję. O d n alazła ich wzrok i ja k zw ycięski o krzyk radości o d ­ biła się w górę, skoczyła nogam i w dół Potem całym ciałem w yw inęła sp iralę i zło­

żonymi nad głow ą rękam i z n iesk aziteln ą czystością rozbiła sre b rz y stą taflę w ody.

tej sekundzie p o w ietrzn eg o lotu do św ia­

domości jej, w y p ełn io n ej rad o ścią i tylko radością d o tarł k ró tk i stłum iony głos za­

chwytów, w y rażo n y ch tam na brzegu.

Zdawało się jej, że ty lk o po to tu przy- lechała, po te n zachw yt, po ten triumf.

W yw iad? W ie już w szystko i nic ją to w końcu nie obchodzi. N ie w iadom o n a ­ wet, czy z nich dw o jg a te n W iśniecki nie test lepszy. P o prostu kocha życie, a jeżeli żuka to w arzy stw a inn y ch k obiet to pew nie

^ s z c z ę ś liw ie trafił. M oże ta W iśniecka ddna, może ja k a chora. N ied o b ran e m al­

eństwo. Czem uż całą odpow iedzialność sPYchać na niego?

M aja nie spostrzegła, że w yraża opinię, której nik t od n ie j nie żądał, że zadanie Jel ograniczało się do stw ierd zen ia czy ostatecznie W iśniecki zdradza żonę czy nie.

ybiegła poza ram y zlecen ia nie zauw a- ywszy jak d alek o poniosło ją zain tereso - flnie tym m ężczyzną, k tó ry prom ieniow ał i lew alającym czarem uw odziciela. Jak iś , Perfltyw siln iejszy od niej sam ej wiódł M za nim nieświadom ą i bezbronną.

6. MAJA ZDOBYWA.

Zw' lV,szYstko teraz było w M aji życiu nie- i a ■ 6' N agle odw róciła się k a rta je j losu u ziew czyna poznała w sobie n ajb ard ziej ba*jeke k ró lew n y z ilu stra c ji grim m ow skich W a/ ta *t*tn n a stro ju i z takim i m yślam i uda-

a że słucha b eeth o w en o w sk iej sonaty, mi 5Zeczyw istości d alek ą i obcą, niezrozu- łob ’ by! ? dIa n iej ta m uzyka. N ie sta rc z y ­ c h M aji cierpliw ości siedzieć tak bez ru- Wst ®d T*iy nie św iadom ość, że o dw a rzędy ny ®cz 8iedz* W iśniecki. Dla niego prześlicz- w” «i ru chem p o ch y liła głow ę i splotła ręce

* / ^ t y c z n y m zadum aniu.

W lu f CZy* Ń przed chw ilą. I lep iej niż Sj„ 8tr a cb zdobiących ścian y p rzeg ląd n ęła

<jjn . te go oczach. Była ja k w y cięta z „Jar- ślicz 6 m ode ”■ M odna, szykow na, w ytw orna, kieon a ' urocza — m ów iły je j oczy W iśniec- szarn j znał ją i w iedziała, że w rażenie tnu pn^*° nim ja k ele k try c z n y prąd. N ie uda tjzj s,ę teraz o trząsn ąć z m yśli o niej. Bę- triumf9 tę sk n ił i szu k ał je j. G rała w M aji I je em pow odzenia kobieca próżność.

frasoMZe m*e n *ła się w sercu przek o rn a nie- Wszy nrtuda w iosenna p u sto ta. Ale

„ ° zag łu szała ciekaw ość: co dalej?

M ddlej?

rozmJ9 Wsta n ie w przerw ie i prosta, giętka, spojrzrZ° na P rzejdzie obok, by rzucić mu A n .Zten ie' ° k tó ry m nigdy n ie zapom ni, stanie6,11 na tle tekkiej kolum ny w h a ll’u

°czom 1. pozw °l> p atrzeć na siebie głodnym Ale p ° k o n cercie zniknie,

p w środę zjaw i się w teatrze.

mie° ś* ierdzą się je j śm iałe dom ysły. Przyj- '*YrażaCZn^ w i3zankę róż i m aleńki bilecik t*abiac ^ Cy Pokorne uw ielbienie. P odziękuje hient gj^*1 “ śniiechem i uw odzącym skinie-

PójTja6^ 26 ° n będzie czek ał przy w yjściu.

BęjjJ . razem w ciepłą, p ach n ącą noc.

Maji i pić w ino, od k tó reg o krew

°d gwiazc|2Umi * oczy rozb ły sn ą jaśn iej

<tzieapj°’? r’i. o Ś ląskiej, o W iśn ieck iej, bę- hiekau, i ^e 8 ° u w ielbieniem i n ien a sy c o n ą

_ ością: co dalej?

T Y P Y R E G I O N A L N E GEN. GUBERNATORSTWA

Ludzie z gór, wszystko jedno, czy b ęd zie to w Europie czy leż w innej części świata, mają pew ne wspólne cechy, po których odróżnić ich moż­

na od innych ludzi. Zależnie jednak od charakteru gór, w których żyję, są typy ich mieszkańców ostrzej za­

rysowane, jak np. typ naszego g ó ­ rala tatrzańskiego, lub bardziej mięk­

kie jak typ Hucuła, zamieszkującego góry wysokie w praw dzie i dzikie, nie tak jednak surowe w rzeźbie jak Tatry. Hucuł jest człowiekiem gór, wielkich połonin i lasu i zrósł się z glebą, na której żyje. N ieodstęp­

nym jeg o towarzyszem jest mały ko­

nik, bez trudu przedzierający się wśród wąskich ścieżyn dzikich gór lub stąpający p o miękkiej trawie p o ­ łonin. Huculi jak i górale są wiel­

kimi artystami. Nic dziw nego, uczą się bowiem sztuki u teg o najwięk­

szego mistrza, jakim jest przyroda.

Na naszym zdjęciu mamy typ Hu­

cuła, schodzącego z połoniny z naj­

ważniejszym produktem : serem. Mały konik huculski dźwiga faski z serem.

Fet. I. K- F- 7. MAJA KOCHA.

Leżeli na suchym piasku w blask u i cie­

ple słońca. Z ap atrzy li się w lotne, zw iew ne obłoki na jasn y m b łękicie nieba ale w y ­ starczy ło im unieść głow ę, by w idzieć roz m igotaną srebrem rzekę u ję tą w zieloną ram ę niskich w iklinow ych gąszczy i w y ­ b u jały ch topoli. Dokoła pusto by ło i cicho.

N ajbliższa w ieś za w zgórzem u k ry ta w y ­ suw ała ku rzece zagony rozległych pól.

U cinała je rów na m iedza, za k tó rą już za­

czynał się o p ad a ją c y brzeg W isły. Łachy płow ego d robnego piask u leżały niby w y ­ sepki w śród kam ieni i żw iru.

M iejsce to n ieo d w ied zan e przez n ikogo w y ­ brał W iśn ieck i dla sw ych sp o tk ań z M ają.

— Ja k dobrze się przy pani w ypoczyw a.

P osiada pani rzad k ą u k o b iet zaletę, cu d o ­ w ny um iar, k tó ry pozw ala zachow ać ide­

aln ą rów now agę m iędzy niew ym uszonym m ilczeniem i szczerą n a tu ra ln ą rozm ową.

— N ie w iem czy to zaleta. P oprostu w ięcej odczuw am niż mówię. P atrzę na ten obłok i w chłaniam go w siebie oczami.

Słucham ja k szum ią d rzew a i rzeka. N ic mi w ięcej nie trzeba. J e s t mi dobrze.

— Czy je s t p an i aż ta k dobrze, że n i­

czego pani w ięcej n ie p ragnie? N iczego?

W iśniecki poch y lił się lek k o nad M ają i badaw cze zato p ił w je j tw arzy sp o jrze­

nie. Drobne pełne usta d ziew czyny d rę ­ czyły kuszącym uśm iechem , w ogrom nych, czarn y ch oczach zatliło się szatań sk o w y ­ zw anie ale ju ż zm ieszana o puściła pow ieki.

— Umiem się cieszyć chw ilą — odparła, unosząc się i o p ie ra ją c na łokciach — um iem się cieszyć chw ilą i zapom inać, że czas m ija, że czeka m nie ja k ie ś ju tro i po­

ju trze. I d lateg o pew nie jestem szczęśliw a.

— A leż M ajo! M ówisz ja k b y ś b y ła ucz­

niem A ry sty p p a. M ogłaby pani pow tórzyć za H oracym : „N unc in A ristip p o furtim p ra e c e p ta relabor. Et mihi res, non m e rebus su b iu n g ere conor ". ’) Dąży pani do szczę­

ścia tą sam ą drogą, k tó rą on zaw sze w sk a­

zyw ał filozofom. J e s t mi pani n iezm iernie bliską przez sw ą życiow ą filozofię.

M aji w ydaw ało się tru d n e i nie ze w szy­

stkim p o jęte co do niej m ów ił W iśniecki.

Słuchała uw ażnie, u siłu jąc p odążyć za jego m yślą.

— O bdarzyła p an ią n a tu ra n a jw ła śc iw ­ szym w yczuciem życia. J e s t pani dla mnie objaw ieniem pięk n a nie ty lk o ciała lecz i duszy.

— Proszę się przyznać, k tó ry raz w ży­

ciu p o w tarza pan te słowa?

— Bardzo mi p rzykro, że p osądza mnie pani o ta k ubogą pom ysłow ość...

— Ach! W ięc to sp raw a pom ysłow ości?

— W yobraźni, jeżeli pani woli. W ątp ię czy m ożna sp o tk ać dw ie istoty, k tó re by człow iekow i z ja k ą ta k ą w y o b raźn ią n a su ­ w ały je d n a k ie m yśli i uczucia. N aw et n a j­

p ospolitsze ty p y m ają tak w iele o d rębnych cech, że tru d n o k iero w ać się szablonem , a ju ż pani je st zupełnie inna niż w szystkie k o biety, k tó re znałem , że nic z teg o co im m ów iłem n ie m ógłbym pow tórzyć. Pani p orusza w e m nie ja k ie ś d e lik a tn e n ajlep sze stru n y . Dla pani m ógłbym grać w k sięży ­ cow ą noc seren ad ę, dla pani chciałbyra m ów ić nie p rozą lecz w ierszem :

„P rzesiąk ły je ste m tobą, ja k pow ietrze słońcem,

„ Ja k w iosna zielonością i ja k ogród wonią,

„T yś je s t rosą m ej duszy i gniazdem tulącem

„T ęsknoty, co się w tobie, ja k gołębie chronią.

„T y je s te ś ta k a ład n a i tw o je dziew częce

„Serce, jak bukiet, w słońcu koloram i płonie.

„P odniosę cię do g óry i w ezm ę na ręce,

„A ty nad m oją głow ą k lask ać będziesz w dłonie". s)

’) T eraz u A ry sty p p a czerpię nauki i r a ­ czej ja o p an o w u ję rzeczy niż żeby one m ną rządziły.

3) W ierzyński.

— Piękne. Proszę jeszcze raz pow iedzieć...

Je g o głęboki głos brzm iał ja k m uzyka.

M aja przym knęła oczy w up o jen iu .

— Ja k ie to dziw ne. Słow a te sam e. Z w y­

kłe. Ja k codzień. A le tak jak o ś p o w iąza­

ne, że się chce słuchać i słuchać. Błogość o g arn ia i zach w y t i radość.

— To tajem n ica poezji. Pow inna ją pani dobrze rozum ieć bo ona tkw i i w tobie M ajol Pani też da je szczęście obietnicą rzeczyw istości k tó re j się nie doznało je sz ­ cze, radość z pog ran icza b ajk i czy snu, szczęście tak czy ste i dobre, że się w y d aje zm yśleniem , w y tw o rem m arzenia.

„Drżą k w iató w sreb rn e okiście N a w ietrze . . .

„W m iesięcznym blasku w ciąż bledsze . Drżą liście . . .

„W ia tr na ro zg ran ej drzew lirze Pieśń gędzie —

„Budząc w jezio ra szafirze Łabędzie . . .

„U pojny pow iew rozchw iew a Traw plusze —

„Dusza się m oja przelew a W tw ą duszę! l)

M aja p o d d aw ała się czarow i słów jak sło d k iej pieszczocie. N igdy nik t do niej ta k nie mówił. N ie znała dotychczas m o­

cnego ja k haszysz uw ielbienia. A tm osfera, ja k ą w około n iej roztoczył W iśniecki n a ­ sycona zn iew alający m urokiem miłości, niby d e lik atn a pajęc za sieć om otała M aję.

T rw ała w zasłu ch an iu ja k urzeczona.

Słońce Jcłoniło się ku zachodow i. W raz z o św ietleniem odm ienił się k o lo ry t w szy ­ stk ieg o w koło. W szarą w iślan ą w odę w to p iła się k rw a w a tarcza słońca, rudym blaskiem lśniła zieleń drzew i traw , brzo­

skw iniow e ciało M aji pociem niało zdrow ym bronzem .

O d rzeki ciągnął św ieży, chłodny wiew.

C zas było w racać.

— P rzyjdziem y tu znow u M ajo, ju tro dobrze?

S tała przed nim sm ukła, g iętka. Podniosła ręce, by popraw ić rozw ichrzone loki, s p a ­ d a ją c e b u jn ą orzechow ą falą na ram iona.

Była w tym ru ch u niezm iernie pow abna.

— W ięc ju tro M ajo, tak? — prosił.

D ziew czyna w ah ała się.

— N ie pow innam się zgodzić!

— O dm aw ia pani? — głos W iśnieckiego zadrżał niepokojem . — Dlaczego? Przecież nam tak dobrze razem .

M aja zm rużyła zalo tn ie oczy i uśm ie­

chnęła się przekornie.

— W ła śn ie dlatego, że nam ta k dobrze razem .

*) P ietrzycki Jan.

W iśniecki uchw ycił je j ręce, przyciągnął d o siebie.

— N ie w olno ci m yśleć w ten sposób.

K ocham cię. Będziesz szczęśliw ą!

M aja o w inęła się koło niego jak pow ój.

O g a rn ę ła ją ogrom na rozkoszna niem oc.

Po raz pierw szy w życiu poznała słodycz pocałunku. Kochała.

W ciągu dw óch ty godni cu d n ej pogody codzień jeździli na sw oją „dziką plażę '.

W idzieli w n iej w ięcej p o ciąg a jącej d zik o ­ ści niż w inn y ch stronach, k tó re zw iedzili razem . R oślinność była tu bujna, nieom al egzotyczna. Szaleństw o zieleni, drzew , k rza­

ków i traw... Św iergot, szczebiot, pogw i­

zd y w an ia ciche i łk a ją c e trele ptactw a...

Surow y, o stry zapach kw iatów , k tó ry m nie um ieli nad ać nazw y i g w ałto w n iejszy niż gdzieindziej p rą d w iślan ej wody...

M aja w idziała k ie d y ś tilm, k tó reg o akcja ro zg ry w ała się na Tahiti, i teraz tw ierdziła z n aiw n ą stanow czością, że naw et tam nie może być ta k uroczo i pięknie. W pinała sobie w orzechow e w łosy różnobarw ne k w iaty i n azy w ała W iśn ieck ieg o „białym b o g ie m '. C ieszyła się tą m isty fik acją jak

dziecko. •

W iśniecki był tego dnia jakiś zam yślony i ja k b y uro czy sty . Na p y ta n ia M aji odpo­

w iadał tajem niczym i półsłów kam i. W końcu w ybuchnął:

— Znam cię od sześciu ty g o d n i i nic o tobie nie wiem. N aw et sw ego nazw iska mi nie w y jaw iłaś. Czy je s te ś biedna, czy bogata...

D ziew czyna zaśm iała się cicho i szczę­

śliw ie.

— Tak jestem bardzo, bardzo bogata.

W szy stk o to, co mi się podoba, czym się zachw ycam , co kocham je s t m oje. W isła je s t m oja... Proszę pow iedzieć, czy je s t czy­

jaś b ard ziej niż m oja? Czy ktoś w ięcej szczęścia w niej z n a jd u je niż ja? Czy ktoś ją w ięcej ode m nie kocha? Albo planty...

ta śliczna m agnolia obok teatru ... w szystkie róże, krzew y i drzew a... W iem k ied y kw itną, jak pachną, biegam p atrzeć na nie codzień...

Są m oje! I nikt mi ich nie m oże odebrać.

T ak jestem bogata! Posiadam bardzo, b a r­

dzo wiele... Panu się n aw et nie śni o takich bogactw ach.

— R zeczyw iście! Z upełnie ja k k ró lew n a z b ajk i. C hciałem ci M ajo ofiarow ać coś, co by było ty lk o tw oje. Boję się teraz bo p ew n ie masz i p ałac e i zam ki i m oże już ci nic nie trzeba...

— W łaściw ie, to nic mi już nie trzeba!

— A czy pom yślałaś o tym , gdzie się b ę ­ dziem y sp o ty k ać g dy zacznie p ad ać deszcz?

K iedy p rzy jd zie słotna, w ietrzna jesień? Czy zaprosisz m nie do sw ego zam ku? M oże na W aw el, bo pew nie też przecież n ależ y do ciebie razem z W isłą i plantam i?

Dokończenie n atlgpi______

(7)

P O L A C Y P R A C U J Ą C Y W N IE M C Z E C H

POSZUKUJEMY:

M ETA LO W C Ó W .

ROBOTNIC FABRYCZNYCH.

ORAZ SIŁ POMOCNICZYCH W S Z E L K IE G O R O D ZAJU

Z G Ł O S Z E N I A :

W Biurze Inform acyjnym d la p ra co w n ik ó w fiz y c z n y c h i u m y sło w y c h

W K R A K O W IE , Grodzka 60

W T A R N O W IE : Plac Goethego 6 W RZESZOW IE: Rynek 15

Ilu s tro w a n y K u rie r P o lski K ra ka u R e d a kcja ul P iłs u d s k ie g o 19 te l. 213-93 — W y d a w n ic tw o : W ie lo p o le 1 te l. 1 35 60 — P o c z to w e K o n to C z e k o w e : W a rsch a u Nr 900

„^a, ci'6uxti dam,,iy mnie&vxidato,.”

Gdy spotka się para zakocha­

nych młodych ludzi, często swoje wyznania czy pragnienia wyśpiewuje słowami wesołej piosenki ludowej. Lecz nie tylko miłość, muzyka i śpiew należą do przyjemności życia, w każ­

dym dniu powszednim możemy znaleźć ułamek radości.

Taką przyjemność sprawia nam także i dzisiaj filiżanka kawy E n rilo , bo także i dzisiaj zachowała swoją znaną od dawna doskonałość.

Niech więc do naszych po­

wszednich przyjemności należy

kawa

Cytaty

Powiązane dokumenty

I q * międzyczasie dowiedzieć się, że jednym z celów do których dążył Tymoszenko, było miasto iac4sn°Brad, gdzie spodziewał się ugodzić w ważny węzłowy

Starszy z nich, o rysach prawdziwego arystokraty, był to książę Wielcepański, dziedzic na Wielkopałkach.. Młodszy był jego dalekim krewnym, hrabią Zenobiuszem

' Tak naprawdę jest się gburem, jeśli ja- dąc z kobietą w przedziale i to w dodatku z piękną kobietą, nie zwraca się na nią uwagi. Tymczasem Eliza

Młody człowiek już promieniał z zadowolenia, że udało mu się wreszcie osiągnąć swój cel, ale w dwie minuty później zjawił się Ja- wajczyk z dużą

Bogaty wielki kupiec, który bez ustanku znajduje się w podróży (od ganku do ganku) przedstawiciel potężnej przemysłowej firmy, która się sprowadziła do Lwowa

ściej wtedy, gdy jakiś inny mężczyzna pragnie się ożenić z jego byłą żoną. U wielu jednak dzikich ludów małżeństwo jest bardzo ścisłym związkiem

Łukasz poczuł, że gubi się w huczącym rozkołysie i nie wiedzieć czemu wcisnął się w kąt przydrożnej ławki.. Jasnym gromem przedarł się z

N a ­ ród amerykański widzi że ta wojna zbliża się coraz bardziej do źródeł jego własnego bytu tak od zewnątrz jak i od wewnątrz wskutek coraz bardziej