* X
hrer i Duce spotkali się w celu przeprowadzenia ważnych narad wciskowych w Salzburgu. Po zakończeniu rozmów w Salzburgu Mussolim ihrera. w którym wyraził zadowolenie co do przebiegu ro»nowy'r . a w którym wyraził zadowolenie co do przebiegu rozmowy i z lego,z ••9 . W d . p . . , , . - i podkrailil rdw ni.i u p a la , , ® d -
n S a « r a w zagranicznych Rzeszy y. Ribbentropa. Na naszym zdjęciu widzimy moment powitania Mussoliniego przez FOhrera na dworcu w Salzburgu.
i troncie alrykańskim walcz, także oddziały strzel- ,w włoskich tzw. bersalierów. Oto charakterystyczne
typy tych żołnierzy.
wschodzie zamar- W fen sposób rozpoczęła się wiosna na Pojazdy piechoły, klóre przejeżdżaj, przez
.' ■ • __ __ I.! L..n .JkSa a ia .ł, rtn u Poniżej na lewo: Widok ogólny miasta Norwich
W Anglii wschodniej klóre słało się celem niemiec
kiego ataku odwetowego w dniu 28 kwietnia.
Miasto zostało obrzucone licznymi bombami rozpryskujęcymi i zapalaj,cymi.
Broń budzęca grozę. Niemieckie zakłady budowy samolotów Dornier wydały ostatnio nowy łyp samolotu bojowego, dwumołorowy Do 217.
Nowy ten bombowiec jesł tak skonstruowany, że osięga szybkość prawie tak wielk, jak myśliwce nieprzyjacielskie, a podczas wy- / rzucania bomb nieruchomość. Bombo- / wiec może zabierać bomby najcięż- / szego kalibru, torpedy i miny. Na / naszym zdjęciu samolot nowego typu. / znięłe jeszcze rzeki, wpadaj, nieraz do wody.
ninniarAw rMiiin iednak natychmiast Oddziały pionierów ratuj, jednak n.tychmiasl
ludzi i konie z topieli.
Poniżej: Żołnierze angielscy, którzy polegli podczas próby lędowania w St. Nazaire zostali pochowani z honorami wojsko
wymi na cmentarzu w Escoublac. To
warzysze ich, wzięci do niewoli, od
d a j, im tułaj ostatni, przysługę.
/ Po zajęciu przez zwy
cięskie wojska japońskie miasta Bałaan, w zatoce Ma
nilskiej, przekazali Japończycy łę wiadomość światu przy pomocy zdjęcia iskrowego.
Przez cały dzień wrzała zaciekła walka nym z miast bolszewickich. Dopiero wieczorem akonali sie niektórzy bolszewicy o bezcelowości przekonali się niektórzy bolszewicy o bezcelowości izei walki i zaczęli wychodzić SDod aruzów. Drzekła- dalszej walki i zaczęli wychodzić spod gruzów, przekła
daj,c niewolę nad śmierć wśród zgliszcz. Oto pełen na
pięcia obrazek z tych walk.
S i
— Czy Cripps zluzuje mnie w tej roboci* P swoim powrocie z Indyjł |B,.rpr.„-A ll-'"
■'Lekarz: — Towarzyszu Stalinie, klimat europejski ci nie służy. Ta ostatnia zima najbardziej cl za
szkodziła.
ł.z*ya
Bolszewicy z rz u c a li dla swych oddziałów, otoczo
nych przez wojska nie
mieckie bomby drewnia
ne, zawieraj,ce środki żyw
ności i odzież. Bomby łe spadły jednak do stano
wisk niemieckich.
.n lł.l na orawo mamy obrazek z walk powietrznych na froncie wschodnim,
„ ‘.'.r a o g f dymów w Ł a u l , a . ... I.k lo ló 'k‘ h i bolszewickimi samolotami myśliwskimi.
Ruiny starożytnych zamków i ś w ią t y ń , zwaliska kolumn i po
sągów, — to piękno greckich miast, — to pamiątki i dokumenty minionych c z a s ó w , b u j n e g o życia, za
mierzchłej przeszłości i świetności.
Jak wygląda piękno greckich miast poka
suje nasze z d j ę c ie . Wykonane jednak . . . nie w G r e c j i lecz w General. Guberna
torstwie. Przedstawia ono panoramę podol
skiego miasta Tarno
pola, od strony ruin pałacu kutkowieckie- go. Jest to typowy obrazek Podola, po
siadającego wiele sta
rych zamków i pała
ców (dziś przeważnie w ruinach) świadczą
cych równiee o mi
nionej świetności.
Szczególnie daje się to z a u w a ż y ć p rzy zwiedzaniu P o d o l a , gdy zbliżamy się do miast czy miasteczek
— na horyzoncie czer
nieją baszty zamków.
Każdy zamek ma swo
ją ciekawą historię.
FOT.
MARIAN STARAK TARNOPOL
r/b ie g ło się to razem, splątało i rozwikłać L* nie można już było żadnym sposobem.
Opuściło ją wszystko naraz, albo może to ona porzuciła wszystko. Któż wyjaśnić zdoła skomplikowany splot przyczyn i skutków.
Wyjeżdżając z Krakowa Magdalena była tak przybita zerwaniem z Ralfem, że prze
stała reagować na wszystkie nasuwające się jej zjawiska zmienionego do gruntu ży
cia. Nie analizowała swych uczuć, nie za
stanawiała się nad sobą. Żyła tym co minęło, w przeciwnym razie musiałaby przestać żyć.
Przez okno wiecznie zakurzone wpychała się natrętnie huta w dziwacznych kształ
tach pieców i kominów. Głodnym spojrze
niem czepiała się Magdalena skąpej zieleni ogródka, w którym konały róże, nie mogły żyć dalie a liście czerniały od dymu. Biedny, ciemny pokój, do którego nigdy nie zaglą
dało słońce, ulice wijące się wśród kopalni, fabryk, huty i szkoła stanowiły tło jej życia.
W tych warunkach Magdalena przestanie się śmiać. Rano będzie się budzić ciężko, niechętnie przyjmując prawdę dnia. Wieczo
rem będzie się kłaść spać, aby zamknąć oczy i po szczeblach minionych dni zstępo
wać w przeszłość, wracać w szczęście...
Droga jej nie ma ściśle określonego po
czątku.
Idzie nieśpiesznie deptakiem w stronę miasta. Patrzy chciwie dokoła... uradowana wiosną. Po deszczu jest ciepło i parno, pachnie rozmokła ziemia i młoda trawa na błoniach. Słońce ma za sobą, bo dochodzi godzina czwarta. Mija ławki ciągnące się długim szeregierń wzdłuż deptaku, mija na
jeżone słupami przejście wiodące na błonia i uśmiecha się. Uśmiecha się do gwałtow
nego wzruszenia, do niepohamowanej rado
ści z jaką ją wita Ralf.
— Dzień dobry Ralfie.
— Dzień dobry Magdaleno.
Idą razem. Nie mówią nic o tym jak bar
dzo się kochają, ale miłość wyziera stęsk
niona z ich oczu, dyszy w ich głosie, sza
leje w ich krwi.
Na ulicy Wolskiej Magdalena zaczyna iść wolnfej. Patrzy na Muzeum Czapskich. Ko
lumny i balkony obrasta bluszcz, w gałę
ziach drzew wykrzywia się i czai przy
kucnięty maszkaron, hałasują niezliczone wróble.
— Trzeba by zgasić słońce, zaświecić księżyc, wejść na balkon i przyjąć sere
nadę... Twoją Ralfie.
Ponad mur przez kratę zaglądają czy przekwitły już krokusy. Idą dalej.
Do zielonego klombu tuli się purpurowa gwiazda begonii, obok żałośnie pochyla się wierzba płacząca.
W zacienionej aiei plant podbiega do nich mała chuda kwiaciarka. Ralf podaje Magda
lenie konwalie:
— Ty tak lubisz kwiaty, Magdaleno.
Wciśnięta w kąt kanapy dziewczyna ca
łuje zeschnięty bukiecik kwiatów. Błyszczą na nim łzy...
Od jakiegoś czasu Magdalena traci coraz częściej poczucie rzeczywistości. Zapomina co to znaczy „teraz", a co „wczoraj , „daw
niej", „kiedyś". Coraz częściej używa wy
łącznie czasu teraźniejszego. Nie zawsze ją można wskutek tego rozumieć, czasem trud
no dogonić sens jej słów.
Nie musi już szukać nocy. Odnajduje swe sny w ciągu dnia. Po drodze do szkoły spo
tyka się na ulicy z Ralfem, rozmawia z nim, śmieje się do niego. Jest w klasie na ka
tedrze naprzeciw gromadki dzieci wyczeku
jących kiedy „ich pani" zamyśli .się, zapa
trzy w okno i przestanie słyszeć. Wtedy rozpocznie się śmiech, zabawa, szepty za
mienia się w głośne rozmowy, aż do chwili, gdy drzwi się otworzą i wejdzie dyrektorka.
Gwałtowna zapadnie cisza ciężka jak głaz.
Pani dyrektorka podejdzie do Magdaleny i zdziwi się w sobie, głębokim, niespodzia
nym zdziwieniem zobaczywszy szarą twarz dziewczyny wyjaśnioną słodkim uśmiechem i wpatrzoną rozszerzonymi, zadumanymi oczami w kołyszącą się za oknem gałązkę dzikiego wina. Magdalena nie widzi tej ga
łązki tak jak kiedy indziej nie widzi ka
pryśnego cienia jaki rzucają liście na sło
neczną plamę przed oknem, choć patrzy nań zapominając o wszystkim.
Magdalena jest daleko, daleko z Ralfem.
Zarzuciła mu ręce na szyję i śpiewnym szep
tem wyznaje:
— Ujrzałam cię wiosnę w smudze sło- necznej przesianej przez młodą zieleń aka
cjowych liści, w smudze słonecznej przeci
nającej radośnie ulicę.
— Wcieliłeś się dla mnie w pół ton, w zapach, którego prawie nie ma. Na próżno szukałam cię w jesiennych deszczach wyją- cych ponuro, przeciągle wiatrem. Znalazłam cię w białym, puszystym śniegu, co wolno z namysłem spada na ziemię. Znalazłam cię w ciepłej rosie majowej, znalazłam cię na pograniczu światła i cienia, między rzeczy
wistością a złudzeniem.
— Jawisz mi się we wspomnieniu dobrym ciepłym słodkim uśmiechem. Uśmiechem ukojenia. Wnęcasz się w serce poetycznym przeżyciem: ni to rzeczywistość, ni to fan
tazja.
— Gdzie ty jesteś, jest dobrze.
— Całujesz spojrzeniem, słowami pieścisz.
— Stałeś się moim Odpoczynkiem. Moją Ciszą. Ukojeniem. Życiem. Jedyną Miłością Ralfiel
Magdalena czuje na swym ramieniu suchą, obcą rękę. Jeszcze chwilę. Niech jeszcze Ralf odpowie, niech usłyszy jego głos i sło
wa. Nie chce się zbudzić. Musi jeszcze do- śnić do końca swój sen. Na jej ramieniu zaciśnięta ręka niecierpliwie ją trąca.
Leniwie, niechętnie obraca głowę, nieprzy
tomnie patrzy i na chwilę odzyskuje świa
domość czasu i przestrzeni. Przyjmuje ją jak mimoza dotknięcie. Kurczy się, cierpi nieludzko, aż do cichych strasznych łez.
— Niech pani jedzie do Krakowa i zwróci się do kliniki neurologicznej. Nie można się poddawać. Trzeba żyć. Jest tak wiele do zrobienia na świecie...
Atmosfera kancelarii dyrektorskiej nie po
zwala na wyrażenie tych wszystkich uczuć jakich dozna je stara, kończąca życie kobieta dla tej młodej złamanej dziewczyny. Współ
czucie, żal i dobre ludzkie pragnienie nie
sienia pomocy łamią się w suchym, nie- swoim głosie.
Magdalena jedzie do Krakowa. Nie liczy stacyj, nie wyziera przez okno. Siedzi cicha, bez reszty zatopiona w swych myślach. Po
ciąg huczy, stuka. O szyby bije deszcz drob
ny, uparty, jesienny.
— Kraków.
Magdalena idzie jak lunatyczka. Nic o tym nie wie, że ludzie przyglądają się jej cie
kawie, że oglądają się za nią trącając łok
ciami.
Robi się szaro, niedługo Potem, Wieczór, który zapada, zastaje ją bią*
się po ulicach miasta. je
Ludzie myślą, że mówi na głos do sK^.
A ona rozmawia z Ralfem. Spotkała g daleko dworca. Przeczul że przyjedzie, .e szed naprzeciw. Musi jej powiedzie . chce ją przestać kochać. Jakaś ciem ,g.
sienna noc, lepką gęstą mgłą wilgotna, trem pijana wszeptała się smutkiem w ■ >
myśli. I zapragnął zabić swą miłość.
Zasnute łzami oczy Magdaleny PT
„Czemu?" Uafid8'
Bladym bolesnym uśmiechem usta s leny proszą: „Nie!"
Na próżno. a(jaj3
Ciężko chyli się głowa i ręce op w rezygnacji.
A potem nagle zrywa się bunt.
Niech przepadną na wieki pachnące ,.e kami i bzem wieczory. Niech się r „a wydmuchany ze szkła księżyc. Nie zawsze zamilkną słowiki, niech zginl po- sna, bo jeśli w zielonej alei kwiaciar s)t.
da kiedyś konwalie Magdalena zginie
noty. .
Ralf odszedł. Czy był w ogóle w tej jepa czy kiedyś już dawno, dawno? Mag po idzie sama. Teraz dopiero łzy płyn** J
twarzy. colosZ°
Czemuż ją właściwie opuścił? w , spo(jo»
nych myślach Magdalena nie może oii?a leźć odpowiedzi. Dlaczegóż mu V ° \ odejść? Znajdzie go, nie potrafi zY
niego. M0*'
Magdalena idzie prędko, prędKo- „je znaleźć Ralfa. O! tam... na drugiej ulicy... w świetle wystawy... ^re-
Dziewczyna boi się stracić z ° * /ja si®1 ślącą się opodal sylwetkę. Nie rozgN
wchodzi na jezdnię... p,o-
Krótkie szczeknięcie trąbki, wark<?oś s'5 toru ponad nią... Donośny krzyk,
stało... gtórf
Pożar... ach nie... to ten sam b® ’ pl°' tak dawno pali duszę Magdaleny./*;* j
p«'mienie liżą ją po twarzy, po piersią • Raif9<
gle czuje, że jej rękę ujmuje rę* cłe- sucha, szczupła mocna dłoń. Magda pia się tej ręki z wszystkich sił.
— Ralfie! Zalewa ją fala spokojnego, r® . ido’1*1 upojenia. Nareszcie przestaje cierp
.CS1'
Rozwodowe s p ra w y
zgada* i aitzgedat pnwidii iifirn iji Ibrtati I m j i t i i
ibi R|t. i m .
Stasiaki awits Winnn. tlili 32.
Oglaszajsi^
w l. K. P-
Dr.
Md. IW*1 , GUTOWSKI
S ttm
pnyj«oj« » ^ 7 5
Wmun, Tntió* '
Uli. 12— 2 i
1 iuft^ ilu h ^ y
Centrala wyżywienia cywilnej ludności.
Dostarcza każdy towar w żądanej ilości po cokolwiek wyższej niż normalna cenie, ale szybko, bezpiecznie i sprawnie szalenie.
We Lwowie, do którego z Rosji przyjechała główne przedstawicielstwo jest na Krakidałach.
Opracował: Dr M ay
'MW
Właściwie straż bankowa znana z uczciwości, a złożona przeważnie z tubylczej ludności.
Ich charakterystyka — kwadratowe szczęki, miłe, proste obejście, liryczne piosenki.
Uzbrojeni przeważnie w szable albo piki
a ubrani w czapki(l), spodnie)!!), bluzki)!!!) i... buciki)!!!!).
Agent handlowy powyższej centrali.
Ludzie młodzi i sprytni, często chłopcy mali.
Z hebrajska raczej Sżimson. Zydo-terorysta.
Sędzia. Sławny zapaśnik. Walk zwycięskich trzysta.
Na uniwersytecie, cudów waleczności dokonywał kastetem swoim z oślej kości.
Gdzie wraz z kilkunastoma młodymi Żydami brał współudział w zamieszkach z Filistyńczykami.
Nie chcial strzyc się. Podstępnie oddany fryzjerce Dalili, zachorował ze strachu na serce.
Zresztą wielki ryzykant. Miał śmierci pogardę.
Podłożył Filistynom na zamku petardę
I sam też przy tym zginął. Straż pożarna ciała przez całe dwa tygodnie z gruzów dobywała.
(Sprawdź Samson).
Jest tp organ po którym z dość pewnym wynikiem Poznasz, że masz przyjemność mówić z Hebrajczykiem.
Są dwie główne odmiany: nos dromaderyczny, jednogarbny, znany, stary nos klasyczny;
oraz wielogarbny o rozlicznych kantach, występujący w kilku ważniejszych wariantach
jak: 1) spuszczony na kwintę, 2) góralski, 3) nos rzymski, 4) beduińsko-arabski i 5) ormiańsko-krymski.
Rodzaj narodowej żydowskiej Iryzury, w kształcie korkociąga, wisiorka lub rury.
Znane zwierzę domowe, które bez wątpienia jest czysto aryjskiego jak łza pochodzenia.
Żyda zdała rozpozna węchem niezawodnie nie omieszkając nigdy chwycić go za spodnie.
Filie wielkiego trustu alkoholowego Stojące obok drogi lub traktu bitego.
Nazwę wzięły od tego (najnowsze badanie)
*e dzierżawić je może tylko obrzezaniec.
rabin
Izraelska odznaka białawo-brudnawa
Kjórą Się zwykle nosi na prawych rękawach.
Wygląd: brudna i wąska jak tylko być może.
Odejmuje się w pokoju, zakłada na dworze,
®*e nieregularnie i to tylko z rana.
Wieczorem prawie wcale nie jest używana.
Właściwie Rabbi. Słowo to w hebrajskim znaczy
„mój mistrz" lub „nauczyciel" — opiekun tułaczy.
Postać wielce nobliwa, ważna i ponura.
Dodaje mu powagi zrudziała lisiura, zlekka białe pończochy i przydługi chałat.
W ogóle osobistość groźna i wspaniała,
tak czczona, że gdy w Brodach kichnie, już we Lwowie żydki krzyczą: Uj Rebe! Zdrastwujtie, na zdrowie.
^lonopol żywnościowy, który potentaci
■Ydowscy dzierżą w rękach, szalenie bogaci.
Roślina w Europie dosyć popularna wyglądająca z wierzchu niby kula czarna.
Miejsce uprawy musi być czarne i suche.
Najlepiej się udaje u Żyda za uchem.
Z greckiego „Zgromadzenie" — żydowska świątynia wyglądająca z dala jak arbuz lub dynia.
W środku stoją dwie świeczki na okrągłym stole.
Niewiasty siedzą w górze, mężczyźni na dole.
Głowy mają nakryte, gdyż krewkie kobiety rzucają ogryzione kości i kotlety.
W ogóle śmiecą i plują, czasami też bywa, Ze któraś zleci, gdy się za bardzo rozkiwa.
Żydowska encyklopedia, dzieło bardzo stare, dzielące się na dwie części: Misznę i Gemarę.
Miszna się znowu dzieli na 6 głównych serii.
Szeroki zakres wiedzy różnej: z inżynierii (jak trzeba stawiać miskę kiedy dach przecieka) Z wojny (co robić kiedy, wróg nie chce uciekać)
zoologii (jak rzezać bydło tępym nożem) biologii (jak dużo Żyd pcheł nosić może) medycyny (czy można kąpać się na wiosnę) rolnictwa (jak w doniczce wyhodować czosnek) religii (jak silę kiwać należy w bóżnicy) oraz szereg innych które trudno zliczyć!
Drugą część, Gemarę, stanowią dysputy nad Miszną. Język obu cokolwiek zepsuty,
Część ciała, którą trudno dojrzeć u człowieka, U Z ... yda chyba tylko na froncie 2 daleka.
(patrz: dekung).
nastąpi
DokończenieIlustrowany Kurier Polski - Krakau, Redakcja: ul. Piłsudskiego łel. 2 1 3 M - Wydawnictwo: W ielopole < tel. 1 3 I-M - Pocztowe Konto Czekowe: Warschau
Nr.
Vasenol
Uradowana spogląda na nią mata jej pociecha, gdyż nie ma juź odleżeń, dzięki codziennej pielęg
nacji delikatnej skóry za pomocą
-p u d ru d la d z ie c i
'•w Ł C Z N A < I Ł < M \ I A
tel. byłe’ kierowniczki obu łirm Kellera, Warszawa, ul. Chmielna 13, m. 3, -22. Sztucznie ceruje, nicuje, pierze. Reparacje trykotaży. Odświeżanie kapeluszy,
krawatów. Cerujemy na żędania na poczekaniu.
PEDICURE
Ze genialny pomył!
pani Grenadier mocno kuleje, ło widzimy ne zdjęciu powyżej. Mrs.
Grenadier ma wpraw
dzie dziesięć pędzli na palcach, pracuje jed
nak łylko sześcioma.
Pozostałe cztery nie maję pewnie w tej
chwili natchnienia.
Japońska malarka bez ręk zdobyła sobie sta
wę przy pomocy pędz
le trzymanego pomię
dzy zębami.
le że li niewidomi mogę być wielkimi arty-
I staml-muzykami, mogę też ludzie bez ręk
; ostać sławnymi malarzami. Że tak być mo- :e dowodzi historia malarki japońskiej foneko Yamaguchi. Jej energia i wytrwa- ość oczywiście poparta wielkim talentem, iprawiły, że kobieta bez ręk nauczyła po- iługiwać się po mistrzowsku pędzlem, trzy
manym w zębach. Historia jej jest nastę
pująca: Yoneko urodziła się z bardzo bied
nych rodziców. Już jako dziecko oddano ję do jakiejś herbaciarni, później została gej
szę. Razu pewnego odwiedzajęc rodzinę
przyszła właśnie w momencie, gdy ojciec jej dostał ataku szału. W szale zabił on troje dzieci, a kiedy zbliżył się do Yoneki, ta zasłoniła się przed nim rękami. Oszalały ojciec poranił jej ręce tak mocno, że trzeba je było obie amputować. Los jej byłby bar
dzo biedny, gdyby nie przyjaciel rodziny.
Ponieważ Yoneko zdradzała wielki talent malarski, umożliwił jej studia malarskie.
Wkrótce Yoneko doprowadziła do tego, że stała się sławnę i że zaangażowano ję jako nauczycielkę rysunków w gimnazjum japoń
skim. Także w Europie znane sę jej obrazy.
Sal. W«lłraaS>dM«
M rs. Grenecker, żona amerykańskiego producenta teatralnego doszła nie- L dawno do zadziwiajęcych spostrzeżeń. Twierdzi ona, co ^resztę nie jest odkryciem Ameryki lub wynalezieniem prochu, że najdelikatniejsze
nerwy czuciowe znajduję się w czubkach palców. Opierajęc się na tym „genialnym" swoim spostrzeżeniu skonstruowała
mrs. Grenecker specjalne naparstki zaopatrzone na końcach w pędzle różnej grubości. Przy po
mocy tych naparstków, może mrs.
Grenecker malować lub raczej skrobać od razu dziesięcioma palcami. Jak taka robota wyględa, widzimy na na
szych zdjęciach. Ta nowa technika, która wykazuje
Przy takiej genialnej pracy dwudziestoma pędzlami na
raz musi powstać chyba arcydzieło, prawda?
Jakby nie było, jakiś portret jo***
powstał. Ocenę jego wartości artysty nej pozostawiamy czytelnikowi.
w iele podobieństwa z manicure®, ma podobno oddawać te «a®
usługi i plastyce. Zamiast p, dzelków i pędzli maję 8 Jj
znajdować na końcach ty naparstków maleńkie dłu
ka i dłuteczka. Pani necker twierdzi, że P17?
pomocy tych napar*
ków przekażę czul*"
p a l c ó w n a j lż e j s i drgnienia uczuć n
płótno czy Jakżeż to jedna*
możliwe? Czub*J palców nie doty
kaję przecież bez pośrednio same8 pędzla, lecz maj, j a k i ś p a n c e r z twardy, który ra
czej hamuje >®
pulsy artystyczni Według mrs. Gre' necker jednak ,a twiej jest Przel®, p o m y s ł malars zrodzony z natchnie
nia na płótno czy w glinę za pornocę dziesięciu pędzli n - raz, niż przekazy*®
go na raty. .»
Naiwność i chytro zaiste amerykańsk Co za brak zrozumie
nia dla sztuki, z której robi się jakiś zakład fry zjerski. Palce nasze » sę nawet tak zbudowan by można wszystkimi ro nocześnie pracować. A g°X ..
nawet tak było, to przecież n mulce na rękach na to nie P°
zwolę.
Paleta malarska pani Grenecker PrI®.^
stawia już swego rodzaju arcydzi*
Czy to co widzimy poniżej nie p '^
pominą nam raczej zakładu skiego niż pracowni malarskiej?J . szę: pędzel do golenia, puszek
pudru, szczoteczka do węsów-
Badanie skaleczonej ł a p k i . Piesek Jesł bardzo zdenerwo
wany, podkulił bowiem ogo
nek, co jest zwykle objawem bojaźnl.
gorzkie lekarstwo, które dostaje, wyjdzie mu na zdrowie, toteż stoi doić
spokojnie.
w okresu wojennego, obecny Mownik k lin ik i dr. Michalski
*»ie niestrudzoną pomoc lekar-
* tZeSZy czw°ronożnych pacjen-
* . codziennie w ypełniającej po- w * lnię kliniczni»-
luW*rdd pacjentów, oczekujących na badanie ze swymi paniami Panami, w ybitnie przeważają psy,
■ z*y k ly c h kundli począwszy do achetnych rasowych arystokra-
* Psiego rodu. W poczekalni zwt ' zachowują się różnie. M ałe _ . ,aszcza rasy okazują wyraźne ri»e*i.erwoWan’e' kręcąc się w obję- ii„ u sy y c*r Pań łyskają trwożnle tn -ami z tor,J. szalów i innych DntW-^ na tajemnicze białe drzwi ski i U PrzYisń, skąd dochodzą pi- nikó P°mruki badanych poprzed-
* a i ’ ?uPełnie inne ł est zacho-
„ n ® się dużych psów, owczarzy D y dogów itp. Te psie olbrzymy
« ytmują swój los z iście filozo- Wainym spokojem, jakby przeczu- B i«-C u,8^ Jak4 w chorobie przy- ,e ,,e im b*iska w izyta u tego mi- faw Wysokiego pana w białym c. „ uc"u, tak świetnie rozumieją*
Psią duszę i psie dolegliwości.
. Pokoju w izyt psy, jeden po
« k m' Wędruj« na stół do badań Prz ardziei nerwowe muszą się ty, tL'm poddać zawiązaniu pyska.
®«cie zaczyna się badanie i le
nie v ’ Dr' Michalski bada doktad- ,od każdego pacjenta, zależnie od kar » U do'egliwości aplikując le- c « * tt ' z«strzyki, przepisując re- kaclZ 4 -W Poważniejszych wypad-
" skierowywując na dłuższą ku-
Pies chory na nosówką do- staje zastrzyk domięśnio
wy. Nie jest to bardzo przyjemne, lecz przy- nosi ulgą w nieprzy-
jemnej chorobie.
j yrację na „Izbę chorych", mieszczą
cą się także w budynku kliniki.
Najczęstszą chorobą jest nosów
ka, dalej psi tyfus, przypadłości żołądkowe 1 wewnętrzne, choroby skóry, rak, złamania i okaleczenia, choroby zębów itd. Leczenie od
bywa się przez stosowanie lekarstw i zastrzyków, naświetlania lampą kwarcową w wypadkach chorób skóry a w gorszych wypadkach drogą chirurgiczną operacji, wszyst
ko rzecz prosta zależnie od choroby.
W czasie tych w izyt i kuracji, nieraz przykrych dla delikwenta, manifestuje się biegunowa różnica charakterów psów małych i du
żych. Pierwsze za lada przyczyną napełniają piskiem pokój przyjęć, w ydzierają się, szarpią i muszą być siłą trzymane przy mało nawet bo
lesnych zabiegach. Drugie zaś na ogół spokojnie poddają się bada
niu i bolesnym nawet zastrzykom i zdają się rozumieć dobre Intencje lekarza, zażywają bez zbytniego gwałtu rycynus i gorzkie pigułki, lepiej od niejednego dzieciaka. N a
lepie] od niejednego dziecka.
N ie zawsze jednak leczenie ogra
nicza się do lekarstw i zastrzy
ków. Nieraz czworonożny pa
cjent musi się poddać bardzo niem iłej nawet dla człowieka operacji chirurgicznej, jak w wypadkach przepuklin, no
wotworów itp. Wówczas mi- k mo protestów zostaje on
k przywiązany do operacyjne-
■ nego stołu i rad nie rad mu-
" si poddać się s k a l p e l o m i nożycom. Naturalnie przed krajaniem p s ia k zostaje uśpiony, albo też dostaje zastrzyki miejscowo znie
czulające tak, że nie czuje zupełnie krającego go skal
pela. Na zakończenie trzeba dodać, że gośćmi klin iki są także konie, krow y i kozy, na równi z psami, kotami i in. korzystające z dobro
dziejstw medycyny.
W lej chwili piesek na
prawdę szczerzy zęby, lecz nie dlatego by warknąć i ugryźć, tylko by pan doktór mógł zbadać, czy
wszystkie są całe.
Jak ludzie tak zwierzęta chorują na przepuklinę. Poniżej odbywa się właśnie operacja przepukliny. Dla większej pewności wyniku, został pies unieszkodliwiony.
Bardzo ło przyjemnie grzać się w ciepłych promieniach lampy kwarcowej. Byle się do tego nie zbliżać — a wszystko będzie dobrze.
Set. I M ili W. Walciak
Fol. Tichlra
tej wyspy. Była ona od samego początku obiektem wyzysku wsz tych, którzy o nią toczyli boje. Anglia drży teraz o Ceylon. Jest
W
grywani byli jeden przeciw drugiemu tylko dlatego, by Euro
pejczycy mogli wydrzeć im monopol na cynamon. Życie „chalia" obłupującego drzewo cyna
monowe z kory, było niewolnictwem. Chłopiec dwuna
stoletni musiał ze swego żniwa odstawiać co najmniej 30 kilo kory, człowiek dorosły zaś do trzech cetnarów metrycz
nych. Za kradzież cynamonu groziła kara śmierci.
W r. 1795 zdobyli Ceylon Anglicy. Zaczęli oni uprawiać krzew kawy, kiedy jednak zaraza roślinna zniszczyła plantacje kawy, sprowadzili z Assam krzew herbaty. Na przełomie tego wieku doszły jeszcze do tego plantacje kauczuku. Dzisiaj herbata i guma opano
wała wyspę. Wzgórza i zbocza gór pokrywają krzewy herbaciane, zaś na nizinach rozprzestrzeniają się matowo-zielone lasy kauczuku.
Ceylon nie ma żadnych większych umocnień. Porty nie są zabez
pieczone, i nawet dla handlu nie przygotowane. Trincomalee, port od strony wschodniej wyspy, pozbawiony został przez Anglików wszelkiego znaczenia wojskowego. Garnizon został rozwiązaiłyT**
port dla flo tyli zaniedbany, i zapomniany. M iliony wkładano w i w plantacje, zakładano wspaniałe i kosztowne drogi do tych plan-
tacyj prowadzące, zakładano piękne place tenisowe i place do gry w golfa, dla królów herbaty i kauczuku. Obawy o utratę tego blasku nie było. Złoty dom, zbudowany w poczuciu niezawodnej potęgi monety brzęczącej, zdawał się być niezniszczalny.
Ale Ceylon nie jest tylko herbatą i gumą. Jest to kraj zamieszkany przez 5,6 miliona ludzi, którzy ze zdumieniem i niewiarą spoglądają na tych 20.000 Anglików, dla których tubylcy są wyrzuconymi poaa nawias życia kulisami. Ceylon jest ze swoją powierzchnią wynoszą 66.000 km kw. nie tylko dziesiątą co do wielkości wyspą Azji, lecz równo
cześnie jest on bramą do zatoki Bengalskiej i kluczowym punktem strate
gicznym o pierwszorzędnym znaczeniu. Dlatego też toczyły się o niego zawsze wojny, jak to wykazała choćby pobieżnie tu nakreślona historia
niejszą bazą w całej zatoce Bengalskiej, lecz zarazem olbrzymim maga
zynem wojennym. Z olejów kokosowych otrzymuje się masło trośllnnd,
cią g a ja się naC e y lo n ie p o la herbaciane.
O b o k h e rb a t y j e s t r y i g łó w n y m p ro d u kte m Cey
Sita ro b o cza jest na C e y lo n ie ró w n ie t a n i a j a k w o g ó le na W sch o d zie .
S yn g a le zi m a
ją tw arze b a r
d zo ła g o d n a i u d u c h o -
tłuszcze spożywcze, oleje przemysłowe potrzebne do mecha
niki precyzyjnej, tłuszcze do medykamentów i tłuszcze do kosmetyków. Ceylon musiał dotąd dostarczać rocznie 76.605 ton olejów kokosowych i tu również, jak i pod"względem herbaty zajmował on drugie miejsce w produkcji ogólno
światowej. Huk bomb japońskich najcięższego kalibru i fon
tanny ognia i żelaza w urządzeniach portowych w Co- lombo i na molach w Trincomali, oznajmiły całemu światu wyraźnie, że obecnie i Ceylon znalazł się w strefie wojennej na Dalekim Wschodzie.
Londyn zdziwi się, gdy Japonia zasunie rygiel przed Ceylonem i odetnie
A nglię od dow ozu trzecieg o waż- . n eg o p ro d u k tu w o jen n eg o :
Po orzeźwiającej w jednej z rzek «t Ceylonu, tkacz cyczy. Zostali oni przepędżeni przez Holendrów, ci zaś przez
Anglików. Obawa wypędzenia z tego raju była i jest wielka, wszystko jedno, czy Adamem był tu holenderski plantator korzeni czy też angielski plantator Herbaty.
Ceylon i herbata to dwa pojęcia, które się ze sobą zrosły.
Anglia pija tylko herbatę ceylońską. Ceylon musiał dostar
czać rocznie 100.000 ton herbaty i pod tym względem stał on na drugim miejscu w produkcji światowej herbaty, wynoszącej 400.000 ton rocznie. Ale ten niezwykły zapach listków herba
cianych nie zdradza losu tego szczepu hinduskiego, który nosi potworną nazwę „nietykalnego" i z którego rekrutują się ro
botnicy kontraktowi na plantacjach. W większej części spro
wadza się ich z obszaru Madras w Indiach południowych z dziećmi i wnukami i wszyscy oni objęci są kontraktem pracy.
Dziesięcioletni chłopiec czy dziewczyna otrzymuje tak jak ro
dzice kosz przywiązany przy pomocy sznura do czoła lub piec, i w czasie żniwa musi pomagać obrywać listki, pomnażając swoją piętnastogodzinną pracą zyski plantatorów.
Syngalezi, spadkobiercy tej wyspy, dumni i po królewsku piękni, odmówili składania pańszczyzny na plantacjach. Sami sadzą palmę kokosową, ryż, owoce i jarzyny i to tylko w ta
kiej ilości, by starczyło na ich własne życie. W ierni swej religii, buddyzmowi' nie mają zrozumienia dla pojęcia „ko rzyści” i „zysku". Wyżej od tego cenią oni sobie zachowanie czystości swej religii, która pozostała niezmieniona od czasu, gdy ta religia się w Indiach rozszerzyła i gdy apostołowie Buddy uczynili z niego bóstwo. Holen
drzy nazywali Ceylon swoim ogrodem
cynamonowym. Ale i ta pachnąca kora
drzewna ma swoją tragiczną historię, jak
wszystkie przez Europę pożądane specy-
fiki. Królowie i książęta ceylońscy wy-
*
“ t s ^ ,# '3 r ■ T” . >
1 V
* ti > w,-- S i ».< '
Z « S M ■ J k ^ -- - - V — 7 ? r -
UPPANE
riANHAR
ETALAt
COLOM KO
E o P a n a k
kftyTNAPl
6 A IIL
SUŚ^- . V A ' F CALU
taraNOKATUWA z
5^ <Z
wataha
W Kandy, m i e j s c u p i e I g r zy
m e k stoi
Poko,<b° kiei Ori« mo- S|S sobie-
'•ylońjka , ’ * e g o boga.
Św i ą ly n ia M a lig a w d , w k t ó r e j z n a j d u j e s ię z ą b Buddy.
Ż agiel za- s t ę p u j e k r a j ó w - Coie m o-
*lin«ci wężów p y lo n ie . Przy
" ^ p i s z c z a ł -
■w y k o n a n e i , yn'< wywabia
* * • z ko
cyka.
r > :
C olombo, stolica Ceylonu, była bom
bardowana. M iejsce spotkania w szy st
kich globe-trotterów znalazło się w kręgu przesilania się św iatów . Hotel Galle-Face.
o którym się m ów iło, że w ystarczy posiedzieć przez dłuższy czas w jego hallu, by spotkać znajom ych z całego św iata, zadrżał obecnie, opu
szczony przez w szystkich podróżnych, w posa
dach, od bomb japońskich.
Przed niew ielu m iesiącam i uważano by tę w ia
dom ość za pozbawioną sensu. Lecz Singapur, Jawa i Rangun, a przede w szystkim obsadzenie Anda- manów w zatoce Bengalskiej przez Japończyków było w ołaniem ostrzegawczym , brzmiącym jed nak zbyt krzykliw ie w uszach angielskich.
Toteż gubernator C eylonu u c i e k ł z O ueenshouse w góry. Także
głów nodow odzący tego klejnotu w koronie ko-
lonij angielskich nie w ytrzym ał w po- - bliżu wybrzeża.
Siedziba jego trzymana -jest w tajem nicy,
sądząc jednakże z p oło
żenia najpiękniejszych placów do gry w golfa, nie potrzeba się długo trudzić nad odgadyw aniem tej zagadki.
Przed blisko 150 laty, w r. 1796 w ciągn ięty zo
stał na C eylonie po raz pierw szy sztandar an
gielski. Dla prastarej, bardzo urozm aiconej histo
rii C eylonu nie oznacza ten fakt żad
nej now ej epoki. C eylon był bowiem w tym sam ym stopniu chłonny gdy chodzi o jeg o w ładców , jak bujną jest jego roślinność, W ciągu ostatnich trzech w iek ów przed na-
£ U szą erą panow ało na C eylon ie sto- plęćdziesiąt królów 1 królow ych różnego pochodzenia. Z tej liczby dw udziestu dw óch w ładców zostało zgładzonych przez uzurpatorów, trzynastu zginęło w kampaniach w ojennych, sześciu zgładzonych przez pow stańców a czterech uznało panow anie za tak ciężki urząd, że skończyło ży cie sam obójstwem . K rólow ie sy n g a lezcy zm ieniali się po kolei z intruzami-Tami- lami. Potem przyszli Portugal-
■f
P odobnie, jak między Mickiewiczem a Sło
wackim panowała wzajemna rywali
zacja, która niekiedy przybierała burzliwy charakter, co widzimy w trzeciej fazie twórczości obu wieszczów, coś zupełnie identycznego istniało między dwu najsłyn
niejszymi muzykami, Szopenem i Lisztem.
Znana była powszechnie pretensjonalność Liszta, jego niesłychana pycha i jego po
zowanie na bohatera romansu, mimo to wszystko, nieprzeciętny jego artyzm kazał zapomnieć o słabościach ludzkich sławnego muzyka. Liszt był prawdziwym mistrzem fortepianu. Wszyscy znakomici artyści, wy
jąwszy jednego Szopena, uważali go za swego mistrza.
Bywały talenta doskonalsze, czystsze, na
wet sympatyczniejsze, ale nie było takiego, który by równo jak talent Liszta elektry
zował i porywa! tłumy. Zdarzało się Lisz
towi grywać średnio, kiedy był roztargnio
ny, nie usposobiony lub pod wpływem ja
kiego wzburzenia; ale kiedy chciał grać, gdy skupił wszystkie swe siły, a poemat muzyczny wypełniał jego głowę i serce, przepełniał jego palce i nerwy, wówczas rzucał go z piorunową siłą słuchaczom wstrząśniętym i drgającym, wywoływał wrażenie, jakiego nikt drugi, wyjąwszy Szopena, wywołać nie umiał.
Szopen natomiast grywał rzadko i tylko wtedy, gdy był pewnym, że będzie grał doskonale; grać średnio nie godziłby się za nic w świecie. Liszt przeciwnie, grał zawsze, dobrze czy żle.
Otóż pewnego razu, było to wieczorem, przy udziale wyborowej elity paryskiej na jednym z zamków grat Liszt nokturn Szopena i podług swego zwyczaju ubierał go na swój sposób w trele, tremolanda i różne cacka, których w tym nokturnie nie było.
Szopen, który był jednym z zaproszonych, widocznie począł się niecierpliwić; na- koniec nie mogąc wytrzymać, przybliżył się do fortepianu i rzekł do Liszta;
— Proszę cię, mój drogi, jeśli mi czynisz zaszczyt, że odtwarzasz moją kompozycję, to graj jak napisane; tylko Szopen może Szopena przerabiać.
— To graj sam — odrzekł Liszt — do żywego dotknięty.
— I owszem — odparł Szopen.
W tej chwili zabłąkana ćma wpadła na płomień lampy i zgasiła ją. Chciano ją znów zapalić.
— Nie — zawołał Szopen — proszę, niech pogaszą wszystkie światła, mnie wystarcza pełnia księżyca.
I zaczął grać i grał całą godzinę. Dare
mnie byłoby odtwarzać, jak to było; są wzruszenia, które się odczuwa, ale których określić nie można. Słowiki umilkły, żeby go słuchać; kwiaty piły
niby niebieską rosę to
ny z niebios spadają
ce; słuchacze w nie
mym zachwycie za
ledwie śmieli od
dychać, a gdy cza
rodziej skończył grać, wszystkie
oczy we Izach •) Historyczne.
już wiedziały o tym doskonale i wiedzą lo dzisiejsze gospodynie: że z pojęciem dobrej kawy łączą się dwa młynki. Jeden, w którym się kawę miele, a drugi, to znak na paczce domieszki, która kawie daje aromat i niezrównany smak.
Kto dzisiaj kupi paczkę z młynkiem i napisem DOSKA FRANCE, ten przekona się jeszcze raz. że jest w niej zawsze ten sam
Franek
AU POŚWIATA
Z E M S T A L I
były skąpane, szczególniej Liszta. Uściskał Szopena i miał powiedzieć:
— Ach! mój bracie, miałeś słuszność i święte są dzieła takiego jak twój geniusz.
Tyś jest prawdziwym artystą, a ja... skocz
kiem na linie.
Szopenowi zdawało się, że zaćmił Liszta i chlubił się tym, mówiąc: „Został upoko
rzony" •). Gdy dowiedział się o tym Liszt, postanowił się zemścić i okazja ku temu nadarzyła się kilka dni potem.
Z. TERLECKA
lO i to s e itn y s o iie ł
Naj pierwszym snom moim wynijdź na spotkanie błękitnym wieczorem najsłodszej tęsknoty — a razem pójdziemy spleceni kochaniem naprzeciw dniom wiosny, błękitnym i złotym.
Patrz! Szczęście dziś przyszło z świetlistym przed- i czeka, by cicho wyciągnąć ramiona fwiośniem i by mu powiedzieć tak... sercem, bezgłośnie, że długo ju ż na nie czekałam stęskniona...
że pośród złych nocy zimowych — bezsennych, tak długo się rodził cud wiosny promienny i cud Twoich oczu, nad wszystko kochanych.
A dzisiaj pójdziemy w świat słońcem zalany, by wiosny przykazań na pamięć się uczyć i z serca ospałość i troskę wyrzucić.
£
Otóż to samo towarzystwo zgromadzone było o tej samej, co poprzednio godzinie, to jest około północy. Liszt prosił Szopena żeby zagrał, a Szopen zgodził się na to, jednak nie bez wymawiania. Wówczas Liszt zażądał, aby pogaszono światła i za
puszczono zasłony u okien. Uczyniono za
dość kaprysowi artysty; ale w chwili, gdy Szopen miał zasiąść do fortepianu,
Liszt szepnął mu nagle kilka słów do ucha i zajął jego miejsce; Szopen, nie odgadując zamiarów L is z ta , usiadł na pobliskim fotelu. Wów
czas Liszt zaczął grać jak najści
■
fc,’ .i; V, iii.
ślej utwory Szopena, grane przezeń owego pamiętnego wieczoru, a grał je z tak go
dnym naśladownictwem stylu i manier, że niepodobna było się nie dać uwieść. Ten sam zachwyt, to samo wzruszenie, co wó
wczas. Gdy koncertowanie doszło do naj
wyższego stopnia, Liszt nagle potarł zapałkę i zapalił świecę przy fortepianie. Słuchacze wydali okrzyk zdumienia.
—-Jak to, to pan grałeś?
— Jak państwo widzicie.
> 1
i
— A myśmy myśleli, że to Szopen.
— Cóż ty na to? — rzekł Liszt do swego współzawodnika.
— To co i inni; i ja myślałem, że to grał Szopen.
— Widzisz więc, — rzekł wirtuoz, wsta
jąc od fortepianu — że Liszt może być Szopenem, kiedy zechce, a czy Szopen umiałby być Lisztem?
Liszt został pomszczony. Szopen przy
gryzł tylko wargi do krwi na znak, że wy
zwanie Liszta przyjmuje.
Nie potrzebował się bać, że nie będzie umiał być Lisztem, w tej chwili chodziło mu jednak o podstęp, bardzo zresztą zręczny.
NOTATKI W KALENDARZU
(szkic)
Pani Ziuta jest dziś bogatą, jest królową salonów. Mężczyźni czekajś , .
aralowych", ubiegają i 2 uśmiech jej „ust koralowych
o chwilę „sam na sam". . I pani Ziuta dobrze czuje się w te) Nareszcie przecie spełniły się jej ® M , , nia: jest podziwiana. I nie tylko t o . ‘jA S ' także, że się bawi, że korzysta 2 z> / że wie... że żyje... ,. ^yji
Co tam lata, przyszłość, starosc. , 'ja i
•poi
dniem dzisiejszym, nie zastanawia się «««, jutrem. Chyba troszczy się tylko o to, ma być następna suknia: różowa czy bieska. Jest piękna, to jej
Nie wiadomo, co ją przywiodło do ta_.
tych wspomnień o pierwszej, pensj0' na'’
skiej miłości. Chyba pan Karol, ten t niezaradny, ślamazarny pan Karol, odwiózł ją z zabawy w „Reducie" <*o mu. Taki podobny do... ,
Stop! Pani Ziuta marzy, wspomina- f nic, że trzecia po północy, że świt P „ sączą się przez firanki. Przecie tamto takie śliczne, choć takie dziecinne zem. Ale o to nie chodzi... .y,
W szufladzie biurka wyszukuje s wytarty kalendarzyk. Przewraca kilka tek, wreszcie czyta: ..„jt
„Środa, 3 luty 19... Sądziłam, że budzi się z wiosną. Nie, bo dziś zb“ jel)1(
się w mym sercu. Jurek... Jerzyk- że jest dla mnie wszystkim". y-
„15 luty. Byłam z Jurkiem w lcin‘ec|)ai. ij, stanawiam się, czy powinnam go Jesteśmy jeszcze oboje tacy młodx> jje.
ma osiemnaście lat, a ja... ja ma» ( snaście i... kilka lat nauki przed sobą- także. Ale przecie go kocham".
„22 luty. Jurek kocha mię naPr“e(jeii Gdy nie widzi się ze mną dzień ) )je tęskni i na drugi dzień czeka na Wciąż tęskni. I wierzę mu, bo i ja tę»
„25 luty. Czytałam dziś „Dm* tal Chciałabym, aby mnie ktoś ujarzmi, jak ją. Przecie to uczynił... Jurek- y
Kilka kartek było pustych. Potem pod datą 21 marca te słowa: prZe-
„Prawda, że wiosna budzi miłość-
"iwo iesj
konałam się, że Jurek, to nie WSżY*
Dziś poznałam tego, z którym przejdę *T Uśmiechnęła się. Jakie to wszYr®?\(,^o1' ległe i jakie bliskie zarazem. fl'/*Iłnobe<:' porównuje pani Ziuta tamte czasy 2 sa01c nym życiem. Czy się co zmieniło? ilość życie dniem dzisiejszym, ta sama pod wpływem impulsu, dopóki nie 2 Jtgin>
się przystojniejszy. A przede
odmiana wrażeń. Aby się nie nud2 y I jutro, to dalekie jutro pozostanie jeśli nie znajdzie się ktoś, kto zatayiin jej „serce" naprawdę. Czy będzie^
jakimi byli Jurkowie, Kazikowie, salonowe laleczki w białych rękawic2 beZtr°'
Kalendarzyk jest miłym echem \,iSuje skich, jasnych chwil. Na końcu d ”
pani Ziuta: „ji
„Miłości i szczęścia nie szukaj, PrZT samo nawet... przeciw nadziei" Te-E®
Pt
roli i«f*
1 ' k-
.yci»- tyi
i (i,
że ui czas wojny sport się
wkącie chowa, 'yjacielu luby, uybierz się do Lwowa.
sam zobaczył i podał ościennym,
*P°rt u nas wkroczył w swój sezon wiosenny,
^yfem tak to wszystko układa się dziwnie,
*°tdy w nim bierze współudział aktywnie.
>PORTOV^y
wyjdziesz z dworca, zaraz tuż za torem, do zawodów w biegu za motorem.
, lr
rch^' fa z i:u f
J w c u i i c K
śJCP
aR « (
P *izo>n czek° znów przyjemność inna, popularna wspinaczka wyżynna.
Z tego zaś wynika znów nowa zabawa turniej hockey'owy i sucha zaprawa.
A kiedy cię wreszcie ogarnie sen słodki, gorliwcy trenują pod oknem twym płotki
TSSŁ&gW
K iedy w niej uzyskasz ju ż niejaką biegłość,
przerzucasz się wtedy na skok na odległość. \ać... wszystko coś ju ż przeszedł nic to,, czeka — ciężkie zapaśnictwo.
T W domu zaś małżonka przyw ita cię z pyskiem, no i masz ju ż rzuty: kulą... młotem... dyskiem...
May Idziesz miastem... fajnie dogrzewa ci słonko,
patrzysz, a tu łowy formalne z nagonką.
le g o nie m oże się on w yzw o lić spod je g o w p ły w u . C a łk ie m zresztą slusz nie. D la te g o fo to g ra fia dzisiejsza o b ie ra tem aty i życia n a |b a rd zie | co d zie n n e g o , b y le by ten tem at p rzed sta w iał się fo lo g ia lic z n ic lad nic. Toteż takie scenki, |ak np o b ie ranie karto fli, która pokazaliśm y w nr. 18 lub „ Ś le p ie c " z nr 13 i w ie le innych biorą w id za swa prostota i p iękn em .
Z d ię c ie . które w id zim y na lew o, jest ró w n ież scenka w zięta z życia ulicy, n a le ża ło b y jed n a k uważać na to, by calosc b y ła estetyczna Łachm any m ogą byc b a rd zo m alow nicze t w yg ląd ać d o b rze , lu la j jed nak jest ich za du żo. N a le ż a ło d zieci ubrać — bo z d ję c ie jest usta w io nę — w trochę ła d n ie js ze lach m any N a d e s ła ł p W F ig u la z K ra kow a. apar Zeiss Ikon, czas 1 urn.
Na praw o mamy scenkę na tle krajo b razu i to ch arakterystycznego.
Scenka m e g in ie w tym krajo b razie, lecz wprost p rzec iw n ie ; w ie lk ie płaszczyzny kam ieni wysuwają ja raczej naprzód . Jest ona jed n a k Iro che zbyt sentym entalna W y k o n a ł p Proksa z Buska, apar Kodak, czas 1 ,, przy p o g o d z ie po ch m u rn ej.
Tyle co do naszych zd|ęc Na końcu leszcze jed n a uw aga o g o ln a;
Jeżeli R ed akcja zam ieszcza nieraz w kąciku zdjęcia, które ma|a usterki a naw et b łę d y , to d la te g o , by nasi lo to a m a lo rzy na tych b łę d a c h row nież się czegoś nauczyli.
miast w yraźn ie samo życie. O czyw iście nie został krajo b raz zu p e łn ie w y e lim i
now any, je d n a k ż e zm ien iło się po dejście do n ieg o . W no w oczesn ej lo to g ra lii za
czai on w ystęp ow ać tylko jako Ho u zu p e łn ia ją c e calośc. Fo to am alora dnia d z i
siejszego os załam ia te m p o życia i dla- łystny p rzed wojną o g lą d a li czaso-
P osw ięcone fo to g ra fii i p o ro w ny 1 'o c zn ika m i i literaturą fo to g ra - oslatnich dziesią tkó w lat, m ogliśm y
że nastąpiły tu zasadnicze ' ogolnosci na dalszy plan usu- ZOi1al „k ra jo b ra z" w ys tąp iło nato
miast pole do popisu wszystkim artystom. Theo Lingen jest 'YsZJa,x' znany, choćby z filmu „Siedem lat nieszczęścia", i innych. W n (a1 filmie jest on właśnie sławnym agentem Bullyro, który przy #P*L,jcJ swego zadania zakochuje się, wskutek czego wynikają P ^ ^ L o je * sytuacje i kłopoty. Oczywiście gra Llngena daje rękojmię, ie * w filmie dużo. Dla miłośników humoru — film pożądany. 9
Fot. C io .-*'" *’”
Orkiestra Filharmo- Nowy dyrygent główny Filharmonii nii podczas koncertu. kapelmistrz Rudolf Hindemith i in
ni i podczas koncertu. kapelmistrz Rudolf Hindemith i in
tendent Filharmonii Faul Haslinde.
STARY TEATR KRAKÓW
ROZKOSZNA DZIEWCZYNA
Komedia muzyczna Ralfa Benatz- ky’ego „Rozkoszna dziewczyna", która grana była w Starym Te
atrze w Krakowie w połowie mar
sa, została odegrana jeszcze dwa razy w ostatnią niedzielę kwie
tnia. Cel, jaki przyświecał tym razem artystom był bardzo wznio
sły: cały dochód przeznaczyli oni bowiem dla Rady Głównej Opie
kuńczej Polskiego Komitetu Opie
kuńczego. Niezależnie jednak od tego, sala Starego Teatru wypeł
niona była na obu przedstawie
niach po brzegi, publiczność bo
wiem przyciągał bardzo silny ma
gnes: Alicja Matusiakówna. Ci, Rudolf Erb, drugi
dyrygent Filhar
monii, znany już publiczności kra
kowskiej
Alicja Matusiakówna „Rozkoszna dziewczyna", Krzysztof Rydel — Pa
weł i Marian Jastrzębski — ojciec
„Rozkosznej dziewczyny".
Fet. Berek